Stoliki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki
Znajdujące się w ogromnym i wysokim, jasnym pomieszczeniu, którego ściany są w dużej mierze przeszklone, stoliki umieszczone w pewnym oddaleniu od wejścia na salę wydają się wyjątkowo małe. Tak naprawdę jednak większość z nich bez problemu umożliwi wspólny posiłek nawet czterem gościom. Przy stolikach szybko i dykretnie uwijają się kelnerzy, dla bardziej niecierpliwych przygotowane są zaś stoły bufetowe pełne słodkich i wytrawnych przekąsek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 2 razy
Jej zniknięcia nie dostrzegł w ogniu ostatnich wydarzeń, w dymie gasnącego konfliktu na ulicach Londynu. Bo przecież wygrywali. Skutecznie eliminowali wrogie jednostki. Pozbyli się mugoli ze stolicy, przepędzali szlamolubów, zmuszali ich do defensywy. Wiedział, że gdzieś tam są, kryją się po lasach, kryjówkach, miasteczkach i zbroją. Próbują obrać strategię, która da im przewagę. Nie śmiał lekceważyć tęgich umysłów Zakonu, mieli w swoich szeregach aurorów, którzy potrafili myśleć w sposób logiczny, byli szkoleni do walki i przygotowywani na opór, nawet jeśli nikt nigdy nie przypuszczał, że Biuro Aurorów najzwyczajniej w świecie przestanie istnieć. Bywały momenty, że arogancko popijał alkohol w Białej Wywernie albo Mantykorze, pozwalając sobie na chwilę — krótką, bo nie mógł tracić więcej czasu — napawania się sukcesami, jakie osiągali. Pięli się w górę. Potęga, wiedza i władza, jakie obiecywał im Lord Voldemort w chwili przysięgi stawały się coraz realniejsze. Czasem łapał się na tym, że zaczynał czuć się zbyt pewnie, nonszalancko podchodząc do sytuacji i swoich obowiązków. Jakby już zwyciężyli, wygrali całą wojnę. I o ile jej wynik i tak był przesądzony do konflikt jeszcze się toczył i będzie, póki nie zgaszą ostatniego walczącego dla innych karalucha.
Przegapiła najlepsze. Ale ponieważ była kobietą — delikatną, powabną i wrażliwą, dobrze się stało, że nie była świadkiem makabrycznych zdarzeń. Do tego jej samotność, brak męża, unormowanej pozycji społecznej i geny wciąż czyniły Londyn poniekąd niebezpieczny dla niej samej. Kiedy posłała więc list uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę dopiero z jej nieobecności, którą sam pożytkował jak najproduktywniej się dało; i z jej rychłego powrotu. Nie był nigdy pewien, czy to, że spędzał wolny czas w jej towarzystwie z zadowoleniem i przyjemnością był związany z jej osobowością, czy genami, którym po prostu nie mógł się oprzeć, choć wielokrotnie zapewniał się, że potrafi siebie kontrolować na tyle, by nie ulegać zwierzęcym instynktom.
Ostatnio częściej pozwalał sobie na takie chwile — beztroskie picie kawy, jak teraz, w Zaciszu Kirke, gdzie wcześniej odbył relaksującą kąpiel w podziemnych łaźniach. Oczyścił umysł, uwolnił ciało ze zmęczenia. Potworna bezsenność wciąż mu dokuczała, nie sypiał bez eliksirów — jakie mogły być skutki ich stosowania w dłuższej perspektywie, nie wiedział. Ale potrzebował wolnej głowy, by wrócić myślami do swych eksperymentów, skupić się na badaniach i projektach w Departamencie Tajemnic; a w końcu by w tych krótkich chwilach dla siebie znaleźć siłę na dalsze poszukiwanie informacji i zagłębianie się w arkanach tajemnej wiedzy. Dlatego właśnie przy czarnej kawie, powoli przewracał strony Demaskowania Przyszłości, dokonując milczących analiz innych sposobów przepowiadania przyszłości niż karty, choć i te w wielu aspektach pozostawały dla niego niezrozumiałe. Wróżenie z kryształowej kuli, odczytywanie znaków i symboli wymagało pewnej wprawy, obycia i umiejętnego spojrzenia, dalekiego od wyobraźni i kreatywności, która mogła podpowiadać same bzdury. Przemykał po słowach Vablatsky, kiedy jego uszu dobiegł cichy szmer rozmów, których wcześniej w ogóle nie zauważał. Podniósł wzrok i wtedy uświadomił sobie, że ktoś musiał wywołać małe poruszenie. Nie odwrócił się jednak, powoli za to przymknął księgę, którą ułożył na kolanach, gdy zza jego pleców pochyliła się, by powitać go słowami i czułym, poufałym pocałunkiem. Nie zdążył się podnieść grzecznie, zajęła miejsce przed nim od razu, wiec pozostał na miejscu nieruchomo.
— To chyba ja powinienem skomplementować ciebie na powitanie, Solene. Teraz każde moje słowo mogłabyś odebrać jako przejaw kurtuazji, a rzekłbym, że wyjazd ci wyraźnie posłużył. Promieniejesz.— Przyjrzał jej się uważnie, zatrzymując wzrok na jej błyszczących oczach. I znów pojawiło się tu uczucie niepewności. Rozsiewała swój urok i wdzięk nie musząc nic robić, ani mówić. — Czy to oznacza, że w końcu przytyłem i zacząłem wpasowywać się w męski rozmiar, wyrastając z dziecięcych?— Uśmiechnął się krnąbrnie, a później odłożył księgę na stolik i odwrócił przez ramię, by wzrokiem ponaglić kelnerkę do odebrania zamówienia. Zamówił dwie lampki wina, takiego jak lubiła. — Jak tam Francja? — spytał, rozsiadając się wygodnie na krześle.
Przegapiła najlepsze. Ale ponieważ była kobietą — delikatną, powabną i wrażliwą, dobrze się stało, że nie była świadkiem makabrycznych zdarzeń. Do tego jej samotność, brak męża, unormowanej pozycji społecznej i geny wciąż czyniły Londyn poniekąd niebezpieczny dla niej samej. Kiedy posłała więc list uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę dopiero z jej nieobecności, którą sam pożytkował jak najproduktywniej się dało; i z jej rychłego powrotu. Nie był nigdy pewien, czy to, że spędzał wolny czas w jej towarzystwie z zadowoleniem i przyjemnością był związany z jej osobowością, czy genami, którym po prostu nie mógł się oprzeć, choć wielokrotnie zapewniał się, że potrafi siebie kontrolować na tyle, by nie ulegać zwierzęcym instynktom.
Ostatnio częściej pozwalał sobie na takie chwile — beztroskie picie kawy, jak teraz, w Zaciszu Kirke, gdzie wcześniej odbył relaksującą kąpiel w podziemnych łaźniach. Oczyścił umysł, uwolnił ciało ze zmęczenia. Potworna bezsenność wciąż mu dokuczała, nie sypiał bez eliksirów — jakie mogły być skutki ich stosowania w dłuższej perspektywie, nie wiedział. Ale potrzebował wolnej głowy, by wrócić myślami do swych eksperymentów, skupić się na badaniach i projektach w Departamencie Tajemnic; a w końcu by w tych krótkich chwilach dla siebie znaleźć siłę na dalsze poszukiwanie informacji i zagłębianie się w arkanach tajemnej wiedzy. Dlatego właśnie przy czarnej kawie, powoli przewracał strony Demaskowania Przyszłości, dokonując milczących analiz innych sposobów przepowiadania przyszłości niż karty, choć i te w wielu aspektach pozostawały dla niego niezrozumiałe. Wróżenie z kryształowej kuli, odczytywanie znaków i symboli wymagało pewnej wprawy, obycia i umiejętnego spojrzenia, dalekiego od wyobraźni i kreatywności, która mogła podpowiadać same bzdury. Przemykał po słowach Vablatsky, kiedy jego uszu dobiegł cichy szmer rozmów, których wcześniej w ogóle nie zauważał. Podniósł wzrok i wtedy uświadomił sobie, że ktoś musiał wywołać małe poruszenie. Nie odwrócił się jednak, powoli za to przymknął księgę, którą ułożył na kolanach, gdy zza jego pleców pochyliła się, by powitać go słowami i czułym, poufałym pocałunkiem. Nie zdążył się podnieść grzecznie, zajęła miejsce przed nim od razu, wiec pozostał na miejscu nieruchomo.
— To chyba ja powinienem skomplementować ciebie na powitanie, Solene. Teraz każde moje słowo mogłabyś odebrać jako przejaw kurtuazji, a rzekłbym, że wyjazd ci wyraźnie posłużył. Promieniejesz.— Przyjrzał jej się uważnie, zatrzymując wzrok na jej błyszczących oczach. I znów pojawiło się tu uczucie niepewności. Rozsiewała swój urok i wdzięk nie musząc nic robić, ani mówić. — Czy to oznacza, że w końcu przytyłem i zacząłem wpasowywać się w męski rozmiar, wyrastając z dziecięcych?— Uśmiechnął się krnąbrnie, a później odłożył księgę na stolik i odwrócił przez ramię, by wzrokiem ponaglić kelnerkę do odebrania zamówienia. Zamówił dwie lampki wina, takiego jak lubiła. — Jak tam Francja? — spytał, rozsiadając się wygodnie na krześle.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Uśmiechem niemo przyznała mu rację; promieniała i zdecydowanie było to zasługą opuszczenia paskudnych Wysp na dłużej, niż zaledwie kilka dni, doprowadzenia do porządku nie tylko siebie, ale i interesów, które szły teraz o wiele lepiej za sprawą odpoczynku, który wpłynął na twórczość kreatywność i chęci blondynki. Najwyraźniej myśl o założeniu własnego butiku mogła z powrotem wyjąć z otchłani umysłu, podobnie jak pomysł zatrudnienia pomocnika – po wstępnym zorientowaniu się wiedziała, że wiele osób szukało zajęcia po tym, jak wojna skutecznie zmiotła ich źródła dochodu z ziemi, ale wolała się nie śpieszyć i pozostawać ostrożna. Wiele w swoim życiu podjęła decyzji na gorąco, bez przemyślenia, i znaczna część z nich odbiła się jej czkawką, a w przypadku swojej pracy i wyrobionej na rynku projektanckim pozycji nie mogła sobie na to pozwolić. Jej nazwisko samo w sobie było rozpoznawalne, stanowiło markę, zaś ubrania, które wychodziły spod zwinnych dłoni były dopieszczane zawsze od początku do końca; wiedziała więc, że znalezienie osoby, której mogłaby zaufać w stu procentach graniczyło z cudem, podobnie jak znalezienie kogoś, kto znał się na odpowiednich materiałach równie dobrze, co ona. Ale nie traciła wiary, czując, że prędzej czy później na jej drodze stanie ktoś, z kim współpraca nadejdzie naturalnie.
– Nie – pokręciła mimowolnie głową, wprawiając luźno puszczone pukle w ruch – to znaczy, że wreszcie doprowadziłeś się do porządku; żeby cokolwiek osiągnąć i nie zwariować trzeba pamiętać przede wszystkim o swoim zdrowiu – rzekła, wypierając podszeptujący o hipokryzji głosik. Bo czy to nie ona zapomniała o swojej życiowej zasadzie w zeszłym roku co najwyżej męcząc się, niż czerpiąc satysfakcję z osiąganych efektów? Zrozumiała jednak, w którym miejscu popełniła błąd, przynajmniej na razie stosując się do nowych postanowień. – Teraz bardziej przypominasz mężczyznę, którego poznałam nad stawem – dodała uśmiechając się dwuznacznie i równie arogancko wzruszając ramionami, ale nie oczekiwała z jego strony szczególnej reakcji, skupiając się zaledwie przez parę sekund na nadchodzącej kelnerce.
– Francja ma się dobrze, jest rozrywkowa jak nigdy; powinieneś kiedyś się tam wybrać – jeśli wiedziało się z kim przystawać – wojenne wieści z Wysp niespecjalnie kogoś obchodzą, chociaż czasami zaprzątają uwagę na większych spotkaniach... za to możesz być ze mnie dumny, numerologiczne nauki na coś się przydały, to zdecydowanie ułatwiło mi współpracę z paroma osobami – streściła skromnie, uznając, że na przechwałki jeszcze miała nadejść pora a trochę w ostatnich miesiącach zrobiła; nowa kolekcja zachwycająca francuską klientelę, pierwsze egzemplarze magicznej odzieży, które były o wiele ciekawszą alternatywą od wyszywania kolejnych sukien ślubnych – okazuje się, że tam jest więcej krawców od magicznej odzieży chętnych do dzielenia się swoją wiedzą co tylko potwierdza moje przekonanie o otwartości Francuzów a gburowatości Anglików – urok z pewnością ułatwiał jej sprawę, choć nie korzystała z tego celowo, tak jak z nabytej wiedzy.
– Nie – pokręciła mimowolnie głową, wprawiając luźno puszczone pukle w ruch – to znaczy, że wreszcie doprowadziłeś się do porządku; żeby cokolwiek osiągnąć i nie zwariować trzeba pamiętać przede wszystkim o swoim zdrowiu – rzekła, wypierając podszeptujący o hipokryzji głosik. Bo czy to nie ona zapomniała o swojej życiowej zasadzie w zeszłym roku co najwyżej męcząc się, niż czerpiąc satysfakcję z osiąganych efektów? Zrozumiała jednak, w którym miejscu popełniła błąd, przynajmniej na razie stosując się do nowych postanowień. – Teraz bardziej przypominasz mężczyznę, którego poznałam nad stawem – dodała uśmiechając się dwuznacznie i równie arogancko wzruszając ramionami, ale nie oczekiwała z jego strony szczególnej reakcji, skupiając się zaledwie przez parę sekund na nadchodzącej kelnerce.
– Francja ma się dobrze, jest rozrywkowa jak nigdy; powinieneś kiedyś się tam wybrać – jeśli wiedziało się z kim przystawać – wojenne wieści z Wysp niespecjalnie kogoś obchodzą, chociaż czasami zaprzątają uwagę na większych spotkaniach... za to możesz być ze mnie dumny, numerologiczne nauki na coś się przydały, to zdecydowanie ułatwiło mi współpracę z paroma osobami – streściła skromnie, uznając, że na przechwałki jeszcze miała nadejść pora a trochę w ostatnich miesiącach zrobiła; nowa kolekcja zachwycająca francuską klientelę, pierwsze egzemplarze magicznej odzieży, które były o wiele ciekawszą alternatywą od wyszywania kolejnych sukien ślubnych – okazuje się, że tam jest więcej krawców od magicznej odzieży chętnych do dzielenia się swoją wiedzą co tylko potwierdza moje przekonanie o otwartości Francuzów a gburowatości Anglików – urok z pewnością ułatwiał jej sprawę, choć nie korzystała z tego celowo, tak jak z nabytej wiedzy.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kiedy zaprzeczyła, uśmiechnął się wdzięcznie, uwagę o zdrowiu puszczając mimo uszu. Na ten jeden moment przypomniał sobie dni, w których wypełniała mu wolny czas samą sobą, zabawiając towarzystwem, rozmową kusząc i nęcąc. I wciąż nie dowierzał, że pozwolił jej na to, by wodziła go za nos kilka miesięcy. Robiła to z łatwością, a on, trzymał się wyznaczonych przez nią granic, pozwalając jej jednocześnie na to, by okazała mu coś na kształt kobiecej troski. Była w tym jedyna (choć w dużej mierze sam do tego doprowadzał; nie był w stanie pielęgnować relacji, utrzymywać ich ani budować głębi). Może właśnie dlatego nie potrafił całkiem zapomnieć o jej istnieniu, odwrócić głowy, by uciec przed zniewalająca urodą, która była w stanie poruszyć najbardziej skamieniałe i niewrażliwe na piękno serce.
— Cały czas jestem tym samym mężczyzną, Solene — oburzył się, ale mimo to uśmiech nie zniknął z jego ust. Kąciki lekko unosiły się ku górze, zupełnie tak jakby były w tej sposób ułożone na stałe. — Czasem źle sypiam. Czasem mam więcej pracy. A jeśli tęsknisz za tym, z przyjemnością wybiorę się z tobą nad ten staw, by znów zażyć orzeźwiającej kąpieli — zaproponował bez ogródek tylko odrobinę ściszając głos, na wypadek, jakby ktoś w pobliżu postanowił podsłuchiwać ich rozmowę. Nie zamierzał szargać jej dobrego imienia ani reputacji, a plotki rozchodziły się szybko.
— Francja kojarzy mi się z nadętymi, mało ciekawymi i przydatnymi bufonami. Z uliczną bohemą, mieszaniną przeróżnego ludu. Jeśli jestem w błędzie, moja droga, wyprowadź mnie z niego. Nie jestem pewien, czy francuzi mają podobną definicję rozrywki, co my — dodał z rozbawieniem, przenosząc spojrzenie na własną dłoń, na której błyszczał sygnet, malachitowy pierścień, wzmacniający jego czarnomagiczną praktykę i osłabiający odporność umysłu przed magią. Jej magią także. — Gdyby Francja poszła śladem Anglii, czarodzieje mieliby się lepiej. Kto wie, może kiedyś i bufoni pójdą po rozum do głowy, chérie. — Na wieść o numerologii uniósł wzrok i uśmiechnął się szerzej, szczerze zaintrygowany. — Doprawdy? Chcesz powiedzieć, że wiedza o magii pozwoliła ci na jakieś intratne zlecenia za granicą? Czegóż to od ciebie potrzebowali Francuzi? — Uniósł brew, zastanawiając się nad tym, do czego przydała jej się ta wiedza i jakie kroki poczyniła w stronę wizji, która mu niegdyś przedstawiała. — Och — westchnął i zerknął na kielichy, które przyniosła młoda dziewczyna, wpierw stawiając wino przed czarownicą, a dopiero później przed nim. Nie sięgnął po niego od razu, poczekał aż pierwsza skosztuje i oceni jego wybór. — Anglicy nie są gburowaci, są praktyczni i nie lubią marnować czasu na to, co nie przynosi owoców i dzielić się wartościową wiedzą — poprawił ją, ogniskując na niej spojrzenie. W jego żyłach płynęła krew potomków Rosjan z zimnej syberii, jak i brytyjskich arystokratów. O ile pochodzenie nie miało dla niego żadnego znaczenia, trudno było nie dostrzec, że było ono widoczne. — A skoro już wspominasz o francuskiej otwartości, wróciłaś sama, czy przygarnęłaś tam wartego uwagi kawalera? Nie nosisz pierścionka. Spodziewałem się raczej, że powrócisz do domu z wielką nowiną.
— Cały czas jestem tym samym mężczyzną, Solene — oburzył się, ale mimo to uśmiech nie zniknął z jego ust. Kąciki lekko unosiły się ku górze, zupełnie tak jakby były w tej sposób ułożone na stałe. — Czasem źle sypiam. Czasem mam więcej pracy. A jeśli tęsknisz za tym, z przyjemnością wybiorę się z tobą nad ten staw, by znów zażyć orzeźwiającej kąpieli — zaproponował bez ogródek tylko odrobinę ściszając głos, na wypadek, jakby ktoś w pobliżu postanowił podsłuchiwać ich rozmowę. Nie zamierzał szargać jej dobrego imienia ani reputacji, a plotki rozchodziły się szybko.
— Francja kojarzy mi się z nadętymi, mało ciekawymi i przydatnymi bufonami. Z uliczną bohemą, mieszaniną przeróżnego ludu. Jeśli jestem w błędzie, moja droga, wyprowadź mnie z niego. Nie jestem pewien, czy francuzi mają podobną definicję rozrywki, co my — dodał z rozbawieniem, przenosząc spojrzenie na własną dłoń, na której błyszczał sygnet, malachitowy pierścień, wzmacniający jego czarnomagiczną praktykę i osłabiający odporność umysłu przed magią. Jej magią także. — Gdyby Francja poszła śladem Anglii, czarodzieje mieliby się lepiej. Kto wie, może kiedyś i bufoni pójdą po rozum do głowy, chérie. — Na wieść o numerologii uniósł wzrok i uśmiechnął się szerzej, szczerze zaintrygowany. — Doprawdy? Chcesz powiedzieć, że wiedza o magii pozwoliła ci na jakieś intratne zlecenia za granicą? Czegóż to od ciebie potrzebowali Francuzi? — Uniósł brew, zastanawiając się nad tym, do czego przydała jej się ta wiedza i jakie kroki poczyniła w stronę wizji, która mu niegdyś przedstawiała. — Och — westchnął i zerknął na kielichy, które przyniosła młoda dziewczyna, wpierw stawiając wino przed czarownicą, a dopiero później przed nim. Nie sięgnął po niego od razu, poczekał aż pierwsza skosztuje i oceni jego wybór. — Anglicy nie są gburowaci, są praktyczni i nie lubią marnować czasu na to, co nie przynosi owoców i dzielić się wartościową wiedzą — poprawił ją, ogniskując na niej spojrzenie. W jego żyłach płynęła krew potomków Rosjan z zimnej syberii, jak i brytyjskich arystokratów. O ile pochodzenie nie miało dla niego żadnego znaczenia, trudno było nie dostrzec, że było ono widoczne. — A skoro już wspominasz o francuskiej otwartości, wróciłaś sama, czy przygarnęłaś tam wartego uwagi kawalera? Nie nosisz pierścionka. Spodziewałem się raczej, że powrócisz do domu z wielką nowiną.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
6 stycznia '58
Karmin sunął leniwie po ustach gdy służka poprawiała prezencję swojej pani, drżąca nieznacznie, przestraszona perspektywą choćby najbłahszego popełnionego błędu. Od zguby nie uchroniłby jej relaks mnogości drogich zabiegów otulających przyjemnie ciało arystokratki, która wciąż odmawiała uniesienia powiek, zetknięcia się z przygaszonym światłem pomieszczenia udostępnionego przez Zacisze wyłącznie jej potrzebom. Musiała ponownie założyć suknię, ułożyć włosy, które inne dziewczę szczotkowało z syrenią delikatnością, uważne na każdy zdradliwy splot bladych pukli. Całe popołudnie wypełniło od środka Catrionę przyjemnością; masaże, kąpiele, kosmetyczne zabiegi droższe niż życie niejednej niewiasty zamieszkującej przy ulicy Pokątnej, dogadzano jej jak królowej, bo i królewską stawkę przyszło za to zapłacić jej drogiemu panu mężowi. Nie pytał, nie potrzebował. W newralgiczny świat negocjacji zaprosiła go konieczność doglądania spraw powiększanego majątku, tego, na czym znał się jak nikt inny - i tego, z czego czerpać pragnęła ona. Perły niczym dotyk kochanka ocierały się o rozluźnioną, delikatną skórę, w wypracowanej ostrożności ułożone wokół szyi przez służącą, która zapięła naszyjnik, niechybnie wydawszy z siebie tchnienie zdenerwowania. Każdy błąd mógł je kosztować przelanym szkarłatem. Gorącym, życiodajnym i drogim, jak pokazywał rynek. Ale ich krew była bezwartościowa.
Nie otwarła oczu nawet wstając z eleganckiego krzesła przy toaletce; w ciszy pozwalała na przywdzianie sobie gorsetu, na nasunięcie pończoch na nogi, na dopełnienie dzieła suknią obcisłą w barwie czerwieni tak głębokiej, że przy odpowiednim świetle wydawać mogła się jedynie szlachetną czernią. Ciężkie, srebrzyste fale podtrzymała w upięciu spinka z białego złota - i dopiero wtedy powieki uniosły się powoli, kąpiąc wzrok w blasku świec, racząc go odbiciem przywróconym do spokojnej perfekcji. Tak właśnie winna wyglądać gdy spełni się wieszcze przeznaczenie, niesiona do tanga w wojennej orkiestrze niknącego szlamu zalewającego niegdyś brytyjskie ziemie; teraz całe jej królestwo było na wyciągnięcie ręki. Wszystko. Będę mieć to wszystko.
Korytarzami Zacisza zmierzała do sali restauracyjnej, gdzie wedle słów nadchodzącego lokaja oczekiwał jej sir Adalbert; chód pozostał jednak niespieszny, niewymuszenie precyzyjny, jakby zewsząd otaczała ją sensualna kompozycja nieistniejącej orkiestry. Nie o drogiej kolacji miała w sobie marzenia, o nie; jej ciało pragnęło oddać się ciemnomagicznemu rytuałowi, czuła w sobie wołanie jego toksyny, szept jego słodyczy, widziała oczyma wyobraźni smukłe ciało wyginające się w spazmatycznej przyjemności klątw, chciała, by oblała ją krew, otoczyły pióra czarnego kruka tworzące ulubioną pelerynę... Lecz to do restauracji w Zaciszu Kirke, nie swej czarnej komnaty, dotarła w końcu, powitana widokiem znajomym, przewidywalnym, niewzbudzającym już wzruszenie. Podążał wzrokiem - ale nie za nią, za młodziutką kelnereczką, jak wyrwany z głębin lasów wilk, który od lat żywiłby się jedynie chwastem. Catriona nie zatrzymała się. Nie drgnęła w smutku, nie rozerwało jej wzburzenie; z gracją dotarła do wybranego przez męża stolika i pozwoliła służącemu pomóc jej zająć miejsce, nogę założywszy na nogę.
- Jestem ci winna podziękowania - zaczęła spokojnie, bez uśmiechu, głosem przypominającym pomruk zadowolonej kotki, podczas gdy na widok delikatnego gestu dłonią służka już jęła poszukiwać w torebce swej pani zdobionej papierośnicy. Dyskretnie ułożyła ją na stole, odesłana później w nic nieznaczącą dal, jak przedmiot, którego użyteczność właśnie dobiegła końca. - Dłonie tutejszych masażystów pełne są magii, jakby wypełniała każdy ich ruch, zsyłając w zapomnienie spięcie ciała. A woda term wypełnionych ciemnością wydaje się kąpielą w zupełnie obcej konstelacji - paznokieć przesunął się wolno wzdłuż podbródka, nim Catriona sięgnęła po pudełeczko i wyciągnęła zeń smukłego papierosa, wsunąwszy go w długą, ornamentalną lufkę. - Będziesz tak miły, najdroższy? - jasne oczy błysnęły gdy nachyliła się w stronę Alberta, zwieńczenie lufki wsunąwszy między swoje usta. Niemądra służąca nie pozostawiła przy niej różdżki, a papieros sam nie byłby w stanie zaiskrzyć się ogniem powziętym z powietrza.
Karmin sunął leniwie po ustach gdy służka poprawiała prezencję swojej pani, drżąca nieznacznie, przestraszona perspektywą choćby najbłahszego popełnionego błędu. Od zguby nie uchroniłby jej relaks mnogości drogich zabiegów otulających przyjemnie ciało arystokratki, która wciąż odmawiała uniesienia powiek, zetknięcia się z przygaszonym światłem pomieszczenia udostępnionego przez Zacisze wyłącznie jej potrzebom. Musiała ponownie założyć suknię, ułożyć włosy, które inne dziewczę szczotkowało z syrenią delikatnością, uważne na każdy zdradliwy splot bladych pukli. Całe popołudnie wypełniło od środka Catrionę przyjemnością; masaże, kąpiele, kosmetyczne zabiegi droższe niż życie niejednej niewiasty zamieszkującej przy ulicy Pokątnej, dogadzano jej jak królowej, bo i królewską stawkę przyszło za to zapłacić jej drogiemu panu mężowi. Nie pytał, nie potrzebował. W newralgiczny świat negocjacji zaprosiła go konieczność doglądania spraw powiększanego majątku, tego, na czym znał się jak nikt inny - i tego, z czego czerpać pragnęła ona. Perły niczym dotyk kochanka ocierały się o rozluźnioną, delikatną skórę, w wypracowanej ostrożności ułożone wokół szyi przez służącą, która zapięła naszyjnik, niechybnie wydawszy z siebie tchnienie zdenerwowania. Każdy błąd mógł je kosztować przelanym szkarłatem. Gorącym, życiodajnym i drogim, jak pokazywał rynek. Ale ich krew była bezwartościowa.
Nie otwarła oczu nawet wstając z eleganckiego krzesła przy toaletce; w ciszy pozwalała na przywdzianie sobie gorsetu, na nasunięcie pończoch na nogi, na dopełnienie dzieła suknią obcisłą w barwie czerwieni tak głębokiej, że przy odpowiednim świetle wydawać mogła się jedynie szlachetną czernią. Ciężkie, srebrzyste fale podtrzymała w upięciu spinka z białego złota - i dopiero wtedy powieki uniosły się powoli, kąpiąc wzrok w blasku świec, racząc go odbiciem przywróconym do spokojnej perfekcji. Tak właśnie winna wyglądać gdy spełni się wieszcze przeznaczenie, niesiona do tanga w wojennej orkiestrze niknącego szlamu zalewającego niegdyś brytyjskie ziemie; teraz całe jej królestwo było na wyciągnięcie ręki. Wszystko. Będę mieć to wszystko.
Korytarzami Zacisza zmierzała do sali restauracyjnej, gdzie wedle słów nadchodzącego lokaja oczekiwał jej sir Adalbert; chód pozostał jednak niespieszny, niewymuszenie precyzyjny, jakby zewsząd otaczała ją sensualna kompozycja nieistniejącej orkiestry. Nie o drogiej kolacji miała w sobie marzenia, o nie; jej ciało pragnęło oddać się ciemnomagicznemu rytuałowi, czuła w sobie wołanie jego toksyny, szept jego słodyczy, widziała oczyma wyobraźni smukłe ciało wyginające się w spazmatycznej przyjemności klątw, chciała, by oblała ją krew, otoczyły pióra czarnego kruka tworzące ulubioną pelerynę... Lecz to do restauracji w Zaciszu Kirke, nie swej czarnej komnaty, dotarła w końcu, powitana widokiem znajomym, przewidywalnym, niewzbudzającym już wzruszenie. Podążał wzrokiem - ale nie za nią, za młodziutką kelnereczką, jak wyrwany z głębin lasów wilk, który od lat żywiłby się jedynie chwastem. Catriona nie zatrzymała się. Nie drgnęła w smutku, nie rozerwało jej wzburzenie; z gracją dotarła do wybranego przez męża stolika i pozwoliła służącemu pomóc jej zająć miejsce, nogę założywszy na nogę.
- Jestem ci winna podziękowania - zaczęła spokojnie, bez uśmiechu, głosem przypominającym pomruk zadowolonej kotki, podczas gdy na widok delikatnego gestu dłonią służka już jęła poszukiwać w torebce swej pani zdobionej papierośnicy. Dyskretnie ułożyła ją na stole, odesłana później w nic nieznaczącą dal, jak przedmiot, którego użyteczność właśnie dobiegła końca. - Dłonie tutejszych masażystów pełne są magii, jakby wypełniała każdy ich ruch, zsyłając w zapomnienie spięcie ciała. A woda term wypełnionych ciemnością wydaje się kąpielą w zupełnie obcej konstelacji - paznokieć przesunął się wolno wzdłuż podbródka, nim Catriona sięgnęła po pudełeczko i wyciągnęła zeń smukłego papierosa, wsunąwszy go w długą, ornamentalną lufkę. - Będziesz tak miły, najdroższy? - jasne oczy błysnęły gdy nachyliła się w stronę Alberta, zwieńczenie lufki wsunąwszy między swoje usta. Niemądra służąca nie pozostawiła przy niej różdżki, a papieros sam nie byłby w stanie zaiskrzyć się ogniem powziętym z powietrza.
Wzrok jego był mętny i podążał w dal za odzianą w sztywny mundurek szatynką, drobną jak nastolatka, co ją wyciągnąć można było z magicznej szkoły i na zawsze zrujnować postrzeganie świata, który nigdy nie był stworzony dla niej. Była świeża, a pachniała jak dziewica, a on rozkoszował się tą wonią, w szerokie nozdrza nabierając powietrza, gdy stała obok. Schylała głowę nisko, gdy na srebrnej lustrzanej tacy o wężowych zdobieniach, niosła mu brandy w ciętym i surowym krysztale. Oparty o miękkie krzesło odpoczywał, gdy pierwszy łyk dwudziestopięcioletniego trunku przepływał przez szlachetne gardło. Ociągający się posmak palonych goździków i gryczanego miodu nie mącił w głowie, a jedynie mieszał w sublimowanych kubkach smakowych, gdy sunął po nich cierpko wolnym stylem. Zegar na ścianie zbliżał się do drugiej po południu, a sir Rowle cały poranek spędził w dokumentach. Spisywane na czerpanym papierze umowy zostały podpisane wiążącym atramentem, że na tereny łowne wkrótce Scrimgour dostarczy szesnaście sztuk nowej zwierzyny, aby ta mnożyła się w oczekiwaniu na wiosenne przebiśniegi. Przy okazji poszerzania terenu i nowego zagajnika, skrupulatnie wyliczał zagęszczenie świeżej krwi. Rozpracowywane kosztorysy przynosiły zyski, bo gdy społeczeństwo było czyste, a prawo po ich stronie, łatwość prowadzenia biznesu tego typu doprowadzała jedynie do powiększania majątku. Kelnerka doskonale wiedziała z kim ma do czynienia, płytki oddech i drgające dłonie zdradziły ją o wiele wcześniej, niż sama mogła przekonać się do tej myśli. Odprowadzał ją spojrzeniem na drugi koniec sali, gdy kątem oka dostrzegł postać o jasnych włosach, która kocim krokiem kusząc biodrami i krwisto czerwoną szminką, zmierzała do jego stolika. Wzrok przeniósł tylko na nią jednak dopiero wtedy, gdy była tuż obok, a sługa odsuwał krzesło do tyłu, by mogła wygodnie usiąść, oddając się celebracji dnia. Catriona ani jednego dnia w życiu nie spędziła na pracy, a jej dłonie pozostawały wolne od jakichkolwiek zobowiązań zawodowych i miękkie. Majątkiem i gromadzeniem go zajmował się on, żonie pozostawiając bycie żoną. Wziął ją podstępem, choć po tym co jej zrobił wcześniej, jej wartość spadła. Był więc wybawcą od wstydu, od potwornego upokorzenia młodej wtedy lady, gdyby tylko niedoszły mąż dowiedział się, że gibkie blade ciało, jędrne i soczyste, zaznaczone było nim, który zerwał z niej dziewictwo, tak jak zrywał sukienki z kurew. Spojrzeniem powiódł od karmazynowej szminki aż w dół, przez opiętą na biuście tkaninę, ciasny gorset i biodra, które miały rodzić mu chrobrych synów, a nie wątłe córki.
- Wyglądasz zjawiskowo, Catriono - odpowiedział spokojnym głosem, bez zbędnej emocji, która miałaby wskazywać na przywiązanie. Była zdobyczą, którą niegdyś dumnie prezentował, a dziś jedynie akceptował w swoim towarzystwie. Najważniejsza jej rola nie została dopełniona, a czekał już dziesięć długich lat. Mógł kupić dwadzieścia dziewek za to co dzisiaj wydał na jej przyjemności. Sama suknia, którą miała na sobie to cztery kolejne jelenie na odstrzał. Perły - dwurożec. Buty - dobudowa piętra w budynku gospodarczym. Karmazynowa szminka - roczna wypłata służki, która kładła na stole papierośnicę, odsuwając się w cień. Nachylił się więc bliżej, gdy ta mamiła jego umysł, przebijając się przez ostatnią wyrwę w murze, której jeszcze przed jej wdziękiem nie zamknął. Łasy na smak kobiet i własne uniesienia sięgnął do laski, która z magią stała niczym słup tuż przy nim. Jej trzon wykonany z judaszowego drewna lakierowanego w hebanowym odcieniu, skrywał w sobie największy skarb tuż pod wyrzeźbioną z żółtego złota rączką w kształcie wilczego łba. Sięgnął dłonią, na której widniały rodowe pierścienie w jej stronę i wyciągnął różdżkę, zwieńczoną rzeźbą, a następnie przysunął ją tuż pod papieros żony i zanęcił płomień, od którego mogła odpalić gryzący w oczy tytoń.
- Ufam, że miałaś udany poranek. Jutrzejszym wieczorem zjawi się handlarz z Hiszpanii wraz z żoną. Będziesz ją zabawiać, a ja dopnę transakcję dwóch hipogryfów - nie zadawał przecież pytania, czy się zgodzi. Skoro była jego kobietą, której zapewniał życie tak luksusowe, o jakim mogły marzyć, tak więc jej powołaniem i największym celem winno być słuchanie poleceń męża. - Rano wyjedziemy na polowanie, a ty zabierzesz ją do galerii sztuki - dyktował dalej, chwytając za menu oprawione w wężową skórę i spoglądając na propozycje dań, jakie czekały na nich tego popołudnia. Kelnerka już oczekiwała niedaleko, gotowa zjawić się, aby przyjąć zamówienie.
- Wyglądasz zjawiskowo, Catriono - odpowiedział spokojnym głosem, bez zbędnej emocji, która miałaby wskazywać na przywiązanie. Była zdobyczą, którą niegdyś dumnie prezentował, a dziś jedynie akceptował w swoim towarzystwie. Najważniejsza jej rola nie została dopełniona, a czekał już dziesięć długich lat. Mógł kupić dwadzieścia dziewek za to co dzisiaj wydał na jej przyjemności. Sama suknia, którą miała na sobie to cztery kolejne jelenie na odstrzał. Perły - dwurożec. Buty - dobudowa piętra w budynku gospodarczym. Karmazynowa szminka - roczna wypłata służki, która kładła na stole papierośnicę, odsuwając się w cień. Nachylił się więc bliżej, gdy ta mamiła jego umysł, przebijając się przez ostatnią wyrwę w murze, której jeszcze przed jej wdziękiem nie zamknął. Łasy na smak kobiet i własne uniesienia sięgnął do laski, która z magią stała niczym słup tuż przy nim. Jej trzon wykonany z judaszowego drewna lakierowanego w hebanowym odcieniu, skrywał w sobie największy skarb tuż pod wyrzeźbioną z żółtego złota rączką w kształcie wilczego łba. Sięgnął dłonią, na której widniały rodowe pierścienie w jej stronę i wyciągnął różdżkę, zwieńczoną rzeźbą, a następnie przysunął ją tuż pod papieros żony i zanęcił płomień, od którego mogła odpalić gryzący w oczy tytoń.
- Ufam, że miałaś udany poranek. Jutrzejszym wieczorem zjawi się handlarz z Hiszpanii wraz z żoną. Będziesz ją zabawiać, a ja dopnę transakcję dwóch hipogryfów - nie zadawał przecież pytania, czy się zgodzi. Skoro była jego kobietą, której zapewniał życie tak luksusowe, o jakim mogły marzyć, tak więc jej powołaniem i największym celem winno być słuchanie poleceń męża. - Rano wyjedziemy na polowanie, a ty zabierzesz ją do galerii sztuki - dyktował dalej, chwytając za menu oprawione w wężową skórę i spoglądając na propozycje dań, jakie czekały na nich tego popołudnia. Kelnerka już oczekiwała niedaleko, gotowa zjawić się, aby przyjąć zamówienie.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Przyjęła jego płomień, jego dobroduszność, wpatrzona w szlacheckie oczy, gdy przybliżał do niej szykowną różdżkę, pozwoliwszy zaczerpnąć do płuc pierwszego ukłucia dymu. Bez słowa, bez podziękowania na zaoferowany komplement: odpowiedziała mu jedynie spojrzeniem błyszczącym jak zaklęcie, które w ciszy wykrzesało z krańca magicznego drewna iskry. Daleko było jej do trzpiotki zauroczonej każdorazowym przebłyskiem męskiej uwagi, choć tę należącą do sir Alberta otrzymywała rzadziej i rzadziej, będąca dlań rozrodczym rozczarowaniem, nie obiektem westchnień. Teraz jednak pragnęła jedynie nikotyny. Pożogi wypełniającej od środka choćby chwilowym drżeniem, skoro nie mogła zatracić się w krwawym rytuale przed powrotem do Beeston Castle, gdzie zrzucić drogą suknię i nago poddać się perwersji - nie było wcale zajęciem niestosownym.
Spokojna aparycja lorda Rowle sugerowała, że jego dzisiejsze sprawunki przebiegły bez ciernia; nie pytała o to jednak, nauczona doświadczeniem, interesy były bowiem światem męskim, tym, gdzie Albert wznosił swoje królestwo zbudowane ze złotych monet, niechętny słuchać kobiecych podszeptów. Nawet jej. Może kiedyś, czasem, lata temu - ale nie teraz, gdy nie łączył ich syn. W codzienność wlewała się cierpkość niespełnionych oczekiwań, które skrywali za kotarą przepięknej, egzaltowanej maskarady wydatków i wspólnych nocy, wymieniwszy zaledwie ciszę, żadnego zaś słowa. Czarny jedwab wokół szyi rozciągany nicią jednego z dwóch przeznaczeń, czuła go. A mimo to odmawiała powtórzenia losu Katarzyny Aragońskiej, odmawiała przeistoczenia się w Anne Boleyn, której mieczem głowę odseparowano od tułowia. Wystarczyło jedno jego słowo, by skończyła i tak. Ale teraz kwitła wojna, krwawe kwiaty puściły pąki, przebijając się przez warstwę wczesnorocznego śniegu, zwiastując urzeczywistnienie się słodkich słów cioteczki. Nadszedł czas.
Wiesz o tym, Albercie, prawda?
- Jak sobie życzysz - odpowiedziała bez cienia kaprysu czy niezadowolenia, wyzbyta tych uczuć. Zamiast tego przymknęła na chwilę powieki, głowę odchyliwszy do tyłu, by w pełni delektować się stoicyzmem wtłaczanym do umysłu przez nikotynowe uzależnienie. Perspektywa zajęcia się zagranicznym gościem winna stanowić przyjemną odmianę od brytyjskiej codzienności. - Znów De Leónowie? Jeśli tak, Valentina będzie zachwycona. Wraz z nadejściem stycznia otworzono skrzydło nowej wystawy, a ona wydaje się szczególnie podatna pięknu klasycznych malowideł - stwierdziła bez emocji. Catriony nic nie nużyło tak bardzo jak wodzenie wzrokiem po przeszłości przelanej na płótno, o wiele bardziej skłonna doceniać jej kunszt zawarty w spisanych słowach, lecz znała swoją rolę, w ostateczności gotowa obserwować przynajmniej zdobienia złoconych ram. Teraz wolną od papierosa dłonią sięgnęła po menu, każdą z propozycji rozpatrując wedle swojego nieprzesadnie dokuczliwego głodu. Wystarczyłoby ledwie wino. Drogie, czerwone, mącące rzeczywistość jak wspomnienie zabiegów, którym oddawała się cały ranek. - Tancerka, jak przypuszczam - odezwała się nagle do Alberta cichą melodią. Ta dziewczyna, za którą wodził wzrokiem, a która drżała niepewnie w bliskiej odległości, gotowa w każdej chwili odebrać od szlachetnego małżeństwa zamówienie. Kto wysłał cię wprost w wilcze pazury, drogie dziecko? - Sądząc po płynności ruchów. Może maskować je zdenerwowaniem, ale przeznaczenia nie sposób zdławić. Dorabia - czy straciła ścieżkę pięknej kariery? - mówiła niemal bezgłośnie, owiana dymem, pachnąca najdroższymi olejkami, w jakie wyposażono Zacisze Kirke. Bez złośliwości. Bez zazdrości. Catriona zaczerpnęła raz jeszcze niespiesznego wdechu nikotynowego upojenia, nim tęczówki jasnych oczu powróciły do oblicza Alberta, studiując je ze spokojem. - Przystawkę mogę zjeść sama, jeśli takie jest twoje życzenie.
Jeśli ona jest twoim życzeniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Spokojna aparycja lorda Rowle sugerowała, że jego dzisiejsze sprawunki przebiegły bez ciernia; nie pytała o to jednak, nauczona doświadczeniem, interesy były bowiem światem męskim, tym, gdzie Albert wznosił swoje królestwo zbudowane ze złotych monet, niechętny słuchać kobiecych podszeptów. Nawet jej. Może kiedyś, czasem, lata temu - ale nie teraz, gdy nie łączył ich syn. W codzienność wlewała się cierpkość niespełnionych oczekiwań, które skrywali za kotarą przepięknej, egzaltowanej maskarady wydatków i wspólnych nocy, wymieniwszy zaledwie ciszę, żadnego zaś słowa. Czarny jedwab wokół szyi rozciągany nicią jednego z dwóch przeznaczeń, czuła go. A mimo to odmawiała powtórzenia losu Katarzyny Aragońskiej, odmawiała przeistoczenia się w Anne Boleyn, której mieczem głowę odseparowano od tułowia. Wystarczyło jedno jego słowo, by skończyła i tak. Ale teraz kwitła wojna, krwawe kwiaty puściły pąki, przebijając się przez warstwę wczesnorocznego śniegu, zwiastując urzeczywistnienie się słodkich słów cioteczki. Nadszedł czas.
Wiesz o tym, Albercie, prawda?
- Jak sobie życzysz - odpowiedziała bez cienia kaprysu czy niezadowolenia, wyzbyta tych uczuć. Zamiast tego przymknęła na chwilę powieki, głowę odchyliwszy do tyłu, by w pełni delektować się stoicyzmem wtłaczanym do umysłu przez nikotynowe uzależnienie. Perspektywa zajęcia się zagranicznym gościem winna stanowić przyjemną odmianę od brytyjskiej codzienności. - Znów De Leónowie? Jeśli tak, Valentina będzie zachwycona. Wraz z nadejściem stycznia otworzono skrzydło nowej wystawy, a ona wydaje się szczególnie podatna pięknu klasycznych malowideł - stwierdziła bez emocji. Catriony nic nie nużyło tak bardzo jak wodzenie wzrokiem po przeszłości przelanej na płótno, o wiele bardziej skłonna doceniać jej kunszt zawarty w spisanych słowach, lecz znała swoją rolę, w ostateczności gotowa obserwować przynajmniej zdobienia złoconych ram. Teraz wolną od papierosa dłonią sięgnęła po menu, każdą z propozycji rozpatrując wedle swojego nieprzesadnie dokuczliwego głodu. Wystarczyłoby ledwie wino. Drogie, czerwone, mącące rzeczywistość jak wspomnienie zabiegów, którym oddawała się cały ranek. - Tancerka, jak przypuszczam - odezwała się nagle do Alberta cichą melodią. Ta dziewczyna, za którą wodził wzrokiem, a która drżała niepewnie w bliskiej odległości, gotowa w każdej chwili odebrać od szlachetnego małżeństwa zamówienie. Kto wysłał cię wprost w wilcze pazury, drogie dziecko? - Sądząc po płynności ruchów. Może maskować je zdenerwowaniem, ale przeznaczenia nie sposób zdławić. Dorabia - czy straciła ścieżkę pięknej kariery? - mówiła niemal bezgłośnie, owiana dymem, pachnąca najdroższymi olejkami, w jakie wyposażono Zacisze Kirke. Bez złośliwości. Bez zazdrości. Catriona zaczerpnęła raz jeszcze niespiesznego wdechu nikotynowego upojenia, nim tęczówki jasnych oczu powróciły do oblicza Alberta, studiując je ze spokojem. - Przystawkę mogę zjeść sama, jeśli takie jest twoje życzenie.
Jeśli ona jest twoim życzeniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Ostatnio zmieniony przez Catriona Rowle dnia 03.10.21 20:43, w całości zmieniany 2 razy
Przyglądał się jędrnemu ciału młodziutkiej kelnerki, prawym uchem wpuszczając słowa żony, jednak nie reagując mocniej lub inaczej niż zmrużeniem ciężkich powiek.
- Nie masz ciekawszych zajęć niż jej życie? - pokręcił nieznacznie głową, marszcząc brwi, zawiedziony zachowaniem własnej żony. - Jestem w restauracji, a nie w burdelu - odpowiedział twardo, wolnym i dostojnym głosem, spojrzenie przenosząc na Catrionę, by dobrze zrozumiała sens jego słów, a te wybrzmiały w jej uszach i zostały przez nią zapamiętane. Miała być silną damą jego rodu, która dzięki szczęściu i jego łasce uniknęła sprzedaży komuś słabszemu. Zapach drogich olejków, jakimi perfumowała ciało, wchodził przez jego nozdrza, gdy kusiła go własną postawą, znakomicie rozumiejąc wszystkie gesty, które działały na jego głowę. Potrafiła mamić i czarować, więc czemu nie potrafiła przynieść mu na świat silnego syna z jego krwi? Posiadanie żony było jego obowiązkiem, tak samo jak jej było spełnianie oczekiwań męża, wypełnianie damskiego przeznaczenia i wydanie na świat dziedzica, który przeżyje połóg. Obwiniał ją o to, z czego skryta uśmiechem karmazynowej szminki żona, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Skinął palcem na dziewczynę, wzroku nie odrywając od uległej mu kobiety, gotowej czekać w wierności, aż on użyje wdzięków kelnerki.
- Proszę o profesjonalistę, który wie co robi - powiedział do kobiety, aby ta odsunęła się w pośpiechu. Zacisze Kirke było miejscem luksusowym, przeznaczonym dla czystokrwistych majętnych czarodziejów i oczekiwał doskonałej obsługi na najwyższym poziomie, patrząc na to jak ciężka była sakwa z galeonami, którą tam zostawiał. W istocie, po krótkim czasie tuż obok znalazł się ubrany we frak kelner o znacznie większym doświadczeniu, co widać było w jego gestach i oczach. - Nie przysyłajcie mi tu młódki, gdy jestem z żoną - powiedział ostro do mężczyzny, po czym wypił z pękatego kryształu resztkę brandy, która odpoczywała na samym jego dnie, na co kelner pochwycił za butelkę, dopełniając szkło. W oczekiwaniu aż Catriona złoży swoje zamówienie, różdżkę ponownie schował w judaszowej lakierowanej lasce zdobionej żółtym złotem, którą podpierał się przy spacerach. Sam wskazał palcem na pozycję w menu, nie czując, aby wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa było tu potrzebne. Wśród różnorodnych rodzajów mięs wielu brakowało ze względu na trwającą w kraju wojnę. Na takiej najłatwiej było mu zarobić, gdy negocjacje i prawo było po ich stronie. Leżącą przy jego lewym przedramieniu najświeższą prasę złożył w pół, tak, że w stronę żony skierowany został nagłówek Płonące stosy Stroke-On-Trent, a następnie uniósł do góry jedną brew, w oczekiwaniu co odpowie. Stara ciotka, której wróżby spełniały się co do jednej, przepowiedziała mu synów, gdy tylko kraj stanie w piekielnym ogniu, tak więc każdy znak, że to mogłoby nastąpić teraz, wykorzystywał, do tej pory bezskutecznie. Udało się gdy Grindelwald pragnął zawładnąć Anglią, ale syn był za słaby i nie przeżył roku. Zawierzył przepowiedniom, bo zarzewie rodu było od jasnowidza. Nie miał zamiaru poruszać tematu dziedzica w tym miejscu, obwiniając tylko Catrionę za te lata niepowodzeń, choć przecież ciotka powiadała inaczej. Był cierpliwy, ale i ta miała swoje granice, gdy gniew wylewał się na zwierzęce ofiary, a ich przelana krew dawała ujście goryczy. To on płacił za jej miękką skórę, aksamitne włosy, szklane pantofle i gładkie perły, a w zamian za to rodziła mu ledwie córki, których utrzymanie kosztowało go kolejne złote monety i póki co nie przynosiło żadnego zysku. A jednak wyglądała tu godnie, prezentowała się tak, jak tego od niej oczekiwał. Z każdym dniem bez syna jej wartość spada. Odsunięta gazeta odsłoniła skrywane pod nią płaskie pudełko owinięte atramentową wstęgą, które bez słowa podniósł i wręczył kobiecie, nie spoglądając nawet na jej reakcje, przyzwyczajony do tych gestów. W środku znajdował się sznur pereł oprawionych w białe złoto, kolejny do jej pokaźnej kolekcji.
- Wreszcie płonie Staffordshire - wypowiedział beznamiętnie, bo i ona musiała wiedzieć, co to oznacza.
- Nie masz ciekawszych zajęć niż jej życie? - pokręcił nieznacznie głową, marszcząc brwi, zawiedziony zachowaniem własnej żony. - Jestem w restauracji, a nie w burdelu - odpowiedział twardo, wolnym i dostojnym głosem, spojrzenie przenosząc na Catrionę, by dobrze zrozumiała sens jego słów, a te wybrzmiały w jej uszach i zostały przez nią zapamiętane. Miała być silną damą jego rodu, która dzięki szczęściu i jego łasce uniknęła sprzedaży komuś słabszemu. Zapach drogich olejków, jakimi perfumowała ciało, wchodził przez jego nozdrza, gdy kusiła go własną postawą, znakomicie rozumiejąc wszystkie gesty, które działały na jego głowę. Potrafiła mamić i czarować, więc czemu nie potrafiła przynieść mu na świat silnego syna z jego krwi? Posiadanie żony było jego obowiązkiem, tak samo jak jej było spełnianie oczekiwań męża, wypełnianie damskiego przeznaczenia i wydanie na świat dziedzica, który przeżyje połóg. Obwiniał ją o to, z czego skryta uśmiechem karmazynowej szminki żona, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Skinął palcem na dziewczynę, wzroku nie odrywając od uległej mu kobiety, gotowej czekać w wierności, aż on użyje wdzięków kelnerki.
- Proszę o profesjonalistę, który wie co robi - powiedział do kobiety, aby ta odsunęła się w pośpiechu. Zacisze Kirke było miejscem luksusowym, przeznaczonym dla czystokrwistych majętnych czarodziejów i oczekiwał doskonałej obsługi na najwyższym poziomie, patrząc na to jak ciężka była sakwa z galeonami, którą tam zostawiał. W istocie, po krótkim czasie tuż obok znalazł się ubrany we frak kelner o znacznie większym doświadczeniu, co widać było w jego gestach i oczach. - Nie przysyłajcie mi tu młódki, gdy jestem z żoną - powiedział ostro do mężczyzny, po czym wypił z pękatego kryształu resztkę brandy, która odpoczywała na samym jego dnie, na co kelner pochwycił za butelkę, dopełniając szkło. W oczekiwaniu aż Catriona złoży swoje zamówienie, różdżkę ponownie schował w judaszowej lakierowanej lasce zdobionej żółtym złotem, którą podpierał się przy spacerach. Sam wskazał palcem na pozycję w menu, nie czując, aby wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa było tu potrzebne. Wśród różnorodnych rodzajów mięs wielu brakowało ze względu na trwającą w kraju wojnę. Na takiej najłatwiej było mu zarobić, gdy negocjacje i prawo było po ich stronie. Leżącą przy jego lewym przedramieniu najświeższą prasę złożył w pół, tak, że w stronę żony skierowany został nagłówek Płonące stosy Stroke-On-Trent, a następnie uniósł do góry jedną brew, w oczekiwaniu co odpowie. Stara ciotka, której wróżby spełniały się co do jednej, przepowiedziała mu synów, gdy tylko kraj stanie w piekielnym ogniu, tak więc każdy znak, że to mogłoby nastąpić teraz, wykorzystywał, do tej pory bezskutecznie. Udało się gdy Grindelwald pragnął zawładnąć Anglią, ale syn był za słaby i nie przeżył roku. Zawierzył przepowiedniom, bo zarzewie rodu było od jasnowidza. Nie miał zamiaru poruszać tematu dziedzica w tym miejscu, obwiniając tylko Catrionę za te lata niepowodzeń, choć przecież ciotka powiadała inaczej. Był cierpliwy, ale i ta miała swoje granice, gdy gniew wylewał się na zwierzęce ofiary, a ich przelana krew dawała ujście goryczy. To on płacił za jej miękką skórę, aksamitne włosy, szklane pantofle i gładkie perły, a w zamian za to rodziła mu ledwie córki, których utrzymanie kosztowało go kolejne złote monety i póki co nie przynosiło żadnego zysku. A jednak wyglądała tu godnie, prezentowała się tak, jak tego od niej oczekiwał. Z każdym dniem bez syna jej wartość spada. Odsunięta gazeta odsłoniła skrywane pod nią płaskie pudełko owinięte atramentową wstęgą, które bez słowa podniósł i wręczył kobiecie, nie spoglądając nawet na jej reakcje, przyzwyczajony do tych gestów. W środku znajdował się sznur pereł oprawionych w białe złoto, kolejny do jej pokaźnej kolekcji.
- Wreszcie płonie Staffordshire - wypowiedział beznamiętnie, bo i ona musiała wiedzieć, co to oznacza.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Upomniana, skarcona jak kotka przytrzymana za kark, zamilkła, przechyliwszy delikatnie głowę do boku, podczas gdy spojrzenie srebrnych oczu nie opuszczało oblicza dostojnego pana męża. Zaskoczył ją - spodziewała się bowiem, że bez skrupułów przystanie na propozycję i odciągnie dziewczątko gdzieś w bok, by rozerwać w niej wszelką niewinność. Nie tego pragnąłeś, Albercie? A jednak... Mogła zasłaniać się wachlarzem utkanym z fałszywej niewiedzy, ale rozumiała przecież czego w istocie było mu brak. Nie tyle dziś, co zawsze, od czasu, gdy śpiący w kołysce syn wydał z siebie ostatnie tchnienie. Był obarczony przekleństwem, pod skórą rozkwitały trefne geny, pokłosie mieszania jedynej słusznej krwi, a wraz z jego nieoczekiwanym odejściem odszedł także stabilny grunt spod stóp Catriony. Ciotka miała rację, ostrzegała, że to jeszcze nie czas. Że to nie ten dziedzic, że na świecie pojawi się następny, jeśli tylko wcześniej nie zostanie przelana krew lady niezdolnej zaspokoić potrzeby swojego dobrodzieja. A mimo tych ostrzeżeń pełnych proroczej mądrości wtedy jak naiwna nastolatka Catriona uwierzyła, że uśmiechnęły się do niej muzy... To wszystko igrało w jego surowym spojrzeniu gdy przywoływał ją do porządku, sprowadzając do ich stolika kelnera. Odziany w elegancki frak mężczyzna przyjął zamówienie z profesjonalizmem wymalowanym na twarzy, bez niewinnego, głupiego drgnięcia czy nieodpowiedniego komentarza, a potem skłonił się im nisko i odszedł, udzieliwszy po drodze reprymendy kelnerce, która wyraźnie nie spełniła oczekiwań.
Oddech na moment utkwił w piersi, gdy Catriona spoglądała na nagłówek podsuniętej w swoim kierunku gazety. Staffordshire. Ziemie Greengrassów, którzy niewłaściwie ulokowali swoje zaufanie, pozwoliwszy omamić się smutnej propagandzie szlamu - teraz ponosili za to konsekwencje. Konsekwencje, które oznaczać mogły tylko jedno. Na dobre rozgorzała już wojna. Kraj pochłonęła walka, pożoga trawiła wioski, zaklęcia unicestwiały niegodne istnienia, otwierając złote bramy fatum prowadzącego wprost w objęcia wywróżonej wielkości. Na to czekała tak długo, niemal dziesięć lat usprawiedliwień i niedoskonałości - ale już dość. Poczuła to wyraźnie, gdy coś w jej podbrzuszu zakłuło słodyczą przypominającą buchanie zimnego jak lód ognia, a oczy i umysł razem chłonęły treść artykułu.
Stosy. Płomień. Symbol wiecznie obecny w wieszczych słowach lady Alziny, która w dymie i sadzy dostrzegała rodzących się chłopców.
Już zaczynała przenosić pozornie pozbawione wyrazu spojrzenie na męża, gdy pergamin usunął się w bok, odsłoniwszy puzderko kryjące w sobie kolejny podarunek, na którego widok z ust Catriony uleciało ciche westchnienie - nawet nie tyle zaskoczenia, co zadowolenia. Albert był szczodry, pomimo tego, że wciąż nie podarowała mu następcy. - Doskonałe - przyznała cicho, palcem przesuwając po powierzchni pereł oprawionych w białe złoto, idealnych, perfekcyjnych: będących jednocześnie ostrzeżeniem spozierającym na nią spod kosztownego jedwabiu. Zacisną się na jej szyi, a jeśli znów zawiedzie - wiedziała, że następnie zacisną się już tylko ręce, szorstkie, zimne i sprawcze, na zawsze odbierając dech. Lekkim skinieniem dłoni przywołała do siebie służkę, która pragnienie swojej pani zrozumiała bez słowa: dziewczyna rozpięła noszone dotychczas perły i przyozdobiła ją nową biżuterią, podczas gdy lady Rowle dotykała ich lekko, z namaszczeniem, jak każdy ziemski skarb trafiający w jej srocze dłonie. A kiedy dziewczę oddaliło się, zabierając ze sobą stare korale, wtedy też cofnęła dłoń. Powróciła nią na stół, do gazety, wzrokiem sięgając profetycznego nagłówka. - Ilu poległo? - spytała bez empatii, potrafiąca za to docenić pewną poezję losu w makabrze, tej, która ofiarować mogła jej wyczekiwane królestwo. - Niech płonie. Z popiołów narodzi się nowe Staffordshire, w końcu będzie silne i zdrowe, w odpowiednich rękach - ton jej głosu pełen była uznania, niejako nasączony także metaforą, obietnicą, którą ponad wszystko zamierzała podarować Albertowi. Był wobec niej cierpliwy i wspaniałomyślny tak długo, nadszedł czas i na jego nagrodę. - Odwiedź mnie dzisiaj w moich komnatach - po dłuższej chwili milczenia poprosiła ciszej i powróciła do niego chłodnym spojrzeniem, wypuszczając spomiędzy warg chmurę szarego tytoniowego dymu. Dotychczasowe zaspokajanie potrzeb powinno przecież przerodzić się w zintensyfikowane starania, by zwiększyć ich szanse, zaś sama Catriona wierzyła, że odejdzie w zapomnienie czas, gdy kolejne miałkie córki będzie zmuszona wypleniać z siebie eliksirem. Wbrew pozorom nie przynosiło jej to satysfakcji. - W nocy, czy przed przybyciem hiszpańskich gości. Kiedy tylko odnajdziesz czas. Cierpienie Staffordshire i gorzkie łzy nieudolnych Greengrassów umocnią naszego syna - drgnęła lekko, niemal niewidocznie drżał też jej oddech, podczas gdy dreszcze dyskretnie pieściły skórę spragnioną ukoronowania każdej z zasłyszanych dotychczas wróżb. Czekał Albert, ale czekała i jego żona, cały ten czas odliczająca dni do poczęcia silnego potomka, którego jej również było brak.
Do stołu niedługo później nadszedł kelner niosący w dłoniach butelkę drogiego wina, zaprezentował najpierw jej etykietę, potem zaś korek i finalnie niewielką porcję Albertowi, natomiast w trakcie ceremonii Catriona zatraciła się we własnych myślach. Wyglądała beznamiętnie, pomimo tego, że jej wnętrze wirowało jak diamenty obracane w kalejdoskopie przy tworzeniu nowych konstrukcji; tak pełno było w niej uzasadnionej niecierpliwości i metafizycznego głodu, przekonania, że przecież właśnie o tę batalię musiało chodzić jasnowidzce. Wszystkie wcześniejsze zawiodły, ale teraz na brytyjskich ziemiach wiódł prym Czarny Pan, który nade wszystko był sygnaturą pomyślnych zmian po dekadach nieurodzaju.
Dopiero gdy i jej zaoferowano kielich, zapewniwszy, że przystawki podane zostaną bezzwłocznie, pozwoliła sobie przesunąć paznokciem wzdłuż wskazującego palca swego męża. - Przelej i moją krew. Zahartuje to jego istnienie. Zanim ogień skończy trawić stosy - dodała spokojnym szeptem. Cóż za niefortunny zbieg okoliczności, że już następnego dnia mieli przybyć do nich goście. Jedno jednak było pewne - ani obcy kupiec, ani jego żona, ani dwa gryfy nie będą w stanie stłamsić przeznaczenia, jakie nadciągało w ich kierunku.
Oddech na moment utkwił w piersi, gdy Catriona spoglądała na nagłówek podsuniętej w swoim kierunku gazety. Staffordshire. Ziemie Greengrassów, którzy niewłaściwie ulokowali swoje zaufanie, pozwoliwszy omamić się smutnej propagandzie szlamu - teraz ponosili za to konsekwencje. Konsekwencje, które oznaczać mogły tylko jedno. Na dobre rozgorzała już wojna. Kraj pochłonęła walka, pożoga trawiła wioski, zaklęcia unicestwiały niegodne istnienia, otwierając złote bramy fatum prowadzącego wprost w objęcia wywróżonej wielkości. Na to czekała tak długo, niemal dziesięć lat usprawiedliwień i niedoskonałości - ale już dość. Poczuła to wyraźnie, gdy coś w jej podbrzuszu zakłuło słodyczą przypominającą buchanie zimnego jak lód ognia, a oczy i umysł razem chłonęły treść artykułu.
Stosy. Płomień. Symbol wiecznie obecny w wieszczych słowach lady Alziny, która w dymie i sadzy dostrzegała rodzących się chłopców.
Już zaczynała przenosić pozornie pozbawione wyrazu spojrzenie na męża, gdy pergamin usunął się w bok, odsłoniwszy puzderko kryjące w sobie kolejny podarunek, na którego widok z ust Catriony uleciało ciche westchnienie - nawet nie tyle zaskoczenia, co zadowolenia. Albert był szczodry, pomimo tego, że wciąż nie podarowała mu następcy. - Doskonałe - przyznała cicho, palcem przesuwając po powierzchni pereł oprawionych w białe złoto, idealnych, perfekcyjnych: będących jednocześnie ostrzeżeniem spozierającym na nią spod kosztownego jedwabiu. Zacisną się na jej szyi, a jeśli znów zawiedzie - wiedziała, że następnie zacisną się już tylko ręce, szorstkie, zimne i sprawcze, na zawsze odbierając dech. Lekkim skinieniem dłoni przywołała do siebie służkę, która pragnienie swojej pani zrozumiała bez słowa: dziewczyna rozpięła noszone dotychczas perły i przyozdobiła ją nową biżuterią, podczas gdy lady Rowle dotykała ich lekko, z namaszczeniem, jak każdy ziemski skarb trafiający w jej srocze dłonie. A kiedy dziewczę oddaliło się, zabierając ze sobą stare korale, wtedy też cofnęła dłoń. Powróciła nią na stół, do gazety, wzrokiem sięgając profetycznego nagłówka. - Ilu poległo? - spytała bez empatii, potrafiąca za to docenić pewną poezję losu w makabrze, tej, która ofiarować mogła jej wyczekiwane królestwo. - Niech płonie. Z popiołów narodzi się nowe Staffordshire, w końcu będzie silne i zdrowe, w odpowiednich rękach - ton jej głosu pełen była uznania, niejako nasączony także metaforą, obietnicą, którą ponad wszystko zamierzała podarować Albertowi. Był wobec niej cierpliwy i wspaniałomyślny tak długo, nadszedł czas i na jego nagrodę. - Odwiedź mnie dzisiaj w moich komnatach - po dłuższej chwili milczenia poprosiła ciszej i powróciła do niego chłodnym spojrzeniem, wypuszczając spomiędzy warg chmurę szarego tytoniowego dymu. Dotychczasowe zaspokajanie potrzeb powinno przecież przerodzić się w zintensyfikowane starania, by zwiększyć ich szanse, zaś sama Catriona wierzyła, że odejdzie w zapomnienie czas, gdy kolejne miałkie córki będzie zmuszona wypleniać z siebie eliksirem. Wbrew pozorom nie przynosiło jej to satysfakcji. - W nocy, czy przed przybyciem hiszpańskich gości. Kiedy tylko odnajdziesz czas. Cierpienie Staffordshire i gorzkie łzy nieudolnych Greengrassów umocnią naszego syna - drgnęła lekko, niemal niewidocznie drżał też jej oddech, podczas gdy dreszcze dyskretnie pieściły skórę spragnioną ukoronowania każdej z zasłyszanych dotychczas wróżb. Czekał Albert, ale czekała i jego żona, cały ten czas odliczająca dni do poczęcia silnego potomka, którego jej również było brak.
Do stołu niedługo później nadszedł kelner niosący w dłoniach butelkę drogiego wina, zaprezentował najpierw jej etykietę, potem zaś korek i finalnie niewielką porcję Albertowi, natomiast w trakcie ceremonii Catriona zatraciła się we własnych myślach. Wyglądała beznamiętnie, pomimo tego, że jej wnętrze wirowało jak diamenty obracane w kalejdoskopie przy tworzeniu nowych konstrukcji; tak pełno było w niej uzasadnionej niecierpliwości i metafizycznego głodu, przekonania, że przecież właśnie o tę batalię musiało chodzić jasnowidzce. Wszystkie wcześniejsze zawiodły, ale teraz na brytyjskich ziemiach wiódł prym Czarny Pan, który nade wszystko był sygnaturą pomyślnych zmian po dekadach nieurodzaju.
Dopiero gdy i jej zaoferowano kielich, zapewniwszy, że przystawki podane zostaną bezzwłocznie, pozwoliła sobie przesunąć paznokciem wzdłuż wskazującego palca swego męża. - Przelej i moją krew. Zahartuje to jego istnienie. Zanim ogień skończy trawić stosy - dodała spokojnym szeptem. Cóż za niefortunny zbieg okoliczności, że już następnego dnia mieli przybyć do nich goście. Jedno jednak było pewne - ani obcy kupiec, ani jego żona, ani dwa gryfy nie będą w stanie stłamsić przeznaczenia, jakie nadciągało w ich kierunku.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
W oczach nie miał ni krzty ciepła, gdy pochmurny wzrok mierzył lico żony. Obiecani mu byli potomkowie, których miała rodzić ze swojego łona, a tymczasem szukała sobie wymówek, usiłując grać kobietę wyrozumiałą i szczególnie mu oddaną. Czyny jednak nie ukazywały tego, jedynie poświadczając o przemijaniu względów, jakie mogła sobie u niego zaskarbić, wykonując jedno zadanie. Choć głowę przechylała na bok, tak bystry czekoladowy wzrok podążał za nim.
Nie odpuszczę, Catriono, będę się wpatrywać w Ciebie, dopóki nie ugniesz się pod moim spojrzeniem.
Wykazywał się przecież niezwykłą cierpliwością w swoich oczekiwaniach.
Czekam dziewięć długich lat, Catriono, ale spowijesz mi syna.
Mijały kolejne miesiące, a ona otaczała się jego dostatkiem, tym do którego doszedł swoimi własnymi szorstkimi rękami. Nie skąpił jej złota, ni pereł, wykonując swoje obowiązki, wypełniając zobowiązanie wobec niej, jakiego podjął się dziewięć lat wcześniej. Zawiodła go, sprowadzając na świat syna zbyt słabego, by przetrwać pierwszą wiosnę, a jednak był łaskawym mężem, okazywał szanse, w bladą dłoń wręczając aksamitne pudełko, wypełnione kolejnym bogactwem, które, tak samo jak ona, należało do niego. Płomień zapalił się w jej oczach, gdy dotykała subtelnej biżuterii, gdy służka zapinała jej perłową obrożę na szyi, by mogła dalej wypełniać własne przyrzeczenie.
Czujesz ich ciężar, Catriono? Przygniotą cię, jeśli zapomnisz o swej powinności.
Ogień zazdrosnej namiętności, którą ją dążył, zgasł przed laty, pozostawiając w ich łożu jedynie obowiązek.
Kusicielko mojej woli, która na złość mamisz mnie swym ciałem i miękkimi piersiami...
Nie powstrzymał spojrzenia, wzrost zawieszając na obojczyku, na jędrnej skórze układającej się na nim, na kropelce olejku, która spajała się z jej sylwetką. Nie była idealna. Nie była matką.
- Dziesiątki i setki - wypowiedział surowym głosem. - Płonęli żywcem, rozlano ich krew na śniegu, a nad nimi zawisła trupia czaszka w barwie jadu żmii - spoglądał na dolną wargę kobiety, gdy padały kolejne słowa. Grube odcięcie krwawym sztyletem od mugolskiej szarańczy postępowało z dnia na dzień, wypełniając czystką nie tylko lasy Beeston, lub Cheshire, ale i cały kraj. Duchy przodków po raz kolejny nie pomyliły się ni na pół zdania, głosząc przez wieki, że rasa czystej krwi panować będzie nad pospólstwem. Krótki dotyk ostrego paznokcia, zahaczającego o twardą skórę, która częściej tykała zwierzęcą juchę niż jedwabie, prowadził do czasu, gdy to on wykona swój krok. Sir Rowle chwycił dłoń kobiety od góry a drobne palce, które mieściły się w jego, mógł połamać własnym milczeniem. Zacisnął je tam we własnej ręce, swoje ciepło przelewając na drżącą skórę żony, a następnie obrócił tak, by przyjrzeć się jej wewnętrznej stronie. Głębokie linie odcinające ciało od ciała znaczyły jej żywot.
Odnajdę w Tobie potomka, Catriono, choćbym miał Ci go wyrwać spod serca.
Nie potrzebował ni prośby, ni zachęty, by wziąć ją w jej komnatach, gotowy po raz kolejny zawierzyć przepowiedni starej kobiety. Na wierzchu dłoni złożył pocałunek, wreszcie wypuszczając z mocnego uścisku.
- Mój syn ma być lordem na Cheshire. Narodzisz go w bólu i w bólu go stworzę - tak samo jak został stworzony on i jego brat, tam samo jak przed nimi ojciec i dziad, tak, by każdy rósł w sile rodu Rowle. Czyżby płomień nad Staffordshire oznaczać miał ostateczne dzieło ich małżeństwa, nieprzerwanego i nienaruszonego dotychczas pomimo śmierci pierworodnego?
Podołasz wyzwaniu, które przed Tobą stawiłem, Catriono? Czy ulękniesz się i ostatecznie zawiedziesz?
Syn nordyckich potomków miał narodzić się z tego wątłego kobiecego ciała. Takie było przeznaczenie i jego wola. Kęs po kęsie, łyk po łyku, przyglądał się jej, skrywającej swe myśli za szarymi oczami, lecz to nie jej słowa, a czyny miały mieć największe znaczenie.
Ile jeszcze szans ode mnie dostaniesz, Catriono? Mam wziąć sobie inną, młodszą, płodniejszą?
Rozpamiętywał słowa ojca, okrutnego barbarzyńcy, który już dawno spoczywał sześć stóp pod miękką cmentarną ziemią. Wilka w owczej skórze widzą ofiarą inne wilki. Białe zęby odsłonił spod ściśniętych warg, układając je w słowa ciche, ale bezlitosne.
- Miałaś dziewięć roków. Dam ci jeszcze jeden i dłużej nie będę oczekiwać - sztuciec gwałtownie odłożony na porcelanowy talerz odbił od niego dźwięk metalu, gdy sir Rowle nie odrywał wzroku od spojówek najdroższej. - Wspomnisz me słowa - cedzone głoski, jak deszcz przecinały zimne powietrze pomiędzy nimi, a jego złość mogła dostrzec w górnej wardze, niebezpiecznie uniesionej wyżej i kącikach ust, wykręconych w drwiącym uśmiechu, w płomieniu kasztanowych oczu i złowrogim tonie niskiego głosu. - Najdroższa - przewrócił głowę w bok, po raz kolejny mierząc ją spojrzeniem, które zatrzymało się na perłowym sznurze, zwisającym u jej szyi.
Nie odpuszczę, Catriono, będę się wpatrywać w Ciebie, dopóki nie ugniesz się pod moim spojrzeniem.
Wykazywał się przecież niezwykłą cierpliwością w swoich oczekiwaniach.
Czekam dziewięć długich lat, Catriono, ale spowijesz mi syna.
Mijały kolejne miesiące, a ona otaczała się jego dostatkiem, tym do którego doszedł swoimi własnymi szorstkimi rękami. Nie skąpił jej złota, ni pereł, wykonując swoje obowiązki, wypełniając zobowiązanie wobec niej, jakiego podjął się dziewięć lat wcześniej. Zawiodła go, sprowadzając na świat syna zbyt słabego, by przetrwać pierwszą wiosnę, a jednak był łaskawym mężem, okazywał szanse, w bladą dłoń wręczając aksamitne pudełko, wypełnione kolejnym bogactwem, które, tak samo jak ona, należało do niego. Płomień zapalił się w jej oczach, gdy dotykała subtelnej biżuterii, gdy służka zapinała jej perłową obrożę na szyi, by mogła dalej wypełniać własne przyrzeczenie.
Czujesz ich ciężar, Catriono? Przygniotą cię, jeśli zapomnisz o swej powinności.
Ogień zazdrosnej namiętności, którą ją dążył, zgasł przed laty, pozostawiając w ich łożu jedynie obowiązek.
Kusicielko mojej woli, która na złość mamisz mnie swym ciałem i miękkimi piersiami...
Nie powstrzymał spojrzenia, wzrost zawieszając na obojczyku, na jędrnej skórze układającej się na nim, na kropelce olejku, która spajała się z jej sylwetką. Nie była idealna. Nie była matką.
- Dziesiątki i setki - wypowiedział surowym głosem. - Płonęli żywcem, rozlano ich krew na śniegu, a nad nimi zawisła trupia czaszka w barwie jadu żmii - spoglądał na dolną wargę kobiety, gdy padały kolejne słowa. Grube odcięcie krwawym sztyletem od mugolskiej szarańczy postępowało z dnia na dzień, wypełniając czystką nie tylko lasy Beeston, lub Cheshire, ale i cały kraj. Duchy przodków po raz kolejny nie pomyliły się ni na pół zdania, głosząc przez wieki, że rasa czystej krwi panować będzie nad pospólstwem. Krótki dotyk ostrego paznokcia, zahaczającego o twardą skórę, która częściej tykała zwierzęcą juchę niż jedwabie, prowadził do czasu, gdy to on wykona swój krok. Sir Rowle chwycił dłoń kobiety od góry a drobne palce, które mieściły się w jego, mógł połamać własnym milczeniem. Zacisnął je tam we własnej ręce, swoje ciepło przelewając na drżącą skórę żony, a następnie obrócił tak, by przyjrzeć się jej wewnętrznej stronie. Głębokie linie odcinające ciało od ciała znaczyły jej żywot.
Odnajdę w Tobie potomka, Catriono, choćbym miał Ci go wyrwać spod serca.
Nie potrzebował ni prośby, ni zachęty, by wziąć ją w jej komnatach, gotowy po raz kolejny zawierzyć przepowiedni starej kobiety. Na wierzchu dłoni złożył pocałunek, wreszcie wypuszczając z mocnego uścisku.
- Mój syn ma być lordem na Cheshire. Narodzisz go w bólu i w bólu go stworzę - tak samo jak został stworzony on i jego brat, tam samo jak przed nimi ojciec i dziad, tak, by każdy rósł w sile rodu Rowle. Czyżby płomień nad Staffordshire oznaczać miał ostateczne dzieło ich małżeństwa, nieprzerwanego i nienaruszonego dotychczas pomimo śmierci pierworodnego?
Podołasz wyzwaniu, które przed Tobą stawiłem, Catriono? Czy ulękniesz się i ostatecznie zawiedziesz?
Syn nordyckich potomków miał narodzić się z tego wątłego kobiecego ciała. Takie było przeznaczenie i jego wola. Kęs po kęsie, łyk po łyku, przyglądał się jej, skrywającej swe myśli za szarymi oczami, lecz to nie jej słowa, a czyny miały mieć największe znaczenie.
Ile jeszcze szans ode mnie dostaniesz, Catriono? Mam wziąć sobie inną, młodszą, płodniejszą?
Rozpamiętywał słowa ojca, okrutnego barbarzyńcy, który już dawno spoczywał sześć stóp pod miękką cmentarną ziemią. Wilka w owczej skórze widzą ofiarą inne wilki. Białe zęby odsłonił spod ściśniętych warg, układając je w słowa ciche, ale bezlitosne.
- Miałaś dziewięć roków. Dam ci jeszcze jeden i dłużej nie będę oczekiwać - sztuciec gwałtownie odłożony na porcelanowy talerz odbił od niego dźwięk metalu, gdy sir Rowle nie odrywał wzroku od spojówek najdroższej. - Wspomnisz me słowa - cedzone głoski, jak deszcz przecinały zimne powietrze pomiędzy nimi, a jego złość mogła dostrzec w górnej wardze, niebezpiecznie uniesionej wyżej i kącikach ust, wykręconych w drwiącym uśmiechu, w płomieniu kasztanowych oczu i złowrogim tonie niskiego głosu. - Najdroższa - przewrócił głowę w bok, po raz kolejny mierząc ją spojrzeniem, które zatrzymało się na perłowym sznurze, zwisającym u jej szyi.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Dziesiątki i setki, byłaby zdolna poświęcić miliony, byle tylko zjednać się z fatum pisanym jej rodzinie złotymi zgłoskami. Przepowiednia pchnąć miała Catrionę na piedestał kobiecej świetności, lecz nim to nastąpi, zwodnicze marzenia zasiane z nieufności mogły pierwej posłać ją na stos gniewu pana męża, niezadowolonego z wieloletnich prób nieprzynoszących oczekiwanego efektu. Och, udało się wcześniej, lecz zawiodło zdrowie potomków, zawiodło też jej własne ciało przeszyte emocją tak zdradziecką, że i finalnie niszczącą. Ale nigdy więcej, najdroższy, nigdy, dam ci go niebawem. Krótkotrwała świetność spalała się jak zapałka. Płomień na jej trzonie z początku był wielki, błyszczący, lecz im dalej kierował się w stronę drewna, bladł i poddawał się choćby najmiększemu oddechowi wroga, a wrogów miała wszędzie. Wsród ludzi i wśród duchów, nie tych jednak, które zamieszkiwały dumny zamek Beeston: wśród demonów dnia codziennego, obcych, skorych zrzucić ją ze skały wprost w objęcia lodowatych fal, na jakich mogła roztrzaskać swoją czaszkę. Uleciałyby wówczas upłynnione myśli i upragnione idee, kładąc kres tej, która Alberta ulubiła ponad każdego człowieka stąpającego po ziemi. Był jej przewodnikiem, jak Czarny Pan przewodził swym Rycerzom - tak on wiódł ją przez ciernie i meandry gęstej niewiadomej, obsypując złotem, pod stopy kładąc korale z coraz to piękniejszych pereł. Nie był ciepły, nie był wierny, lecz był silny, a to czyniło go mężem idealnym. U jego boku mogła nie lękać się niczego poza nim samym, a choć żyła z nim jako prawowita żona już dziewiąty rok, wiedziała, że cały czas posiadał w sobie coraz to podlejszą dzikość rozpalaną rozczarowaniem brakiem męskiego potomka. Póki co złość kierował na zewnątrz, ale kiedy stanie się tak, że i po nią sięgną szpony jego postępującej cierpkości, gotowe rozerwać ją na strzępy niczym obrabianego doświadczoną dłonią jelenia, skórę oddzielić od mięsa, mięso od kości? - Czarny Pan - powtórzyła szeptem Catriona z szacunkiem, wręcz uwielbieniem. Tylko to mogła oznaczać czaszka oplatana przez węża, jednak o tak głębokiej tincie koloru nie słyszała nigdy wcześniej, w kontemplacji zaciągając się papierosem - nie tak smacznym jak zazwyczaj.
Wzrok ugiął się wreszcie pod ciężarem spojrzenia Alberta, choć wytrzymała je długo; ciemne oczy odnalazły drogę do artykułu, którego pierwsze zdania czytała z zaciekawieniem, chłonąca zgrabnie uwikłaną w słowa propagandę, która bliska była i jej sercu. Rowle’owie pokłonili się reżimowi najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów, wypełniając jego wolę, ziemie Cheshire oczyszczając z brudu uciekinierów i wszelkich niegodnych istnień; nie bez powodu do wnętrza jej kociołka trafiały szczątki jeszcze ciepłe, jeszcze świeże, bezimienne i zapomniane przez świat, bo i pozbawione odmiennej ponad to wartości.
Nie zdążyła powiedzieć ni jednego słowa więcej, gdy męska dłoń sięgnęła raptownie do jej palców i zacisnęła się na nich w znajomym geście zmuszającym ją do posłuszeństwa, do czegoś, czemu uległa niemal już machinalnie, głowę odchyliwszy leciutko do tyłu. W dziwnie prymitywnej, zwierzęcej manierze zwykła odsłaniać przed Albertem szyję, ofiarując przepływającą przezeń krew ku jego uciesze, jeśli tylko zapragnąłby rozedrzeć blade ciepło sztyletem czy własnymi zębami. Wtedy też powrócił do jego oblicza jej wzrok. Był groźny, wiedziała to od zawsze; pod elegancką maskaradą dostojnego lorda znajdował się duch przeszyty na wskroś brutalnością, której szczędził jej na co dzień, lecz której nie potrafił i nie chciał kryć przed nią zawsze. Lubiła go takim - a i przerażał ją niemal w tym samym stopniu. Wiedziała bowiem do czego był zdolny. Gdyby nie ona doprowadziła jego poprzednią małżonkę do przedwczesnej śmierci, uczyniłby to on sam, teraz z kolei ona, Catriona, stąpała tą samą ścieżką położoną na przełaj zamarzniętego jeziora o popękanej krze. - Nie cofajmy się przed niczym - odparła bez lęku; niech boli, Albercie, weź mnie krwawą i posłuszną, przypomnij, że katusze zadawać możesz mi tylko ty. Gdy do stolika nadeszli kelnerzy niosący precyzyjnie przygotowane przystawki, dopiero w ich obecności na jej lico powrócił pełen dystansu spokój, wcześniej zastąpiony uległą potrzebą sprawienia mu przyjemności, zapewnienia o tym, że gotowa była na wszystko, byle tylko wypełnić swą powinność i powierzone weń zaufanie. Dziewięć roków. Jedzenie, choć pyszne, na moment utkwiło w gardle, nim zdołała przełknąć, a dłoń mimowolnie sięgnęła kieliszka z winem, które skropiło zastygnięte mięśnie. Nie musiał czynić jej ostrzeżeń, wiedziała o ich istnieniu od czasu wróżby wydanej na świat przez starą ciotkę, która w płomieniach dostrzegła nadzieję, ale i czarny jedwab wokół jej szyi niczym te perły podarowane jej prze lorda Rowle; stały się nagle ciężkie, trujące, lecz nie zlękła się ich ponurego widma, dzielnie raz znosząc ciężkie spojrzenie swojego życiowego towarzysza. Gdyby zawiodła - nie miałaby już cienia wartości jako kobieta, nie należałaby się jej wszelka korona. Jeszcze tylko jeden rok. - Ilu dostojników zjedzie do nas w przyszłym tygodniu na łowy? - spytała więc miękko, niesubtelnie zmieniając temat, oczekująca - na bolesną przyjemność albo na katowski miecz, na wszystko, co w swej dobroci gotów był jej zaoferować. - Czy każdemu z nich będą towarzyszyć małżonki? Mam przygotowane dla nich rozrywki, lecz by odpowiednio rozplanować popołudnie muszę wiedzieć ile z nich ostatecznie zaszczyci Delamere - mówiła spokojnie, wprawiona w roli przykładnej gospodyni, podczas gdy mężni panowie udadzą się w gęstwinę z kuszą w ręku, by polować na świeżą krew. Usta znów zwilżyło kilka łyków wina, podczas gdy obsługa Zacisza Kirke jęła zamieniać przystawki na gotowe, pełne już dania, w ciszy i niewymuszonej elegancji dopełniając wymagań. Nie mogło być inaczej, sir Albert nie zabrałby je w miejsce cieszące się nieodpowiednią renomą. - Ufam, że twój sługa posiada już listę nazwisk? - ciągnęła zatem w przerwach między niewielkimi kęsami doskonałego, wykwintnego posiłku, jednak uwaga rychło zwróciła się w zupełnie innym kierunku, gdy miękka serwetka otarła usta. - A co tyczy się dziewiętnastego dnia tego miesiąca... - wzrok zwróciła ku niemu dość nieodgadniony. Za szarymi tęczówkami kryło się coś niewypowiedzianego, jeszcze niesprecyzowanego, coś, co budziło się w niej podobnie o trzeciej nad ranem, gdy wstawała z wygodnego łoża, by oddać się kolejnej klątwie. Nie groźba - a obietnica. Catriona upiła jeszcze kilka niewielkich łyków wina, gdy posiłek dobiegł końca, prostując plecy, posągowa, jakby wykuta z zimnego marmuru. - Lady Alzina zamierza wyprawić wówczas ucztę, ale ostrzegłam, że możesz nie znaleźć czasu na taką celebrację. Przyjęła to bez urazy, więc wola co do naszej obecności zależy od ciebie - zaakcentowała; zawsze było to jego wolą, jego życzeniem, jego decyzją. Świat zdawał się leżeć u jego stóp, jak każdego szlachetnie urodzonego mężczyzny. - Zdradziła mi jednak, że nieobecności możesz żałować - wyznała Catriona, sama przez ciotkę trzymana w tajemnicy co do powodu takowych słów, po czym znów przesunęła palcem wskazującym po perłach zdobiących jej szyję, po nowym skarbie. - A i ja przygotowałam dla ciebie coś specjalnego - zwieńczyła.
Wzrok ugiął się wreszcie pod ciężarem spojrzenia Alberta, choć wytrzymała je długo; ciemne oczy odnalazły drogę do artykułu, którego pierwsze zdania czytała z zaciekawieniem, chłonąca zgrabnie uwikłaną w słowa propagandę, która bliska była i jej sercu. Rowle’owie pokłonili się reżimowi najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów, wypełniając jego wolę, ziemie Cheshire oczyszczając z brudu uciekinierów i wszelkich niegodnych istnień; nie bez powodu do wnętrza jej kociołka trafiały szczątki jeszcze ciepłe, jeszcze świeże, bezimienne i zapomniane przez świat, bo i pozbawione odmiennej ponad to wartości.
Nie zdążyła powiedzieć ni jednego słowa więcej, gdy męska dłoń sięgnęła raptownie do jej palców i zacisnęła się na nich w znajomym geście zmuszającym ją do posłuszeństwa, do czegoś, czemu uległa niemal już machinalnie, głowę odchyliwszy leciutko do tyłu. W dziwnie prymitywnej, zwierzęcej manierze zwykła odsłaniać przed Albertem szyję, ofiarując przepływającą przezeń krew ku jego uciesze, jeśli tylko zapragnąłby rozedrzeć blade ciepło sztyletem czy własnymi zębami. Wtedy też powrócił do jego oblicza jej wzrok. Był groźny, wiedziała to od zawsze; pod elegancką maskaradą dostojnego lorda znajdował się duch przeszyty na wskroś brutalnością, której szczędził jej na co dzień, lecz której nie potrafił i nie chciał kryć przed nią zawsze. Lubiła go takim - a i przerażał ją niemal w tym samym stopniu. Wiedziała bowiem do czego był zdolny. Gdyby nie ona doprowadziła jego poprzednią małżonkę do przedwczesnej śmierci, uczyniłby to on sam, teraz z kolei ona, Catriona, stąpała tą samą ścieżką położoną na przełaj zamarzniętego jeziora o popękanej krze. - Nie cofajmy się przed niczym - odparła bez lęku; niech boli, Albercie, weź mnie krwawą i posłuszną, przypomnij, że katusze zadawać możesz mi tylko ty. Gdy do stolika nadeszli kelnerzy niosący precyzyjnie przygotowane przystawki, dopiero w ich obecności na jej lico powrócił pełen dystansu spokój, wcześniej zastąpiony uległą potrzebą sprawienia mu przyjemności, zapewnienia o tym, że gotowa była na wszystko, byle tylko wypełnić swą powinność i powierzone weń zaufanie. Dziewięć roków. Jedzenie, choć pyszne, na moment utkwiło w gardle, nim zdołała przełknąć, a dłoń mimowolnie sięgnęła kieliszka z winem, które skropiło zastygnięte mięśnie. Nie musiał czynić jej ostrzeżeń, wiedziała o ich istnieniu od czasu wróżby wydanej na świat przez starą ciotkę, która w płomieniach dostrzegła nadzieję, ale i czarny jedwab wokół jej szyi niczym te perły podarowane jej prze lorda Rowle; stały się nagle ciężkie, trujące, lecz nie zlękła się ich ponurego widma, dzielnie raz znosząc ciężkie spojrzenie swojego życiowego towarzysza. Gdyby zawiodła - nie miałaby już cienia wartości jako kobieta, nie należałaby się jej wszelka korona. Jeszcze tylko jeden rok. - Ilu dostojników zjedzie do nas w przyszłym tygodniu na łowy? - spytała więc miękko, niesubtelnie zmieniając temat, oczekująca - na bolesną przyjemność albo na katowski miecz, na wszystko, co w swej dobroci gotów był jej zaoferować. - Czy każdemu z nich będą towarzyszyć małżonki? Mam przygotowane dla nich rozrywki, lecz by odpowiednio rozplanować popołudnie muszę wiedzieć ile z nich ostatecznie zaszczyci Delamere - mówiła spokojnie, wprawiona w roli przykładnej gospodyni, podczas gdy mężni panowie udadzą się w gęstwinę z kuszą w ręku, by polować na świeżą krew. Usta znów zwilżyło kilka łyków wina, podczas gdy obsługa Zacisza Kirke jęła zamieniać przystawki na gotowe, pełne już dania, w ciszy i niewymuszonej elegancji dopełniając wymagań. Nie mogło być inaczej, sir Albert nie zabrałby je w miejsce cieszące się nieodpowiednią renomą. - Ufam, że twój sługa posiada już listę nazwisk? - ciągnęła zatem w przerwach między niewielkimi kęsami doskonałego, wykwintnego posiłku, jednak uwaga rychło zwróciła się w zupełnie innym kierunku, gdy miękka serwetka otarła usta. - A co tyczy się dziewiętnastego dnia tego miesiąca... - wzrok zwróciła ku niemu dość nieodgadniony. Za szarymi tęczówkami kryło się coś niewypowiedzianego, jeszcze niesprecyzowanego, coś, co budziło się w niej podobnie o trzeciej nad ranem, gdy wstawała z wygodnego łoża, by oddać się kolejnej klątwie. Nie groźba - a obietnica. Catriona upiła jeszcze kilka niewielkich łyków wina, gdy posiłek dobiegł końca, prostując plecy, posągowa, jakby wykuta z zimnego marmuru. - Lady Alzina zamierza wyprawić wówczas ucztę, ale ostrzegłam, że możesz nie znaleźć czasu na taką celebrację. Przyjęła to bez urazy, więc wola co do naszej obecności zależy od ciebie - zaakcentowała; zawsze było to jego wolą, jego życzeniem, jego decyzją. Świat zdawał się leżeć u jego stóp, jak każdego szlachetnie urodzonego mężczyzny. - Zdradziła mi jednak, że nieobecności możesz żałować - wyznała Catriona, sama przez ciotkę trzymana w tajemnicy co do powodu takowych słów, po czym znów przesunęła palcem wskazującym po perłach zdobiących jej szyję, po nowym skarbie. - A i ja przygotowałam dla ciebie coś specjalnego - zwieńczyła.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Nie było w tym miłości i oddania. Romantyczne gesty i smukłe kobiece palce nie jeździły po jego szyi w geście namiętności, ich małżeński ogień mienił się jak bryła lodu, jak potężny mur, który ustawiony między nimi kruszyć mogło jedynie dziecko, które rozwinąć by się miało w jej łonie. Czym jednak byłby ten stan, który tak uporczywie odsuwali od siebie? W bursztynowym spojrzeniu próżno było szukać radości i delikatności, a słodkość chwili nawet nie przystawała w nich. Język nie pragnął pocałunków, zaś usta wyginały się w kpiącym uśmiechu, bo przekonanie, że z tytułu należało mu się to, czego zapragnął, było silne. Jeśli coś nie należało do niego, to któż stanąłby w drodze jego szabli, gdy też przyjdzie pojmać własne chcę. Tak właśnie chciał dziedzica, jedynego syna, który siłą swą przebije kiedyś ojca, tak jak Albert przebił nią Gyffarda. Szkolić go miał, tak, aby był mężnym, aby był chrobrym i silnym, nic zaś nie mogło powstrzymać jego narodzin. Lady Alzina Rowle przepowiadała silnych infantów, a we własnych słowach zawsze słuszność miała. Gdzie więc byli, rozpływając się w krwawą miazgę i bezwartościowe truchło. Czekał cierpliwie, przez lata głusząc własne chore zapędy, a może ledwie drzemały one pod posągową powłoką? Świat miał spłonąć i świat płonie, gdzie więc stał przed nim syn? Wtem nastał kolejny znak od przodków i proste słowa, podpalone stosy i swąd zwęglonych ciał, który niósł się przez kraj, źródło swe mając w najbliższym sąsiedztwie. Czy podpalić miał też Cheshire? Jeśli trzeba będzie to i tak zrobi, że z pochodnią ruszy na wroga, co go na jego ziemiach już niemal brakło. Jeśli zaś ktoś z czarodziejów zawierzył życie zdrajcom krwi, co obcego mieli za przyjaciela, wtedy podpali też ich, a potem ściętą głowę na srebrnej tacy zawiesi przed Beeston. Z myśli się otrząsnął, gdy też kobieta czytała kolejne linijki tekstu, sama w końcu w swej świadomości znajdując tam Czarnego Pana. Ród mu się pokłonił, więc i Adalbert za nestorem poszedł, bez cienia zwątpienia. Demony starej Anglii odpływały w sztorm, zaś nowe miało nastać z popiołów, o co walka trwała nieprzerwana. Kiwnął więc głową w zgodzie, że słuszność miała w swym słowie, lecz to nie o Lordzie Voldemorcie teraz myśli się ścigały, a znaczeniu spalonego stosu.
Wtem uciekła spojrzeniem uległym, niczym skarcona, nieprzerwanie przygotowywana do swej roli żony, co w każdym geście mężowi winna być podległą i ostoją. Znała zachowania, których się dopuszczała, posiadł ją dziesięć lat temu, choć przysięgę złożył dopiero zimę później. Nie mówić miała, a swą postawą nie przeszkadzać i upiększać jego bok, dać mu potomków silnych, służyć radą i oddaniem, a on w zamian za to obsypywał ją złotem, perłami i u stóp składał jedwabie, co niegdyś zacisnąć by się mogły na jej szyi i w geście kary. Dłoń jej w dłoni jego była wątła, palce kruche i łamliwe, lecz delikatne i ciężko było wierzyć, patrząc w nie, że czarna maź splamiła serce kobiety wraz z pierwszą rzuconą klątwą. Nie willa, lecz dama silna. Szanował ją, o dziwo bardziej niż zwykł, lecz wdzięczności w sobie nie miał, bo i nie wypełniła przyrzeczenia. Choć rozsądek mówił jasno, że nie w niej wroga winien widzieć, a w losie potwornym co mu synów odebrał, tak oskarżenia musiały paść w czyjąś stronę, a ta miała przejąć winę, tak jak niegdyś winę za bełt z kuszy Adalberta przejął wierny sługa, lata swe spędzając w więzieniu, aby nazwisko Rowle utrzymać czystym od zbrodni, choć ciężko było ufać, że niedomyślnych mieli przyjaciół i wrogów. Szanował więc też za to, że wytrwała przy nim w tamtym momencie, bo choć odejść nie mogła, tak zimną się stać bez wątpienia. Wyrwałby jej z piersi siłą dech i odebrał resztki niewinności, gdyby zabroniła, ale ta znała swe miejsce, a to u jego boku była bogatsza, była silniejsza i była piękniejszą, niż przed laty śniła. Sam wzrokiem wodził po odsłoniętej w geście poddania szyi, gdy ciepło szorstkiej dłoni przelewało się na jej blade, ściśnięte palce. Siedziała więc naprzeciw z papierosem, sznurem pereł, bladymi lokami i spojrzeniem pełnym podniecenia na myśl o własnym przeznaczeniu. Siły w biodrach mógł jej odmówić, bo nie spowiła silnego potomka, ale własnych pragnień nie. Znała swe marzenia, a te podobnymi były do jego. Cierpliwość jednak miała granicę grubą i wysadzaną kolcami, co przekroczenie jej boleśnie miało odbić się na jej licu. Nie groził, a ostrzegał. Spojrzeniem szukał w niej zwątpienia, lecz to nie nastało, co najwyżej resztkami strachu wzbogacając smak wykwintnych przystawek i drogiego alkoholu. Kącik ust uniósł więc w górę, gdy ta na chwilę ledwo przystanęła w swych ruchach i zdradziła własną myśl. Cynikiem zwano go zawsze, niegdyś brutalem, dziś ciemna laska stojąca w jednym punkcie obok stolika była jego przekleństwem i karą, przypominając o butnych latach, ale i powadze, której nabrał i z której korzystał, tak jak z reszty sprawności, która mu została. Pokryte bliznami lewe udo nie było jego ozdobą, a bezczelną tragedią.
- De Leónowie pojutrze, potem jedynie męskie grono przez dwa tygodnie. Zostaniesz poinformowana, gdy będziesz miała stać się na dzień opiekunką kobiet - odpowiedział ze spokojem, bo i wolał, gdy owe nie przyjeżdżały z mężami. Polowanie miało być rozrywką dla nich, a wątłe żony winne spędzać go inaczej, aby nie były troską w tym czasie. Obserwował jej wywód, bo choć nie traktował jak nadgorliwej, tak teraz zdawała mu się być szczególnie natarczywa w swej opiece. Nie była tak ważna na jego terenach, stanowiła jedynie pomoc. Nie bez powodu wziął jednak za żonę ją, podstępem wytrącając z łap niedoszłego narzeczonego. Wiedział, że zrobi każdą rzecz na świecie, aby uczcić go silnym, bo i jej pozycja od tego zależała. - Dostaniesz ją, gdy nadejdzie pora - ironiczny uśmiech ledwie kącikiem ust zamienił się w prostą kreskę.
- Przekaż lady Alzinie, że się zjawimy. Największy to honor - odpowiedział wprost, świadom przecież, że to dzień pamięci jego narodzin. Gdy wątła matka narodziła potomka Gyffarda i rozpoczęła żywot Alberta na tym świecie. Nie obawiał się śmierci, choć ta z każdym rokiem zbliżała się gwałtownie, pewien, że przodkowie ugoszczą go jak swojego, gdy tylko dokończy swe obowiązki tu. - Cóż specjalnego? - uniósł jedną brew, głowę przekręcając w bok i mrużąc oczy. Nie spodziewał się niespodzianek i takowych nie ubóstwiał, znacznie bardziej preferując kalkulację tą samą co w dokumentach i budżecie lasu. Żona jednak potrafiła go zaskoczyć swą osobą, coraz rzadziej, jednak wciąż czasem rozbudzając ogień namiętności, co dawno się jedynie tlił w domowym ognisku. Różnili się diametralnie, jednak znała go dobrze, a on znał ją nawet lepiej. Małżeństwo silne, acz wybrakowane. Cóż za szkoda. Złość wierciła się przez głowę, w końcu jednak uciekając gdzieś w tył, pozwalając skupić się na wykwintnym mięsie, a spojrzeniem wodząc po obojczyku kobiety. Nie prowadzili już żywych dyskusji jak kiedyś, teraz pozostając niemymi w swym byciu, bo i największe pragnienie się nie spełniało.
- Chcę wydać Ylvę za mąż w nadchodzącym roku - powiedział krótko, nieco może nawet bardziej intymnie niż wcześniej. Catriona była macochą dla dziewczęcia, a choć nie chowała jej na swej piersi, tak samo jak Euphemii i Vidgis, tak była sylwetką, którą młódka powinna obserwować i pobierać nauki. - Póki jest młoda, możemy więcej zyskać, bo waham się, czy jej przyszłość jest w Beeston, czy na obcym dworze - nie musiał tłumaczyć się z wyborów, o ile sir Salazar przystanie na te postanowienia, tak ni Catriona, ni Ylva nie miały mieć swojego słowa. Nie bez powodu jednak jasnowłosą traktował oparciem w sprawie córki, wierząc, że jako kobieta więcej powie na temat jej wychowania i wydania za dobrze sytuowanego mężczyznę.
Wtem uciekła spojrzeniem uległym, niczym skarcona, nieprzerwanie przygotowywana do swej roli żony, co w każdym geście mężowi winna być podległą i ostoją. Znała zachowania, których się dopuszczała, posiadł ją dziesięć lat temu, choć przysięgę złożył dopiero zimę później. Nie mówić miała, a swą postawą nie przeszkadzać i upiększać jego bok, dać mu potomków silnych, służyć radą i oddaniem, a on w zamian za to obsypywał ją złotem, perłami i u stóp składał jedwabie, co niegdyś zacisnąć by się mogły na jej szyi i w geście kary. Dłoń jej w dłoni jego była wątła, palce kruche i łamliwe, lecz delikatne i ciężko było wierzyć, patrząc w nie, że czarna maź splamiła serce kobiety wraz z pierwszą rzuconą klątwą. Nie willa, lecz dama silna. Szanował ją, o dziwo bardziej niż zwykł, lecz wdzięczności w sobie nie miał, bo i nie wypełniła przyrzeczenia. Choć rozsądek mówił jasno, że nie w niej wroga winien widzieć, a w losie potwornym co mu synów odebrał, tak oskarżenia musiały paść w czyjąś stronę, a ta miała przejąć winę, tak jak niegdyś winę za bełt z kuszy Adalberta przejął wierny sługa, lata swe spędzając w więzieniu, aby nazwisko Rowle utrzymać czystym od zbrodni, choć ciężko było ufać, że niedomyślnych mieli przyjaciół i wrogów. Szanował więc też za to, że wytrwała przy nim w tamtym momencie, bo choć odejść nie mogła, tak zimną się stać bez wątpienia. Wyrwałby jej z piersi siłą dech i odebrał resztki niewinności, gdyby zabroniła, ale ta znała swe miejsce, a to u jego boku była bogatsza, była silniejsza i była piękniejszą, niż przed laty śniła. Sam wzrokiem wodził po odsłoniętej w geście poddania szyi, gdy ciepło szorstkiej dłoni przelewało się na jej blade, ściśnięte palce. Siedziała więc naprzeciw z papierosem, sznurem pereł, bladymi lokami i spojrzeniem pełnym podniecenia na myśl o własnym przeznaczeniu. Siły w biodrach mógł jej odmówić, bo nie spowiła silnego potomka, ale własnych pragnień nie. Znała swe marzenia, a te podobnymi były do jego. Cierpliwość jednak miała granicę grubą i wysadzaną kolcami, co przekroczenie jej boleśnie miało odbić się na jej licu. Nie groził, a ostrzegał. Spojrzeniem szukał w niej zwątpienia, lecz to nie nastało, co najwyżej resztkami strachu wzbogacając smak wykwintnych przystawek i drogiego alkoholu. Kącik ust uniósł więc w górę, gdy ta na chwilę ledwo przystanęła w swych ruchach i zdradziła własną myśl. Cynikiem zwano go zawsze, niegdyś brutalem, dziś ciemna laska stojąca w jednym punkcie obok stolika była jego przekleństwem i karą, przypominając o butnych latach, ale i powadze, której nabrał i z której korzystał, tak jak z reszty sprawności, która mu została. Pokryte bliznami lewe udo nie było jego ozdobą, a bezczelną tragedią.
- De Leónowie pojutrze, potem jedynie męskie grono przez dwa tygodnie. Zostaniesz poinformowana, gdy będziesz miała stać się na dzień opiekunką kobiet - odpowiedział ze spokojem, bo i wolał, gdy owe nie przyjeżdżały z mężami. Polowanie miało być rozrywką dla nich, a wątłe żony winne spędzać go inaczej, aby nie były troską w tym czasie. Obserwował jej wywód, bo choć nie traktował jak nadgorliwej, tak teraz zdawała mu się być szczególnie natarczywa w swej opiece. Nie była tak ważna na jego terenach, stanowiła jedynie pomoc. Nie bez powodu wziął jednak za żonę ją, podstępem wytrącając z łap niedoszłego narzeczonego. Wiedział, że zrobi każdą rzecz na świecie, aby uczcić go silnym, bo i jej pozycja od tego zależała. - Dostaniesz ją, gdy nadejdzie pora - ironiczny uśmiech ledwie kącikiem ust zamienił się w prostą kreskę.
- Przekaż lady Alzinie, że się zjawimy. Największy to honor - odpowiedział wprost, świadom przecież, że to dzień pamięci jego narodzin. Gdy wątła matka narodziła potomka Gyffarda i rozpoczęła żywot Alberta na tym świecie. Nie obawiał się śmierci, choć ta z każdym rokiem zbliżała się gwałtownie, pewien, że przodkowie ugoszczą go jak swojego, gdy tylko dokończy swe obowiązki tu. - Cóż specjalnego? - uniósł jedną brew, głowę przekręcając w bok i mrużąc oczy. Nie spodziewał się niespodzianek i takowych nie ubóstwiał, znacznie bardziej preferując kalkulację tą samą co w dokumentach i budżecie lasu. Żona jednak potrafiła go zaskoczyć swą osobą, coraz rzadziej, jednak wciąż czasem rozbudzając ogień namiętności, co dawno się jedynie tlił w domowym ognisku. Różnili się diametralnie, jednak znała go dobrze, a on znał ją nawet lepiej. Małżeństwo silne, acz wybrakowane. Cóż za szkoda. Złość wierciła się przez głowę, w końcu jednak uciekając gdzieś w tył, pozwalając skupić się na wykwintnym mięsie, a spojrzeniem wodząc po obojczyku kobiety. Nie prowadzili już żywych dyskusji jak kiedyś, teraz pozostając niemymi w swym byciu, bo i największe pragnienie się nie spełniało.
- Chcę wydać Ylvę za mąż w nadchodzącym roku - powiedział krótko, nieco może nawet bardziej intymnie niż wcześniej. Catriona była macochą dla dziewczęcia, a choć nie chowała jej na swej piersi, tak samo jak Euphemii i Vidgis, tak była sylwetką, którą młódka powinna obserwować i pobierać nauki. - Póki jest młoda, możemy więcej zyskać, bo waham się, czy jej przyszłość jest w Beeston, czy na obcym dworze - nie musiał tłumaczyć się z wyborów, o ile sir Salazar przystanie na te postanowienia, tak ni Catriona, ni Ylva nie miały mieć swojego słowa. Nie bez powodu jednak jasnowłosą traktował oparciem w sprawie córki, wierząc, że jako kobieta więcej powie na temat jej wychowania i wydania za dobrze sytuowanego mężczyznę.
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Smutną było to historią, że dusze de facto tak sobie pokrewne nie darzyły się miłością. Szacunkiem, przyzwyczajeniem, wzajemną kalkulacją korzyści, ale nie uczuciem ciepłym, tego brakowało im zawsze, już pierwszej nocy, gdy świeżo owdowiały lord zagubił się w jej komnatach tuż po pogrzebie swojej małżonki, zagubił w jej białej jak śnieg pościeli i ciele miękkim, uległym, targanym spazmami bólu naprzemiennie nadchodzącego z nieznanym dotychczas uderzeniem gorąca i przyjemności. Posiadł ją bez ukochania, tak jak i ona uwiodła go bez tego, oboje wiedzeni od zawsze i na zawsze przez premedytację. Nawet kiedy zalegała między nimi lepka od rozczarowania cisza potrafili czytać z siebie nawzajem jak z otwartych ksiąg, choć zmieniały się czasy i przede wszystkim usposobienia, modyfikowane przez doświadczenia i emocje. Nie byli w stanie wyzbyć się ich nawet oni. Skóra przekuta w zbroję nie broniła przed zgubnym wpływem uczuć, bo, nawet tłamszone, gramy ich istnienia przeciskały się do duszy i mamiły umysł marzeniem, pragnieniem, zawodem. Nieobce były także Catrionie. Dusiła je w klątwach i uciszała pięknem korali, zasypiała prędko, tuż po tym, jak głowa opadała na miękką poduszkę, byle tylko nie myśleć o nich zbyt długo. Kto wie co odnalazłaby w ich odmętach?
Cierpiał w niej perfekcjonizm, kiedy Albert bezdusznie odmawiał jej szczegółów. Jego małżonka preferowała być wiecznie przygotowaną na wszystko, sporządzała plany, skrupulatnie dobierała sposób rozsadzenia zwaśnionych między sobą lady, jakim musiała zapewnić przyjemnie spędzony czas podczas polowań ich szanownych towarzyszów; wedle sir Rowle'a na to miała jednak nadejść odpowiednia pora, a ona nie śmiała się kłócić. Znów pogrążona w ciszy skinęła mu głową, sięgnąwszy do kielicha z winem, by zwilżyć gardło kolejnymi niewielkimi łykami płynnego rubinu.
- Mam nadzieję, że owe dwa tygodnie nie sprawią, że ani razu nie odnajdziesz do mnie drogi - skomentowała cicho, głosem niezłośliwym, dyskretnie nasączonym przysięgą płynącą z pożogi trawiącej Staffordshire. Nie mieli dziś czasu na zwlekanie, na zastanawianie się, na rozrywki mniej istotne; Catriona przechyliła głowę do boku, ze spojrzeniem utkwionym w licu męża, studiując je w kontemplacji. Jego pragnienie równe było jej własnemu - a teraz sprzyjał im świat, zapraszał do zatracenia się w sobie nawzajem, być może wreszcie z prawdziwą pasją, nie tylko obowiązkiem. - Wróć jak za dawnych dni. Niech prowadzi cię duch przyszłości wykrzesany z ognia zwycięstwa nad Staffordshire; uzbrój go w skórę i futro, w czerwień, a ja... - ściszyła głos, pozwoliła, by słowa rozmyły się w niedopowiedzianej nicości, zastąpione tylko błyskiem w oku. Czymś, czego u Catriony nie dojrzał już od długiego czasu. Nie była zdolna oprzeć się nadchodzącemu urzeczywistnieniu marzeń obecnych w niej od lat, praktycznie od momentu, gdy z dziecka stała się świadomą młodą pannicą; w końcu nadarzała się okazja, by odrzucić pasmo czarnego jedwabiu zaciskającego się wokół jej szyi. A ona - chciała rozpalić jego fantazję. Poruszyć wyobraźnię. Sprowadzić ją do dat, kiedy ciało niezdolne było nacieszyć się ciałem. Pozostała przy tym jednakże na tyle godna, by w miejscu publicznym w słowa nie ubierać szczegółów.
- Znakomicie. Ponoć odbędzie się wówczas przeznaczone tobie specjalne czytanie, lady Alzina prosiła, byś oczyścił się wówczas z trosk i złości. Nie powinny zakłócać energii kart - przestrzegła. Ciotka zamierzała zachować to dobrodziejstwo wyłącznie dla obecności samego Alberta, ale poinformowała o tym Catrionę przedwcześnie, jak o każdej tajemnicy, która w niezawiły sposób dotyczyła ich obu. Złotowłosa lady na co dzień była ich łącznikiem. Nic to dziwnego, wszak zajmowała się domem, obcowała wśród krewniaczych dam, a do ich grona zaliczała się także umiłowana przez nią wieszczka, której wróżby sprawdzały się rok w rok. - Nie mogę tego wyjawić - odparła spokojnie, miękko, na pytanie co do przedsięwzięcia planowanego przez nią samą. Każda kobieta o pozycji innej niż należąca do Catriony uległaby i w tym Albertowi, zdradzając mu swój pomysł, łaknąc jednocześnie męskiej aprobaty - lecz ona trwała dumnie, odwzajemniająca jego spojrzenie, pewna, że to, o czym rozprawiali sprawi mu przyjemność. - Bądź cierpliwy, najdroższy. To cnota królów - z niewymuszonym opanowaniem sięgnęła niewielkim widelczykiem do przyniesionego przez kelnerów deseru. Słodycz z odrobiną kwaskowatości była idealnym zwieńczeniem posiłku w Zaciszu Kirke, zwieńczeniem zafundowanego przez szlachcica popołudnia, w którego przyjemności rozpłynęła się cała. Zabiegi na ciało idealnie spotkały się w czasie z urzeczywistniającą się przepowiednią. Będzie w jego dłoniach jędrna i plastyczna, a potem z wypielęgnowanego organizmu narodzi się silny syn, którego w przyszłość poniosą wilki podległe jego ojcu.
Następne słowa sprawiły, że na moment zatrzymała kęs deseru na języku. Czyżby słuch płatał figle? Nie sposób nie przyznać, że podobnych rozpatrzeń spodziewała się z jego ust, lecz usłyszeć je prawdziwie wciąż okazywało się doznaniem dziwnie zaskakującym.
- Darować chcesz ją obcym? - powtórzyła, choć w jej głosie na próżno szukać było wzburzenia czy dezaprobaty. Zachowała je dla siebie, zastępując momentalną konsternację posągową ogładą. Ylva nie była krwią z jej krwi, wręcz przeciwnie, wydała ją na świat mizerna Genevieve, jednak lata opieki nad tym pisklakiem pozwoliły na formację pewnej matczynej solidarności. - Cóż zaoferować może nam obcy dwór, czego brak naszym bogatszym, lepiej sytuowanym kuzynom? W swej mądrości mylisz się rzadko, Albercie, więc i teraz zawierzę twojej decyzji, choć dziewczyna ma potencjał. Fortunnie byłoby, by ostała się w Beeston - stwierdziła Catriona po długiej chwili zastanowienia, w myślach ważąc wszelkie za i przeciw. Nawet jej drogi starszy brat byłby skłonny Ylvę posiąść za żonę, o starszych, bardziej majętnych krewnych nawet nie wspomniawszy - więc dlaczego Adalbert szukał nagle panicza na obczyźnie? Zupełnie jak niegdyś Harald, który planował oddać rękę Catriony lub Janine komuś podobnemu. - Spoglądałeś już w kierunku konkretnych rodów? Ich synów? - spytała z zaciekawieniem. Szacunkiem darzyła inwestycje męża, być może na horyzoncie objawił się kąsek istotnie godny spieniężenia, kto wie?
Cierpiał w niej perfekcjonizm, kiedy Albert bezdusznie odmawiał jej szczegółów. Jego małżonka preferowała być wiecznie przygotowaną na wszystko, sporządzała plany, skrupulatnie dobierała sposób rozsadzenia zwaśnionych między sobą lady, jakim musiała zapewnić przyjemnie spędzony czas podczas polowań ich szanownych towarzyszów; wedle sir Rowle'a na to miała jednak nadejść odpowiednia pora, a ona nie śmiała się kłócić. Znów pogrążona w ciszy skinęła mu głową, sięgnąwszy do kielicha z winem, by zwilżyć gardło kolejnymi niewielkimi łykami płynnego rubinu.
- Mam nadzieję, że owe dwa tygodnie nie sprawią, że ani razu nie odnajdziesz do mnie drogi - skomentowała cicho, głosem niezłośliwym, dyskretnie nasączonym przysięgą płynącą z pożogi trawiącej Staffordshire. Nie mieli dziś czasu na zwlekanie, na zastanawianie się, na rozrywki mniej istotne; Catriona przechyliła głowę do boku, ze spojrzeniem utkwionym w licu męża, studiując je w kontemplacji. Jego pragnienie równe było jej własnemu - a teraz sprzyjał im świat, zapraszał do zatracenia się w sobie nawzajem, być może wreszcie z prawdziwą pasją, nie tylko obowiązkiem. - Wróć jak za dawnych dni. Niech prowadzi cię duch przyszłości wykrzesany z ognia zwycięstwa nad Staffordshire; uzbrój go w skórę i futro, w czerwień, a ja... - ściszyła głos, pozwoliła, by słowa rozmyły się w niedopowiedzianej nicości, zastąpione tylko błyskiem w oku. Czymś, czego u Catriony nie dojrzał już od długiego czasu. Nie była zdolna oprzeć się nadchodzącemu urzeczywistnieniu marzeń obecnych w niej od lat, praktycznie od momentu, gdy z dziecka stała się świadomą młodą pannicą; w końcu nadarzała się okazja, by odrzucić pasmo czarnego jedwabiu zaciskającego się wokół jej szyi. A ona - chciała rozpalić jego fantazję. Poruszyć wyobraźnię. Sprowadzić ją do dat, kiedy ciało niezdolne było nacieszyć się ciałem. Pozostała przy tym jednakże na tyle godna, by w miejscu publicznym w słowa nie ubierać szczegółów.
- Znakomicie. Ponoć odbędzie się wówczas przeznaczone tobie specjalne czytanie, lady Alzina prosiła, byś oczyścił się wówczas z trosk i złości. Nie powinny zakłócać energii kart - przestrzegła. Ciotka zamierzała zachować to dobrodziejstwo wyłącznie dla obecności samego Alberta, ale poinformowała o tym Catrionę przedwcześnie, jak o każdej tajemnicy, która w niezawiły sposób dotyczyła ich obu. Złotowłosa lady na co dzień była ich łącznikiem. Nic to dziwnego, wszak zajmowała się domem, obcowała wśród krewniaczych dam, a do ich grona zaliczała się także umiłowana przez nią wieszczka, której wróżby sprawdzały się rok w rok. - Nie mogę tego wyjawić - odparła spokojnie, miękko, na pytanie co do przedsięwzięcia planowanego przez nią samą. Każda kobieta o pozycji innej niż należąca do Catriony uległaby i w tym Albertowi, zdradzając mu swój pomysł, łaknąc jednocześnie męskiej aprobaty - lecz ona trwała dumnie, odwzajemniająca jego spojrzenie, pewna, że to, o czym rozprawiali sprawi mu przyjemność. - Bądź cierpliwy, najdroższy. To cnota królów - z niewymuszonym opanowaniem sięgnęła niewielkim widelczykiem do przyniesionego przez kelnerów deseru. Słodycz z odrobiną kwaskowatości była idealnym zwieńczeniem posiłku w Zaciszu Kirke, zwieńczeniem zafundowanego przez szlachcica popołudnia, w którego przyjemności rozpłynęła się cała. Zabiegi na ciało idealnie spotkały się w czasie z urzeczywistniającą się przepowiednią. Będzie w jego dłoniach jędrna i plastyczna, a potem z wypielęgnowanego organizmu narodzi się silny syn, którego w przyszłość poniosą wilki podległe jego ojcu.
Następne słowa sprawiły, że na moment zatrzymała kęs deseru na języku. Czyżby słuch płatał figle? Nie sposób nie przyznać, że podobnych rozpatrzeń spodziewała się z jego ust, lecz usłyszeć je prawdziwie wciąż okazywało się doznaniem dziwnie zaskakującym.
- Darować chcesz ją obcym? - powtórzyła, choć w jej głosie na próżno szukać było wzburzenia czy dezaprobaty. Zachowała je dla siebie, zastępując momentalną konsternację posągową ogładą. Ylva nie była krwią z jej krwi, wręcz przeciwnie, wydała ją na świat mizerna Genevieve, jednak lata opieki nad tym pisklakiem pozwoliły na formację pewnej matczynej solidarności. - Cóż zaoferować może nam obcy dwór, czego brak naszym bogatszym, lepiej sytuowanym kuzynom? W swej mądrości mylisz się rzadko, Albercie, więc i teraz zawierzę twojej decyzji, choć dziewczyna ma potencjał. Fortunnie byłoby, by ostała się w Beeston - stwierdziła Catriona po długiej chwili zastanowienia, w myślach ważąc wszelkie za i przeciw. Nawet jej drogi starszy brat byłby skłonny Ylvę posiąść za żonę, o starszych, bardziej majętnych krewnych nawet nie wspomniawszy - więc dlaczego Adalbert szukał nagle panicza na obczyźnie? Zupełnie jak niegdyś Harald, który planował oddać rękę Catriony lub Janine komuś podobnemu. - Spoglądałeś już w kierunku konkretnych rodów? Ich synów? - spytała z zaciekawieniem. Szacunkiem darzyła inwestycje męża, być może na horyzoncie objawił się kąsek istotnie godny spieniężenia, kto wie?
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
W pracy się zatracił, bo i tam widział zysk, jednak komnaty żony były obowiązkiem, którego nie unikał. Kurwy z Wenus, młode dziewice z wiosek, czy namiętność młodszej kochanki, która na co dzień opiekę sprawowała nad lasem, tak to wszystko nie równało się przyjemności czerpanej z ciała Catriony, gdy jeszcze ufnie próbował zagnieździć w niej syna. Było ich dwóch, obydwu słabych, zbyt miałkich na ten świat. Teraz więc cały ich płomień gasł, czynności były już tylko normą, a uniesień w tym nie było. Jak wiele zmienił wiec jeden krótki artykuł.
Płonie Staffordshire, płonie świat.
Tak mawiała stara wróżbitka i tego też chciał dopiąć. Kolejne słowa blondwłosej wprawiały go więc w nastrój nader przyjemny, a wręcz stęskniony, ten szybko jednak przykrywało zwątpienie, a każde następne pragnienie kryło się wizją niepowodzeń. Brak w nim było ciepła i gorącej krwi, co szumiała w żyłach, został chłód. Wtem oko jej przeszło błyskiem, krótkim blaskiem szarego spojrzenia. Nie widział go już długo, a przecież nim go kusiła w swym młodym ciele przeszło dziesięć lat wcześniej. Wierzyła w powodzenie, pragnęła tego równie mocno jak on, lub nawet mocniej, bo zabić by się dała, aby wyrwać z niej dziedzica.
- Znam swój obowiązek - wypowiedział cicho, następnie przechylając szklankę z drogim alkoholem do końca, aby ten spłynął w swej cierpkości po gardle. - I wypełnię go - wypełnię cię sobą, lecz ty wypełnij swoja rolę. Nie musiał tego mówić, wiedziała lepiej niż on. Pulsujące skronie mogłyby ruszyć ją już tutaj, spróbować jeszcze raz, upuszczając gniewu, jednak młodzieńcem przestał być lata temu. Wszystko miało mieć swój czas. Płodność, śmierć, życie, bal.
Krótki śmiech był wystarczająco cichy, aby nie dosłyszał go nikt więcej oprócz jego żony. Maniakalnie wyszczerzone zęby trwały jednak tylko chwile, następnie naturalnie wracając do tej samej co wcześniej ponure miny lorda Cheshire. Jak miał oczyścić się z czegoś, co towarzyszyło mu zawsze, co płonęło w jego sercu gaszone, jednak wiecznie się tlące. W duchu jednak szacunek do lady Alziny miał wielki. To ona przepowiadała mu dziedziców i to jej zawierzył. - Oczyszczę ciało, lecz duszę mam jedną - nachylił się bliżej żony szukając jej spojrzenia poza suto zastawionym stołem. Trwała przy nim dziewiąty rok to też znała go nad wyraz dobrze, odnajdując w nim kochanka i męża. W końcu jednak kiwnął głową w ponurej zgodzie. Cierpliwością wiec będzie oczekiwał, tak jak mu przystało. Spodziewał się wróżb prawdziwych i ważnych, bo i zarzewie rodziny było od jasnowidza, tak stara kobieta w swym talencie rzadko miała sobie równych. Zamierzał czekać więc jeszcze dwa tygodnie, choć złość zawsze trapiła mu serce, odciąć się nie było sposobu, jak przekleństwo jakieś przyległo.
- Rozważam i to - odpowiedział ze spokojem, srebrny widelec wbijając w kawałek wiśniowej tarty na kruchym spodzie, lecz następnie, po wzięciu jednego kęsa, odstawiając ją na bok, bo za słodka była dla jego ust. Rzekł, że waha się, że jeszcze decyzja nie została podjęta, a już w słowach żony zdawał się słyszeć obawę. Zasadną, nie była histeryczką. Słusznie trapić mogła ją myśl, że pasierbica wydana zostanie poza ród, bo i nie to było najszczytniejszym celem każdej kobiety z rodu Rowle. Te miały jednak swoją wartość, odpowiednio ulokowane mogły stanowić o potencjale nie tylko tym dyplomatycznym, ale również finansowym. Czysty zysk, jaki mógł płynąć z małżeństwa, zwykł być długoterminowy, a dziś Albert skupiał się na przyszłości lasu Delamere, nie na życiu pierworodnej. Gdy zjawi się syn, wtedy rozważania będą mogły przybrać inny obrót. Ylva była silną młodą damą o sylwetce bez deformacji, bladej urodzie i dziewiczej krwi. Płodna mogła dać syna silnemu lordowi, jej Pan Ojciec nie był jednak pewien, czy nie korzystać z tej okazji do zaciśnięcia więzi z sojusznikiem, który wesprzeć by mógł tereny. Konie od Carrowów czy może wpływy Malfoyów na Ministerstwo Magii i magizoologów? Flintowie nie wydadzą centaurów, ale może mógłby dopiąć z Traversami targu o morskie polowania. Możliwości było zbyt wiele, a jej ciało nie młodniało. - Ostanie się tam, gdzie rozkażę i na co przystanie sir Salazar - odpowiedział, dno szklanki kładąc na stole mocniej, aby wykazać poirytowanie pochopnie wygłaszanymi przez żonę opiniami. Skąd brał się ten gniew? Przecież chciał jej damskiej rady, a jednak ta nie była zadowalająca, nie taka, jaką chciał słyszeć. Bursztyn oczu odnalazł jej spojówki. Podejmowanie decyzji winna była zostawić mu, doradzając w sprawach kobiecych, skoro już dał jej na to miejsce. W zamian za to Catriona próbowała jednak rozmawiać w sposób, jaki mu się nie spodobał, wyrażając wątpliwości wobec obcego dworu, zanim decyzja została podjęta. Szaleństwo krwi Rowle, szaleństwo krwi Lestrange, szaleństwo Gyffarda, a w tym wszystkim postać posągowa o ostrych rysach i równie popsutym umyśle. - Wspominam ci o tym, bo cię szanuję, najdroższa - cynicznie uniósł kącik ust w górę, bo samo to wyrażenie w różnych opiniach byłoby kłamliwe lub wręcz przeciwnie.
| zt x2
Płonie Staffordshire, płonie świat.
Tak mawiała stara wróżbitka i tego też chciał dopiąć. Kolejne słowa blondwłosej wprawiały go więc w nastrój nader przyjemny, a wręcz stęskniony, ten szybko jednak przykrywało zwątpienie, a każde następne pragnienie kryło się wizją niepowodzeń. Brak w nim było ciepła i gorącej krwi, co szumiała w żyłach, został chłód. Wtem oko jej przeszło błyskiem, krótkim blaskiem szarego spojrzenia. Nie widział go już długo, a przecież nim go kusiła w swym młodym ciele przeszło dziesięć lat wcześniej. Wierzyła w powodzenie, pragnęła tego równie mocno jak on, lub nawet mocniej, bo zabić by się dała, aby wyrwać z niej dziedzica.
- Znam swój obowiązek - wypowiedział cicho, następnie przechylając szklankę z drogim alkoholem do końca, aby ten spłynął w swej cierpkości po gardle. - I wypełnię go - wypełnię cię sobą, lecz ty wypełnij swoja rolę. Nie musiał tego mówić, wiedziała lepiej niż on. Pulsujące skronie mogłyby ruszyć ją już tutaj, spróbować jeszcze raz, upuszczając gniewu, jednak młodzieńcem przestał być lata temu. Wszystko miało mieć swój czas. Płodność, śmierć, życie, bal.
Krótki śmiech był wystarczająco cichy, aby nie dosłyszał go nikt więcej oprócz jego żony. Maniakalnie wyszczerzone zęby trwały jednak tylko chwile, następnie naturalnie wracając do tej samej co wcześniej ponure miny lorda Cheshire. Jak miał oczyścić się z czegoś, co towarzyszyło mu zawsze, co płonęło w jego sercu gaszone, jednak wiecznie się tlące. W duchu jednak szacunek do lady Alziny miał wielki. To ona przepowiadała mu dziedziców i to jej zawierzył. - Oczyszczę ciało, lecz duszę mam jedną - nachylił się bliżej żony szukając jej spojrzenia poza suto zastawionym stołem. Trwała przy nim dziewiąty rok to też znała go nad wyraz dobrze, odnajdując w nim kochanka i męża. W końcu jednak kiwnął głową w ponurej zgodzie. Cierpliwością wiec będzie oczekiwał, tak jak mu przystało. Spodziewał się wróżb prawdziwych i ważnych, bo i zarzewie rodziny było od jasnowidza, tak stara kobieta w swym talencie rzadko miała sobie równych. Zamierzał czekać więc jeszcze dwa tygodnie, choć złość zawsze trapiła mu serce, odciąć się nie było sposobu, jak przekleństwo jakieś przyległo.
- Rozważam i to - odpowiedział ze spokojem, srebrny widelec wbijając w kawałek wiśniowej tarty na kruchym spodzie, lecz następnie, po wzięciu jednego kęsa, odstawiając ją na bok, bo za słodka była dla jego ust. Rzekł, że waha się, że jeszcze decyzja nie została podjęta, a już w słowach żony zdawał się słyszeć obawę. Zasadną, nie była histeryczką. Słusznie trapić mogła ją myśl, że pasierbica wydana zostanie poza ród, bo i nie to było najszczytniejszym celem każdej kobiety z rodu Rowle. Te miały jednak swoją wartość, odpowiednio ulokowane mogły stanowić o potencjale nie tylko tym dyplomatycznym, ale również finansowym. Czysty zysk, jaki mógł płynąć z małżeństwa, zwykł być długoterminowy, a dziś Albert skupiał się na przyszłości lasu Delamere, nie na życiu pierworodnej. Gdy zjawi się syn, wtedy rozważania będą mogły przybrać inny obrót. Ylva była silną młodą damą o sylwetce bez deformacji, bladej urodzie i dziewiczej krwi. Płodna mogła dać syna silnemu lordowi, jej Pan Ojciec nie był jednak pewien, czy nie korzystać z tej okazji do zaciśnięcia więzi z sojusznikiem, który wesprzeć by mógł tereny. Konie od Carrowów czy może wpływy Malfoyów na Ministerstwo Magii i magizoologów? Flintowie nie wydadzą centaurów, ale może mógłby dopiąć z Traversami targu o morskie polowania. Możliwości było zbyt wiele, a jej ciało nie młodniało. - Ostanie się tam, gdzie rozkażę i na co przystanie sir Salazar - odpowiedział, dno szklanki kładąc na stole mocniej, aby wykazać poirytowanie pochopnie wygłaszanymi przez żonę opiniami. Skąd brał się ten gniew? Przecież chciał jej damskiej rady, a jednak ta nie była zadowalająca, nie taka, jaką chciał słyszeć. Bursztyn oczu odnalazł jej spojówki. Podejmowanie decyzji winna była zostawić mu, doradzając w sprawach kobiecych, skoro już dał jej na to miejsce. W zamian za to Catriona próbowała jednak rozmawiać w sposób, jaki mu się nie spodobał, wyrażając wątpliwości wobec obcego dworu, zanim decyzja została podjęta. Szaleństwo krwi Rowle, szaleństwo krwi Lestrange, szaleństwo Gyffarda, a w tym wszystkim postać posągowa o ostrych rysach i równie popsutym umyśle. - Wspominam ci o tym, bo cię szanuję, najdroższa - cynicznie uniósł kącik ust w górę, bo samo to wyrażenie w różnych opiniach byłoby kłamliwe lub wręcz przeciwnie.
| zt x2
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
life gave me some lemons, so I made some lemonade
29 VII 1958
29 VII 1958
Szczęk, szczęk.
Classic Victoria Sponge rozpływa się w ustach, Słodka. Widzisz, jak patrzą?
Szczęk, szczęk.
Odczuwa odrobinę, jak alkohol rozwarstwia granicę poczytalności. Ona dalej trzyma kontrolę, lubi ją, ale przyjemnie byłoby ją stracić. Nie ma co udawać, s'il vous plaît. Im dłużej razem przebywają, tym ona piękniej wygląda pośród lepkości Viogniera. Pani de Verley zaczyna błyszczeć, zapomina o troskach. Zapomina o faux pas, które przytoczyły ledwie dobę temu, a może i dwie, ale przecież są tu od szesnastej. Blond kosmyki coraz swobodniej opadają, suknia podkreśla jej urodę. Wcale nie zbrzydła ze statusem mężatki, jak młódki arystokracji przed laty krakały pośród murów komnat. Starsza lady od strony czyjejś, bo już właściwie nie pamiętała, wychodziła wtedy za Slughorna, wyglądała obrzydliwie w bieli - pogrubiała ją, podkreślała różowawe ślady po zaniedbanej cerze. Miała wtedy z dwadzieścia sześć lat, a młode umysły dysputowały nad pojawieniem się w tym wieku siwych włosów.
Och, głupotki, głupotki.
Zielone spojrzenie wyjrzało zza ramienia znajomej obdarzając uśmiechem wpatrzonego kawalera. Jego włosy idealnie przylizane, jakby układał je planując, jak rozpocząć konwersacje. Zagadać. Podejść. Czasami nawet to stanowiło dla nich problem. Był tak angielski, jakby malował go sam William Hogarth. Przerysowany, z tak charakterystycznym nosem, odcieniem czupryny, sposobem siedzenia długich, niczym szczudła, nóg. Uśmiechnął się, a ona odwróciła wzrok unosząc jedną brew z geście głębokiego zdziwienia. Krzywo.
- Opowiadaj, moja droga, cóż wydarzyło się w ostatnim czasie? - Kapary poczekają, gdy chłodny łyk słodkiego wina podkreślił konspiracyjność wypowiedzianego półszeptu. Wyglądała delikatniej, gdy widywały się na takich rozmówkach, jakby metal na palcu dodawał kolejne pięć lat, ale obecność Imogen odejmowała 10. W kłębku myśli dalej pozostawała świadomość wymagań, rzucenia biednej Adriany wprost w ramiona oczekiwań. Kolejny łyk. Nawet Viognier smakował gorzko z tą myślą, którą powstrzymała na końcu języka. Bo mogły o tym rozmawiać, a nawet o sztuce, filozofii i mężczyznach. Jednak, pomijając fakt, że niekiedy mężczyźni też należeli do tego znamienitego grona, rozmawiały o głupotkach. Sukienkach i perfumach, głupiej Lidii z rodu merlin-wie-jakiego, co na herbatce ośmieszyła jej dawną przyjaciółkę; tą, która była po tej drugiej koleżance w kolejce po pącz na urodzinach tej pierwszej. Czasami dobrze było pograć głupią damulkę, wczuć się w tę rolę godną ''jak sobie życzysz'' i ''nie mam nic przeciwko''. Obserwować jak się śmieje, jak wyczytuje tą zgrabą grę ułudy.
Czasami.
Bo też czasami wracała prawdziwa twarz, rzeczywistość, w której ją Imogen pozostaje sama, a której Adda być może nigdy nie zrozumie. Rzeczywistość sięgnięcia dorosłości, w której nie tylko wymagają, co żądają. Konwenanse, zasady, rodziny. Nie odczuwała tego, hipokrytka, ale z reguły się utożsamiała, świadoma problemów, z którymi zwykły się borykać przedstawicielki płci pięknej (piękno, samo przez się przecież, było tutaj abstrakcyjnym pojęciem, ale nie zwykła się z tym kłócić) pośród arystokracji. Patrzyła więc dumnie, pewnie, z wyższością godną murów zamków - cóż Adriana mogła o tym wiedzieć?
Słodka, słodka. Ale musiała wiedzieć, z pewnością.
Piękne, zielone, wspóldzielone spojrzenie błyszczało po stokroć roziskrzeniem tyle czasu, uwielbiała to. Ponoć delikatny dotyk rozkwitania nadał Imogen szlachetności, godnej najznamienitszych kamieni. Musiała być silna przy natłoku tych wszystkich emocji, ale czyż nie tą siłę wpajano damom, niczym bogobojne modły? Czy nie to współdzieliły? Niczym gęsiego, ślad w ślad, dobierała sobie charaktery, który współdzieliła dokładnie tak, jak z dzisiejszą towarzyszką. Straciła ją, na moment, zyskała, na moment i jakże siły niepojętne musiała podjąć, by teraz mogła znów ją podziwiać.
Classic Victoria Sponge rozpływa się w ustach, Słodka. Widzisz, jak patrzą?
Szczęk, szczęk.
Odczuwa odrobinę, jak alkohol rozwarstwia granicę poczytalności. Ona dalej trzyma kontrolę, lubi ją, ale przyjemnie byłoby ją stracić. Nie ma co udawać, s'il vous plaît. Im dłużej razem przebywają, tym ona piękniej wygląda pośród lepkości Viogniera. Pani de Verley zaczyna błyszczeć, zapomina o troskach. Zapomina o faux pas, które przytoczyły ledwie dobę temu, a może i dwie, ale przecież są tu od szesnastej. Blond kosmyki coraz swobodniej opadają, suknia podkreśla jej urodę. Wcale nie zbrzydła ze statusem mężatki, jak młódki arystokracji przed laty krakały pośród murów komnat. Starsza lady od strony czyjejś, bo już właściwie nie pamiętała, wychodziła wtedy za Slughorna, wyglądała obrzydliwie w bieli - pogrubiała ją, podkreślała różowawe ślady po zaniedbanej cerze. Miała wtedy z dwadzieścia sześć lat, a młode umysły dysputowały nad pojawieniem się w tym wieku siwych włosów.
Och, głupotki, głupotki.
Zielone spojrzenie wyjrzało zza ramienia znajomej obdarzając uśmiechem wpatrzonego kawalera. Jego włosy idealnie przylizane, jakby układał je planując, jak rozpocząć konwersacje. Zagadać. Podejść. Czasami nawet to stanowiło dla nich problem. Był tak angielski, jakby malował go sam William Hogarth. Przerysowany, z tak charakterystycznym nosem, odcieniem czupryny, sposobem siedzenia długich, niczym szczudła, nóg. Uśmiechnął się, a ona odwróciła wzrok unosząc jedną brew z geście głębokiego zdziwienia. Krzywo.
- Opowiadaj, moja droga, cóż wydarzyło się w ostatnim czasie? - Kapary poczekają, gdy chłodny łyk słodkiego wina podkreślił konspiracyjność wypowiedzianego półszeptu. Wyglądała delikatniej, gdy widywały się na takich rozmówkach, jakby metal na palcu dodawał kolejne pięć lat, ale obecność Imogen odejmowała 10. W kłębku myśli dalej pozostawała świadomość wymagań, rzucenia biednej Adriany wprost w ramiona oczekiwań. Kolejny łyk. Nawet Viognier smakował gorzko z tą myślą, którą powstrzymała na końcu języka. Bo mogły o tym rozmawiać, a nawet o sztuce, filozofii i mężczyznach. Jednak, pomijając fakt, że niekiedy mężczyźni też należeli do tego znamienitego grona, rozmawiały o głupotkach. Sukienkach i perfumach, głupiej Lidii z rodu merlin-wie-jakiego, co na herbatce ośmieszyła jej dawną przyjaciółkę; tą, która była po tej drugiej koleżance w kolejce po pącz na urodzinach tej pierwszej. Czasami dobrze było pograć głupią damulkę, wczuć się w tę rolę godną ''jak sobie życzysz'' i ''nie mam nic przeciwko''. Obserwować jak się śmieje, jak wyczytuje tą zgrabą grę ułudy.
Czasami.
Bo też czasami wracała prawdziwa twarz, rzeczywistość, w której ją Imogen pozostaje sama, a której Adda być może nigdy nie zrozumie. Rzeczywistość sięgnięcia dorosłości, w której nie tylko wymagają, co żądają. Konwenanse, zasady, rodziny. Nie odczuwała tego, hipokrytka, ale z reguły się utożsamiała, świadoma problemów, z którymi zwykły się borykać przedstawicielki płci pięknej (piękno, samo przez się przecież, było tutaj abstrakcyjnym pojęciem, ale nie zwykła się z tym kłócić) pośród arystokracji. Patrzyła więc dumnie, pewnie, z wyższością godną murów zamków - cóż Adriana mogła o tym wiedzieć?
Słodka, słodka. Ale musiała wiedzieć, z pewnością.
Piękne, zielone, wspóldzielone spojrzenie błyszczało po stokroć roziskrzeniem tyle czasu, uwielbiała to. Ponoć delikatny dotyk rozkwitania nadał Imogen szlachetności, godnej najznamienitszych kamieni. Musiała być silna przy natłoku tych wszystkich emocji, ale czyż nie tą siłę wpajano damom, niczym bogobojne modły? Czy nie to współdzieliły? Niczym gęsiego, ślad w ślad, dobierała sobie charaktery, który współdzieliła dokładnie tak, jak z dzisiejszą towarzyszką. Straciła ją, na moment, zyskała, na moment i jakże siły niepojętne musiała podjąć, by teraz mogła znów ją podziwiać.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Stoliki
Szybka odpowiedź