Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogrody
Ogrody należą zdecydowanie do najmniej bezpiecznej części rezerwatu, smokologowie rzadko wychodzą do nich samotnie. Przepełnione zewsząd bujną roślinnością, a bliżej samego budynku również przepięknie kwitnącymi rodowymi różami Rosierów, stwarzają smokom idealne warunki rozwoju. Wyjście do ogrodów jest strzeżone równie pilnie, co inne części rezerwatu; przez wrota nie przemknie się nikt niepowołany. Silnie odczuwalny jest tutaj zapach siarki, coraz wyraźniej czuć także spaleniznę...
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.12.17 7:51, w całości zmieniany 5 razy
Słuchała uważnie, absolutnie zgadzając się z lordem w tejże kwestii. Chwila cierpienia i bólu była niczym w porównaniu do stałego kalectwa, lecz nie skomentowała tego od razu, pozostawiając swoje kolejne przemyślenia dla siebie. Rozbudziła się dopiero wtedy, gdy zaczęła kroczyć wraz z mężczyzną po malowniczych ogrodach. - Oczywiście, niemniej jednak ryzykowaniem smoczego życia jest również brak dalszych działań. Bezczynność może być groźniejsza – zauważyła, choć w myślach skarciła samą siebie za taki ton. – Po prostu, chodzi mi o to, że z wiekiem wady mogą być znacznie trudniejsze do wyeliminowania – dodała bardziej przepraszająco. – Szczególnie jeśli mówimy o transmutacji. O ile łatwiej przemienić szczura w puchar, niż słonia w ławę – uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie tak irracjonalne nawiązanie, lecz zaraz potem znów spoważniała, rozmyślając o dalszym zwlekaniu. Ryzykiem było zwlekanie, ale całkowicie pojmowała taką postawę, zresztą sama gdyby posiadała w odpowiedzialności smocze życie, najpewniej byłaby równie ostrożna – jeśli nie bardziej. Jednakże może w tym był cały urok jej przydatności – obiektywizm, który nie wiązał się z emocjonalnym przywiązaniem do stworzenia. Zmarszczyła lekko brwi, mając w głowie jeszcze jedną ideę. – Róg został przebadany pod względem… ewentualnego bycia efektem klątwy? – nie żeby wątpiła w opiekę Rosierów, ale co jeśli na jajo ktoś rzucił złowrogie zaklęcie i dlatego płód źle się rozwinął? Możliwe, że na zdjęcie klątwy byłoby już za późno, lecz mimo tego może byłby to trop warty zbadania? Resztę swoich rozmyślań postanowiła zachować dla siebie.
Pierwsze słowa, które wypłynęły z ust lorda, wydały się Forsythii jakąś ułudą. Być może się przesłyszała? Nie, nie było takiej możliwości. Słuchała uważnie dalej o smokach, a roztaczana przed nią wizja poznawania mieszkańców rezerwatu, wycisnęła na jej twarz dziwny grymas zamyślenia, jakby dogłębnie analizowała własny system wartości, przed dokonaniem zbrodni. Kiwała głową, wysłuchując kolejnych imion, a w oczach narastał pewien rodzaj fascynacji, która brała się głównie przez to, że nigdy nikt nie opowiadał jej tak dokładnie o smokach zamieszczonych w rezerwacie, a podsycał to wszystko fakt, że być może miałaby możliwość bliższego poznania tychże stworzeń. I oczywiście, były to cenne informacje, jakie mogłaby wykorzystać dla Ministerstwa, ale przecież, teraz rząd jak i szlachta grali w jednej drużynie, toteż nawet o tym nie pomyślała. – Odratowana przez anomalię? – uniosła brwi w zdziwieniu, licząc, że lord chętnie rozwinie ten temat. Anomalie same w sobie kojarzyły jej się zaledwie z niszczycielskimi siłami i wymówkami, jakie stosował przed nią ojciec, nie chcąc wyjawić, co tak naprawdę wydarzyło się z jej bratem.
- Ja… - zawahała się, nie wiedząc do końca, co powinna odpowiedzieć. Miała stabilną pracę, a rezygnacja z niej nie stanowiła żadnej opcji w tej chwili. Ojciec nie wypuściłby jej z domu i kazał na klęczkach wracać do Ministerstwa. Jednak w jej głowie pojawił się intrygujący pomysł, jaki była w stanie zaryzykować, wszak już niegdyś, na stażu pracowała w ten sam sposób. – Chciałabym, doprawdy byłby to niezwykły zaszczyt. Jednak od poniedziałku do piątku pracuję, a jestem zobowiązana względem mego przełożonego - westchnęła ciężko. - Chyba że… mogłabym pomagać w rezerwacie w weekendy? – nie wiedziała, czy sama zadała raczej pytanie, czy wystąpiła z propozycją. Wiedziała natomiast, jak bardzo ograniczy jej to czas, którego zresztą i tak już niewiele posiadała, ale na cóż miała go pożytkować? Chciała się rozwijać, a możliwość pozyskania dodatkowej pracy, stanowiła cudowną możliwość rozwoju, nieważne wówczas było również i to, co sądziła o Rosierach, a będąc w połowie Blackiem, miała swoje własne przemyślenia na temat członków tego rodu.
Pierwsze słowa, które wypłynęły z ust lorda, wydały się Forsythii jakąś ułudą. Być może się przesłyszała? Nie, nie było takiej możliwości. Słuchała uważnie dalej o smokach, a roztaczana przed nią wizja poznawania mieszkańców rezerwatu, wycisnęła na jej twarz dziwny grymas zamyślenia, jakby dogłębnie analizowała własny system wartości, przed dokonaniem zbrodni. Kiwała głową, wysłuchując kolejnych imion, a w oczach narastał pewien rodzaj fascynacji, która brała się głównie przez to, że nigdy nikt nie opowiadał jej tak dokładnie o smokach zamieszczonych w rezerwacie, a podsycał to wszystko fakt, że być może miałaby możliwość bliższego poznania tychże stworzeń. I oczywiście, były to cenne informacje, jakie mogłaby wykorzystać dla Ministerstwa, ale przecież, teraz rząd jak i szlachta grali w jednej drużynie, toteż nawet o tym nie pomyślała. – Odratowana przez anomalię? – uniosła brwi w zdziwieniu, licząc, że lord chętnie rozwinie ten temat. Anomalie same w sobie kojarzyły jej się zaledwie z niszczycielskimi siłami i wymówkami, jakie stosował przed nią ojciec, nie chcąc wyjawić, co tak naprawdę wydarzyło się z jej bratem.
- Ja… - zawahała się, nie wiedząc do końca, co powinna odpowiedzieć. Miała stabilną pracę, a rezygnacja z niej nie stanowiła żadnej opcji w tej chwili. Ojciec nie wypuściłby jej z domu i kazał na klęczkach wracać do Ministerstwa. Jednak w jej głowie pojawił się intrygujący pomysł, jaki była w stanie zaryzykować, wszak już niegdyś, na stażu pracowała w ten sam sposób. – Chciałabym, doprawdy byłby to niezwykły zaszczyt. Jednak od poniedziałku do piątku pracuję, a jestem zobowiązana względem mego przełożonego - westchnęła ciężko. - Chyba że… mogłabym pomagać w rezerwacie w weekendy? – nie wiedziała, czy sama zadała raczej pytanie, czy wystąpiła z propozycją. Wiedziała natomiast, jak bardzo ograniczy jej to czas, którego zresztą i tak już niewiele posiadała, ale na cóż miała go pożytkować? Chciała się rozwijać, a możliwość pozyskania dodatkowej pracy, stanowiła cudowną możliwość rozwoju, nieważne wówczas było również i to, co sądziła o Rosierach, a będąc w połowie Blackiem, miała swoje własne przemyślenia na temat członków tego rodu.
Rozumiał co miała na myśli i jej zdanie miało całkiem solidne podstawy. Bezczynność była zgubna, prowadziła do zatracenia i zwiększenia cierpień młodego smoka. Nie siedzieli jednak bezczynnie, wciąż poszukując konkretnych rozwiązań rokujących dobrze na przyszłość, jednocześnie znajdując pomniejsze sposoby na ulżenie mu w cierpieniu. Bezsilność środków, które podejmowali i kolejne kroki prowadzące do ślepej uliczki były frustrujące. Dlaczego Mathieu potrzebował świeżych spojrzeń na sprawę, takich, które pozwoliłyby mu zacząć patrzeć na smoczy problem z innej perspektywy. - Doskonale rozumiem o czym mówisz. Zlecę przeprowadzenie testów i sprawdzenie szans na powodzenie transmutacji. Być może uda się przetestować to w inny sposób niż bezpośrednio na nim. - odparł na jej słowa. Był zaskoczony jej postawą i zaangażowaniem. Nie zakładał, że Forsythia podejdzie do kwestii smoka w taki sposób. Doceniał to. Potrafił zauważyć, kiedy chęć samorozwoju była istotną cechą charakteru, a przecież gdyby nie ciekawość, którą posiadała nie byłoby jej tutaj teraz.
- Nie było możliwości, aby ktoś nałożył klątwę na smoka. Są pod ścisłą opieką. Niemniej jednak zostało to wykluczone, przeanalizowaliśmy wszystkie możliwości jakie zaistniały. - wyjaśnił jej. W jasny sposób nakreślając, że wszystkie podstawowe i te najprostsze z rozwiązań zostały przez nich sprawdzone. Zajmowali się smokami od pokoleń, wiedzieli o nich więcej niż ktokolwiek inny. Mathieu specjalizował się w smokach, wiedział o nich niemal wszystko, a jednak... nadal istniały kwestie, które potrafiły go zaskoczyć, jak chociażby róg Azaela. Nie bagatelizował podejścia kobiety, ani tego, że wysnuwała wszelakie pomysły, jakie tylko przyszły jej do głowy. Kreatywność to ceniona cecha.
- Opowiem Ci o niej przy kolejnej okazji. - odparł na jej pytanie o anomalie i odratowanego smoka, piękną Edreę. To historia warta wysłuchania, teraz jednak nie spotkali się po to, aby dyskutować o niej, a o Azaelu. Mathieu rozważał propozycję zatrudnienia jej, potrzebna była mu świeża krew, która będzie jego pomocą. Dostrzegł w kobiecie potencjał i być może zechce w przyszłości rozwinąć się w tym kierunku, konkretnym, ściśle sprecyzowanym. Smokologią. Ogólna wiedza na temat magicznych stworzeń nie była wystarczająca, należało zgłębiać temat i poznawać wszelkie tajniki związane z tą dziedziną.
- W takim wypadku co powie Pani na staż w roli mojej asystentki? - spytał, przyglądając jej się uważnie. - Z chęcią dowiem się również gdzie Pani pracuje. - dodał po chwili namysłu. Wszystko zależało od niej. Chciała zgłębiać wiedzę o smokach w rezerwacie czy... wolała swoją codzienną pracę.
- Nie było możliwości, aby ktoś nałożył klątwę na smoka. Są pod ścisłą opieką. Niemniej jednak zostało to wykluczone, przeanalizowaliśmy wszystkie możliwości jakie zaistniały. - wyjaśnił jej. W jasny sposób nakreślając, że wszystkie podstawowe i te najprostsze z rozwiązań zostały przez nich sprawdzone. Zajmowali się smokami od pokoleń, wiedzieli o nich więcej niż ktokolwiek inny. Mathieu specjalizował się w smokach, wiedział o nich niemal wszystko, a jednak... nadal istniały kwestie, które potrafiły go zaskoczyć, jak chociażby róg Azaela. Nie bagatelizował podejścia kobiety, ani tego, że wysnuwała wszelakie pomysły, jakie tylko przyszły jej do głowy. Kreatywność to ceniona cecha.
- Opowiem Ci o niej przy kolejnej okazji. - odparł na jej pytanie o anomalie i odratowanego smoka, piękną Edreę. To historia warta wysłuchania, teraz jednak nie spotkali się po to, aby dyskutować o niej, a o Azaelu. Mathieu rozważał propozycję zatrudnienia jej, potrzebna była mu świeża krew, która będzie jego pomocą. Dostrzegł w kobiecie potencjał i być może zechce w przyszłości rozwinąć się w tym kierunku, konkretnym, ściśle sprecyzowanym. Smokologią. Ogólna wiedza na temat magicznych stworzeń nie była wystarczająca, należało zgłębiać temat i poznawać wszelkie tajniki związane z tą dziedziną.
