Salon i gabinet na piętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon i gabinet
Salon znajduje się na pierwszym piętrze, zajmując całą jego powierzchnię. Za zieloną kanapą mieści się jeszcze sporych rozmiarów biurko, a za nim biblioteczka - ta część pomieszczenia pełni funkcję gabinetu. Kominek służy wyłącznie do ogrzewania domu i nie jest podłączony do sieci Fiuu. Ważną część salonu stanowi gramofon - nie trudno zgadnąć, jaka muzyka najczęściej rozbrzmiewa w tych ścianach...
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Oba zaklęcia były rzucone poprawnie – po Anapneo, które jawiło się jasną poświatą z różdżki Archibalda, dziewczynka wzięła pierwszy, głęboki wdech, następnym nadając nierytmiczności, przez co niebezpiecznie mocno wzrosło jej tętno; po Episkey Maxima, które wyprowadziła Poppy, białko dziewczynki oczyściło się i dziecko poruszyło pierwszy raz lewą dłonią. Co na pewno oboje uzdrowiciele mogli dostrzec, patrząc na zachowanie dziewczynki – krwiak był na tyle rozległy, że jedno zaklęcie mogło nie mogło oczyścić całego obszaru, dlatego też nie od razu uaktywniły się ruchy jej ręki. Wszystko dążyło jednak w dobrym kierunku.
- Żywotność:
Postać Wartość Stan Dziewczynka 58/80 wylew krwi do mózgu, częściowe odrętwienie lewej części ciała Brendan 296/312 odzyskane czucie w dłoni i przedramieniu, nieprzyjemne uczucie odrętwienia w ramieniu Frederick 205/250 guz na głowie, lekkie zawroty głowy
Merlin musiał naprawdę im sprzyjać! Kamień spadł z serca Poppy, poczuła ulgę, gdy promienie zaklęć ugodziły ciało dziewczynki, zaczynając je leczyć. Zmiany dostrzegalne był gołym okiem, a oni jako uzdrowciele doskonale widzieli milową niemal poprawę. Przed chwilą jeszcze bliska była śmierci! Szkolna pielęgniarka patrzyła w tę młodą buzię, próbując sobie przypomnieć, czy pamięta ją ze szkolnych korytarzy, czy zdążyła poznać choćby jej nazwisko, lecz pamięć milczała uparcie, jakby była pusta. Niezależnie od tego, czy była jej znana, czy też nie - Poppy pękało serce na myśl o tym, ileż to dziecko musiało znieść. W tak młodym wieku znieść tyle cierpienia! To nie do pomyślenia, niesprawiedliwe, niedorzeczne.... Nie wiedziała ja strasznym trzeba być człowiekiem, by skrzywdzić tak niewinną istotę.
-To chyba za mało... - mruknęła, bardziej do siebie, niż do Archibalda, spoglądając uważnie w twarz dziewczynki. Najpewniej szkody w mózgu były zbyt rozległe, by uleczyło je jedno zaklęcie, postanowiła więc je powtórzyć, mając nadzieję, że dziewczynka odzyska władzę nad ruchami własnego ciała. Wycelowała różdżką w głowę dziewczynki ponownie i powtórzyła z mocą: - Episkey Maxima!
Wierzyła, ze uda jej się zniwelować wylew krwi w mózgu. Wówczas stan dziewczynki ustabilizuje się, a do pełni zdrowia - tak przypuszczała - potrzebować będzie odpoczynku i eliksirów wzmacniających.
-To chyba za mało... - mruknęła, bardziej do siebie, niż do Archibalda, spoglądając uważnie w twarz dziewczynki. Najpewniej szkody w mózgu były zbyt rozległe, by uleczyło je jedno zaklęcie, postanowiła więc je powtórzyć, mając nadzieję, że dziewczynka odzyska władzę nad ruchami własnego ciała. Wycelowała różdżką w głowę dziewczynki ponownie i powtórzyła z mocą: - Episkey Maxima!
Wierzyła, ze uda jej się zniwelować wylew krwi w mózgu. Wówczas stan dziewczynki ustabilizuje się, a do pełni zdrowia - tak przypuszczała - potrzebować będzie odpoczynku i eliksirów wzmacniających.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Archibald z coraz większym podziwem przyglądał się dziewczynce, której organizm był wyjątkowo silny jak na tak młody wiek. Każde zaklęcie powodowało znaczącą zmianę, widoczną gołym okiem. To nie zawsze się zdarzało, nawet wśród dorosłych, co dopiero u wyczerpanego dziecka o tak wątłej budowie ciała. Serce szybciej mu zabiło, gdy w końcu udało jej się wziąć głębszy wdech, nawet jeżeli spowodowało to znaczny wzrost tętna. Dotknął dłonią jej dłoni, przyjrzał się jej twarzy i wiedział, że krwiak nie został do końca wyleczony. - Spróbuj jeszcze raz - powiedział, samemu celując różdżką w jej klatkę piersiową. - Paxo maxima - rzucił, chcąc w ten sposób unormować jej ciśnienie, które zapewne z każdym kolejnym zaklęciem coraz bardziej skakało do góry. Poza tym cały czas widział jej przerażone spojrzenie, a na tą chwilę tylko tak mógł jej ulżyć. Jeżeli to nie pomoże, będą mogli jeszcze wspólnie z Poppy spróbować rzucić bardziej skomplikowane zaklęcie.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Skinął głową Poppy, gdy odjęła dłoń od jego twarzy - przenosząc wzrok na ramię, na którym rozdarta rana zasklepiła się w srebrzysty kształt drzewa o sękatych korzeniach. Jego lewa ręka wyglądała dramatycznie - to ją rozciął w trakcie swojej próby, to przez nią przechodziły jego największe blizny, ale może to i dobrze. Blizny były pamiątkami, wspomnieniami rozsypanymi na ciele; poświęcenie na próbie, sprawiedliwość w trakcie odsieczy przeciwko niesprawiedliwemu reżimowi. A konar - konar był silnym symbolem. Ręka wciąż się ruszała - rwała, ale była sprawna - wyszedł więc z tej walki zwycięsko. Drgnął palcami, jednym, drugim, ignorując ból - pewien, że odzyska w tej ręce całkowitą sprawność. Wiele więcej zawdzięczał dotąd w życiu własnej determinacji. Leczenie pozwoliło mu również nabrać sił, czuł się znacznie lepiej, niż kiedy opuszczali Kruczą Wyspę - znacznie lepiej, niż gdy wsparty o burtę obserwował gwiazdy przez zamknięte oczy. Znacznie lepiej, niż jeszcze przed chwilą, gdy z bezradności przysiadł na tym stoliku, strącając z niego osobiste rzeczy Freda. Podniósł więc różdżkę, która wypadła z jego rąk i schował z powrotem do kieszeni szaty - naprawdę nie lubił nie mieć jej w zasięgu wzroku. Lub w zasięgu ręki, bez różnicy.
Znacznie bardziej niż ręka martwiła go jednak dziewczynka, padła niewinną ofiarą ich samych. I ostatnie, czego by chcieli - to skrzywdzić to dziecko. Jakiekolwiek dziecko, ale to jedno liczyło na ich ratunek - przez pewien bardzo krótki czas. Wylew - to nie brzmiało dobrze, ale z drugiej strony, jej młody organizm był przecież zdolny do szybkiej regeneracji.
- Poppy, Archie - mruknął, obchodząc dziewczynkę - powoli, nie nadwyrężając własnych sił i w bezpiecznej odległości, nie zabierając medykom ani światła ani niezbędnej komfortowej przestrzeni. - Mogę wam jakoś pomóc? Potrzebujecie czegoś? Wody? - Wątpił, by był w stanie, ale nie chciał bezczynnie patrzeć na jej śmierć; eksplozja była silna i wyrzuciła małą z ogromną mocą. Jej rany musiały być rozległe - ale przecież znajdowała się w najlepszych rękach uzdrowicielu Zakonu. Była już bezpieczna, tutaj nic już jej nie groziło.
Znacznie bardziej niż ręka martwiła go jednak dziewczynka, padła niewinną ofiarą ich samych. I ostatnie, czego by chcieli - to skrzywdzić to dziecko. Jakiekolwiek dziecko, ale to jedno liczyło na ich ratunek - przez pewien bardzo krótki czas. Wylew - to nie brzmiało dobrze, ale z drugiej strony, jej młody organizm był przecież zdolny do szybkiej regeneracji.
- Poppy, Archie - mruknął, obchodząc dziewczynkę - powoli, nie nadwyrężając własnych sił i w bezpiecznej odległości, nie zabierając medykom ani światła ani niezbędnej komfortowej przestrzeni. - Mogę wam jakoś pomóc? Potrzebujecie czegoś? Wody? - Wątpił, by był w stanie, ale nie chciał bezczynnie patrzeć na jej śmierć; eksplozja była silna i wyrzuciła małą z ogromną mocą. Jej rany musiały być rozległe - ale przecież znajdowała się w najlepszych rękach uzdrowicielu Zakonu. Była już bezpieczna, tutaj nic już jej nie groziło.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kolejne Episkey maxima usunęło z najwyższą skutecznością pozostałości po wylewie krwi do mózgu, a twarz dziewczynki nabrała jasnych, cieplejszych barw. Poruszyła ręką, ba, zgięła ją w łokciu, by za chwilę przeprostować również palce u stóp i zrobić powoli kółeczka samymi stopami. Dzięki Paxo maxima ciśnienie krwi wróciło do normy, mięśnie zaczęły pracować tak, jak powinny. Dziewczynka była już zdrowa, jednak wciąż osłabiona i zmęczona.
- Gdzie... gdzie jest moja mama?
Musicie podjąć decyzję, co z nią zrobić.
Brendan - jak już wspomniałam w poście wcześniej: do połowy fabularnego maja powinieneś ćwiczyć rękę regularnie, by odzyskać w niej pełną władzę – do tego również czasu każdego poranka będziesz czuł nieprzyjemne mrowienie w całym przedramieniu, które będzie mijało samoczynnie po kilku minutach.
Frederick - nie potrzebujesz fachowej opieki medycznej, ale jeśli któryś z obecnych tu uzdrowicieli wyrazi chęć udzielenia ci jej, oczywiście może to zrobić zgodnie z mechaniką. Jeśli jednak nie zostanie ci ona udzielona lub jej odmówisz, guz na głowie zniknie sam po około czterech dniach, zawroty głowy miną po dwóch godzinach (twoją decyzją jest, jak to rozegrasz). Teraz potrzebujesz jedynie odpoczynku.
Stan waszego pż wróci do pierwotnego stanu po upływie realnej doby od dzisiejszej daty.
| To byłoby na tyle z mojej strony. Bardzo dziękuję za aktywność w czasie tej krótkiej gry, gratuluję przeżycia odsieczy i życzę dalszych sukcesów! Jeśli będziecie mnie jeszcze potrzebować w tym wątku, wyślijcie pw na konto Eileen.
Co do uzdrowicieli - możecie tę grę rozliczyć jako wątek pracowniczy.
- Gdzie... gdzie jest moja mama?
Musicie podjąć decyzję, co z nią zrobić.
Brendan - jak już wspomniałam w poście wcześniej: do połowy fabularnego maja powinieneś ćwiczyć rękę regularnie, by odzyskać w niej pełną władzę – do tego również czasu każdego poranka będziesz czuł nieprzyjemne mrowienie w całym przedramieniu, które będzie mijało samoczynnie po kilku minutach.
Frederick - nie potrzebujesz fachowej opieki medycznej, ale jeśli któryś z obecnych tu uzdrowicieli wyrazi chęć udzielenia ci jej, oczywiście może to zrobić zgodnie z mechaniką. Jeśli jednak nie zostanie ci ona udzielona lub jej odmówisz, guz na głowie zniknie sam po około czterech dniach, zawroty głowy miną po dwóch godzinach (twoją decyzją jest, jak to rozegrasz). Teraz potrzebujesz jedynie odpoczynku.
Stan waszego pż wróci do pierwotnego stanu po upływie realnej doby od dzisiejszej daty.
| To byłoby na tyle z mojej strony. Bardzo dziękuję za aktywność w czasie tej krótkiej gry, gratuluję przeżycia odsieczy i życzę dalszych sukcesów! Jeśli będziecie mnie jeszcze potrzebować w tym wątku, wyślijcie pw na konto Eileen.
Co do uzdrowicieli - możecie tę grę rozliczyć jako wątek pracowniczy.
- Żywotność:
Postać Wartość Stan Dziewczynka 80/80 - Brendan 296/312 odzyskane czucie w dłoni i przedramieniu, nieprzyjemne uczucie odrętwienia w ramieniu Frederick 205/250 guz na głowie, lekkie zawroty głowy
Episkey Poppy musiało zadziałać, bo twarz dziewczynki zaczynała nabierać zdrowych barw. Jej chore oko prezentowało się tak samo dobrze jak zdrowe, ale to zgięcie dłoni w łokciu okazało się być dla Archibalda największym znakiem na znaczną poprawę jej stanu zdrowia. Uśmiechnął się z widoczną ulgą wymalowaną na twarzy, spoglądając na Poppy z tym rodzajem radości, jaką mogą doświadczyć jedynie uzdrowiciele. - Wody, tak - poprosił, dziewczynce na pewno chce się pić, po czym przeniósł wzrok na Brendana, a raczej na jego już-zdrową rękę. - Powinieneś ją codziennie ćwiczyć - zauważył. - Zginać wszystkie stawy, rysować jakieś szlaczki, podrzucać coś... Takie tam, tylko nie szarżuj - dodał, trochę jednak znając Brendana i jego zawzięty charakter, po czym ponownie skupił swoją uwagę na dziewczynce, jakby bojąc się, że zaraz znowu coś jej się stanie. Musiała teraz odpocząć, tylko gdzie? Frederick sam potrzebował odpoczynku, zostawianie jej tutaj nie był dobrym pomysłem. Do jego domu przychodziło zbyt wiele osób, żeby można było w nim kogoś ukrywać, ale ostatecznie mógłby ją zabrać. Myślał nad tym intensywnie, zresztą miał wrażenie, że nie tylko on. - Nie ma jej tutaj, na razie musisz zostać z nami - powiedział spokojnie, szukając wzrokiem Brendana - on tam był, on wiedział co się stało, może wiedział coś o jej rodzicach. - Ale dowiemy się gdzie są twoi bliscy - dodał, celowo unikając nazwy konkretnego członka rodziny, bo przecież mogli już nie żyć. Ile ona mogła mieć lat? Sześć, siedem? Nawet nie chciał myśleć o Miriam postawionej w podobnej sytuacji.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Obudziła się - Brendan odruchowo uniósł wzrok na Foxa, udało się - przeżyła. Nie zabili jej własną głupotą. Jej kwestia nie przestała być jednak problemem, nic o niej nie wiedzieli, nie znali jej imienia, nie potrafili potwierdzić jej tożsamości; mama, którą wołała, z pewnością gdzieś istniała. Gdzie? Skinął Archibaldowi głową, wycofując się do głębszych pomieszczeń - odnalazłszy kuchnię biorąc szklankę zimnej wody, którą przyniósł z powrotem do pomieszczenia, w którym dziewczynka najwyraźniej już się rozbudziła. Nie podał jej jednak małej - wręczył ją Poppy wierząc, że kobieta zrobi to lepiej.
- Rysować szlaczki - powtórzył po Archiem, spoglądając mu w oczy, zapewne mając zamiar wyczytać z nich, czy uzdrowiciel mówi poważnie, czy żartuje. Oczyma wyobraźni widział siebie kreślącego kolorowe szlaczki po szkolnych pergaminach Neali - i chciał jak najszybciej wyrzucić ten obraz ze swojej głowy. - Dam radę - urwał temat, potrzebował tej ręki; szkoląc sprawność fizyczną aurorów doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak ważne jest ciało i utrzymanie go w dobrej formie. Było jego narzędziem pracy - musiał o nie zadbać. Może niekoniecznie szlaczkami - ale to nie był czas na dyskusje o jego rehabilitacji, mała potrzebowała opieki. I miejsca, w którym będą mogli ją przechować.
- Była sama - mówił do Poppy i Archibalda, choć dziewczynka już się przebudziła, nic nie wskazywało na to, by miała utrzymać z nimi dłuższy kontakt. Była bardzo zmęczona i wiele przeszła. - Znaleźliśmy ją razem z pozostałymi więźniami, ale nikt z nich się nią nie interesował. Nie znamy jej imienia ani nazwiska, nie odnajdziemy jej opiekunów tak łatwo. Ani szybko. - Wyglądało na to, że musieli roztoczyć nad nią tymczasową opiekę; on nie miał na to ani kompetencji ani warunków, Fox też nie, Poppy potrafiłaby się nią zająć, ale mieszkała sama i musiała wychodzić do pracy. Archibald miał dwór, w którym zastęp guwernantów dbał o dwójkę jego dzieci w podobnym wieku - dlatego to na nim znacząco zatrzymał spojrzenie, wspierając się rękoma o oparcie kanapy, na której leżała dziewczynka, odruchowo mocniej zaciskając lewą dłoń zranionego ramienia.
- Rysować szlaczki - powtórzył po Archiem, spoglądając mu w oczy, zapewne mając zamiar wyczytać z nich, czy uzdrowiciel mówi poważnie, czy żartuje. Oczyma wyobraźni widział siebie kreślącego kolorowe szlaczki po szkolnych pergaminach Neali - i chciał jak najszybciej wyrzucić ten obraz ze swojej głowy. - Dam radę - urwał temat, potrzebował tej ręki; szkoląc sprawność fizyczną aurorów doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak ważne jest ciało i utrzymanie go w dobrej formie. Było jego narzędziem pracy - musiał o nie zadbać. Może niekoniecznie szlaczkami - ale to nie był czas na dyskusje o jego rehabilitacji, mała potrzebowała opieki. I miejsca, w którym będą mogli ją przechować.
- Była sama - mówił do Poppy i Archibalda, choć dziewczynka już się przebudziła, nic nie wskazywało na to, by miała utrzymać z nimi dłuższy kontakt. Była bardzo zmęczona i wiele przeszła. - Znaleźliśmy ją razem z pozostałymi więźniami, ale nikt z nich się nią nie interesował. Nie znamy jej imienia ani nazwiska, nie odnajdziemy jej opiekunów tak łatwo. Ani szybko. - Wyglądało na to, że musieli roztoczyć nad nią tymczasową opiekę; on nie miał na to ani kompetencji ani warunków, Fox też nie, Poppy potrafiłaby się nią zająć, ale mieszkała sama i musiała wychodzić do pracy. Archibald miał dwór, w którym zastęp guwernantów dbał o dwójkę jego dzieci w podobnym wieku - dlatego to na nim znacząco zatrzymał spojrzenie, wspierając się rękoma o oparcie kanapy, na której leżała dziewczynka, odruchowo mocniej zaciskając lewą dłoń zranionego ramienia.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uścisk w żołądku zelżał, zaklęcie się powiodło, a twarz dziewczynki odzyskiwała zdrowe kolory. Mogli oboje z lordem Prewettem odetchnąć z ulgą i pogratulować sobie zachowania trzeźwości umysłu oraz rozsądku. Po bladych ustach panny Pomfrey przemknął cień uśmiechu, gdy dziewczynka się poruszyła. Nie miała pojęcia co naprawdę się stało i przypuszczała, że Weasley i Fox wydarli ją stamtąd już w tak opłakanym stanie, ba! była tego pewna. Dlatego budziła się w niej złość i żal, że istnieje ktoś zdolny, by z takim okrucieństwem potraktować dziecko. Bezsilność doskwierała jej najmocniej. Robiła co tylko mogła, lecz wciąż czuła, że to za mało, że nie poświęciła się walce w pełni.
-Najbardziej byś pomógł, Bren, jeśli sam odpoczniesz, tego potrzebuje Twój organizm. R e g e n e r a c j i - powiedziała surowym tonem, lecz z uśmiechem wdzięczności przyjęła od niego szklankę wody - Napiszę Ci list z rozpisanymi zaleceniami, dobrze? - dodała już cieplej.
Przysiadła obok rannej dziewczynki, kiedy pomogła jej unieść się do pozycji leżącej, objęła ostrożnie dziecko ramieniem, drugą ręką podsuwając jej szklankę wody. Nie puściła, kiedy dziewczynka ujęła szkło w dłonie, była zbyt słaba i wciąż drżała ze strachu. Poppy pomogła się je napić, a kiedy odstawiła już szklankę pogładziła ją po włosach w troskliwym geście.
- Powiedz nam, kochanie, jak Ci na imię? - spytała łagodnym, cichym głosem. Dzieci jako pacjenci wymagały kompletnie innego traktowania i podejścia; zwłaszcza dzieci po tak ciężkich przejściach jak ta niewinna ofiara.
- Jeśli trzeba będzie, to ja się nią zajmę - wtrąciła się, a w jej głosie nie zabrzmiała nuta wątpliwości. Byłoby ciężko: niejednokrotnie spędzała także i noce w Hogwarcie, lecz chcieć to móc - poradziłaby sobie - Na razie jednak powinna się przespać.
-Najbardziej byś pomógł, Bren, jeśli sam odpoczniesz, tego potrzebuje Twój organizm. R e g e n e r a c j i - powiedziała surowym tonem, lecz z uśmiechem wdzięczności przyjęła od niego szklankę wody - Napiszę Ci list z rozpisanymi zaleceniami, dobrze? - dodała już cieplej.
Przysiadła obok rannej dziewczynki, kiedy pomogła jej unieść się do pozycji leżącej, objęła ostrożnie dziecko ramieniem, drugą ręką podsuwając jej szklankę wody. Nie puściła, kiedy dziewczynka ujęła szkło w dłonie, była zbyt słaba i wciąż drżała ze strachu. Poppy pomogła się je napić, a kiedy odstawiła już szklankę pogładziła ją po włosach w troskliwym geście.
- Powiedz nam, kochanie, jak Ci na imię? - spytała łagodnym, cichym głosem. Dzieci jako pacjenci wymagały kompletnie innego traktowania i podejścia; zwłaszcza dzieci po tak ciężkich przejściach jak ta niewinna ofiara.
- Jeśli trzeba będzie, to ja się nią zajmę - wtrąciła się, a w jej głosie nie zabrzmiała nuta wątpliwości. Byłoby ciężko: niejednokrotnie spędzała także i noce w Hogwarcie, lecz chcieć to móc - poradziłaby sobie - Na razie jednak powinna się przespać.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spojrzał znacząco na Brendana, a jego mina mówiła co w tym dziwnego? W końcu rysowanie szlaczków świetnie ćwiczyłoby jego dłoń, Archibald tak właśnie uważał. - Dobrze, możesz pisać listy. Na to samo wyjdzie - powiedział więc, dostosowując ćwiczenie do jego wymagań. Polegało na tym samym, ale skoro Bren źle się czuł z myślą o szlaczkach, mógł kaligrafować litery. Grunt, żeby wykonywał podobną czynność wymagającą precyzji. Zresztą to nie było na ten moment aż tak istotne - istotniejsze było zdrowie dziewczynki i jej chwilowe miejsce zamieszkania. Archibald wciąż nie był przekonany do pomysłu zabrania jej do Dorset, ale z każdą sekundą rozmyślań uświadamiał sobie, że mimo wszystko ma ku temu najlepsze warunki. Jako jeden z nielicznych zakonników miał już dzieci, a więc i tryb życia ustalony pod tak małe osoby, nie wywołałoby to aż takiej rewolucji. Pomijając już kwestię pieniędzy i zatrudnionych opiekunów. Poczuł na sobie znaczące spojrzenie Brendana, któremu nie mógł odmówić racji. Przeniósł wzrok na dziewczynkę, szybko zastanawiając się nad krótkim planem działania. Lorraine z pewnością nie miałaby nic przeciwko temu, ba! Nie zastanawiałaby się nawet sekundy, a czym prędzej zabrałaby dziecko ze sobą. Archibald postanowił więc za dużo nie myśleć i pójść w jej ślady. - Ja ją zabiorę - powiedział, w końcu wstając i prostując ścierpnięte nogi od kucania. - Będzie miała dobrą opiekę i towarzystwo - westchnął, jeszcze raz spoglądając na dziewczynkę. Powinna znaleźć wspólny język z małymi Prewettami, dzieci łatwiej nawiązywały nowe znajomości. Pani Picks była złotą kobietą, weźmie pod swoje skrzydła jeszcze jedno.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Bathilda Bagshot nie zjawiła się osobiście; przez okno do wnętrza pomieszczenia wskoczył jednak srebrzysty kot - niezwykle potężny Patronus. Prężnym, dumnym krokiem przemknął przez powietrze, by wylądować na posadzce i - niczym prawdziwe zwierzę - przewędrować po niej w kierunku dziewczynki, która milczała. Na twarzy małej odbijał się narastający strach; coraz mocniej, jakby panicznie rozszerzała oczy, choć - przeżywszy wszystko, co ją niedawno spotkało - musiała być wyczerpana.
Jasny kot stworzony z najczystszej energii w końcu zatrzymał się i przemówił głosem profesor Bagshot; rozbrzmiewało w nim coś na kształt zmęczenia, lecz było ono w dużej mierze wypierane przez wielką troskę.
- Słyszałam, co miało miejsce - odezwał się kot, a głos Bathildy wypływający z jego pyszczka był cichy. - Niektórzy z was z pewnością wiedzą, gdzie mieszkam. Jeżeli uratowaliście dziecko - bądź dzieci, więcej niż jedno - to przyprowadźcie je do mnie, mam pewne... - kot urwał nagle, a w głosie rozbrzmiało zawahanie - obawy. Kochani, koniecznie muszę obejrzeć tych malców. Nie zwlekajcie, to naprawdę ważne. - A tuż po tym biały, świetlisty kot okręcił się wokół własnej osi, jakby gonił własny ogon - a potem rozpłynął się bezpowrotnie w powietrzu.
Jasny kot stworzony z najczystszej energii w końcu zatrzymał się i przemówił głosem profesor Bagshot; rozbrzmiewało w nim coś na kształt zmęczenia, lecz było ono w dużej mierze wypierane przez wielką troskę.
- Słyszałam, co miało miejsce - odezwał się kot, a głos Bathildy wypływający z jego pyszczka był cichy. - Niektórzy z was z pewnością wiedzą, gdzie mieszkam. Jeżeli uratowaliście dziecko - bądź dzieci, więcej niż jedno - to przyprowadźcie je do mnie, mam pewne... - kot urwał nagle, a w głosie rozbrzmiało zawahanie - obawy. Kochani, koniecznie muszę obejrzeć tych malców. Nie zwlekajcie, to naprawdę ważne. - A tuż po tym biały, świetlisty kot okręcił się wokół własnej osi, jakby gonił własny ogon - a potem rozpłynął się bezpowrotnie w powietrzu.
Ja, światło w ciemności, iskra pośród bezkresnej nocy...
Uśmiechnął się łagodnie do Poppy, kiedy dobierała od niego szklankę wody - opór nie miał większego znaczenia, wiedział, że i tak to zrobi. A ona wiedziała - że Brendan nie miał czasu odpoczywać, nie, póki ostatnia ofiara odsieczy potrzebowała wciąż pomocy. Zadanie wykonali dobrze. Wszystko poszło z dymem, mieli prawdopodobnie wszystkich więźniów: ale to jeszcze nie był koniec. O ile dorośli mogli o siebie zadbać - o tyle samo ta dziewczynka była dla nich wszystkim zagadką. Westchnął, niech już będzie: listy to nie takie wyrzeczenie, zresztą, siłą rzeczy od czasu do czasu listy pisać musiał. I wreszcie odda raporty z zeszłego miesiąca, o ile tylko wciąż miał pracę - ale powinien mieć. Jedyne, czego mógł być pewien, to że nie zostawili po sobie żadnych świadków. Absolutnie żadnych.
Spojrzał na dziewczynę, nie zamierzając wtrącać się w rozmowę Archibalda z Poppy: sami powinni podjąć decyzję. Archibalda wydawała mu się rozsądniejsza, u niego pojawienie się dziewczyny w istocie nie wywoła żadnej rewolucji - a nawet nie będzie kłopotem dla samego Archiego. Znał jednak Poppy na tyle, żeby wiedzieć, że nie byłaby sobą, gdyby nie zaproponowała pomocy z własnej strony.
Wówczas jednak w pokoju pojawił się kot - nie byle jaki kot, kot Bathildy Bagshot. W pierwszej chwili go nie poznał - nigdy dotąd wszak nie widział jej patronusa - ale kiedy usłyszał głos pani profesor, nie mógł mieć już wątpliwości. Słowa wydawały się niepokojące, ale wiedział - że w tym momencie nei byli w stanie dowiedzieć się już niczego więcej. - Nie możemy zwlekać - powtórzył za głosem patronusa, ponownie obchodząc kanapę. - Wygląda na to, że jednak to ja powinienem ją wziąć - dodał, klękając przy dziewczynce; była słaba, wziął ją w ramiona i delikatnie podniósł, trzymając na rękach. - Pozostali będą was potrzebować - zwrócił się do Archibalda i Poppy; brak śladów krwi, zaspana Poppy - miał więcej niż jedną poszlakę, żeby domyśleć się, że powrócili jako pierwsi. Pozostałych - mogli w tym momencie już tylko wspierać myślą. - Powodzenia - odkąd wrócili z misji - ich los leżał już tylko w rękach uzdrowicieli. Skinął w głową, wpierw medykom, potem samemu Foxowi, nim cofnął się do kominka, którym przedostał się do domu pani Bagshot - zabierając tam dziewczynkę.
/zt (wszyscy? )
Spojrzał na dziewczynę, nie zamierzając wtrącać się w rozmowę Archibalda z Poppy: sami powinni podjąć decyzję. Archibalda wydawała mu się rozsądniejsza, u niego pojawienie się dziewczyny w istocie nie wywoła żadnej rewolucji - a nawet nie będzie kłopotem dla samego Archiego. Znał jednak Poppy na tyle, żeby wiedzieć, że nie byłaby sobą, gdyby nie zaproponowała pomocy z własnej strony.
Wówczas jednak w pokoju pojawił się kot - nie byle jaki kot, kot Bathildy Bagshot. W pierwszej chwili go nie poznał - nigdy dotąd wszak nie widział jej patronusa - ale kiedy usłyszał głos pani profesor, nie mógł mieć już wątpliwości. Słowa wydawały się niepokojące, ale wiedział - że w tym momencie nei byli w stanie dowiedzieć się już niczego więcej. - Nie możemy zwlekać - powtórzył za głosem patronusa, ponownie obchodząc kanapę. - Wygląda na to, że jednak to ja powinienem ją wziąć - dodał, klękając przy dziewczynce; była słaba, wziął ją w ramiona i delikatnie podniósł, trzymając na rękach. - Pozostali będą was potrzebować - zwrócił się do Archibalda i Poppy; brak śladów krwi, zaspana Poppy - miał więcej niż jedną poszlakę, żeby domyśleć się, że powrócili jako pierwsi. Pozostałych - mogli w tym momencie już tylko wspierać myślą. - Powodzenia - odkąd wrócili z misji - ich los leżał już tylko w rękach uzdrowicieli. Skinął w głową, wpierw medykom, potem samemu Foxowi, nim cofnął się do kominka, którym przedostał się do domu pani Bagshot - zabierając tam dziewczynkę.
/zt (wszyscy? )
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sprawy przybrały zupełnie inny tor, niż się dotąd spodziewała. Wszystko, co miało miejsce wokół niej w ostatnim czasie, okazało się siarczystym policzkiem, skutecznie sprowadzającym ją na ziemię. Zawirowania wokół sklepu, szara codzienność, pusta rzeczywistość długo nie przypominały zionącej smutkiem dziury w życiorysie, którą były. Czuła się tak, jakby okrutny los przywrócił ją do prawdziwego życia, obudził z długiego, głębokiego letargu. Nagle uświadomiła sobie, że czas uciekał im przez palce, a zmiany były wszechobecne i dosięgały każdego, choć z początku nikt nie zauważał ich nadejścia. Zmieniła się ona, zmienił Joe, Ben, ich przyjaciele. Nawet nie wiedziała kiedy przestali ze sobą rozmawiać o rzeczach zwyczajnie głupich, a złożone z kilku pergaminów listy zaczęły przypominać informacyjne notatki w uprzejmym, choć wciąż w miarę swobodnym stylu. Tyle pokreślonych wyrazów, tyle niewypowiedzianych spraw.
Bywała i naiwna i głupia i lekkomyślna, ale wierzyła mu na słowo. Nie odpisała na jego list, musiałaby przyznać się w nim do tego, że miał rację, a to wyjątkowo niewygodne, wolała strugać dumną i gotową na poznanie prawdy, która tak naprawdę ją przerażała. Ciekawość już teraz zżerała ją od środka — dlatego przestępowała nerwowo z nogi na nogę na jego wycieraczce, a ubiegłej nocy nie zmrużyła nawet oka, myśląc o tym wszystkim, co usłyszała z ust brata. Wewnętrznie wiedziała, że wszystko, co jej powiedział nie było ani kłamstwem, ani wyssaną z palca na poczekaniu bajeczką, mająca ukoić jej nerwy. Patrzyła mu w oczy, nie okłamałby jej w ten sposób. W listach do Fredericka szukała potwierdzenia, choć zupełnie nie wiedziała po co. Znała odpowiedź, bała się z nią zmierzyć, spojrzeć prawdzie w oczy. Łatwiej było obarczać winą Bena za zwolnienie tempa, za głupie występki, za niedojrzałość — była do tego przyzwyczajona, nie mogły jej zdziwić największe wyskoki, znała go na wylot. Przynajmniej tak sądziła do tej pory.
Kiedy się spotkali czuła, jakby zderzyła się ze ścianą.
Był inny. Taki mądry. Taki dzielny. Odpowiedzialny.
Zapukała po raz drugi, nieco głośniej, po chwili przystawiając do drewnianych drzwi ucho, licząc, że jakieś, jakiekolwiek dźwięki, nawet takie, których w głębi duszy słyszeć wcale nie chciała, poinformują ją o tym, że Fox znajduje się w środku. Odpowiadała jej cisza. Głucha, przerażająca, pozbawiona cichego echa stawianych kroków. Może go nie było, może już spał. A jeśli ktoś był z nim? O tej porze to wielce prawdopodobne. Zerknęła na zegarek, było późno, czuła się jednak usprawiedliwiona swoją obecnością. Przybywała tu ze sprawą najwyzszej wagi, uprzedziła go o tym, że się stawi — a przynajmniej zamierzała w liście, który zaczęła pisać, a później w postaci pomietolonej kulki wyrzuciła do kosza. Gdy zdała sobie sprawę, że może być nietaktowna, siedziała już na schodach z nogami podciągniętymi pod brodę, jak mała dziewczynka, zastanawiając się czy zostać, czy jednak wrócić do domu. Była uparta, zawzięta i nieustępliwa. Dlaczego nie miałaby spędzić tu i całej nocy, czekając aż wróci (jeśli wróci)? Chciał się z nią spotkać — chciał to wyjaśnić; za siebie? za Bena, ona chciała usłyszeć wyjaśnienia, te same, może w nieco innej formie, może będące dowodem na to, że świat widziany oczami Benjamina naprawdę istnieje. Fred wiedział dobrze co się święci, tylko ona nie — ciemnota tkwiąca w idiotycznej niewiedzy.
Otuliła nogi rękami i przygryzła hardo wargę od środka, z dziką determinacją; nie chciało jej się spać. Jeśli nie sekta, jeśli nikt nie mącił mu w głowie — co go trapiło, co spędzało mu sen z powiek?
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ostatnio zmieniony przez Hannah Wright dnia 17.11.17 23:30, w całości zmieniany 1 raz
Salon i gabinet na piętrze
Szybka odpowiedź