Salon Luster
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Salon luster
Pracownia luster to królestwo Magrit Lupin. Niepozorny szyld, skromna witryna sklepu może nie działa na przechodniów jak magnes, jednak, gdy ktoś decyduje się rzucić okiem w głąb w sklepu, natychmiast nachodzi go ochota, aby wejść do środka. Niezliczona ilość luster różnego typu, porozwieszanych na ścianach i specjalnych przepierzeniach, czy małe zwierciadła umocowane na uczepionych do sufitu mocnych linkach, a także przemyślane zagospodarowanie świateł sprawiają, że przekraczając próg w klienta uderza feeria obrazów, spektakli świateł, w którym to właśnie on staje się aktorem odgrywającym główną rolę. Wydawałoby się, że to nie tak wielka przestrzeń, jednak sklep ciągnie się daleko w głąb, czego wrażenie potęguje mnogość zwierciadeł. Na końcu, po prawej stronie znajduje się lada – tam panuje półmrok, a zaraz za nią można dostrzec zarys wejścia do kantorka, gdzie najczęściej pracuje Magrit. Nad drzwiami wisi niebieski dzwoneczek, zwiastujący przybycie nowego klienta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
Obserwował Botta uważnie, jednak nie mniejszą uwagę przykładał do lusterka. Wciąż widział wodę, która ciurkiem wylewała się z magicznego przekaźnika, ale nic więcej nie widział. Prócz ciemności i jeszcze większej wody. Pracownik salonu najwyraźniej miał swoją teorię, chociaż nie chciał o niej powiedzieć. A przynajmniej jeszcze nie teraz, gdy nie musiał. Raiden zamierzał go przyszpilić. W końcu znał się na tym najlepiej z nich wszystkich i musiał mieć w tym jakieś spore doświadczenie, zważywszy na to, że krzątał się i lawirował wśród luster, poprawiając je, wycierając w taki sposób jakby żyły naprawdę. Obecność Botta mogła go albo dystansować, albo może w końcu coś by powiedział. Fakt faktem, że Carter zjawił się tu w towarzystwie chłopaka na pewno był lepszy niż jakby przyszedł sam.
- Czy jest możliwe, żeby lusterko złamało się na dwoje i wciąż działało? - spytał pracownika, nie patrząc na Botta, chociaż czując na sobie jego spojrzenie. Pytanie było oczywiste. Przecież nie musiała mieć go przy sobie lub jego część wpadła do wody. Nie zadowalało go jednak gdy usłyszał, że dzieje się to dopiero od trzech godzin. - Wcześniej nie było żadnej aktywności? - dopytywał dalej. Czy to możliwe, że jeszcze trzy godziny temu Anna Bott jeszcze żyła? Poruszała się? Postanowiła pozbyć się jedynego elementu, który łączył ją z dawnym światem? A może ktoś wyrzucił jej lusterko za nią? Było wiele możliwości, ale jedna z nich była niezwykle okrutna. - Czy lusterko może w pewien sposób harmonizować się z właścicielem?
- Czy jest możliwe, żeby lusterko złamało się na dwoje i wciąż działało? - spytał pracownika, nie patrząc na Botta, chociaż czując na sobie jego spojrzenie. Pytanie było oczywiste. Przecież nie musiała mieć go przy sobie lub jego część wpadła do wody. Nie zadowalało go jednak gdy usłyszał, że dzieje się to dopiero od trzech godzin. - Wcześniej nie było żadnej aktywności? - dopytywał dalej. Czy to możliwe, że jeszcze trzy godziny temu Anna Bott jeszcze żyła? Poruszała się? Postanowiła pozbyć się jedynego elementu, który łączył ją z dawnym światem? A może ktoś wyrzucił jej lusterko za nią? Było wiele możliwości, ale jedna z nich była niezwykle okrutna. - Czy lusterko może w pewien sposób harmonizować się z właścicielem?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Pracownik uśmiechnął się jakby na te wszystkie pytania i skierował wreszcie spojrzenie dużych, odrobinę wyłupiastych oczu na swojego rozmówcę. Bertie nie zadawał pytań, zerkał jedynie na Cartera i słuchał, choć wcale słuchać nie miał ochoty. Chciał się dowiedzieć jaka jest prawda, a jednocześnie miał ochotę przed nią uciekać.
- Lusterka harmonizują się tylko ze sobą. Można czarować je w taki sposób, żeby jakoś się dostosowywały do właściciela, ale to niepotrzebne bzdury i nic z tych rzeczy raczej nie miało tu miejsca. - odpowiedział. O dziwo Bertie wcale nie poczuł się od tego lepiej. Choć chyba powinien? Mężczyzna chyba zrozumiał, że nie wróci do swoich obowiązków zanim nie powie im wszystkiego, co chcą usłyszeć. Podszedł więc i spojrzał w naczynie.
- My odnowiliśmy połączenie. Lusterka same by tak nie zadziałały. Odnowienie ich więzi było trudne i już wiemy, dlaczego. Drugie znajduje się gdzieś głęboko pod wodą i jest uszkodzone. Podejrzewam, że w identyczny sposób, jak uszkodziło się to, kiedy udało nam się przywołać ich połączenie, ale to tylko podejrzenia.
Odpowiedział tym razem pełnym, jasnym zdaniem, nie ograniczając się do skrótów myślowych. Nie uśmiechał się już. Wiedział, co to za sprawa, pewnie od swojej szefowej. Nie trzeba było z resztą być jasnowidzem przyglądając się im.
- Jeśli jego właścicielka jest z nim, albo uwielbia skrzeloziele albo... - nie dokończył, bo i nie do niego należy snucie wizji i zgadywanie, co dzieje się z zaginioną. - Na waszym miejscu miałbym nadzieję, że jednak nie była do niego aż tak przywiązana. Choć z reguły ludzie są. Bardzo. Tak, czy inaczej odezwę się, jak będę mógł powiedzieć gdzie szukać drugiego.
Dodał i znów ruszył do wyjścia. W progu jedynie się zatrzymał na wypadek, gdyby chcieli zapytać o coś jeszcze. Bertie milczał.
- Lusterka harmonizują się tylko ze sobą. Można czarować je w taki sposób, żeby jakoś się dostosowywały do właściciela, ale to niepotrzebne bzdury i nic z tych rzeczy raczej nie miało tu miejsca. - odpowiedział. O dziwo Bertie wcale nie poczuł się od tego lepiej. Choć chyba powinien? Mężczyzna chyba zrozumiał, że nie wróci do swoich obowiązków zanim nie powie im wszystkiego, co chcą usłyszeć. Podszedł więc i spojrzał w naczynie.
- My odnowiliśmy połączenie. Lusterka same by tak nie zadziałały. Odnowienie ich więzi było trudne i już wiemy, dlaczego. Drugie znajduje się gdzieś głęboko pod wodą i jest uszkodzone. Podejrzewam, że w identyczny sposób, jak uszkodziło się to, kiedy udało nam się przywołać ich połączenie, ale to tylko podejrzenia.
Odpowiedział tym razem pełnym, jasnym zdaniem, nie ograniczając się do skrótów myślowych. Nie uśmiechał się już. Wiedział, co to za sprawa, pewnie od swojej szefowej. Nie trzeba było z resztą być jasnowidzem przyglądając się im.
- Jeśli jego właścicielka jest z nim, albo uwielbia skrzeloziele albo... - nie dokończył, bo i nie do niego należy snucie wizji i zgadywanie, co dzieje się z zaginioną. - Na waszym miejscu miałbym nadzieję, że jednak nie była do niego aż tak przywiązana. Choć z reguły ludzie są. Bardzo. Tak, czy inaczej odezwę się, jak będę mógł powiedzieć gdzie szukać drugiego.
Dodał i znów ruszył do wyjścia. W progu jedynie się zatrzymał na wypadek, gdyby chcieli zapytać o coś jeszcze. Bertie milczał.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaraz mu ten uśmiech zszedł z twarzy, gdy kolejne pytania były zadawane. jeden za drugim. Co, gdzie, jak, kiedy? Najwyraźniej początkowo umiał na nie odpowiedzieć. Potem już mniej i najwidoczniej im bardziej Raiden się w to zagłębiał, tym pracownikowi salonu luster co raz mniej się podobało to przesłuchanie. Ale musiał wiedzieć wszystko co się działo. Musiał być niemal specem od lusterek, jeśli zamierzał poświęcić mu pracę. Na tydzień, miesiąc, rok. Kto wie. Musiał jednak zrozumieć ten mechanizm, dzięki którym działały, bo nigdy nie miał z nimi nic wspólnego. Nie lubił takich cacuszek i stawiał na coś tak tradycjonalnego jak listy czy spotkania twarzą w twarz. Lustereczka wszystko komplikowały. Można było to zobaczyć na załączonym obrazku.
- Czyli nie wie pan czy to jest możliwe? - spytał. - Ale istnieją inne salony luster i mogli tam je odpowiednio zaczarować? Ma pan adresy najlepszych z nich? - Zawsze warto sprawdzić. - Dlaczego same by tak nie zadziałały? Twierdzi pan, że dopiero klonowanie uszkodzeń spowodowało nawiązanie kontaktu? Czy nie jest to jakby niezgodne z ogólną teorią ich działania?
Nie ustępował. Musiał znać odpowiedzi, dlatego doczepiał się do każdego słowa wypowiedzianego przez nieznanego mu mężczyznę. Bott milczał najwyraźniej przekazując mu pałeczkę. Nawet mu to odpowiadało. - W jakim procencie ludzie są związani ze swoimi lusterkami?
Po ostatnim pytaniu zapadłą głucha cisza, którą przerywał jedynie wiatr wiejący na zewnątrz budynku. I ciche, ledwo dosłyszalne kapanie wody z kawałka lustra.
- Czyli nie wie pan czy to jest możliwe? - spytał. - Ale istnieją inne salony luster i mogli tam je odpowiednio zaczarować? Ma pan adresy najlepszych z nich? - Zawsze warto sprawdzić. - Dlaczego same by tak nie zadziałały? Twierdzi pan, że dopiero klonowanie uszkodzeń spowodowało nawiązanie kontaktu? Czy nie jest to jakby niezgodne z ogólną teorią ich działania?
Nie ustępował. Musiał znać odpowiedzi, dlatego doczepiał się do każdego słowa wypowiedzianego przez nieznanego mu mężczyznę. Bott milczał najwyraźniej przekazując mu pałeczkę. Nawet mu to odpowiadało. - W jakim procencie ludzie są związani ze swoimi lusterkami?
Po ostatnim pytaniu zapadłą głucha cisza, którą przerywał jedynie wiatr wiejący na zewnątrz budynku. I ciche, ledwo dosłyszalne kapanie wody z kawałka lustra.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- To zaczarowany przedmiot. Ale nadal tylko przedmiot. Pańskie pióro nawet jeśli magiczne nie zaczyna pisać krwią, kiedy się pan skaleczy, pańskiemu grzebieniowi nie wypadają igły, kiedy traci pan włosy, lusterko samo z siebie nie pęka w chwili śmierci właściciela, a jedynie... cóż, już nie ma kogo pokazać. - zaczął tłumaczyć pracownik, chyba dając za wygraną i wracając przed lusterko, któremu przyglądał się przez chwilę. - Ale śmierć właściciela nie jest jedynym powodem dla którego lusterko nic nie pokazuje. Właściciel może po prostu nie chce w nie patrzeć, lub wyrzucić, więc to dla was żaden trop. - dodał, unosząc lekko rękę, bo Bertie chciał się wyraźnie wtrącić i zbuntować przeciw przedwczesnemu uśmiercaniu swojej siostry. Uśmiechnął się pod nosem, choć nie był to wesoły uśmiech.