- W takim wypadku co powie Pani na staż w roli mojej asystentki? - spytał, przyglądając jej się uważnie. - Z chęcią dowiem się również gdzie Pani pracuje. - dodał po chwili namysłu. Wszystko zależało od niej. Chciała zgłębiać wiedzę o smokach w rezerwacie czy... wolała swoją codzienną pracę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zmarszczyła lekko brwi, przypominając sobie dawne badania, a także eksponaty, które dane było jej wielokrotnie oglądać w różnych muzeach. – Może warto byłoby spróbować transmutacji na… szczątkach innych okazów? – nie brzmiało to dobrze, ba! Brzmiało to znacznie gorzej na głos niż w myślach. – Proszę nie zrozumieć mnie źle, uważam, że ciału magicznego stworzenia należy się szacunek, niemniej jednak… uzdrowiciele też uczą się na… – nie dokończyła, a przygryzła lekko wargę w zastanowieniu. – Mój brat kształcił się w św. Mungu, opowiadał mi co nieco o kulisach swego stażu, stąd mój pomysł – usprawiedliwiła się, może bez sensu, a może z całkowitym sensem? Jednak magizoologowie tak już chyba mieli, ta kapka ekscentrycznego podejścia zawsze plamiła ich wizerunek.
Nie wątpiła w odpowiednią opiekę, lecz życie nauczyło ją, aby nie ufać w pełni nikomu, nawet własnej rodzinie. Choć chciała, niebywale pragnęła wierzyć, że smocze jajo jak i sam smok znajdowały się pod należytą opieką, niemniej jednak… jeśli ktoś chciał zasabotować rezerwat, mógł wkraść się pod odpowiednią przykrywą. Jednakże nie dzieliła się swoją wręcz spiskową teorią. To nie było miejsce, ani czas na takie rozważania, tym bardziej że mogłaby w ten sposób urazić lorda, a tego absolutnie nie chciała – w dodatku przyznał, że klątwa została wykluczona, toteż nie miała wiele więcej do dodania. – Rozumiem… - mruknęła cicho, pozwalając toczyć się dalszej rozmowie.
Mimowolnie na jej wargi wtłoczył się uśmiech na usłyszaną propozycję. Choć właśnie zniknęły jej wolne weekendy, tak zyskała znacznie więcej. Przymknęła lekko powieki i kiwnęła przytakująco głową, nie mogą uzbierać słów, które wyraziłyby jej wdzięczność. Przyszła tutaj z ciekawości, chciała zaledwie pogłębić swą wiedzę, może pomóc, a tymczasem została doceniona i… zatrudniona? Nie była przygotowana na rozmowę o pracę, a taka właściwie się odbyła, całkowicie bez jej wcześniejszego wyczucia. – Lord chyba zna już odpowiedź – przyznała nieco zmieszana całą sytuacją. – Postaram się nie zawieść pańskich oczekiwań jako asystentka – przyznała, przecierając czoło wierzchem dłoni i rozglądając się pospiesznie po ogrodach. – To spore wyróżnienie, naprawdę dziękuję - dodała, a na jej ustach wciąż widniał uśmiech pełen zadowolenia, lecz nie było w nim żadnego zawstydzenia. Była z siebie w jakiś sposób dumna, dopiero kolejne pytanie nieco ją rozbiło. – Kontynuuję tradycję rodzinną, pracuję w Ministerstwie. Choć Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami nie był marzeniem mego ojca, tak ostatecznie przystał na moją… fanaberię – odchrząknęła, zastanawiając się, czy powinna tyle mówić o tym i przedstawiać się w takim świetle, czy korzystnym? Cóż, było to kwestią dyskusyjną. Niemniej jednak sam lord Rosier powinien kojarzyć ojca panny Crabbe, chociażby przez to, że stary Faustus był sojusznikiem Rycerzy – oczywiście tego sama Forsythia wiedzieć nie mogła. Westchnęła lekko, zerkając na Mathieu pytająco. – Zaczynamy w takim razie już dziś? – nie byłaby sobą, gdyby tego nie zaoferowała. Była oddana magicznym stworzeniom w każdym calu, gotowa odwołać wszelkie późniejsze spotkania, na rzecz tego co się właśnie wydarzyło. Jej pracoholizm czasem kosztował ją zbyt wiele cennego czasu, ale tak już miała i tylko dzięki temu mogła tworzyć swą niezależność.
Nie wątpiła w odpowiednią opiekę, lecz życie nauczyło ją, aby nie ufać w pełni nikomu, nawet własnej rodzinie. Choć chciała, niebywale pragnęła wierzyć, że smocze jajo jak i sam smok znajdowały się pod należytą opieką, niemniej jednak… jeśli ktoś chciał zasabotować rezerwat, mógł wkraść się pod odpowiednią przykrywą. Jednakże nie dzieliła się swoją wręcz spiskową teorią. To nie było miejsce, ani czas na takie rozważania, tym bardziej że mogłaby w ten sposób urazić lorda, a tego absolutnie nie chciała – w dodatku przyznał, że klątwa została wykluczona, toteż nie miała wiele więcej do dodania. – Rozumiem… - mruknęła cicho, pozwalając toczyć się dalszej rozmowie.
Mimowolnie na jej wargi wtłoczył się uśmiech na usłyszaną propozycję. Choć właśnie zniknęły jej wolne weekendy, tak zyskała znacznie więcej. Przymknęła lekko powieki i kiwnęła przytakująco głową, nie mogą uzbierać słów, które wyraziłyby jej wdzięczność. Przyszła tutaj z ciekawości, chciała zaledwie pogłębić swą wiedzę, może pomóc, a tymczasem została doceniona i… zatrudniona? Nie była przygotowana na rozmowę o pracę, a taka właściwie się odbyła, całkowicie bez jej wcześniejszego wyczucia. – Lord chyba zna już odpowiedź – przyznała nieco zmieszana całą sytuacją. – Postaram się nie zawieść pańskich oczekiwań jako asystentka – przyznała, przecierając czoło wierzchem dłoni i rozglądając się pospiesznie po ogrodach. – To spore wyróżnienie, naprawdę dziękuję - dodała, a na jej ustach wciąż widniał uśmiech pełen zadowolenia, lecz nie było w nim żadnego zawstydzenia. Była z siebie w jakiś sposób dumna, dopiero kolejne pytanie nieco ją rozbiło. – Kontynuuję tradycję rodzinną, pracuję w Ministerstwie. Choć Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami nie był marzeniem mego ojca, tak ostatecznie przystał na moją… fanaberię – odchrząknęła, zastanawiając się, czy powinna tyle mówić o tym i przedstawiać się w takim świetle, czy korzystnym? Cóż, było to kwestią dyskusyjną. Niemniej jednak sam lord Rosier powinien kojarzyć ojca panny Crabbe, chociażby przez to, że stary Faustus był sojusznikiem Rycerzy – oczywiście tego sama Forsythia wiedzieć nie mogła. Westchnęła lekko, zerkając na Mathieu pytająco. – Zaczynamy w takim razie już dziś? – nie byłaby sobą, gdyby tego nie zaoferowała. Była oddana magicznym stworzeniom w każdym calu, gotowa odwołać wszelkie późniejsze spotkania, na rzecz tego co się właśnie wydarzyło. Jej pracoholizm czasem kosztował ją zbyt wiele cennego czasu, ale tak już miała i tylko dzięki temu mogła tworzyć swą niezależność.
Czasem potrzebne było mu wsparcie, osoba, która mogłaby choć odrobinę przejąć jego obowiązku. Naturalnie brał na barki więcej niż powinien, ale nigdy nie śmiał narzekać. Niemniej jednak, Rezerwat powinien się rozwijać, rozkwitać i lśnić na arenie międzynarodowej jako jedno z najpiękniejszych miejsc. Aby to mogło mieć rację bytu musieli rozbić wszystko, aby pracujące w nim osoby godnie reprezentowały swoje dzieło i mogły pokazać jak wiele dla nich znaczą smoki. Każdy pracownik musiał być zaangażowany w swoją działalność, musiał wykazać się czymś więcej nie przeciętna wiedza w zakresie magicznych tworzeń. Tu nie było gromoptaków, niuchaczy czy jakiegokolwiek innego magicznego stworzenia. Rezerwat był miejscem smoków i to właśnie im poświęcano cały czas i całą wiedzę.
Kiwnął głową ze zrozumieniem. Zleci ekspertom działanie w tej kwestii, sam nie ryzykowałby używania Transmutacji, ta dziedzina nigdy nie leżała mu "w różdżce" i jeszcze za czasów szkolnych nie popisał się zdolnościami. Jej chęć rozwoju była imponująca, a tu potrzebny był ktoś ze świeżym spojrzeniem. Mathieu uznał, że należy mu się asystentka. Będzie mógł bardziej skupić się na bezpośrednich działaniach, niż łączyć ze sobą dosłownie wszystko. Później wspomni drogiemu kuzynowi, że podjął taką, a nie inną decyzję. Jeśli chodziło o Rezerwat to musieli działać jednomyślnie. Tym bardziej, kiedy Forsythia wspomniała, że pracuje w Ministerstwie. Jak dobrze mieć plecy w tej Instytucji i w razie czego mieć możliwość wprawnego reagowania. Kolejny powód, dla którego Mathieu powinien zbliżyć się do Forsythi. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Zwyczajnie kiwnął ze zrozumieniem, cały czas mając jednakowy wyraz twarzy - beznamiętny i nieodgadniony.
- Dzisiaj oprowadzę Cię po Rezerwacie, a działać zaczniemy w przyszłym tygodniu. Prosiłbym o sowę, w której opiszesz swoje umiejętności i atuty, wszystko co pomoże mi poznać Cię bliżej i dobrać zadania. - wyjaśnił, wskazując dłonią w stronę ścieżki prowadzącej przez ogrody. Skoro właśnie od tego powinni zacząć wedle jego decyzji, to nie mogło być inaczej. Mathieu kierując się w stronę Srebrnego Stawu zaczął opowiadać historie Rezerwatu, co chwila mówiąc o smokach, wyprawach, zdobyczach. Musiał ją wprowadzić, jeśli miała być jego asystentką...
[k o n i e c]
Kiwnął głową ze zrozumieniem. Zleci ekspertom działanie w tej kwestii, sam nie ryzykowałby używania Transmutacji, ta dziedzina nigdy nie leżała mu "w różdżce" i jeszcze za czasów szkolnych nie popisał się zdolnościami. Jej chęć rozwoju była imponująca, a tu potrzebny był ktoś ze świeżym spojrzeniem. Mathieu uznał, że należy mu się asystentka. Będzie mógł bardziej skupić się na bezpośrednich działaniach, niż łączyć ze sobą dosłownie wszystko. Później wspomni drogiemu kuzynowi, że podjął taką, a nie inną decyzję. Jeśli chodziło o Rezerwat to musieli działać jednomyślnie. Tym bardziej, kiedy Forsythia wspomniała, że pracuje w Ministerstwie. Jak dobrze mieć plecy w tej Instytucji i w razie czego mieć możliwość wprawnego reagowania. Kolejny powód, dla którego Mathieu powinien zbliżyć się do Forsythi. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Zwyczajnie kiwnął ze zrozumieniem, cały czas mając jednakowy wyraz twarzy - beznamiętny i nieodgadniony.
- Dzisiaj oprowadzę Cię po Rezerwacie, a działać zaczniemy w przyszłym tygodniu. Prosiłbym o sowę, w której opiszesz swoje umiejętności i atuty, wszystko co pomoże mi poznać Cię bliżej i dobrać zadania. - wyjaśnił, wskazując dłonią w stronę ścieżki prowadzącej przez ogrody. Skoro właśnie od tego powinni zacząć wedle jego decyzji, to nie mogło być inaczej. Mathieu kierując się w stronę Srebrnego Stawu zaczął opowiadać historie Rezerwatu, co chwila mówiąc o smokach, wyprawach, zdobyczach. Musiał ją wprowadzić, jeśli miała być jego asystentką...
[k o n i e c]
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skrzący pod nogami śnieg dawał o sobie znać, kiedy Mathieu wędrował przez ogrody rezerwatu. Mroźna pogoda nie sprzyjała dobremu humorowi, ale sam fakt, że mógł czynnie działać w Rezerwacie był dla niego wystarczająco zadowalający. Ostatnie miesiące były ciężką przeprawą, zmieniły bardzo wiele, dały do myślenia, otworzyły oczy. Sytuacja w Anglii zmuszała ich do ciągłego podejmowania działań i Mathieu wiedział, że minie jeszcze wiele miesięcy nim wyjdą na prostą, a konflikt odejdzie w niepamięć. Tymczasem musieli zrobić wszystko, aby ich starania i działania były owocne. To zaprzątało mu głowę, sam fakt, że udało mu się sprostać zadaniu i zająć się szemranymi typami w Kent, pozbyć się osoby, która odpowiadała za podjudzanie do buntu i ostatecznie zamknąć buntownikom usta, sprawiał, że czuł pewien rodzaj satysfakcji. To napędzało go do dalszego działania, ciągłej pracy i parcia naprzód.
