Wydarzenia


Ekipa forum
Magiczne zbiory
AutorWiadomość
Magiczne zbiory [odnośnik]10.02.16 14:59
First topic message reminder :

Magiczne zbiory

Wystrój utrzymany jest w zgodzie z architekturą budynku. Z wejścia zaskakują swoimi mocarnymi wielkościami wysokie regały z książkami. Aby ułatwić znajdowanie odpowiedniej lektury, co rusz ustawiono bezpieczne drabiny z podestem otoczonym barierką, umozliwiając czarodziejom poruszanie się wzdłuż wyższych kondygnacji półek, przesuwając się po szynach drabiny z pomocą magicznego zaklęcia: Depulso, popychającego podest dalej.  Wstępu mugolom do tego miejsca broni magiczne zaklęcie otaczające pobliskie korytarze, wywołujące w mugolach poczucie, że czegoś zapomnieli zrobić i natychmiast powinni opuścić teren wokół katedry, udając się w inną lokalizację. Zaczarowane księgi znajdują się również w innych częściach sali, tutaj jednak są zgromadzone ich największe zbiory.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:06, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne zbiory - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Magiczne zbiory [odnośnik]17.12.18 19:35
5 października?

Wszędzie czuć było starość — stare pergaminy zwinięte w rulon i milion razy przewracane karty zszyte grubą nicią na brzegu; stare skórzane oprawy opasłych tomów, które były tak wytarte, że w miejscach najczęściej trzymanych matowa skóra nabrała już połysku; stary atrament, jeszcze na bazie taniny; zapach starego drewna, które dobrze zakonserwowane dźwigało tony zlepków tych wszystkich innych starych materiałów, które składały się na całe magiczne zbiory. Ale on tą starość nazywał wiedzą. Uważał, że tak właśnie mogła pachnieć wiedza, gdyby miała swój własny zapach.
Gmach Londyńskiej biblioteki, choć imponujących rozmiarów o jeszcze bardziej imponujących archiwach był miejscem, w którym zapach starości nie przerażał. Czuł się tu lepiej niż w tłumie  ludzi, przekrzykujących się wzajemnie w rozmaitych oskarżeniach. Niż w towarzystwie jednostek, które przyglądały mu się zbyt uważnym spojrzeniem, próbując przeniknąć go na wskroś, jakby skóra była transparentna i pozwalała na dostrzeżenie tego wszystkiego, co jest pod nią. Tu nikt się nie przyglądał, nikt nie zawracał na niego uwagi; nie zadawał głupich pytań, na które zmuszony był odpowiedzieć. Był tu tylko sam ze sobą, w całkowitej ciszy i spokoju, w towarzystwie zapachów, które całkowicie zdominowały inne — ludzkiego potu, pomad, olejów do ciała, ubrań, pachnideł. A jedynym dźwiękiem, który przerywał błogą ciszę był szelest kart lub skrzypienie drewnianych krzeseł, a czasem szuranie nóg o wycyklinowany parkiet. Jasne oczy płynęły po odręcznie zapisanych wersach, obejmowały wzory i grafiki związane z wróżbitami, astronomią, wielkimi przepowiedniami. Przyglądał się podobiznom jasnowidzów, zapamiętywał słowa ich proroctw, odszukując w ich mądrości zrozumienia dla własnego daru.
Ludzie pogrążali się w słabościach, radząc sobie z problemami, topili smutki w butelkach ognistej whisky, zakopywali pod górką śnieżki, wydalali ze swojego organizmu wraz ze wszystkimi płynami ustrojowymi — śliną, potem, spermą. Nie mógł pozwolić sobie na długą bezczynność, na apatię. Zwolnienie z pracy rozregulowało jego codzienność; wywołało w nim frustrację, która rosła z dnia na dzień. Nadmiar wolnego czasu próbował spożytkować rozsądnie, bywając w Gwiezdnym Proroku więcej, dbając o własny interes, o ingrediencje, o zabezpieczenia na Nokturnie. Ale przy niskiej potrzebie snu wciąż było go zbyt wiele.Doskwierała mu frustracja.
Przy drewnianym stoliku siedział sam, a na metalowym stojaku po obu jego stronach, po prawej i po lewej leżały otwarte na różnych stronach księgi, które oświetlały stojące obok naftowe lampy. Po środku, między nimi leżały zapisane i niezapisane jeszcze pergaminy, lewą dłoń brudną miał od atramentu. Biblioteka opustoszała. Oddawane, użyte księgi lądowały w głębokim wózku, pchanym przez skrzata, który za pomoca pstryknięcia palcami odkładał wszystkie wypożyczone tomiszcza na swoje miejsce. Lampy i świece gasły, jedna po drugiej, aż w magicznej części biblioteki zostało kilka, może kilkanaście osób pogrążonych głęboko w wybranej literaturze.
W tym on.
Samotność mu nie doskwierała. To cudze kroki gdzieś w pobliżu go deprymowały, zmuszając do oderwania się od woluminów, by podnieść wzrok i skupić go na przenikającej w półmroku jednostce. I tym razem natrafił na postać, której nie posądzał o przebywanie w tym miejscu. Zniknęła pomiędzy regałami, o ile pamiętał, dotyczącymi magicznych stworzeń. Podest lekko zaszurał, ale ten dźwięk nie skusił nikogo. Poza nim. Podniósł się z krzesła powoli, pozostawiając księgi przy zapalonych lampach. Wolnym tempem o miękkim i cichym kroki podszedł do wąskiego korytarza wysokich regałów. Przystanął na skraju, ledwie wychylając się za róg; miał pewność, co do jej tożsamości. Kiedy się odwróciła, przytknął jedynie palec do warg, by była cicho. Byli w bibliotece.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Magiczne zbiory - Page 7 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]17.12.18 20:31
Jej marzeniem było upolowanie chimery. Wbicie grotów naostrzonych bełtów w cielsko kozy, precyzyjne oddzielenie od tułowia smoczego ogona, poderżnięcie gardła lwa; na języku czuła słodycz zakazanego grzechu sprowadzonego między zmysły samą myślą, samym cichym, niewypowiedzianym życzeniem, jakiego świadkami byli jedynie Merlin i jej skrzywione, okropne myśli. Wodze fantazji rozluźniały się, umysł odpływał w kierunku starej Grecji, a ruiny niegdyś pięknych murów stawały na przekór upływowi czasu i ponownie odzyskiwały swą świetność, kamień na kamieniu, ziarenko piasku obok ziarenka piasku - a w królestwie starożytnych myślicieli, gdzieś pomiędzy legendami a strachem, żyły one, dumne i złośliwe. Wygrzewały się w niepokornym, palącym słońcu, ostrzyły pazury na pomnikach upamiętnionych przez meandry sztuki mistrzów, nęciły ją swą egzotyczną, niebezpieczną naturą. Dla czarodziejów były zagrożeniem, czystym, niespaczonym, zupełnie jak mantykory, których ślad nosiła dumnie na plecach w postaci kilku rozległych, wściekle różowych blizn. Skoro tak bliskiego chimerom kuzyna udało jej się położyć na łopatki, a później wypatroszyć bestialsko, nic nie stało na przeszkodzie, by i tę próbę podjęła bez strachu.
Najpierw musiała jednak dogłębnie poznać przeciwnika. Poszerzyć swoją wiedzę, doszlifować, zaostrzyć odpowiednio przygotowane zmysły; z początku poszukiwała informacji w domowej bibliotece Rookwoodów, fachmistrzów swej dziedziny, aczkolwiek ich zbiory pozostawały pewnego rodzaju niedosyt w jej spragnionym szczegółów mózgu, co z kolei powiodło jej kroki do londyńskiej kolebki uczoności. Nie odzywała się przy tym wcale. Niczym duch, bezszelestna zjawa mijała rozwrzeszczanych ludzi na ulicach, którzy tak usilnie starali się zachować pozory normalności w skażonym absurdem świecie - im więcej anomalii otulało ich każdego dnia swymi nieprzejednanymi rękoma, tym bardziej zdawali się poszukiwać ostatków dawnej prozaiczności, za którą tęsknił teraz każdy. Ona nie tęskniła. Z ochotą wdychała panikę, jakiej zarodniki wypełniały powietrze, i obserwowała społeczny popłoch niczym drapieżnik oceniający wartość swojej zwierzyny. Prędzej czy później Czarny Pan miał uporządkować to pandemonium, a ona zamierzała być wówczas u jego boku, chłonąc wszystko, co chłonąć się dało.
