Główna ulica
Strona 38 z 39 • 1 ... 20 ... 37, 38, 39
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna ulica
Ulica Pokątna zmieniła się. Kolorowe, błyszczące witryny, które przedstawiały księgi zaklęć, składniki eliksirów i kociołki, były niewidoczne, ukryte pod przyklejonymi na nich wielkimi ministerialnymi plakatami. Większość tych posępnych fioletowych afiszy z zasadami bezpieczeństwa była powiększoną wersją broszur, które rozsyłano latem, a inne przedstawiały ruszające się czarno-białe fotografie znanych przestępców przebywających na wolności. Kilka witryn było zabitych deskami, w tym ta należąca do Lodziarni Floriana Fortescue. Z drugiej strony ulicy rozstawiono wiele podniszczonych straganów. Najbliższy, stojący przed księgarnią "Esy i Floresy", pod pasiastą, poplamioną markizą miał kartonowy szyld przypięty z przodu:
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
AMULETY
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Skuteczne przeciw wilkołakom, dementorom i Inferiusom
Zaniedbany, mały czarodziej potrząsał naręczami srebrnych symboli na łańcuszkach i kiwał w stronę przechodniów. Zauważył, że wielu mijających ich ludzi ma udręczone, niespokojne spojrzenie i nikt nie zatrzymuje się, by porozmawiać. Sprzedawcy trzymali się razem, w swoich zżytych grupach, zajmując się własnymi sprawami. Nie widać było, by ktokolwiek robił zakupy samotnie.
[data-wybierz, bo to twoje "mugolstwo"!]
W swoim odbiciu w windzie w Ministerstwie widziałem poszarzałą ze zmęczenia twarz i podkrążone z niewyspania oczy, ale wysiłek mieszał się z satysfakcją. Awans napawał mnie radością, a gdy oswoiłem się z niemyśleniem ośmierci odejściu swojego poprzednika, uczucia stały się jeszcze słodsze. Praca się nie kończyła, a jako pedant musiałem zreformować i naprawić wszystko jak najszybciej; nie mogłem odpocząć dopóki nie będę zadowolony, a stażyści zerkali na mnie z mieszanką obawy i niechęci—ale czułem, że żyję. Wczoraj znalazłem wreszcie kilka wydartych nocy godzin, by poćwiczyć w piwnicy czarnomagiczne inkantacje i doczytać jedno zagadnienie teoretyczne. Niestety, nauka czarnej magii nie sprawiała mi tyle satysfakcji, co praca. Wręcz przeciwnie, pomimo pewnych postępów każda próba była okupiona sińcami na ciele i krwotokami z nosa. Ostatnie ćwiczenia skończyłem, gdy różdżka rozgrzała się niebezpiecznie w mojej dłoni, a po przedramieniu przemknął bolesny prąd. Nieufnie oglądałem drewno pau ferro, bo choć rozsądek podpowiadał, że płaciłem za własne niedoświadczenie—to duma kazała mi przynajmniej spróbować obarczyć winą różdżkę. Szczególnie, że nie była ze mną od lat jak poprzednia i zarazem pierwsza. Tą, drugą w życiu, kupiłem ją u Gregorowicza po tym jak w Derbyshire upokorzył i obrabował mnie podstępny mugolak. Postanowiłem znaleźć po pracy chwilę na to, by (uprzejmie, rzecz jasna) podpytać różdżkarza o specyfikę tego drewna i upewnić się, że dobrze współpracuje z czarną magią. Dzięki polityce Ministra Malfoya, takie tematy nie były już w Londynie tabu i liczyłem na wsparcie eksperta.
Na Pokątnej spotkałem się z Dirkiem, swoim ochroniarzem i wygodnym, silnym ramieniem do niesienia dalszych sprawunków, które miałem dziś w planach. Beksa, rodzinny skrzat domowy, była zajęta doprowadzaniem Sallow Coppice do porządku po deszczu meteorytów, a i Dirk musiał się kiedyś zaopatrzyć w składniki alchemiczne i te swoje karty czekoladowych żab (zbierał je i wkładał do albumu po zmarłym synu, głupi sentymentalizm, ale jako dobry pracodawca kwitowałem to bez słowa).
Przed wejściem do sklepu Gregorowicza stał jakiś ciemnowłosy jegomość, zbyt zaaferowany potrząsaniem własną różdżką by widzieć, że niejako zastąpił mi drogę. Wydawał się rozkojarzony i przechadzał się w jedną i drugą stronę przed wejściem do sklepu, wykonując nadgarstkiem gesty, w których rozpoznawałem coś podobnego do Lumos—i które nie przynosiły żadnego efektu. Już miałem stanowczo wyminąć nieznajomego, mrucząc coś o kulturze osobistej przy robieniu miejsca dla wchodzących do sklepu, gdy kolejna nieudana próba zaklęcia mnie zaalarmowała. Jaki czarodziej nie zdołałby rzucić czaru przez cztery razy z rzędu? Zmrużyłem oczy, nakazując gestem dłoni by Dirk przystanął ze mną o metr od nieznajomego. Podejrzliwie zlustrowałem wzrokiem ekscentryczne ubranie bruneta—dziwaczne buty, porządną koszulę i płaszcz rodem z portu—a potem oglądałem, jak po raz kolejny zmaga się z różdżką nie tyle nieposłuszną, co niedziałającą.
Kiedyś, w innym życiu, Layla zabrała mnie do mugolskiego kina na film o magii. Stek bzdur, rzecz jasna, ale asystent czarodzieja miał tam różdżkę—i obchodził się z nią z podobną frustracją i podobnie bezskutecznie. Jak próbowałby czarować mugol, gdyby wierzył, że do magii potrzeba jedynie kawałka drewna—albo nieudolnie chciał udawać czarodzieja?
-Odmawia współpracy? - zagadnąłem nieznajomego, trzymając się na bezpieczną odległość (mugole to dzicz). Uśmiechnąłem się do niego lisio, by nie nabrał podejrzeń. -To na pewno pańska? - żałowałem, że było za ciepło bym ubrał płaszcz z przepastnymi kieszeniami; nie miałem jak chwycić za własną różdżkę by tego nie zauważył. Chętnie wyczułbym jego emocje i kłamstwo, ale mugole to kiepscy kłamcy, może zdołam po prostu je zauważyć. -Kolega miał kiedyś identyczną jak ja, pewnego dnia je pomyliliśmy. - skłamałem samemu (nigdy nie byłbym tam roztargniony, by pomylić własną różdżkę z cudzą), by uśpić jego czujność. Zerknąłem na wejście do sklepu, czy to możliwe, że ukradł różdżkę z niego?
W swoim odbiciu w windzie w Ministerstwie widziałem poszarzałą ze zmęczenia twarz i podkrążone z niewyspania oczy, ale wysiłek mieszał się z satysfakcją. Awans napawał mnie radością, a gdy oswoiłem się z niemyśleniem o
Na Pokątnej spotkałem się z Dirkiem, swoim ochroniarzem i wygodnym, silnym ramieniem do niesienia dalszych sprawunków, które miałem dziś w planach. Beksa, rodzinny skrzat domowy, była zajęta doprowadzaniem Sallow Coppice do porządku po deszczu meteorytów, a i Dirk musiał się kiedyś zaopatrzyć w składniki alchemiczne i te swoje karty czekoladowych żab (zbierał je i wkładał do albumu po zmarłym synu, głupi sentymentalizm, ale jako dobry pracodawca kwitowałem to bez słowa).
Przed wejściem do sklepu Gregorowicza stał jakiś ciemnowłosy jegomość, zbyt zaaferowany potrząsaniem własną różdżką by widzieć, że niejako zastąpił mi drogę. Wydawał się rozkojarzony i przechadzał się w jedną i drugą stronę przed wejściem do sklepu, wykonując nadgarstkiem gesty, w których rozpoznawałem coś podobnego do Lumos—i które nie przynosiły żadnego efektu. Już miałem stanowczo wyminąć nieznajomego, mrucząc coś o kulturze osobistej przy robieniu miejsca dla wchodzących do sklepu, gdy kolejna nieudana próba zaklęcia mnie zaalarmowała. Jaki czarodziej nie zdołałby rzucić czaru przez cztery razy z rzędu? Zmrużyłem oczy, nakazując gestem dłoni by Dirk przystanął ze mną o metr od nieznajomego. Podejrzliwie zlustrowałem wzrokiem ekscentryczne ubranie bruneta—dziwaczne buty, porządną koszulę i płaszcz rodem z portu—a potem oglądałem, jak po raz kolejny zmaga się z różdżką nie tyle nieposłuszną, co niedziałającą.
Kiedyś, w innym życiu, Layla zabrała mnie do mugolskiego kina na film o magii. Stek bzdur, rzecz jasna, ale asystent czarodzieja miał tam różdżkę—i obchodził się z nią z podobną frustracją i podobnie bezskutecznie. Jak próbowałby czarować mugol, gdyby wierzył, że do magii potrzeba jedynie kawałka drewna—albo nieudolnie chciał udawać czarodzieja?
-Odmawia współpracy? - zagadnąłem nieznajomego, trzymając się na bezpieczną odległość (mugole to dzicz). Uśmiechnąłem się do niego lisio, by nie nabrał podejrzeń. -To na pewno pańska? - żałowałem, że było za ciepło bym ubrał płaszcz z przepastnymi kieszeniami; nie miałem jak chwycić za własną różdżkę by tego nie zauważył. Chętnie wyczułbym jego emocje i kłamstwo, ale mugole to kiepscy kłamcy, może zdołam po prostu je zauważyć. -Kolega miał kiedyś identyczną jak ja, pewnego dnia je pomyliliśmy. - skłamałem samemu (nigdy nie byłbym tam roztargniony, by pomylić własną różdżkę z cudzą), by uśpić jego czujność. Zerknąłem na wejście do sklepu, czy to możliwe, że ukradł różdżkę z niego?
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Magia była czymś oczywistym. Czymś z czym budził się rano, korzystał swobodnie i zasypiał. Od dziecka obecna w jego życiu, więc nie wyobrażał sobie, że może jej zabraknąć w życiu.
Deszcz meteorytów sprawił, że nawet jak dla niego życie za bardzo się wywróciło do góry nogami. Przyzwyczajony był do wszelkiej maści sztormów i przeciwności losu, radził sobie z nimi całkiem nieźle, ale nie z tym.
Mały domek wręcz kurna chata, jakby ktoś to nazwał malowniczo, wciśnięta w porcie między dwie, wysokie kamienice, cudem ocalała. Choć nie bez szwanku. Kawałek meteorytu wpadł do domu, musiał go wyciągać ze ściany i potem załatać dziurę. Następnie praca czekała w porcie. Wiele statków zostało uszkodzonych, a Brzask… poszedł na wykałaczki. Trzask pękającego drewna wciąż powracał. Widok przełamanego kadłuba na pół rozdzierał mu serce. Port zaś, ledwie przetrwał. Woda wciąż stała na ulicach, trupy napęczniałe wypływały na powierzchnię, wyławiali codziennie inne. Do tej pracy bardzo potrzebna była magia, ale ta… w ogóle się nie pojawiała. Na początku zwalił to na karb zmęczenia i zamieszania. Jednak gdy się wyspał, różdżka nadal nie działała. Nie mógł rozpalić ognia w kominku, nie mógł przywołać żadnej rzeczy. Magii wokół niego zwyczajnie nie było! Wtedy poczuł lekki strach i panikę. Taką, która zaciska się powoli wokół serca, sprawia wręcz fizyczny ból.