Postawił sobie cel, chciał poznać żeglarstwo, zapoznać się z jego podstawami, aby móc porozumiewać się z kimś, kto będzie zajmował się flotą. Rosierowie z uwagi na swoje położenie powinni posiadać statki, które będą dumą portu w Dover, jego własną dumą. Możliwość, którą wskazał mu szanowny wuj Koronos, Lord Nestor rodu Travers, brat jego matki, była idealna. Rozmowy z panem Fernsby z pewnością będą obfitowały w nowe doświadczenia, tym razem jednak musiał skupić się jednocześnie na pracy, jak i na działaniu. Siedział we własnym gabinecie, spoglądając na starą mapę, na której nie bardzo się znał. Miał nadzieję, że szanowny pan Fernsby, pierwszy na statku będzie mógł odpowiedzieć na kilka jego pytań. Podniósł wzrok, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.
- Lordzie Rosier, mamy problem. Silibinas i Socharis. – wydyszał na jednym tchu, łapiąc ledwo oddech. Mathieu od razu zerwał się na równe nogi i ruszył za pracownikiem Rezerwatu. Czasem miewali problemy, szczególnie teraz, kiedy dostawy mięsa były ograniczone, a Rosier przez wzgląd na ostrożność i zagrożenie smoków wolał je sprawdzać. Tym razem się nie pomylił. Socharis zaatakował Silibinasa, najwyraźniej złakniony i zachęcony resztką mięsa w jego leżu. Rozdzieleniem smoków zajęli się pracownicy, choć przez moment zrobił się niebezpiecznie.
- Wyniki badań mięsa zaraz będą, nie zamierzam ryzykować. – powiedział poważnie i przyjrzał się uspokojonym już smokom. Na całe szczęście Socharis nie uszkodził ich najpiękniejszego okazu. Wzorcowa budowa Silibinasa była ich chlubą, wyglądał tak, jakby był wyciętym obrazem z księgi. Mathieu był nim zachwycony od samego początku, od kiedy tylko zaczął tu pracę. Rozmawiał z pracownikiem, kiedy ten poinformował go o przybyciu pana Fernsby. Mathieu uniósł krytycznie brew ku górze, widząc zmierzającego z wolna pracownika, za którym szedł Kenneth.
- Akurat teraz… – powiedział, kiwając głową z niezadowoleniem. Wziął głęboki oddech i nakazał rozdzielić smoki. Nie sądził, że przyjdzie mu pracować w takim młynie tego dnia. – Co z wynikami? – podniósł głos zirytowany. Socharis najwyraźniej zauważył nową osobę, bo przesunął łeb w stronę Kennetha i prychnął. – Panie Fernsby. – uścisnął jego dłoń, a zaraz za nim pojawił się człowiek pracujący w Rezerwacie.
- Mięso nie jest zatrute, spełnia wszystkie wymogi. – mruknął do Lorda, a Mathieu kiwając głową spojrzał na Kennetha.
- Nakarmcie smoki, mam sprawę do załatwienia. Będę w gabinecie. – zarządził i skierował się bliżej Fernsby’ego. – W zeszłym roku miała trafić do nas zatruta dostawa mięsa, lepiej zachować wszelkie środki ostrożności. – powiedział, słowa kierując już bezpośrednio do mężczyzny. Nie ukrywał tego, nie zamierzał robić z tego tajemnicy. Fakty były takie, że buntownicy wymierzyli przeciwko nim ciężkie działo, a Mathieu bez mrugnięcia okiem wydał na nich wyrok, pozwalając aby bruk warowni w Dover splamiła ich brudna krew.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Po cholerę trzymać smoki -to była pierwsza myśl jaka zaświtała w głowie Pierwszego, który zgodził się na spotkanie z Rosierem w rezerwacie latających gadów. Wielkie, agresywne i ziejące ogniem, prawdziwy pupil domowy – sarknął jeszcze podchodząc pod bramy wejściowe. Niedługo mieli wypłynąć w morze więc musiał Rosiera przygotować na to co go czeka, miał być jednocześnie uprzejmy bo szlachta płaciła i choć nadal uważał ich za darmozjadów to miał zamiar zachowywać się przyzwoicie. Lizać ich butów nie miał zamiaru.
Od paru dni Brzask stał już prawie gotowy do rejsu, zostały ostatnie poprawki, które codziennie nadzorował. Zamówili już prowiant na pokład oraz łatali hamaki, nowy maszt prezentował się solidnie i o wiele bardziej wytrzymale niż poprzedni. Musieli sprawdzić szlaki po całym miesiącu stania, mieli parę kontaktów do odwiedzenia w Port Royal i Tortudze, choć na tak długo rejs Rosiera nie weźmie, jeszcze mu paniczyk zrezygnuje w połowie albo zacznie marudzić, że chce do swoich ognistych zwierzątek.
Na spotkanie wyszedł mu pracownik rezerwatu informując, że lord Rosier go oczekuje – a spróbowałby inaczej to żadne nakazy ze strony lorda Traversa by go nie powstrzymały aby natrzeć szanownemu bratu uszy. Mathieu był jego bratem, choć sam Kenneth nie był z tego powodu szczęśliwy. Każdy, ale musiał być to szlachciur. Nie jeden by się cieszył, ale dla Kennetha była to kula u nogi. Niech no się ktoś z innych wilków morskich dowie to zaraz będą gadać, niczym baby na bazarze, że Pierwszy swoje stanowisko pozyskał nie dzięki swojej pracy, ale układom rodzinnym. Psia mać z taką rodziną. Ulżył sobie stary Rosier i już, że są rodziną. Nie! Rodzina jest ze sobą zżyta, wspiera się i szanuje. Oni mieli zwyczajnie wspólnego ojca, nic ponad to. Im bardziej wkraczał w głąb rezerwatu tym coraz bardziej żałował, że się na to zgodził, przecież był chodzącą przegryzką dla tych bydlaków. Jeszcze tego brakowało aby któryś zaczął ziać ogniem w jego stronę. Sprawdził czy różdżka jest na podorędziu gdyby miał nagle bronić. Dostrzegł z oddali Mathieu dyrygującego pracownikami, musiał być jakiś kryzys bo cały chodził spięty jak bosman na Brzasku, brakowało mu gwizdka i nie słyszał okrzyków: Wy szczury zapchlone podnosić kotwicę! Jak bardzo pragnął wypłynąć już w morze…
-Lordzie Rosier – Powitał swoje odbicie lustrzane zdawkowo i zerknął kątem oka na smoka, który na niego prychnął – Ogniste bydle i tyle. I na co się tym tak zachwycać? -Ktoś chciał wytruć wszystkie czy konkretny okaz? – Zapytał słysząc o zatrutym mięsie. Może rolnicy mieli dość ciągle spalonych upraw? Nie zdziwiłby się gdyby to oni wpadli na taki pomysł.
Od paru dni Brzask stał już prawie gotowy do rejsu, zostały ostatnie poprawki, które codziennie nadzorował. Zamówili już prowiant na pokład oraz łatali hamaki, nowy maszt prezentował się solidnie i o wiele bardziej wytrzymale niż poprzedni. Musieli sprawdzić szlaki po całym miesiącu stania, mieli parę kontaktów do odwiedzenia w Port Royal i Tortudze, choć na tak długo rejs Rosiera nie weźmie, jeszcze mu paniczyk zrezygnuje w połowie albo zacznie marudzić, że chce do swoich ognistych zwierzątek.
Na spotkanie wyszedł mu pracownik rezerwatu informując, że lord Rosier go oczekuje – a spróbowałby inaczej to żadne nakazy ze strony lorda Traversa by go nie powstrzymały aby natrzeć szanownemu bratu uszy. Mathieu był jego bratem, choć sam Kenneth nie był z tego powodu szczęśliwy. Każdy, ale musiał być to szlachciur. Nie jeden by się cieszył, ale dla Kennetha była to kula u nogi. Niech no się ktoś z innych wilków morskich dowie to zaraz będą gadać, niczym baby na bazarze, że Pierwszy swoje stanowisko pozyskał nie dzięki swojej pracy, ale układom rodzinnym. Psia mać z taką rodziną. Ulżył sobie stary Rosier i już, że są rodziną. Nie! Rodzina jest ze sobą zżyta, wspiera się i szanuje. Oni mieli zwyczajnie wspólnego ojca, nic ponad to. Im bardziej wkraczał w głąb rezerwatu tym coraz bardziej żałował, że się na to zgodził, przecież był chodzącą przegryzką dla tych bydlaków. Jeszcze tego brakowało aby któryś zaczął ziać ogniem w jego stronę. Sprawdził czy różdżka jest na podorędziu gdyby miał nagle bronić. Dostrzegł z oddali Mathieu dyrygującego pracownikami, musiał być jakiś kryzys bo cały chodził spięty jak bosman na Brzasku, brakowało mu gwizdka i nie słyszał okrzyków: Wy szczury zapchlone podnosić kotwicę! Jak bardzo pragnął wypłynąć już w morze…
-Lordzie Rosier – Powitał swoje odbicie lustrzane zdawkowo i zerknął kątem oka na smoka, który na niego prychnął – Ogniste bydle i tyle. I na co się tym tak zachwycać? -Ktoś chciał wytruć wszystkie czy konkretny okaz? – Zapytał słysząc o zatrutym mięsie. Może rolnicy mieli dość ciągle spalonych upraw? Nie zdziwiłby się gdyby to oni wpadli na taki pomysł.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie każdy znał sens prowadzenia Rezerwatu i jak ogromne miał znaczenie. Nie chodziło tylko o sam fakt posiadania cholernie niebezpiecznego pupila, bo to nie była kwestia rozrywek. Smoki zamknięte bezpiecznie granicami Rezerwatu były chronione przed niepowołanymi ludźmi, którzy bez najmniejszych skrupułów poćwiartowaliby je na kawałki dla drogocennych komponentów magicznych, trudno dostępnych w dzisiejszym świecie. Mathieu mógł rzecz jasna sobie tłumaczyć, że to jedyny powód, dlaczego smoki powinny być zamknięte – ich całkowita ochrona – ale wiedział jednocześnie, że puszczone wolno mogłyby siać zamęt i spustoszenie, palić wioski, mordować bez zahamowania. Wolał jednak o tym nie myśleć i do swoich obowiązków podchodził bardzo skrupulatnie, aby żaden smok nigdy na tym nie ucierpiał. Musieli jednak liczyć się z takimi sytuacjami jak dzisiejsza, kiedy jeden wystąpił przeciwko drugiemu. Tego się obawiał, że trudne czasy wojny ograniczą dostępność pożywienia, sami wszak musieli ograniczyć żywność, bo ciągle wszystkiego brakowało.
Odseparowanie od siebie smoków było istotne, na szczęście w tej części ogrodów byli już bezpiecznie. Kenneth musiałby przywyknąć do widoki smoków z bliska i zrozumieć pewne aspekty, którymi kierowały się osoby dbające o smoki. Nawet zapewne nie chciał tego robić. Mathieu podchodził do swoich obowiązków przyzwyczajony do porywczości tych smoków. Wydawał polecenia automatycznie, a pracownicy wiedzieli również co powinni robić, w jaki sposób działać i również robili to mechanicznie. Jak maszyny, w których każdy trybik pasował do siebie idealnie.
- Zwolennicy szlam, w ramach przeciwstawiania się polityce i nam, jako panującym w hrabstwie Kent, wystosowali atak w stronę Rezerwatu. – powiedział poważnie i nawet nie spojrzał w jego stronę. Ufał, że wuj Koronos w skuteczny sposób dobierał współpracowników i osoby, które działały w jego imieniu. Lard Travers jako osoba o bardzo konserwatywnym podejściu i pewna swych przekonań, nie pozwoliłaby sobie, aby na jego statku pływał ktoś, kto w jakikolwiek sposób popierał szlamy, mugoli i im podobne robactwo, które plewiło się na ziemiach Anglii bez żadnej kontroli. – - Na szczęście, radzimy sobie z takimi delikwentami…. Skutecznie. – dopowiedział jeszcze i z dość sugestywnym spojrzeniem obrócił głowę w stronę Fernsby’ego. Może i słyszał o egzekucji, którą wykonał Mathieu w grudniu, a może i nie słyszał. Rosier jeszcze jakiś czas temu chował się pod osłoną, nie tchórząc, a szukając odpowiedniej dla siebie drogi, teraz jednak przyszło mu godnie reprezentować nie tylko krew, która płynęła w jego żyłach i dziedzictwo, ale również Rycerzy Walpurgii.
