Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Ogrody
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.12.17 6:51, w całości zmieniany 5 razy
Nie odezwał się ponownie na słowa Estelle, jednak stanął u jej boku i wolno ruszył z nią w wybranym przez nią kierunku. Nie odeszli daleko, gdy padło kolejne pytanie. Na to jednak mógł odpowiedzieć.
- Smoki mają grubą skórę, nie na tyle jednak by nie udało się jej przebić dobrze naostrzonym nożem - zaczął dość wolno i spokojnie. - Przypominają pod tym względem ryby. Trudno zobaczyć ich skórę, gdy z zewnątrz pokrywają ją mocne łuski. Razem stanowią pancerz, jednak gdy którejś zabraknie istnieje zagrożenie, że wróg wykorzysta tę słabość.
Wciąż mówił o smokach czy może mogło się to odnosić do wielu rzeczy? Morgoth był jaki był i nikt nie mógł w pełni pojąć jak to jest z tymi Yaxley'ami, chyba że samemu się nim było i urodziło z tym nazwiskiem. Cóż... Jeśli o tym mowa nie był już taki pewny. Syn Rowan nie był Yaxley'em z krwi i kości i było to widać od razu. Musiał o tym porozmawiać z ojcem, póki jeszcze mieli czas. Nie było ich stać na słabość ani teraz, ani w przyszłości.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Wysłuchała z należytą uwagą odpowiedzi chłopaka, jednak coś podpowiadało jej, że chyba w jakiś sposób zboczyli z tematu smoków. Uśmiechając się lekko, zerknęła kątem oka na Yaxleya, chociaż on wydawał się niewzruszony wszystkim co go otaczało. Zaskakujące zjawisko.
- Dlatego zajmujesz się smokami? - spytała, zdając sobie sprawę z tego jak niegrzecznie mogła brzmieć. Nie potrafiła jednak w inny sposób zadać tego pytania i liczyła się z tym, że znowu nie uzyska na nie odpowiedzi. Również nie przeprosiła go za swój nietakt sprawdzając delikatnie na ile może sobie pozwolić w jego towarzystwie. Być może to była droga do tej nici porozumienia.
- Uważasz, że smoki przywiązują się do swojego opiekuna? - być może zachowywała się jak ciekawe świata dziecko zadające setkę pytań na raz, a jednak smoki wydawały jej się tak fascynującymi istotami, że chciała po prostu poznać każdy punkt widzenia. Sama nie miała do nich dostępu, dlatego musiała zdać się na wiedzę swojego kuzyna, bądź Morgotha.
W pewnym momencie lady Slughorn przystanęła w miejscu, zwracając się przodem do towarzysza. Był od niej wyższy, więc z początku nie mogła przyzwyczaić się do zadzierania głowy.
- Wybacz mi moją nadgorliwość, ale ta rana nie wygląda najlepiej - zaczęła cicho, kiedy zauważyła zranione oko Morgotha. Odruchowo wysunęła ku niemu rękę, lecz ta zawisła w powietrzu nim jeszcze zetknęła się twarzą chłopaka. Wyglądała teraz dość zabawnie, wahając się między dobrymi zasadami a zwykłym, uzdrowicielskim osądem rany, z którą mogłaby coś zrobić, gdyby tylko jej pozwolił.
Gdy padło kolejne pytanie z ust lady Slughorn, zerknął na nią na moment. Cztery lata pracy nie mogły się równać z dekadami doświadczenia innych pracowników Peak District. Do tego choroba często przeszkadzała mu w cięższych zadaniach, chociaż w styczniu dostał pod opiekę największego z okazów rezerwatu. Gostir stanowił dla niego wyzwanie. Nie było łatwo, gdy uciekł, ale sprowadził go z powrotem. Morgoth jednak nie lubił, gdy ludzie o nim mówili. Nie wierzył w to. Szczególnie gdy było to coś dobrego. Po jej pytaniu zapadło milczenie. Nie dlatego, że chciał jej zrobić na złość. Nigdy nie był złośliwy. Nigdy... Znowu pomyślał o Darcy. Zaraz jednak zaczął mówić i odpowiadać na właściwe pytanie, patrząc się na tereny rezerwatu, gdy szli w stronę głównych budynków administracyjnych:
- Smok to czysta potęga. Władza, gracja, strach, ale i piękno. Nigdy nie idą na kompromisy. To w podziwiam.
