Targ uliczny na Portobello Road
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targ uliczny na Portobello Road
Targ przy Portobello Road otwarty jest w każdy dzień tygodnia. Można natknąć się tutaj na różnych artystów i lokalnych, mocno ekstrawaganckich, mieszkańców, choć bez wątpienia nie uświadczy się tłumów. Zainteresowanie oferowanymi towarami czy usługami jest dużo mniejsze niż niegdyś, gdy stolicę zamieszkiwali nie tylko czarodzieje, a na targu można było znaleźć głównie wytwory mugoli. Stragany rozlokowane są po dwóch stronach wąskiej, aczkolwiek długiej, bo prawie dwumilowej ulicy Portobello Road, biegnącej do samego serca kolorowego Notting Hill; część z nich jest pusta i porzucona, część została rozebrana, wszak po przejściu targu w ręce czarodziejów nie ma tutaj aż tylu wystawców, by zajęli wszystkie stanowiska. W zależności od dnia pojawiają się tu różni wystawcy - przykładowo w każdy piątek odbywają się wyprzedaże magicznych rzeczy używanych, w tym szat najróżniejszych krojów i barw, natomiast w soboty odnaleźć tu można całe narzecza antyków, począwszy od mebli, a kończąc na mniejszych szpargałach. W powietrzu unosi się zapach świeżego pieczywa i wypieków, curry i pomarańczy, a także kredek i farb nielicznych artystów, którzy akurat tworzą coś na chodniku.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:32, w całości zmieniany 1 raz
Choć Charlie była wrażliwą i przyjazną osobą, poza najbliższą rodziną nie miała wielu osób, które mogłaby obdarzać taką troską. W jej sercu jeszcze nikt nie zamieszkał, więc mogła tylko pielęgnować relacje z bliskimi i znajomymi. Odkąd jednak zabrakło Helen, jej małej siostrzyczki o którą starała się troszczyć w każde letnie wakacje, czuła pewną pustkę, której nikt inny nie mógł wypełnić. Choć minęło pięć lat, w jej sercu wciąż ziała dziura po młodej osóbce, która powinna jeszcze mieć przed sobą wiele lat życia, znajdować się teraz w Hogwarcie, ucząc się tego wszystkiego na co tak czekała. Charlene nie miała jeszcze pojęcia że stojący obok młodzieniec ma za sobą bardzo podobną tragedię, że jego młodszą siostrzyczkę też zabrała paskudna choroba.
Choć byli z różnych światów, coś ich jednak łączyło, choć w tej chwili była pewna, że to tylko ten nagły powiew zauroczenia, który kompletnie pozbawił ją trzeźwego myślenia i zmusił do irracjonalnych, poufałych zachowań. Oczywiście i w normalnych okolicznościach nie pogardziłaby rozmową z kimś takim jak Constantine, ale z pewnością wyglądałoby to zupełnie inaczej, żadne z nich nie pozwoliłoby sobie na podobne odczucia i poufałość, a znajomość rozwijałaby się swoim tempem, może oboje mogliby nawzajem czerpać ze swojej wiedzy...
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, a wszystko w tym świecie musi mieć swoje miejsce – rzekła cicho. Tak musiało być, choć były i odstępstwa od normy, jak te anomalie. Ale może i one nie wydarzyły się bez przyczyny? Coś musiało je zapoczątkować. Jednak wszystko co było naturalne miało swoje miejsce w porządku rzeczy, i miała je każda z roślin i każde ze stworzeń. – Wiele z tych rzeczy jeszcze czeka na poznanie, dlatego tym cenniejsze są dociekliwe dusze, które chcą się tego dowiedzieć i podzielić się swoimi odkryciami ze światem.
Spojrzała na niego z podziwem wciąż jeszcze nacechowanym zauroczeniem, ale to powoli, ale nieuchronnie dobiegało już końca. Deszcz już nie padał, a spomiędzy chmur zaczęły wyzierać promienie słońca, choć pewnie było kwestią czasu aż rozpada się znów.
- Dlatego je lubię, nawet jeśli wymagający ludzie ich nie doceniają. Ale nie wyobrażam sobie wiosennej trawy bez stokrotek – rzekła, świadoma że nie wszystko co pospolite było bezwartościowe i nudne. Zwykłe polne kwiaty miały swój urok, a polne zioła były dobrymi dodatkami do eliksirów. – Podejrzewam, że wasze szklarnie i lasy obfitują w wiele fascynujących gatunków, których nie spotkam w okolicach Londynu. Ale mi też bardzo szkoda wszystkich tych roślin, które ucierpiały. I mam nadzieję, że mimo wszystko wkrótce wrócą do życia po tych wahaniach pogody.
Powoli wracała do siebie. Urok mijał, aż w końcu nagle urwał się z orzeźwiającym podmuchem wiatru, który już nie niósł żadnej nęcącej woni. I Charlie nagle zdała sobie sprawę, że właśnie uczestniczyła w bardzo dziwnej sytuacji i zachowywała się irracjonalnie niczym zakochana nastolatka. A przecież nie była taka nigdy, nawet w czasach gdy faktycznie była nastolatką. Nigdy nie mizdrzyła się do chłopców, nie podkochiwała się w nich, ani nie próbowała się im przypodobać i nachalnie zabiegać o ich uwagę. Zawsze podchodziła do życia z rozsądkiem, i choć była tylko zwyczajną czarownicą półkrwi, wychowano ją na grzeczną pannę, której obce były wszelkie nieobyczajne zachowania. Zdała też sobie sprawę wobec kogo tak naprawdę dopuściła się takiego głupiutkiego zachowania – Constantine Ollivander nie był zwykłym czarodziejem takim jak ona, pochodził ze szlachetnego rodu i zapewne nie powinien być widziany w podobnej sytuacji z dziewczyną z pospólstwa. Dobrze, że znajdowali się w miejscu gdzie raczej nikt z jego sfer nie bywał.
- Naprawdę nie rozumiem tego wszystkiego – powiedziała cicho. – Nie uraził mnie pan. To było... dziwne i niespodziewane... – odruchowo znów przeszła na bardziej formalny ton, wiedząc, że wcześniej pozwoliła sobie na zbyt wiele. Oboje pozwolili sobie na zbyt wiele. Może zadziałała na nich jakaś nagła anomalia? W końcu jak jej mówiono, mugole czasem generowali dziwne, niepokojące zjawiska. – Po prostu... chyba nie powinno do tego dojść. To było niewłaściwe – szepnęła, z wrażenia się jąkając, wciąż intensywnie zarumieniona i bardzo zawstydzona. Żałowała że ich zapoznanie było naznaczone tym nieporozumieniem, w końcu z kimś tak mądrym i obeznanym w magicznej florze z pewnością znalazłaby wspólny język. Ale teraz prawdopodobnie oboje to stracili, bo jakaś dziwna moc pchnęła ich w stan podobny zauroczeniu; a przynajmniej ją, choć i on zachowywał się, jakby dotknęło go dokładnie to samo, a dziwnym trafem ona była najbliżej.
Poczuła ulgę, gdy pożegnał się i szybko odszedł; zapewne i on pragnął przerwać tę sytuację. Charlie jeszcze chwilę odprowadzała go wzrokiem, choć wiedziała, że ich drogi jeszcze się przetną; był regularnym bywalcem Munga oraz członkiem Zakonu Feniksa.
Po chwili sama też się oddaliła, choć przez resztę dnia miała rozmyślać o tej dziwnej sytuacji i spotkaniu z młodym Ollivanderem.
| zt.
Choć byli z różnych światów, coś ich jednak łączyło, choć w tej chwili była pewna, że to tylko ten nagły powiew zauroczenia, który kompletnie pozbawił ją trzeźwego myślenia i zmusił do irracjonalnych, poufałych zachowań. Oczywiście i w normalnych okolicznościach nie pogardziłaby rozmową z kimś takim jak Constantine, ale z pewnością wyglądałoby to zupełnie inaczej, żadne z nich nie pozwoliłoby sobie na podobne odczucia i poufałość, a znajomość rozwijałaby się swoim tempem, może oboje mogliby nawzajem czerpać ze swojej wiedzy...
- Nic nie dzieje się bez przyczyny, a wszystko w tym świecie musi mieć swoje miejsce – rzekła cicho. Tak musiało być, choć były i odstępstwa od normy, jak te anomalie. Ale może i one nie wydarzyły się bez przyczyny? Coś musiało je zapoczątkować. Jednak wszystko co było naturalne miało swoje miejsce w porządku rzeczy, i miała je każda z roślin i każde ze stworzeń. – Wiele z tych rzeczy jeszcze czeka na poznanie, dlatego tym cenniejsze są dociekliwe dusze, które chcą się tego dowiedzieć i podzielić się swoimi odkryciami ze światem.
Spojrzała na niego z podziwem wciąż jeszcze nacechowanym zauroczeniem, ale to powoli, ale nieuchronnie dobiegało już końca. Deszcz już nie padał, a spomiędzy chmur zaczęły wyzierać promienie słońca, choć pewnie było kwestią czasu aż rozpada się znów.
- Dlatego je lubię, nawet jeśli wymagający ludzie ich nie doceniają. Ale nie wyobrażam sobie wiosennej trawy bez stokrotek – rzekła, świadoma że nie wszystko co pospolite było bezwartościowe i nudne. Zwykłe polne kwiaty miały swój urok, a polne zioła były dobrymi dodatkami do eliksirów. – Podejrzewam, że wasze szklarnie i lasy obfitują w wiele fascynujących gatunków, których nie spotkam w okolicach Londynu. Ale mi też bardzo szkoda wszystkich tych roślin, które ucierpiały. I mam nadzieję, że mimo wszystko wkrótce wrócą do życia po tych wahaniach pogody.
Powoli wracała do siebie. Urok mijał, aż w końcu nagle urwał się z orzeźwiającym podmuchem wiatru, który już nie niósł żadnej nęcącej woni. I Charlie nagle zdała sobie sprawę, że właśnie uczestniczyła w bardzo dziwnej sytuacji i zachowywała się irracjonalnie niczym zakochana nastolatka. A przecież nie była taka nigdy, nawet w czasach gdy faktycznie była nastolatką. Nigdy nie mizdrzyła się do chłopców, nie podkochiwała się w nich, ani nie próbowała się im przypodobać i nachalnie zabiegać o ich uwagę. Zawsze podchodziła do życia z rozsądkiem, i choć była tylko zwyczajną czarownicą półkrwi, wychowano ją na grzeczną pannę, której obce były wszelkie nieobyczajne zachowania. Zdała też sobie sprawę wobec kogo tak naprawdę dopuściła się takiego głupiutkiego zachowania – Constantine Ollivander nie był zwykłym czarodziejem takim jak ona, pochodził ze szlachetnego rodu i zapewne nie powinien być widziany w podobnej sytuacji z dziewczyną z pospólstwa. Dobrze, że znajdowali się w miejscu gdzie raczej nikt z jego sfer nie bywał.
