Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Laboratorium
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Laboratorium
Laboratorium w rezerwacie służy badaniom martwych lub uśpionych osobników, warzeniu mikstur lub opatrywaniu mniej poważnych ran smokologów. Mieści się nieopodal czytelni, pod ukośnym, przeszklonym dachem, przez który doskonale widać sylwetki przelatujących gadów. W pomniejszych kuferkach oraz skrzyneczkach przechowuje się tutaj ingrediencje magiczne oraz opatrunki uzdrowicielskie. Palenisko wraz z żeliwnym kociołkiem umożliwia uwarzenie mikstury na miejscu. Drewniana posadzka wydaje się skrzypieć w tym pomieszczeniu mocniej, niż wszędzie indziej, a panele miejscami zroszone są krwią martwych stworzeń. Ciała rozkłada się na prześcieradłach zwiniętych na co dzień w kącie pomieszczenia, za metalowymi drzwiami.
Na laboratorium nałożone jest zaklęcie Muffliato.
Nie odpowiedział jej od razu, kiedy wynurzyła się zza ciężkiego stołu, choć fakt, że się odezwała, wzbudzał poczucie ulgi; potrzebował dobrego alchemika na gwałt i gdyby jej tutaj nie znalazł, miałby nie lada problem. Wraz ze zmianą charakteru tego miejsca na bardziej kobiecy, nadeszły również nowe porządki, w których alchemicy zjawiali się na miejscu jak chcieli - raz byli, raz nie, a on na eliksirach znał się równie dobrze, co na historii wojen goblińskich. Potrzebował ich. Markotnie wygiął szyję, opieszale kręcąc głową w jedną i drugą stronę, powstrzymując się od przyłożenia dłoni do potłuczonego ciała - nie umarł, prawdopodobnie nawet sobie nic nie połamał, ból przejdzie. Musiał nauczyć się w końcu większej odporności - zwłaszcza teraz, kiedy musiał być odpowiedzialny.
- Otaczają mnie idioci, Evelyn - wyznał spontanicznie, nie zastanawiając się szczególnie nad wagą wypowiadanych słów, wyznał z goryczą i żałością, bo wypadek ewidentnie był winą Hallera. Ktoś na jego stanowisku i z jego doświadczeniem nie miał prawa pozwalać sobie na podobne błędy, błędy wynikające z czystej głupoty. Być może nie powinien wyrażać się w ten sposób przy kobiecie, ale Evelyn wciąż była przez niego traktowana trochę jak dziecko - dziecko, przy którym mógł sobie pozwolić na większą poufałość. Nie, nic nie było w porządku - otoczenie idiotów to katorga. Dramat. Niebezpieczna tragedia, której zakończenie może mieć fatalne dla wszystkich skutki. Leniwie zgiął ręce, wspierając je na kolana, niezauważenie napinając mięśnie brzucha - minimalizując ból.
- Potrzebuję maści na oparzenia - dodał, pomijając zbędne tłumaczenia, myśl o tych kretynach nie pomagała mu się pozbierać. - Dużego słoju, Haller wygląda jak wyjęta z ogniska kukła... mają go tutaj przenieść, póki nie zjawi się pomoc. Perkins też jest ranny, ale jeśli będzie musiał poczekać kilka chwil, nic mu nie będzie. Masz wystarczający zapas? - Wsparł się ręką o posadzkę, uklęknął - z tej pozycji o wiele łatwiej było wstać do pionu, podtrzymując się dłonią o pobliską ścianę. - Pomogę ci - zaoferował się, jeszcze nim dobrze skończył poprzednią myśl, nieszczególnie to przemyślawszy. Być może nie radził sobie najlepiej z eliksirami, ale jako dziedzic Rosierów i przyszły naczelnik tego miejsca musiał się pewnych rzeczy nauczyć. Za pewne był też odpowiedzialny - i to od niego oczekiwano i będzie się oczekiwać działania. Poznawany ciężar odpowiedzialności nie był lekki, ale wiedział, że nie miał wyjścia - musiał mu sprostać. - Powiedz tylko, co robić - dodał niepewnie, wspierając się obiema rękoma o stół laboratoryjny - z powątpiewaniem przyglądając się obcej mu aparaturze.
- Otaczają mnie idioci, Evelyn - wyznał spontanicznie, nie zastanawiając się szczególnie nad wagą wypowiadanych słów, wyznał z goryczą i żałością, bo wypadek ewidentnie był winą Hallera. Ktoś na jego stanowisku i z jego doświadczeniem nie miał prawa pozwalać sobie na podobne błędy, błędy wynikające z czystej głupoty. Być może nie powinien wyrażać się w ten sposób przy kobiecie, ale Evelyn wciąż była przez niego traktowana trochę jak dziecko - dziecko, przy którym mógł sobie pozwolić na większą poufałość. Nie, nic nie było w porządku - otoczenie idiotów to katorga. Dramat. Niebezpieczna tragedia, której zakończenie może mieć fatalne dla wszystkich skutki. Leniwie zgiął ręce, wspierając je na kolana, niezauważenie napinając mięśnie brzucha - minimalizując ból.
- Potrzebuję maści na oparzenia - dodał, pomijając zbędne tłumaczenia, myśl o tych kretynach nie pomagała mu się pozbierać. - Dużego słoju, Haller wygląda jak wyjęta z ogniska kukła... mają go tutaj przenieść, póki nie zjawi się pomoc. Perkins też jest ranny, ale jeśli będzie musiał poczekać kilka chwil, nic mu nie będzie. Masz wystarczający zapas? - Wsparł się ręką o posadzkę, uklęknął - z tej pozycji o wiele łatwiej było wstać do pionu, podtrzymując się dłonią o pobliską ścianę. - Pomogę ci - zaoferował się, jeszcze nim dobrze skończył poprzednią myśl, nieszczególnie to przemyślawszy. Być może nie radził sobie najlepiej z eliksirami, ale jako dziedzic Rosierów i przyszły naczelnik tego miejsca musiał się pewnych rzeczy nauczyć. Za pewne był też odpowiedzialny - i to od niego oczekiwano i będzie się oczekiwać działania. Poznawany ciężar odpowiedzialności nie był lekki, ale wiedział, że nie miał wyjścia - musiał mu sprostać. - Powiedz tylko, co robić - dodał niepewnie, wspierając się obiema rękoma o stół laboratoryjny - z powątpiewaniem przyglądając się obcej mu aparaturze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Chociaż zwykle była w rezerwacie wtedy, kiedy akurat była potrzebna albo pobierała nauki, dzisiaj szczęśliwie także się tu pojawiła mimo braku naglących zajęć. Szczęśliwie dla Tristana, który, jak się okazało, potrzebował alchemika.
Evelyn nie przejęła się użytym przez niego sformułowaniem. Może poczułaby się zgorszona, gdyby powiedział to ktoś obcy, ale Tristan był jak brat, znali się od dziecka i trudno byłoby mu ją naprawdę zgorszyć. Chyba że powiedziałby, że zamierza uciec z mugolaczką lub zrobić coś w tym rodzaju, ale znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że to niemożliwe. Zresztą, jego oburzenie było całkowicie zrozumiałe w takiej sytuacji; sama Evelyn pamiętała, ile razy pomstowała w myślach podczas szkolnych lekcji eliksirów czy kursu alchemicznego, kiedy widziała, w jaki sposób niektórzy partaczyli swoje mikstury, mimo że to były błahe sytuacje, niezbyt groźne, a zazwyczaj głównie irytujące, bo dopiero na kursie zajmowali się bardziej niebezpiecznymi wywarami. Jednak w rezerwacie smoków nawet drobny błąd w obchodzeniu się z tymi stworzeniami mógł kosztować bardzo wiele. Panna Slughorn już wiele razy widziała poparzonych czarodziejów, którzy przeżyli bliskie spotkanie ze smoczym ogniem. Chociaż nie przeszła kursu dla uzdrowicieli i nie potrafiła leczyć, każdy pracownik rezerwatu umiał obchodzić się z maścią na oparzenia, która była jedną z najważniejszych elementów stałego wyposażenia laboratorium.
- Co dokładnie się stało? Byłeś tam z nimi? – dopytała go, jednocześnie kierując się w stronę szafki, gdzie, jak wiedziała, znajdował się zapas maści. Otworzyła drzwiczki; na szczęście w środku nadal znajdowało się kilka słojów. – Tak, myślę, że wystarczy. Przynajmniej dopóki nie trafią w ręce uzdrowicieli. Czy zostali już wezwani?
Od razu wyjęła jeden ze słojów, przenosząc go na stół. Jednocześnie znowu spojrzała na Tristana; czy on również został ranny podczas tego nieprzyjemnego incydentu? Na szczęście nie wyglądał na poparzonego. Jeszcze tego brakowało, żeby tuż przed ślubem został spopielony przez rozeźlonego smoka. Chyba wystarczy nieszczęśliwych wypadków.
Stresowała się, to oczywiste. Nie ciążyła na niej tak duża odpowiedzialność, jak na Tristanie, ale i ona chciała jak najlepiej spełnić swoje obowiązki.
- Nie jestem w tym zbyt dobra, ale już kiedyś to robiłam. Powiem ci, co robić – powiedziała do niego, przygotowując także stół. Różdżką usunęła z jego części wszystkie zbędne przedmioty, bo nie była pewna, gdzie zostaną umieszczeni ranni pracownicy. Za drzwiami usłyszała kroki; może już ich tutaj niesiono? Oboje z Tristanem będą musieli sobie z tym poradzić, bo póki co nie było tu innych alchemików, przynajmniej nie w laboratorium.
Evelyn nie przejęła się użytym przez niego sformułowaniem. Może poczułaby się zgorszona, gdyby powiedział to ktoś obcy, ale Tristan był jak brat, znali się od dziecka i trudno byłoby mu ją naprawdę zgorszyć. Chyba że powiedziałby, że zamierza uciec z mugolaczką lub zrobić coś w tym rodzaju, ale znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że to niemożliwe. Zresztą, jego oburzenie było całkowicie zrozumiałe w takiej sytuacji; sama Evelyn pamiętała, ile razy pomstowała w myślach podczas szkolnych lekcji eliksirów czy kursu alchemicznego, kiedy widziała, w jaki sposób niektórzy partaczyli swoje mikstury, mimo że to były błahe sytuacje, niezbyt groźne, a zazwyczaj głównie irytujące, bo dopiero na kursie zajmowali się bardziej niebezpiecznymi wywarami. Jednak w rezerwacie smoków nawet drobny błąd w obchodzeniu się z tymi stworzeniami mógł kosztować bardzo wiele. Panna Slughorn już wiele razy widziała poparzonych czarodziejów, którzy przeżyli bliskie spotkanie ze smoczym ogniem. Chociaż nie przeszła kursu dla uzdrowicieli i nie potrafiła leczyć, każdy pracownik rezerwatu umiał obchodzić się z maścią na oparzenia, która była jedną z najważniejszych elementów stałego wyposażenia laboratorium.
- Co dokładnie się stało? Byłeś tam z nimi? – dopytała go, jednocześnie kierując się w stronę szafki, gdzie, jak wiedziała, znajdował się zapas maści. Otworzyła drzwiczki; na szczęście w środku nadal znajdowało się kilka słojów. – Tak, myślę, że wystarczy. Przynajmniej dopóki nie trafią w ręce uzdrowicieli. Czy zostali już wezwani?
Od razu wyjęła jeden ze słojów, przenosząc go na stół. Jednocześnie znowu spojrzała na Tristana; czy on również został ranny podczas tego nieprzyjemnego incydentu? Na szczęście nie wyglądał na poparzonego. Jeszcze tego brakowało, żeby tuż przed ślubem został spopielony przez rozeźlonego smoka. Chyba wystarczy nieszczęśliwych wypadków.
Stresowała się, to oczywiste. Nie ciążyła na niej tak duża odpowiedzialność, jak na Tristanie, ale i ona chciała jak najlepiej spełnić swoje obowiązki.