Zapach starych ksiąg, aromat magii przesiąkającej przez pergamin i skórę, był kojący. Prawdziwy, w porównaniu do swędu, jaki wyczuć można było na ulicach. Przechadzała się pomiędzy regałami, pozwalając, by pajęczy palec wskazujący tańczył z brzegami leciwych grzbietów - delikatnie, dotykiem niemalże nieistniejącym, by woluminów nie zniszczyć niepotrzebną ingerencją ludzkiej cielesności. Szare oczy lustrowały wyryte w materiale litery tworzące tytuły. Z naturalnych sobie pobudek skierowała się bezpośrednio do działu traktującego o stworzeniach magicznych, poszukując dzieł, jakie mogłyby przybliżyć jej tematykę związaną z chimerami, ich anatomią, miejscem występowania, sposobem morderstwa idealnego; każdy z sugerujących posiadania owych informacji tomów lądował na jej rękach, w objęciach niezwykle łagodnych, wręcz niepasujących do dłoni splamionych krwią, zgrubiałych od dzierżenia kuszy, noży.
Nieproszony dźwięk wybił ją wówczas z rytmu słodkich poszukiwań. Brwi ściągnęły się w naradzającym się dowodzie niezadowolenia gdy odwracała się, by wyartykułować, że towarzystwa wcale nie oczekuje; jednak widok jego twarzy hamował słowa skuteczniej niż palec przyłożony do jej ust, zamrażający melodię głęboko w gardle. Przez moment w jej oczach błysnęło zdziwienie. Skonsternowanie, być może. Mulciber był wiedzą, naturalnym więc była możliwość odnalezienia go pomiędzy starymi woluminami; ale był też obowiązkiem i w ostatnim czasie spodziewała się zastać go przy boku Czarnego Pana, niż w miejscach tak trywialnych.
Przyglądała mu się przez chwilę, absorbowała jego obecność, by potem koniuszkiem języka dotknąć opuszka jego palca - tylko po to, by zaraz zamknąć go w ugryzieniu wyćwiczonych zębów. Mocnym, pragnącym poznać smak krwi, powitalnym. Spodziewał się czegoś innego? Trzymane przez nią księgi wysunęła w kierunku śmierciożercy, bez słowa oferując - domagając się - przejęcie przez niego konieczności taszczenia wyselekcjonowanych lektur. A było ich już sporo.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]17.12.18 22:00
Nie zapominał ludzkich twarzy. Pamiętał je bardzo dobrze, gromadził w umyśle, szufladkował, przyporządkowywał do odpowiednich zdarzeń i tego, czego zdołał się już dowiedzieć — nie do emocji, nigdy, zbyt łatwo było dać im się zwieść. Nieprawdziwy obraz trudno było zamazać i rozpisać od nowa. A jednak wydawało mu się, że jej twarz pamiętał ledwie. Może teraz ginęła w ciemności, może wtedy skupiony był na czymś innym, niż na jasnych, wielkich oczach, które przyglądały mu się z uwagą. Pachniała skórą i piżmem i deszczem. To zaś pamiętał doskonale, jak zapach suchych, gorących kamieni, trawy i wilgotnego lasu, ściółki, która dopasowywała się do wolno stawianych kroków. Księgi o przepowiedniach pozostawił gdzieś tam, za sobą, wiedziony cieniem, który dopasował do jej krągłych kształtów.
Gdy zębami złapała jego palec, jak nienauczone pokory zwierzę, zacisnął własne, a mięśnie twarzy uwidoczniły się, nadając mu ostrzejszych rysów. Pozostałymi palcami ujął ja za twarz, jak za pysk szczenięcia, który wbijał małe kły we wszystko, byle tylko ukoić swąd wyżynających się zębów i naparł siłą całej ręki, by się cofnęła; nie krzywiąc się nawet, kiedy skóra pękła pod ostrymi jak brzytwa siekaczami, a drobna ranka uroniła kroplę krwi. I puścił, wyciągając dłoń z przepastnej paszczy. Odwrócił się przez ramię, by upewnić się, że są sami; że nikt z obecnych nie podsłuchuje i ciszy nie zakłócą ich oddechy i ciche szepty, a później stanął po jej drugiej stronie, nawet nie patrząc na podsuwane mu tomiszcze. Jeśli szukała tragarza, mogła wziąć ze sobą jednego z chłopców, którzy na jedno jej skinienie różdżki gotowi byli popędzić za nią w ciemny las, by pożegnać się z życiem, otrzymując bełt prosto w któreś oko. Nie zamierzał dźwigać jej ciężarów, nawet tych trywialnych, nawet ksiąg, których skóra była przyjemna w dotyku, a pergamin przyjemnie zacinał, podczas przewracania stron. Krok obok niej, oparł się o regał, pozwalając, by odsunięte w głąb tomy wsparły się o jego łopatki, by idealnie ułożone woluminy ugięły się, dopasowując do łuku jego szerokich, choć nader szczupłych pleców. Czarny płaszcz z cienkiego, lejącego materiału został na dole, przewieszony przez krzesło, na sobie miał jak zwykle pospolitą, nudną czerń, począwszy od kołnierzyka koszuli, przez skórzany pas i buty. Splótł ręce na piersiach wymownie, jak nauczyciel, który niezadowolony z działań uczennicy oczekiwał pokory i obietnicy poprawy, choć nie zapytał, co ma na swoje usprawiedliwienie, choć jeszcze sam nie wiedział, gdzie popełniła błąd, co zrobiła źle. Domagał się od niej wyjaśnień, najlepiej krótkich, treściwych, przez wzgląd na specyfikę miejsca, w którym ją spotkał. Minęło trochę czasu, pojawiała się, znikała. Jak duch, jak zjawa, która nawiedzała tylko nocą. Dopiero zapadł zmrok, biblioteka wciąż nie była pusta. Nie będzie upiorem tego miejsca, nie będzie straszyć ani dziś, ani tu. Spojrzał na nią oczami, które w ciemności zdawały się być pochłonięte czernią; nie było śladu po stali, różnych odcieniach szarości, grafitu. Była tylko ciemność, w której trudno było odnaleźć zrozumienie i cierpliwość. Nie było jej tam, gdzie być powinna, nie było jej na spotkaniach, debatach, nie uczestniczyła w tym, co ważne, choć przekazał jej wszystko, co powinna wiedzieć. Czy Sigrun nie wtajemniczyła jej w tajemnice? Czy nie ofiarowała jej czegoś wyjątkowego, wprowadzając ją wśród nich? Marnowała czas, tu, po bibliotekach, snując się po ciemnych zakamarkach tego świata, zamiast rozrywać gardła, szarpać tętnice, taplać się we krwi. Przemykała, jak cień. Nie był zadowolony, nie z tego spotkania. Nie z czasu jaki minął — bezczynnie, bezproduktywnie. Przerwał swe zajęcie, by stanąć tu przy niej, ramię w ramię. Czuł ciepło jej ciała tuż obok. Dopiero teraz rzucił okiem na tytuły, które trzymała w rękach, które oddzielały ich od siebie.
— Gdzie byłaś?— spytał cicho, szeptem. Gdzie była, gdy miała pełnić swoje obowiązki, spełniać swą powinność? Zdawało mu się, że wiedział. Biegała po lasach bez sensu, polując na złą zwierzynę. Obdzierając stworzenia z futra żywcem, upuszczając krew z ich wąskich gardeł. A powinna być tu, wśród Rycerzy, szczególnie teraz, gdy tak wiele się działo.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Magiczne zbiory - Page 7 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]17.12.18 22:44
Czuła, jak palce zaciskają się wokół jej podbródka w stalowym uścisku, w żelaznych szponach; poskramiał ją znowu, tym razem wśród skór i bukietu nauki, wśród spętanych nićmi pergaminów i wykaligrafowanych atramentem liter, zamiast kamieni, piasków i mchu. Gdziekolwiek, rób to gdziekolwiek, wrzeszczał niezaspokojony, oniryczny cień jej egzystencji, ten najohydniejszy z ludzkich cierni - drapiąc, przeciwstawiając się, próbując, doprowadzając na skraj tragedii. A potem na scenę wdrapywał się chór, intonując o przyjemności odnalezionej w bólu, o śmiechu przez łzy. Stalowoszare oczy nęciły ją do miejsc, które prawdziwe damy przyprawiłyby o dreszcze obrzydzenia; ona jednak nie była damą. Lgnęła za to do tego, co ciemne, co okrutne, spijała z jego ust truciznę i wbijała paznokcie w jego plecy, naznaczając skórę czerwonymi ścieżkami śladów, choć mniej pięknych niż Mrocznym Znak, jaki zdobił jego przedramię. Gdy gryzła przyłożony do jej ust palec, gdy smakowała kilku kropel krwi, starała się wyselekcjonować właśnie jego aromat, jego słodkość. Język przycisnął się do podniebienia, próbując zamrozić odczucie, a gdy Śmierciożerca rozluźnił uścisk, przyłożyła własny palec do ust. Czy tak smakował Czarny Pan? Czy jego esencja, nawet najmniejsza jej część, była zamknięta w hebanowym symbolu węża okalającego czaszkę? Chciała tak myśleć. Chciała wyobrażać sobie, że przez chwilę Mulciber nie był sobą; że był kimś innym, kimś większym. Ale marzenia odchodzą szybko, duszone rzeczywistością, na swym miejscu pozostawiając szarość. Przyjemną, choć wciąż szarość.
Na powrót przycisnęła księgi do piersi, niespecjalnie rozczarowana, nieprzesadnie zdziwiona. Zszokowałby ją, przyjmując propozycję; jej odmowa równała się, jednakże, z byciem tym samym Ramseyem, którego znała. I ona była tą samą Mildred. Odziana w pelerynę z ciemnoszarej barwy piór hipogryfów, przypominającą parę wielkich, majestatycznych skrzydeł rozpościerających się za nią przy każdym zamaszystym kroku, wciąż odmawiała mu całkowitej uległości. Zupełnie jak pamiętnej nocy na ruinach Gawroniego Gniazda, gdy bliźniacze różdżki zatańczyły ze sobą w drastycznych szrankach, zdradzając swych właścicieli.
- Badałam legendy - odpowiedziała lakonicznie, zimno, równie cicho. Niemalże bezdźwięcznie. Wzrok nie opuszczał żadnego z jego ruchów. Śledziła go uważnie, choć już nie w taki sposób, jak myśliwy bada swą potencjalną zwierzynę; wiedziała bowiem lepiej, nauczona doświadczeniem, że upolowanie Mulcibera w hierarchii trudności stało wyżej niż rozprawienie się z chimerą. Być może nie posiadał ogona smoka, nie ryczał niczym lew, ale w dojrzałej cielesności skrywał połacie magii, które uwodziły ją swoją groźbą, odsuwały spragnioną kuszę. Nie dziś, nie jutro, muszę obejść się smakiem. Stała tak jeszcze przez moment, tylko przez kilka oddechów, by potem wyminąć mężczyznę i bezceremonialnie powrócić do poprzedniej czynności, wzrokiem śledząc pozłacane tytuły wyryte na grzbietach kolejnych woluminów, które testowała delikatnym dotykiem dłoni. Choć była mordercą, miała w sobie też szacunek dla wiedzy.
- Szukałam kwintopedów w Szkocji, na Wyspie Posępnej. Teraz szukam chimer. - Ale ty już o tym wiesz, pomyślała, zarejestrowawszy wcześniej fakt spojrzenia powiedzionego w stronę zgromadzonych przez nią ksiąg. Słowa wypowiedziane były do objęć ciszy. Jej spojrzenie błądziło po regale biblioteki, wprawione oczy zmagały się z cieniem budynku spowitego mrokiem wieczora, barwione obsydianem włosy kołysały się spokojnie przy każdym z ruchów. Spodziewała się, że jej nieobecność nie pozostanie niezauważona zbyt długo, ale pragnienie podarowania Czarnemu Panu tego, czego nie upolował jeszcze nikt, pięcionożnych, krwiożercych istot żyjących w miejscu owianym klechdami, pragnienie zaspokojenia własnych żarłocznych ambicji - było to silniejsze niż przywiązanie do Anglii, gdzie, najwyraźniej, była potrzebna. Huragan jednak nie zatrzymywał się na zbyt długo, plądrując dalej to, czego pragnęło jego serce. Ona nie była inna.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]18.12.18 22:05
Odpowiedź nie powinna go zadziwić. Nie spodziewał się usłyszeć nazw krain geograficznych, które odwiedziła, ani miast, na których obrzeżach poszukiwała wyśnionych stworzeń. Zbyt długo z nimi pracował, by zapomnieć o klasyfikacji sporządzanej przed ministerstwo; tej samej, która będąca ludzką skalą miary niebezpieczeństwa okazywała się całkiem nieprzydatna podczas prawdziwego spotkania; zbyt wiele się od niej dowiedział na temat magicznych istot, by zlekceważyć tytuły woluminów, które dźwigała. Nie mógłby przyznać, że wybrane przez nią okazy były imponujące; znakomici łowcy, z którymi pracował, rekrutowani na potrzeby ministerstwa ginęli na jego oczach, próbując okiełznać dużo łagodniejsze przypadki od chimery. Zazwyczaj z głupich powodów — kierowani wiedzą o stworzeniach zapominali o najprostszych zachowaniach typowych dla wszystkich istot jednakowo, niedocenione broniły się sprawnie, zmieniając obronę w najskuteczniejszy atak. Nie zdradził się z dobrym wrażeniem wywołanym postawionymi przez nią celami; zawsze wierzył, że należy mierzyć wysoko. Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Tak, jak wtedy, na Gawronim Gnieździe, gdy odziana w ciemne pióra, bez cienia wahania wzniosła różdżkę, a w jej szarych oczach błyszczały kolorowe odblaski zwiastujące wszystko, co najgorsze najplugawsze i najobrzydliwsze, i co hamował z nie mniejszą pasją i siłą. Powstrzymał też cisnącą się na usta krytykę, nie znał bowiem ani jednego przypadku pokonania chimery, mitycznego i rzadko spotykanego stworzenia. Jego brew drgnęła lekko, usłyszawszy jej wyjaśnienia. Żadne słowa nie wybrzmiały z jego ust, nie zaciśniętych, nie spiętych, ledwie leniwie złączonych ze sobą. Spowitych kwaśnym smakiem cytrynowych landrynek, złaknionych ostrości tytoniu, papierosów, które spoczywały gdzieś tam na dole pomiędzy pergaminami. Patrzył ze spokojem, nie zdradzając swych myśli ani w twarzy, ani oczach, które bez mrugnięcia wpatrywały się w nią, kiedy mijała go powoli, by powrócić do bezczelnie przerwanej przez niego chwilę wcześniej czynności. Jej chude palce przesuwały się po wypukłych grzbietach, jak po brzegach oczyszczonych z mięsa kościach, z należytą gracją i subtelnością, opacznie przywodzącą na myśl nieprzyzwoite myśli.
Czyż nie robił tego samego, w ginących w ciemnościach piwnicach Gwiezdnego Proroka? Nie badał legend; szukał dowodu na istnieje pasożytów gnieżdżących się w ludzkich duszach, małych, dziecięcych ciałkach, skutecznie tłumionych magicznych mocach, które przez czarodziejskich świat uznane były już za wymarłe? Podważał prawdy o obskurusach, poddając się majaczącej na horyzoncie obietnicy nasycenia, głód doskwierał mu zbyt długo. Niewiedza, ograniczone możliwości ssały od środka, pożerając cząstka po cząstce. Był gotów na spojrzenie prawdzie w oczy, dokonanie niemożliwego, kładąc na szali siebie, własne zdrowie i życie, tylko po to, aby dać Mu możliwości i władzę, o której Grindelwald mógł jedynie śnić.
Ginęły w ciemnościach kontury jej sylwetki, którą w przeciwieństwie do rysów twarzy pamiętał lepiej, jak jej ruchy, zapach jej ciała, ostre szpony i kły, błyskające ostrzegawczo w bladych płomieniach dopalającego się o świcie ogniska gdzieś na wzgórzu, pomiędzy ostrymi skałami. I głos. Teraz złamany cichym szeptem, wyjaśnieniem zawartym w kilku krótkich wyrazach.
— Z jakim skutkiem?— Przełamał ją bardziej, już nie szeptem, a gardłowym pomrukiem męskiego barytonu, który tłumiły szczelnie i ciasno przylegające do siebie woluminy. Cichy świst sunącego wózka zbezcześcił błogą ciszę; jego kółka, nienaoliwione, skrzypiące, podobnie jak drewniane deseczki, na których spoczywały pozostawione w samotności tomy. I te, głoszące o przepowiedniach, o kamiennym przeznaczeniu i losie, którego nie da się uniknąć pozostawały tam gdzieś otwarte, jeszcze chwilę, teraz, gdy lampy nie dopaliły się do końca, lub nie zostały zgaszone przez starą bibliotekarkę. Oderwał się od regału. Splecione ręce rozplótł i wsunął w kieszenie spodni.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Magiczne zbiory - Page 7 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]18.12.18 22:44
Przez moment igrała z obiecująco wybrzmiewającym tytułem. Dokładnie przypiłowany, zaokrąglony paznokieć wsunął się między szczeliny wyrytych w skórze liter naznaczonych złotem, śledził kontury układające się w słowa; być może tu odnajdę serce mojej chimery, wybrzmiewał nabrzmiały od podekscytowania umysł, jeszcze głęboko w przełyku ciesząc się słodyczą smaku, jaki niosła za sobą myśl motywująca każdy z oddechów. Ostatnimi czasy nie żyła niczym innym. Gdzieś w tyle, na dnie świadomości, pozostawał jej leciwy już dziadek, który wyraził ogromne wręcz życzenie ujrzenia wnuczki powracającej z kolejnej wyprawy; zignorowane, kurtuazyjnie wysłane zaproszenie do posiadłości zamężnej siostry od dawien dawna tliło się w kominku posiadłości Rookwoodów, zapomniane przez czas i swego niefortunnego odbiorcę. Jak szybko powróciła do kraju, tak szybko planowała z niego uciec - być może, jednak, po najbliżej datowanym zgromadzeniu Rycerzy Walpurgii. Choć jej serce rwało się do polowań, jej umysł krążył gdzieś wokół Czarnego Pana, z oddaniem i miłością wyczekując możliwości spijania słów z jego ust, nasycenia ducha jego wierzeniami. Był swego rodzaju siłą napędzającą i pielęgnującą jej zapał. Powodem, dla którego starała się tak bardzo - powtarzała usilnie, na bok odpędzając pragnienie wyrzeźbienia własnej legendy. Będę niczym Roderick, krzyczała w snach. Wszystko robię dla Czarnego Pana, przyrzekała uroczyście na jawie. Czy jedna z pobudek wykluczała drugą? A może tańczyły razem, splecione w namiętności i wzajemnej przynależności, tworząc powłokę żelaza ambicji tak pięknych, tak niezłomnych? Nie jej było jednak nad tym rozmyślać. Zamiast myślicielem, była działaniem; palcem pociągającym za spust kuszy, okiem śledzącym świszczący bełt rozdzierający powietrze. I odpowiadało jej to.
Namysł skwitowany został delikatnym wyciągnięciem woluminu spomiędzy piętrzących się tomisk; kładąc księgę na pozostałych, wcześniej już zgromadzonych w swoich objęciach, otworzyła ją i przewetrowała kilka stron w poszukiwaniu interesujących ją rozdziałów. Nie wszyscy pisali o chimerach bezpośrednio. Niektórzy wodzili za nos dosłowność, pozostawiali jej nazwę owianą tajemnicą, lub posługiwali się terminologią z czasów dawnych, zamierzchłych, ciężkich do jednoznacznego przetłumaczenia na język jej znany. Treść wydawała się jednak satysfakcjonująca, anatomiczne opisy dopasowując do podań z jakich znana była chimera, toteż Mildred ścisnęła w dłoni wolumin, zamykając go zręcznie i odkładając na wierzch reszty przeznaczonych na ten wieczór lektur. Zamierzała ich wnętrzności pochłonąć w trakcie kilku najbliższych godzin, jak najszybciej, ale jednocześnie uważnie - by nie przegapić najmniejszego z pozornie nieważnych szczegółów, a jakie, przy spotkaniu zwierzęcia, mogły uratować jej skórę. Nawet gdyby posiedzenie nad lekturą miało trwać do późnej nocy.
- Legendy powróciły do legend, iluzje do iluzji - odparła beznamiętnie, wzruszywszy smukłymi ramionami. I na tym kończyła się jej opowieść. Niezaznaczona na mugolskich mapach Wyspa Posępna słynąć mogła jedynie z rozgorączkowanych plotek, bajek, jakie opowiadało się dzieciom do snu, by zmusić je do szybkiego zamknięcia oczu ze strachu. Nie było w tym, bynajmniej, krzty prawdy. Z odpowiednio dobranym przewodnikiem przemierzyła tereny lądowe, plądrowała linię przybrzeżną, a nawet stare ruiny wymarłych rodów, ze skutkiem bliskim kompletnej katastrofie. Gdyby nie kilka okazyjnie upolowanych tam stworzeń, wróciłaby z pustymi rękoma i wstydem splątanym z towarzyszącym jej cieniem.
Usatysfakcjonowana posiadaną selekcją tytułów, ponownie odwróciła się do Śmierciożercy, bezczelnie wręcz pokonując dzielący ich dystans. Dopadła go wówczas niczym pełne agresji zwierzę doskakujące do ofiary, do przeciwnika, pozwalając, by twarz zamarła tuż przy twarzy, by ich oddechy splotły się w jedno; i patrzyła, doszukując się nieistniejącego w głębi oczu, w mroku sprawiających wrażenie hebanowych orbit. Nie przeszkodził jej w tym nawet zgrzyt pchanego przez bibliotekę wózka, jaki echem poniósł się po obszernej sali. Przylgnęła do niego po prostu, z księgami dzielącymi ich swą szerokością, jakby była to rzecz najbardziej naturalna, najbardziej oczywista.
- Przysiądę się do ciebie - zawyrokowała półszeptem, gładkim, melodyjnym, na niewypowiedziane, niepomyślane nawet zaproszenie. Nie obchodziło jej to, czy Mulciber był zajęty. Nie był, ewidentnie, skoro marnował czas na śledzenie jej pomiędzy zakurzonymi regałami. Nie był, skoro nie wykorzystał jeszcze wymówki powrotu do własnych obowiązków.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]23.12.18 20:32
Bez namiętności śledził ruchy jej palców, przeskakujących po zgrubiałych grzbietach starych ksiąg, potrafiąc sobie wyobrazić te same palce przemykające po ludzkiej skórze, czy po nagich kościach, po ostrym jak brzytwa ostrzu sztyletu, oprawiającym martwe zwierzę. Chwilę obserwował, jak szukała właściwego tytułu, zatrzymując wzrok na tym, na czym spoczęło jej spojrzenie, nie podpowiadając jej, poddając ocenie jej wybory. Nie tylko dzisiejsze, te kuriozalne. Te ważne, monumentalne. Świadczące o tym, jak wartościowa i przydatna dla nich była. Wszystkie dotychczasowe. Jej użyteczność oceniał marnie, ale nie odezwał się ni słowem — obszerna wiedza miała potencjał. Była źle wykorzystana, nieujarzmiona, dzika i pogrążona w chaosie. Bez celu. Bez porządku. Ktoś musiał nadać jej rytm, uporządkować i wskazać określone miejsce. Jej ignorancja go drażniła. Płynność jej ruchów, brak pokory, prawie doskonały profil o wyważonych emocjach. Sięganie po kolejne tomiszcza, choć uginała się pod ciężarem poprzednich. Pozostawał jednak niewzruszony, opierając się o regał, przytwierdzony do kawałka drewna i oprawionych w skórę; kamienna rzeźba na postumencie, myśląc tylko o niewykorzystanych szansach i tym, co straciła. Ale wciąż było wiele do zrobienia, on zaś myślał przyszłościowo. I każda różdżka była im potrzebna, nawet — o ile nie szczególnie — taka jak jej.
— Masz pojawić się na kolejnym spotkaniu — to był jej obowiązek; względem niego, względem Sigrun, która w zaufaniu pociągła ją w otchłań; a przede wszystkim względem Czarnego Pana, któremu oddawała cześć, w którego wierzyła bez protestu i hołubiła namiętnie. Jej zapał, wola walki, umiejętności i zapał — dziś nie wystarczyły. Dziś musiała stanąć razem z nimi, ramię w ramię, na przedsionku wojny z czarodziejami, których uznawali za wrogów.
— Skończ tą zabawę zabawę w łowienie chimer, kwintopedów i wszystkich innych magicznych istot, które pozostawały daleko poza jej zasięgiem. Zganił ją normalnym, nieprzyciszonym głosem, niskim, dźwięcznym barytonem. Wtajemniczył ją w to, co potrafił, w to co wiedział i czym władał, ale wychowywanie jej było zadaniem, którego nigdy nie zamierzał się podjąć. Niepokorna, butna, rozchwiana i biegająca nago we mgle jak dziecko, którego nie zamierzał ścigać, ani łapać tylko po to, by sprać ją na kwaśne jabłko. Nie czuł się za nią odpowiedzialny, ale jako śmierciożerca — bezsprzecznie górujący nad nią, dbał o interesy Rycerzy Walpurgii i zamierzał doprowadzić do porządku każde niepokorne dziecię, któremu marzenia wiły się w miłosnym takcie razem z planami i oczekiwaniami, jakie jej stawiali. Nie obchodziło jej, że całym jej życiem było polowanie na stworzenia, że była łowcą, bestią, tak dziś jak i wtedy, kiedy wkroczył do jej lasu, by ubić jedno z mieszkających tam zwierząt. Nie zawahał się wtedy, nie zawaha też, kiedy w jej oczach zapłonie bunt. Powinna odłożyć bajki do bajek, wierząc w nie naiwnie jak dziecko nie zajdzie daleko, zginie przy pierwszej lepszej okazji — zaskoczona przez ludzi, których nie znała.
Nie drgnął, gdy doskoczyła, gdy znalazła się tuż przy nim, ale czujnie śledził ją wzrokiem, bez ani jednego mrugnięcia, obserwując każdy jej krok i najmniejszy, najbanalniejszy ruch. Zadarł tylko brodę wyżej, spoglądając na nią z góry; wyniośle nieprzystępnie, kiedy pomiędzy nimi nastąpiła pierwsza wymiana oddechów. A pomiędzy nimi — księgi, falujące w leniwych oddechach. Oderwał się w końcu, dłońmi zakrył jej, palce wsuwając pomiędzy palce. Krok do przodu, jeden i drugi, jak w tańcu bez zasad, konkretnych figur, w którym zamiast pozy liczył się zdecydowany ruch i pewność siebie nawzajem. On był pewien. A woluminy oparte na ich piersiach, ściśnięte dwoma ciałami nie miały prawa nawet drgnąć. I aż do drugiego końca, zmieniając ich role — to ona, wciśnięta między woluminy, grube oprawy, wepchnięta w zakurzone pułki i niego; gorącego w ciele i zimnego na duchu. Chwycił ją za przegub, wpierw jeden, a potem drugi, by oderwała pajęcze palce od przykurzonej skóry i gęsto plecionych między nimi kart. I zabrał je w dół, gdzieś, gdzie ich wzrok już nie dochodził, poniżej pasa. Krew pulsowała mu pod kciukami, które zaciskał na jej skórze. Mocno, nie pozwalając na najmniejszy ruch, nie mówiąc o wyrwaniu się z uścisku.
— Nie — odparł jej chłodno, ze spokojem, zatrzymując spojrzenie jasnych oczu na jej — o barwie łudząco podobno do jego własnej. Nie lubił pracować z innymi; w innym towarzystwie. Pochylił się w jej kierunku, tak, że prawie stykali się nosami. — To chyba był błąd. — Wątpliwość w jej intencje względem Rycerzy i Czarnego Pana rozbrzmiała w jego ustach, podobnie jak w oczach, które nieco przymrużone pod ściągniętymi ku sobie brwiami wciąż się w nią wpatrywały.
W końcu ją puścił — przytrzymującą księgi od dołu i odsunął się.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Magiczne zbiory - Page 7 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]23.12.18 22:12
Zaklęci w przedziwnym tańcu, w orkiestrze oddechu; w harmonii szeptów przeplatanej kakofonią ciszy pełnej niewypowiedzianych słów. Zarzutów, być może. On zgromadził swe własne adresowane ku niej, ona zbiór prywatny zachowywała na specjalną okazję, skora do wynurzeń jedynie za pomocą łączącej ich magii bliźniaczych różdżek; to inkantacje miały kąsać, dawać upust niewypowiedzianemu, nie werbalne dysputy, w jakich nigdy nie przodowała. Im chłodniejszy ton jego głosu, im mniej okazywał mową i gestem, tym bardziej zapominała o obecności Śmierciożercy - skąpanego w cieniu wiedzy, zgromadzonego miliona woluminów traktujących o egzystencji wśród tego, co wielu uznawało jedynie za legendy. Był swym własnym duchem umykającym jej uwadze z każdą przemijającą sekundą, dopóki głos nie wybrzmiał raz jeszcze, a skryte za jego kurtyną znaczenie nie jęło przecinać skóry tępym ostrzem. Dłonie zacisnęły się na księgach, naznaczając je mniej delikatnym dotykiem, knykcie pobladły z siły uścisku. Gdyby mogła, gdyby tylko mniej pilnowała się w świątyni nauki, rzuciłaby tomiszczami o podłogę, by potem - niczym obrażone, spłoszone kocię odwrócić się na pięcie i powrócić do królestwa własnych interesów, niechcianego jegomościa zostawiając gdzieś w tyle, zapomnianego. Łapy zakończone pazurami kopnęłyby w ziemię przy obrocie, wzburzyły piasek i skierowały jego lot do tyłu, na nienaganne, czarne ubranie. Ale Mildred nie była kapryśnym kugucharem. Była stworzeniem o niefortunnie mniejszej gracji.
- Naprawdę myślisz, że powodem mojego powrotu są londyńskie biblioteki? - spytała z powątpiewaniem, z rozczarowaniem. Jak on oczekiwał od niej więcej, tak i ona oczekiwała tego od niego. Powrót do rodzinnych stron wiązał się z chwilowym chociażby oddaniem ich wspólnej sprawie w sposób fizyczny; z uczestniczeniem w spotkaniach wyznawców Czarnego Pana, z przyłączeniem się do jakiegokolwiek zadania tylko byłby szczodry ją przydzielić. Chimery były planem bliskim, lecz jednocześnie zapisanym w kalendarzu na nadchodzące miesiące - nie, natomiast, na nadchodzące dni. Nie opuszczała kraju nigdy, wiedząc, że jej obecność mogłaby zakończyć się gniewem Czarnego Pana, nawet jeśli była jedynie pionkiem pośród szeregów Rycerzy. Ściągnęła brwi z nutą obrzydzenia, niezadowolenia. Była przekonana, że o tym wiedział.