- Naprawdę nie rozumiem tego wszystkiego – powiedziała cicho. – Nie uraził mnie pan. To było... dziwne i niespodziewane... – odruchowo znów przeszła na bardziej formalny ton, wiedząc, że wcześniej pozwoliła sobie na zbyt wiele. Oboje pozwolili sobie na zbyt wiele. Może zadziałała na nich jakaś nagła anomalia? W końcu jak jej mówiono, mugole czasem generowali dziwne, niepokojące zjawiska. – Po prostu... chyba nie powinno do tego dojść. To było niewłaściwe – szepnęła, z wrażenia się jąkając, wciąż intensywnie zarumieniona i bardzo zawstydzona. Żałowała że ich zapoznanie było naznaczone tym nieporozumieniem, w końcu z kimś tak mądrym i obeznanym w magicznej florze z pewnością znalazłaby wspólny język. Ale teraz prawdopodobnie oboje to stracili, bo jakaś dziwna moc pchnęła ich w stan podobny zauroczeniu; a przynajmniej ją, choć i on zachowywał się, jakby dotknęło go dokładnie to samo, a dziwnym trafem ona była najbliżej.
Poczuła ulgę, gdy pożegnał się i szybko odszedł; zapewne i on pragnął przerwać tę sytuację. Charlie jeszcze chwilę odprowadzała go wzrokiem, choć wiedziała, że ich drogi jeszcze się przetną; był regularnym bywalcem Munga oraz członkiem Zakonu Feniksa.
Po chwili sama też się oddaliła, choć przez resztę dnia miała rozmyślać o tej dziwnej sytuacji i spotkaniu z młodym Ollivanderem.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 11.09
Na targu przy Portobello, jak codziennie, wrzało. Ludzie tłoczyli się przy straganach, kupując najróżniejsze rzeczy. Wielkie poruszenie wokół siebie powodował pewien starszawy pan, usiłujący utorować sobie drogę do domu niosąc piękny wiktoriański stolik kawowy przed sobą. Na stoliku, niewątpliwie zdobytym za okazyjną cenę, chybotała się papierowa torba z zakupami spożywczymi.
- No dobrze, to jeszcze raz. – w tłumie dało się słyszeć dziarski, nieco rozbawiony głos panny Montgomery. Nie patrząc przed siebie, stukała ołówkiem w jedną z kartek w niewielkim notatniku, który niosła na wyprostowanej dłoni z namaszczeniem godnym monstrancji. Na kartce – trochę krzywo, ale jak najbardziej merytorycznie poprawnie – rozrysowany był plan boiska. Nie było to jednak boisko do quidditcha, doskonale znane magicznemu społeczeństwu (nawet takim maruderom jak dzisiejszy towarzysz Frances), ale prostokąt poznaczony w różnych miejscach mniejszymi figurami, które absolutnie nic nie powiedziałyby przeciętnemu czarodziejowi. Mugole bez zastanowienia natomiast rozpoznaliby, nawet w tym cokolwiek nieudolnym rysunku, boisko piłkarskie.
- W każdej drużynie jest po jedenastu graczy. Jeden z nich pełni funkcję identyczną jak obrońca, pilnuje bramki. – w tym miejscu dźgnęła końcówką grafitu jeden z mniejszych prostokątów wyrysowany wzdłuż krótszego boku większego prostokąta. – Celem gry jest trafienie piłką w tę bramkę, możliwie jak najwięcej razy. – robiąc krótkie przerwy na oddech i rozejrzenie się dookoła, Frances zastanawiała się (a raczej raz po raz doświadczała silnej obawy), czy któryś z jej znajomych lepiej obeznanych w piłce nożnej nie przeżegnałby się słysząc jej nieporadne tłumaczenie. Znała podstawy, trochę terminologii, z pewnością dość, by ekscytować się meczem, zwłaszcza oglądanym na żywo, a że jednak w porównaniu do zupełnej niewiedzy, jaką wykazywał się Artur musiała wyglądać na niezłego eksperta, postanowiła nie przejmować się tym zbytnio.
- I co, na razie wszystko łapiesz? – zapytała, zerkając na twarz szanownego lorda Longbottoma. Jak to się stało, że od ich przypadkowego spotkania parę miesięcy temu doszło do realizacji karkołomnego planu zaznajomienia Artura z najpopularniejszym niemagicznym sportem – dla nich obojga powinno być zagadką. Frances od dwóch tygodni była już w Hogwarcie, z początkiem roku szkolnego spadł na nią nawał pracy, nie sądziła, że uda jej się opuścić zamek na pół dnia z tak błahej okazji jak mecz na Stamford Bridge. A jednak udało jej się nie odwoływać umówionego spotkania, pieniądze wydane na bilety nie były stracone. Stadiony quidditcha pustoszały w ostatnim czasie, niektóre podobno uległy działaniom anomalii, nikomu w głowie nie postało nawet śledzenie rozgrywek tak pilnie, jak było to możliwe jeszcze niedawno. Trwała wojna, tu i teraz, nawet między mugolami spieszącymi do załatwiania swoich spraw, błogo nieświadomymi istnienia magicznego świata.
Frances nie była pewna, czy tej niewiedzy ma im współczuć, czy zazdrościć.
Na targu przy Portobello, jak codziennie, wrzało. Ludzie tłoczyli się przy straganach, kupując najróżniejsze rzeczy. Wielkie poruszenie wokół siebie powodował pewien starszawy pan, usiłujący utorować sobie drogę do domu niosąc piękny wiktoriański stolik kawowy przed sobą. Na stoliku, niewątpliwie zdobytym za okazyjną cenę, chybotała się papierowa torba z zakupami spożywczymi.
- No dobrze, to jeszcze raz. – w tłumie dało się słyszeć dziarski, nieco rozbawiony głos panny Montgomery. Nie patrząc przed siebie, stukała ołówkiem w jedną z kartek w niewielkim notatniku, który niosła na wyprostowanej dłoni z namaszczeniem godnym monstrancji. Na kartce – trochę krzywo, ale jak najbardziej merytorycznie poprawnie – rozrysowany był plan boiska. Nie było to jednak boisko do quidditcha, doskonale znane magicznemu społeczeństwu (nawet takim maruderom jak dzisiejszy towarzysz Frances), ale prostokąt poznaczony w różnych miejscach mniejszymi figurami, które absolutnie nic nie powiedziałyby przeciętnemu czarodziejowi. Mugole bez zastanowienia natomiast rozpoznaliby, nawet w tym cokolwiek nieudolnym rysunku, boisko piłkarskie.
- W każdej drużynie jest po jedenastu graczy. Jeden z nich pełni funkcję identyczną jak obrońca, pilnuje bramki. – w tym miejscu dźgnęła końcówką grafitu jeden z mniejszych prostokątów wyrysowany wzdłuż krótszego boku większego prostokąta. – Celem gry jest trafienie piłką w tę bramkę, możliwie jak najwięcej razy. – robiąc krótkie przerwy na oddech i rozejrzenie się dookoła, Frances zastanawiała się (a raczej raz po raz doświadczała silnej obawy), czy któryś z jej znajomych lepiej obeznanych w piłce nożnej nie przeżegnałby się słysząc jej nieporadne tłumaczenie. Znała podstawy, trochę terminologii, z pewnością dość, by ekscytować się meczem, zwłaszcza oglądanym na żywo, a że jednak w porównaniu do zupełnej niewiedzy, jaką wykazywał się Artur musiała wyglądać na niezłego eksperta, postanowiła nie przejmować się tym zbytnio.
- I co, na razie wszystko łapiesz? – zapytała, zerkając na twarz szanownego lorda Longbottoma. Jak to się stało, że od ich przypadkowego spotkania parę miesięcy temu doszło do realizacji karkołomnego planu zaznajomienia Artura z najpopularniejszym niemagicznym sportem – dla nich obojga powinno być zagadką. Frances od dwóch tygodni była już w Hogwarcie, z początkiem roku szkolnego spadł na nią nawał pracy, nie sądziła, że uda jej się opuścić zamek na pół dnia z tak błahej okazji jak mecz na Stamford Bridge. A jednak udało jej się nie odwoływać umówionego spotkania, pieniądze wydane na bilety nie były stracone. Stadiony quidditcha pustoszały w ostatnim czasie, niektóre podobno uległy działaniom anomalii, nikomu w głowie nie postało nawet śledzenie rozgrywek tak pilnie, jak było to możliwe jeszcze niedawno. Trwała wojna, tu i teraz, nawet między mugolami spieszącymi do załatwiania swoich spraw, błogo nieświadomymi istnienia magicznego świata.
Frances nie była pewna, czy tej niewiedzy ma im współczuć, czy zazdrościć.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trudno było się skupić w tych warunkach na uchylaniu rąbka sportowej tajemnicy. Hałas, wszędzie ludzie oraz całe tony dobra do sprzedania. Ten mugolskie targ miał w sobie coś dziwnie egzotycznego, mimo braku jakiejkolwiek magii. Wypatrzył niesiony przez kogoś wiktoriański stoliczek, Artur ledwo powstrzymał się przed rozważaniem jego historii. Musiała być burzliwa, w końcu wiele ważnych decyzji zapadało przy kawie.
- Taaak... nie - zaczął niepewnie, przejmując jednak rozbawienie od swojej rozmówczyni. - Nie rozumiem dlaczego tylko obrońca-bramkarz może złapać piłkę. Nie byłoby prościej, jakby wszyscy mogli? Przy okazji, jeszcze jedno pytanie - dodał po chwili. - Za ile punktów jest trafienie?
Przyglądał się z pewnym zainteresowaniem krzywemu schematowi Frances. Było w tej grze coś nowego, już na pierwszy rzut oka dostrzegał, że ktoś nie wymyślił jej po kilku głębszych jak najpopularniejszego sportu czarodziejów. Piłka nożna (strasznie niechwytliwa nazwa) nie urągała tak zuchwale logice, choć i tu było wiele niejasności. Ile winy było w głupocie tego sportu, a ile w jego własnej niewiedzy - na razie nie był pewien.
Nie rozumiał ledwo wyczuwalnego niepokoju ze strony Montgomery, zupełnie jakby była niepewna w swoich tłumaczeniach. Przecież musiała być jakąś ekspertką, jak inaczej pojęłaby mugolski odpowiednik Quidditcha. Pewnie nawet nie ruszyła największych zawiłości, w końcu jeszcze nic nie wspominała o innych piłkach. U czarodziejów były one zaczarowane, a u mugoli musiały działać na technologię. Rakiety? Silniki spalinowe lub hydrauliczne? Inne dziwnie brzmiące wynalazki?
- Nie ma tu pałkarzy, prawda? - spytał z nadzieją w głosie.
Jak to się stało, że znalazł się w takim miejscu? Przyznawał sam przed sobą, że ma jakąś słabość do Frani i jej pomysłów, ale żeby aż tak. Trudno było mu nawet opisać wydarzenia, które ich tutaj doprowadziły. Przypadkowe spotkanie, przeradzające się w poznawanie najpopularniejszego sportu mugoli. Kolejny krok do odkrycia ich obcego świata...