- Oczywiście ma pan rację, w jakimś salonie można było zaczarować lusterko, żeby silniej związało się z właścicielem. Jeśli ktoś tego potrzebował. Dam panu listę. - dodał, choć wyraźnie powątpiewał w tę teorię. Nie on był tu jednak od szukania zaginionych, więc skupił się na odpowiadaniu na pytania.
- Stało się dokładnie na odwrót. Nie sklonowaliśmy uszkodzeń, a nawiązaliśmy połączenie na nowo. Wcześniej zostało utracone. W chwili, kiedy się odnowiło, najpewniej uszkodzenie tamtego lusterka powtórzyło się tutaj. - objaśnił mu, wpatrując się w wodę pod lusterkiem przez chwilę. Później ruszył do swojego biurka, gdzie znalazł czysty pergamin i pióro, żeby zapisać adresy salonów w okolicy, w których ktoś mógł zająć się lusterkiem Anastasii przedtem. Większość salonów była mniejsza niż ten, ale trzy, czy cztery w Londynie były.
- Bez podobnych zaklęć? Nie bardzo. To tylko przedmiot, znaczenie ma właściciel drugiego, nie samo lusterko. Sam pan widzi. - dodał, zerkając na Botta, który nic na to nie powiedział. Słuchał wszystkiego, ale nijak nie komentował, nie odzywał się. Miał ochotę stąd już iść, ale nie poganiał Cartera i nie wychodził sam, chciał wszystko słyszeć.
- Oczywiście ma pan rację, w jakimś salonie można było zaczarować lusterko, żeby silniej związało się z właścicielem. Jeśli ktoś tego potrzebował. Dam panu listę. - dodał, choć wyraźnie powątpiewał w tę teorię. Nie on był tu jednak od szukania zaginionych, więc skupił się na odpowiadaniu na pytania.
- Stało się dokładnie na odwrót. Nie sklonowaliśmy uszkodzeń, a nawiązaliśmy połączenie na nowo. Wcześniej zostało utracone. W chwili, kiedy się odnowiło, najpewniej uszkodzenie tamtego lusterka powtórzyło się tutaj. - objaśnił mu, wpatrując się w wodę pod lusterkiem przez chwilę. Później ruszył do swojego biurka, gdzie znalazł czysty pergamin i pióro, żeby zapisać adresy salonów w okolicy, w których ktoś mógł zająć się lusterkiem Anastasii przedtem. Większość salonów była mniejsza niż ten, ale trzy, czy cztery w Londynie były.
- Bez podobnych zaklęć? Nie bardzo. To tylko przedmiot, znaczenie ma właściciel drugiego, nie samo lusterko. Sam pan widzi. - dodał, zerkając na Botta, który nic na to nie powiedział. Słuchał wszystkiego, ale nijak nie komentował, nie odzywał się. Miał ochotę stąd już iść, ale nie poganiał Cartera i nie wychodził sam, chciał wszystko słyszeć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Byłbym zobowiązany, jeśli mógłby pan załatwić oczywiście taką listę. Będzie niezwykle pomocna - odparł jedynie Raiden, wcześniej lekko krzywiąc się na słowa o wypadających włosach. Jego trzymały się świetnie. Co to w ogóle były za porównania? Jednak wiedział o co chodziło przynajmniej. Ktoś kto nie znał go wiele lat, mógł jedynie powiedzieć, że ten grymas zniesmaczenia, który pojawił się na jego twarzy było drgnieniem mięśnia mimicznego i nic poza tym. Nie chciał już więcej pytać, bo wiedział już wszystko. A przynajmniej to, po co przyszedł. Skoro dało się już odnaleźć połączenie, musieli teraz jedynie namierzyć drugie lusterko. Pytanie brzmiało jedynie dlaczego je w ogóle utracili? Ktoś je zasłonił? Nałożyl zaklęcie? Nie to było wazne. Chodziło o zlokalizowanie tego drugiego kawałka. A jeśli udałoby im się to przed nadejściem lata byłoby to naprawdę dobrze. - A kiedy będzie możliwe zlokalizowanie drugiej strony? - mruknął spokojnie, nie odrywając spojrzenia od przedmiotu leżącego w środku ich zainteresowania. Ciągle coś notował, robił schematy rozmowy, co później miał odtwarzać w kółko i w kółko, by trafić na kolejny ślad. Do tego też ktoś z jego kolegów z pracy zajmował się sprawą zniknięcia właścicielki salonu luster, dzięki czemu miał wgląd do całej papierkowej roboty. Może uda mu się jeszcze znaleźć coś ciekawego. Skinął jedynie głową w ciszy na zakończenie wywodu niepodstarzałego, ale na pewno tak wyglądającego pracownika lokalu, w którym przebywali. Zerknął na mężczyznę, a potem krótko na Botta. Może chciał o coś spytać?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Pracownik sporządził listę dość sprawnie jeszcze przy nich i podał ją Carterowi. Nie była długa, sprawdzanie tych miejsc nie powinno zająć dużo czasu. Bertie w tym czasie milczał i przyglądał się lusterku usiłując przegonić złe przeczucia. Nigdy nie miał szóstego zmysłu ani szczególnej intuicji, więc liczył, że to tylko nerwy związane z całą tą sprawą. I kacem. Ostatecznie wczoraj zapijał dwudziestą pierwszą wiosnę. Czy raczej zimę.
- Myślę, że w ciągu miesiąca. Maksymalnie dwóch. Nie jestem w stanie skupić się na tym jednym zadaniu. I fakt, że połączenie było tak długotrwale zerwane nie pomaga. - odpowiedział mężczyzna. Bertie zerknął na obu.
- To wszystko? - upewnił się tylko i, kiedy Carter potwierdził, ruszył na zewnątrz. Czuł, jak nerwy w nim buzują, nie podobało mu się to wszystko, o czym usłyszał, ale nic o tym nie mówił. Potrzebował się napić, choć może na kacu nie jest to najlepszy pomysł.
- Do zobaczenia. - powiedział tylko. Uśmiechnął się nieznacznie i bardzo nieszczerze. Bott mało kiedy - BARDZO mało kiedy - nie był gadatliwy, a Carter miał okazję obserwować go w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Tak, czy inaczej ruszył teraz do Kotła, nie przeszkadzając już Raidenowi w jego sprawach i innych śledztwach.
zt x 2
- Myślę, że w ciągu miesiąca. Maksymalnie dwóch. Nie jestem w stanie skupić się na tym jednym zadaniu. I fakt, że połączenie było tak długotrwale zerwane nie pomaga. - odpowiedział mężczyzna. Bertie zerknął na obu.
- To wszystko? - upewnił się tylko i, kiedy Carter potwierdził, ruszył na zewnątrz. Czuł, jak nerwy w nim buzują, nie podobało mu się to wszystko, o czym usłyszał, ale nic o tym nie mówił. Potrzebował się napić, choć może na kacu nie jest to najlepszy pomysł.
- Do zobaczenia. - powiedział tylko. Uśmiechnął się nieznacznie i bardzo nieszczerze. Bott mało kiedy - BARDZO mało kiedy - nie był gadatliwy, a Carter miał okazję obserwować go w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Tak, czy inaczej ruszył teraz do Kotła, nie przeszkadzając już Raidenowi w jego sprawach i innych śledztwach.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
9 lipca
Zabrzmiał dzwoneczek. Z zewnątrz pracowania luster wydawała się niepozorna. Philippa wkroczyła do niej bez przekonania, jej obcas obił się dźwięcznie o podłogi, a torba na ramieniu zakołysała się w rytm dość odważnego kroku. Jednak już pierwsze wejrzenie do salonu pełnego unoszących się w powietrzu zwierciadeł wpędziło ją w osłupienie. Droga księżycowych szkieł zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a na każdym zakręcie kusiła ją jej własna twarz. Labirynty mniejszych i większych tafli wyraźnie optycznie zwiększały przestrzeń tego sklepiku. Nie mogła oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że już tutaj kiedyś była. Zupełnie jakby to miejsce zdołało rzucić na nią urok. Faktycznie oglądanie swojej twarzy w upiększającej toni mogłoby zapędzić ją w narcystyczną pułapkę. Szła dalej. Odważnie spoglądała we własne oczy duchów zaskakująco podobnych do niej samej. Mniejsze i większe lustra kusiły zdobną ramą, niebanalnym kształtem albo nienaturalną, migoczącą poświatą zatopioną w głębi odbicia. Poszukiwała lustra do swojej nędznej łazienki. Nie interesowały ją złote, rzeźbione boki, nie potrzebowała drogiego atrybutu. Miało zawisnąć znów na wilgotnych ścianach i służyć jej w ten najprostszy, jedyny pożądany sposób. Poprzednie potłukło się, kiedy w szaleństwie ściągnęła je z haczyków i brutalnie rzuciła nim o ziemię. Siedem lat nieszczęścia? Bzdura, czarodzieje nie wierzą w takie baśnie. Jednak, sprzątając milion błyszczących kawałków, zaczęła się nad tym zastanawiać. Skaleczyła się w trzech miejscach, a po dłużej chwili odkryła nawet krwistą smugę na łydce, która powstać musiała prawdopodobnie w momencie zrzucania przedmiotu. Nawet się nie zorientowała, że szkło przecięło skórę i naznaczyło ją nitkami soczystej czerwieni. Może w tym wariactwie kryje się jednak prawda? Nie, przecież nie wierzyła w takie brednie.
Niemniej lubiła czuć się pięknie, lubiła oglądać swe odbicie, czasem testowała nawet miny i spojrzenia, którymi później wabiła marynarzy i portowych nicponi. Dlatego musiała szybko wypełnić czymś nagą ścianę – tym bardziej, że sama ściana płakała z zaniedbania. Na Pokątną wybrała się bez strachu, nie wierzyła w życzliwe wróżby, które zwiastowały, że straci głowę, majątek lub cnotę, której dawno nie miała. Odważnie wysuwała stopę z czterech ścian kamienicy w dokach. Nikt nie mógł jej uwięzić i nikt też nie mógł jej mówić, co powinna robić. Port był wspaniały, ale czasami trzeba było skosztować odrobiny luksusu. A lustro, choć budżet miała skromny, wydawało jej się namiastką bogactwa. Parę dni w Parszywym i kieszenie wypchały się obfitymi napiwkami. Poświntuszyła z nimi, ale przynajmniej nie musiała zaciskać pasa, by sobie na to cacko pozwolić. I tak szła dalej.
Zatrzymała się przy dziwnym zwierciadle. Było kanciaste, rozmazywało i pogrubiało sylwetkę. Popatrzyła na swój obraz z lekceważącym spojrzeniem. Nie, nie będzie tracić czasu na takie wymysły. W tej samej chwili niuchacz śpiący wcześniej w jej torbie wysunął łepek i zerknął. Przerażony zawył i podskoczył. W panice pobiegł przed siebie, ale na każdym kroku same lustra! A w nich wielkie, czarne potworzyska, którymi przecież nie był. Philippa zaniepokojona rzuciła się za nim w pościg, ale skubaniec był szybki. Zgubiła go gdzieś w labiryncie świateł i dziesiątek zdenerwowanych Philipp. Tymczasem ów gagatek, nieco oswojony już z człowiekiem, schronił się na ramieniu damy, wtulił się w sznur jej pereł zawieszony na pięknej szyi, natychmiast orientując się, że to nie jest żadna tandetna podróbka. Obecność takiego skarbu pozwoliła mu się nieco uspokoić.
Gorzej tylko ze złotowłosą panienką…
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
| 9 lipca 1957 r.
Domyślała się, że kupno nowego lustra nie będzie proste. Zbite jednak nie nadawało się do niczego. I pomyśleć, że wszystko wynikło z tego, jak jeden z jej braci otworzył drzwi z takim impetem, że Angelique od razu wypuściła je z rąk. Czasami naprawdę żałowała, że pomieszkiwała z taką liczbą mężczyzn pod jednym dachem – mogli być delikatniejsi, tymczasem zachowywali się jak słonie w składzie porcelany. Co prawda sprawa nie była aż tak poważna i nagląca – w końcu Angelice pozostawało jeszcze lustro przytwierdzone do toaletki – ale korzystanie z większych luster było po prostu niewygodne. Używała ich tylko do rozczesywania swoich długich gęstych złocistych włosów, kontrola makijażu wymagała trochę większej precyzji… choć wielu wielbicieli z pewnością powiedziałoby, że takowy jest jej właściwie niepotrzebny. Ćwierćwila lubiła jednak korzystać z pudru (oczywiście – w zdrowych ilościach!), jak i innych uciech, nie zamierzała więc tego zmieniać.
Nie była typem czarodziejki, która lubiła sobie odmawiać luksusu, więc przybyła specjalnie do znanego na cały Londyn Salonu Luster, aby zamówić pozłacane, misternie zdobione lusterko z wygodnym uchwytem. Miała być tam pierwszy raz, ale nie przejmowała się zbytnio – wierzyła, że pomimo wszystkich problemów dzięki kontrolom Londyn stał się bezpieczniejszym miejscem. A przynajmniej dla większości czarodziei – sama w końcu pozostawała potomkinią wili, zawsze tak czy inaczej była narażona na jakiś uszczerbek na zdrowiu.
Kiedy tylko wkroczyła do królestwa luster, zalała ją nagła fala odbitego świata. Musiała na chwilę zakryć oczy, żeby nie oślepnąć. Gdy uniosła ostrożnie powieki, jej oczom ukazała się co najmniej setka luster poustawianych pod różnym kątem: jedne duże, drugie małe; jedne okrągłe, drugie prostokątne; jedne dający obraz prawdziwy, drugie zaś podobne do tych z magicznych parków rozrywki. Ten widok przypominał jej salę baletową – tysiące skupionych na niej luster, każde z innej strony. W takim otoczeniu zawsze czuła się trochę nieswojo, ale i tak na pewno denerwowała się mniej niż podczas występu. Lustra w końcu nie oceniały – pokazywały tylko to, co widziały.
Zdecydowała, że trochę poprzechadza się po sklepie, zanim dokona zamówienia. Liczyła na to, że wśród tylu luster znajdzie jakąś luźną inspirację. Oczywiście, sama miała pomysł na to, jak jej nowe lusterko miałoby wyglądać (bazując na wyglądzie poprzedniego), ale zastanawiała się, czy dzięki wnikliwej wizycie nie zyska jeszcze piękniejszego egzemplarza niż miała początkowo w głowie.
Stała akurat przy jednym z okrągłych srebrnych luster, kiedy poczuła, jak coś siada jej na ramieniu. Może to kot? Węża chyba by wyczuła… A przynajmniej miała taką nadzieję.
Odwróciła powoli głowę w kierunku swojego ramienia, żeby poznać zwierzę, które ośmieliło się pognieść jej suknię. Nigdy nie miała do nich ręki, czemu więc akurat to zdecydowało się do niej zbliżyć? Może to ta aura charakterystyczna dla wszystkich potomkiń wil? Wątpiła jednak, by działało to również na zwierzęta.
Kiedy jednak obróciła się, zamarła niczym spetryfikowana. Czy to był… szczur? Ten na jej ramieniu wyglądał na chyba jakiegoś chorego, sądząc po jego pyszczku (z racji tego, że miała głowę bardzo blisko niego, nie potrafiła powiedzieć za wiele). Chyba że to po prostu odrębny gatunek. Nie zastanawiała się nigdy nad ich rodzajami, miała zresztą za małą wiedzę na to, by się teraz nad tym rozwodzić. Miała teraz o wiele gorszy problem – cała zesztywniała. Przez chwilę nawet chciała sięgnąć po różdżkę, by rzucić na gryzonia jakieś ofensywne zaklęcie. Bała się jednak, że ją skrzywdzi – podrapana twarz nie była najmilszym doświadczeniem. Poza tym, czy byłaby zdolna zrobić mu krzywdę? Co prawda sam ją zaatakował, ale przecież to tylko zwierzę… Niczemu nie było winne. I co jeśli ten szczur był czyimś pupilem i jego pan płakałby rzewnie po jego stracie? Na miejscu właściciela pewnie też nie potrafiłaby tego przeboleć. Przywiązała się do ptaka, którego oddał jej pod opiekę ojczym. Ze szczurem niektórzy czarodzieje mogli mieć przecież tak samo.
Powstrzymała się więc od paniki i – po wzięciu głębokiego wdechu – odezwała się do zwierzęcia:
– Zejdź ze mnie z łaski swojej albo zacznę krzyczeć.
Może naiwnie z jej strony, ale żywiła nadzieję, że był w jakikolwiek sposób tresowany i posłucha jej prośby, zostawiając ją w spokoju. Na razie starała się być spokojna. Na razie.
Domyślała się, że kupno nowego lustra nie będzie proste. Zbite jednak nie nadawało się do niczego. I pomyśleć, że wszystko wynikło z tego, jak jeden z jej braci otworzył drzwi z takim impetem, że Angelique od razu wypuściła je z rąk. Czasami naprawdę żałowała, że pomieszkiwała z taką liczbą mężczyzn pod jednym dachem – mogli być delikatniejsi, tymczasem zachowywali się jak słonie w składzie porcelany. Co prawda sprawa nie była aż tak poważna i nagląca – w końcu Angelice pozostawało jeszcze lustro przytwierdzone do toaletki – ale korzystanie z większych luster było po prostu niewygodne. Używała ich tylko do rozczesywania swoich długich gęstych złocistych włosów, kontrola makijażu wymagała trochę większej precyzji… choć wielu wielbicieli z pewnością powiedziałoby, że takowy jest jej właściwie niepotrzebny. Ćwierćwila lubiła jednak korzystać z pudru (oczywiście – w zdrowych ilościach!), jak i innych uciech, nie zamierzała więc tego zmieniać.
Nie była typem czarodziejki, która lubiła sobie odmawiać luksusu, więc przybyła specjalnie do znanego na cały Londyn Salonu Luster, aby zamówić pozłacane, misternie zdobione lusterko z wygodnym uchwytem. Miała być tam pierwszy raz, ale nie przejmowała się zbytnio – wierzyła, że pomimo wszystkich problemów dzięki kontrolom Londyn stał się bezpieczniejszym miejscem. A przynajmniej dla większości czarodziei – sama w końcu pozostawała potomkinią wili, zawsze tak czy inaczej była narażona na jakiś uszczerbek na zdrowiu.
Kiedy tylko wkroczyła do królestwa luster, zalała ją nagła fala odbitego świata. Musiała na chwilę zakryć oczy, żeby nie oślepnąć. Gdy uniosła ostrożnie powieki, jej oczom ukazała się co najmniej setka luster poustawianych pod różnym kątem: jedne duże, drugie małe; jedne okrągłe, drugie prostokątne; jedne dający obraz prawdziwy, drugie zaś podobne do tych z magicznych parków rozrywki. Ten widok przypominał jej salę baletową – tysiące skupionych na niej luster, każde z innej strony. W takim otoczeniu zawsze czuła się trochę nieswojo, ale i tak na pewno denerwowała się mniej niż podczas występu. Lustra w końcu nie oceniały – pokazywały tylko to, co widziały.
Zdecydowała, że trochę poprzechadza się po sklepie, zanim dokona zamówienia. Liczyła na to, że wśród tylu luster znajdzie jakąś luźną inspirację. Oczywiście, sama miała pomysł na to, jak jej nowe lusterko miałoby wyglądać (bazując na wyglądzie poprzedniego), ale zastanawiała się, czy dzięki wnikliwej wizycie nie zyska jeszcze piękniejszego egzemplarza niż miała początkowo w głowie.
Stała akurat przy jednym z okrągłych srebrnych luster, kiedy poczuła, jak coś siada jej na ramieniu. Może to kot? Węża chyba by wyczuła… A przynajmniej miała taką nadzieję.
Odwróciła powoli głowę w kierunku swojego ramienia, żeby poznać zwierzę, które ośmieliło się pognieść jej suknię. Nigdy nie miała do nich ręki, czemu więc akurat to zdecydowało się do niej zbliżyć? Może to ta aura charakterystyczna dla wszystkich potomkiń wil? Wątpiła jednak, by działało to również na zwierzęta.
Kiedy jednak obróciła się, zamarła niczym spetryfikowana. Czy to był… szczur? Ten na jej ramieniu wyglądał na chyba jakiegoś chorego, sądząc po jego pyszczku (z racji tego, że miała głowę bardzo blisko niego, nie potrafiła powiedzieć za wiele). Chyba że to po prostu odrębny gatunek. Nie zastanawiała się nigdy nad ich rodzajami, miała zresztą za małą wiedzę na to, by się teraz nad tym rozwodzić. Miała teraz o wiele gorszy problem – cała zesztywniała. Przez chwilę nawet chciała sięgnąć po różdżkę, by rzucić na gryzonia jakieś ofensywne zaklęcie. Bała się jednak, że ją skrzywdzi – podrapana twarz nie była najmilszym doświadczeniem. Poza tym, czy byłaby zdolna zrobić mu krzywdę? Co prawda sam ją zaatakował, ale przecież to tylko zwierzę… Niczemu nie było winne. I co jeśli ten szczur był czyimś pupilem i jego pan płakałby rzewnie po jego stracie? Na miejscu właściciela pewnie też nie potrafiłaby tego przeboleć. Przywiązała się do ptaka, którego oddał jej pod opiekę ojczym. Ze szczurem niektórzy czarodzieje mogli mieć przecież tak samo.
Powstrzymała się więc od paniki i – po wzięciu głębokiego wdechu – odezwała się do zwierzęcia:
– Zejdź ze mnie z łaski swojej albo zacznę krzyczeć.