- Nie jestem w tym zbyt dobra, ale już kiedyś to robiłam. Powiem ci, co robić – powiedziała do niego, przygotowując także stół. Różdżką usunęła z jego części wszystkie zbędne przedmioty, bo nie była pewna, gdzie zostaną umieszczeni ranni pracownicy. Za drzwiami usłyszała kroki; może już ich tutaj niesiono? Oboje z Tristanem będą musieli sobie z tym poradzić, bo póki co nie było tu innych alchemików, przynajmniej nie w laboratorium.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wciąż wspierał się rękoma o blat stołu, a im dłużej się mu przyglądał, tym więcej miał wątpliwości. W nałożeniu maści nie było żadnej filozofii, ale wytworzenie jej zakrawało już o czarną magią - a może trafniejsze byłoby stwierdzenie, że było od niej znacznie trudniejsze. Nigdy nie próbował udawać, że miał smykałkę do eliksirów, nie miał i bezpieczniej dla wszystkich było, kiedy trzymał się od nich z dala. Ale los nie pytał o preferencje i w sytuacjach podbramkowych czasem trzeba się było poświęcić; dzisiaj to poświęcenie wymagało od Tristana czynnego zaangażowania.
- Byłem, sam oberwałem - mruknął, pochylając głowę, gdy spazm bólu wykrzywił mu usta, ale wiedział, że to nic poważnego - najwyżej potłuczenie. Potłuczenie, którego dałoby się uniknąć, gdyby ktoś wytłumaczył tym bez wątpienia najlepszym w tej części kontynentu smokologom, jak właściwie powinno obchodzić się ze smokami. - Haller wystraszył Myssleine - Haller - pracował w rezerwacie dość długo, by nie popełniać błędów. Myssleine była zaś najmniejszą, najdelikatniejszą i najłagodniejszą ze smoczyc w rezerwacie, myśl, że to akurat z nią były problemy, wydać się mogła całkowicie absurdalna. A jednak - prawdziwa. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, jak mógł być tak głupi. - Wygłupiał się przy niej z łańcuchem i niechcący ją nim rąbnął. Przysięgam, Evelyn, jeśli wyjdzie z tego żywy, osobiście go rozszarpię. Mała, wytrącona ze snu, wpadła w prawdziwą furię. Mam nadzieję, że temu sukinsynowi zostaną po tym dniu grube blizny na gębie, wszyscy mogliśmy tam zginąć. - Nie panował nad językiem, wciąż był zdenerwowany - w końcu to on miał odpowiadać za zachowanie swoich ludzi. Być za nich odpowiedzialny - naprawdę? Za tych idiotów? Na krótki moment przyłożył dłoń do skroni, zbierając myśli. - Wybacz, Evelyn, to był ciężki dzień - dodał zaraz, podążając wzrokiem za ruchami Evelyn. Trzy słoiki, za mało. Haller zamienił się w pieczeń, a nie był przecież jedynym poszkodowanym. Pokręcił głową, kiedy jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem kuzynki.
- Za mało - oświadczył apodyktycznie, lekko odpychając się rękoma od stołu do pionu i wyminąwszy kuzynkę, odnalazł jeden z kociołków - nad paleniskiem. Nie przejmując się zanadto zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy - a może ich do końca nie pamiętając - rozpalił pod nim ogień lekkim ruchem różdżki. - Masz przepis? Do dzieła, nie mamy dużo czasu. - Nie czekając na nic, pośpiesznie zbliżył się do drzwi laboratorium, uchylając je dla tych, którzy lada chwila mogli się pojawić. - W nałożeniu maści nie ma nic trudnego - Zbyt wiele razy nakładał ją na samego siebie, by nie wiedzieć, jak się to robi. Miał o wiele dłuższy staż w rezerwacie niż Evelyn, był tutaj już od dekady - szmat czasu. - Ale potrzebuję twojej głowy i twoich rąk, żeby tych słoików było więcej. Maści musi wystarczyć też dla Perkinsa, który próbował ratować tego idiotę. - Mówił szybko, ale myślał mało. Dotąd zawsze miał nad sobą kogoś, kto podejmował decyzje w kryzysowych sytuacjach, teraz ta rola należała do niego. Skup się, Rosier. - Uzdrowiciele - przypomniał sobie głos rozsądku, jej słowa w pierwszej chwili jednym uchem wpadły, drugim wypadły. Jego myśli biegły chaotycznie. - Powiadomieni - dodał, choć trudno stwierdzić, czy bardziej do niej, czy bardziej do siebie, odhaczając z listy kolejną czynność do zrobienia. Wydał rozkazy wysłania sów - więc powinny być wysłane.
- Byłem, sam oberwałem - mruknął, pochylając głowę, gdy spazm bólu wykrzywił mu usta, ale wiedział, że to nic poważnego - najwyżej potłuczenie. Potłuczenie, którego dałoby się uniknąć, gdyby ktoś wytłumaczył tym bez wątpienia najlepszym w tej części kontynentu smokologom, jak właściwie powinno obchodzić się ze smokami. - Haller wystraszył Myssleine - Haller - pracował w rezerwacie dość długo, by nie popełniać błędów. Myssleine była zaś najmniejszą, najdelikatniejszą i najłagodniejszą ze smoczyc w rezerwacie, myśl, że to akurat z nią były problemy, wydać się mogła całkowicie absurdalna. A jednak - prawdziwa. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, jak mógł być tak głupi. - Wygłupiał się przy niej z łańcuchem i niechcący ją nim rąbnął. Przysięgam, Evelyn, jeśli wyjdzie z tego żywy, osobiście go rozszarpię. Mała, wytrącona ze snu, wpadła w prawdziwą furię. Mam nadzieję, że temu sukinsynowi zostaną po tym dniu grube blizny na gębie, wszyscy mogliśmy tam zginąć. - Nie panował nad językiem, wciąż był zdenerwowany - w końcu to on miał odpowiadać za zachowanie swoich ludzi. Być za nich odpowiedzialny - naprawdę? Za tych idiotów? Na krótki moment przyłożył dłoń do skroni, zbierając myśli. - Wybacz, Evelyn, to był ciężki dzień - dodał zaraz, podążając wzrokiem za ruchami Evelyn. Trzy słoiki, za mało. Haller zamienił się w pieczeń, a nie był przecież jedynym poszkodowanym. Pokręcił głową, kiedy jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem kuzynki.
- Za mało - oświadczył apodyktycznie, lekko odpychając się rękoma od stołu do pionu i wyminąwszy kuzynkę, odnalazł jeden z kociołków - nad paleniskiem. Nie przejmując się zanadto zasadami bezpieczeństwa i higieny pracy - a może ich do końca nie pamiętając - rozpalił pod nim ogień lekkim ruchem różdżki. - Masz przepis? Do dzieła, nie mamy dużo czasu. - Nie czekając na nic, pośpiesznie zbliżył się do drzwi laboratorium, uchylając je dla tych, którzy lada chwila mogli się pojawić. - W nałożeniu maści nie ma nic trudnego - Zbyt wiele razy nakładał ją na samego siebie, by nie wiedzieć, jak się to robi. Miał o wiele dłuższy staż w rezerwacie niż Evelyn, był tutaj już od dekady - szmat czasu. - Ale potrzebuję twojej głowy i twoich rąk, żeby tych słoików było więcej. Maści musi wystarczyć też dla Perkinsa, który próbował ratować tego idiotę. - Mówił szybko, ale myślał mało. Dotąd zawsze miał nad sobą kogoś, kto podejmował decyzje w kryzysowych sytuacjach, teraz ta rola należała do niego. Skup się, Rosier. - Uzdrowiciele - przypomniał sobie głos rozsądku, jej słowa w pierwszej chwili jednym uchem wpadły, drugim wypadły. Jego myśli biegły chaotycznie. - Powiadomieni - dodał, choć trudno stwierdzić, czy bardziej do niej, czy bardziej do siebie, odhaczając z listy kolejną czynność do zrobienia. Wydał rozkazy wysłania sów - więc powinny być wysłane.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Evelyn westchnęła. Kto by się spodziewał, że ktoś spośród tutejszych smokologów mógłby zachować się tak głupio? Zawsze wierzyła, że nie zatrudniano tutaj byle kogo i każdy pracownik, bez względu na to, jaki był jego zakres obowiązków, musiał coś sobą reprezentować. Rosierowie nie pozwoliliby sobie na jakiś skandal. Ale, jak widać, nie zawsze czyjeś umiejętności szły w parze ze zdrowym rozsądkiem i myśleniem. Nawet w dzieciństwie słyszała powiedzenie: „Nie drażnij śpiącego smoka”, i było to, jak widać, bardzo prawdziwe.
- Niestety nie wymyślono jeszcze żadnego eliksiru, który leczyłby z głupoty i braku rozsądku – powiedziała, kiedy Tristan opowiedział, jak wyglądał cały wypadek. – Udało się uspokoić Myssleine po tym... incydencie? – zapytała jeszcze, podejrzewając, że po odejściu Tristana i trójki poszkodowanych ktoś inny wziął na siebie próby uspokojenia rozeźlonej smoczycy, podczas gdy Rosier zajął się sprawą rannych współpracowników. Evelyn naprawdę nie zazdrościła mu tej odpowiedzialności, zwłaszcza w sytuacji, kiedy do wypadków dochodziło nie z jego winy. To nie on sprowokował smoczycę, ale teraz miał problem.
- Za mało? – zdziwiła się. W jakim stanie był Haller, skoro nawet trzy słoiki stanowiły zbyt małą ilość? Zmarszczyła brwi, spoglądając z ukosa na Tristana. Szybko jednak zrozumiała, czego oczekiwał – chciał, żeby szybko przygotowała więcej maści. Dało się zrobić, jej wykonanie nie było długie ani skomplikowane. To był jeden z prostszych specyfików, jakie się tutaj wykonywało. W przeciwnym wypadku mieliby kłopot. – Oczywiście, że mam. Składników też powinno wystarczyć – zapewniła go; szybko odnalazła księgę z najważniejszymi przepisami wywarów używanych w rezerwacie, a ze skrzyń z ingrediencjami wyłowiła te właściwe. Dzięki wcześniejszym porządkom wiedziała, co gdzie leżało i nie minęło więcej niż kilka minut, kiedy obok kociołka rozpalonego przez Tristana już zaczęła siekać składniki i dodawać je do kociołka w określonych proporcjach i odstępach czasowych. Jej ruchy były szybkie, ale bardzo wprawne; już jako mała dziewczynka uczyła się przygotowywania składników dla ojca, zanim jeszcze sama została dopuszczona do warzenia swoich pierwszych eliksirów. Takie wychowanie odbierał każdy młody Slughorn – przynajmniej w jej domu. Czuła jednak presję czasu i odpowiedzialności, jaka na nich spoczywała (przede wszystkim na Tristanie), musiała bardziej niż w zwyczajnych okolicznościach pilnować się, aby nie zadrżała jej ręka.
- Eliksir za chwilę powinien być gotowy – powiedziała, kiedy dodała wszystkie składniki i zamieszała wywar. Składniki musiały jeszcze przejść przemianę, a cały wywar zgęstnieć do odpowiedniej konsystencji maści. Nie powinno to zająć więcej niż kwadrans, a w przypadku przyniesienia rannych mogli zacząć od wykorzystania tych zapasów, które mieli.
- Czy potrzeba czegoś jeszcze? - zapytała po chwili, zerkając to na kociołek, to na Tristana.
- Niestety nie wymyślono jeszcze żadnego eliksiru, który leczyłby z głupoty i braku rozsądku – powiedziała, kiedy Tristan opowiedział, jak wyglądał cały wypadek. – Udało się uspokoić Myssleine po tym... incydencie? – zapytała jeszcze, podejrzewając, że po odejściu Tristana i trójki poszkodowanych ktoś inny wziął na siebie próby uspokojenia rozeźlonej smoczycy, podczas gdy Rosier zajął się sprawą rannych współpracowników. Evelyn naprawdę nie zazdrościła mu tej odpowiedzialności, zwłaszcza w sytuacji, kiedy do wypadków dochodziło nie z jego winy. To nie on sprowokował smoczycę, ale teraz miał problem.