Skarcił się w myślach, jednak rozumiał co nim kierowało przy zgodzeniu się na ten pomysł.
- Taaak... nie - zaczął niepewnie, przejmując jednak rozbawienie od swojej rozmówczyni. - Nie rozumiem dlaczego tylko obrońca-bramkarz może złapać piłkę. Nie byłoby prościej, jakby wszyscy mogli? Przy okazji, jeszcze jedno pytanie - dodał po chwili. - Za ile punktów jest trafienie?
Przyglądał się z pewnym zainteresowaniem krzywemu schematowi Frances. Było w tej grze coś nowego, już na pierwszy rzut oka dostrzegał, że ktoś nie wymyślił jej po kilku głębszych jak najpopularniejszego sportu czarodziejów. Piłka nożna (strasznie niechwytliwa nazwa) nie urągała tak zuchwale logice, choć i tu było wiele niejasności. Ile winy było w głupocie tego sportu, a ile w jego własnej niewiedzy - na razie nie był pewien.
Nie rozumiał ledwo wyczuwalnego niepokoju ze strony Montgomery, zupełnie jakby była niepewna w swoich tłumaczeniach. Przecież musiała być jakąś ekspertką, jak inaczej pojęłaby mugolski odpowiednik Quidditcha. Pewnie nawet nie ruszyła największych zawiłości, w końcu jeszcze nic nie wspominała o innych piłkach. U czarodziejów były one zaczarowane, a u mugoli musiały działać na technologię. Rakiety? Silniki spalinowe lub hydrauliczne? Inne dziwnie brzmiące wynalazki?
- Nie ma tu pałkarzy, prawda? - spytał z nadzieją w głosie.
Jak to się stało, że znalazł się w takim miejscu? Przyznawał sam przed sobą, że ma jakąś słabość do Frani i jej pomysłów, ale żeby aż tak. Trudno było mu nawet opisać wydarzenia, które ich tutaj doprowadziły. Przypadkowe spotkanie, przeradzające się w poznawanie najpopularniejszego sportu mugoli. Kolejny krok do odkrycia ich obcego świata...
Skarcił się w myślach, jednak rozumiał co nim kierowało przy zgodzeniu się na ten pomysł.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bardzo liczyła na targ przy Portobello Road – wybrała tę drogę na stadion specjalnie, żeby przez niego przeszli, a Artur mógł przypatrzeć się wszystkiemu, co zwyczajne mugolskie życie miało do zaoferowania. Chociaż już dawno skończyli szkołę, to kiedy zobaczyli się niedawno, Frances znowu poczuła się jak przewodniczka po nieznanym mu świecie. Rzadko kiedy spotykała się z zainteresowaniem niemagiczną rzeczywistością, które dorównałoby jej fascynacji Hogwartem i wszystkimi jego czarownymi przyległościami. Kiedy więc już w łódeczce wiodącej ją do Hogwartu po raz pierwszy napotkała rówieśnika dość odważnego, by skontrować przejawy jej ciekawości swoimi własnymi pytaniami, postanowiła odwdzięczyć mu się, pokazując tyle z mugolskiego świata, ile zechce zobaczyć. Nie wiedziała wtedy jeszcze, w jak wyjątkowej sytuacji przydarzyło jej się znaleźć – żeby ciągać po niemagicznych ulicach najprawdziwszego lorda, z krystalicznie czystą magiczną krwią w żyłach? Niektórzy powiedzieliby zapewne, że nie mają prawa nawet rozmawiać ze sobą.
- Nie ma. Właściwie to bardzo źle stosować na boisku jakąkolwiek przemoc. – wyjaśniła, po raz kolejny zmuszona do zduszenia śmiechu. Zdążyła już na tyle przyzwyczaić się do quidditcha, by wręcz wyczekiwać podczas każdego meczu na widowiskowe manewry pałkarzy często zakończone połamanymi kończynami zawodników, upadkami z miotły szybującej na dużej wysokości. Konfrontacja Artura z nowością przypomniała jej, jak ona sama będąc zaaferowaną pierwszoklasistką bardzo zdziwiła się obecności bezlitosnych tłuczków na boisku. – A za gola dostaje się jeden punkt. – dodała, dopiero w tamtej chwili zdając sobie sprawę, że nigdy dotąd o tym nie myślała. Wiele spraw było dla niej żenująco oczywistych, że dopóki nie musiała opowiadać o nich kompletnemu laikowi, nie poświęciła im ani jednej analitycznej myśli. A przecież mogła zadać tyle pytań… wydawało jej się, że w pierwszych latach pobytu w szkole magii usta jej się nie zamykały, poddając co cierpliwszych z jej znajomych ze szkolnej ławy istnemu ostrzałowi pytań. Może powinna czasem zastanowić się też nad niektórymi elementami swojego starego niemagicznego życia?
Zamilkła gwałtownie, przerażona myślą, czy aby nie zabrała się źle za swoją opowieść. Powinna chyba wspomnieć, na wszelki wypadek może nawet więcej niż raz, że piłka nożna nie ma nic wspólnego z lataniem, czego być może oczekiwał Longbottom. Ostatecznie postanowiła jednak zostawić mu kilka niespodzianek i nie powiedziała więcej, czekając na kolejne pytania.
Nie mogła się doczekać, aż zobaczy jego minę, kiedy zabrzmi już gwizdek rozpoczynający mecz.
- Nie ma. Właściwie to bardzo źle stosować na boisku jakąkolwiek przemoc. – wyjaśniła, po raz kolejny zmuszona do zduszenia śmiechu. Zdążyła już na tyle przyzwyczaić się do quidditcha, by wręcz wyczekiwać podczas każdego meczu na widowiskowe manewry pałkarzy często zakończone połamanymi kończynami zawodników, upadkami z miotły szybującej na dużej wysokości. Konfrontacja Artura z nowością przypomniała jej, jak ona sama będąc zaaferowaną pierwszoklasistką bardzo zdziwiła się obecności bezlitosnych tłuczków na boisku. – A za gola dostaje się jeden punkt. – dodała, dopiero w tamtej chwili zdając sobie sprawę, że nigdy dotąd o tym nie myślała. Wiele spraw było dla niej żenująco oczywistych, że dopóki nie musiała opowiadać o nich kompletnemu laikowi, nie poświęciła im ani jednej analitycznej myśli. A przecież mogła zadać tyle pytań… wydawało jej się, że w pierwszych latach pobytu w szkole magii usta jej się nie zamykały, poddając co cierpliwszych z jej znajomych ze szkolnej ławy istnemu ostrzałowi pytań. Może powinna czasem zastanowić się też nad niektórymi elementami swojego starego niemagicznego życia?
Zamilkła gwałtownie, przerażona myślą, czy aby nie zabrała się źle za swoją opowieść. Powinna chyba wspomnieć, na wszelki wypadek może nawet więcej niż raz, że piłka nożna nie ma nic wspólnego z lataniem, czego być może oczekiwał Longbottom. Ostatecznie postanowiła jednak zostawić mu kilka niespodzianek i nie powiedziała więcej, czekając na kolejne pytania.
Nie mogła się doczekać, aż zobaczy jego minę, kiedy zabrzmi już gwizdek rozpoczynający mecz.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaczął coś podejrzewać, miejsce tłumaczenia zasad mogło nie być przypadkowe, ale nie miał nic przeciwko. Co chwilę rozpraszały go jakieś niezwykłe przedmioty, których nazw często nie znał, więc przezywał je w myślach "ustrojstwami" (te nudne) lub "artefaktami" (te ciekawe).
- Przepraszam, że ci przerwę - zaczął zakłopotany. - Czy tutaj można kupić, jak to się nazywało... telewizjer? - spytał szeptem, zupełnie jakby chodziło o przedmiot pokroju Kamienia Filozoficznego.
Wiedział, że pewnie musi teraz wyglądać dość głupio, ale jeśli miał się krępować przed Franią, to w takim razie chyba już nie miał przy kim przestać się pilnować i pokazać swoją niewiedzę. Nie musiał przejmować się reputacją, byciem z prastarego rodu, etykietą i tym podobnymi ograniczeniami. Mógł po prostu odetchnąć, rozluźnić się, dać ponieść odkrywaniu nieznanego.
Nie wiedział co powiedzieć. Czyżby mugole byli bardziej kulturalni od czarodziejów, bardziej cywilizowani? Wszyscy tak przyzwyczaili się do brutalnych zagrywek Quidditcha, że przemoc wydawała się integralną częścią sportu.
- Nawet nie wiesz jak mi teraz mugole zaimponowali - wyznał cicho.
To było fascynujące jak czarodzieje, domyślnie niby ci bardziej cywilizowani, mędrcy, przyzwyczaili się do przemocy, nawet w sporcie. Jak inaczej wytłumaczyć obecność tłuczków?
- Jeden punkt? Przecież to idio... - zamilkł, bowiem dotarła do niego prosta prawda. - To genialne! My bezsensownie zwiększamy przelicznik punktów, nic z tym ciekawego nie robiąc. Mugole zaś nie lubią niepotrzebnie komplikować, to jest takie... takie... - zmieszał się, ponieważ zazwyczaj nie miał problemu się wysłowić. - Logiczne! - krzyknął, może trochę zbyt głośno, zupełnie jakby odkrył wielką tajemnicę życia.
Niesamowite, jak oni dobrze potrafią przemyśleć taki banał jak grę. Co dopiero z innymi aspektami życia, pewnie tam optymalizują wszystko do perfekcji.
Wtedy przyszło mu na myśl coś prostego, fundamentalnego. Mugole wszystko uproszczają, a więc ten element piłki nożnej pewnie też:
- Jest tylko jedna piłka, prawda? - spytał z nadzieją w głosie.
Bez Złotego Znicza, bez głupoty. Chyba każdy mugol miał w sobie coś z naukowca.
- Przepraszam, że ci przerwę - zaczął zakłopotany. - Czy tutaj można kupić, jak to się nazywało... telewizjer? - spytał szeptem, zupełnie jakby chodziło o przedmiot pokroju Kamienia Filozoficznego.
Wiedział, że pewnie musi teraz wyglądać dość głupio, ale jeśli miał się krępować przed Franią, to w takim razie chyba już nie miał przy kim przestać się pilnować i pokazać swoją niewiedzę. Nie musiał przejmować się reputacją, byciem z prastarego rodu, etykietą i tym podobnymi ograniczeniami. Mógł po prostu odetchnąć, rozluźnić się, dać ponieść odkrywaniu nieznanego.
Nie wiedział co powiedzieć. Czyżby mugole byli bardziej kulturalni od czarodziejów, bardziej cywilizowani? Wszyscy tak przyzwyczaili się do brutalnych zagrywek Quidditcha, że przemoc wydawała się integralną częścią sportu.
- Nawet nie wiesz jak mi teraz mugole zaimponowali - wyznał cicho.
To było fascynujące jak czarodzieje, domyślnie niby ci bardziej cywilizowani, mędrcy, przyzwyczaili się do przemocy, nawet w sporcie. Jak inaczej wytłumaczyć obecność tłuczków?
- Jeden punkt? Przecież to idio... - zamilkł, bowiem dotarła do niego prosta prawda. - To genialne! My bezsensownie zwiększamy przelicznik punktów, nic z tym ciekawego nie robiąc. Mugole zaś nie lubią niepotrzebnie komplikować, to jest takie... takie... - zmieszał się, ponieważ zazwyczaj nie miał problemu się wysłowić. - Logiczne! - krzyknął, może trochę zbyt głośno, zupełnie jakby odkrył wielką tajemnicę życia.
Niesamowite, jak oni dobrze potrafią przemyśleć taki banał jak grę. Co dopiero z innymi aspektami życia, pewnie tam optymalizują wszystko do perfekcji.
Wtedy przyszło mu na myśl coś prostego, fundamentalnego. Mugole wszystko uproszczają, a więc ten element piłki nożnej pewnie też:
- Jest tylko jedna piłka, prawda? - spytał z nadzieją w głosie.
Bez Złotego Znicza, bez głupoty. Chyba każdy mugol miał w sobie coś z naukowca.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Frani zupełnie nie zdziwiło pytanie Artura. Jeśli cokolwiek z mugolskiego świata mogło przeniknąć do świadomości i wyobraźni lorda, zaszczyt ten niewątpliwie należał się telewizorowi właśnie. Urządzenie w bardzo krótkim czasie zawojowało rynek i zdobyło serca Brytyjczyków i to, w ocenie Frances, całkowicie zasłużenie.
- Jakiś na pewno by się znalazł, ale pewnie już starszawy i popsuty. To raczej targ staroci. – odpowiedziała, po chwili zwalniając kroku. Mieli jeszcze trochę czasu, mogła pokazać mu kilka ustrojstw i artefaktów, być może zapewniając kilku z tych pierwszych awans do kategorii tych drugich.
Jej uwagę przyciągnęły rozłożone na jednym ze stołów klasery. Zbierała kiedyś znaczki pocztowe jak większość dzieci. Ba, jeszcze kiedy wróciła do domu po ukończeniu Hogwartu, zdarzało jej się wymieniać niektóre egzemplarze swojej skromnej kolekcji ze znajomymi; dzieciaki, których ojcowie podczas wojny stacjonowali we Francji zawsze miały się czym pochwalić, ale kiedy Frances już dorosła, to hobby szybko straciło swój dawny urok i zapomniała o swoim klaserze.
- Zobacz. – za pozwoleniem sprzedawcy, Frances wzięła do ręki album opatrzony najwyższą ceną w nadziei, że znajdzie w nim jakieś wyjątkowe okazy. Nie pomyliła się. – To jeden z pierwszych na świecie znaczków pocztowych. Ma prawie sto lat. – w tym miejscu ściszyła głos, wspinając się na palce, by dopowiedzieć wyjaśnienie Arturowi na ucho. – Mugole muszą przyklejać je na listy. Ten – podjęła już normalnym tonem – jest z wizerunkiem królowej Wiktorii. A spójrz tutaj – dojrzawszy kątem oka coś błyszczącego metalicznie, odwróciła się i na widok kilku pięknych zabytkowych żelazek aż westchnęła, niemal się wzruszając. – To do prasowania koszul. O, tu wsypywało się węgiel. – tym razem wyjaśniła bez żadnych konspiracyjnych zabiegów; dla większości kobiet to nic dziwnego, że facet nie ma pojęcia, do czego służy żelazko, a zwłaszcza takie starodawne. Chciała przybliżyć mu nieco więcej o tym fascynującym wynalazku, ale Artur wrócił do rozważań o piłce nożnej. Frances zorientowała się z wdzięcznością, że czas najwyższy ruszyć dalej.
- Miło mi to słyszeć, ale nie chwal ich zbyt pochopnie. – przestrzegła Artura. – Przepisy surowo tego zabraniają, ale gracze leją się jak wściekli na większości meczy, a bywa, że i przed.
Była zupełnie rozczulona oczarowaniem Artura. Kilka osób być może obejrzało się za nim, gdy dał się ponieść entuzjazmowi, ale w tłumie łatwo było stracić zainteresowanie, toteż niespecjalnie należało się tym martwić.
- Jedna. Miła odmiana, co? – dzisiaj, co prawda, topór wojenny został zawieszony, ale przedtem nieraz kłócili się między sobą o quidditch; Frances stawała w jego żarliwej obronie, podczas gdy Artur ewidentnie okazywał krytyczne podejście. Pannie Montgomery delikatnie mówiąc w głowie się nie mieściło, że wychowany w tradycji tego sportu mężczyzna nie pałał do niego gorącą miłością, a co dopiero – by zwyczajnie go nie lubił.
- Jakiś na pewno by się znalazł, ale pewnie już starszawy i popsuty. To raczej targ staroci. – odpowiedziała, po chwili zwalniając kroku. Mieli jeszcze trochę czasu, mogła pokazać mu kilka ustrojstw i artefaktów, być może zapewniając kilku z tych pierwszych awans do kategorii tych drugich.
Jej uwagę przyciągnęły rozłożone na jednym ze stołów klasery. Zbierała kiedyś znaczki pocztowe jak większość dzieci. Ba, jeszcze kiedy wróciła do domu po ukończeniu Hogwartu, zdarzało jej się wymieniać niektóre egzemplarze swojej skromnej kolekcji ze znajomymi; dzieciaki, których ojcowie podczas wojny stacjonowali we Francji zawsze miały się czym pochwalić, ale kiedy Frances już dorosła, to hobby szybko straciło swój dawny urok i zapomniała o swoim klaserze.
- Zobacz. – za pozwoleniem sprzedawcy, Frances wzięła do ręki album opatrzony najwyższą ceną w nadziei, że znajdzie w nim jakieś wyjątkowe okazy. Nie pomyliła się. – To jeden z pierwszych na świecie znaczków pocztowych. Ma prawie sto lat. – w tym miejscu ściszyła głos, wspinając się na palce, by dopowiedzieć wyjaśnienie Arturowi na ucho. – Mugole muszą przyklejać je na listy. Ten – podjęła już normalnym tonem – jest z wizerunkiem królowej Wiktorii. A spójrz tutaj – dojrzawszy kątem oka coś błyszczącego metalicznie, odwróciła się i na widok kilku pięknych zabytkowych żelazek aż westchnęła, niemal się wzruszając. – To do prasowania koszul. O, tu wsypywało się węgiel. – tym razem wyjaśniła bez żadnych konspiracyjnych zabiegów; dla większości kobiet to nic dziwnego, że facet nie ma pojęcia, do czego służy żelazko, a zwłaszcza takie starodawne. Chciała przybliżyć mu nieco więcej o tym fascynującym wynalazku, ale Artur wrócił do rozważań o piłce nożnej. Frances zorientowała się z wdzięcznością, że czas najwyższy ruszyć dalej.
- Miło mi to słyszeć, ale nie chwal ich zbyt pochopnie. – przestrzegła Artura. – Przepisy surowo tego zabraniają, ale gracze leją się jak wściekli na większości meczy, a bywa, że i przed.
Była zupełnie rozczulona oczarowaniem Artura. Kilka osób być może obejrzało się za nim, gdy dał się ponieść entuzjazmowi, ale w tłumie łatwo było stracić zainteresowanie, toteż niespecjalnie należało się tym martwić.
- Jedna. Miła odmiana, co? – dzisiaj, co prawda, topór wojenny został zawieszony, ale przedtem nieraz kłócili się między sobą o quidditch; Frances stawała w jego żarliwej obronie, podczas gdy Artur ewidentnie okazywał krytyczne podejście. Pannie Montgomery delikatnie mówiąc w głowie się nie mieściło, że wychowany w tradycji tego sportu mężczyzna nie pałał do niego gorącą miłością, a co dopiero – by zwyczajnie go nie lubił.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Telewizor, cały świat na wyciągnięcie ręki. Pudło z czarami, jak przewrotnie nazywali je niektórzy czarodzieje. Sądził, że Frances opowie o nich coś więcej, ale wskazała mu coś z daleko przypominającego albumy z małymi zdjęciami. Początkowo Artur był zawiedziony zmianą tematu, ale stopniowo rosło jego zainteresowanie. Dziwny zwyczaj, ale łatwo było mu go zrozumieć, sam w końcu na podobnej zasadzie zbierał kiedyś karty z Czekoladowych Żab.
- Sama też kolekcjonowałaś? - spytał, zastanawiając się jak powszechne mogło być to zjawisko, w końcu każdy wysyłał listy.
Żelazko okazało się mniej interesujące, nie miało takiego rysu historycznego. Z drugiej strony, mógł się za nim kryć jakiś naukowy mechanizm, może jakaś maszyna parowa. Zdziwiło go, że przy tych wyjaśnieniach mówiła normalnie, czyżby tylko część mugoli znała właściwości tego przedmiotu, więc tłumaczenie nie było niczym dziwnym?
- To jakaś rzadka wiedza? Żelazka są niebezpieczne? - rzucił, zupełnie nieświadomy prawdziwej natury tematu.
Trochę żałował, że musieli już ruszać dalej, ale przecież zawsze mogli zrobić sobie wyprawę po targu innym razem. Dziś obrończyni najgłupszej gry czarodziejów ma mu pokazać, że mugole też mają swoje pomysły. Co ciekawe, wydawały się jak na razie bardziej sensowne... nie żeby konkurencja była jakaś super.
- Nie można mieć wszystkiego - przyznał z odrobiną zawodu. - Choć i tak sądzę, że to nie brzmi tak źle jak u nas.
Dalej brnął w ten obcy świat, coraz bardziej dając się oczarować niemagicznością. Z tym większym bólem przypominał sobie innych lordów, którzy najchętniej by to wszystko zmiażdżyli, nie poświęcając nawet chwili na poznanie czegoś nowego. Współczuł im tej ślepoty, dla nich świat był bardzo ciasny, bez miejsca na inność.
- Muszę się upewnić, pewnie to głupie pytanie - zaczął wesoło. - W tym sporcie się nie latania, prawda? Zastanawiałem się jakby mogli załatwić latanie bez mioteł, ale wizje małych sterowców lub samolotów były zbyt absurdalne.
Przeczuwał już odpowiedź. W pewnym sensie szkoda, akurat latanie w najgłupszym sporcie czarodziejów lubił.
- Sama też kolekcjonowałaś? - spytał, zastanawiając się jak powszechne mogło być to zjawisko, w końcu każdy wysyłał listy.
Żelazko okazało się mniej interesujące, nie miało takiego rysu historycznego. Z drugiej strony, mógł się za nim kryć jakiś naukowy mechanizm, może jakaś maszyna parowa. Zdziwiło go, że przy tych wyjaśnieniach mówiła normalnie, czyżby tylko część mugoli znała właściwości tego przedmiotu, więc tłumaczenie nie było niczym dziwnym?
- To jakaś rzadka wiedza? Żelazka są niebezpieczne? - rzucił, zupełnie nieświadomy prawdziwej natury tematu.
Trochę żałował, że musieli już ruszać dalej, ale przecież zawsze mogli zrobić sobie wyprawę po targu innym razem. Dziś obrończyni najgłupszej gry czarodziejów ma mu pokazać, że mugole też mają swoje pomysły. Co ciekawe, wydawały się jak na razie bardziej sensowne... nie żeby konkurencja była jakaś super.
- Nie można mieć wszystkiego - przyznał z odrobiną zawodu. - Choć i tak sądzę, że to nie brzmi tak źle jak u nas.
Dalej brnął w ten obcy świat, coraz bardziej dając się oczarować niemagicznością. Z tym większym bólem przypominał sobie innych lordów, którzy najchętniej by to wszystko zmiażdżyli, nie poświęcając nawet chwili na poznanie czegoś nowego. Współczuł im tej ślepoty, dla nich świat był bardzo ciasny, bez miejsca na inność.
- Muszę się upewnić, pewnie to głupie pytanie - zaczął wesoło. - W tym sporcie się nie latania, prawda? Zastanawiałem się jakby mogli załatwić latanie bez mioteł, ale wizje małych sterowców lub samolotów były zbyt absurdalne.
Przeczuwał już odpowiedź. W pewnym sensie szkoda, akurat latanie w najgłupszym sporcie czarodziejów lubił.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mogłaby opowiadać bez końca, o telewizorach, radioodbiornikach, odkurzaczach, ba, nawet o obieraczce do kartofli poprowadziłaby wykład, gdyby Artur dał jej tylko sygnał, że zechce posłuchać. W końcu potrzebowała tylko dobrego słuchacza, a opowieści same jakoś zaczynały się snuć. Następnym razem, kiedy okoliczności nie narzucą im sportowego tematu rozmowy, na pewno porządnie poruszy ledwie potrącone teraz tylko zagadnienia. Zdążyła się zorientować, że zwłaszcza technologie, jakimi posługiwali się mugole, maszyny i źródła energii zafascynowały Artura.
- Tak, i to dość długo. Jeszcze mam gdzieś w domu swoje zbiory. – odpowiedziała, tonem sugerującym, że znaczki pocztowe to jednak nie coś, co zasługuje na więcej uwagi niż kilka spojrzeń podczas spaceru. Sama zwróciła na nie uwagę raczej przez sentyment, ale gdyby nie rzuciły jej się w oczy, nawet nie pomyślałaby dzisiaj o swoim starym klaserze.
Roześmiała się, kiedy zapytał o żelazka. W głowie powstała jej w tamtej chwili rozbrajająca myśl – ile dałaby za możliwość zobaczenia, jak posługiwanie się mugolskimi przedmiotami, których zastosowanie nie było oczywiste na pierwszy rzut oka wyobraża sobie lord Longbottom.
- Ależ skąd. – odparła. – No, przynajmniej nie z założenia. – podwinęła koniec wystającego spod kurtki kolorowego rękawa, by pokazać mu niewielką bliznę na nadgarstku. – Oparzyłam się raz w dzieciństwie, przypadkiem rzecz jasna. Moja mama opanowała prasowanie do perfekcji, mnie nigdy się nie udało. – popatrzyła przez chwilę na maleńki ślad po ranie. Kiedy ją ucierpiała jako kilkuletnie dziecko, zdawało jej się to najokropniejszym z przeżyć, jakie może spotkać ją w życiu, co teraz było rzecz jasna tylko zabawną pamiątką po dziecięcej naiwności.
Słyszała już wiele razy: wcale nie różnimy się tak bardzo, ale z wiarą pokładaną w tym zapewnieniu bywało już… cóż, bardzo różnie, chociaż nie ma co zaprzeczać, że podobieństw między mugolami i czarodziejami było mnóstwo, gdyby tylko ktoś zechciał poszukać. Postawa Artura, otwartość, którą Fran posądzała za powszechną w pierwszych latach styczności z magią szybko okazała się chlubnym wyjątkiem, szczególnie w środowisku, do którego należał z urodzenia. Panna Montgomery zrozumiała zaś, że spotkanie w szkole przyjaciół, którzy nie osądzali jej pochodzenia było wielkim szczęściem.
- Nie. – potwierdziła obawy Artura. – Po prostu się biega. Mecz trwa półtorej godziny z piętnastominutową przerwą w połowie. Wtedy drużyny zamieniają się też stronami. Uważaj! – krzyknęła nagle, odciągając go za rękaw. Byłby prawie wdepnął w sam środek wielobarwnego dzieła tworzonego z wielkim zapałem przez jakiegoś ulicznego artystę pośrodku chodnika.
- Tak, i to dość długo. Jeszcze mam gdzieś w domu swoje zbiory. – odpowiedziała, tonem sugerującym, że znaczki pocztowe to jednak nie coś, co zasługuje na więcej uwagi niż kilka spojrzeń podczas spaceru. Sama zwróciła na nie uwagę raczej przez sentyment, ale gdyby nie rzuciły jej się w oczy, nawet nie pomyślałaby dzisiaj o swoim starym klaserze.
Roześmiała się, kiedy zapytał o żelazka. W głowie powstała jej w tamtej chwili rozbrajająca myśl – ile dałaby za możliwość zobaczenia, jak posługiwanie się mugolskimi przedmiotami, których zastosowanie nie było oczywiste na pierwszy rzut oka wyobraża sobie lord Longbottom.
- Ależ skąd. – odparła. – No, przynajmniej nie z założenia. – podwinęła koniec wystającego spod kurtki kolorowego rękawa, by pokazać mu niewielką bliznę na nadgarstku. – Oparzyłam się raz w dzieciństwie, przypadkiem rzecz jasna. Moja mama opanowała prasowanie do perfekcji, mnie nigdy się nie udało. – popatrzyła przez chwilę na maleńki ślad po ranie. Kiedy ją ucierpiała jako kilkuletnie dziecko, zdawało jej się to najokropniejszym z przeżyć, jakie może spotkać ją w życiu, co teraz było rzecz jasna tylko zabawną pamiątką po dziecięcej naiwności.
Słyszała już wiele razy: wcale nie różnimy się tak bardzo, ale z wiarą pokładaną w tym zapewnieniu bywało już… cóż, bardzo różnie, chociaż nie ma co zaprzeczać, że podobieństw między mugolami i czarodziejami było mnóstwo, gdyby tylko ktoś zechciał poszukać. Postawa Artura, otwartość, którą Fran posądzała za powszechną w pierwszych latach styczności z magią szybko okazała się chlubnym wyjątkiem, szczególnie w środowisku, do którego należał z urodzenia. Panna Montgomery zrozumiała zaś, że spotkanie w szkole przyjaciół, którzy nie osądzali jej pochodzenia było wielkim szczęściem.
- Nie. – potwierdziła obawy Artura. – Po prostu się biega. Mecz trwa półtorej godziny z piętnastominutową przerwą w połowie. Wtedy drużyny zamieniają się też stronami. Uważaj! – krzyknęła nagle, odciągając go za rękaw. Byłby prawie wdepnął w sam środek wielobarwnego dzieła tworzonego z wielkim zapałem przez jakiegoś ulicznego artystę pośrodku chodnika.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Natłok nowych informacji, z zupełnie obcego świata, mógłby być dla kogoś innego przytłaczający. Dla Artura działał jednak jak dobre wino, upijając poznawaniem czegoś nieznanego. Dziwnie było dotykać tajemnic, które przecież dla większości ludzi były oczywistością, w końcu mugoli zawsze było, jest i raczej będzie więcej niż czarodziejów.
- Chętnie bym go zobaczył, jeśli nie masz nic przeciwko - wyznał, podejrzewając dużą wartość sentymentalną dla Frani. - Mogę się odpłacić pokazaniem mojej kolekcji kart z Czekoladowych Żab.
Spojrzał na jej niewielką bliznę, kiwając nieznacznie głową. Nie zdziwił się, że Frania od małego nie bała się pracować i pomagać, nawet nie miała pojęcia jak bardzo za to ją szanował.
- Po co właściwie zmieniają się stronami? - spytał, ale od razu poczuł szarpnięcie.
Był tak skupiony na jej słowach oraz losowych szczegółach otoczenia, że prawie wpadł na dzieło jakiegoś ulicznego artysty. Na szczęście Montgomery czuwała nad nim jak nauczycielka nad niesfornym uczniem.
- Dziękuję... hmm, ma w sobie coś z kubizmu, nieprawdaż? - zauważył, doceniając specyficzną geometrię dzieła. Artur ucieszył się się, że dla odmiany on może coś powiedzieć, a nie wychodzić cały czas na niedouczonego. - Ma pan wyczucie, ciekawa praca - zwrócił się do artysty, może trochę przeceniając jego starania, ale na tym targu cudów chyba już zaczynał wszystko widzieć przez różowe okulary.
Ponownie zwrócił się do Frani, spoglądając na nią pytającą, nie zapomniał o swoim wcześniejszym pytaniu sportowym. Jeszcze raz zerknął na wielobarwne dzieło, do głowy wpadł mu pewien pomysł:
- To mi o czymś przypomniało, chciałabyś się wybrać do galerii sztuki? W ramach podziękowania za dzisiaj też chciałbym cię gdzieś zaprosić. Obojętne do jakiej, może być mugo... znaczy normalna lub nasza - poprawił się, świadom otaczającego ich towarzystwa.
Był już kiedyś w mugolskiej galerii, nawet pod pewnymi względami lubił je bardziej od czarodziejskich. Miłą odmianę stanowiło, że wszystkie obrazy się nie ruszały, a cała dynamika pochodziła ze środków znacznie bardziej artystycznych niż taki zwyczajny "ruch". To jest sztuka - żeby nieruchome wydawało się jak najbardziej ruchome!
- Chętnie bym go zobaczył, jeśli nie masz nic przeciwko - wyznał, podejrzewając dużą wartość sentymentalną dla Frani. - Mogę się odpłacić pokazaniem mojej kolekcji kart z Czekoladowych Żab.
Spojrzał na jej niewielką bliznę, kiwając nieznacznie głową. Nie zdziwił się, że Frania od małego nie bała się pracować i pomagać, nawet nie miała pojęcia jak bardzo za to ją szanował.
- Po co właściwie zmieniają się stronami? - spytał, ale od razu poczuł szarpnięcie.
Był tak skupiony na jej słowach oraz losowych szczegółach otoczenia, że prawie wpadł na dzieło jakiegoś ulicznego artysty. Na szczęście Montgomery czuwała nad nim jak nauczycielka nad niesfornym uczniem.
- Dziękuję... hmm, ma w sobie coś z kubizmu, nieprawdaż? - zauważył, doceniając specyficzną geometrię dzieła. Artur ucieszył się się, że dla odmiany on może coś powiedzieć, a nie wychodzić cały czas na niedouczonego. - Ma pan wyczucie, ciekawa praca - zwrócił się do artysty, może trochę przeceniając jego starania, ale na tym targu cudów chyba już zaczynał wszystko widzieć przez różowe okulary.
Ponownie zwrócił się do Frani, spoglądając na nią pytającą, nie zapomniał o swoim wcześniejszym pytaniu sportowym. Jeszcze raz zerknął na wielobarwne dzieło, do głowy wpadł mu pewien pomysł:
- To mi o czymś przypomniało, chciałabyś się wybrać do galerii sztuki? W ramach podziękowania za dzisiaj też chciałbym cię gdzieś zaprosić. Obojętne do jakiej, może być mugo... znaczy normalna lub nasza - poprawił się, świadom otaczającego ich towarzystwa.
Był już kiedyś w mugolskiej galerii, nawet pod pewnymi względami lubił je bardziej od czarodziejskich. Miłą odmianę stanowiło, że wszystkie obrazy się nie ruszały, a cała dynamika pochodziła ze środków znacznie bardziej artystycznych niż taki zwyczajny "ruch". To jest sztuka - żeby nieruchome wydawało się jak najbardziej ruchome!
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pewnie. Następnym razem wezmę go ze sobą. – obiecała, w myślach dodając to co zwykle: jeśli nie zapomnę. Powinna może pomyśleć też, że nie mogą przewidzieć, kiedy właściwie znajdzie się okazja na następny raz. Dzisiejsze ich spotkanie też miało się nie udać, a jednak spacerowali już prawie godzinę wzdłuż Portobello, dyskutując o piłce nożnej i telewizorach.
- Takie są zasady, nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. – przyznała, wzruszając ramionami. Niektóre z mugolskich wynalazków imponowały prostotą, logiką, to prawda – ale wciąż nie brakowało w tym świecie rzeczy, którą są jakie są bo tak. Część z obowiązujących zasad wynikała oczywiście ze zdrowego rozsądku, czemu nie należy się dziwić, ale ilość tych rozbrajająco bezsensownych co najmniej równoważyła te racjonalne. Złoty środek należało odnaleźć kierując się tylko własnym wyczuciem i sumieniem. A reguły obowiązujące w sporcie mogli chyba tylko bezkrytycznie zaakceptować. Nie wszystko trzeba sobie wyjaśnić, żeby można było się tym cieszyć – chociaż umysł Frani wykazywał coś w rodzaju naturalnego tropizmu do rozumienia mechanizmów i ciągów przyczynowo-skutkowych, na takie odstępstwa bardzo lubiła czasem się godzić.
- Być może. – przytaknęła, choć bez przekonania, rzucając okiem na dzieło sztuki ulicznej. Prawdę powiedziawszy, Frances była odbiorcą entuzjastycznym, ale nie miała na poparcie swoich odczuć zbyt solidnej wiedzy. Na ogół wystarczyło jej osądzić, czy coś jest zwyczajnie ładne, a jeśli obraz wzbudzał w niej jeszcze jakieś głębsze uczucia – tym lepiej. Wiedza o stylach malarskich i wybitnych artystach nie trzymała się jej mocno, czego nie odczuwała zwykle jako dotkliwy brak; wszak nie była do czucia potrzebna. Dopiero, kiedy znajdowała się w sytuacjach takich jak ta, przeciwstawiona swobodzie w używaniu terminów poniekąd fachowych, zdarzało jej się nieco peszyć.
- Bardzo chętnie. – podchwyciła więc, nadrabiając chwilowy spadek entuzjazmu zgodą na jego propozycję. Tym razem ona chętnie czegoś się nauczy. Jeśli tylko uda im się skoordynować nieporządek dwóch skrajnie różnych życiowych ścieżek, rzecz jasna. Frances lubiła spędzać czas z Arturem. Nie miał w sobie lordowskiego zadęcia, przy czym jednak zachowywał jakąś wyjątkową elegancję; dodawała mu uroku i uprzyjemniała każdą rozmowę, jaką odbywała z Longbottomem. – Ale lepiej będzie, jeśli to ty dokonasz wyboru.
Targ uliczny skutecznie wypełnił im czas pozostały do rozpoczęcia meczu. Stracili go nawet trochę za dużo przyglądając się wszystkim atrakcjom, jakie oferuje Portobello Road.
- Powinniśmy się pospieszyć. – ponagliła Artura. Teraz kiedy już wyjaśniła mu prawie wszystko (na rzuty karne i wolne przyjdzie jeszcze czas w kolejce przy wejściu na stadion), nie mogła pozwolić, by coś go ominęło, pociągnęła go więc w kierunku węższej, pustej, ale prowadzącej na skróty uliczki, zostawiając w tyle Portobello. Może świat nie posypie się jeszcze zanim zdążą tu wrócić następnym razem.
- Takie są zasady, nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. – przyznała, wzruszając ramionami. Niektóre z mugolskich wynalazków imponowały prostotą, logiką, to prawda – ale wciąż nie brakowało w tym świecie rzeczy, którą są jakie są bo tak. Część z obowiązujących zasad wynikała oczywiście ze zdrowego rozsądku, czemu nie należy się dziwić, ale ilość tych rozbrajająco bezsensownych co najmniej równoważyła te racjonalne. Złoty środek należało odnaleźć kierując się tylko własnym wyczuciem i sumieniem. A reguły obowiązujące w sporcie mogli chyba tylko bezkrytycznie zaakceptować. Nie wszystko trzeba sobie wyjaśnić, żeby można było się tym cieszyć – chociaż umysł Frani wykazywał coś w rodzaju naturalnego tropizmu do rozumienia mechanizmów i ciągów przyczynowo-skutkowych, na takie odstępstwa bardzo lubiła czasem się godzić.
- Być może. – przytaknęła, choć bez przekonania, rzucając okiem na dzieło sztuki ulicznej. Prawdę powiedziawszy, Frances była odbiorcą entuzjastycznym, ale nie miała na poparcie swoich odczuć zbyt solidnej wiedzy. Na ogół wystarczyło jej osądzić, czy coś jest zwyczajnie ładne, a jeśli obraz wzbudzał w niej jeszcze jakieś głębsze uczucia – tym lepiej. Wiedza o stylach malarskich i wybitnych artystach nie trzymała się jej mocno, czego nie odczuwała zwykle jako dotkliwy brak; wszak nie była do czucia potrzebna. Dopiero, kiedy znajdowała się w sytuacjach takich jak ta, przeciwstawiona swobodzie w używaniu terminów poniekąd fachowych, zdarzało jej się nieco peszyć.
- Bardzo chętnie. – podchwyciła więc, nadrabiając chwilowy spadek entuzjazmu zgodą na jego propozycję. Tym razem ona chętnie czegoś się nauczy. Jeśli tylko uda im się skoordynować nieporządek dwóch skrajnie różnych życiowych ścieżek, rzecz jasna. Frances lubiła spędzać czas z Arturem. Nie miał w sobie lordowskiego zadęcia, przy czym jednak zachowywał jakąś wyjątkową elegancję; dodawała mu uroku i uprzyjemniała każdą rozmowę, jaką odbywała z Longbottomem. – Ale lepiej będzie, jeśli to ty dokonasz wyboru.
Targ uliczny skutecznie wypełnił im czas pozostały do rozpoczęcia meczu. Stracili go nawet trochę za dużo przyglądając się wszystkim atrakcjom, jakie oferuje Portobello Road.
- Powinniśmy się pospieszyć. – ponagliła Artura. Teraz kiedy już wyjaśniła mu prawie wszystko (na rzuty karne i wolne przyjdzie jeszcze czas w kolejce przy wejściu na stadion), nie mogła pozwolić, by coś go ominęło, pociągnęła go więc w kierunku węższej, pustej, ale prowadzącej na skróty uliczki, zostawiając w tyle Portobello. Może świat nie posypie się jeszcze zanim zdążą tu wrócić następnym razem.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potrzebował takiej chwili, momentu oderwania od problemów prześladujących świat czarodziejów. Poczuć się jak jeszcze kilka lat temu, gdy w młodzieńczej naiwności można było ignorować złą stronę, a zamiast tego skupić się na poznawaniu tej dobrej. Jak lekko się teraz czuł!
- Przepraszam, jeśli zbyt zasypuję cię pytaniami - powiedział grzecznie, nie chcąc za bardzo zamęczać jej swoją niewiedzą. - Po prostu to wszystko jest takie nowe.
Wydawało mu się, że zaspokoił chyba już ten pierwszy głód wiedzy, reszta powinna poczekać na zobaczenie meczu na własne oczy. Mogli tak długo teoretyzować, ale trzeba w końcu przejść do części badawczej.
- Doskonale! - ucieszył się na przyjęcie propozycji. - Skoro ja mam dokonać wyboru, to pozostanie on niespodzianką - stwierdził, maskując tym samym pustkę w głowie. Gdzie najlepiej ją zabrać?
Przyspieszyli, trochę już spędzili czasu na Portobello Road. Cała ta wyprawa była miłą odmianą od czarodziejskiego świata, którego czar chyba z czasem trochę przygasł. Zbyt często stykał się z czarną magią, a nie znał jeszcze dobrze mrocznej strony mugoli. Nie wiedział do czego są zdolni, a nie chciał wierzyć w doniesienia stronnictw antymugolskich. Tak, pewnego dnia będzie musiał spytać Franię o tą ciemniejszą stronę, ale nie chciał takimi rozważaniami psuć tego popołudnia.
- Jesteś dobrą nauczycielką, sporo dowiedziałem się dzisiaj o innej stronie świata - przyznał ze szczerym uśmiechem, jakby dla podkreślenia słów zatoczył ręką koło, pokazując różnorodność targu. Wkroczyli do jakiejś uliczki, która zapewne prowadziła na skróty do stadionu. - Właśnie, jeszcze nie pytałem - jak się czujesz w nowej pracy? Masz już za sobą pierwsze zajęcia?
Cofnął się pamięciom do tych pięknych czasów. Zabawne, ale jeśli pamięć go nie myliła, to ich znajomość chyba zaczęła się właśnie od lekcji zaklęć. Gdy z małą, dziecięcą zazdrością zauważył, że jakiejś dziewczynce lepiej wychodzi Wingardium Leviosa niż jemu. Jego zaskoczenie było tym większe, gdy dowiedział się o jej mugolskim pochodzeniu.
- Już w pierwszej klasie pomogłaś mi opanować jakieś zaklęcie - zauważył z rozbawieniem. - Jak to szło? Mówi się Wingardium Leviosa, a nie Leviosaaa - dodał ze śmiechem, starając się naśladować głos pierwszoklasistki.
- Przepraszam, jeśli zbyt zasypuję cię pytaniami - powiedział grzecznie, nie chcąc za bardzo zamęczać jej swoją niewiedzą. - Po prostu to wszystko jest takie nowe.
Wydawało mu się, że zaspokoił chyba już ten pierwszy głód wiedzy, reszta powinna poczekać na zobaczenie meczu na własne oczy. Mogli tak długo teoretyzować, ale trzeba w końcu przejść do części badawczej.
- Doskonale! - ucieszył się na przyjęcie propozycji. - Skoro ja mam dokonać wyboru, to pozostanie on niespodzianką - stwierdził, maskując tym samym pustkę w głowie. Gdzie najlepiej ją zabrać?
Przyspieszyli, trochę już spędzili czasu na Portobello Road. Cała ta wyprawa była miłą odmianą od czarodziejskiego świata, którego czar chyba z czasem trochę przygasł. Zbyt często stykał się z czarną magią, a nie znał jeszcze dobrze mrocznej strony mugoli. Nie wiedział do czego są zdolni, a nie chciał wierzyć w doniesienia stronnictw antymugolskich. Tak, pewnego dnia będzie musiał spytać Franię o tą ciemniejszą stronę, ale nie chciał takimi rozważaniami psuć tego popołudnia.
- Jesteś dobrą nauczycielką, sporo dowiedziałem się dzisiaj o innej stronie świata - przyznał ze szczerym uśmiechem, jakby dla podkreślenia słów zatoczył ręką koło, pokazując różnorodność targu. Wkroczyli do jakiejś uliczki, która zapewne prowadziła na skróty do stadionu. - Właśnie, jeszcze nie pytałem - jak się czujesz w nowej pracy? Masz już za sobą pierwsze zajęcia?
Cofnął się pamięciom do tych pięknych czasów. Zabawne, ale jeśli pamięć go nie myliła, to ich znajomość chyba zaczęła się właśnie od lekcji zaklęć. Gdy z małą, dziecięcą zazdrością zauważył, że jakiejś dziewczynce lepiej wychodzi Wingardium Leviosa niż jemu. Jego zaskoczenie było tym większe, gdy dowiedział się o jej mugolskim pochodzeniu.
- Już w pierwszej klasie pomogłaś mi opanować jakieś zaklęcie - zauważył z rozbawieniem. - Jak to szło? Mówi się Wingardium Leviosa, a nie Leviosaaa - dodał ze śmiechem, starając się naśladować głos pierwszoklasistki.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Frances wzbraniała się przed nazywaniem tego jakąś swoją wyjątkową zdolnością – po prostu ciągnęło ją do tego stanu lekkości, spokoju na tyle, że nawet jego krucha iluzja skłaniała Franię do sięgnięcia po nią, ogrzania w dłoniach, trzymania przy sobie tak długo, jak to możliwe. Na Portobello, wśród mugoli był na wyciągnięcie ręki, i to tylko dzięki pogodnej atmosferze targu.
- Pytaj o co tylko chcesz. – zachęciła go ze szczerym uśmiechem. – Dawno tak nikomu nie odpowiadałam o tym wszystkim. – zakończyła, mrugając porozumiewawczo. Kochała opowieści i chociaż częściej wybierała te niestworzone, pełne magicznych stworzeń i życiowych mądrości, piłka nożna też mogła być przez chwilę czymś wyjątkowym. A niech tylko usłyszy doping na stadionie…
Koniecznie powinna nauczyć go jeszcze jakiejś piosenki zagrzewającej Niebieskich do zwycięstwa.
- Tak. Z siódmym rokiem przygotowujemy się do owutemów od samego początku roku, a z pierwszakami przerabiamy podstawy. Wbrew pozorom te drugie zajęcia są znacznie trudniejsze. – przyznała. Podczas lekcji z uczniami ostatniego roku panowała zupełnie inna atmosfera, a Frances była zupełnie inną panią profesor; najmłodsi z wychowanków Hogwartu tymczasem myśleli, że jest nie tylko już zupełnie dorosłą i odpowiedzialną za nich kobietą, ale też zaraz będzie stara, siwa i zrzędliwa. Może nie była profesorem Binnsem, ale dzieci wszystko postrzegają inaczej – siebie samych, szkolnych kolegów; nic nie jest takie samo, kiedy patrzy się na to z perspektywy dorosłego. Chcąc nazwać rzeczy po imieniu, należy powiedzieć, że jako dziecko, a także przez jakiś czas po osiągnięciu wieku nastoletniego Frania bywała przemądrzała. Kto wie, czy nie zdarzało się jej to do tej pory, pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że ta przywara gubiła się wśród innych, oby łatwiejszych do wybaczenia. Roześmiała się na wspomnienie tego, jak jedenastoletnia Frania pouczała wszystkich wokół zupełnie jakby nie pamiętała, że jeszcze parę miesięcy przedtem nie wiedziała nic o istnieniu magii.
- Pomogłaś to bardzo wyrozumiałe określenie. – sprostowała słowa uprzejmego jak zawsze Longbottoma. – Ale koniec końców siedzenie razem na zajęciach wyszło nam na dobre, co? – powstałe nieco z przypadku przymierze, jakie zawiązali na czas niektórych lekcji ocaliło Frances od niejednej pomyłki. To były wspaniałe czasy, na pewno łatwiejsze od teraźniejszości. Ale czy lepsze? Tego pytania lepiej nie zadawać, w końcu perspektywa za paręnaście lat i z tym dniem może uczynić cuda.
- Pytaj o co tylko chcesz. – zachęciła go ze szczerym uśmiechem. – Dawno tak nikomu nie odpowiadałam o tym wszystkim. – zakończyła, mrugając porozumiewawczo. Kochała opowieści i chociaż częściej wybierała te niestworzone, pełne magicznych stworzeń i życiowych mądrości, piłka nożna też mogła być przez chwilę czymś wyjątkowym. A niech tylko usłyszy doping na stadionie…
Koniecznie powinna nauczyć go jeszcze jakiejś piosenki zagrzewającej Niebieskich do zwycięstwa.
- Tak. Z siódmym rokiem przygotowujemy się do owutemów od samego początku roku, a z pierwszakami przerabiamy podstawy. Wbrew pozorom te drugie zajęcia są znacznie trudniejsze. – przyznała. Podczas lekcji z uczniami ostatniego roku panowała zupełnie inna atmosfera, a Frances była zupełnie inną panią profesor; najmłodsi z wychowanków Hogwartu tymczasem myśleli, że jest nie tylko już zupełnie dorosłą i odpowiedzialną za nich kobietą, ale też zaraz będzie stara, siwa i zrzędliwa. Może nie była profesorem Binnsem, ale dzieci wszystko postrzegają inaczej – siebie samych, szkolnych kolegów; nic nie jest takie samo, kiedy patrzy się na to z perspektywy dorosłego. Chcąc nazwać rzeczy po imieniu, należy powiedzieć, że jako dziecko, a także przez jakiś czas po osiągnięciu wieku nastoletniego Frania bywała przemądrzała. Kto wie, czy nie zdarzało się jej to do tej pory, pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że ta przywara gubiła się wśród innych, oby łatwiejszych do wybaczenia. Roześmiała się na wspomnienie tego, jak jedenastoletnia Frania pouczała wszystkich wokół zupełnie jakby nie pamiętała, że jeszcze parę miesięcy przedtem nie wiedziała nic o istnieniu magii.
- Pomogłaś to bardzo wyrozumiałe określenie. – sprostowała słowa uprzejmego jak zawsze Longbottoma. – Ale koniec końców siedzenie razem na zajęciach wyszło nam na dobre, co? – powstałe nieco z przypadku przymierze, jakie zawiązali na czas niektórych lekcji ocaliło Frances od niejednej pomyłki. To były wspaniałe czasy, na pewno łatwiejsze od teraźniejszości. Ale czy lepsze? Tego pytania lepiej nie zadawać, w końcu perspektywa za paręnaście lat i z tym dniem może uczynić cuda.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pytaj o co tylko chcesz, chyba nie zdawała sobie sprawy jak głodnego wiedzy potwora właśnie mogła przebudzić. Przez głowę przemknęły setki pytań, bardzo trudno było z tej ławicy wyciągnąć jedno na początek. Jak właściwie działa prąd elektryczny, ile widzą swoimi teleskopami gwiazd na niebie, jak wyobrażają sobie magię, czy jeszcze ktoś w nią wierzy... wiele, wiele pytań. Najgorsze było to, że nie potrafił rozróżnić tych oczywistych, powszechnej wiedzy, od zagadnień znacznie trudniejszych. Dla niego wszystko było równie tajemnicze.
- Byłabyś w stanie wybrać coś, co twoim zdaniem jest w świecie mugoli najbardziej warte zobaczenia? Coś najciekawszego lub najpiękniejszego... - spytał niespodziewanie, po czym jak na zawołanie zrobiło mu się jakoś tak głupio, chyba po raz pierwszy od kilku lat się nieco zaczerwienił. Mimo tego nie wycofał się, ciekaw co Frania odpowie.
Chyba trochę jej zazdrościł, mogła wrócić do zamku, który na powrót stał się jej drugim domem. Spędzili tam ładny kawałek swojego życia, wracając wtedy do prawdziwych domów jedynie na wakacje i święta. Tam tak naprawdę tam dorastali, z dzieci stając się pełnoletnimi czarodziejami. Pierwsze kroki w nieznane, w prawdziwy, już nie tak sympatyczny, świat. Jednym słowem, to były czasy!
- Profesor Frania, nie myślałem, że tak ułożą się sprawy - przyznał wesoło. - Przygotuj grunt w Hogwarcie, to może dam sobie spokój z robotą aurora i zostanę nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią.
Szalona myśl, ale właściwie... może po tym wszystkim, jak wygrają, taką drogę by dla siebie wybrał. Kształtował i wspierał następne pokolenia...
Mimowolnie uśmiechnął się, zdecydowanie dzisiejsze wyjście było dobrym pomysłem. Zazwyczaj w myślach pojawiało się jeśli wygramy, bowiem nadzieja na lepsze jutro była nikła i niezwykle delikatna. Teraz jednak, w tej jednej krótkiej chwili, bardziej optymistycznie patrzył w przyszłość.
- Wyszło na dobre, zdecydowanie - potwierdził. - To chyba największa magia Hogwartu - krzyżowanie ludzkich ścieżek... - dodał w swoim zwyczaju dziwnie... poetycko?
- Byłabyś w stanie wybrać coś, co twoim zdaniem jest w świecie mugoli najbardziej warte zobaczenia? Coś najciekawszego lub najpiękniejszego... - spytał niespodziewanie, po czym jak na zawołanie zrobiło mu się jakoś tak głupio, chyba po raz pierwszy od kilku lat się nieco zaczerwienił. Mimo tego nie wycofał się, ciekaw co Frania odpowie.
Chyba trochę jej zazdrościł, mogła wrócić do zamku, który na powrót stał się jej drugim domem. Spędzili tam ładny kawałek swojego życia, wracając wtedy do prawdziwych domów jedynie na wakacje i święta. Tam tak naprawdę tam dorastali, z dzieci stając się pełnoletnimi czarodziejami. Pierwsze kroki w nieznane, w prawdziwy, już nie tak sympatyczny, świat. Jednym słowem, to były czasy!
- Profesor Frania, nie myślałem, że tak ułożą się sprawy - przyznał wesoło. - Przygotuj grunt w Hogwarcie, to może dam sobie spokój z robotą aurora i zostanę nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią.
Szalona myśl, ale właściwie... może po tym wszystkim, jak wygrają, taką drogę by dla siebie wybrał. Kształtował i wspierał następne pokolenia...
Mimowolnie uśmiechnął się, zdecydowanie dzisiejsze wyjście było dobrym pomysłem. Zazwyczaj w myślach pojawiało się jeśli wygramy, bowiem nadzieja na lepsze jutro była nikła i niezwykle delikatna. Teraz jednak, w tej jednej krótkiej chwili, bardziej optymistycznie patrzył w przyszłość.
- Wyszło na dobre, zdecydowanie - potwierdził. - To chyba największa magia Hogwartu - krzyżowanie ludzkich ścieżek... - dodał w swoim zwyczaju dziwnie... poetycko?
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pozwoliła, by puścił wolno swą dociekliwość, bo sama doskonale wiedziała, jaką przyjemność daje nieskrępowane zaspokajanie ciekawości, choćby drobiazgami. I chociaż powinna była spodziewać się tego pytania, i tak sprawiło ono trudność Frani, kiedy musiała już się z nim zmierzyć. Należało do tego grona pytań, które obnażają przed odpowiadającym ogrom jego niewiedzy, co nie sprzyja dzieleniu się jakąkolwiek mądrością. Nawet tą, która nieuchronnie mieszała się z emocjami, a Frances aż serce drgnęło mocniej od entuzjazmu do odkrywania świata. Co chciałaby mu pokazać, gdyby miała do wyboru wszystko? Krukoński zmysł podsuwał jej bardzo prostą odpowiedź – wszystko, oczywiście. Od egipskich piramid do przedmieść Birmingham, brudnych od dymu z fabrycznych kominów. I chociaż Artur niewątpliwie miał dość pieniędzy, by zjechać cały świat i obejrzeć każdy z jego wspaniałych zakamarków, to wystarczającej ilości czasu na te wszystkie podróże nikomu jeszcze nie dano.
- Sama nie wiem. – odpowiedziała mu po chwili zastanowienia. – Uniwersytet. – dodała jednak zaraz po tym, jak wyraz niepewności opuścił jej usta. – Może Cambridge albo Oksford. – Frances dużo słyszała o tych miejscach, ojciec jej opowiadał. Sam pracował poniekąd na uczelni, co prawda mniejszej i nie tak szanowanej, ale w pamięci Frances zachowała się jakaś fascynacja tamtymi miejscami. Gdyby w dzieciństwie nie ujawniła magicznego talentu, na pewno marzyłaby, by się tam znaleźć. – Mają wspaniałe biblioteki, zadbane parki, własne kaplice. Właśnie, warto byłoby też zobaczyć jakieś świątynie, te miejsca mają w sobie niepowtarzalną atmosferę. No a wracając do Oksfordu - to wszystko w pięknych, starych wnętrzach. – kiedy tak opowiadała, zorientowała się, że rysuje przed Arturem wizję jakby… mugolskiego Hogwartu? – No i wszystko tętni życiem, bo studenci jak to studenci muszą się też wybawić swoje. – dodała z uśmiechem. Niezależnie od prestiżu placówki naukowej, młodość zawsze i wszędzie rządzi się swoimi prawami, a korzystać z niej w pełni to chyba najlepsze, co może się człowiekowi przydarzyć, i to po obu stronach świata.
- Pięknie powiedziane, Arturze. – skomplementowała go nie bez odrobiny zdumienia. Winne tu były oczywiście stereotypy, za co Frania najchętniej spaliłaby je na stosie. Mieli już dwudziesty wiek, świat powinien pędzić do przodu zostawiając głupie uprzedzenia za sobą, a tymczasem – ona sama myślała przecież o średniowiecznych metodach, czyż nie? Westchnęła lekko.
- Naprawdę musimy już iść. Niedługo się zacznie, a pełen stadion to też jedno z piękniejszych miejsc, w jakich można być. – a Stamford było jeszcze daleko przed nimi. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby mogli wskoczyć na miotły, ale cóż, na podobny komfort jawności magii świat musi chyba jeszcze poczekać dobre parę wieków. No, chyba że walka jaką teraz toczą poprowadzi rzeczy w zupełnie inną stronę i w miastach znowu zapłoną stosy, zupełnie zaprzepaszczając ich szanse.
- Sama nie wiem. – odpowiedziała mu po chwili zastanowienia. – Uniwersytet. – dodała jednak zaraz po tym, jak wyraz niepewności opuścił jej usta. – Może Cambridge albo Oksford. – Frances dużo słyszała o tych miejscach, ojciec jej opowiadał. Sam pracował poniekąd na uczelni, co prawda mniejszej i nie tak szanowanej, ale w pamięci Frances zachowała się jakaś fascynacja tamtymi miejscami. Gdyby w dzieciństwie nie ujawniła magicznego talentu, na pewno marzyłaby, by się tam znaleźć. – Mają wspaniałe biblioteki, zadbane parki, własne kaplice. Właśnie, warto byłoby też zobaczyć jakieś świątynie, te miejsca mają w sobie niepowtarzalną atmosferę. No a wracając do Oksfordu - to wszystko w pięknych, starych wnętrzach. – kiedy tak opowiadała, zorientowała się, że rysuje przed Arturem wizję jakby… mugolskiego Hogwartu? – No i wszystko tętni życiem, bo studenci jak to studenci muszą się też wybawić swoje. – dodała z uśmiechem. Niezależnie od prestiżu placówki naukowej, młodość zawsze i wszędzie rządzi się swoimi prawami, a korzystać z niej w pełni to chyba najlepsze, co może się człowiekowi przydarzyć, i to po obu stronach świata.
- Pięknie powiedziane, Arturze. – skomplementowała go nie bez odrobiny zdumienia. Winne tu były oczywiście stereotypy, za co Frania najchętniej spaliłaby je na stosie. Mieli już dwudziesty wiek, świat powinien pędzić do przodu zostawiając głupie uprzedzenia za sobą, a tymczasem – ona sama myślała przecież o średniowiecznych metodach, czyż nie? Westchnęła lekko.
- Naprawdę musimy już iść. Niedługo się zacznie, a pełen stadion to też jedno z piękniejszych miejsc, w jakich można być. – a Stamford było jeszcze daleko przed nimi. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby mogli wskoczyć na miotły, ale cóż, na podobny komfort jawności magii świat musi chyba jeszcze poczekać dobre parę wieków. No, chyba że walka jaką teraz toczą poprowadzi rzeczy w zupełnie inną stronę i w miastach znowu zapłoną stosy, zupełnie zaprzepaszczając ich szanse.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pierwszej chwili odpowiedź Frances go zawiodła, choć oczywiście nie dał po sobie tego poznać. Uniwersytet? Za wszystkich niezwykłości, dziwacznych maszyn, niesamowitych konstrukcji, krajobrazów ukształtowanych mugolską ręką, wybrałaby właśnie uczelnię?
Po chwili, wraz z jej kolejnymi słowami, zaczął rozumieć swoją ignorancję. Cieszył się, że Frania nie czyta mu w myślach, bo za poprzednie powinien się wstydzić. Przecież Oksford miał w sobie coś z... Hogwartu? Jeśli Artur miałby odpowiedzieć na odwrotne pytanie, co byłoby najbardziej warte zobaczenia w magicznym świecie, to Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie miałaby bardzo duże szanse.
- Centrum wiedzy, dorobku nauki... tak, ta wizja ma w sobie coś magicznego - przyznał, spoglądając na Franię z szacunkiem. Nie zawiodła go, to on w pierwszej chwili nie potrafił tego dostrzec. - Ciekawe czy studenci też broją jak Gryfoni...
Co mogliby osiągnąć, gdyby połączyć mugolską naukę oraz magię? Jakie granice ludzkość byłaby w stanie przekroczyć, czego dokonać? Czy coś mogłoby ją powstrzymać? Było w tych fantazjach coś fascynującego, ale jednocześnie, ten sam rozsądek odpowiedzialny za głód wiedzy, podpowiadał, że taka droga mogłaby mieć nieprzewidziane konsekwencje.
- Jesteś nazbyt uprzejma - stwierdził z uśmiechem, ale miło mu było, że doceniła jego słowa.
Nie mógł się nadziwić ile by tracił, gdyby był tak samo ślepy jak rasistowska część szlachty, bo nie można było tego inaczej nazwać. Tyle się dowiedział, tyle niezwykłości już poznał, a przecież dopiero zaczynał... a co najważniejsze, poznał wiele fantastycznych osób, takich właśnie jak Frances Montgomery.
- Z żalem przyznaję ci rację, musimy ruszać - powiedział, ostatni raz zerkając za siebie.
Pożegnali targu uliczny na Portobello Road, zbieraninę różnych dziwności. Szli w kierunku kolejnych atrakcji ze świata mugoli. Świata bardzo bliskiego, ale jednocześnie w jakiś sposób odległego. Czy kiedyś to się zmieni? Merlin raczy wiedzieć...
zt
Po chwili, wraz z jej kolejnymi słowami, zaczął rozumieć swoją ignorancję. Cieszył się, że Frania nie czyta mu w myślach, bo za poprzednie powinien się wstydzić. Przecież Oksford miał w sobie coś z... Hogwartu? Jeśli Artur miałby odpowiedzieć na odwrotne pytanie, co byłoby najbardziej warte zobaczenia w magicznym świecie, to Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie miałaby bardzo duże szanse.
- Centrum wiedzy, dorobku nauki... tak, ta wizja ma w sobie coś magicznego - przyznał, spoglądając na Franię z szacunkiem. Nie zawiodła go, to on w pierwszej chwili nie potrafił tego dostrzec. - Ciekawe czy studenci też broją jak Gryfoni...
Co mogliby osiągnąć, gdyby połączyć mugolską naukę oraz magię? Jakie granice ludzkość byłaby w stanie przekroczyć, czego dokonać? Czy coś mogłoby ją powstrzymać? Było w tych fantazjach coś fascynującego, ale jednocześnie, ten sam rozsądek odpowiedzialny za głód wiedzy, podpowiadał, że taka droga mogłaby mieć nieprzewidziane konsekwencje.
- Jesteś nazbyt uprzejma - stwierdził z uśmiechem, ale miło mu było, że doceniła jego słowa.
Nie mógł się nadziwić ile by tracił, gdyby był tak samo ślepy jak rasistowska część szlachty, bo nie można było tego inaczej nazwać. Tyle się dowiedział, tyle niezwykłości już poznał, a przecież dopiero zaczynał... a co najważniejsze, poznał wiele fantastycznych osób, takich właśnie jak Frances Montgomery.
- Z żalem przyznaję ci rację, musimy ruszać - powiedział, ostatni raz zerkając za siebie.
Pożegnali targu uliczny na Portobello Road, zbieraninę różnych dziwności. Szli w kierunku kolejnych atrakcji ze świata mugoli. Świata bardzo bliskiego, ale jednocześnie w jakiś sposób odległego. Czy kiedyś to się zmieni? Merlin raczy wiedzieć...
zt
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Targ uliczny na Portobello Road
Szybka odpowiedź