- Zapewniamy smokom bezpieczeństwo na terenie Rezerwatu. Niestety, w związku z prowadzoną wojną zapasy zostały uszczuplone, a i procedury bezpieczeństwa robią swoje. – dodał jeszcze swobodnym tonem, stając na lekkim wzniesieniu, przy samej górze Ogrodów Rezerwatu Albionów, nieopodal budynku, w którym mieściły się biura. Mathieu ogarnął zielone tereny wzrokiem, a z uśmiechem podniósł wzrok ku górze, kiedy Ancalagon przeleciał kilkanaście metrów nad nimi, wznosząc w powietrze śnieg i wzmagając poczucie chłodu. – Muszę zadbać o to, aby ich życie na naszych terenach pozostało niezachwiane. Mniemam, że jako żeglarz orientujesz się w kartografii. Nie chciałem wciągać w to mojej drogiej kuzynku Junony… Mój dziadek zlecił sporządzenie mapy terenów morskich przy kredowych klifach, oraz mapy nieba, w celu ułatwienia nawigacji. Liczę na to, że pomożesz mi w rozczytaniu ich. – dodał jeszcze, całkiem poważnie i w końcu wrócił wzrokiem do twarzy Kennetha. Nie docierało do niego, że wyglądają tak podobnie. Ten sam kolor oczu, ten sam kolor włosów, podobnie zarysowana linia szczęki. Nie zdawał sobie sprawy, że przed nim stoi jego brat, skąd niby miał wiedzieć…
Odseparowanie od siebie smoków było istotne, na szczęście w tej części ogrodów byli już bezpiecznie. Kenneth musiałby przywyknąć do widoki smoków z bliska i zrozumieć pewne aspekty, którymi kierowały się osoby dbające o smoki. Nawet zapewne nie chciał tego robić. Mathieu podchodził do swoich obowiązków przyzwyczajony do porywczości tych smoków. Wydawał polecenia automatycznie, a pracownicy wiedzieli również co powinni robić, w jaki sposób działać i również robili to mechanicznie. Jak maszyny, w których każdy trybik pasował do siebie idealnie.
- Zwolennicy szlam, w ramach przeciwstawiania się polityce i nam, jako panującym w hrabstwie Kent, wystosowali atak w stronę Rezerwatu. – powiedział poważnie i nawet nie spojrzał w jego stronę. Ufał, że wuj Koronos w skuteczny sposób dobierał współpracowników i osoby, które działały w jego imieniu. Lard Travers jako osoba o bardzo konserwatywnym podejściu i pewna swych przekonań, nie pozwoliłaby sobie, aby na jego statku pływał ktoś, kto w jakikolwiek sposób popierał szlamy, mugoli i im podobne robactwo, które plewiło się na ziemiach Anglii bez żadnej kontroli. – - Na szczęście, radzimy sobie z takimi delikwentami…. Skutecznie. – dopowiedział jeszcze i z dość sugestywnym spojrzeniem obrócił głowę w stronę Fernsby’ego. Może i słyszał o egzekucji, którą wykonał Mathieu w grudniu, a może i nie słyszał. Rosier jeszcze jakiś czas temu chował się pod osłoną, nie tchórząc, a szukając odpowiedniej dla siebie drogi, teraz jednak przyszło mu godnie reprezentować nie tylko krew, która płynęła w jego żyłach i dziedzictwo, ale również Rycerzy Walpurgii.
- Zapewniamy smokom bezpieczeństwo na terenie Rezerwatu. Niestety, w związku z prowadzoną wojną zapasy zostały uszczuplone, a i procedury bezpieczeństwa robią swoje. – dodał jeszcze swobodnym tonem, stając na lekkim wzniesieniu, przy samej górze Ogrodów Rezerwatu Albionów, nieopodal budynku, w którym mieściły się biura. Mathieu ogarnął zielone tereny wzrokiem, a z uśmiechem podniósł wzrok ku górze, kiedy Ancalagon przeleciał kilkanaście metrów nad nimi, wznosząc w powietrze śnieg i wzmagając poczucie chłodu. – Muszę zadbać o to, aby ich życie na naszych terenach pozostało niezachwiane. Mniemam, że jako żeglarz orientujesz się w kartografii. Nie chciałem wciągać w to mojej drogiej kuzynku Junony… Mój dziadek zlecił sporządzenie mapy terenów morskich przy kredowych klifach, oraz mapy nieba, w celu ułatwienia nawigacji. Liczę na to, że pomożesz mi w rozczytaniu ich. – dodał jeszcze, całkiem poważnie i w końcu wrócił wzrokiem do twarzy Kennetha. Nie docierało do niego, że wyglądają tak podobnie. Ten sam kolor oczu, ten sam kolor włosów, podobnie zarysowana linia szczęki. Nie zdawał sobie sprawy, że przed nim stoi jego brat, skąd niby miał wiedzieć…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Skrzywił się słysząc o ataku na smoki w ramach odwetu. Nie rozumiał smoków, nie pojmował zachwytu nad nimi, ale nie uznawał też mszczenia się na stworzeniach za ich opiekunów. Nie były niczemu winne, że zajmował się nimi ród Rosier. Kenneth wychodził z założenia, że jak chcesz komuś przywalić robisz to prosto w twarz. Atakowanie stworzeń świadczyło o tchórzostwie tych, którzy zdecydowali się na taki krok.
-Mugole i szlamy nigdy nie zrozumieją magii i naszego świata. - Oczywistość, której był świadom tak samo jak Rosier, a jednak nadal chodzili po ziemi ludzie, którzy śmieli mówić, że mają prawo onieśmielać czarodziejów i dyktować im warunki. Ich niedoczekanie. -To jak walka z mrówkami. - Skomentował Kenneth. - Pojawią się kolejni, przydałaby się skuteczna trutka. - Robactwo należało wytłuc za jednym zamachem. Choć Pierwszy nie należał do takich osób, które zabijają na miejscu tak gardził mugolami i szlamami. Był świadkiem jak nie znając danego gatunku stworzenia mugole polowali na nie i wieszali na rei jako trofeum. Nie wiedzieli, że samica była w ciąży i zabili nie tylko ją, ale całe jej potomstwo. Ogarnęła go wtedy furia i wściekłość. Okrucieństwo tych ludzi go poraziło, mogli obserwować samicę z daleka, ale woleli uganiać się za nią po wyspie, a potem zabić nie dla mięsa, nie dla jej skóry, ale jako trofeum i dziwoląga do podziwiania. Trochę rozumiał teraz potrzebę tego rezerwatu, ale nadal nie był wstanie pojąć tego zachwytu i piania nad smokami. Podążył za bratem w górę w stronę budynków administracyjnych kiedy tuż nad jego głową przeleciał smok, mimowolnie się schylił obawiając się, że stworzenie trąci go jednym ze swoich skrzydeł. Poczuł pęd powietrza oraz uderzenie zima na twarzy, obejrzał się czy bydle nie wraca aby powtórzyć ten numer.
Kartografia - nie był z niej najlepszy, dopiero się szkolił aby móc kiedyś wyznaczać własne szlaki. Pod okiem kapitana Browna i jego niezawodnego nawigatora zdobywał umiejętności czytania map i tworzenia własnych. Była to sztuka niezwykle dokładna i precyzyjna. Oznaczenie błędne latarni czy mielizny mogło skutkować tragedią i śmiercią wielu marynarzy. Rozumiał ten ciężar i poprosił o szkolenie i wprowadzenie w te tajniki.
-Mogę pomóc, ale nie jestem ekspertem. - Przyznał otwarcie pocierając zmarznięte dłonie o siebie. -Na statku od tego mamy nawigatora, ale mogę rzucić okiem i jeżeli zajdzie taka potrzeba pokazać je naszemu nawigatorowi.
Barnes nigdy go nie zawiódł, zawsze wytyczał szlaki i kierunki bezbłędnie, a kapitan Brown choć sam świetnie orientował się w mapach to prosił starego wygę o radę i wsparcie.
-Mugole i szlamy nigdy nie zrozumieją magii i naszego świata. - Oczywistość, której był świadom tak samo jak Rosier, a jednak nadal chodzili po ziemi ludzie, którzy śmieli mówić, że mają prawo onieśmielać czarodziejów i dyktować im warunki. Ich niedoczekanie. -To jak walka z mrówkami. - Skomentował Kenneth. - Pojawią się kolejni, przydałaby się skuteczna trutka. - Robactwo należało wytłuc za jednym zamachem. Choć Pierwszy nie należał do takich osób, które zabijają na miejscu tak gardził mugolami i szlamami. Był świadkiem jak nie znając danego gatunku stworzenia mugole polowali na nie i wieszali na rei jako trofeum. Nie wiedzieli, że samica była w ciąży i zabili nie tylko ją, ale całe jej potomstwo. Ogarnęła go wtedy furia i wściekłość. Okrucieństwo tych ludzi go poraziło, mogli obserwować samicę z daleka, ale woleli uganiać się za nią po wyspie, a potem zabić nie dla mięsa, nie dla jej skóry, ale jako trofeum i dziwoląga do podziwiania. Trochę rozumiał teraz potrzebę tego rezerwatu, ale nadal nie był wstanie pojąć tego zachwytu i piania nad smokami. Podążył za bratem w górę w stronę budynków administracyjnych kiedy tuż nad jego głową przeleciał smok, mimowolnie się schylił obawiając się, że stworzenie trąci go jednym ze swoich skrzydeł. Poczuł pęd powietrza oraz uderzenie zima na twarzy, obejrzał się czy bydle nie wraca aby powtórzyć ten numer.
Kartografia - nie był z niej najlepszy, dopiero się szkolił aby móc kiedyś wyznaczać własne szlaki. Pod okiem kapitana Browna i jego niezawodnego nawigatora zdobywał umiejętności czytania map i tworzenia własnych. Była to sztuka niezwykle dokładna i precyzyjna. Oznaczenie błędne latarni czy mielizny mogło skutkować tragedią i śmiercią wielu marynarzy. Rozumiał ten ciężar i poprosił o szkolenie i wprowadzenie w te tajniki.
-Mogę pomóc, ale nie jestem ekspertem. - Przyznał otwarcie pocierając zmarznięte dłonie o siebie. -Na statku od tego mamy nawigatora, ale mogę rzucić okiem i jeżeli zajdzie taka potrzeba pokazać je naszemu nawigatorowi.
Barnes nigdy go nie zawiódł, zawsze wytyczał szlaki i kierunki bezbłędnie, a kapitan Brown choć sam świetnie orientował się w mapach to prosił starego wygę o radę i wsparcie.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Tchórze i pełzające robactwo stało się ich plagą, a oni mogli być jedyną słuszną trutką. Poglądy Rosierów były jasne, podobnie jak poglądy Traversów. Kto jak kto, ale pierwszy na statku wuja Koronosa na pewno wiedział, że część pokaźnej floty należącej do Traversów wypłynęła w stronę cieśniny kaletańskiej, bliżej terenów Kent, aby chronić kanał La Manche i uchodźców przemieszczających się po jej terenach. Zrobił to na prośbę Mathieu, potrzebowali jego pomocy i to właśnie było zalążkiem pomysłu, jakoby mógł poprowadzić własną flotę. Środki były, orientował się w cenach, mógł kupić jeden średniej klas statek, ale wolał przygotować się do tego w odpowiedni sposób. Naprawdę liczył na to, że Kenneth Fernsby będzie jego wybawieniem i przygotuje go do tego wszystkiego. Mathieu nie zamierzał w przyszłości pływać na statku, jego obowiązki wobec Rezerwatu, Rycerzy Walpurgii, Czarnego Pana i Anglii nie pozwoliłby mu na swobodę pływania.
- Dlatego należy odpowiadać im pięknym za nadobne, bez krzty litości. – odparł, przesuwając wzrok na Kennetha. Kto by pomyślał, że Mathieu będzie w taki sposób podchodził do tych wszystkich kwestii, z zimnym, chłodnym wręcz wyrazem twarzy, jakby mógł i planach jedzenia kolacji, a nie o dokonywaniu mordu na mugolach lub zdrajcach. Widok płynącej po brukowanym dziedzińcu warowni w Dover krwi zdrajców, był jednym z najpiękniejszych, jakie miał okazję oglądać. Nigdy nie pozwoliłby na to, aby ktokolwiek na terenach Kent występował przeciwko nim i mógł doprowadzić do katastrofy jednocześnie. Skuteczność działania była koniecznością. Nie sądził jednak, aby Kenneth Fernsby wiedział coś na ten temat. Wyglądał mu na ściśle ukierunkowanego w stronę żeglugi, swoich statków i prowadzenia załogi, niżeli na kogoś, kto miałby działać tak jak on. Nie był tutaj jednak po to, aby werbować go do walki. Raczej miał go wesprzeć w jednej sprawie, a później mógł płynąć dalej.
- Te mapy nie wyjdą poza Rezerwat, panie Fernsby. Polecałbym więc ściągnąć nawigatora tutaj, jedynie pod warunkiem, że to rzeczywiście zaufana osoba. – wyjaśnił mu. Świetnie, w takim razie sprowadził go do Rezerwatu bez sensu. Skoro Kenneth nie znał się na mapach, to w zasadzie niewiele mógł mu pomóc, a sprowadzenie na szybko kogoś, kto zna się na nawigacji było raczej średnio możliwe, przynajmniej w chwili obecnej. – Przejdźmy do mojego gabinetu. – mruknął, widząc jak Kenneth pociera dłonie z chłodu. Mathieu był przyzwyczajony i sądził raczej, że Fernsby też powinien. Mało ważne, a w zasadzie, najmniej ważne w tym momencie. Wziął głęboki oddech i pchnął drzwi, zerkając jeszcze raz na smoki, które posilone przecinały niebo, udając się na odpoczynek. – Kiedy chce pan wyruszyć w trasę? – spytał, polecając pracownikowi zrobienie dwóch herbat, żeby się odpowiednio rozgrzać, bo ta rozmowa jeszcze trochę potrwa. – Jak długo może potrwać? - spytał, otwierając kalendarz. Musiał to wszystko zaplanować, to nie takie łatwe, kiedy prowadzi się Rezerwat, a przy okazji planuje... nowe wyzwania.
Idziemy tu
- Dlatego należy odpowiadać im pięknym za nadobne, bez krzty litości. – odparł, przesuwając wzrok na Kennetha. Kto by pomyślał, że Mathieu będzie w taki sposób podchodził do tych wszystkich kwestii, z zimnym, chłodnym wręcz wyrazem twarzy, jakby mógł i planach jedzenia kolacji, a nie o dokonywaniu mordu na mugolach lub zdrajcach. Widok płynącej po brukowanym dziedzińcu warowni w Dover krwi zdrajców, był jednym z najpiękniejszych, jakie miał okazję oglądać. Nigdy nie pozwoliłby na to, aby ktokolwiek na terenach Kent występował przeciwko nim i mógł doprowadzić do katastrofy jednocześnie. Skuteczność działania była koniecznością. Nie sądził jednak, aby Kenneth Fernsby wiedział coś na ten temat. Wyglądał mu na ściśle ukierunkowanego w stronę żeglugi, swoich statków i prowadzenia załogi, niżeli na kogoś, kto miałby działać tak jak on. Nie był tutaj jednak po to, aby werbować go do walki. Raczej miał go wesprzeć w jednej sprawie, a później mógł płynąć dalej.
- Te mapy nie wyjdą poza Rezerwat, panie Fernsby. Polecałbym więc ściągnąć nawigatora tutaj, jedynie pod warunkiem, że to rzeczywiście zaufana osoba. – wyjaśnił mu. Świetnie, w takim razie sprowadził go do Rezerwatu bez sensu. Skoro Kenneth nie znał się na mapach, to w zasadzie niewiele mógł mu pomóc, a sprowadzenie na szybko kogoś, kto zna się na nawigacji było raczej średnio możliwe, przynajmniej w chwili obecnej. – Przejdźmy do mojego gabinetu. – mruknął, widząc jak Kenneth pociera dłonie z chłodu. Mathieu był przyzwyczajony i sądził raczej, że Fernsby też powinien. Mało ważne, a w zasadzie, najmniej ważne w tym momencie. Wziął głęboki oddech i pchnął drzwi, zerkając jeszcze raz na smoki, które posilone przecinały niebo, udając się na odpoczynek. – Kiedy chce pan wyruszyć w trasę? – spytał, polecając pracownikowi zrobienie dwóch herbat, żeby się odpowiednio rozgrzać, bo ta rozmowa jeszcze trochę potrwa. – Jak długo może potrwać? - spytał, otwierając kalendarz. Musiał to wszystko zaplanować, to nie takie łatwe, kiedy prowadzi się Rezerwat, a przy okazji planuje... nowe wyzwania.
Idziemy tu
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
|14.03.1958
Zaproszenie od lorda Rosiera przyjęła z ogromną radością. List przyszedł w idealnym momencie, kiedy potrzebowała odpoczynku od nauki i badań. Od początku marca pochylała się nad ważnymi zagadnieniami z natury run i zaburzeń magicznych. Wysnuła nawet śmiałą tezę, że być może narzędzia mugolskiego pochodzenia zakłócają magię. Oczywiście zakiełkowała ta myśl dość niedawno. W momencie kiedy wraz z Rigelem znaleźli na terenie ochronki narzędzia wytworzone przez mugoli, a im kompletnie nieznane i niezrozumiałe. Pochylała się nad swoimi zapiskami aby złożyć dokładny raport z działań na ręce samego Tristana, ale z wielką przyjemnością się od niego oderwała by zrealizować swoje marzenie. Pragnęła zobaczyć smoki. Stworzenia, którymi zajmował się ród Rosier w swoim rezerwacie. Mathieu obiecał jej dawno temu, że będzie przewodnikiem po ogrodach i pokaże jej jak wygląda praca z tymi zwierzętami.
Ubrała wełniane, ciepłe spodnie i do tego wysokie trzewiki wiązane nad kostką. Do tego żakiet i peleryna sięgająca do połowy ud, zapinana z przodu na ozdobne guziki. Przez wycięcia w materiale włożyła ręce w czarnych, gładkich rękawiczkach. Hebanowe włosy zebrała w warkocz, który upięła w prosty kok nad karkiem i spięła srebrną szpilą. Taki strój miał taką zaletę, że był swobodny i pozwalał jej na więcej niż powłóczysta spódnica. Do tej pory pokazała się w takim stroju członkom rodziny oraz raz na misji z Elvirą. Od paru dni pozwalała sobie wychodzić w nim w towarzystwie przyjaciół. Od czasu czkawki zrozumiała, że pewne zasady i nakazy były przestarzałe i miała dość postępowania zgodnie z nimi. Kwestia ubioru była sprawą indywidualną, należało zachować elegancję i dobry smak, ale jej strój nie urągał nikomu. Nie robiła nim krzywdy i nie narażała na niesmak.
Zjawiła się w Smoczych Ogrodach o wyznaczonej wcześniej godzinie i poinformowała obsługę, że przybyła na spotkanie z lordem Mathieu Rosierem. Pracownik od razu polecił jej aby poszła za nim, ponieważ już była oczekiwana.
Spokojnie udała się we wskazanym kierunku i na widok przyjaciela uśmiechnęła się delikatnie.
-Mathieu, miło cię widzieć. - Przywitała się podchodząc w jego kierunku. -Dziękuję za zaproszenie. Cieszę się, że pamiętałeś. - Nigdy nie wątpiła w to, że zapomniał. Od zawsze wiedziała, że jest człowiekiem dotrzymującym słowa i nie zhańbił by rodowego nazwiska; nawet w tak prostej sprawie jak oprowadzenie po rezerwacie nazbyt ciekawskiej lady Burke.
Zaproszenie od lorda Rosiera przyjęła z ogromną radością. List przyszedł w idealnym momencie, kiedy potrzebowała odpoczynku od nauki i badań. Od początku marca pochylała się nad ważnymi zagadnieniami z natury run i zaburzeń magicznych. Wysnuła nawet śmiałą tezę, że być może narzędzia mugolskiego pochodzenia zakłócają magię. Oczywiście zakiełkowała ta myśl dość niedawno. W momencie kiedy wraz z Rigelem znaleźli na terenie ochronki narzędzia wytworzone przez mugoli, a im kompletnie nieznane i niezrozumiałe. Pochylała się nad swoimi zapiskami aby złożyć dokładny raport z działań na ręce samego Tristana, ale z wielką przyjemnością się od niego oderwała by zrealizować swoje marzenie. Pragnęła zobaczyć smoki. Stworzenia, którymi zajmował się ród Rosier w swoim rezerwacie. Mathieu obiecał jej dawno temu, że będzie przewodnikiem po ogrodach i pokaże jej jak wygląda praca z tymi zwierzętami.
Ubrała wełniane, ciepłe spodnie i do tego wysokie trzewiki wiązane nad kostką. Do tego żakiet i peleryna sięgająca do połowy ud, zapinana z przodu na ozdobne guziki. Przez wycięcia w materiale włożyła ręce w czarnych, gładkich rękawiczkach. Hebanowe włosy zebrała w warkocz, który upięła w prosty kok nad karkiem i spięła srebrną szpilą. Taki strój miał taką zaletę, że był swobodny i pozwalał jej na więcej niż powłóczysta spódnica. Do tej pory pokazała się w takim stroju członkom rodziny oraz raz na misji z Elvirą. Od paru dni pozwalała sobie wychodzić w nim w towarzystwie przyjaciół. Od czasu czkawki zrozumiała, że pewne zasady i nakazy były przestarzałe i miała dość postępowania zgodnie z nimi. Kwestia ubioru była sprawą indywidualną, należało zachować elegancję i dobry smak, ale jej strój nie urągał nikomu. Nie robiła nim krzywdy i nie narażała na niesmak.
Zjawiła się w Smoczych Ogrodach o wyznaczonej wcześniej godzinie i poinformowała obsługę, że przybyła na spotkanie z lordem Mathieu Rosierem. Pracownik od razu polecił jej aby poszła za nim, ponieważ już była oczekiwana.
Spokojnie udała się we wskazanym kierunku i na widok przyjaciela uśmiechnęła się delikatnie.
-Mathieu, miło cię widzieć. - Przywitała się podchodząc w jego kierunku. -Dziękuję za zaproszenie. Cieszę się, że pamiętałeś. - Nigdy nie wątpiła w to, że zapomniał. Od zawsze wiedziała, że jest człowiekiem dotrzymującym słowa i nie zhańbił by rodowego nazwiska; nawet w tak prostej sprawie jak oprowadzenie po rezerwacie nazbyt ciekawskiej lady Burke.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Dni mijały bezpowrotnie, czasu nie dało się zatrzymać. Był nieuchwytną chwilą, która zaraz zmieniała się w mniej lub bardziej barwne wspomnienie. Nie młodniał, nie był już nastolatkiem, nawet nie młodzieńcem, który podporządkowywał swoje życie sprawie - najważniejszej i najbardziej istotnej. Wszyscy, którzy byli mu bliscy, znajdowali się bezpośrednio w jego otoczeniu i zdążyli go poznać wiedzieli jak zawziętym mężczyzną był, jak intensywnie pragnął wykorzystać każdą z ofiarowanych mu chwil. Każdy dzień mógł być ostatnim, każda chwila mogła być ostatnią. Pewien czas temu złożył Lady Burke obietnicę, której zamierzał dotrzymać. Niebawem czekało go ważne zadanie, trudne i przez wielu uważane za samobójcze, pójdą szturmem i wrócą jako zwycięzcy albo ich różdżki oddane zostaną rodzinom pogrążonym w żałobie. Dlatego nie będąc pewnym dnia kolejnego zaprosił Primrose do Smoczych Ogrodów.
Oczekiwał jej wizyty, chciał pokazać jej magię tego miejsca, przekazać wszystkie informacje i sprawić, że na jej ustach choć przez moment pojawi się uśmiech. Może więcej nie będzie miała okazji iść zaraz obok niego, słuchając długich historii o smokach zamieszkujących te tereny, historii o zdobywcach i walecznych wojownikach. Nie chciał jednak myśleć o tym w ten sposób, to dopiero początek nowego, a nie koniec... Chyba jeszcze nie był gotów na koniec. Została przyprowadzona bezpośrednio do niego. Miał na sobie czarny płaszcz z ozdobnymi klamrami. Włosy zaczesane na jedną stronę, a przynajmniej tak wyglądały nim potargał je lekki wiosenny wiatr. Kącik ust drgnął, kiedy zobaczył ją zmierzającą w jego stronę, a kiedy stanęła obok ujął jej dłoń i szarmancko pocałował wierzch jej dłoni.
- Ciebie również dobrze widzieć. - odparł patrząc jej w oczy. - Pięknie dziś wyglądasz... inaczej. - zwrócił uwagę, darując jej szczery komplement. Potrafiła go zaskoczyć, robiła to od samego początku, a on dostrzegał to, kryjąc gdzieś daleko w odmętach świadomości. - Mogę? - uniósł łokieć, aby wziąć ją pod rękę i zająć się oprowadzaniem. - Ogrody to najmniej bezpieczna część Rezerwatu. Dlatego będziemy przemieszczać się w towarzystwie. - zaczął tymi słowami. Nie byli sami, wraz z nim i Primrose było troje wykwalifikowanych pracowników, którym ujarzmienie smoka przyjdzie bez problemu. Lady Burke z pewnością wolała poczuć ten dreszcz emocji, zamiast doszukiwać się smoków z bezpiecznego obserwatorium. Nie chciał stawiać jej w sytuacji zagrożenia, dlatego w kilka kroków za nimi przemieszczali się pracownicy. - Teren Smoczych Ogrodów zamieszkuje łącznie szesnaście smoków. Czternaście z nich to Albiony Czarnookie, pozostałe dwa to Wyspiarka Rybojadka i Srebrnik Morski. Te dwa są u nas od niedawna. - zaczął krótkim wstępem, przemieszczając się jedną z najbezpieczniejszych ścieżek. Znał je jak własną kieszeń, wiedział gdzie lepiej nie chodzić. - W wyniku anomalii straciliśmy trzy smoki. - powiedział cicho, z nutą smutku w głosie. Nie lubił wracać do tego wspomnienia, tamte okazy nie zasługiwały na śmierć. - Nie będziemy dziś jednak rozmawiać o przeszłości, a o przyszłości. - dodał, zerkając na nią z uśmiechem. Kilkanaście metrów od nich, spomiędzy gęstwiny deszczu wzbił się w powietrze jeden ze smoków. Przeleciał kilkanaście metrów nad nimi, szybując na tyle pięknego nieba. - Obiecałem Ci smoki, ale pokażę Ci coś o wiele... ciekawszego. - szepnął, nachylając się lekko w jej stronę. Miał nadzieję, że spełni jej oczekiwania.
Oczekiwał jej wizyty, chciał pokazać jej magię tego miejsca, przekazać wszystkie informacje i sprawić, że na jej ustach choć przez moment pojawi się uśmiech. Może więcej nie będzie miała okazji iść zaraz obok niego, słuchając długich historii o smokach zamieszkujących te tereny, historii o zdobywcach i walecznych wojownikach. Nie chciał jednak myśleć o tym w ten sposób, to dopiero początek nowego, a nie koniec... Chyba jeszcze nie był gotów na koniec. Została przyprowadzona bezpośrednio do niego. Miał na sobie czarny płaszcz z ozdobnymi klamrami. Włosy zaczesane na jedną stronę, a przynajmniej tak wyglądały nim potargał je lekki wiosenny wiatr. Kącik ust drgnął, kiedy zobaczył ją zmierzającą w jego stronę, a kiedy stanęła obok ujął jej dłoń i szarmancko pocałował wierzch jej dłoni.
- Ciebie również dobrze widzieć. - odparł patrząc jej w oczy. - Pięknie dziś wyglądasz... inaczej. - zwrócił uwagę, darując jej szczery komplement. Potrafiła go zaskoczyć, robiła to od samego początku, a on dostrzegał to, kryjąc gdzieś daleko w odmętach świadomości. - Mogę? - uniósł łokieć, aby wziąć ją pod rękę i zająć się oprowadzaniem. - Ogrody to najmniej bezpieczna część Rezerwatu. Dlatego będziemy przemieszczać się w towarzystwie. - zaczął tymi słowami. Nie byli sami, wraz z nim i Primrose było troje wykwalifikowanych pracowników, którym ujarzmienie smoka przyjdzie bez problemu. Lady Burke z pewnością wolała poczuć ten dreszcz emocji, zamiast doszukiwać się smoków z bezpiecznego obserwatorium. Nie chciał stawiać jej w sytuacji zagrożenia, dlatego w kilka kroków za nimi przemieszczali się pracownicy. - Teren Smoczych Ogrodów zamieszkuje łącznie szesnaście smoków. Czternaście z nich to Albiony Czarnookie, pozostałe dwa to Wyspiarka Rybojadka i Srebrnik Morski. Te dwa są u nas od niedawna. - zaczął krótkim wstępem, przemieszczając się jedną z najbezpieczniejszych ścieżek. Znał je jak własną kieszeń, wiedział gdzie lepiej nie chodzić. - W wyniku anomalii straciliśmy trzy smoki. - powiedział cicho, z nutą smutku w głosie. Nie lubił wracać do tego wspomnienia, tamte okazy nie zasługiwały na śmierć. - Nie będziemy dziś jednak rozmawiać o przeszłości, a o przyszłości. - dodał, zerkając na nią z uśmiechem. Kilkanaście metrów od nich, spomiędzy gęstwiny deszczu wzbił się w powietrze jeden ze smoków. Przeleciał kilkanaście metrów nad nimi, szybując na tyle pięknego nieba. - Obiecałem Ci smoki, ale pokażę Ci coś o wiele... ciekawszego. - szepnął, nachylając się lekko w jej stronę. Miał nadzieję, że spełni jej oczekiwania.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zdawało się, że wojna zmienia wiele i to na ich oczach. Stawia pewne wartości na szali i kreuje nowe. Sprawia, że z innej perspektywy patrzyli na pewne zasady, podejmowali odmienne decyzje i zaczynali się zastanawiać nad wartościami którym do tej pory hołubili. Nie inaczej było z lady Burke, która im więcej doświadczała tym coraz więcej pytań zadawała. Zaczynała negować słowa, którym jeszcze pięć lat temu ufała bezwarunkowo. Wstrzymywanie się teraz nie miało sensu.
-Dziękuję. - Odpowiedziała na komplement uśmiechając się śmielej do czarodzieja oraz przyjmując podane jej wcześniej ramie. Drobna dłoń spoczęła na zgięciu łokcia, a ona pozwoliła się poprowadzić w głąb rezerwatu. Z wielkim zaangażowaniem słuchała słów Mathieu rozglądając się przy tym po ogrodach. Uniosła zachwycona głowę, w górę widzą wielkiego smoka, który unosił się nad nimi. W szarozielonych oczach pojawił się podziw dla tych stworzeń. -Czy zajmujecie się też ich rozmnażaniem? - Zapytała od razu wielce ciekawa w jakim dokładnie celu są te stworzenia trzymane.-Czy wypuszczacie jakieś na wolność? - Pytała dalej niczym ciekawskie dziecko, które właśnie odkrywa krainę należącą do sfery baśni i legend. Długo czekała na możliwość zobaczenia z bliska smoków, na poznanie ich oraz tego jak się nimi zajmowano. Zakładała, że o każdym smoku coś wiadomo, jaki jest, co go najbardziej drażni. Chłonęła wzrokiem roślinność wokół, nasłuchiwała najdrobniejszych szmerów zwiastujących pojawienie się kolejnego stworzenia. -Wyspiarkę i Srebrnika sami złapaliście? Czy ktoś ją dostarczył? Czy planujecie mieć więcej smoków różnych ras? - Niczym zawodowy dziennikarz wyrzucała z siebie kolejną serię pytań. Nie miała też obaw, że jakieś pytanie zostanie zbyte lub celowo przemilczane. Uniosła lekko brwi słysząc o niespodziance. -Jestem zaintrygowana! - Zawołała z ekscytacją skrywającą się pod spokojnym i pełnym opanowania głosem. Rozglądała się jeszcze uważniej w niespokojnym oczekiwaniu na coś niezwykłego. Bardziej niż wielkie smoki nad ich głowami. Zapach siarki był mocno wyczuwalny, ale nie przeszkadzał kobiecie, która miała na co dzień do czynienia z różnymi zapachami i składnikami je wydzielającymi. Samo przebywanie w tym miejscu było niesamowitym przeżyciem, a co dopiero oprowadzanie i to z przewodnikiem, którego nie irytowała jej obecność.
-Dziękuję. - Odpowiedziała na komplement uśmiechając się śmielej do czarodzieja oraz przyjmując podane jej wcześniej ramie. Drobna dłoń spoczęła na zgięciu łokcia, a ona pozwoliła się poprowadzić w głąb rezerwatu. Z wielkim zaangażowaniem słuchała słów Mathieu rozglądając się przy tym po ogrodach. Uniosła zachwycona głowę, w górę widzą wielkiego smoka, który unosił się nad nimi. W szarozielonych oczach pojawił się podziw dla tych stworzeń. -Czy zajmujecie się też ich rozmnażaniem? - Zapytała od razu wielce ciekawa w jakim dokładnie celu są te stworzenia trzymane.-Czy wypuszczacie jakieś na wolność? - Pytała dalej niczym ciekawskie dziecko, które właśnie odkrywa krainę należącą do sfery baśni i legend. Długo czekała na możliwość zobaczenia z bliska smoków, na poznanie ich oraz tego jak się nimi zajmowano. Zakładała, że o każdym smoku coś wiadomo, jaki jest, co go najbardziej drażni. Chłonęła wzrokiem roślinność wokół, nasłuchiwała najdrobniejszych szmerów zwiastujących pojawienie się kolejnego stworzenia. -Wyspiarkę i Srebrnika sami złapaliście? Czy ktoś ją dostarczył? Czy planujecie mieć więcej smoków różnych ras? - Niczym zawodowy dziennikarz wyrzucała z siebie kolejną serię pytań. Nie miała też obaw, że jakieś pytanie zostanie zbyte lub celowo przemilczane. Uniosła lekko brwi słysząc o niespodziance. -Jestem zaintrygowana! - Zawołała z ekscytacją skrywającą się pod spokojnym i pełnym opanowania głosem. Rozglądała się jeszcze uważniej w niespokojnym oczekiwaniu na coś niezwykłego. Bardziej niż wielkie smoki nad ich głowami. Zapach siarki był mocno wyczuwalny, ale nie przeszkadzał kobiecie, która miała na co dzień do czynienia z różnymi zapachami i składnikami je wydzielającymi. Samo przebywanie w tym miejscu było niesamowitym przeżyciem, a co dopiero oprowadzanie i to z przewodnikiem, którego nie irytowała jej obecność.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czym byłoby ich życie gdyby nie momenty zapomnienia. Chwile, w których w obecności najbliższych osób mogli choć na chwilę zapomnieć o problemach otaczającego ich świata, wziąć głęboki wdech pełną piersią i przestać myśleć o natłoku trudów dnia codziennego. Towarzystwo Primrose w dniu dzisiejszym było dla niego zbawienne. Wiedział jak trudne zadanie czeka go już za kilkadziesiąt godzin i nie miał pojęcia jakie przyniesie konsekwencje. Teraz wolał myśleć o niej, o spotkaniu z nią, uśmiech i swobodzie, która im pozostawała. Po co zaprzątać sobie głowę problemami, kiedy mógł tak po prostu sprawić, że Lady Burke uśmiechnie się choć na chwilę. Te tygodnie były trudne również dla niej, zasłużyła na to, aby też zapomnieć.
Nie była znudzona wizytą. Wyraźne zainteresowanie było widać w jej oczach. Mathieu lubił opowiadać o smokach, o Rezerwacie, Albionach… Fakt, że towarzyszyła mu dziś wyjątkowa słuchaczka był oczywistą sprawą. Czasem zdarzało mu się oprowadzać ważniejszych gości, to element jego działalności w Smoczych Ogrodach. To nie tylko wiedza na temat smoków, ale również o znajomość każdego szczegółu tego, co działo się na ich terenie sprawiała, że Mathieu robił za całkiem niezłego przewodnika. Poza tym, wiedział, że Primrose nie zadowoli się byle krótką historyjką, zdążył ją już trochę poznać.
- Rozmnażaniem też. – czyżby rozszyfrowała jego tajemniczą obietnicę? To właśnie taki był cel ich podróży. Bezpieczna część Ogrodów, gdzie znajdowały się terraria, a w jednym z nich inkubatory dla smoczych jaj. Miał nadzieję, że pewnego dnia wyklują się z nich nowe smoki i wzbiją się wysoko ponad niebo nad kredowymi klifami. – Nie wypuszczamy ich na wolność. – wyjaśnił cicho. – To byłoby dla nich zagrożenie. – dodał. Nie, to nie one stanowiły zagrożenie, choć pobudzone do dzikości byłyby groźne. To mugole stanowili dla nich zagrożenie. Mathieu niespecjalnie dbał o spalone wioski czy śmierć stad owiec, w naturalnym środowisku, które zostało im odbierane tak właśnie było. To wina tych, którzy decydowali się na naruszanie naturalnego środowiska smoków. – [b[Edrea, Wyspiarka jest jedynym przedstawicielem swojego gatunku. Jak będziemy szli… tam gdzie idziemy, przejdziemy obok jej terrarium. Pokażę Ci ją. [/b] – przedstawił plan nie chcąc powiedzieć gdzie dokładnie zmierzają. Na razie niech pozostanie to słodką tajemnicą. – Została odratowana za sprawą anomalii na wyspie Wight. Srebrnik, Teddris… jest jedynym przedstawicielem gatunku w kraju. Został namierzony i odłowiony przez nas. – wyjaśnił. Na końcu drogi majaczyły już szklane obudowy terrarium, do którego właśnie zmierzali. To główny cel i podróży i tam na pewno Primrose będzie nie tylko zachwycona, ale wyraźnie zainteresowana tym, co dzieje się wokół. Krocząc ścieżką Mathieu opowiedział jeszcze kilka historii, aż finalnie dotarli pod terraria. Stanął na moment przy drzwiach, mogli jeszcze zobaczyć smoki przemieszczające się po jasnym niebie, niczym w tańcu, korzystające z uroków wracającej do życia flory.
- Najpierw Edrea, a później niespodzianka. - powiedział z uśmiechem, stojąc bardzo blisko Primrose. Spojrzał jej w oczy przez dłuższą chwilę, a później odwrócił wzrok otwierając drzwi. Patrzył zbyt długo, zdecydowanie zbyt długo.
Idziemy do Terrarium
Nie była znudzona wizytą. Wyraźne zainteresowanie było widać w jej oczach. Mathieu lubił opowiadać o smokach, o Rezerwacie, Albionach… Fakt, że towarzyszyła mu dziś wyjątkowa słuchaczka był oczywistą sprawą. Czasem zdarzało mu się oprowadzać ważniejszych gości, to element jego działalności w Smoczych Ogrodach. To nie tylko wiedza na temat smoków, ale również o znajomość każdego szczegółu tego, co działo się na ich terenie sprawiała, że Mathieu robił za całkiem niezłego przewodnika. Poza tym, wiedział, że Primrose nie zadowoli się byle krótką historyjką, zdążył ją już trochę poznać.
- Rozmnażaniem też. – czyżby rozszyfrowała jego tajemniczą obietnicę? To właśnie taki był cel ich podróży. Bezpieczna część Ogrodów, gdzie znajdowały się terraria, a w jednym z nich inkubatory dla smoczych jaj. Miał nadzieję, że pewnego dnia wyklują się z nich nowe smoki i wzbiją się wysoko ponad niebo nad kredowymi klifami. – Nie wypuszczamy ich na wolność. – wyjaśnił cicho. – To byłoby dla nich zagrożenie. – dodał. Nie, to nie one stanowiły zagrożenie, choć pobudzone do dzikości byłyby groźne. To mugole stanowili dla nich zagrożenie. Mathieu niespecjalnie dbał o spalone wioski czy śmierć stad owiec, w naturalnym środowisku, które zostało im odbierane tak właśnie było. To wina tych, którzy decydowali się na naruszanie naturalnego środowiska smoków. – [b[Edrea, Wyspiarka jest jedynym przedstawicielem swojego gatunku. Jak będziemy szli… tam gdzie idziemy, przejdziemy obok jej terrarium. Pokażę Ci ją. [/b] – przedstawił plan nie chcąc powiedzieć gdzie dokładnie zmierzają. Na razie niech pozostanie to słodką tajemnicą. – Została odratowana za sprawą anomalii na wyspie Wight. Srebrnik, Teddris… jest jedynym przedstawicielem gatunku w kraju. Został namierzony i odłowiony przez nas. – wyjaśnił. Na końcu drogi majaczyły już szklane obudowy terrarium, do którego właśnie zmierzali. To główny cel i podróży i tam na pewno Primrose będzie nie tylko zachwycona, ale wyraźnie zainteresowana tym, co dzieje się wokół. Krocząc ścieżką Mathieu opowiedział jeszcze kilka historii, aż finalnie dotarli pod terraria. Stanął na moment przy drzwiach, mogli jeszcze zobaczyć smoki przemieszczające się po jasnym niebie, niczym w tańcu, korzystające z uroków wracającej do życia flory.
- Najpierw Edrea, a później niespodzianka. - powiedział z uśmiechem, stojąc bardzo blisko Primrose. Spojrzał jej w oczy przez dłuższą chwilę, a później odwrócił wzrok otwierając drzwi. Patrzył zbyt długo, zdecydowanie zbyt długo.
Idziemy do Terrarium
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zdarzały się wypadki. Sytuacje, które były niezależne od nich, a podczas których musieli interweniować, aby dbać o bezpieczeństwo smoków, które znajdywały się pod ich opieką. Chwila grozy, kiedy zajadle walczyły ze sobą na błękitnym niebie, spragnione wrażeń po długim okresie zimowym, podczas których aktywność ograniczała się do minimum. Ich natura nie pozwalała im jednak na stagnację, w momencie kiedy cały świat aż wołał i napędzał do działania. Ten dzień nie był wyjątkowym. Zaspokojone po porannym karmieniu nabrały energii i sił, aby kolejny raz unieść się wysoko ponad głowy ich wszystkich. Neenhjar po raz kolejny starł się z Valencierem. Agresywne usposobienie tego pierwszego w połączeniu z niesamowitą energią i odwagą drugiego doprowadzały do małych spięć. Samiec uchroniony przed wyrokiem za spalenie mugolskiej wioski dał im wyjątkowy pokaz siły. Problem z Valencierem polegał zaś na tym, że źle znosił zamknięcie i należało obywać się z nim ostrożnie, a kiedy już udało im się rozdzielić dwa same i sprowadzić na ziemię, należało zaopatrzyć rany, których młodszy ze smoków się nabawił.
Mathieu w towarzystwie wyspecjalizowanych smokologów, którzy na leczeniu ran znali się lepiej niż ktokolwiek inny, niedługo po sprowadzeniu go na ziemię znaleźli się obok smoka. Uspokojenie go zajęło im chwilę, podczas której Rosier oceniał sytuację i sprawdził, czy aby na pewno nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Neenhjar najwyraźniej zadowolony z przebiegu całej akcji oddalił się na bezpieczną odległość.
- Każdego roku to samo. – westchnął cicho. Smoki ścierały się ze sobą i w okresie godowym było to zupełnie naturalnym zjawiskiem. Z jednej strony byli przyzwyczajeni do sytuacji tego typu, z drugiej mieli świadomość, że zagrożenie cały czas istniało i musieli ostrożnie podchodzić do okazów, którymi się zajmowali. Pobudzony smok stawał się niebezpieczny, na szczęście magia pozwalała im okiełznać stworzenie, aby mu pomóc. Rany były powierzchowne, nie zostaną po nich nawet ślady. – Jeśli Neenhjar dalej będzie wprowadzał terror, będziemy musieli coś z nim zrobić, Albercie. – dopowiedział, zwracając się do starszego od siebie mężczyzny. Ten pracował w rezerwacie od kiedy tylko Mathieu sięgał pamięcią. Kiwnął mu głową w odpowiedzi. Był mrukiem, mało mówił, ale był niezwykle zaangażowany w wykonywane obowiązki. O ile dobrze pamiętał, razem z Anselme brał udział w wyprawie do Nowej Zelandii. Na szczęście udało mu się wrócić w jednym kawałku, dostarczyć działo Anselma na rodzinne tereny i dalej wiernie służyć Smoczym Ogrodom. Takich pracowników cenił, ich zaangażowanie, wiedza i świadomość postępowania budziły podziw. Lojalność była niezwykle ważną kwestią, a takich jak Albert najlepiej było trzymać blisko siebie.
- Najlepiej jakby jaja złożyła Zirael, z połączenia…
- Z połączenia z Silibinasem. Ona młoda, a on jest uosobieniem perfekcji. – dokończył za niego Mathieu, przyglądając się wyraźnie uspokojonemu Valencierowi, który oddychał miarowo, kiedy pracownicy kończyli naprawę niewielkich szkód. To nie lada wyzwanie, smocze łuski były odporne na większość działań magicznych, dlatego musieli postępować wyjątkowo ostrożnie i rozważnie, aby przypadkiem mu nie zaszkodzić. – Kilka samic mogłoby zasilić zasoby Smoczych Ogrodów. – dodał. W ostatecznym rozrachunku samców pod swoją opieką mieli dziesięć, licząc same Albiony, w tym odizolowanego Azaela. Samice zaś stanowiły mniejszość, było ich cztery. Nic dziwnego, że samce miały o co się starać w okresie wzmożonej aktywności. Dbanie o rozwój Smoczych Ogrodów było dla nich ważne. Musieli pamiętać, że nie z każdego jaja wykluwał się smok i choć pielęgnowali takie w inkubatorach, pod specjalistyczną opieką, niejednokrotnie nic z tego nie było, a osiągnięcia były naprawdę marne w skutkach. Opatrzony Valencier był gotów do puszczenia, najpierw jednak należało zachować środki ostrożności i nie stawać mu na drodze. Jeszcze chwila i znów skrzydła wzbiją w górę tuman kurzu, kiedy odbije się od ziemi.
- Rozwój Smoczych Ogrodów to ważna kwestia, Lordzie Rosier. Twój ojciec zawsze to powtarzał. – powiedział Albert z lekką nostalgią w głosie, kiedy wspólnie kierowali się w stronę terrariów. Na pewno wiedział co mówi i mówił to z pełną świadomością. Mathieu w odpowiedzi skinął mu głową, patrząc przez moment w górę, na błękit nieba. Zanim zniknie w swoim gabinecie, chciał jeszcze odwiedzić Edreę. Wyspiarka rybojadka, którą bardzo cenił. Wyjątkowy okaz, który miał okazję doglądać i pilnować, skupiając się na jej każdym zachowaniu i szczegółach z jej socjalizacji w otoczeniu, w którym się znalazła.
Dwa lata żyła w terrarium. Historia Edrei była niezwykła. Wiedzieli o niej niewiele, wciąż uczyli się jej przyzwyczajeń, zachowania i rozgryzali każde indywidualnie. Na samym wstępie Mathieu nakarmił ją rybami, które zjadała tak chętnie. Przepadała za bieługą, preferowała ta młode okazy, sama przecież nie była zbyt duża. Smakowały jej również liny czy sandacze. Od Mathieu zawsze dostawała coś gratis, o ryby nie było trudno, szczególnie, że mieli dostęp bezpośrednio do morza i stanowiły o wiele łatwiejsze do zdobycia pożywienie, niż przykładowo baranina czy jagnięcina. Nie miał okazji brać udział w pochwyceniu Edrei z wyspy Wight. Twierdzenia świadków dotarły do jego uszu, mówiono wtedy, że jeden ze szkieletów odżył. Była zahibernowana, a dzięki temu po ponad siedmiuset latach, znów ożyła dzięki anomaliom. Była ozdobą rezerwatu, jedynym przedstawicielem swojego gatunku.
- Radzi sobie coraz lepiej, codziennie zaskakuje. – usłyszał głos za sobą. Podniósł wzrok i zobaczył Earla, którzy machał różdżką zamiatając podłogę przed terrarium Edrei. Pracował tu również długo, a Mathieu skinął mu głową na powitanie.
- Wiem, nic bardziej nie cieszy, niż ciągła poprawa. – mruknął. Wbrew temu co sądzili, nie zajmował się tylko papierami. Doglądał smoków, dbał o nie, troszczył się i pilnował, aby niczego im nie zabrakło. Notes z informacjami, który właśnie trzymał w dłoni był jednym z najważniejszych źródeł informacji. Mathieu sam często dokonywał wpisów, tworzył notatki, spisując wszelkie spostrzeżenia jakich dokonał. Pod podobną opieką miał jej jaja, które znaleziono przy niej. Trzy cenne skarby, które dawały nadzieję, że pewnego dnia gatunek wróci do świata i ponownie będzie zachwycał. Na razie Edrea była jedną jedyną, nie istniał drugi taki smok. Socjalizacja była dla niej ważna, nie miała co prawda okazji do spotkania z Albionami, ale musiała przejść długą drogę, nim będzie można zapanować nad nią i wypuścić na bardziej otwarte tereny, dać jej więcej wolności, pozwolić zaczerpnąć oddech. – Jak zachowania depresyjne? – spytał, wertując strony, wpisów tego typu było coraz mniej. Zdarzały się jednak nadal, a póki nie wyeliminują tego problemu całkowicie, będzie musiała być pod stalą kontrolą. Była zbyt cenną zdobyczą, aby po takim czasie popełnić błąd, który mógłby ich kosztować jej życie.
- Postępy, powiedziałbym sporadyczne incydenty. – Earl od razu odpowiedział na jego pytanie. Pokiwał głową, skupiony na zapiskach, które miał przed sobą. Edrea była ważna, jak każdy inny okaz w Smoczych Ogrodach, a Mathieu zamierzał zapewnić bezpieczeństwo im wszystkim i każdemu z osobna. Dlatego każdy okaz miał swoją kartotekę, a w niej szczegółowe informacje odnośnie własnego życia, przyzwyczajeń i zachowań. Każdego smoka traktował indywidualnie i dla każdego zawsze znajdywał najlepsze rozwiązania. Zamknął notatnik, chowając go pod pachą. Swoje kroki skierował w stronę biura. Musiał przewertować informacje, wysnuć wnioski i wpisać do kart Edrei. Pod koniec zmiany zapewne przyniesie notes, aby przez jeszcze kilka chwil móc obserwować purpurowe łuski i szmaragdowo-kryształowe oczy Wyspiarki Rybojadki.
- koniec -
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kolejny dzień w Smoczych Ogrodach nie zapowiadał, że odnajdzie rozwiązanie problemów. Od kiedy kometa lśniła na nieboskłonie, a niewyjaśnione rzeczy namnażały się coraz bardziej z każdym dniem, Rosier miał wrażenie, że im bardziej drążył temat, tym mniej wiedział. Niepojęte okoliczności, które wpływały na nerwowość każdego istnienia, włączając w to smoki rzeczywiście wzbudzały niepokój. Również u niego, choć na razie zdawało się, że względnie sytuacja była opanowana. Czy jednak ten stan miał trwać w nieskończoność? Czy mogli być pewni, że kolejny dzień przyniesie równie stabilną sytuację, czy może skończy się dramatycznie. Zastanawiał się, rozważał, może powinien zaczerpnąć wiedzy pośród smokologów z miejsc innych, podobnych. Nie sądził jednak, aby ktokolwiek z nich wcześniej spotkał się z tożsamą sytuacją – wszak lśniący punkt na niebie był czymś zupełnie nowym i całkowicie niezrozumiałym. Zagadką, którą zapewne będą musieli rozwiązać sami. Niemniej jednak, od kiedy się pojawiła zdarzało się wiele złych rzeczy. Niepokój wzbudzał nawet u smoków, stawały się bardziej nerwowe, a co za tym idzie bardziej nieprzewidywalne.
Po dopełnieniu wszystkich biurowych spraw pozostał mu jeszcze czas, aby skupić się na tym, co aktualnie najważniejsze. Wnikliwe obserwacje prowadzone każdego dnia pozwalały im odpowiednio reagować. Część przekazywali mu pracownicy, co Mathieu skrzętnie notował w księgach, a część przeprowadzał sam. Świadomość, że ryzyko w obecnej sytuacji było ogromne, musieli przykładać się do swoich działań właściwie. Pamiętał bardzo dokładnie rozmowę z Melisande. Być może rzeczywiście popełnił błąd i nie przekazał jej wszystkiego, może coś umknęło jego uwadze przez rozkojarzenie, którego właściwie próbował się pozbyć. Nie zakładał, że wszystko przyjdzie szybko i będzie mógł pozbyć się złośliwych elementów życia, które aktualnie działały na jego niekorzyść. Wieloletnia praca bez zarzutów nagle została zachwiana. Melisande powinna wiedzieć o wszystkim, była ważną częścią Smoczych Ogrodów i Mathieu szanował jej pracę. Może wydźwięk jego słów był nieodpowiedni, może dobrał je niewłaściwie. W ostatnim czasie bardzo dużo tych niewłaściwości pojawiało się w jego otoczeniu, w najbliższym życiu. Niemniej jednak, zdeterminowany był, aby je ostatecznie zwalczyć. Trwanie w obecnym stanie nie sprzyjało mu i mogło doprowadzić do katastrofy. Aktualnie trwające zawieszenie broni było czasem, kiedy powinni odetchnąć, ale nie sądził, że powinni opuszczać gardę i zapominać o trwającej wojnie. To jak krótkie wakacje, które dobiegną końca w odpowiednim czasie, a wtedy wróci zamęt, zamieszanie i niepewność. I adrenalina, której mu brakowało.
Dzisiaj jednak pozostawał w pełni skupiony na swych obowiązkach. Przemieszczał ogrody uposażony w brzęczące urządzenie, na wszelki wypadek, różdżkę oraz notatnik. Celem jego obserwacji miała zostać dziś Valsharessa. Wykluta w ubiegłym stuleciu, dokładnie w tysiąc osiemset dwunastym roku, potomkini Ancalagona i Vidanny. Miał okazję obserwowania jej od najmłodszych lat własnego życia i zawsze wzbudzała w nim niemałą ciekawość. Jej szybkość i zwinność potrafiły zaskoczyć niejednego, a wrodzona złośliwość i agresja nie skłaniały ku współpracy z nią. Łatwo ponosiły ją nerwy, miewała swoje humorki. Była niezwykłym okazem, pięknym, niezwykłym i zachwycającym. Jak każdy okaz w Smoczych Ogrodach. Może dla wielu była tylko smokiem, a dla Mathieu każdy smok, który był chroniony w tym miejscu był wyjątkowym okazem. Zawsze miał o nich takie mniemanie i nigdy go nie zmienił, nawet nie zamierzał. Tego dnia słońce przedzierało się między chmurami. Nie było parno, a lekkie powiewy powietrza dodawały sił. Stojąc w tym konkretnym punkcie ogrodów mógł obserwować jej ulubione miejsce, wokół którego właśnie szybowała. Szybkie zwroty, obroty głowy w jednym kierunku świadczyły o jej nerwowości. Zanim na niebie pojawił się znak, nic takiego nie miało miejsca. Wylądowała w końcu miękko przed swoim leżem, gdzie uniosła głowę wysoko ku górze i wydała charakterystyczny dla smoków dźwięk. Zadzierała głowę, ale… zadzierała ją w kierunku jasnego punktu na niebie, który nie był słońcem, a niepokojącym znakiem. Słyszał kilka jej parsknięć, jakby była niezadowolona z tego, że znajduje się w tym miejscu. Ułożyła się wygodnie, lecz za chwilę znów poderwała głowę do góry i parsknęła. Nie było w pobliżu żadnego innego smoka, którego mogła chcieć odstraszyć lub ostrzec. Bywała humorzasta to fakt, jednak… w tym momencie nie miała komu okazywać swoich humorków.
Spojrzał na kieszonkowy zegarek, niebawem pora karmienia. Nie jadała owiec, specjalnie dla niej sprowadzano jagnięta, które na pewno smakowały jej o wiele bardziej. Towar był drogi, jednak z dbałości o magiczne stworzenia – mieszkańców Smoczych Ogrodów była wartością priorytetową. Pamiętał to, co miało miejsce zeszłego roku… a co skończyło się krwawą rzezią w Warowni. Uknuty spisek mógł zaszkodzić smokom, które znajdowały się pod opieką Rosierów. Bez zawahania i bez zająknięcia wydał wyrok na tych, którzy gotowi byli stanąć im naprzeciw, którzy podjęli się spisku. Dzisiaj przywiązywał do tego większą uwagę, sprawdzony dostawca nie śmiałby posunąć się do czegoś takiego jak oni. Nauka na błędach miała ogromne znaczenie, a podejrzliwość była cechą pożądaną w dzisiejszych czasach.
Niebo w pobliżu przebił kolejny smok. Być może zbyt blisko Valsheressy, bo znów wydała klasyczny dla siebie dźwięk niezadowolenia. Mathieu bez najmniejszego problemu rozpoznał Risaran. Nie zakładał, że smoczyce mogą wejść ze sobą w konflikt. Młodsza z nich – Risaran – była nieufna i dość cicha, chociaż jej imponująco harde łuski wzbudzały zachwyt. Były twardsze niż pozostałych okazów. To był jeden z powodów, dlaczego tak trudno było jej zetrzeć pazury. Zapamiętał z ostatnio dostarczonych mu notatek, że aktualny stan pazurów jest zadowalający – pracownicy określali to na podstawie obserwacji. Miała z tym trudności, jednak nie było rzeczy niemożliwych, a i niejednokrotnie interwencja mogła okazać się skuteczną. Risaran odleciała, nie chcąc narażać się Valsheressie, która zdążyła okazać swoje niezadowolenie prychając kilkukrotnie. To co działo się ze smokami było niepokojące. Nerwowość, która wkradła się w ich codzienność stawała się coraz bardziej widoczna. Od momentu, kiedy na niebie pojawił się jaśniejący znak, sprawy zaczynały przybierać nieprzyjemny obrót, z każdym dniem coraz gorszy. Nadal nie rozwikłali zagadki co to może znaczyć, co może zwiastować, ani tym bardziej czym dokładnie było to, co lśniło na niebie. Frustrujące doświadczenie, które musieli spróbować rozwikłać. Jak długo miał trwać ten stan? Tygodnie? Miesiące? A może lata? Nic nie było pewne, bo nikt wcześniej nie spotkał się z czymś takim.
- To już drugi raz dziś, Lordzie Rosier. - głos pracownika wyrwał go z zamyślenia. Nawet nie wiedział kiedy ten stanął obok niego. Mathieu powoli obrócił głowę w jego stronę. Drugi raz w ciągu jednego dnia Valsheressa zachowuje się w ten sposób? Musieli pamiętać, że mają do czynienia z niebezpiecznymi stworzeniami. Nie mogli dopuścić do sytuacji, kiedy wszystko wymknęłoby się spod ich kontroli. Pewne historie nie powinny się nigdy powtórzyć.
- Niepokojące. - powiedział cicho. - Będziemy musieli przyglądać się jej baczniej, jeśli intensywność jej zachowania zwiększy się jeszcze bardziej może powinniśmy rozważyć odizolowanie jej, przynajmniej na pewien czas od pozostałych osobników. Dla bezpieczeństwa zarówno jej, jak i pozostałych. - dodał po chwili namysłu, przesuwając powoli spojrzenie w kierunku smoka. Nie był zwolennikiem izolacji stworzeń, jednak kiedy istniało ryzyko zagrożenia, należało reagować na bieżąco. Może to jedyne sensowne rozwiązanie, które i jej pozwoli zaznać odpowiednią ilość spokoju. - Monitoruj sytuację i zgłaszaj mi wszystkie niepokojące zdarzenia. - polecił, a później oddalił się w kierunku budynków.
W gabinecie panowała cisza. Stał przez chwilę przy oknie i zastanawiał się co powinni zrobić. Melisande miała rację. Powinien pozostawać w skupieniu, bo działo się coś niedobrego. Skupiał się na sprawach błahych, nie mających większego znaczenia w obliczu zagrożenia, które się pojawiało. Bezpieczeństwo smoków było sprawą priorytetową. Zastanawiał się czy izolacja Valsheressy nie byłaby dla niej samej najkorzystniejszą możliwością, która pozwoliłaby jej na zaznanie spokoju. Lepiej nie podawać im środków, które mogłyby wpłynąć znacznie na ich samopoczucie, powodując otępienie lub osłabienie. To mogło się okazać jeszcze gorsze w skutkach, jednak nie mogli dopuścić do sytuacji, w której będą zmuszeni reagować bardziej drastycznie lub co gorsza sytuacji, w której smoki doznałyby krzywdy ze swojej strony. To zaburzyłoby całość funkcjonowania Smoczych Ogrodów. Będzie musiał przedyskutować to z Melisande, może wspólnie z kuzynką znajdzie jakieś rozwiązanie. Wrócił jeszcze na moment do swojego biurka, gdzie zapisał kilka słów w ostatnich notatkach. Poskładał wszystkie dane, które miał dostarczyć Melisande pod koniec tego dnia i w drodze do wyjścia ze Smoczych Ogrodów, udał się do niej, aby na biurku pozostawić wszystkie potrzebne informacje. Raz popełnił błąd, który musiał naprawić, więc dokładał wszelkich starań, aby funkcjonowało to w taki sposób, jak do tej pory. Jego rozkojarzenie rozchwiało pewien schemat postępowania, musiał wziąć się w garść i zrobić to dokładnie tak, jak należało. Wychodząc z budynku przystanął jeszcze przed drzwiami na moment i zamyślił się. Zastanawiał się nad tym czy ten ciąg zmian i sytuacji nietypowych, zaskakujących i trudnych kiedyś przestanie ich męczyć, a sytuacja stanie się jasna i klarowna w nowym, zupełnie normalnym świecie.
- koniec -
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ogrody
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody