Salon i gabinet na piętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon i gabinet
Salon znajduje się na pierwszym piętrze, zajmując całą jego powierzchnię. Za zieloną kanapą mieści się jeszcze sporych rozmiarów biurko, a za nim biblioteczka - ta część pomieszczenia pełni funkcję gabinetu. Kominek służy wyłącznie do ogrzewania domu i nie jest podłączony do sieci Fiuu. Ważną część salonu stanowi gramofon - nie trudno zgadnąć, jaka muzyka najczęściej rozbrzmiewa w tych ścianach...
badania Zakonu, etap III, kwiecień
Siedziałem za biurkiem, głęboko zatopiony w fotelu, z nogami wyciągniętymi daleko przed ciebie. Wpatrywałem się tępo w ogień trzaskający z kominku, bezwiednie obracając w palcach różdżkę. O ile nie ujmowałem sobie umiejętności sztuki krasomówczej czy skutecznego ścigania czarnoksiężników, kiedy przyszło mi się zmierzyć z wymyślaniem zaklęcia – zupełnie nie wiedziałem, jak miałem się do tego zabrać.
Z odmętów pamięci próbowałem wywlec wiedzę przekazywaną przez Dumbledore'a. To on uzmysłowił mi złożoność transmutacji, ukazując jej fascynujące oblicze – i nawet, jeśli nigdy nie przejawiałem szczególnego talentu w tej dziedzinie, darzyłem ją ogromnym szacunkiem. Sięgnąłem po księgi, które nadal zalegały na moim biurku, otwierając strony na zaznaczonych wcześniej fragmentach prawiących o tworzeniu zaklęć, jeszcze raz wertując dokładnie każdy wers. Tylko po to, by ostatecznie dojść do wniosku, że będę musiał polegać na improwizacji.
Za materiał próbny miały mi posłużyć wpierw palindromy, a następnie anagramy – tak długo, jak wiedziałem, w jaki sposób miał działać mechanizm zmian, być może byłem w stanie faktycznie zmienić szyk zdania. Jedno było pewne – słowa miały moc. I choć ustaliliśmy, że zaklęciem ujawniającym powinno być rozświetlam mroki, próbowałem także innych wersji – rozpalam płomień, rozganiam cienie i inne, podobne wariacje. Po czasie uznałem to nawet za całkiem przednią zabawę. Schody zaczęły się w momencie, gdy zmienił się zapas liter do rozdysponowania – na świeżym pergaminie zapisałem obok siebie nazwy Prorok codzienny oraz Popioły. Dopadły mnie wątpliwości: bo nawet, jeśli byłem w stanie przetransmutować nagłówek wedle własnego zamysłu, czy ktoś, kto nie miał pojęcia o zawartości treści, używając wyłącznie danej formuły, będzie w stanie uzyskać dokładnie ten sam efekt?
Nie znałem odpowiedzi na to pytanie – ale próbowałem dalej, robiąc skrupulatne notatki i licząc na to, że ktoś bardziej obyty w dziedzinie transmutacji czy numerologii (na przykład taka zdolna Minnie McGonagall) dostrzeże w nich zależność, której ja nie potrafiłem.
Nie bacząc na to, czy moja praca przynosi pożądane efekty, czy może błądzę w ciemnym lesie, poszedłem o krok dalej, sprawdzając, w jaki sposób zachowują się transmutowane fotografie. W tym celu rozłożyłem przed sobą stare numery Proroka, dążąc do tego, by zdjęcia z z różnych stron przenosić na stronę tytułową – czasami obrazy mieszały się, tworząc niewyraźne kompozycje, czasami – w przypadku dużej ilości postaci na fotografii – twarze ulegały przemieszczeniu, a kilka razy zdjęcia całkowicie znikały lub zamierały, czego, rzecz jasna, nie potrafiłem jeszcze wyjaśnić.
Instynkt podpowiadał mi, że zdecydowanie nie minąłem się z powołaniem naukowym.
Siedziałem za biurkiem, głęboko zatopiony w fotelu, z nogami wyciągniętymi daleko przed ciebie. Wpatrywałem się tępo w ogień trzaskający z kominku, bezwiednie obracając w palcach różdżkę. O ile nie ujmowałem sobie umiejętności sztuki krasomówczej czy skutecznego ścigania czarnoksiężników, kiedy przyszło mi się zmierzyć z wymyślaniem zaklęcia – zupełnie nie wiedziałem, jak miałem się do tego zabrać.
Z odmętów pamięci próbowałem wywlec wiedzę przekazywaną przez Dumbledore'a. To on uzmysłowił mi złożoność transmutacji, ukazując jej fascynujące oblicze – i nawet, jeśli nigdy nie przejawiałem szczególnego talentu w tej dziedzinie, darzyłem ją ogromnym szacunkiem. Sięgnąłem po księgi, które nadal zalegały na moim biurku, otwierając strony na zaznaczonych wcześniej fragmentach prawiących o tworzeniu zaklęć, jeszcze raz wertując dokładnie każdy wers. Tylko po to, by ostatecznie dojść do wniosku, że będę musiał polegać na improwizacji.
Za materiał próbny miały mi posłużyć wpierw palindromy, a następnie anagramy – tak długo, jak wiedziałem, w jaki sposób miał działać mechanizm zmian, być może byłem w stanie faktycznie zmienić szyk zdania. Jedno było pewne – słowa miały moc. I choć ustaliliśmy, że zaklęciem ujawniającym powinno być rozświetlam mroki, próbowałem także innych wersji – rozpalam płomień, rozganiam cienie i inne, podobne wariacje. Po czasie uznałem to nawet za całkiem przednią zabawę. Schody zaczęły się w momencie, gdy zmienił się zapas liter do rozdysponowania – na świeżym pergaminie zapisałem obok siebie nazwy Prorok codzienny oraz Popioły. Dopadły mnie wątpliwości: bo nawet, jeśli byłem w stanie przetransmutować nagłówek wedle własnego zamysłu, czy ktoś, kto nie miał pojęcia o zawartości treści, używając wyłącznie danej formuły, będzie w stanie uzyskać dokładnie ten sam efekt?
Nie znałem odpowiedzi na to pytanie – ale próbowałem dalej, robiąc skrupulatne notatki i licząc na to, że ktoś bardziej obyty w dziedzinie transmutacji czy numerologii (na przykład taka zdolna Minnie McGonagall) dostrzeże w nich zależność, której ja nie potrafiłem.
Nie bacząc na to, czy moja praca przynosi pożądane efekty, czy może błądzę w ciemnym lesie, poszedłem o krok dalej, sprawdzając, w jaki sposób zachowują się transmutowane fotografie. W tym celu rozłożyłem przed sobą stare numery Proroka, dążąc do tego, by zdjęcia z z różnych stron przenosić na stronę tytułową – czasami obrazy mieszały się, tworząc niewyraźne kompozycje, czasami – w przypadku dużej ilości postaci na fotografii – twarze ulegały przemieszczeniu, a kilka razy zdjęcia całkowicie znikały lub zamierały, czego, rzecz jasna, nie potrafiłem jeszcze wyjaśnić.
Instynkt podpowiadał mi, że zdecydowanie nie minąłem się z powołaniem naukowym.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
badania Zakonu, etap IV, kwiecień
Skrycie liczyłem na to, że testowanie zabezpieczeń pójdzie mi lepiej, niż część badawcza – bo o ile nie grzeszyłem wiedzą w kwestii tworzenia zaklęć, nie mogłem odmówić sobie umiejętności sprawnego posługiwania się różdżką. Rozłożyłem na biurku próbny egzemplarz Proroka, który skrywał w sobie treść Popiołów. Zacząłem od dwukrotnego sprawdzenia, czy treść na pewno pojawia się i znika wraz z wypowiedzeniem właściwych inkantacji, a kiedy gazeta posłusznie przemieszczała swoje litery, uznałem, że mogę przejść do prób złamania zabezpieczeń zaklęciami.
- Aperacjum – zacząłem od pierwszego, które wydało się najbardziej oczywiste. Treść Proroka ani drgnęła, co uznałem za dobry znak. Spróbowałem jeszcze rzucić ten sam czar kilka razy, ale druk – na całe szczęście – nie reagował.
- Confundus – postanowiłem sprawdzić jedno z najprostszych, ale zdecydowanie moich ulubionych zaklęć – choć zwykle stosowany na istotach żywych, mógł przecież zaburzyć działanie nałożonych przez nas zabezpieczeń. Ale i w tym przypadku ochrona okazała się wystarczająca.
Długo myślałem nad kolejnym zaklęciem, które mogłoby przełamać sekret Popiołów, i choć to, które przyszło mi do głowy wydawało się zbyt banalne, praca aurora nauczyła mnie, że nie należy lekceważyć błahostek. Niemniej, czułem się zażenowany swoim pomysłem.
- Facere – mruknąłem, a gazeta powoli zaczęła przerzucać kolejne strony, pozwalając mi na pobieżne przejrzenie treści – ale ta wyglądała tak samo, jak ostatni numer Proroka, co zaczęło mnie nawet niepokoić – czy rzeczywiście efekty naszych badań były na tyle skuteczne, że żadne zaklęcie nie było w stanie złamać ukrytej treści?
I nagle doznałem olśnienia, które podsunął mi obrany przez nas tytuł. Co jeśli by... spopielić Popioły?. To popchnęło mnie jeszcze dalej – miałem bowiem wyłącznie jeden egzemplarz, a jak zachowywały się kopie?
- Geminio – powtórzyłem inkantację jeszcze trzy razy, a następnie sprawdziłem, czy kopie nadal zachowują w sobie ukrytą treść. Jedna z nich w ogóle nie reagowała na zaklęcia otwierające, druga działała bez zarzutu, a trzecia przestawiała litery, jednak bez większego sensu, w zasadzie uniemożliwiając poznanie treści. Odntowałem, że kwestia powielania wymaga jeszcze dopracowania – po czym jedyną niewadliwą kopię potraktowałem zaklęciem Incendio. Obserwowałem, jak papier zostaje powoli trawiony przez ogień, i początkowo nic się nie działo, ale kiedy gazeta została już w połowie zniszczona przez płomienie, wydawało mi się, że litery na pierwszej stronie poprzestawiały się. Szybko ugasiłem pozostałości Proroka, przyglądając się im uważnie i z niedowierzaniem kartkując połowę zachowanego egzemplarza. Tekst na kilku stronach wymieszał się z artykułami przeznaczonymi dla Popiołów. Niby właściwe przesłanie nadal nie było możliwe do rozszyfrowania, ale płomień zawał się zdradzać drugie dno.
Odłożyłem nadpaloną gazetę na biurko wraz z notatkami – była to rzecz iście frapująca i wymagała poprawy.
Na koniec kilkakrotnie potraktowałem oryginał Levissimusem, co zakończyło moją pracę tak, że przy trzeciej próbie gazeta eksplodowała.
+ 15 do zaklęć
Skrycie liczyłem na to, że testowanie zabezpieczeń pójdzie mi lepiej, niż część badawcza – bo o ile nie grzeszyłem wiedzą w kwestii tworzenia zaklęć, nie mogłem odmówić sobie umiejętności sprawnego posługiwania się różdżką. Rozłożyłem na biurku próbny egzemplarz Proroka, który skrywał w sobie treść Popiołów. Zacząłem od dwukrotnego sprawdzenia, czy treść na pewno pojawia się i znika wraz z wypowiedzeniem właściwych inkantacji, a kiedy gazeta posłusznie przemieszczała swoje litery, uznałem, że mogę przejść do prób złamania zabezpieczeń zaklęciami.
- Aperacjum – zacząłem od pierwszego, które wydało się najbardziej oczywiste. Treść Proroka ani drgnęła, co uznałem za dobry znak. Spróbowałem jeszcze rzucić ten sam czar kilka razy, ale druk – na całe szczęście – nie reagował.
- Confundus – postanowiłem sprawdzić jedno z najprostszych, ale zdecydowanie moich ulubionych zaklęć – choć zwykle stosowany na istotach żywych, mógł przecież zaburzyć działanie nałożonych przez nas zabezpieczeń. Ale i w tym przypadku ochrona okazała się wystarczająca.
Długo myślałem nad kolejnym zaklęciem, które mogłoby przełamać sekret Popiołów, i choć to, które przyszło mi do głowy wydawało się zbyt banalne, praca aurora nauczyła mnie, że nie należy lekceważyć błahostek. Niemniej, czułem się zażenowany swoim pomysłem.
- Facere – mruknąłem, a gazeta powoli zaczęła przerzucać kolejne strony, pozwalając mi na pobieżne przejrzenie treści – ale ta wyglądała tak samo, jak ostatni numer Proroka, co zaczęło mnie nawet niepokoić – czy rzeczywiście efekty naszych badań były na tyle skuteczne, że żadne zaklęcie nie było w stanie złamać ukrytej treści?
I nagle doznałem olśnienia, które podsunął mi obrany przez nas tytuł. Co jeśli by... spopielić Popioły?. To popchnęło mnie jeszcze dalej – miałem bowiem wyłącznie jeden egzemplarz, a jak zachowywały się kopie?
- Geminio – powtórzyłem inkantację jeszcze trzy razy, a następnie sprawdziłem, czy kopie nadal zachowują w sobie ukrytą treść. Jedna z nich w ogóle nie reagowała na zaklęcia otwierające, druga działała bez zarzutu, a trzecia przestawiała litery, jednak bez większego sensu, w zasadzie uniemożliwiając poznanie treści. Odntowałem, że kwestia powielania wymaga jeszcze dopracowania – po czym jedyną niewadliwą kopię potraktowałem zaklęciem Incendio. Obserwowałem, jak papier zostaje powoli trawiony przez ogień, i początkowo nic się nie działo, ale kiedy gazeta została już w połowie zniszczona przez płomienie, wydawało mi się, że litery na pierwszej stronie poprzestawiały się. Szybko ugasiłem pozostałości Proroka, przyglądając się im uważnie i z niedowierzaniem kartkując połowę zachowanego egzemplarza. Tekst na kilku stronach wymieszał się z artykułami przeznaczonymi dla Popiołów. Niby właściwe przesłanie nadal nie było możliwe do rozszyfrowania, ale płomień zawał się zdradzać drugie dno.
Odłożyłem nadpaloną gazetę na biurko wraz z notatkami – była to rzecz iście frapująca i wymagała poprawy.
Na koniec kilkakrotnie potraktowałem oryginał Levissimusem, co zakończyło moją pracę tak, że przy trzeciej próbie gazeta eksplodowała.
+ 15 do zaklęć
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
kwiecień, przed odsieczą
Wieść o aresztowaniach czarodziejów z rodzin mugolskich zagotowała mi krew w żyłach. Decyzja o odbiciu więźniów od początku była przesądzona.
Krucza Wieża brzmiała o tyle tajemniczo, co i złowrogo. Przekazana przez Bathildę Bagshot wiedza na temat rzekomego miejsca pobytu więźniów była zbyt skąpa, by liczyć na łut szczęścia, który pozwoli nam przedrzeć się do miejsca niezauważonym i wyjść z niego w jednym kawałku. W pamięci nadal miałem wyrytą wyprawę do Tower – i tym razem nie było miejsca na popełnianie błędów.
Nikt nie powinien zginąć.
A już na pewno nie na skutek naszej ignorancji. Mojej ignorancji.
Znów mogłem poczuć się jak za czasów Hogwartu, nurkując w bibliotekach po najróżniejszych zakątkach Anglii. Jedno było pewne - wyspa Wight od wieków znajdowała się pod protekcją Lestrangeów, słynących ze swego szaleństwa. Prawdopodobieństwo, że wieża zwykła służyć jako więzienie dla obłąkanych członków rodu, było dość wysokie. I, być może, moje przypuszczenia były całkowicie mylne, czułem jednak, że od tego powinienem zacząć. Postanowiłem przyjrzeć się z bliska historii lordów Hampshire i Wight, szukając śladów mogących wskazywać na to, że to oni wznieśli budowlę. Datowanie i przypisywanie autora czy też mecenasa obiektu owianego mgłą tajemnicy okazało się porwaniem z motyką na słońce. Szukałem więc podobnych wież, skupiając się na typowych elementach architektury, podobieństwach w konstrukcji, stosowanych zabezpieczeniach czy pewnych schematach, które mogły pomóc nam poruszać się wewnątrz obiektu. I choć moje zdolności rysunku oscylowały na poziomie małego dziecka, zakreśliłem spory fragment rolki pergaminu w poszukiwaniu typologii wież więziennych. Następnie – nie bacząc na to, że zalegałem z raportami dla biura aurorów – zabrałem się za wertowanie map, nie tylko tych najnowszych. Warto było poznać ukształtowanie terenu czy okoliczne wioski, i choć kusiło mnie, by pod zmienioną postacią najzwyczajniej wyruszyć na samotne rozeznanie, wiedziałem, że mogłoby się to wiązać ze zbyt dużym ryzykiem ujawnienia naszych planów. Więźniowie musieli być pilnowani, a doświadczenie aurora podpowiadało mi, że na obszar mogły zostać naniesione zaklęcia ochronne. Skopiowałem nawet fragment jednej mapy, wyznaczając na niej kilka bezpiecznych punktów na teleportację.
A był to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Najwięcej czasu poświęciłem poszukiwaniu informacji dotyczących zamordowanego czarnoksiężnika, jak i rzekomej klątwy. Spędziłem niemal pół dnia w archiwum, doszukując się dokumentacji sprawy z Kruczej Wieży – by koniec końców dostać jedynie strzępek informacji, że zajście takie w istocie miało miejsce w historii, jednak żadne zapiski nie traktowały o przekleństwie, które czarnoksiężnik miał sprowadzić na to miejsce. Choć akta były skromne i podstarzałe, w skupieniu przejrzałem nieliczne informacjie dotyczące zbrodni dokonanych przez mężczyznę. Zdążyłem przywyknąć do poszukiwania igły w stogu siana – na całe szczęście mój wewnętrzny upór (będący jednocześnie moim największym upiorem), nie pozwalał osiąść mi na laurach. Wiedziałem, że w moich rękach będą spoczywały życia innych ludzi – i musiałem być przygotowanym na każdą ewentualność. To już nie były rurki z kremem.
Po powrocie do domu sięgnąłem do wypożyczonych ksiąg traktujących o legendach, licząc na to, że być może w bajkowych zapiskach odnajdę historię podobną do tej o czarnoksiężniku z Kruczej Wieży. Miałem pod ręką także atlas ornitologiczny i kilka własnych książek na temat klątw, które musiałem zakupić jeszcze podczas aurorskiego stażu. Zainteresowała mnie symbolika samego kruka, który – mimo iż pojawiał się w wielu kulturach - za każdym razem zwiastował nieszczęście, śmierć, wojnę lub choroby. Bywał pośrednikiem między światem żywych i umarłych, duchami zamordowanych, samotnikiem, inteligentem, wcieleniem wyższych sił i towarzyszem zemsty. Jeśli miejsce w istocie było oblegane przez kruki, klątwa wcale nie musiała być wyłącznie bajką, którą opowiada się dzieciom, by nie zapuszczały się w niezbyt przyjazne okolice.
Brodząc w tym bezkresnym morzu informacji zacząłem zadawać sobie pytanie... dlaczego akurat tam? Dlaczego Ministerstwo nie umieściło swoich więźniów w Tower, lokując ich na wyspie, w miejscu odosobnionym, raczej unikanym, prawdopodobnie przeklętym? Czy po naszej ostatniej eskapadzie władze spodziewały się, że znów spróbujemy narzucić systemowi własną sprawiedliwość? A może... może wieża miała posłużyć do czegoś, czego nasze umysły jeszcze nie były w stanie pojąć?
Tym razem musieliśmy być przygotowani najlepiej, jak to tylko było możliwe.
672
Wieść o aresztowaniach czarodziejów z rodzin mugolskich zagotowała mi krew w żyłach. Decyzja o odbiciu więźniów od początku była przesądzona.
Krucza Wieża brzmiała o tyle tajemniczo, co i złowrogo. Przekazana przez Bathildę Bagshot wiedza na temat rzekomego miejsca pobytu więźniów była zbyt skąpa, by liczyć na łut szczęścia, który pozwoli nam przedrzeć się do miejsca niezauważonym i wyjść z niego w jednym kawałku. W pamięci nadal miałem wyrytą wyprawę do Tower – i tym razem nie było miejsca na popełnianie błędów.
Nikt nie powinien zginąć.
A już na pewno nie na skutek naszej ignorancji. Mojej ignorancji.
Znów mogłem poczuć się jak za czasów Hogwartu, nurkując w bibliotekach po najróżniejszych zakątkach Anglii. Jedno było pewne - wyspa Wight od wieków znajdowała się pod protekcją Lestrangeów, słynących ze swego szaleństwa. Prawdopodobieństwo, że wieża zwykła służyć jako więzienie dla obłąkanych członków rodu, było dość wysokie. I, być może, moje przypuszczenia były całkowicie mylne, czułem jednak, że od tego powinienem zacząć. Postanowiłem przyjrzeć się z bliska historii lordów Hampshire i Wight, szukając śladów mogących wskazywać na to, że to oni wznieśli budowlę. Datowanie i przypisywanie autora czy też mecenasa obiektu owianego mgłą tajemnicy okazało się porwaniem z motyką na słońce. Szukałem więc podobnych wież, skupiając się na typowych elementach architektury, podobieństwach w konstrukcji, stosowanych zabezpieczeniach czy pewnych schematach, które mogły pomóc nam poruszać się wewnątrz obiektu. I choć moje zdolności rysunku oscylowały na poziomie małego dziecka, zakreśliłem spory fragment rolki pergaminu w poszukiwaniu typologii wież więziennych. Następnie – nie bacząc na to, że zalegałem z raportami dla biura aurorów – zabrałem się za wertowanie map, nie tylko tych najnowszych. Warto było poznać ukształtowanie terenu czy okoliczne wioski, i choć kusiło mnie, by pod zmienioną postacią najzwyczajniej wyruszyć na samotne rozeznanie, wiedziałem, że mogłoby się to wiązać ze zbyt dużym ryzykiem ujawnienia naszych planów. Więźniowie musieli być pilnowani, a doświadczenie aurora podpowiadało mi, że na obszar mogły zostać naniesione zaklęcia ochronne. Skopiowałem nawet fragment jednej mapy, wyznaczając na niej kilka bezpiecznych punktów na teleportację.
A był to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Najwięcej czasu poświęciłem poszukiwaniu informacji dotyczących zamordowanego czarnoksiężnika, jak i rzekomej klątwy. Spędziłem niemal pół dnia w archiwum, doszukując się dokumentacji sprawy z Kruczej Wieży – by koniec końców dostać jedynie strzępek informacji, że zajście takie w istocie miało miejsce w historii, jednak żadne zapiski nie traktowały o przekleństwie, które czarnoksiężnik miał sprowadzić na to miejsce. Choć akta były skromne i podstarzałe, w skupieniu przejrzałem nieliczne informacjie dotyczące zbrodni dokonanych przez mężczyznę. Zdążyłem przywyknąć do poszukiwania igły w stogu siana – na całe szczęście mój wewnętrzny upór (będący jednocześnie moim największym upiorem), nie pozwalał osiąść mi na laurach. Wiedziałem, że w moich rękach będą spoczywały życia innych ludzi – i musiałem być przygotowanym na każdą ewentualność. To już nie były rurki z kremem.
Po powrocie do domu sięgnąłem do wypożyczonych ksiąg traktujących o legendach, licząc na to, że być może w bajkowych zapiskach odnajdę historię podobną do tej o czarnoksiężniku z Kruczej Wieży. Miałem pod ręką także atlas ornitologiczny i kilka własnych książek na temat klątw, które musiałem zakupić jeszcze podczas aurorskiego stażu. Zainteresowała mnie symbolika samego kruka, który – mimo iż pojawiał się w wielu kulturach - za każdym razem zwiastował nieszczęście, śmierć, wojnę lub choroby. Bywał pośrednikiem między światem żywych i umarłych, duchami zamordowanych, samotnikiem, inteligentem, wcieleniem wyższych sił i towarzyszem zemsty. Jeśli miejsce w istocie było oblegane przez kruki, klątwa wcale nie musiała być wyłącznie bajką, którą opowiada się dzieciom, by nie zapuszczały się w niezbyt przyjazne okolice.
Brodząc w tym bezkresnym morzu informacji zacząłem zadawać sobie pytanie... dlaczego akurat tam? Dlaczego Ministerstwo nie umieściło swoich więźniów w Tower, lokując ich na wyspie, w miejscu odosobnionym, raczej unikanym, prawdopodobnie przeklętym? Czy po naszej ostatniej eskapadzie władze spodziewały się, że znów spróbujemy narzucić systemowi własną sprawiedliwość? A może... może wieża miała posłużyć do czegoś, czego nasze umysły jeszcze nie były w stanie pojąć?
Tym razem musieliśmy być przygotowani najlepiej, jak to tylko było możliwe.
672
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
| około pierwszej w nocy, 28 kwietnia
Dzięki teleportacji łącznej Alanowi udało się przetransportować dziewczynkę do bezpiecznego schronienia, jakim było mieszkanie Fredericka Foxa, który również się tam znalazł. Brendan zdołał teleportować się samotnie i dzięki wielkiej determinacji udało mu się uniknąć rozszczepienia, ale upływ krwi z lewego, zmiażdżonego ramienia dał mu się we znaki. Dyszał, zmęczony, po lewej stronie jego ciała rozchodził się okrutny, rwący ból, mięśnie drżały, usiłując bronić się za wszelką cenę przed uciekającym z niego życiem, chociaż daleko było mu do utraty przytomności. Dziewczynka została położona na kanapie, a Alan teleportował się z powrotem, by pomóc reszcie potrzebującym.
Patronus Freda powinien już dotrzeć do Archibalda, ale zarówno oboje doskonale wiedzieli, że potrzebowali dodatkowej różdżki uzdrowiciela. I to szybko.
Bren tracił siły, a zmiażdżone tkanki sygnalizowały możliwość wystąpienia martwicy. U dziewczynki nastąpił wylew krwi do mózgu, nie widziała na jedno oko z powodu dopływu krwi do gałki ocznej, odrętwiała lewa część jej ciała, a poza tym ciężko oddychała – jeśli patrzeć tylko na symptomy zewnętrzne. Obrażenia Freda były znikome, ograniczały się do wyczuwalnego pod palcami guza na głowie, lekkich zawrotów głowy i kilku otarć na ciele.
| Bren i dziewczynka potrzebują szybkiej odpowiedzi medycznej. Archibald został przywołany patronusem i od razu może przystąpić do działania, ale niestety sam nie zajmie się obojgiem. Musicie przywołać dodatkową osobę. Dla ułatwienia wypiszę wam tych, którzy są fabularnie dostępni w tej kwestii - Poppy Pomfrey i Adrien Carrow.
W tabelce wypisałam objawy, ale na razie te, które są w jakimś stopniu widoczne.
Wszystkie pytania kierujcie do Eileen. Na odpis macie 48h.
Dzięki teleportacji łącznej Alanowi udało się przetransportować dziewczynkę do bezpiecznego schronienia, jakim było mieszkanie Fredericka Foxa, który również się tam znalazł. Brendan zdołał teleportować się samotnie i dzięki wielkiej determinacji udało mu się uniknąć rozszczepienia, ale upływ krwi z lewego, zmiażdżonego ramienia dał mu się we znaki. Dyszał, zmęczony, po lewej stronie jego ciała rozchodził się okrutny, rwący ból, mięśnie drżały, usiłując bronić się za wszelką cenę przed uciekającym z niego życiem, chociaż daleko było mu do utraty przytomności. Dziewczynka została położona na kanapie, a Alan teleportował się z powrotem, by pomóc reszcie potrzebującym.
Patronus Freda powinien już dotrzeć do Archibalda, ale zarówno oboje doskonale wiedzieli, że potrzebowali dodatkowej różdżki uzdrowiciela. I to szybko.
Bren tracił siły, a zmiażdżone tkanki sygnalizowały możliwość wystąpienia martwicy. U dziewczynki nastąpił wylew krwi do mózgu, nie widziała na jedno oko z powodu dopływu krwi do gałki ocznej, odrętwiała lewa część jej ciała, a poza tym ciężko oddychała – jeśli patrzeć tylko na symptomy zewnętrzne. Obrażenia Freda były znikome, ograniczały się do wyczuwalnego pod palcami guza na głowie, lekkich zawrotów głowy i kilku otarć na ciele.
| Bren i dziewczynka potrzebują szybkiej odpowiedzi medycznej. Archibald został przywołany patronusem i od razu może przystąpić do działania, ale niestety sam nie zajmie się obojgiem. Musicie przywołać dodatkową osobę. Dla ułatwienia wypiszę wam tych, którzy są fabularnie dostępni w tej kwestii - Poppy Pomfrey i Adrien Carrow.
W tabelce wypisałam objawy, ale na razie te, które są w jakimś stopniu widoczne.
Wszystkie pytania kierujcie do Eileen. Na odpis macie 48h.
- Żywotność:
Postać Wartość Stan Dziewczynka 0/80 wylew krwi do mózgu oraz lewej gałki ocznej, odrętwienie lewej części ciała, kłopoty z oddychaniem Brendan 230/312 zmiażdżony lewy łokieć i przedramię, brak w nich czucia, zmęczenie, -3 (krwawienie)/turę Frederick 205/250 guz na głowie, lekkie zawroty głowy
Niechętnie dotknął ramienia, spoglądając na wnętrze dłoni, na której odbiła się krew - wyglądało to znacznie poważniej, niż mu się początkowo wydawało. Znalazł w sobie siły, żeby opuścić tunel - na szczęście - przed jego zawaleniem, dopiero teraz uświadamiając sobie, że po raz kolejny otarł się o śmierć. Niczego nie żałował, jeśli tylko ten czyn miał wrócić sprawiedliwość poległym, po których kościach zmuszeni zostali chodzić we wnętrzu tej cholernej wieży - powinni go powtórzyć, jeśli tylko nadarzy się okazja. Bardziej martwił się o małą - nieustannie wyrzucając sobie w duchu, że to oni, nikt inny, naraził ją na te obrażenia. Lekkomyślnie - powinni byli zaczekać. Zadziałały nerwy, bliskość przebudzających się inferiusów. Drugi raz tego błędu nie popełnią, lecz uczynionych krzywd - również nigdy sobie nie wybaczą. Przysiadł na krawędzi jednej z szafek, zaciskając zęby, jego ramię zwisało luźno - nie mógł nim wszak poruszyć. Najwięcej uwagi wymagała dziewczynka - pozostał z boku, dając pozostałym skupić się na niej - Alan mógł potrzebować pomocy. Jakiejkolwiek pomocy. On też, ale on był trzy razy starszy i trzy razy większy, był w stanie poradzić sobie sam. Zacisnął dłoń na wysuniętej z szafy różdżce, nigdy go nie zawodziła. I choć nie był nawet pewien, czy da radę jednym tchem wypowiedzieć równie długą inkantację - spróbował.
- Expecto patronum - wymamrotał słabo, cicho, chcąc przywołać patronusa, którym zawiadomią Poppy. Sam Archibald sobie nie poradzi, a może nawet będzie potrzebował wsparcia przy dziewczynce. Okaże się - kiedy uzdrowiciele przybędą. - Co z nią? - Pytanie skierował do Alana, jako jedyny był w stanie udzielić jakiejkolwiek informacji. Podziwiał go, Bennett przecież też był już zmęczony - zwiedzili dzisiaj kawał pieprzonych lochów.
Znów chętnie, przesunął dłoń za źródłem bólu, usiłując odnaleźć - na czuja - miejsce, które krwawiło. Nie czuł zbyt wiele, nie mógł poruszyć ręką. Ale chciał zatamować choć uchwytem tyle, ile mógł; różdżka wypadła mu z dłoni i przeturlała się wzdłuż podłogi mieszkania Fredericka - lecz nie był w stanie teraz się po nią nachylić.
- Expecto patronum - wymamrotał słabo, cicho, chcąc przywołać patronusa, którym zawiadomią Poppy. Sam Archibald sobie nie poradzi, a może nawet będzie potrzebował wsparcia przy dziewczynce. Okaże się - kiedy uzdrowiciele przybędą. - Co z nią? - Pytanie skierował do Alana, jako jedyny był w stanie udzielić jakiejkolwiek informacji. Podziwiał go, Bennett przecież też był już zmęczony - zwiedzili dzisiaj kawał pieprzonych lochów.
Znów chętnie, przesunął dłoń za źródłem bólu, usiłując odnaleźć - na czuja - miejsce, które krwawiło. Nie czuł zbyt wiele, nie mógł poruszyć ręką. Ale chciał zatamować choć uchwytem tyle, ile mógł; różdżka wypadła mu z dłoni i przeturlała się wzdłuż podłogi mieszkania Fredericka - lecz nie był w stanie teraz się po nią nachylić.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Archibald jeszcze nie spał, choć stojący w rogu zegar wyraźnie dawał do zrozumienia swoimi długimi wskazówkami, że najwyższy czas zmrużyć oczy. Zamiast tego siedział w salonie razem z Lorraine i rozlewał do kieliszków skrzacie wino. Podał jeden żonie; z drugim rozsiadł się na fotelu i zakręcił lekko jego zawartością, pozwalając, żeby bogaty bukiet zapachów dostał się do jego nozdrzy. Wtedy pomieszczenie zostało rozświetlone przez przybycie patronusa, co w ułamku sekundy zniszczyło pozornie sielankowy nastrój tego wieczora. Bez trudu rozpoznał jego właściciela, tylko jedna osoba posługiwała się takim lisem. Już na początku wiadomości odstawił kieliszek i chwycił za swoją różdżkę, teleportując się zaraz po usłyszeniu adresu. Nie był w zakonie od wczoraj; zdawał sobie sprawę z powagi takich sytuacji. Pojawił się na Varden Street chwilę później. Kiedyś łudził się, że może wcale nie chodzić o jego najbliższych, teraz wolał przygotowywać się na najgorsze. Stanął na środku salonu i przez krótką chwilę nic nie robił. Ogarnął wzrokiem Fredericka, Brendana i nieznaną dziewczynkę. Żadne z nich nie wyglądało najlepiej, każde z nich potrzebowało pomocy, ale nie był w stanie się rozdwoić. Tego nie cierpiał: wybierania kto bardziej zasługuje na leczenie, podczas gdy zasługiwali wszyscy. - Fred, usiądź i nic nie rób - powiedział, dosłownie zakasując rękawy. Nie mógł wykluczyć obrażeń wewnętrznych, ale w tym momencie musiał zająć się pozostałą dwójką. - Brendan, zaraz się tobą zajmę - dodał, spoglądając z niepokojem na jego ramię. Nie mógł pozwolić, żeby w jego tkankach zaczęła się pojawiać martwica, jednak mała dziewczynka wydawała się być w najgorszym stanie. Nie wiedział skąd się tutaj wzięła, ale biorąc pod uwagę jej wiek, wcale nie powinno jej tutaj być. Pastereczka pomyślał, przeklinając w duchu wszystkich, którzy doprowadzili do tej sytuacji. Podszedł do niej, sprawdził puls, przyjrzał się jej oczom i reszcie twarzy. - Wezwij pomoc, Poppy powinna być wolna - zdecydował, spoglądając na Fredericka. Dziecko wymagało natychmiastowej pomocy - Bren również, jeżeli chciał w pełni władać tą ręką, a na pewno chciał. Archibald potrzebował wsparcia i nie miał zamiaru udawać, że jest inaczej. - Episkey maxima - powiedział, celując różdżką w dziewczynkę. Na początku musiał pozbyć się poważnych krwiaków, których z pewnością nabawiła się po tym co się tam stało, cokolwiek to było. Miał tylko nadzieję, że reszty tutaj nie ma, bo nic im nie jest.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Dom. Mimo, iż była to moja pierwsza przystań w Londynie, w której zacumowałem na dłużej, porzucając tryb życia miastowego nomada, zawsze spałem z jednym okiem otwartym - być może namaszczony własną historią miałem już nigdy nie zaznać spokojnego snu, a może zawód aurora nie sprzyjał poczuciu bezpieczeństwa. Jakkolwiek nie obawiałem się pozostawać w swoich czterech ścianach sam, dziś wyjątkowo trzy razy sprawdziłem samo mieszkanie jak i przedpole domostwa, upewniając się, że żaden kruk nie czaił się pośród nocy.
Prewett nie zawiódł. Przybył szybko, od razu zabierając się do działania, jednak jego instrukcje nijak miały się do mojego stanu. Usiądź. Nic nie rób. Z tym, że w tym momencie nie potrafiłem niczego nie robić - nawet, jeśli krew pulsowała mi pod czaszką, próbując rozsadzić ją od środka. Brendan był w jednym kawałku, o niego nie musiałem się martwić. Inaczej sprawa miała się w przypadku dziewczynki. Padła ofiarą mojej brawury; w swoim szlachetnym geście wziąłem pod uwagę jej młodego, wątłego organizmu. Nie mogłem pozwolić na to, aby jej duch stał się jednym z widm, na które przygotowywała nas Bathilda Bagshot; gdzieś w odmętach świadomości nieustannie tliła się myśl, że porażki były nieuniknione. Że ścieżka gwardzistów była usłana wyrzeczeniami i straconymi duszami. Ale ciągle chciałem wierzyć, że nie miało to nadejść teraz.
Jej życie znajdowało się teraz w rękach Prewetta; wiadomość wysłana do Poppy musiała nie dotrzeć. Pomfery była potrzebna. I choć Archibald nalegał na moje nicnierobienie, uniosłem różdżkę, wypowiadając znaną formułę.
- Expecto patronum.
Prewett nie zawiódł. Przybył szybko, od razu zabierając się do działania, jednak jego instrukcje nijak miały się do mojego stanu. Usiądź. Nic nie rób. Z tym, że w tym momencie nie potrafiłem niczego nie robić - nawet, jeśli krew pulsowała mi pod czaszką, próbując rozsadzić ją od środka. Brendan był w jednym kawałku, o niego nie musiałem się martwić. Inaczej sprawa miała się w przypadku dziewczynki. Padła ofiarą mojej brawury; w swoim szlachetnym geście wziąłem pod uwagę jej młodego, wątłego organizmu. Nie mogłem pozwolić na to, aby jej duch stał się jednym z widm, na które przygotowywała nas Bathilda Bagshot; gdzieś w odmętach świadomości nieustannie tliła się myśl, że porażki były nieuniknione. Że ścieżka gwardzistów była usłana wyrzeczeniami i straconymi duszami. Ale ciągle chciałem wierzyć, że nie miało to nadejść teraz.
Jej życie znajdowało się teraz w rękach Prewetta; wiadomość wysłana do Poppy musiała nie dotrzeć. Pomfery była potrzebna. I choć Archibald nalegał na moje nicnierobienie, uniosłem różdżkę, wypowiadając znaną formułę.
- Expecto patronum.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Długo nie mogła zasnąć tamtej nocy. Leżała w świeżo wykrochmalonej pościeli, w swoim łóżku w Londynie, gapiąc się w sufit. Do głowy przychodziły jej najczarniejsze scenariusze. Martwiła się. O nich. Wiedziała, że dziś jest ważne. Ważne, lecz zarazem niebezpieczne, więc sen z powiek spędzała jej troska o ich życie, zdrowie, wolność. Przekręcała się z boku na bok, kilkukrotnie przewracała poduszkę na tę chłodniejszą stronę, aż wreszcie zmrużyła oczy.
Wydawało jej się, że spała zaledwie chwilę.
Był to płytki, niespokojny i czujny sen osoby, zbudził ją byle szmer. Przetarła oczy, gdy oślepiło ją nieco błękitne światło jakim emanował cielesny patronus. Dwa uderzenia serca i przywykła do światła, dostrzegając, że energia przybrała formę lisa, który przemówił znanym Poppy głosem.
Zakon cię potrzebuje. Mamy rannych. Przebywamy w Londynie na Varden Street. To nie może czekać.
Jeszcze jedno uderzenie serca. Nim patronus rozpłynął się w powietrzu, Poppy Pomfrey już zerwała się z łóżka. Drobne stopy dotknęły zimnej podłogi. Nie miała c z a s u.
Liczyła się każda sekunda. Była uzdrowicielką, więc była świadoma ich wagi. Jedna minuta mogła uratować czyjeś życie.
Gdzieś w umyśle zaczął doskwierać jej strach. Czy zdąży? Kto jest ranny, w jakim są stanie? Głęboki oddech i była już opanowana. Musiała działać szybko i sprawnie. Nałożyła domowe pantofle i szlafrok, bo tylko to miała przy łóżku. W dłoń chwyciła różdżkę i po chwili poczuła szarpnięcie w okolicach pępka. Teleportowała się tak jak stała.
W białej koszuli nocnej sięgającej kostek, nałożonym na nią granatowym szlafroku, nieco jeszcze zaspanymi oczyma - lecz najważniejsze, że umysł miała trzeźwy.
Znała już ten dom, śpieszyła się więc, kiedy wspinała się po schodach na piętro. Kolejne sekundy mijały, a Poppy Pomfrey prawie biegła.
Wpadła do salonu, a spojrzenie niebieskich oczu szybko zbadało sytuację, dostrzegło Brendana i Archibalda Prewetta, który zajmował się ranną, obcą dziewczynką. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz... o co miałaby zapytać? Nie mieli teraz czasu na pytania. Oczywiste było, że coś im jest. Wiele im jest.
Zbliżyła się do Weasleya, po czym spokojnie i pewnie powtórzyła słowa, które usłyszała od niego przed wieloma laty: - Wszystko będzie dobrze, obiecuję - co mogła powiedzieć więcej?
Blade dłonie o długich, smukłych palcach pewnie rozerwała materiał koszuli odsłaniając ranną, lewą rękę. Ręka wyglądała okropnie. I było to nader łagodne określenie. Poppy wycelowała w ranną, lewą rękę różdżką, starając się wykonać odpowiedni ruch nadgarstkiem i wypowiedziała jednocześnie inkantację, w duchu modląc się, by czar zadziałał: - Fractura Texta!
Wydawało jej się, że spała zaledwie chwilę.
Był to płytki, niespokojny i czujny sen osoby, zbudził ją byle szmer. Przetarła oczy, gdy oślepiło ją nieco błękitne światło jakim emanował cielesny patronus. Dwa uderzenia serca i przywykła do światła, dostrzegając, że energia przybrała formę lisa, który przemówił znanym Poppy głosem.
Zakon cię potrzebuje. Mamy rannych. Przebywamy w Londynie na Varden Street. To nie może czekać.
Jeszcze jedno uderzenie serca. Nim patronus rozpłynął się w powietrzu, Poppy Pomfrey już zerwała się z łóżka. Drobne stopy dotknęły zimnej podłogi. Nie miała c z a s u.
Liczyła się każda sekunda. Była uzdrowicielką, więc była świadoma ich wagi. Jedna minuta mogła uratować czyjeś życie.
Gdzieś w umyśle zaczął doskwierać jej strach. Czy zdąży? Kto jest ranny, w jakim są stanie? Głęboki oddech i była już opanowana. Musiała działać szybko i sprawnie. Nałożyła domowe pantofle i szlafrok, bo tylko to miała przy łóżku. W dłoń chwyciła różdżkę i po chwili poczuła szarpnięcie w okolicach pępka. Teleportowała się tak jak stała.
W białej koszuli nocnej sięgającej kostek, nałożonym na nią granatowym szlafroku, nieco jeszcze zaspanymi oczyma - lecz najważniejsze, że umysł miała trzeźwy.
Znała już ten dom, śpieszyła się więc, kiedy wspinała się po schodach na piętro. Kolejne sekundy mijały, a Poppy Pomfrey prawie biegła.
Wpadła do salonu, a spojrzenie niebieskich oczu szybko zbadało sytuację, dostrzegło Brendana i Archibalda Prewetta, który zajmował się ranną, obcą dziewczynką. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz... o co miałaby zapytać? Nie mieli teraz czasu na pytania. Oczywiste było, że coś im jest. Wiele im jest.
Zbliżyła się do Weasleya, po czym spokojnie i pewnie powtórzyła słowa, które usłyszała od niego przed wieloma laty: - Wszystko będzie dobrze, obiecuję - co mogła powiedzieć więcej?
Blade dłonie o długich, smukłych palcach pewnie rozerwała materiał koszuli odsłaniając ranną, lewą rękę. Ręka wyglądała okropnie. I było to nader łagodne określenie. Poppy wycelowała w ranną, lewą rękę różdżką, starając się wykonać odpowiedni ruch nadgarstkiem i wypowiedziała jednocześnie inkantację, w duchu modląc się, by czar zadziałał: - Fractura Texta!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Salon i gabinet na piętrze
Szybka odpowiedź