- Za mało? – zdziwiła się. W jakim stanie był Haller, skoro nawet trzy słoiki stanowiły zbyt małą ilość? Zmarszczyła brwi, spoglądając z ukosa na Tristana. Szybko jednak zrozumiała, czego oczekiwał – chciał, żeby szybko przygotowała więcej maści. Dało się zrobić, jej wykonanie nie było długie ani skomplikowane. To był jeden z prostszych specyfików, jakie się tutaj wykonywało. W przeciwnym wypadku mieliby kłopot. – Oczywiście, że mam. Składników też powinno wystarczyć – zapewniła go; szybko odnalazła księgę z najważniejszymi przepisami wywarów używanych w rezerwacie, a ze skrzyń z ingrediencjami wyłowiła te właściwe. Dzięki wcześniejszym porządkom wiedziała, co gdzie leżało i nie minęło więcej niż kilka minut, kiedy obok kociołka rozpalonego przez Tristana już zaczęła siekać składniki i dodawać je do kociołka w określonych proporcjach i odstępach czasowych. Jej ruchy były szybkie, ale bardzo wprawne; już jako mała dziewczynka uczyła się przygotowywania składników dla ojca, zanim jeszcze sama została dopuszczona do warzenia swoich pierwszych eliksirów. Takie wychowanie odbierał każdy młody Slughorn – przynajmniej w jej domu. Czuła jednak presję czasu i odpowiedzialności, jaka na nich spoczywała (przede wszystkim na Tristanie), musiała bardziej niż w zwyczajnych okolicznościach pilnować się, aby nie zadrżała jej ręka.
- Eliksir za chwilę powinien być gotowy – powiedziała, kiedy dodała wszystkie składniki i zamieszała wywar. Składniki musiały jeszcze przejść przemianę, a cały wywar zgęstnieć do odpowiedniej konsystencji maści. Nie powinno to zająć więcej niż kwadrans, a w przypadku przyniesienia rannych mogli zacząć od wykorzystania tych zapasów, które mieli.
- Czy potrzeba czegoś jeszcze? - zapytała po chwili, zerkając to na kociołek, to na Tristana.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Niestety - przytaknął; choć zapewne nie potrafiłby zliczyć, ile razy bawił się podobnie, to przyświecało mu coś, czego Hallerowi ewidentnie tego dnia zabrakło: szczęście. Tristan wierzył, że całe szczęście, jakie przyświecało mu w życiu, kumulowało się wyłącznie na rezerwacie: i pewnie tylko dlatego wciąż żył. Westchnął nieznacznie, kręcąc przecząco głową. - Na tyle, na ile było to możliwe - odparł - była wściekła, ale nie potraktowaliśmy jej niczym uspokajającym. Mam nadzieję, że to nie był błąd - wściekły smok w ogrodzie nie zwiastował niczego dobrego. - Ale tak będzie lepiej dla niej, powinna ostudzić się z emocji. Oby nie zbyt... widowiskowo - ostrzeżenia, czy ostrzeżenia zostały wysłane? Tak, łowcy powinni wiedzieć, żeby nie wychodzić na ogrody nieroztropnie. Śliczna Myssleine, zasługiwała na więcej szacunku. Oby cisza faktycznie przyniosła jej spokój.
- Dziękuję, Evelyn - rzucił, a kiedy kuzynka zajęła się przygotowywaniem maści, wziął do ręki jeden ze słojów z maścią i odkręcił wieko, zanurzając dłoń w jego zawartości - przygotowując się na nadejście rannych, jak i sprawdzając objętość maści. Najbardziej poszkodowany mógł nie mieć tyle czasu, by czekać na uwarzenie kolejnej porcji, więc musiało wystarczyć to, co mieli. Zapewne wystarczy - może to on był nadwrażliwy? Może niepotrzebnie zaganiał Evelyn do roboty, kiedy po szafkach zapas był tak duży? Nie wiedział, ale nie mógł pozwolić sobie na błąd - jeśli stracą Hallera, wuj mu tego nigdy nie wybaczy. To był naprawdę dobry smokolog - pomimo dziecinnego błędu, jaki dziś popełnił. Obrócił się na pięcie ku otwartym drzwiom, przez które wniesiono wspomnianego rannego; otaczały go jedynie skrawki ubrania, a całą skórę pokrywały ciężkie poparzenia. Twarz, oblepiona roztopionymi włosami, wydawała się niemożliwa do rozpoznania. Cholerne magiczne pogotowie, czy oni nie mogą się pośpieszyć? Powinni dawno być na miejscu! Rannego ułożono na podłodze, wzdłuż ściany, a Tristan zbliżył się ku niemu wartkim krokiem, oglądając się na stojącą przy kociołku Evelyn, mając nadzieję, że młoda alchemiczka - jak zawsze - perfekcyjnie podoła zadaniu. Mógł jej ufać, nikt nie radził sobie z eliksirami tak świetnie, jak Slughorn. Pracownicy, którzy przynieśli ciało, ulotnili się równie prędko, co pojawili się w laboratorium, z pewnością mieli po tym nieprzyjemnym incydencie jeszcze wiele prac do wykonania.
- Doskonale - odparł, a zbliżywszy się do Hallera z niechętnym grymasem - nie tylko źle wyglądał, ale i cuchnął spalenizną jak wrzucona do ognia kłoda - uklęknął przy jego ciele, zgarniając dłonią gęstą maść na pięść. Bez przekonania spojrzał na poparzone ciało, nie był uzdrowicielem i wiedział, że nie powinien dotykać tak poważnych ran, ale musiał mu udzielić takiej pomocy, jakiej tylko był w stanie - do czasu przybycia fachowej pomocy. Roztarł maść w dłoniach i jął ją rozciągać wzdłuż rozleglejszych ran. - Dasz świeżą maść Pickettowi, kiedy przyjdzie - dodał, choć bardziej tonem prośby niż rozkazu, rozmawiał z kuzynką. - Z nim jest... dużo lepiej - dodał wciąż bez przekonania, odsuwając ubrania mężczyzny z piersi. - Przyjdzie o własnych siłach.
- Dziękuję, Evelyn - rzucił, a kiedy kuzynka zajęła się przygotowywaniem maści, wziął do ręki jeden ze słojów z maścią i odkręcił wieko, zanurzając dłoń w jego zawartości - przygotowując się na nadejście rannych, jak i sprawdzając objętość maści. Najbardziej poszkodowany mógł nie mieć tyle czasu, by czekać na uwarzenie kolejnej porcji, więc musiało wystarczyć to, co mieli. Zapewne wystarczy - może to on był nadwrażliwy? Może niepotrzebnie zaganiał Evelyn do roboty, kiedy po szafkach zapas był tak duży? Nie wiedział, ale nie mógł pozwolić sobie na błąd - jeśli stracą Hallera, wuj mu tego nigdy nie wybaczy. To był naprawdę dobry smokolog - pomimo dziecinnego błędu, jaki dziś popełnił. Obrócił się na pięcie ku otwartym drzwiom, przez które wniesiono wspomnianego rannego; otaczały go jedynie skrawki ubrania, a całą skórę pokrywały ciężkie poparzenia. Twarz, oblepiona roztopionymi włosami, wydawała się niemożliwa do rozpoznania. Cholerne magiczne pogotowie, czy oni nie mogą się pośpieszyć? Powinni dawno być na miejscu! Rannego ułożono na podłodze, wzdłuż ściany, a Tristan zbliżył się ku niemu wartkim krokiem, oglądając się na stojącą przy kociołku Evelyn, mając nadzieję, że młoda alchemiczka - jak zawsze - perfekcyjnie podoła zadaniu. Mógł jej ufać, nikt nie radził sobie z eliksirami tak świetnie, jak Slughorn. Pracownicy, którzy przynieśli ciało, ulotnili się równie prędko, co pojawili się w laboratorium, z pewnością mieli po tym nieprzyjemnym incydencie jeszcze wiele prac do wykonania.
- Doskonale - odparł, a zbliżywszy się do Hallera z niechętnym grymasem - nie tylko źle wyglądał, ale i cuchnął spalenizną jak wrzucona do ognia kłoda - uklęknął przy jego ciele, zgarniając dłonią gęstą maść na pięść. Bez przekonania spojrzał na poparzone ciało, nie był uzdrowicielem i wiedział, że nie powinien dotykać tak poważnych ran, ale musiał mu udzielić takiej pomocy, jakiej tylko był w stanie - do czasu przybycia fachowej pomocy. Roztarł maść w dłoniach i jął ją rozciągać wzdłuż rozleglejszych ran. - Dasz świeżą maść Pickettowi, kiedy przyjdzie - dodał, choć bardziej tonem prośby niż rozkazu, rozmawiał z kuzynką. - Z nim jest... dużo lepiej - dodał wciąż bez przekonania, odsuwając ubrania mężczyzny z piersi. - Przyjdzie o własnych siłach.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Chyba każdy byłby wściekły, gdyby wybudzono go ze snu uderzeniem łańcucha. A potraktowane w ten sposób smoki były bardzo niebezpieczne. Ale może i lepiej, jeśli smoczycę pozostawi się w samotności, pozwalając jej odnaleźć spokój w rozległych, zabezpieczonych ogrodach przypominających jej naturalne środowisko, zamiast próbować powalić ją zaklęciami, które z powodu małej skuteczności na wielkie, smocze cielska mogłyby tylko bardziej ją rozjuszyć.
Skinęła więc głową, ufając, że Tristan podjął rozsądną decyzję. Był w końcu doświadczony, od lat uczono go, jak należy zajmować się smokami. Był przygotowywany do swojej roli w rezerwacie tak, jak Evelyn i jej rodzeństwo przygotowano do alchemii.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć – powiedziała cicho. Był jej bliski niczym brat. Nie wiedziała jednak o bardzo wielu rzeczach, które rozgrywały się w jego życiu, i gdyby o tym wiedziała, pewnie byłaby ostrożniejsza z wypowiadaniem takich słów. Ale przecież rodzina była ważniejsza niż wszyscy inni, prawda?
Niewiele mówiąc, przygotowała składniki, a potem uwarzyła eliksir. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz przygotowywała maść, więc wiedziała, co i jak robić, żeby otrzymać udaną miksturę.
- Chyba będę musiała zadbać o to, żeby w szafce zawsze było więcej niż te trzy słoiki – powiedziała w pewnym momencie. – Chociaż oczywiście wolałabym, żeby nie dochodziło do takich nieprzyjemnych wypadków.
Kręciła się w pobliżu kociołka, co chwilę zerkając do środka. Wywar powoli gęstniał.
Niedługo później usłyszała kroki, a do pomieszczenia przyniesiono rannego smokologa. Na jego widok odruchowo wciągnęła powietrze i wzdrygnęła się; mężczyzna przypominał raczej dobrze wysmażoną pieczeń niż żywego człowieka. I chociaż nie był to pierwszy raz, kiedy widziała ofiarę poparzenia, ten widok był wyjątkowo drastyczny. Gdyby była bardziej delikatna, niewątpliwie zniosłaby to dużo gorzej, ale na szczęście nie była taką mimozą i szybko wyrwała się z tego stanu nieprzyjemnego zaskoczenia, podchodząc do Tristana i nieprzytomnej ofiary. Póki nie przyjdzie drugi czarodziej, którym trzeba będzie się zająć, mogła pomóc mu z Hallerem.
- Czy on z tego wyjdzie? – zapytała cicho, chociaż dobrze wiedziała, że mężczyzna w takim stanie ich nie usłyszy. Ale dla niego to lepiej, że był nieprzytomny. Evelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak ogromny ból musiały powodować tak rozległe poparzenia. I chociaż nie była uzdrowicielką, nauczono ją, jak nakładać maść, i nawet pamiętała swój pierwszy raz. Dużo mniej poważny niż ten, ale pamiętała doskonale, jak wzdrygała się, kiedy miała dotknąć żywej, spieczonej rany. Teraz musiała zwalczyć to poczucie, żeby być dla Tristana sprawną pomocnicą, nie zawadą. Zresztą, gdyby Haller wyzionął tutaj ducha, na pewno długo czułaby się winna, że nie potrafiła mu lepiej pomóc, dlatego szybko sięgnęła dłonią do słoika i zaczęła ostrożnie rozprowadzać maść na nabrzmiałą, miejscami odpadającą skórę. To musiało wystarczyć, dopóki nie pojawią się uzdrowiciele znający odpowiednie zaklęcia, które mogły skutecznie zasklepić rany.
