Główna ulica
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Ulica Pokątna zmieniła się. Kolorowe, błyszczące witryny, które przedstawiały księgi zaklęć, składniki eliksirów i kociołki, były niewidoczne, ukryte pod przyklejonymi na nich wielkimi ministerialnymi plakatami. Większość tych posępnych fioletowych afiszy z zasadami bezpieczeństwa była powiększoną wersją broszur, które rozsyłano latem, a inne przedstawiały ruszające się czarno-białe fotografie znanych przestępców przebywających na wolności. Kilka witryn było zabitych deskami, w tym ta należąca do Lodziarni Floriana Fortescue. Z drugiej strony ulicy rozstawiono wiele podniszczonych straganów. Najbliższy, stojący przed księgarnią "Esy i Floresy", pod pasiastą, poplamioną markizą miał kartonowy szyld przypięty z przodu:
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
AMULETY
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
Zima, zima i po zimie. Ulubiona pora roku Majesty minęła tak szybko, że nawet nie zdołała dostatecznie pomarudzić na ciężkie warunki treningowe, które tak właściwie... Prawie wcale jej nie przeszkadzały - jojczenie na wszystko było po prostu jej klasyczną cechą charakteru, którą większość jej znajomych i rodziny zdołała już przełknąć. Carrow lubiła klimat zimowo-świąteczny i nieprawdopodobnie zasmucała ją wizja nadchodzącego lata i wysokich temperatur.
Ale przecież nie samym żalem człowiek żyje. Kwestia pory roku nie była aż tak istotna, by przez nią umartwiać się w czterech ścianach, gdy... No właśnie, przecież tak wiele rzeczy Carrow lubiła jeszcze robić! Muzyka, jazz, zakupy w domach mody - same przyjemności, które mogły jedynie powodować uśmiech na twarzach młodych dziewcząt. Dlatego zdając sobie sprawę z nadchodzącego wielkimi krokami nowego sezonu, postanowiła wyciągnąć pannę Burke... Gdziekolwiek, by tylko wyrwać swoją przyjaciółkę z zimowego letargu. W planach miała małe zakupy później kawę w jakiejś przyjemnej i eleganckiej kawiarence, a na koniec... Może znowu zakupy? Oczywiście wszystko to tylko po to, by wypytać Burke o jej narzeczeństwo i życiowe plany - czyli typowe plotki.
Latała pomiędzy straganami, chcąc jak najszybciej zobaczyć wszystko, co się dało - tylko i wyłącznie po to, by nie przegapić przypadkiem jakiejś "straganowej" perełki, chociaż akurat takie miejsca nie napawały młodej Carrow zachwytem. Nie przepadała za tłumami i ulicznym klimatem, wolała być obsługiwana na najwyższym poziomie, razem z kieliszkiem szampana i profesjonalną obsługą - w takich miejscach była gotowa zostawić naprawdę ogromne pieniądze. Wynonna snuła się za nią jak cień, będąc praktycznie niewzruszoną otaczającą ją rzeczywistością, która prawdopodobnie wyjątkowo ją nudziła. Do momentu, gdy jakiś krzykacz nie wzbudził powszechnego zainteresowania wszystkich przechodniów.
- Że też chce mu się tak wydzierać... - stwierdziła półszeptem w kierunku swojej towarzyszki, będąc jednocześnie całkowitym ignorantem w sprawach "całej tej nudnej polityki", którą uważała za kawałek tylko i wyłącznie męskiego świata. Carrowowie tak właściwie prawie w ogóle nie interesowali się polityką - bo i po co, skoro konie były takie cudowne? Mimo wszystko, Majesty poczuła się nieco niepewnie i szybkim ruchem dłoni sprawdziła, czy jej różdżka jest na właściwym miejscu w kieszenie. Przezorny zawsze ubezpieczony?
Ale przecież nie samym żalem człowiek żyje. Kwestia pory roku nie była aż tak istotna, by przez nią umartwiać się w czterech ścianach, gdy... No właśnie, przecież tak wiele rzeczy Carrow lubiła jeszcze robić! Muzyka, jazz, zakupy w domach mody - same przyjemności, które mogły jedynie powodować uśmiech na twarzach młodych dziewcząt. Dlatego zdając sobie sprawę z nadchodzącego wielkimi krokami nowego sezonu, postanowiła wyciągnąć pannę Burke... Gdziekolwiek, by tylko wyrwać swoją przyjaciółkę z zimowego letargu. W planach miała małe zakupy później kawę w jakiejś przyjemnej i eleganckiej kawiarence, a na koniec... Może znowu zakupy? Oczywiście wszystko to tylko po to, by wypytać Burke o jej narzeczeństwo i życiowe plany - czyli typowe plotki.
Latała pomiędzy straganami, chcąc jak najszybciej zobaczyć wszystko, co się dało - tylko i wyłącznie po to, by nie przegapić przypadkiem jakiejś "straganowej" perełki, chociaż akurat takie miejsca nie napawały młodej Carrow zachwytem. Nie przepadała za tłumami i ulicznym klimatem, wolała być obsługiwana na najwyższym poziomie, razem z kieliszkiem szampana i profesjonalną obsługą - w takich miejscach była gotowa zostawić naprawdę ogromne pieniądze. Wynonna snuła się za nią jak cień, będąc praktycznie niewzruszoną otaczającą ją rzeczywistością, która prawdopodobnie wyjątkowo ją nudziła. Do momentu, gdy jakiś krzykacz nie wzbudził powszechnego zainteresowania wszystkich przechodniów.
- Że też chce mu się tak wydzierać... - stwierdziła półszeptem w kierunku swojej towarzyszki, będąc jednocześnie całkowitym ignorantem w sprawach "całej tej nudnej polityki", którą uważała za kawałek tylko i wyłącznie męskiego świata. Carrowowie tak właściwie prawie w ogóle nie interesowali się polityką - bo i po co, skoro konie były takie cudowne? Mimo wszystko, Majesty poczuła się nieco niepewnie i szybkim ruchem dłoni sprawdziła, czy jej różdżka jest na właściwym miejscu w kieszenie. Przezorny zawsze ubezpieczony?
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wykrzykiwane przez czarodzieja hasła niewątpliwie godziły w dobre imię Ministerstwa Magii. Na początku zdawały się być niegroźną próbą manifestacji własnych poglądów, lecz szybko przerodziły się w zgromadzenie, które nie miało prawa skończyć się bezpiecznie. Czarodzieje i czarownice zgromadzeni na ulicy rzucali coraz to bardziej niechętne spojrzenia w kierunku mężczyzny. Ten jednak nie przejmował się i wkładał jeszcze większy wysiłek w swoje bezcelowe krzyki. I tak już odniósł sukces. Skupił na sobie uwagę społeczeństwa i chełpił się tym jak paw swoim ogonem. To on nadawał kierunek temu, czym miał żyć czarodziejski Londyn.
Tak głośna inicjatywa zgromadziła wokół krzykacza spory i dość ciasny tłum, w którego centrum znalazła się Victoria oraz towarzyszący jej Marcel. Nieco dalej w podobnej sytuacji przyszło stanąć Wynonnie i Majesty, którym z racji bycia damami nie wypadało rozpychać się łokciami. Cała czwórka tkwiła na widoku, wyraźnie odznaczając się swoim bogatym oraz niecodziennym dla ulicy Pokątnej odzieniem w taki sposób, iż krzykacz znajdujący się w środku zgromadzonego wokół tłumu objął ich spojrzeniem bez najmniejszego problemu. Odważył się nawet podejść bliżej, obrzucając pogardliwym spojrzeniem, nim jął krzyczeć: — Szlachetnie urodzeni przed nami! Chylcie głowy, nim każą was zabić! Gardzą nami i próbują zabronić używania magii! To im ulegają ci, którzy powinni nas chronić! — krzyczał podburzając tłum w nieszczególnie umiejętny sposób, jednak znalazł się ktoś odważny, kto wypchnął Marcela z tłumu, nie przejmując się jego losem. Rzecz jasna tak nie mogło być. Tłum nie wyglądał na przychylnie nastawiony, a dalsze wrzaski pełne obelg mogły doprowadzić do tragedii.
Z drugiej strony, gdzie tłum nie sięgał aż tak bardzo, Harriett przypadła rola niani. Jej prosty cel zdobycia potrzebnych składników zszedł na dalszy plan wraz z pojawieniem się chłopca ciągnącego ją za rękaw.
— Proszę pani, moja mama potrzebuje pomocy — mówił cichym, zlęknionym głosem, szarpiąc ją w kierunku szerokiej uliczki prowadzącej z dala Pokątnej. — Proszę jej pomóc — powtarzał rozpaczliwie, szarpiąc ją coraz bardziej natarczywie. Był przy tym zlękniony tak, iż żadna matka nie mogła odmówić pomocy. Ale czy Harriet stać było na ten gest? Wprawdzie wszystko działo się na oczach Raidena i Rowan, którym udało się uniknąć pierwszego starcia z tłumem, lecz chęć wsparcia dziecka oznaczała pozwolenie gawiedzi na rozprawienie się z niewinnymi przedstawicielami arystokracji. To do nich należało podjęcie dostatecznie ważnej decyzji. Jednak czy potrafili dokonać tej właściwej?
|Na każdą próbę reakcji z tłumem, dzieckiem czy krzyczącym czarodziejem w jakikolwiek sposób obowiązuje was rzut kością k100. Harriett, jeśli zdecydujesz się pójść za dzieckiem, rzut nie jest konieczny.
Na odpis macie 48h.
Tak głośna inicjatywa zgromadziła wokół krzykacza spory i dość ciasny tłum, w którego centrum znalazła się Victoria oraz towarzyszący jej Marcel. Nieco dalej w podobnej sytuacji przyszło stanąć Wynonnie i Majesty, którym z racji bycia damami nie wypadało rozpychać się łokciami. Cała czwórka tkwiła na widoku, wyraźnie odznaczając się swoim bogatym oraz niecodziennym dla ulicy Pokątnej odzieniem w taki sposób, iż krzykacz znajdujący się w środku zgromadzonego wokół tłumu objął ich spojrzeniem bez najmniejszego problemu. Odważył się nawet podejść bliżej, obrzucając pogardliwym spojrzeniem, nim jął krzyczeć: — Szlachetnie urodzeni przed nami! Chylcie głowy, nim każą was zabić! Gardzą nami i próbują zabronić używania magii! To im ulegają ci, którzy powinni nas chronić! — krzyczał podburzając tłum w nieszczególnie umiejętny sposób, jednak znalazł się ktoś odważny, kto wypchnął Marcela z tłumu, nie przejmując się jego losem. Rzecz jasna tak nie mogło być. Tłum nie wyglądał na przychylnie nastawiony, a dalsze wrzaski pełne obelg mogły doprowadzić do tragedii.
Z drugiej strony, gdzie tłum nie sięgał aż tak bardzo, Harriett przypadła rola niani. Jej prosty cel zdobycia potrzebnych składników zszedł na dalszy plan wraz z pojawieniem się chłopca ciągnącego ją za rękaw.
— Proszę pani, moja mama potrzebuje pomocy — mówił cichym, zlęknionym głosem, szarpiąc ją w kierunku szerokiej uliczki prowadzącej z dala Pokątnej. — Proszę jej pomóc — powtarzał rozpaczliwie, szarpiąc ją coraz bardziej natarczywie. Był przy tym zlękniony tak, iż żadna matka nie mogła odmówić pomocy. Ale czy Harriet stać było na ten gest? Wprawdzie wszystko działo się na oczach Raidena i Rowan, którym udało się uniknąć pierwszego starcia z tłumem, lecz chęć wsparcia dziecka oznaczała pozwolenie gawiedzi na rozprawienie się z niewinnymi przedstawicielami arystokracji. To do nich należało podjęcie dostatecznie ważnej decyzji. Jednak czy potrafili dokonać tej właściwej?
|Na każdą próbę reakcji z tłumem, dzieckiem czy krzyczącym czarodziejem w jakikolwiek sposób obowiązuje was rzut kością k100. Harriett, jeśli zdecydujesz się pójść za dzieckiem, rzut nie jest konieczny.
Na odpis macie 48h.
Na rozbrykanego kuguchara! Mężczyzna, który szarogęsił się na ulicy i wykrzykiwał dziwaczne hasła z bliska zdał się Marcelowi dużo bardziej groźny, niż z daleka. Nie ukrywał, że wcale nie podobało mu się zacieśnienie się kręgu - nawet nie zorientował się, gdy tłum ludzi zbierał się dookoła krzykacza, tym samym zmuszając również jego i Victorię do parcia na przód, w kierunku zupełnie przeciwnym do tego, w jakim chcieli się udać. Skandal! Parkinson zrobił oburzoną minę, lecz nie miał komu wylać swych żali, bo cała ta ciżba wolała słuchać jakiegoś samozwańczego przywódcy rebeliantów, niż jego! Już sam fakt poważnie go zaniepokoił i rozejrzał się dookoła bacznie, w poszukiwaniu śladu chociażby jednego przedstawiciela służb mundurowych. Nieważne, czy aurora, czy zwykłego funkcjonariusza czarodziejskiej policji; jak na złość jednak nikogo takiego nie wiedział. I wcale nie dlatego, że widoczność przysłaniali mu wyrośnięci mężczyźni - na Pokątnej po prostu brakowało kompetentnych strażników! Marcela obleciał strach, ale nie dał po sobie niczego poznać, mężnie wypinając pierś w przód i przybierający zacięty wyraz twarzy. Nie podobała mu się ani ta cała sytuacja (i co z ich zakupami? Co z nową kolekcją apaszek, co z dostawą spinek do mankietów?) , ani bojowe hasła, z wyraźną wrogością skandowane przez obszarpanego prowodyra. Nastawienie tłumu także zmieniło się w bodajże ułamku sekundy - czyżby pod wpływem badziewnej retoryki tego krasnala? - a Parkinson poczuł się w obowiązku, aby własnym ciałem zasłonić Victorię, choć mimowolnie z jego ust dobył się zduszony pisk, gdy nagle ich rozdzielono, a on wylądował w epicentrum zamieszania. Otoczony przez same nieprzyjazne twarze, wśród gęstniejącego powietrza oraz wirujących inwektyw, kierowanych ku całej szlachcie. Tylko za jakie grzechy, to właśnie Marcel stał się kozłem ofiarnym? Przecież on niczego nie zrobił! Nie znał żadnego z prostaczków, ani nawet nieformalnego przywódcy grupki buntowników... ale przecież oni musieli znać go!
-Och, nie przesadzajmy, nie przesadzajmy - zaczął, pewnym siebie głosem, choć miał ochotę skitrać swój szlachecki tyłek w jakiejś mysiej dziurze - to są... bardzo... bardzo mocne słowa - dodał - Nie chcę, żebyście się kłaniali. Wystarczy, że się uśmiechniecie! To proste! - zawołał, kończąc swą szaleńczą improwizację obłędnym, demonstracyjnym uśmiechem. Teraz już na pewno musieli rozpoznać w nim swojego ulubieńca, o jakim na pewno czytywali w Czarownicy. Kto wie, może rozda kilka(naście?set?) autografów, a wszystko rozejdzie się po kościach?
-Och, nie przesadzajmy, nie przesadzajmy - zaczął, pewnym siebie głosem, choć miał ochotę skitrać swój szlachecki tyłek w jakiejś mysiej dziurze - to są... bardzo... bardzo mocne słowa - dodał - Nie chcę, żebyście się kłaniali. Wystarczy, że się uśmiechniecie! To proste! - zawołał, kończąc swą szaleńczą improwizację obłędnym, demonstracyjnym uśmiechem. Teraz już na pewno musieli rozpoznać w nim swojego ulubieńca, o jakim na pewno czytywali w Czarownicy. Kto wie, może rozda kilka(naście?set?) autografów, a wszystko rozejdzie się po kościach?
Marcel Parkinson
Zawód : Doradca wizerunkowy "he he"
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Na górze wino
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
na dole dwa
jestem przystojny
soł chapeau bas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Marcel Parkinson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Zdawało się, że ominiemy to całe zamieszaniem bokiem i gdy tylko znajdziemy się trochę dalej, albo wejdziemy do kolejnego sklepu, postać owego mężczyzny wyleci nam z pamięci szybciej, niż byśmy myśleli, że tak się stanie. W końcu koronki i piękne nowe buty potrafiły zająć wszelkie myśli i nie tylko Marcelowi przychodziło to z niesamowitą łatwością. Jednak coś poszło nie tak, a my zamiast oddalać się dziwnym trafem razem z całym tłumem zaczęliśmy zbliżać się, by nagle stanąć w samym centrum.
Nie ukrywałam swojego zdziwienia, nie rozumiejąc dlaczego słowa owego mężczyzny przyciągnęły tak wielką zgraję ludzi. Przecież prawił jakże nieodpowiednie na te miejsce i na tę chwilę słowa i nikt, jeśli nie chciał mieć problemów, raczej nie powinien brać w tym udziału. A ci czarodzieje lgnęli do niego jak muchy do miodu. Może widzieli w nim swojego rodzaju przywódcę, który nie boi się powiedzieć tego, o czym, prawie wszyscy, myśleli?
Nie zwróciłam uwagi, póki co, na to, czy oprócz mnie i Marcela był tu ktoś jeszcze znajomy. Skupiłam raczej swój wzrok na człowieku, który podszedł do nas bliżej i zaczął wykrzykiwać te jakże oskarżające nas słowa. Jakbyśmy byli winni całemu złu. A ja przecież nie kazałam nikogo zabijać, ani nikt nie musiał mi się kłaniać o ile sam nie wchodził mi w drogę. Od zawsze było tak, że byli ludzie wyżej i niżej położeni, ale sztuką było zaakceptować wyższość kogoś nad sobą, a owy mężczyzna chyba miał z tym problemy.
- Co za paskudne brednie - wycedziłam jedynie.
Póki Marcel był blisko mnie czułam się bezpiecznie, jednak gdy ktoś go popchnął, a ja nagle, zdawało się, że zostałam sama, obleciał mnie strach. Czuć było, że po słowach tego mężczyzny, ludzie dookoła nas nie są zbyt przychylnie nastawieni. Czułam wrogość i nie miłe komentarze za plecami.
- Proszę mnie wypuścić, zgromadzenia na ulicy Pokątnej są nielegalne - powiedziałam tak, aby osoby które stały najbliżej mnie usłyszały.
Rozejrzałam się niepewnie szukając pomocy. Ujrzałam lady Carrow i lady Burke, rzucając im wystraszone spojrzenie. Chciałam się jak najszybciej wydostać z tego tłumu.
- Puśćcie mnie - odwróciłam się w stronę tłumu, z zamiarem przejścia przez zgromadzenie i wyjścia z jego centrum.
Nie ukrywałam swojego zdziwienia, nie rozumiejąc dlaczego słowa owego mężczyzny przyciągnęły tak wielką zgraję ludzi. Przecież prawił jakże nieodpowiednie na te miejsce i na tę chwilę słowa i nikt, jeśli nie chciał mieć problemów, raczej nie powinien brać w tym udziału. A ci czarodzieje lgnęli do niego jak muchy do miodu. Może widzieli w nim swojego rodzaju przywódcę, który nie boi się powiedzieć tego, o czym, prawie wszyscy, myśleli?
Nie zwróciłam uwagi, póki co, na to, czy oprócz mnie i Marcela był tu ktoś jeszcze znajomy. Skupiłam raczej swój wzrok na człowieku, który podszedł do nas bliżej i zaczął wykrzykiwać te jakże oskarżające nas słowa. Jakbyśmy byli winni całemu złu. A ja przecież nie kazałam nikogo zabijać, ani nikt nie musiał mi się kłaniać o ile sam nie wchodził mi w drogę. Od zawsze było tak, że byli ludzie wyżej i niżej położeni, ale sztuką było zaakceptować wyższość kogoś nad sobą, a owy mężczyzna chyba miał z tym problemy.
- Co za paskudne brednie - wycedziłam jedynie.
Póki Marcel był blisko mnie czułam się bezpiecznie, jednak gdy ktoś go popchnął, a ja nagle, zdawało się, że zostałam sama, obleciał mnie strach. Czuć było, że po słowach tego mężczyzny, ludzie dookoła nas nie są zbyt przychylnie nastawieni. Czułam wrogość i nie miłe komentarze za plecami.
- Proszę mnie wypuścić, zgromadzenia na ulicy Pokątnej są nielegalne - powiedziałam tak, aby osoby które stały najbliżej mnie usłyszały.
Rozejrzałam się niepewnie szukając pomocy. Ujrzałam lady Carrow i lady Burke, rzucając im wystraszone spojrzenie. Chciałam się jak najszybciej wydostać z tego tłumu.
- Puśćcie mnie - odwróciłam się w stronę tłumu, z zamiarem przejścia przez zgromadzenie i wyjścia z jego centrum.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Victoria Parkinson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Nie mógł zbyt długo stać pod sklepem, bo zaraz ktoś na niego wpadł i gdy usłyszał znajomy, bardzo znajomy głos, przeniósł spojrzenie na przechodnia i pomógł się podnieść niezdarnej Rowan.
- No, jak widać ja - odparł z lekkim uśmiechem, po czym znowu wrócił spojrzeniem do krzykacza. Może i zgodziłby się z jego słowami, ale to podchodziło już pod fanatyzm i podburzanie ludności. Jego hasła nie były politycznym dialogiem, a otwartym atakiem. - Nie wyjdzie z tego nic dobrego - odpowiedział na słowa Yaxley, zerkając na nią krótko. Naprawdę zaczynało się robić gorąco. Szczególnie gdy mężczyzna zaczął coś mówić o szlachetnie urodzonych. Raiden zmarszczył brwi, zerkając na tyle na ile było można w środek gromadzącego się już tłumu. Zobaczył parę lepiej ubranych kobiet i... Jakąś piszczącą brzydką dziewczynkę? Uniósł brwi nie wiedząc jakiej płci był ten osobnik, jednak nie wyglądał na kogoś, kto poradziłby sobie z problemem narastającego napięcia. No, tak... Słysząc jego słowa, zdecydowanie nie miał umiejętności, która nazywała się nie prowokuj tłumu. Carter ukrył twarz w dłoni, przejeżdżając nią po policzkach jakby próbował na spokojnie przetrawić, co się tam działo. Widział, że blondynka stojąca niedaleko tego dziewczynka próbowała jakoś ratować sytuację. Zaraz jednak jego uwagę przykuł głos małego dziecka. Odszukał je spojrzeniem i zobaczył zmartwioną buzię chłopca, proszącego o pomoc. Z jednej strony Raiden miał co raz bardziej natarczywy tłum, a z drugiej kilkulatka w tarapatach. Co za beznadziejna sytuacja. Normalnie zostawiłby tych całych arystokratów i poszedł pomóc dziecku, ale krzykacz nie dawał za wygraną. Jeszcze chwila i mogło być nieprzyjemnie. - Musimy się rozdzielić - rzucił krótko do Rowan i skierował się w stronę tłumu. Z wewnątrz dostanie się do oka cyklonu nie było takie proste jakby się myślało.
- No, jak widać ja - odparł z lekkim uśmiechem, po czym znowu wrócił spojrzeniem do krzykacza. Może i zgodziłby się z jego słowami, ale to podchodziło już pod fanatyzm i podburzanie ludności. Jego hasła nie były politycznym dialogiem, a otwartym atakiem. - Nie wyjdzie z tego nic dobrego - odpowiedział na słowa Yaxley, zerkając na nią krótko. Naprawdę zaczynało się robić gorąco. Szczególnie gdy mężczyzna zaczął coś mówić o szlachetnie urodzonych. Raiden zmarszczył brwi, zerkając na tyle na ile było można w środek gromadzącego się już tłumu. Zobaczył parę lepiej ubranych kobiet i... Jakąś piszczącą brzydką dziewczynkę? Uniósł brwi nie wiedząc jakiej płci był ten osobnik, jednak nie wyglądał na kogoś, kto poradziłby sobie z problemem narastającego napięcia. No, tak... Słysząc jego słowa, zdecydowanie nie miał umiejętności, która nazywała się nie prowokuj tłumu. Carter ukrył twarz w dłoni, przejeżdżając nią po policzkach jakby próbował na spokojnie przetrawić, co się tam działo. Widział, że blondynka stojąca niedaleko tego dziewczynka próbowała jakoś ratować sytuację. Zaraz jednak jego uwagę przykuł głos małego dziecka. Odszukał je spojrzeniem i zobaczył zmartwioną buzię chłopca, proszącego o pomoc. Z jednej strony Raiden miał co raz bardziej natarczywy tłum, a z drugiej kilkulatka w tarapatach. Co za beznadziejna sytuacja. Normalnie zostawiłby tych całych arystokratów i poszedł pomóc dziecku, ale krzykacz nie dawał za wygraną. Jeszcze chwila i mogło być nieprzyjemnie. - Musimy się rozdzielić - rzucił krótko do Rowan i skierował się w stronę tłumu. Z wewnątrz dostanie się do oka cyklonu nie było takie proste jakby się myślało.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
The member 'Raiden Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Właśnie dlatego Wynonna Burke nie lubiła wyjść w miejsca publiczne. Właśnie dlatego też nie lubiła ludzi, czy może raczej po prostu unikała obcowania z nimi. W ł a ś n i e d l a t e g o.[i] Na co komu potrzebne były nowe broszki do sukienki kiedy to można było spokojnie wieść życie bez niej? Po kiego łazić i próbować ciast z straganów skoro wystarczyło skorzystać z jedzenia które miało się w swoich włościach.
A jednak zawsze ulegała Carrowom. Mieli jakąś dziwną zdolność do rozbrajania jej odrobinę bardziej niż reszta społeczeństwa przez co ulegała namowom zarówno Majesty jak i Inary gdy któraś z nich wyciągała ją powtarzając jakieś banialuki o uspołecznianiu Wynonny.
A jednak teraz chętnie, głośno i gorzko zaśmiałaby się im w twarz z krótkim [i]a nie mówiłam? bowiem od zawsze wiedziała że niekorzystna jest asymilacja ze społeczeństwem, zwłaszcza na jakiejś gwarnej ulicy. Oczywiście zaśmiałaby się, gdyby w ogóle śmiała się kiedyś. Ale fakt był faktem – znalazły się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Szczęście w nieszczęściu że żądny krwi tłum skupił się na razie na przedstawicielach rodu Parkinson w czym Wynonna znalazła nikły blask nadziei – może skupieni tamtą dwójką nie zauważą jak ona z przyjaciółką u boku spróbują wydostać się z tłumu. Złapała więc Majesty za łokieć dokładnie w tym samym momencie w którym dostrzegła wołające o pomoc i pełne strachu spojrzenie lady Parkinson. Nie była służbistką, a jej umiejętność funkcjonowania w życiu opierała się na prostej zasadzie logiki w której w obecnym momencie nie mogła znaleźć żadnych dobrych stron które mogłyby wyniknąć z próby pomocy Victorii. Stanięcie w ich obronie skupiłoby na nich uwagę tłumu co jednocześnie tylko jeszcze bardziej pogrążyłoby próbę uniknięcia zwady i dostania się do domu. Nie miała zamiaru pomagać – przepychanki z tłumem, choć uporczywe, raczej nie bywały groźne. Jednak w atmosferze wyczuwać można była dziwną nutę, której smaku Wynonna wcześniej nie zaznała. Pociągnęła Carrow za łokieć dając jej znać że to najwyższy czas by ewakuować się do posiadłości jednej z nich i mając nadzieję że w Majesty nie obudzi się obrońca uciemiężonych szlacheckich serc i nie odezwie się zwracając na nie uwagę. Albo – O ZGROZO – nie postanowi pomóc Victorii i Marcelowi tym samym wrzucając je w sam środek tej bzdurnej i mało interesującej potyczki między karłowatym czarodziejem a Parkinsonami.
A jednak zawsze ulegała Carrowom. Mieli jakąś dziwną zdolność do rozbrajania jej odrobinę bardziej niż reszta społeczeństwa przez co ulegała namowom zarówno Majesty jak i Inary gdy któraś z nich wyciągała ją powtarzając jakieś banialuki o uspołecznianiu Wynonny.
A jednak teraz chętnie, głośno i gorzko zaśmiałaby się im w twarz z krótkim [i]a nie mówiłam? bowiem od zawsze wiedziała że niekorzystna jest asymilacja ze społeczeństwem, zwłaszcza na jakiejś gwarnej ulicy. Oczywiście zaśmiałaby się, gdyby w ogóle śmiała się kiedyś. Ale fakt był faktem – znalazły się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Szczęście w nieszczęściu że żądny krwi tłum skupił się na razie na przedstawicielach rodu Parkinson w czym Wynonna znalazła nikły blask nadziei – może skupieni tamtą dwójką nie zauważą jak ona z przyjaciółką u boku spróbują wydostać się z tłumu. Złapała więc Majesty za łokieć dokładnie w tym samym momencie w którym dostrzegła wołające o pomoc i pełne strachu spojrzenie lady Parkinson. Nie była służbistką, a jej umiejętność funkcjonowania w życiu opierała się na prostej zasadzie logiki w której w obecnym momencie nie mogła znaleźć żadnych dobrych stron które mogłyby wyniknąć z próby pomocy Victorii. Stanięcie w ich obronie skupiłoby na nich uwagę tłumu co jednocześnie tylko jeszcze bardziej pogrążyłoby próbę uniknięcia zwady i dostania się do domu. Nie miała zamiaru pomagać – przepychanki z tłumem, choć uporczywe, raczej nie bywały groźne. Jednak w atmosferze wyczuwać można była dziwną nutę, której smaku Wynonna wcześniej nie zaznała. Pociągnęła Carrow za łokieć dając jej znać że to najwyższy czas by ewakuować się do posiadłości jednej z nich i mając nadzieję że w Majesty nie obudzi się obrońca uciemiężonych szlacheckich serc i nie odezwie się zwracając na nie uwagę. Albo – O ZGROZO – nie postanowi pomóc Victorii i Marcelowi tym samym wrzucając je w sam środek tej bzdurnej i mało interesującej potyczki między karłowatym czarodziejem a Parkinsonami.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
The member 'Wynonna Burke' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Nie chciała słuchać, a słowa ulicznego podżegacza nieprzyjemnie raniły jej błony bębenkowe. Nie chciała dołączać do zgromadzenia - legalnego czy też nie, to nie miało większego znaczenia, gdy nie pragnęła w nim uczestniczyć, a jednak krąg dookoła krzykacza w tajemniczy sposób się zacieśnił, wciągając ją odrobinę bliżej centrum wydarzeń. Lovegood cofnęła się gwałtownie o krok, gdy uwaga wszystkich przeniosła się ze wspólnego przytakiwania aktom dezaprobaty dla Ministerstwa na obecnych na Pokątnej szlachetnie urodzonych, który nagle znaleźli się w skrajnie niekomfortowej sytuacji pełnej ekspozycji i ograniczonej mobilności. Jasnowłosa wychyliła się nieco ponad głowy zebranych, by korzystając z uroków ponadprzeciętnego wzrostu, spróbować dojrzeć twarze przedstawicieli błękitnej krwi. Serce dudniło jej głucho w piersi, czy na widelcu znalazł się ktoś z jej znajomych? Była za daleko (bezpieczny dystans czy przeszkoda?), by uzyskać stuprocentową pewność, gdy kolejne osoby w tłumie przemieszczały się i zasłaniały jej widok. Cofnęła się o kolejny krok, chcąc znaleźć się na zupełnych obrzeżach zgromadzenia, by następnie pospiesznie się od niego oddalić, w miejscu jednak zatrzymało ją pociągnięcie za rękaw.
Zdziwienie przemknęło przez jej twarz, gdy spojrzeniem poszukiwała źródła nowego bodźca - po chwili spostrzegła przerażonego chłopca, którego głos ledwie się przebijał przez wszechobecny hałas i pokrzykiwania. Zmarszczyła brwi na ułamek sekundy, pochylając się nieco w kierunku dziecka, by słyszeć je lepiej. Była matką, chłopiec wydawał się być niewiele starszy od jej własnego syna, jakże więc mogłaby tak po prostu odwrócić się na pięcie i zignorować prośbę o pomoc?
- Gdzie jest twoja mama? Co się jej stało? - zapytała pospiesznie, próbując uzyskać więcej informacji na temat tego, z czym miała się zmierzyć - była bardziej niż skłonna, by podążyć w nieznanym kierunku za dzieckiem, które próbowała uspokoić, ciepłym tonem zapewniając je o tym, że zrobi wszystko, żeby pomóc jego mamie.
Zdziwienie przemknęło przez jej twarz, gdy spojrzeniem poszukiwała źródła nowego bodźca - po chwili spostrzegła przerażonego chłopca, którego głos ledwie się przebijał przez wszechobecny hałas i pokrzykiwania. Zmarszczyła brwi na ułamek sekundy, pochylając się nieco w kierunku dziecka, by słyszeć je lepiej. Była matką, chłopiec wydawał się być niewiele starszy od jej własnego syna, jakże więc mogłaby tak po prostu odwrócić się na pięcie i zignorować prośbę o pomoc?
- Gdzie jest twoja mama? Co się jej stało? - zapytała pospiesznie, próbując uzyskać więcej informacji na temat tego, z czym miała się zmierzyć - była bardziej niż skłonna, by podążyć w nieznanym kierunku za dzieckiem, które próbowała uspokoić, ciepłym tonem zapewniając je o tym, że zrobi wszystko, żeby pomóc jego mamie.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miał to być najzwyklejszy w świecie wypad na Pokątną, ale jak widać szczęście jej "dopisuje". Nigdy by się nie spodziewała, że na początku małe zbiegowisko przerodzi się w coś takiego. To już nie były żarty. Ludzie stawali się wręcz agresywni, a z każdą chwilą ich liczba rosła. Mogło dojść do zamieszek. Stanęła lekko na palcach aby dojrzeć na to co się dzieje w centrum wydarzeń zburzonego tłumu. Tak jak sądziła nie wyglądało to najlepiej, a w sercu tego wszystkiego stali szlachetnie urodzeni czysto krwiści czarodzieje. Zaraz później odwróciła głowę słysząc głos małego dziecka. Zmarszczyła czoło na jego słowa. Jeszcze tego brakowało.
Czuła się rozdarta pomiędzy pomocą Lady Parkinson, która dostrzegła ją w tym całym zbiegowisku i reszcie arystokratów, a Harriett i małemu chłopcu. Starała się myśleć logicznie. Jest szlachcianką, nie miałaby żadnego głosu przebicia w tym towarzystwie, siły tym bardziej. Raiden z kolei jest funkcjonariuszem.Co prawda tamci mają dość sporą przewagę liczbową, ale gdy zobaczą służby porządkowe powinni się chyba uspokoić, prawda? Za to znała się trochę na magii leczniczej, o ile jej staż we Francji nie poszedł na marne, przez co może byłaby w stanie pomóc matce chłopca. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo z Raidenem, na którego słowa jedynie kiwnęła głową i rozdzielili się. On udał się w stronę tłumu, a ona zaś podbiegła do Lady Lovegood omijając kilka kolejnych osób zmierzających w stronę zbiegowiska.
-Może będę mogła pomóc.-Powiedziała rzucając zmartwione spojrzenie to raz chłopcu, to Lady.
Czuła się rozdarta pomiędzy pomocą Lady Parkinson, która dostrzegła ją w tym całym zbiegowisku i reszcie arystokratów, a Harriett i małemu chłopcu. Starała się myśleć logicznie. Jest szlachcianką, nie miałaby żadnego głosu przebicia w tym towarzystwie, siły tym bardziej. Raiden z kolei jest funkcjonariuszem.Co prawda tamci mają dość sporą przewagę liczbową, ale gdy zobaczą służby porządkowe powinni się chyba uspokoić, prawda? Za to znała się trochę na magii leczniczej, o ile jej staż we Francji nie poszedł na marne, przez co może byłaby w stanie pomóc matce chłopca. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo z Raidenem, na którego słowa jedynie kiwnęła głową i rozdzielili się. On udał się w stronę tłumu, a ona zaś podbiegła do Lady Lovegood omijając kilka kolejnych osób zmierzających w stronę zbiegowiska.
-Może będę mogła pomóc.-Powiedziała rzucając zmartwione spojrzenie to raz chłopcu, to Lady.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 12.10.16 5:56, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Rowan Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Mogło się wydawać, że lady Carrow lubiła łamać wszelakie zasady, niezależnie od sytuacji robiąc po prostu to, na co miała ochotę. Jednak co się tyczyło dekretów... Na samą myśl o polityce i ministerstwie, Majesty dostawała gęsiej skórki. Jak na zwykłą, szarą szlachciankę przystało, była w pewien sposób egoistyczna i trzymała się od tak niebezpiecznych prowokacji z daleka. Atmosfera wrzała i najwyraźniej naprawdę niewiele brakowało, by niebawem został złamany i drugi dekret...
A Carrow nie mogła sobie pozwolić na obronę niewieścich serc, bo... Tak właściwie to sama takową niewiastą była, a kto w obecnych czasach przejąłby się jej krzykami i tłumaczeniami "Nie, ten mały człowiek nie ma racji!". Wolała nie myśleć co powiedziałby jej ojciec o udziale w takiej maskaradzie, do tego na Pokątnej i to z ludźmi, którzy w jego oczach z pewnością nie byli warci jakiejkolwiek reakcji czy uwagi.
Jedynym problemem było niestety to, że... No cóż, nieco ugrzęzły w tym zacnym tłumie. Czując mocne szarpnięcie za ramię nawet w minimalnym stopniu nie stawiała oporu - miała ochotę ewakuować się z tego miejsca jak najszybciej i nie narażać siebie i Wynonny na jakiekolwiek komplikacje. Szczególnie, że to wszystko zdarzyło się z jej winy. Chociaż jak można winić kogokolwiek za chęć zakupów i wyjścia do świata?...
Z naprawdę sporymi wyrzutami sumienia oderwała wzrok od wystraszonej twarzy Victorii, podążając za Burke. Tylko, że w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, wcale nie miała zamiaru Pokątnej opuszczać - wręcz przeciwnie, miała nadzieję, że znajdzie sposób, by w jakiś racjonalny sposób pomóc Parkinsonom - ostatecznie wobec lady Victorii miała pewien dług wdzięczności do spłacenia.
A Carrow nie mogła sobie pozwolić na obronę niewieścich serc, bo... Tak właściwie to sama takową niewiastą była, a kto w obecnych czasach przejąłby się jej krzykami i tłumaczeniami "Nie, ten mały człowiek nie ma racji!". Wolała nie myśleć co powiedziałby jej ojciec o udziale w takiej maskaradzie, do tego na Pokątnej i to z ludźmi, którzy w jego oczach z pewnością nie byli warci jakiejkolwiek reakcji czy uwagi.
Jedynym problemem było niestety to, że... No cóż, nieco ugrzęzły w tym zacnym tłumie. Czując mocne szarpnięcie za ramię nawet w minimalnym stopniu nie stawiała oporu - miała ochotę ewakuować się z tego miejsca jak najszybciej i nie narażać siebie i Wynonny na jakiekolwiek komplikacje. Szczególnie, że to wszystko zdarzyło się z jej winy. Chociaż jak można winić kogokolwiek za chęć zakupów i wyjścia do świata?...
Z naprawdę sporymi wyrzutami sumienia oderwała wzrok od wystraszonej twarzy Victorii, podążając za Burke. Tylko, że w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, wcale nie miała zamiaru Pokątnej opuszczać - wręcz przeciwnie, miała nadzieję, że znajdzie sposób, by w jakiś racjonalny sposób pomóc Parkinsonom - ostatecznie wobec lady Victorii miała pewien dług wdzięczności do spłacenia.
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Majesty Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Główna ulica
Szybka odpowiedź