Salon luster
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
— W teorii... wybór posiadamy zawsze. W praktyce jednak... czasem cóż to jest za wybór?— skwitował zgodnie ze swoją filozoficzną myślą. Jej wyraz twarzy, będący odpowiedzią na jego podejście zmusił go do tego by delikatniej i uważniej rozkładać karty własnych przekonań i myśli. Jeśli potrzebował jej do czegoś — postąpiłby lekkomyślnie, nie kryjąc się ze swoim zdaniem, w większości spraw. Ale zaciekawiona połknęła haczyk. Uśmiechnął się więc, licząc, że ta złota rybka da się schwytać do akwarium; przynajmniej na chwilę, na jakiś czas. Niech spełni jego trzy życzenia, a ofiaruje jej wolność.
— Nie musi Pani — odpowiedział od razu, zbliżając się do niej. Patrzył prosto w jej intensywnie niebieskie tęczówki, próbując doszukać się w nich grama prawdy, szczerości wobec jej zachowania, a jednocześnie obietnicy, że nic się nie zmieni i wszystko zostanie wedle ich ustaleń.
— Obiecuję, że opowiem więcej, jeśli... zaintrygowanie okaże się na tyle duże, iż poprzednio wspomniany wybór faktycznie okaże się jedynym z możliwych. Nie mógłbym podzielić się tym z kimś z kim nie łączą mnie ścisłe... stosunki zawodowe — dodał ciszej w ramach konspiracyjnego szeptu, pozostając poważnym, choć cień kapryśnego uśmiechu błądził po jego twarzy. — Naprawdę liczę, że się Pani zdecyduje. Ta współpraca może zrodzić naprawdę interesujące i bogate plony — dodał jeszcze pewien ich wspólnego sukcesu, by w końcu oderwać od niej wzrok i skinął głową na znak pożegnania i podziękowania za to, co w niedalekiej przyszłości przyjdzie mu odebrać.
— Będę czekał na nią z niecierpliwością .
Nie kłamał. Wiedział, że będzie oczekiwał prezentu dla swojej przyszłej żony, wiedział, że będzie oczekiwał spotkania z Magrid i jej samej we własnym mieszkaniu. Wiązała się z odpowiedzią na jego propozycję, z możliwością rozwoju jego talentu, a może przekleństwa, umiejętnością kontrolowania go. Głęboko wierzył, że jego plan się powiedzie, a dziewczyna porwie się na coś tak abstrakcyjnego pod patronatem jakże nudnego ministerstwa. Bardzo bogatego ministerstwa. — Pani Lupin .
Pożegnał ją ostatecznie, pozostawiając swoje przenikliwe i zdradzieckie tęczówki wbite prosto w nią, nim nie odwrócił się, zostawiając za sobą znak zapytania zawieszony tuż nad jej głową.
Grasz czy nie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Lepszy wybór, który coś zmieni, nawet jeśli na gorsze, niż bezruch i bezwładne zapadanie się w marazmie - odpowiadam, równie filozoficznie, lekko wzruszając ramionami. Przecież ma rację. Nie warto stać w miejscu, a właśnie w tym z pewnością okazałoby się odrzucenie przeze mnie owej propozycji. Posyłam mu uśmiech, tym samym dając się schwytać. Pragnę usłyszeć więcej, ale mój rozmówca nie kwapi się do rozwinięcia tematu, pozostawiając mnie w pewnego rodzaju zawieszeniu, niewiedzy, jakby zakładając mi na ręce kajdany, od tego momentu wbrew mojej woli ciągnące mnie właśnie w jego stronę. Przecież jedynie on znalazł się w posiadaniu klucza, czyż nie? - Potrafi Pan zaintrygować. Gotowa byłabym powiedzieć, że umieram z ciekawości. - Po raz kolejny tego dnia przygryzam w zastanowieniu wargę i przymykam oczy. - Jednak niczego nie mogę Panu obiecać. Jest pan tego świadom. - To jakby tylko mało ważny szept. Pragnę zostawić sobie otwartą furtkę, nawet jeśli już teraz wiem, że przekroczenie pewnej granicy, wkroczenie do Tajemniczego Ogrodu, raczej nie doprowadzi do tego, że odwrócę się na pięcie. I ucieknę. Nie. Za dużo zostało już powiedziane.
- Obiecuję wysłać ją jak najszybciej. Jak tylko uda mi się dokończyć pracę. Do widzenia, Panie Mulciber. - Dźwięk niebieskiego dzwoneczkach na powrót rozbrzmiewa w uszach, roznosząc się po całym pomieszczeniu, jakby odbijając się od setki zwierciadeł i dochodząc do mnie w specyficznym dysonansie. Melodia wyjęta z utworów Debussy. Jeszcze dłuższy moment wpatruję się w drzwi, dłonią bezwiednie wygładzając leżący pergamin, który chwilę wcześniej złożyłam na pół.
Uśmiecham się. Tym razem już w pełni szczerze, do samej siebie.
Gram.
Dzień jak każdy inny. Klienci wchodzili i wychodzili z Salonu Luster. Magrit nie wiedziała, w co ma włożyć ręce. Czasami się zastanawiała, czy ludzie naprawdę chcą coś kupić, czy tylko zadają serię głupich pytań, na które nie miała ochoty dzisiaj odpowiadać. To zdecydowanie nie był dobry dzień. Wszystko od samego rana działo się nie po jej myśli. Usłyszała głośny huk, boleśnie raniący jej uszy. W stopy uderzyły kawałki szkła, a gdy uniosła wzrok, zobaczyła, że ktoś rzucił piłką w witrynę sklepu. Załamała ręce. Kiedy wybiegła z Salonu Luster, na ulicy zobaczyła tylko Alice Elliott, która zszokowana wpatrywała się w szybę.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy! :love:
Pokątna wyglądała tak, jak zazwyczaj. Alice na pierwszy rzut oka nie potrafiła wypatrzeć zbyt wielu różnic, może poza tym, że czarodziejów byli mniej niż latem i wydawali się bardziej spięci. Ale może tylko jej się przywidziało? Nie była nawet pewna, czy to z powodu niedawnych dekretów (o których słyszała w ministerstwie, mimo że sama nieczęsto się tutaj zapuszczała), czy może, bardziej prozaicznie, z powodu pogody, która w ostatnich tygodniach nie rozpieszczała. Gdy wszędzie było mokro i zimno, Alice jeszcze bardziej doceniała ciepłe i suche wnętrze samochodu. Szkoda tylko, że nie dało się nim wjechać wszędzie; na Pokątną na przykład się nie dało i Alice, zostawiwszy pojazd w pobliżu Dziurawego Kotła, resztę drogi pokonywała pieszo, przesuwając się uliczką w dół i wsuwając zziębnięte dłonie do kieszeni mugolskiej kurtki.
Zmierzała do magicznej cukierni; w ostatnim liście obiecała paru swoim nowojorskim krewnym i znajomym, że na święta przyśle im jakieś upominki i słodycze z magicznej Anglii, takie, których nie było w Ameryce, więc teraz błąkała się po sklepikach i kupowała różne drobiazgi kojarzące jej się z tym miejscem.
W którymś momencie minęła ją gromadka nieco umorusanych i śmiejących się głośno dzieciaków, które najwyraźniej zdobyły gdzieś niemożliwie sfatygowaną mugolską piłkę i chaotycznie kopały ją uliczką lub podawały ją do siebie rękami, omijając nielicznych przechodniów. Widząc je, Alice przypomniała sobie z nostalgią własne dzieciństwo i podobne zabawy na uliczkach Nowego Jorku. Och, jak lubiła wracać myślami do tych wszystkich wspomnień, choć jednocześnie żałowała, że dla niej ten czas minął bezpowrotnie. Co jednak nie znaczyło, że się ustatkowała i była stateczną kobietą, bo do tego sporo jej jeszcze brakowało.
Miała nawet ochotę powiedzieć coś do dzieci, pokazać im, jak powinny kopać piłkę (bo wyraźnie radziły sobie z tym nieporadnie, jakby nie miały zbyt wielkiej styczności z mugolskimi zabawami), kiedy nagle jeden chłopiec posłał ją prosto w szybę wystawową najbliższego sklepu.
Alice usłyszała głośny huk, a potem brzdęk pękającego szkła. Na szybie powstała pajęczyna pęknięć, zaś pośrodku ziała dziura, przez którą wpadła piłka. Przestraszone dzieci rozbiegły się, najwyraźniej w obawie przed konsekwencjami swojej zabawy. Żadne nie próbowało odzyskać piłki, która wpadła do sklepu, niszcząc szybę.
A tymczasem Elliott pozostała na ulicy, zwracając wzrok w stronę właśnie otwierających się drzwi naruszonego przybytku...
- Do stu tysięcy beczek zjełczałego eliksiru! - Tak wiele przekleństw cisnęło jej się na usta, a jednak wyrzuciła z siebie jedno z tych nie przyprawiających postronnego słuchacza o gęsią skórkę. Właśnie poprawiała coś w jednej ze znajdujących się blisko wejścia szafek, dlatego odłamki szkła boleśnie zraniły jej stopy. Syknęła pod nosem, przewracając oczami. Kierowana złością i coraz szybciej krążącą w żyłach adrenaliną, niewiele myśląc rzuciła się w stronę wyjścia, w ten sposób sprawiając, że coraz więcej szkła wbijało się jej w stopy. Ból pulsował na razie niewyraźnie, przyćmiony uczuciem wściekłości i rozdzierającej jej wnętrze bezsilności.
- Co to ma znaczyć?!?!?! - krzyknęła na całą Pokątną, gdy wyszła za próg,, a huk drzwi odbijających się od wewnętrznej ściany sklepu, spowodowany mocnym szarpnięciem przy ich otwieraniu, jeszcze wzmocnił cały efekt, sprawiając, że resztka ostrych krawędzi pozostałego w witrynie szkła osunęła się na ziemię, wypadając zarówno na zewnątrz salonu, jak i jeszcze pokaźniej okraszając drobinami szkła podłogę wnętrza. Magrit załamała ręce, szukając wzrokiem winowajcy. - Alice Elliott? - Osłupiała stanęła w miejscu, choć już przymierzała się do tego, żeby pogrozić palcem jakiemuś nieznośnemu dzieciakowi. Przypuszczała, że to własnie z pozoru niewinne zabawy doprowadziły jej salon do tak opłakanego stanu. Sama nie przedstawiała sobą lepszego widoku. Szatę miała poszarpaną, nie tylko na krawędziach, ale i wyżej przy udach i brzuchu, gdyż większe odłamki zdołały dosięgnąć także i tych części ciała. Twarz zaczerwieniona - rumieniec ominął chyba jedynie zmarszczone w złości czoło. Włosy rozczochrane, każde pasmo sterczało w niemal inną stronę.- Ty? Ty?! Chyba nie powiesz...?! Co Ty tu robisz, Alice?! - Bezwiednie ujęła się pod boki, patrząc na nią z niedowierzaniem i niemym pytaniem, czającym się w pociemniałych od złości błękitnych tęczówkach.
Ale teraz nie uciekła. W końcu jej sumienie było czyste, nie ona zniszczyła sklepową szybę. Zresztą i tak zanim zdążyła się oddalić, usłyszała stek przekleństw, a zaraz potem drzwi przybytku otwarły się na oścież i pojawiła się w nich młoda, ciemnowłosa kobieta, niewiele starsza od samej Elliott.
Choć nie widziała jej od kilku lat, rozpoznała ją.
- Magrit? – zapytała; widziała że i kobieta ją rozpoznała, obie przez chwilę wpatrywały się w siebie, zapewne zaskoczone spotkaniem w tak nietypowych okolicznościach. Alice nie wiedziała przecież o tym, że dawna znajoma z Hogwartu prowadziła własny sklep na ulicy Pokątnej.
- To jakieś dzieciaki. Widziałam, jak kopnęły piłkę w kierunku szyby – wyjaśniła, zerkając w bok; uliczka była na tyle opustoszała, że mogły jeszcze zauważyć oddalające się sylwetki dwójki biegnących na samym końcu chłopców, którzy po chwili zniknęli im z oczu.
A Alice znowu zwróciła wzrok na kobietę. Nie wyglądała najlepiej, szatę miała potarganą i Elliott miała nadzieję, że nie została poraniona odłamkami szkła.
- A co ty tutaj robisz? To twój sklep? – zapytała; było to prawdopodobne sądząc po tej emocjonalnej reakcji, zwykła klientka nie okazałaby takiego wzburzenia. – Może pomogę ci to ogarnąć? – zaproponowała po chwili namysłu. Mimo że to nie ona była sprawczynią zajścia, poczuła się w obowiązku pomóc dawnej znajomej uporządkować sklep i naprawić szkody. Może nawet uda im się porozmawiać, gdy już Magrit ochłonie? – Czy w środku można używać czarów? – W końcu nawet tak roztrzepana i niefrasobliwa osoba jak Alice pamiętała o dekrecie.
- To już drugi raz w przeciągu paru ostatnich miesięcy... Latem było najgorzej, taki harmider na ulicy, wszędzie mnóstwo dzieci... - powiedziała, jakby tłumacząc się ze swojej wcześniejszej reakcji. Równocześnie zreflektowała się i zbliżyła do kobiety z wyciągniętymi ramionami. Bez ostrzeżenia zamknęła ją w swoich objęciach i mocno przycisnęła do siebie. - Alice, kochana Alice! Nie zdawałam sobie sprawy, że wróciłaś z Ameryki... Czemu się nie odzywałaś?
Tym razem uśmiechnęła się już w pełni szczerze.
- Tak, otworzyłam go jakiś czas temu... To moja duma! - Odetchnęła głęboko, posyłając jej uważne spojrzenie. Nie bardzo wiedziała, czy wypadało jej przystać na tę propozycję. Może po prostu powinna skorzystać ze swojego dwukierunkowego lusterka i poprosić Bobby'ego o pomoc. Choć może nie powinna go martwić. Przecież nie tak dawno temu obmywał jej rany spowodowane przez rozbite szkło i wygrzebywał jego drobiny z ran. - Naprawdę byłabyś tak dobra? Nie chcę Cię zatrzymywać, pewnie masz jakieś swoje sprawy... - Gestem jednak już zapraszała ją do środka. Załamała ręce widząc harmider jaki zapanował w jej ukochanym salonie. Wszędzie było pełno szkła, niektóre odłamki szyby uderzyły w lustra znajdujące się najbliżej wejścia, także powodując ich zniszczenie.
- Na szczęście tak.
- Może przydałyby się jakieś zaklęcia nietłukące na szyby, skoro to już nie pierwszy raz? – zaproponowała. – Lub specjalnie wzmocnione okna, mugole posiadają mnóstwo sposobów, żeby ulepszać szkło, by jak najtrudniej było je naruszyć. – Alice była na bieżąco z wieloma mugolskimi nowinkami, nadal spędzała w ich świecie więcej czasu niż w tym magicznym. – Wróciłam już jakiś czas temu, ale straciłam kontakt z prawie wszystkimi dawnymi znajomymi, każdy ma już swoje życie i swoje sprawy... I nawet nie wiedziałam, że tutaj pracujesz, wtedy już dawno bym do ciebie przyszła.
Odwzajemniła ciepły uścisk kobiety, uśmiechając się do niej szeroko, zadowolona, że mogły się zobaczyć i porozmawiać.
Razem z Magrit weszła do sklepu, rozglądając się po wnętrzu z ciekawością.
- Naprawdę niezwykłe miejsce! – rzekła z podziwem. Nawet z potrzaskaną szybą sklep prezentował się interesująco, pełen różnej wielkości i kształtów luster, i coraz bardziej żałowała, że nie widziała go wcześniej. – Te lustra są magiczne? Posiadają różne właściwości?
Przez chwilę krążyła po wnętrzu, by na końcu zatrzymać się w pobliżu warstwy szkła zaścielającej podłogę w pobliżu okna.
- Nigdzie mi się nie spieszy, mam dużo czasu – powiedziała. Była po pracy, wałęsała się dla przyjemności, miała zamiar kupić jeszcze słodycze, ale nic się nie stanie, jak pojawi się w sklepie trochę później. – Może ja naprawię szybę, a ty lustra? Nie chcę ich uszkodzić, a ty z pewnością najlepiej się na nich znasz.
Przez chwilę grzebała po kieszeniach, by upewnić się, czy w ogóle zabrała różdżkę. Często zdarzało jej się ją zostawiać w samochodowym schowku i zapominała jej zabrać, ale dziś na szczęście znalazła ją w kieszeni swoich spodni i wyjęła ją, celując w szybę i mamrocząc formułkę zaklęcia. Były w pomieszczeniu, więc miała nadzieję, że nikt nie wpadnie z zamiarem zapuszkowania ich obu. To już dopiero byłaby paranoja ministerstwa!
- Nie ukrywam, że byłabym bardzo wdzięczna. To tak miło z twojej strony! - Zaprosiła ją gestem do środka. Przekroczyła próg zaraz po niej, zarumieniła się lekko... - Zazwyczaj wnętrze robi o wiele lepsze wrażenie, uwierz mi... Światło tańczy w odbiciach setek luster, niektóre z nich delikatnie huśtają się na boki, rozsyłając wokół kolorowe blaski. Byłam z siebie tak dumna, gdy wreszcie udało mi się otworzyć mój wymarzony salon!
Zakasała rękawy, nie zwracając uwagi na małe ranki, które wciąż dawały o sobie znać - nieco piekły ją stopy i kostki, po których spływały niewielkie strużki krwi. Była jednak na tyle przyzwyczajona do tego uczucia i samego widoku poranionej skóry - ostatnimi czasy takie sytuacje przydarzały jej się zdecydowanie za często! - że nic sobie nie robiła z drażniących kostki igiełek bólu,
- Musisz mi w takim razie koniecznie opowiedzieć o tych mugolskich szybach! Choć pewnie jakieś odpowiednie ochronne zaklęcie sprawdziłoby się w tym przypadku wyśmienicie! Dlaczego dotąd o tym nie pomyślałam! - wykrzyknęła, posyłając w jej stronę kolejny uśmiech. Rozpromieniła się, ból głowy odszedł jak ręką odjął. Teraz mogła zmierzyć koleżankę uważnym spojrzeniem, z góry na dól. Wiedziała, że nie zostanie źle zrozumiana - przecież nie widziały się przez wieki! Miała prawo uważnie przyjrzeć się zmianom, jakie zaszły w Alice. Ona z pewnością czyniła właśnie to samo.
- Cieszę się, że ci się podoba! To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Lustra od zawsze odgrywały ogromnie ważną rolę w moim życiu... I tak, większość z nich posiada jakieś specjalne właściwości, inne są proste, wbrew pozorom i one sprzedają się całkiem dobrze. Jeśli chodzi o te magiczne... Rzadko brakuje mi pomysłów, co chwilę jakiś wpada mi do głowy! - Obserwowała jak Alice krąży po pomieszczeniu, przyglądając się wszystkiemu z zainteresowaniem. Magrit pękłaby z dumy widząc jej spojrzenie, gdyby tylko salo rzeczywiście prezentował się w tej chwili nienagannie. - Masz rację, w takim razie ty zabierz się za witrynę, a ja zajmę się lustrami.
Uniosła różdżkę i zaczęła mruczeć pod nosem odpowiednie formuły, sprawiając, że kawałki zwierciadeł zaczęły unosić się w powietrzu i składać w całość. Wiedziała jednak, że część z nich jest już tak naprawdę bezużyteczna. Ich upadek na ziemię równocześnie pozbawiał je magicznej mocy. Teraz była w stanie jedynie doprowadzić je do pozornego porządku, łącząc ze sobą pojedyncze kawałki.
Czy naprawdę czekały ją miliony lat nieszczęścia? Tak by można było przypuszczać, patrząc na tę ilość szkła. Może był to naprawdę złowrogi znak?
Wzruszyła lekko ramionami, dochodząc do wniosku, że nie jest to najwłaściwsza pora, aby przejmować się podobnymi sprawami. Razem z Alice wzięły się do roboty i skończyły wszystko sprzątać w przeciągu niespełna godziny.
| Zt x2
Pierwsze spotkanie badawcze
Pchnął drzwi lekko, niemalże wślizgując się do środka jak włamywacz, nie klient. Lekki dzwoneczek i tak zabrzęczał, informując właścicielkę, że ma gościa. Ale musiała się go spodziewać, w końcu zaprosił wszystkich do tego niezwykłego miejsca nie tylko po to, by podziwiali dzieła Magrit, lecz aby ustalili plan działania trwających badań. Miał w głowie koncepcję, ale nie posiadał wystarczającej wiedzy z tych wszystkich dziedzin. Dlatego właśnie potrzebował ich — tych niezwykłych kobiet, które od dawna lub niedawna tkwiły w jego życiu. Zdolnych bestii, których talentu nie potrafił zlekceważyć, a ich wiedza była dla niego bezcenna.
Spotkanie z Constance w wieży astrologicznej okazało się owocne. Jej wiedza i pomysły rozjaśniły mu pogląd na pewne sprawy, skierowała jego myślenie na inny tor. Zrodziło to w głowie kilka pomysłów. Po powrocie do domu odgrzebał większość swoich notatek, wracał pamięcią do wizji, które miały dla niego znaczenie, a później szukał odpowiedzi w konstelacjach gwiazd i planet w celu odnalezienia jakiejś prawidłowości. Darcy była mu potrzebna do tego, by wyciągnąć z jego umysłu to, co zdążyło ulecieć w eter. Grzebanie w jego głowie było dla niego sporym ryzykiem, ale w końcu przywykł do niego i wiedział, że bez tego nie osiągną sukcesu. Największą niepewnością była Cassandra. Wciąż nie wiedział, czy się zjawi. Zdawał sobie sprawę, że to wszystko było dla niej niezwykle trudne, a wizje były dla niej ostatnim, czego chciała doświadczać. Ale czy nie zamierzał jej w tym pomóc? Przeprowadzić ją przez to? Nie był zdolny do okazywania słabości, dobroci(chyba) i choć obecność Vablatsky nie stanowiła warunku pomyślnego zakończenia badań, była istotna. Dla badań. Dla niego — w jakiś dziwny, pokrętny sposób.
Zostawił za sobą uchylone drzwi i skierował się w stronę kontuaru. Ułożył na nim starą teczkę wypełniona świstkami pergaminów, przez niego zakreślonych. A później oparł się o ściankę pośladkami, splótł ręce na piersi i czekał, starając się nie patrzeć na lustra, bo odbiciach mógłby zobaczyć swoje odbicie. Tak bardzo niepodobne do tego, za kogo się uważał.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
— Wysłałam Ci swoje wnioski pocztą. Doszły?
To nie będzie łatwe, ale nam się uda
Odpaliła papierosa, bo nagle wszystko było ciężkie: kończyny, głowa, szyja, kark, myśli, życie, a przede wszystkim badania. Po pierwsze nie znała dokładnego składu grupy badawczej, którą prowadził Ramsey, ale już słyszała, że kilka osób nie może pochwalić się czystą grupą krwi. Nie podobało jej się to. Wolałaby zająć się swoją częścią, a czytać raporty innych. Czy przebywając w pomieszczeniu z mugolakami, można było się zarazić? Papieros nie smakował, a większość czasu dusiła się niż delektowała gęstym dymem. Powinna poprosić Emery o kilka lekcji jak się zaciągać, ale z drugiej strony, czyż stres nie lepiej było zapijać winem?
Cały dzień chodziła z kąta w kąt, nie potrafiąc się uspokoić przed spotkaniem badawczym. Nie mogła spać, nie mogła jeść. Znów chodziła blada, a czerwona szminka tylko to podkreślała. Zjawiła się na Ulicy Pokątnej o czasie. Krytycznie spojrzała na Salon Luster. Och, doprawdy, to tu? Niepozorny szyld i skromna wystawa nie zachęcała ją do postawienia stopy wewnątrz. Jeszcze raz spojrzała na list od Ramseya. Adres się zgadzał, niestety. Weszła do środka, a biel sukni odbijała się w lustrach.
- Witam - powiedziała krótko, spoglądając na Ramseya. Dlaczego bała się ponownego spotkania? Zobaczywszy Darcy uśmiechnęła się szeroko - Och, kochana, dobrze cię widzieć - czyżby to była jedyna przyjazna twarz? - Potrzebuję kawy - tu spojrzała na Ramseya, bo skoro pracowali już ze sobą dość długo, to na pewno wiedział, że bez kubka czarnego napoju nie skupi się na żadnych badaniach. Może dlatego ostatnim razem prawie zasnęła mu na ramieniu?
so much love, the more they bury
Co nie znaczyło, że już od razu wychyliła nos ze swojego kantorka. Nieco porządkując najświętszą dla niej przestrzeń, bo właśnie tutaj pochylała się nad kolejnymi produkowanymi z misternym skupieniem zwierciadłami, tutaj wpadała na pomysły nowych zaklęć i nie rzadko wypróbowywała nowe eliksiry, prowadziła w głowie głębokie rozważania nad czekającym ją spotkaniem i samymi badaniami. Wiedziała, że to wcale nie będzie łatwe. I nie dlatego, że nie wierzyła we własne możliwości, wręcz przeciwnie zdawała sobie sprawę, że temu zadaniu poświęci się całym sercem, ale przede wszystkim ze względu na osoby, z którymi miała pracować. Rosier. Lestrange. Szalchcianki, myślała, z pewnego rodzaju przekąsem, bo przecież ona sama nic sobie nie robiła z czystości krwi. Sam Mulciber niewątpliwie posiadał nieco szlachetniejsze geny. Spodziewała się jednak przepełnionych wyższością spojrzeń, podniesionego tonu, jakby kierowane słowa miały dotrzeć do uszu służby, a nie kogoś równego sobie. Przez lata Magrit zgromadziła w sobie tyle dumy, że nawet przed samą sobą nie była w stanie ukryć, że zapewne chwilami bardzo trudno będzie jej ugryźć się w język. Może nieco za bardzo się przejmowała, może nieco przesadzała i nie nastawiać się na najgorsze. Czas pokaże.
- Witam, miło Państwa widzieć – powiedziała, gdy po wzięciu głębokiego oddechu i policzeniu w myślach do pięciu, przykleiła do twarzy przyjazny uśmiech i wynurzyła się zza zasłony, kryjącej za sobą wejścia do kantorka. Stanęła tuż za ladą, trzymając w dłoni filiżankę ciepłej, parującej kawy. - Ktoś zamawiał kawę? - rzuciła, nieco przekornie, dumnie unosząc głowę, przemycając do tonu swego głosu nutkę pozornego rozbawienia. Zmierzyła wszystkim wzrokiem. Najpierw prześlizgnęła się nim po sylwetce Mulcibera, który na ten moment wydawał jej się najbardziej przyjaźnie nastawioną do niej osobą przebywającą w salonie. Posłała lekki ukłon w stronę kobiet, nie jednak w przejawie służalczym, ale w wyrazie dobrych manier. Nie czuła się w żaden sposób wyróżniana możliwością współpracy z osobami pozornie postawionymi wyżej - przecież jedynie w hierarchii czystości krwi. A czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Dla niej żadne. - Mleko? Cukier?
Nie. Nie czuła się wyróżniona. Bo doskonale znała swoją wartość i wkład, jaki wnosi swoją obecnością w całe badania. To właśnie ona znała lustra od podszewki.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Magrit Lupin dnia 25.07.16 10:54, w całości zmieniany 2 razy
— Lady Lestrange — przywitał ją z opóźnieniem. O ile, gdy byli na osobności mógł mówić i zwracać się do niej jak mu się podobało, włącznie ze znienawidzonym przez nią Connie. Nie mogła go nauczyć niczego, w końcu wszystko umiał. Jego zachowanie wynikało w tym przypadku z arogancji i złośliwości, nie niewiedzy. Tak tym razem byli w towarzystwie, a on potrafił okazać jej należyty szacunek, podobnie jak Darcy,
Wraz z nadejściem Magrit pojawiła się ulga. Usta miał zakryte dłonią, kiedy weszła do środka z kawą. Miał obawy, co do tego spotkania, ale na razie wszystko układało się samo. Spoglądał na Panią Lupin, zastanawiając się czy dużo ją to kosztuje, czy o prostu wrodzona uprzejmość jej to podyktowała. Miała o wiele więcej dystansu i zrozumienia niż on sam, więc jeszcze przez chwilę pozostał cicho. Spojrzał w stronę drzwi, wiedząc już, że Cassandra się nie zjawi.
— Drogie panie — odezwał się w końcu cicho. — Nie chciałbym przeciągać i zabierać Wam zbyt dużo cennego czasu. Każdy wróżbita w inny sposób reaguje na aktywność swojego wewnętrznego oka. — Postanowił pominąć kwestię jak jemu się to objawia, uznając to za nieznaczące. — Ale to nie bierze się znikąd. Wszystko jest zapisane w gwiazdach, to chyba jasne. Problematyczne jest odczytanie tego we właściwy sposób, szczególnie, że ta wiedza jest wciąż mocno ograniczona. — Oparł się ramieniem o blat, wspierając w ten sposób ciężar swojego ciała i kontynuował:— Ułożenie planet wpływa na to, co się widzi i jak się widzi. Numerologiczne rozpisanie wszystkich konstelacji nie ma sensu — przynajmniej teraz tak sądzę, ale rozpisałem kilka najistotniejszych układów. Daje to jakiś powtarzający się schemat. Lady Lestrange — podkreślił, pomijając kwestię ich spotkania w wieży astrologów — ma jednak dość ciekawe spostrzeżenia. — Tym samym wskazał Constance ręką i ruchem dłoni i zachęcił ją do wypowiedzenia wniosków, od których doszła, licząc na to, że nie zacznie od tego, że astrologia jest beznadziejna.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
— Witaj, Constance. Liczyłam na to, że uda nam się spotkać jeszcze przed Sabatem.
Liczyła jeszcze zanim wyniknęło kilka nieprzewidzianych spraw po drodze, które zajęły jej czas aż do Sylwestra i teraz, które bardzo powoli rozwiązywała już w styczniu, oczekując, że do końca miesiąca, żadne z tych rzeczy nie będzie jej zajmować już głowy. Chociaż oczywiście, było to niemożliwe. Cele musiała jednak stawiać sobie wysoko, żeby osiągnąć chociaż część z nich. Dalej nie odzywała się już wiele. Zajęłaby jakieś miejsce, ale nikt nie przygotował im żadnych siedzisk. Mulciber, jako największy dżentelmen, znajdował chociaż oparcie w kontuarze lady. Reszta dam musiała się zadowolić staniem pomiędzy lustrami. Mogły prężyć się jak struny, żeby możliwie jak najlepiej wtopić się w otoczenie wyeksponowanych wokół nich zwierciadeł. Rosier mimochodem z wolna, niepośpiesznie i nie wyróżniając się tym zbytnio, objęła spojrzeniem większą część pomieszczenia, szukając być może jakiejś przestrzeni przygotowanej do poprowadzenia tego spotkania. Zamiast tego napotkała wzrokiem kolejną osobę. Kobieta zaproponowała im wszystkim kawę, którą, jak mniemała Darcy, mieli spożywać również na stojąco. Dlatego z wyraźnym zdecydowaniem podziękowała za ten wyraz grzeczności.
Skupiła się na dalszej części spotkania, w której Mulciber zdradzał im swoje spostrzeżenia, a chwilę później o to samo prosił lady Lestrange. Zawiesiła na niej wzrok, przez chwilę zastanawiając się czy to spotkanie było naprawdę konieczne. Zdawało się, jakby te kwestie Ramsey i Constance zdążyli już ze sobą ustalić, dzieląc się ze sobą swoimi przełomami w badaniach. To, czym zajmowała się Darcy, nijak miało się do tematu, jaki został poruszony. Czuła jakby straciła cenną godzinę ze swojego życia na sam dotarcie do tego prymitywnego sklepiku, a teraz traciła kolejne minuty.