Skinęła więc głową, ufając, że Tristan podjął rozsądną decyzję. Był w końcu doświadczony, od lat uczono go, jak należy zajmować się smokami. Był przygotowywany do swojej roli w rezerwacie tak, jak Evelyn i jej rodzeństwo przygotowano do alchemii.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć – powiedziała cicho. Był jej bliski niczym brat. Nie wiedziała jednak o bardzo wielu rzeczach, które rozgrywały się w jego życiu, i gdyby o tym wiedziała, pewnie byłaby ostrożniejsza z wypowiadaniem takich słów. Ale przecież rodzina była ważniejsza niż wszyscy inni, prawda?
Niewiele mówiąc, przygotowała składniki, a potem uwarzyła eliksir. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz przygotowywała maść, więc wiedziała, co i jak robić, żeby otrzymać udaną miksturę.
- Chyba będę musiała zadbać o to, żeby w szafce zawsze było więcej niż te trzy słoiki – powiedziała w pewnym momencie. – Chociaż oczywiście wolałabym, żeby nie dochodziło do takich nieprzyjemnych wypadków.
Kręciła się w pobliżu kociołka, co chwilę zerkając do środka. Wywar powoli gęstniał.
Niedługo później usłyszała kroki, a do pomieszczenia przyniesiono rannego smokologa. Na jego widok odruchowo wciągnęła powietrze i wzdrygnęła się; mężczyzna przypominał raczej dobrze wysmażoną pieczeń niż żywego człowieka. I chociaż nie był to pierwszy raz, kiedy widziała ofiarę poparzenia, ten widok był wyjątkowo drastyczny. Gdyby była bardziej delikatna, niewątpliwie zniosłaby to dużo gorzej, ale na szczęście nie była taką mimozą i szybko wyrwała się z tego stanu nieprzyjemnego zaskoczenia, podchodząc do Tristana i nieprzytomnej ofiary. Póki nie przyjdzie drugi czarodziej, którym trzeba będzie się zająć, mogła pomóc mu z Hallerem.
- Czy on z tego wyjdzie? – zapytała cicho, chociaż dobrze wiedziała, że mężczyzna w takim stanie ich nie usłyszy. Ale dla niego to lepiej, że był nieprzytomny. Evelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak ogromny ból musiały powodować tak rozległe poparzenia. I chociaż nie była uzdrowicielką, nauczono ją, jak nakładać maść, i nawet pamiętała swój pierwszy raz. Dużo mniej poważny niż ten, ale pamiętała doskonale, jak wzdrygała się, kiedy miała dotknąć żywej, spieczonej rany. Teraz musiała zwalczyć to poczucie, żeby być dla Tristana sprawną pomocnicą, nie zawadą. Zresztą, gdyby Haller wyzionął tutaj ducha, na pewno długo czułaby się winna, że nie potrafiła mu lepiej pomóc, dlatego szybko sięgnęła dłonią do słoika i zaczęła ostrożnie rozprowadzać maść na nabrzmiałą, miejscami odpadającą skórę. To musiało wystarczyć, dopóki nie pojawią się uzdrowiciele znający odpowiednie zaklęcia, które mogły skutecznie zasklepić rany.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Tak - odparł bez zawahania. Nie wyłapał z jej wyznania ukrytego dna, które rozpoznać mógłby tylko on, kuzynka w istocie nie wiedziała o nim wszystkiego... choć szczerze wątpił, by nie domyślała się, do czego był zdolny albo ile potrafił, ale przecież też nigdy nie poprosiłby ją o coś, co byłoby niewłaściwe dla kobiety jej stanu. Albo - o coś, co mogłoby zagrozić jej. Była przy nim bezpieczna. Skinął głową, większy zapas w rezerwacie był niezbędny, nawet jeśli sytuacje takie jak ta zdarzały się bardzo rzadko. - Jeśli tylko jest tutaj na to dość miejsca - odparł z zastanowieniem. - I jeśli tylko maść nie stanie się zjełczała, stojąc zbyt długo. - Wszystko nie tak. Decyzje nie były proste, a rozwiązania nie były jednoznaczne, problemy wymagały podejścia ich od wszystkich stron. Słoje były potrzebne rannym, lecz przeznaczając więcej zarówno czasu, jak i miejsca na nie, traciło się czas i miejsce, które mogłyby być przeznaczone na lekarstwa dla smoków. Devaughn, nad którym pracował z Evandrą, sapał ostatkami sił. Od niechcenia przerwał materiał koszuli Hallera, dając sobie lepszy dostęp do jego ciała i rozsmarował maść wzdłuż poparzeń; na tyle, na ile wiedział, że mu nie zaszkodzi. Trzeba było działać szybko, a magiczne pogotowie z pewnością było już w drodze; jeszcze chwila, może dwie, a wezmą go w bezpieczne miejsce i otoczą fachową opieką. - Nie ma się co łudzić, wypadki nie przestaną się zdarzać. Rozejrzę się po piwnicy, może znajdzie się tam... kawałek podłogi. - Nie był pewien, co oprócz kurzu i potencjalnych akromantul mogło znajdować się w głębiach podziemnych korytarzy rozciągających się głęboko pod rezerwatem, ale być może warto wziąć od wuja klucz i to sprawdzić. Evelyn miała rację, następnym razem powinni być lepiej przygotowani. Z niesmakiem otarł pozostałą na dłoni maść o drugą, przez nerwy i toczący się zdecydowanie zbyt szybko czas zapomniał o własnym bólu; brzuch zakuł go boleśnie, Tristan się skrzywił - ale nie powiedział nic. Był pośród nich najmniej pokiereszowany i bez wątpienia da sobie radę. Do jutra przejdzie, uleczy się w nocy, w trakcie snu.
- Nie wiem - odpowiedział, przykładając o wiele mniejszą wagę niż Evelyn do tego, czy mężczyzna ich słyszał. Wolałby, żeby słyszał. Wolałby, żeby był przytomny. Wolałby, żeby osobiście mógł mu powiedzieć, że jest skończonym idiota. - Lepiej dla niego, żeby się nie obudził - dodał od niechcenia - piekło będzie łagodniejsze ode mnie - Nie byłoby, Tristan był na niego wściekły, ale wiedział, że jeszcze straszniejszy będzie gniew wuja, jeśli go stracą. Obok brawury, głupoty, którą się dzisiaj wykazał, był naprawdę cennym naukowcem. I dobrym smokologiem. Stanął na nogi, obrzucając spalone ciało zniesmaczonym spojrzeniem. Nie, lepiej dla niego, żeby się obudził. Bo jak tego nie zrobi, i tak go wyrwie z tego cholernego piekła.
Haller był też dobrym kompanem - spędzili razem wiele nocy pod gwiazdami, odławiając zagubione smoki.
- Chyba nie zrobimy dla niego nic więcej - rzucił w zamyśleniu, nie chciał ściągać z niego szczątek spodni, nie chciał go obracać, przenosić, dotykać; nie znał się na tym na tyle, żeby nadmiernie ryzykować, a granica pomiędzy niesieniem pomocy a jej przeciwieństwem w równie ciężkich przypadkach była zdecydowanie zbyt cienka. - Służby ratunkowe zaraz tutaj będą - dodał, oglądając się przez ramię na okno. - Poradzisz sobie? I Pickett, pamiętaj o tej maści - przypomniał się, samemu znów gubiąc się we własnych myślach. Za dużo, za szybko, za ciężko. - Albo daj mi ją, zaniosę mu. Pewnie jest teraz przy Mysslaine, a ja... i tak tam muszę iść. - Powinna być już spokojniejsza. Powinna...
- Nie wiem - odpowiedział, przykładając o wiele mniejszą wagę niż Evelyn do tego, czy mężczyzna ich słyszał. Wolałby, żeby słyszał. Wolałby, żeby był przytomny. Wolałby, żeby osobiście mógł mu powiedzieć, że jest skończonym idiota. - Lepiej dla niego, żeby się nie obudził - dodał od niechcenia - piekło będzie łagodniejsze ode mnie - Nie byłoby, Tristan był na niego wściekły, ale wiedział, że jeszcze straszniejszy będzie gniew wuja, jeśli go stracą. Obok brawury, głupoty, którą się dzisiaj wykazał, był naprawdę cennym naukowcem. I dobrym smokologiem. Stanął na nogi, obrzucając spalone ciało zniesmaczonym spojrzeniem. Nie, lepiej dla niego, żeby się obudził. Bo jak tego nie zrobi, i tak go wyrwie z tego cholernego piekła.
Haller był też dobrym kompanem - spędzili razem wiele nocy pod gwiazdami, odławiając zagubione smoki.
- Chyba nie zrobimy dla niego nic więcej - rzucił w zamyśleniu, nie chciał ściągać z niego szczątek spodni, nie chciał go obracać, przenosić, dotykać; nie znał się na tym na tyle, żeby nadmiernie ryzykować, a granica pomiędzy niesieniem pomocy a jej przeciwieństwem w równie ciężkich przypadkach była zdecydowanie zbyt cienka. - Służby ratunkowe zaraz tutaj będą - dodał, oglądając się przez ramię na okno. - Poradzisz sobie? I Pickett, pamiętaj o tej maści - przypomniał się, samemu znów gubiąc się we własnych myślach. Za dużo, za szybko, za ciężko. - Albo daj mi ją, zaniosę mu. Pewnie jest teraz przy Mysslaine, a ja... i tak tam muszę iść. - Powinna być już spokojniejsza. Powinna...
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Evelyn wiedziała, że Tristan potrafił wiele, chociaż sporo aspektów jego życia było owianych tajemnicą. Ale jednak zwykle wolała nie myśleć o tym, do czego dokładnie wykorzystywał swoje bardziej niepokojące umiejętności, bo tak było łatwiej. Często łatwiej było po prostu nie wiedzieć o pewnych rzeczach, albo udawać, że się nie wie, nawet przed samą sobą, szczególnie, gdy w grę wchodzili bliscy. Ważni dla niej bez względu na to, co robili.
- Będę mieć to na uwadze. – Oczywiście nie miała zamiaru przesadzać, chodziło raczej o przygotowanie się, żeby potem nie musieć się tak gorączkowo miotać w kryzysowej sytuacji. W pośpiechu i zdenerwowaniu dużo łatwiej o błędy, a Evelyn wolała ich unikać. Zawsze lubiła być przygotowana i zapobiegliwa, ten nawyk również wyniosła z domu. W pracowni jej ojca nie było miejsca na chaos i nieuporządkowanie.
Na wzmiankach o piwnicach ożywiła się, przypominając sobie słodkie czasy dzieciństwa i odkrywanie podziemi Slughornów, które kryły tyle skarbów niesamowitych dla ciekawskiej duszy.
- Zabierzesz mnie tam kiedyś ze sobą, Tristanie? – zapytała więc; dopiero po chwili pomyślała sobie, że w tym wieku może to nie było zbyt stosowne dla dobrze wychowanej panny. Co jednak nie sprawiało, że perspektywa podziemi rezerwatu wydała się interesująca, tym bardziej, że nigdy tam jeszcze nie była.
Zmarszczyła lekko brwi, widząc, że Tristan się skrzywił, ale szybko powróciła do wykonywanych czynności, raz po raz sięgając dłonią do słoika i nakładając maść na poparzonego czarodzieja. Nie wątpiła, że jeśli ten przeżyje, musiał liczyć się z gniewem jej kuzyna.
- Zobaczymy. My i tak nie możemy już więcej dla niego zrobić, musi uzyskać fachową pomoc – zgodziła się z nim, na chwilę podnosząc głowę, rozglądając się. Lepiej by było, gdyby już go zabrano, im szybciej, tym większe będzie mieć szanse na powrót do zdrowia. Maść jednak powoli zaczynała działać na poparzenia; w miejscach, gdzie została nałożona, rany wyglądały zdecydowanie lepiej. Gdyby mężczyzna był przytomny, zapewne mógłby też poczuć przyjemny, kojący chłód i mrowienie odtwarzającej się uszkodzonej skóry i tkanek.
- Oczywiście – zapewniła. To był wyjątkowo trudny przypadek, ale poradzi sobie. – Dobrze. Wiesz już, jak to robić – dodała, kiedy powiedział, że sam zaniesie maść Pickettowi. Podała mu jeden ze słoików, wiedząc, że obaj smokolodzy sobie z tym poradzą. – Tylko nie daj się spopielić, Tristanie. Nie chciałabym... żebyś to ty tutaj wylądował. – Chociaż próbowała nieco rozładować atmosferę, niezbyt jej to wyszło. Wzdrygnęła się na samą myśl, co by było, gdyby to Tristan leżał tutaj praktycznie upieczony. Wtedy jej presja byłaby dużo większa, nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało, a ona nie potrafiłaby mu pomóc.
