Wydarzenia


Ekipa forum
Główna ulica
AutorWiadomość
Główna ulica [odnośnik]02.12.12 0:17
First topic message reminder :

Główna ulica

Ulica Pokątna zmieniła się. Kolorowe, błyszczące witryny, które przedstawiały księgi zaklęć, składniki eliksirów i kociołki, były niewidoczne, ukryte pod przyklejonymi na nich wielkimi ministerialnymi plakatami. Większość tych posępnych fioletowych afiszy z zasadami bezpieczeństwa była powiększoną wersją broszur, które rozsyłano latem, a inne przedstawiały ruszające się czarno-białe fotografie znanych przestępców przebywających na wolności. Kilka witryn było zabitych deskami, w tym ta należąca do Lodziarni Floriana Fortescue. Z drugiej strony ulicy rozstawiono wiele podniszczonych straganów. Najbliższy, stojący przed księgarnią "Esy i Floresy", pod pasiastą, poplamioną markizą miał kartonowy szyld przypięty z przodu:

AMULETY
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom

Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Główna ulica - Page 30 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Główna ulica [odnośnik]17.08.18 13:57
Cóż, trochę szkoda, że uważano go za kłamcę - sam sobie na szczęście nie miał nic do zarzucenia. A już z pewnością nie kłamstwo - głównie dlatego, że był święcie przekonany co do prawdziwości swoich słów. Tak samo jak co do tego, że w Azkabanie kraty były tak wąskie, że nawet mysz by się nie przecisnęła, a co dopiero dziecko. Tak czy siak nie było sensu się o to kłócić, szczególnie z Heathem. Tak naprawdę żaden z nich w tym konkretnym więzieniu nigdy (na szczęście) nie był.
Obaj się pogubili. Ciężko stwierdzić jak to o nich świadczyło... ale może wyjdzie im to na dobre akurat. No... niekoniecznie dla Joeya, bo jeśli Ayden się dowie, że Wright przekonał Heatha do przyszłej kariery jako obrońcy Kuraków... żeby go za to nie posadził na ławce rezerwowych! No, ale tym to się będzie martwił potem. Tak samo jak faktem, że zapewne nie spotka się z Heathem na boisku. Cóż, nikt nigdy nie mówił, że Joe należy do ogarniętych osób, a jak już to wręcz odwrotnie.
A czy pójdą do lodziarni? Joe już miał coś odpowiedzieć, ale poczuł w ustach krwawy posmak. Charknął niezbyt elegancko i splunął na ulicę, faktycznie - krwią. Czując też strużkę wypływającą z nosa otarł ją wierzchem posiniałej dłoni...
- Niech to ponurak - mruknął przekleństwo widząc czerwoną posokę. - Co do Salazara...? - dodał lekko zdezorientowany, ale zaraz wyciągnął z kieszeni kraciastą chustkę przytknął ją sobie do nosa. Jeszcze chyba w życiu krew sama z siebie nie puściła mu się z nosa! Dziwna sprawa. Tym bardziej podejrzana, że wciąż czuł smak krwi w ustach (bo sinych plam na rękach oczywiście nie zauważył).
- Tylko już żadnego obrażania wujka - zastrzegł trochę stłumionym przez chustkę przy twarzy głosem. - Zdenerwowałem się i widzisz co się stało - dodał, choć tym razem kryjąc cień uśmiechu za kraciastym materiałem. Tak, żartował sobie.
- Chodź, może Flo będzie tak dobra i użyczy mi trochę lodu, to sobie do nosa przyłożę - powiedział jeszcze i skinąwszy głową w odpowiednią stronę, ruszył prosto do Lodziarni Rodzeństwa Fortescue. Ha! Nawet popisał się znajomością zagadnień medycznych! Niestety tylko dzięki częstym urazom swojego kinola.

[ztx2?]



Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Główna ulica [odnośnik]26.08.18 22:24
13.07.56

Trzynaście razy zdarzyło mu się słuchać narzekań dotyczących pogody. Pozwoliło mu to stwierdzić, że niektórym przeszkadzała zmącony przez anomalię cykl natury. Lato, co prawda, odważnie wyszarpywało się z wnyków dzikiej magii za dnia, lecz siły wytracało szybko tuż po zachodzie słońca sprawiając, że noce i same poranki wciąż zaskakiwały chłodem. Było jednak w tym coś ujmującego. W tej przeciągniętej wczesnej wiośnie. Niby znak od walącego się świata. Podszept próbujący przekazać, że jest jeszcze czas na zasiew mogący zrodzić w przyszłości nowy plon. Nie przerywając spaceru zastanowił się czy czy było jednak coś czego kiełkowania by wyczekiwał. Zamyślił się, a chłodne poranne powietrze owiewało jego twarz niby w naglącym otrzeźwieniu. I może to był błąd - oddawać się myślom lotnym, wiotkim, odrywającym od ziemi po której w rzeczywistości chwilę wcześniej stąpał. Gdyby nie to prawdopodobnie zauważyłby czarodzieja, który wyłonił się nagle zza przecinającej Pokątną uliczki. Nie wpadłby na niego. Nie wytrącił mu z dłoni pakunków. Nie dotknął czegoś przeklętego. Prawdopodobnie również nie byłby w tym momencie żabą w stronę której owy przechodzień wyplatał wiązankę przekleństw po której zniknął równie nagle jak się pojawił zostawiając go samego sobie. Oczywiście po zdezorientowaniu nastał czas na panikę. Nowe wcielenie było kłopotliwe bo bardzo delikatne. Udał się skocznymi krokami pod ścianę jednej z licznie otulających ulicę kamienic mając nadzieję, że nie stanie się ofiarą żadnego kota. Przynajmniej dopóki słońce nie wzniesie się wyżej miał być to jedno z większych na tę chwilę zagrożeń.
- Przepraszam! Droga pani! Przepraszam bardzo, proszę się zatrzymać...! - odezwał się, dostrzegając, jak z przymglonej uliczki wyłania się niewieścia sylwetka. Starał się w podskokach podążać za ruchem jej trzewików równolegle, lecz czuł, że powoli zwiększa się dystans - Tu na dole! Z pani lewej! Proszę...! - wołał dalej z wychodząca na plan desperacją. Niewiele osób podążało tą częścią ulicy o tak wczesnej porze. To mogła być jego szansa!
Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Główna ulica [odnośnik]07.09.18 14:51
Ten dzień miał niczym nie różnić się od innych lipcowych dnii. Panna Pomfrey zerwała się z łóżka skoro świt, nawet dwa kwadranse wcześniej, niż zazwyczaj, a gdy rozchyliła zasłony i wyjrzała przez okiennicę westchnęła z głębokim żalem. Niestety niewiele się zmieniło. Na przedmieściach Londynu wciąż unosiła się zimna, dziwna mgła, która wprawiała Poppy w dziwnie melancholijny nastrój i przejmujący smutek. W pośpiechu zjadła na śniadanie twarożek z warzywamii i kilka kromek z wiejskim masłem, popiła gorącą herbatą z cytryną, po czym ubrawszy się w skromną, jasną sukienkę i płaszcz, zaplotła ciemne włosy w warkocz i wyszła z domu. Do zaczarowanej torebki wrzuciła parasol, tak na wypadek, angielskie lato nawet i bez anomalii potrafiło być niezwykle deszczowe. Zwykle nie wychodziła tak wcześnie, do jej dyżuru w szpitalu św. Munga pozostało jeszcze sporo czasu, lecz obiecała sąsiadce, że załatwi dla niej kilka sprawunków dla ulicy Pokątnej. Pani Ackerley miała już prawie dziewięćdziesiąt osiem lat na karku i choć wciąż zachowała bystrość umysłu, to stawy już miała nie te. Poppy obiecała, że zakupi dla nie maść na bóle w aptece i kilka innych rzeczy. O tej porze w sklepach na Pokątnej nie powinno być żadnych kolejek, sądziła więc, że wszystko szybko załatwi. Po dyżurze w szpitalu miała umówione spotkanie, a po nocach nie chciała się tutaj włóczyć. Może Pokątna i była najpopularniejszym miejscem w czarodziejskim świecie, najbardziej zatłoczoną ulicą, lecz czasy nastały wyjątkowo niespokojne - a Poppy była jedynie słabą, bezbronną kobietą, której brakował umiejętności z zakresu magii obronnej.
Do centrum Londynu dotarła Błędnym Rycerzem. Ernie Prang jak zawsze zagwarantował jej emocje z samego rana, wyszła z magicznego autobusu zarumieniona i nieco skołowana szaleńczą jazdą. Przeszła przez zupełnie pusty Dziurawy Kocioł i znalazła się na Pokątnej. Szybkim krokiem przemierzała brukowaną ulicę, zamierzając dotrzeć do pewnej piekarni, która miała otworzyć się lada chwila. Marzyła o ich słodkiej bułeczce z jagodami na drugie śniadanie, choć najpewniej nie będzie miała nawet czasu, aby ją zjeść, tyle teraz w Mungu było pracy. Musiała udać się jeszcze do sklepu papierniczego, bo pani Ackerley zabrakło atramentu, a zwykła pisać bardzo długie listy do syna, pracującego jako łamacz klątw dla Banku Gringotta i podróżującego po całym świecie, najlepiej kilka dziennie.
Męski głos, przemawiający wyraźnie do niej, wyrwał ją z zamyślenia. Poppy obejrzała się to na prawo, to na lewo, nikogo jednak nie dostrzegła. Nie zatrzymała się więc, przekonana, że coś się jej wydawało, że się przesłyszała. Odezwał się jednak znowu - głośny i wyraźny, zdecydowanie nie będący figlem umysłu, czy westchnieniem wiatru. Zatrzymała się raptownie i spojrzała w dół - zgodnie ze wskazówką. Otworzyła szerzej oczy, marszcząc brwi.
- Ee... - bąknęła, bo zobaczyła... żabę? Żabę mówiącą ludzkim głosem? - To jakiś dowcip? - spytała od razu, rozglądając się czujnie. Czy jakiś nicpoń chciał ją nabrać z samego rana?
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Główna ulica [odnośnik]08.09.18 11:17
|zmiana stajlu :x

Prawdopodobnie, gdybym nie był z urodzenia, jak i pochodzenia Francuzem to być może nieco mniej ubódłby mnie fakt posiadania na ten moment żabich udek, pary rozbiegających się na boki oczu oraz połyskującą wilgocią płazią skórę. Po tym, gdy strach i niepokój osiągnął już w moim odczuciu apogeum to właśnie ten zbieg okoliczności zaczął mi najbardziej przeszkadzać. Wcale nie było to zabawne. Nie powinno więc nikogo dziwić, że rzuciłem się w podskokach w stronę pierwszego dostrzeżonego przechodnia. Podniosłem głos. Mocno, mocniej niż nie raz to czyniłem tylko po to by zostać zauważonym. W końcu właśnie ten krótki moment mógł zaważyć na mojej kruchej w tym momencie przyszłości.
- Nie wyobraża sobie pani, jak bardzo pragnę by był to żart – dzielę się przepełniającą mnie żałością przykładając swoją czteropalczastą żabią łapę do obślizgłej piersi by jeszcze mocniej zaakcentować wypowiedziane pragnienie. Dźwignąłem się na swoje nowe nogi będące nieproporcjonalnie długimi do równie nowego ciała przez co nie koniecznie dobrze prezentowałem się stojąc na przeciw kobiety, która zwróciła na mnie uwagę – Nazywam się Laurent Baudelaire, madam - rodzimy akcent wkradał się w angielszczyznę, a żabie nogi chybocząc się domagały się powrotu do pozycji dla nich bardziej naturalnej. Uległem ich żądani i oto znów siedziałem na bruku na czworaka. Z żabich ust uszło nie takie zaś żabie westchnięcie - Byłem światkiem, a zaraz potem stałem się ofiarą przestępstwa. Bladym świtem na Pokątnej! Wyobraża to sobie pani...? - niedowierzanie miesza się z oburzeniem - Wpadł na mnie jakiś jegomość będący w biegu, a po chwili skończyłem w...taki sposób. To musiało być coś przeklętego. Proszę mi pomóc. Nie chcę zostać zjedzonym przez wronę czy kota - zwierzam się jej, a potem podnoszę swoje żałosne żabie oczy ku niej, ku jej twarzy chociaż żabia perspektywa widzenia pozwalała mi w tym momencie na więcej. Usta wykrzywiam w smutny grymas.
Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Główna ulica [odnośnik]08.09.18 13:29
Byli czarodziejami, poruszali się po świecie pełnym magii, nic więc nie powinno było ich już dziwić. Zwłaszcza, gdy światem zawładnęły anomalie, obracające w niwecz sformułowane dotychczas prawa magii, wymykające się wszelkim teoriom. Potrafiły czarodziejów ranić, obracać magię przeciwko nim, lecz posiadały także dziwnie karykaturalne poczucie humoru. Panna Pomfrey, wychowana w domu czarodziejów, powinna więc była przywyknąć do podobnych przypadków. Transmutacja człowieka w zwierzę nie była absolutnie niczym zaskakującym. Wśród znajomych miała nawet animaga! A także wielu innych obdarzonych niezwykłymi talentami, czy genami. Do dziwnych przypadków i przygód także przywyknąć powinna. Nie dalej jak miesiąc wcześniej, kiedy wędrowała sobie spokojnie Pokątną, zdarzył się jej bardzo podobny przypadek...
Ale i tak, gdy zorientowała się, że przemawia do niej żaba, zamarła w bezruchu i wpatrywała się w płaza jak oniemiała. Zamrugała kilkukrotnie, jakby chciała zetrzeć z powiek senną marę, lecz żaba jak była tak była - i dalej mówiła do niej z silnym, francuskim akcentem. Panna Pomfrey języka francuskiego nie znała, lecz akcent chyba rozpoznawała. - Och... Miło pana poznać, panie Baudelaire. Nazywam się Poppy Pomfrey - odpowiedziała żabie nie mniej uprzejmie, po czym zorientowawszy się, że to nieco niegrzeczne, patrzeć tak na mężczyznę z góry, przykucnęła i wbiła w płaza spojrzenie niebieskich oczu, słuchając go z uwagą. Niezwykle smutna historia, wypowiedziana nie mniej dramatycznym sercem, przywołała na piegowatą twarz Poppy szczery wyraz współczucia. A niech to, miała zdecydowanie zbyt miękkie serce. - To bardzo przykra historia, panie Baudelaire... - odezwała się szczerze zasmucona. - Oczywiście, że panu pomogę, tylko nie wiem jak. Jestem uzdrowicielką, nie łamaczką klątw - wyrzekła przepraszającym tonem. Wyciągnęła ku żabie obie dłonie, by na nie wskoczył. Nie wiadomo, kiedy zza rogu wychynie głodne kocisko, to prawda. - Powiem panu, że mnie samej zdarzył się podobny wypadek... Może to ten sam mężczyzna? - zwierzyła mu się konspiracyjnym szeptem. - Wyobraża pan sobie, że nie dalej jak miesiąc temu szłam spokojnie tą samą ulicą i nagle rozległ się głośny wybuch... Straciłam przytomność, a kiedy się ocknęłam, byłam pingwinem! I zostałam pozbawiona ludzkiej mowy, więc poniekąd ma pan szczęście...
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Główna ulica [odnośnik]10.09.18 16:33
Kobieta, której uwagę skradłem wyraźnie nie mogła mi się nadziwić, a przynajmniej mojej niecodziennej formie. Nie mogłem mieć jej tego za złe - tego, że z intensywnością zalewała żabiego mnie błękitem swoich oczu. Nie topiłem się jednak pod siłą spojrzenia nawet gdy wodospad jej oczu pochylił się mocniej nad moim, wyjątkowo w tym momencie, żałosnym bytem. Tak, miałem pretensje do losu zmuszającego mnie do żebractwa o czyjąś pomoc. Dobrze, że ta pojawiła się niemal natychmiastowo pod postacią Pomfrey.
- Frey mieszkający w pani nazwisku jest nordyckim bogiem pokoju, radości i bogactwa. Czyżby posiadała pani nordyckie korzenie? - zauważyłem odrywając nieco myśli od własnej tragedii i przelewając je na zaciekawienie. Baśnie, legendy i podania nie miały dla mnie tajemnic i jeżeli, nawet pozornie przypadkowo, wiązały się z kobietą oferującą mi pomoc czułem ulgę myśląc sobie, że to jednak mus mieć znaczne i jest dobrą dla mnie wróżbą – Myślę więc, że nawet jeżeli nie zna się Pani na klątwach to i tak lepiej trafić nie mogłem - uśmiechnąłem się pokrzepiając się i mimo wszystko pragnąc rozchmurzyć ją – Proszę wybaczyć... - mruknąłem nieco niepewnie stawiając jedną ze swych wilgotnych, rozczapierzonych łap na oferowanej mi dłoni na której po chwili znajdowałem się całym sobą.
- Właściwie nie zdziwiłbym się biorąc pod uwagę obciążenie służb pilnujących porządku, gdyby to był ten sam człowiek który łutem szczęścia uniknął uwadze. Dobrze, że jednak udało się Pani wyjść cało z sytuacji. I właściwie co do tego...zastanawiam się czy byłaby Pani skora poświecić mi dodatkowej chwili i skreślić list w moim imieniu do mojej kuzynki? Tak się składa, że zajmuje się ona tematyką klątw i być może będzie umiała zaradzić sytuacji. Dla mnie samego w obecnym stanie jest to poza zasięgiem. Nie wspominając nawet o ryzyku wiążącym się z podejściem do sowy...Tym bardziej obcej bo własnej obecnie nie posiadam - to mogłoby się skończyć dla mnie bardzo przykro – Chyba, że pani posiada jakichś własnych przyjaciół rozeznanych w temacie. Jeżeli bardziej komfortowo dla pani było poradzić się właśnie ich to proszę się nie krępować. Tak czy owak byłbym bardzo zobowiązany za pomoc


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Główna ulica [odnośnik]10.09.18 21:39
Owszem, nie mogła się nadziwić, choć powinna była dawno już przywyknąć do podobnych przypadków, dziwnych wypadków i historii nie z tej ziemi. Nawet i bez anomalii magia potrafiła kreować nawet najbardziej nieprawdopodobne opowieści, o których Poppy się nie śniło. Wszystko jednak dlatego, że ona sama unikała takich dziwactw jak ognia. Była pedantyczna i sztywna, umiłowała sobie porządek, święty spokój i nie lubiła odstępstw od normy. Jednocześnie miała jednak gołębie serce i niezliczone pokłady empatii. Poppy nie potrafiła przejść obok cudzego cierpienia, czy problemu obojętnie, nigdy też nie odmawiała nikomu pomocy. To ogromna zaleta, a zarazem i wada - bo była także naiwna, co stwarzało niebezpieczeństwo, że w końcu ktoś to w okrutny sposób wykorzysta. Przez głowę jej jednak nie przeszło, że tak szarmancka żaba mogłaby mieć złe zamiary.
Sprawiała miłe wrażenie.
- Och, nic mi o tym nie wiadomo... - przyznała lekko zawstydzona, bo prawdę mówiąc - nigdy nie wgłębiała się aż tak w znaczenie swego nazwiska i jego historię. Po części dlatego, że ojciec nie żył, a ciotka Euphemia nie była skora do rozmów, a po części dlatego, że nie podejrzewała, że może mieć specjalne znaczenie. - Jestem Angielką. Pochodzę z Lancashire - zdradziła Poppy, uśmiechając się lekko; szczerze wątpiła, aby rodzina ojca miała korzenie nordyckie, nic na to nie wskazywało, lecz świadomość, że słowo frey budziło skojarzenia z radością i pokojem przywołało na jej usta uśmiech. - Zna się pan na nordyckiej mitologii? - zapytała z ciekawością. Mrugnęła do pana Baudelaire zaklętego w ciele żaby, gdy poprosił ją o wybaczenie. Dotyk obślizgłej, zimnej skóry płaza na jej spracowanych dłoniach nie należał do najprzyjemniejszych, lecz zdążyła przywyknąć; zwłaszcza ostatnio, kiedy tak wiele czasu spędzała w pracowni alchemiczne.
- Dobrze byłoby go znaleźć i postawić przed organami sprawiedliwości, zanim dojdzie do nieszczęścia... - westchnęła ciężko Poppy; a co jeśli następna żaba nie będzie miała tyle szczęścia i padnie ofiarą głodnego kocura? Nie chciała nawet tym myśleć. - Ależ oczywiście! Możemy udać się na sowią pocztę. Podyktuje pan co mam napisać, a wyślę list do pańskiej kuzynki. To żaden problem, proszę się nie martwić - zapewniła Laurenta uzdrowicielka z łagodnym uśmiechem na ustach. Gdy płaz znalazł się już na jej dłoniach, wstała z kucek, trzymając go na wysokości swej twarzy, tak, by mogli utrzymać kontakt wzrokowy - patrzenie na niego z góry mogłoby być niegrzeczne. Zaczęła nieśpiesznie iść w stronę miejsca, gdzie tymczasowo przeniesiono sowią pocztę, do czasu naprawy magii we właściwym budynku obok Banku Gringotta, uważając jednako, by uważnie stawiać kroki.
= Hmmm... - zastanowiła się - ... znalazłby się ktoś, lecz nie mieszka tu blisko. Ale jeśli sytuacja będzie tego wymagać, to skontaktuję z nimi. Wie pan co sobie przypomniałam? Otóż w ogrodzie magizoologicznym jest takie miejsce, które nazywają Tronem Księcia. Od lat czeka tam ropucha, będąca ponoć zaklętym księciem, czekająca na pocałunek prawdziwej miłości, który zdoła go odczarować - opowiedziała mu cicho; nie zamierzała się przyznawać, że była tam i ucałowała tę żabę. To zbyt intymne i krępujące, aby opowiadać podobne historie obcemu mężczyźnie.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Główna ulica [odnośnik]03.10.18 0:45
- Och, rozumiem - mruknąłem parząc uważniej na rumiane oblicze mojej wybawicielki z Lancashire. Nie odczuwałem speszenia spowodowanego niecelnością mego domysłu. Bliżej mi było do nieco chełpliwej pewności siebie, która niewątpliwie obmyła gdy jej oczach błysnęła ciekawość. Bez względu na to czy powietrzem dla tej była zwykła uprzejmość czy też faktyczne zainteresowanie - z przyjemnością podjąłem temat dalej.
- Nordycka, skandynawska, słowiańska, germańska, grecka... - wymieniałem powoli czując jak o moje myśli ocierają się, niczym chętne na pieszczotę kocie, ulubione z tych zbiorów wspomnienia mitów oraz podań - Co prawda nie nazwałbym się znawcą, jednak miłośnikiem spisanych mitów już tak. Barwnie i plastycznie opisują świat, rządzące w nim zależności i samą istotę człowieka. Ich symbolizm jest ponad czasowy i bardzo silny. Być może zabrzmi to nieco naiwnie, lecz mam w zwyczaju poszukiwać ich odniesień w rzeczywistości. Dlatego też wierzę, że to nie przypadek, że właśnie pani znalazła się na mej drodze - łatwowiernie stosowałem tą dziwną, wymyśloną przez siebie kalkę do świata rzeczywistego nie raz wychodząc na tym zwyczajnie źle. Nie potrafiłem jednak tej swojej dziwności odrzucić wiedząc, że skończę z jej powodu kiedyś jak głupiec - marnie.
- Dziękuję pani. Prawdę powiedziawszy bardziej martwi mnie to, że być może nadmiernie narzucam się swoim problemem, niemniej - jestem naprawdę wdzięczny za pomoc - porywy nieważkości smagały mój żołądek przy każdym kobiecym kroku naznaczanym przez wyraźne echo obcasa. Ja sam zaś delikatnie chybotałem się na dłoni pachnącej czystością - mieszaniną mydła i nuty krochmalu. Spoglądałem przed siebie, w stronę ku której zmierzaliśmy obcując z żabią perspektywą w sposób dotąd mi nieznany i niezwykle awangardowy. Odwróciłem ku niej swój bezszyjny łepek spoglądając na nią z ukosa. Gdybym miał brwi to zapewne uniosłyby się w zaciekawieniu.
- Intrygujące... - uznałem będąc przepełniony zaskoczeniem i autentycznym zaciekawieniem. Tak właściwie nie od razu, doszło do mnie, że moja sytuacja tak na prawdę bardzo się nie różni od rzeczonej ropuchy i dopiero po dłużącej się chwili spaceru uległem nagłej refleksji. Początkowo jedynie utkwiłem w niej swoje, potem odwróciłem się ku niej.
- Panno Pompfrey, czy zechciałaby mnie pani ucałować...? - zapytałem pewnie w naturalny sposób zauważając, że kwestia inicjatywy nie koniecznie w tym momencie zależała na mnie. Co prawda zawsze mógłbym kobiecie naskoczyć na twarz jednak oddaliłem tą niepoważną myśl ledwie po tym jak się pojawiła - Wiem, że to wyjątkowo odważna prośba z mojej strony biorąc pod uwagę brak pewności iż podobny zabieg uprościłby sprawę. Nie chciałbym również pani zmuszać ani tym bardziej nakłaniać, jeżeli miałoby to pociągnąć za sobą dyskomfort. Niemniej... jeżeli byłaby pani gotowa na podobny akt dobroci, a ja wróciłbym do swego pierwotnego kształtu to zapewniam panią, panno Pompfrey... - mówiłem ujmując jej kciuk swoimi żabimi łapkami - odwdzięczyłbym się tak, jak na księcia przystało - zakończyłem myśl lekko, nieco żartobliwie chcąc dodać całości sytuacji nieco żartobliwości. Usta wygiąłem w kokieteryjnie.


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Główna ulica [odnośnik]08.10.18 12:32
- To godne podziwu - odpowiedziała cicho Poppy, a ton głosu sugerował szczere uznanie i szacunek. Ceniła w innych głód wiedzy, a zwłaszcza, jeśli starali się zaspokoić go literaturą, do której sama miała słabość. - Ciekawe spojrzenie, muszę przyznać, ja sama nie mogę pochwalić się tak rozległą znajomością tylu mugolskich mitów... Znam kilka, ale to głównie greckich, zazwyczaj czytam co innego... - ... ostatnimi czasy były to w głównej mierze księgi poświęcone magii leczniczej i alchemii, ale w szafeczce nocnej miała ukryty egzemplarz Rozważnej i Czarującej, do tego jednak nie przyznawała się głośno. A już na pewno nie obcemu mężczyźnie! - Czy ma pan swoją ulubioną historię? - dopytała ze szczerą ciekawością. Na wzmiankę, że to nie przypadek, iż trafił akurat na nią zareagowała śmiechem. - Najwyraźniej los pragnie jeszcze pana żywego, dlatego to ja pana znalazłam - odpowiedziała pobłażliwym tonem. Pokręciła głową, gdy pan Baudelaire zaczął na głos zamartwia się, że się jej narzuca. - Ależ proszę tak nie mówić i tak nie myśleć nawet! To nic takiego. Trzeba sobie pomagać, prawda? A pan jest nad wyraz uprzejmą żabą.
Nigdy nie odmawiała pomocy. Altruizm był nieodłączną cechą jej natury, miała dobre serce i zazwyczaj nosiła je na dłoni, tak jak teraz Laurenta Baudelaire. Czułaby się naprawdę paskudnie, gdyby zostawiłaby go na tej ulicy, samego i bezbronnego, wyrzucałaby to sobie pewnie przez następne miesiące i zamartwiała tym jak dalej potoczyły się jego losy. Wolała mieć spokojne sumienie.
- Pomfrey - poprawiła go odruchowo, bo wyraźnie usłyszała drugie p w swoim nazwisku. Szybko jednak zapomniała o tym przekręceniu, gdy z żabich ust padła tak odważna prośba. Ciemne brwi pielęgniarki natychmiast uniosły się w górę, a twarz spowił wyraz zmieszania i zawstydzenia. - U-ucałować? - powtórzyła za nim, czując, że zaschło jej w gardle. Biorąc pod uwagę czasy, w jakich żyli, prośba ta była ogromną śmiałością ze strony Laurenta. A jeśli dodać do tego jeszcze staromodność panny Pomfrey idącą w parze z nieśmiałością... Policzki piekły ją niemal od rumieńca, który na krwawo zabarwił piegowate policzki. - Eee... - bąknęła Poppy niezbyt elokwentnie, jednakże zbił ją z pantałyku.
Czy to naprawdę mogło pomóc?
Cicho wypuściła z ust powietrze, rozważając na szybko w głowie wszystkie za i przeciw. Chodziło przecież tylko o przelotnego całusa, a nie namiętny pocałunek, na Merlina! Skoro ucałowała żabę w Ogrodzie Magizoologicznym, chyba mogła uczynić to także teraz. Zwłaszcza, że pan Baudelaire naprawdę desperacko pragnął uwolnić się z ciała żaby.
- No dobrze, dobrze... - bąknęła w końcu, kiwając głową. Kokieteryjne miny w wydaniu płaza wprawiały ją w jeszcze większe zmieszanie, lecz skoro to mógł pomóc... - Tylko proszę sobie nie myśleć, że ja... - ... rozdaję całusy na prawo i lewo. - Tylko dlatego, że istnieje prawdopodobieństwo, że to zadziała... - zastrzegła surowo, przywołują się do porządku.
Uniosła dłonie bliżej twarzy, zmrużyła oczy i obdarzyła ropuchę przelotnym, subtelnym całusem, czując na wargach obślizgłą, zimną skórę płaza.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Główna ulica [odnośnik]19.10.18 10:28
- Niepotrzebnie, Madam - zauważyłem, spoglądając na nią łagodnie zaraz po tym jak podzieliła się żalem iż nie jest rozeznana w tej części literatury co ja. Nie było to wcale, a wcale złe - Bardzo nudno byłoby gdyby wszyscy posiadali podobną wiedzę i czytali to samo. Gdyby tak było to prawdopodobnie nie zaskarbiłbym sobie pani ciekawości i dzisiejszy poranek wydałby mi się jeszcze gorszy - nie było kłamstwem, że kobieca sympatia oraz dobro było miodem na serce. Tym bardziej, gdy te chwilę wcześniej kołatało się w piersi niespokojnie targane myślą, że ustanie za sprawą jakiegoś pomniejszego drapieżnika - Oh, trudy wybór. Nie potrafiłbym wybrać jednej czy też nawet dziesięciu ulubionych. W tym momencie przez myśl mi przemknęła skandynawska legenda o dwóch wilkach będących w wiecznym biegu - Sköllu i Hatim. Według niej Sköll krąży po niebie za słońcem z zamiarem pożarcia go, zaś Hati robi to samo goniąc za księżycem. W momencie w którym osiągną cel wszystkie gwiazdy przy tym zgasnął i nastąpić ma wielka walka bogów mająca przynieść nieskończony pokój - posiadałem ambiwalentne odczucia za każdym razem gdy przywoływałem tę historię, która jednocześnie przywoływała trwogę, lecz również nadzieję. Opowiadała w końcu o kompletnym zniszczeniu oraz odroczeniu. Schyłku obfitym w tragedię i przyszłości bogatej w szczęście.
Nie mogłem nie odnieść wrażenia, że napotkana czarownica jest bardzo dobroduszną istotą. Przyjąłem z więc wdzięcznością jej dobroć z którą nie zamierzałem walczyć i zgodnie z jej wolą po prostu z niej korzystałem. Być może nieco się z tym rozpędzając. Żar purpury i zawstydzenia na jej twarzy nieco mnie w tym utwierdził.
- Proszę zapomnieć. Nie chciałem pani uradzić czy zawstydzić - urząd sowiej poczty był w sumie już niedaleko. Fachowa pomoc łamacza klątw przecież powinna okazać się zbawienna. W gruncie rzeczy nie chciałem przecież wchodzić z taką odwagą w komfort Angielki. Wiedziałem, że tutaj z większą uwagą podchodzono do podobnych gestów, które we Francji nie uchodziły za zwykły rytuał życzliwego powitania. Dlatego, gdy ostatecznie padła zgoda z ust Pomfrey uniósłbym żabią brew wyżej. Widząc jej słodkie zmieszanie nie mogłem się zaś nie uśmiechnąć.
- Nigdy nie przeszłoby i przejdzie mi to przez myśl, madam - zapewniłem ją przed tym jak mnie ucałowała by w następnej chwili poczuć rozchodzącą się po ciele magię. Urok został złamany i już nie patrzyłem na nią z dołu, a z góry. Dłońmi już prawdziwymi, ludzkimi ująłem jej i na każdej złożyłem wdzięczny pocałunek.
- Dziękuję - wypowiedziałem z prawdziwą szczerością - Uratowała mi pani życie - było to prawdą, a ja miałem nadzieję, że przy kolejnym spotkaniu będę mógł je wynagrodzić tę fatygę.

|zt


Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Laurent Baudelaire
Laurent Baudelaire
Zawód : Właściciel antykwariatu, artysta
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A gdy czasem, tonący w leniwej niemocy,
Na ziemię łzę ukradkiem zroni w cieniach nocy,
Poeta, nieprzyjaciel snu, dusza marząca,

Zaraz w dłoń swoją zbierze tę bladą łzę żalu,
O odbłyskach tęczowych jak odłam opalu,
I w sercu swym umieści, z dala oczu słońca
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6341-budowa https://www.morsmordre.net/t6376-pan-baudelaire https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f187-dzielnica-portowa-thames-path-7 https://www.morsmordre.net/t6557-skrytka-bankowa-nr-1591#167298 https://www.morsmordre.net/t6398-laurent-baudelaire#162760
Re: Główna ulica [odnośnik]19.10.18 18:50
4/17. sierpnia
Panno Lovegood... - sarnie spojrzenie uniosło się, okolone wachlarzem białych rzęs. Na fruwające plumpki, dlaczego ta kobieta była zawsze tak przekonująca? Nie - chciała jej powiedzieć, postawić twardo na swoim, odmówić i pójść w swoją stronę - lecz nie mogła. Sumienie gryzło po kostkach, uszach, szarpało za włosy i ciągnęło za fraki. Nie potrafiła jej odmówić. Kolejny raz.
Wokół tłum korzystał z Festiwalu Lata, ciesząc się chwilami pozornej beztroski, słońce poprawiało dodatkowo humor, wędrując po czystym niebie, a Annette Clifford nie dawała za wygraną. Powiew letniego powietrza omiótł trzy sylwetki. Dwie z nich, Susanne oraz jej rozmówczyni, były podobnej postury oraz wzrostu, zaś trzecia, najmniejsza, wyróżniała się z tego obrazka. Dziewczynka nosiła na zadartym nosku ogromne okulary z grubymi szkłami, zsuwające się regularnie po piegowatym stoku - turkusowe oprawki unosiła do góry trzema palcami, zabawnie odginając przy tym najmniejszy - zawsze lewą ręką, bowiem w prawej dzierżyła... cóż, różne rzeczy. Czasem była to książka. Innym razem mugolski wynalazek, czasem nosiła ze sobą kwiaty, niekiedy prosty kamyk - taki, który każdy przeciętny człowiek na ziemi nazwałby nieciekawym. Phoebe Clifford, zdaniem panny Lovegood, zdecydowanie zaliczała się do najbardziej uroczych i rozkosznych istot, jakie nosił świat - cechy te odziedziczyła zresztą po matce, teraz puszczającej małą dłoń, by chwycić palce Sue.
Miała wątpliwości nie przez niechęć - wręcz przeciwnie, mogłaby spędzać z obydwiema mnóstwo czasu, wcale się przy tym nie nudząc, wszak miały tyle do obgadania, tyle doświadczeń do wymiany. Białowłosa plasowała się gdzieś pomiędzy matką i córką, zarówno wiekiem, jak i usposobieniem. Wcześniej zdarzało jej się - naprawdę sporo razy - opiekować Phoebe, lecz teraz wszystko miało swoją cenę - liczoną nie w galeonach. Nie bała się nawet o własne zdrowie, to odpowiedzialność za Kruszynkę gniotła jej serce. Gdyby tylko coś stało się dziewczynce podczas jej warty, gdyby anomalie ciągnące się za dziećmi pozbawiłyby małą opieki w centrum Pokątnej - nie mogłaby sobie tego wybaczyć.
- Panno Lovegood - serce jej pękało! - Gdyby nie wyjazd, sama zajęłabym się zakupami, babcia Idonea nie poradzi sobie z taką wyprawą, nie opuszcza już domu. W nim poradzi sobie świetnie, nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości, lecz poza nim może zaniemóc. Nie spodziewałam się takiej okazji, po powrocie będzie już za późno na odwiedzanie Pokątnej - cudem zdołam odprowadzić Phoe na Kings Cross - westchnęła. Naprawdę rozumiała ich sytuację. Mieszkały, wszystkie trzy, na obrzeżach Londynu, w niewielkim domu, Annette zaś dostała szansę na zaistnienie w pisarskim świecie. Była niesamowita - urodzona w rodzinie czarodziejów, z własnej woli zainteresowana mugolskim światem, poznała go niemal z każdej strony, odnajdując się wśród niemagicznych jak mało który czarodziej. Tego ranka dostała list, do Francji miała wybierać się jak najprędzej. Problemem była nie tyle opieka nad jej córką, w tym roku wybierającą się do Hogwartu, co zakupy na ulicy Pokątnej. Babcia Idonea miała swoje lata oraz ograniczenia. - To nie może być przypadek, nie może, że się tu spotkałyśmy! - rzeczywiście, może nie był? Zagryzła wargę, niepewna kiwając głową.
- Dobrze, pani Clifford. Siedemnastego sierpnia odbiorę Eebe z domu - nawet wśród uścisków nie miała stuprocentowej pewności, co do podjętej decyzji. Mimo tego postanowiła myśleć, że będą bawić się świetnie, zaprzeczając okropnej i złowieszczej atmosferze, rozciągającej się nad głowami.

***

Słońce uniosło się już nad horyzont, pojedyncze, puszyste chmurki ozdabiały pogodne niebo, a dzień zapowiadał się dzięki temu wyjątkowo przyjemnie. Myśl o wyprawie z małą Cliffordówną wprawiała Sue w dobry humor - już zbliżając się do domu dostrzegła swoją towarzyszkę, podskakującą na krześle obok babci Idonei, zapadniętej w bujanym fotelu przed wejściem. Blada dłoń przywitała je z odległości, druga kryła za plecami skromny prezent dla obydwu obecnych. Mniejsza z nich nie usiedziała na miejscu - ruszyła pędem przez ogród, po drodze potykając się o własne nogi, lecz w zgrabnym kroku Lovegood zdołała doskoczyć do niej i złapać pod pachami, podtrzymując nad ziemią. Małe bukieciki wylądowały w trawie, ale najważniejsze, że Phoebe wyszła z tego cało.
- Cześć, myszko! - przywitała ją z rozczulonym uśmiechem, pozwalając przytulić się ciasno. - Mam dla ciebie stokrotki, drugie wręczymy razem babci Idonei - zapowiedziała, chwytając dziewczynkę za dłoń i prowadząc z powrotem do wejścia, gdzie mogły zamienić parę słów z kobietą oraz posłuchać rozentuzjazmowanej prawie-uczennicy.
- Idziemy, moja droga, nim słońce nam ucieknie! - zarządziła w końcu, odbierając od babci listę zakupów oraz potrzebne na to wszystko pieniądze. Mogłaby przysiąc, że opuszczając ten dom, niewyróżniający się zupełnie na tle innych w okolicy, była tak samo podekscytowana, jak Phoebe. Jej ciemne, proste włosy leciutko poddawały się powiewom wiatru, gdy zmierzały w stronę ulicy, mając zamiar podróżować Błędnym Rycerzem. Obydwie znały ten środek transportu dosyć dobrze, obyło się więc bez zaskoczeń, ale za to bus zdawał się ożyć, kiedy tylko pojawiły się w jego wnętrzu. Usiadły z tyłu, czas - niezbyt długi, ale jednak - poświęcając na ożywioną rozmowę o szkole i poszczególnych lekcjach. Teoretycznie wszystko było w porządku - tylko pewna myśl, łącząca anomalie z Hogwartem oraz nauką zaklęć, błądziła Susanne po głowie, nie dając spokoju. Martwiła się, tak bardzo chcąc oszczędzić duszyczce nieprzyjemności, do tego podsycanych zwyczajową nienawiścią do wszystkich, którzy mogli mieć coś wspólnego z mugolskim światem. Teraz wszystko wpadało w coraz większe skrajności.
Nie pochmurniała, mimo ciemnych myśli. Miały mnóstwo do roboty, musiały też obowiązkowo odwiedzić Bertiego oraz Floreana w ich cudownych lokalach. Zdążyła nawet opowiedzieć małej o tych dwóch postaciach, a czasu na to miała aż nadto w butiku Madame Malkin, gdzie pojawiły się, aby zadbać o szatę. Lovegood po prawdzie nie przepadała za tym miejscem - o ile zachwycały ją materiały, wstążki oraz inne ozdoby, tak same przymiarki były okropnie nudne, a szaty szkolne potwornie monotonne, wszyscy wyglądali w nich tak samo źle. Nie dzieliła się tymi spostrzeżeniami ani z dziewczynką, ani broń Godryku z madame Malkin.
- U Bertiego dostaniesz przeróżne słodkości, są naprawdę cudowne! - zapewniła, gdy Phoebe trzymała ręce w górze, czekając na powrót miarki, podążającej za właścicielką sklepu - wszystko poszło wyjątkowo sprawnie i mogły przejść dalej. Sowę, ponieważ to pocztowego ptaka postanowiła nabyć zainteresowana, zostawiły na koniec, wcześniej wstępując po niezbędne książki - Sue konsekwentnie zmniejszała ich ciężar zaklęciem transmutacyjnym, ryzykując anomaliami, lecz stwierdzając, że tak będzie o wiele prościej. Nie były to lekkie lektury. Apteka, artykuły piśmiennicze, wreszcie - wymarzona różdżka. Przez cały proces dobierania tejże, Susanne trzymała mocno kciuki, starając się nie przeszkadzać i nie mówić zupełnie nic, doskonale wiedząc, że nie jest tam potrzebna. Wszystko szło tak gładko - w pewnym momencie zapomniała nawet o anomaliach, obecność Phoebe nie uczyniła nikomu krzywdy - tylko raz, jeszcze na początku wycieczki, ktoś wywrócił przerażającego fikołka w powietrzu, prawie rozbijając głowę o mur - nie mogły mieć jednak pewności, co było tego powodem i choć pozostawiło to po sobie ogólne przerażenie, zdołały odwrócić uwagę od incydentu.
Przed wybraniem się po sowę zdążyły odwiedzić Słodką Próżność oraz lodziarnię rodzeństwa Fortescue, gdzie Phoebe mogła do woli roztaczać swoją cudną aurę, chwalić się nową różdżką oraz wypytywać o przedziwne rzeczy. Gdyby nie Bott, zapewne przegapiłyby zamknięcie sklepu - wbiegły do niego na pięć minut przed zamknięciem, przepraszając intensywnie sprzedawcę, który okazał się bardzo pomocny i cierpliwy. Dzięki niemu dziewczynka szybko znalazła idealną sowę, dobrała jej wygodną klatkę i mogły powoli opuszczać Pokątną. Właśnie wtedy, tuż po przekroczeniu progu, Lovegood poczuła, jak miękną jej nogi. Dosłownie - miała wrażenie, że kości zanikają i zaraz rozpłynie się, pozostawiając po sobie bezkształtną kałużę, dziwny ból promieniował aż do żeber. Osunęła się na kolana, nie odczuwając nawet, jak uderzyły o twarde podłoże, odczucia wywołane anomalią były znacznie silniejsze od obić i otarć. Odetchnęła głęboko, starając się uśmiechnąć do dziewczynki i zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, choć ta zdążyła już wpaść w niemałe przerażenie, upuszczając klatkę. Blaszany łomot i skrzeczenie sowy zwróciły uwagę przechodniów, a Sue walczyła z bólem, próbując równocześnie utrzymywać wzrok na podopiecznej, nie mogąc pozwolić na nagłe jej zniknięcie.
- Nie oddalaj się nigdzie, Pheebs, cokolwiek by się nie działo. Daj mi rękę - poprosiła, biorąc zaraz głęboki oddech - zgubny, odbierający obraz sprzed oczu, pozostawiający tylko ciemność i strzępki świadomości. Odpłynęła, gdy uczucie dotarło aż do gardła.

Wybudziła się nagle, po krótkiej chwili, łapiąc gwałtowny haust powietrza i unosząc z niewygodnego bruku. Parę osób zatrzymało się, obserwując całe zajście, lecz wśród nich Sue - pamiętająca bardziej o Cliffordównie niż o bólu - nie mogła dostrzec dziewczynki. Próby stanięcia na nogi nie skończyły się dobrze, dlatego w panice rozglądała się wokół, dopiero po chwili dostrzegając dwie znajome postaci.
- Bertie - szepnęła pod nosem z największą z możliwych ulg, nie próbując już wstawać. Skoro była z nim, wszystko skończyło się dobrze.

| zt



how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Główna ulica - Page 30 JkJQ6kE
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Główna ulica [odnośnik]21.10.18 12:30
Nie czuła się, rzecz jasna, żadnym wybitnym literaturoznawcą, najpewniej wiedziała mniej niż pan Baudelaire, a już na pewno o nordyckich mitach; czytała jednak całkiem sporo, nie tylko księgi traktujące o alchemii, magii leczniczej i ludzkiej anatomii, lecz wszystko co wpadło jej w ręce i miało pewną wartość. Rzadziej sięgała po mugolską literaturę, tylko jednak dlatego, że do niemagicznych księgarni i bibliotek było jej zwyczajnie nie po drodze.
- Och, przesadza pan - odparła panna Pomfrey, zawstydzona tym komplementem; blade policzki zarumieniły się nieco, nie przywykła do tak szarmanckiego traktowania jej osoby. - Pytanie teraz brzmi, czy po walce bogów świecić będzie słońce, czy zapadnie wieczna noc? - zastanowiła się Poppy, po wysłuchaniu opowieści Laurenta streszczającej jeden z jego ulubionych mitów. Mówił o wielkiej wojnie, czy to przypadek? Raczej nie. Nic jednak dziwnego. Coraz większa część społeczeństwa uświadamiała sobie, że wojna nie czai się już za rogiem, ona nie nadciąga - tylko już trwa. Pan Baudelaire nie mógł nawet podejrzewać, że ta łagodna i dobroduszna istota, którą spotkał na swej drodze, brała w niej czynny udział. Nie w walce, rzecz jasna, pozory nie myliły aż tak mocno (Poppy nie stwarzała jednak pozorów, kłamać nie potrafiła, była prostą i szczerą kobietą); była jednak częścią tajnej organizacji, którą wspierała swą wiedzą i umiejętnościami. To także czyniła z altruizmu, z chęci pomocy; o nią nie trzeba było Poppy prosić. Wystarczyło wspomnieć, a byłaby stanęła na głowie, byleby jej udzielić drugiemu człowiekowi.
- Wiem, proszę pana - zapewniła Laurenta; nie posądzała go przecież o niecne zamiary, wywarł na niej dobre wrażenie. Wahała się, lecz ostatecznie złożyła na żabim ciele pocałunek. Poczuła chłodną, obślizgłą skórę, zaledwie jednak przez jedno uderzenie serca. Po chwili coś błysnęło, a żaba zaczęła rosnąć w nienaturalnym tempie; spadła jej z rąk, wprost na brukowaną uliczkę. Panna Pomfrey cofnęła się o krok obserwując przemianę ropuchy w dorosłego mężczyznę.
A więc udało się.
Teraz, gdy stał przed nią już czarodziej, wcale przystojny i nie mniej czarujący, poczuła się dziwnie zawstydzona; zwłaszcza, gdy uchwycił jej dłonie i każdą z nich ucałował.
- Cieszę się, że mogłam pomóc - odparła zgodnie z prawdą uzdrowicielka. Na całe szczęście kłopot szybko zniknął; zbędna okazała się pomoc łamacza klątw. Miała nadzieję, że pan Baudelaire zachowa tę historię dla siebie; nie chciała, aby mówiono o niej, że szasta całusami na Pokątnej, ot tak! Poppy często zamartwiała się tym, co powiedzą o niej inni, a już zwłaszcza sąsiadki.
Pożegnawszy się z panem Baudelaire odeszła w swoją stronę, nie przypuszczając, że trzynasty dzień miesiąca miał w zanadrzu dla niej jeszcze kilka niespodzianek.

|zt
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Główna ulica [odnośnik]21.10.18 16:58
Chłopak kontaktował, nie krwawił, wydawało się więc, że żył - i całe szczęście, Florence chyba by tutaj zeszła na zawał, gdyby się okazało, że lord Ollivander zrobiłby sobie coś poważnego... i to jeszcze niemalże tuż przed jej lokalem!
- Och, Merlinowi niech będą dzięki. Zdarte ręce to przecież mały pikuś - próbowała go jakoś pocieszyć. Chociaż musiała przyznać, że to puszczenie szwu było wyjątkowo spektakularne. Dziura, która po nim powstała, aż straszyła swoją wielkością.
- Najważniejsze, że tobie nic się nie stało. - przy tak potężnym grzmotnięciu, ubranie było ostatnim ze zmartwień. - Mogłabym spróbować to zaszyć, ale chwilę to zajmie - zamyśliła się. Widziała tę panikę w oczach Titusa, to dlatego postanowiła mu o tym pomóc - chociaż to właściwie był jej dzień wolny, powinna po powrocie do domu walnąć się na kanapę, otworzyć książkę na przerwanej lekturze i pogrążyć się w morzu liter, popijając przy okazji ciepłą, słodką herbatę. Widziała jednak jak bardzo chłopak był przejęty zniszczonym ubraniem, Florence gotowa więc była na ewentualne poświęcenie swojego czasu, by mu pomóc. Przynajmniej tak pobieżnie, żeby nie było widać tej wielkiej, strasznej dziury! A po powrocie do domu Titus musiałby już jednak jakoś poradzić sobie sam. Florence jednak była niemal pewna, że któraś ze służek Ollivanderów musiała choć trochę znać się na szyciu!
- Tylko ostrożnie, żebyś się nie poślizgnął drugi raz - przypomniała mu. Dobrze, że przynajmniej wyciągał wnioski. Odśnieżenie chodnika powinno być priorytetem, bo przecież śliski śnieg stanowił zagrożenie nie tylko dla samego Ollivandera, który chciał wykazać się chęcią pomocy i potaszczyć za nią torby z zakupami, ale też zwykłym obywatelom, którzy przechodzili koło sklepu z różdżkami! - Doceniam chęć pomocy, ale trochę zbyt nadgorliwie się do tego zabrałeś - zaśmiała się, znów chwytając swoje zakupy. - Chodź, spróbuję coś zdziałać z tym płaszczem, a zaraz potem ty odśnieżysz ten chodnik, żeby już nikt nie wywinął orła.


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Główna ulica - Page 30 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Główna ulica [odnośnik]05.01.19 17:45
18 X

Roboty było huk, a fiolki literalnie przelewały mu się przez ręce. Tyle szkła co dzisiejszego poranka nie pobił w ciągu całego roku: z eliksirami obchodził się wszak delikatniej niż robiłby to z dziećmi, gdyby tylko miał z nimi do czynienia. Tempo pracy, stres i za mało wypoczynku nałożyły się na siebie, wywołując u Robina skondensowanie wszystkich nerwowych tików, więc chcąc nie chcąc, podjął ciężką decyzję o zrobieniu sobie przerwy. Zamiótł podłogę, usuwając z każdej możliwej szpary i szczeliny pokruszone kryształy; anomalie hulające w jego klitce były obecnie ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Siłując się z wyjątkowo upierdliwym denkiem, obdarzył się nieprzyjemnym rozcięciem wewnętrznej części dłoni, zasyczał z bólu i od razu uniósł rękę do słabego światła, by obejrzeć ją pod różnymi kątami. Szkło wbiło się płytko, wyjął je bez problemu, ale krew wciąż leciała, a najmniejsze drgnięcie wywoływało spory dyskomfort. Psiakrew, pomyślał Robin - mimo że znajdował się sam, nie czuł potrzeby werbalizowania sygnałów - rozglądając się za czymś, co posłużyłoby za prowizoryczny opatrunek. Wygotowana bawełniana szmatka nadała się w sam raz, aczkolwiek wypadek zobligował go do przewietrzenia głowy i skoczenia do apteki. Najlepiej do tej dalszej, na Pokątną. Charakterystyczna, toporna morda zrobiła się aż za bardzo znana na Nokturnie, pytania były niewskazane. Westchnął ciężko, upychając po kieszeniach przydatne przedmioty (pęk kluczy, skórzana sakiewka, poplamiona lista zakupów) i narzucając na grzbiet podartą, burą kurtkę. Drzwi zatrzasnął z hukiem, jakby obwinił je o gryzące go niepowodzenia i rozpoczął mozolną wędrówkę po zdewastowanej klatce schodowej. Powinien zmienić mieszkanie na oficynę, ale na Merlina, alchemik tłoczący się w zawilgłej piwnicy, już dla Robina nosiło to znamiona pewnego psychicznego niezrównoważenia. Wychylił się zza węgła kamienicy (teoretyczny immunitet i glejty na słowo honoru posiadały krótki czas przydatności), szurając buciorami po butwiejącej ściółce: błoto, nierówny bruk, woda (oby) płynąca rynsztokiem i resztki naniesione przez szkodniki tworzyły imponujące podłoże jak na środek miasta. Łepetynę uchylił jednak wystarczająco prędko, by pozostać niewidzialnym, acz nadal świadkiem dziwacznego incydentu. Chudzielec w pelerynie, na odległość widać, że nie stąd, kontra dziadyga, którego nieraz obsługiwał w Mantykorze. Hawthorne'a zawsze ciekawiło, co trzyma w tym swoim pudełeczku, ale nie sądził, że dowie się tego w takich okolicznościach. Łypał kontrolnie na tę awanturę, brzuchem niemal przyklejony do jednej ze ścian budynku (pragnął zachować zdrowie i kończyny), a kiedy tylko białowłosy czaronksiężnik zniknął, młodzieniec wychynął zza rogu, gotów przejść obojętnie nad ubłoconym ciałem i załatwić własne sprawunki. Z okna zbyt często dochodziły go odgłosy bójek i pojedynków, by ubolewał nad każdym nieszczęśnikiem, oskubanym ze zdrowia i złota, czasami z nieprzypadkowo wybranego narządu i litra krwi. I sumienie miałby pewnie spokojniejsze, gdyby nie niezgrabność, prawdziwa klątwa, jaką przy urodzeniu rzucono na jego stopy. Koncertowo potknął się o kłodę i prawie wyłożył na ziemię tuż obok, zauważając, że intruz wcale nie jest mu nieznajomy.
-Prewett, przysięgam, że tego pożałuję - burknął do siebie, stając nad Rorym i drapiąc się po głowie. Co tu zrobić, co tu zrobić? Wiele nie wymyślił, po prostu chwytając go pod pachy i ciągnąc po ziemi, od Pokątnej dzieliła ich ledwie jedna alejka, postara się go połatać, jak znajdą jakąś ławkę i dowie się konkretniej, co takiego się zadziało.
-Po co tam polazł? - fuknął z dezaprobatą, nie mniejszą od tej, kiedy rudzielec zajął drugi koniec jego stołu w bibliotece.
Robin Hawthorne
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5744-robin-hawthorne https://www.morsmordre.net/t5766-paracelsus#136059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f188-smiertelny-nokturn-18-13 https://www.morsmordre.net/t5765-skrytka-bankowa-nr-1417 https://www.morsmordre.net/t6217-robin-hawthorne
Re: Główna ulica [odnośnik]12.01.19 0:59
z Nokturnu

Zachłysnął się swoim szczęściem. Dopiero za chwilę miał przekonać się, że Nokturn jeszcze zdąży stanąć mu ością w gardle - ale teraz... liczyło się tylko teraz.
Poczuł się jak oni - nie, on był, w majakach swoich wyobrażeń, jednym z nich. Pewnie stąpając po bruku zbrukanym krwią i brudem, pozwolił się poprowadzić jedną z większych uliczek, a gdy oderwał się od głównego nurtu, zdał sobie sprawę, że topografia tego miejsca nie charakteryzowała się żadną systematyką - z przerażeniem zaobserwował niechlujnie ponumerowane kamienice, na których brakowało tabliczek z nazwą ulic. Od czego miał zacząć szukać?
Gdzie skierować pierwsze kroki?
Powinien jednak myśleć raczej, gdzie przyjdzie mu skierować te ostatnie - bo już chwilę później los zakpił z niego okrutnie. Szturchnął go w bark pod postacią zakapturzonego czarodzieja, od którego aż biła łuna przesiąknięta najplugawszą magią. Tak jakby przeżarła go od środka - a on wydychał ze swojego gnijącego ciała ten odór śmierci i bólu. Prewett poczuł się tak, jakby czarnoksiężnik zaczął na nim żerować, wysysać z niego siły witalne; zakręciło mu się w głowie, przed oczami rozlała się czerń.
Może to dlatego nie dostrzegł w porę zagrożenia - płachta zsunęła się z drewnianej skrzyni, która odkryła swoją zawartość. Rory, starając się obejść mężczyznę, jak najszybciej zwiększyć dzielący ich dystans, niefortunnie nadepnął na coś, co wydostało się na światło, a może ciemność, Nokturnu. Coś, co zasyczało wściekle.
W czerwonych oczach węża płynęła krew. Chwilę później, gdy gad zatopił kły w jego łydce, popłynęła też ta należąca do Roratio.
Ze świstem wypuścił powietrze z płuc, czując paraliżujący ból. Upadł na ten sam bruk, po którym jeszcze chwilę wcześniej tak butnie kroczył - potrzebował pomocy, to było pewne; pewne stało się też to, że tutaj jej nie znajdzie. Czarnoksiężnik, wraz ze swym uroczym pupilem, rozpłynął się w powietrzu. A ulica ziała pustką.
Zapominając o dumie zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy, co podpowiadał mu instynkt - musiał stąd jak najszybciej zniknąć, doczołgać się jakoś tam, skąd przyszedł.
Tak też uczynił; z trudem.
Noga nabrzmiała bólem, on sam zaczął już chyba gorączkować, miał wrażenie, że jeszcze chwila, a zacznie majaczyć, oderwie się od rzeczywistości.
Oparty o chłodny mur na granicy dwóch abstrakcyjnie różnych światów, sięgnął po różdżkę w akcie desperacji, lecz był przecież bezradny - nie miał na tyle sił, by wykrzesać z siebie jakiekolwiek zaklęcie. - Hawthorne - nawet to słowo zdawało się go przerastać, lecz wychrypiał je głosem, w którym pobrzmiewała nadzieja, rozkwitająca na widok twarzy tak dobrze mu znanej - kiedyś; teraz, choć jej rysy nie zmieniły się niemalże w ogóle - pozostawała enigmą.
Robin potykający się akurat przy nim, akurat w tym momencie, to nie mógł być przypadek - być może to on miał okazać się wybawieniem.
- Pożałujesz... jeśli mi nie pomożesz - zaczepił palce o szatę chłopaka, gestem zniżając się do niemego błagania o pomoc; same jego słowa natomiast nie miały w sobie nic z groźby, były wypłukane z emocji, lecz Robin wiedział pewnie, do czego odnosił się Rory - ten Hawthorne, którego znał Prewett zaledwie kilka - jak wiele zmieniających w ich relacjach? - lat temu, nie potrafiłby przejść obojętnie obok niego, gdyby potrzebował pomocy. Zniszczyłyby go wyrzuty sumienia.
Przyciężkawa głowa opadła do tyłu, kaptur zsunął się z rudych loków, kiedy Robin ciągnął Prewetta nieco dalej - by nie znajdowali się już na granicy, lecz ją przekroczyli.
- Bazyliszek - wymamrotał lakonicznie; resztę wybawiciel z przypadku musiał dośpiewać sobie sam.


kołyszę się na nitce nieokreślonych pragnień, palce zaczepiam o rozszczepione na liściu słońce, chwytam umykający wszechświat

Rory Prewett
Rory Prewett
Zawód : botanik
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
and meet me there,
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6716-roratio-prewett https://www.morsmordre.net/t6753-listy-z-nieba-rory https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t6751-skrytka-bankowa-nr-1686#176204 https://www.morsmordre.net/t6754-r-g-prewett#176213

Strona 30 z 39 Previous  1 ... 16 ... 29, 30, 31 ... 34 ... 39  Next

Główna ulica
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach