Magiczne zbiory
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Magiczne zbiory
Wystrój utrzymany jest w zgodzie z architekturą budynku. Z wejścia zaskakują swoimi mocarnymi wielkościami wysokie regały z książkami. Aby ułatwić znajdowanie odpowiedniej lektury, co rusz ustawiono bezpieczne drabiny z podestem otoczonym barierką, umozliwiając czarodziejom poruszanie się wzdłuż wyższych kondygnacji półek, przesuwając się po szynach drabiny z pomocą magicznego zaklęcia: Depulso, popychającego podest dalej. Wstępu mugolom do tego miejsca broni magiczne zaklęcie otaczające pobliskie korytarze, wywołujące w mugolach poczucie, że czegoś zapomnieli zrobić i natychmiast powinni opuścić teren wokół katedry, udając się w inną lokalizację. Zaczarowane księgi znajdują się również w innych częściach sali, tutaj jednak są zgromadzone ich największe zbiory.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:06, w całości zmieniany 2 razy
Ostatnie pojedynki tylko potwierdziły jego pełną dyspozycyjność do walk z przeciwnikami. Pozostało teraz tylko czekać na kolejne tury, może zdobędzie tytuł mistrza półrocza, albo mistrza pojedynków w tym roku? Co prawda o tym nigdy by nie śnił bądź marzył, ale to byłaby ciekawa perspektywa. i pokazałby siostrze, że nie trzeba iść tak jak szlachta chce, tylko wystarczy wypracować swe zdolności i można osiągnąć dosłownie wszystko. Nawet sympatię niektórych szlachciców, czego normalnie się nawet niekiedy nie oczekuje.
A więc tym chętniej nauczy się oburęczności. Będzie zaskakiwać swych przeciwników własnymi dodatkowymi zdolnościami. Ale na razie musiał skupić swe myśli nieco na innej płaszczyźnie, bo nie należało przecież ignorować towarzystwa Carter. - W sumie ... fakt, trochę czasu minęło. gdzieś tak z ... cztery lata, dobrze liczę? skończył w myślach swą wypowiedź nie chcąc pokazywać, ile lat stracili przez jego ... no właśnie, przez narkotyki. Ale ona o tym nie wie, i niechaj tak zostanie. Przynajmniej rudzielec ma pewność, że brat o jego problemach nie papla w pracy. Ani Skamander. Jedna troska mniej. - O, ciekawe. a czego się chcesz nauczyć tym razem? - zadał wesoło pytanie w stronę dziewczyny. Powinien dawno odnowić ich znajomość, ale jakoś... nie było okazji kiedy to zrobić. Może teraz się uda? - Pewnie - tyle rzekł i zaraz podążył za rudowłosą, by zająć miejsce naprzeciw niej. Położył książki o oburęczności na stolik i zerknął na dziewczynę - myśląc. Bo nie wiedział jak to powiedzieć i zakręcić, by prawda nie wyszła na jaw. Przed bratem i Selwynem nie może teraz nic skrywać, ale nie było mowy o tym, że ma być szczery wobec swych dawnych osób.
- Ja niezmiennie siedzę u Ollivandera. Pamiętasz pewnie, jak uciekałem w różne miejsca kiedy był czas, by zająć się badaniem tworzenia różdżek. Do dziś ta pasja mnie nie opuściła jak widać. - tak, uśmiech, mówienie półprawdy, która była przedstawiana jako prawdziwa rzeczywistość. Tak, to jest klucz do jego sukcesu, do zatuszowania ciemniejszej karty. - A ty co robisz? Poszłaś w końcu na ten kurs aurorski? - zaraz odbił pytanie chcąc, by nie zaczęła przypadkiem drążyć w kwestię jego pracoholizmu. Przecież w Hogwarcie gdyby nie kuguchar, to by ciągle przychodził spóźniony na pierwsze lekcje. Ale teraz już jest lepiej. Mimo wszystko budzik działa od niedawna, bo powrócił do swego kompana zdrowy. Barry zaraz sięgnął po pierwszą z brzegu księgę i otworzył na pierwszych słowach. Można zarówno czytać, jak i rozmawiać cichym głosem, jeśli się umie.
A więc tym chętniej nauczy się oburęczności. Będzie zaskakiwać swych przeciwników własnymi dodatkowymi zdolnościami. Ale na razie musiał skupić swe myśli nieco na innej płaszczyźnie, bo nie należało przecież ignorować towarzystwa Carter. - W sumie ... fakt, trochę czasu minęło. gdzieś tak z ... cztery lata, dobrze liczę? skończył w myślach swą wypowiedź nie chcąc pokazywać, ile lat stracili przez jego ... no właśnie, przez narkotyki. Ale ona o tym nie wie, i niechaj tak zostanie. Przynajmniej rudzielec ma pewność, że brat o jego problemach nie papla w pracy. Ani Skamander. Jedna troska mniej. - O, ciekawe. a czego się chcesz nauczyć tym razem? - zadał wesoło pytanie w stronę dziewczyny. Powinien dawno odnowić ich znajomość, ale jakoś... nie było okazji kiedy to zrobić. Może teraz się uda? - Pewnie - tyle rzekł i zaraz podążył za rudowłosą, by zająć miejsce naprzeciw niej. Położył książki o oburęczności na stolik i zerknął na dziewczynę - myśląc. Bo nie wiedział jak to powiedzieć i zakręcić, by prawda nie wyszła na jaw. Przed bratem i Selwynem nie może teraz nic skrywać, ale nie było mowy o tym, że ma być szczery wobec swych dawnych osób.
- Ja niezmiennie siedzę u Ollivandera. Pamiętasz pewnie, jak uciekałem w różne miejsca kiedy był czas, by zająć się badaniem tworzenia różdżek. Do dziś ta pasja mnie nie opuściła jak widać. - tak, uśmiech, mówienie półprawdy, która była przedstawiana jako prawdziwa rzeczywistość. Tak, to jest klucz do jego sukcesu, do zatuszowania ciemniejszej karty. - A ty co robisz? Poszłaś w końcu na ten kurs aurorski? - zaraz odbił pytanie chcąc, by nie zaczęła przypadkiem drążyć w kwestię jego pracoholizmu. Przecież w Hogwarcie gdyby nie kuguchar, to by ciągle przychodził spóźniony na pierwsze lekcje. Ale teraz już jest lepiej. Mimo wszystko budzik działa od niedawna, bo powrócił do swego kompana zdrowy. Barry zaraz sięgnął po pierwszą z brzegu księgę i otworzył na pierwszych słowach. Można zarówno czytać, jak i rozmawiać cichym głosem, jeśli się umie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia zapewne też zgłosiłaby się do pojedynków, ale będąc świeżo po utracie rodziców, była to ostatnia rzecz, do której miałaby głowę. W styczniu i lutym istniała dla niej praktycznie tylko praca, a jak nie praca, to odsypianie zmęczenia, ewentualnie próby dojścia do ładu z bratem, czy wałęsanie się po mieście, by pomyśleć. Dziś był właściwie pierwszy raz, kiedy od czasu dowiedzenia się o śmierci rodziców znowu pomyślała o swoich ambitnych planach nauczenia się animagii, i zupełnie spontanicznie odwiedziła bibliotekę. Bo przecież nie mogła miesiącami babrać się w smutku i żalu, musiała coś robić, cokolwiek, by się od tego oderwać i czuć, że nie siedzi bezczynnie. Może i zgłosi się na pojedynki w kolejnym miesiącu, czemu nie. To przecież też bardzo dobry element treningu, a obawiała się, że przez to, że przez ostatnie dwa miesiące częściej siedziała w Biurze niż aktywnie działała w terenie, jej umiejętności szybkiego reagowania mogły nieco zardzewieć.
- Sporo czasu. Wiele się zmieniło – zauważyła z nieznacznym uśmiechem, choć w miodowych oczach błysnął cień. Znikł jednak równie szybko, jak się pojawił. Spojrzała na Weasleya, który, przynajmniej z wyglądu, nie zmienił się wiele, może nieco wydoroślał. Nadal był tak samo chudy, wysoki i piegowaty, jak pamiętała. I rudy, jak ona. Może to, oprócz upodobania do pojedynków, sprawiło, że zakolegowali się w Hogwarcie – oboje byli rudzi.
- U Ollivandera? Brzmi ciekawie, chociaż podejrzewam, że niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami z obcymi. – Sophia mimo bycia półkrwi coś tam przecież wiedziała i zakładała, że Barry zapewne głównie sprzedaje różdżki. – Poszłam. Trochę później, niż kiedyś planowałam, bo w międzyczasie zaliczyłam mały eee... wypad do Ameryki, do swojego brata, który mieszkał tam przez dobrych kilka lat, ale ostatecznie wróciłam tutaj i kilka miesięcy temu udało mi się go ukończyć. – W pewnym momencie się zawahała, ale ostatecznie udało jej się jakoś wybrnąć. W Hogwarcie większość jej bliższych znajomych wiedziała o jej aurorskich ambicjach, ale ostatecznie Sophia poszła na kurs nie zaraz po szkole, a dwa lata później. I być może, gdyby nie utrata ukochanego, nadal siedziałaby w Ameryce, być może idąc na kurs tam, albo oddając się życiu rodzinnemu? Mimo tragedii, która ją dotknęła, wspominała te dwa lata bardzo dobrze. Wcale nie chciała wyciąć ich z życia i udawać, że nie miały miejsca, chociaż nadal nie potrafiła w pełni pogodzić się z tym, co się stało. To był jeden z powodów, dla których wróciła do Anglii i złożyła podanie o przyjęcie na kurs aurorski.
- Od ubiegłego lata jestem dumnym aurorem. Co prawda nadal się uczącym, ale zawsze – uśmiechnęła się nieco śmielej, dłonią niemal bezwiednie gładząc grzbiet jednej z książek.
- Sporo czasu. Wiele się zmieniło – zauważyła z nieznacznym uśmiechem, choć w miodowych oczach błysnął cień. Znikł jednak równie szybko, jak się pojawił. Spojrzała na Weasleya, który, przynajmniej z wyglądu, nie zmienił się wiele, może nieco wydoroślał. Nadal był tak samo chudy, wysoki i piegowaty, jak pamiętała. I rudy, jak ona. Może to, oprócz upodobania do pojedynków, sprawiło, że zakolegowali się w Hogwarcie – oboje byli rudzi.
- U Ollivandera? Brzmi ciekawie, chociaż podejrzewam, że niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami z obcymi. – Sophia mimo bycia półkrwi coś tam przecież wiedziała i zakładała, że Barry zapewne głównie sprzedaje różdżki. – Poszłam. Trochę później, niż kiedyś planowałam, bo w międzyczasie zaliczyłam mały eee... wypad do Ameryki, do swojego brata, który mieszkał tam przez dobrych kilka lat, ale ostatecznie wróciłam tutaj i kilka miesięcy temu udało mi się go ukończyć. – W pewnym momencie się zawahała, ale ostatecznie udało jej się jakoś wybrnąć. W Hogwarcie większość jej bliższych znajomych wiedziała o jej aurorskich ambicjach, ale ostatecznie Sophia poszła na kurs nie zaraz po szkole, a dwa lata później. I być może, gdyby nie utrata ukochanego, nadal siedziałaby w Ameryce, być może idąc na kurs tam, albo oddając się życiu rodzinnemu? Mimo tragedii, która ją dotknęła, wspominała te dwa lata bardzo dobrze. Wcale nie chciała wyciąć ich z życia i udawać, że nie miały miejsca, chociaż nadal nie potrafiła w pełni pogodzić się z tym, co się stało. To był jeden z powodów, dla których wróciła do Anglii i złożyła podanie o przyjęcie na kurs aurorski.
- Od ubiegłego lata jestem dumnym aurorem. Co prawda nadal się uczącym, ale zawsze – uśmiechnęła się nieco śmielej, dłonią niemal bezwiednie gładząc grzbiet jednej z książek.
Jeśli ma zarówno chęci jak i czas, to może z rudzielcem poćwiczyć pojedynki. On to z przyjemnością zrobi i rozwinie swe umiejętności. Kto wie, czy wtedy lepiej będzie walczyć na arenach? Może będzie tylko lepiej, i szybciej wygra swe pojedynki. Może porozmawia z bratem na ten temat, w ramach nauki oburęczności o! Bo musi tez pomyśleć o ćwiczeniach praktycznych, jeśli chce dobrze opanować oburęczność. Może jako auror pojmie zamiary brata i chętnie zdzieli Barry'ego poćwiczy z nim kilka drobnych zaklęć.
Lecz na razie musi zająć się teorią. Jak on miał ochotę tego nie robić, ale wiedział, że bez tego nie zrobi następnego kroku. Przynajmniej nie będzie sam w tej bibliotece - co jest w sumie dla niego pocieszające. Zamiast swego kuguchara, który jako zwierzę pewnie nie może wchodzić do publicznych budynków, ma żywą istotę, o krwi i kości.
- Jak to każdy, lecz mam znajomych u Ollivanderów i może pójdzie szybciej, niż przypuszczam. - odrzekł swobodnie, z lekkim uśmiechem na ustach, który przy kościstej szczęce może nie wyglądał najlepiej, ale na pewno nie groźnie. Zaraz jednak zaczęła mówić mówić o wypadzie do Ameryki, czego wysłuchał oczywiście. A więc niedawno wróciła do Anglii i dopiero wtedy zaczęła robić ten staż. Rudzielec nie podejrzewałby ją o to, że mogłaby odroczyć swa pasję.- Wiesz, nie chcesz - to nie mów, twoja sprawa, dlaczego tam wyjechałaś. Ważne i wróciłaś, by iść swymi marzeniami. - tylko tyle rzekł, bo raczej podejrzewał, że pod tym eee kryje się coś więcej, niż tylko mały wypad do bara w Ameryce. Ale no jak mówił - to jest jej, nie jego sprawa. Jak chce tak mówić, niech tak mówi. on sam wie, jak to jest trzymać sekrety w tajemnicy przed innymi, tylko Sophia musiałaby się nauczyć lepiej maskować mowę. W końcu kto lepiej nie rozpozna kłamcę, jak sam kłamca.
- Ale dobra, skoro jesteś aurorem, to co ciebie tutaj sprowadza? Nie mów, że szukasz informacji z czasów antycznych. - zaraz gładko postanowił zmienić temat na wygodniejszy - z pewnością dla niej, niż dla rudzielca, który spojrzał na pierwszy akapit.
Wprowadzenie. Zabawne, będzie czytać o tym, kiedy były pierwsze objawy wykorzystywania tejże zdolności? Jak się jej uczono w średniowieczu? A może sam też te wskazówki wykorzysta później?
Lecz na razie musi zająć się teorią. Jak on miał ochotę tego nie robić, ale wiedział, że bez tego nie zrobi następnego kroku. Przynajmniej nie będzie sam w tej bibliotece - co jest w sumie dla niego pocieszające. Zamiast swego kuguchara, który jako zwierzę pewnie nie może wchodzić do publicznych budynków, ma żywą istotę, o krwi i kości.
- Jak to każdy, lecz mam znajomych u Ollivanderów i może pójdzie szybciej, niż przypuszczam. - odrzekł swobodnie, z lekkim uśmiechem na ustach, który przy kościstej szczęce może nie wyglądał najlepiej, ale na pewno nie groźnie. Zaraz jednak zaczęła mówić mówić o wypadzie do Ameryki, czego wysłuchał oczywiście. A więc niedawno wróciła do Anglii i dopiero wtedy zaczęła robić ten staż. Rudzielec nie podejrzewałby ją o to, że mogłaby odroczyć swa pasję.- Wiesz, nie chcesz - to nie mów, twoja sprawa, dlaczego tam wyjechałaś. Ważne i wróciłaś, by iść swymi marzeniami. - tylko tyle rzekł, bo raczej podejrzewał, że pod tym eee kryje się coś więcej, niż tylko mały wypad do bara w Ameryce. Ale no jak mówił - to jest jej, nie jego sprawa. Jak chce tak mówić, niech tak mówi. on sam wie, jak to jest trzymać sekrety w tajemnicy przed innymi, tylko Sophia musiałaby się nauczyć lepiej maskować mowę. W końcu kto lepiej nie rozpozna kłamcę, jak sam kłamca.
- Ale dobra, skoro jesteś aurorem, to co ciebie tutaj sprowadza? Nie mów, że szukasz informacji z czasów antycznych. - zaraz gładko postanowił zmienić temat na wygodniejszy - z pewnością dla niej, niż dla rudzielca, który spojrzał na pierwszy akapit.
Wprowadzenie. Zabawne, będzie czytać o tym, kiedy były pierwsze objawy wykorzystywania tejże zdolności? Jak się jej uczono w średniowieczu? A może sam też te wskazówki wykorzysta później?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby Sophia wiedziała więcej o zamiarach Barry’ego, na pewno i ją zaciekawiłaby tematyka oburęczności i chyba miałaby w głowie kolejny cel po wymarzonej nauce animagii, bo, jakby nie patrzeć, w zawodzie aurora byłaby to niezwykle przydatna zdolność, której warto było poświęcić czas i uwagę. Może gdyby kiedyś, w nieokreślonej, wciąż mglistej przyszłości, była oburęczną i animagiem, w Biurze nie traktowano by jej z przymrużeniem oka tylko dlatego, że była kobietą i to młodą, kilka miesięcy po szkoleniu. Sophia tak już miała, że lubiła udowadniać innym swoją wartość i udowadniać, że się mylili, lekceważąc ją. Może nie była wybitnie uzdolnioną czarownicą, bo zawsze byli lepsi, i w szkole i na kursie, ale ciężką pracą, ambicją i wytrwałością mogła osiągnąć wiele.
- Może, nie znam się na tych układach. W takim razie życzę ci powodzenia, Barry – rzekła, na moment się zamyślając. – Chciałam odwiedzić brata, zobaczyć, jak żyje i poznać trochę innej kultury. Nawet nie zauważyłam, kiedy planowany miesiąc zamienił się w prawie dwa lata, tak bardzo wciągnęło mnie to nowe życie – dodała. Nie planowała tego, wyjeżdżając. Miały to być właściwie wakacje, jednak spodobało jej się tak bardzo, że postanowiła odwlec pójście na kurs, bo przecież to, czy poszłaby od razu, czy rok lub dwa później, niewiele zmieniało, i tak musiałaby uczyć się tego samego, a pozbawiłaby się wtedy wyjątkowych przeżyć i możliwości nauczenia się wielu innych rzeczy, a także nawiązania niezwykłych znajomości, jak ta z Jamesem. Czym były naiwne szkolne marzenia w starciu z ogromem nowych doznań? Pod wpływem Jamesa i rosnącego uczucia do niego była nawet bardzo bliska zmiany swoich szkolnych planów, był krótki epizod, kiedy chciała zostać uzdrowicielem, jak on, ale niedostanie się na kurs nieco ją otrzeźwiło, chociaż nauczenie się podstaw magii leczniczej w tamtym okresie miało jednak okazać się dodatkowym atutem podczas szkolenia aurorskiego. Do szkolnych planów powróciła dopiero, gdy jej amerykański sen dobiegł końca i zdała sobie sprawę, że naprawdę czuje powołanie do walki z czarną magią. Była to już dojrzała, w pełni przemyślana decyzja, więc może nawet dobrze się stało, że dostała te dodatkowe dwa lata.
- I wiesz co, Barry? Nie żałuję, że tam pojechałam. Mimo wszystko – powiedziała po chwili. Nawet jeśli James nie żył, wspomnienia tych dwóch lat pozostaną na zawsze w jej pamięci.
- Tylko własna ciekawość i chęć poszerzenia umiejętności, co jest ważne dla każdego aurora – odrzekła; czasem aurorzy musieli szukać jakichś informacji potrzebnych w prowadzonych sprawach, ale tym razem była to wyłącznie jej własna inicjatywa, którą wykrzesała z siebie po dwóch miesiącach względnego marazmu i funkcjonowania w systemie praca-sen.
- Może, nie znam się na tych układach. W takim razie życzę ci powodzenia, Barry – rzekła, na moment się zamyślając. – Chciałam odwiedzić brata, zobaczyć, jak żyje i poznać trochę innej kultury. Nawet nie zauważyłam, kiedy planowany miesiąc zamienił się w prawie dwa lata, tak bardzo wciągnęło mnie to nowe życie – dodała. Nie planowała tego, wyjeżdżając. Miały to być właściwie wakacje, jednak spodobało jej się tak bardzo, że postanowiła odwlec pójście na kurs, bo przecież to, czy poszłaby od razu, czy rok lub dwa później, niewiele zmieniało, i tak musiałaby uczyć się tego samego, a pozbawiłaby się wtedy wyjątkowych przeżyć i możliwości nauczenia się wielu innych rzeczy, a także nawiązania niezwykłych znajomości, jak ta z Jamesem. Czym były naiwne szkolne marzenia w starciu z ogromem nowych doznań? Pod wpływem Jamesa i rosnącego uczucia do niego była nawet bardzo bliska zmiany swoich szkolnych planów, był krótki epizod, kiedy chciała zostać uzdrowicielem, jak on, ale niedostanie się na kurs nieco ją otrzeźwiło, chociaż nauczenie się podstaw magii leczniczej w tamtym okresie miało jednak okazać się dodatkowym atutem podczas szkolenia aurorskiego. Do szkolnych planów powróciła dopiero, gdy jej amerykański sen dobiegł końca i zdała sobie sprawę, że naprawdę czuje powołanie do walki z czarną magią. Była to już dojrzała, w pełni przemyślana decyzja, więc może nawet dobrze się stało, że dostała te dodatkowe dwa lata.
- I wiesz co, Barry? Nie żałuję, że tam pojechałam. Mimo wszystko – powiedziała po chwili. Nawet jeśli James nie żył, wspomnienia tych dwóch lat pozostaną na zawsze w jej pamięci.
- Tylko własna ciekawość i chęć poszerzenia umiejętności, co jest ważne dla każdego aurora – odrzekła; czasem aurorzy musieli szukać jakichś informacji potrzebnych w prowadzonych sprawach, ale tym razem była to wyłącznie jej własna inicjatywa, którą wykrzesała z siebie po dwóch miesiącach względnego marazmu i funkcjonowania w systemie praca-sen.
Nie można było zaprzestawać na jednej rzeczy, jeżeli chciało się kształcić dalej swe umiejętności. Rudzielec o tym wiedział i zaczynał żałować, że wcześniej o tym nie pomyślał, kilka lat temu, co może by zmieniło jego aktualną przyszłość. Może nawet by i badał rdzenie różdżek, próbował nawet stworzyć coś unikatowego, może i nawet kolejne bronie czarodziejów, które nie będą oparte tylko i wyłącznie na małym patyku. Lecz na razie może o tym zapomnieć, bo nie ma wystarczająco pieniędzy na takie drogie badania jak i osób, które by mu w tym pomogły. Nie licząc młodego Titusa, ale i tak jedna dodatkowa osoba przy małym doświadczeniu z różdżkami to za mało. Tak więc zamiast badań, szkole swe umiejętności. Może kiedyś chciał być animagiem, by chadzać ze swym kugucharem gdzie się by dało, ale teraz jakoś o tym nie myśli. - Cieszę się. - rzucił mimo, iż to jakoś nie pochłonęło zbyt mocno. Znaczy... dobrze że jej się podobało, że ją to wciągnęło, wchłonęło i zabrało cenny dla każdego stworzenia czas, ale ... no serio, to jakoś jego nie kręciło. Z resztą wolałby bardziej czytać, by wiedzieć co potem musi robić podczas treningu z bratem.
-i wiesz co Barry? Nie da się dokładnie zarejestrować, kiedy po raz pierwszy odkryto możliwość posługiwania się różdżką. - Mimo wszystko jednakże kto się tego nauczył, niechętnie dzielił się tą wiedzą z drugą osobą bojąc się, że sekret zostanie upowszechniony, a osoba o pewnej pozycji nagle zostanie przegraną z powodu tego, że jego ciężko zapracowany talent zostanie upowszechniony. Udało się jednak dowieść, że najlepszym i najstarszym sposobem na nauczenie się tej zdolności jest rzucanie zaklęć drugą ręką, co nie jest łatwe. Co prawda magia krwi od urodzenia krąży po całym ciele - dlatego dzieci póki nie ukończą pewnego wieku mogą czarować bez pomocy różdżek, najczęściej używając przy tym gwałtownych przypływów emocjonalnych, lecz gdy ów wiek zostanie przekroczony, moc przechodzi na rękę, którą się na co dzień posługuje. - chęć poszerzenia umiejętności Nie jest to łatwe rozciągnąć płynącą magię w jednej dłoni do drugiej dłoni, jeśli wcześniej nie straciło się tej pierwotnej w jakimś wypadku. Potrzeba do tego dużo skupienia, determinacji i nieustannego ćwiczenia, ponieważ bez tego można całkiem szybko stracić ową umiejętność, nawet jeśli się pracowało nad nią całe lata. -aurora.
Rudzielec kątem ucha słyszał co niektóre słowa dziewczyny jednocześnie czytając treść książki, która domagała się dalszego czytania, ale nie mógł jej pozostawić bez odpowiedzi. Dlatego uśmiechnął się w jej stronę - dając samemu milisekundy na ułożenie tego co powiedział, a przynajmniej tego co od niej usłyszał. I wiesz co Barry? Mimo wszystko chęć poszerzenia umiejętności aurora. Nie, coś chyba pomylił, ale co tam, będzie improwizować.
- A co ty chcesz poszerzać ze swych umiejętności. Z czego co ja wiem aurorom pomagają praktyki z walk, co zwiększa wasze statystyki odnoście łapania czarnoksiężników. - próbował postawić swój argument i chciał jej wysłuchać tym razem do końca. Bo w sumie nie wiedział, co takiego aurorzy chcą poszerzać prócz swej bitewności.
-i wiesz co Barry? Nie da się dokładnie zarejestrować, kiedy po raz pierwszy odkryto możliwość posługiwania się różdżką. - Mimo wszystko jednakże kto się tego nauczył, niechętnie dzielił się tą wiedzą z drugą osobą bojąc się, że sekret zostanie upowszechniony, a osoba o pewnej pozycji nagle zostanie przegraną z powodu tego, że jego ciężko zapracowany talent zostanie upowszechniony. Udało się jednak dowieść, że najlepszym i najstarszym sposobem na nauczenie się tej zdolności jest rzucanie zaklęć drugą ręką, co nie jest łatwe. Co prawda magia krwi od urodzenia krąży po całym ciele - dlatego dzieci póki nie ukończą pewnego wieku mogą czarować bez pomocy różdżek, najczęściej używając przy tym gwałtownych przypływów emocjonalnych, lecz gdy ów wiek zostanie przekroczony, moc przechodzi na rękę, którą się na co dzień posługuje. - chęć poszerzenia umiejętności Nie jest to łatwe rozciągnąć płynącą magię w jednej dłoni do drugiej dłoni, jeśli wcześniej nie straciło się tej pierwotnej w jakimś wypadku. Potrzeba do tego dużo skupienia, determinacji i nieustannego ćwiczenia, ponieważ bez tego można całkiem szybko stracić ową umiejętność, nawet jeśli się pracowało nad nią całe lata. -aurora.
Rudzielec kątem ucha słyszał co niektóre słowa dziewczyny jednocześnie czytając treść książki, która domagała się dalszego czytania, ale nie mógł jej pozostawić bez odpowiedzi. Dlatego uśmiechnął się w jej stronę - dając samemu milisekundy na ułożenie tego co powiedział, a przynajmniej tego co od niej usłyszał. I wiesz co Barry? Mimo wszystko chęć poszerzenia umiejętności aurora. Nie, coś chyba pomylił, ale co tam, będzie improwizować.
- A co ty chcesz poszerzać ze swych umiejętności. Z czego co ja wiem aurorom pomagają praktyki z walk, co zwiększa wasze statystyki odnoście łapania czarnoksiężników. - próbował postawić swój argument i chciał jej wysłuchać tym razem do końca. Bo w sumie nie wiedział, co takiego aurorzy chcą poszerzać prócz swej bitewności.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia zauważyła, że Barry w którymś momencie odpłynął, zapewne absorbując się lekturą. Sama, czytając, też często miała problem, żeby jednocześnie skupić się na uważnym czytaniu i na słuchaniu, co ktoś do niej mówi, więc nie miała do niego pretensji. Umilkła więc; nie widzieli się od dawna, wiele się zmieniło, dlaczego miałaby sądzić, że zaciekawi go jej opowieść o jej życiu za oceanem albo o pracy aurora?
Raczej nie. Rzuciła mu więc jeszcze spojrzenie, po czym sama otworzyła jedną z książek i zaczęła ją przeglądać. Już od dawna czytała różne pozycje poświęcone nauce animagii i podszkalała się w transmutacji, która nigdy nie szła jej tak dobrze jak zaklęcia i obrona przed czarną magią, ale była bardzo potrzebna, jeśli chciała przemieniać się w zwierzę. Dla aurora byłaby to cenna umiejętność; w niektóre miejsca dużo łatwiej było się dostać pod postacią na przykład kota. Niewielu ludzi zwracało uwagi na uliczne koty, tak powszechne w całym Londynie i innych miastach, więc ryzyko wykrycia byłoby znacznie mniejsze. Dzięki takiej umiejętności Sophia poczułaby się też bardziej przydatna i kto wie, może bardziej liczono by się z nią w pracy, gdyby dysponowała dodatkowym, tak rzadkim atutem?
- To również jest ważne, ale nie tylko. Nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność może nam się przydać pewnego dnia – zauważyła. Czasami nawet niby niepozorna wiedza o świecie mugoli, którą wielu jej czarodziejskich znajomych całkowicie bagatelizowało, mogła się okazać przydatna w niektórych okolicznościach, bo przedmioty, które dla większości czarodziejów mogły być tylko nieprzydatnymi gratami o nieznanym zastosowaniu, w rękach Sophii, która sporo o tym świecie wiedziała, mogły stać się alternatywną bronią, gdyby została pozbawiona różdżki i była zdana tylko na siebie. A i tak mogło być. Nie można było w stu procentach polegać wyłącznie na różdżce. – Lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność, żeby nie dać się zaskoczyć. Same umiejętności rzucania zaklęć to nie wszystko.
Sophia była praktyczna i trzeźwo oceniała rzeczywistość, a także pragnęła zwiększyć swoje szanse, by samej nie stać się ofiarą. Z czarną magią nie było żartów. Jeśli coś miało choć raz uratować jej skórę, było warte zachodu.
- Chyba naprawdę ta praca zaczyna mnie skrzywiać – westchnęła, przewracając kolejną stronę. – Wolę nie myśleć, co będzie za kilka, kilkanaście lat.
Stanie się zgorzkniałą starą panną widzącą zagrożenie wszędzie, nawet w najbardziej błahych gestach?
Raczej nie. Rzuciła mu więc jeszcze spojrzenie, po czym sama otworzyła jedną z książek i zaczęła ją przeglądać. Już od dawna czytała różne pozycje poświęcone nauce animagii i podszkalała się w transmutacji, która nigdy nie szła jej tak dobrze jak zaklęcia i obrona przed czarną magią, ale była bardzo potrzebna, jeśli chciała przemieniać się w zwierzę. Dla aurora byłaby to cenna umiejętność; w niektóre miejsca dużo łatwiej było się dostać pod postacią na przykład kota. Niewielu ludzi zwracało uwagi na uliczne koty, tak powszechne w całym Londynie i innych miastach, więc ryzyko wykrycia byłoby znacznie mniejsze. Dzięki takiej umiejętności Sophia poczułaby się też bardziej przydatna i kto wie, może bardziej liczono by się z nią w pracy, gdyby dysponowała dodatkowym, tak rzadkim atutem?
- To również jest ważne, ale nie tylko. Nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność może nam się przydać pewnego dnia – zauważyła. Czasami nawet niby niepozorna wiedza o świecie mugoli, którą wielu jej czarodziejskich znajomych całkowicie bagatelizowało, mogła się okazać przydatna w niektórych okolicznościach, bo przedmioty, które dla większości czarodziejów mogły być tylko nieprzydatnymi gratami o nieznanym zastosowaniu, w rękach Sophii, która sporo o tym świecie wiedziała, mogły stać się alternatywną bronią, gdyby została pozbawiona różdżki i była zdana tylko na siebie. A i tak mogło być. Nie można było w stu procentach polegać wyłącznie na różdżce. – Lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność, żeby nie dać się zaskoczyć. Same umiejętności rzucania zaklęć to nie wszystko.
Sophia była praktyczna i trzeźwo oceniała rzeczywistość, a także pragnęła zwiększyć swoje szanse, by samej nie stać się ofiarą. Z czarną magią nie było żartów. Jeśli coś miało choć raz uratować jej skórę, było warte zachodu.
- Chyba naprawdę ta praca zaczyna mnie skrzywiać – westchnęła, przewracając kolejną stronę. – Wolę nie myśleć, co będzie za kilka, kilkanaście lat.
Stanie się zgorzkniałą starą panną widzącą zagrożenie wszędzie, nawet w najbardziej błahych gestach?
Może gdyby był w lepszym nastroju, gdyby nie był zainteresowany tylko swoim priorytetem, gdyby chciał słuchać innych, to by pewnie dalej ciągnął rozmowę o podróżach. Ciągnąłby, gdyby był mimo sam osobiście zafascynowany, lecz teraz jego nie ciągnie do podróży. Wręcz pozytywnie nie jest do nich nastawiony, z powodów osobistych.
Lecz tymczasem dalej skupił się na treści księgi. Ta chwila milczenia tylko zachęciła rudzielca do skupienia uwagi na treści. Tak więc dowiedział się też o innych, mniej wygodnych sposobach nauki oburęczności, jak i zaczął oglądać, jak wyglądają ruchy niektórych zaklęć z innej ręki. W końcu to było istotne, jeśli nie chciało się pomylić zaklęcia, a ruch różdżką jest różny w dłoniach. W pokoju trochę sam popróbuje zanim uda się do brata. Bo w końcu kto nie lepiej, jak auror tego nauczy. Najlepiej by było, gdyby sobie znalazł osobę, która opanowała ową zdolność, lecz nikogo takiego nie zna. Tak więc pozostała mu jedynie nauka indywidualna.
- A jakiej jeszcze umiejętności chcesz się nauczyć? - zapytał wprost, bo chyba nadal nie chciała tego wyjawić. Co prawda on sam nie powiedział o czym czyta, ale to ona ciągle mówi o dodatkowych umiejętnościach i wiedzy, która może pomóc aurorom. A Barry no cóż, nie jest aurorem, wystarczy że brat jest. I jakoś jego nie ciągnie do tego zawodu, mimo iż lubi się pojedynkować.
Przewrócił kolejne kartki stron, kiedy ich rozmowa dalej szła w tematykę aurorów. - Nie mnie oceniać, czego wy się tam uczycie na tym szkoleniu. Ja wolę sam dokształcać swe umiejętności w pojedynkach. - powiedział zerkając na rudowłosą. Barry nie ma pojęcia, przez co oni tam muszą przechodzić, lecz jemu podoba się to, w jaki sposób sam ćwiczy pojedynki. Oczywiście większość jest nielegalnych, ale nie wypada o tym wspominać przy aurorze. Z resztą ostatnio wygrał wszystkie pojedynki ze stycznia i z bieżącego miesiąca. T raczej powinno świadczyć o jego wysokiej formie.- Ja tam nie wiem co y w tym widzicie. Ty jak i mój brat. Całego świata przecież nie zbawicie. Twój brat też jest aurorem?- dodał wzdychając cicho. Oczywiście, powinno się chwalić za wybór ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, lecz czy oni wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nie uratują świata? Że nie zbawią wszystkich? Że kiedyś ta ich siła kiedyś może przerodzić się w słabość?
Że tak naprawdę w każdym czarodzieju jest cząstka zła i najbezpieczniej to byłoby wszystkich zamknąć w celi?
Lecz tymczasem dalej skupił się na treści księgi. Ta chwila milczenia tylko zachęciła rudzielca do skupienia uwagi na treści. Tak więc dowiedział się też o innych, mniej wygodnych sposobach nauki oburęczności, jak i zaczął oglądać, jak wyglądają ruchy niektórych zaklęć z innej ręki. W końcu to było istotne, jeśli nie chciało się pomylić zaklęcia, a ruch różdżką jest różny w dłoniach. W pokoju trochę sam popróbuje zanim uda się do brata. Bo w końcu kto nie lepiej, jak auror tego nauczy. Najlepiej by było, gdyby sobie znalazł osobę, która opanowała ową zdolność, lecz nikogo takiego nie zna. Tak więc pozostała mu jedynie nauka indywidualna.
- A jakiej jeszcze umiejętności chcesz się nauczyć? - zapytał wprost, bo chyba nadal nie chciała tego wyjawić. Co prawda on sam nie powiedział o czym czyta, ale to ona ciągle mówi o dodatkowych umiejętnościach i wiedzy, która może pomóc aurorom. A Barry no cóż, nie jest aurorem, wystarczy że brat jest. I jakoś jego nie ciągnie do tego zawodu, mimo iż lubi się pojedynkować.
Przewrócił kolejne kartki stron, kiedy ich rozmowa dalej szła w tematykę aurorów. - Nie mnie oceniać, czego wy się tam uczycie na tym szkoleniu. Ja wolę sam dokształcać swe umiejętności w pojedynkach. - powiedział zerkając na rudowłosą. Barry nie ma pojęcia, przez co oni tam muszą przechodzić, lecz jemu podoba się to, w jaki sposób sam ćwiczy pojedynki. Oczywiście większość jest nielegalnych, ale nie wypada o tym wspominać przy aurorze. Z resztą ostatnio wygrał wszystkie pojedynki ze stycznia i z bieżącego miesiąca. T raczej powinno świadczyć o jego wysokiej formie.- Ja tam nie wiem co y w tym widzicie. Ty jak i mój brat. Całego świata przecież nie zbawicie. Twój brat też jest aurorem?- dodał wzdychając cicho. Oczywiście, powinno się chwalić za wybór ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, lecz czy oni wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nie uratują świata? Że nie zbawią wszystkich? Że kiedyś ta ich siła kiedyś może przerodzić się w słabość?
Że tak naprawdę w każdym czarodzieju jest cząstka zła i najbezpieczniej to byłoby wszystkich zamknąć w celi?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia zamyśliła się. Czasami sama nie wiedziała, co nią kieruje w niektórych momentach. Ambicja, ciekawość, zapobiegliwość, czy może poczucie winy? A może wszystko po trochu? Została aurorem nie tylko dlatego, że tak sobie wymarzyła będąc w szkole. To były naiwne, dziecinne mrzonki, które wcale nie musiały się spełnić, gdyby nie to, że już w dorosłym życiu zyskała dużo lepszy motywator. Mężczyzna, którego kochała, zginął potraktowany czarnomagicznym zaklęciem przez sprawcę, którego nigdy nie odnaleziono, więc nigdy nawet ani ona, ani rodzina Jamesa nie dowiedzieli się, co się za tym kryło, czy był to nieszczęśliwy przypadek, czy może nie. Przed Sophią, która nie umiała się pogodzić z tą stratą i tym, że była tak bezsilna, pojawił się nowy cel, walka z czarną magią i ludźmi, którzy jej używali, chęć sprawienia, żeby do takich przypadków nie dochodziło. Dosyć idealistyczne i nierealne podejście, bo raczej niemożliwym było całkowite wyplenienie czarnej magii, która zawsze istniała i będzie istnieć w mroku, gotowa krzywdzić kolejne niewinne istnienia, ale chciała czuć, że robi cokolwiek, żeby przynajmniej spróbować uczynić świat lepszym miejscem, nawet jeśli to się nigdy nie uda. Liczyła się z tym, że się nie uda, ale co innego mogła robić ze swoim życiem, skoro i tak odebrano jej marzenia na przyszłość, plany stworzenia rodziny i zestarzenia się u boku bliskiej osoby?
- Nie jest – powiedziała odnośnie brata, po czym wstała. Barry dotknął dość czułej struny, powiedział jej wprost to, co Sophia doskonale wiedziała, ale nie chciała tego przyznać. Nie zbawi całego świata tak, jak nie uratowała Jamesa ani rodziców. Jej praca była zaledwie kroplą w morzu. Czy to znaczyło, że jednak była nieprzydatna? Chciała myśleć, że naprawdę może coś zrobić. Wolała tak myśleć. – Chyba jednak powinnam już powoli wracać, ale... Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie – wyjaśniła swój nagły ruch. Ostatnio była zdecydowanie zbyt drażliwa. Nadal przecież nie wróciła do pełnej normalności po śmierci swoich rodziców, ale Barry o tym nie wiedział, więc nie mógł też wiedzieć, dlaczego tak dziwnie się zachowywała podczas tego spotkania, dlaczego tak nagle jej nastrój uległ znaczącej zmianie. Wystarczyło kilka zwyczajnych słów, żeby znowu poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Jej bliscy nie żyli, a ona nie przewidziała zagrożenia.
- Nie jest – powiedziała odnośnie brata, po czym wstała. Barry dotknął dość czułej struny, powiedział jej wprost to, co Sophia doskonale wiedziała, ale nie chciała tego przyznać. Nie zbawi całego świata tak, jak nie uratowała Jamesa ani rodziców. Jej praca była zaledwie kroplą w morzu. Czy to znaczyło, że jednak była nieprzydatna? Chciała myśleć, że naprawdę może coś zrobić. Wolała tak myśleć. – Chyba jednak powinnam już powoli wracać, ale... Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie – wyjaśniła swój nagły ruch. Ostatnio była zdecydowanie zbyt drażliwa. Nadal przecież nie wróciła do pełnej normalności po śmierci swoich rodziców, ale Barry o tym nie wiedział, więc nie mógł też wiedzieć, dlaczego tak dziwnie się zachowywała podczas tego spotkania, dlaczego tak nagle jej nastrój uległ znaczącej zmianie. Wystarczyło kilka zwyczajnych słów, żeby znowu poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Jej bliscy nie żyli, a ona nie przewidziała zagrożenia.
I nadal nie dostał odpowiedzi, ale już nie zamierzał tego drążyć jeśli - według niego - umyślnie ignoruje ten temat. Woli być tajemnicza - proszę bardzo. Chce doskonalić swe umiejętności, to niech to robi po swojemu, Barremu w sumie nic do tego.
Lecz szybko jego myśli zostały zabrane w inne rejony, w jej zachowanie, które wyglądało, jakby rudzielec uderzył w jeden z jej czułych punktów. Początkowo wpatrywał się w nią - w milczeniu chcąc w pełni złapać jej zachowanie i spróbować to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Zaraz wziął wdech i zamknął książkę - może na kilka sekund, sam nie wiedział. Czuł, że musi to zrobić. - jeśli cię uraziłem jakimś słowem, to wybacz, ale no nie kupuję wizji nieskończonego piekła bez żadnej skazy, bo to jest wręcz niemożliwe. Trzeba być racjonalistą, nie każdego da się uratować. - powiedział to co myśli, nie kryjąc się z tym, jak i myślał że to właśnie przez to dziewczyna zaczęła się wycofywać z konwersacji i chciała szybko uciec. Prawda bywa bolesna, fakt, nawet ta, jeśli samemu się dusi w głębi siebie. Bo raczej najważniejsza jest szczerość, niż milionowe kłamstwa, a przynajmniej w tej sprawie. - Ale jak musisz iść, to idź. Pozdrów swego brata, a ja jeszcze tu trochę posiedzę. - dodał łagodniejszym tonem i spojrzał na okładkę książki, którą chwilę temu zamknął. Zostanie i jeszcze trochę poczyta, czy to z jej towarzystwem czy nie.
Lecz szybko jego myśli zostały zabrane w inne rejony, w jej zachowanie, które wyglądało, jakby rudzielec uderzył w jeden z jej czułych punktów. Początkowo wpatrywał się w nią - w milczeniu chcąc w pełni złapać jej zachowanie i spróbować to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Zaraz wziął wdech i zamknął książkę - może na kilka sekund, sam nie wiedział. Czuł, że musi to zrobić. - jeśli cię uraziłem jakimś słowem, to wybacz, ale no nie kupuję wizji nieskończonego piekła bez żadnej skazy, bo to jest wręcz niemożliwe. Trzeba być racjonalistą, nie każdego da się uratować. - powiedział to co myśli, nie kryjąc się z tym, jak i myślał że to właśnie przez to dziewczyna zaczęła się wycofywać z konwersacji i chciała szybko uciec. Prawda bywa bolesna, fakt, nawet ta, jeśli samemu się dusi w głębi siebie. Bo raczej najważniejsza jest szczerość, niż milionowe kłamstwa, a przynajmniej w tej sprawie. - Ale jak musisz iść, to idź. Pozdrów swego brata, a ja jeszcze tu trochę posiedzę. - dodał łagodniejszym tonem i spojrzał na okładkę książki, którą chwilę temu zamknął. Zostanie i jeszcze trochę poczyta, czy to z jej towarzystwem czy nie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia była zmieszana. Dawniej była bardziej bezpośrednia i mniej zmienna w nastrojach. Teraz czasami sama nie rozumiała swoich emocji. Były inne, obce. Wciąż musiała na nowo odnajdywać się w nowej rzeczywistości, która nastała tamtego grudniowego dnia, gdy wysłannicy ministerstwa sztywnym, urzędowym tonem powiadomili ją o znalezieniu ciał jej rodziców. Barry o tym nie wiedział, chyba że czytał gazety i skojarzył ich nazwiska. Ale nazwisko „Carter” było dosyć popularne zarówno wśród czarodziejów jak i mugoli.
- Nie uraziłeś. Wybacz. Może trochę przesadziłam – powiedziała z lekkim zakłopotaniem. – O tym już się sama przekonałam – dodała cicho, ale nie rozwinęła swojej myśli. Może kiedyś powie mu, co się wydarzyło, ale na pewno nie teraz. Nie była gotowa. To, że się tu przypadkiem spotkali i pogawędzili pół godziny nie znaczyło, że od razu chciała się zwierzać z problemów.
- A ty swojego. Do zobaczenia, Barry. Może spotkamy się na marcowych pojedynkach... A jak nie, to na Pokątnej lub w innym miejscu? – uśmiechnęła się nieznacznie, a potem chwyciła swoje książki i opuściła bibliotekę, nie chcąc myśleć o nieprzyjemnych, ale jakże prawdziwych słowach, które wypowiedział młody mężczyzna, nie wiedząc o tym, jak bardzo mogło ją to zaboleć w kontekście grudniowych wydarzeń i poczucia winy, które od tamtego czasu w niej tkwiło.
| zt. x 2
- Nie uraziłeś. Wybacz. Może trochę przesadziłam – powiedziała z lekkim zakłopotaniem. – O tym już się sama przekonałam – dodała cicho, ale nie rozwinęła swojej myśli. Może kiedyś powie mu, co się wydarzyło, ale na pewno nie teraz. Nie była gotowa. To, że się tu przypadkiem spotkali i pogawędzili pół godziny nie znaczyło, że od razu chciała się zwierzać z problemów.
- A ty swojego. Do zobaczenia, Barry. Może spotkamy się na marcowych pojedynkach... A jak nie, to na Pokątnej lub w innym miejscu? – uśmiechnęła się nieznacznie, a potem chwyciła swoje książki i opuściła bibliotekę, nie chcąc myśleć o nieprzyjemnych, ale jakże prawdziwych słowach, które wypowiedział młody mężczyzna, nie wiedząc o tym, jak bardzo mogło ją to zaboleć w kontekście grudniowych wydarzeń i poczucia winy, które od tamtego czasu w niej tkwiło.
| zt. x 2
Po kolejnym spotkaniu z babką od strony Flintów Morgoth postanowił zaopatrzyć się we wspomnianą przez nią książkę dotyczącą umiejętności animagii. Starsza kobieta nie dała mu jednak odpocząć, chociaż tamten wieczór nauki był niesamowicie wyczerpujący. Nie tylko poprzez ból fizyczny, ale również i psychiczny. Genevieve nie zamierzała dawać mu jakichkolwiek forów ze względu na pokrewieństwo i to bardzo bliskie. Yaxley podświadomie dziękował jej za to, że nie odpuszczała mu tylko dlatego, że był jej wnukiem. Chodziło o pokonanie słabości, dowiedzenie się o sobie czegoś więcej i kontrolowanie własnego ciała. Musiał to opanować, jeśli chciał nauczyć się tej trudnej sztuki jaką była animagia. Tylko trening zrobi z ciebie czarodzieja. Trening, mój chłopcze. Zgadzał się z nią w stu procentach. Uczył się pod jej okiem dobre cztery lata w międzyczasie zaczytując się w odpowiednich lekturach, a także rozmawiając z tymi, którzy byli zarejestrowanymi zmiennokształtnymi. Nie zamierzał się buntować przeciwko Ministerstwu i zamierzał razem z osiągnięciem panowania nad animagią, zgłosić się do otwartej listy. Zastanawiał się jakim zwierzęciem stałby się każdy członek jego rodziny. Wiedział, że większość zdolnych czarodziejów w tej dziedzinie przybierała formę swojego patronua. Jego patronusem był jaguar, co niesamowicie mu odpowiadało. Jeśli przed końcem lata udałoby mu się kontrolować tę zdolność, mógłby swobodnie poruszać się po rozległych terenach Fenland, nie czując zmęczenia ani nie bojąc się, że klątwa Ondyny zaatakuje go przy większym wysiłku. Wolność i swoboda. Chociaż przez chwilę być sam na sam w wielkich lasach domowej posiadłości. Ta perspektywa była niezwykle motywująca i Morgoth naprawdę chciał poświęcać jej czas. Na równi z poznawaniem tajników czarnej magii. Od początku marca nie myślał o niczym innym. Wydarzenia związane z Lynn wstrząsnęły nim na tyle, że przestał czerpać przyjemność nawet z opieki nad smokami. Siedział jedynie w wolnych chwilach z książkami, zapominając o innych czynnościach. Po spotkaniu z babką zdecydował się jeszcze poszerzyć swoją wiedzę. Miało to być stare dzieło nieznanego autora. Prawdopodobnie spisywał on historie pierwszych zmiennokształtnych.
- Rozumiem. Znajdzie lord jedyny egzemplarz na końcu tego korytarza - poinformował go pracownik biblioteki i odszedł, by wskazać drogę kolejnego odwiedzającemu. Młody Yaxley skierował się we wskazanym przez mężczyznę kierunku i już po chwili przejeżdżał spojrzeniem po odpowiednich tytułach w poszukiwaniu odpowiedniej.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
12 marca.
Znacie te historie, które zawsze, ale to zawsze opowiadane są w rodzinnym gronie przy okazji jakichś większych uroczystości i w końcu znają je nie tylko wszyscy kuzyni, ale także ich skrzaty domowe? Jedną z opowieści takiego rodzaju była historia miłości moich rodziców, która urosła już do rangi prawdziwej legendy, a we mnie samej obudziła dozy ambicji i inspiracji. Mój ojciec zakochał się w mamie od pierwszego wejrzenia, ale jej uroda onieśmielała go na tyle, że początkowo odwiedzał ją pod postacią ptaka, czyli w swojej animagicznej formie. Zdobywał jej zaufanie, wysłuchiwał zwierzeń, aż w końcu oznajmił jej prawdę i po dziś dzień żyją długo i szczęśliwie. Ludzie wyciągają z tej opowieści różne wnioski, doceniają potęgę uczucia, niektórzy podśmiewają się z ojca, jeszcze inni gratulują mu pomysłowości. A ja, odkąd tylko pierwszy raz usłyszałam tę historię, zapragnęłam zostać animagiem.
Przyjmować określoną formę i dzięki niej poznawać świat z zupełnie innej perspektywy – to wyzwanie wydawało mi się warte podjęcia! Członkowie mojego rodu objawiali wiele zdolności związanych z transmutacją i na szczęście ich dziedzictwo spłynęło także na mnie. W szkole radziłam sobie świetnie, lubiłam dowiadywać się nowych rzeczy, szybko się uczyłam. Widziałam swój cel przed sobą i kroczyłam pewnie prosto ku niemu. W późniejszych latach odstawiłam go na moment na boczne tory, zawładnięcie tą umiejętnością wciąż jednak było dla mnie ważne, dlatego uczyniłam je jednym z moich noworocznych postanowień. Nie zdradziłam go nikomu, nie chcąc zapeszyć.
Podobnie jak w przypadku nauki trytońskiego, należało zacząć od teorii. Przekuwanie jej na praktykę szło mi zazwyczaj bardzo łatwo, jednak bez podstaw daleko bym nie zaszła, dlatego zasięgnęłam języka i w połowie marca wybrałam się do londyńskiej biblioteki, by w jej magicznych zbiorach poszukać białych kruków, traktujących o nauce animagii. Nie zapomniałam o ciepłej szacie, gdyż pogoda wciąż pozostawiała wiele do życzenia, różdżkę oczywiście także miałam przy sobie, lecz do ostatniej chwili myślałam, że jest to tylko formalność, a użycie magii nie będzie koniecznie.
Gdy jednak zobaczyłam Morgotha Yaxleya, stojącego przed regałem z moim działem, zamarzyło mi się soczyste Depulso, popychające drabinę w jego stronę. Zacisnęłam jednak usta i przypomniałam sobie, że szlachcianki wcale nie muszą stosować takich chwytów. Zwłaszcza te, które mają w sobie krew wili. W normalnych warunkach nawet nie pomyślałabym o ładowaniu się w jakąkolwiek potyczkę, ale po prostu czułam, że mój rywal ze szkolnych czasów przyszedł tu dokładnie po to samo, co ja. Postarałam się więc przedostać jak najbliżej niego, w miarę bezszelestnie, wzrokiem szybko skanując każdą półkę po kolei.
- Przepraszam – powiedziałam uroczo, pojawiając się nagle tuż za młodzieńcem i sięgając ponad jego ramieniem po tom, który oboje już zauważyliśmy. Mocno ścisnęłam okładkę, na wypadek gdyby spróbował wyrwać mi książkę – Lordzie Yaxley, "101 wzorów uczesań końskich ogonów" znajduje się chyba w sąsiednim dziale – nie mogłam sobie odpuścić tej drobnej złośliwości, nawiązując go odwiecznego sporu o wyższości trytonów nad centaurami. Minę wciąż miałam jednak niewinną.
Gość
Gość
Wciąż miał w głowie ostatnie dni referendum, kiedy to oboje z Lilianą spotkali się w Ministerstwie, by oddać swoje głosy. Morgoth nie miał wątpliwości co do referendum. Czytał o tym przelotnie, jednak po rozmowach z ojcem znał swoją powinność i odpowiedzi na każde z trzech pytań. Niby dzień był dniem wolnym od pracy, Yaxley i tak pojawił się rano w Peak District, by skontrolować swoich podopiecznych. Smoki nie były czymś, co można było odłożyć na jeden dzień. Musiały wyczuwać, że ktoś ma nad nimi kontrolę. W dodatku były żywymi stworzeniami. Blondyn nawet lepiej czuł się, wiedząc, że mógł spędzić z nimi chwilę, chociaż rezerwat świecił pustkami. Referendum wywołało w ludziach popłoch. W nim nigdy. Wiedział, co się dzieje i zdawał sobie sprawę, że samo wywołanie referendum przeważyły szalę związaną z antymugolskimi nastrojami. To trwało zdecydowanie za długo, a sam fakt, że zarządzono głosowanie pokazywało jak bardzo Ministerstwo Magii obawia się lub jest pod kontrolą szlachecką. To była kwestia czasu - wprowadzenia tego wszystkiego, co zostało poruszone w referendum. Ludzie mogli myśleć, że decydują, ale wszystko miało swój cel. Zawsze i wszędzie tak było. Nawet w demokracji.
Po nim jednak przyszedł czas na odpoczynek. Lub przynajmniej ten polityczny. Korzystając z chwili oddechu, postanowił skupić się na umiejętności, której uczył się od czterech lat bez wytchnienia. Od małego gdy dowiedział się o tym, że jego babcia opanowała sztukę animagii, prosił ją lub właściwie błagał, by nauczyła go tego samego. Wpierw się wykręcała, tłumacząc, że był za młody, jednak gdy dorósł, nie miała wymówki. Zgodziła się pod jednym warunkiem - nigdy nie miał tego wykorzystywać dla własnego widzimisię. Ta zdolność nie jest wyjątkowa, Morgo. Pamiętaj o tym. Pamiętał i zgodził się na wszystko. Jednak wymagało to poświęceń, a on był na to gotowy. Z łatwością znalazł odpowiednią książkę i sięgnął po nią, by zacząć chociaż przez kilka wolnych chwil pozwolić sobie na zaczytanie się w niej.
Nie został jednak sam zbyt długo. Stojąc i zaczytując się we wskazanej wcześniej przez pracownika biblioteki lekturze, poczuł kobiecy zapach. Po dosłownie uderzeniu serca usłyszał też znajomy głos. Czyjaś smukła dłoń sięgnęła po książkę przed nim. Morgoth planował również i ją zabrać, ale zostało mu to udaremnione. Powędrował spojrzeniem w stronę Cressidy Travers, momentalnie się prostując i przybierając właściwą szlachcicowi postawę. Może i byli rywalami w czasach szkolnych, jednak znała się dość dobrze z Leią i była arystokratką.
- Witam, lady Travers - rozpoczął jak zawsze obojętnie na okoliczności. - Dziękuję za godną uwagę, ale nie skorzystam - odpowiedział jedynie na słowa młodej kobiety, zachowując ten sam wyraz twarzy co zawsze. Naprawdę wiele wysiłku należało włożyć, by go zirytować lub sprowokować. Przez chwilę przyglądał się blondynce przed sobą, stwierdzając, że niewiele zmieniła się od czasów szkolnych. Dalej tak samo wysoka i chuda. Zdecydowanie za chuda. Nie zdając sobie z tego sprawy, instynktownie wrócił myślami do pewnej dobrze znanej sobie osoby. Wspomnienie byłoby miłe, gdyby nie wydarzenia z poprzedniego miesiąca. Zmarszczył brwi, co mogło się wydać Cressidzie nie na miejscu. Zaraz też się wytłumaczył. - Proszę o wybaczenie. Nie spodziewałem się spotkać nikogo znajomego o tej porze.
I w tym miejscu.
Po nim jednak przyszedł czas na odpoczynek. Lub przynajmniej ten polityczny. Korzystając z chwili oddechu, postanowił skupić się na umiejętności, której uczył się od czterech lat bez wytchnienia. Od małego gdy dowiedział się o tym, że jego babcia opanowała sztukę animagii, prosił ją lub właściwie błagał, by nauczyła go tego samego. Wpierw się wykręcała, tłumacząc, że był za młody, jednak gdy dorósł, nie miała wymówki. Zgodziła się pod jednym warunkiem - nigdy nie miał tego wykorzystywać dla własnego widzimisię. Ta zdolność nie jest wyjątkowa, Morgo. Pamiętaj o tym. Pamiętał i zgodził się na wszystko. Jednak wymagało to poświęceń, a on był na to gotowy. Z łatwością znalazł odpowiednią książkę i sięgnął po nią, by zacząć chociaż przez kilka wolnych chwil pozwolić sobie na zaczytanie się w niej.
Nie został jednak sam zbyt długo. Stojąc i zaczytując się we wskazanej wcześniej przez pracownika biblioteki lekturze, poczuł kobiecy zapach. Po dosłownie uderzeniu serca usłyszał też znajomy głos. Czyjaś smukła dłoń sięgnęła po książkę przed nim. Morgoth planował również i ją zabrać, ale zostało mu to udaremnione. Powędrował spojrzeniem w stronę Cressidy Travers, momentalnie się prostując i przybierając właściwą szlachcicowi postawę. Może i byli rywalami w czasach szkolnych, jednak znała się dość dobrze z Leią i była arystokratką.
- Witam, lady Travers - rozpoczął jak zawsze obojętnie na okoliczności. - Dziękuję za godną uwagę, ale nie skorzystam - odpowiedział jedynie na słowa młodej kobiety, zachowując ten sam wyraz twarzy co zawsze. Naprawdę wiele wysiłku należało włożyć, by go zirytować lub sprowokować. Przez chwilę przyglądał się blondynce przed sobą, stwierdzając, że niewiele zmieniła się od czasów szkolnych. Dalej tak samo wysoka i chuda. Zdecydowanie za chuda. Nie zdając sobie z tego sprawy, instynktownie wrócił myślami do pewnej dobrze znanej sobie osoby. Wspomnienie byłoby miłe, gdyby nie wydarzenia z poprzedniego miesiąca. Zmarszczył brwi, co mogło się wydać Cressidzie nie na miejscu. Zaraz też się wytłumaczył. - Proszę o wybaczenie. Nie spodziewałem się spotkać nikogo znajomego o tej porze.
I w tym miejscu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ogłoszone referendum dało mi od myślenia. Nie dlatego, że wierzyłam w nasze Ministerstwo i jego nieomylność i tym bardziej nie dlatego, że miałam jakąkolwiek nadzieję, że oddane przez czarodziejów i czarownice głosy mają sens. Nie miały, wiedziała o tym co najmniej połowa osób, która podobnie jak ja, pojawiła się przy Fontannie Magicznego Braterstwa, by wyrazić swoje zdanie na postawione pytania. To nie nad wynikami głowiłam się od dwóch dni, bo cały ten cyrk kazał mi się zastanowić, czy aby na pewno chce się rejestrować w urzędzie, gdy już osiągnę obrany cel?
Nie chciałam przecież robić niczego złego, nikogo krzywdzić ani nawet ingerować w niczyje sprawy, jeśli zostałabym o to poproszona. Umiejętność animagii była dla mnie obietnicą wolności, dlaczego więc miałabym ją już na starcie ograniczać? Dlaczego ktoś miałby kontrolować to, kiedy i gdzie ją wykorzystuję? Ja sama byłam strażniczką własnej moralności i chociaż rozumiałam pobudki ojca, który był przecież zarejestrowany, nie byłam pewna, czy chcę iść jego drogą.
Jednak zanim w ogóle miałabym na nią wejść, należało przecież nauczyć się tej trudnej sztuki, a przy tym poświęcić znaczną ilość czasu na odpowiednie przygotowanie teoretycznych podstaw. Ród Traversów słynął z zamiłowania do Transmutacji, jednak nie wszystkie dzieła posiadaliśmy w swojej bibliotece, dlatego tak ważne było dla mnie zdobycie książki, po którą przed momentem sięgnęłam.
Morgoth był starszym bratem mojej najlepszej przyjaciółki, jednak mimo wszystko od zawsze łączyła nas pewnego rodzaju rywalizacja. Słysząc jego dyplomatyczną odpowiedź, zacisnęłam usta – wybrnął świetnie z mojej prowokacji, okazał się dojrzalszy, niż myślałam. Nie zamierzałam świadomie wyprowadzać go z równowagi i ryzykować kłótnią w dziale magicznych zbiorów, nie mogłam jednak ukryć swojego zdziwienia odnośnie jego obecności w tym właśnie miejscu. Co on kombinował?
- Szkoda. Miałam wrażenie, że pomylił lord działy – chwyciłam wypatrzoną i zdobytą książkę już w obie dłonie. Spojrzałam na wytłoczone litery, szybko przejechałam palcami po jej grzbiecie i niemalże poczułam, jak bardzo ta pozycja będzie mi przydatna w dalszej nauce – Wybaczam, oczywiście. Znajomy na pewno zarzuciłby lorda tysiącem pytań, a ja właściwie mam tylko jedno. Skąd zainteresowanie animagią? – zapytałam niby od niechcenia, jednak nie odrywałam czujnych oczu od twarzy Yaxleya, próbując wybadać jego reakcję i wykryć ewentualne kłamstwo. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Nie chciałam przecież robić niczego złego, nikogo krzywdzić ani nawet ingerować w niczyje sprawy, jeśli zostałabym o to poproszona. Umiejętność animagii była dla mnie obietnicą wolności, dlaczego więc miałabym ją już na starcie ograniczać? Dlaczego ktoś miałby kontrolować to, kiedy i gdzie ją wykorzystuję? Ja sama byłam strażniczką własnej moralności i chociaż rozumiałam pobudki ojca, który był przecież zarejestrowany, nie byłam pewna, czy chcę iść jego drogą.
Jednak zanim w ogóle miałabym na nią wejść, należało przecież nauczyć się tej trudnej sztuki, a przy tym poświęcić znaczną ilość czasu na odpowiednie przygotowanie teoretycznych podstaw. Ród Traversów słynął z zamiłowania do Transmutacji, jednak nie wszystkie dzieła posiadaliśmy w swojej bibliotece, dlatego tak ważne było dla mnie zdobycie książki, po którą przed momentem sięgnęłam.
Morgoth był starszym bratem mojej najlepszej przyjaciółki, jednak mimo wszystko od zawsze łączyła nas pewnego rodzaju rywalizacja. Słysząc jego dyplomatyczną odpowiedź, zacisnęłam usta – wybrnął świetnie z mojej prowokacji, okazał się dojrzalszy, niż myślałam. Nie zamierzałam świadomie wyprowadzać go z równowagi i ryzykować kłótnią w dziale magicznych zbiorów, nie mogłam jednak ukryć swojego zdziwienia odnośnie jego obecności w tym właśnie miejscu. Co on kombinował?
- Szkoda. Miałam wrażenie, że pomylił lord działy – chwyciłam wypatrzoną i zdobytą książkę już w obie dłonie. Spojrzałam na wytłoczone litery, szybko przejechałam palcami po jej grzbiecie i niemalże poczułam, jak bardzo ta pozycja będzie mi przydatna w dalszej nauce – Wybaczam, oczywiście. Znajomy na pewno zarzuciłby lorda tysiącem pytań, a ja właściwie mam tylko jedno. Skąd zainteresowanie animagią? – zapytałam niby od niechcenia, jednak nie odrywałam czujnych oczu od twarzy Yaxleya, próbując wybadać jego reakcję i wykryć ewentualne kłamstwo. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Gość
Gość
Oczywiście, że każdy miał prawo czuć się wolny pod każdą postacią - zwierzęcia czy ich naturalną, ludzką. Rejestracja nie oznaczała jednak ograniczanie tych swobód. Jeśli nie zamierzałeś nikogo zabić, działać niezgodnie z prawem, dlaczego miano ryzykować aż pobyt w Azkabanie dla świadomości braku wpisania na listę animagów w odpowiednim departamencie Ministerstwie Magii. Morgoth tego nie rozumiał i uważał, że każdy zmiennokształtny powinien brać odpowiedzialność za swoje czyny i nie dawać dodatkowo sobie jak i władzom pracy czy zmartwień. Jeśli naprawdę chciało się być uczciwym w sztuce animagii, nie trzeba było się bać. Dlaczego taki ktoś miał nie zgłosić się do wpisu? Nie pojmował tego i zapewne nie miał pojąć. Młody Yaxley nie był typem człowieka, który łatwo ulegał wpływom czy zmieniał zdanie. Raczej nigdy mu się to nie zdarzyło i w tej kwestii również nie miał ulec. Ryzykowanie niczym z groźbą pobytu w Azkabanie nad głową było niczym innym a bezmyślnością i brakiem zapatrywania się na przyszłość.
Ostatnie lata były naprawdę ciężkie i pełne wyrzeczeń. Babka od strony matki nie tylko pilnowała postępów swojego wnuka, ale również kontrolowała jego samodoskonalenie się w pokrewnych do transmutacji dziedzin sztuki. Jeśli zapanujesz nad magią, zapanujesz nad wszystkim. Swoim umysłem i ciałem. Będziesz wtedy wystarczająco silny, by nie dać się złamać, Morgoth. Słowa kobiety ciągle rozbrzmiewały mu w głowie głośniej niż kiedykolwiek. Przyglądał się przez chwilę dziewczynie przed sobą, zanim jego spojrzenie znowu spoczęło na książce trzymanej w jej dłoniach. To było naprawdę dziwne zrządzenie losu, że oboje nie potrafili złapać wspólnego języka, a Leia z łatwością odnajdywała go z panną Travers. Rozumiałby to jeszcze, gdyby z siostrą diametralnie się różnili, ale tak nie było. Jednak młodsza część rodzeństwa Yaxley o wiele łatwiej zawierało znajomości, to trzeba było jej oddać. Morgoth jednak nigdy nie tęsknił za obecnością innych ludzi. Leia miała swoich pacjentów, on miał swoje smoki.
- Zawsze jestem tam, gdzie chcę być, lady - odparł, wracając wzrokiem do twarzy bladej Traversówny. Wyglądała na chorą, chociaż odkąd pamiętał nie grzeszyła kolorem skóry. Typowa szlachcianka uciekająca przed słońcem. Prawy kącik usta niewidocznie mu zadrgał na miłe wspomnienie rodzinnych stron. Tam mało kiedy świeciło słońce, a jeśli już ciężko było mu się przebić przez gęstą mgłę unoszącą się dookoła mokradeł Fenland. Gdy spytała go, dlaczego zainteresował się właśnie animagią, nie widział powodów, dla których miałby takowy fakt ukrywać. - Od kilku lat przykładam uwagę do tej dziedziny magii - odpowiedział. Gdyby Cressida wiedziała, że Yaxley nigdy nie kłamał, raczej by nie uwierzyła, ale to nie było jego zmartwienie. - Rozumiem, że podobne zainteresowanie sprowadziło ją do tego działo - dodał, po czym lekko się odsunął, chcąc poprowadzić ich do wygodnych foteli. Nie wypadało, żeby kobieta zbyt długo stała w obecności mężczyzny. I nie. Nie zamierzał się jej pozbywać. Było wiele osób, których towarzystwo byłoby mu wyjątkowo nie w smak, jednak Cressida Travers była jedynie kolejną postacią, która wymagała stosownego zachowania. Zamyślił się, gdy przypomniał mu się tytuł książki, który dziewczyna trzymała w dłoniach.
Ostatnie lata były naprawdę ciężkie i pełne wyrzeczeń. Babka od strony matki nie tylko pilnowała postępów swojego wnuka, ale również kontrolowała jego samodoskonalenie się w pokrewnych do transmutacji dziedzin sztuki. Jeśli zapanujesz nad magią, zapanujesz nad wszystkim. Swoim umysłem i ciałem. Będziesz wtedy wystarczająco silny, by nie dać się złamać, Morgoth. Słowa kobiety ciągle rozbrzmiewały mu w głowie głośniej niż kiedykolwiek. Przyglądał się przez chwilę dziewczynie przed sobą, zanim jego spojrzenie znowu spoczęło na książce trzymanej w jej dłoniach. To było naprawdę dziwne zrządzenie losu, że oboje nie potrafili złapać wspólnego języka, a Leia z łatwością odnajdywała go z panną Travers. Rozumiałby to jeszcze, gdyby z siostrą diametralnie się różnili, ale tak nie było. Jednak młodsza część rodzeństwa Yaxley o wiele łatwiej zawierało znajomości, to trzeba było jej oddać. Morgoth jednak nigdy nie tęsknił za obecnością innych ludzi. Leia miała swoich pacjentów, on miał swoje smoki.
- Zawsze jestem tam, gdzie chcę być, lady - odparł, wracając wzrokiem do twarzy bladej Traversówny. Wyglądała na chorą, chociaż odkąd pamiętał nie grzeszyła kolorem skóry. Typowa szlachcianka uciekająca przed słońcem. Prawy kącik usta niewidocznie mu zadrgał na miłe wspomnienie rodzinnych stron. Tam mało kiedy świeciło słońce, a jeśli już ciężko było mu się przebić przez gęstą mgłę unoszącą się dookoła mokradeł Fenland. Gdy spytała go, dlaczego zainteresował się właśnie animagią, nie widział powodów, dla których miałby takowy fakt ukrywać. - Od kilku lat przykładam uwagę do tej dziedziny magii - odpowiedział. Gdyby Cressida wiedziała, że Yaxley nigdy nie kłamał, raczej by nie uwierzyła, ale to nie było jego zmartwienie. - Rozumiem, że podobne zainteresowanie sprowadziło ją do tego działo - dodał, po czym lekko się odsunął, chcąc poprowadzić ich do wygodnych foteli. Nie wypadało, żeby kobieta zbyt długo stała w obecności mężczyzny. I nie. Nie zamierzał się jej pozbywać. Było wiele osób, których towarzystwo byłoby mu wyjątkowo nie w smak, jednak Cressida Travers była jedynie kolejną postacią, która wymagała stosownego zachowania. Zamyślił się, gdy przypomniał mu się tytuł książki, który dziewczyna trzymała w dłoniach.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Magiczne zbiory
Szybka odpowiedź