Znowu ucichł, nie zamierzając już wracać do tej kwestii. Każdy kto przebywał chociaż przez chwilę przy smoku mógł przekonać się o tym na własnej skórze. Niektórzy po raz ostatni, jednak samoistne napady szaleńczego gniewu u smoków zdarzały bardzo rzadko. Najczęściej to człowiek był prowodyrem ich ostrej reakcji. Gdy Estelle spytała o przywiązanie do opiekunów, poczuł się nieswojo. Ostatnio w końcu przywiązanie stało się niebezpieczne, ale również i zbawienne.
- Może - odparł jedynie, wiedząc, że bardzo trudno było dotrzeć człowiekowi do smoka. Jemu się to udało, ale nie musiała o tym wiedzieć. Gdy przystanęła, zrobił to samo, myśląc, że chciała zwyczajnie odpocząć lub zauważyła coś, co ją zainteresowało. Nie spodziewał się, że spojrzy mu prosto w twarz i wspomni o ranie na oku. Wciąż świeża z tej nocy mogła wyglądać niezbyt dobrze, ale wiedział o tym. Gdy podniosła dłoń, nieznacznie się odchylił, nie dopuszczając jej do siebie. - Proszę się nie martwić - odpowiedział, czując dalej na sobie jej wzrok. Nawet jeśli był to czysto zawodowy odruch, musiała wiedzieć jak niestosowne to było. Nie zamierzał mówić tego na głos. Zresztą nie musiał. Spojrzał na nią przez chwilę, by przenieść uwagę na niebo za jej plecami. W oddali leciał jeden ze smoków, wyglądając jak zawsze niesamowicie. - Chodźmy dalej - odezwał się, z trudem odwracając spojrzenie od pięknego widoku.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Sądzisz, że mają uczucia? - była ciekawa takich rzeczy, zwłaszcza, że sama zajmowała się mniej szkodliwymi i kilkukrotnie mniejszymi zwierzętami niż smoki. Wyłapywała, że zwierzęta choć z pozoru nieufne i płochliwe, po pewnym czasie przyzwyczajały się do niej i nie miały już problemu z jej obecnością. A potem musiała je zostawić lub przekazać w ręce innych osób, co traktowała w głębi duszy dość personalnie, jako smutne zwycięstwo, czy czasami jako porażkę. Czuła, że w pewien sposób zawodziła te stworzenia, które na nowo musiały przechodzić proces przyzwyczajania się i ufania nowym osobom. - Podobno każdy je ma - dodała, ale nie rozwodziła się nad tą kwestią dłużej niż to było wymagane.
Teraz kiedy Estelle zadzierała głowę, spoglądając na twarz Yaxleya spod wachlarza gęstych rzęs, poczuła się nad wyraz nieswojo, zwłaszcza gdy towarzysz odsunął głowę, tym samym dając jej do zrozumienia, że nie powinna i być może przekroczyła jego bezpieczną sferę. Ale nie chciała wykazać się zbytnim zuchwalstwem, a jedynie chciała pomóc. Była obdarzona empatią do niemal wszystkich i uznawała, że skoro nie jest laikiem w kwestii magii leczniczej, to mogłaby przyśpieszyć proces gojenia się jego rany. Ot, zwykła pomoc, nic osobistego.