Pożegnała się z kuzynem, który wyszedł, by udać się do drugiego smokologa i smoczycy. Evelyn została w pracowni, gdzie kilka minut później pojawiła się pomoc dla Hallera. Dziewczyna powiedziała im wszystko, czego zdążyła się dowiedzieć o jego stanie oraz o zastosowaniu maści na poparzenia. Dopiero, kiedy już go zabrano, mogła zacząć się uspokajać... A żeby przyszło jej to łatwiej, zabrała się za warzenie innego eliksiru, który został zamówiony przez innego pracownika rezerwatu.
| zt. x 2
- Będę mieć to na uwadze. – Oczywiście nie miała zamiaru przesadzać, chodziło raczej o przygotowanie się, żeby potem nie musieć się tak gorączkowo miotać w kryzysowej sytuacji. W pośpiechu i zdenerwowaniu dużo łatwiej o błędy, a Evelyn wolała ich unikać. Zawsze lubiła być przygotowana i zapobiegliwa, ten nawyk również wyniosła z domu. W pracowni jej ojca nie było miejsca na chaos i nieuporządkowanie.
Na wzmiankach o piwnicach ożywiła się, przypominając sobie słodkie czasy dzieciństwa i odkrywanie podziemi Slughornów, które kryły tyle skarbów niesamowitych dla ciekawskiej duszy.
- Zabierzesz mnie tam kiedyś ze sobą, Tristanie? – zapytała więc; dopiero po chwili pomyślała sobie, że w tym wieku może to nie było zbyt stosowne dla dobrze wychowanej panny. Co jednak nie sprawiało, że perspektywa podziemi rezerwatu wydała się interesująca, tym bardziej, że nigdy tam jeszcze nie była.
Zmarszczyła lekko brwi, widząc, że Tristan się skrzywił, ale szybko powróciła do wykonywanych czynności, raz po raz sięgając dłonią do słoika i nakładając maść na poparzonego czarodzieja. Nie wątpiła, że jeśli ten przeżyje, musiał liczyć się z gniewem jej kuzyna.
- Zobaczymy. My i tak nie możemy już więcej dla niego zrobić, musi uzyskać fachową pomoc – zgodziła się z nim, na chwilę podnosząc głowę, rozglądając się. Lepiej by było, gdyby już go zabrano, im szybciej, tym większe będzie mieć szanse na powrót do zdrowia. Maść jednak powoli zaczynała działać na poparzenia; w miejscach, gdzie została nałożona, rany wyglądały zdecydowanie lepiej. Gdyby mężczyzna był przytomny, zapewne mógłby też poczuć przyjemny, kojący chłód i mrowienie odtwarzającej się uszkodzonej skóry i tkanek.
- Oczywiście – zapewniła. To był wyjątkowo trudny przypadek, ale poradzi sobie. – Dobrze. Wiesz już, jak to robić – dodała, kiedy powiedział, że sam zaniesie maść Pickettowi. Podała mu jeden ze słoików, wiedząc, że obaj smokolodzy sobie z tym poradzą. – Tylko nie daj się spopielić, Tristanie. Nie chciałabym... żebyś to ty tutaj wylądował. – Chociaż próbowała nieco rozładować atmosferę, niezbyt jej to wyszło. Wzdrygnęła się na samą myśl, co by było, gdyby to Tristan leżał tutaj praktycznie upieczony. Wtedy jej presja byłaby dużo większa, nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało, a ona nie potrafiłaby mu pomóc.
Pożegnała się z kuzynem, który wyszedł, by udać się do drugiego smokologa i smoczycy. Evelyn została w pracowni, gdzie kilka minut później pojawiła się pomoc dla Hallera. Dziewczyna powiedziała im wszystko, czego zdążyła się dowiedzieć o jego stanie oraz o zastosowaniu maści na poparzenia. Dopiero, kiedy już go zabrano, mogła zacząć się uspokajać... A żeby przyszło jej to łatwiej, zabrała się za warzenie innego eliksiru, który został zamówiony przez innego pracownika rezerwatu.
| zt. x 2
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
1.04
Ciało rozmrażało się powoli, zimna woda spływała z drewnianego stołu, wsiąkając w jego podpróchniałe deski, pysk rozdziawił się bezwładnie, wypuszczony z objęć mrozu. Oblodzone bladozielone łuski druzgotka przepięknie lśniły, ale już przez lód Tristan rozpoznał małą zmianę nieopodal ogona, zmianę - co najważniejsze - całkiem przypominającą tę, którą zaobserwowano w początkowym stadium u Devaughna. Czyżby więc- jednak - miał szczęście i przypadkiem odnalezione powiązanie w istocie stało się przełomem, który wreszcie odmieni kierunek ich badań - i poprowadzi wprost do wynalezienia lekarstwa na okrutną słabość młodego smoka? Chciałby - naprawdę chciałby móc to zrobić. Ambicja podpowiadała mu, że trafił wreszcie na wyzwanie, któremu naprawdę trudno było sprostać. Poczucie obowiązku, że ród - zwłaszcza teraz, kiedy wszystko znalazło się na jego barkach - wymagał od niego działania, które przyniesie wreszcie wymierne korzyści. I duma - duma szeptała, że podziw w oczach Evandry będzie tym większy, gdy wspólnie dojdą z tym do samego końca, a opadający z sił Devaughn rozwinie skrzydła i wzbije się w powietrze, królując pośród chmur. Pewnego dnia - jeszcze tak się zdarzy.
Uchwycił różdżkę, przytykając ją do miejsca, w którym, spod łuski, dostrzec się dało cieknący ropień. Zwinnym ruchem odciął łuskę od ciała martwego stworzenia, delikatnie odkładając ją obok - tuż obok srebrnej łuski znalezionej niegdyś w ogrodzie rezerwatu, przez chwilę porównując fakturę jednej i drugiej. Przyjrzał się również samemu ropieniowi, do złudzenia przypominającemu ten, który widział na skórze smoka. Zamoczywszy pióro w czarnym atramencie, rozpostarł na stole pergamin, który przygniótł na górze ciężką księgą, a od dołu przytrzymał dłonią, opisując zmiany, zapisując myśli, tworząc dokładny rys schorzenia, co ciekawe, do złudzenia przypominające schorzenie Devaughna. Był niemal pewien: jesteśmy w domu, trop okazał się słuszny. Wszystkiemu winni - muszą być mugole i ich czarne dymy do ułudy przypominające mroczną czarną magię.
Dopiero odłożywszy pergamin w bezpieczne miejsce zabrał się do dalszych oględzin. Druzgotek był wyraźnie wyniszczony. Działaniem obcej mocy, która choć nie była czarną magią ani żadną znaną mu klątwą... mogła pochodzić od mugolskiej technologii.
Wystarczy - Tristan odłożył różdżkę, i nachylił się nad ciałem stworzenia, wspierając się obiema rękoma o blat stołu, w zamyśleniu. Ktoś jeszcze powinien na to wszystko spojrzeć - ktoś bardziej od niego zaznajomiony z anatomią.
/zt
Ciało rozmrażało się powoli, zimna woda spływała z drewnianego stołu, wsiąkając w jego podpróchniałe deski, pysk rozdziawił się bezwładnie, wypuszczony z objęć mrozu. Oblodzone bladozielone łuski druzgotka przepięknie lśniły, ale już przez lód Tristan rozpoznał małą zmianę nieopodal ogona, zmianę - co najważniejsze - całkiem przypominającą tę, którą zaobserwowano w początkowym stadium u Devaughna. Czyżby więc- jednak - miał szczęście i przypadkiem odnalezione powiązanie w istocie stało się przełomem, który wreszcie odmieni kierunek ich badań - i poprowadzi wprost do wynalezienia lekarstwa na okrutną słabość młodego smoka? Chciałby - naprawdę chciałby móc to zrobić. Ambicja podpowiadała mu, że trafił wreszcie na wyzwanie, któremu naprawdę trudno było sprostać. Poczucie obowiązku, że ród - zwłaszcza teraz, kiedy wszystko znalazło się na jego barkach - wymagał od niego działania, które przyniesie wreszcie wymierne korzyści. I duma - duma szeptała, że podziw w oczach Evandry będzie tym większy, gdy wspólnie dojdą z tym do samego końca, a opadający z sił Devaughn rozwinie skrzydła i wzbije się w powietrze, królując pośród chmur. Pewnego dnia - jeszcze tak się zdarzy.
Uchwycił różdżkę, przytykając ją do miejsca, w którym, spod łuski, dostrzec się dało cieknący ropień. Zwinnym ruchem odciął łuskę od ciała martwego stworzenia, delikatnie odkładając ją obok - tuż obok srebrnej łuski znalezionej niegdyś w ogrodzie rezerwatu, przez chwilę porównując fakturę jednej i drugiej. Przyjrzał się również samemu ropieniowi, do złudzenia przypominającemu ten, który widział na skórze smoka. Zamoczywszy pióro w czarnym atramencie, rozpostarł na stole pergamin, który przygniótł na górze ciężką księgą, a od dołu przytrzymał dłonią, opisując zmiany, zapisując myśli, tworząc dokładny rys schorzenia, co ciekawe, do złudzenia przypominające schorzenie Devaughna. Był niemal pewien: jesteśmy w domu, trop okazał się słuszny. Wszystkiemu winni - muszą być mugole i ich czarne dymy do ułudy przypominające mroczną czarną magię.
Dopiero odłożywszy pergamin w bezpieczne miejsce zabrał się do dalszych oględzin. Druzgotek był wyraźnie wyniszczony. Działaniem obcej mocy, która choć nie była czarną magią ani żadną znaną mu klątwą... mogła pochodzić od mugolskiej technologii.
Wystarczy - Tristan odłożył różdżkę, i nachylił się nad ciałem stworzenia, wspierając się obiema rękoma o blat stołu, w zamyśleniu. Ktoś jeszcze powinien na to wszystko spojrzeć - ktoś bardziej od niego zaznajomiony z anatomią.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 03.03.17 13:54, w całości zmieniany 1 raz
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
| druga połowa kwietnia
Evelyn pojawiła się w rezerwacie z samego rana. Odkąd zaczęła tu pracować po skończeniu kursu alchemicznego, główny budynek nie zmienił się zbyt wiele. Chociaż pracowała głównie z innymi tutejszymi alchemikami, którzy przyuczali ją odpowiedniej wiedzy o smokach i przeznaczonych dla nich eliksirach, regularnie spotykała i smokologów. Mijała ich na korytarzach bądź widywała, gdy czasami wpadali do laboratorium po jakiś wywar dla siebie lub podopiecznych. Niektórzy przychodzili poobijani lub przysmażeni smoczym ogniem; wtedy Evelyn zwykle obserwowała z boku pracę tych bardziej doświadczonych alchemików, gdyż jej pojęcie o leczeniu było znikome i kończyło się na wskazaniu odpowiednich eliksirów czy nałożeniu maści.
Jednak tym, co robiło na młodej alchemiczce największe wrażenie, były przeszklone części budynku, przez które roztaczał się widok na rozległe połacie zewnętrznej części rezerwatu. Od czasu do czasu można było zobaczyć smoki; niekiedy przelatywały tak blisko budynku, że mogła dokładnie zobaczyć ich lśniące łuski, skórzaste skrzydła czy długie ogony. Ten widok urzekł ją po raz pierwszy, gdy w dzieciństwie matka zabrała ją do rezerwatu w celu zapoznania z dziedzictwem swojego rodu. A wiele lat później zainteresowanie Evelyn smokami oraz jej wiedza alchemiczna zaowocowały tym, że mogła zacząć tutaj pracować.
Gdy wsunęła się do laboratorium, nikogo tam nie było. Jedynie stół, pusty jeśli nie liczyć kociołka, wygaszonego płomienia i kilku niezbędnych przyrządów, a także stojące pod ścianami szafki i skrzynie zawierające niezliczone ilości fiolek, buteleczek oraz pudełeczek z ingrediencjami. Na podłodze majaczyło kilka starych plam smoczej krwi, a w powietrzu unosiła się intensywna woń ziół. Przez wielkie, przeszklone okno wpadało dużo światła; Evelyn przez chwilę patrzyła w tamtym kierunku, przelotnie zauważając jasną sylwetkę smoka wzbijającego się nad drzewami z niezwykłą jak na swoje gabaryty gracją.
