Salon Luster
AutorWiadomość
Salon luster
Pracownia luster to królestwo Magrit Lupin. Niepozorny szyld, skromna witryna sklepu może nie działa na przechodniów jak magnes, jednak, gdy ktoś decyduje się rzucić okiem w głąb w sklepu, natychmiast nachodzi go ochota, aby wejść do środka. Niezliczona ilość luster różnego typu, porozwieszanych na ścianach i specjalnych przepierzeniach, czy małe zwierciadła umocowane na uczepionych do sufitu mocnych linkach, a także przemyślane zagospodarowanie świateł sprawiają, że przekraczając próg w klienta uderza feeria obrazów, spektakli świateł, w którym to właśnie on staje się aktorem odgrywającym główną rolę. Wydawałoby się, że to nie tak wielka przestrzeń, jednak sklep ciągnie się daleko w głąb, czego wrażenie potęguje mnogość zwierciadeł. Na końcu, po prawej stronie znajduje się lada – tam panuje półmrok, a zaraz za nią można dostrzec zarys wejścia do kantorka, gdzie najczęściej pracuje Magrit. Nad drzwiami wisi niebieski dzwoneczek, zwiastujący przybycie nowego klienta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
/10 listopada
Jak to mówią, pierwsze koty za płoty. Spotkanie z narzeczoną okazało się bardziej pomyśle niż się spodziewał, choć oczywiście patrzył na to z lekką rezerwą, chcąc poznać ją lepiej i doszukać się jej słabszych punktów, bo każdy takowe miał. Na własne życzenie karmiła go fałszem i słodkim kłamstwem, bo jak zapowiedział — prawdy dowiedzie sam. Nie miał jednak pojęcia o tym,że zdecydowała się na bardziej radykalny krok niż on i wymazała mu pamięć, przez to tracił połowę z bardzo owocnego spotkania. Stracił prawdę, której szukał, a może fałsz, którym mu się jawiła.Z pewnością brakło mu jednak czegoś, co mógłby określić mianem bardzo cennego. To jednak ona była powodem jego stawienia się w tym miejscu. Wiele się mówiło w Londynie o salonie luster madame Lupin, a on postanowił sprawdzić, ile w plotkach jest ziarnka prawdy.
Przeszedł przez drzwi i od razu powitał go subtelny dźwięk dzwoneczka, który rozbrzmiał w sklepie. Mimo delikatności z jaką zamknął drzwi nie uniknął ponownego zabrzęczenia, które alarmowało właścicielkę, gdziekolwiek była. Nie dostrzegł jej nigdzie, choć gdziekolwiek nie spojrzał i tak dostrzegał jedynie własne odbicie. Czyż to nie był raj dla kogoś takiego jak Mulciber? Królestwo egocentryka.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni i przeszedł się po pomieszczeniu oglądając wynik pracy właścicielki salonu, choc to nie ramy go interesowały, a nawet nie odbicie, w którym widniała jego męska, choć wciąż nazbyt młodo wyglądająca twarz okryta subtelnym zarostem. Interesowały go zastosowania luster, czarodziejskie właściwości niezwykłych zwierciadeł i liczył na to, że się nie zawiedzie.
— Imponujące pomieszczenie— powiedział w końcu na głos, gdy jego uszu dobiegł jakiś szelest, a może czyjeś kroki. Był wyjątkowo czujny, wręcz wyczulony na jakiekolwiek dźwięki, niczym dzikie zwierze, które bardziej polega na zmyśle słuchu niż wzroku, tak bardzo zwodniczym. — Szukam madame Lupin, proszę mi sprawić tę przyjemność i przyznać, że dobrze trafiłem — dodał jeszcze z szarmanckim uśmiechem i odwrócił się powoli.
Jak to mówią, pierwsze koty za płoty. Spotkanie z narzeczoną okazało się bardziej pomyśle niż się spodziewał, choć oczywiście patrzył na to z lekką rezerwą, chcąc poznać ją lepiej i doszukać się jej słabszych punktów, bo każdy takowe miał. Na własne życzenie karmiła go fałszem i słodkim kłamstwem, bo jak zapowiedział — prawdy dowiedzie sam. Nie miał jednak pojęcia o tym,że zdecydowała się na bardziej radykalny krok niż on i wymazała mu pamięć, przez to tracił połowę z bardzo owocnego spotkania. Stracił prawdę, której szukał, a może fałsz, którym mu się jawiła.Z pewnością brakło mu jednak czegoś, co mógłby określić mianem bardzo cennego. To jednak ona była powodem jego stawienia się w tym miejscu. Wiele się mówiło w Londynie o salonie luster madame Lupin, a on postanowił sprawdzić, ile w plotkach jest ziarnka prawdy.
Przeszedł przez drzwi i od razu powitał go subtelny dźwięk dzwoneczka, który rozbrzmiał w sklepie. Mimo delikatności z jaką zamknął drzwi nie uniknął ponownego zabrzęczenia, które alarmowało właścicielkę, gdziekolwiek była. Nie dostrzegł jej nigdzie, choć gdziekolwiek nie spojrzał i tak dostrzegał jedynie własne odbicie. Czyż to nie był raj dla kogoś takiego jak Mulciber? Królestwo egocentryka.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni i przeszedł się po pomieszczeniu oglądając wynik pracy właścicielki salonu, choc to nie ramy go interesowały, a nawet nie odbicie, w którym widniała jego męska, choć wciąż nazbyt młodo wyglądająca twarz okryta subtelnym zarostem. Interesowały go zastosowania luster, czarodziejskie właściwości niezwykłych zwierciadeł i liczył na to, że się nie zawiedzie.
— Imponujące pomieszczenie— powiedział w końcu na głos, gdy jego uszu dobiegł jakiś szelest, a może czyjeś kroki. Był wyjątkowo czujny, wręcz wyczulony na jakiekolwiek dźwięki, niczym dzikie zwierze, które bardziej polega na zmyśle słuchu niż wzroku, tak bardzo zwodniczym. — Szukam madame Lupin, proszę mi sprawić tę przyjemność i przyznać, że dobrze trafiłem — dodał jeszcze z szarmanckim uśmiechem i odwrócił się powoli.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 14.03.16 8:34, w całości zmieniany 1 raz
Każdego ranka ze szczególnym rodzajem ekscytacji zagłębiam się w przestrzeń salonu, lawirując między lustrami i w milczeniu obserwując niemy taniec setek nieuchwytnych odbić. Najchętniej pozwoliłabym sobie na przejechanie palcami po wszystkich szklanych powierzchniach zgromadzonych w pomieszczeniu, jednak nie w smak mi czyszczenie każdej z pozostawionych na nich smug. Nawet jeśli wystarczyłoby proste zaklęcie chłoszczyć, powstrzymuję się od tego siłą woli. Szkoda mi na to energii i czasu, wolę od razu przejść do rzeczy, zaszyć się w kantorku, aby wychylić z niego nos jedynie wtedy, gdy z letargu budzi mnie dwukrotny dźwięk zawieszonego nad drzwiami dzwonka.
Pozwalam sobie na głębszy oddech, podnoszę się powoli, prostując zesztywniałe od długiego siedzenia w jednej pozycji kości. Nie umyka mi mój nieco rozczochrany wygląd, ciemne cienie pod oczami - w tym miejscu niezauważenie owego faktu byłoby niemożliwe, wszak z wszystkich stron atakuje mnie moje własne odbicie. Odgarniam z czoła włosy, lekko szczypię się w policzki, aby nadać im zdrowszy, nieco zaróżowiony charakter, z szaty strzepuję niewidoczny pyłek i ruszam do właściwej części salonu.
- Nieprawdaż? - Mówię nieskromnie, uśmiechając się do swego gościa nieco figlarnie. Nie wydaje mi się on nikim znajomym, dlatego pozwalam sobie zmierzyć go nienachalnie wzrokiem. Przez głowę przebiega mi myśl: może to on? Tajemniczy zleceniodawca, którego twarzy nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Nieznacznym machnięciem ręki odganiam od siebie podobne myśli. Z każdym dniem popadam w coraz większą paranoję. - Doskonale pan trafił. Witam w moich skromnych progach, panie...? - Posyłam mu pytające spojrzenie. Skoro on, co w tej sytuacji naturalne, zna moje nazwisko, sama nie chciałabym pozostać w tyle. Zdecydowanie wolę znać godność mojego klienta, bez względu na to, czy widzę go może nawet po raz pierwszy i ostatni na oczy. Łatwiej buduje mi się w ten sposób wzajemne relacje. Wszak nazwisko tyle mówi o człowieku. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy to właśnie po nim tak łatwo rozpoznać status krwi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pozwalam sobie na głębszy oddech, podnoszę się powoli, prostując zesztywniałe od długiego siedzenia w jednej pozycji kości. Nie umyka mi mój nieco rozczochrany wygląd, ciemne cienie pod oczami - w tym miejscu niezauważenie owego faktu byłoby niemożliwe, wszak z wszystkich stron atakuje mnie moje własne odbicie. Odgarniam z czoła włosy, lekko szczypię się w policzki, aby nadać im zdrowszy, nieco zaróżowiony charakter, z szaty strzepuję niewidoczny pyłek i ruszam do właściwej części salonu.
- Nieprawdaż? - Mówię nieskromnie, uśmiechając się do swego gościa nieco figlarnie. Nie wydaje mi się on nikim znajomym, dlatego pozwalam sobie zmierzyć go nienachalnie wzrokiem. Przez głowę przebiega mi myśl: może to on? Tajemniczy zleceniodawca, którego twarzy nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Nieznacznym machnięciem ręki odganiam od siebie podobne myśli. Z każdym dniem popadam w coraz większą paranoję. - Doskonale pan trafił. Witam w moich skromnych progach, panie...? - Posyłam mu pytające spojrzenie. Skoro on, co w tej sytuacji naturalne, zna moje nazwisko, sama nie chciałabym pozostać w tyle. Zdecydowanie wolę znać godność mojego klienta, bez względu na to, czy widzę go może nawet po raz pierwszy i ostatni na oczy. Łatwiej buduje mi się w ten sposób wzajemne relacje. Wszak nazwisko tyle mówi o człowieku. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy to właśnie po nim tak łatwo rozpoznać status krwi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Magrit Lupin dnia 16.03.16 18:48, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Szukał czegoś wyjątkowego, czegoś niespotykanego, bo nie znosił wszelakiej obyczajowości i tendencyjności. Mógł swojej przyszłej małżonce podarować klejnot, lecz żadna błyskotka nie mogła kupić jej zainteresowania, a stałaby się ledwie kolejnym świecidełkiem wśród innych w kuferku szlachcianki. Lady Ollivander była nietuzinkowa i intrygowała go, a intuicja podparta ostatnim ich spotkaniem podpowiadała mu, że współpraca z nią przyniesie mu znacznie więcej korzyści — musiał więc jej w jakiś sposób zaimponować, a do tego właśnie potrzebował Magrid Lupin, a właściwie jej niezwykłego talentu, którym posłużyłby się żeby zdobyć serce szlachcianki. Nie z własnych pragnień i tęsknot. Było mu potrzebne. Całe.
Nim zdecydował się skorzystać z jej usług zasięgnął informacji na jej temat, a także jej fachu, w którym podobno była najlepsza. Umyślnie ignorował jej zbrudzoną krew, bo to, co mogła mu zapewnić było istotniejsze od ideałów, w których nigdy nie pokładał ślepych nadziei. Interesowność przewyższała jego przekonania, które nie uległy wcale zmianie — był jednak doskonałym aktorem, w którego się zmienił, gdy tylko ją zobaczył, odseparowując niechęć do szlam na bok, aby dostać to, czego chciał.
— Mulciber — odpowiedział, skinając jej grzecznie głową. Nie zamierzał jednak łamać barier kontaktu fizycznego, więc chwilę pozostał w miejscu, nim drgnął i ruszył się.
— Jakis czas temu wysłałem do pani sowę z dość osobliwą prośbą— powiedział po chwili, splatając ręce za plecami i ruszył powoli w jej kierunku, przechadzając się po pomieszczeniu tak, jakby był u siebie. Zerkał raz po raz na lustra, w których teraz połyskiwało nie tylko jego odbicie, lecz również pięknej czarownicy, na którą liczył w ramach swojego specjalnego zamówienia. — Potrzebuję zwierciadła o magicznych właściwościach. Wyjątkowych, bo dla wyjątkowej kobiety— zaczął, zatrzymując się w końcu tuż za nią, a po chwili odwrócił się powoli, pozostawszy metr od niej. — Byłbym niezmiernie rad, gdyby pani miała coś takiego dla mnie.
Nim zdecydował się skorzystać z jej usług zasięgnął informacji na jej temat, a także jej fachu, w którym podobno była najlepsza. Umyślnie ignorował jej zbrudzoną krew, bo to, co mogła mu zapewnić było istotniejsze od ideałów, w których nigdy nie pokładał ślepych nadziei. Interesowność przewyższała jego przekonania, które nie uległy wcale zmianie — był jednak doskonałym aktorem, w którego się zmienił, gdy tylko ją zobaczył, odseparowując niechęć do szlam na bok, aby dostać to, czego chciał.
— Mulciber — odpowiedział, skinając jej grzecznie głową. Nie zamierzał jednak łamać barier kontaktu fizycznego, więc chwilę pozostał w miejscu, nim drgnął i ruszył się.
— Jakis czas temu wysłałem do pani sowę z dość osobliwą prośbą— powiedział po chwili, splatając ręce za plecami i ruszył powoli w jej kierunku, przechadzając się po pomieszczeniu tak, jakby był u siebie. Zerkał raz po raz na lustra, w których teraz połyskiwało nie tylko jego odbicie, lecz również pięknej czarownicy, na którą liczył w ramach swojego specjalnego zamówienia. — Potrzebuję zwierciadła o magicznych właściwościach. Wyjątkowych, bo dla wyjątkowej kobiety— zaczął, zatrzymując się w końcu tuż za nią, a po chwili odwrócił się powoli, pozostawszy metr od niej. — Byłbym niezmiernie rad, gdyby pani miała coś takiego dla mnie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Niekiedy trafiają do mnie bardziej wymagający klienci. Ta krótka chwila, kurtuazyjna wymiana zdań, pozwala mi stwierdzić, że progi salonu przekroczył właśnie jeden z nich. Mam do czynienia z kimś, komu nie wystarczy podsunięcie pod nos wymyślnego, acz pozbawionego polotu i głębszego przeznaczenia, lusterka. I właśnie takie osoby cenię sobie najbardziej. Wykazujące większe zainteresowanie tematem, nie silące się jedynie na aroganckie wskazanie palcem jednego z przedmiotów i wymruczenie pod nosem: to jest to. Jakbym sprzedawała bułki w jakiejś odrapanej piekarni na przedmieściach. Nie doceniają mocy płynącej z posiadania jednego ze zwierciadeł, którymi się zajmuję. Najchętniej zatrzasnęłabym takim delikwentom drzwi przed nosem, ale przecież nie wypada.
Wyłaniając się z kantorka, zazwyczaj korzystam z okazji, aby z ukrycia uchwycić wyraz twarzy nowego klienta, odbijający się w jednym z wiszących wysoko luster. Tyle emocji można z niej wyczytać, gdy nie zdają sobie sprawy, że są obserwowani. Jeszcze nie przyklejają do niej uprzejmego uśmiechu, nie na tyle szerokiego jednak, aby po wyjściu przez pół godziny być zmuszonym do intensywnego masowania szczęki. Przeważnie czai się na nich cień nieuchwytnej troski, czy niczym nieuzasadnionego - w każdym razie dla mnie - niezadowolenia. Tym razem mój plan spala na panewce. Chyba za wcześnie wszedłeś w rolę.
- Rzeczywiście, przypominam sobie... - mówię, choć nie bardzo jestem sobie w stanie odtworzyć, czy dostałam ją zanim trafiłam do, czy zaraz po tym jak wypadłam z lustra. To nie jest jednak odpowiednia chwila, aby zagłębiać się w tego rodzaju dywagacje. Mimo to, zdanie sobie sprawy, że w głowie wciąż jeszcze nie wszystkie trybiki wskoczyły na odpowiednie miejsca, napawa mnie niepokojem. Zbliżam się na kilka kroków, gestem zapraszając do spojrzenia do wnętrza oszklonych regałów, za których szybą można dostrzec drobniejsze przedmioty. - Wyjątkowa, mówi Pan. - Czyli zdecydowanie nie potrzebuje lusterka, czyniącego pięknym odbicie swojej właścicielki, przemyka mi przez myśl, ale pozostawiam tę uwagę dla siebie, nie wiedząc jakiej mogłabym spodziewać się reakcji. Uśmiecham się jednak delikatnie pod nosem. - To tym bardziej mogę zapewnić, że doskonale pan trafił. Na pewno uda nam się znaleźć dla pana coś równie wyjątkowego jak pańska wybranka, a w każdym razie będącego dla niej idealnym dopełnieniem. - Umiejętność wyrzucania z siebie zawoalowanych komplementów, mających miło połechtać ego klienta, opanowałam już niemal do perfekcji. - Przydałby mi się jednak jakiś punkt zaczepienia, aby znaleźć dla Pana coś odpowiedniego. Jaka ona jest? Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że tak samo jak nie wszystkie faktury szkła zapewniają doskonałe odbicia, tak i nie każdej kobiecie podobne drobiazgi przypadają do gustu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wyłaniając się z kantorka, zazwyczaj korzystam z okazji, aby z ukrycia uchwycić wyraz twarzy nowego klienta, odbijający się w jednym z wiszących wysoko luster. Tyle emocji można z niej wyczytać, gdy nie zdają sobie sprawy, że są obserwowani. Jeszcze nie przyklejają do niej uprzejmego uśmiechu, nie na tyle szerokiego jednak, aby po wyjściu przez pół godziny być zmuszonym do intensywnego masowania szczęki. Przeważnie czai się na nich cień nieuchwytnej troski, czy niczym nieuzasadnionego - w każdym razie dla mnie - niezadowolenia. Tym razem mój plan spala na panewce. Chyba za wcześnie wszedłeś w rolę.
- Rzeczywiście, przypominam sobie... - mówię, choć nie bardzo jestem sobie w stanie odtworzyć, czy dostałam ją zanim trafiłam do, czy zaraz po tym jak wypadłam z lustra. To nie jest jednak odpowiednia chwila, aby zagłębiać się w tego rodzaju dywagacje. Mimo to, zdanie sobie sprawy, że w głowie wciąż jeszcze nie wszystkie trybiki wskoczyły na odpowiednie miejsca, napawa mnie niepokojem. Zbliżam się na kilka kroków, gestem zapraszając do spojrzenia do wnętrza oszklonych regałów, za których szybą można dostrzec drobniejsze przedmioty. - Wyjątkowa, mówi Pan. - Czyli zdecydowanie nie potrzebuje lusterka, czyniącego pięknym odbicie swojej właścicielki, przemyka mi przez myśl, ale pozostawiam tę uwagę dla siebie, nie wiedząc jakiej mogłabym spodziewać się reakcji. Uśmiecham się jednak delikatnie pod nosem. - To tym bardziej mogę zapewnić, że doskonale pan trafił. Na pewno uda nam się znaleźć dla pana coś równie wyjątkowego jak pańska wybranka, a w każdym razie będącego dla niej idealnym dopełnieniem. - Umiejętność wyrzucania z siebie zawoalowanych komplementów, mających miło połechtać ego klienta, opanowałam już niemal do perfekcji. - Przydałby mi się jednak jakiś punkt zaczepienia, aby znaleźć dla Pana coś odpowiedniego. Jaka ona jest? Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że tak samo jak nie wszystkie faktury szkła zapewniają doskonałe odbicia, tak i nie każdej kobiecie podobne drobiazgi przypadają do gustu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Magrit Lupin dnia 24.03.16 15:26, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Zaletą wychowywania się w rezerwacie smoków niewątpliwie była możliwość obserwowania tych wielkich, majestatycznych stworzeń. Latami analizował ich zachowanie, poniekąd zmuszany przez Rosiera do tego, jakby zawód opiekuna tych gadzin był jedynym dopuszczalnym.Oprócz tego, że fascynowała go ich już nie metaforyczna gruboskórność i siła, tak doskonała czujność i słuch. Sam był więc czujny na tyle, że w opozycji do przekonania, że mężczyzna może skupić się na jedynie jednej czynności, on sam mój jednocześnie patrzeć i słuchać, pozwalając by oba zmysły współgrały ze sobą lub pracowały indywidualnie. Może właśnie dlatego to jej oddech i bicie serca usłyszał, zamiast szelestu szaty, czy kroków, gdyż stąpała po podłodze niezwykle lekko i delikatnie.
Powodził wzrokiem zgodnie z jej propozycją w stronę regałów, lecz nie zatrzymał go na niczym konkretnym, poddając się jedynie subtelnej prezentacji wspaniałości znajdujących się w salonie. Wiedział bowiem, że coś niezwykłego nie mogłoby leżeć na żadnej witrynie, a zostać zrobione na zamówienie, szczególe, że kiedy patrzył w jedno z luster i widział odbicie twarzy kobiety stojącej tuż za nim pomyślał o czymś jeszcze zupełnie innym. To jednak musiało poczekać, a podarek dla Lady Ollivander stanowił dziś priorytet.
— Wyjątkowa— powtórzył, przechylając głowę lekko w bok, ale nie odwrócił się, a pozostał nieruchomy, przyglądając się jej odbiciu lustrzanemu, tak niezwykle majestatycznemu.[/b]— Nie szukam dwukierunkowego lusterka, droga pani. Bliżej byłoby mi do zwierciadła niechcianej prawdy, lecz... dla kogóż byłby to wtedy prezent. Dla niej, czy dla mnie, chcącego zapisać w nim te wszystkie pragnienia.[/b]
Dopiero teraz odwrócił się powoli, uśmiechając kącikowo, by utkwić swoje węże spojrzenie w niewiaście okrytej niezwykłym talentem. Liczył na to, że będzie mu mogła pomóc dziś, a może i w przyszłości, bo jeśli jej umiejętności okażą się godne plotek, które o niej słyszał to jej pochodzenie przestanie mieć znaczenie pod ciężarem przydatności.
— Ona jest...— zaczął, odwracając nagle od niej wzrok i powodzić po pięknych ramach, zdobiących zwierciadła. Dotknął jednej z nich palcami, badając fakturę i zamyślając się nad pytaniem odnośnie narzeczonej, którą przecież tak słabo znał. Był jednak nie tylko dobrym i czujnym słuchaczem, ale też obserwatorem.
— Delikatna, dziewczęca. Dziecinna— dodał z rozbawieniem, zerkając na nią, a wyraz twarzy mu złagodniał znacznie, wykrzywiając usta w szerszym uśmiechu. — Ale niezwykle cwana i bystra o wyjątkowym talencie aktorskim. Jest... pełna kłamstwa i prawdy w jednym, trwała i ulotna jednocześnie. Sensualna i niewinna. Kompletnie sprzeczna, jak ogień i woda — wyjaśnił, marszcząc brwi. — Nie sądzę, by lubiła przepych i bogactwo, ale nie jest prostolinijna. To musiałoby być coś... budzącego emocje. Pasje, pożądanie, pragnienia, radość, lub... lęk. Ale wciąż coś ciekawego— dodał szybko i wyprostował się, splatając ręce za sobą i niemalże szczerząc się, jakby własne zamawiał piwo kremowe - nic skomplikowanego.
Powodził wzrokiem zgodnie z jej propozycją w stronę regałów, lecz nie zatrzymał go na niczym konkretnym, poddając się jedynie subtelnej prezentacji wspaniałości znajdujących się w salonie. Wiedział bowiem, że coś niezwykłego nie mogłoby leżeć na żadnej witrynie, a zostać zrobione na zamówienie, szczególe, że kiedy patrzył w jedno z luster i widział odbicie twarzy kobiety stojącej tuż za nim pomyślał o czymś jeszcze zupełnie innym. To jednak musiało poczekać, a podarek dla Lady Ollivander stanowił dziś priorytet.
— Wyjątkowa— powtórzył, przechylając głowę lekko w bok, ale nie odwrócił się, a pozostał nieruchomy, przyglądając się jej odbiciu lustrzanemu, tak niezwykle majestatycznemu.[/b]— Nie szukam dwukierunkowego lusterka, droga pani. Bliżej byłoby mi do zwierciadła niechcianej prawdy, lecz... dla kogóż byłby to wtedy prezent. Dla niej, czy dla mnie, chcącego zapisać w nim te wszystkie pragnienia.[/b]
Dopiero teraz odwrócił się powoli, uśmiechając kącikowo, by utkwić swoje węże spojrzenie w niewiaście okrytej niezwykłym talentem. Liczył na to, że będzie mu mogła pomóc dziś, a może i w przyszłości, bo jeśli jej umiejętności okażą się godne plotek, które o niej słyszał to jej pochodzenie przestanie mieć znaczenie pod ciężarem przydatności.
— Ona jest...— zaczął, odwracając nagle od niej wzrok i powodzić po pięknych ramach, zdobiących zwierciadła. Dotknął jednej z nich palcami, badając fakturę i zamyślając się nad pytaniem odnośnie narzeczonej, którą przecież tak słabo znał. Był jednak nie tylko dobrym i czujnym słuchaczem, ale też obserwatorem.
— Delikatna, dziewczęca. Dziecinna— dodał z rozbawieniem, zerkając na nią, a wyraz twarzy mu złagodniał znacznie, wykrzywiając usta w szerszym uśmiechu. — Ale niezwykle cwana i bystra o wyjątkowym talencie aktorskim. Jest... pełna kłamstwa i prawdy w jednym, trwała i ulotna jednocześnie. Sensualna i niewinna. Kompletnie sprzeczna, jak ogień i woda — wyjaśnił, marszcząc brwi. — Nie sądzę, by lubiła przepych i bogactwo, ale nie jest prostolinijna. To musiałoby być coś... budzącego emocje. Pasje, pożądanie, pragnienia, radość, lub... lęk. Ale wciąż coś ciekawego— dodał szybko i wyprostował się, splatając ręce za sobą i niemalże szczerząc się, jakby własne zamawiał piwo kremowe - nic skomplikowanego.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Niemal każdy na wskroś przesiąka środowiskiem, w którym dane jest mu dorastać. Niektórzy mimo to próbują usilnie się od niego uwolnić. Ja nigdy tego nie chciałam. Gdy moi rodzice zamykali się w pracowni, w skupieniu zagłębiając się w produkcję kolejnych magicznych zwierciadeł, ja próbowałam dzielić razem z nimi wiszącą w powietrzu ciszę. Widziałam, jak wyłączają się ich zmysły, jak przestają do nich docierać jakiekolwiek bodźce. Przez dłuższy moment znajdowali się tylko i wyłącznie w swoim świecie, gdzie nie było miejsca na małą Magrit. Dzisiaj doskonale rozumiem ich fascynację, karzącą zamknąć się na to wszystko, co na zewnątrz i skupić się jedynie na własnej sztuce.
Klasyczna prezentacja posiadanych na składzie zwierciadeł dobiega końca, a ja wolnym krokiem kieruję się w stronę lady, aby wyciągnąć spod niej pergamin, w rękę chwycić pióro i spisać na nim konkretne zamówienie. Uśmiecham się, tym razem już w pełni otwarcie, zadowolona z faktu, że dzisiejszy dzień przyniesie mi o wiele większe owoce. I nie chodzi o ilość galeonów, które wpadną mi do kieszeni, choć fakt, że będę miała parę groszy, aby ozdobić mieszkanie przy Abbey Road 13 jakimś drobiazgiem, wydaje się bardzo kuszącą wizją. Jednak przede wszystkim znowu poczuję w sobie tę specyficzną nutkę podniecenia, gdy palce same rwą się do pracy, szukając odpowiedniej faktury szkła, przewracając kartki kolejnych ksiąg, w których mogłabym znaleźć interesujący mnie eliksir, czy zaklęcie pozwalające nadać danemu zwierciadłu odpowiednie właściwości.
Przechylam lekko głowę, pewną ręką kreśląc w nagłówku nazwisko nowego klienta. Ramsey Mulciber. Jestem tak zaaferowana możliwością nowego zlecenia, że nie dostrzegam uważnego spojrzenia, którym mężczyzna lustruje moje odbicie. Może bezwiednie przymknęłam oczy, może myślę już o czymś zupełnie innym, więc nawet nie zdaję sobie sprawy, że mógłby mieć on wobec mnie jakieś inne, powiedzmy dodatkowe, zamiary.
- Och, widzę, że stoi przed panem bardzo trudne zadanie - mówię, zastanawiając się, czy Bobby także potrafiłby przedstawić mój werbalny portret z pozoru prostymi, acz doskonale dobranymi, słowami, czyniąc go równie pełnym i - w pewnym sensie - idealnym. - Wyzwaniem wydaje się nie tylko dobranie dla niej odpowiedniego prezentu, ale doprowadzenie do tego, aby i na co dzień w pełni zadowolić jej pełen sprzeczności charakter. Nie mylę się?
Podchwytuję wzrokiem spojrzenie szarych oczu, starając się znaleźć w nich odpowiedź na to z pozoru retoryczne pytanie. Przecież tak naprawdę nie wiem, jakiej reakcji mogłabym się spodziewać. Szukam w zakamarkach pamięci nazwiska Mulciber, zadając sobie pytanie, czy nie powinno mi ono mówić czegoś więcej.
- Co powie pan na zbieracz pewnych, wybranych przez swą właścicielkę emocji? Przy jej, jak pan mówi, wyjątkowym talencie aktorskim, rozumiem, że niekoniecznie wiążącym się bezpośrednio z deskami teatru, taka umiejętność mogłaby okazać się nad wyraz przydatna. Jeszcze lepiej, gdyby mogła w każdej chwili posłać owe emocje w stronę swego rozmówcy, obracając całą sytuację na własną korzyść. - Wpadam na moment w głębokie zamyślenie, analizując pomysł, który własnie zrodził się w mojej głowie. - Chyba, że to pan stałby się celem magicznego zwierciadła. To nie byłoby już tak wskazane... Może znalazłabym jakieś odpowiednie zaklęcie...
Zawieszam głos, gdy trybiki umysłu zdają się wskakiwać na właściwe miejsca, a w głowie rysuje się coraz wyraźniejsza idea.
Klasyczna prezentacja posiadanych na składzie zwierciadeł dobiega końca, a ja wolnym krokiem kieruję się w stronę lady, aby wyciągnąć spod niej pergamin, w rękę chwycić pióro i spisać na nim konkretne zamówienie. Uśmiecham się, tym razem już w pełni otwarcie, zadowolona z faktu, że dzisiejszy dzień przyniesie mi o wiele większe owoce. I nie chodzi o ilość galeonów, które wpadną mi do kieszeni, choć fakt, że będę miała parę groszy, aby ozdobić mieszkanie przy Abbey Road 13 jakimś drobiazgiem, wydaje się bardzo kuszącą wizją. Jednak przede wszystkim znowu poczuję w sobie tę specyficzną nutkę podniecenia, gdy palce same rwą się do pracy, szukając odpowiedniej faktury szkła, przewracając kartki kolejnych ksiąg, w których mogłabym znaleźć interesujący mnie eliksir, czy zaklęcie pozwalające nadać danemu zwierciadłu odpowiednie właściwości.
Przechylam lekko głowę, pewną ręką kreśląc w nagłówku nazwisko nowego klienta. Ramsey Mulciber. Jestem tak zaaferowana możliwością nowego zlecenia, że nie dostrzegam uważnego spojrzenia, którym mężczyzna lustruje moje odbicie. Może bezwiednie przymknęłam oczy, może myślę już o czymś zupełnie innym, więc nawet nie zdaję sobie sprawy, że mógłby mieć on wobec mnie jakieś inne, powiedzmy dodatkowe, zamiary.
- Och, widzę, że stoi przed panem bardzo trudne zadanie - mówię, zastanawiając się, czy Bobby także potrafiłby przedstawić mój werbalny portret z pozoru prostymi, acz doskonale dobranymi, słowami, czyniąc go równie pełnym i - w pewnym sensie - idealnym. - Wyzwaniem wydaje się nie tylko dobranie dla niej odpowiedniego prezentu, ale doprowadzenie do tego, aby i na co dzień w pełni zadowolić jej pełen sprzeczności charakter. Nie mylę się?
Podchwytuję wzrokiem spojrzenie szarych oczu, starając się znaleźć w nich odpowiedź na to z pozoru retoryczne pytanie. Przecież tak naprawdę nie wiem, jakiej reakcji mogłabym się spodziewać. Szukam w zakamarkach pamięci nazwiska Mulciber, zadając sobie pytanie, czy nie powinno mi ono mówić czegoś więcej.
- Co powie pan na zbieracz pewnych, wybranych przez swą właścicielkę emocji? Przy jej, jak pan mówi, wyjątkowym talencie aktorskim, rozumiem, że niekoniecznie wiążącym się bezpośrednio z deskami teatru, taka umiejętność mogłaby okazać się nad wyraz przydatna. Jeszcze lepiej, gdyby mogła w każdej chwili posłać owe emocje w stronę swego rozmówcy, obracając całą sytuację na własną korzyść. - Wpadam na moment w głębokie zamyślenie, analizując pomysł, który własnie zrodził się w mojej głowie. - Chyba, że to pan stałby się celem magicznego zwierciadła. To nie byłoby już tak wskazane... Może znalazłabym jakieś odpowiednie zaklęcie...
Zawieszam głos, gdy trybiki umysłu zdają się wskakiwać na właściwe miejsca, a w głowie rysuje się coraz wyraźniejsza idea.
Gość
Gość
—Przede mną?— spytał nieco zaskoczony, unosząc brwi, lecz po chili spuścił wzrok i uśmiechnął szię szarmancko, kiwając głową w geście potwierdzenia. — Przed Panią przede wszystkim. Nietypowy klient, nietypowe zamówienie. A do tego takie, które winno przypaść do gustu innej kobiecie. Mam nadzieję, że jest Pani fanką wyzwań i eksperymentów — powiedział, podchodząc do niej od tyłu, gdy tak skrupulatnie notowała na pergaminie wszystkie najważniejsze kwestie. Zerknął jej przez ramię, podziwiając jej schludne, odręczne pismo i uniósł brew. Kiedy jednak podniosła na niego wzrok zadarł brodę wyżej, jakby przyłapany na czymś niestosownym i przywrócił na twarz nienaganny uśmiech. — Zbieracz... Brzmi... Intrygująco— mruknął, mrużąc oczy. — Lecz obawiam się, że z jej charakterem mógłbym stać się jej pierwszym celem, a tego chciałbym uni...— urwał, bo ona sama za niego skończyła tę myśl, na co jedynie pokiwał głową, bo to musiałby być prezent, który przede wszystkim chroniłby jego samego przed wszelakimi jego działaniami. Jeśli miałby szanse skorzystanian a tym — nie miałby nic przeciwko, lecz nie zdecydowałby się na ewentualność odwrócenia wszelakich prób i sił w jego kierunku, choć jej pomysł przypadł mu do gustu i to wielce, zważywszy na to wszystko, czego panna Ollivander doświadczała ze strony ojca. — Pani Lupin...— zaczął ponowie, robiąc krok w jej stronę, przez co zniwelował dzielący ich dystans, lecz wolał z nią rozmawiać tak, aby mające uszy ściany nie pochwyciły tego, czego nie powinny słuchać. — Zrobiłaby Pani dla mnie to... wyjątkowe lustro o niezwykłych właściwościach zabezpieczając mnie przed jego działaniem? Głęboko wierzę w Pani talent i umiejętności tworzenia niesamowitych zwierciadeł, ale muszę mieć pewność, że nie dotknie mnie jego czar. Nie potrzeba mi dodatkowych emocji— zniżył ton do konspiracyjnego szeptu, patrząc jej prosto w oczy. Nie wiedział w jaki sposób chciała zakląć zwierciadło, czy potrzebowała do tego jego włosów, krwi, obecności czy w ogóle ył niepotrzebny do tego rytuału, ale jeśli miało się uda był w stanie zgodzić się na wszystko. Czyż Katya nie byłaby zachwycona takim prezentem? Był przekonany, że ją zaskoczy, a jej młody duch, pełen tych wszystkich emocji, gdy tylko raz spojrzy w idealną taflę od razu pozna jego urok. — Jak długo to może potrwać?— spytał jeszcze, przechylając głowę delikatnie w bok.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Gdybym nią nie była, wybrałabym dla siebie jakąś ciepłą i nudną posadkę w Ministerstwie. - Posyłam mu krzywy uśmieszek. Wzdrygam się lekko, jakby błędnie wyczuwając jakąś niebezpieczną nutę w lekkim powiewie ciepłego oddechu na karku, gdy mężczyzna nagle zachodzi mnie od tyłu, co przecież wydaje się na tyle nieistotne, że powinno umknąć mej uwadze. Nie tracę rezonu, nie dając po sobie niczego poznać. Po kilku policzonych w myśli oddechach, wszystko wraca do normy. Unoszę wzrok, dostrzegając w ułamku sekundy nieznaczny ruch kącików ust.
Lekko odchylam do tyłu głowę, przymykam oczy i na krótki moment wyłączam się na otaczającą mnie rzeczywistość. Stalówka pióra rytmicznie uderza o powierzchnię papieru, pozostawiając na tak nienagannie wypełnionym skrawku pergaminu, kilka zbędnych plam atramentu. Spuszczam wzrok dopiero wtedy, gdy nieopatrznie zahaczam stalówką o spoczywającą na nim lewą dłoń. Z ust wydobywa się lekkie syknięcie bólu, reflektuję się jednak, jakby dostrzegając w atramentowym malunku jakąś podpowiedź.
- Panie Mulciber... - zaczynam w odpowiedzi na ten przesiąknięty konspiracyjnym tonem szept, nieco drażniąc się z moim klientem, pozwalając przedłużającej się chwili ciszy na dłużej zawisnąć w powietrzu. Odwzajemniam twarde spojrzenie, nie odwracając oczu od szarych tęczówek, lekko przechylając głowę, jakby testując jego cierpliwość. Wszystko to nie trwa jednak dłużej niż pół minuty. - Chyba nie mogłabym panu odmówić.
W głowie zaczynam już tworzyć dokładny plan pracy, zapisuję w pamięci tytuły książek, po które powinnam w tej konkretnej sytuacji sięgnąć, analizuję listę znanych mi eliksirów, licząc na to, że od razu znajdę na niej coś odpowiedniego, nie musząc uciekać się do swoich znajomości. Zdaję sobie sprawę, że mieszanie w całą sprawę osób trzecich, nie spotkałoby się z aprobatą mojego nowego klienta.
- Powiedzmy... Początek grudnia? Odpowiada panu ten termin? - Milknę na chwilę, szukając odpowiednich słów, aby wytłumaczyć taką zwłokę. - Muszę wszystko dokładnie sprawdzić, a jak rozumiem... Nie chciałabym, aby pańska... narzeczona? - Nie mam pojęcia, czy to słowo wcześniej w ogóle padło.- Skończyła zaklęta w tajemniczym lusterku... - Pozwalam sobie na niewinny żarcik, zrozumiały chyba jedynie dla mnie. Zawsze miałam dystans do niezależnych ode mnie życiowych zawirować i... nieco bardziej skomplikowanych sytuacji. Kontynuuję przerwane w połowie zdanie:- Jak rozumiem wolałby pan, aby sprawa została między nami. Zwłaszcza zważywszy na fakt, że wprowadzę do niego pewne... modyfikacje?
Lekko odchylam do tyłu głowę, przymykam oczy i na krótki moment wyłączam się na otaczającą mnie rzeczywistość. Stalówka pióra rytmicznie uderza o powierzchnię papieru, pozostawiając na tak nienagannie wypełnionym skrawku pergaminu, kilka zbędnych plam atramentu. Spuszczam wzrok dopiero wtedy, gdy nieopatrznie zahaczam stalówką o spoczywającą na nim lewą dłoń. Z ust wydobywa się lekkie syknięcie bólu, reflektuję się jednak, jakby dostrzegając w atramentowym malunku jakąś podpowiedź.
- Panie Mulciber... - zaczynam w odpowiedzi na ten przesiąknięty konspiracyjnym tonem szept, nieco drażniąc się z moim klientem, pozwalając przedłużającej się chwili ciszy na dłużej zawisnąć w powietrzu. Odwzajemniam twarde spojrzenie, nie odwracając oczu od szarych tęczówek, lekko przechylając głowę, jakby testując jego cierpliwość. Wszystko to nie trwa jednak dłużej niż pół minuty. - Chyba nie mogłabym panu odmówić.
W głowie zaczynam już tworzyć dokładny plan pracy, zapisuję w pamięci tytuły książek, po które powinnam w tej konkretnej sytuacji sięgnąć, analizuję listę znanych mi eliksirów, licząc na to, że od razu znajdę na niej coś odpowiedniego, nie musząc uciekać się do swoich znajomości. Zdaję sobie sprawę, że mieszanie w całą sprawę osób trzecich, nie spotkałoby się z aprobatą mojego nowego klienta.
- Powiedzmy... Początek grudnia? Odpowiada panu ten termin? - Milknę na chwilę, szukając odpowiednich słów, aby wytłumaczyć taką zwłokę. - Muszę wszystko dokładnie sprawdzić, a jak rozumiem... Nie chciałabym, aby pańska... narzeczona? - Nie mam pojęcia, czy to słowo wcześniej w ogóle padło.- Skończyła zaklęta w tajemniczym lusterku... - Pozwalam sobie na niewinny żarcik, zrozumiały chyba jedynie dla mnie. Zawsze miałam dystans do niezależnych ode mnie życiowych zawirować i... nieco bardziej skomplikowanych sytuacji. Kontynuuję przerwane w połowie zdanie:- Jak rozumiem wolałby pan, aby sprawa została między nami. Zwłaszcza zważywszy na fakt, że wprowadzę do niego pewne... modyfikacje?
Gość
Gość
Uśmiech pojawił się na jego twarzy bo wzmianka o Ministerstwie była całkiem trafiona. Sam pracował w Ministerstwie. Teoretycznie nie było źle, lecz papierkową robotę zdecydowanie zbyt rzadko przerywały wezwania egzekucyjne. Te zaś trwały zbyt krótko. Dowolne narzędzie zbrodni. Tryskająca krew. To zaledwie sekundy zmieniające się w minuty, podczas, gdy spisywanie protokołów trwało nieporównywalnie więcej.
— Są rzeczy w Ministerstwie, które mogą być ciepłe, a nie nudne — zaprzeczył z czystej przekory, choć wcale nie myślał o swojej posadzie. — Dziwię się, że nie podjęła Pani jakiś ciekawych prób naukowych— rzucił luźno i wzruszył niewinnie ramionami. Niczego jej nie sugerował, jedynie napomknął o temacie, który dla niego wydawał się oczywisty. Jak wiele niesamowitych spraw można było stworzyć operując takim talentem.
Milczenie. Cisza. Na krótko jednak, bo ledwie skończył mówić, a ona wyrwała się ze swojego transu, zadumy, odpowiadając mu w ten sam kurtuazyjny sposób, co przyprawiło go znowu o uśmiech. Odpowiadało mu to, nie potrzebował szczerego flirtu i łechtania własnego ego, gdy wystarczyła ta gra miłych i fałszywych słów, które z siebie wypluwali. Intrygowały go jej umiejętności jej prowadzenia, lecz zwalał to na doświadczenie w obyciu z klientami, gdzie każdego traktowała w ten wyjątkowy i niepowtarzalny sposób, a w ujęciu masowym niczym się od siebie nie różnili. Po prostu dokonywali zakupu.
— Dostosuję się, nie śmiałbym Pani poganiać — odparł rzeczowo, unosząc brwi. I krótki śmiech wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi tuż po jej żarcie, bo ten wydał się całkiem kuszący w obliczu mulciberowskich zapędów. — Może następnym razem przybędę właśnie po coś podobnego? Kto wie.
Skinął głową choć nie odpowiedział. Odsunął się za to od kobiety, choć aura jej towarzystwa była niezwykle przyjemna i dobrze na niego oddziaływała. Odszedł w kierunku drugiego krańca salonu, zatrzymując się przy jednym ze zwierciadeł, w którym dostrzegł swoje odbicie. A może coś więcej? Może chciał zobaczyć coś więcej niż tylko twarz potwora, którym był, choć przeciez nigdy nie ubolewał nad tym?
— Tak... — mruknął po chwili, przedstawiając się w świetle beznadziejnego refleksu. — To będzie nasz mały sekret. Skąd jednak mam mieć pewność, że te modyfikacje... będą zgodne z moimi oczekiwaniami?— spytał, marszcząc brwi, lecz nie oderwał wzroku od swojego posępnego odbicia. — Skąd mam mieć pewność, że inne modyfikacje, takie o których nie rozmawiamy się tam znajdą i będą działać na moją niekorzyść? Nie ma Pani w tym celu, prawda?— spytał, jakby próbował jej wierzyć na słowo, lecz jak wiele to było warte w obliczu jej możliwości?
— Są rzeczy w Ministerstwie, które mogą być ciepłe, a nie nudne — zaprzeczył z czystej przekory, choć wcale nie myślał o swojej posadzie. — Dziwię się, że nie podjęła Pani jakiś ciekawych prób naukowych— rzucił luźno i wzruszył niewinnie ramionami. Niczego jej nie sugerował, jedynie napomknął o temacie, który dla niego wydawał się oczywisty. Jak wiele niesamowitych spraw można było stworzyć operując takim talentem.
Milczenie. Cisza. Na krótko jednak, bo ledwie skończył mówić, a ona wyrwała się ze swojego transu, zadumy, odpowiadając mu w ten sam kurtuazyjny sposób, co przyprawiło go znowu o uśmiech. Odpowiadało mu to, nie potrzebował szczerego flirtu i łechtania własnego ego, gdy wystarczyła ta gra miłych i fałszywych słów, które z siebie wypluwali. Intrygowały go jej umiejętności jej prowadzenia, lecz zwalał to na doświadczenie w obyciu z klientami, gdzie każdego traktowała w ten wyjątkowy i niepowtarzalny sposób, a w ujęciu masowym niczym się od siebie nie różnili. Po prostu dokonywali zakupu.
— Dostosuję się, nie śmiałbym Pani poganiać — odparł rzeczowo, unosząc brwi. I krótki śmiech wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi tuż po jej żarcie, bo ten wydał się całkiem kuszący w obliczu mulciberowskich zapędów. — Może następnym razem przybędę właśnie po coś podobnego? Kto wie.
Skinął głową choć nie odpowiedział. Odsunął się za to od kobiety, choć aura jej towarzystwa była niezwykle przyjemna i dobrze na niego oddziaływała. Odszedł w kierunku drugiego krańca salonu, zatrzymując się przy jednym ze zwierciadeł, w którym dostrzegł swoje odbicie. A może coś więcej? Może chciał zobaczyć coś więcej niż tylko twarz potwora, którym był, choć przeciez nigdy nie ubolewał nad tym?
— Tak... — mruknął po chwili, przedstawiając się w świetle beznadziejnego refleksu. — To będzie nasz mały sekret. Skąd jednak mam mieć pewność, że te modyfikacje... będą zgodne z moimi oczekiwaniami?— spytał, marszcząc brwi, lecz nie oderwał wzroku od swojego posępnego odbicia. — Skąd mam mieć pewność, że inne modyfikacje, takie o których nie rozmawiamy się tam znajdą i będą działać na moją niekorzyść? Nie ma Pani w tym celu, prawda?— spytał, jakby próbował jej wierzyć na słowo, lecz jak wiele to było warte w obliczu jej możliwości?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Doprawdy? - odpowiadam równie przekornie, odwzajemniając uśmiech. Znowu wpadam w zadumę, bezwiednie wygładzając pergamin i zastanawiając się nad tą luźną uwagą, ostatnią podniesioną kwestią. Wzruszenie ramion wydaje się takie niewinne, czemu nie miałabym więc złapać przynęty i w jakiś sposób nie rozwinąć tego tematu? - Tak naprawdę minęło niewiele czasu odkąd udało mi się urządzić salon. W kwestii luster jestem perfekcjonistką - wszystko musiało zostać dopięte na ostatni guzik. Dlatego jeszcze nie zastanawiałam się nad rozwojem swojej kariery... Z drugiej strony, jestem dosyć wybredną osobą, jeśli chodzi o nawiązywanie współpracy. Rozumie Pan? Muszę być pewna, że komuś zależy, że rozumie i docenia moją sztukę... A jak wiadomo, prowadzenie badań w pojedynkę to nie taka prosta sprawa.
Teraz to ja wzruszam ramionami, choć posyłam w jego stronę krótkie, acz przepełnione jakimś niewypowiedzianym pytaniem spojrzenie. Pytaniem niemym, którego treści chyba sama nie byłabym w stanie uchwycić w tym momencie w słowa. Jakby jakaś myśl kołatała się gdzieś, z tyłu głowy, ale nie była jeszcze gotowa na to, aby się w pełni zmaterializować.
- Nie jestem pewna, czy chciałabym mieć ją na sumieniu. - Mój śmiech podszyty jest nutką niepokoju, jakby niósł ze sobą nie tak prosty przekaz: coś o tym wiem. Dopisuję na pergaminie jeszcze parę szczegółów, nachylając się nad blatem. Gdy podnoszę wzrok, światło padające z zewnątrz i odbijające się od niezliczonej ilości zwierciadeł, pada na twarz mężczyzny w taki sposób, że przez moment aż wstrzymuję oddech. Wzrok płata mi figle, cień kładący się na jego twarzy zniekształca rysy, nadając jej nieco złowieszczy wyraz.
- Może pan jedynie uwierzyć mi na słowo - mówię rzeczowo, nie odrywając wzroku od jego odbicia. Teraz nasza wymiana spojrzeń nabiera zupełnie innego charakteru. W końcu obydwoje musimy być gotowi sobie zaufać. A przecież w ogóle się nie znamy. Jedyne, co nas na ten moment łączy, to interesy. - Chyba nie zażąda pan ode mnie złożenia przysięgi wieczystej? Zapewniam pana, że gdyby na jaw wyszły wprowadzone przeze mnie modyfikacje... I mnie mogłyby one stawiać w nie najlepszym świetle.... - Chyba jestem naiwna, nieco niepoważna, skoro po raz kolejny decyduję się brać udział w nie do końca legalnym przedsięwzięciu. Czy moje ostatnie przeżycia niczego mnie nie nauczyły? - Będę potrzebowała trochę materiału, parę kropli krwi. Kosmyk włosów...? To chyba byłoby najprostsze.
Teraz to ja wzruszam ramionami, choć posyłam w jego stronę krótkie, acz przepełnione jakimś niewypowiedzianym pytaniem spojrzenie. Pytaniem niemym, którego treści chyba sama nie byłabym w stanie uchwycić w tym momencie w słowa. Jakby jakaś myśl kołatała się gdzieś, z tyłu głowy, ale nie była jeszcze gotowa na to, aby się w pełni zmaterializować.
- Nie jestem pewna, czy chciałabym mieć ją na sumieniu. - Mój śmiech podszyty jest nutką niepokoju, jakby niósł ze sobą nie tak prosty przekaz: coś o tym wiem. Dopisuję na pergaminie jeszcze parę szczegółów, nachylając się nad blatem. Gdy podnoszę wzrok, światło padające z zewnątrz i odbijające się od niezliczonej ilości zwierciadeł, pada na twarz mężczyzny w taki sposób, że przez moment aż wstrzymuję oddech. Wzrok płata mi figle, cień kładący się na jego twarzy zniekształca rysy, nadając jej nieco złowieszczy wyraz.
- Może pan jedynie uwierzyć mi na słowo - mówię rzeczowo, nie odrywając wzroku od jego odbicia. Teraz nasza wymiana spojrzeń nabiera zupełnie innego charakteru. W końcu obydwoje musimy być gotowi sobie zaufać. A przecież w ogóle się nie znamy. Jedyne, co nas na ten moment łączy, to interesy. - Chyba nie zażąda pan ode mnie złożenia przysięgi wieczystej? Zapewniam pana, że gdyby na jaw wyszły wprowadzone przeze mnie modyfikacje... I mnie mogłyby one stawiać w nie najlepszym świetle.... - Chyba jestem naiwna, nieco niepoważna, skoro po raz kolejny decyduję się brać udział w nie do końca legalnym przedsięwzięciu. Czy moje ostatnie przeżycia niczego mnie nie nauczyły? - Będę potrzebowała trochę materiału, parę kropli krwi. Kosmyk włosów...? To chyba byłoby najprostsze.
Gość
Gość
— To prawda, od razu widać w tym duszę perfekcjonistki — powiedział, powoli rozglądając się po miejscu, w którym się znajdowali. Równie dobrze mogła to być galeria, nie sklep. Miejsce święte pełne dzieł sztuki — on sam nigdy nie był jej wielkim miłośnikiem, nie zajmował się rzeczami zbędnymi. Salon luster był jednak czymś więcej, a słuchając subtelnego i melodyjnego głosu pani Lupin miał wrażenie, że z tego, co bezwartościowe(dla niego, jak sztuka, ot co) można naprawdę wiele wycisnąć. Jak wiele mógłby dzięki niej osiągnąć; jak wiele mógłby dostać, gdyby udał, że między nimi nie ma różnic, nie ma granic? Jak wiele mogliby razem ugrać, gdyby stali się nagle drużyną, gdyby działali po tej samej stronie?
— Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Problem polega na tym, że jedna osoba nie jest w stanie być dobra we wszystkim... A może... mogłaby być dobra, lecz nie najlepsza. Badania w ministerstwie pozwalają na połączenie sił wybitnych jednostek, które wspólnymi staraniami są w stanie stworzyć coś niezwykłego. Gdyby więc znalazła Pani... chwilę czasu i chęci, aby podjąć wyzwanie sprawdzenia jednej kwestii — wie Pani do kogo pisać.
Ich spojrzenia, które spotkały się w odbiciu, sprawiły, że nieco spoważniał, może nawet spiął się nieco, jakby przeleciał go po plecach zimny dreszcz; jakby mogła wiedzieć o nim coś więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Nie obawiał sie tego zazwyczaj, nie był jednak kimś kto próbował na innych wymusić respekt, pokazując na ile go stać. Był raczej zachowawczy, trzymając swoje karty przy sobie i nie pokazując ich nikomu, póki nie zaistnieje taka potrzeba.
— Wieczystej przysięgi... cóż, to kusząca propozycja. Lecz okazując brak zaufania do Pani, nie zyskał bym go sam, zapraszając do wspólnego przedsięwzięcia. Moja propozycja nie miałaby wtedy sensu — odparł rzeczowo, odwracając głowę w bok. Zmarszczył brwi, oddychając głęboko, bo odbicie które dostrzegł, a może to spojrzenie gdzieś w środku wzbudziło w nim coś dziwnego, — Świetnie. W takim razie nie mamy na co czekać— odpowiedział i odwrócił się energicznie, podchodząc do niej. Był gotów na wszystko, czego od niego potrzebowała. Zerknął tylko w kierunku drzwi, zastanawiając się czy wymaga większego spokoju do tego zabiegu, czy nikt im nie przeszkodzi. Powinien zamknąć drzwi? Nie znał się na tym, więc poddawał się jej intuicji i profesjonalizmowi, którym się cechowała odkąd tylko zjawił się w sklepie. Oparł się dłonią o blat, na którym jeszcze chwilę temu skrobała dane na pergaminie, zerkając na niego, jakby sprawdzał jej notatki, a właściwie... ich prawdziwość.
— Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Problem polega na tym, że jedna osoba nie jest w stanie być dobra we wszystkim... A może... mogłaby być dobra, lecz nie najlepsza. Badania w ministerstwie pozwalają na połączenie sił wybitnych jednostek, które wspólnymi staraniami są w stanie stworzyć coś niezwykłego. Gdyby więc znalazła Pani... chwilę czasu i chęci, aby podjąć wyzwanie sprawdzenia jednej kwestii — wie Pani do kogo pisać.
Ich spojrzenia, które spotkały się w odbiciu, sprawiły, że nieco spoważniał, może nawet spiął się nieco, jakby przeleciał go po plecach zimny dreszcz; jakby mogła wiedzieć o nim coś więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Nie obawiał sie tego zazwyczaj, nie był jednak kimś kto próbował na innych wymusić respekt, pokazując na ile go stać. Był raczej zachowawczy, trzymając swoje karty przy sobie i nie pokazując ich nikomu, póki nie zaistnieje taka potrzeba.
— Wieczystej przysięgi... cóż, to kusząca propozycja. Lecz okazując brak zaufania do Pani, nie zyskał bym go sam, zapraszając do wspólnego przedsięwzięcia. Moja propozycja nie miałaby wtedy sensu — odparł rzeczowo, odwracając głowę w bok. Zmarszczył brwi, oddychając głęboko, bo odbicie które dostrzegł, a może to spojrzenie gdzieś w środku wzbudziło w nim coś dziwnego, — Świetnie. W takim razie nie mamy na co czekać— odpowiedział i odwrócił się energicznie, podchodząc do niej. Był gotów na wszystko, czego od niego potrzebowała. Zerknął tylko w kierunku drzwi, zastanawiając się czy wymaga większego spokoju do tego zabiegu, czy nikt im nie przeszkodzi. Powinien zamknąć drzwi? Nie znał się na tym, więc poddawał się jej intuicji i profesjonalizmowi, którym się cechowała odkąd tylko zjawił się w sklepie. Oparł się dłonią o blat, na którym jeszcze chwilę temu skrobała dane na pergaminie, zerkając na niego, jakby sprawdzał jej notatki, a właściwie... ich prawdziwość.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Czuję jak delikatny rumieniec zaskarbia sobie miejsca na mojej twarzy, w szaleńczym tempie wyłaniając się spod rozczochranych włosów i wygodnie rozsiadając się na dotąd bladych policzkach. Nie wiem, czy to przejaw miło połechtanej dumy, czy zaskoczenia, że słowa będące jedynie przejawem - czy na pewno? - grzeczności, okazują się mieć dla mnie tak ogromne znaczenie. Uśmiecham się więc, bezwiednie przymykając oczy, sprawiając, że i w nich można dostrzec znamiona śmiechu.
- Będę pamiętać o pańskiej... propozycji? - Na moment unoszę w zaskoczeniu brwi i podążam za jego wzrokiem, ślizgającym się po kolejnych lustrach. Ja od dawna to wiem. Wiem, że w niektórych z tych niepozornych przedmiotów drzemie jeszcze większa, niesprecyzowana moc, która mogłaby przerodzić się w coś naprawdę istotnego. Nawet nie przemyka mi przez myśl, że mogłabym stać się czyimś narzędziem. Jedynie środkiem do osiągnięcia pewnego celu. Nieco nawinie owa propozycja wydaje mi się czymś korzystnym dla obu stron, jeśli nie przede wszystkim ogromną szansą dla mnie.
Wciąż zaskakuje mnie, że odpowiedni kąt padania światła, miejsce, z którego spogląda się na rysujące się w lustrze odbicie, może mieć tak duży wpływ na oddawany przezeń charakter, będąc w stanie zamącić w głowie i stworzyć wręcz... fałszywy obraz? Otrząsam się z tego nieprzyjemnego wrażenia i jakby chcąc zmniejszyć istniejący między nami dystans, przechylam się przez ladę i wyciągam w jego stronę ręce.
- Trochę zaboli - mówię, nie czekając na reakcję i bez ostrzeżenia zatapiając drobną dłoń w jego włosach. Czuję pod palcami gładką fakturę ciemnych pasm, na moment łapiąc się na tym, że zaczynam oceniać je i analizować dokładnie tak, jakbym badała nimi powierzchnię kolejnego zwierciadła. Szarpię energicznie za uchwycony kosmyk, lekko przygryzam wargi oglądając go pod światło. - Tak, to chyba wystarczy. - Wyciągam spod lady niewielką fiolkę, a nie mając wolnej prawej dłoni, lewą przykładam ją do ust i sprawnie otwieram naczynie. Potrząsam lekko, jakbym już mieszała zawarty w niej eliksir, upewniając się, że ich ilość okaże się na pewno wystarczająca. - Cenie sobie pańskie zaufanie... - mówię, jakby na znak, że naprawdę biorę sobie do serca jego propozycję. Już teraz pewna niesprecyzowana wizja zaczyna krążyć w mojej głowie i mam wrażenie, że niełatwo przyjdzie mi się od niej uwolnić. Wręcz przeciwnie, będę zagłębiać się w nią coraz bardziej i bardziej, coraz intensywniej, aż w końcu podejmę decyzję. Tę właściwą - tylko po to, aby nadać owej wizji materialny wymiar. - W takim razie, rozumiem, że wszystko ustalone? - Uśmiech numer pięć, ten podkreślający moment ubicia interesu. Chowam fiolkę do kieszeni szaty i sięgam po pergamin, składając go na pół. - Pozostaje jedynie ustalić sposób dostarczenia zwierciadła. Życzy sobie pan odebrać lustro w salonie, czy wolałby wybrać do tego bardziej hm... bezpieczne?... miejsce?
- Będę pamiętać o pańskiej... propozycji? - Na moment unoszę w zaskoczeniu brwi i podążam za jego wzrokiem, ślizgającym się po kolejnych lustrach. Ja od dawna to wiem. Wiem, że w niektórych z tych niepozornych przedmiotów drzemie jeszcze większa, niesprecyzowana moc, która mogłaby przerodzić się w coś naprawdę istotnego. Nawet nie przemyka mi przez myśl, że mogłabym stać się czyimś narzędziem. Jedynie środkiem do osiągnięcia pewnego celu. Nieco nawinie owa propozycja wydaje mi się czymś korzystnym dla obu stron, jeśli nie przede wszystkim ogromną szansą dla mnie.
Wciąż zaskakuje mnie, że odpowiedni kąt padania światła, miejsce, z którego spogląda się na rysujące się w lustrze odbicie, może mieć tak duży wpływ na oddawany przezeń charakter, będąc w stanie zamącić w głowie i stworzyć wręcz... fałszywy obraz? Otrząsam się z tego nieprzyjemnego wrażenia i jakby chcąc zmniejszyć istniejący między nami dystans, przechylam się przez ladę i wyciągam w jego stronę ręce.
- Trochę zaboli - mówię, nie czekając na reakcję i bez ostrzeżenia zatapiając drobną dłoń w jego włosach. Czuję pod palcami gładką fakturę ciemnych pasm, na moment łapiąc się na tym, że zaczynam oceniać je i analizować dokładnie tak, jakbym badała nimi powierzchnię kolejnego zwierciadła. Szarpię energicznie za uchwycony kosmyk, lekko przygryzam wargi oglądając go pod światło. - Tak, to chyba wystarczy. - Wyciągam spod lady niewielką fiolkę, a nie mając wolnej prawej dłoni, lewą przykładam ją do ust i sprawnie otwieram naczynie. Potrząsam lekko, jakbym już mieszała zawarty w niej eliksir, upewniając się, że ich ilość okaże się na pewno wystarczająca. - Cenie sobie pańskie zaufanie... - mówię, jakby na znak, że naprawdę biorę sobie do serca jego propozycję. Już teraz pewna niesprecyzowana wizja zaczyna krążyć w mojej głowie i mam wrażenie, że niełatwo przyjdzie mi się od niej uwolnić. Wręcz przeciwnie, będę zagłębiać się w nią coraz bardziej i bardziej, coraz intensywniej, aż w końcu podejmę decyzję. Tę właściwą - tylko po to, aby nadać owej wizji materialny wymiar. - W takim razie, rozumiem, że wszystko ustalone? - Uśmiech numer pięć, ten podkreślający moment ubicia interesu. Chowam fiolkę do kieszeni szaty i sięgam po pergamin, składając go na pół. - Pozostaje jedynie ustalić sposób dostarczenia zwierciadła. Życzy sobie pan odebrać lustro w salonie, czy wolałby wybrać do tego bardziej hm... bezpieczne?... miejsce?
Gość
Gość
Krótkie zawahanie, zaledwie ułamek sekundy przerwy sprawił, że zwrócił ku niej oczy i posłał grzeczny, wręcz nienaganny uśmiech, zdecydowanie nie pasujący do tego kim był. Sprawił jej przyjemność — widział to. A on lubił sprawiać przyjemność kobietom, których uśmiech jemu sprawiał przyjemność. Egoistyczna rozrywka, nic nadzywczajnego. Generalnie było to dla niego bez znaczenia, lecz Magrid miała coś czego chciał i potrzebował, posiadała umiejętności, których jemu nie dane będzie nigdy poznać, a to automatycznie czyniło ją kobietą dla niego istotną. Kobiety istotne i ważne należy adorować i o nie dbać, aby ich szczęście przynosiło odpowiedni profity. Tak jak żony, które przynosiły na świat potomków.
— Liczę, że się Pani namyśli i da mi odpowiedź twierdzącą. Właściwie.... innej nie przyjmuję do wiadomości. Wiem, że tutaj nie można mówić o marnowaniu czasu, ale gdyby raczyła Pani podzielić się tym darem, byłbym zobowiązany. Szczególnie, że... Mam pewną... niefrasobliwą przypadłość. Urodziłem się z tym, ale nie bardzo potrafię to kontrolować. Kiedy tu przyszedłem stałem się pewien, że znalazłem rozwiązanie — odpowiedział pewnie, posyłając jej przeciągłe spojrzenie, a już po chwili stał tuż obok niej, gotów oddać to, co będzie jej potrzebne aby zmodyfikować zaklęte zwierciadło. "Trochę zaboli" brzmiało jak przykra obietnica, a jednak uniósł tylko brwi, nie obawiając się bólu. Ból uczył, trenował, uniewrażliwiał. Skupił więc swoje tęczówki na jej oczy w krótkim oczekiwaniu. Poczuł jak jej palce, przemykając między jego włosami, które były juz przydługie i układały się w subtelnej fali na bok, a po chwili lekkie szarpnięcie, na które nieznacznie zmrużył oczy. Do przeżycia. Obserwował jak ustami wspomaga swoje poczynania, przechylając nieco głowę w bok. Już jej miał zaproponować pomoc, ale poradziła sobie bezbłędnie. Ciekawe jak często rwała swoim klientom włosy.
Przeczesał jeszcze palcami niesforne kosmyki, może przy okazji sprawdzając dotkliwość ubytku, która nie była ani specjalnie dotkliwa ani widoczna. Skinął głową jeszcze i westchnął głośno, spoglądając na drzwi, a właściwie próbując dojrzeć panującą za nimi pogodę.
— Mieszkam tuż za rogiem, nie jest to dla mnie szczególnie niebezpieczna wędrówka. Jeśli lustro będzie gotowe — zapraszam na filiżankę herbaty. Jeśli jednak nie będzie zbyt po drodze, proszę jedynie o sowę, sam wpadnę. Tu lub gdziekolwiek indziej, nie ma to dla mnie większego znaczenia — odpowiedział z szarmanckim uśmiechem, skinając subtelnie głową na znak podziękowania. Jednocześnie wyciągnął z kieszeni woreczek galeonów, który położył dokładnie na pergaminie, po który sięgała. — To na poczet zaliczki. Resztę wyrównamy po odbiorze.
— Liczę, że się Pani namyśli i da mi odpowiedź twierdzącą. Właściwie.... innej nie przyjmuję do wiadomości. Wiem, że tutaj nie można mówić o marnowaniu czasu, ale gdyby raczyła Pani podzielić się tym darem, byłbym zobowiązany. Szczególnie, że... Mam pewną... niefrasobliwą przypadłość. Urodziłem się z tym, ale nie bardzo potrafię to kontrolować. Kiedy tu przyszedłem stałem się pewien, że znalazłem rozwiązanie — odpowiedział pewnie, posyłając jej przeciągłe spojrzenie, a już po chwili stał tuż obok niej, gotów oddać to, co będzie jej potrzebne aby zmodyfikować zaklęte zwierciadło. "Trochę zaboli" brzmiało jak przykra obietnica, a jednak uniósł tylko brwi, nie obawiając się bólu. Ból uczył, trenował, uniewrażliwiał. Skupił więc swoje tęczówki na jej oczy w krótkim oczekiwaniu. Poczuł jak jej palce, przemykając między jego włosami, które były juz przydługie i układały się w subtelnej fali na bok, a po chwili lekkie szarpnięcie, na które nieznacznie zmrużył oczy. Do przeżycia. Obserwował jak ustami wspomaga swoje poczynania, przechylając nieco głowę w bok. Już jej miał zaproponować pomoc, ale poradziła sobie bezbłędnie. Ciekawe jak często rwała swoim klientom włosy.
Przeczesał jeszcze palcami niesforne kosmyki, może przy okazji sprawdzając dotkliwość ubytku, która nie była ani specjalnie dotkliwa ani widoczna. Skinął głową jeszcze i westchnął głośno, spoglądając na drzwi, a właściwie próbując dojrzeć panującą za nimi pogodę.
— Mieszkam tuż za rogiem, nie jest to dla mnie szczególnie niebezpieczna wędrówka. Jeśli lustro będzie gotowe — zapraszam na filiżankę herbaty. Jeśli jednak nie będzie zbyt po drodze, proszę jedynie o sowę, sam wpadnę. Tu lub gdziekolwiek indziej, nie ma to dla mnie większego znaczenia — odpowiedział z szarmanckim uśmiechem, skinając subtelnie głową na znak podziękowania. Jednocześnie wyciągnął z kieszeni woreczek galeonów, który położył dokładnie na pergaminie, po który sięgała. — To na poczet zaliczki. Resztę wyrównamy po odbiorze.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Zdaję się nie wyczuwać sprzeczności kryjących się w postaci tego młodego mężczyzny. Czy mogłabym wątpić w ten nieco nonszalancki, ale przecież nie pozbawiony uprzejmości uśmiech? Nie mam żadnych powodów, aby wykazać się podejrzliwością - może z wyjątkiem ostatnich przeżyć, jak i charakteru interesu, którego dobicie już za moment okaże się faktem dokonanym. Odpycham od siebie wszelkie wątpliwości, dając porwać się brzmieniu głosu, znaczeniu słów płynących z jego ust.
- Czyli nie mam wyboru? - Krzywy uśmieszek pojawia się na mojej twarzy, gdy przez moment spoglądam na niego z czymś w rodzaju wyższości, bo nie przywykłam, aby ktoś rozkazywał mi w tak bezpośredni sposób. Moja kobiecość nie ma żadnego wpływu na to, do kogo należy decyzja na temat wybranej przeze mnie ścieżki i podejmowanych w życiu kroków. Sama sobie jestem alfą i omegą. Po chwili namysłu postanawiam jednak wybuchnąć cichym śmiechem, jakbym w ten sposób zdolna była obrócić w żart całą jego wypowiedź, dając do zrozumienia, że w moich oczach powinna ona przyjąć właśnie takowy charakter. - Przypadłość? Czy mógłby pan... powiedzieć coś więcej? Nie za bardzo rozumiem...? - Co nie zmienia faktu, że chyba już dawno dałam się wciągnąć w jego sieć. Możliwość rozwijania talentu zawsze wydałby mi się interesującą kwestią. W c h o d z ę w to. Pragnęłabym powiedzieć na głos, ale wykazuję się jeszcze na tyle odrobiną trzeźwości umysłu, że postanawiam na razie zachować tę myśl dla siebie. Jestem bezbronną muchą, zaplątaną w nitki misternej pajęczyny, nie zdając sobie sprawy, że wbrew temu, co mi się wydaje, może właśnie rzucam się w ramiona dotąd największego niebezpieczeństwa w swym dotychczasowym życiu. Ciekawość bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, a w serca wnika zaufanie wobec człowieka przecież po raz pierwszy widzianego przeze mnie na oczy. - Choć muszę przyznać, że zdążył mnie już pan zaintrygować.
Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o spontaniczne rwanie klientom włosów z głowy, to dzisiaj przytrafiało mi się to po raz pierwszy. Co tym bardziej czyniło Pana Mulcibera wyjątkowym klientem, przeobrażając niby codzienną sytuację w coś zdecydowanie mniej prozaicznego.
- W takim razie nie będzie żadnego problemu. Pozwolę sobie posłać panu sowę, gdy tylko wszystko już będzie gotowe. W ten sposób zapowiem swoją wizytę. - Już teraz pozostawiam sobie otwartą furtkę, daję możliwość do swobodnej rozmowy na temat projektu, który mimo swego rozmazanego obrazu, już zdążył odcisnąć na mnie pewnego rodzaju piętno. Skoro już zaznaczyłam, że jestem gotowa pojawić się w jego progach, aby poruszyć kwestie różne od zamówionego zwierciadła, resztę pozostawiam własnemu losowi. - Wedle pańskiego uznania. - Czuję lekki ciężar woreczka galeonów, gdy szybko wykonany gest zatrzymuję moją dłoń w pół drogi, zaburzając mój zamiar i nie pozwalając sięgnąć po leżący na ladzie pergamin. Skinieniem głowy dziękuję za zapłatę.
- Czyli nie mam wyboru? - Krzywy uśmieszek pojawia się na mojej twarzy, gdy przez moment spoglądam na niego z czymś w rodzaju wyższości, bo nie przywykłam, aby ktoś rozkazywał mi w tak bezpośredni sposób. Moja kobiecość nie ma żadnego wpływu na to, do kogo należy decyzja na temat wybranej przeze mnie ścieżki i podejmowanych w życiu kroków. Sama sobie jestem alfą i omegą. Po chwili namysłu postanawiam jednak wybuchnąć cichym śmiechem, jakbym w ten sposób zdolna była obrócić w żart całą jego wypowiedź, dając do zrozumienia, że w moich oczach powinna ona przyjąć właśnie takowy charakter. - Przypadłość? Czy mógłby pan... powiedzieć coś więcej? Nie za bardzo rozumiem...? - Co nie zmienia faktu, że chyba już dawno dałam się wciągnąć w jego sieć. Możliwość rozwijania talentu zawsze wydałby mi się interesującą kwestią. W c h o d z ę w to. Pragnęłabym powiedzieć na głos, ale wykazuję się jeszcze na tyle odrobiną trzeźwości umysłu, że postanawiam na razie zachować tę myśl dla siebie. Jestem bezbronną muchą, zaplątaną w nitki misternej pajęczyny, nie zdając sobie sprawy, że wbrew temu, co mi się wydaje, może właśnie rzucam się w ramiona dotąd największego niebezpieczeństwa w swym dotychczasowym życiu. Ciekawość bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, a w serca wnika zaufanie wobec człowieka przecież po raz pierwszy widzianego przeze mnie na oczy. - Choć muszę przyznać, że zdążył mnie już pan zaintrygować.
Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o spontaniczne rwanie klientom włosów z głowy, to dzisiaj przytrafiało mi się to po raz pierwszy. Co tym bardziej czyniło Pana Mulcibera wyjątkowym klientem, przeobrażając niby codzienną sytuację w coś zdecydowanie mniej prozaicznego.
- W takim razie nie będzie żadnego problemu. Pozwolę sobie posłać panu sowę, gdy tylko wszystko już będzie gotowe. W ten sposób zapowiem swoją wizytę. - Już teraz pozostawiam sobie otwartą furtkę, daję możliwość do swobodnej rozmowy na temat projektu, który mimo swego rozmazanego obrazu, już zdążył odcisnąć na mnie pewnego rodzaju piętno. Skoro już zaznaczyłam, że jestem gotowa pojawić się w jego progach, aby poruszyć kwestie różne od zamówionego zwierciadła, resztę pozostawiam własnemu losowi. - Wedle pańskiego uznania. - Czuję lekki ciężar woreczka galeonów, gdy szybko wykonany gest zatrzymuję moją dłoń w pół drogi, zaburzając mój zamiar i nie pozwalając sięgnąć po leżący na ladzie pergamin. Skinieniem głowy dziękuję za zapłatę.
Gość
Gość
Salon Luster
Szybka odpowiedź