- Przepraszam - powiedziała, cofając rękę i odwracając się. Widok lecącego smoka zaparł dech w piersiach młodej szlachcianki, więc to na nim skupiła teraz całą swoją uwagę. - Możemy jeszcze popatrzeć? - w końcu przyszła tutaj pooglądać smoki, a skoro teraz miała ku temu okazję, nie chciała jej odrzucać. Zresztą, lord Yaxley również wyglądał na zafascynowanego tym widokiem.
- Są takie wolne, nieujarzmione... czasami im tego zazdroszczę - nie musiała chyba wyjaśniać czemu im zazdrościła. Każdy wiedział jak traktowane były kobiety o szlachetnej krwi i co było ich powinnością. Siostry Slughorn i tak nie miały najgorzej, bo rodzice chcieli dla nich jak najlepiej, więc nie przyjęli pierwszego lepszego kandydata. To poniekąd teraz się na nich mściło.
Sądzisz, że mają uczucia?
Morgoth wiedział jak to było, znaleźć się w skórze zwierzęcia. Pojmowanie świata przez człowieka w niczym nie dorównywało odbieraniu bodźców pod postacią animaga. Nie wiedział jak można było być nieczułym na to co się wtedy działo. Bycie człowiekiem, a wilkiem różniło się. Było inaczej. Prościej i szybciej. Do jego zwierzęcej natury należały chaotyczne obrazy, sceny, wiedza, której nie dało się wyrazić słowami. Te wspomnienia były trochę jak sen. Nie było w nich słów ani porządku. Światło było ostrzejsze, dźwięki też. I zapachy. Tamten świat składa się z zapachów. I uczuć. Krótkich, ostrych i sensownych. Pragnień. Jedzenie, przestrzeń, bieg, polowanie, jedzenie, atak, czasem był też strach albo gniew. Czuło się i robiło dokładnie to, co się czuło. Było prościej. Schylił na chwilę głowę, by spojrzeć na ścieżkę i kamienie, które ją tworzyły. Uwielbiał to uczucie bycia wolnym i zapewne każdy animag czuł to samo.
- Tak - odpowiedział po dłuższej chwili. Gdyby mógł, zostałby w swojej drugiej skórze już na zawsze. Mógłby być tam, gdzie by chciał, obserwować dzikie zwierzęta, słyszeć bicie ich serca z oddali, czuć zapachy lasu. Nie miał zamiaru jednak nikomu o tym wspominać. Nie zarejestrował się w spisie Ministerstwa Magii i nie zamierzał tego czynić. Mógł w każdej chwili trafić do Azkabanu, ale uczynił dużo gorsze rzeczy i zasługiwał już kilkakrotnie na wymiar tej kary. Gdy Estelle przeprosiła go za swoją śmiałość, nie odezwał się. Nie obwiniał jej. Po prostu nie potrzebował pomocy. Miał swojego uzdrowiciela, swojego alchemika, który sporządził już odpowiednie eliksiry na to zadrapanie. Dowiedział się, że dobrze, że nie stracił oka. Wiedział jednak że w Mungu można było wszystko. Riddle rzucił zaklęcie, przez które wybuchły Avery'emu gałki oczne, dlaczego więc nie mieli ich naprawić od nowa również i jemu? Z chęcią jednak stanął i obserwował jeszcze przez chwilę smoka, który nikł i pojawiał się co chwilę w obłokach chmur. - Każdy ma rolę do odegrania - odpowiedział na jej słowa, które nie potrzebowały już dalej komentarza. On znał to uczucie. Ciekawe czy ona miała tego kiedykolwiek zasmakować? Zerknął na nią, zastanawiając się jaki los czekał na lady Estelle Slughorn.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Zdawkowa, a jakże treściwa, odpowiedź wystarczyła, by nie kontynuowała tematu. Utwierdziła się jedynie w przekonaniu, że każde stworzenie miało uczucia - niezależnie od grubości pancerza, jakie na sobie nosiło. Gdy stała bezruchu, wpatrując się w tak malutką z ich perspektywy sylwetkę na niebie, ogarniała ją bliżej nieokreślona bezsilność. Zdawała sobie sprawę z niemej obietnicy, złożonej wobec swojej rodziny, a czasami kiedy miała słaby dzień, przeżywała to wszystko z wrażliwością niegodną dziewczyny w jej wieku. Kiedy była młodsza godzinami mogła przesiadywać na łące lub w swoim ogrodzie, chociaż dopiero po czasie zdała sobie sprawę z pozornej wolności, jaką im zapewniano. Czy tak naprawdę kiedykolwiek poznała smak prawdziwej wolności? Raczej nie.