Dzisiejszego dnia, jeśli nie wydarzy się nic nagłego, najprawdopodobniej miała pobierać kolejne nauki od jednej z najstarszych i najbardziej doświadczonych alchemików w rezerwacie. W oczekiwaniu na jej nadejście postanowiła przygotować sobie stanowisko pracy. Przejrzała zawartość skrzyń ze składnikami, poukładała leżące na stole przybory i upewniła się, czy kociołek, fiolki i waga do składników były czyste.
Wtedy jednak, kiedy była zajęta tymi drobnymi, rutynowymi czynnościami, nagle usłyszała szybkie kroki nadchodzące korytarzem. Przelotnie przypomniała sobie, jak kilka tygodni temu pojawił się tu Tristan z ciężko rannym kompanem, który został praktycznie upieczony przez ogień rozjuszonej smoczycy, i miała wielką nadzieję, że tym razem nie chodziło o nic podobnego.
Do pomieszczenia wsunął się smokolog w ciemnym, skórzanym stroju ochronnym, jakie często nosili tutejsi pracownicy. Mężczyzna miał potargane włosy i około trzydziestu pięciu lat, a w tym momencie wyglądał na wyraźnie podenerwowanego.
- Co się stało? – zapytała. – Znowu kogoś przypiekło?
Mężczyzna spojrzał na nią nieco protekcjonalnie; miała wrażenie, że żałował, że zastał tylko ją.
- Niewiele brakowało – rzekł po chwili, ocierając z czoła pot. Nie wyglądał na rannego. – Czy znajdę tu eliksir uspokajający? Potrzebuję go sporo, jedna z naszych smoczyc jest wyjątkowo pobudzona. Z niewiadomego powodu zareagowała agresywnie na widok nowego pracownika, biedny chłopak musiał szybko brać nogi za pas. Na szczęście dla niego skończyło się tylko na niegroźnym podpaleniu ubrań, które szybko ugasiłem wodą z różdżki. Smoczyca podpaliła też lub wywróciła ogonem kilka drzew, ale tymi szkodami możemy zająć się... później, kiedy nasza podopieczna już się uspokoi.
Takie przypadki się zdarzały. Smoki mimo życia w rezerwacie nadal pozostawały dzikimi, niebezpiecznymi stworzeniami, z którymi należało obchodzić się z największą ostrożnością, bo nawet stworzenie uchodzące za wyjątkowo łagodne pewnego dnia mogło pokazać swoje bardziej agresywne oblicze.
- Zaraz sprawdzę – powiedziała szybko, podchodząc do szafki, gdzie, jak wiedziała, zawsze były trzymane eliksiry uspokajające. Otworzyła drzwiczki i zajrzała do wnętrza. Chociaż w środku znajdowało się kilkanaście różnych rodzajów mikstur i maści przeznaczonych dla smoków, nie zauważyła nigdzie charakterystycznego koloru i etykietki eliksiru uspokajającego. Było za to pół tuzina słoików maści na odpadające łuski; przesunęła je, za nimi znajdując jeden flakon zawierający zaledwie połowę objętości eliksiru. Dla pewności sprawdziła inną szafkę, tą z eliksirami dla pracowników, żeby upewnić się, czy ktoś niechcący nie schował buteleczek w złe miejsce, ale spotkało ją rozczarowanie. Eliksiru nie było, chociaż mogła przysiąc, że jeszcze trzy dni temu widziała mały zapasik. Tego rodzaju eliksiry zużywały się jednak bardzo szybko.
- Za mało, żeby wystarczyło – powiedziała. Połowa flakonu nie stanowiła wystarczającej objętości, żeby skutecznie obłaskawić wielkie, umięśnione i pełne gniewu cielsko. To mogłoby podziałać co najwyżej na smocze pisklę, ale nie na dorosłego osobnika.
- Czy możesz zrobić więcej? – zapytał jej. O ile dobrze pamiętała, często okazywał sceptyczność wobec obecności młodej szlachcianki w takim miejscu jak to, ale z braku starszych pracowników będzie musiał zdać się na nią.
- Mogę. Ale to trochę potrwa – odpowiedziała. Nie mogła zaoferować mu żadnej lepszej opcji.
- Będziemy musieli poczekać. Obecnie jest nas za mało, żeby spróbować skutecznie ją oszołomić, a nieudane próby tylko zwiększą jej zdenerwowanie – odpowiedział smokolog, również taksując młodą alchemiczkę wzrokiem, zapewne niezbyt przekonany co do jej słów. – Czy na stanie znajdują się wszystkie niezbędne składniki?
Evelyn skinęła głową. Gdy rano po przyjściu przeglądała zapasy, wydawało się, że nie dostrzegła żadnych naglących braków.
- Więc proszę niezwłocznie zabrać się do pracy.
Mężczyzna po chwili wyszedł, pozostawiając ją samą. Jego obecność przestała ją więc rozpraszać i mogła skupić się na przygotowaniach do warzenia eliksiru. Wyjęła ze skrzyń wszystkie potrzebne składniki. Eliksir uspokajający dla smoków zawierał w większości podobne składniki co jego odpowiednik przeznaczony dla ludzi. Ilości i proporcje poszczególnych składników były jednak inne – wywar musiał działać na znacznie większe stworzenie, w dodatku obdarzone potężną mocą magiczną.
Już wcześniej rozpaliła ogień pod kociołkiem, żeby woda szybciej została doprowadzona do wrzenia. Szybko zaczęła siekać składniki, starając się opanować pośpiech, który mógłby tylko zaszkodzić eliksirowi. Na szczęście nie był to wywar wymagający kilku dni warzenia, powinna wyrobić się w dwie godziny. Miała nadzieję, że do tego czasu nikt nie będzie kusić losu i nadto zbliżać się do rozjuszonej smoczycy.
W kociołku wylądowała porcja sproszkowanego rogu jednorożca i starannie utarty kamień księżycowy. Evelyn zamieszała odpowiednią ilość razy, później dodając także pijawki i pióra sowy. Eliksiry uspokajające, bez względu na to, czy były przeznaczone dla ludzi, czy dla jakichkolwiek magicznych stworzeń, miały to do siebie, że wymagały dużej ostrożności i precyzji w dodawaniu składników, a nawet ich mieszaniu. Po dodaniu każdej ingrediencji musiała mieszać wywar dokładnie tyle samo razy, zachowując odpowiednie, miarowe tempo. Skutki uboczne w przypadku smoka nie byłyby tak groźne, jak w przypadku eliksiru przeznaczonego dla ludzi, ale nie chciała, żeby smokolodzy uznali ją za nieprofesjonalną i zbyt niedoświadczoną do tej pracy, nie mówiąc o tym, że nie chciała w żaden sposób zaszkodzić smokom. Krewni jej matki na pewno nie byliby z tego zadowoleni.
W samotności łatwo było jej znaleźć odpowiednie skupienie. Jedynymi dźwiękami, który słyszała, było bulgotanie kociołka, szelest płomieni i odległy ryk smoka gdzieś na zewnątrz. Czyżby smoczyca, dla której teraz warzyła eliksir?
Po dodaniu ostatniego składnika znad kociołka zaczęła unosić się jasna, przejrzysta para, a jego powierzchnia powoli przybierała odpowiednią barwę. Musiał warzyć się w ten sposób jeszcze przez kwadrans, zanim będzie mogła zdjąć kociołek znad ognia i wystudzić eliksir. Ucząc się warzenia mikstur od dziecka, musiała posiadać odpowiednie wyczucie; gdy minął czas, a powierzchnia wywaru zaczęła lekko iskrzyć, wygasiła płomień.
Niedługo później do laboratorium wrócił ten sam mężczyzna, który pojawił się tutaj wcześniej.
- W idealnym momencie, eliksir jest skończony i właśnie się studzi – powiedziała, podnosząc wzrok znad kociołka. – Jak czuje się wasza podopieczna?
- Musieliśmy ją odizolować, żeby nie zaatakowała innego osobnika. Dwóch naszych pewnie niedługo zgłosi się po maść na siniaki i rozcięcia, oberwało im się końcem ogona – rzekł, wyraźnie zniecierpliwiony tą przymusową zwłoką przez brak eliksiru na stanie. Ale Evelyn nie mogła tego przewidzieć, skoro wczoraj nawet jej tutaj nie było; przecież nie pracowała w rezerwacie siedem dni w tygodniu i nawet nie wiedziała, kto wydał poprzedni zapas tego eliksiru.
Po chwili z niesionej na ramieniu torby wyciągnął spory kawał mięsa i rzucił go na stół. Evelyn wiedziała, że w wielu przypadkach eliksiry dodawało się do wody dla smoków lub do ich pożywienia.
Podała mężczyźnie nóż do siekania składników zanim zdążył o to poprosić.
- Rozetnij to przez środek, tak, żeby powstała przestrzeń do wlania eliksiru – powiedziała do niego nieco rozkazującym tonem. Oczywiście potrafiła to zrobić sama, ale skoro tu był, mógł wyręczyć jej szlacheckie dłonie od babrania się w zakrwawionym ochłapie.
Mężczyzna bez szemrania naciął mięso i odchylił jego płat, tak, żeby Evelyn mogła wlać do środka odpowiednią dawkę eliksiru uspokajającego. To, co jej zostanie, mogła przelać do butelek i zachować na później, ale póki co skupiła się na tym, żeby ostrożnym, miarowym ruchem wlać do dziury w mięsie odpowiednią dawkę. Gdy tylko to zrobiła, rzuciła na ochłap zaklęcie, które sprawiło, że nacięte miejsce znowu się zasklepiło, tak, żeby eliksir nie wylał się podczas niesienia pokarmu dla smoka z laboratorium do jego legowiska.
- Gotowe. Możesz to zabrać – powiedziała po wszystkim, ocierając dłonie w ściereczkę, podczas gdy czarodziej schował mięsny ochłap, pozostawiając na stole brzydkie, krwawe ślady. Szybko jednak wyszedł, a Evelyn miała nadzieję, że odpowiednio dobrała dawkę i że smoczyca po zjedzeniu zaprawionego eliksirem jedzenia zacznie się uspokajać.
Gdy została sama, znowu wróciła do swoich czynności; przelała resztę eliksiru do jednego z pustych flakonów i postanowiła przyrządzić kolejną porcję na zapas, żeby uniknąć takich sytuacji jak dzisiejsza.
| zt.
Evelyn pojawiła się w rezerwacie z samego rana. Odkąd zaczęła tu pracować po skończeniu kursu alchemicznego, główny budynek nie zmienił się zbyt wiele. Chociaż pracowała głównie z innymi tutejszymi alchemikami, którzy przyuczali ją odpowiedniej wiedzy o smokach i przeznaczonych dla nich eliksirach, regularnie spotykała i smokologów. Mijała ich na korytarzach bądź widywała, gdy czasami wpadali do laboratorium po jakiś wywar dla siebie lub podopiecznych. Niektórzy przychodzili poobijani lub przysmażeni smoczym ogniem; wtedy Evelyn zwykle obserwowała z boku pracę tych bardziej doświadczonych alchemików, gdyż jej pojęcie o leczeniu było znikome i kończyło się na wskazaniu odpowiednich eliksirów czy nałożeniu maści.
Jednak tym, co robiło na młodej alchemiczce największe wrażenie, były przeszklone części budynku, przez które roztaczał się widok na rozległe połacie zewnętrznej części rezerwatu. Od czasu do czasu można było zobaczyć smoki; niekiedy przelatywały tak blisko budynku, że mogła dokładnie zobaczyć ich lśniące łuski, skórzaste skrzydła czy długie ogony. Ten widok urzekł ją po raz pierwszy, gdy w dzieciństwie matka zabrała ją do rezerwatu w celu zapoznania z dziedzictwem swojego rodu. A wiele lat później zainteresowanie Evelyn smokami oraz jej wiedza alchemiczna zaowocowały tym, że mogła zacząć tutaj pracować.