Może naiwnie z jej strony, ale żywiła nadzieję, że był w jakikolwiek sposób tresowany i posłucha jej prośby, zostawiając ją w spokoju. Na razie starała się być spokojna. Na razie.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Za zakrętem nieco niebieskawe zwierciadło zdradzało jej, że jest blada, że na gładkiej skórze zgasło słońce. Dalej ujął ją widok wielokolorowej ramy, która, prawie jak w burdelu, krzyczała głośno: weź mnie! Nieco nerwowo posunęła jednak stopę do przodu, bo przecież nie mogła pozwolić sobie na kolejne przystanki, kiedy istniało ryzyko, że kret zaraz potłucze cały salon. Ten dług spłacałaby już do końca życia. Postanowiła patrzeć przed siebie, ignorować zadziwiające uczucie bycia śledzoną przez samą siebie. Dawno zgubiła naiwność zafascynowanej sieroty. To tylko głupi labirynt luster, a gdzieś po drugiej stronie kręcił się pewnie ten mały psotnik, do którego natychmiast musiała się dostać, zanim właściciel wyrzuci ją na ulicę. Już sama nie umiała stwierdzić, czy bardziej niepokoiły ją ewentualne szkody czy może jednak wizja cierpiącego stworzenia. Jasny gwint! Gdzie jesteś, złotko? Tymczasem cała droga zdawała się nie mieć końca. Przypomniała sobie wcześniejsze lata w domu sierot, kiedy to z perspektywy kilkulatki korytarze i dziesiątki drzwi przypominały wieczny, pozakręcany szlak, bez nadziei, bez wyjścia. Szczególnie po zachodzie słońca wyjątkowo nieprzyjemne było doświadczenie zwiedzania tych przedsionków. Bała się. Teraz jednak więcej w niej było gotującej się irytacji.
Wtem uwagę barmanki przyciągnęło dość kuriozalne, średniej wielkości lustro. Było wykonane dość mizernie, krzywe ramy zdradzały brak kunsztu szklarza, ułamany róg i jakiś niewyraźny bazgroł na dole. Zmarszczyła lekko czoło i pomyślała nad nim przez chwilę. Pasowało do niej, cholera, pasowało o wiele bardziej niż te królewiczowe rameczki błyszczące się jak niebo w sylwestrową noc. Nie zdążyła jednak przyjrzeć się napisom na zwierciadle bliżej – znajome kwiknięcie zdołało rozgonić jej skupienie. Niuchacz był blisko. Ruszyła więc dalej, po drodze zastanawiając się nad tym, co mu tylko zrobi, jak go złapie.
Mały rzezimieszek w tym czasie uczepił się perełek jak dziecko smoczka. Ściskał je mocno, wręcz się tulił, ignorując nawet ten zbyt dla niego intensywny zapach perfum na łabędziej szyi. Piękna błyskotka bardzo go zadowoliła. Ba! Zaczął nawet nieco niedyskretnie zerkać w stronę zapięcia. Nie był specjalnie przejęty słowami damulki. Jego wcześniejsze strachy ustępowały wyraźnemu zafascynowaniu. Może nawet zapomniał o kudłatym potworze z koszmarnych zwierciadeł. Kiedy jednak kobieta zaczęła mówić, zauważył jeszcze bransoletę na jej ramieniu i, cóż, trochę był rozdarty. Czarownica się nie rzucała, wiec czuł się dość swobodnie, choć wolałaby czmychnąć gdzieś zaraz do norki ze wszystkimi kryjówkami.
- Tutaj jesteś! – zawołała nagle Moss, która nieoczekiwanie wynurzyła się ze szklanej toni. – Ty mały łapserdaku, co tam kombinujesz, co? – podpytała, przyjmując bojową postawę. Obdarzyła gagatka intensywnym spojrzeniem i wbiła dłonie w talie. Napięta sylwetka zdradzała czujność. Później uniosła wzrok na kobietę. – Proszę się nie ruszać, zaraz go zdejmę – zaproponowała, nie chcąc kolejnej awantury w miejscu, które jednak było jej do szczęścia potrzebne. Gdzie się podziewał sprzedawca? Nieistotne. Moss postanowiła podejść do malucha i zwinnie go chwycić, zanim jeszcze nie zwiał z perłami. Zwykle to jednak on był zwycięzcom w tej niesprawiedliwej batalii. Stworzenie miało niesamowity refleks, zwinnością przewyższało ją bardzo, a i za wszelką cenę nie chciało stracić swojego skarbu. Philippa zdołała go nieco ze sobą oswoić przez te wszystkie miesiące, ale raczej nie był to gatunek tak zaprzyjaźniony z człowiekiem jak choćby psidwak. Trudno oczekiwać, że malec nie drgnie, kiedy tylko dziewczęce dłonie się do niego zbliżą. Żeby tylko ta kobieta nie zaczęła krzyczeć. Jej przerażenie odbijające się we wszystkich tych zwierciadłach, mogłoby przestraszyć kreta jeszcze bardziej, niż sam okrutnie piskliwy dźwięk.
Co zrobi niuchacz?
1 – żadna z nas nie chce wiedzieć
2-20 – niuchacz błyskawicznie zwiewa, zabierając ze sobą naszyjnik i bransoletkę damy
21-40 – niuchacz zwiewa, ale przy okazji rozrywa sznur pereł
41-60 – niuchacz zrywa się nagle, zadrapuje pazurkiem szyję damy i zwiewa
61-80 – Philippa łapie niuchacza, ale ten się wymyka i zwiewa, tłukąc lustro
81-99 – Philippa łapie niuchacza, ale ten ściąga za sobą naszyjnik
100 – zobaczymy!
Wtem uwagę barmanki przyciągnęło dość kuriozalne, średniej wielkości lustro. Było wykonane dość mizernie, krzywe ramy zdradzały brak kunsztu szklarza, ułamany róg i jakiś niewyraźny bazgroł na dole. Zmarszczyła lekko czoło i pomyślała nad nim przez chwilę. Pasowało do niej, cholera, pasowało o wiele bardziej niż te królewiczowe rameczki błyszczące się jak niebo w sylwestrową noc. Nie zdążyła jednak przyjrzeć się napisom na zwierciadle bliżej – znajome kwiknięcie zdołało rozgonić jej skupienie. Niuchacz był blisko. Ruszyła więc dalej, po drodze zastanawiając się nad tym, co mu tylko zrobi, jak go złapie.
Mały rzezimieszek w tym czasie uczepił się perełek jak dziecko smoczka. Ściskał je mocno, wręcz się tulił, ignorując nawet ten zbyt dla niego intensywny zapach perfum na łabędziej szyi. Piękna błyskotka bardzo go zadowoliła. Ba! Zaczął nawet nieco niedyskretnie zerkać w stronę zapięcia. Nie był specjalnie przejęty słowami damulki. Jego wcześniejsze strachy ustępowały wyraźnemu zafascynowaniu. Może nawet zapomniał o kudłatym potworze z koszmarnych zwierciadeł. Kiedy jednak kobieta zaczęła mówić, zauważył jeszcze bransoletę na jej ramieniu i, cóż, trochę był rozdarty. Czarownica się nie rzucała, wiec czuł się dość swobodnie, choć wolałaby czmychnąć gdzieś zaraz do norki ze wszystkimi kryjówkami.
- Tutaj jesteś! – zawołała nagle Moss, która nieoczekiwanie wynurzyła się ze szklanej toni. – Ty mały łapserdaku, co tam kombinujesz, co? – podpytała, przyjmując bojową postawę. Obdarzyła gagatka intensywnym spojrzeniem i wbiła dłonie w talie. Napięta sylwetka zdradzała czujność. Później uniosła wzrok na kobietę. – Proszę się nie ruszać, zaraz go zdejmę – zaproponowała, nie chcąc kolejnej awantury w miejscu, które jednak było jej do szczęścia potrzebne. Gdzie się podziewał sprzedawca? Nieistotne. Moss postanowiła podejść do malucha i zwinnie go chwycić, zanim jeszcze nie zwiał z perłami. Zwykle to jednak on był zwycięzcom w tej niesprawiedliwej batalii. Stworzenie miało niesamowity refleks, zwinnością przewyższało ją bardzo, a i za wszelką cenę nie chciało stracić swojego skarbu. Philippa zdołała go nieco ze sobą oswoić przez te wszystkie miesiące, ale raczej nie był to gatunek tak zaprzyjaźniony z człowiekiem jak choćby psidwak. Trudno oczekiwać, że malec nie drgnie, kiedy tylko dziewczęce dłonie się do niego zbliżą. Żeby tylko ta kobieta nie zaczęła krzyczeć. Jej przerażenie odbijające się we wszystkich tych zwierciadłach, mogłoby przestraszyć kreta jeszcze bardziej, niż sam okrutnie piskliwy dźwięk.
Co zrobi niuchacz?
1 – żadna z nas nie chce wiedzieć
2-20 – niuchacz błyskawicznie zwiewa, zabierając ze sobą naszyjnik i bransoletkę damy
21-40 – niuchacz zwiewa, ale przy okazji rozrywa sznur pereł
41-60 – niuchacz zrywa się nagle, zadrapuje pazurkiem szyję damy i zwiewa
61-80 – Philippa łapie niuchacza, ale ten się wymyka i zwiewa, tłukąc lustro
81-99 – Philippa łapie niuchacza, ale ten ściąga za sobą naszyjnik
100 – zobaczymy!
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Doprawdy… Branie ze sobą szczura w takie miejsce jej zdaniem nie należało do najmądrzejszych. W każdym momencie mógł kogoś przecież przestraszyć albo ugryźć. Nie wspominając o tym, że sam był pewnie siedliskiem zarazków, które – choć czarodziejom nie mogły pewnie znacząco zagrozić, przynajmniej na tyle, ile wiedziała Angelica – definitywnie sprawiały problem, obrzydzając zwykle wszystkich wokół i psując dobry nastrój. Miała ochotę westchnąć na swoje nieszczęście, gryzoń jednak był zbyt blisko, żeby mogła zrobić to bez lęku.
Z jednym okiem przymkniętym ukradkiem zauważyła zbliżającą się kobietę. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, miała jednak wrażenie, że to ona okaże się właścicielką zwierzęcia i jednocześnie jej wybawicielką, choć to właśnie jej niedopilnowanie pupila sprawiło złotowłosej damie tyle problemu. Jednakże ćwierćwila była zbyt zaaferowana pokracznym stworzeniem, by się gniewać. Jedyne czego teraz chciała to znaleźć się jak najdalej od tego dziwacznego stworka.
Słowa nieznajomej potwierdziły podejrzenia panny Blythe, która w odpowiedzi – nie mogąc za specjalnie się ruszyć w obawie przed ewentualnym atakiem zwierzęcia – pokiwała niemal nieistniejąco głową z cichym „Mhm”, chociaż dźwięk ten przypominał sam w sobie już popiskiwanie przestraszonej myszki. Naprawdę chciała mieć to za sobą. Od dzieciństwa nie przepadała za tymi stworzeniami, choć wielu uważało je za urocze i zupełnie niegroźne. Ona jednak nie zamierzała zmieniać swojego zdania… Nie mogła. Poza tym nie da się przecież zaprzeczyć własnemu strachowi.
Szczęśliwie, poczuła, jak zwierzę momentalnie zsuwa się z jej ciała. Z chwilą, gdy nieznana jej kobieta chwyciła małego nicponia i go zabrała, Angelique miała ochotę głęboko odetchnąć z ulgą. Potomkini wil, choć niezaprzeczalnie miała duszę nimfy i nie chciała krzywdzić tak po prostu żadnego istnienia, zdecydowanie wolała się z tym tutaj już nie spotkać. Nie była jednak na tyle głupia i beztroska, by nie spostrzec, że ciężar na jej szyi, który dotąd nosiła przez całą drogę, jakby… nagle zniknął. Otworzyła drugie oko i zmarszczyła brwi, odwracając się w stronę stworzenia.
– Nie dość, że rozbójnik to jeszcze rzezimieszek – rzekła chłodno, zauważając szybko w jego łapkach perłowy naszyjnik. Musiałaby być ślepa, by z takiej odległości go nie dojrzeć. Najwyraźniej musiał ściągnąć za sobą biżuterię, kiedy nieznajoma zabierała go z białego ramienia.
Teraz jednak Angelicę przepełniła niepewność i cień podejrzeń – a co jeśli nie był to wpadek, a wszystko to było dokładnie zaplanowane? Mało który szczurek potrafił kraść kosztowności. Może ten tutaj był specjalnie tresowany? Zacisnęła usta w wąską linię. To przecież była pamiątka po jej najdroższej zmarłej matce. Nie zamierzała tego puścić płazem.
– Proszę o zwrot mojego naszyjnika – odparła stanowczo, siląc się na spokój. Nie chciała tracić zimnej krwi, zwłaszcza jeśli nieznajoma była wykwalifikowanym kieszonkowcem. Nie mogła dać się podejść ani zastraszyć – w przeciwnym wypadku mogłaby utracić drogi jej sercu przedmiot już na zawsze. – W przeciwnym wypadku będę musiała powiadomić odpowiednie służby.
Nie mogła ustąpić. Może normalnie, gdyby chodziło o coś innego – jak na przykład pierścionek od jakiegoś adoratora czy byle bransoletkę z bazaru – darowałaby sobie i odeszła, udając, że nigdy nic takiego nie miało miejsca, ale teraz nie mogła sobie pozwolić na strach. Broniła nie tylko własnej dumy, ale i pamięci po zmarłych przodkach – bowiem naszyjnik nie był tak do końca tylko jej matki, należał w końcu kiedyś do ojca dziewczyny. Historia, która wiązała się z tą rzeczą była zbyt cenna na to, by tak po prostu bezpowrotnie przepadła. Zasługiwała na to, by być uwieczniona i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Najpierw jej następczynią i powierniczką była Genevieve, potem Angelique… a wkrótce pewnie córka ćwierćwili, choć nie miała jeszcze konkretnego imienia ani nawet daty urodzin. Ba, obecnie Angelica nawet o niej szczególnie nie myślała – stanowiła dalekie plany, kiedy już złotowłosa znajdzie kogoś, kto będzie godny zaufania i zasłuży na bycie jej mężem. Ale rzeczywiście – chciała mieć córkę, której mogłaby przekazać wiedzę i lata magicznej historii jej rodziny. Nawet jeśli trochę się bała o swoje wile geny, które mała mogłaby odziedziczyć… Jej chęć dzielenia się wszystkim, co miała i pragnienie pielęgnowania tradycji nie podlegało żadnym wątpliwościom.
Z jednym okiem przymkniętym ukradkiem zauważyła zbliżającą się kobietę. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, miała jednak wrażenie, że to ona okaże się właścicielką zwierzęcia i jednocześnie jej wybawicielką, choć to właśnie jej niedopilnowanie pupila sprawiło złotowłosej damie tyle problemu. Jednakże ćwierćwila była zbyt zaaferowana pokracznym stworzeniem, by się gniewać. Jedyne czego teraz chciała to znaleźć się jak najdalej od tego dziwacznego stworka.
Słowa nieznajomej potwierdziły podejrzenia panny Blythe, która w odpowiedzi – nie mogąc za specjalnie się ruszyć w obawie przed ewentualnym atakiem zwierzęcia – pokiwała niemal nieistniejąco głową z cichym „Mhm”, chociaż dźwięk ten przypominał sam w sobie już popiskiwanie przestraszonej myszki. Naprawdę chciała mieć to za sobą. Od dzieciństwa nie przepadała za tymi stworzeniami, choć wielu uważało je za urocze i zupełnie niegroźne. Ona jednak nie zamierzała zmieniać swojego zdania… Nie mogła. Poza tym nie da się przecież zaprzeczyć własnemu strachowi.
Szczęśliwie, poczuła, jak zwierzę momentalnie zsuwa się z jej ciała. Z chwilą, gdy nieznana jej kobieta chwyciła małego nicponia i go zabrała, Angelique miała ochotę głęboko odetchnąć z ulgą. Potomkini wil, choć niezaprzeczalnie miała duszę nimfy i nie chciała krzywdzić tak po prostu żadnego istnienia, zdecydowanie wolała się z tym tutaj już nie spotkać. Nie była jednak na tyle głupia i beztroska, by nie spostrzec, że ciężar na jej szyi, który dotąd nosiła przez całą drogę, jakby… nagle zniknął. Otworzyła drugie oko i zmarszczyła brwi, odwracając się w stronę stworzenia.
– Nie dość, że rozbójnik to jeszcze rzezimieszek – rzekła chłodno, zauważając szybko w jego łapkach perłowy naszyjnik. Musiałaby być ślepa, by z takiej odległości go nie dojrzeć. Najwyraźniej musiał ściągnąć za sobą biżuterię, kiedy nieznajoma zabierała go z białego ramienia.
Teraz jednak Angelicę przepełniła niepewność i cień podejrzeń – a co jeśli nie był to wpadek, a wszystko to było dokładnie zaplanowane? Mało który szczurek potrafił kraść kosztowności. Może ten tutaj był specjalnie tresowany? Zacisnęła usta w wąską linię. To przecież była pamiątka po jej najdroższej zmarłej matce. Nie zamierzała tego puścić płazem.
– Proszę o zwrot mojego naszyjnika – odparła stanowczo, siląc się na spokój. Nie chciała tracić zimnej krwi, zwłaszcza jeśli nieznajoma była wykwalifikowanym kieszonkowcem. Nie mogła dać się podejść ani zastraszyć – w przeciwnym wypadku mogłaby utracić drogi jej sercu przedmiot już na zawsze. – W przeciwnym wypadku będę musiała powiadomić odpowiednie służby.
Nie mogła ustąpić. Może normalnie, gdyby chodziło o coś innego – jak na przykład pierścionek od jakiegoś adoratora czy byle bransoletkę z bazaru – darowałaby sobie i odeszła, udając, że nigdy nic takiego nie miało miejsca, ale teraz nie mogła sobie pozwolić na strach. Broniła nie tylko własnej dumy, ale i pamięci po zmarłych przodkach – bowiem naszyjnik nie był tak do końca tylko jej matki, należał w końcu kiedyś do ojca dziewczyny. Historia, która wiązała się z tą rzeczą była zbyt cenna na to, by tak po prostu bezpowrotnie przepadła. Zasługiwała na to, by być uwieczniona i przekazywana z pokolenia na pokolenie. Najpierw jej następczynią i powierniczką była Genevieve, potem Angelique… a wkrótce pewnie córka ćwierćwili, choć nie miała jeszcze konkretnego imienia ani nawet daty urodzin. Ba, obecnie Angelica nawet o niej szczególnie nie myślała – stanowiła dalekie plany, kiedy już złotowłosa znajdzie kogoś, kto będzie godny zaufania i zasłuży na bycie jej mężem. Ale rzeczywiście – chciała mieć córkę, której mogłaby przekazać wiedzę i lata magicznej historii jej rodziny. Nawet jeśli trochę się bała o swoje wile geny, które mała mogłaby odziedziczyć… Jej chęć dzielenia się wszystkim, co miała i pragnienie pielęgnowania tradycji nie podlegało żadnym wątpliwościom.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Damulkę niuchacz zapędził do klatki lęku. Zesztywniała, zadrżała, zamarła jak dziewczę, które w zaułku wpada na bandę oprychów. Litości. Serio? Moss mogłaby parsknąć pod nosem, bo raczej nie wyłapywała w tym obrazu niczego przerażającego. Choć może ze strachem budowała wizję ewentualnego omdlenia tej, które zobaczyła futrzastego zbójnika za blisko swojego wypięknisiowanego policzka. Może ją niuchacz drapnie i tyle będzie z gładkiej, zaróżowionej skórki dziewicy? A może popluje na ten idealny, blady dekolt? Kret był nieprzewidywalny, a to pozostawało jego największym atutem. Wielkość niepozorna i słodkie oczy kamuflowały szeroki wachlarz umiejętności, które dopiero mógł tej panience zaprezentować. Skubaniec się jej uczepił dość mocno. Może i przyznała mu rację, bo naszyjnik wydawał się całkiem drogi, może nie był tanią podróbką. Nie, na pewno nie był, bo na coś takiego kret nie zwróciłby w ogóle uwagi. Filipa pomyślała, że u każdego jubilera powinien siedzieć taki mały pomocnik – niuchać i sprawdzać wartość przynoszonych skarbów. Jakże przedziwnie poukładałoby się wtedy handlowe życie marnych złodziejaszków, którzy nie znali się na tym, co tak chętnie wykradali tym biednym babom.
Ta tutaj pisnęła jak przerażona pięciolatka, ale na ubogą nie wyglądała. Może to jedna z tych arystokratek? Albo córka milionera? Ciekawe, co tam chowała w kieszonkach swojej kiecki. Lustra za plecami blondynki pokazały cwany uśmieszek Moss, paranoicznie odbił się w wielu połamanych kawałkach. Czy dziewczyna z perłami zdołała go wychwycić? No nic, należało ją wreszcie wybawić z opresji, póki ten pisk był piskiem i nie przerodził się w diaboliczny krzyk. Widok setek luster tłukących się jednocześnie na mocy melodii paraliżującego strachy nie był czymś, za co Moss miała ochotę płacić przez następne siedem lat. Siedem lat pomnożone razy sto luster. Dziękuję bardzo.
Wyciągnięte w stronę niuchacza dłonie zdołały bez najmniejszego trudu go zdjąć z bladej szyi. Bez awantury, bez zadrapań, bez kwików niezadowolenia. Choć może niekoniecznie bez awantury… nie od razu dostrzegła ciągnący się za niuchaczem sznur perełek. Oko biednej paniusi popatrzyło na nią, a wtedy wyłapała obecność skarbu w dobrze zaciskających się łapkach. Świetnie, mały spryciarz, pozornie posłuszny, ugrać dla siebie kawałek jej bogatych skarbców. – Tak, a to tylko nieliczne z jego zalet. Bardzo zmyślne, bardzo niedoceniane stworzenie – odpowiedziała z triumfalnym uśmiechem. Podobała jej się ta kuriozalna scenka. Z satysfakcją obserwowała długą litanie grymasów na twarzy panny. Złe, zirytowane usta zaciskały się w gniewie, który nie robił na Fils żadnego wrażenia. Nie zmierzała jej tak jawnie okradać, choć dobrze było grać na cierpliwości dziewczyny i testować jej… możliwości. Możliwości samego stworzenia za to wyraźnie zaimponowały Moss. Właściwie to bardziej jego współpraca. Nie umknął jej, nie kombinował, zgarnął tylko dla siebie przekąskę, by zaraz znów schować się w ramionach mamy. Może nawet ją to rozczuliło. Nieznacznie. Oskarżenie nawet nie brzmiało groźnie.
– Jakie służby się wtedy zawiadamia? – zapytała niby głupkowato, trochę zamyślona. No, kim chcesz mi pogrozić, dziewczyno? Aurorami? Policją magiczną? – Daj mu przez chwilę poczuć rozkosz trzymania tak cennej błyskotki. Te zwierzęta są mocno związane ze skarbami. To tak, jakbyś odbierała psu jego ulubioną kość. Czy twoja piękna szyja pali, kiedy nie zdobią jej perły? Popatrz, jest uroczy i zupełnie niegroźny. Nic ci nie zrobił. Podziwia tylko ten piękny naszyjnik – oznajmiła, dobrze wchodząc w rolę. Zamierzała wzbudzić w niej wątpliwość, może rozczulić. Ostatecznie zwierzątku byłoby przecież smutno, tak przykro, gdyby nagle wyrwano mu z łapek zabawkę. Jasnowłosa naprawdę chciała widzieć te załzawione oczka małej, włochatej kuleczki? Moss cmoknęła niby pełna żalu i przejęcia. Pogłaskała bardzo czule swojego pupila, jednocześnie patrząc mocno w oczy ograbionej towarzyszce.
Ta tutaj pisnęła jak przerażona pięciolatka, ale na ubogą nie wyglądała. Może to jedna z tych arystokratek? Albo córka milionera? Ciekawe, co tam chowała w kieszonkach swojej kiecki. Lustra za plecami blondynki pokazały cwany uśmieszek Moss, paranoicznie odbił się w wielu połamanych kawałkach. Czy dziewczyna z perłami zdołała go wychwycić? No nic, należało ją wreszcie wybawić z opresji, póki ten pisk był piskiem i nie przerodził się w diaboliczny krzyk. Widok setek luster tłukących się jednocześnie na mocy melodii paraliżującego strachy nie był czymś, za co Moss miała ochotę płacić przez następne siedem lat. Siedem lat pomnożone razy sto luster. Dziękuję bardzo.
Wyciągnięte w stronę niuchacza dłonie zdołały bez najmniejszego trudu go zdjąć z bladej szyi. Bez awantury, bez zadrapań, bez kwików niezadowolenia. Choć może niekoniecznie bez awantury… nie od razu dostrzegła ciągnący się za niuchaczem sznur perełek. Oko biednej paniusi popatrzyło na nią, a wtedy wyłapała obecność skarbu w dobrze zaciskających się łapkach. Świetnie, mały spryciarz, pozornie posłuszny, ugrać dla siebie kawałek jej bogatych skarbców. – Tak, a to tylko nieliczne z jego zalet. Bardzo zmyślne, bardzo niedoceniane stworzenie – odpowiedziała z triumfalnym uśmiechem. Podobała jej się ta kuriozalna scenka. Z satysfakcją obserwowała długą litanie grymasów na twarzy panny. Złe, zirytowane usta zaciskały się w gniewie, który nie robił na Fils żadnego wrażenia. Nie zmierzała jej tak jawnie okradać, choć dobrze było grać na cierpliwości dziewczyny i testować jej… możliwości. Możliwości samego stworzenia za to wyraźnie zaimponowały Moss. Właściwie to bardziej jego współpraca. Nie umknął jej, nie kombinował, zgarnął tylko dla siebie przekąskę, by zaraz znów schować się w ramionach mamy. Może nawet ją to rozczuliło. Nieznacznie. Oskarżenie nawet nie brzmiało groźnie.
– Jakie służby się wtedy zawiadamia? – zapytała niby głupkowato, trochę zamyślona. No, kim chcesz mi pogrozić, dziewczyno? Aurorami? Policją magiczną? – Daj mu przez chwilę poczuć rozkosz trzymania tak cennej błyskotki. Te zwierzęta są mocno związane ze skarbami. To tak, jakbyś odbierała psu jego ulubioną kość. Czy twoja piękna szyja pali, kiedy nie zdobią jej perły? Popatrz, jest uroczy i zupełnie niegroźny. Nic ci nie zrobił. Podziwia tylko ten piękny naszyjnik – oznajmiła, dobrze wchodząc w rolę. Zamierzała wzbudzić w niej wątpliwość, może rozczulić. Ostatecznie zwierzątku byłoby przecież smutno, tak przykro, gdyby nagle wyrwano mu z łapek zabawkę. Jasnowłosa naprawdę chciała widzieć te załzawione oczka małej, włochatej kuleczki? Moss cmoknęła niby pełna żalu i przejęcia. Pogłaskała bardzo czule swojego pupila, jednocześnie patrząc mocno w oczy ograbionej towarzyszce.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wiedziała, jak często bywała pośmiewiskiem wśród dziewcząt. W szkole było zupełnie tak samo. Kiedy chłopcy patrzyli na nią z tym głupim szczenięcym umiłowaniem, dziewczyny posyłały jej śmiercionośne spojrzenia. Ewentualnie bywały w jej towarzystwie, by młodzieńcy zapraszali je wraz z Angelicą grupowo na jakieś większe wydarzenia. Nic dziwnego, że rzadko kiedy zyskiwała przyjaciół, a gdy już ich miała, to traciła ich w mgnieniu oka. Ciężko było im tłumaczyć po raz setny, że to że ukochany przyjaciółki zrezygnował z niej na rzecz ćwierćwili, było czystym przypadkiem i Blythe ani trochę tego nie planowała. Nieważne ile próbowała przekonać ich, że sama wcale nie usiłowała wbić się na salony ani celowo zabierać komuś obiektu westchnień, kobiety darzyły ją sporym podziwem, a jeszcze większą – nienawiścią.
Ściągnęła brwi, słysząc słowa nieznajomej. Odpowiedź godna złodziejki... Angelica zdawała sobie sprawę, że ubierając się w ten sposób, poniekąd sama prowokowała złodziei do choćby drobnej ingerencji. Lubiła zwiewne, ale wystawne sukienki. Do tego jako dobrze wychowana dama i operowa solistka musiała się należycie nosić. Nie mogła wyjść w byle czym – nie godziło to tylko w opinię publiczną na jej temat, ale i w jej własne poczucie smaku. Nie miała innego wyjścia. Czuła się więc usprawiedliwiona przed samą sobą, że szemrane typy tak często widziały w niej łatwy łup.
Niemniej, nie zamierzała odpuszczać. Nawet jeśli ten uśmiech nie zwiastował niczego dobrego. Jak można było się chełpić tak hańbiącą umiejętnością, jaką było złodziejstwo? To cnoty powinny być nagradzane i wznoszone na piedestał… Jak miłość albo odwaga. A nie to komu się co bezprawnie odbierze. I – choć była świadoma tego, że świat, w którym żyła, nie był idealny – zamierzała o niego walczyć. Tak, by stał się utopią, którą sobie wyśniła. Londyn być może obecnie był pełen szczurów i stał czasem nierządem, ale to nie oznaczało, że był od razu stracony. Większość czarodziei wszak nie była idealna i popełniała błędy. Magiczna społeczność jednak miała w sobie dobro, które należało pieczołowicie pielęgnować.
Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła mocno paznokcie we wnętrze dłoni. Ta kobieta wyraźnie ją przedrzeźniała. Blondynka robiła się coraz bardziej rozgniewana. Niedobrze. Nie chciała jej robić krzywdy, z drugiej strony gdyby tak wypaliła jedną ognistą kulą czy takimi dwoma przez przypadek, może ta złodziejka by sobie poszła i zostawiła ją w spokoju… Upuszczając tym samym rodzinną błyskotkę. Ale to z kolei mogłoby oznaczać dobitne uszkodzenie ważnej pamiątki po przodkach, więc Blythe naprawdę wolała nie ryzykować.
– Jeżeli tak bardzo chcesz trafić do celi, to ci to zagwarantuję – odparła przez zęby. Miała nadzieję, że kobieta, widząc, że złotowłosa nie żartuje, ostatecznie odpuści. – Jak myślisz, jeśli zacznę krzyczeć, że napadła mnie złodziejka to kogo posłuchają? Mnie czy ciebie? – zapytała, przechylając lekko głowę w bok. Jeżeli nie mogła przemówić do jej moralności, zamierzała zaapelować do zdrowego rozsądku. Jeśli wiedziała choć trochę na temat stworzeń magicznych, musiała się domyślać, że nie ma przed sobą nikogo innego jak potomkinię wil we własnej osobie. Co więcej, gdyby nawet o tym nie miała pojęcia, musiała zauważyć, że różniły się wyglądem i pierwszym wrażeniem na tyle, że wszyscy uwierzyliby ćwierćwili, nie jakiejś przypadkowej złodziejce.
Na chwilę niepewność zajęła jej twarz. Nie chciała, żeby temu szczurkowi było przykro czy coś mu się stało… Może i nie przepadała za jego gatunkiem, ale wciąż nie była morderczynią gryzoni. Niepewność jednak szybko zmieniła się w zdeterminowanie, kiedy pojęła, że zabranie naszyjnika zwierzęciu, nie powinno jednak oznaczać jego krzywdy. Nie znała magicznych stworzeń na tyle, by wiedzieć, z czym ma do czynienia, ale szczerze wątpiła, czy perły mogły tak działać na jakiekolwiek.
– To moja rodzinna pamiątka. Jestem pewna, że nie będzie mieć nic przeciwko, więc proszę, oddaj mi ją – przyznała niechętnie, kładąc duży nacisk na każde z wypowiedzianych słów. Nie chciała wybuchnąć i spowodować zamieszania, a co gorsza jeszcze przy okazji coś lub kogoś uszkodzić. – Więcej nie poproszę. – W jej oczach błyszczała dawno niewidziana przez nikogo determinacja. Tak silne uczucie w jej szafirowych tęczówkach pojawiło się tylko raz – kiedy postanowiła dopaść ludzi odpowiedzialnych za śmierć jej brata. Nie żartowała.
Ściągnęła brwi, słysząc słowa nieznajomej. Odpowiedź godna złodziejki... Angelica zdawała sobie sprawę, że ubierając się w ten sposób, poniekąd sama prowokowała złodziei do choćby drobnej ingerencji. Lubiła zwiewne, ale wystawne sukienki. Do tego jako dobrze wychowana dama i operowa solistka musiała się należycie nosić. Nie mogła wyjść w byle czym – nie godziło to tylko w opinię publiczną na jej temat, ale i w jej własne poczucie smaku. Nie miała innego wyjścia. Czuła się więc usprawiedliwiona przed samą sobą, że szemrane typy tak często widziały w niej łatwy łup.
Niemniej, nie zamierzała odpuszczać. Nawet jeśli ten uśmiech nie zwiastował niczego dobrego. Jak można było się chełpić tak hańbiącą umiejętnością, jaką było złodziejstwo? To cnoty powinny być nagradzane i wznoszone na piedestał… Jak miłość albo odwaga. A nie to komu się co bezprawnie odbierze. I – choć była świadoma tego, że świat, w którym żyła, nie był idealny – zamierzała o niego walczyć. Tak, by stał się utopią, którą sobie wyśniła. Londyn być może obecnie był pełen szczurów i stał czasem nierządem, ale to nie oznaczało, że był od razu stracony. Większość czarodziei wszak nie była idealna i popełniała błędy. Magiczna społeczność jednak miała w sobie dobro, które należało pieczołowicie pielęgnować.
Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła mocno paznokcie we wnętrze dłoni. Ta kobieta wyraźnie ją przedrzeźniała. Blondynka robiła się coraz bardziej rozgniewana. Niedobrze. Nie chciała jej robić krzywdy, z drugiej strony gdyby tak wypaliła jedną ognistą kulą czy takimi dwoma przez przypadek, może ta złodziejka by sobie poszła i zostawiła ją w spokoju… Upuszczając tym samym rodzinną błyskotkę. Ale to z kolei mogłoby oznaczać dobitne uszkodzenie ważnej pamiątki po przodkach, więc Blythe naprawdę wolała nie ryzykować.