- Każdy człowiek ma w głowie coś, od czego można oszaleć, Lordzie Yaxley - poddając w wątpliwość słowa Morgotha o odgrywaniu ról, westchnęła z tylko sobie znanym sentymentem. Ileż można było robić dobrą minę do złej gry? Ileż razy można było udawać zainteresowanie tymi samymi ludźmi? A miłość? Czy to też miała udawać i tylko odgrywać swoją rolę?
W pewnym momencie jednak poczuła się dość słabo z natłoku myśli, które teraz dość wyraźnie zaprzątnęły jej głowę. Chociaż brała leki i unikała sytuacji stresowych, tak w ostatnim czasie miała wrażenie, że coś jest nie tak. Nie mówiła o tym nikomu, nawet Evelyn, która od chwili dziwnej wizyty w salonie patrzyła na nią dość podejrzliwie a ona, cóż, mogła dzielnie znosić jej spojrzenia. Nigdy nikomu się nie skarżyła na swój los, więc tym bardziej nie chciała martwić ani rodziny, ani najsłodszej Eve, ani tym bardziej stojącego za jej plecami Morgotha, z którym spotkała się tu zupełnie przypadkowo. Lady Slughorn opuściła głowę łapiąc się chłodną dłonią za czoło, z kolei drugą - tą skaleczoną - zacisnęła na materiale czarnej sukienki. Zachwiała się niepewnie, ale ostatecznie utrzymała równowagę, z kilkusekundowym zdezorientowaniem (a może zrezygnowaniem?) spoglądając pod swoje nogi. Musiała odwiedzić swojego uzdrowiciela lub jakiegokolwiek innego, chociaż ta sytuacja jedynie spowodowała, że jeszcze mocniej chciała wynaleźć złoty środek na śmiertelną bladość.
- Nie każdy - odpowiedział krótko, wierząc w te słowa. Nigdy nie mówił niczego, czemu nie ufał. Tak samo wierzył, że jego rola nie była myląca. Znał ją doskonale od najmłodszych lat i nie uważał, że była to zła gra. Była to gra, w której chciał brać udział. Chciał mieć wpływ na to, co się wydarzy. Tak samo nie poświęcał uwagi tym, którzy na nią nie zasługiwali. Nie było miłości innej niż ta do rodziny. Nie można było wierzyć, że jest inaczej, a jeśli ktoś myślał inaczej, oszukiwał się. Naiwność była słabością, a słabość potrafiła zabijać. Sądził, że kobieta z rodu tak poważanego jak rodzina Slughornów powinna o tym wiedzieć i pogodzić się z tym, ufając nestorowi i ojcu w kwestii swojej przyszłości. Zauważył w pewnym momencie jednak jak ta drgnęła, więc przeniósł na nią spojrzenie i dostrzegł znajome ruchy. Czy było to tylko osłabienie, czy coś więcej? Podszedł szybko, dając oparcie kobiecie i obserwując uważnie to, co się z nią działo. Zmarszczył brwi. - Wracajmy - zadecydował, chociaż nie poruszył się, czekając przez chwilę dalej. Może to nie było nic poważnego, ale widział już podobne objawy - blada skóra, osłabienie. Aż za dobrze to wiedział. - Ma lady jakieś leki przy sobie? - spytał, wiedząc, że coś powinna mieć. A jeśli nie zawsze mógł podać jej swoje napary. Mogły pomóc.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Proszę nie mówić o tym incydencie nikomu z mojej rodziny - poprosiła, chociaż wiedziała, że Morgoth nie należał do tego typu osób, które zaraz poszłyby na nią donieść. Nie sądziła, że w ogóle będzie pamiętać o tej sytuacji nazajutrz, dlatego jej słowa były jedynie czysto zapobiegawczym działaniem. Nie chciała mówić nikomu z bliskich, że znowu nie czuje się najlepiej, jednak miała wrażenie, że i tak zdają sobie z tego sprawę. A to z kolei wiązało się z przywiązaniem jej do łóżka na najbliższe kilka dni, czego wolała uniknąć. Nie dość, że nie mogłaby pracować, to w dodatku bolałyby ją plecy z braku ruchu. Z jej żywiołowym charakterem nie szło to całkowicie w parze.