Gdy wsunęła się do laboratorium, nikogo tam nie było. Jedynie stół, pusty jeśli nie liczyć kociołka, wygaszonego płomienia i kilku niezbędnych przyrządów, a także stojące pod ścianami szafki i skrzynie zawierające niezliczone ilości fiolek, buteleczek oraz pudełeczek z ingrediencjami. Na podłodze majaczyło kilka starych plam smoczej krwi, a w powietrzu unosiła się intensywna woń ziół. Przez wielkie, przeszklone okno wpadało dużo światła; Evelyn przez chwilę patrzyła w tamtym kierunku, przelotnie zauważając jasną sylwetkę smoka wzbijającego się nad drzewami z niezwykłą jak na swoje gabaryty gracją.
Dzisiejszego dnia, jeśli nie wydarzy się nic nagłego, najprawdopodobniej miała pobierać kolejne nauki od jednej z najstarszych i najbardziej doświadczonych alchemików w rezerwacie. W oczekiwaniu na jej nadejście postanowiła przygotować sobie stanowisko pracy. Przejrzała zawartość skrzyń ze składnikami, poukładała leżące na stole przybory i upewniła się, czy kociołek, fiolki i waga do składników były czyste.
Wtedy jednak, kiedy była zajęta tymi drobnymi, rutynowymi czynnościami, nagle usłyszała szybkie kroki nadchodzące korytarzem. Przelotnie przypomniała sobie, jak kilka tygodni temu pojawił się tu Tristan z ciężko rannym kompanem, który został praktycznie upieczony przez ogień rozjuszonej smoczycy, i miała wielką nadzieję, że tym razem nie chodziło o nic podobnego.
Do pomieszczenia wsunął się smokolog w ciemnym, skórzanym stroju ochronnym, jakie często nosili tutejsi pracownicy. Mężczyzna miał potargane włosy i około trzydziestu pięciu lat, a w tym momencie wyglądał na wyraźnie podenerwowanego.
- Co się stało? – zapytała. – Znowu kogoś przypiekło?
Mężczyzna spojrzał na nią nieco protekcjonalnie; miała wrażenie, że żałował, że zastał tylko ją.
- Niewiele brakowało – rzekł po chwili, ocierając z czoła pot. Nie wyglądał na rannego. – Czy znajdę tu eliksir uspokajający? Potrzebuję go sporo, jedna z naszych smoczyc jest wyjątkowo pobudzona. Z niewiadomego powodu zareagowała agresywnie na widok nowego pracownika, biedny chłopak musiał szybko brać nogi za pas. Na szczęście dla niego skończyło się tylko na niegroźnym podpaleniu ubrań, które szybko ugasiłem wodą z różdżki. Smoczyca podpaliła też lub wywróciła ogonem kilka drzew, ale tymi szkodami możemy zająć się... później, kiedy nasza podopieczna już się uspokoi.
Takie przypadki się zdarzały. Smoki mimo życia w rezerwacie nadal pozostawały dzikimi, niebezpiecznymi stworzeniami, z którymi należało obchodzić się z największą ostrożnością, bo nawet stworzenie uchodzące za wyjątkowo łagodne pewnego dnia mogło pokazać swoje bardziej agresywne oblicze.
- Zaraz sprawdzę – powiedziała szybko, podchodząc do szafki, gdzie, jak wiedziała, zawsze były trzymane eliksiry uspokajające. Otworzyła drzwiczki i zajrzała do wnętrza. Chociaż w środku znajdowało się kilkanaście różnych rodzajów mikstur i maści przeznaczonych dla smoków, nie zauważyła nigdzie charakterystycznego koloru i etykietki eliksiru uspokajającego. Było za to pół tuzina słoików maści na odpadające łuski; przesunęła je, za nimi znajdując jeden flakon zawierający zaledwie połowę objętości eliksiru. Dla pewności sprawdziła inną szafkę, tą z eliksirami dla pracowników, żeby upewnić się, czy ktoś niechcący nie schował buteleczek w złe miejsce, ale spotkało ją rozczarowanie. Eliksiru nie było, chociaż mogła przysiąc, że jeszcze trzy dni temu widziała mały zapasik. Tego rodzaju eliksiry zużywały się jednak bardzo szybko.
- Za mało, żeby wystarczyło – powiedziała. Połowa flakonu nie stanowiła wystarczającej objętości, żeby skutecznie obłaskawić wielkie, umięśnione i pełne gniewu cielsko. To mogłoby podziałać co najwyżej na smocze pisklę, ale nie na dorosłego osobnika.
- Czy możesz zrobić więcej? – zapytał jej. O ile dobrze pamiętała, często okazywał sceptyczność wobec obecności młodej szlachcianki w takim miejscu jak to, ale z braku starszych pracowników będzie musiał zdać się na nią.
- Mogę. Ale to trochę potrwa – odpowiedziała. Nie mogła zaoferować mu żadnej lepszej opcji.
- Będziemy musieli poczekać. Obecnie jest nas za mało, żeby spróbować skutecznie ją oszołomić, a nieudane próby tylko zwiększą jej zdenerwowanie – odpowiedział smokolog, również taksując młodą alchemiczkę wzrokiem, zapewne niezbyt przekonany co do jej słów. – Czy na stanie znajdują się wszystkie niezbędne składniki?
Evelyn skinęła głową. Gdy rano po przyjściu przeglądała zapasy, wydawało się, że nie dostrzegła żadnych naglących braków.
- Więc proszę niezwłocznie zabrać się do pracy.
Mężczyzna po chwili wyszedł, pozostawiając ją samą. Jego obecność przestała ją więc rozpraszać i mogła skupić się na przygotowaniach do warzenia eliksiru. Wyjęła ze skrzyń wszystkie potrzebne składniki. Eliksir uspokajający dla smoków zawierał w większości podobne składniki co jego odpowiednik przeznaczony dla ludzi. Ilości i proporcje poszczególnych składników były jednak inne – wywar musiał działać na znacznie większe stworzenie, w dodatku obdarzone potężną mocą magiczną.
Już wcześniej rozpaliła ogień pod kociołkiem, żeby woda szybciej została doprowadzona do wrzenia. Szybko zaczęła siekać składniki, starając się opanować pośpiech, który mógłby tylko zaszkodzić eliksirowi. Na szczęście nie był to wywar wymagający kilku dni warzenia, powinna wyrobić się w dwie godziny. Miała nadzieję, że do tego czasu nikt nie będzie kusić losu i nadto zbliżać się do rozjuszonej smoczycy.
W kociołku wylądowała porcja sproszkowanego rogu jednorożca i starannie utarty kamień księżycowy. Evelyn zamieszała odpowiednią ilość razy, później dodając także pijawki i pióra sowy. Eliksiry uspokajające, bez względu na to, czy były przeznaczone dla ludzi, czy dla jakichkolwiek magicznych stworzeń, miały to do siebie, że wymagały dużej ostrożności i precyzji w dodawaniu składników, a nawet ich mieszaniu. Po dodaniu każdej ingrediencji musiała mieszać wywar dokładnie tyle samo razy, zachowując odpowiednie, miarowe tempo. Skutki uboczne w przypadku smoka nie byłyby tak groźne, jak w przypadku eliksiru przeznaczonego dla ludzi, ale nie chciała, żeby smokolodzy uznali ją za nieprofesjonalną i zbyt niedoświadczoną do tej pracy, nie mówiąc o tym, że nie chciała w żaden sposób zaszkodzić smokom. Krewni jej matki na pewno nie byliby z tego zadowoleni.
W samotności łatwo było jej znaleźć odpowiednie skupienie. Jedynymi dźwiękami, który słyszała, było bulgotanie kociołka, szelest płomieni i odległy ryk smoka gdzieś na zewnątrz. Czyżby smoczyca, dla której teraz warzyła eliksir?
Po dodaniu ostatniego składnika znad kociołka zaczęła unosić się jasna, przejrzysta para, a jego powierzchnia powoli przybierała odpowiednią barwę. Musiał warzyć się w ten sposób jeszcze przez kwadrans, zanim będzie mogła zdjąć kociołek znad ognia i wystudzić eliksir. Ucząc się warzenia mikstur od dziecka, musiała posiadać odpowiednie wyczucie; gdy minął czas, a powierzchnia wywaru zaczęła lekko iskrzyć, wygasiła płomień.
Niedługo później do laboratorium wrócił ten sam mężczyzna, który pojawił się tutaj wcześniej.
- W idealnym momencie, eliksir jest skończony i właśnie się studzi – powiedziała, podnosząc wzrok znad kociołka. – Jak czuje się wasza podopieczna?
- Musieliśmy ją odizolować, żeby nie zaatakowała innego osobnika. Dwóch naszych pewnie niedługo zgłosi się po maść na siniaki i rozcięcia, oberwało im się końcem ogona – rzekł, wyraźnie zniecierpliwiony tą przymusową zwłoką przez brak eliksiru na stanie. Ale Evelyn nie mogła tego przewidzieć, skoro wczoraj nawet jej tutaj nie było; przecież nie pracowała w rezerwacie siedem dni w tygodniu i nawet nie wiedziała, kto wydał poprzedni zapas tego eliksiru.
Po chwili z niesionej na ramieniu torby wyciągnął spory kawał mięsa i rzucił go na stół. Evelyn wiedziała, że w wielu przypadkach eliksiry dodawało się do wody dla smoków lub do ich pożywienia.
Podała mężczyźnie nóż do siekania składników zanim zdążył o to poprosić.
- Rozetnij to przez środek, tak, żeby powstała przestrzeń do wlania eliksiru – powiedziała do niego nieco rozkazującym tonem. Oczywiście potrafiła to zrobić sama, ale skoro tu był, mógł wyręczyć jej szlacheckie dłonie od babrania się w zakrwawionym ochłapie.
Mężczyzna bez szemrania naciął mięso i odchylił jego płat, tak, żeby Evelyn mogła wlać do środka odpowiednią dawkę eliksiru uspokajającego. To, co jej zostanie, mogła przelać do butelek i zachować na później, ale póki co skupiła się na tym, żeby ostrożnym, miarowym ruchem wlać do dziury w mięsie odpowiednią dawkę. Gdy tylko to zrobiła, rzuciła na ochłap zaklęcie, które sprawiło, że nacięte miejsce znowu się zasklepiło, tak, żeby eliksir nie wylał się podczas niesienia pokarmu dla smoka z laboratorium do jego legowiska.
- Gotowe. Możesz to zabrać – powiedziała po wszystkim, ocierając dłonie w ściereczkę, podczas gdy czarodziej schował mięsny ochłap, pozostawiając na stole brzydkie, krwawe ślady. Szybko jednak wyszedł, a Evelyn miała nadzieję, że odpowiednio dobrała dawkę i że smoczyca po zjedzeniu zaprawionego eliksirem jedzenia zacznie się uspokajać.
Gdy została sama, znowu wróciła do swoich czynności; przelała resztę eliksiru do jednego z pustych flakonów i postanowiła przyrządzić kolejną porcję na zapas, żeby uniknąć takich sytuacji jak dzisiejsza.
| zt.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 2.04
Z początku nie wiedziała, jak odnieść się do przedstawionej przez Tristana hipotezy. Dzieło mugoli? Czy to naprawdę mogło być dzieło mugoli? Ich majestatyczny Devaughn słaniałby się na nogach z powodu tych śmiesznie słabych, wprost bezsilnych podludzi…? Przecież był on żywą magią, czymś większym i silniejszym od niej, od nich wszystkich…! Lecz mimo to, potrzebował opieki. Ich opieki, jej i Tristana. Zaś plugawi niemagiczni, choć tak żałośni i bezmyślni, jak nikt w świecie potrafili szkodzić.
Dlatego też im dłużej słuchała, tym bardziej przekonywała się do planu Rosiera. Był to jakiś trop, na dodatek – jedyni jaki mieli, toteż niecierpliwie oczekiwała jego powrotu z czymś, co mogłaby bez żalu przebadać. Tym razem pracowała w rezerwacie, czując, jak przedwieczna smocza magia przenika wszystko, co znajdowało się na jego terenie – z nią włącznie. Był już wieczór, jednak to właśnie dzięki temu mogła korzystać z pracowni sama, nie musząc przejmować się konwenansami i wymaganymi od niej grzecznościami.
Zawinęła rękawy prostej sukni, w której zwykła pracować, by nie pobrudzić ich – a przynajmniej nie tak od razu – krwią dostarczonego jej druzgotka. Zebrała włosy w niezbyt elegancki warkocz i w chwilę po tym zabrała się za ostrożne rozkrawanie stworzenia tym samym zaklęciem, którego uczono ją stosować na czarodziejach. Nie była specjalistką od zwierzęcej anatomii, a już tym bardziej nigdy wcześniej nie przyglądała się wnętrznościom druzgotka, jednak wiedziała, w jaki sposób mogły wyglądać niezdrowe, patologiczne tkanki czy przerośnięte, niedokrwione organy.
Straciła rachubę czasu, tnąc zwierzątko na kolejne części i rozkładając je na całym blacie. Bulgoczący w niewielkim kociołku wywar winien niebawem dojść, tym samym dając jej choćby wskazówkę na temat tego, w jak zaawansowanym stadium chorobowym był przyniesiony jej okaz. Bo do tego, że był, nie miała już żadnych wątpliwości. Nie był tak ewidentnie wyniszczony jak ich drogi Devaughn, jednak coś sprawiło, że jego organy zaczęły czernieć, puchnąć; z pewnością sprawiało mu to ból. Coś również sprawiło, że – co zauważyła przy dokładniejszych oględzinach – błona rozciągająca się między długimi palcami druzgotka jęła łuszczyć się i odchodzić od kości, zaś jego skóra w przynajmniej kilku miejscach pokryła się ciemniejszymi plamami.
Wiedziała, że zarówno Tristan, jak i jego wuj chcieliby o tym jak najszybciej usłyszeć. Niezależnie od tego, jak smutne były to wieści. Wszak nie mogli położyć kresu wyniszczającej działalności niemagicznych, mogli jedynie przyglądać się jej z boku, zastanawiając się, jak podły efekt wywiera ona na magicznych stworzeniach – oraz na nich.
W pośpiechu pisała notkę podsumowującą to, czego dowiedziała się w trakcie tych kilkugodzinnych oględzin; nie chciała tracić czasu, ale i nie mogła pominąć żadnej, choćby najmniejszej informacji, chcąc jak najdokładniej zarysować mu skalę problemu. W międzyczasie zmieszała kilka kropel wywaru z próbką krwi stworzenia; mieszanina była ciemna, przerażająco ciemna. Tak samo ciemna, jak ta należąca do ich smoka.
Umorusana krwią martwego stworzenia wróciła do pisania swego listu, licząc na rychłe spotkanie ze smokologiem. Nie mieli czasu do stracenia.
Z początku nie wiedziała, jak odnieść się do przedstawionej przez Tristana hipotezy. Dzieło mugoli? Czy to naprawdę mogło być dzieło mugoli? Ich majestatyczny Devaughn słaniałby się na nogach z powodu tych śmiesznie słabych, wprost bezsilnych podludzi…? Przecież był on żywą magią, czymś większym i silniejszym od niej, od nich wszystkich…! Lecz mimo to, potrzebował opieki. Ich opieki, jej i Tristana. Zaś plugawi niemagiczni, choć tak żałośni i bezmyślni, jak nikt w świecie potrafili szkodzić.
Dlatego też im dłużej słuchała, tym bardziej przekonywała się do planu Rosiera. Był to jakiś trop, na dodatek – jedyni jaki mieli, toteż niecierpliwie oczekiwała jego powrotu z czymś, co mogłaby bez żalu przebadać. Tym razem pracowała w rezerwacie, czując, jak przedwieczna smocza magia przenika wszystko, co znajdowało się na jego terenie – z nią włącznie. Był już wieczór, jednak to właśnie dzięki temu mogła korzystać z pracowni sama, nie musząc przejmować się konwenansami i wymaganymi od niej grzecznościami.
Zawinęła rękawy prostej sukni, w której zwykła pracować, by nie pobrudzić ich – a przynajmniej nie tak od razu – krwią dostarczonego jej druzgotka. Zebrała włosy w niezbyt elegancki warkocz i w chwilę po tym zabrała się za ostrożne rozkrawanie stworzenia tym samym zaklęciem, którego uczono ją stosować na czarodziejach. Nie była specjalistką od zwierzęcej anatomii, a już tym bardziej nigdy wcześniej nie przyglądała się wnętrznościom druzgotka, jednak wiedziała, w jaki sposób mogły wyglądać niezdrowe, patologiczne tkanki czy przerośnięte, niedokrwione organy.
Straciła rachubę czasu, tnąc zwierzątko na kolejne części i rozkładając je na całym blacie. Bulgoczący w niewielkim kociołku wywar winien niebawem dojść, tym samym dając jej choćby wskazówkę na temat tego, w jak zaawansowanym stadium chorobowym był przyniesiony jej okaz. Bo do tego, że był, nie miała już żadnych wątpliwości. Nie był tak ewidentnie wyniszczony jak ich drogi Devaughn, jednak coś sprawiło, że jego organy zaczęły czernieć, puchnąć; z pewnością sprawiało mu to ból. Coś również sprawiło, że – co zauważyła przy dokładniejszych oględzinach – błona rozciągająca się między długimi palcami druzgotka jęła łuszczyć się i odchodzić od kości, zaś jego skóra w przynajmniej kilku miejscach pokryła się ciemniejszymi plamami.
Wiedziała, że zarówno Tristan, jak i jego wuj chcieliby o tym jak najszybciej usłyszeć. Niezależnie od tego, jak smutne były to wieści. Wszak nie mogli położyć kresu wyniszczającej działalności niemagicznych, mogli jedynie przyglądać się jej z boku, zastanawiając się, jak podły efekt wywiera ona na magicznych stworzeniach – oraz na nich.
W pośpiechu pisała notkę podsumowującą to, czego dowiedziała się w trakcie tych kilkugodzinnych oględzin; nie chciała tracić czasu, ale i nie mogła pominąć żadnej, choćby najmniejszej informacji, chcąc jak najdokładniej zarysować mu skalę problemu. W międzyczasie zmieszała kilka kropel wywaru z próbką krwi stworzenia; mieszanina była ciemna, przerażająco ciemna. Tak samo ciemna, jak ta należąca do ich smoka.
Umorusana krwią martwego stworzenia wróciła do pisania swego listu, licząc na rychłe spotkanie ze smokologiem. Nie mieli czasu do stracenia.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
|6.04.
Tristan opowiedział jej o swym eksperymencie, którym próbował zweryfikować, czy przypadłość Devaughna jest zaraźliwa, czy faktycznie spowodowała ją działalność mugoli. Naturalnie, zmiennych było zbyt wiele, by mogli mieć pewność, los mógł z nich zadrwić w każdej chwili, lecz nie było więcej czasu do stracenia - zaś przyprowadzone do umierającego smoczę nie wykazywało choćby najmniejszych objawów choroby.
Znów pracowała w rezerwacie, by być jak najbliżej podopiecznego, jak najbliżej Tristana; wiedziała, że gdyby próbowała teleportować się tutaj już z gotowym medykamentem, prawdopodobnie nie byłaby się w stanie odpowiednio skupić i skończyłoby się to tragedią. Kolejną tragedią. Nie chciała również przegapić samego momentu podania Devaughnowi lekarstwa; musiała wiedzieć, jak na nie zareaguje i na ile trafne okazały się jej założenia, dobór ingrediencji i ich proporcji. To było coś zupełnie innego od warzenia kolejnego eliksiru według stworzonego przed latami przepisu; ryzyko, że popełni błąd i skaże tego biedaka na jeszcze większe cierpienia było znacznie większe.
Stała nad bulgoczącym z wolna kociołkiem, jeszcze raz przeglądając swe notatki dotyczące leczenia schorzeń, których podłoże leżało poza granicami ich świata, świata magii. Choć czuła już metaliczny posmak krwi, nie przestawała przygryzać nerwowo wargi. Ich smok był już w takim stanie, że eliksir, nad którym pracowała, musiał być piekielnie silny, by mógł cokolwiek zdziałać - tym samym brała na siebie pełną odpowiedzialność za jego los. Jeśli popełni błąd, jeśli jej założenia okażą się błędne...
Odłożyła na bok kajet ze swymi odręcznymi notatkami i na powrót zajęła się rozdrabnianiem kory drzewa Wiggen oraz odliczaniem włosia jednorożca. Musiała pozbyć się zatruwających go, plugawych substancji, tego, co przyszło z zewnątrz, a co odebrało mu naturalne zdolności regeneracyjne, by następnie podsycić wciąż tlącą się w nim magię - bo tylko ona mogła go uratować. Jego przedwieczne dziedzictwo.
W drugim, dużo większym kotle, Evandra przygotowywała ten sam eliksir wzmacniający, którym raczyła go od kilku dni - a który pozwolił im nieco zyskać na czasie. O ile jej lekarstwo zadziała, powinien on również przyśpieszyć proces powracania do zdrowia.
W pracowni była sama, całkiem sama; nie zniosłaby teraz towarzystwa kogokolwiek innego, nawet tak samo zatroskanego o los smoka Tristana. Był ciepły, kwietniowy wieczór, przesycone magią powietrze wpadało przez uchylone nieznacznie okienko, zaś ona walczyła, by ta sama smocza magia na powrót wstąpiła w rozkładające się ciało Devaughna.
Tristan opowiedział jej o swym eksperymencie, którym próbował zweryfikować, czy przypadłość Devaughna jest zaraźliwa, czy faktycznie spowodowała ją działalność mugoli. Naturalnie, zmiennych było zbyt wiele, by mogli mieć pewność, los mógł z nich zadrwić w każdej chwili, lecz nie było więcej czasu do stracenia - zaś przyprowadzone do umierającego smoczę nie wykazywało choćby najmniejszych objawów choroby.
Znów pracowała w rezerwacie, by być jak najbliżej podopiecznego, jak najbliżej Tristana; wiedziała, że gdyby próbowała teleportować się tutaj już z gotowym medykamentem, prawdopodobnie nie byłaby się w stanie odpowiednio skupić i skończyłoby się to tragedią. Kolejną tragedią. Nie chciała również przegapić samego momentu podania Devaughnowi lekarstwa; musiała wiedzieć, jak na nie zareaguje i na ile trafne okazały się jej założenia, dobór ingrediencji i ich proporcji. To było coś zupełnie innego od warzenia kolejnego eliksiru według stworzonego przed latami przepisu; ryzyko, że popełni błąd i skaże tego biedaka na jeszcze większe cierpienia było znacznie większe.
Stała nad bulgoczącym z wolna kociołkiem, jeszcze raz przeglądając swe notatki dotyczące leczenia schorzeń, których podłoże leżało poza granicami ich świata, świata magii. Choć czuła już metaliczny posmak krwi, nie przestawała przygryzać nerwowo wargi. Ich smok był już w takim stanie, że eliksir, nad którym pracowała, musiał być piekielnie silny, by mógł cokolwiek zdziałać - tym samym brała na siebie pełną odpowiedzialność za jego los. Jeśli popełni błąd, jeśli jej założenia okażą się błędne...
Odłożyła na bok kajet ze swymi odręcznymi notatkami i na powrót zajęła się rozdrabnianiem kory drzewa Wiggen oraz odliczaniem włosia jednorożca. Musiała pozbyć się zatruwających go, plugawych substancji, tego, co przyszło z zewnątrz, a co odebrało mu naturalne zdolności regeneracyjne, by następnie podsycić wciąż tlącą się w nim magię - bo tylko ona mogła go uratować. Jego przedwieczne dziedzictwo.
W drugim, dużo większym kotle, Evandra przygotowywała ten sam eliksir wzmacniający, którym raczyła go od kilku dni - a który pozwolił im nieco zyskać na czasie. O ile jej lekarstwo zadziała, powinien on również przyśpieszyć proces powracania do zdrowia.
W pracowni była sama, całkiem sama; nie zniosłaby teraz towarzystwa kogokolwiek innego, nawet tak samo zatroskanego o los smoka Tristana. Był ciepły, kwietniowy wieczór, przesycone magią powietrze wpadało przez uchylone nieznacznie okienko, zaś ona walczyła, by ta sama smocza magia na powrót wstąpiła w rozkładające się ciało Devaughna.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Evandra Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Laboratorium
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody