Salon Luster
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Salon luster
Pracownia luster to królestwo Magrit Lupin. Niepozorny szyld, skromna witryna sklepu może nie działa na przechodniów jak magnes, jednak, gdy ktoś decyduje się rzucić okiem w głąb w sklepu, natychmiast nachodzi go ochota, aby wejść do środka. Niezliczona ilość luster różnego typu, porozwieszanych na ścianach i specjalnych przepierzeniach, czy małe zwierciadła umocowane na uczepionych do sufitu mocnych linkach, a także przemyślane zagospodarowanie świateł sprawiają, że przekraczając próg w klienta uderza feeria obrazów, spektakli świateł, w którym to właśnie on staje się aktorem odgrywającym główną rolę. Wydawałoby się, że to nie tak wielka przestrzeń, jednak sklep ciągnie się daleko w głąb, czego wrażenie potęguje mnogość zwierciadeł. Na końcu, po prawej stronie znajduje się lada – tam panuje półmrok, a zaraz za nią można dostrzec zarys wejścia do kantorka, gdzie najczęściej pracuje Magrit. Nad drzwiami wisi niebieski dzwoneczek, zwiastujący przybycie nowego klienta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
Upiorne obrazy, które widziała za migotliwą, utkaną z jasności tarczą, skręcały żołądek w ciasny supeł. Może i nie powinna się już niczemu dziwić, wszak niezwykłości, które ujrzała do tej pory w londyńskim sercu spaczenia, zawstydzały uspokajane niegdyś anomalie oraz stawiane przez nie wyzwania, jednak nawiedzająca salon istota wciąż przesuwała granice makabry, przyprawiając ją o zimne dreszcze i mdłości. Ściągnęła usta w wąską kreskę, do tego zgrzytnęła zębami, gdy odrażające czaszki i szponiaste łapska uparcie napierały na barierę, wprawiając w drżenie nie tylko dzierżoną różdżkę, ale i napięte mięśnie. Czy tarcza wytrzyma? Czy ulegnie pod naporem kolejnych ataków...? Chwile grozy zdawały się rozciągać w nieskończoność. W końcu jednak cienie odstąpiły, na powrót wtapiając się w oblepiającą lustra czerń. Udało jej się, przynajmniej tym razem – mimo to serce wciąż pędziło galopem.
Nie mogła skupić się tylko i wyłącznie na defensywie; ataki nie miały ustać, dopóki nie rozprawią się z zalegającym w salonie złem, to było jasne. Dlatego właśnie podjęła prędką decyzję o wykorzystaniu chwili oddechu na wyprowadzenie kontrofensywy. Łabędź czuwał nad nią, wlewając w serce namiastkę nadziei – że jeszcze wyjdą stąd o własnych siłach, a ciemność zostanie przepędzona. Przywołane światło odbiło się od jednego z luster, a później kolejnego i kolejnego, skutecznie osłabiając napierającą ze wszech stron ciemność; wciąż tu była, czaiła się w kątach i zakamarkach, jednak nie aż tak blisko jak jeszcze chwilę temu. Wtedy też usłyszała to przeraźliwe, ogłuszające wycie; czerpałaby satysfakcję ze sprawionego istocie bólu, gdyby nie dudnienie w czaszce, ucisk w uszach. Jęknęła cicho, nawet nie zdając sobie z tego sprawy i wzmocniła uścisk na swej świecy, próbując zignorować ból poparzonej dłoni.
Dopiero kiedy ryk ucichł, zdołała rozejrzeć się dookoła, sprawdzić, w jakim stanie znajdują się otrzymane od sir Logbottoma artefakty, dostrzec rysujące się na tafli jednego z luster drzwi – próbujące wydostać się zza nich cienie tylko spotęgowały odczuwany niepokój, przez mgnienie zastanawiała się, czy nie powinna spróbować zbić lustra, nim bestie przełamią opór i wyleją do wnętrza salonu, wtedy jednak usłyszała głos Adriany. Czyżby...?
– Ada? – krzyknęła na tyle głośno, na ile była w stanie, robiąc kilka ostrożnych kroków w tamtą stronę. Nagle przejście stanęło otworem, a czające się za nim cienie – karykaturalne, w pewnym stopniu ludzkie – pomknęły w kierunku wciąż spowitych czernią kątów pomieszczenia. – Luminis virtute – powtórzyła z odrazą, celując różdżką w jeden z ciemnych, kryjących stwory obszarów. – Lumos maxima – zaintonowała zaraz później; nie miała pewności, czy wybrane zaklęcie mogło zranić ich przeciwnika, jednak pamiętała, że szczątki rozwiewającej się tarczy podsyciły płomienie świec, może więc i kula jasnego światła mogła wzmocnić ich działanie.
W chwili, w której odnalazła przyjaciółkę wzrokiem, serce podeszło jej do gardła. Wyglądała okropnie, przypominała raczej umęczonego ducha niż znajomą, pewną siebie czarownicę, to jednak musiała być ona; czyja to była krew, jej? I dlaczego żyły miała takie ciemne, takie wyraźne?
– Ada – powtórzyła znowu, prędko doskakując do jej boku. Fakt, że wciąż była niewidzialna – o czym niemalże zapomniała – nie ułatwiał zadania, chciała jednak, by towarzyszka mogła się na niej wesprzeć, gdyby tego potrzebowała. – Cholera. Jestem przy tobie. Już prawie... już prawie to pokonałyśmy – dodała z przekonaniem, chcąc w ten sposób dodać jej, im obu, otuchy. Naprawdę chciała w to wierzyć. – Mamy eliksiry, zaraz się tym zajmiemy, wszystko będzie dobrze.
| tutaj rzut na Luminis virtute, tutaj na Lumos maxima [bylobrzydkobedzieladnie]
Nie mogła skupić się tylko i wyłącznie na defensywie; ataki nie miały ustać, dopóki nie rozprawią się z zalegającym w salonie złem, to było jasne. Dlatego właśnie podjęła prędką decyzję o wykorzystaniu chwili oddechu na wyprowadzenie kontrofensywy. Łabędź czuwał nad nią, wlewając w serce namiastkę nadziei – że jeszcze wyjdą stąd o własnych siłach, a ciemność zostanie przepędzona. Przywołane światło odbiło się od jednego z luster, a później kolejnego i kolejnego, skutecznie osłabiając napierającą ze wszech stron ciemność; wciąż tu była, czaiła się w kątach i zakamarkach, jednak nie aż tak blisko jak jeszcze chwilę temu. Wtedy też usłyszała to przeraźliwe, ogłuszające wycie; czerpałaby satysfakcję ze sprawionego istocie bólu, gdyby nie dudnienie w czaszce, ucisk w uszach. Jęknęła cicho, nawet nie zdając sobie z tego sprawy i wzmocniła uścisk na swej świecy, próbując zignorować ból poparzonej dłoni.
Dopiero kiedy ryk ucichł, zdołała rozejrzeć się dookoła, sprawdzić, w jakim stanie znajdują się otrzymane od sir Logbottoma artefakty, dostrzec rysujące się na tafli jednego z luster drzwi – próbujące wydostać się zza nich cienie tylko spotęgowały odczuwany niepokój, przez mgnienie zastanawiała się, czy nie powinna spróbować zbić lustra, nim bestie przełamią opór i wyleją do wnętrza salonu, wtedy jednak usłyszała głos Adriany. Czyżby...?
– Ada? – krzyknęła na tyle głośno, na ile była w stanie, robiąc kilka ostrożnych kroków w tamtą stronę. Nagle przejście stanęło otworem, a czające się za nim cienie – karykaturalne, w pewnym stopniu ludzkie – pomknęły w kierunku wciąż spowitych czernią kątów pomieszczenia. – Luminis virtute – powtórzyła z odrazą, celując różdżką w jeden z ciemnych, kryjących stwory obszarów. – Lumos maxima – zaintonowała zaraz później; nie miała pewności, czy wybrane zaklęcie mogło zranić ich przeciwnika, jednak pamiętała, że szczątki rozwiewającej się tarczy podsyciły płomienie świec, może więc i kula jasnego światła mogła wzmocnić ich działanie.
W chwili, w której odnalazła przyjaciółkę wzrokiem, serce podeszło jej do gardła. Wyglądała okropnie, przypominała raczej umęczonego ducha niż znajomą, pewną siebie czarownicę, to jednak musiała być ona; czyja to była krew, jej? I dlaczego żyły miała takie ciemne, takie wyraźne?
– Ada – powtórzyła znowu, prędko doskakując do jej boku. Fakt, że wciąż była niewidzialna – o czym niemalże zapomniała – nie ułatwiał zadania, chciała jednak, by towarzyszka mogła się na niej wesprzeć, gdyby tego potrzebowała. – Cholera. Jestem przy tobie. Już prawie... już prawie to pokonałyśmy – dodała z przekonaniem, chcąc w ten sposób dodać jej, im obu, otuchy. Naprawdę chciała w to wierzyć. – Mamy eliksiry, zaraz się tym zajmiemy, wszystko będzie dobrze.
| tutaj rzut na Luminis virtute, tutaj na Lumos maxima [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 21.11.24 17:31, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wzmocnienie magią stępiło koszmar odczuwanego bólu, pozwalało jej łatwiej zebrać myśli i ukierunkować je na tym jednym zadaniu. Świeca. Musiała się dostać do świecy.
Wduszona klamka ustąpiła, drzwi stanęły otworem. Nic jej nie zabiło, nic się na nią nie rzuciło; ciało miała całe, w jednym kawałku, umysł w miarę czysty. Ten mały sukces oddał w jej dłonie okruch utraconego wcześniej poczucia kontroli nad sytuacją, który nie zniknął nawet na widok długiego korytarza skąpanego w nieprzeniknionej czerni. Błękitny blask majaczący na jego końcu wlał w jej duszę nową nadzieję, dodał sił, zupełnie jakby rzuciła na siebie jakąś ulepszoną wersję fortuno. Nie zastanowiła się nad konsekwencjami, nie zastanowiła się nad ryzykiem, nie obliczyła szansy na ponowny, bliski kontakt z cieniami, które mogły tam zalegać. Teraz nie miało to już znaczenia – albo ona, albo one.
Puściła się biegiem, zagryzając zęby aż do bólu szczęki. Poranione nogi odzywały się stępionym bólem przy każdym kroku, ale nie straciła tempa – raz, dwa, raz, dwa, jak w żołnierskim rytmie.
Korytarz wypluł ją nagle, wprost do salonu luster; czerń ustąpiła zarysom posadzki i wszechobecnym lustrom, ustąpiła rozlewającej się powoli jasności. Adda dostrzegła dwie lewitujące świece, a wszechogarniający ból utrudnił jej wyłowienie spod kameleona sylwetki Maeve – w pierwszych sekundach pomyślała, że ją też wciągnęło, że obie przepadły. Bezwiednie opadła na kolana – skrzywiła się, czując kolejne ukłucie bólu – i przysiadła na łydkach, zbyt zmęczona i zbyt obolała by się podnieść. Uniosła powoli głowę, zmęczone, przygaszone spojrzenie wlepiając w szybującego w górze łabędzie; próbowała się nakarmić jego widokiem, ponownie ustawić do pionu, skorzystać z tętniącego w żyłach błogosławieństwa poprzedniego czaru, ale było to trudne. Tak cholernie trudne…
– Maeve – wydusiła z trudem. Głowa opadła jej na ramię, na bok, w stronę z której dochodził znajomy głos. – Pomóż mi ws…
Nie zdążyła nawet dokończyć myśli; ruch był tym razem szybszy niż wola, sama objęła przyjaciółkę za szyję, wspierając się na niej i zbierając w sobie wszystkie siły by wstać. Czuła jak drżą jej nogi. Czuła jak trzęsą się ręce.
– Już prawie – powtórzyła po czarownicy jak echo i rozejrzała się wokół. Jasność obejmowała znaczną powierzchnię salonu, pozostawały jeszcze kąty pełne kotłującej się ciemności. Adda drżącą dłonią wycelowała w najdalszy kąt pomieszczenia.
– Fulgentio – szepnęła, wyobrażając sobie jasny kolor właściwy patronusom; kolor światła. Po chwili skierowała rękę w przeciwległy kąt. – Fulgentio – powtórzyła manewr, karmiąc moc tym samym wyobrażeniem.
|fulgentio x2, oba udane (44+36-10=70/50) i (56+36-10=82/50)
Wduszona klamka ustąpiła, drzwi stanęły otworem. Nic jej nie zabiło, nic się na nią nie rzuciło; ciało miała całe, w jednym kawałku, umysł w miarę czysty. Ten mały sukces oddał w jej dłonie okruch utraconego wcześniej poczucia kontroli nad sytuacją, który nie zniknął nawet na widok długiego korytarza skąpanego w nieprzeniknionej czerni. Błękitny blask majaczący na jego końcu wlał w jej duszę nową nadzieję, dodał sił, zupełnie jakby rzuciła na siebie jakąś ulepszoną wersję fortuno. Nie zastanowiła się nad konsekwencjami, nie zastanowiła się nad ryzykiem, nie obliczyła szansy na ponowny, bliski kontakt z cieniami, które mogły tam zalegać. Teraz nie miało to już znaczenia – albo ona, albo one.
Puściła się biegiem, zagryzając zęby aż do bólu szczęki. Poranione nogi odzywały się stępionym bólem przy każdym kroku, ale nie straciła tempa – raz, dwa, raz, dwa, jak w żołnierskim rytmie.
Korytarz wypluł ją nagle, wprost do salonu luster; czerń ustąpiła zarysom posadzki i wszechobecnym lustrom, ustąpiła rozlewającej się powoli jasności. Adda dostrzegła dwie lewitujące świece, a wszechogarniający ból utrudnił jej wyłowienie spod kameleona sylwetki Maeve – w pierwszych sekundach pomyślała, że ją też wciągnęło, że obie przepadły. Bezwiednie opadła na kolana – skrzywiła się, czując kolejne ukłucie bólu – i przysiadła na łydkach, zbyt zmęczona i zbyt obolała by się podnieść. Uniosła powoli głowę, zmęczone, przygaszone spojrzenie wlepiając w szybującego w górze łabędzie; próbowała się nakarmić jego widokiem, ponownie ustawić do pionu, skorzystać z tętniącego w żyłach błogosławieństwa poprzedniego czaru, ale było to trudne. Tak cholernie trudne…
– Maeve – wydusiła z trudem. Głowa opadła jej na ramię, na bok, w stronę z której dochodził znajomy głos. – Pomóż mi ws…
Nie zdążyła nawet dokończyć myśli; ruch był tym razem szybszy niż wola, sama objęła przyjaciółkę za szyję, wspierając się na niej i zbierając w sobie wszystkie siły by wstać. Czuła jak drżą jej nogi. Czuła jak trzęsą się ręce.
– Już prawie – powtórzyła po czarownicy jak echo i rozejrzała się wokół. Jasność obejmowała znaczną powierzchnię salonu, pozostawały jeszcze kąty pełne kotłującej się ciemności. Adda drżącą dłonią wycelowała w najdalszy kąt pomieszczenia.
– Fulgentio – szepnęła, wyobrażając sobie jasny kolor właściwy patronusom; kolor światła. Po chwili skierowała rękę w przeciwległy kąt. – Fulgentio – powtórzyła manewr, karmiąc moc tym samym wyobrażeniem.
|fulgentio x2, oba udane (44+36-10=70/50) i (56+36-10=82/50)
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Czułyście, że walka dobiegała końca – rozpalone przez was światło zajmowało coraz więcej przestrzeni salonu, karmione białą magią pęczniało, wypierając z niego ciemność. Jego wnętrze drżało, posadzka zdawała się wibrować; na powierzchniach otaczających was luster pojawiało się coraz więcej zniekształcających obrazy pęknięć. Już nie były jednolitą kurtyną czerni; rozchodzące się plamy jasności przywracały je do poprzedniej formy, sprawiając, że w niektórych byłyście już w stanie dostrzec swoje odbicie. Świece wypaliły się niemal w całości – zaledwie centymetr wosku dzielił je od zupełnego się rozpłynięcia – ale wam też nie pozostało już wiele sił. Ogarniało was narastające zmęczenie, pulsująca w żyłach magia słabła; zwłaszcza Adriana czuła, że każde kolejne zaklęcie kosztowało ją coraz więcej. Wyczerpany organizm protestował – gdy opadła na kolana, z jej nosa popłynęła strużka krwi. Dodający hartu ducha czar pomagał w skupieniu myśli, ale był to efekt krótkotrwały – Tonks miała świadomość, że odgrodzony adrenaliną i magią ból lada moment ją dogoni. A bitwa nie była jeszcze wygrana.
Przywołany przez Maeve promień światła pomknął w jeden z pochłoniętych mrokiem kątów pomieszczenia. W pierwszym rozbłysku czarownica widziała, jak trzy pełzające na czworakach istoty pierzchają z niego na boki – poruszały się po ścianach i suficie niczym karykaturalne pająki, choć było w nich jednocześnie coś niepokojąco ludzkiego. W tym samym momencie wypełniające przestrzeń głosy podniosły się, a Maeve była w stanie wyczuć ich gniew; sprawiał wrażenie namacalnego, bliskiego; prawie, jakby należał do niej samej. Oprócz niego czuła też desperację i wiedziała, że zrodzone z cienia istoty – podobnie jak Zakonniczki – walczyły ostatkami sił. Wyczarowana kula światła rozbłysnęła na środku salonu, po czym powędrowała w stronę pęczniejącej, błękitnej magii – i rozżarzyła się jeszcze jaśniej. Wnętrze pomieszczenia sprawiało teraz wrażenie utkanego z czystego światła, tak jasnego, że trudno było dostrzec cokolwiek poza nim; było niczym wyspa na morzu ciemności, którą jeszcze bardziej rozrzedziły dwa rzucone przez Adrianę zaklęcia. Tonks z trudem dźwignęła się na nogi, opierając się o Maeve ciężko; krew wciąż skapywała jej z dłoni i nóg, a gdy się podniosła, poczuła kolejne, przypominające skurcz ukłucie bólu w podbrzuszu – przytępione mocą działającego fortuno. Sięgnięcie po magię wymagało olbrzymich pokładów silnej woli, ale Zakonniczka zdołała rozświetlić najpierw jeden, a później drugi kąt pomieszczenia; fluorescencyjne światło wypłoszyło z niego cieniste stwory. Wydawało się, że nie miały już gdzie się schować; że za sekundy jasność wypełni szczelnie całą przestrzeń salonu – ale właśnie wtedy cienie postanowiły zaatakować po raz ostatni.
Pozbawione kryjówki, wyłoniły się z mroku niemal jednocześnie. Dwa z nich zeskoczyły z sufitu, na cel biorąc sobie trzymającą świecę Maeve. Czarownica usłyszała złowrogie, głośne syczenie, po czym długie, czarne, kościste łapska otoczyły jej szyję, ciągnąć ją do tyłu, próbując ją przewrócić – razem z płonącą błękitem świecą. Z góry sfrunął też świetlisty łabędź, który dopadł jedną z bestii, zanim zdołałaby sięgnąć Maeve; białe skrzydła rozłożyły się szeroko, powstrzymując mrok w połowie drogi, po czym zarówno patronus, jak i cień, zaczęły wirować w powietrzu, walcząc ze sobą. Trzecia istota wylądowała na podłodze, a ta zdawała się ją parzyć; miała nieforemną, pozbawioną włosów czaszkę i puste oczodoły, które również skierowały się w stronę Maeve. W akcie desperacji wyciągnęła długie ramiona, a Zakonniczka poczuła, jak ostre szpony wbijają się w jej łydki. Dwie kolejne kreatury wylądowały kawałek dalej, ignorując Adrianę – zamiast tego rzucając się w stronę lewitującej, uniesionej zaklęciem Maeve świecy. Jedna koścista dłoń ją trąciła, a ta zachwiała się niebezpieczne; druga wyskoczyła w jej kierunku, gotowa spłonąć w jej ogniu – ale chcąc jednocześnie ją zgasić.
Czas na odpis mija 22 listopada o godz. 20:00. Możecie w tej turze napisać dowolną (rozsądną) ilość postów i wykonać maksymalnie trzy akcje. Jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego, dawajcie znać.
Działające zaklęcia:
Kameleon (Maeve) - ST dostrzeżenia 48 (tu rzut)
Bombino (Adrien) - permanentnie (do czasu cofnięcia skutków transmutacji)
Porta creare
Fortuno (Adriana) - 1/3 tury
Energia magiczna:
Maeve - 24/50
Adriana - 15/50
Żywotność:
Maeve - 190/195 (5 - poparzenia)
Adriana -146/216 (-15) 166/216 (-10) (30 - poparzenia; 20 - psychiczne, 20 - cięte)
Przywołany przez Maeve promień światła pomknął w jeden z pochłoniętych mrokiem kątów pomieszczenia. W pierwszym rozbłysku czarownica widziała, jak trzy pełzające na czworakach istoty pierzchają z niego na boki – poruszały się po ścianach i suficie niczym karykaturalne pająki, choć było w nich jednocześnie coś niepokojąco ludzkiego. W tym samym momencie wypełniające przestrzeń głosy podniosły się, a Maeve była w stanie wyczuć ich gniew; sprawiał wrażenie namacalnego, bliskiego; prawie, jakby należał do niej samej. Oprócz niego czuła też desperację i wiedziała, że zrodzone z cienia istoty – podobnie jak Zakonniczki – walczyły ostatkami sił. Wyczarowana kula światła rozbłysnęła na środku salonu, po czym powędrowała w stronę pęczniejącej, błękitnej magii – i rozżarzyła się jeszcze jaśniej. Wnętrze pomieszczenia sprawiało teraz wrażenie utkanego z czystego światła, tak jasnego, że trudno było dostrzec cokolwiek poza nim; było niczym wyspa na morzu ciemności, którą jeszcze bardziej rozrzedziły dwa rzucone przez Adrianę zaklęcia. Tonks z trudem dźwignęła się na nogi, opierając się o Maeve ciężko; krew wciąż skapywała jej z dłoni i nóg, a gdy się podniosła, poczuła kolejne, przypominające skurcz ukłucie bólu w podbrzuszu – przytępione mocą działającego fortuno. Sięgnięcie po magię wymagało olbrzymich pokładów silnej woli, ale Zakonniczka zdołała rozświetlić najpierw jeden, a później drugi kąt pomieszczenia; fluorescencyjne światło wypłoszyło z niego cieniste stwory. Wydawało się, że nie miały już gdzie się schować; że za sekundy jasność wypełni szczelnie całą przestrzeń salonu – ale właśnie wtedy cienie postanowiły zaatakować po raz ostatni.
Pozbawione kryjówki, wyłoniły się z mroku niemal jednocześnie. Dwa z nich zeskoczyły z sufitu, na cel biorąc sobie trzymającą świecę Maeve. Czarownica usłyszała złowrogie, głośne syczenie, po czym długie, czarne, kościste łapska otoczyły jej szyję, ciągnąć ją do tyłu, próbując ją przewrócić – razem z płonącą błękitem świecą. Z góry sfrunął też świetlisty łabędź, który dopadł jedną z bestii, zanim zdołałaby sięgnąć Maeve; białe skrzydła rozłożyły się szeroko, powstrzymując mrok w połowie drogi, po czym zarówno patronus, jak i cień, zaczęły wirować w powietrzu, walcząc ze sobą. Trzecia istota wylądowała na podłodze, a ta zdawała się ją parzyć; miała nieforemną, pozbawioną włosów czaszkę i puste oczodoły, które również skierowały się w stronę Maeve. W akcie desperacji wyciągnęła długie ramiona, a Zakonniczka poczuła, jak ostre szpony wbijają się w jej łydki. Dwie kolejne kreatury wylądowały kawałek dalej, ignorując Adrianę – zamiast tego rzucając się w stronę lewitującej, uniesionej zaklęciem Maeve świecy. Jedna koścista dłoń ją trąciła, a ta zachwiała się niebezpieczne; druga wyskoczyła w jej kierunku, gotowa spłonąć w jej ogniu – ale chcąc jednocześnie ją zgasić.
Działające zaklęcia:
Kameleon (Maeve) - ST dostrzeżenia 48 (tu rzut)
Bombino (Adrien) - permanentnie (do czasu cofnięcia skutków transmutacji)
Porta creare
Fortuno (Adriana) - 1/3 tury
Energia magiczna:
Maeve - 24/50
Adriana - 15/50
Żywotność:
Maeve - 190/195 (5 - poparzenia)
Adriana -
Salon drżał w posadach, ciemność cofała się ze szklanych powierzchni luster jak rozwiana wiatrem mgła. W jednym z nich spostrzegła swoje odbicie; strzaskane, zniekształcone, ale wyraźnie ukazujące jej rozmiar odniesionych obrażeń, jak i cieknącą z nosa krew. Adda otarła ją wierzchem dłoni osłoniętej rękawem, ale nie przyniosło to pożądanego efektu; materiał też zdążył już nasiąknać krwią, zabrudzić się. Czuła, jak rozmazana smuga czerwieni zastyga na jej twarzy, a pod nosem ścieżkę wytycza nowy krwotok, ale w tej chwili nie miała ani czasu ani pomysłu na poprawę własnego stanu. Świece się wypalały – widziała, jak migotliwy płomień spływa w dół, ku podstawie – ale to jeszcze nie był koniec. Nie tak naprawdę.
Podejrzewała, że mrok obejmujący to miejsce może podjąć jeszcze jedną, desperacką próbę unieszkodliwienia tej potężnej magii, ale nie spodziewała się, że karykaturalnych cieni, mrocznych, powykręcanych istot, które kojarzyły jej się tym z inferiusami, pojawi się aż tyle. W duchu podziękowała Maeve za wcześniejsze przywołanie patronusa; łabędź z miejsca zajął się jedną z kreatur, odciążył je. Pozostawały jeszcze co najmniej cztery kolejne, a czas nagle skurczył się do paru istotnych sekund.
– Accio świeca! – rzuciła szybko, pewnie, w stronę lewitującego artefaktu. Nie mogła pozwolić by bestia do niej dopadła, nie mogła pozwolić by roztaczający jasność płomień został ugaszony. Czar miał zapewnić szybkość ruchu, której jej już brakowało, ból w ciele narastał; nie zdołałaby rzucić się po świecę na czas. Mimo wszystko, udało jej się zrobić chwiejne dwa kroki do przodu, by zminimalizować ryzyko przechwycenia świecy przez jakąś inną zjawę, inny cień. Spróbowała ją otoczyć dłonią, osłonić płomień, by ten nie zgasł nawet mimo nagłego ruchu.
– Protego! – Zitan znów się rozgrzał, z końca różdżki sypnęło bladymi iskrami. Cholera. – Protego – powtórzyła nieco słabiej, ciszej; ból zaczynał ją doganiać i brać ciało w rozżarzone szpony, utrudniał skupienie. Co jej pozostało?... Ledwo stała na nogach, czuła jak kręci jej się w głowie.
Troskliwie otoczyła świecę dłońmi i przyciągnęła ją do siebie, modląc się w duchu by dopaliła się do końca zanim będzie za późno.
Powieki opadły; ciężkie, jakby wykute z ołowiu, myśli rozwiały się pod wpływem kolejnej fali dreszczy. “To nasza jedyna szansa”, głos Harolda Longbottoma rozbrzmiał odległym echem wśród wspomnień, “nie zmarnujmy jej”.
Odwróciła się po skosie, chroniąc artefakt własnym ciałem.
|accio udane (87+36-10=113/35), protego nieudane x2 (42+5-10=40/55), (14+8-10=12/55)
Podejrzewała, że mrok obejmujący to miejsce może podjąć jeszcze jedną, desperacką próbę unieszkodliwienia tej potężnej magii, ale nie spodziewała się, że karykaturalnych cieni, mrocznych, powykręcanych istot, które kojarzyły jej się tym z inferiusami, pojawi się aż tyle. W duchu podziękowała Maeve za wcześniejsze przywołanie patronusa; łabędź z miejsca zajął się jedną z kreatur, odciążył je. Pozostawały jeszcze co najmniej cztery kolejne, a czas nagle skurczył się do paru istotnych sekund.
– Accio świeca! – rzuciła szybko, pewnie, w stronę lewitującego artefaktu. Nie mogła pozwolić by bestia do niej dopadła, nie mogła pozwolić by roztaczający jasność płomień został ugaszony. Czar miał zapewnić szybkość ruchu, której jej już brakowało, ból w ciele narastał; nie zdołałaby rzucić się po świecę na czas. Mimo wszystko, udało jej się zrobić chwiejne dwa kroki do przodu, by zminimalizować ryzyko przechwycenia świecy przez jakąś inną zjawę, inny cień. Spróbowała ją otoczyć dłonią, osłonić płomień, by ten nie zgasł nawet mimo nagłego ruchu.
– Protego! – Zitan znów się rozgrzał, z końca różdżki sypnęło bladymi iskrami. Cholera. – Protego – powtórzyła nieco słabiej, ciszej; ból zaczynał ją doganiać i brać ciało w rozżarzone szpony, utrudniał skupienie. Co jej pozostało?... Ledwo stała na nogach, czuła jak kręci jej się w głowie.
Troskliwie otoczyła świecę dłońmi i przyciągnęła ją do siebie, modląc się w duchu by dopaliła się do końca zanim będzie za późno.
Powieki opadły; ciężkie, jakby wykute z ołowiu, myśli rozwiały się pod wpływem kolejnej fali dreszczy. “To nasza jedyna szansa”, głos Harolda Longbottoma rozbrzmiał odległym echem wśród wspomnień, “nie zmarnujmy jej”.
Odwróciła się po skosie, chroniąc artefakt własnym ciałem.
|accio udane (87+36-10=113/35), protego nieudane x2 (42+5-10=40/55), (14+8-10=12/55)
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Miała cichą, naiwną nadzieję, że najgorsze już za nimi. Świece wciąż płonęły, Adriana – choć ranna, wyraźnie osłabiona – zdołała wydostać się z pułapki lustra, a przyzwana przez nie wspólnie jasność wyraźnie zdominowała wnętrze salonu. Jednak plugastwo nie miało poddać się bez walki do samego końca.
Z topniejących mroków wychynęły karykaturalne cienie, więcej niż czarownica mogłaby się tego spodziewać. Nie zdążyła odpowiednio zareagować; nagle coś złapało ją za szyję z zamiarem przewrócenia do tyłu, na co sapnęła cicho i wytrzeszczyła oczy. Odruchowo sięgnęła dłońmi ku obcemu ramieniu, prędko jednak dotarło do niej, że to bez sensu, że siła fizyczna zda się na nic, że pomóc mogła jej tylko magia.
– Lancea – warknęła, dokładając wszelkich starań, by wykonać prawidłowy ruch różdżką, a także wycelować nią w stojącego za jej plecami stwora. I oby świetlista włócznia zajęła go na tyle, by osłabił uścisk, nie zdołał sięgnąć dopalającej się świecy.
Nie próbowała nawet tłumić wyrywającego się z piersi krzyku, gdy kolejny makabryczny stwór zaatakował z dołu, rozorał szponami łydki. Ból niemalże ją oślepił, miała ochotę kopać, wyrywać się i gryźć, lecz przecież nie była tu sama, musiała pamiętać o przyjaciółce, o drugim z artefaktów – nieopatrznie zostawionym kilka kroków dalej.
Jeśli zawiodą, nic już nie będzie miało znaczenia. Wszystkie dotychczasowe poświęcenia pójdą na marne.
– Lancea – wycedziła przez zaciśnięte zęby, tym razem celując w drugiego z napastników, tego, który czaił się przy nogach. Jednocześnie wzmocniła chwyt na swej świecy, próbując zignorować pulsujące od nacisku pęcherze. Nie mogła jej wypuścić, za nic w świecie.
Musiały wytrzymać, jeszcze chwilę. Aż coraz silniejsze, emanujące dobrem światło nie zwycięży.
– Protego Maxima! – zaintonowała niemalże od razu, mając nadzieję, że tarcza osłoni nie tylko ją, ale i drugą czarownicę; zatrzyma, albo chociaż spowolni stawiającą zacięty opór siłę.
Z topniejących mroków wychynęły karykaturalne cienie, więcej niż czarownica mogłaby się tego spodziewać. Nie zdążyła odpowiednio zareagować; nagle coś złapało ją za szyję z zamiarem przewrócenia do tyłu, na co sapnęła cicho i wytrzeszczyła oczy. Odruchowo sięgnęła dłońmi ku obcemu ramieniu, prędko jednak dotarło do niej, że to bez sensu, że siła fizyczna zda się na nic, że pomóc mogła jej tylko magia.
– Lancea – warknęła, dokładając wszelkich starań, by wykonać prawidłowy ruch różdżką, a także wycelować nią w stojącego za jej plecami stwora. I oby świetlista włócznia zajęła go na tyle, by osłabił uścisk, nie zdołał sięgnąć dopalającej się świecy.
Nie próbowała nawet tłumić wyrywającego się z piersi krzyku, gdy kolejny makabryczny stwór zaatakował z dołu, rozorał szponami łydki. Ból niemalże ją oślepił, miała ochotę kopać, wyrywać się i gryźć, lecz przecież nie była tu sama, musiała pamiętać o przyjaciółce, o drugim z artefaktów – nieopatrznie zostawionym kilka kroków dalej.
Jeśli zawiodą, nic już nie będzie miało znaczenia. Wszystkie dotychczasowe poświęcenia pójdą na marne.
– Lancea – wycedziła przez zaciśnięte zęby, tym razem celując w drugiego z napastników, tego, który czaił się przy nogach. Jednocześnie wzmocniła chwyt na swej świecy, próbując zignorować pulsujące od nacisku pęcherze. Nie mogła jej wypuścić, za nic w świecie.
Musiały wytrzymać, jeszcze chwilę. Aż coraz silniejsze, emanujące dobrem światło nie zwycięży.
– Protego Maxima! – zaintonowała niemalże od razu, mając nadzieję, że tarcza osłoni nie tylko ją, ale i drugą czarownicę; zatrzyma, albo chociaż spowolni stawiającą zacięty opór siłę.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k100' : 12
--------------------------------
#3 'k100' : 43
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k100' : 12
--------------------------------
#3 'k100' : 43
Salon Luster
Szybka odpowiedź