Magiczne zbiory
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Magiczne zbiory
Wystrój utrzymany jest w zgodzie z architekturą budynku. Z wejścia zaskakują swoimi mocarnymi wielkościami wysokie regały z książkami. Aby ułatwić znajdowanie odpowiedniej lektury, co rusz ustawiono bezpieczne drabiny z podestem otoczonym barierką, umozliwiając czarodziejom poruszanie się wzdłuż wyższych kondygnacji półek, przesuwając się po szynach drabiny z pomocą magicznego zaklęcia: Depulso, popychającego podest dalej. Wstępu mugolom do tego miejsca broni magiczne zaklęcie otaczające pobliskie korytarze, wywołujące w mugolach poczucie, że czegoś zapomnieli zrobić i natychmiast powinni opuścić teren wokół katedry, udając się w inną lokalizację. Zaczarowane księgi znajdują się również w innych częściach sali, tutaj jednak są zgromadzone ich największe zbiory.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:06, w całości zmieniany 2 razy
Zamyślenie wciąż widniało na jasnej buzi eterycznego dziewczęcia. Doskonale znała chęci zapanowania nad umysłem, w końcu, uczyniła to już dwukrotnie. Wpierw będąc w stanie pobudzić zaufanie, później manipulując pamięcią, by nie zapisała w sobie wydarzeń. To była ciężka, żmudna praca, nawet jeśli chodziło jedynie o kawałek kontroli nad skomplikowanym mózgiem.
- Oczywiście, lecz nie porywaj się z motyką na słońce. Rozsądniejsze są działania stopniowe, odpowiednie poznawanie zagadnienia, by zrozumieć, co dokładnie chce się zrobić. Coś o tym wiem… - Wzruszyła delikatnie ramionami, udzielając pannie Burke niewielkiej rady. Działanie, jakiego chciała się podjąć powinno być dobrze zaplanowane, zapewne rozłożone na mniejsze etapy.
- Skupiając się na jednej części zyskasz lepszy efekt. Widzisz, łatwiej jest przełożyć jedną cegłę, niż przesunąć cały dom. - Dodała, posyłając jej uważne spojrzenie. Porównanie wydawało jej się trafne, a panna Burke zdawała się być na drodze do popełnienia błędu, jaki i jej przyszło kiedyś popełnić. Chęć osiągnięcia wszystkiego od razu bywała zgubna. W wielkich ideach, wymagających wielu innych aspektów łatwo było się zgubić, zwłaszcza gdy dopiero wkraczało się na drogę naukowych odkryć.
Uśmiech pojawił się na malinowych ustach dziewczyny, gdy znajoma przystała na jej propozycję. Odpowiednie znajomości, z pewnością będą przydatne. Tak samo jak wsparcie drugiej kobiety, idącej ścieżką naukowych odkryć, zwykle przypisywanych mężczyznom. - Wspaniale, w takim razie wyślę Ci niedługo sowę, abyśmy mogły się umówić. - Obiecała, kiwając przy tym delikatnie głową w potwierdzeniu swoich słów. Złote pukle zatańczyły wokół delikatnej twarzyczki. Nie chciała przegapić tak dobrze zapowiadającej się znajomości, a kompan do nauki zawsze z pewnością się jej przyda.
- Możliwe. - Odpowiedziała jedynie, posyłając jej delikatny uśmiech. Nie rozumiała natury konfliktu, nie wiedziała o co w tym wszystkim chodziło… I nie czuła się pewnie w tym temacie.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powędrowało wzrokiem po zapisanej liście. Po za pozycją, która była wypożyczona, posiadała już wszystkie tytuły.
- Tak, mam wszystko. Powinnam zająć się przeglądaniem tych książek, nim wrócę do pracy. Miłego dnia, Primrose. - Odpowiedziała pogodnie, nie chcąc zajmować więcej czasu młodej czarownicy. Po przyjaznym pożegnaniu, panna Burroughs udała się do jednej z bocznych czytelni, aby dokładniej zapoznać się z dziełami oraz wynotować informacje, o które prosił profesor. Była pewna, iż nie bez powodu kazał jej przynieść notatki, zamiast opasłych ksiąg.
| zt.x2
- Oczywiście, lecz nie porywaj się z motyką na słońce. Rozsądniejsze są działania stopniowe, odpowiednie poznawanie zagadnienia, by zrozumieć, co dokładnie chce się zrobić. Coś o tym wiem… - Wzruszyła delikatnie ramionami, udzielając pannie Burke niewielkiej rady. Działanie, jakiego chciała się podjąć powinno być dobrze zaplanowane, zapewne rozłożone na mniejsze etapy.
- Skupiając się na jednej części zyskasz lepszy efekt. Widzisz, łatwiej jest przełożyć jedną cegłę, niż przesunąć cały dom. - Dodała, posyłając jej uważne spojrzenie. Porównanie wydawało jej się trafne, a panna Burke zdawała się być na drodze do popełnienia błędu, jaki i jej przyszło kiedyś popełnić. Chęć osiągnięcia wszystkiego od razu bywała zgubna. W wielkich ideach, wymagających wielu innych aspektów łatwo było się zgubić, zwłaszcza gdy dopiero wkraczało się na drogę naukowych odkryć.