- Brałam już dzisiaj leki, innych nie mam - odpowiedziała też na zadane wcześniej pytanie. Brała ściśle określone dawki o ściśle określonych godzinach, dlatego przeważnie nie nosiła ze sobą nic ponadto. Miała wrażenie, że jej choroba powoli zanikała, skoro nie dawała o sobie znać przez prawie ponad rok, ale najwidoczniej nadzieja faktycznie była matką głupich.
- Proszę się nie przejmować - uśmiechnęła się urokliwie i w podziękowaniu za chwilową troskę, a potem zerknęła jeszcze raz na niebo. Smok zniknął i nie pokazał się im więcej na oczy, dlatego kobieta westchnęła kolejny raz. Zgodnie z decyzją Morgotha ruszyła z powrotem do miejsca, w którym się spotkali. Nie miała zamiaru udawać, że jest pełna sił witalnych i skoro jej towarzysz tak zadecydował, nie miała ochoty mu się sprzeciwiać.
Kiedy dotarli do wyjścia, jeszcze przez kilka chwil analizowała usilnie te przeklęte róże Rosierów, a potem wspólnie opuścili rezerwat.
zt oboje
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Poważne zaburzenia w działaniu magii nie ominęły również rezerwatu smoków w Dover. Kilka sworzeń uciekło, wznosząc się w powietrze i znikając w ciemnych chmurach gromadzących się nad Londynem, kilka z nich pomimo możliwości zostało, nie mając skrupułów w niszczeniu obszaru, który do tej pory chroniła potężna magia. Zaklęcia odstraszające zarówno czarodziejów jak i mugoli nie tylko przestały działać poprawnie, a nawet zaczęły przyciągać sporą liczbę ciekawskich ryzykantów, których nie przerażały, a wabiły ostatnio doskwierające wszystkim anomalie. Również mugole zaintrygowani plotkami potwierdzającymi prawdziwość zasłyszanych legend o wielkich i majestatycznych smokach ściągali w to miejsce, i co do jednego, kończyli jako danie główne smoków panoszących się bezkarnie po rezerwacie.
Tuż przy wejściu pewien bardzo stary smok właśnie jadł. Tym razem to pewien czarodziej stanął mu w gardle. Jeden z byłych opiekunów.
Wokół było pełno krwi, strzępków ciała, kości i materiałów, które jeszcze niedawno składały się na przyzwoitej jakości czarodziejską szatę. Złamana różdżka leżała nieopodal, przy kamieniu wraz ze starym butem i dziwnym przedmiotem z długą lufą (strzelbą). Stary smok, gdy tylko poczuł zapach świeżego mięsa, zareagował, odwracając się w stronę przybyłych. Był gotów do ataku.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Conjunctivis przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Niepowodzenie wiąże się ze skuteczną próbą ataku albiona czarnookiego i odebraniem czarodziejowi 100 punktów żywotności. Stworzenie jest stare, jego ruchy wolniejsze, dające się przewidzieć, więc nim z jego paszczy buchnie ogień minie chwila, która ocali życie śmiałkowi, choć nie uniknie silnych poparzeń.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy 0, a razy ½. W przypadku liczb nieparzystych wynik zaokrągla się do góry.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W rezerwacie wciąż panoszyło się wiele smoków, które zostały pozostawione bez opieki. Choć stabilizacja magii w tym miejscu przebiegała pomyślnie, zapach świeżej krwi i mięsa gwarantował, że w szybkim czasie wolne stworzenia zjawią się przed wejściem do rezerwatu, czmychając stabilizującej się magii, utrzymującej je w granicach zabezpieczonego obszaru.
Wymaganie: Przygotowanie odstraszających smoki pułapek, które wydzielają szczególny zapach nietolerowany przez albiony czarnookie, dzięki czemu stworzenia pozostaną na terenie rezerwatu, odrzucone zapachami dobiegającymi z granicy i wejścia. ST wynosi 60, do rzutu kośćmi należy doliczyć bonus biegłości ONMS.
Porażka jednego z czarodziejów podnosi ST sukcesu dla drugiego do 70. Porażka obu ściąga do wejścia młodego smoka, który choć był już najedzony, został zwabiony przedziwnym zapachem. Widząc zagrożenie podjął szybką próbę ataku na czarodziejów. Rozległe i poważne poparzenia odbierają 200 punktów żywotności.
Świat stanął na głowie, a on z wolna próbował się w nim odnaleźć; pogrzebał ojca przed paroma dniami, Evandra wciąż się nie przebudziła, szczątki zmarłych smoków zostały uprzątnięte: na tym jednak sprawa rezerwatu bynajmniej się nie zakończyła. Anomalia go wyniszczała - płoszyła zwierzęta, niszczyła zaklęcia ochronne, przyciągała bezczelnych gapiów. Nie mógł na to pozwolić, to miejsce było jego dziedzictwem: i musiał się nim zaopiekować najlepiej, jak potrafił. Miejsce, od którego biła anomalia namierzono jakiś czas temu, ale nie zgodził się na próby ustabilizowania magii przez postronnych. Chciał to zrobić sam - przy pomocy magii i pergaminu przesłanego im przed paroma dniami przez Czarnego Pana. Nie rozumiał z tego nic - ani skąd wzięła się ta dziwaczna magia, ani do czego mieli dojść, uspokajając szalejące moce. To jednak nie miało większego znaczenia, Czarny Pan twierdził, że mogli z tego czerpać, nie mogli więc tak po prostu zignorować mocy płynącej ze źródła. Musieli spróbować - podążać za wskazówkami rozpisanymi w pergaminach przesłanych im przez Niego. Wzmocnił środki ostrożności i zabronił wpuszczać na teren rezerwatu kogokolwiek, ale wiedział, że i tak nie zdołają podtrzymać bezpieczeństwa. Niszcząca magia była zbyt potężna, potężniejsza od nich.
Wydało mu się oczywistością, że napisał list akurat do Ignotusa - polecił swoim pracownikom odesłać go w to miejsce, kiedy tylko zjawi się na terenie rezerwatu. Mógł jeszcze pamiętać te tereny - spośród wszystkich śmierciożerców, z całą pewnością najlepiej. Minęło dużo lat, ale być może wciąż pamiętał słabości smoków zamieszkujących Kent. Powinien z nim porozmawiać, przekazać wieści o zmarłym ojcu, o minionym pogrzebie - ale nie teraz. Teraz powinni zająć się tym, co było naprawdę ważne. Zamaszystym krokiem mijał zarośla, nim w oddali dostrzegł Balthazara przeżuwającego ciało Padraiga Olsena - co za idiota, naprawdę dał się zabić? Wsparł się dłonią o pobliskie drzewo, ostrożnie oglądając się za siebie - tylko na moment tracąc z oczu bestię; mocno zaciskał dłoń na zdobionej różanymi inkaustami różdżce. Pod stopami miał ludzkie szczątki, wokół walały się ludzkie szczątki, nie chciał podchodzić do bestii sam - pozbawiony wsparcia, a prawdopodobnie nie było innej drogi prowadzącej do anomalii niż droga, z której musieli usunąć smoka. Włos sam jeżył się na głowie na myśl o tym, przed jak ogromnym niebezpieczeństwem, przed jak potężną mocą właśnie stał.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Skierowałem się we wskazanym przez pracowników Rezerwatu kierunku. Jednocześnie byłem świadkiem wyrzucania z jego terenu niechcianych gości. Dwóch dzieciaków, którzy najwyraźniej planowali zobaczyć smoki na własne oczy, a teraz niezadowolonych strażnicy wyrucali za fraki. Głupcy. Dzięki temu pewnie przeżyli. Utrwaliłem się w tym przekonaniu, gdy dotarłem na miejsce i zobaczyłem Tristana obserwującego uważnie wielkiego smoka, który zajadał się właśnie jakimś człowiekiem. Żeby tylko nie nabawił się niestrawności.
- Tristanie? - Starałem się zachować przynajmniej względną ciszę. Wyglądało na to, że anomalia była w pobliżu, czułem, że coś jest nie tak. Spodziewałem się, że Rosier będzie miał ze sobą pergamin przesłany przez Czarnego Pana. Na wszelki wypadek jednak ja wziąłem także swój. Przygotowałem różdżkę na wypadek gdyby smok postanowił nas zaatakować. Lata minęły odkąd się jakimś zajmowałem. A jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się walczyć z jednym w pobliżu miejsca, gdzie magia zachowywała się nienaturalnie. To budziło respekt.
Ostatnio zmieniony przez Ignotus Mulciber dnia 03.03.18 22:10, w całości zmieniany 1 raz
And my name on the lips of the dead
- Ignotusie - powitał go w odpowiedzi dopiero teraz, cicho, ostrożnie warząc słowa; nie chciał wypowiedzieć ich zbyt wiele niepotrzebnych. Bolesna sprawa, którą poruszył w liście, musiała zaczekać: najpierw musieli zająć się tym, co było poważniejsze. - Źródło anomalii jest w pobliżu - przedstawił sprawę, choć wiedział, że nie musiał - robił to bardziej z potrzeby grzeczności, jak gospodarz tego miejsca. Mulciber z pewnością sam doskonale wyczuwał drżącą czarną magię. - Żeby do niego podejść, musimy minąć Balthazara. - Sam widzisz, na ile jest przyjazny; ten gruchot był prawdopodobnie dźwiękiem jego łamanej czaszki między ostrymi jak brzytwa kłami gadami. Ale najgorszy był przecież ogień, spalona ziemia mówiła sama za siebie. - Pójdę przodem - zadecydował, bo nie było już po co zwlekać, mocno ujął rękojeść różdżki; istniała niewielka szansa na to, że smok go rozpozna i będzie spokojniejszy, ale - słusznie zresztą - nie liczył na to zanadto. Wokół działo się zbyt wiele, smoki był rozdrażnione i wystraszone, a co gorsza - głodne. Ledwie wyłonił się z zarośli, a bestia już - gotowa była do walki, miękko wypowiedział inkantację zaklęcia mającego wyeliminować go z drogi:
- Conjunctivitis - celując prosto w błyszczący na słońcu łeb zdobiony srebrną łuską rodowych albionów; nie mieli dzisiaj miejsca na błędy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k100' : 5
'Anomalie - CZ' :
- Conjunctivis - wypowiedziałem wyraźnie inkantację stając oko w oko z bestią. Było w tym coś prawdziwie przerażającego i ekscytującego. Póki co faktycznie musieliśmy skoncentrować się na Balthazarze, urocze imię, i na nieodległej anomalii. Czas na czcze pogaduszki jeszcze przyjdzie. Chociaż list, który Tristan do mnie napisał wzbudził moją ciekawość. Miałem jednak ustaloną listę priorytetów, najpierw smok, potem list.
And my name on the lips of the dead
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody