Targ uliczny na Portobello Road
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targ uliczny na Portobello Road
Targ przy Portobello Road otwarty jest w każdy dzień tygodnia. Można natknąć się tutaj na różnych artystów i lokalnych, mocno ekstrawaganckich, mieszkańców, choć bez wątpienia nie uświadczy się tłumów. Zainteresowanie oferowanymi towarami czy usługami jest dużo mniejsze niż niegdyś, gdy stolicę zamieszkiwali nie tylko czarodzieje, a na targu można było znaleźć głównie wytwory mugoli. Stragany rozlokowane są po dwóch stronach wąskiej, aczkolwiek długiej, bo prawie dwumilowej ulicy Portobello Road, biegnącej do samego serca kolorowego Notting Hill; część z nich jest pusta i porzucona, część została rozebrana, wszak po przejściu targu w ręce czarodziejów nie ma tutaj aż tylu wystawców, by zajęli wszystkie stanowiska. W zależności od dnia pojawiają się tu różni wystawcy - przykładowo w każdy piątek odbywają się wyprzedaże magicznych rzeczy używanych, w tym szat najróżniejszych krojów i barw, natomiast w soboty odnaleźć tu można całe narzecza antyków, począwszy od mebli, a kończąc na mniejszych szpargałach. W powietrzu unosi się zapach świeżego pieczywa i wypieków, curry i pomarańczy, a także kredek i farb nielicznych artystów, którzy akurat tworzą coś na chodniku.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:32, w całości zmieniany 1 raz
Rigel wyczuwał, że “handlarz” będzie chciał od razu przejść do rzeczy. Może dlatego, że prawdopodobnie miał kolejne zlecenia, które nie mogły czekać, albo wolał nie kusić losu, dostarczyć, co trzeba i zniknąć. Jednak Black wolał poprowadzić rozmowę tak, jak robi to zawsze - miło i uprzejmie.
Jego matka zawsze twierdziła, że prawdziwą wizytówką szlachcica powinno być dobre wychowanie i prezentowanie go niezależnie od osoby czy sytuacji. Rigel się tego trzymał i w pewnym sensie zrobił z tego swoje motto życiowe. Ale domyślał się, że nie każdy z kim miał, lub będzie mieć do czynienia, miał podobne spojrzenie na życie. Szczególnie jeśli ta osoba szlachcicem nie była.
Mimo wszystko zrobiło mu się przez tę odpowiedź trochę smutno, choć postarał się to ukryć. Postarał się utrzymać uśmiech i skinął głową.
-Doskonale. - sięgnął ręką do kieszeni, aby wyjąć sakiewkę z monetami. - Czy mógłby Pan przybliżyć mi, w jaki sposób najlepiej to… khm, przyjmować? Przyznam, że słyszałem wiele opowieści, lecz wątpię w niektóre z nich.
Black rzeczywiście nasłuchał się od różnych znajomych o tym specyfiku. Jedni chwalili sobie efekty wizualne, jakich doznawali po zażyciu mikstury, inni pełne i niespotykane wcześniej poczucie wolności, jeszcze inni po prostu mówili, że byli szczęśliwi. Jedyny problem to sposób przyjmowania. Jedni mówili - podgrzać eliksir. Inni - schłodzić. Jeszcze inni radzili porządnie zaciągnąć się tym… specyficznym “morskim” zapachem, a dopiero później pic. Dla własnego bezpieczeństwa młody Lord wolał się dopytać, jak to powinno w końcu być. Nie chciał mieć żadnych niespodzianek podczas rytuału, czy innego magicznego eksperymentu. No bo jak on to matce wytłumaczy, jeśli służba znajdzie go zarzyganego, nieprzytomnego, zawiniętego jedynie w prześcieradło pośrodku pokoju w otoczeniu jakiś podejrzanych drewnianych masek, kamieni z symbolami, szmacianych lalek, kawałków patyków czy innych tego typu dziwactw? Albo, co gorsza, jak on to ojcu wytłumaczy, kiedy ten weźmie go później na dywanik...
-Oczywiście, jeśli to nie problem i w żaden sposób nie koliduje z Pańskimi planami na najbliższe minuty dzisiejszego dnia... - po chwili dodał ostrożnie, wyciągając odliczoną sumę i podając ją mężczyźnie. Wolał nie robić sobie problemów i też nie pokazywać wprost, że nie ma zielonego pojęcia, co dalej z tą Złotą Rybką robić. Nie chciał wyjść na mięczaka i żółtodzioba.
Jego matka zawsze twierdziła, że prawdziwą wizytówką szlachcica powinno być dobre wychowanie i prezentowanie go niezależnie od osoby czy sytuacji. Rigel się tego trzymał i w pewnym sensie zrobił z tego swoje motto życiowe. Ale domyślał się, że nie każdy z kim miał, lub będzie mieć do czynienia, miał podobne spojrzenie na życie. Szczególnie jeśli ta osoba szlachcicem nie była.
Mimo wszystko zrobiło mu się przez tę odpowiedź trochę smutno, choć postarał się to ukryć. Postarał się utrzymać uśmiech i skinął głową.
-Doskonale. - sięgnął ręką do kieszeni, aby wyjąć sakiewkę z monetami. - Czy mógłby Pan przybliżyć mi, w jaki sposób najlepiej to… khm, przyjmować? Przyznam, że słyszałem wiele opowieści, lecz wątpię w niektóre z nich.
Black rzeczywiście nasłuchał się od różnych znajomych o tym specyfiku. Jedni chwalili sobie efekty wizualne, jakich doznawali po zażyciu mikstury, inni pełne i niespotykane wcześniej poczucie wolności, jeszcze inni po prostu mówili, że byli szczęśliwi. Jedyny problem to sposób przyjmowania. Jedni mówili - podgrzać eliksir. Inni - schłodzić. Jeszcze inni radzili porządnie zaciągnąć się tym… specyficznym “morskim” zapachem, a dopiero później pic. Dla własnego bezpieczeństwa młody Lord wolał się dopytać, jak to powinno w końcu być. Nie chciał mieć żadnych niespodzianek podczas rytuału, czy innego magicznego eksperymentu. No bo jak on to matce wytłumaczy, jeśli służba znajdzie go zarzyganego, nieprzytomnego, zawiniętego jedynie w prześcieradło pośrodku pokoju w otoczeniu jakiś podejrzanych drewnianych masek, kamieni z symbolami, szmacianych lalek, kawałków patyków czy innych tego typu dziwactw? Albo, co gorsza, jak on to ojcu wytłumaczy, kiedy ten weźmie go później na dywanik...
-Oczywiście, jeśli to nie problem i w żaden sposób nie koliduje z Pańskimi planami na najbliższe minuty dzisiejszego dnia... - po chwili dodał ostrożnie, wyciągając odliczoną sumę i podając ją mężczyźnie. Wolał nie robić sobie problemów i też nie pokazywać wprost, że nie ma zielonego pojęcia, co dalej z tą Złotą Rybką robić. Nie chciał wyjść na mięczaka i żółtodzioba.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Na liście jego priorytetów nie było uszczęśliwianie znanej dla ogółu szlachty, jednakże postać młodego Blacka w pewien sposób wyrywała się z całego tego obrazka. Drgnięcie na twarzy, które było reakcją widoczną równie mocno, co uderzenie kogoś w twarz nie obeszło się bez uwagi ze strony metamorfomaga. Nie był jednak na tyle bezwzględnym, żeby wzruszyć ramionami i odejść w swoją stronę, pozostawiając pytania ciemnowłosego wiszące w eterze. W pewien sposób nawet chciał mu pomóc, ale nie wiedział jak ugryźć ten temat. Wydawało się, że każdy pomysł nie był wystarczająco dobry, żeby odwieść młodzieńca od zażycia narkotyku.
- Jedna sztuka, jedna dawka. Można mniej, nigdy więcej. Pijesz i odlatujesz. Nie ma tym zbyt dużej filozofii. - poinformował młodziaka, który chyba nawet nie był świadom tego, że kupowany przez niego towar to magicznie przyrządzone płyny. Jego powieki lekko się zawęziły, kiedy tamten sięgał po sakiewkę, bo przecież nie do końca było wiadomo, czy chłopak nie miał zamiaru go zaraz przekląć pomimo tego, że z oczu dobrze mu patrzyło. Być może zbyt dobrze, żeby Weasley mógł mu uwierzyć, zbyt dużo naczytał i nasłuchał się o tych wszystkich występkach ze strony przeklętych bogaczy.
Wyciągnął rękę, przyjmując monety, które oczywiście się zgadzały. Adekwatnie do swoich słów wyciągnął pięć fiolek z wewnętrznej kieszeni płaszcza, przekazując mu małe fiolki o mętnym, złotawym odcieniu. - Miesiąc przerwy pomiędzy kolejnymi sesjami. - poradził mu zwyczajnym mruknięciem. Była to jedynie mała przestroga dotycząca uzależnienia, które bardzo szybko łapie w swoje sidła tak początkujących... ćpunów? Metamorfomagowi, aż zrobiło się słabo na myśl, że właśnie pozwalał liczbie narkomanów na zwiększenie swojej liczby. Z drugiej strony miał świadomość tego, że młodziak zawsze mógł trafić gorzej i wziąć towar skrajnie tragiczny! Odwrócił się bokiem do Blacka, ostatni raz zerkając w jego stronę.
- Pierwszy raz? - proste i łatwe komunikaty były czymś charakterystycznym dla mruka, który nawet nie powinien interesować się dalszym losem Rigela. Weasley miał jednak w sobie zbyt wiele czystej moralności, żeby pozwalać tak młodemu chłopakowi, który miał potencjał na przedawkowanie i zwyczajne wykończenie zarówno siebie, jak i najbliższego otoczenia. Przecież każdy miał osobę, która płakałaby krokodylimi łzami w tęsknocie za straceńcem.
- Jedna sztuka, jedna dawka. Można mniej, nigdy więcej. Pijesz i odlatujesz. Nie ma tym zbyt dużej filozofii. - poinformował młodziaka, który chyba nawet nie był świadom tego, że kupowany przez niego towar to magicznie przyrządzone płyny. Jego powieki lekko się zawęziły, kiedy tamten sięgał po sakiewkę, bo przecież nie do końca było wiadomo, czy chłopak nie miał zamiaru go zaraz przekląć pomimo tego, że z oczu dobrze mu patrzyło. Być może zbyt dobrze, żeby Weasley mógł mu uwierzyć, zbyt dużo naczytał i nasłuchał się o tych wszystkich występkach ze strony przeklętych bogaczy.
Wyciągnął rękę, przyjmując monety, które oczywiście się zgadzały. Adekwatnie do swoich słów wyciągnął pięć fiolek z wewnętrznej kieszeni płaszcza, przekazując mu małe fiolki o mętnym, złotawym odcieniu. - Miesiąc przerwy pomiędzy kolejnymi sesjami. - poradził mu zwyczajnym mruknięciem. Była to jedynie mała przestroga dotycząca uzależnienia, które bardzo szybko łapie w swoje sidła tak początkujących... ćpunów? Metamorfomagowi, aż zrobiło się słabo na myśl, że właśnie pozwalał liczbie narkomanów na zwiększenie swojej liczby. Z drugiej strony miał świadomość tego, że młodziak zawsze mógł trafić gorzej i wziąć towar skrajnie tragiczny! Odwrócił się bokiem do Blacka, ostatni raz zerkając w jego stronę.
- Pierwszy raz? - proste i łatwe komunikaty były czymś charakterystycznym dla mruka, który nawet nie powinien interesować się dalszym losem Rigela. Weasley miał jednak w sobie zbyt wiele czystej moralności, żeby pozwalać tak młodemu chłopakowi, który miał potencjał na przedawkowanie i zwyczajne wykończenie zarówno siebie, jak i najbliższego otoczenia. Przecież każdy miał osobę, która płakałaby krokodylimi łzami w tęsknocie za straceńcem.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zasady zażycia Złotej Rybki były jednak o wiele prostsze, niż to, w jaki sposób cały proces przedstawiali jego znajomi. Ciekawe, w takim razie, czy próbowali go zrobić w balona, czy sami zostali wcześniej oszukani, a teraz tylko utrudniają sobie życie, zamiast po prostu to wypić i cieszyć się efektami?
Chyba będę musiał im powiedzieć, że robią coś zdecydowanie nie tak, jak jest napisane w instrukcji. Cóż.
-Aha. Rozumiem. A czy… Jak długo utrzymuje się efekt? Tak mniej więcej, oczywiście, bo rozumiem, że każdy organizm może reagować na swój sposób.
Udało mu się dostrzec tę specyficzną reakcję na twarzy mężczyzny, kiedy sięgnął do kieszeni po monety, jednak nie do końca rozumiał, czy zrobił coś nie tak… Czy może już kiedyś u kogoś innego widział taką sakiewkę - piękną, z czarnej skóry, ozdobioną delikatnym wzorem srebrnych gwiazdozbiorów? Chociaż... Nie, to niemożliwe. Ten przedmiot był jedyny w swoim rodzaju - wykonany specjalnie na zamówienie i podarowany Rigelowi na urodziny przez jego ukochanego brata Alpharda.
-Rozumiem, że lepiej nie pytać, co się stanie, jeśli eliksir zostanie spożyty częściej? - spróbował zażartować, żeby trochę rozładować atmosferę. Oczywiście, Black nie planował przekraczać wyznaczonego czasu, jednak był niesamowicie ciekaw, jak ciało człowieka reagowałoby na przedawkowanie. Jakie byłyby objawy? To była bardziej ciekawość naukowca, który w końcu dorwał się do źródła wiedzy i bardzo chciał spróbować wydobyć z niego tyle informacji, ile się uda. Chociaż w tamtym momencie jego pragnienia poznawcze zażarcie walczyły z obawą, czy nie przekracza jakiejś granicy - nie nadużywa cierpliwości handlarza.
-Tak się składa, że owszem. To będzie pierwszy raz. Wcześniej nie miałem okazji… - Przed profesjonalistą niczego nie da się niczego ukryć. Rigel przygryzł dolną wargę. - Obcować z tego typu specyfikiem.
Black wziął do rąk zakupione fiolki, przyglądając się przelewającej się zawartosci. Jej kolor był piękny, chociaż większość ludzi określiłoby go słowem “nieapetyczny”. Rigelowi jednak przypominał złote piaski pustyni, jakie swoimi opowiadaniami o podróżach malował Bojczuk. Już nie mógł się doczekać, aż sprawdzi, jak będzie mienił się w świetle słońca.
Chyba będę musiał im powiedzieć, że robią coś zdecydowanie nie tak, jak jest napisane w instrukcji. Cóż.
-Aha. Rozumiem. A czy… Jak długo utrzymuje się efekt? Tak mniej więcej, oczywiście, bo rozumiem, że każdy organizm może reagować na swój sposób.
Udało mu się dostrzec tę specyficzną reakcję na twarzy mężczyzny, kiedy sięgnął do kieszeni po monety, jednak nie do końca rozumiał, czy zrobił coś nie tak… Czy może już kiedyś u kogoś innego widział taką sakiewkę - piękną, z czarnej skóry, ozdobioną delikatnym wzorem srebrnych gwiazdozbiorów? Chociaż... Nie, to niemożliwe. Ten przedmiot był jedyny w swoim rodzaju - wykonany specjalnie na zamówienie i podarowany Rigelowi na urodziny przez jego ukochanego brata Alpharda.
-Rozumiem, że lepiej nie pytać, co się stanie, jeśli eliksir zostanie spożyty częściej? - spróbował zażartować, żeby trochę rozładować atmosferę. Oczywiście, Black nie planował przekraczać wyznaczonego czasu, jednak był niesamowicie ciekaw, jak ciało człowieka reagowałoby na przedawkowanie. Jakie byłyby objawy? To była bardziej ciekawość naukowca, który w końcu dorwał się do źródła wiedzy i bardzo chciał spróbować wydobyć z niego tyle informacji, ile się uda. Chociaż w tamtym momencie jego pragnienia poznawcze zażarcie walczyły z obawą, czy nie przekracza jakiejś granicy - nie nadużywa cierpliwości handlarza.
-Tak się składa, że owszem. To będzie pierwszy raz. Wcześniej nie miałem okazji… - Przed profesjonalistą niczego nie da się niczego ukryć. Rigel przygryzł dolną wargę. - Obcować z tego typu specyfikiem.
Black wziął do rąk zakupione fiolki, przyglądając się przelewającej się zawartosci. Jej kolor był piękny, chociaż większość ludzi określiłoby go słowem “nieapetyczny”. Rigelowi jednak przypominał złote piaski pustyni, jakie swoimi opowiadaniami o podróżach malował Bojczuk. Już nie mógł się doczekać, aż sprawdzi, jak będzie mienił się w świetle słońca.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem nie wychodził jako pokrzywdzony z całego tego zamieszania związanego ze sprzedażą, bo przecież wcześniej nikt go nie pytał o zażywanie. Nawet jeśli pytali, to Weasley miał wystarczająco dużo oleju w głowie, żeby szybko zniknąć z widoku i zatopić się w tłumie przechodniów, a tutaj? Patrząc na młodego arystokratę, który nie dość, że zamiast kupować w bardziej znajomym środowisku, czerpał z zasobów metamorfomaga. Wcale nie pomagały jego ufne, nieco zbyt rozważne oczyska, wręcz przeciwnie - serducho rudzielca zwyczajnie miękło. Właśnie dlatego starał się unikać spojrzenia młodego bogacza, który miał w twarzy coś nieuchwytnego, co zmuszało Weasleya do większego współczucia niż nienawiści.
- Ciebie może trzymać dłużej niż przeciętnie. Obstawiałbym od świtu do południa. - zwykle nie udzielał tak wielu informacji, ale zwykle też nie brał udziału w handlu z tak dystyngowanymi postaciami. Zazwyczaj ograniczało się to do osób aspirujących do wyższych sfer, czy też tych działających w ich okolicach. Przewidywań, dlaczego wciąż rozmawiali, mogło być wiele, a jednym z nich pewnie była kultura oraz ogłada, z jaką Black zwracał się do metamorfomaga. Dobrze czasem było oderwać się od brudnego języka i zachowania, co w tej konkretnej sytuacji może nawet nie było zbyt rozważne.
Niestety w przeciwieństwie do swojego rozmówcy, Weasley nie miał w zwyczaju żartować z takiego ryzyka, dlatego szybkim ruchem obrócił głowę w jego kierunku. Poważny wyraz twarzy oraz zmarszczone brwi mówiły same za siebie, co w rzeczywistości sądzi na temat choćby próby rozważania o częstszym dawkowaniu. Mimo to nie przywołał na twarz żadnego z wyrazów obrzydzenia, czy też złości, bo przecież nie było to jego zdrowie, choć należy przyznać, że w jego głowie kłębiło się wiele myśli dotyczących właśnie tejże transakcji.
- Tak, głupio się pytać. - odpowiedział posępnie, nawet nie starając się obierać słów w mniej buńczuczne i ostre. Jako postać Remiego musiał być mocny, choć w rzeczywistości nawet nie panował nad swoim językiem, ponieważ zależało mu na tym, żeby nikt nie wykończył się od jego towaru. Dobrze wiedział, że jego działalność nie była zbyt praworządna, jednakże na tyle jak bardzo był w stanie, starał się odpowiednio dobierać klientów. Przypadek Blacka był beznadziejny. - Ogółem to nic dobrego. - doprecyzował zwięźle, nawet nie starając się opowiadać, cóż takiego miał na myśli. Czasem wyobraźnia sama podsuwała mroczne pomysły, choć w tym przypadku Weasleyowi zwyczajnie odechciało się mówić, bo jeszcze by go przekonał do częstszego spożytkowania! I właśnie wtedy wpadł mu do głowy 'genialny' pomysł.
- To niedobrze tak samemu próbować. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż ciemnowłosego. Gdyby był w stanie mieć chłopaka na oku, z pewnością spałoby mu się o wiele łatwiej! - Jest taki gość, co pomaga przy pierwszych razach. Dobry człowiek czuwa nad takimi... - zaczął powoli, bacznie obserwując twarz Blacka, którego właśnie omal nie wyzwał od ćpunów. Ostatnie czego potrzebował to obrażony szlachcic, który zna twarz jednego z jego alter ego. - Mogę dać kontakt, to coś dopomoże. - mówiąc to, uciekł gdzieś wzrokiem na bok, bo przecież mówienie o sobie nie było na jego porządku dziennym!
- Ciebie może trzymać dłużej niż przeciętnie. Obstawiałbym od świtu do południa. - zwykle nie udzielał tak wielu informacji, ale zwykle też nie brał udziału w handlu z tak dystyngowanymi postaciami. Zazwyczaj ograniczało się to do osób aspirujących do wyższych sfer, czy też tych działających w ich okolicach. Przewidywań, dlaczego wciąż rozmawiali, mogło być wiele, a jednym z nich pewnie była kultura oraz ogłada, z jaką Black zwracał się do metamorfomaga. Dobrze czasem było oderwać się od brudnego języka i zachowania, co w tej konkretnej sytuacji może nawet nie było zbyt rozważne.
Niestety w przeciwieństwie do swojego rozmówcy, Weasley nie miał w zwyczaju żartować z takiego ryzyka, dlatego szybkim ruchem obrócił głowę w jego kierunku. Poważny wyraz twarzy oraz zmarszczone brwi mówiły same za siebie, co w rzeczywistości sądzi na temat choćby próby rozważania o częstszym dawkowaniu. Mimo to nie przywołał na twarz żadnego z wyrazów obrzydzenia, czy też złości, bo przecież nie było to jego zdrowie, choć należy przyznać, że w jego głowie kłębiło się wiele myśli dotyczących właśnie tejże transakcji.
- Tak, głupio się pytać. - odpowiedział posępnie, nawet nie starając się obierać słów w mniej buńczuczne i ostre. Jako postać Remiego musiał być mocny, choć w rzeczywistości nawet nie panował nad swoim językiem, ponieważ zależało mu na tym, żeby nikt nie wykończył się od jego towaru. Dobrze wiedział, że jego działalność nie była zbyt praworządna, jednakże na tyle jak bardzo był w stanie, starał się odpowiednio dobierać klientów. Przypadek Blacka był beznadziejny. - Ogółem to nic dobrego. - doprecyzował zwięźle, nawet nie starając się opowiadać, cóż takiego miał na myśli. Czasem wyobraźnia sama podsuwała mroczne pomysły, choć w tym przypadku Weasleyowi zwyczajnie odechciało się mówić, bo jeszcze by go przekonał do częstszego spożytkowania! I właśnie wtedy wpadł mu do głowy 'genialny' pomysł.
- To niedobrze tak samemu próbować. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż ciemnowłosego. Gdyby był w stanie mieć chłopaka na oku, z pewnością spałoby mu się o wiele łatwiej! - Jest taki gość, co pomaga przy pierwszych razach. Dobry człowiek czuwa nad takimi... - zaczął powoli, bacznie obserwując twarz Blacka, którego właśnie omal nie wyzwał od ćpunów. Ostatnie czego potrzebował to obrażony szlachcic, który zna twarz jednego z jego alter ego. - Mogę dać kontakt, to coś dopomoże. - mówiąc to, uciekł gdzieś wzrokiem na bok, bo przecież mówienie o sobie nie było na jego porządku dziennym!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Znów uważnie słuchał tego, co mówił mu mężczyzna. Cieszył się, że dostał tyle cennych informacji i czuł się moralnie gotowy na wszelkie ewentualności. Już nie mógł się doczekać, kiedy wyruszy w Podróż w głąb siebie, zwalczy trucizny, utrzymujące iluzje ego i w końcu połączy się ze wszechświatem, osiągając stan idealnej pustki.
Fiolki schował ostrożnie do wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym parę razy je poprawił, żeby mieć pewność, że będą tam bezpieczne i nic im się nie stanie po drodze. Nie mógł pozwolić temu cennemu płynowi się zmarnować.
Zauważył tę drobną zmianę w sposobie wypowiedzi handlarza. Coś znowu było nie tak. Rigel znowu wyjrzał na ulicę, patrząc, czy nikt ich nie obserwuje. Na szczęście nikogo nie zauważył… W takim razie - co się stało? Może jego pytania spowodowały, że mężczyźnie przypomniało się coś smutnego, związanego z przedawkowaniem? Blackowi zrobiło się niemiłosiernie głupio, dlatego szybko powstrzymał swoje chęci drążenia tematu dalej.
-Proszę wybaczyć, jeżeli czymś Pana uraziłem. Nie chciałem być nieuprzejmy, - spuścił wzrok i skupił się na swoich butach - wypucowanych na tyle, że można się było w nich przejrzeć jak w lustrze. Tuż obok znajdowały się buty handlarza. Poprzecierane, odbarwione w paru miejscach. Ewidentnie znoszone do granic możliwości. Ile rzeczy widziały te buty? Ile historii mogłyby opowiedzieć, jeśli tylko miałyby taką możliwość? Może one znały prawdę, co dokładnie się stało w życiu tego mężczyzny, że tak zareagował na pytania i tematy, jakie poruszył Rigel?
Handlarz ponownie go zaskoczył, proponując kontakt do osoby, która mogłaby pomóc Blackowi, podczas pierwszej podróży.
-Na prawdę? Oh, tak, poproszę! - szybko ściszył głos, żeby nie przyciągać zbędnej uwagi. - Byłbym bardzo wdzięczny… Proszę powiedzieć cenę tylko.
Chłopak był przekonany, że ta wiedza również kosztuje i był gotów zapłacić ile trzeba, żeby ją otrzymać.
Tak zwany “Przewodnik” był osobą bardzo cenną, towarzyszącą Podróżnikom od zarania dziejów. Mógł poprowadzić ich odpowiednimi ścieżkami, żeby osiągnęli to, w jakim celu wyruszyli w podróż, a nie zagubili się w gąszczu złych dróg. Black nie sądził, że takie osoby w ogóle da się spotakć Londynie...
Fiolki schował ostrożnie do wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym parę razy je poprawił, żeby mieć pewność, że będą tam bezpieczne i nic im się nie stanie po drodze. Nie mógł pozwolić temu cennemu płynowi się zmarnować.
Zauważył tę drobną zmianę w sposobie wypowiedzi handlarza. Coś znowu było nie tak. Rigel znowu wyjrzał na ulicę, patrząc, czy nikt ich nie obserwuje. Na szczęście nikogo nie zauważył… W takim razie - co się stało? Może jego pytania spowodowały, że mężczyźnie przypomniało się coś smutnego, związanego z przedawkowaniem? Blackowi zrobiło się niemiłosiernie głupio, dlatego szybko powstrzymał swoje chęci drążenia tematu dalej.
-Proszę wybaczyć, jeżeli czymś Pana uraziłem. Nie chciałem być nieuprzejmy, - spuścił wzrok i skupił się na swoich butach - wypucowanych na tyle, że można się było w nich przejrzeć jak w lustrze. Tuż obok znajdowały się buty handlarza. Poprzecierane, odbarwione w paru miejscach. Ewidentnie znoszone do granic możliwości. Ile rzeczy widziały te buty? Ile historii mogłyby opowiedzieć, jeśli tylko miałyby taką możliwość? Może one znały prawdę, co dokładnie się stało w życiu tego mężczyzny, że tak zareagował na pytania i tematy, jakie poruszył Rigel?
Handlarz ponownie go zaskoczył, proponując kontakt do osoby, która mogłaby pomóc Blackowi, podczas pierwszej podróży.
-Na prawdę? Oh, tak, poproszę! - szybko ściszył głos, żeby nie przyciągać zbędnej uwagi. - Byłbym bardzo wdzięczny… Proszę powiedzieć cenę tylko.
Chłopak był przekonany, że ta wiedza również kosztuje i był gotów zapłacić ile trzeba, żeby ją otrzymać.
Tak zwany “Przewodnik” był osobą bardzo cenną, towarzyszącą Podróżnikom od zarania dziejów. Mógł poprowadzić ich odpowiednimi ścieżkami, żeby osiągnęli to, w jakim celu wyruszyli w podróż, a nie zagubili się w gąszczu złych dróg. Black nie sądził, że takie osoby w ogóle da się spotakć Londynie...
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Być może był głupi, bardzo głupi, wyskakując z taką propozycją dla młodzieńca, jednakże jego paranoiczny umysł był w stanie wyobrazić sobie milion straszliwych sytuacji, w których to młodzieniec wylądowałby bez jego interwencji. Nie raz słyszało się o młokosach, które myśląc o wspaniałej podróży wychodziły naprzeciw nieznajomemu diabelstwu. Dystyngowany Black miał zdecydowanie zbyt dużo potencjału na zmianę całego postrzegania bogaczy. W pewnym sensie Weasley trzymał się nadziei, że młodzieniec zdoła przywrócić myślenie o każdym człowieku jako równym sobie lub choćby będzie sprawiać takie wrażenie! Metamorfomag dobrze wiedział, że były to płonne i bardzo kruche myśli, jednakże jego sposób myślenia zwyczajnie nie pozwalał na skreślenie ciemnowłosego na straty, tym bardziej, że chłopak wykazywał bardzo dużą dozę kultury niezależnie od rozmówcy, a to był już pewien krok.
- Tia – mruknął pod nosem, zbywając chłopaczka tylko i wyłącznie ze względu na chęć zwiększenia dystansu od jego ciemnych myśli. Nawet nie zorientował się, że był nieuprzejmy, w ciele Jeremiego, kiedy patrzył na cały świat niemalże o 10 centymetrów wyżej niż normalnie, małomówność, ordynarność i bezpośredniość były czymś naturalnym. No dobra, to ostatnie zawsze akompaniowało każdej, nawet oryginalnej postaci Weasleya.
Zachwyt słyszalny w pośpiechu i nagle przyciszonym tonie ze strony Blacka potwierdził tylko obawy Uriena. Rigel ewidentnie starał się zażyć to obrzydlistwo tylko we własnym towarzystwie, co znacznie pogorszyłoby jego sytuację. Metamorfomag nie był zbyt biegły w zażywaniu wszystkich środków odurzających, jednak miał pewną wiedzę oraz ‘podstawowe przeszkolenie’, dlatego wiedział, że zdoła mu dotrzymać kroku nawet bez dodatkowych dopalaczy. Nie na jego miejscu było pozwalanie sobie na ucieczkę od czujności i rzeczywistości, która potrafiła czasem mocno zaskoczyć, jak choćby teraz. Weasley nawet nie pomyślał o tym, że za samą informację mógł wyciągnąć co nieco od młodzieńca i gdyby nie był pod tą konkretną twarzą odpuściłby sobie tę propozycję pozyskania jakieś kwoty. Niestety obracanie się w konkretnych kręgach oraz przyzwyczajenie środowiska o własnym oportunizmie, musiał wyciągnąć co nieco od młodego bogacza, inaczej podejrzanym byłoby dawać poufne informacje ze zwyczajnej dobroci. Portowcy i nędzarze tak nie działali.
- Trzy sykle za miejsce, trzy za umówienie spotkania. – stwierdził bez ogródek, uznając to za dobrą cenę swojego czasu, który będzie musiał spędzić pod inną postacią, żeby tylko przypilnować młodziaka. W domyśle odciągnie jeszcze konkretną kwotę przy samej sesji, jednakże to zdawało się zbyt oczywiste, żeby w ogóle o tym wspominać.
Weasley nie miał pojęcia, że młodzieniec zrozumiał jego słowa w sposób bardzo patetyczny i wymyślny, gdzie on jedynie chciał przypilnować ciemnowłosego, żeby tylko się nie zaćpał. Zostało mu tylko urzeczywistnić cały swój plan ‘ocalenia’, nieświadomego mocy narkotyku, chłopaczka.
- Tia – mruknął pod nosem, zbywając chłopaczka tylko i wyłącznie ze względu na chęć zwiększenia dystansu od jego ciemnych myśli. Nawet nie zorientował się, że był nieuprzejmy, w ciele Jeremiego, kiedy patrzył na cały świat niemalże o 10 centymetrów wyżej niż normalnie, małomówność, ordynarność i bezpośredniość były czymś naturalnym. No dobra, to ostatnie zawsze akompaniowało każdej, nawet oryginalnej postaci Weasleya.
Zachwyt słyszalny w pośpiechu i nagle przyciszonym tonie ze strony Blacka potwierdził tylko obawy Uriena. Rigel ewidentnie starał się zażyć to obrzydlistwo tylko we własnym towarzystwie, co znacznie pogorszyłoby jego sytuację. Metamorfomag nie był zbyt biegły w zażywaniu wszystkich środków odurzających, jednak miał pewną wiedzę oraz ‘podstawowe przeszkolenie’, dlatego wiedział, że zdoła mu dotrzymać kroku nawet bez dodatkowych dopalaczy. Nie na jego miejscu było pozwalanie sobie na ucieczkę od czujności i rzeczywistości, która potrafiła czasem mocno zaskoczyć, jak choćby teraz. Weasley nawet nie pomyślał o tym, że za samą informację mógł wyciągnąć co nieco od młodzieńca i gdyby nie był pod tą konkretną twarzą odpuściłby sobie tę propozycję pozyskania jakieś kwoty. Niestety obracanie się w konkretnych kręgach oraz przyzwyczajenie środowiska o własnym oportunizmie, musiał wyciągnąć co nieco od młodego bogacza, inaczej podejrzanym byłoby dawać poufne informacje ze zwyczajnej dobroci. Portowcy i nędzarze tak nie działali.
- Trzy sykle za miejsce, trzy za umówienie spotkania. – stwierdził bez ogródek, uznając to za dobrą cenę swojego czasu, który będzie musiał spędzić pod inną postacią, żeby tylko przypilnować młodziaka. W domyśle odciągnie jeszcze konkretną kwotę przy samej sesji, jednakże to zdawało się zbyt oczywiste, żeby w ogóle o tym wspominać.
Weasley nie miał pojęcia, że młodzieniec zrozumiał jego słowa w sposób bardzo patetyczny i wymyślny, gdzie on jedynie chciał przypilnować ciemnowłosego, żeby tylko się nie zaćpał. Zostało mu tylko urzeczywistnić cały swój plan ‘ocalenia’, nieświadomego mocy narkotyku, chłopaczka.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Z radością ponownie sięgnął do sakiewki, aby wyjąć srebrne monety i podać je mężczyźnie.
-Bardzo dziękuję! Nawet nie wie Pan, jak bardzo jestem wdzięczny. - powiedział już szeptem, ale nadal podekscytowany.
Z przewodnikiem na pewno będzie czuł się bezpiecznie podczas podróży. Możliwe, że nawet zobaczy więcej, niż jeśliby wybierał się w drogę sam. Może ta osoba będzie mieć więcej informacji i wiedzy, na co zwracać uwagę podczas transu, jak sprawić, żeby zapamiętać wizję ze szczegółami, aby później móc nad nią popracować. Obraz? Tekst w formie strumienia świadomości? Rzeźba z gliny? Mimo że Rigel nie był uzdolniony manualnie - przynajmniej miał świadomość tego, że wszelkie próby nauczenia go czegokolwiek z klasycznych sztuk, kiedy jeszcze był dzieckiem, kończyły się zupełną klęską... ale może dzięki substancjom uda mu się odkryć w sobie jakiś talent w tej dziedzinie? Kto wie? Może nawet zacznie lubić sport?
Najważniejszą kwestią jednak pozostawała podróż w te rejony, które odpowiadały za jego… bycie popsutym. Był przekonany, że kiedy zobaczy, w czym tak naprawdę leży problem, będzie mógł się z uporać. Raz na zawsze. I dalej już prowadzić normalne życie - bez strachu, wstydu i brudnych, obrzydliwych myśli, za każdym razem, kiedy widział jakiegoś przystojnego mężczyznę.
-Tak, bardzo proszę nas umówić. Jeśli byłoby miejsce w przeciągu paru dni, a Pan miałby możliwość zorganizowania spotkania, bardzo proszę dać mi znać. Tak... jak zawsze. - jeszcze ściszył głos. - Standardowym sposobem komunikacji.
Black nie chciał już zatrzymywać handlarza. Widział, że z każdą sekundą ich rozmowy, ten zasępia się coraz bardziej i staje się… jakby nieobecny? To nie wróżyło nic dobrego, ale Rigel był na tyle dobrze wychowany, że wolał nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
-Bardzo dziękuję jeszcze raz i będę czekać na wiadomość. - uśmiechnął się promiennie. - Życzę Panu miłego dnia i udanych interesów.
Pożegnał się skinieniem głowy, uniósł kapelusz, jeszcze raz się rozejrzał, czy “teren był czysty”, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę skrzyżowania najbliższych ulic.
/ztx2
-Bardzo dziękuję! Nawet nie wie Pan, jak bardzo jestem wdzięczny. - powiedział już szeptem, ale nadal podekscytowany.
Z przewodnikiem na pewno będzie czuł się bezpiecznie podczas podróży. Możliwe, że nawet zobaczy więcej, niż jeśliby wybierał się w drogę sam. Może ta osoba będzie mieć więcej informacji i wiedzy, na co zwracać uwagę podczas transu, jak sprawić, żeby zapamiętać wizję ze szczegółami, aby później móc nad nią popracować. Obraz? Tekst w formie strumienia świadomości? Rzeźba z gliny? Mimo że Rigel nie był uzdolniony manualnie - przynajmniej miał świadomość tego, że wszelkie próby nauczenia go czegokolwiek z klasycznych sztuk, kiedy jeszcze był dzieckiem, kończyły się zupełną klęską... ale może dzięki substancjom uda mu się odkryć w sobie jakiś talent w tej dziedzinie? Kto wie? Może nawet zacznie lubić sport?
Najważniejszą kwestią jednak pozostawała podróż w te rejony, które odpowiadały za jego… bycie popsutym. Był przekonany, że kiedy zobaczy, w czym tak naprawdę leży problem, będzie mógł się z uporać. Raz na zawsze. I dalej już prowadzić normalne życie - bez strachu, wstydu i brudnych, obrzydliwych myśli, za każdym razem, kiedy widział jakiegoś przystojnego mężczyznę.
-Tak, bardzo proszę nas umówić. Jeśli byłoby miejsce w przeciągu paru dni, a Pan miałby możliwość zorganizowania spotkania, bardzo proszę dać mi znać. Tak... jak zawsze. - jeszcze ściszył głos. - Standardowym sposobem komunikacji.
Black nie chciał już zatrzymywać handlarza. Widział, że z każdą sekundą ich rozmowy, ten zasępia się coraz bardziej i staje się… jakby nieobecny? To nie wróżyło nic dobrego, ale Rigel był na tyle dobrze wychowany, że wolał nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
-Bardzo dziękuję jeszcze raz i będę czekać na wiadomość. - uśmiechnął się promiennie. - Życzę Panu miłego dnia i udanych interesów.
Pożegnał się skinieniem głowy, uniósł kapelusz, jeszcze raz się rozejrzał, czy “teren był czysty”, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę skrzyżowania najbliższych ulic.
/ztx2
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
14 XI 1958
Dochodziło południe, godzina spotkania. Eve powiedziała do tej pory, że spotkać się mają na Portobello Road, podobno słynnej na całe miasto. To starsza siostra Marii wspomniała, że na targu ulicznym, który tam właśnie się odbywał, można było w piątek dostać naprawdę ładne rzeczy z drugiej ręki. Od razu pomyślała przy tym o przyjaciółce i małej Gilly. Małej Gilly, która rosła z każdym kolejnym dniem, chociaż dalej pozostawała dla cioci Marii delikatną kruszynką. Skoro rosła jednak — musiała powoli wyrastać z dotychczasowych ubranek. Ponadto szła zima — dobrze byłoby zaopatrzyć się w czapeczki i kocyki, które mogłyby ochronić małą przed zimnem. Wiedziała, że Eve nie pozwoliłaby, aby jej córce stała się krzywda, ale i ona zasługiwała też na coś swojego. Nowego, choć z drugiej ręki. Wizja wspólnych zakupów, nawet jeżeli miałyby one ograniczyć się mimo wszystko do przyglądania się stoiskom, wydawała się zaskakująco ekscytująca. Wszystkie ubrania Marii były bowiem albo uszyte przez nią samą, albo jeszcze przez mamę. Nie miała zbyt wielu pieniędzy, żeby kupić sobie nową sukienkę czy spódnicę, ale może wystarczy jej przynajmniej na ciepłe rękawiczki, albo porządne, wełniane pończochy.
Skręciła z Notting Hill w Portobello Road, które powitało ją mnogością straganów, chociaż nie wszystkie były otwarte. Ze względu na porę, niewielu czarodziejów przechadzało się pomiędzy nimi, pozwalając na spokojniejsze przyjrzenie się ofercie, a także ściągając na kupujących większą uwagę sprzedawców. Nie wszystkie kramy jednak oferowały ubrania — część z nich specjalizowała się w jedzeniu i piciu, z czego szczególną uwagę Marii przykuł zapach świeżych wypieków. Żołądek ścisnął się w prośbie o kolejny posiłek, ręka powędrowała wprost do kieszeni płaszcza, w którym trzymała swoją sakiewkę. Jej ciężar, ale i najświeższa pamięć sprawiły, że od razu przypomniała sobie, ile knutów udało się tam uchować. Chyba wystarczająco na dwa scones.
Żwawym krokiem podeszła do rozświetlonego magicznym zaklęciem straganu, wokoło którego roznosił się najprzyjemniejszy zapach świeżego maślanego ciasta, rodzynek i czekolady. Stojąca za ladą starsza czarownica uwijała się przy interesie, lecz Maria nie musiała nawet otwierać ust, by ściągnąć na siebie jej uwagę.
— Co ci podać, serdeńko? — spytała radosnym głosem, składając dłonie na biodrach. Maria tylko udawała, że czytała zawieszone nad straganem tabliczki, wiedziała bowiem, że stać ją było tylko na świeże scones, takie bez dodatkowego masła lub dżemu. — Dwa scones z rodzynkami, ciepłe, jeżeli można — zamówiła z uśmiechem, a gdy stanęła na palcach, położyła na tacy odliczoną ilość knutów. Podziękowała kobiecie, gdy ta wręczyła jej papierową torebkę parujących bułeczek, a następnie cofnęła się do początku Portobello Road, bo właśnie tam miała spotkać się z Eve.
Nie musiała zresztą długo czekać — widząc nadchodzącą przyjaciółkę, wybiegła jej naprzeciw, wolną dłonią obejmując ją na powitanie, a także składając na obu jej policzkach buziaki na przywitanie, po francusku.
— Cześć Evie, dobrze was widzieć — zajrzała w ciemne oczy przyjaciółki, nim przeniosła wzrok na jej pociechę. — Cześć, Gilly. Ciocia za tobą tęskniła, wiesz? — dodała wyższym, ale jednocześnie cichszym tonem, nim wyciągnęła rękę z jedną torebeczką do Eve. — Spróbuj, dopiero co wyjęte z pieca. Czeka nas dzień pełen wrażeń — oznajmiła, w pełni zadowolona z siebie, stając na palcach z ekscytacji. Obróciła się przez ramię w tył, aby spojrzeć na ulicę targową, raczej nikt nie powinien im przesadnie przeszkadzać. — Dzisiaj wyprzedają rzeczy używane, pomyślałam, że może coś wpadnie nam w oko — zdradziła, niezwykle wręcz zadowolona ze swojego pomysłu, chociaż oczekiwała jeszcze na reakcje Evie. Czy podzieli jej entuzjazm?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Coraz więcej czasu starała się spędzać z małą Gillie na dworze. Zabierała ją do ludzi, pokazywała świat, by nie czuła się obco wśród tych wszystkich dźwięków i zapachów. Gdyby los okazał się łaskawszy, wychowywałaby się w taborze, głośnym, barwnym i bezpiecznym, lecz teraz nie mogła dać jej nawet namiastki tamtego życia. Oswajała ją więc ze światem, który będzie, a raczej już był jej. Codzienne spacery stały się rutyną, najczęściej samotne w końcu prowadziły do kogoś znajomego, do przyjaznej duszy. Dziś nie było inaczej. Nie spieszyła się, idąc na Portobello, gdzie miała spotkać się z Marią. Potrzebowała towarzystwa, kogoś z kim będzie mogła zamienić kilka słów bez obaw i ze swobodą w każdym słowie. Była zmęczona obracaniem się przy ludziach przy których musiała uważać na każde jedno słowo, pilnować się, aby nie stracić na pewności siebie, bo wykreślą ją, jak zniszczoną część układanki. Chciała po prostu być, nie przejmować się i nie myśleć o konsekwencji każdego czynu. Wiedziała, że przy Multon będzie mogła czuć się dobrze, że ciepło, które emanowało z każdego słowa oraz gestu Marysi, dziś otuli ją szczelniej, niż może nawet potrzebowała. Naturalność tej dobroci koiła w przedziwny sposób, który pamiętała z paru spotkań i którą dało się wyczytać z kreślonych listów. Spojrzała z uśmiechem w dół na Djilię, która wabiona ogromem dźwięków, nie spała, a wpatrywała się w przestrzeń. Nie mogła się doczekać, jaka będzie za miesiąc, dwa albo trzy i cztery. Była ciekawa zmian, jakie zajdą w drobnej istotce.
Wchodząc ulicę Portobello, zaczęła uważniej przemieszczać się między ludźmi, by nikt jej nie uderzył, nie szturchnął ani nie potrącił brutalnie. Nie bała się o siebie, ale niepokoiło ją, że ktoś przypadkiem mógł skrzywdzić małą. Był piątek, ale ludzi nie było więcej niż zwykle. Spojrzenie ciemnych oczu, cały czas wędrowało po otoczeniu, poszukując potencjalnych przeszkód i zagrożeń, ale również znajomej sylwetki o ślicznych blond włosach.
Usta mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu, gdy w końcu ją zauważyła, pędzącą w jej stronę, jakby coś się stało. Na szczęście łagodne spojrzenie i radość wypisana na twarzy uspokajały, że nic złego nie miało miejsca, a to po prostu cała Maria.
- Cześć, ciebie również.- posłała jej szeroki uśmiech, reagując na jej powitanie. Przyzwyczaiła się już do tego, zaakceptowała ten sposób i wcale jej nie przeszkadzał. Było to inne, od bardziej typowego dystansu Anglików, ale mimo wszystko przyjemne.- Nie mogłyśmy się już doczekać spotkania.- dodała z rozbawieniem i delikatnie zakołysała Gillie w ramionach. Słuchała, kiedy Multon przywitała się z małą. Zerknęła na torebeczkę, którą wciśnięto jej w dłonie i poczuła ciepło bijące od tego.
Z pewnym opóźnieniem poczuła zapach, od którego ślinianki zaczęły pracować, prawie jak szalone. Pokiwała głową, przełykając ślinę i prychając pod nosem.
- Pachnie obłędnie, więc pewnie i będzie tak smakować.- była tego bardziej niż pewna.
Podążyła wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny ku straganom ustawionym wzdłuż.
- Na pewno. Byłam tu w poprzedni piątek i mieli bardzo dużo rzeczy, które aż kusiło, by kupić.- przyznała, ale nie chciała powiedzieć na głos, że nie było jej na to stać. To nie była żadna tajemnica, a jednak czasami przyznanie tego stawało się jakieś trudniejsze.- Idziemy? – spytała, zdradzając nieco niecierpliwości. Zrobiła krok w kierunku jednego ze straganów, trochę zachęcająco, by rozejrzały się, co można było tu dziś dostać.
- Co u ciebie? Jak sobie radzisz? – spytała, kiedy przeszły kawałek. Była ciekawa, jak sobie radziła, jak pozbierała codzienności po stracie rodziców. Tak naprawdę, tak wgłębi siebie. Jak było dziś po tylu tygodniach. Znała ten ból, znała pustkę, która pozostawała i nigdy nie dało się jej już zapełnić. Nie chciała jednak pytać o to wprost, bo nie grało się w otwarte karty z kimś tak delikatnym, jak Maria.
Wchodząc ulicę Portobello, zaczęła uważniej przemieszczać się między ludźmi, by nikt jej nie uderzył, nie szturchnął ani nie potrącił brutalnie. Nie bała się o siebie, ale niepokoiło ją, że ktoś przypadkiem mógł skrzywdzić małą. Był piątek, ale ludzi nie było więcej niż zwykle. Spojrzenie ciemnych oczu, cały czas wędrowało po otoczeniu, poszukując potencjalnych przeszkód i zagrożeń, ale również znajomej sylwetki o ślicznych blond włosach.
Usta mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu, gdy w końcu ją zauważyła, pędzącą w jej stronę, jakby coś się stało. Na szczęście łagodne spojrzenie i radość wypisana na twarzy uspokajały, że nic złego nie miało miejsca, a to po prostu cała Maria.
- Cześć, ciebie również.- posłała jej szeroki uśmiech, reagując na jej powitanie. Przyzwyczaiła się już do tego, zaakceptowała ten sposób i wcale jej nie przeszkadzał. Było to inne, od bardziej typowego dystansu Anglików, ale mimo wszystko przyjemne.- Nie mogłyśmy się już doczekać spotkania.- dodała z rozbawieniem i delikatnie zakołysała Gillie w ramionach. Słuchała, kiedy Multon przywitała się z małą. Zerknęła na torebeczkę, którą wciśnięto jej w dłonie i poczuła ciepło bijące od tego.
Z pewnym opóźnieniem poczuła zapach, od którego ślinianki zaczęły pracować, prawie jak szalone. Pokiwała głową, przełykając ślinę i prychając pod nosem.
- Pachnie obłędnie, więc pewnie i będzie tak smakować.- była tego bardziej niż pewna.
Podążyła wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny ku straganom ustawionym wzdłuż.
- Na pewno. Byłam tu w poprzedni piątek i mieli bardzo dużo rzeczy, które aż kusiło, by kupić.- przyznała, ale nie chciała powiedzieć na głos, że nie było jej na to stać. To nie była żadna tajemnica, a jednak czasami przyznanie tego stawało się jakieś trudniejsze.- Idziemy? – spytała, zdradzając nieco niecierpliwości. Zrobiła krok w kierunku jednego ze straganów, trochę zachęcająco, by rozejrzały się, co można było tu dziś dostać.
- Co u ciebie? Jak sobie radzisz? – spytała, kiedy przeszły kawałek. Była ciekawa, jak sobie radziła, jak pozbierała codzienności po stracie rodziców. Tak naprawdę, tak wgłębi siebie. Jak było dziś po tylu tygodniach. Znała ten ból, znała pustkę, która pozostawała i nigdy nie dało się jej już zapełnić. Nie chciała jednak pytać o to wprost, bo nie grało się w otwarte karty z kimś tak delikatnym, jak Maria.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zastanawiała się kiedyś, czy to nie dziwne. Tak oczekiwać i cieszyć się, gdy na znajomej twarzy wreszcie dojrzy się uśmiech. Zawsze bowiem czuła ten okrutny ciężar w żołądku, ten z rodzaju nigdy prawdziwie nieposkromionych. Czasami wydawało jej się nawet, że nie potrafiła pozbyć się go na dobre. Odzywał się nieproszony, najczęściej również w najmniej potrzebnym momencie. Jak na przykład teraz, gdy stawała na palcach, aby dojrzeć Eve z daleka, może gdzieś znad ludzkich głów. W pierwszym momencie nie było prosto dojrzeć, czy przyjaciółka na pewno cieszyła się ze spotkania. Rozsądek podpowiadał, że była przecież odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale także za małą Gilly. Obiecała sobie, że gdy następnym razem spojrzy na małą, postara się ocenić, czy w istocie rosła. Nie dlatego, że nie ufała Jimowi, a tym bardziej Eve — wzięła sobie po prostu do serca słowa pani Cassandry. Jako rodzina Gilly, może nie z krwi, a z wyboru, musieli robić wszystko, żeby dopomóc tej maleńkiej istocie.
— Mówisz? — dopytała zanim zdążyła na dobre pomyśleć o słowach, które wypowiadała. Przechyliła przy tym głowę w bok, szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy. Dobrze było je widzieć, obie. Doceniała każdy dzień, który przyszło im przeżyć — Marysi, Eve, Gilly i wszystkim przyjaciołom. Ostatnie miesiące solidnie poturbowały ich wszystkich, ale... Czy źle robiła, próbując przekonać się do myślenia pozytywnie? Każdy dzień to kolejne małe zwycięstwo. Niezłamany duch. Odrobiona lekcja życia. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Może to wyświechtane slogany, myśli tak pospolite, że znało je nawet dziecko. Ale jeżeli miały pomóc — czemu z nich nie korzystać? Była młoda, silna i zdrowa. A to więcej od sporej ilości osób, z którymi spotykała się w ciągu zwykłego dnia. Miała przyjaciół, do których mogłaby się zwrócić — to chyba najpiękniejsza z myśli, unosząca ją zdecydowanie wyżej, dalej niż inne. Mimowolnie powróciła myślami do Jamesa, ich spotkanie mogło przebiec... Może lepiej, ona mogła zachować się lepiej. A i tak dało jej dużo do myślenia.
— Smacznego — powiedziała, unosząc ciastko w swojej ręce, jakby wznosiła toast, po czym wgryzła się w ciepły wypiek. Eve miała rację, smakowało naprawdę obłędnie. Wysłuchała także następnych jej słów. Skoro była w zeszłym tygodniu, wiedziała już mniej—więcej czego się spodziewać. Sama Maria miała nadzieję odłożyć na cel zakupów trochę więcej pieniędzy, lecz pewien nagły wydatek prawie miesiąc temu trochę zaburzył jej plany. Ale to nic. Pieniądze przydały się po prostu na inny cel. — Idziemy — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko, niemalże od ucha do ucha. Wydawało się, że energia w niej kipiała, że była nietypowo dla siebie zadowolona ze wszystkiego, co się dzieje, lecz Eve, gdyby tylko przyjrzała się Marii bliżej, zauważyłaby, że owszem — było w jej postawie wiele ze szczerej radości, ale jej nagromadzenie i ilość wydawały się delikatnie... Nieswoje? Tak, jakby usilnie chciała sprawić wrażenie prawdziwie wesołej i beztroskiej.
Maria Multon nie była jednakże urodzoną aktorką, a wręcz przeciwnie — udawanie nie wychodziło jej niemalże zupełnie, sytuacja nie poprawiała się nawet z biegiem lat. Każda więc próba pokazania, że czuje coś innego niż w rzeczywistości, kończyła się pokazem przerysowanego obrazu danej emocji. Dzisiaj chciała wyglądać — przynajmniej przez moment — na wesołą i zadowoloną. Ale postanowienie prędko runęło w gruzach. Bo wystarczyło, że minęły pierwsze stanowisko, a Eve zadała pierwsze, niby niezobowiązujące pytanie. Na jej oczach uniesione wysoko ramiona Marii zaczęły powoli opadać, a twarz, wcześniej upiększona wyrazami radości, powoli zaczęła przybierać zmartwiony wyraz.
— Ja... Radzę sobie całkiem dobrze, tak mi się wydaje — jedna z dłoni sięgnęła do karku, który poczęła sobie rozmasowywać. Szarozielone spojrzenie sunęło między przedmiotami, na żadnym nie zatrzymując się na dłuższą chwilę. Co ciekawe, to tułów dziewczęcia na moment znieruchomiał, bo przestała oddychać. Dopiero po chwili westchnęła ciężko, wypuszczając z siebie całe powietrze i nabierając haust świeżego. — Ale mam problem. Tak mi się wydaje — dopiero po tym skarciła się w głowie za ponowne użycie tak mi się wydaje. Nie za bardzo wiedziała nawet, na co zamienić owo sformułowanie, bo wszystko, co poczęła mówić, naprawdę polegało na jej wrażeniu. — Evie? — zapytała po chwili milczenia, ostrożnie przenosząc smutne spojrzenie na twarz przyjaciółki. — Jak dobrze znasz Marcela? — kolejne głupie pytanie, kolejne skarcenie w myślach. Raczej nie znała Marcela tak dobrze jak Jim, właściwie to na pewno. Ale już połowa jej wystarczy. Może nawet mniej. — Zaraz ci wszystko dokładnie opowiem, ale najpierw musisz mi przyrzec, że nie będziesz się ze mnie śmiała... — mówiła śmiertelnie poważnie, wyciągając w stronę Eve dłoń z wysuniętym małym palcem. — Zgoda?
— Mówisz? — dopytała zanim zdążyła na dobre pomyśleć o słowach, które wypowiadała. Przechyliła przy tym głowę w bok, szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy. Dobrze było je widzieć, obie. Doceniała każdy dzień, który przyszło im przeżyć — Marysi, Eve, Gilly i wszystkim przyjaciołom. Ostatnie miesiące solidnie poturbowały ich wszystkich, ale... Czy źle robiła, próbując przekonać się do myślenia pozytywnie? Każdy dzień to kolejne małe zwycięstwo. Niezłamany duch. Odrobiona lekcja życia. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Może to wyświechtane slogany, myśli tak pospolite, że znało je nawet dziecko. Ale jeżeli miały pomóc — czemu z nich nie korzystać? Była młoda, silna i zdrowa. A to więcej od sporej ilości osób, z którymi spotykała się w ciągu zwykłego dnia. Miała przyjaciół, do których mogłaby się zwrócić — to chyba najpiękniejsza z myśli, unosząca ją zdecydowanie wyżej, dalej niż inne. Mimowolnie powróciła myślami do Jamesa, ich spotkanie mogło przebiec... Może lepiej, ona mogła zachować się lepiej. A i tak dało jej dużo do myślenia.
— Smacznego — powiedziała, unosząc ciastko w swojej ręce, jakby wznosiła toast, po czym wgryzła się w ciepły wypiek. Eve miała rację, smakowało naprawdę obłędnie. Wysłuchała także następnych jej słów. Skoro była w zeszłym tygodniu, wiedziała już mniej—więcej czego się spodziewać. Sama Maria miała nadzieję odłożyć na cel zakupów trochę więcej pieniędzy, lecz pewien nagły wydatek prawie miesiąc temu trochę zaburzył jej plany. Ale to nic. Pieniądze przydały się po prostu na inny cel. — Idziemy — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko, niemalże od ucha do ucha. Wydawało się, że energia w niej kipiała, że była nietypowo dla siebie zadowolona ze wszystkiego, co się dzieje, lecz Eve, gdyby tylko przyjrzała się Marii bliżej, zauważyłaby, że owszem — było w jej postawie wiele ze szczerej radości, ale jej nagromadzenie i ilość wydawały się delikatnie... Nieswoje? Tak, jakby usilnie chciała sprawić wrażenie prawdziwie wesołej i beztroskiej.
Maria Multon nie była jednakże urodzoną aktorką, a wręcz przeciwnie — udawanie nie wychodziło jej niemalże zupełnie, sytuacja nie poprawiała się nawet z biegiem lat. Każda więc próba pokazania, że czuje coś innego niż w rzeczywistości, kończyła się pokazem przerysowanego obrazu danej emocji. Dzisiaj chciała wyglądać — przynajmniej przez moment — na wesołą i zadowoloną. Ale postanowienie prędko runęło w gruzach. Bo wystarczyło, że minęły pierwsze stanowisko, a Eve zadała pierwsze, niby niezobowiązujące pytanie. Na jej oczach uniesione wysoko ramiona Marii zaczęły powoli opadać, a twarz, wcześniej upiększona wyrazami radości, powoli zaczęła przybierać zmartwiony wyraz.
— Ja... Radzę sobie całkiem dobrze, tak mi się wydaje — jedna z dłoni sięgnęła do karku, który poczęła sobie rozmasowywać. Szarozielone spojrzenie sunęło między przedmiotami, na żadnym nie zatrzymując się na dłuższą chwilę. Co ciekawe, to tułów dziewczęcia na moment znieruchomiał, bo przestała oddychać. Dopiero po chwili westchnęła ciężko, wypuszczając z siebie całe powietrze i nabierając haust świeżego. — Ale mam problem. Tak mi się wydaje — dopiero po tym skarciła się w głowie za ponowne użycie tak mi się wydaje. Nie za bardzo wiedziała nawet, na co zamienić owo sformułowanie, bo wszystko, co poczęła mówić, naprawdę polegało na jej wrażeniu. — Evie? — zapytała po chwili milczenia, ostrożnie przenosząc smutne spojrzenie na twarz przyjaciółki. — Jak dobrze znasz Marcela? — kolejne głupie pytanie, kolejne skarcenie w myślach. Raczej nie znała Marcela tak dobrze jak Jim, właściwie to na pewno. Ale już połowa jej wystarczy. Może nawet mniej. — Zaraz ci wszystko dokładnie opowiem, ale najpierw musisz mi przyrzec, że nie będziesz się ze mnie śmiała... — mówiła śmiertelnie poważnie, wyciągając w stronę Eve dłoń z wysuniętym małym palcem. — Zgoda?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zawiesiła na niej uważne spojrzenie, wyraźnie zainteresowane. Czy to zwątpienie pokierowało dziewczyną? Nie miała pewności, ale wyjątkowo nie chciała się nad tym zastanawiać. Spodziewała się złych rzeczy po najbliższych jej sercu mężczyznach, ale dziewczyny, które otaczały ją, a które traktowała jak przyjaciółki, były inne. Właśnie dlatego nie martwiła się tym rzuconym lekkim tonem słowem. Pytaniem, które zdawało się paść w roztargnieniu. - Właśnie tak.- rzuciła tylko w kontrze i posłała jej delikatny uśmiech, ledwie drgnięcie kącików ust. Poprawiła w ramionach drobne istnienie, by pewniej trzymać ją, a wolną dłonią gorącą torebkę z ciastkiem. Odpowiedziała bliźniaczym gestem, wznosząc przekąskę troszkę wyżej.
- Wzajemnie.- odparła i ugryzła nieostrożnie, szybko tego żałując. Syknęła cicho i zmarszczyła nos, gdy oparzyła się w język.- Nieludzko gorące.- wytłumaczyła ze śmiechem, rozchylając lekko usta, by nabrać w nie chłodniejszego powietrza. Nie miała pomysłu, by inaczej znaleźć ukojenie dla oparzonego języka.- I pyszne.- dodała zaraz, by nie zostawić żadnego niedomówienia.
Skinęła głową, gdy Maria przytaknęła na przejście się między straganami. Miały czas, nic i nikt nie mógł ich pogonić, by przyjęły szybsze tempo w swoim spacerze. Wolała być tutaj, na otwartej przestrzeni, na ulicy i w towarzystwie dziewczyny. To było jej milsze i przyjemniejsze, spędzać czas tu z przyjaciółką, niż w czterech ścianach. Brakowało jej Londynu, tego, jak żywe było to miasto w porównaniu do Doliny, chociaż i tak o wiele spokojniejsze niż kiedyś.
Ciemne tęczówki błądziły między towarami, które można było tu kupić, chociaż na większość zwyczajnie nie było jej stać. Mimo to nikt nie bronił jej rozejrzeć się, może upatrzyć sobie czegoś, by później w taki czy inny sposób zdobyć pieniądze. Zerknęła na Marię, kiedy przystanęły na moment, między straganami, zawiesiła na niej spojrzenie o wiele uważniejsze. Długo się nie widziały, czas i okoliczności rozdzieliły ich drogi, a jednak młoda Multon nie była trudna do przejrzenia. Emocje zdawały się w niej kipieć, jakby zaraz miały się przelać i zalać wszystko wokoło. I nawet na nią było to za dużo.
Przechyliła lekko głowę, gdy proste pytanie zdawało się zbyt mocno uderzać w punkt, którego nie dostrzegała jeszcze. Obserwowała, jak drobne ramiona opadają lekko, a wyraz twarzy zmienia się zauważalnie. Poczuła niepokój, lecz starała się ukryć to najlepiej, jak mogła, maskując łagodnym uśmiechem. Oparła dłoń na jej plecach, starając się kojącym gestem, uświadomić jej, że była obok i zamierzała wysłuchać wszystkiego, co Maria chciała powiedzieć.
- Jaki? – spytała cicho, jakby te słowa miały paść tylko i wyłącznie do dziewczyny. Cierpliwie czekała, aż ta się przełamie, zachodząc w głowę, cóż mogło poruszyć ją aż tak. Uniosła lekko brew, słysząc o Marcelu.- Oh...- padło lekko, ubierając w dźwięk zaskoczenie. Nie sądziła, że to mogło tyczyć się jego.
- Chyba całkiem nieźle. Gdybyś spytała kiedyś, powiedziałabym, że chyba tylko James zna go lepiej ode mnie.- stwierdziła, a kącik jej ust uniósł się trochę.- Ale nadal znam go całkiem dobrze.- dodała. Może nie zawsze rozumiała, czasami miała dość, ale to nie wiele zmieniało.
- Ej, skąd pomysł, że miałabym się śmiać z ciebie? – kolejne zaskoczenie, trochę nieprzyjemne. Nawet ona ją tak widziała? – Obiecuję, że się nie zaśmieję, cokolwiek powiesz.- dodała i uniosła dłoń, by przyrzec na mały palec, jak kiedyś za dziecka.
- Cóż takiego zrobił pan Carrington? – spytała łagodnym tonem, trochę żartobliwie mówiąc o nim per pan. Chciała jednak nieco rozładować atmosferę, uspokoić dziewczynę w chaose emocji, które musiały nią kierować. Zastanawiała się, co takiego odwalił Sallow, że tak bardzo poruszył Marię.
- Wzajemnie.- odparła i ugryzła nieostrożnie, szybko tego żałując. Syknęła cicho i zmarszczyła nos, gdy oparzyła się w język.- Nieludzko gorące.- wytłumaczyła ze śmiechem, rozchylając lekko usta, by nabrać w nie chłodniejszego powietrza. Nie miała pomysłu, by inaczej znaleźć ukojenie dla oparzonego języka.- I pyszne.- dodała zaraz, by nie zostawić żadnego niedomówienia.
Skinęła głową, gdy Maria przytaknęła na przejście się między straganami. Miały czas, nic i nikt nie mógł ich pogonić, by przyjęły szybsze tempo w swoim spacerze. Wolała być tutaj, na otwartej przestrzeni, na ulicy i w towarzystwie dziewczyny. To było jej milsze i przyjemniejsze, spędzać czas tu z przyjaciółką, niż w czterech ścianach. Brakowało jej Londynu, tego, jak żywe było to miasto w porównaniu do Doliny, chociaż i tak o wiele spokojniejsze niż kiedyś.
Ciemne tęczówki błądziły między towarami, które można było tu kupić, chociaż na większość zwyczajnie nie było jej stać. Mimo to nikt nie bronił jej rozejrzeć się, może upatrzyć sobie czegoś, by później w taki czy inny sposób zdobyć pieniądze. Zerknęła na Marię, kiedy przystanęły na moment, między straganami, zawiesiła na niej spojrzenie o wiele uważniejsze. Długo się nie widziały, czas i okoliczności rozdzieliły ich drogi, a jednak młoda Multon nie była trudna do przejrzenia. Emocje zdawały się w niej kipieć, jakby zaraz miały się przelać i zalać wszystko wokoło. I nawet na nią było to za dużo.
Przechyliła lekko głowę, gdy proste pytanie zdawało się zbyt mocno uderzać w punkt, którego nie dostrzegała jeszcze. Obserwowała, jak drobne ramiona opadają lekko, a wyraz twarzy zmienia się zauważalnie. Poczuła niepokój, lecz starała się ukryć to najlepiej, jak mogła, maskując łagodnym uśmiechem. Oparła dłoń na jej plecach, starając się kojącym gestem, uświadomić jej, że była obok i zamierzała wysłuchać wszystkiego, co Maria chciała powiedzieć.
- Jaki? – spytała cicho, jakby te słowa miały paść tylko i wyłącznie do dziewczyny. Cierpliwie czekała, aż ta się przełamie, zachodząc w głowę, cóż mogło poruszyć ją aż tak. Uniosła lekko brew, słysząc o Marcelu.- Oh...- padło lekko, ubierając w dźwięk zaskoczenie. Nie sądziła, że to mogło tyczyć się jego.
- Chyba całkiem nieźle. Gdybyś spytała kiedyś, powiedziałabym, że chyba tylko James zna go lepiej ode mnie.- stwierdziła, a kącik jej ust uniósł się trochę.- Ale nadal znam go całkiem dobrze.- dodała. Może nie zawsze rozumiała, czasami miała dość, ale to nie wiele zmieniało.
- Ej, skąd pomysł, że miałabym się śmiać z ciebie? – kolejne zaskoczenie, trochę nieprzyjemne. Nawet ona ją tak widziała? – Obiecuję, że się nie zaśmieję, cokolwiek powiesz.- dodała i uniosła dłoń, by przyrzec na mały palec, jak kiedyś za dziecka.
- Cóż takiego zrobił pan Carrington? – spytała łagodnym tonem, trochę żartobliwie mówiąc o nim per pan. Chciała jednak nieco rozładować atmosferę, uspokoić dziewczynę w chaose emocji, które musiały nią kierować. Zastanawiała się, co takiego odwalił Sallow, że tak bardzo poruszył Marię.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Targ uliczny na Portobello Road
Szybka odpowiedź