– Jeżeli tak bardzo chcesz trafić do celi, to ci to zagwarantuję – odparła przez zęby. Miała nadzieję, że kobieta, widząc, że złotowłosa nie żartuje, ostatecznie odpuści. – Jak myślisz, jeśli zacznę krzyczeć, że napadła mnie złodziejka to kogo posłuchają? Mnie czy ciebie? – zapytała, przechylając lekko głowę w bok. Jeżeli nie mogła przemówić do jej moralności, zamierzała zaapelować do zdrowego rozsądku. Jeśli wiedziała choć trochę na temat stworzeń magicznych, musiała się domyślać, że nie ma przed sobą nikogo innego jak potomkinię wil we własnej osobie. Co więcej, gdyby nawet o tym nie miała pojęcia, musiała zauważyć, że różniły się wyglądem i pierwszym wrażeniem na tyle, że wszyscy uwierzyliby ćwierćwili, nie jakiejś przypadkowej złodziejce.
Na chwilę niepewność zajęła jej twarz. Nie chciała, żeby temu szczurkowi było przykro czy coś mu się stało… Może i nie przepadała za jego gatunkiem, ale wciąż nie była morderczynią gryzoni. Niepewność jednak szybko zmieniła się w zdeterminowanie, kiedy pojęła, że zabranie naszyjnika zwierzęciu, nie powinno jednak oznaczać jego krzywdy. Nie znała magicznych stworzeń na tyle, by wiedzieć, z czym ma do czynienia, ale szczerze wątpiła, czy perły mogły tak działać na jakiekolwiek.
– To moja rodzinna pamiątka. Jestem pewna, że nie będzie mieć nic przeciwko, więc proszę, oddaj mi ją – przyznała niechętnie, kładąc duży nacisk na każde z wypowiedzianych słów. Nie chciała wybuchnąć i spowodować zamieszania, a co gorsza jeszcze przy okazji coś lub kogoś uszkodzić. – Więcej nie poproszę. – W jej oczach błyszczała dawno niewidziana przez nikogo determinacja. Tak silne uczucie w jej szafirowych tęczówkach pojawiło się tylko raz – kiedy postanowiła dopaść ludzi odpowiedzialnych za śmierć jej brata. Nie żartowała.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Philippa znała smak metalowych krat, znała mocny uścisk strażnika, znała jad policyjnej różdżki. Niestraszne jej były burdy, niestraszne wyzwiska i groźby. W dokach próbowali pluć na nią dzień za dniem, kiedy zbyt powabna przekąska wyciągała pazury, wysuwała ostre kolce za każdym razem, kiedy tylko coś nie działo się po jej myśli. Buntowała się, kradła, wzniecała zadymy, kombinowała, jeszcze zanim trafiła pod dach pani Boyle. W fartuszku barmańskim zgromadzone w przeszłości doświadczenia tylko wspierały trudną, portową codzienność. Nigdy nie była grzeczna, posłuszna, uległa i już na pewno nie urocza, choć delikatne ciało potrafiło wzbudzać pozory, kłamstwo opakowane w piękną sukienkę odurzało bezmózgich naiwniaków. Jeśli chciała przetrwać, nie mogła być krucha i płaczliwa. Te dziewczątka umierały już przy pierwszym chłodnym oddechu. Przetrwać mogły tylko te, które nie lękały się męskiej siły, brudu i ciężkiej pracy. Panienka z lusterka była niczym księżniczka. Jasnowłosa, blada, dostojna i bogata. Tak, portowi chłopcy lubili takie kąski. Moss nie krzywdziła, a już na pewno nie takich niewinnych aniołów. Mogła co najwyżej rzucić kilka szorstkich uwag, roześmiać się, wprowadzić w błąd, ale tak naprawdę wcale nie planowała całkowicie uprzykrzyć damulce życia. Chwila rozrywki jednak nie powinna zaszkodzić. Co mogło się stać?
Ach, tak… Groziła, że zacznie krzyczeć. Rozkosznie. Dzikie stworzenie przecież zerwało się przypadkiem dotknęło perełek ze strachu. Odpowiednio skruszona mina, szczere spojrzenie i szczera historyjka mogły zmylić każdego policjanta. Niegasnąca pewność siebie dodawała Philippie skrzydeł.
– Śmiało, nie boję się celi – rzuciła z uśmiechem. – Takie miejsca pozwalają poznać się z samym sobą. Ja już wiem, kim jestem. A czy ty wiesz? – zapytała, wysuwając na pierwszy plan dość zaskakującą refleksję. Podobało jej się igranie z elegancką panienką. – Wiesz, jak głośno potrafisz krzyczeć? – zapytała, czując w duchu niesamowity ubaw. Powinna się jednak w porę opanować, bo wcale nie chciała mieć strażników na ogonie. Przypuszczała, że w burzy wojennej prędzej czy później przytuli więzienne kraty, ale nie z tak idiotycznego powodu. Wolała jednak dać się złapać w walce o dom, o drogie doki – a nie przez jakąś złotowłosą mądralę, która przestraszyła się krecika.
– Naprawdę boisz się małego niuchacza? Jest tak samo przerażony, a perełki pomagają mu się uspokoić. Piski kobiety drżącej na widok małego futrzaka raczej nie wzbudzą większego wrażenia. Ludzie giną, mamy wojnę. Jest zbyt wiele ważniejszych spraw, kochana – rzuciła pogodnie. – Śliczna jesteś, jak z muzealnego portretu – rzuciła na dokładkę. – Szkoda, że uroda odebrała ci siłę i waleczność. Wbrew pozorom kobiety nie mogą już płakać z byle powodu. Musimy być odważne – kontynuowała tę dziwną narracje, niespecjalnie przejmując się tym, że jej słowa mogły się wydać blondynie niezrozumiałe. Była pewnie kiedyś piękną, małą laleczką, dmuchano na nią, wiązano jej złote pantofelki. A w tym samym czasie kilka ulic stąd Philippa leżała zziębnięta na szorstkich podłogach poddasza sierocińca. Świat bywał niesprawiedliwy, ale akurat w tym przypadku była wdzięczna. Nie chciałaby być nią.
– Niech do ciebie wraca – odpowiedziała wreszcie po dłuższej chwili ciszy. Odebrała niuchaczowi perełki i wcisnęła je dziewczynie w dłoń. – Pamiętaj, że pozory mylą. Nie wszystko jest taki, jak nam się wydaje. On nie jest groźny. Ja nie jestem. Ale mogę być, jeśli tylko przyjdzie mi chronić moich bliskich. A to mój mały przyjaciel. Popatrz w te lustra… – mówiła, wskazując na szklane ściany. – Naszyjnik do ciebie wrócił. Nigdy nie chciałaś wzywać policji… – oznajmiła, dobrze wiedząc, że panience nie było na rękę robienie dymu na środku sklepu. – Wciąż uważasz, że to groźny szczur? – podpytała, obejmując spojrzeniem niuchacza przysypiającego przy jej piersi. Głaskała ciemne futerko, próbując ukołysać nerwowe serce. – Zapewne będzie śnił o twoich perełkach. Pilnuj ich, mogą przyciągnąć spojrzenia większych zbirów niż mały kret.
Ach, tak… Groziła, że zacznie krzyczeć. Rozkosznie. Dzikie stworzenie przecież zerwało się przypadkiem dotknęło perełek ze strachu. Odpowiednio skruszona mina, szczere spojrzenie i szczera historyjka mogły zmylić każdego policjanta. Niegasnąca pewność siebie dodawała Philippie skrzydeł.
– Śmiało, nie boję się celi – rzuciła z uśmiechem. – Takie miejsca pozwalają poznać się z samym sobą. Ja już wiem, kim jestem. A czy ty wiesz? – zapytała, wysuwając na pierwszy plan dość zaskakującą refleksję. Podobało jej się igranie z elegancką panienką. – Wiesz, jak głośno potrafisz krzyczeć? – zapytała, czując w duchu niesamowity ubaw. Powinna się jednak w porę opanować, bo wcale nie chciała mieć strażników na ogonie. Przypuszczała, że w burzy wojennej prędzej czy później przytuli więzienne kraty, ale nie z tak idiotycznego powodu. Wolała jednak dać się złapać w walce o dom, o drogie doki – a nie przez jakąś złotowłosą mądralę, która przestraszyła się krecika.
– Naprawdę boisz się małego niuchacza? Jest tak samo przerażony, a perełki pomagają mu się uspokoić. Piski kobiety drżącej na widok małego futrzaka raczej nie wzbudzą większego wrażenia. Ludzie giną, mamy wojnę. Jest zbyt wiele ważniejszych spraw, kochana – rzuciła pogodnie. – Śliczna jesteś, jak z muzealnego portretu – rzuciła na dokładkę. – Szkoda, że uroda odebrała ci siłę i waleczność. Wbrew pozorom kobiety nie mogą już płakać z byle powodu. Musimy być odważne – kontynuowała tę dziwną narracje, niespecjalnie przejmując się tym, że jej słowa mogły się wydać blondynie niezrozumiałe. Była pewnie kiedyś piękną, małą laleczką, dmuchano na nią, wiązano jej złote pantofelki. A w tym samym czasie kilka ulic stąd Philippa leżała zziębnięta na szorstkich podłogach poddasza sierocińca. Świat bywał niesprawiedliwy, ale akurat w tym przypadku była wdzięczna. Nie chciałaby być nią.
– Niech do ciebie wraca – odpowiedziała wreszcie po dłuższej chwili ciszy. Odebrała niuchaczowi perełki i wcisnęła je dziewczynie w dłoń. – Pamiętaj, że pozory mylą. Nie wszystko jest taki, jak nam się wydaje. On nie jest groźny. Ja nie jestem. Ale mogę być, jeśli tylko przyjdzie mi chronić moich bliskich. A to mój mały przyjaciel. Popatrz w te lustra… – mówiła, wskazując na szklane ściany. – Naszyjnik do ciebie wrócił. Nigdy nie chciałaś wzywać policji… – oznajmiła, dobrze wiedząc, że panience nie było na rękę robienie dymu na środku sklepu. – Wciąż uważasz, że to groźny szczur? – podpytała, obejmując spojrzeniem niuchacza przysypiającego przy jej piersi. Głaskała ciemne futerko, próbując ukołysać nerwowe serce. – Zapewne będzie śnił o twoich perełkach. Pilnuj ich, mogą przyciągnąć spojrzenia większych zbirów niż mały kret.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Angelica pomimo że nigdy nie była zmuszona żyć na ulicy i nie znała losu Azkabańczyków czy innych przestępców, doskonale wiedziała, jak to jest być więźniem. Całe życie mówiono jej, jak siedzieć, jak stać, nawet jedzenie było dla niej ścisłym rytuałem ograniczonym przez zasady etykiety. Ale nigdy nie narzekała głośno na te wszystkie łańcuchy. Były z pozoru niewidoczne, a jednak świat powinien dowiedzieć się o ich istnieniu. Niemniej, tak czy siak nie potrzebowała o nich mówić – były jej sekretem, zresztą cierpienie nie było czymś, czym według niej trzeba było się na lewo i prawo chwalić. Prawdziwy ból zawsze przeżywało się w samotności. Dlatego – mimo że założyła, że nieznajoma jest już kryminalistką – wciąż nie rozumiała, czemu podejmowała tak brawurowe kroki. Ta kobieta była w końcu dalej wolna, nie musiała przejmować się konwenansami i tym, z kim była widywana. Powinna się cieszyć wolnością, póki mogła… Tymczasem jej wypowiedzi świadczyły wręcz o proszeniu się o kłopoty. Angelique ściągnęła brwi, naprawdę nie potrafiąc tego pojąć.
Zmarszczyła pochmurnie czoło na pytanie nieznajomej. Ćwierćwila pomimo że dalej czuła swego rodzaj obawę przed drzemiącą w niej potęgą, bardzo dobrze znała swój rodowód i przeznaczenie. Akceptowała jej, nawet jeśli nie do końca ją zadowalały. Daleko było jej do osoby, która nie znała swojej tożsamości. W całej tej sytuacji ironiczne jednak było to, że ta kobieta nie wiedziała, z kim zadarła i że wystarczył odpowiedni poziom stresu, by wszystko lada moment stanęło w płomieniach lub – co gorsza – nieznajoma bezpowrotnie straciła wolność. Co prawda, Blythe rzadko używała swoich mocy do takich celów, ale jak inaczej mogłaby tę sprawę rozwiązać? Nie była szczególnie obeznana w magii defensywnej ani ofensywnej, w bezpośrednim starciu miałaby nikłe szanse. Póki co jednak starała się nie używać swoich specjalnych zdolności, a już zwłaszcza dlatego że były w publicznym miejscu. Koniec w postaci śnieżki byłby dla niej bowiem, szczerze mówiąc, dość marnym końcem.
– Na twoje nieszczęście doskonale wiem, kim jestem – odparła z wyższością. – Problem jednak tkwi w tym, że to ty nie masz pojęcia, kim jestem. – Choć przez cały czas żyła w skorupie i bała się z niej wyjść, a większość swojego czasu najchętniej spędzałaby we własnym pokoju, nie zamierzała udawać, że była dumna ze swojego pochodzenia. Owszem, czasem stanowiło ono dla niej przeszkodę… Ale gdyby je porzuciła, czułaby się tak, jakby porzucała lata historii i próbowała wymazać z niej swoich czcigodnych przodków. A przecież gdyby nie istnieli, nie byłoby jej teraz tutaj. Nie zamierzała ukrywać tak oczywistej prawdy.
Zmrużyła oczy jak kot, krzyżując ręce pod biustem. Średnio była to postawa godna damy, ale nie zamierzała chować się w kącie, kiedy nie wymagała tego sytuacja. Ta kobieta naruszyła jej dobra osobiste i przestrzeń osobistą – to jest, jeżeli podciągnąć zachowanie gryzonia wyłącznie pod odpowiedzialność właścicielki. A przecież oczywistym było, że zwykłe zwierzę, nie potrafiło więc planować w przeciwieństwie do swojej pani.
– Życzysz sobie może się przekonać? – Uniosła brew nieco wyzywająco, odpowiadając pytaniem na pytanie. Ta czarownica naprawdę podnosiła jej ciśnienie. Była wszak solistką operową – gdyby zaczęła krzyczeć, dźwięk trwałby stanowczo za długo i byłby zbyt głośny, by pozostać tak po prostu niezauważonym, a już zwłaszcza w zamkniętej przestrzeni.
Zacisnęła usta w wąską linię po usłyszeniu wszystkich tych prowokacyjnych słów. Jak ona w ogóle śmiała się do niej tak odzywać? Nie znała jej, mało tego jeszcze nie widziała pełni jej umiejętności. A Angelica przecież nie była taką zwykłą piękną dziewczyną… Choćby nie wiadomo jak usilnie by się przed tym broniła, zdawała sobie sprawę, że jest wyjątkowa. Niewiele było na świecie potomkiń wil, a jeszcze mniej z nich potrafiło warzyć eliksiry i znało się co nieco na medycynie. Większość z nich zwykle tkwiło tylko w operach, teatrach i atelier, ciesząc się powodzeniem wśród zwyczajnych artystów i mecenasów sztuki.
– Nie mów tak do mnie – odpowiedziała sucho. Jej głos automatycznie się obniżył i przybrał ciemniejszą barwę. We wspomnieniach wrócił do niej obraz zmarłego brata, którego chciała pomścić. Jeżeli rzeczywiście zamierzała to zrobić, nie mogła być ciągle słaba i delikatna. Musiała nauczyć zadawać się cios ze strony, z której najmniej będzie on spodziewany.
Chłodno patrzała, jak kobieta wciska jej w dłoń rodzinną pamiątkę. „Dziękuję” się nie pojawiło. Wszak odebrała półwilą własność. Nie zamierzała się jednak awanturować i chętnie pożegnałaby się już z nieznajomą, ale ta niestety brnęła w zaparte. Nie mogła pozwolić dać jej się poniżać – jej burzliwa natura za bardzo dawała jej się po tych wszystkich słowach we znaki.
„Masz rację, to ja jestem prawdziwym klejnotem” cisnęło jej się na usta. Nie mogła jednak tak po prostu wspomnieć i zdradzić od razu, że jest półwilą. Jeśli nieznajoma nie działała sama, złotowłosa stałaby się wówczas łatwym łupem.
– Ach tak? Skoro tak uważasz go za swojego kompana to może lepiej go pilnuj, zanim znów coś ukradnie. – prychnęła w odpowiedzi. Zignorowała resztę jej wypowiedzi. Nie mogła dać jej się podpuścić – dla własnego i reszty półwilej rodziny dobra. – W przeciwnym wypadku może nie trafić na kogoś równie wyrozumiałego co ja. – W końcu prawdą było, że prócz takich pomniejszych złodziei jak ta kobieta, musieli istnieć również ci znacznie gorsi. A gdyby na takiego trafiło, to już nie byłaby grzeczna prośba i na groźbie na pewno by się nie skończyło.
Zmarszczyła pochmurnie czoło na pytanie nieznajomej. Ćwierćwila pomimo że dalej czuła swego rodzaj obawę przed drzemiącą w niej potęgą, bardzo dobrze znała swój rodowód i przeznaczenie. Akceptowała jej, nawet jeśli nie do końca ją zadowalały. Daleko było jej do osoby, która nie znała swojej tożsamości. W całej tej sytuacji ironiczne jednak było to, że ta kobieta nie wiedziała, z kim zadarła i że wystarczył odpowiedni poziom stresu, by wszystko lada moment stanęło w płomieniach lub – co gorsza – nieznajoma bezpowrotnie straciła wolność. Co prawda, Blythe rzadko używała swoich mocy do takich celów, ale jak inaczej mogłaby tę sprawę rozwiązać? Nie była szczególnie obeznana w magii defensywnej ani ofensywnej, w bezpośrednim starciu miałaby nikłe szanse. Póki co jednak starała się nie używać swoich specjalnych zdolności, a już zwłaszcza dlatego że były w publicznym miejscu. Koniec w postaci śnieżki byłby dla niej bowiem, szczerze mówiąc, dość marnym końcem.
– Na twoje nieszczęście doskonale wiem, kim jestem – odparła z wyższością. – Problem jednak tkwi w tym, że to ty nie masz pojęcia, kim jestem. – Choć przez cały czas żyła w skorupie i bała się z niej wyjść, a większość swojego czasu najchętniej spędzałaby we własnym pokoju, nie zamierzała udawać, że była dumna ze swojego pochodzenia. Owszem, czasem stanowiło ono dla niej przeszkodę… Ale gdyby je porzuciła, czułaby się tak, jakby porzucała lata historii i próbowała wymazać z niej swoich czcigodnych przodków. A przecież gdyby nie istnieli, nie byłoby jej teraz tutaj. Nie zamierzała ukrywać tak oczywistej prawdy.
Zmrużyła oczy jak kot, krzyżując ręce pod biustem. Średnio była to postawa godna damy, ale nie zamierzała chować się w kącie, kiedy nie wymagała tego sytuacja. Ta kobieta naruszyła jej dobra osobiste i przestrzeń osobistą – to jest, jeżeli podciągnąć zachowanie gryzonia wyłącznie pod odpowiedzialność właścicielki. A przecież oczywistym było, że zwykłe zwierzę, nie potrafiło więc planować w przeciwieństwie do swojej pani.
– Życzysz sobie może się przekonać? – Uniosła brew nieco wyzywająco, odpowiadając pytaniem na pytanie. Ta czarownica naprawdę podnosiła jej ciśnienie. Była wszak solistką operową – gdyby zaczęła krzyczeć, dźwięk trwałby stanowczo za długo i byłby zbyt głośny, by pozostać tak po prostu niezauważonym, a już zwłaszcza w zamkniętej przestrzeni.
Zacisnęła usta w wąską linię po usłyszeniu wszystkich tych prowokacyjnych słów. Jak ona w ogóle śmiała się do niej tak odzywać? Nie znała jej, mało tego jeszcze nie widziała pełni jej umiejętności. A Angelica przecież nie była taką zwykłą piękną dziewczyną… Choćby nie wiadomo jak usilnie by się przed tym broniła, zdawała sobie sprawę, że jest wyjątkowa. Niewiele było na świecie potomkiń wil, a jeszcze mniej z nich potrafiło warzyć eliksiry i znało się co nieco na medycynie. Większość z nich zwykle tkwiło tylko w operach, teatrach i atelier, ciesząc się powodzeniem wśród zwyczajnych artystów i mecenasów sztuki.
– Nie mów tak do mnie – odpowiedziała sucho. Jej głos automatycznie się obniżył i przybrał ciemniejszą barwę. We wspomnieniach wrócił do niej obraz zmarłego brata, którego chciała pomścić. Jeżeli rzeczywiście zamierzała to zrobić, nie mogła być ciągle słaba i delikatna. Musiała nauczyć zadawać się cios ze strony, z której najmniej będzie on spodziewany.
Chłodno patrzała, jak kobieta wciska jej w dłoń rodzinną pamiątkę. „Dziękuję” się nie pojawiło. Wszak odebrała półwilą własność. Nie zamierzała się jednak awanturować i chętnie pożegnałaby się już z nieznajomą, ale ta niestety brnęła w zaparte. Nie mogła pozwolić dać jej się poniżać – jej burzliwa natura za bardzo dawała jej się po tych wszystkich słowach we znaki.
„Masz rację, to ja jestem prawdziwym klejnotem” cisnęło jej się na usta. Nie mogła jednak tak po prostu wspomnieć i zdradzić od razu, że jest półwilą. Jeśli nieznajoma nie działała sama, złotowłosa stałaby się wówczas łatwym łupem.
– Ach tak? Skoro tak uważasz go za swojego kompana to może lepiej go pilnuj, zanim znów coś ukradnie. – prychnęła w odpowiedzi. Zignorowała resztę jej wypowiedzi. Nie mogła dać jej się podpuścić – dla własnego i reszty półwilej rodziny dobra. – W przeciwnym wypadku może nie trafić na kogoś równie wyrozumiałego co ja. – W końcu prawdą było, że prócz takich pomniejszych złodziei jak ta kobieta, musieli istnieć również ci znacznie gorsi. A gdyby na takiego trafiło, to już nie byłaby grzeczna prośba i na groźbie na pewno by się nie skończyło.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Salon Luster
Szybka odpowiedź