-Kurwa… - Wyrzucił z siebie z irytacją, gdy kolejne próby rzucania zaklęć nie przynosiły efektów. Nigdy wcześniej z niczym takim się nie spotkał. A była to jego różdżka. Ta, którą miał od wielu lat i jeszcze nigdy go nie zawiodła. Wytrzymała lata rejsów, wypraw morskich i wszystkich niebezpieczeństw w jakie wpadał. A teraz… stała się kawałkiem bezużytecznego patyka. Nie widząc innego rozwiązania uznał, że czas wybrać się do wytwórcy różdżek. Gregorowicz wydawał się najlepszą opcją i chyba jedyną do jakiej aktualnie miał dostęp. Nachmurzony jak gradowa chmura przemierzał ulice dążąc do swojego celu; nie zwracał na nikogo uwagi. Jego cel był tuż za rogiem.
Nim jednak wstąpił do środka uznał, że spróbuje jeszcze raz nim całkowicie się ośmieszy. Trzymając w dłoni różdżkę wypowiedział proste, dziecinne zaklęcie - lumos. Nic.
Spróbował jeszcze raz. Znowu nic.
Nie zdawał sobie sprawy, że może wzbudzać sensację, bo co jak co, ale tak proste zaklęcie każdy dorosły wie jak zrobić. Dziwnym jest kiedy cztery razy z rzędu ono nie wychodzi. Nie zorientował się, że jak ważniak mu się przygląda. Wypatruje w nim zdrajcy krwi lub co gorsza - mugola!
-Do stu szyszymor… - Mruknął pod nosem, a potem podniósł głowę słysząc obcy głos tuż obok. -Od wczoraj… - Odpowiedział niechętnie. -Uznałem, że sprawdzę.
Wyjaśnił, nie czuł się w obowiązku odpowiadać, wręcz miał ochotę spławić typa, ale coś w jego spojrzeniu, w posturze ciała mówiło mu, że lepiej tego nie robić. Nawet Fernsby miał jakiś instynkt samozachowawczy. -W ogóle się nie słuchała? Raczej spotkałem się z tym, że obca różdżka nie “czuła” czarodzieja, jak ta która go wybrała. - Dodał jeszcze i przyjrzał się różdżce. Jak nic jego własna. Przecież znał jej ciężar, fakturę. Wiedział jak wygląda. -Jak pan do Gregorowicza to proszę. Spróbuję jeszcze z dwa razy, może jednak za bardzo chcę rzucić czar… - Czuł się jak głupek, jak ten jedenastolatek, który dostał w końcu różdżkę, ale teraz nie był pewien czy właściwie jej używa.
Deszcz meteorytów sprawił, że nawet jak dla niego życie za bardzo się wywróciło do góry nogami. Przyzwyczajony był do wszelkiej maści sztormów i przeciwności losu, radził sobie z nimi całkiem nieźle, ale nie z tym.
Mały domek wręcz kurna chata, jakby ktoś to nazwał malowniczo, wciśnięta w porcie między dwie, wysokie kamienice, cudem ocalała. Choć nie bez szwanku. Kawałek meteorytu wpadł do domu, musiał go wyciągać ze ściany i potem załatać dziurę. Następnie praca czekała w porcie. Wiele statków zostało uszkodzonych, a Brzask… poszedł na wykałaczki. Trzask pękającego drewna wciąż powracał. Widok przełamanego kadłuba na pół rozdzierał mu serce. Port zaś, ledwie przetrwał. Woda wciąż stała na ulicach, trupy napęczniałe wypływały na powierzchnię, wyławiali codziennie inne. Do tej pracy bardzo potrzebna była magia, ale ta… w ogóle się nie pojawiała. Na początku zwalił to na karb zmęczenia i zamieszania. Jednak gdy się wyspał, różdżka nadal nie działała. Nie mógł rozpalić ognia w kominku, nie mógł przywołać żadnej rzeczy. Magii wokół niego zwyczajnie nie było! Wtedy poczuł lekki strach i panikę. Taką, która zaciska się powoli wokół serca, sprawia wręcz fizyczny ból.
-Kurwa… - Wyrzucił z siebie z irytacją, gdy kolejne próby rzucania zaklęć nie przynosiły efektów. Nigdy wcześniej z niczym takim się nie spotkał. A była to jego różdżka. Ta, którą miał od wielu lat i jeszcze nigdy go nie zawiodła. Wytrzymała lata rejsów, wypraw morskich i wszystkich niebezpieczeństw w jakie wpadał. A teraz… stała się kawałkiem bezużytecznego patyka. Nie widząc innego rozwiązania uznał, że czas wybrać się do wytwórcy różdżek. Gregorowicz wydawał się najlepszą opcją i chyba jedyną do jakiej aktualnie miał dostęp. Nachmurzony jak gradowa chmura przemierzał ulice dążąc do swojego celu; nie zwracał na nikogo uwagi. Jego cel był tuż za rogiem.
Nim jednak wstąpił do środka uznał, że spróbuje jeszcze raz nim całkowicie się ośmieszy. Trzymając w dłoni różdżkę wypowiedział proste, dziecinne zaklęcie - lumos. Nic.
Spróbował jeszcze raz. Znowu nic.
Nie zdawał sobie sprawy, że może wzbudzać sensację, bo co jak co, ale tak proste zaklęcie każdy dorosły wie jak zrobić. Dziwnym jest kiedy cztery razy z rzędu ono nie wychodzi. Nie zorientował się, że jak ważniak mu się przygląda. Wypatruje w nim zdrajcy krwi lub co gorsza - mugola!
-Do stu szyszymor… - Mruknął pod nosem, a potem podniósł głowę słysząc obcy głos tuż obok. -Od wczoraj… - Odpowiedział niechętnie. -Uznałem, że sprawdzę.
Wyjaśnił, nie czuł się w obowiązku odpowiadać, wręcz miał ochotę spławić typa, ale coś w jego spojrzeniu, w posturze ciała mówiło mu, że lepiej tego nie robić. Nawet Fernsby miał jakiś instynkt samozachowawczy. -W ogóle się nie słuchała? Raczej spotkałem się z tym, że obca różdżka nie “czuła” czarodzieja, jak ta która go wybrała. - Dodał jeszcze i przyjrzał się różdżce. Jak nic jego własna. Przecież znał jej ciężar, fakturę. Wiedział jak wygląda. -Jak pan do Gregorowicza to proszę. Spróbuję jeszcze z dwa razy, może jednak za bardzo chcę rzucić czar… - Czuł się jak głupek, jak ten jedenastolatek, który dostał w końcu różdżkę, ale teraz nie był pewien czy właściwie jej używa.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zacisnąłem lekko usta, słysząc wulgaryzm godny portu albo mugolskich dzielnic. Pamiętałem czasy, gdy nerwowo przemykałem po ciemnych ulicach pod mieszkaniem Layli, odruchowo garbiąc się na widok i dźwięk rzucających mięsem młokosów. Layla tłumaczyła mi, że po prostu tak się tutaj mówi i że są niegroźni i pewnie wracają z pubu, ale i tak zawsze bałem się, że mnie okradną—i że będę całkowicie bezbronny. Czarodzieja mierzącego do mnie z różdżki potraktowałbym Drętwotą, ofensywne uroki przychodziły mi łatwo nawet zanim zacząłem walczyć na wojnie; ale przed ujawnieniem magii przy mugolach powstrzymywał mnie Kodeks Tajności. Teraz z niesmakiem wspominałem tamte czasy i to, jaki byłem zastraszony. Bez cenzurowania magii i bez mugoli Londyn wydawał się o wiele przyjemniejszy i bezpieczniejszy.
O ile jakiś mugol nie udawał właśnie czarodzieja na Pokątnej. Byłem na granicy opanowania ilekroć mijałem w stolicy zniszczenia po Nocy Tysiąca Gwiazd—przed trzynastym sierpnia było tu tak pięknie...—i jeszcze mugola tu brakowało!
Nie słyszałem, że jego kolejne przekleństwo dotyczyło stu szyszymor. Znajomość takich słów u niemagicznego dałaby mi do myślenia, ale wymruczał je pod nosem, a podniósł głowę dopiero w odpowiedzi na moje pytanie.
-Ach, i jak tam sprawdzanie? - rozciągnąłem usta w uprzejmym uśmiechu, z autentyczną ciekawością. Kiedyś byłem w cyrku i widziałem karła, ale nigdy nie widziałem mugola z prawdziwą różdżką. Z jednej strony chciałem mu ją zabrać, ale z drugiej byliśmy w centrum miasta, u boku miałem ochroniarza, a w sklepie przebywał Gregorowicz... Chyba. Może powinienem zajrzeć do środka, upewnić się, że intruz nie przywalił różdżkarzowi niczym w głowę? -Różdżkarz na pewno sprawdzi to lepiej. - skwitowałem oczywistą oczywistość, zbliżając się do drzwi do sklepu, ale lekkim łukiem. Skinąłem lekko głową, by Dirk stanął pomiędzy mną, a brunetem. Uniosłem brwi, gdy nieznajomy zastanawiająco trafnie scharakteryzował zachowanie cudzych różdżek. -No tak, ale nieposłuszeństwo też potrafi dać wrażenie charłactwa przy sięganiu po zaawansowane czary. - zgodziłem się. Może jednak miałem przed sobą czarodzieja? Ale jaki czarodziej nie mógłby rzucić Lumos, nawet cudzą różdżka? To nie był zaawansowany czar... -Od dawna ma pan takie problemy? Zatrważające. - rzuciłem z udawanym współczuciem, nie umiejąc tak po prostu poskromić ciekawości i cienia obaw.
O ile jakiś mugol nie udawał właśnie czarodzieja na Pokątnej. Byłem na granicy opanowania ilekroć mijałem w stolicy zniszczenia po Nocy Tysiąca Gwiazd—przed trzynastym sierpnia było tu tak pięknie...—i jeszcze mugola tu brakowało!
Nie słyszałem, że jego kolejne przekleństwo dotyczyło stu szyszymor. Znajomość takich słów u niemagicznego dałaby mi do myślenia, ale wymruczał je pod nosem, a podniósł głowę dopiero w odpowiedzi na moje pytanie.
-Ach, i jak tam sprawdzanie? - rozciągnąłem usta w uprzejmym uśmiechu, z autentyczną ciekawością. Kiedyś byłem w cyrku i widziałem karła, ale nigdy nie widziałem mugola z prawdziwą różdżką. Z jednej strony chciałem mu ją zabrać, ale z drugiej byliśmy w centrum miasta, u boku miałem ochroniarza, a w sklepie przebywał Gregorowicz... Chyba. Może powinienem zajrzeć do środka, upewnić się, że intruz nie przywalił różdżkarzowi niczym w głowę? -Różdżkarz na pewno sprawdzi to lepiej. - skwitowałem oczywistą oczywistość, zbliżając się do drzwi do sklepu, ale lekkim łukiem. Skinąłem lekko głową, by Dirk stanął pomiędzy mną, a brunetem. Uniosłem brwi, gdy nieznajomy zastanawiająco trafnie scharakteryzował zachowanie cudzych różdżek. -No tak, ale nieposłuszeństwo też potrafi dać wrażenie charłactwa przy sięganiu po zaawansowane czary. - zgodziłem się. Może jednak miałem przed sobą czarodzieja? Ale jaki czarodziej nie mógłby rzucić Lumos, nawet cudzą różdżka? To nie był zaawansowany czar... -Od dawna ma pan takie problemy? Zatrważające. - rzuciłem z udawanym współczuciem, nie umiejąc tak po prostu poskromić ciekawości i cienia obaw.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Magia była obecna w jego życiu, jak zresztą w przypadku każdego czarodzieja, który wychowywał się w magicznym domu od zawsze. Dlatego też jej nagłe zniknięcie, tak gwałtowne i nieoczekiwane spowodowały pewną irytację. Sądził, że to przez to, że jednak mieszka w miejscu, gdzie deszcz meteorytów swoje zrobił i zniszczył tak wiele miejsc. Jednak nawet oddalenie się od domu niczego nie zmieniło.
Pytania i dociekliwość nieznajomego zaś pogłębiały jego złość i irytację.
-A wygląda jakby działało? - Warknął bardziej niż chciał, po czym westchnął. Opuścił dłonie wzdłuż ciała nadal mocno trzymając różdżkę. Patrzył na różdżkę jak na zdrajczynię, która właśnie sobie z niego zakpiła. Jak miał pracować na statkach jak magia była mu teraz wrogiem, a po prawdzie w ogóle nie istniała. -Zauważyłem wczoraj, że coś jest nie tak. Wtedy była to lekka niedogodność, dzisiaj jest to już problem. - Przeczesał dłonią ciemne włosy, po czym spojrzał w stronę drzwi.-Żeby jeszcze skomplikowane zaklęcia nie wychodziły, ale mówimy o prostych jak zwykłe zapalanie światła. - Odchrząknął, bez możliwości korzystania z magii, czuł się jak bez ręki. -Wchodzi pan? - Zapytał jeszcze wskazując na drzwi, za którymi mogło na niego czekać wyjaśnienie co się właściwie stało. Zerknął na towarzysza gościa, który go tak wypytywał o sprawę z różdżką. Jakiś ochroniarz? Trochę tak wyglądał: milczący i ponury, gotowy spuści łomot jak tylko uznał, że Fernsby jest niebezpieczny. Dzisiaj marynarz jednak nie miał ochoty na mordobicie. Inna sprawa była bardziej paląca.
Podszedł bliżej Sallowa chcąc go wyminąć w drodze do wnętrza sklepu. To zaś powitało ich zapachem kurzu zmieszanego ze starym drewnem. Jeżeli tutaj mu nie pomogą, to nie wiedział gdzie więcej miał iść. Nie musiał długo czekać na pojawienie się czarodzieja, który bystrymi oczami spojrzał na marynarza. Ten zaś położył różdżkę na blacie lady sklepowej.
-Nie działa. - Oznajmił dobitnie. -Nie wiem co się dzieje, ale od wczoraj nie mogę rzucić najmniejszego czaru. Żadnego.
Gregorowicz patrzył beznamiętnie na Fernsbiego, a jedynie cień uśmiechu w kąciku ust dawał znać, że jakoś mu nie wierzy. Ujął różdżkę w palce i przyjrzał się jej dokładnie.
-Osiem cali, wianowłostka, dość giętka, rdzeń pióro bustroducha…Hmmm… - Badał milimetr po milimetrze podaną mu różdżkę, praktycznie czubkiem nosa dotykając drewna. Chwycił ją pewnie między placami i wykonał prosty gest. -Nox
Wszystkie światła zgasły, by zaraz ponownie się zapalić od rzuconego “lumos”. Gregorowicz oddał różdżkę właścicielowi zachęcając, aby uczynił to samo. Niestety w momencie jak Kenneth wypowiedział zaklęcie nic się nie stało. Spojrzał na Gregorowicza.
-I co teraz?
Pytania i dociekliwość nieznajomego zaś pogłębiały jego złość i irytację.
-A wygląda jakby działało? - Warknął bardziej niż chciał, po czym westchnął. Opuścił dłonie wzdłuż ciała nadal mocno trzymając różdżkę. Patrzył na różdżkę jak na zdrajczynię, która właśnie sobie z niego zakpiła. Jak miał pracować na statkach jak magia była mu teraz wrogiem, a po prawdzie w ogóle nie istniała. -Zauważyłem wczoraj, że coś jest nie tak. Wtedy była to lekka niedogodność, dzisiaj jest to już problem. - Przeczesał dłonią ciemne włosy, po czym spojrzał w stronę drzwi.-Żeby jeszcze skomplikowane zaklęcia nie wychodziły, ale mówimy o prostych jak zwykłe zapalanie światła. - Odchrząknął, bez możliwości korzystania z magii, czuł się jak bez ręki. -Wchodzi pan? - Zapytał jeszcze wskazując na drzwi, za którymi mogło na niego czekać wyjaśnienie co się właściwie stało. Zerknął na towarzysza gościa, który go tak wypytywał o sprawę z różdżką. Jakiś ochroniarz? Trochę tak wyglądał: milczący i ponury, gotowy spuści łomot jak tylko uznał, że Fernsby jest niebezpieczny. Dzisiaj marynarz jednak nie miał ochoty na mordobicie. Inna sprawa była bardziej paląca.
Podszedł bliżej Sallowa chcąc go wyminąć w drodze do wnętrza sklepu. To zaś powitało ich zapachem kurzu zmieszanego ze starym drewnem. Jeżeli tutaj mu nie pomogą, to nie wiedział gdzie więcej miał iść. Nie musiał długo czekać na pojawienie się czarodzieja, który bystrymi oczami spojrzał na marynarza. Ten zaś położył różdżkę na blacie lady sklepowej.
-Nie działa. - Oznajmił dobitnie. -Nie wiem co się dzieje, ale od wczoraj nie mogę rzucić najmniejszego czaru. Żadnego.
Gregorowicz patrzył beznamiętnie na Fernsbiego, a jedynie cień uśmiechu w kąciku ust dawał znać, że jakoś mu nie wierzy. Ujął różdżkę w palce i przyjrzał się jej dokładnie.
-Osiem cali, wianowłostka, dość giętka, rdzeń pióro bustroducha…Hmmm… - Badał milimetr po milimetrze podaną mu różdżkę, praktycznie czubkiem nosa dotykając drewna. Chwycił ją pewnie między placami i wykonał prosty gest. -Nox
Wszystkie światła zgasły, by zaraz ponownie się zapalić od rzuconego “lumos”. Gregorowicz oddał różdżkę właścicielowi zachęcając, aby uczynił to samo. Niestety w momencie jak Kenneth wypowiedział zaklęcie nic się nie stało. Spojrzał na Gregorowicza.
-I co teraz?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mężczyzna jawnie okazał swoją irytację, zupełnie odmiennie niż osoby, wśród których ja się wychowałem. Porywczość to przywilej niższych klas społecznych i mugoli—wpajał mi ojciec, utwierdzając we mnie niewrażliwość na ludzką indywidualność zdarzająca się w każdym środowisku, a tłukąc mi do głowy, że powinienem uśmiechać się na zawołanie i nigdy nie zdradzać emocji. Może dlatego tak fascynowały mnie emocje innych, czasem gwałtowne i klarowne, jak tego bruneta, a czasem starannie ukrywane. Przekonałem się, że emocjom nie wolno ufać. Dlatego nawet teraz nie ufałem oburzeniu i zdenerwowaniu nieznajomego, które mogłoby się zdawać nerwami sfrustrowanego czarodzieja. Mogłoby, ale bardzo sprytny mugol też zareagowałby przecież podobnie, chcąc usprawiedliwić swoje problemy. Dziwne, że kojarzył nazwy zaklęć, ale część niemagicznych mogła się z nimi osłuchać, Kodeks Tajności nie obowiązywał już od dawna.
-Ach. - nie odniosłem się do jego słów inaczej niż pokiwaniem głową i uprzejmym uśmiechem. Postanowiłem go jeszcze poobserwować, uśpić jego czujność. Z Dirkiem u boku i działającą różdżką czułem się bezpiecznie, choć oburzała mnie taka scena w centrum Londynu. Naszego Londynu, naszego oczyszczonego miasta. -Wchodzimy, dziękuję. - potwierdziłem i z lisim uśmiechem wszedłem do środka. Doge przepuścił w drzwiach mugola i wszedł za nami, jak mroczny cień.
Udałem, że oglądam różdżki, kątem oka spoglądając na handlarza i Fernsby'ego.
-Och, wydaje się, że różdżka działa doskonale... prawda, panie Gregorowicz? - odezwałem się z lekką kpiną, gdy zgasły światła. A gdy się zapaliły, celowałem już w bruneta własną różdżką. Doge postąpił ostrzegawczy krok do przodu, również wyjmując swoją.
-Teraz może oszczędzimy sobie wołania patrolu magicznej policji i najpierw pokaże pan swoje dokumenty nam. - zaproponowałem, choć nie była to propozycja do odrzucenia. -W imieniu Ministerstwa Magii żądam, by wytłumaczył nam pan, co robi pan w magicznym mieście i jestem przekonany, że właściciel tego interesu również jest żądny wyjaśnień. Kim jest właściciel tej różdżki? - nalegałem, oburzony tym, że ten typ mógł tutaj wejść—tak bezczelnie!—z różdżką odebraną innemu czarodziejowi. Ta, którą trzymałem teraz w dłoni, była drugą w moim życiu. Pierwszą odebrał mi agresywny mugolak, więc sprawa tym bardziej była dla mnie personalna. Na tamtym złodzieju nie zdołałem się zemścić, stanę zatem w obronie innej, póki co bezimiennej ofiary.
-Ach. - nie odniosłem się do jego słów inaczej niż pokiwaniem głową i uprzejmym uśmiechem. Postanowiłem go jeszcze poobserwować, uśpić jego czujność. Z Dirkiem u boku i działającą różdżką czułem się bezpiecznie, choć oburzała mnie taka scena w centrum Londynu. Naszego Londynu, naszego oczyszczonego miasta. -Wchodzimy, dziękuję. - potwierdziłem i z lisim uśmiechem wszedłem do środka. Doge przepuścił w drzwiach mugola i wszedł za nami, jak mroczny cień.
Udałem, że oglądam różdżki, kątem oka spoglądając na handlarza i Fernsby'ego.
-Och, wydaje się, że różdżka działa doskonale... prawda, panie Gregorowicz? - odezwałem się z lekką kpiną, gdy zgasły światła. A gdy się zapaliły, celowałem już w bruneta własną różdżką. Doge postąpił ostrzegawczy krok do przodu, również wyjmując swoją.
-Teraz może oszczędzimy sobie wołania patrolu magicznej policji i najpierw pokaże pan swoje dokumenty nam. - zaproponowałem, choć nie była to propozycja do odrzucenia. -W imieniu Ministerstwa Magii żądam, by wytłumaczył nam pan, co robi pan w magicznym mieście i jestem przekonany, że właściciel tego interesu również jest żądny wyjaśnień. Kim jest właściciel tej różdżki? - nalegałem, oburzony tym, że ten typ mógł tutaj wejść—tak bezczelnie!—z różdżką odebraną innemu czarodziejowi. Ta, którą trzymałem teraz w dłoni, była drugą w moim życiu. Pierwszą odebrał mi agresywny mugolak, więc sprawa tym bardziej była dla mnie personalna. Na tamtym złodzieju nie zdołałem się zemścić, stanę zatem w obronie innej, póki co bezimiennej ofiary.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zemścił w myślach na wszystko, na ten dzień, na meteoryty, na różdżkę, na gościa, który był bardziej wścibski niż mała dziewczynka z piegami, która wraz z babcią mieszkała w jego sąsiedztwie. Tej to się buzia nie zamykała.
Czuł, że się na niego czai jak drapieżnik na ofiarę. Fernsby był młody, ale swoje wypływał na statkach, miał do czynienia z podejrzanym elementem,ba! Nie raz jego brali a ten element. Zwyczajnie widział po ruchach, po tym jak prowadzona jest rozmowa, że coś się dzieje. Nie wiedział kim jest mężczyzna, ale na pewno nie ufał samemu marynarzowi. Mądre. Kenneth też by sam sobie nie zaufał.
-Co do cholery? - Zapytał kiedy zobaczył dwie wystrzelone w siebie różdżki. -Rozum zostawiliście w domu? - Zapytał i tak w miarę grzecznie. Miał tyle instynktu samozachowawczego, że nie chciał bardziej ich drażnić. W pierwszym odruchu chwycił za różdżkę, a potem sobie uświadomił, że przecież nie działała w jego dłoni. - Kim jesteś, że powołujesz się na Ministerstwo i tak chętnie szastasz żądaniami w jego imieniu? - Stanął na równych nogach, nie cofnął się do tyłu, aby nie odebrali tego jako ucieczki. Był gotów do bicia się na gołe pięści jeśli będzie taka konieczność. -Nazywam się Kenneth Fernsby, Pierwszy na Szalonej Selmie pod banderą kapitana Manannana Traversa. A ty mi zaraz powiesz jakim prawem mnie chcesz zatrzymać. - Gnoju. Nie cierpiał jak ktoś zadawał mu kłamstwo tam gdzie go nie było. Marynarz kłamał i to często, ale nie teraz i nie dzisiaj kiedy sprawa była zbyt poważna. W tym czasie Gregorowicz spojrzał na Sallowa.
-Różdżka należy do Kennetha Fernsbiego. - Odpowiedział kiedy wściekły Kenneth wyjmował swoje dokumenty, aby bucowi przed nim udowodnić, że właśnie się zbłaźnił i robi z siebie idiotę. Nagle go olśniło - magicznym mieście. Na ustach pojawił się uśmiech stworzony z mieszaniny niedowierzania i rozbawienia. -Sądziłeś, że jestem… mugolem? - Teraz patrzył na Sallowa jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu. Parsknął pod nosem. - Mugol nie przetrwałby w tym mieście minuty, a co dopiero spotkania z czarodziejem.
Następnie spojrzał na Gregorowicza.
-To co z tą moją różdżką, o co chodzi? Muszę wracać do portu, ale chłopakom się nie przydam przy naprawach jak różdżka stała się w moich dłoniach kawałkiem patyka.
Wytwórca różdżek przez chwilę patrzył to na jednego mężczyznę, to na drugiego jakby chciał się upewnić, że mu zaraz nie zdemolują sklepu.
-Problem nie leży w różdżce, ale w tobie. - Wskazał na Kennetha, a ten od razu się usztywnił. Takie teksty mogą sprawić, że narwaniec z kolegą zaraz zamienią jego nos w miazgę. -Nie masz w sobie… magii. - Szukał kolejnych słów. -Trochę jak charłak.. widzisz magię, ale nie możesz jej użyć.
-Co do cholery?! - Słowa różdżkarza go przestraszyły. -Na stałe?
Czuł, że się na niego czai jak drapieżnik na ofiarę. Fernsby był młody, ale swoje wypływał na statkach, miał do czynienia z podejrzanym elementem,ba! Nie raz jego brali a ten element. Zwyczajnie widział po ruchach, po tym jak prowadzona jest rozmowa, że coś się dzieje. Nie wiedział kim jest mężczyzna, ale na pewno nie ufał samemu marynarzowi. Mądre. Kenneth też by sam sobie nie zaufał.
-Co do cholery? - Zapytał kiedy zobaczył dwie wystrzelone w siebie różdżki. -Rozum zostawiliście w domu? - Zapytał i tak w miarę grzecznie. Miał tyle instynktu samozachowawczego, że nie chciał bardziej ich drażnić. W pierwszym odruchu chwycił za różdżkę, a potem sobie uświadomił, że przecież nie działała w jego dłoni. - Kim jesteś, że powołujesz się na Ministerstwo i tak chętnie szastasz żądaniami w jego imieniu? - Stanął na równych nogach, nie cofnął się do tyłu, aby nie odebrali tego jako ucieczki. Był gotów do bicia się na gołe pięści jeśli będzie taka konieczność. -Nazywam się Kenneth Fernsby, Pierwszy na Szalonej Selmie pod banderą kapitana Manannana Traversa. A ty mi zaraz powiesz jakim prawem mnie chcesz zatrzymać. - Gnoju. Nie cierpiał jak ktoś zadawał mu kłamstwo tam gdzie go nie było. Marynarz kłamał i to często, ale nie teraz i nie dzisiaj kiedy sprawa była zbyt poważna. W tym czasie Gregorowicz spojrzał na Sallowa.
-Różdżka należy do Kennetha Fernsbiego. - Odpowiedział kiedy wściekły Kenneth wyjmował swoje dokumenty, aby bucowi przed nim udowodnić, że właśnie się zbłaźnił i robi z siebie idiotę. Nagle go olśniło - magicznym mieście. Na ustach pojawił się uśmiech stworzony z mieszaniny niedowierzania i rozbawienia. -Sądziłeś, że jestem… mugolem? - Teraz patrzył na Sallowa jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu. Parsknął pod nosem. - Mugol nie przetrwałby w tym mieście minuty, a co dopiero spotkania z czarodziejem.
Następnie spojrzał na Gregorowicza.
-To co z tą moją różdżką, o co chodzi? Muszę wracać do portu, ale chłopakom się nie przydam przy naprawach jak różdżka stała się w moich dłoniach kawałkiem patyka.
Wytwórca różdżek przez chwilę patrzył to na jednego mężczyznę, to na drugiego jakby chciał się upewnić, że mu zaraz nie zdemolują sklepu.
-Problem nie leży w różdżce, ale w tobie. - Wskazał na Kennetha, a ten od razu się usztywnił. Takie teksty mogą sprawić, że narwaniec z kolegą zaraz zamienią jego nos w miazgę. -Nie masz w sobie… magii. - Szukał kolejnych słów. -Trochę jak charłak.. widzisz magię, ale nie możesz jej użyć.
-Co do cholery?! - Słowa różdżkarza go przestraszyły. -Na stałe?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Drgnąłem, gdy poruszyły się dłonie mężczyzny, gotów do uprzedzenia jednego zdradzieckiego ruchu obezwładniającą inkantacją. Wiedziałem, że jego różdżka nie działała, ale mugole mogli nosić przy pasie broń i w ogóle... Co prawda nie widziałem wybrzuszenia przy jego pasie, ale—pomimo dzielenia się ekspertyzą na ramach Walczącego Maga—nie mam ogromnego doświadczenia w pojedynkach z mugolami i nie wiem, gdzie mogą chować te swoje pistolety. Szczególnie, że mina bruneta wcale nie zrzedła i pewnie stał na nogach. Najwyraźniej trudno było go zastraszyć, co wskazywało na to, że jest niebezpiecznym przeciwnikiem.
Uśmiechnąłem się drwiąco, unosząc się pychą w obliczu mugola oraz rozpoznawalności, jaką zyskałem w ostatnich latach. Przemawiałem, pojawiałem się w gazetach, brylowałem na Festiwalu Lata i choć spodziewałem się, że część czarodziejów może podróżować (choćby na statkach) i nie być aż tak na bieżąco, to w obliczu niewładającego magią mężczyzny uniosłem się arogancją:
-Gdybyś obracał się wśród prawdziwych czarodziejów, wiedziałbyś kim jestem. - odparowałem, a gdy powołał się na Traversa, uniosłem wysoko brwi. Skąd znał jego personalia? Manannan na pewno uśmieje się przy wódce, że jakiś niemagiczny podaje się za jego pracownika, ale w tym, że wiedział o Traversie tak dużo nie było nic śmiesznego. -Skąd wiesz, jakim statkiem pływa lord Norfolku? Może powinniśmy zatrzymać cię za szpiegostwo? - zmrużyłem ostrzegawczo oczy. Właściwie, podejrzenia o wykradani informacji i perspektywa przesłuchania lepiej wpiszą się w moje kompetencje niż kradziona różdżka. A z uwagi na zawieszenie broni dawno nie leglimentowałem żadnego mugola i, szczerze mówiąc, tęskniłem za tym.
-Ach, chciałeś ukraść tożsamość czarodzieja? - postąpiłem o krok do przodu, bo dane, na które była zarejestrowana różdżka nic nie zmieniały. -Proszę o papiery, musi je zweryfikować Komisja Rejestracji Różdżek. - warknąłem niecierpliwie, zastanawiając się, czy je też ukradł i czy to z nich wie, jakim statkiem pływa jakiś Kenneth Fernsby. Co zrobił z prawowitym właścicielem tej różdżki? Zrobiło mi się przykro na myśl, że Fernsby leży w jakimś rowie i że będę musiał przekazać smutne wieści Traversowi. Wszyscy spodziewaliśmy się strat po Nocy Tysiąca Gwiazd, ale potwierdzone zaginięcia bolały jakoś bardziej.
Nabrałem wątpliwości dopiero, gdy samemu z pogardą odniósł się do mugoli. Chyba jej nie udawał i w sumie to wyrażał się jak czarodziej, ale...
-Tylko mugol czarowałby tak nieudolnie, a niektórzy - z twoich pobratymców -wciąż kryją się w magicznych miejscach. Papiery Kennetha Fernsby i różdżka spadłyby im z nieba. - ...wyjaśniłem, ale wciąż nie zamierzałem przepraszać. Cała ta sytuacja była podejrzana, zwłaszcza w obliczu ekspertyzy właściciela sklepu.
-Jest pan charłakiem? - zapytałem, a w moim głosie pobrzmiała odrobina litości. -Czy różdżka wciąż jest związana z Kennethem Fernsby? - dodałem, zwracając się do Gregorowicza. -Rozumiem desperację i pokusę rzucania czarów, jeśli znalazł pan różdżkę... ale jak pan sam mówi, to magiczne miasto. Wygląda pan podejrzanie i mógł się pan narazić. Chyba najlepiej będzie oddać ją w ręce wytwórcy, nieprawdaż? - zwróciłem się ze współczuciem, już łagodniej, do charłaka-nie-mugola. Oni, choć ułomni, byli częścią naszego społeczeństwa; nie musieli się nas lękać. Żałowałem, że nie zmieniłem papierów mojej kochanki na charłacze te dwadzieścia lat temu, gdy miałem na to szansę—i może dlatego trochę zmiękłem.
Uśmiechnąłem się drwiąco, unosząc się pychą w obliczu mugola oraz rozpoznawalności, jaką zyskałem w ostatnich latach. Przemawiałem, pojawiałem się w gazetach, brylowałem na Festiwalu Lata i choć spodziewałem się, że część czarodziejów może podróżować (choćby na statkach) i nie być aż tak na bieżąco, to w obliczu niewładającego magią mężczyzny uniosłem się arogancją:
-Gdybyś obracał się wśród prawdziwych czarodziejów, wiedziałbyś kim jestem. - odparowałem, a gdy powołał się na Traversa, uniosłem wysoko brwi. Skąd znał jego personalia? Manannan na pewno uśmieje się przy wódce, że jakiś niemagiczny podaje się za jego pracownika, ale w tym, że wiedział o Traversie tak dużo nie było nic śmiesznego. -Skąd wiesz, jakim statkiem pływa lord Norfolku? Może powinniśmy zatrzymać cię za szpiegostwo? - zmrużyłem ostrzegawczo oczy. Właściwie, podejrzenia o wykradani informacji i perspektywa przesłuchania lepiej wpiszą się w moje kompetencje niż kradziona różdżka. A z uwagi na zawieszenie broni dawno nie leglimentowałem żadnego mugola i, szczerze mówiąc, tęskniłem za tym.
-Ach, chciałeś ukraść tożsamość czarodzieja? - postąpiłem o krok do przodu, bo dane, na które była zarejestrowana różdżka nic nie zmieniały. -Proszę o papiery, musi je zweryfikować Komisja Rejestracji Różdżek. - warknąłem niecierpliwie, zastanawiając się, czy je też ukradł i czy to z nich wie, jakim statkiem pływa jakiś Kenneth Fernsby. Co zrobił z prawowitym właścicielem tej różdżki? Zrobiło mi się przykro na myśl, że Fernsby leży w jakimś rowie i że będę musiał przekazać smutne wieści Traversowi. Wszyscy spodziewaliśmy się strat po Nocy Tysiąca Gwiazd, ale potwierdzone zaginięcia bolały jakoś bardziej.
Nabrałem wątpliwości dopiero, gdy samemu z pogardą odniósł się do mugoli. Chyba jej nie udawał i w sumie to wyrażał się jak czarodziej, ale...
-Tylko mugol czarowałby tak nieudolnie, a niektórzy - z twoich pobratymców -wciąż kryją się w magicznych miejscach. Papiery Kennetha Fernsby i różdżka spadłyby im z nieba. - ...wyjaśniłem, ale wciąż nie zamierzałem przepraszać. Cała ta sytuacja była podejrzana, zwłaszcza w obliczu ekspertyzy właściciela sklepu.
-Jest pan charłakiem? - zapytałem, a w moim głosie pobrzmiała odrobina litości. -Czy różdżka wciąż jest związana z Kennethem Fernsby? - dodałem, zwracając się do Gregorowicza. -Rozumiem desperację i pokusę rzucania czarów, jeśli znalazł pan różdżkę... ale jak pan sam mówi, to magiczne miasto. Wygląda pan podejrzanie i mógł się pan narazić. Chyba najlepiej będzie oddać ją w ręce wytwórcy, nieprawdaż? - zwróciłem się ze współczuciem, już łagodniej, do charłaka-nie-mugola. Oni, choć ułomni, byli częścią naszego społeczeństwa; nie musieli się nas lękać. Żałowałem, że nie zmieniłem papierów mojej kochanki na charłacze te dwadzieścia lat temu, gdy miałem na to szansę—i może dlatego trochę zmiękłem.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak wielkiego trzeba mieć pecha, żeby trafić w takim dniu na gościa, który absolutnie nie rozumie co się do niego mówi?
Nie dość, że różdżka mu nie działała, musiał przyjść do Londynu, zostawić chłopaków w robocie, to jeszcze miał się przed kimś tłumaczyć, kto uznał, że będzie wielkim bohaterem. Mógłby go zdjąć jednym ciosem pięści, ale ten drugi nie wydawał się taki łatwy do pokonania.
I miał działającą różdżkę.
Z magią pięści nie miały szans. W momencie inkantacji zaklęcia już był na przegranej pozycji.
-O, proszę bardzo, myślenie, że zatrzymanie mnie za rzekome szpiegostwo sprawi, że zyskasz w oczach kapitana Traversa, jest tak naiwne, jak wierzenie, że można ukryć statki przed gawronami.- Prychnął od razu wyczuwając ważniaka końcem swojego nosa. Prawda jednak była taka, że nie skupiał się za bardzo na personach jakie pojawiały się w gazetach. Nie przykładał uwagi do ich twarzy. Prędzej do nazwiska, ale typ nie chciał go podać. -Ciekawe jest, że stosujesz sztuczkę zawstydzenia, nie podając własnych personaliów. Może się ich wstydzisz? Może sam się ukrywasz? - Odgryzł się coraz bardziej poirytowany. -Poza tym, skoro tak łatwo uznałeś mnie za nie magicznego, może to ja powinienem zacząć zadawać pytania o to, jak głęboko naprawdę znasz się na magii i czarodziejach. - Wskazał na papiery jakie trzymał przed sobą. -Tu jest moje zdjęcie. Widzisz, abym się za kogoś podawał? Czy może jeszcze zarzucisz mi wypicie eliksiru wielosokowego i zaproponujesz użycie veritaserum, albo może od razu poślijmy po sowę do kapitana Traversa! - Złość już w nim kipiała. Miał ochotę wyjść ze sklepu, ale tamci dwaj skutecznie torowali mu drogę. Na dodatek, gadający nadinterpretował wszystkie słowa jakie padały z ust wytwórcy różdżek. Jak grochem o ścianę - przysłowie niosło w sobie wiele prawdy, tylko dlaczego była ona aż tak irytująca. -Zanim zacznie pan rozdawać litość jak niechciane zaklęcia, może wysłucha do końca, albo zacznie słuchać uważnie? - Wskazał na Gregorowicza, który najchętniej pozbyłby się całej trójki ze sklepu, ale widać nie chciał robić sobie coraz większych kłopotów. Interweniować też nie miał zamiaru, poza odpowiadaniem na pytania jakie mu stawiano.
-Różdżka nadal należy do Kennetha Fernsbiego. - Wyjaśnił, a potem znów spojrzał na marynarza. -Raczej nie, sądze że to przejściowe, nie jesteś pierwszym z takim problemem.
Na te słow marynarz spojrza na Sallowa z miną świadczącą tym, że jak ten dalej się będzie upierał przy swoim to tylko wyjdzie na głupka, a raczej nie wygladał na takie, który chciał posiadać taką opinię.
Trzymał się resztkami zdrowego rozsądku, a te były na wykończeniu.
Nie dość, że różdżka mu nie działała, musiał przyjść do Londynu, zostawić chłopaków w robocie, to jeszcze miał się przed kimś tłumaczyć, kto uznał, że będzie wielkim bohaterem. Mógłby go zdjąć jednym ciosem pięści, ale ten drugi nie wydawał się taki łatwy do pokonania.
I miał działającą różdżkę.
Z magią pięści nie miały szans. W momencie inkantacji zaklęcia już był na przegranej pozycji.
-O, proszę bardzo, myślenie, że zatrzymanie mnie za rzekome szpiegostwo sprawi, że zyskasz w oczach kapitana Traversa, jest tak naiwne, jak wierzenie, że można ukryć statki przed gawronami.- Prychnął od razu wyczuwając ważniaka końcem swojego nosa. Prawda jednak była taka, że nie skupiał się za bardzo na personach jakie pojawiały się w gazetach. Nie przykładał uwagi do ich twarzy. Prędzej do nazwiska, ale typ nie chciał go podać. -Ciekawe jest, że stosujesz sztuczkę zawstydzenia, nie podając własnych personaliów. Może się ich wstydzisz? Może sam się ukrywasz? - Odgryzł się coraz bardziej poirytowany. -Poza tym, skoro tak łatwo uznałeś mnie za nie magicznego, może to ja powinienem zacząć zadawać pytania o to, jak głęboko naprawdę znasz się na magii i czarodziejach. - Wskazał na papiery jakie trzymał przed sobą. -Tu jest moje zdjęcie. Widzisz, abym się za kogoś podawał? Czy może jeszcze zarzucisz mi wypicie eliksiru wielosokowego i zaproponujesz użycie veritaserum, albo może od razu poślijmy po sowę do kapitana Traversa! - Złość już w nim kipiała. Miał ochotę wyjść ze sklepu, ale tamci dwaj skutecznie torowali mu drogę. Na dodatek, gadający nadinterpretował wszystkie słowa jakie padały z ust wytwórcy różdżek. Jak grochem o ścianę - przysłowie niosło w sobie wiele prawdy, tylko dlaczego była ona aż tak irytująca. -Zanim zacznie pan rozdawać litość jak niechciane zaklęcia, może wysłucha do końca, albo zacznie słuchać uważnie? - Wskazał na Gregorowicza, który najchętniej pozbyłby się całej trójki ze sklepu, ale widać nie chciał robić sobie coraz większych kłopotów. Interweniować też nie miał zamiaru, poza odpowiadaniem na pytania jakie mu stawiano.
-Różdżka nadal należy do Kennetha Fernsbiego. - Wyjaśnił, a potem znów spojrzał na marynarza. -Raczej nie, sądze że to przejściowe, nie jesteś pierwszym z takim problemem.
Na te słow marynarz spojrza na Sallowa z miną świadczącą tym, że jak ten dalej się będzie upierał przy swoim to tylko wyjdzie na głupka, a raczej nie wygladał na takie, który chciał posiadać taką opinię.
Trzymał się resztkami zdrowego rozsądku, a te były na wykończeniu.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uniosłem brwi z mieszanką rozbawienia i niesmaku, bo oto trafiło mi się zjawisko rzadkie i będące niemalże na wyginięciu. Pyskaty mugol! Wiedziałem, że zniesienie Kodeksu Tajności i anomalie doprowadzą do zabawnych sytuacji—niektórzy czarodzieje, niemiejący z niemagicznymi bezpośredniej styczności, uznawali ich chyba za nieme owce, ale nie ja. Layla, która potrafiła w gniewie czynić mi najwymyślniejsze wyrzuty o to, że nie mam czasu dla niej i dziecka, na pewno nie należała do potulnych niemot i nawet to w niej kiedyś kochałen. Wiedziałem za to, że wojna powinna szybko stępić rozszczekanie mugoli i zastąpić wolę walki strachem. To, że w Londynie ostał się ktoś zdolny krzyczeć na czarodzieja wydawało się ewenementem. Pragnął popełnić widowiskowe samobójstwo? A może—zmrużyłem oczy, przyglądając mu się z nutą fascynacji—był chory psychicznie? Szkoda, że wszedł już do sklepu Gregorowicza i że oficjalnym kanałem działania będzie areszt i egzekucja, w ciemnym zaułku mógłbym posmakować jak smakują wspomnienia szalonego mugola. Takiego chyba jeszcze nie legilimentowałem. Mógłbym zacisnąć palce na drewnie różdżki i dyskretnie, z odległości, wyczuć jego emocje, ale emocje wariata z pewnością były zaburzone i niewiele mi powiedzą. Wolałem włamywać się im wprost do głów.
Fakt, że mugol mnie nie znał, świadczył jeszcze dobitniej o tym, że jest mugolem—albo faktycznie marynarzem, oni mogli być w na morzu gdy przemawiałem na obchodach pierwszego kwietnia albo na Brón Trogain; pomimo własnego szaleństwa wymyślił zatem niezwykle inteligentne kłamstwo. Szkoda, że trafił na kogoś, kto zajmował się kłamaniem oraz tępieniem mugoli zawodowo, nie dam się nabrać na te jego sztuczki. I o co chodziło z ukrywaniem statków przed gawronami?
- Sallow. - wzruszyłem ramionami, gdy spytał mnie o personalia, ale słowa kierowałem przede wszystkim do Gregorowicza — na wypadek gdyby zapomniał moją wizytę w tym sklepie rok temu, coś mówiło mi jednak, że nie zapomina klientów. Wtedy byłem jednak jedynie Corneliusem Sallow, rzecznikiem Ministra Magii. Dziś, wygodnie pominąwszy pierwsze imię, przerosłem osiągnięciami własnego ojca i nieżyjącego brata — byłem bohaterem wojennym, Szefem Biura Informacji i, do cholery, kolegą Manannana Traversa. Piłem piwo z człowiekiem, na którego tak uparcie powoływał się mugol i to kilkukrotnie! - Powołać się jeszcze na autorytet Ministerstwa Magii, czy to nic ci nie mówi? - uśmiechnąłem się kpiąco, a Dirk postąpił o krok do przodu. Mugolom mówił coś autorytet siły, nie instytucji. Zerknąłem na papiery i uniosłem brwi, bo faktycznie zdjęcie wyglądało na to Kennetha.
- Można je przekleić. - wielu moich sojuszników nie doceniało sprytu mugoli, ale fałszywy Kenneth Fernsby miał pecha. Ja doceniałem. Nie można skutecznie walczyć z wrogiem, którego się lekceważy, a kreatywność niemagicznych nie znała granic, zwłaszcza gdy sprzymierzali się z rebeliantami. Jesienią zeszłego roku samemu zorganizowałem egzekucję zdrajczyni z Biura Rejestracji Różdżek i choć Ministerstwo było już czyste, to fałszerze z pewnością działali na Półwyspie Kornwalijskim. - Jeśli zdradzisz, który czarodziej je dla ciebie sfałszował - podobizna mrugała, ktoś zatem musiał je transmutować - damy ci szansę wyjść z miasta. - zaproponowałem, jak kot bawiący się myszą. Nie damy mu takiej szansy, a twarz zdrajcy mogłem wydrzeć z jego wspomnień. Skrzyżowałem ramiona i przewróciłem oczyma, bo tu nie było niczego do słuchania. Słowa oburzonego bruneta faktycznie uderzały we mnie jak grochem o ścianę, ale wtem odezwał się różdżkarz, któremu ufałem i którego różdżkę samemu dzierżyłem u boku.
Uniosłem brwi, mając już zapytać czy Kenneth Fernsby nadal żyje i jak ten intruz ukradł mu różdżkę, ale wtem mój uśmiech zbladł i opanowałem się. Miałem do wyboru bardzo udane kłamstwo lub zbyt wiele faktów świadczących na korzyść jednak-nie-mugola, a nawet ja — choć wierzyłem w kłamstwa i w potęgę słów do tkania alternatywnych światów i choć kochałem bitwy na argumenty — musiałem czasem skapitulować przed potęgą logiki.
- Jak to nie pierwszym? Chce pan powiedzieć - zwróciłem się do różdżkarza - że magia przejściowo czyni z czarodziejów charłaków? - już nie mugoli. - A pan naprawdę pracuje dla sir Traversa, panie Fernsby? - spuściłem z tonu, opuszczając również różdżkę. Przyznanie się do błędu bywało niezwykle trudne, więc postanowiłem zażegnać to wszystko powtórnym powołaniem się na własny autorytet, bo czemu nie. - To niezwykle poważny problem. "Walczący Mag" powinien to rozgłosić by uniknąć kolejnych nieporozumień. Zgodziliby się panowie porozmawiać z kimś z redakcji, panie Gregorowicz i szczególnie panie Fernsby? - uśmiechnąłem się do Kennetha promiennie, przepraszająco, jakby nigdy nic. Z pewnością taka perspektywa byłaby dla niego nieco upokarzająca, ale... -...dla dobra wszystkich czarodziejów. - ale przecież wszyscy byliśmy patriotami, nieprawdaż? Moja obywatelska i nieco chybiona interwencja również wynikała z patriotyzmu.
Fakt, że mugol mnie nie znał, świadczył jeszcze dobitniej o tym, że jest mugolem—albo faktycznie marynarzem, oni mogli być w na morzu gdy przemawiałem na obchodach pierwszego kwietnia albo na Brón Trogain; pomimo własnego szaleństwa wymyślił zatem niezwykle inteligentne kłamstwo. Szkoda, że trafił na kogoś, kto zajmował się kłamaniem oraz tępieniem mugoli zawodowo, nie dam się nabrać na te jego sztuczki. I o co chodziło z ukrywaniem statków przed gawronami?
- Sallow. - wzruszyłem ramionami, gdy spytał mnie o personalia, ale słowa kierowałem przede wszystkim do Gregorowicza — na wypadek gdyby zapomniał moją wizytę w tym sklepie rok temu, coś mówiło mi jednak, że nie zapomina klientów. Wtedy byłem jednak jedynie Corneliusem Sallow, rzecznikiem Ministra Magii. Dziś, wygodnie pominąwszy pierwsze imię, przerosłem osiągnięciami własnego ojca i nieżyjącego brata — byłem bohaterem wojennym, Szefem Biura Informacji i, do cholery, kolegą Manannana Traversa. Piłem piwo z człowiekiem, na którego tak uparcie powoływał się mugol i to kilkukrotnie! - Powołać się jeszcze na autorytet Ministerstwa Magii, czy to nic ci nie mówi? - uśmiechnąłem się kpiąco, a Dirk postąpił o krok do przodu. Mugolom mówił coś autorytet siły, nie instytucji. Zerknąłem na papiery i uniosłem brwi, bo faktycznie zdjęcie wyglądało na to Kennetha.
- Można je przekleić. - wielu moich sojuszników nie doceniało sprytu mugoli, ale fałszywy Kenneth Fernsby miał pecha. Ja doceniałem. Nie można skutecznie walczyć z wrogiem, którego się lekceważy, a kreatywność niemagicznych nie znała granic, zwłaszcza gdy sprzymierzali się z rebeliantami. Jesienią zeszłego roku samemu zorganizowałem egzekucję zdrajczyni z Biura Rejestracji Różdżek i choć Ministerstwo było już czyste, to fałszerze z pewnością działali na Półwyspie Kornwalijskim. - Jeśli zdradzisz, który czarodziej je dla ciebie sfałszował - podobizna mrugała, ktoś zatem musiał je transmutować - damy ci szansę wyjść z miasta. - zaproponowałem, jak kot bawiący się myszą. Nie damy mu takiej szansy, a twarz zdrajcy mogłem wydrzeć z jego wspomnień. Skrzyżowałem ramiona i przewróciłem oczyma, bo tu nie było niczego do słuchania. Słowa oburzonego bruneta faktycznie uderzały we mnie jak grochem o ścianę, ale wtem odezwał się różdżkarz, któremu ufałem i którego różdżkę samemu dzierżyłem u boku.
Uniosłem brwi, mając już zapytać czy Kenneth Fernsby nadal żyje i jak ten intruz ukradł mu różdżkę, ale wtem mój uśmiech zbladł i opanowałem się. Miałem do wyboru bardzo udane kłamstwo lub zbyt wiele faktów świadczących na korzyść jednak-nie-mugola, a nawet ja — choć wierzyłem w kłamstwa i w potęgę słów do tkania alternatywnych światów i choć kochałem bitwy na argumenty — musiałem czasem skapitulować przed potęgą logiki.
- Jak to nie pierwszym? Chce pan powiedzieć - zwróciłem się do różdżkarza - że magia przejściowo czyni z czarodziejów charłaków? - już nie mugoli. - A pan naprawdę pracuje dla sir Traversa, panie Fernsby? - spuściłem z tonu, opuszczając również różdżkę. Przyznanie się do błędu bywało niezwykle trudne, więc postanowiłem zażegnać to wszystko powtórnym powołaniem się na własny autorytet, bo czemu nie. - To niezwykle poważny problem. "Walczący Mag" powinien to rozgłosić by uniknąć kolejnych nieporozumień. Zgodziliby się panowie porozmawiać z kimś z redakcji, panie Gregorowicz i szczególnie panie Fernsby? - uśmiechnąłem się do Kennetha promiennie, przepraszająco, jakby nigdy nic. Z pewnością taka perspektywa byłaby dla niego nieco upokarzająca, ale... -...dla dobra wszystkich czarodziejów. - ale przecież wszyscy byliśmy patriotami, nieprawdaż? Moja obywatelska i nieco chybiona interwencja również wynikała z patriotyzmu.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wolałby już spotkanie z krakenem, syrenami i wężami wodnymi na raz niż spieranie się z nadętym niczym świński pęcherz bucem, który zamiast wspierać czarodzieja w potrzebie to w swojej naiwności lub też głupocie wierzył, że jakiś mugol ma jeszcze odwagę i czelność żyć w Londynie, a co dopiero chodzić ulicami i udawać magicznego. Czystym idiotyzm.
Chyba, że trafił na gościa z kompleksami, to wtedy można było jakoś wyjaśnić tę błazenadę. Kenneth chciał jedynie wiedzieć co się z nim, do cholery, dzieje. Zamiast tego trafił w sam środek jakies farsy, a poziom jego irytacji był porównywalny do tego jakim teraz operował właściciel sklepu. Zapewne chciał mieć spokojny dzień, skatalogować nowe różdżki, wytworzyć chociaż jedną tego dnia, ale nie… trafił mu się buc.
I to cholera, z nazwiskiem.
Sallow. Nie było mu ono obce. Jak twarzy nie kojarzył, tak brzmienia nazwiska nie mógł już zignorować.
-Cornelius Sallow - powtórzył za czarodziejem i wcale mu lżej nie było. Jeżeli szef biura informacji tak się na niego uwziął jak Rosier w trakcie pisania donosów do Traversa, to ekspresem trafi do Azkabanu. Takie to pieskie życie jak nie masz nazwiska, pleców i skrytki w Gringocie bez dna. -Poważnie? - Zapytał już zrezygnowany. -To po cholerę są te dokumenty, skoro nawet szef biura informacji podważa ich wartość. Po co Ministerstwo Magii badało różdżkę, trzy pokolenia wstecz skoro pan jednym rzutem stwierdza, że jest fałszywe? Ręce opadają. - Kupy się to nie trzymało, a tym utwierdzał się w przekonaniu, że wszystko co robi Ministerstwo Magii jest wydmuszką, a jedyną osobą, której może ufać to Kapitan Travers.
Chwała wszystkim bóstwom morza, że Gregorowicz wreszcie powiedział, że różdżka jest jego własnością, że nie jest żadnym oszustem. Mógł z satysfakcją patrzeć jak pewny siebie uśmiech właśnie jest zmazywany z twarzy Sallowa. Niezależnie kim był, właśnie zostało mu udowodnione, że się zbłaźnił. Teraz to panie Fernsby. Spojrzał z ukosa na Sallowa, który nagle złagodniał niczym baranek. Z fascynacją patrzył jak rozmówca przechodzi całkowitą przemianę. Śliski typ.
-Ostatnie wydarzenia powodują zaburzenia magii. Nie wiem jak dokładnie, ale efekt zawsze jest ten sam. Czasowy zanik magii, w miejscu lub brak umiejętności czarowania. - Tutaj wskazał na Kennetha. -Musisz to przeczekać, panie Fernsby. Z czasem magia wróci. Po dwóch dniach, po tygodniu, po miesiącu.
Nie była to pocieszająca myśl dla marynarza, ale już jakaś. Zabrał różdżkę od czarodzieja i schował, tak samo zrobił z dokumentami, którym nie chciał ufać Sallow.
-Pływam pod banderą Szalonej Selmy, jestem Pierwszym Kapitana Traversa. - Powtórzył po raz drugi. -I nie, nie udzielę wywiadu. - Odparł oschle, nie miał zamiaru dać się zaciągnąć na jakieś pogaduchy do Walczącego Maga. -Mam robotę do zrobienia. - Zapłacił Gregorowiczowi. -Dziękuję za pomoc.
Z tymi słowami wyminął Sallowa oraz jego osiłka kierując się na ulicę.
|zt Kenneth
Chyba, że trafił na gościa z kompleksami, to wtedy można było jakoś wyjaśnić tę błazenadę. Kenneth chciał jedynie wiedzieć co się z nim, do cholery, dzieje. Zamiast tego trafił w sam środek jakies farsy, a poziom jego irytacji był porównywalny do tego jakim teraz operował właściciel sklepu. Zapewne chciał mieć spokojny dzień, skatalogować nowe różdżki, wytworzyć chociaż jedną tego dnia, ale nie… trafił mu się buc.
I to cholera, z nazwiskiem.
Sallow. Nie było mu ono obce. Jak twarzy nie kojarzył, tak brzmienia nazwiska nie mógł już zignorować.
-Cornelius Sallow - powtórzył za czarodziejem i wcale mu lżej nie było. Jeżeli szef biura informacji tak się na niego uwziął jak Rosier w trakcie pisania donosów do Traversa, to ekspresem trafi do Azkabanu. Takie to pieskie życie jak nie masz nazwiska, pleców i skrytki w Gringocie bez dna. -Poważnie? - Zapytał już zrezygnowany. -To po cholerę są te dokumenty, skoro nawet szef biura informacji podważa ich wartość. Po co Ministerstwo Magii badało różdżkę, trzy pokolenia wstecz skoro pan jednym rzutem stwierdza, że jest fałszywe? Ręce opadają. - Kupy się to nie trzymało, a tym utwierdzał się w przekonaniu, że wszystko co robi Ministerstwo Magii jest wydmuszką, a jedyną osobą, której może ufać to Kapitan Travers.
Chwała wszystkim bóstwom morza, że Gregorowicz wreszcie powiedział, że różdżka jest jego własnością, że nie jest żadnym oszustem. Mógł z satysfakcją patrzeć jak pewny siebie uśmiech właśnie jest zmazywany z twarzy Sallowa. Niezależnie kim był, właśnie zostało mu udowodnione, że się zbłaźnił. Teraz to panie Fernsby. Spojrzał z ukosa na Sallowa, który nagle złagodniał niczym baranek. Z fascynacją patrzył jak rozmówca przechodzi całkowitą przemianę. Śliski typ.
-Ostatnie wydarzenia powodują zaburzenia magii. Nie wiem jak dokładnie, ale efekt zawsze jest ten sam. Czasowy zanik magii, w miejscu lub brak umiejętności czarowania. - Tutaj wskazał na Kennetha. -Musisz to przeczekać, panie Fernsby. Z czasem magia wróci. Po dwóch dniach, po tygodniu, po miesiącu.
Nie była to pocieszająca myśl dla marynarza, ale już jakaś. Zabrał różdżkę od czarodzieja i schował, tak samo zrobił z dokumentami, którym nie chciał ufać Sallow.
-Pływam pod banderą Szalonej Selmy, jestem Pierwszym Kapitana Traversa. - Powtórzył po raz drugi. -I nie, nie udzielę wywiadu. - Odparł oschle, nie miał zamiaru dać się zaciągnąć na jakieś pogaduchy do Walczącego Maga. -Mam robotę do zrobienia. - Zapłacił Gregorowiczowi. -Dziękuję za pomoc.
Z tymi słowami wyminął Sallowa oraz jego osiłka kierując się na ulicę.
|zt Kenneth
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Rok coraz mocniej zbliżał się do końca i choć zdecydowanie po czasie, to Melisande w końcu miała wrażenie, że jej plany powróciły na właściwy dla siebie tor, który wyznaczyła im wcześniej. Znaleźć dla siebie miejsce wśród Traversów, przekonać się jakim człowiekiem jest jej mąż i na tej podstawie podjąć decyzję co do tego czym właściwie będzie ich małżeństwo - dopełnić swojej roli jako żona, doprowadzić więc do poczęcia, sprowadzenia na świat nowego życia, które będzie gwarantem zawartego sojuszu, którego potrzebował jej dom bo od niego zależało ich bezpieczeństwo na wodach. Ostatni puzzel okupiony jej własną ręką.
Ale skłamałaby mówiąc, że nie jest zadowolona z miejsca do którego trafiła, choć początki potrafiły (nie, nie potrafiły, były) być prawdziwą udręką. Rozlane niezrozumiale godziny posiłków i jej mąż - bohater, który zapomniał o tym, że znajdowała się obok niego. Ale od kilku miesięcy - a może od kiedy postanowiła sama wyznaczyć kurs - sprawy zdawały składać się ku niej bez większych niespodzianek czy problemów. Dzisiejsza wizyta w Londynie należała raczej do jednego z rodzaju tych standardowych, zamierzała zakupić trochę ingrediencji do świstoklików nad którymi nadal pracowała próbując udoskonalić swoje własne umiejętności coraz mocniej i bardziej, wejść do jubilera by wybrać kilka co tańszych - acz eleganckich - błyskotek, których mogłaby użyć przy zaklinaniu. Robiła postępy, choć zaklinanie nadal trwało długo. Obliczanie odpowiednich transfiguracji skomplikowane i wymagało jej pełnego skupienia, łatwo było coś przeoczyć, sprawić, że przedmiot stawał się bezwartościowy całkowicie bez dodatkowej właściwości a ingrediencja najzwyczajniej w świecie zmarnowana. Ale nie poddawała się - cel mając przed sobą jasny, niezmienny od miesięcy do którego zmierzała spokojnie, bo wiedziała że droga tam zajmie jej kolejne lata.
Tak jak spokojnie pokonywała teraz główną ulicę na Pokątnej. Anitha co prawda wyszła z nią z zamku, ale dostała całą listę spraw do załatwienia, na które czasu nie chciała marnować sama. Znajdowała się gdzieś tutaj, ale Melisande straciła ją z zasięgu wzroku jakiś czas temu kompletnie tym nie przejęta. Działały w ten sposób od lat. Obok, po lewej spokojnie kroczył matagot - od jakiegoś czasu się z nim nie rozstawała (a właściwie od momentu w którym zaczął odpowiednio reagować na komendy) z radością pozostawiając za sobą nieprzydatnego do niczego Forlanda. Wędrowała więc z pewnością znajomą jej osobie, co jakiś czas zwracając zwyczajowo kilka spojrzeń - nie przejmując się nimi kompletnie. W krótkiej myśli wolnego czasu przed decyzją o powrocie do domu zastanawiając się, czy może nie powinna odwiedzić syreniego baletu i wypić filiżanki kawy z Deirdre. Zapytać jak jej sprawy na zamku. W końcu od ich ostatniego spotkania w którym mogły wymienić z sobą bardziej prywatne informacje minęło już trochę czasu.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Główna ulica stała się zdecydowanie bardziej ponura niż to co prezentowała sobą jeszcze rok, czy też dwa lata temu, lecz nie wprawiało to Botta w melancholijny nastrój. Dostosował się szybko. Jak karaluch który przeprowadził się z pod kanapy pod kuchenny zlew. Z zaciekawieniem podszedł bliżej pasiastego straganu koło Esów i Floresów zaintrygowany szemrzącymi błyskotkami. Miały niby straszyć wilkołaki. Uśmiechną się pod nosem. Go niewątpliwie płoszyła cena wiec chyba działało. Odszedł poruszając się dalej by ostatecznie przycupnąć na rogu. Podparł się nonszalancko o zabudowę jednej z kamienic. Postawił kołnierz wyświechtanej szaty by osłonić się nieco od wiatru, a potem sięgną do wewnętrznej części szaty po skręta. Niewiele było w nim z faktycznego tytoniu. Drażniło to płucach i zachęcało do kaszlu, lecz kiedy nie można było truć tym co się lubi, należało być kreatywnym. Nawyki to jednak straszna rzecz, a on nie specjalnie miał ochotę z nimi walczyć.
Zapalił więc fajka i oglądał czarodziei przemierzających ulicę. Mało kto przechadzał się w pojedynkę. Grupki, pary - to one tworzyły osobliwy "tłum". A w tym wszystkim wyróżniała się kobieta spacerująca sobie brukowaną ulicą w towarzystwie dziwnego, brzydkiego kota, którego ktoś bardziej elokwentny nazwałby egzotycznym. Nie była ubrana tanio. Wręcz przeciwnie. Chociaż poruszała się pewnie to nie do końca pasowała do tego całego szarego obrazka. W oczach Matta wyglądała jakby się zgubiła, lecz nie chciała się do tego przyznać i brnęła pewnie dalej przed siebie. Matt uśmiechną się cwanie pod nosem gasząc papierosa między palcami. Schował niedopałek do kieszeni wycierając popiół z palców w ciemną szatę. Odbił się od ściany i ruszył by odważnie wyłonić się zza pleców czarownicy i zrównać z nią krok po stronie której nie zajmował zwierzak
- Hej... kociaki - zaczął uśmiechając się filuternie przeskakując spojrzeniem między wielkookim stworem kręcącym się pod nogami, a ciemnymi oczami właścicielki - Wyglądacie jakbyście nieco zbłądziły. Zastanawiam się czy może potrzebujecie pomocy. Znam okolicę bardzo dobrze. Mogę coś pomóc, oprowadzić, zaprowadzić, polecić, zalecić... wszystko z dobroci serca - podniósł brwi wyżej z entuzjazmem. Chociaż starał się brzmieć pomocnie i uprzejmie niestety nie dało się w żaden sposób ukryć niepokornej, figlarnej natury wypowiadanych słów.
Zapalił więc fajka i oglądał czarodziei przemierzających ulicę. Mało kto przechadzał się w pojedynkę. Grupki, pary - to one tworzyły osobliwy "tłum". A w tym wszystkim wyróżniała się kobieta spacerująca sobie brukowaną ulicą w towarzystwie dziwnego, brzydkiego kota, którego ktoś bardziej elokwentny nazwałby egzotycznym. Nie była ubrana tanio. Wręcz przeciwnie. Chociaż poruszała się pewnie to nie do końca pasowała do tego całego szarego obrazka. W oczach Matta wyglądała jakby się zgubiła, lecz nie chciała się do tego przyznać i brnęła pewnie dalej przed siebie. Matt uśmiechną się cwanie pod nosem gasząc papierosa między palcami. Schował niedopałek do kieszeni wycierając popiół z palców w ciemną szatę. Odbił się od ściany i ruszył by odważnie wyłonić się zza pleców czarownicy i zrównać z nią krok po stronie której nie zajmował zwierzak
- Hej... kociaki - zaczął uśmiechając się filuternie przeskakując spojrzeniem między wielkookim stworem kręcącym się pod nogami, a ciemnymi oczami właścicielki - Wyglądacie jakbyście nieco zbłądziły. Zastanawiam się czy może potrzebujecie pomocy. Znam okolicę bardzo dobrze. Mogę coś pomóc, oprowadzić, zaprowadzić, polecić, zalecić... wszystko z dobroci serca - podniósł brwi wyżej z entuzjazmem. Chociaż starał się brzmieć pomocnie i uprzejmie niestety nie dało się w żaden sposób ukryć niepokornej, figlarnej natury wypowiadanych słów.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Londyn nie wyglądał jak wcześniej - inaczej prezentowała się też ulica Pokątna. Odcisnęło się na niej piętno walk i spadających z nieba gwiazd, ale jej powolna odbudowa sprawiała, że dało się w tym dostrzec niezłomność ludzi, którzy podejmowali się odrestaurowania tego miejsca - powrócenia go do dawnych czasów, a może przesunięcia do tych nowych. Do świata w którym swojej przynależności do magicznego świata nie trzeba było ukrywać. Odpowiadało jej to, nigdy całkowicie nie pojmowała dlaczego silniejsi skrywali się przed tymi których natura nie obdarzyła.
Wędrowała przed siebie, nadal zastanawiając się nad tym, czy dokonała już wszystkich zakupów - czy może tej części, którą postanowiła zająć się osobiście - przesuwając się po stworzonej w pamięci liście. Szła pewnie, choć bez zbędnego pośpiechu - ten nie pasował do kobiety jej formatu. Poza tym, nadal dawała sobie czas by podjąć decyzje o niezapowiedzianej wizycie w podwodnym balecie ale nim zdążyłaby się namyślić do końca w tej kwestii obok niej pojawiła się jednostka. Najpierw poczuła obok obecność, wyższą, zdecydowanie, zerknęła ledwie w bok na intruza - kto miał śmiałość żeby zaburzać jej spokój? Spodziewała się jakiegoś znajomego lorda. W taki sposób, szybko, pewny mógłby podejść Harland, ale twarz pojawiająca się obok nie należała do niego. Jej brew drgnęła. Właściwie wyglądała na niepodobną do nikogo, ubiór nie świadczył że należał do sfer w których na co dzień się obracała. Ale to padające ku niej słowa - jak mniemała przywitania - uniosły jej brwi wyżej. Obie, naraz. Kociaki? Zerknęła na idącego obok niej matagota.
- To on. Failinis. - wytłumaczyła krótko, odrywając tęczówki od mężczyzny, nie spoglądając na niego, kiedy z jego warg wypowiadały kolejny słowa. Wtrącając się tylko krótko z wyjaśnieniem, że idący obok niej matagot był rodzaju męskiego. Nie zbłądziła, dokładnie wiedziała dokąd wędrowała i gdzie była. Ale nie musiała się z tego tłumaczyć obcemu. - Dziękuję za tą - głoski zawisły w powietrzu kiedy z rozmysłem zrobiła przerwę by widocznym było poszukiwanie przez nią odpowiedniego słowa. - dobroć. Ale nie sądzę by był pan w stanie zaproponować mi usługi, które istotnie mogłyby mnie zainteresować. Kilka sykli wystarczy? - i zostawi w spokoju? Bo czego innego mógł chcieć jak nie pieniędzy? Co jakiś czas mimo iż znajdowali się w stolicy znalazł się przecież ktoś, kto chętnie poniesienie sprawunki, albo oprowadzi - z dobroci serca licząc na zapłatę po zakończonych uprzejmościach.
Wędrowała przed siebie, nadal zastanawiając się nad tym, czy dokonała już wszystkich zakupów - czy może tej części, którą postanowiła zająć się osobiście - przesuwając się po stworzonej w pamięci liście. Szła pewnie, choć bez zbędnego pośpiechu - ten nie pasował do kobiety jej formatu. Poza tym, nadal dawała sobie czas by podjąć decyzje o niezapowiedzianej wizycie w podwodnym balecie ale nim zdążyłaby się namyślić do końca w tej kwestii obok niej pojawiła się jednostka. Najpierw poczuła obok obecność, wyższą, zdecydowanie, zerknęła ledwie w bok na intruza - kto miał śmiałość żeby zaburzać jej spokój? Spodziewała się jakiegoś znajomego lorda. W taki sposób, szybko, pewny mógłby podejść Harland, ale twarz pojawiająca się obok nie należała do niego. Jej brew drgnęła. Właściwie wyglądała na niepodobną do nikogo, ubiór nie świadczył że należał do sfer w których na co dzień się obracała. Ale to padające ku niej słowa - jak mniemała przywitania - uniosły jej brwi wyżej. Obie, naraz. Kociaki? Zerknęła na idącego obok niej matagota.
- To on. Failinis. - wytłumaczyła krótko, odrywając tęczówki od mężczyzny, nie spoglądając na niego, kiedy z jego warg wypowiadały kolejny słowa. Wtrącając się tylko krótko z wyjaśnieniem, że idący obok niej matagot był rodzaju męskiego. Nie zbłądziła, dokładnie wiedziała dokąd wędrowała i gdzie była. Ale nie musiała się z tego tłumaczyć obcemu. - Dziękuję za tą - głoski zawisły w powietrzu kiedy z rozmysłem zrobiła przerwę by widocznym było poszukiwanie przez nią odpowiedniego słowa. - dobroć. Ale nie sądzę by był pan w stanie zaproponować mi usługi, które istotnie mogłyby mnie zainteresować. Kilka sykli wystarczy? - i zostawi w spokoju? Bo czego innego mógł chcieć jak nie pieniędzy? Co jakiś czas mimo iż znajdowali się w stolicy znalazł się przecież ktoś, kto chętnie poniesienie sprawunki, albo oprowadzi - z dobroci serca licząc na zapłatę po zakończonych uprzejmościach.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Marchewka nazwana pomidorem dalej jest marchewką - poczuł się rozbawiony. Być może był za głupi by pojąć co zmieniała podkreślona różnica w płci zwierzaka, która jak dla niego nie miała żadnej roli. Failinis dalej był kociakiem. Chociaż może dama chciała ratować dumę swojego czworonożnego towarzysza? Kto wie, bogate damy miały rożne pomysły. Chrząkną po tym, jak się zreflektował i bez cienia zażenowania zwrócił się więc do kota z nieco udawaną powagą - Drogi Failinisie, jeżeli czujesz się urażony przyjmij moje przeprosiny za to, że nie od razu rozpoznałem w tobie kocura. Mam nadzieję, że między nami mężczyznami, nie ma w związku z tym żadnego nieporozumienia - nie próbował się zbliżać do kota ani go głaskać. Było w nim coś dziwnego, odtrącającego, a może nawet i magicznego. Matthew będąc samemu magiczną istotą nie zamierzał testować granic tolerancji międzygatunkowej. Po, jak sądził, zakopaniu topora wojennego z kotem spojrzał na właścicielkę. Tego oczekiwała podkreślając płeć zwierzaka...?
- Uuuuh, skąd w tobie tyle niechęci, Kociaku - nie poczuł się jednak zniechęcony. I tak, nie czuł się zażenowany etykietując tak kobietę. Uznał, że jej się podobało - w końcu zwróciła uwagę, że przezwisko to jest niestosowne, jak na ironię, wobec kota - nie jej. Uśmiechnął się czarująco wkładając ręce w kieszenie rozpiętej szaty co dodało mu niesforności. Poprawił przy tym swoją postawę by zrobić wrażenie na czarownicy. Te szerokie barki, ramiona dźwigały nie jedną cizię - Nie powiem, że sykl, czy dwa byłby przyjemne ale tu nie chodzi tylko o pieniądz. Rzucasz się w oczy tak spacerując w pojedynkę...to znaczy we dwójkę ze swoim niskorosłym towarzyszem - posłał Failinisowi wątpliwe spojrzenie - Jeżeli odejdę pewnie podejdzie ktoś mniej błyskotliwy i bardziej niepokojący. Byłoby szkoda - pewności siebie zdecydowanie miał w nadmiarze - Mogę odprowadzić tam gdzie jest potrzeba i z niknąć albo zaprowadzić tam gdzie potrzeby nie ma ale może być warto - spojrzał ku niej wyczekując odpowiedzi zasiewając nutkę tajemnicy. Bogate damy kochały tajemnice. Czy była jedną z nich.
- Uuuuh, skąd w tobie tyle niechęci, Kociaku - nie poczuł się jednak zniechęcony. I tak, nie czuł się zażenowany etykietując tak kobietę. Uznał, że jej się podobało - w końcu zwróciła uwagę, że przezwisko to jest niestosowne, jak na ironię, wobec kota - nie jej. Uśmiechnął się czarująco wkładając ręce w kieszenie rozpiętej szaty co dodało mu niesforności. Poprawił przy tym swoją postawę by zrobić wrażenie na czarownicy. Te szerokie barki, ramiona dźwigały nie jedną cizię - Nie powiem, że sykl, czy dwa byłby przyjemne ale tu nie chodzi tylko o pieniądz. Rzucasz się w oczy tak spacerując w pojedynkę...to znaczy we dwójkę ze swoim niskorosłym towarzyszem - posłał Failinisowi wątpliwe spojrzenie - Jeżeli odejdę pewnie podejdzie ktoś mniej błyskotliwy i bardziej niepokojący. Byłoby szkoda - pewności siebie zdecydowanie miał w nadmiarze - Mogę odprowadzić tam gdzie jest potrzeba i z niknąć albo zaprowadzić tam gdzie potrzeby nie ma ale może być warto - spojrzał ku niej wyczekując odpowiedzi zasiewając nutkę tajemnicy. Bogate damy kochały tajemnice. Czy była jedną z nich.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Marchewka nazwana pomidorem dalej jest marchewką? Brwi Melisande uniosły się wyżej, żeby kontorlnie spojrzeć w kierunku mężczyzny jakby spodziewając się, że za chwilę przyzna że jego słowa były żartem. Albo marną próbą zaimponowania jej samej jakimś niemal mądrym porównaniem. Ale nie dostrzegła w twarzy obego mężczyzny żadnej konkretnej zmiany świadczącej o czymkolwiek. Gorzej, mówił dalej unosząc jej brwi jeszcze trochę kiedy zaczął przepraszać matagota idącego obok niej. Sprawiając, że mimowolnie zaczęła zastanawiać się, czy chwilę wcześniej nie zwiał z Munga. Odwróciła głowę przez ramię sprawdzając odległość kiedy ten dogadywał męski sojusz z jej czteronożnym obrońcą. Naprawdę? Zdawała się niewerbalnie pytać jej mina. Failinis nie okazał żadnego zainteresowania, jedyni zerkając w kierunku osiłka obok niej, zaraz skupiając się na nowo na drodze przed sobą stawiając kolejne, sprężyste kroki. Nabrała oddechu w płuca decydując, że delikwenta należało się po prostu pozbyć. Jeśli trzeba, za pomocą kilku sykli kupi sobie spokój. Drgnęła niezauważalnie, kiedy kolejny raz nazwał ją kociakiem, raz uznała jeszcze za coś, co mogła udać, że ominęło ją mknąć dalej. Ale drugi zacisnął wargi bardziej, razem z dłonią, która mimowolnie zacisnęła się w pięść.
- Nie jesteśmy na ty. Nazywa się pan jakoś? - przypomniała uprzejmie zadając pytanie o personalia, nie pozwalając by zadrgały jej zgłoski pokonując kolejne kroki. - I nie zastanowiło pana, dlaczego nikt mnie nie niepokoi? - dorzuciła kolejne, nie spoglądając nawet ku niemu. - Szkoda czego dokładnie? - zapytała sądząc jednak, że odpowiedź rozczaruje ją bardziej i pożałuje, że zadała to pytanie. Kolejne słowa propozycji przyjęła przymykając na kilka sekund tęczówki, biorąc wdech w płuca. - Ma mnie pan za niepoważną? - zapytała go tym razem zwracając tęczówki ku mężczyźnie. - Nie jestem pewna, co panem powoduje, ale zaręczam, że nie mam w zamiarze dać się zaprowadzać nigdzie mężczyźnie, którego widzę pierwszy raz na oczy - ani w kierunku miejsca do którego zmierzam, ani do tego do którego potrzeb nie ma ale podobno warto. To jakiś niezabawny żart, tak? - zapytała zatrzymując się w końcu rozglądając wokół jakby za chwilę zza rogu miał się ktoś wyłonić i przyznał, że nie wyszedł mu pozornie zabawny fortel. Musiałaby być niespełna rozumu, żeby pozwolić mu się gdzieś prowadzić. Lubiła tajemnice, lubiła też zagadki, ale pamiętała co stało się z Evandrą - jaką miała pewność, że nie spróbowali by tego zrobić w samym środku magicznej stolicy Anglii? Jeśli tak, tak nie wróżyła rebeliantom długiego życia, ten przed nią widocznie sobie nie radził z zadaniem które otrzymał. Ale tym razem przyjrzała mu się wyraźniej. Dokładniej, zapamiętując więcej szczegółów.
- Nie jesteśmy na ty. Nazywa się pan jakoś? - przypomniała uprzejmie zadając pytanie o personalia, nie pozwalając by zadrgały jej zgłoski pokonując kolejne kroki. - I nie zastanowiło pana, dlaczego nikt mnie nie niepokoi? - dorzuciła kolejne, nie spoglądając nawet ku niemu. - Szkoda czego dokładnie? - zapytała sądząc jednak, że odpowiedź rozczaruje ją bardziej i pożałuje, że zadała to pytanie. Kolejne słowa propozycji przyjęła przymykając na kilka sekund tęczówki, biorąc wdech w płuca. - Ma mnie pan za niepoważną? - zapytała go tym razem zwracając tęczówki ku mężczyźnie. - Nie jestem pewna, co panem powoduje, ale zaręczam, że nie mam w zamiarze dać się zaprowadzać nigdzie mężczyźnie, którego widzę pierwszy raz na oczy - ani w kierunku miejsca do którego zmierzam, ani do tego do którego potrzeb nie ma ale podobno warto. To jakiś niezabawny żart, tak? - zapytała zatrzymując się w końcu rozglądając wokół jakby za chwilę zza rogu miał się ktoś wyłonić i przyznał, że nie wyszedł mu pozornie zabawny fortel. Musiałaby być niespełna rozumu, żeby pozwolić mu się gdzieś prowadzić. Lubiła tajemnice, lubiła też zagadki, ale pamiętała co stało się z Evandrą - jaką miała pewność, że nie spróbowali by tego zrobić w samym środku magicznej stolicy Anglii? Jeśli tak, tak nie wróżyła rebeliantom długiego życia, ten przed nią widocznie sobie nie radził z zadaniem które otrzymał. Ale tym razem przyjrzała mu się wyraźniej. Dokładniej, zapamiętując więcej szczegółów.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 38 z 39 • 1 ... 20 ... 37, 38, 39
Główna ulica
Szybka odpowiedź