Stoliki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stoliki
Znajdujące się w ogromnym i wysokim, jasnym pomieszczeniu, którego ściany są w dużej mierze przeszklone, stoliki umieszczone w pewnym oddaleniu od wejścia na salę wydają się wyjątkowo małe. Tak naprawdę jednak większość z nich bez problemu umożliwi wspólny posiłek nawet czterem gościom. Przy stolikach szybko i dykretnie uwijają się kelnerzy, dla bardziej niecierpliwych przygotowane są zaś stoły bufetowe pełne słodkich i wytrawnych przekąsek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 2 razy
Skinęła głową.
– Tak, trochę… ale to raczej kwestie… techniczne. Aż tak bardzo się przecież nie różnimy. – Wzruszyła ramionami. – Och, to kwestia przywyknięcia! Skoro ja i tyle osób podobnych do mnie przywykło do magicznych rzeczy to w drugą stronę to też musi działać. Jak chcesz mogę cię kiedyś wziąć na wycieczkę po mugolskiej części Londynu – zaproponowała. – W końcu jestem przewodnikiem!
Zaśmiała się, wspominając ostatnie spotkanie z Heathem.
– Nie mam zamiaru! Wyszło przypadkiem, chłopczyk dosłownie wleciał w mój obraz. Ma plan, by zostać sportowcem.
Ciekawe, czy z marzeń młodego lorda coś wyjdzie? Gwen wiedziała, jak często dzieciom zmieniają się poglądy na temat przyszłej pracy, ale przecież o byciu sportowcem decydowało często właśnie wczesne dzieciństwo. Być może malarka uczy przyszłego mistrza świata, najlepszego lotnika wszech czasów, czy najlepszego… ścigającego? Czy… jakie tam się zdobywa tytuły. Z resztą, to nieistotne.
Przytaknęła, marszcząc brwi: wyraźnie mimo wszystko byty z Morie w podobnej sytuacji, chociaż jej koleżanka nie opuszczała kraju. Ech, ta dorosłość! W szkole, mimo wszystko, wiele rzeczy była prostsza.
– Nie wątpię. Wiesz… nie jestem jakoś… bardzo dobrze zorientowana w tym wszystkim, ale chyba wolę tego unikać jak tylko się da. To wszystko jest tak przykre. Chyba bym tego nie wytrzymała, gdybym musiała się w to wgłębiać – przyznała zupełnie szczerze. Jej spoczywająca na blacie dłoń zadrżała.
Po chwili milczenia, spytała:
– A w pracy? Nie masz tam nikogo z naszych roczników? Może siedzą u was sami dziadkowie? – Uniosła brew, uśmiechając się smutno. – A może przeciwnie… macie kilku trzydziestoletnich, przystojnych dziennikarzy śledczych, walczących słowem o sprawiedliwość? – zaczęła snuć teorie.
W końcu to całkiem romantyczna praca. Tak śledzić zabójców, a potem o nich pisać i informować policje! Albo wkradać się jako informator! Albo ratować biedne dziewczyny z opresji! Nie żeby Gwen miała pojęcie, jak taka praca wygląda naprawdę w praktyce: w swoich wyobrażeniach niewątpliwie zdecydowanie wyolbrzymiała możliwości osób pełniących taką funkcję.
– Tak, trochę… ale to raczej kwestie… techniczne. Aż tak bardzo się przecież nie różnimy. – Wzruszyła ramionami. – Och, to kwestia przywyknięcia! Skoro ja i tyle osób podobnych do mnie przywykło do magicznych rzeczy to w drugą stronę to też musi działać. Jak chcesz mogę cię kiedyś wziąć na wycieczkę po mugolskiej części Londynu – zaproponowała. – W końcu jestem przewodnikiem!
Zaśmiała się, wspominając ostatnie spotkanie z Heathem.
– Nie mam zamiaru! Wyszło przypadkiem, chłopczyk dosłownie wleciał w mój obraz. Ma plan, by zostać sportowcem.
Ciekawe, czy z marzeń młodego lorda coś wyjdzie? Gwen wiedziała, jak często dzieciom zmieniają się poglądy na temat przyszłej pracy, ale przecież o byciu sportowcem decydowało często właśnie wczesne dzieciństwo. Być może malarka uczy przyszłego mistrza świata, najlepszego lotnika wszech czasów, czy najlepszego… ścigającego? Czy… jakie tam się zdobywa tytuły. Z resztą, to nieistotne.
Przytaknęła, marszcząc brwi: wyraźnie mimo wszystko byty z Morie w podobnej sytuacji, chociaż jej koleżanka nie opuszczała kraju. Ech, ta dorosłość! W szkole, mimo wszystko, wiele rzeczy była prostsza.
– Nie wątpię. Wiesz… nie jestem jakoś… bardzo dobrze zorientowana w tym wszystkim, ale chyba wolę tego unikać jak tylko się da. To wszystko jest tak przykre. Chyba bym tego nie wytrzymała, gdybym musiała się w to wgłębiać – przyznała zupełnie szczerze. Jej spoczywająca na blacie dłoń zadrżała.
Po chwili milczenia, spytała:
– A w pracy? Nie masz tam nikogo z naszych roczników? Może siedzą u was sami dziadkowie? – Uniosła brew, uśmiechając się smutno. – A może przeciwnie… macie kilku trzydziestoletnich, przystojnych dziennikarzy śledczych, walczących słowem o sprawiedliwość? – zaczęła snuć teorie.
W końcu to całkiem romantyczna praca. Tak śledzić zabójców, a potem o nich pisać i informować policje! Albo wkradać się jako informator! Albo ratować biedne dziewczyny z opresji! Nie żeby Gwen miała pojęcie, jak taka praca wygląda naprawdę w praktyce: w swoich wyobrażeniach niewątpliwie zdecydowanie wyolbrzymiała możliwości osób pełniących taką funkcję.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zaśmiała się pod nosem. Dziecko wlatujące w obraz, tylko tego brakowało. Rozumiała, że nie ma co specjalnie winić dziecka, pewnie chłopiec był ruchliwy. Jak każdy mały chłopiec, prawda! Cieszyła się jednak. Grey w końcu dzięki temu mogła poznac osoby, które trochę poszerzą jej horyzonty. Wcale nie tak łatwo było się przebić do wyższych sfer, a praca dla nich była bardzo budująca.
Kiwnęła głową dosyć ochoczo, chociaż właściwie nie myślała o tym tak jak Gwen... Całe życie otaczała ją magia, była do niej tak przyzwyczajona, że mugole wydawali się przedziwni. Nie, żeby miała jakieś problemy do nich, to było po prostu zderzenie zupełnie różnych światów, a Morie była dosyć sceptycznie nastawiona do tak drastycznych zmian otoczenia. Mugolski Londyn nie był jej aż tak bardzo obcy, zwłaszcza teraz, gdy nie działała sieć Fiuu, a poruszać się można było ledwie przez świstokliki. I to nawet z dosyć sporą trudnością. - Chętnie kiedyś pójdę na taką wycieczkę.
W sumie redakcja Proroka nie była taka młoda. Nie, byli to ludzie dobrze znający realia świata. Prorok pisał tak, żeby pasowało to do narracji Ministerstwa, teksty były bardziej informacyjne niż kontrowersyjne. To nie była niezależna redakcja, ale najpopularniejsza gazeta w magicznym światku. Praca tam była wymagająca i wymagała albo ogromnego dystansu albo odpowiedniego podejścia... Dosyć uległego podejścia. Morie radziła sobie nie odzywając się. Jej poglądy zostawały dla niej, wyłącznie w jej głowie.
- Mamy jakąś starszą o rok Krukonkę, ale do czasu pracy nigdy nie rozmawiałyśmy! - Zaśmiala się cicho, gdy Gwen zaczęła już wyobrażać sobie jak wygląda redakcja. Cóż, prawda była trochę inna... - Pewnie, mamy takich mnóstwo!
Kiwnęła lekko głową. Nie miała zamiaru niszczyć jej wizji superbohaterskich dziennikarzy Proroka, może to rzuci jakieś miłe swiatło na jej pracę. Rozmawiały o starych czasach, o swoich wspomnieniach, to było bardzo przyjemne, jednak gdy skończyła się herbata, pożegnały się cicho. Chciała utrzymać kontakt z koleżanką... To byłoby naprawdę fajne, znów mieć do kogo się odezwać.
zt
Kiwnęła głową dosyć ochoczo, chociaż właściwie nie myślała o tym tak jak Gwen... Całe życie otaczała ją magia, była do niej tak przyzwyczajona, że mugole wydawali się przedziwni. Nie, żeby miała jakieś problemy do nich, to było po prostu zderzenie zupełnie różnych światów, a Morie była dosyć sceptycznie nastawiona do tak drastycznych zmian otoczenia. Mugolski Londyn nie był jej aż tak bardzo obcy, zwłaszcza teraz, gdy nie działała sieć Fiuu, a poruszać się można było ledwie przez świstokliki. I to nawet z dosyć sporą trudnością. - Chętnie kiedyś pójdę na taką wycieczkę.
W sumie redakcja Proroka nie była taka młoda. Nie, byli to ludzie dobrze znający realia świata. Prorok pisał tak, żeby pasowało to do narracji Ministerstwa, teksty były bardziej informacyjne niż kontrowersyjne. To nie była niezależna redakcja, ale najpopularniejsza gazeta w magicznym światku. Praca tam była wymagająca i wymagała albo ogromnego dystansu albo odpowiedniego podejścia... Dosyć uległego podejścia. Morie radziła sobie nie odzywając się. Jej poglądy zostawały dla niej, wyłącznie w jej głowie.
- Mamy jakąś starszą o rok Krukonkę, ale do czasu pracy nigdy nie rozmawiałyśmy! - Zaśmiala się cicho, gdy Gwen zaczęła już wyobrażać sobie jak wygląda redakcja. Cóż, prawda była trochę inna... - Pewnie, mamy takich mnóstwo!
Kiwnęła lekko głową. Nie miała zamiaru niszczyć jej wizji superbohaterskich dziennikarzy Proroka, może to rzuci jakieś miłe swiatło na jej pracę. Rozmawiały o starych czasach, o swoich wspomnieniach, to było bardzo przyjemne, jednak gdy skończyła się herbata, pożegnały się cicho. Chciała utrzymać kontakt z koleżanką... To byłoby naprawdę fajne, znów mieć do kogo się odezwać.
zt
In all the good times
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
I find myself longing for change
and in the bad times
I fear myself
Morie Cunningham
Zawód : redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
don't underestimate
the seductive power of
a decent vocabulary
the seductive power of
a decent vocabulary
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11 listopada
Nawet widok iskrzącego się w kominku drewna nie mógł być równie radosny, jak perspektywa opuszczenia zamku – tym bardziej w tak ponury listopadowy dzień. Odkąd skończyła naukę, nieczęsto podróżowała. Bez przeszkód mogła rozsiadać się na krwistoczerwonych fotelach w niemal każdym brytyjskim teatrze, ale do tej rozrywki z ochotą dołączali rodzice, czasami nieco gasząc jej entuzjazm. W zwiewnych falbanach balowych również brakowało choćby drobnego skrawka swobody. Wydawało jej się, że młode damy i młodzi lordowie w spokojnej melodii zbyt mocno stąpali po ziemi. Nie tak jak Isabella, która niestety, choć naprawdę bardzo się starała(!), pozostawała damą jakby mniej wytworną, zbyt ruchliwą. Dobrze chociaż, że tam surowe oko matki raczej nie sięgało, bo chyba znienawidziłaby te bale.
Ojciec potrzebował ksiąg, które mógł dostać jedynie w największej londyńskiej bibliotece. W tym zapracowaniu zabrakło czasu, aby zakosztować intensywnego zapachu starego pergaminu. Postanowił wysłać swojego zaufanego pomocnika, a Isabella, usłyszawszy to, nie mogła się powstrzymać i poprosiła ojca, aby pozwolił jej wybrać się razem z nim. Lord Selwyn nie lubił, kiedy jego córka oddalała się zbyt daleko, a już na pewno nie pozwoliłby, aby samotnie ze służką poleciała aż do Londynu. Choć była dorosła, pozostawała wciąż pod silną ojcowską opieką.
Tak też znalazła się w tym wielkim mieście. Rudolf doprowadził młodą lady wraz z jej dwórką na ulicę Pokątną, a sam oddalił się w celu załatwienia swoich sprawunków. Dziewczęta nie miały zbyt wiele czasu, bo mężczyzna wkrótce miał wrócić, ale nie umniejszało to ich radości. Balbina również cieszyła się razem z Isabellą. Postanowiły najpierw osłodzić sobie to mdłe popołudnie w cukierni.
Wnętrze było dość jasne, słodki zapach i echo rozmów przeniknęły ją już od wejścia. Biała sukienka zdawała się zniknąć gdzieś w tych delikatnych barwach lokalu, ale te oczy, gnające zbyt śpiesznym krokiem do lady, wyraźnie się wyróżniały. Nie mogły usiąść w miękkich fotelach i spędzić długich minut przy herbatce. Isabella wybierała więc ciastka i kolorowe cukierki, wyobrażając sobie, jak cudownie będą smakowały. Wtem do cukierni wpadł jakiś zdenerwowany jegomość i zaczął przeciskać się przez stojących ludzi. Popchnął Bellę, a ta poleciała prosto na wznoszącego właśnie filiżankę lorda. Jakże niefortunny upadek! Gorący płyn rozlał się po tych pięknych szatach, wzleciały w powietrze cukierki. Panna Selwyn leżała już na podłodze, a Balbina spieszyła jej z pomocą. Nieco rozproszona Bella milczała obserwując, jak płyn wsiąka w męskie szaty. Parsknęła niekontrolowanie, a dwórka natychmiast zaczęła przepraszać lorda, tłumacząc zachowanie panienki chwilową niedyspozycją. Cała twarz Selwyn promieniała i dopiero po chwili, oprzytomniała.
Czy zaraz znajdzie się na okładce Czarownicy pod godnym pożałowania hasłem „skandal roku”?
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 10.05.19 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Działania były koniecznością, dlatego Rosier w ostatnim czasie często pojawiał się w Londynie. Przemieszczał się między Dziurawym Kotłem, Biblioteką Londyńską i ulicą Nokturna, chcąc sprawdzić czy zainteresowany jegomość wciąż węszy. Widział go jednego dnia, jednak ten zniknął mu gdzieś w tłumie, wylewającym się w znacznej ilości z jednego ze sklepów. Nim Lordowi udało się przejść pomiędzy tłumem, tamten gdzieś zniknął. Jednego był jednak pewien, nie widział go, a to dobrze dla Mathieu. Listopadowa pogoda nie rozpieszczała. Chłód panujący na zewnątrz doskwierał znacznie. Zmęczony przemieszczaniem się postanowił zajrzeć do jednej z kawiarni. Słodka Próżność, funkcjonująca od niedawna cieszyła się całkiem sporym powodzeniem. Rosier nie pasował do tego miejsca, ale w tym momencie nie chodziło o rozkoszowanie się jego urokami, a o rozgrzanie zmarzniętego organizmu i chwilę odpoczynku.
Zasiadł przy jednym ze stolików, zamawiając herbatę. Nie jadał słodyczy, nie przepadał za nimi. Od biedy mógłby zjeść tort, ale i na to nie miał ochoty. Wolałby znaleźć się w Dover, bliżej smoków, wtedy z pewnością czułby się najlepiej. Skupiał się na prasie, którą zakupił chwilę wcześniej. Uniósł filiżankę ku górze, na szczęście herbata nie była już wrzątkiem, bo ktoś śmiał wpaść na niego i potrącić. W odpiciu szyby widział, że to drobna kobieta była sprawczynią wypadku, a raczej osoba, która wpadła na nią. Poderwał się z miejsca, może zbyt szybko i agresywnie. Posturą górował nad większością, a jego wyraz twarzy nie wzbudzał pozytywnych emocji. Jedno było pewne, to, czego nauczył się w szkole. Ludzie mieli się go bać, nie musieli za nim przepadać.
- Uważaj, jak chodzisz. – warknął do chłopaka, który w tym momencie wyglądał na ciężko przestraszonego. Dziewczyna na podłodze śmiała się, rozbawiona całą sytuacją. Chłopak struchlał, uginając się pod hardym spojrzeniem tęczówek Rosiera. Mathieu zacisnął mocniej szczękę, unosząc brew ku górze. Linia żuchwy zarysowała się jeszcze mocniej. Był niemal pewien, że to szlama, ewentualnie inny półkrwi, nie godzien osobnik. Kobieta zaczęła go przepraszać, a on dopiero wtedy przeniósł wzrok na leżącą na ziemi blondynkę. Znał ją. Widział wcześniej. Młoda Lady Selwyn. Piękna kobieta, na którą już wcześniej zwrócił uwagę, ale jej uroda nijak miała się do postępowania Rodu. Na szczęście nawrócili się na odpowiednią drogę.
- Lady. – wyciągnął szarmancko dłoń w jej kierunku, oferując jej możliwość podniesienia się z podłogi, wspierając o swoje ciało. Nie wypadało przecież, aby tak piękna młoda dama leżała na podłodze w jakiejś kawiarni czy czymże się ten lokal specjalizował.
Zasiadł przy jednym ze stolików, zamawiając herbatę. Nie jadał słodyczy, nie przepadał za nimi. Od biedy mógłby zjeść tort, ale i na to nie miał ochoty. Wolałby znaleźć się w Dover, bliżej smoków, wtedy z pewnością czułby się najlepiej. Skupiał się na prasie, którą zakupił chwilę wcześniej. Uniósł filiżankę ku górze, na szczęście herbata nie była już wrzątkiem, bo ktoś śmiał wpaść na niego i potrącić. W odpiciu szyby widział, że to drobna kobieta była sprawczynią wypadku, a raczej osoba, która wpadła na nią. Poderwał się z miejsca, może zbyt szybko i agresywnie. Posturą górował nad większością, a jego wyraz twarzy nie wzbudzał pozytywnych emocji. Jedno było pewne, to, czego nauczył się w szkole. Ludzie mieli się go bać, nie musieli za nim przepadać.
- Uważaj, jak chodzisz. – warknął do chłopaka, który w tym momencie wyglądał na ciężko przestraszonego. Dziewczyna na podłodze śmiała się, rozbawiona całą sytuacją. Chłopak struchlał, uginając się pod hardym spojrzeniem tęczówek Rosiera. Mathieu zacisnął mocniej szczękę, unosząc brew ku górze. Linia żuchwy zarysowała się jeszcze mocniej. Był niemal pewien, że to szlama, ewentualnie inny półkrwi, nie godzien osobnik. Kobieta zaczęła go przepraszać, a on dopiero wtedy przeniósł wzrok na leżącą na ziemi blondynkę. Znał ją. Widział wcześniej. Młoda Lady Selwyn. Piękna kobieta, na którą już wcześniej zwrócił uwagę, ale jej uroda nijak miała się do postępowania Rodu. Na szczęście nawrócili się na odpowiednią drogę.
- Lady. – wyciągnął szarmancko dłoń w jej kierunku, oferując jej możliwość podniesienia się z podłogi, wspierając o swoje ciało. Nie wypadało przecież, aby tak piękna młoda dama leżała na podłodze w jakiejś kawiarni czy czymże się ten lokal specjalizował.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 07.04.20 9:20, w całości zmieniany 1 raz
Ludzie mieli się go bać, ale Isabella się nie bała. Groteskowość tego zdarzenia wielce ją urzekła. Choć z jakiegoś powodu odsłonięte w fali upadku te nieszczęsne milimetry łydki i buciki, zniknęły szybciutko pod sukienką, zanim Balbina usłużnie rzuciła się jej na ratunek. Nie jednak ze strachu nagle odnalazła w sobie te resztki przyzwoitości. Cukierki przecinały biel materiałów, a ta nieszczęsna dama, próbowała opanować drgający kącik ust i naprawdę przestać się już uśmiechać. W obliczu lorda powinna być niewzruszona? A może należało spalić policzki rumieńcem i uciec jak najdalej? Za plecami czuła naglącą postać dwórki, ale nie drgnęła. Za to lekko przechyliła głowę i uniosła ją jeszcze wyżej, gdy wstał, budząc grozę w tym przypadkowy rzezimieszku, który wpędził ich w niezręczność swymi niezgrabnymi ruchami. Obserwowała z ulgą, jak zdusił w sobie złość, pozwalając sobie tylko na ostre słowa. Dopiero powoli dochodziło do niej, jakże wstydliwa była to sytuacja i nie chciała jeszcze większej uwagi. Ani krzywdy tego chłopca.
Chciała jednak tej dłoni lorda, na pewno bardziej niż kochanej Balbiny. Był bardzo przystojny, choć wydawał się srogi. Nie wyobrażała sobie w tamtej chwili, jakże gorsząco musiała wyglądać cała ta scenka. Pewne jednak było to, że powinna jak najszybciej wstać i oczyścić sukienkę. Był zły? Czy miał zimne dłonie? Nieporządek w jej myślach był czymś, nad czym nie umiała zapanować, więc lawirowały one sobie od jednej do drugiej granicy. Ujęła powoli dłoń lorda, patrząc mu odważnie w oczy. Ojej, nie miała rękawiczek! Jego siła jednak okazała się bardzo pomocna i, choć w tej jednej czynności, spróbowała być damą. Dość zwinnie podniosła się, nie puszczając jeszcze jego dłoni. Dwórka zaczęła zaraz zbierać te wszystkie rozsypane słodkości, które pewnie po spotkaniu z podłogą nie były godne ust lady.
Nie wiedziała, że ją znał. Stroje, piękne twarze i ta niespotykana aura sprawiały, że arystokracji nie dało się nie rozpoznać. Mogła spodziewać się więc, że był mężczyzną dobrze urodzonym. Nie rozpoznała w nim jednak nikogo znajomego. Zabrała dłoń i przelotnie spojrzała na sukienkę. Chyba nie było tak źle. Wzięła wdech. Jakiś psotny kosmyk włosów musiał w którymś momencie wysunąć się z pięknej klamry, ale to wydawało się dość zrozumiałe.
- Dziękuję, Lordzie – odezwała się wreszcie i znów diabli wzięły wszystkie te lekcje o tajemniczym niewzruszeniu damy. Uśmiechnęła się. – Ubrudziłam Cię – dodała ze skruchą, przypominając sobie, że przecież jej wypadek ugodził w jego nieskazitelne oblicze. Nie mogła jednak już dodać, że taki naznaczony przez nieszczęśliwy los wyglądał… inaczej. Inaczej niż całe to długo szykowane na wytworne sabaty piękno. Codzienność była rozkosznie zaskakująca. Zapach herbacianych śladów mieszał się z wonią lorda. Zaciekawiła się i, nim niewidzialna ręka wielkiej Wendeliny zdołała ją powstrzymać, powiedziała jeszcze nieroztropnie: - Zdradzisz mi, Panie, jaka to… była herbata? Pachnie intrygująco.
Nie widziała Balbiny, ale była prawie pewna, że serce służki w tamtej chwili zamarło. Jeśli do tej pory wierzył w jej szlachetne maniery, to teraz na pewno już zwątpił.
Wciąż byli pośród ciekawskich oczu czarowników.
Chciała jednak tej dłoni lorda, na pewno bardziej niż kochanej Balbiny. Był bardzo przystojny, choć wydawał się srogi. Nie wyobrażała sobie w tamtej chwili, jakże gorsząco musiała wyglądać cała ta scenka. Pewne jednak było to, że powinna jak najszybciej wstać i oczyścić sukienkę. Był zły? Czy miał zimne dłonie? Nieporządek w jej myślach był czymś, nad czym nie umiała zapanować, więc lawirowały one sobie od jednej do drugiej granicy. Ujęła powoli dłoń lorda, patrząc mu odważnie w oczy. Ojej, nie miała rękawiczek! Jego siła jednak okazała się bardzo pomocna i, choć w tej jednej czynności, spróbowała być damą. Dość zwinnie podniosła się, nie puszczając jeszcze jego dłoni. Dwórka zaczęła zaraz zbierać te wszystkie rozsypane słodkości, które pewnie po spotkaniu z podłogą nie były godne ust lady.
Nie wiedziała, że ją znał. Stroje, piękne twarze i ta niespotykana aura sprawiały, że arystokracji nie dało się nie rozpoznać. Mogła spodziewać się więc, że był mężczyzną dobrze urodzonym. Nie rozpoznała w nim jednak nikogo znajomego. Zabrała dłoń i przelotnie spojrzała na sukienkę. Chyba nie było tak źle. Wzięła wdech. Jakiś psotny kosmyk włosów musiał w którymś momencie wysunąć się z pięknej klamry, ale to wydawało się dość zrozumiałe.
- Dziękuję, Lordzie – odezwała się wreszcie i znów diabli wzięły wszystkie te lekcje o tajemniczym niewzruszeniu damy. Uśmiechnęła się. – Ubrudziłam Cię – dodała ze skruchą, przypominając sobie, że przecież jej wypadek ugodził w jego nieskazitelne oblicze. Nie mogła jednak już dodać, że taki naznaczony przez nieszczęśliwy los wyglądał… inaczej. Inaczej niż całe to długo szykowane na wytworne sabaty piękno. Codzienność była rozkosznie zaskakująca. Zapach herbacianych śladów mieszał się z wonią lorda. Zaciekawiła się i, nim niewidzialna ręka wielkiej Wendeliny zdołała ją powstrzymać, powiedziała jeszcze nieroztropnie: - Zdradzisz mi, Panie, jaka to… była herbata? Pachnie intrygująco.
Nie widziała Balbiny, ale była prawie pewna, że serce służki w tamtej chwili zamarło. Jeśli do tej pory wierzył w jej szlachetne maniery, to teraz na pewno już zwątpił.
Wciąż byli pośród ciekawskich oczu czarowników.
Strach i ból mogą dotknąć tylko wtedy, kiedy się na to pozwoli. Lady nie miała powodów do tego, aby się bać. Nie ona zawiniła w tej sytuacji, a nieumyślny pajac, któremu przyszło do głowy wpadać na nią. Nieodpowiedzialne zachowanie, którego efekty były widoczne gołym okiem. Mathieu nadal miał na sobie długi płaszcz, ozdobę, która dodawała mu uroku, szyta na miarę przez najlepszego krawca. To jedynie rzecz, przedmiot, który można nabyć, a którego wartość nietrudno ocenić. Granatowe poły materiałowego odzienia zdobiły ciemniejsze plamy, w miejscach, gdzie rozlał się napój. Nie poczuł tego gorąca dotkliwie, z resztą, jego gorąca dusza nie przejmowała się wysoką temperaturą. Niemniej jednak, były widoczne i wprawne oko, które ceniło perfekcyjny wygląd mogło wyłapać to bez problemu.
- To nie Twoja wina, Lady. – odparł, a kącik jego ust drgnął, wywołując wrażenie chwilowego uśmiechu. Mathieu nie miał prawa obwiniać młodej Lady za całe zajście, wszak to nie ona odpowiadała za to zamieszanie. Jedynie jej postawa mogła pozostawiać wiele do życzenia, a dwórka, z którą przybyła do tego miejsca na pewno zwróciła na to uwagę. W przeciwieństwie do Rosiera, który kompletnie zignorował jej obecność. Herbata wyschnie, a Mathieu nie widział w tym aż tak ogromnego problemu, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie był pewien, czy bardziej zirytował go fakt, że Lady Selwyn wpadła na niego, czy to, że jakiś nieudolny chłopak wpadł na nią. Nie godziło się, aby w ten sposób traktować damy, nawet nieumyślnie.
Uniósł brew ku górze, kiedy spytała o herbatę. Zaskoczyła go tym pytaniem. Najpierw puścił jej dłoń, którą trzymał zdecydowanie zbyt długo, od kiedy dzięki jego wsparciu podniosła się z ziemi. Zapatrzył się w jej zielone oczy. Lubił otrzymywać kontakt wzrokowy, to dawało mu pewność i przekonanie w kwestii intencji rozmówcy.
- Gorąca. – odparł, po chwili namysłu, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Ciężko stwierdzić, z której kategorii uśmiechów był, na pewno nie złośliwy czy kpiący. Po prostu rozbawiło go to pytanie. Nie miał pojęcia co to za rodzaj herbaty, gdzie zbierali liście, o jakiej porze dnia czy też nocy. W tym momencie chciał się jedynie rozgrzać tym ciepłym napojem, nie zważając na to, z czego był zrobiony. – Nic Ci się nie stało, Lady? – spytał, przyglądając jej się uważnym wzrokiem. Mogła ucierpieć przy upadku, a byłoby niezmiernie szkoda, gdyby tak pięknej kobiecie coś się stało.
- To nie Twoja wina, Lady. – odparł, a kącik jego ust drgnął, wywołując wrażenie chwilowego uśmiechu. Mathieu nie miał prawa obwiniać młodej Lady za całe zajście, wszak to nie ona odpowiadała za to zamieszanie. Jedynie jej postawa mogła pozostawiać wiele do życzenia, a dwórka, z którą przybyła do tego miejsca na pewno zwróciła na to uwagę. W przeciwieństwie do Rosiera, który kompletnie zignorował jej obecność. Herbata wyschnie, a Mathieu nie widział w tym aż tak ogromnego problemu, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie był pewien, czy bardziej zirytował go fakt, że Lady Selwyn wpadła na niego, czy to, że jakiś nieudolny chłopak wpadł na nią. Nie godziło się, aby w ten sposób traktować damy, nawet nieumyślnie.
Uniósł brew ku górze, kiedy spytała o herbatę. Zaskoczyła go tym pytaniem. Najpierw puścił jej dłoń, którą trzymał zdecydowanie zbyt długo, od kiedy dzięki jego wsparciu podniosła się z ziemi. Zapatrzył się w jej zielone oczy. Lubił otrzymywać kontakt wzrokowy, to dawało mu pewność i przekonanie w kwestii intencji rozmówcy.
- Gorąca. – odparł, po chwili namysłu, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Ciężko stwierdzić, z której kategorii uśmiechów był, na pewno nie złośliwy czy kpiący. Po prostu rozbawiło go to pytanie. Nie miał pojęcia co to za rodzaj herbaty, gdzie zbierali liście, o jakiej porze dnia czy też nocy. W tym momencie chciał się jedynie rozgrzać tym ciepłym napojem, nie zważając na to, z czego był zrobiony. – Nic Ci się nie stało, Lady? – spytał, przyglądając jej się uważnym wzrokiem. Mogła ucierpieć przy upadku, a byłoby niezmiernie szkoda, gdyby tak pięknej kobiecie coś się stało.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
To nie jej wina, ale to jej udział przyczynił się do znieważenia lorda. Bella, nawet jeśli manier damy głęboko w naturze nie miała, to potrafiła jednak wejść nieco w rolę. Nie znała tego mężczyzny i nie mogła być pewna, jakie myśli rozpalają się teraz w jego głowie. Tym bardziej, że ciepło napoju mogło boleśnie podrażnić jego ciało, a tego na pewno nie pragnęła. Spoglądali na siebie i dopiero w mocy tych krzyżujących się spojrzeń uświadomiła sobie, że była przy nim bardzo niska i nawet te pantofelki nie potrafiły jej wesprzeć. Podnosiła nieco głowę, a on musiał ją pochylić, aby ich oczy się odnalazły. Lord był taki… duży.
Podejrzewała, że nie zwrócił uwagi na rzecz tak w męskim świecie błahą jak ten rodzaj herbaty. Isabella była za to wyczulona na zapachy, szczególnie te roślinne. Przywiązywała również sporo uwagi do szczegółów dość pobocznych i nieinteresujących dla przeciętnego człowieka. Trochę więc świadomie wpędziła go w pułapkę, którą jakże sprytnie ominął.
– Mam nadzieję, że się nie poparzyłeś, Lordzie – powiedziała, z ulgą wyłapując jego rozpogodzony nieco i teraz już łagodniejszy wyraz twarzy. Wyglądało chyba na to, że całe zajście przeminie bez większego szumu. Wolała się nie tłumaczyć znów matce ze swojego zachowania. Balbina jej nie zdradzi, ale ten mężczyzna już by mógł. W końcu środowisko szlachty znało się, a fakt, że ona nie rozpoznała w nim nikogo znajomego, nie oznaczał, że dla jej ojca także był kimś anonimowym.
Krople wody zaczęły postukiwać w okna kawiarni, a Bella powiodła wzrokiem za ich melodią. Deszcz. Na moment jej uwaga oderwała się od lorda. Popatrzyła na niego ponownie, gdy zadał pytanie. Swoimi manierami nie mógł rozczarować żadnej damy. Jednak w tym zderzeniu ucierpiał on, a nie ona. – Nic mi nie jest. Dziękuję, Lordzie – odpowiedziała zaraz.
O tak, wszystko było w najlepszym porządku – poza ubrudzoną sukienką i stratą zakupionych słodkości, ale to przecież nic nie znaczyło. Sakiewka arystokratki z pewnością nie ucierpiała bardziej niż jej duma. Choć i to w przypadku Panny Selwyn mogło budzić wątpliwości. Chciała czy nie, jej policzki z pewnością poczerwieniały. W kolejnych minutach chyba gasło zainteresowanie ich osobami. Dwórka zaproponowała, że zakupi nowe ciasteczka. Isabella skinęła lekko głową. Zostali sami.
Podejrzewała, że nie zwrócił uwagi na rzecz tak w męskim świecie błahą jak ten rodzaj herbaty. Isabella była za to wyczulona na zapachy, szczególnie te roślinne. Przywiązywała również sporo uwagi do szczegółów dość pobocznych i nieinteresujących dla przeciętnego człowieka. Trochę więc świadomie wpędziła go w pułapkę, którą jakże sprytnie ominął.
– Mam nadzieję, że się nie poparzyłeś, Lordzie – powiedziała, z ulgą wyłapując jego rozpogodzony nieco i teraz już łagodniejszy wyraz twarzy. Wyglądało chyba na to, że całe zajście przeminie bez większego szumu. Wolała się nie tłumaczyć znów matce ze swojego zachowania. Balbina jej nie zdradzi, ale ten mężczyzna już by mógł. W końcu środowisko szlachty znało się, a fakt, że ona nie rozpoznała w nim nikogo znajomego, nie oznaczał, że dla jej ojca także był kimś anonimowym.
Krople wody zaczęły postukiwać w okna kawiarni, a Bella powiodła wzrokiem za ich melodią. Deszcz. Na moment jej uwaga oderwała się od lorda. Popatrzyła na niego ponownie, gdy zadał pytanie. Swoimi manierami nie mógł rozczarować żadnej damy. Jednak w tym zderzeniu ucierpiał on, a nie ona. – Nic mi nie jest. Dziękuję, Lordzie – odpowiedziała zaraz.
O tak, wszystko było w najlepszym porządku – poza ubrudzoną sukienką i stratą zakupionych słodkości, ale to przecież nic nie znaczyło. Sakiewka arystokratki z pewnością nie ucierpiała bardziej niż jej duma. Choć i to w przypadku Panny Selwyn mogło budzić wątpliwości. Chciała czy nie, jej policzki z pewnością poczerwieniały. W kolejnych minutach chyba gasło zainteresowanie ich osobami. Dwórka zaproponowała, że zakupi nowe ciasteczka. Isabella skinęła lekko głową. Zostali sami.
Nie do końca można to nazwać znieważeniem, tym bardziej, że całe zajście było wypadkiem. Rosier nie był narwańcem i potrafił trzeźwo myśleć, poza tym zauważył w odbiciu, że było to nieumyślne spowodowanie zdarzenia. Nie usłyszał obelgi, nie usłyszał haniebnych słów, ani nic podobnego, dlatego nie poczuł się znieważony. Zmoczony – owszem. Plamy wyschną, nie miał powodów do gniewania się, a szczególnie nie na nią, piękna Lady nie była niczemu winna w jego mniemaniu.
Potrafił radzić sobie z problemami i rozwiązywać je w mgnieniu oka. Bądź co bądź… Nie miał pojęcia jaką herbatę zamawiał, bo nie leżało to w zakresie jego zainteresowań. Herbata miała go rozgrzać, dodać nieco energii i zrelaksować. Teraz nie przyda się już na nic, choć nie widział problemu z zakupem kolejnej. Swoją drogą, to urocze z jej strony, że troszczyła się, martwiła, pytając o poparzenie. Zapiekło drobną chwilę, później organizm przyzwyczaił się. Jednego był pewien, nie zostawi to trwałych śladów, dlatego też nie miał się, czym przejmować.
- Sądzę, że nie doszło do tego. – odparł, uśmiechając się czarująco. Był twardym mężczyzną, odpornym na ból, radził sobie z tym całkiem nieźle. Urocza dziewczyna, której delikatna twarz chwilę później zarumieniła się… Była naprawdę piękna. Większość kobiet należących do wielkich rodów szlachetnych miała piękne rysy twarzy. Rosier potrafił docenić i zauważyć piękno kobiecego ciała, jego delikatność… W niej było jednak coś więcej. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest zadziorna, inna niż większość młodych szlachcianek, które dane było mu poznać.
Odprowadził wzrokiem jej dwórkę, zauważając, że ta dla pewności odwróciła kilkukrotnie głowę. Zabawne. Dobrze, że Lordowie nie mieli tego problemu i nikt nie posyłał za nimi służby. Z drugiej strony, nic tak nie irytowało Rosiera, jak patrzenie mu się na ręce. Był dobrze wychowanym Lordem, wiedział jak się zachować i nie zrobiłby nic niestosownego, wobec damy.
- Lady wybaczy, że ośmielam się o tym mówić, jednak zauważyłem, że twe dłonie są wyjątkowo chłodne. Pogoda nie dopisuje, musiałaś przemarznąć. – przesunął wzrokiem po jej ciele. Piękna, gustownie ubrana, doceniał to, choć okoliczności nie należały do najbardziej sprzyjających. – Czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli zaproponuję herbatę? Bez konieczności wylewania jej na mnie. – dodał, uśmiechając się szarmancko. Pozwolił sobie na śmielsze słowa, bo dwórki nie było obok. Odsunął krzesło, czekając na jej decyzję. Skoro już jest w jego towarzystwie tak piękna niewiasta, dlaczego by nie umilić sobie dnia?
Potrafił radzić sobie z problemami i rozwiązywać je w mgnieniu oka. Bądź co bądź… Nie miał pojęcia jaką herbatę zamawiał, bo nie leżało to w zakresie jego zainteresowań. Herbata miała go rozgrzać, dodać nieco energii i zrelaksować. Teraz nie przyda się już na nic, choć nie widział problemu z zakupem kolejnej. Swoją drogą, to urocze z jej strony, że troszczyła się, martwiła, pytając o poparzenie. Zapiekło drobną chwilę, później organizm przyzwyczaił się. Jednego był pewien, nie zostawi to trwałych śladów, dlatego też nie miał się, czym przejmować.
- Sądzę, że nie doszło do tego. – odparł, uśmiechając się czarująco. Był twardym mężczyzną, odpornym na ból, radził sobie z tym całkiem nieźle. Urocza dziewczyna, której delikatna twarz chwilę później zarumieniła się… Była naprawdę piękna. Większość kobiet należących do wielkich rodów szlachetnych miała piękne rysy twarzy. Rosier potrafił docenić i zauważyć piękno kobiecego ciała, jego delikatność… W niej było jednak coś więcej. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest zadziorna, inna niż większość młodych szlachcianek, które dane było mu poznać.
Odprowadził wzrokiem jej dwórkę, zauważając, że ta dla pewności odwróciła kilkukrotnie głowę. Zabawne. Dobrze, że Lordowie nie mieli tego problemu i nikt nie posyłał za nimi służby. Z drugiej strony, nic tak nie irytowało Rosiera, jak patrzenie mu się na ręce. Był dobrze wychowanym Lordem, wiedział jak się zachować i nie zrobiłby nic niestosownego, wobec damy.
- Lady wybaczy, że ośmielam się o tym mówić, jednak zauważyłem, że twe dłonie są wyjątkowo chłodne. Pogoda nie dopisuje, musiałaś przemarznąć. – przesunął wzrokiem po jej ciele. Piękna, gustownie ubrana, doceniał to, choć okoliczności nie należały do najbardziej sprzyjających. – Czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli zaproponuję herbatę? Bez konieczności wylewania jej na mnie. – dodał, uśmiechając się szarmancko. Pozwolił sobie na śmielsze słowa, bo dwórki nie było obok. Odsunął krzesło, czekając na jej decyzję. Skoro już jest w jego towarzystwie tak piękna niewiasta, dlaczego by nie umilić sobie dnia?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Czasem żałowała, że nie jest lordem i że nie może swobodnie poruszać się po kraju bez czuwającego oka Selwynów i przyzwoitek. To też oznaczało, że nie wolno jej było mieć „swoich tajnych spraw” do załatwienia, ani też nie mogła oddawać się podejrzanym rozrywkom. Być może właśnie dlatego prawdziwa radość malowała się na jej ustach dopiero, kiedy w nocy wsiadała na miotłę i wzbijała się tak wysoko, jak tylko potrafiła. Gdyby tylko matka wiedziała! Ale nie wiedziała. Nikt nie wiedział. Potrafiła sprytnie oszukać nie tylko rodziców, ale i czuwające nad nią dwórki. Ktokolwiek mógł się domyślać, że lady ma takie zachcianki? Przecież wystarczającą kontrowersję budziły jej lecznice zainteresowania. Nie uchodzi, by szlachetnie urodzona dama plamiła swoje dłonie krwią i brudziła mokrą ziemią. Niemniej jednak łączyło się to trochę z naukową naturą ojca, który ukojenie odnajdywał pośród ksiąg. Stąd może zrozumienie dla pasji córki.
Lord był jej przychylny i uśmiechał się, nie objawiając żadnego już śladu złości. Jak dobrze! Isabella miewała czasami problemy z odpowiednim zachowaniem. Chociaż potrafiła być świetną aktorką, to nie zawsze chciała nią być. Odnajdywała w sobie nastroje skrajne i nie pozwalające jej być dalej przykładną damą.
Dłoń jej drgnęła, gdy wyznał, że się nie poparzył. Zupełnie jakby chciała zaraz dotknąć tej zmoczonej piersi i sprawdzić osobiście. Było to chyba efektem jej głębokiego oddania dla spraw medycznych. Bo czymże innym mogło być? Niemniej jednak przegryzła dyskretnie usta i powstrzymała się.
- Nie martw się, Panie. Na ten chłód nic nie można poradzić... – wyjaśniła po chwili. Nie wydawała się jakaś zasmucona faktem, że niestety niemal każdego dnia i w każdej pogodzie zimno opatula ciasno jej dłonie. Skądże jednak pomysł, że to faktycznie jest troska, a nie czysta formułka? Mógł być równie wprawnym aktorem jak ona, czyż nie? – Być może właśnie dlatego tak miły dla mojego rodu jest ogień – dodała nagle, z pewnym rozmarzeniem ciągnąc już na głos swą myśl. Fascynacji iskrami i głębokim płomieniem nie dało się ukryć.
– Z radością jednak przyjmę Twoje zaproszenie, Lordzie – powiedziała wreszcie i zaraz tak zwiewnie usiadła na tym krzesełku. – Żywię nadzieję, że tym razem uda mi się jej nie rozlać – I ona również zebrała się na szczyptę śmiałości (zupełnie jakby wcześniej wcale tak nie było). Cieszyła się, że ten upadek nie odebrał mu apetytu na herbatę. Miała ochotę zapytać go, który z herbacianych smaków był najbliższy jego sercu, ale przypomniała sobie, że przecież nie wiedział. – Czy zaufasz mi w kwestii wyboru smaków? Obiecuję, że herbata będzie gorąca.
Nie mogły się zamknąć te Selwynowe usta, nie mogła potakiwać grzecznie, jak na damę przystało. Zawsze miała coś do dodania.
I...O czym ty myślisz, Lady Selwyn?
Lord był jej przychylny i uśmiechał się, nie objawiając żadnego już śladu złości. Jak dobrze! Isabella miewała czasami problemy z odpowiednim zachowaniem. Chociaż potrafiła być świetną aktorką, to nie zawsze chciała nią być. Odnajdywała w sobie nastroje skrajne i nie pozwalające jej być dalej przykładną damą.
Dłoń jej drgnęła, gdy wyznał, że się nie poparzył. Zupełnie jakby chciała zaraz dotknąć tej zmoczonej piersi i sprawdzić osobiście. Było to chyba efektem jej głębokiego oddania dla spraw medycznych. Bo czymże innym mogło być? Niemniej jednak przegryzła dyskretnie usta i powstrzymała się.
- Nie martw się, Panie. Na ten chłód nic nie można poradzić... – wyjaśniła po chwili. Nie wydawała się jakaś zasmucona faktem, że niestety niemal każdego dnia i w każdej pogodzie zimno opatula ciasno jej dłonie. Skądże jednak pomysł, że to faktycznie jest troska, a nie czysta formułka? Mógł być równie wprawnym aktorem jak ona, czyż nie? – Być może właśnie dlatego tak miły dla mojego rodu jest ogień – dodała nagle, z pewnym rozmarzeniem ciągnąc już na głos swą myśl. Fascynacji iskrami i głębokim płomieniem nie dało się ukryć.
– Z radością jednak przyjmę Twoje zaproszenie, Lordzie – powiedziała wreszcie i zaraz tak zwiewnie usiadła na tym krzesełku. – Żywię nadzieję, że tym razem uda mi się jej nie rozlać – I ona również zebrała się na szczyptę śmiałości (zupełnie jakby wcześniej wcale tak nie było). Cieszyła się, że ten upadek nie odebrał mu apetytu na herbatę. Miała ochotę zapytać go, który z herbacianych smaków był najbliższy jego sercu, ale przypomniała sobie, że przecież nie wiedział. – Czy zaufasz mi w kwestii wyboru smaków? Obiecuję, że herbata będzie gorąca.
Nie mogły się zamknąć te Selwynowe usta, nie mogła potakiwać grzecznie, jak na damę przystało. Zawsze miała coś do dodania.
I...O czym ty myślisz, Lady Selwyn?
Nie zawsze był taki łagodny. Z reguły ponosiły go nerwy, tracił panowanie nad sobą. Miał przed sobą jednak Lady Selwyn, a przy Lady nie wypada zachowywać się niczym nieokrzesany człowiek. Nauczony był pewnych zachowań, tego wymagała szlachecka etykieta. Nie każdy miał okazję zaczerpnąć tej wiedzy, która należała stricte do określonej grupy, do wielkich rodów, które oboje reprezentowali. To dość zabawne, przynajmniej w jego mniemaniu. On wiedział dokładnie kim ona jest, ale miał pewność co do jednego. Wiedziała, że jest Lordem, ale nie miała pojęcia jak się nazywa, skąd pochodzi… Nie wiedziała o nim nic. Sprytnie jednak udawała, że wie z kim prowadzi rozmowę, ewentualnie przeliczył swoje siły i jednak śliczna blondynka wiedziała, kim jest mężczyzna przed nią.
- Jestem niemal pewien, że dałoby się temu zaradzić. – powiedział spokojnym tonem, z uśmiechem. Oczywiście nie chciał dodawać, że być może Lady nie znalazła jeszcze odpowiedniego Lorda, który wysiliłby się, aby rozgrzać jej drobne, delikatne ciało. Może nie znalazł się jeszcze śmiałek, może ród Selwyn miał problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata. Swoją drogą… Dobrze, że nawrócili się na odpowiednią ścieżkę, Mathieu wszystkie rody, które obstawały za mugolami i szlamami traktował jednakowo – jak zdrajców. Nie bez powodu nosili tytuły, nie bez powodu odgrywali swoje role.
- Ród Selwyn od zawsze był wyjątkowy w tej kwestii, Lady. – odparł, zgodnie z prawdą. Historia nie była jego mocną stroną, właściwie w ogóle go nie interesowała, ale akurat znał ten ród, bo w ciągu ostatnich miesięcy było o nich głośno. Wystarczyło jedno spojrzenie, które rzucił w stronę Lady Isabelle, widać było w niej niepokorny ogień, który próbował wyrwać się z młodej piersi, tłumiony manierami i kulturą osobistą. Był spostrzegawczy i już pierwsze kilka sekund tego spotkania pozwoliło mu na zauważenie tego.
Kiedy Lady usiadła pomógł jej z dosunięciem krzesła, a później sam zasiadł naprzeciw niej. Zauważył też nieco oburzone spojrzenie jej służki, aż miał ochotę posłać jej nieco złośliwy uśmiech. Cholerne służki, przyzwoitki i baby, które mały pilnować młodych Lady. Świetnie poradziłby sobie sam i nikt nie musiał mu patrzeć na ręce.
- Oczywiście, że zaufam, Ma Dame… – mruknął ściszonym, niskim głosem, dorzucając na koniec zwrot w języku francuskim. Znaczył dokładnie to samo co Moja Lady. Była piękną kobietą, która na pewno rozpieszczana były komplementami. Kwestią nie było jednak prawienie komplementów, a odpowiednie zachowanie, które sprawi, że Lady poczuje się zaszczycona obecnością szarmanckiego Lorda. Mathieu wiedział co robić, choć z reguły był milczącym człowiekiem.
- Jestem niemal pewien, że dałoby się temu zaradzić. – powiedział spokojnym tonem, z uśmiechem. Oczywiście nie chciał dodawać, że być może Lady nie znalazła jeszcze odpowiedniego Lorda, który wysiliłby się, aby rozgrzać jej drobne, delikatne ciało. Może nie znalazł się jeszcze śmiałek, może ród Selwyn miał problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata. Swoją drogą… Dobrze, że nawrócili się na odpowiednią ścieżkę, Mathieu wszystkie rody, które obstawały za mugolami i szlamami traktował jednakowo – jak zdrajców. Nie bez powodu nosili tytuły, nie bez powodu odgrywali swoje role.
- Ród Selwyn od zawsze był wyjątkowy w tej kwestii, Lady. – odparł, zgodnie z prawdą. Historia nie była jego mocną stroną, właściwie w ogóle go nie interesowała, ale akurat znał ten ród, bo w ciągu ostatnich miesięcy było o nich głośno. Wystarczyło jedno spojrzenie, które rzucił w stronę Lady Isabelle, widać było w niej niepokorny ogień, który próbował wyrwać się z młodej piersi, tłumiony manierami i kulturą osobistą. Był spostrzegawczy i już pierwsze kilka sekund tego spotkania pozwoliło mu na zauważenie tego.
Kiedy Lady usiadła pomógł jej z dosunięciem krzesła, a później sam zasiadł naprzeciw niej. Zauważył też nieco oburzone spojrzenie jej służki, aż miał ochotę posłać jej nieco złośliwy uśmiech. Cholerne służki, przyzwoitki i baby, które mały pilnować młodych Lady. Świetnie poradziłby sobie sam i nikt nie musiał mu patrzeć na ręce.
- Oczywiście, że zaufam, Ma Dame… – mruknął ściszonym, niskim głosem, dorzucając na koniec zwrot w języku francuskim. Znaczył dokładnie to samo co Moja Lady. Była piękną kobietą, która na pewno rozpieszczana były komplementami. Kwestią nie było jednak prawienie komplementów, a odpowiednie zachowanie, które sprawi, że Lady poczuje się zaszczycona obecnością szarmanckiego Lorda. Mathieu wiedział co robić, choć z reguły był milczącym człowiekiem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie wiedziała o nim nic? Być może nie znała nazwiska, ale obserwowała go w sytuacji dość zaskakującej, a jej dość bystre oczy potrafiły wyciągnąć kilka wniosków z tej niedługiej rozmowy. Lord Nieznajomy, bo tak odważyła się go w myśli nazwa, odznaczał się dobrym wychowaniem. Jednak najciekawiej wyglądał w chwili złości. Nie przepadała za buntem i sianiem tej nutki strachu, ale lubiła obserwować emocje inne niż zdarzyło się dostrzec w tej nudnej dworskiej konwencji. Nikt chyba nie spodziewał się, że młoda lady kibicowała jednej z najbardziej agresywnych drużyn. Ostre ruchy na miotle budziły jej zainteresowanie i nie przejmowała się tym, że naruszały granicę czystej rywalizacji i dobrego smaku. Szkoda tylko, że te zmagania oglądała raczej tylko w porannej prasie, udając, że zerka jedynie do rubryki teatralnej. Jakże miło byłoby móc się choć raz znaleźć na prawdziwych trybunach. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Pozostały jej roślinki, fiolki i kokardki.
Zdawało jej się, że się przesłyszała, gdy Lord wyraził swoje zdanie na temat jej chłodnego ciała. Dobrze, że nie było tutaj jej brata, który zaraz ukróciłby ich przekomarzania. Isabella pozostawała zaintrygowana. Aż za dobrze wiedziała, że nie powinien tego mówić. I on też to wiedział. Z grami słownymi zdołała się oswoić podczas sabatów, ale i tam młode damy i młodzi kawalerowie raczej starali się nie wychylać z taką śmiałością. Być może matka doradziła jej, aby teraz wstała i odeszła, ale Bella nie wyglądała na zgorszoną. Ani troszkę! Uśmiechała się za to nieprzerwanie.
Znał naturę rodziny Selwynów, oczywiście. Przecież nie mogło być inaczej. Ona musiała dyskretnie doszukiwać się w jego odzieniu rodowych symboli, które pozwoliłyby odkryć jego nazwisko. Wydawał się dość tajemniczy, bardzo spokojny. Nie chciałaby, aby okazał się jednym z tych do bólu tradycyjnych i zmanierowanych arystokratów. Zaczynała wierzyć też, że nim nie był. Mogli sobie pozwolić na nieco swobody?
- Nie lubisz mojej dwórki, Panie? – zapytała, podążając za jego wzrokiem w jej kierunku. – Jest mi droga – dodała, patrząc już na niego. Czuła, że z jakiegoś powodu nie był jej przychylny. Nie powinien się jednak dziwić jej obecności. Gdyby samotnie pałętała się po sklepikach, ojciec by się rozchorował. Pytanie tylko, czy bardziej ze złości czy ze strachu. Zachichotała cicho, przysłaniając usta palcami. Radość w jej oczach nie gasła.
- Twoja? – zapytała również po francusku, nie kryjąc przy tym zaintrygowania. Zastanawiała się, co takiego odpowie. Więc teraz wystarczyło wylać na loda herbatę, aby stać się jego lady? Zaskakiwał. Choć nie była pewna, czy właśnie tak powinna odbierać jego formułki. Czasami wyobraźnia podsuwała jej nieprawdopodobne interpretacje otoczenia.
Wróciła Balbina ze słodkościami, które przekazała swojej pani. – Proponuję więc jaśmin – powiedziała, w dłoni ściskając torebeczkę z ciasteczkami. Wkrótce rozwinęła ją i przesunęła w kierunku lorda. – Musisz koniecznie spróbować, Lordzie.
Czy Lord cokolwiek musi?
Zdawało jej się, że się przesłyszała, gdy Lord wyraził swoje zdanie na temat jej chłodnego ciała. Dobrze, że nie było tutaj jej brata, który zaraz ukróciłby ich przekomarzania. Isabella pozostawała zaintrygowana. Aż za dobrze wiedziała, że nie powinien tego mówić. I on też to wiedział. Z grami słownymi zdołała się oswoić podczas sabatów, ale i tam młode damy i młodzi kawalerowie raczej starali się nie wychylać z taką śmiałością. Być może matka doradziła jej, aby teraz wstała i odeszła, ale Bella nie wyglądała na zgorszoną. Ani troszkę! Uśmiechała się za to nieprzerwanie.
Znał naturę rodziny Selwynów, oczywiście. Przecież nie mogło być inaczej. Ona musiała dyskretnie doszukiwać się w jego odzieniu rodowych symboli, które pozwoliłyby odkryć jego nazwisko. Wydawał się dość tajemniczy, bardzo spokojny. Nie chciałaby, aby okazał się jednym z tych do bólu tradycyjnych i zmanierowanych arystokratów. Zaczynała wierzyć też, że nim nie był. Mogli sobie pozwolić na nieco swobody?
- Nie lubisz mojej dwórki, Panie? – zapytała, podążając za jego wzrokiem w jej kierunku. – Jest mi droga – dodała, patrząc już na niego. Czuła, że z jakiegoś powodu nie był jej przychylny. Nie powinien się jednak dziwić jej obecności. Gdyby samotnie pałętała się po sklepikach, ojciec by się rozchorował. Pytanie tylko, czy bardziej ze złości czy ze strachu. Zachichotała cicho, przysłaniając usta palcami. Radość w jej oczach nie gasła.
- Twoja? – zapytała również po francusku, nie kryjąc przy tym zaintrygowania. Zastanawiała się, co takiego odpowie. Więc teraz wystarczyło wylać na loda herbatę, aby stać się jego lady? Zaskakiwał. Choć nie była pewna, czy właśnie tak powinna odbierać jego formułki. Czasami wyobraźnia podsuwała jej nieprawdopodobne interpretacje otoczenia.
Wróciła Balbina ze słodkościami, które przekazała swojej pani. – Proponuję więc jaśmin – powiedziała, w dłoni ściskając torebeczkę z ciasteczkami. Wkrótce rozwinęła ją i przesunęła w kierunku lorda. – Musisz koniecznie spróbować, Lordzie.
Czy Lord cokolwiek musi?
Rzadko spotykało się, aby kobiety, a tym bardziej damy wyrażały zainteresowanie Quidditchem. To nie był sport dla kobiet, czysto teoretycznie oczywiście. Nie posądziłby pięknej Lady Selwyn o zainteresowanie tematem, a tym bardziej o to, że wykradała się nocami, aby polatać na miotle. Bardzo nierozważne w dzisiejszych czasach, w końcu anomalie były częste i nigdy nie miało się pewności, co do miejsca ich wystąpienia. Według filozofii Rosiera, kobiety interesowały się bardziej przyziemnymi kwestiami, pasującymi do nich. Na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że jasnowłosej pannie Selwyn, nie pasuje taki styl bycia. Wesoły uśmiech na jej twarzy, niesforny kosmyk włosów opadający na czoło… aż chciałoby się poprawić tą misternie ułożoną fryzurę, jednym drobnym gestem. To jednak byłoby naruszeniem zasad, a Mathieu nie zamierzał zachowywać się niestosownie.
Nie chciał uznać tego za niestosowne słowa, bo takowymi nie było. Pomijając oczywiste kwestie, jakimi było rozgrzanie chłodnych dłoni za pomocą odrobiny magii… Najwyraźniej pod tymi jasnymi włosami kryły się bardzo kosmate myśli, jeśli Lady Selwyn określiłaby jego słowa za niestosowne. Nie miał wpływu na to, w jaki sposób odbierała jego słowa. Nie miał na myśli nic nieodpowiedniego, ani tym bardziej czegoś, co mogłoby zgorszyć. Najwyraźniej jednak powinien rozważniej dobierać słowa.
- Skąd ten pomysł? – spytał, przesuwając wzrok na Lady. Nie lubił jej dwórki? On nie przepadał za przeszkadzaniem, a w jego mniemaniu, ciągła obserwacja była takim zachowaniem. Miał prawo się irytować, choć miał przy tym sporo szczęścia, bo to nie jego pilnowali. Choć w tym wypadku… Zadaniem dwórki było dopilnowanie, aby Lord nie zachował się nieodpowiednio wobec młodej Lady.
Kiedy zadała pytanie… Rosier uśmiechnął się tajemniczo, patrząc głęboko w jej zielone oczy. Nie planował odpowiadać, ani tym bardziej tłumaczyć się ze swoich słów. Zwrot grzecznościowy, którego użył nie przekraczał granic, przynajmniej jego zdaniem. Miał ochotę pozostawić ją w tej tajemniczej niewiedzy i niepewności, cóż takiego młody Lord mógł mieć na myśli.
- Zdaje się, że jaśmin ma właściwości uspakajające i relaksujące, a przy tym jest niebywale piękny. – odparł na jej słowa, znów uśmiechając się tajemniczo. Jego matka pijała swego czasu herbaty z tego kwiatu, - Osobiście jednak preferuję róże. – dodał jeszcze. Róża Rosierów. Najbardziej znany i powszechny symbol tego rodu, a Mathieu cenił sobie symbolikę i pielęgnowanie tradycji. Nie bez powodu jego amortencja pachniała właśnie kwiatem róży, to było bardziej niż oczywiste.
- Merci, Lady Selwyn. Z pewnością są wyśmienite. – kiwnął głową. Podziękował kulturalnie, jednocześnie odmawiając. Nie był fanem słodyczy, zajadania się ciastkami, ani rozpieszczania podniebienia w ten sposób. Nadmiar cukru, który niewątpliwie w dużej ilości zawierały te słodycze, mógł mu zaszkodzić. Podniósł wzrok znad jej zielonych tęczówek, prosto na dwórkę, która stała obok i wpatrywała się w niego uparcie. Cudownie, zaczęło się. Tylko czekał na ten moment, kiedy rozmowa zostanie im przerwana przez natrętne spojrzenia kobiety, z którą Isabelle Selwyn pojawiła się w kawiarni.
- Jeśli mogę spytać, na długo zawitałaś do Londynu, Lady? – postanowił zmienić temat, na bardziej neutralny i zupełnie naturalny. Nie chciał stąpać po kruchym lodzie, nie w smak było mu teraz podjęcie nadmiernego ryzyka. Zapewne i tak przez wydarzenia sprzed kilku chwil ludzie będą mówić. Nie przepadał za byciem w ścisłym centrum uwagi, prawdę mówiąc.
Nie chciał uznać tego za niestosowne słowa, bo takowymi nie było. Pomijając oczywiste kwestie, jakimi było rozgrzanie chłodnych dłoni za pomocą odrobiny magii… Najwyraźniej pod tymi jasnymi włosami kryły się bardzo kosmate myśli, jeśli Lady Selwyn określiłaby jego słowa za niestosowne. Nie miał wpływu na to, w jaki sposób odbierała jego słowa. Nie miał na myśli nic nieodpowiedniego, ani tym bardziej czegoś, co mogłoby zgorszyć. Najwyraźniej jednak powinien rozważniej dobierać słowa.
- Skąd ten pomysł? – spytał, przesuwając wzrok na Lady. Nie lubił jej dwórki? On nie przepadał za przeszkadzaniem, a w jego mniemaniu, ciągła obserwacja była takim zachowaniem. Miał prawo się irytować, choć miał przy tym sporo szczęścia, bo to nie jego pilnowali. Choć w tym wypadku… Zadaniem dwórki było dopilnowanie, aby Lord nie zachował się nieodpowiednio wobec młodej Lady.
Kiedy zadała pytanie… Rosier uśmiechnął się tajemniczo, patrząc głęboko w jej zielone oczy. Nie planował odpowiadać, ani tym bardziej tłumaczyć się ze swoich słów. Zwrot grzecznościowy, którego użył nie przekraczał granic, przynajmniej jego zdaniem. Miał ochotę pozostawić ją w tej tajemniczej niewiedzy i niepewności, cóż takiego młody Lord mógł mieć na myśli.
- Zdaje się, że jaśmin ma właściwości uspakajające i relaksujące, a przy tym jest niebywale piękny. – odparł na jej słowa, znów uśmiechając się tajemniczo. Jego matka pijała swego czasu herbaty z tego kwiatu, - Osobiście jednak preferuję róże. – dodał jeszcze. Róża Rosierów. Najbardziej znany i powszechny symbol tego rodu, a Mathieu cenił sobie symbolikę i pielęgnowanie tradycji. Nie bez powodu jego amortencja pachniała właśnie kwiatem róży, to było bardziej niż oczywiste.
- Merci, Lady Selwyn. Z pewnością są wyśmienite. – kiwnął głową. Podziękował kulturalnie, jednocześnie odmawiając. Nie był fanem słodyczy, zajadania się ciastkami, ani rozpieszczania podniebienia w ten sposób. Nadmiar cukru, który niewątpliwie w dużej ilości zawierały te słodycze, mógł mu zaszkodzić. Podniósł wzrok znad jej zielonych tęczówek, prosto na dwórkę, która stała obok i wpatrywała się w niego uparcie. Cudownie, zaczęło się. Tylko czekał na ten moment, kiedy rozmowa zostanie im przerwana przez natrętne spojrzenia kobiety, z którą Isabelle Selwyn pojawiła się w kawiarni.
- Jeśli mogę spytać, na długo zawitałaś do Londynu, Lady? – postanowił zmienić temat, na bardziej neutralny i zupełnie naturalny. Nie chciał stąpać po kruchym lodzie, nie w smak było mu teraz podjęcie nadmiernego ryzyka. Zapewne i tak przez wydarzenia sprzed kilku chwil ludzie będą mówić. Nie przepadał za byciem w ścisłym centrum uwagi, prawdę mówiąc.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
W przypadku Isabelli zadaniem dwórki nie było właśnie chronienie jej przed niestosownym zachowaniem mężczyzn, ale bardziej pilnowaniem, aby to właśnie Isabella zachowywała się jak na damę przystało. Oczywiście, Balbina także czujnie obserwowała Lorda, ale jej pani nie była przepisową damą, o czym wiedziały obydwie (i wiedział też niestety on). Tak więc dwórka martwiła się bardziej o zbyt długi język Lady Salwyn, a także o jej wyróżniającą się ekspresję. Była to jednak służka dość młoda, dorastały niemal równolegle i Isabella traktowała ją bardziej jak drogą przyjaciółkę. Spoufalanie się ze służbą było wielce niestosowne, więc dla dobra Balbinki unikała nieprofesjonalnych gestów w obecności niektórych osób. Gdy zaś zostawały same, czyniła z niej swą siostrę i powierniczkę. Kto wie, może ta dwórka znała jej wielkie sekrety?
Mogła mu odpowiedzieć na to pytanie zgodnie ze swoimi odważnymi refleksjami, ale chyba nie powinna. Jeżeli się myliła, to sytuacja stanie się wielce żenująca. Należało zatem nieco inaczej to rozegrać, pamiętając o dobrym tonie. Och, mama byłaby dumna!
– Twoje spojrzenie, Panie – wyjaśniła więc, niejako trzymając się jeszcze faktycznej prawdy. – Czy uważasz, że źle wypełnia swoje obowiązki? – spytała, próbując nieco zwalić winę na samą Balbinę. Chyba też chciała, aby powiedział więcej, nim dziewczyna znów do nich wróci. Niemniej jednak czuła też, że nie był to raczej lekki temat do rozmowy. Gdzieś tam w duchu ucieszyła się, że nie jest tu z Lordem sama. Wydawał jej się niekiedy taki nieodgadniony. Czy jego zachowanie było naturalne? A może dusił prawdziwość głęboko w sobie?
Przyjęła bez większego rozczarowania brak jego wyraźnej reakcji. Zbliżyli się aż nadto do niewłaściwej drogi i należało spojrzeć w innym kierunku. Tym bardziej, że zjawiła się dwórka.
- W roślinach jest więcej magii, niż mogłoby się wydawać – skomentowała, uśmiechając się nikle na wzmiankę o pięknie i działaniu jaśminu. Nie uważała, aby potrzebował spokoju, po prostu lubiła jaśmin. Woń białych kwiatów była jednym z jej ulubionych zapachów. Lubiła także się nimi otaczać. Niemożliwe było przespacerowanie się po jej sypialnie bez natknięcia się na świeże bukiety. Choć rośliny rozkwitające z korzeniami zapuszczonymi w ziemi i nienaruszone przez żadną moc, były według niej szczęśliwsze i jeszcze ładniejsze.
Rosier. Żadnych różanych śladów. Zdradził jej się chyba celowo i rozmawiał tak swobodnie, bez cienia niechęci. Jeszcze niedawno nie odezwałby się do Selwynówny choćby słowem, a teraz spokojnie mieli pić herbatkę. Och, właśnie! – Więc nie masz ochoty posmakować jaśminu, Panie? – zapytała, zastanawiając się, czy przypadkiem jednak zawiódł ze swoją wcześniejsza zgodą i nie planował zamawiać jaśminowego napoju. Dialogi arystokratów bywały takie zawiłe!
- Och – Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, gdy odmówił słodkim ciasteczkom. Balbina mogła się domyślić, że Isabella jest zawiedziona. Nie wolno jej było się zajadać zbytnio słodyczami, ale zdarzały się takie magiczne chwila jak ta, kiedy mogła sobie pozwolić na to. Przyjemniej było dzielić się tymi smakołykami z kimś jeszcze. Ten cień rozczarowania przez chwilę zdobił jej twarz.
– Tylko na kilka godzin, będziemy musiały niedługo wracać – wyjaśniła, ale dało się wyczuć, że ta wycieczka sprawiła jej wiele radości. – A Ty, Lordzie? Rozmyślasz pośród przyjemnych herbacianych aromatów? – zapytała, nie mogąc powstrzymać swej ciekawskiej natury.
Mogła mu odpowiedzieć na to pytanie zgodnie ze swoimi odważnymi refleksjami, ale chyba nie powinna. Jeżeli się myliła, to sytuacja stanie się wielce żenująca. Należało zatem nieco inaczej to rozegrać, pamiętając o dobrym tonie. Och, mama byłaby dumna!
– Twoje spojrzenie, Panie – wyjaśniła więc, niejako trzymając się jeszcze faktycznej prawdy. – Czy uważasz, że źle wypełnia swoje obowiązki? – spytała, próbując nieco zwalić winę na samą Balbinę. Chyba też chciała, aby powiedział więcej, nim dziewczyna znów do nich wróci. Niemniej jednak czuła też, że nie był to raczej lekki temat do rozmowy. Gdzieś tam w duchu ucieszyła się, że nie jest tu z Lordem sama. Wydawał jej się niekiedy taki nieodgadniony. Czy jego zachowanie było naturalne? A może dusił prawdziwość głęboko w sobie?
Przyjęła bez większego rozczarowania brak jego wyraźnej reakcji. Zbliżyli się aż nadto do niewłaściwej drogi i należało spojrzeć w innym kierunku. Tym bardziej, że zjawiła się dwórka.
- W roślinach jest więcej magii, niż mogłoby się wydawać – skomentowała, uśmiechając się nikle na wzmiankę o pięknie i działaniu jaśminu. Nie uważała, aby potrzebował spokoju, po prostu lubiła jaśmin. Woń białych kwiatów była jednym z jej ulubionych zapachów. Lubiła także się nimi otaczać. Niemożliwe było przespacerowanie się po jej sypialnie bez natknięcia się na świeże bukiety. Choć rośliny rozkwitające z korzeniami zapuszczonymi w ziemi i nienaruszone przez żadną moc, były według niej szczęśliwsze i jeszcze ładniejsze.
Rosier. Żadnych różanych śladów. Zdradził jej się chyba celowo i rozmawiał tak swobodnie, bez cienia niechęci. Jeszcze niedawno nie odezwałby się do Selwynówny choćby słowem, a teraz spokojnie mieli pić herbatkę. Och, właśnie! – Więc nie masz ochoty posmakować jaśminu, Panie? – zapytała, zastanawiając się, czy przypadkiem jednak zawiódł ze swoją wcześniejsza zgodą i nie planował zamawiać jaśminowego napoju. Dialogi arystokratów bywały takie zawiłe!
- Och – Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, gdy odmówił słodkim ciasteczkom. Balbina mogła się domyślić, że Isabella jest zawiedziona. Nie wolno jej było się zajadać zbytnio słodyczami, ale zdarzały się takie magiczne chwila jak ta, kiedy mogła sobie pozwolić na to. Przyjemniej było dzielić się tymi smakołykami z kimś jeszcze. Ten cień rozczarowania przez chwilę zdobił jej twarz.
– Tylko na kilka godzin, będziemy musiały niedługo wracać – wyjaśniła, ale dało się wyczuć, że ta wycieczka sprawiła jej wiele radości. – A Ty, Lordzie? Rozmyślasz pośród przyjemnych herbacianych aromatów? – zapytała, nie mogąc powstrzymać swej ciekawskiej natury.
Brak pokory nie był pożądany. Uważano, że niepokorne dziewczęta nie odbyły odpowiednich nauk, były nieokrzesane i nie nadawały się na żony. Żona powinna być pokorna, posłuszna mężowi, ułożona, zachowująca się w odpowiedni sposób. Może dwórka miała za zadanie pilnować, aby Lady Selwyn zachowywała się odpowiednio i nie zmniejszała swojej szansy na małżeństwo w przyszłości. Wprawne oko jednak mogło dostrzec, że nie należy do najbardziej ułożonych dziewcząt. Choć piękna, o niezwykłej urodzie… Miała w sobie coś, co odznaczało ją na tle innych szlachcianek. Mathieu to zauważył, choć oczywiście z grzeczności nie zwracał uwagi. Był niemal pewien, że to jednorazowe, przypadkowe spotkanie będzie ich ostatnim, w końcu ród Selwyn musiał najpierw udowodnić, że są godni należenia do tego elitarnego grona, a długoletnie popieranie mugoli nie było czymś, co stawiało ich w dobrym świetle. Niemniej jednak, Mathieu był zainteresowany młodą kobietą… Był ciekawy choćby tego, w jaki sposób wpłynęło to na młodą Lady, czy ona nadal miała pro mugolskie poglądy, których on tak bardzo nie szanował? Świat był dynamiczny, zmieniał się, może i piękna Lady się zmieniła pod wpływem wydarzeń?
- Oh… Nie wypełnia swych obowiązków źle. Aczkolwiek, jej zdaniem najpewniej nie powinnaś przystawać na moją propozycję i siadać ze mną przy jednym stole. – odparł na jej słowa, uśmiechając się pod nosem. Widział spojrzenie dwórki, nie było przychylne wobec jego osoby. Żadna dwórka nie była, tym bardziej, jeśli spotkania były przypadkowe, tak jak to. Lordowie nie przesiadywali w kawiarni i nie czekali, aż piękne Lady wyleją na nich coś gorącego. To dziwne zrządzenie losu doprowadziło ich jednak do tego miejsca. Rosier spojrzał wymownie na Isabelle, był niemal pewien, że dwórka za moment zacznie poganiać młodą Lady, informując o pośpiechu.
- Wybacz, Lady. Twa uroda zbytnio przyciąga moją uwagę. – komplementował młodą Lady, a później zamówił obiecaną herbatę jaśminową. Musieli jednak chwilę poczekać na zamówienie, zgodnie z panującymi tu zasadami. Wrócił na miejsca, usadawiając się naprzeciw dwórki. Doskonale wiedział, że o wiele bardziej odpowiadałaby jego odmowa, rezygnacja z wspólnie spędzonych kilku chwil. Teraz kobieta musiała być ostrożna, może Rosier wyglądał jej na smoka, czyhającego na niewieście serca młodych Lady? Miał ten błysk w oku i szarmancki uśmiech, z pewnością poradziłby sobie z takimi problemami, jakie mogłaby sprawdzić Isabelle Selwyn.
Odmowa słodkości nie miała na celu urażenia jej, ani tym bardziej odtrącenia. To miłe z jej strony, że zaoferowała mu te słodkości. Wiedział, że wykazałby się większą kulturą, gdyby jednak wziął to ciastko, jednak spotkanie niezobowiązujące… nie wymagało tego od niego. Nie przepadał za słodyczami, cukru unikał w każdej postaci, więc Lady Selwyn musiała zrozumieć jego pobudki i zaakceptować powody rezygnacji z tej przyjemności.
- Postanowiłem odpocząć i rozgrzać się, pogoda nie sprzyja, a ja muszę załatwić jeszcze kilka spraw niecierpiących zwłoki. – odparł zgodnie z prawdą, kątem oka obserwując jak herbata zmierza w ich kierunku. Była gorąca, parowała, więc istniało ryzyko poparzenia. Miał nadzieję, że Lady Selwyn nie wpadnie na pomysł, aby znów oblewać go tym napojem, to byłoby ryzykowne z jej strony. – Jakie jeszcze herbaty poleciłabyś, Ma Dame? – spytał w języku francuskim. Skoro już zauważył, że Isabella mówi w tym języku, zamierzał to wykorzystać. Miał nadzieję, że jej dwórka nie zna tego języka, bo w tym momencie dawało mu pewną swobodę wypowiedzi.
- Oh… Nie wypełnia swych obowiązków źle. Aczkolwiek, jej zdaniem najpewniej nie powinnaś przystawać na moją propozycję i siadać ze mną przy jednym stole. – odparł na jej słowa, uśmiechając się pod nosem. Widział spojrzenie dwórki, nie było przychylne wobec jego osoby. Żadna dwórka nie była, tym bardziej, jeśli spotkania były przypadkowe, tak jak to. Lordowie nie przesiadywali w kawiarni i nie czekali, aż piękne Lady wyleją na nich coś gorącego. To dziwne zrządzenie losu doprowadziło ich jednak do tego miejsca. Rosier spojrzał wymownie na Isabelle, był niemal pewien, że dwórka za moment zacznie poganiać młodą Lady, informując o pośpiechu.
- Wybacz, Lady. Twa uroda zbytnio przyciąga moją uwagę. – komplementował młodą Lady, a później zamówił obiecaną herbatę jaśminową. Musieli jednak chwilę poczekać na zamówienie, zgodnie z panującymi tu zasadami. Wrócił na miejsca, usadawiając się naprzeciw dwórki. Doskonale wiedział, że o wiele bardziej odpowiadałaby jego odmowa, rezygnacja z wspólnie spędzonych kilku chwil. Teraz kobieta musiała być ostrożna, może Rosier wyglądał jej na smoka, czyhającego na niewieście serca młodych Lady? Miał ten błysk w oku i szarmancki uśmiech, z pewnością poradziłby sobie z takimi problemami, jakie mogłaby sprawdzić Isabelle Selwyn.
Odmowa słodkości nie miała na celu urażenia jej, ani tym bardziej odtrącenia. To miłe z jej strony, że zaoferowała mu te słodkości. Wiedział, że wykazałby się większą kulturą, gdyby jednak wziął to ciastko, jednak spotkanie niezobowiązujące… nie wymagało tego od niego. Nie przepadał za słodyczami, cukru unikał w każdej postaci, więc Lady Selwyn musiała zrozumieć jego pobudki i zaakceptować powody rezygnacji z tej przyjemności.
- Postanowiłem odpocząć i rozgrzać się, pogoda nie sprzyja, a ja muszę załatwić jeszcze kilka spraw niecierpiących zwłoki. – odparł zgodnie z prawdą, kątem oka obserwując jak herbata zmierza w ich kierunku. Była gorąca, parowała, więc istniało ryzyko poparzenia. Miał nadzieję, że Lady Selwyn nie wpadnie na pomysł, aby znów oblewać go tym napojem, to byłoby ryzykowne z jej strony. – Jakie jeszcze herbaty poleciłabyś, Ma Dame? – spytał w języku francuskim. Skoro już zauważył, że Isabella mówi w tym języku, zamierzał to wykorzystać. Miał nadzieję, że jej dwórka nie zna tego języka, bo w tym momencie dawało mu pewną swobodę wypowiedzi.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Kilka lat temu skończyła szkołę. Dwadzieścia jeden lat i młoda Lady wciąż nie miała męża. Opowieści o małżeństwie i macierzyństwie słuchała tak często, że zaczynały ją już naprawdę męczyć. Była coraz starsza, niektóre jej koleżanki miały już dziecko lub nawet trójkę! Cieszyła się każdym dniem bez żadnej wieści w tym względzie. Zdawała sobie sprawę z tego, że wychowuje się ją z poczuciem takiej misji i wstąpienia w rolę żony, ale odwlekała tę myśli. Wciąż miała w sobie coś z dziecka. Być może na salonach krążyła już plotka, że Selwynom nie udało się odchować córki na prawdziwą damę i stąd też brakowało kandydatów na męża. Swego czasu stosunki z wieloma rodami uległy też pogorszeniu, co dodatkowo odrzucało potencjalnych kawalerów. Mówiono jej, że kiedyś to się wydarzy, że zobaczy, jak to jest, że nikt nie będzie wiecznie jej tak pobłażał. Przepowiadali prawdę, ale póki to nie nadchodziło, Bella czerpała z życia jak najwięcej. Obawiała się tego momentu, w którym wcisną ją w obrzydliwe łapska jakiegoś nudnego lorda, aby tylko pozyskać przychylność i wpływy jakiejś rodziny. To przecież mogło oznaczać koniec zielarstwa i koniec miotły. Koniec pięknego rodzinnego pałacu. Wiek jednak upominał się o swoje. Działania ciotki Morgany zwiastowały tak wiele zmian. Czy jednak na tyle mocno wpłynęły na Isabellę, aby uczynić z niej kobietę z odrazą spoglądającą na mugolską krew?
- Och, to przecież nic wielkiego – powiedziała z wyczuwalnym rozmarzeniem. Wiedziała jednak, że to było coś wielkiego i raczej znajdowało się pośród rzeczy zakazanych i niepoprawnych dla młodej damy. Obydwoje wyraźnie mieli na to ochotę. Przecież to może być pierwszy i ostatni raz w jej życiu, kiedy tak po prostu spontanicznie rozmawia z nieznajomym młodzieńcem.
Tak, za chwilę będą musiały pożegnać się z nim i odejść. Rudolf wróci z biblioteki i będzie je eskortował bezpiecznie do Boreham. Balbina zbliżyła się do swojej pani i pozwoliła sobie poprawić jej włosy. Isabella nie przepadała za kokami i mocnymi upięciami, ale nie wolno było Lady chować oczu w cieniu rozbestwionych kosmyków, dlatego można było odnaleźć wśród jasnych fal piękne spinki i mnóstwo kwiatów, gdy okazja była mniej oficjalna. Lubiła też warkocze. Dłoń służki jednak zamarła, słysząc komplement Lorda. Popatrzyła to na swoją panią, to na mężczyznę.
- Dziękuję, Lordzie – odpowiedziała mu Bella, a jej policzki nie umiały zignorować tych miłych słów. Uważał, że była piękna. Słyszała to tak wiele razy i niemal na zawołanie mogła się różowić. Całe szczęście, że zaraz potem wstał, a wkrótce wyraźnie zapachniało jaśminem. O jego smoczej naturze żadna z tych dwóch pań nie wiedziała nic, choć Isabella znała historie rodowe i mogła skojarzyć Rosierów z tymi istotami.
Kiwnęła lekko głową w reakcji na jego odpowiedź. Zapracowany i zobowiązany Lord oraz jego tajemnicze sprawy. Mężczyźni bywali tacy zagadkowi, a kobiety… kobiety były tak przewidywalne. Upiła herbatki, a jej usta uśmiechnęły się mimowolnie. – Och, wiele, Lordzie! Dobór smaku powinien jednak wiązać się z tym, czego Ci potrzeba – wyjawiła, odzyskując nagle ekspresję. Bella, mówiąc to, nieco się nachyliła nad stołem, w jego kierunku. Widać było, że pytanie jej się spodobało. Po francusku mogli się porozumiewać swobodnie, choć Balbina pewni wyłapywała pojedyncze słówka.
- Och, to przecież nic wielkiego – powiedziała z wyczuwalnym rozmarzeniem. Wiedziała jednak, że to było coś wielkiego i raczej znajdowało się pośród rzeczy zakazanych i niepoprawnych dla młodej damy. Obydwoje wyraźnie mieli na to ochotę. Przecież to może być pierwszy i ostatni raz w jej życiu, kiedy tak po prostu spontanicznie rozmawia z nieznajomym młodzieńcem.
Tak, za chwilę będą musiały pożegnać się z nim i odejść. Rudolf wróci z biblioteki i będzie je eskortował bezpiecznie do Boreham. Balbina zbliżyła się do swojej pani i pozwoliła sobie poprawić jej włosy. Isabella nie przepadała za kokami i mocnymi upięciami, ale nie wolno było Lady chować oczu w cieniu rozbestwionych kosmyków, dlatego można było odnaleźć wśród jasnych fal piękne spinki i mnóstwo kwiatów, gdy okazja była mniej oficjalna. Lubiła też warkocze. Dłoń służki jednak zamarła, słysząc komplement Lorda. Popatrzyła to na swoją panią, to na mężczyznę.
- Dziękuję, Lordzie – odpowiedziała mu Bella, a jej policzki nie umiały zignorować tych miłych słów. Uważał, że była piękna. Słyszała to tak wiele razy i niemal na zawołanie mogła się różowić. Całe szczęście, że zaraz potem wstał, a wkrótce wyraźnie zapachniało jaśminem. O jego smoczej naturze żadna z tych dwóch pań nie wiedziała nic, choć Isabella znała historie rodowe i mogła skojarzyć Rosierów z tymi istotami.
Kiwnęła lekko głową w reakcji na jego odpowiedź. Zapracowany i zobowiązany Lord oraz jego tajemnicze sprawy. Mężczyźni bywali tacy zagadkowi, a kobiety… kobiety były tak przewidywalne. Upiła herbatki, a jej usta uśmiechnęły się mimowolnie. – Och, wiele, Lordzie! Dobór smaku powinien jednak wiązać się z tym, czego Ci potrzeba – wyjawiła, odzyskując nagle ekspresję. Bella, mówiąc to, nieco się nachyliła nad stołem, w jego kierunku. Widać było, że pytanie jej się spodobało. Po francusku mogli się porozumiewać swobodnie, choć Balbina pewni wyłapywała pojedyncze słówka.
Stoliki
Szybka odpowiedź