Uśmiech pojawił się na malinowych ustach dziewczyny, gdy znajoma przystała na jej propozycję. Odpowiednie znajomości, z pewnością będą przydatne. Tak samo jak wsparcie drugiej kobiety, idącej ścieżką naukowych odkryć, zwykle przypisywanych mężczyznom. - Wspaniale, w takim razie wyślę Ci niedługo sowę, abyśmy mogły się umówić. - Obiecała, kiwając przy tym delikatnie głową w potwierdzeniu swoich słów. Złote pukle zatańczyły wokół delikatnej twarzyczki. Nie chciała przegapić tak dobrze zapowiadającej się znajomości, a kompan do nauki zawsze z pewnością się jej przyda.
- Możliwe. - Odpowiedziała jedynie, posyłając jej delikatny uśmiech. Nie rozumiała natury konfliktu, nie wiedziała o co w tym wszystkim chodziło… I nie czuła się pewnie w tym temacie.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powędrowało wzrokiem po zapisanej liście. Po za pozycją, która była wypożyczona, posiadała już wszystkie tytuły.
- Tak, mam wszystko. Powinnam zająć się przeglądaniem tych książek, nim wrócę do pracy. Miłego dnia, Primrose. - Odpowiedziała pogodnie, nie chcąc zajmować więcej czasu młodej czarownicy. Po przyjaznym pożegnaniu, panna Burroughs udała się do jednej z bocznych czytelni, aby dokładniej zapoznać się z dziełami oraz wynotować informacje, o które prosił profesor. Była pewna, iż nie bez powodu kazał jej przynieść notatki, zamiast opasłych ksiąg.
| zt.x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13.01?
Trzynaście regałów w dziale medycyny minął, zanim znalazł wreszcie ten, którego szukał. Smukłe palce błądziły po grzbietach zakurzonych tomów. Oparł laskę o stolik, złapał równowagę przytrzymawszy się mahoniowej półki i uśmiechnął się smutno, widząc, że najwyraźniej nikt od dawna nie miał w rękach książek o przyczynach sadyzmu. Czyżby pacjenci nie przyznawali się do tej przypadłości?
No tak, on też bardzo długo nie przyznawał przed sobą, że wizyty w Wenus wymykają się spod kontroli. Dzisiaj też bardzo długo uciekał od tematu. Najpierw chciał zagłębić się w kwestie psychologii dziecięcej, ale siedziała już tam jakaś kobieta, a on nie miał ochoty rozmawiać z żadnymi zaniepokojonymi matkami - ani jak ojciec, ani jako ekspert. Korciło go, by iść do działu o klątwach, ale znajdował się na drugim końcu biblioteki i w głębi duszy czuł, że nie ma dostatecznego uzasadnienia, by kuśtykać tak daleko. Wśród regałów o magipsychiatrii mógł sobie wmawiać, że czyta dla swoich hipotetycznych i przyszłych pacjentów. Wskrzeszając klątwę z dzieciństwa, nie ucieknie przed własnymi problemami - a przecież książki były ucieczką, od zawsze.
Drgnął, wychwytując kątem oka, że ktoś się zbliżał. Był spostrzegawczy, ale nie aż tak, by zauważyć każdego intruza w swojej samotni. Po prostu zawsze zauważał ją, nawet gdy była zupełnie cicho. Zwłaszcza, gdy byli zupełnie cicho. Nieco zbyt prędko opuścił rękę, nie wiedząc, czy przeklinać to niespodziewane spotkanie, czy być wdzięcznym losowi, że nie zdążył podnieść z półki wspomnień Markiza de Sade zanim się zjawiła.
-Ronja. Co za miła niespodzianka. - nienawidził kłamać, szczególnie przy niej. Przynajmniej nie musiał zmuszać ust do szczerego uśmiechu - ten przychodził mu przy niej bez trudu, nawet wtedy, gdy wcale nie chciał jej widzieć.
Kierowany niejasnym poczuciem winy, ograniczył ich spotkania po pogrzebie żony. Nie, żeby całkowicie unikał Ronji - chyba by nie wytrzymał, chyba by tęsknił - ale podświadomie bał się z nią pozostać zbyt długo, bał się trwać z nią w ciszy, jak zawsze, zajmował więc ich wspólny czas bezsensownymi słowami, skracał spotkania, pozorował, że jest nieustannie zajęty. W teorii był wolny, po raz pierwszy w życiu niespętany rodzicielskimi oczekiwaniami ani reputacją cierpliwego męża. W praktyce czuł się jednak swobodniej, gdy istnienie pani Vale wkradało się pomiędzy niego i Ronję, niczym bezpieczny bufor.
Bał się - już całkiem świadomie - że jeśli tylko zdoła mu spojrzeć w oczy na zbyt długo, wyczyta w nich prawdę. Bał się też, że nie zniesie jej łagodnego współczucia i w końcu pęknie i wtedy Ronja zrozumie, że jest człowiekiem, który nie był w stanie uronić ani jednej łzy po śmierci matki swojego dziecka.
-Nowe wyzwania w pracy? - zapytał miękko, bo chciał znów usłyszeć nutę ciekawości w jej głosie, chciał zobaczyć jak czarne oczy rozpalają się ekscytacją. Chciał oddalić temat od siebie, swoich pacjentów, swoich problemów. A skoro znaleźli się obydwoje w tej bibliotece, to pewnie poszukiwali tutaj rozwiązania niestandardowych przypadków - jak na pasjonatów przystało, standardowe pozycje od dawna mieli we własnych domach.
Trzynaście regałów w dziale medycyny minął, zanim znalazł wreszcie ten, którego szukał. Smukłe palce błądziły po grzbietach zakurzonych tomów. Oparł laskę o stolik, złapał równowagę przytrzymawszy się mahoniowej półki i uśmiechnął się smutno, widząc, że najwyraźniej nikt od dawna nie miał w rękach książek o przyczynach sadyzmu. Czyżby pacjenci nie przyznawali się do tej przypadłości?
No tak, on też bardzo długo nie przyznawał przed sobą, że wizyty w Wenus wymykają się spod kontroli. Dzisiaj też bardzo długo uciekał od tematu. Najpierw chciał zagłębić się w kwestie psychologii dziecięcej, ale siedziała już tam jakaś kobieta, a on nie miał ochoty rozmawiać z żadnymi zaniepokojonymi matkami - ani jak ojciec, ani jako ekspert. Korciło go, by iść do działu o klątwach, ale znajdował się na drugim końcu biblioteki i w głębi duszy czuł, że nie ma dostatecznego uzasadnienia, by kuśtykać tak daleko. Wśród regałów o magipsychiatrii mógł sobie wmawiać, że czyta dla swoich hipotetycznych i przyszłych pacjentów. Wskrzeszając klątwę z dzieciństwa, nie ucieknie przed własnymi problemami - a przecież książki były ucieczką, od zawsze.
Drgnął, wychwytując kątem oka, że ktoś się zbliżał. Był spostrzegawczy, ale nie aż tak, by zauważyć każdego intruza w swojej samotni. Po prostu zawsze zauważał ją, nawet gdy była zupełnie cicho. Zwłaszcza, gdy byli zupełnie cicho. Nieco zbyt prędko opuścił rękę, nie wiedząc, czy przeklinać to niespodziewane spotkanie, czy być wdzięcznym losowi, że nie zdążył podnieść z półki wspomnień Markiza de Sade zanim się zjawiła.
-Ronja. Co za miła niespodzianka. - nienawidził kłamać, szczególnie przy niej. Przynajmniej nie musiał zmuszać ust do szczerego uśmiechu - ten przychodził mu przy niej bez trudu, nawet wtedy, gdy wcale nie chciał jej widzieć.
Kierowany niejasnym poczuciem winy, ograniczył ich spotkania po pogrzebie żony. Nie, żeby całkowicie unikał Ronji - chyba by nie wytrzymał, chyba by tęsknił - ale podświadomie bał się z nią pozostać zbyt długo, bał się trwać z nią w ciszy, jak zawsze, zajmował więc ich wspólny czas bezsensownymi słowami, skracał spotkania, pozorował, że jest nieustannie zajęty. W teorii był wolny, po raz pierwszy w życiu niespętany rodzicielskimi oczekiwaniami ani reputacją cierpliwego męża. W praktyce czuł się jednak swobodniej, gdy istnienie pani Vale wkradało się pomiędzy niego i Ronję, niczym bezpieczny bufor.
Bał się - już całkiem świadomie - że jeśli tylko zdoła mu spojrzeć w oczy na zbyt długo, wyczyta w nich prawdę. Bał się też, że nie zniesie jej łagodnego współczucia i w końcu pęknie i wtedy Ronja zrozumie, że jest człowiekiem, który nie był w stanie uronić ani jednej łzy po śmierci matki swojego dziecka.
-Nowe wyzwania w pracy? - zapytał miękko, bo chciał znów usłyszeć nutę ciekawości w jej głosie, chciał zobaczyć jak czarne oczy rozpalają się ekscytacją. Chciał oddalić temat od siebie, swoich pacjentów, swoich problemów. A skoro znaleźli się obydwoje w tej bibliotece, to pewnie poszukiwali tutaj rozwiązania niestandardowych przypadków - jak na pasjonatów przystało, standardowe pozycje od dawna mieli we własnych domach.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście kroków. Szewc bez butów chodzi. Fancourt miała piękne buty. Czarne i odpowiednio wypastowane, lśniły na przykurzonej podłodze biblioteki, a stukot niewielkich obcasów tłumiły wolno stawiane kroki. Była w swoim żywiole ucieczki przed tłumem, głosem. Nie musiała udawać, wyrażać ekspresji, ani biec z prądem konwersacji, które żywo płynęły przez chłonny umysł. Przeciążone zmysły oddychały z ulgą pośród półek obarczonych ciężarem tysiąca wielkich mózgów, zakuwających swoje dary w przeżółkłe stronice. Może i jego uznałaby za jedną z pięknych rzeźb zdobiących poszczególne przerwy między regałami. Piękną, piękną rzeźbę. Gdyby był eksponatem w muzeum, należałaby do najwytrwalszych zwiedzających, którzy wzrokiem potrafili godzinami pochłaniać każdy fragment dzieła sztuki. Hipnotyzujący marmur zimna i dystansu, który płonął z błękitnych oczu. Czy można było kochać coś tak odległego? To w tej bibliotece pierwszy raz przeczytała grecką opowieść o czarodzieju Pigmalionie i jego ukochanej Galatei. Tamten musiał prosić o łaskę ożywienia ukochanej osoby Afrodytę, Fancourt miała tę przewagę, że jej… Nie, nie powie tego słowa. Wstyd ściska myśli, gdy przechodzi przez nią stwierdzenie, że mógłby być kiedykolwiek jej na zawsze. Dodać jedną literę przed słowo “kochany” zmienia tak wiele w obrazie tego, który stał teraz przed kobietą. Fakt jak doskonale znała te rysy, przerażał ją niezmiernie, chociaż żadne z tych uczuć nie wypłynęło na powierzchnię. To jak ciemnobrązowe włosy układały się w tą, a nie inną stronę i gdy zmieniały nieco kolor w ciepłe, letnie dni. Jak uśmiechał się szczerze, a jak usilnie, lekko wyciągając w górę lewy kącik ust. Na tym chyba musiała poprzestać, woląc nie dać wyjść na powierzchnie ilości czasu, który wstydliwie w przeciągu wszystkich tych lat poświęciła na myśleniu o jego ustach. Zawsze wtedy lubiła odrywać się od tych marzeń boleśnie i nagle. Niczym brutalnie zerwany opatrunek, a czyniły to dwa proste słowa. Wdowiec. Żona.
- Czy naprawdę niespodzianką jest spotkanie mnie tutaj? - Czy na pewno miłą… Tego nie powiedziała na głos. Unikał jej od czasu pogrzebu, łatwo potrafiła to określić, bo c z u ł a jego nieobecność. Jak nisko upadła w tym, to wiedziała tylko sama Fancourt. Początki tego uczucia nieważkości, jakie towarzyszyło każdemu spotkaniu, ciężko było umiejscowić w konkretnym momencie, ani przyporządkować faktyczne “eureka”. Po prostu wiedziała. Od zawsze.
- Wyzwanie… Tak, można tak powiedzieć. Nietypowy przypadek o dużym potencjale. - Poddała się temu tematowi, tańcząc w dobrze znanej grze uprzejmości. Był bezpieczny, pozwalał na odwrócenie uwagi, przebiegnięcie spojrzeniem po sąsiedniej półce i sięgnięcie palcami po jeden z tomów. Rosenhan. Psychopatologia. Przemawiały wybite w skórzanym grzbiecie litery, które czule musnęła, zanim chwyciła wolumin w swoje dłonie. - Spotkać się tak niespodziewanie. Dawno nie mieliśmy okazji, praktycznie od odejścia… Twojej żony. - Czy dało się usłyszeć to zawahanie? Modliła się do wszystkich bogów, jakie czciła matka w kapliczce przodków, by zignorował sekundową pauzę. Powinna była po tylu latach przywyknąć i zrozumieć. Mało tego, sama powinna iść w jego ślady i dawno już założyć rodzinę, tak jak oczekiwali tego ojciec z matką. Zadrżała niezadowolona na wspomnienie noworocznego obiadu — porażki, jaki odbyła w towarzystwie Vane’a. Wolała nie wracać myślami do swojego niefortunnego zachowania, szczególnie gdy w tak niebezpiecznej odległości stał ktoś, potrafiący równie dobrze co ona sama rozpoznawać cudze emocje. Dlaczego zatem, skoro posiadała takie umiejętności, wciąż, całkowicie świadomie, unikała ich z profesjonalnym już przyzwyczajeniem. Czarne trzewiki posunęły się krok dalej wzdłuż regału. Być może byłaby lepszym szewcem, niż magipsychiatrą.
- Czy naprawdę niespodzianką jest spotkanie mnie tutaj? - Czy na pewno miłą… Tego nie powiedziała na głos. Unikał jej od czasu pogrzebu, łatwo potrafiła to określić, bo c z u ł a jego nieobecność. Jak nisko upadła w tym, to wiedziała tylko sama Fancourt. Początki tego uczucia nieważkości, jakie towarzyszyło każdemu spotkaniu, ciężko było umiejscowić w konkretnym momencie, ani przyporządkować faktyczne “eureka”. Po prostu wiedziała. Od zawsze.
- Wyzwanie… Tak, można tak powiedzieć. Nietypowy przypadek o dużym potencjale. - Poddała się temu tematowi, tańcząc w dobrze znanej grze uprzejmości. Był bezpieczny, pozwalał na odwrócenie uwagi, przebiegnięcie spojrzeniem po sąsiedniej półce i sięgnięcie palcami po jeden z tomów. Rosenhan. Psychopatologia. Przemawiały wybite w skórzanym grzbiecie litery, które czule musnęła, zanim chwyciła wolumin w swoje dłonie. - Spotkać się tak niespodziewanie. Dawno nie mieliśmy okazji, praktycznie od odejścia… Twojej żony. - Czy dało się usłyszeć to zawahanie? Modliła się do wszystkich bogów, jakie czciła matka w kapliczce przodków, by zignorował sekundową pauzę. Powinna była po tylu latach przywyknąć i zrozumieć. Mało tego, sama powinna iść w jego ślady i dawno już założyć rodzinę, tak jak oczekiwali tego ojciec z matką. Zadrżała niezadowolona na wspomnienie noworocznego obiadu — porażki, jaki odbyła w towarzystwie Vane’a. Wolała nie wracać myślami do swojego niefortunnego zachowania, szczególnie gdy w tak niebezpiecznej odległości stał ktoś, potrafiący równie dobrze co ona sama rozpoznawać cudze emocje. Dlaczego zatem, skoro posiadała takie umiejętności, wciąż, całkowicie świadomie, unikała ich z profesjonalnym już przyzwyczajeniem. Czarne trzewiki posunęły się krok dalej wzdłuż regału. Być może byłaby lepszym szewcem, niż magipsychiatrą.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obydwoje powinni czuć się w bibliotece bezpiecznie. Obydwoje niegdyś czuli się we własnym towarzystwie bezpiecznie i Hector naiwnie myślał, że tak będzie już zawsze. Kiedy właściwie to się zmieniło? Po śmierci Beatrice, gdy wyrzuty sumienia stały się nie do zniesienia? Nie, coś pękło już wcześniej - może wtedy, gdy rozmawiali o jego zbliżających zaręczynach, a może jeszcze dawniej, w szkole, gdy po raz pierwszy zaczął dostrzegać w niej kobietę. Próbował zepchnąć tamtą realizację za szklany mur, oddzielić uczucia twardą przegrodą od ich przyjaźni, próbował tego nie zepsuć - i chyba mu się udawało, może i nie był dobrym kłamcą, ale bywał dobrym aktorem. Tyle, że wstyd i tak przeżarł jego myśli i serce, a za tamtym dawnym, nieskrępowanym bezpieczeństwem dwójki nastolatków mógł już tylko tęsknić. Od tamtej pory zdawało mu się, że stąpa po cienkim lodzie i musi uważać na każde słowo, każdy krok, bo utonie i pociągnie na dno jeszcze ją. Uciekał od własnych uczuć tak długo, że nigdy nawet nie zdążył przystanąć - i zastanowić się nad tym, że choć minęło tyle lat, to Ronja nadal nie ułożyła sobie życia. Pomyśleć, czy na pewno nie było w tym jego winy - może unikał tematu świadomie, może nie chciał wiedzieć. Wtedy honor i troska nakazałyby mu się odsunąć, a przecież nawet obecna rezerwa bolała.
Gdy stanęła obok, szarpnęły nim dwa instynkty. Ostrożność i ciekawość. Ostrożność. kazała przesuwać wzrokiem po tomach, by nie zdradzić własnych emocji, skryć się za bezpiecznym wachlarzem rzęs. Kątem oka dostrzegał, że Ronja robi to samo, niczym jego lustrzane odbicie. Wreszcie ostrożnie przeniósł na nią wzrok. Znali się tak długo, że czasami naprawdę miał wrażenie, że nikogo innego nie zna lepiej - i przerażało go, że ona równie dobrze może czytać jego. Teraz słyszał niepewność, rezerwę. Nie wytrzymał i zlustrował ją uważnym spojrzeniem, omijając wzrokiem łabędzią szyję i pełne usta, by zatrzymać jasne tęczówki gdzieś na wysokości ciemnych oczu.
-Czasami zadziwia mnie, że jeszcze tutaj wszystkiego nie przeczytałaś. - spróbował rozładować atmosferę lekkim żartem, ale świadomość własnej winy, własnego dystansu, boleśnie ciążyła mu na sumieniu. W teorii bez Beatrice wszystko powinno być prostsze (i wstydził się samej takiej myśli), ale wszystko okazało się stokroć trudniejsze.
-Opowiesz? - poprosił z nadzieją, głupią nadzieją, że znajoma pasja rozświetli jej źrenice i przez moment wszystko będzie normalnie. -Mam nadzieję, że chodzi o psychopatologię, a nie jakiegoś psychopatę? - dojrzał jedynie kilka pierwszych liter tytułu (resztę zasłonił jej smukły nadgarstek), więc uniósł lekko jedną brew, wraz z lewym kącikiem ust. Uważaj na nich, chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język - przecież była profesjonalistką, wiedziała, jak się z nimi obchodzić.
Czy na pewno?
“W dorosłym życiu mogą się pojawić problemy psychiczne” - słowa przeczytane w tomie o tamtej klątwie już na zawsze wryły się w nadwrażliwą, dziecięcą pamięć, a poznała go przecież zanim stał się dorosły.
Na moment odpędził troskę na bok, dumny z tego, jak ostrożnie posklejal popękany lód, stwarzając pole do normalnej rozmowy.
A potem Ronja wskrzesiła trupa z szafy. Grdyka zadrżała nerwowo, gdy przełykał ślinę.
-Nie mówmy o tym. O niej. - wymamrotał, zanim zdążył się ugryźć w język. -Przepraszam, że miałem… mniej czasu. - lekka zmarszczka pojawiła się między brwiami, gdy zwrócił się do niej tak grzecznie, że niemalże (boleśnie) oficjalnie.
Nerwowo zabębnił opuszkami palców w zakurzoną półkę. Czas zmienić temat, jak najprędzej. Zanim zaczną się zmartwienia, jak się masz Hector, nieme pytanie w oczach przesyconych troską.
-Mój nowy przypadek jest dość banalny, ale w sumie nie wiem, czy mógłbym doradzić pacjentowi coś niebanalnego. - wziął głęboki wdech, odrywając wzrok od Ronji i wbijając go w książki o przemocy. -Pacjent jest ułożonym człowiekiem o uporządkowanym życiu, tak przewidywalnym, że aż nudnym - ale w tajemnicy oddaje się w Wenus pasjom, o których nie opowiedziałby żadnej szanującej się kobiecie, więc też ci tego nie powtórzę. - zaczął spokojnym, monotonnym tonem, jak zawsze, gdy opowiadał o swoich przypadkach. Na chłodno, bo to tylko przypadek, tak trzeba do tego podejść. Usta leciutko drgnęły w przepraszającym uśmiechu dopiero, gdy wspomniał o zakazanych pasjach. -Człowiek o bardziej prostolinijnym sumieniu po prostu znalazłby sposób, by żyć w tym rozdwojeniu, nie dostrzegając w tym żadnej sprzeczności, a jedynie ujście dla tłumionych przez lata uczuć. Ale on, choć jest pewien o swojej tajemnicy, męczy się z nią tak bardzo, że nie może nawet spojrzeć w oczy nikomu bliskiemu. - zakończył, nie patrząc jej w oczy.
A szkoda. Gdyby podniósł wzrok, zobaczyłby w porę tłuściutkiego, skrzydlatego kupidynka, który mknął wzdłuż półek, by ostatecznie zawisnąć w powietrzu za głowami Hectora i Ronji.
-Mów o miłości
Gdy gwiazdami zalśni noc
Dźwięk harfy niech rozbudzi
Tęsknoty dziwną moc… - rozbrzmiał piskliwy śpiew, akompaniowany dźwiękami miniaturowej harfy. Hector obejrzał się nerwowo przez ramię, a wraz z nim - kilkoro innych czytelników, do tej pory zaszytych między regałami lub przy stolikach, a obecnie zirytowanych dźwiękami poezji miłosnej.
Uciekł.
/zt x 2
Gdy stanęła obok, szarpnęły nim dwa instynkty. Ostrożność i ciekawość. Ostrożność. kazała przesuwać wzrokiem po tomach, by nie zdradzić własnych emocji, skryć się za bezpiecznym wachlarzem rzęs. Kątem oka dostrzegał, że Ronja robi to samo, niczym jego lustrzane odbicie. Wreszcie ostrożnie przeniósł na nią wzrok. Znali się tak długo, że czasami naprawdę miał wrażenie, że nikogo innego nie zna lepiej - i przerażało go, że ona równie dobrze może czytać jego. Teraz słyszał niepewność, rezerwę. Nie wytrzymał i zlustrował ją uważnym spojrzeniem, omijając wzrokiem łabędzią szyję i pełne usta, by zatrzymać jasne tęczówki gdzieś na wysokości ciemnych oczu.
-Czasami zadziwia mnie, że jeszcze tutaj wszystkiego nie przeczytałaś. - spróbował rozładować atmosferę lekkim żartem, ale świadomość własnej winy, własnego dystansu, boleśnie ciążyła mu na sumieniu. W teorii bez Beatrice wszystko powinno być prostsze (i wstydził się samej takiej myśli), ale wszystko okazało się stokroć trudniejsze.
-Opowiesz? - poprosił z nadzieją, głupią nadzieją, że znajoma pasja rozświetli jej źrenice i przez moment wszystko będzie normalnie. -Mam nadzieję, że chodzi o psychopatologię, a nie jakiegoś psychopatę? - dojrzał jedynie kilka pierwszych liter tytułu (resztę zasłonił jej smukły nadgarstek), więc uniósł lekko jedną brew, wraz z lewym kącikiem ust. Uważaj na nich, chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język - przecież była profesjonalistką, wiedziała, jak się z nimi obchodzić.
Czy na pewno?
“W dorosłym życiu mogą się pojawić problemy psychiczne” - słowa przeczytane w tomie o tamtej klątwie już na zawsze wryły się w nadwrażliwą, dziecięcą pamięć, a poznała go przecież zanim stał się dorosły.
Na moment odpędził troskę na bok, dumny z tego, jak ostrożnie posklejal popękany lód, stwarzając pole do normalnej rozmowy.
A potem Ronja wskrzesiła trupa z szafy. Grdyka zadrżała nerwowo, gdy przełykał ślinę.
-Nie mówmy o tym. O niej. - wymamrotał, zanim zdążył się ugryźć w język. -Przepraszam, że miałem… mniej czasu. - lekka zmarszczka pojawiła się między brwiami, gdy zwrócił się do niej tak grzecznie, że niemalże (boleśnie) oficjalnie.
Nerwowo zabębnił opuszkami palców w zakurzoną półkę. Czas zmienić temat, jak najprędzej. Zanim zaczną się zmartwienia, jak się masz Hector, nieme pytanie w oczach przesyconych troską.
-Mój nowy przypadek jest dość banalny, ale w sumie nie wiem, czy mógłbym doradzić pacjentowi coś niebanalnego. - wziął głęboki wdech, odrywając wzrok od Ronji i wbijając go w książki o przemocy. -Pacjent jest ułożonym człowiekiem o uporządkowanym życiu, tak przewidywalnym, że aż nudnym - ale w tajemnicy oddaje się w Wenus pasjom, o których nie opowiedziałby żadnej szanującej się kobiecie, więc też ci tego nie powtórzę. - zaczął spokojnym, monotonnym tonem, jak zawsze, gdy opowiadał o swoich przypadkach. Na chłodno, bo to tylko przypadek, tak trzeba do tego podejść. Usta leciutko drgnęły w przepraszającym uśmiechu dopiero, gdy wspomniał o zakazanych pasjach. -Człowiek o bardziej prostolinijnym sumieniu po prostu znalazłby sposób, by żyć w tym rozdwojeniu, nie dostrzegając w tym żadnej sprzeczności, a jedynie ujście dla tłumionych przez lata uczuć. Ale on, choć jest pewien o swojej tajemnicy, męczy się z nią tak bardzo, że nie może nawet spojrzeć w oczy nikomu bliskiemu. - zakończył, nie patrząc jej w oczy.
A szkoda. Gdyby podniósł wzrok, zobaczyłby w porę tłuściutkiego, skrzydlatego kupidynka, który mknął wzdłuż półek, by ostatecznie zawisnąć w powietrzu za głowami Hectora i Ronji.
-Mów o miłości
Gdy gwiazdami zalśni noc
Dźwięk harfy niech rozbudzi
Tęsknoty dziwną moc… - rozbrzmiał piskliwy śpiew, akompaniowany dźwiękami miniaturowej harfy. Hector obejrzał się nerwowo przez ramię, a wraz z nim - kilkoro innych czytelników, do tej pory zaszytych między regałami lub przy stolikach, a obecnie zirytowanych dźwiękami poezji miłosnej.
Uciekł.
/zt x 2
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
25 sierpnia
Od tygodnie skrupulatnie okupywała bibliotekę. Pojawiała się zaraz po tym, jak godzina policyjna na to zezwalała i znikała na chwilę przed. Te książki które mogła wypożyczała zabierając ze sobą, a pozostałe niechętnie odkładała na półkę. Kiedy jakiejś nie udało jej się doczytać upychała ją za pozostałymi książkami tak by nikt jej nie sprzątną sprzed nosa dnia kolejnego. Tak, w takich sytuacjach brakło jej przyzwoitości. O ile nikt tego procederu nie zauważył jakiekolwiek poczucie winy nie istniało. Jeżeli trafiła na coś intrygującego zaklinała pióro do przepisywania. Kilka tytułów spisała z zamiarem rozeznania się w kilku księgarniach. Była w dość uprzywilejowanej pozycji i mogła sobie pozwolić na to by zamiast za jedzeniem rozglądać się za podręcznikami.
Same badania, a właściwie zbieranie informacji szło żmudnie. Kobieta nie była tym jakkolwiek zrażona. Akceptowała fakt, ze był to po prostu proces, który siłą rzeczy trwał. Starannie przeglądała wybrane przez siebie działy. Zaczęła od kronik historycznych. Ich przekrój był dość obszerny. Skupiła się na tych związanych z zapiskami meteorologicznymi lub traktujących o uprawie. Jeżeli w przeszłości działy się jakieś niespotykane odchyły pogodowe nieuchronnie miało to wpływ na uprawy oraz historyczne ceny obowiązujące w obrocie. Nie miała głębokiego zrozumienia ekonomii, lecz rozeznawała się w niej na tyle by znaleźć przyczyn i skutek. Zdawała sobie sprawę, że nie wszystkie odchyły od normy muszą mieć jakieś magiczne podłoże, lecz do znalezienia korelacji potrzebowała jak największej ilości danych. W kolejnym kroku przeszła do przeszukiwania kronik już konkretnie związanych z geomencją oraz traktujących o zmieniających się na przestrzeni lat pomiarów magicznych przechodząc w ten sposób z działu historycznego skupiającego się bardziej już na literaturze naukowej i przeglądaniu opublikowanych prac innych czarodziei. To wśród nich znalazł się tytuł w którym badacz odnosił się do parametrów magicznych będących podstawą budującą dla zaklęć czarnomagicznych. Odniesienie było dość enigmatyczne i czarownicy było trudno się w tym połapać. Cmoknęła z dezaprobatą. Podpierając brodę na piąstce przeniosła swoje spojrzenie w kierunku zamkniętych drzwi do działu zakazanego bębniąc miarowo palcem w skórzaną okładkę jednej z rozrzuconych na stole książek. Powinna postarać się o dostęp.
Z myślą tą człapała między regałami szukając czegoś traktującego w mniejszym lub większym stopniu o czarnej magii. Wszystko to wydawało się odnosić do tejże informacyjnie. Było to trochę za mało. Nieco więcej ciekawych tytułów odkopała w dziale poświęconym spirytualizmowi. To ty też jej uwagę przykuł bardzo wysoki czarodziej.
- Przepraszam, że przeszkadzam... Interesuje się Pan tematyką przywoływania duchów i ich przepędzania? Głębokie jest Pana zrozumienie tego zagadnienia? - zapytała wprost nie będąc przy tym ani trochę speszona. Wlepiła szare tęczówki w ciekawością w mężczyznę.
Od tygodnie skrupulatnie okupywała bibliotekę. Pojawiała się zaraz po tym, jak godzina policyjna na to zezwalała i znikała na chwilę przed. Te książki które mogła wypożyczała zabierając ze sobą, a pozostałe niechętnie odkładała na półkę. Kiedy jakiejś nie udało jej się doczytać upychała ją za pozostałymi książkami tak by nikt jej nie sprzątną sprzed nosa dnia kolejnego. Tak, w takich sytuacjach brakło jej przyzwoitości. O ile nikt tego procederu nie zauważył jakiekolwiek poczucie winy nie istniało. Jeżeli trafiła na coś intrygującego zaklinała pióro do przepisywania. Kilka tytułów spisała z zamiarem rozeznania się w kilku księgarniach. Była w dość uprzywilejowanej pozycji i mogła sobie pozwolić na to by zamiast za jedzeniem rozglądać się za podręcznikami.
Same badania, a właściwie zbieranie informacji szło żmudnie. Kobieta nie była tym jakkolwiek zrażona. Akceptowała fakt, ze był to po prostu proces, który siłą rzeczy trwał. Starannie przeglądała wybrane przez siebie działy. Zaczęła od kronik historycznych. Ich przekrój był dość obszerny. Skupiła się na tych związanych z zapiskami meteorologicznymi lub traktujących o uprawie. Jeżeli w przeszłości działy się jakieś niespotykane odchyły pogodowe nieuchronnie miało to wpływ na uprawy oraz historyczne ceny obowiązujące w obrocie. Nie miała głębokiego zrozumienia ekonomii, lecz rozeznawała się w niej na tyle by znaleźć przyczyn i skutek. Zdawała sobie sprawę, że nie wszystkie odchyły od normy muszą mieć jakieś magiczne podłoże, lecz do znalezienia korelacji potrzebowała jak największej ilości danych. W kolejnym kroku przeszła do przeszukiwania kronik już konkretnie związanych z geomencją oraz traktujących o zmieniających się na przestrzeni lat pomiarów magicznych przechodząc w ten sposób z działu historycznego skupiającego się bardziej już na literaturze naukowej i przeglądaniu opublikowanych prac innych czarodziei. To wśród nich znalazł się tytuł w którym badacz odnosił się do parametrów magicznych będących podstawą budującą dla zaklęć czarnomagicznych. Odniesienie było dość enigmatyczne i czarownicy było trudno się w tym połapać. Cmoknęła z dezaprobatą. Podpierając brodę na piąstce przeniosła swoje spojrzenie w kierunku zamkniętych drzwi do działu zakazanego bębniąc miarowo palcem w skórzaną okładkę jednej z rozrzuconych na stole książek. Powinna postarać się o dostęp.
Z myślą tą człapała między regałami szukając czegoś traktującego w mniejszym lub większym stopniu o czarnej magii. Wszystko to wydawało się odnosić do tejże informacyjnie. Było to trochę za mało. Nieco więcej ciekawych tytułów odkopała w dziale poświęconym spirytualizmowi. To ty też jej uwagę przykuł bardzo wysoki czarodziej.
- Przepraszam, że przeszkadzam... Interesuje się Pan tematyką przywoływania duchów i ich przepędzania? Głębokie jest Pana zrozumienie tego zagadnienia? - zapytała wprost nie będąc przy tym ani trochę speszona. Wlepiła szare tęczówki w ciekawością w mężczyznę.
Magiczne zbiory
Szybka odpowiedź