Zamiana ról nie nadeszła znienacka; znała go na tyle, by przewidywać, jaki układ sił, jakie rozmieszczenie nie będzie dla Śmierciożercy komfortowe. W końcu to on był tym silniejszym, tym mądrzejszym, tym bardziej zaufanym, to on górował i zdobywał, nigdy na odwrót. Tango pchające ją w kierunku przeciwległego regału przyjęła zatem z cichym parsknięciem, nie odrywając wzroku od stali jego tęczówek. I miała wrażenie, że widziała je już wcześniej. U zwierząt zniżających swe kończyny, napinających mięśnie, obnażających kły; u stworzeń gotujących się do skoku, do przypieczętowania polowania, nawet najkrótszego, najmniej intensywnego. Balansując na granicy władania życiem, przez ten krótki czas, te kilka uderzeń serca, miały w swych szponach słodką dłoń śmierci, jaka prowadziła je do celu. A potem rozszarpywały futro, skórę, wywlekały wnętrzności. Pożerały to, co najapetyczniejsze, resztę pozostawiając padlinolubnym szczurom łańcucha pokarmowego. Dyskomfort wbijającego się w jej plecy drewna - nawet pomimo grubego futra zarzuconego na ramiona - i starych ksiąg zagłuszony był zatem przez intensywność samego jego spojrzenia. Kąciki ust uniosła w cieniu dziwnego uśmiechu, głowę przekrzywiając do boku, z nutą ciekawości.
- Kwestionujesz mnie, - zaczęła, gdy żelazny uścisk rozluźnił się wokół sprowadzonych w dół dłoni, a on sam odsunął się nieznacznie, - moją lojalność. Przydatność. Jesteś blisko Niego; spośród wielu obowiązków, taka twoja rola. - Letargicznie wręcz wykorzystując sposobność, pozwoliła jednej ręce oderwać się od zakurzonych tomów i wznieść wyżej, do jego kołnierza, by następnie przyciągnąć go do siebie znów, znów, znów. Ciepły oddech z czułością pieścił jego ucho, usta ocierały się nieznacznie o ich delikatną skórę - Robię to, na co pozwala mi Czarny Pan, wtedy, kiedy pozwala mi na to Czarny Pan. Jedno jego słowo przekreśliłoby istnienie wszystkich chimer. Wszystkich zabaw. Ale jaką wtedy miałabym wartość, przynosząc mu w zębach to, co inni, to, czego ma pod dostatkiem - zamiast głów najbardziej majestatycznych z bestii? - Odsunęła się wówczas, na tyle, na ile pozwalała jej pozycja; z uśmiechem rozciągającym usta opierając głowę o zbiory zgromadzone za jej plecami. - On potrafi docenić ich piękno. Ich użyteczność.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]27.12.18 19:00
Czekał na to. Aż się złamie. Aż upadnie tak nisko, że nosem sięgałaby ziemi. Aż w jej wnętrzu zawrze, temperatura wzrośnie, aż wybuchnie niczym wulkan, paląc magmą wszystko wkoło. Ale była jak zjawa — ulotna, wątła, stworzona z rosy osiadającej na porannej trawie, podatna tylko na północny wiatr, który gnał ją w las. Jej zaciskające się na księgach palce, napinająca skóra, iskrzące oczy wywoływały u niego perwersyjną przyjemność. Z gniewu. Złości. Poczucia niezrozumienia. Tłumacz się, tłumacz. W swych szeptach zaklnij inkantację, których nie jesteś zdolna wypowiedzieć głośno. W jej spojrzeniu drzemała dzikość, a w ciemności, przy wypowiadanych słowach błyskały kły. Zęby tępe, niezdatne do zadawania ugryzień, niezdolne do rozszarpania ofiary, rozerwania jej gardła, upuszczenia z niej całej krwi.
— Nie wiesz, co myślę — odpowiedział jej, nie odrywając od niej spojrzenia, pełnego ciekawości, wyzwania i całkowitego braku zrozumienia. Nie miał go dla niej. Nie dotknęła go drżącym w głosie rozczarowaniem, zawodem. Zdawało się to go spotykać często. Ale nie był od tego, by spełniać oczekiwania innych, czytać w ich myślach, spełniać zachcianki. Jej - dawniej kuszące i nęcące, dziś majaczyły na horyzoncie jak marne widmo. Tu przed nim, w ciemnej bibliotece, w której każdy szept niósł się echem po całej sali jawiła się być tylko cieniem. Czyżby na próżno szukał dawnej formy?
Jej niezadowolenie sprawiło, że do tej pory pozbawiona wyrazu twarz zmieniła się. Oczy błysnęły, kąciki ust wzniosły się lekko.
— Doprawdy?— odpowiedział jej pytaniem, unosząc brew, przekrzywiając głowę w tę samą stronę, co ona. Wysłuchał jej, z nieprzemijającym zainteresowaniem lub czymś, co miało takie sprawiać wrażenie, kiedy patrzył, czekając na dalszy ciąg wypowiedzi, kolejne nuty utworu, który rozbrzmiewał dookoła, w błogiej ciszy. Ktoś gdzieś ich chciał uciszyć, gdzieś z dołu, niosło się echo niezadowolenia. Przyciągnięty przywarł do niej, zamykając ją w klatce swojego ciała i desek budujących wysoki mur z woluminów. Wsparł sie o niego ręką, amortyzując ruch, zabezpieczając przed wciśnięciem ją z siłą i impetem prosto w regał, przylgnięciem do jej piersi, brzucha, ud. Jej włosy były ciemne, ale nie tak czarne. A oczy szare, jak chmurne zimowe niebo, a nie jadowicie zielone. Nie pachniała miodem, ani bzem. Wokół unosił się zapach starych ksiąg, papieru, skóry. I zimnego wiatru, lasu. Tym pachniały jej włosy — dziczą. Jej delikatne usta drażniły skórę, palcami opartej dłoni wodził po grzbiecie pierwszej lepszej księgi. Słuchał jej słów uważnie, bo mówiła tylko do niego, słowa kierując wprost do jego ucha, w złotym szepcie, w rytmie bicia własnego serca. A kiedy dźwięk jej głosu ustał, odsunęła się, on nie drgnął nawet, podążając jedynie wzrokiem za jej ruchem, szukającym sobie odrobiny miejsca w przestrzeni, którą już dla siebie zagarnął. Skrzyżował z nią spojrzenie;, nie mówiąc nic, nie psując słodkiej ciszy brzmieniem swego niskiego głosu. Pozwolił tylko, by usta wygięły się krnąbrnie, bardziej, w niepowstrzymanym, szczeniackim wyrazie, szelmowskim uśmiechu, który po chwili zmienił się z zduszony śmiech. I patrzył jej przy tym w oczy, doceniając jej poświęcenie, zaangażowanie w sprawę, pogoń za demonami. Prawdziwa walka toczy się dziś i tutaj, Millie, zdawały się mówić jego oczy — roześmiane w fałszywym szczęściu, złudnym, krótkotrwałym rozbawieniu. Ale jeśli chciała w to wierzyć, tłumaczyć to sobie na własny sposób, mamić prostymi słowami — czymże był, by ją z tej błędnej drogi sprowadzać, jak pogubioną owcę, a nie dzikie kocię. Uniósł dłoń, gładząc jej policzek, dotykając kciukiem pełnych, wydatnych ust, unosząc wargę, by dotknąć zębów — sprawdzić, czy wciąż je ma. Obnżyła je, krew już zaschła, po bólu nie było śladu.
—Mam nadzieję, że doceni twoje poświęcenie — szepnął cicho i nieszczerze, palcem wskazującym zadzierając jej brodę wyżej, by na niego spojrzała. — Jaką masz więc teraz wartość, Mildred, przynosząc mu w zębach tylko ziemię, wydeptaną przez tłum ludzi, jedyną pozostałość po twoich legendach?— spytał ledwie słyszalnie i uśmiechał ją, w końcu odsuwając się, oddając jej miejsce, przestrzeń, powietrze. Chcesz - to masz. Odetchnij pełną piersią. Idź i poluj na dzikie bestie, uganiaj się za stworzeniami. Niepowodzenie goniło niepowodzenia, porażka porażkę. Znał ją z innej strony. Kiedyś chciała być zwycięzcą.
Skinął jej głową lekko i z kpiącym uśmiechem wycofał się, przystając przed pchanym przez starego goblina wózkiem. Minął go bez słowa i ruszył w stronę swojego miejsca i otwartych, zaczętych ksiąg, których studiowanie zamierzał dokończyć.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Magiczne zbiory - Page 7 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]15.03.19 22:20
|Od 26 do końca września

Stał pod londyńską biblioteką. Nie pod samymi drzwiami, a nieco na uboczu tak by nikomu nie wadzić. Plecami skierowany był do wiatru. Ten łopotał połami jesiennej szaty co jakiś czas w sposób wyjątkowo energiczny. Było chłodno, lecz na ten przyjemnie cucący sposób. Zasiedział się w Departamencie nad dokumentami. Tymi w których poszukiwał poszlak powiązanych z tajemniczym czarodziejem z Azkabanu. Jego zmiana się skończyła, lecz to mu nie przeszkadzało kontynuowania poszukiwań. Dopiero w chwili w której akta przestały odpowiadać na nowe pytania wytoczył się z Tower. Przetarł zmęczone oczy dając im odpocząć od maszynowego pisma. Sunął nimi po pobliskich, nagich już drzewach stojąc pod biblioteką. Dopalał magicznego papierosa, jednego z dwóch które zostały mu tego dnia w papierośnicy. Pomimo zmęczenia w tym momencie był na świeżo ze wszystkimi słowami, które mogły mu posłużyć za klucze do wyszukiwania kolejnych informacji, werterowania katalogu. Wszystko na świeżo wciąż znajdowało się w pamięci. Posiadał co prawda notatki, lecz teraz póki miał wszystko pod ręką należało korzystać. Elijah Bagman nie był już bezosobowym figurantem o pustym imieniu oraz nazwisku. Wydmuszką. Wiele jednak elementów układanki brakowało by Anthony mógł o nim coś powiedzieć sensownego, składnego. Przynajmniej jeszcze. Musiał sięgnąć dalej. Nie do akt, a kronik, a być może jeszcze dalej. Ale tak - miał zamiar zacząć właśnie od kronik.
Gdy dopalił Stibbonsa docisnął go do ścianki śmietnika w którym później spoczął niedopałek. Zapuścił się w głąb budynku. Będąc wewnątrz podążył korytarzem by po minięciu mosiężnych drzwi znaleźć się w istniej skarbnicy wiedzy. Regały piętrzyły się tu od podłogi po sufit. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach introligatorskiej skóry, papieru, tuszu. Przyjemnie wypełniały płuca zachęcając do dalszego spaceru. To też robił Skamander. Rozglądał się przy tym dyskretnie szukając odpowiedniego działu. Mijał mugolskie księgozbiory ignorując niemagicznych mieszkańców Londynu. Podążał dalej wiedząc od czego chce zacząć, gdzie chce trafić. Magiczne księgozbiory były też i tutaj. Oddzielone odpowiednią barierą, która wciąż trwała na należnym sobie miejscu nawet pomimo panującej w Anglii zamieszania. Przynajmniej jeszcze anomalie nie wypaczyły tego miejsca sprawiając, że niemagiczni zatrzymywali się i cofali. Skamander szedł jednak naprzód pokonując magiczną przeszkodę. Zwrócił uwagę na mijany regał. Zmrużył powieki zupełnie, jak gdyby ten gest miał dodać mu przenikliwości w poszukiwaniu odpowiedniego działu tematycznego. Szukał czegoś powiązanego z historią. Genealogia, stare kroniki oraz nie tylko te. Bardziej prywatne, biograficzne. Brzmiało banalnie, lecz on nie widział sensu w tym, by sobie utrudniać początek. Zacznie od tych oczywistości, prostych zmierzając ku zmyślniejszym, a być może również kierując swoją uwagę w stronę niemagicznych działów. Był zdeterminowany chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że to nie są poszukiwania którym może poświęcić kilka godzin by uzyskać efekty. Nie w takim obszernym miejscu. Posiadał pokorę oraz świadomość tego, że mimo wszystko poszukiwał igły w stogu siana. To mogło trwać dnie, tygodnie. Każda podróż zaczynała się jednak od pierwszego kroku, prawda?
Zbliżył się do jednego z regałów przy którym teraz poszukiwał nazwisk. Przyciągnął w tym celu jedną z drabinek. Nie chcąc kusić losu nie użył do tego różdżki. wspiął się na pierwsze stopnie pnąc się jednak z założenia wyżej. Odepchnął się nieco jedną ręką od końca regału ku jednej z ksiąg której się dopatrzył. Sprawnym ruchem wyciągnął ją spomiędzy innych i trzymając pod pachą sięgnął w ten sam sposób po dwie kolejne. Cieńsze, lżejsze. W innym przypadku miałby nieco kłopotu by zejść z drabinki. Z wybranymi książkami podszedł do najbliższej ławy. Otworzył je nie zamierzając naturalnie wertować ich bezmyślnie, a co gorsza - czytać w całości. Kiedyś często posługiwał się książkami i choć wiedza na ich temat się zatarła potrafił wyszukiwać w nich informacje. Przeczytał zatem spis, a następnie przekartkował na jej koniec w poszukiwaniu indeksu nazwisk, użytych materiałów..

|historia magii I


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]15.03.19 22:20
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 89
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne zbiory - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]05.04.19 9:36
Poszukiwania zbiorów w Londyńskiej Bibliotece przyniosły lepszy efekt, niż w zapiskach ministerialnych. Nazwisko Bagmana pojawiało się w literaturze, prowadząc do dzieł mówiących o starożytnych runach. Idąc tym tropem, Skamander mógł się dowiedzieć, że Elijah Bagman urodził się w 1985 roku, uczęszczał do Durmstrangu i był naukowcem, teoretykiem i znawcą run. Niewiele wspominków było na temat jego życiorysu, jego pierwsze wspomnienie pojawiło się w kontekście poszerzania interpretacji i zastosowań niektórych znaków runicznych, a później o tworzeniu nowych o rzekomo  imponującym działaniu, choć żadnej z jego opublikowanych prac Skamander nie mógł znaleźć. Scharakteryzowany został jako czarodziej młody, zdolny i szalenie ambitny. Był też indywidualistą, który raczej w samotności realizował swoje projekty badawcze. Wyjątkiem były ostatnie wzmianki o nim, które sięgały 1923 roku, w których to Bagman jago jedyny ocalały powrócił z tropikalnej wyprawy badawczej dotyczącej śmierciotul. Skamander mógł odnaleźć nazwiska innych badaczy, lecz przez wzgląd na ich tajemnicze zniknięcie nigdy nie powstało dzieło ani raport na ten temat. Wspominki o Bagmanie były lakonicznie i w większości były odsyłane do pojedynczych publikacji na temat run, zabezpieczeń, istot. Niestety, żadna z nich nie znajdowała się w Londyńskiej Bibliotece.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne zbiory - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]03.07.19 19:22
Wybierz sobie datę!


Jej dni mijały jeden za drugim w nudzie, melancholii, marzeniach i lęku, od czasu do czasu przeplatane rozrywką jaką sama sobie organizowała. Wyjściem do pubu, podrywaniem nieznajomych, oglądaniem kolejnych magicznych cudactw i modleniem się o to, by tym razem nie cisnąć w nikogo ognistą kulą.
Możliwe, że Kajka miała dość martwienia się o nią - i o jej nieporadność powiązaną z buntem jaki wciąż od czasu do czasu się w niej budził. Bardzo możliwe, że bała się że Meg w końcu złapie przypadkowego czarodzieja i wygarnie mu wszystko co myśli o tym ich świecie i spapranej polityce i narobi sobie problemów większych niż zwykle.
W każdym razie zabrała Meg do magicznej biblioteki. Attenberry miała już dość przejmowania się tym, co może się wydarzyć. Przepłakała swoje i trzęsła się już w kącie. Nic nie mogła zrobić, a wszystko co się działo było przecież winą czarodziejów. Nie będzie się zamykała bo im zagraża.
Tak czy inaczej przeglądała kolejne tomiszcza z błyskiem w spojrzeniu. Była w swoim żywiole. Kochała zapach książek i kochała ich zawartość. Skoro nie-czarodzieje mają tak niesamowite rzeczy w głowach, na co mogli wpaść czarodzieje, w jakie niesamowite krainy ją zabiorą? Kajka mówiła, że tutejsze książki bywają dziwne i robią rzeczy, ale to nawet lepiej.
Poprawiła spódnicę, żeby ta nie zamiatała podłogi, kiedy kucnęła przeglądać książki w dolnej części. Mimo koszmaru anomalii, magiczny świat ją pociągał. Wiedziała przecież, że magia musi być prawdziwa, a teraz wierzyła że są rzeczy w które nawet czarodzieje nie wierzyli. I tego szukała, tego co nawet czarodzieje uważają za legendy i mity, to dopiero musi być wspaniałość!
Wyjęła jedną z książek dopiero po chwili. Miała śmieszną okładkę, nijak nie była opisana ale róg na jej wierzchu zachęcił ją, by chociaż spróbować. Otworzyła ją z przodu, z nadzieją że odnajdzie tytuł lub spis treści i w tej chwili dobiegło do niej ciche powarkiwanie.
Zaśmiała się na nie, wcale nie zdziwiona, raczej poruszona tym, że nie wszystkie książki są w stanie oddać swój charakter w sposób werbalny. Powinny przecież. Wydawało jej się to najbardziej w świecie naturalne - do chwili, kiedy ta kłapnęła jej w rękach i spróbowała dźgnąć jej kolano tym swoim rogiem.
Attenberry odskoczyła natychmiast, trochę na raka, podtrzymując się rękami z tyłu, a jednak cofając.
- Pewnie jesteś książką o ograch. - powiedziała zirytowana zachowaniem tomiszcza, które było tak nieuprzejme, że aż trudno je podsumować w inny sposób! Gorzej, że książce się obelga raczej nie spodobała, za to z jej dolnej części okładki wyszły jakieś takie dziwne nóżki i zaczęła biec w jej stronę. Oczy Meg rozrosły się niczym spodki, ale co zrobić, wstała i rzuciła się do ucieczki, bo nie chciała żeby ją tym rogiem podźgano. Nie krzyczała, bo obiecała nie narobić problemów, w pierwszym odruchu chciała wskoczyć na stół, ale bliżej był jakiś chłopak, więc wbiegła za niego, od tyłu go łapiąc za przedramiona i obracając w stronę książki, trochę jakby miał być jej tarczą.
- Ratuj, ratuj bo to mnie zadźga. - poprosiła, widząc że książka nie zwalnia, zaczęła cofać, ale chłopaka nie puszczała. Był młody i w sumie nie wiedziała czego się po nim spodziewać, ale chyba nawet w magicznym świecie kobieta może liczyć na drobną pomoc w bibliotece? Wśród mugoli byłoby to podanie książki z wysokiej półki, tutaj jak widać uspokojenie rogatego ogra wśród książek.
- Tylko żartowałam z tym ogrem... - dodała nieszczerze, acz lękliwie w stronę rogatej bestii.
Meg Attenberry
Meg Attenberry
Zawód : Złodziejka
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Niestety, nie mogę się wytłumaczyć, ponieważ nie jestem teraz sobą.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
https://66.media.tumblr.com/325c8e1a7af4b4ef1851975e09687ecd/tumblr_ohj9mzZcl31veydt5o1_500.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6727-meg-attenberry https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]03.07.19 19:22
The member 'Meg Attenberry' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Magiczne zbiory - Page 7 N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Magiczne zbiory - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Magiczne zbiory [odnośnik]11.07.19 14:39
Czy na świecie było coś bardziej fascynującego od dziewczyn, świnek morskich, rubryki towarzyskiej "Czarownicy" i zaawansowanych starożytnych run? Nie dla Steffena! Do biblioteki przywiało go oczywiście to ostatnie, bo chociaż bardzo chciałby posiadać całą kolekcję słowników i opracowań naukowych, to nie było go jeszcze stać na droższe tomiszcza. Dlatego regularnie udawał się tutaj aby powtarzać bardziej zaawansowane runy i kompletować swoje notatki. Spędził już godzinę przy stole, gdy naszła go chęć aby rozprostować zesztywniałe kości. Praca biurowa czasem go dobijała, a w dodatku wpadł do biblioteki tuż po tyłkogodzinach w Ministerstwie.
Znał już na pamięć cały dział dotyczący run i klątw, więc - spragniony przygody - udał się w stronę zoologii. Zawsze lubił opiekę nad magicznymi stworzeniami, niemagicznymi zresztą też. Inne zainteresowania pochłaniały go zbyt mocno, by mógł zgłębić temat, ale w wolnych chwilach lubił przeglądać słodkie rysunki i zdjęcia kugucharów, kotków i chomiczków. Odruchowo skierował się w stronę działu o gryzoniach (przed laty spędzał tu dużo czasu, próbując rozeznać, co może bezpiecznie strawić żołądek szczura), gdy nagle wpadła na niego młodziutka blondynka! Nie zdążył jednak ocenić jej urody (na pierwszy rzut oka była między siódemką a dziesiątką, ale Steff nie był na tyle powierzchowny by oceniać dziewczyny po pierwszym spojrzeniu!), bo wręcz rzuciła się na niego, prosząc o pomoc!
Steff lubił gdy, dziewczyny na niego leciały (nieczęsto), a jeszcze bardziej lubił czuć się bohaterem! No proszę, co za przygoda! Wyprostował się dumnie, oszacował niebezpieczeństwo i...
...rozczarował. Myślał, że naprawdę dzieje się tutaj coś poważniejszego.
-Eee...już się robi. - wydusił elokwentnie, bo proza sytuacji skutecznie zabiła planowany patos jego wypowiedzi. Następnie bohatersko podszedł do książki, odważnie przy niej przykucnął i zwinnie omijając rogi, czule pogłaskał okładkę.
-Dooobra książka! - zapewnił spokojnie.
Rogi znieruchomiały, nóżki cofnęły się, tom zesztywniał, a Steff wziął podręcznik do rąk i wstał, omiatając nieznajomą rozbawionym spojrzeniem.
-Przespałaś pierwszy rok zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami? - zażartował z triumfalnym uśmieszkiem, choć dowcip brzmiał nienaturalnie w jego ustach i wzbudzał ukłucie wyrzutów sumienia w głębi serca. Był w końcu miłym chłopakiem i najchętniej pocieszyłby przestraszoną niewiastę, ale właśnie przez takie zachowanie wychodził zawsze na frajera. Will był dupkiem i miał pełno wielbicielek, a dziewczyny lubiły go tym bardziej, im bardziej drwił z nich i całego świata. Steff postanowił więc trochę poćwiczyć strategie starszego brata, zwłaszcza, że okazja sama wskoczyła (dosłownie) w jego ramiona.


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen

Strona 7 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Magiczne zbiory
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach