Salon Luster
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Salon luster
Pracownia luster to królestwo Magrit Lupin. Niepozorny szyld, skromna witryna sklepu może nie działa na przechodniów jak magnes, jednak, gdy ktoś decyduje się rzucić okiem w głąb w sklepu, natychmiast nachodzi go ochota, aby wejść do środka. Niezliczona ilość luster różnego typu, porozwieszanych na ścianach i specjalnych przepierzeniach, czy małe zwierciadła umocowane na uczepionych do sufitu mocnych linkach, a także przemyślane zagospodarowanie świateł sprawiają, że przekraczając próg w klienta uderza feeria obrazów, spektakli świateł, w którym to właśnie on staje się aktorem odgrywającym główną rolę. Wydawałoby się, że to nie tak wielka przestrzeń, jednak sklep ciągnie się daleko w głąb, czego wrażenie potęguje mnogość zwierciadeł. Na końcu, po prawej stronie znajduje się lada – tam panuje półmrok, a zaraz za nią można dostrzec zarys wejścia do kantorka, gdzie najczęściej pracuje Magrit. Nad drzwiami wisi niebieski dzwoneczek, zwiastujący przybycie nowego klienta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:25, w całości zmieniany 1 raz
Parsknęła, dusząc naprawdę soczyste przekleństwo, nim zdołało jej splunąć na tę piękniutką buzię. Dzieweczka z wyższych sfer. Dama. Jasna cholera, taka dama, która boi się własnego cienia i już grozi koneksjami. Ciekawe co by było, jakby jej dała w twarz, albo napadła – faktycznie napadła, bo akurat ten mały incydent z niuchaczem z pewnością w żaden sposób nie przypominał rabunku. Był ledwie przypadkiem. Odpowiadała za zwierzę, owszem, ale ono należało do tych mniej posłusznych, dzikich i łasych na psikusy, więc należało się spodziewać pewnych wybryków. Ale nie! Te były przecież nie do wybaczenia. Blondyna robiła więc szopkę.
– Bądź i angielską księżniczką, nie robi to na mnie wrażenia. Nic nie zrobiłam. Ale to ty najwyraźniej na siłę szukasz wrogów. Szkoda, wyimaginowane lęki tylko ci utrudnią życie, lady – oświadczyła, słodząc jej na koniec z najwyższą powagą. Dało się jednak wyczuć dozę bardzo konkretnej ironii. – Świat nie zawsze będzie postępował tak, jak sobie tego życzysz. Ale to nawet lepiej. Przygody i trudności uczą życia. Ciebie czeka jeszcze wiele nauki, złotowłosa – rzuciła swą portową mądrością. Wiedziała, że damulka niespecjalnie się tym przejmie. Pewnie znów potraktuje to jak wstrętny atak na nią. Czy nim był? Raczej przestrogą, wskazówką spisaną tylko trochę złośliwym atramentem. Powinna jednak wziąć sobie do serca. Wojna obydwie ściskała w swych ramionach. Która z nich miała większe szanse, by przetrwać? No właśnie. – Kobiet przestraszyła się kobiety – zacmokała z uśmiechem. – Powinno mi to imponować. A tobie dać tylko do myślenia. Ja nie mam złych zamiarów, sama je wykreowałaś - stwierdziła, wznosząc lekko ramiona. Z tego spotkania raczej nie będzie rozkwitającej w szczęściu letniego słońca znajomości. Ich twarze w okolicznych zwierciadłach straszyły grymasami.
Przysłuchała się temu ostrzeżeniu, które miało być suche, groźne i sprowadzić wstrętną złodziejkę Philippę do parteru. Prawie się zatrzęsła. Niuchacz nawet nie drgnął, tuląc się do swojej pani. Co prawda już mu było brak nagród i skarbów wszelkiego rodzaju, ale mógł się spodziewać, że jak wrócą do domu, Moss wynagrodzi mu przykre doświadczenie z pięknotką. Zderzenie silnej, szorstkiej kobiecości z panieneczką w falbankach wydawało się jej naprawdę interesującym doświadczeniem. Aż dziwne, że lustra wciąż nie pękły pod naporem emocji. Nie siliła się zareagować na to inaczej niż wyraźnym, zadowolonym uśmiechem. Potulność nie pasowała do Philippy. Już na pewno nie w tym starciu.
W nosie miała to, kim jest jasnowłosa, skąd pochodzi i jak bardzo królewska krew w niej płynie. Wila czy nie – zapewne nie zrobiłoby to na niej żadnego wrażenia. Widziała w niej tylko wypielęgnowane dziewczątko – kompletnie nieprzygotowane do prawdziwego życia. Bunt był jak kaprys, coś nie szło po jej myśli, ale to wcale nie oznaka faktycznej odwagi i mocy. Rozpatrywała ten aspekt w nieco innych kategoriach, brakowało przesłanek, brakowało czegoś, co mogłoby Fils zaimponować. Nie miała już czego szukać w tym towarzystwie. – Niespecjalnie ci wyszło bycie wyrozumiałą, ale niech będzie, że doceniłam twoje starania. Nie ukradł. Podziwiał. Docenił piękno miliona galeonów z twojej bladziutkiej szyjki, księżniczko. A ty nim gardzisz. Ty się go boisz. Ciekawe kogo bardziej – jego czy mnie? Dobrze się zastanów. – Uśmiechnęła się finalnie i cofnęła na dwa kroki. – Uważaj na siebie – dodała na koniec i odeszła. Nie mieli tutaj już czego szukać. Niech dziewczyna zostanie sama ze swoimi myślami. Moss miała o wiele lepsze rzeczy do roboty od edukowania nieuświadomionych trzpiotek.
zt
– Bądź i angielską księżniczką, nie robi to na mnie wrażenia. Nic nie zrobiłam. Ale to ty najwyraźniej na siłę szukasz wrogów. Szkoda, wyimaginowane lęki tylko ci utrudnią życie, lady – oświadczyła, słodząc jej na koniec z najwyższą powagą. Dało się jednak wyczuć dozę bardzo konkretnej ironii. – Świat nie zawsze będzie postępował tak, jak sobie tego życzysz. Ale to nawet lepiej. Przygody i trudności uczą życia. Ciebie czeka jeszcze wiele nauki, złotowłosa – rzuciła swą portową mądrością. Wiedziała, że damulka niespecjalnie się tym przejmie. Pewnie znów potraktuje to jak wstrętny atak na nią. Czy nim był? Raczej przestrogą, wskazówką spisaną tylko trochę złośliwym atramentem. Powinna jednak wziąć sobie do serca. Wojna obydwie ściskała w swych ramionach. Która z nich miała większe szanse, by przetrwać? No właśnie. – Kobiet przestraszyła się kobiety – zacmokała z uśmiechem. – Powinno mi to imponować. A tobie dać tylko do myślenia. Ja nie mam złych zamiarów, sama je wykreowałaś - stwierdziła, wznosząc lekko ramiona. Z tego spotkania raczej nie będzie rozkwitającej w szczęściu letniego słońca znajomości. Ich twarze w okolicznych zwierciadłach straszyły grymasami.
Przysłuchała się temu ostrzeżeniu, które miało być suche, groźne i sprowadzić wstrętną złodziejkę Philippę do parteru. Prawie się zatrzęsła. Niuchacz nawet nie drgnął, tuląc się do swojej pani. Co prawda już mu było brak nagród i skarbów wszelkiego rodzaju, ale mógł się spodziewać, że jak wrócą do domu, Moss wynagrodzi mu przykre doświadczenie z pięknotką. Zderzenie silnej, szorstkiej kobiecości z panieneczką w falbankach wydawało się jej naprawdę interesującym doświadczeniem. Aż dziwne, że lustra wciąż nie pękły pod naporem emocji. Nie siliła się zareagować na to inaczej niż wyraźnym, zadowolonym uśmiechem. Potulność nie pasowała do Philippy. Już na pewno nie w tym starciu.
W nosie miała to, kim jest jasnowłosa, skąd pochodzi i jak bardzo królewska krew w niej płynie. Wila czy nie – zapewne nie zrobiłoby to na niej żadnego wrażenia. Widziała w niej tylko wypielęgnowane dziewczątko – kompletnie nieprzygotowane do prawdziwego życia. Bunt był jak kaprys, coś nie szło po jej myśli, ale to wcale nie oznaka faktycznej odwagi i mocy. Rozpatrywała ten aspekt w nieco innych kategoriach, brakowało przesłanek, brakowało czegoś, co mogłoby Fils zaimponować. Nie miała już czego szukać w tym towarzystwie. – Niespecjalnie ci wyszło bycie wyrozumiałą, ale niech będzie, że doceniłam twoje starania. Nie ukradł. Podziwiał. Docenił piękno miliona galeonów z twojej bladziutkiej szyjki, księżniczko. A ty nim gardzisz. Ty się go boisz. Ciekawe kogo bardziej – jego czy mnie? Dobrze się zastanów. – Uśmiechnęła się finalnie i cofnęła na dwa kroki. – Uważaj na siebie – dodała na koniec i odeszła. Nie mieli tutaj już czego szukać. Niech dziewczyna zostanie sama ze swoimi myślami. Moss miała o wiele lepsze rzeczy do roboty od edukowania nieuświadomionych trzpiotek.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Powinna była czuć się w tym momencie poniżona, wyszydzana i obrażona. Nieznajoma w końcu dobitnie wyraźnie pokazała, jak nią pogardzała i za jak słabą ją uważała. Gdyby rzecz była tak prosta jak w jej chłopskim umyśle, być może Angelica przyznałaby jej rację. Ale tak nie było. Zamiast tego nie pozostało jej nic innego jak odczuwanie najzwyczajniejszej odrazy do kogoś, kto najwyraźniej nie wiedział, co i do kogo mówił. Kobieta przecież nie mogła być ślepa – Blythe posiadała oszałamiającą urodę, ciężko było ją przeoczyć. Do tego cały ten jej ognisty temperament… Albo nieznajoma była tak naiwna, żeby myśleć, że złotowłosa naprawdę ma tylko słodką buzię do dyspozycji albo próbowała zatrzeć największe oczywistości.
– Nie nazywaj mnie w ten sposób – odparła chłodno na jej żałosne słowa. Nie chodziło tu jednak o termin „księżniczka”, a o nazwanie jej lady. Mimo że odebrała stosowne lekcje etykiety, by takową imitować, nie mogła używać tego terminu. Nie należała wszak do arystokracji. – Jeżeli ktoś ma tu coś do nauczenia się to ty. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie zaczepiam obcych czarownic, a już zwłaszcza nie używając w tym celu swojego pupila. – Wydęła usta w pobłażliwym uśmiechu. Miała teraz czystą arogancję wymalowaną na twarzy, ale nawet tego nie zauważyła. Nieznajoma mogła i mówić prawdę, ale co z tego? Mleko się rozlało, zamiast obronić się z klasą, wolała zaczynać walkę, w której nie miałaby największej szansy… A przynajmniej nie w skromnej opinii Angelici, której drobnemu grymasowi ulegało zwykle większość osób.
Zmrużyła oczy, lustrując ją bacznie spojrzeniem. Jak ona w ogóle śmiała mówić do niej w ten sposób? To wprost przechodziło najśmielsze oczekiwania. Ćwierćwila zawsze do wszystkich starała się zwracać z szacunkiem: dbała o każde pojedyncze słowo, starała się utrzymywać stały tembr głosu, nie przyspieszać, a w dodatku nie nadmiernie gestykulować… Jej rozmówczyni jednak ani trochę nie przejmowała się doborem słów i tym, że okazywała brak respektu drugiej osobie. Złotowłosa miała aż ochotę potrzeć skronie od tego okropnego zachowania.
Nie obchodziło jej to, co o niej myśli nieznajoma. Mogła nawet wziąć ją za dziedziczkę któregoś z czcigodnych szlachetnych rodów albo wybitnie dobrze ubraną kurtyzanę – do każdego powinno się mieć pewien szacunek, bez względu na to, czy był to książę, czy żebrak. Ona jednak zdawała się nie podzielać podobnego systemu wartości i sama ciągle szukała zwady. Może nawet jej pragnęła.
– Nie każdy kocha gryzonie – odparła wymijająco, wywracając oczami. Co jej było do tego, czego Angelica się bała? Ach, no tak. Pewnie napawała się cudzym cierpieniem. Jak widać, prócz proszenia się o kłopoty, miała jeszcze inną godną pożałowania rozrywkę. Cała się zagotowała. Ta tutaj przypominała jej buntowników, którzy skrzywdzili jej brata. Jak można było być takim potworem?! – Nie boję się ciebie. – Słowa wypowiedziane przez nią były ciche, ale odważne. Nie zdążyły dolecieć już do kobiety, która z nią zadarła, bo zniknęła za rogiem.
Przez dłuższą chwilę śledziła ją wzrokiem w milczeniu, mrużąc oczy, aż zobaczyła, jak problematyczna nieznajoma wychodzi. Westchnęła bezgłośnie. Co to w ogóle było? Zmarszczyła brwi, kręcąc nieznacznie głową.
Postanowiła jak najszybciej zakupić lustro, po które się tu udała i wrócić do domu. Za dużo tego na dziś. Nawet jeśli byłoby to uzasadnione, prawie kogoś skrzywdziła. Nieważne, czy to arystokrata, sklepikarz czy podrzędny złodziej… Wiedziała, co by się stało, gdyby się w porę nie opanowała. Otuliła się ciaśniej szalem i podeszła do lady, aby nie przedłużać już więcej swojej wizyty tutaj i złożyć zamówienie.
[z/t]
– Nie nazywaj mnie w ten sposób – odparła chłodno na jej żałosne słowa. Nie chodziło tu jednak o termin „księżniczka”, a o nazwanie jej lady. Mimo że odebrała stosowne lekcje etykiety, by takową imitować, nie mogła używać tego terminu. Nie należała wszak do arystokracji. – Jeżeli ktoś ma tu coś do nauczenia się to ty. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie zaczepiam obcych czarownic, a już zwłaszcza nie używając w tym celu swojego pupila. – Wydęła usta w pobłażliwym uśmiechu. Miała teraz czystą arogancję wymalowaną na twarzy, ale nawet tego nie zauważyła. Nieznajoma mogła i mówić prawdę, ale co z tego? Mleko się rozlało, zamiast obronić się z klasą, wolała zaczynać walkę, w której nie miałaby największej szansy… A przynajmniej nie w skromnej opinii Angelici, której drobnemu grymasowi ulegało zwykle większość osób.
Zmrużyła oczy, lustrując ją bacznie spojrzeniem. Jak ona w ogóle śmiała mówić do niej w ten sposób? To wprost przechodziło najśmielsze oczekiwania. Ćwierćwila zawsze do wszystkich starała się zwracać z szacunkiem: dbała o każde pojedyncze słowo, starała się utrzymywać stały tembr głosu, nie przyspieszać, a w dodatku nie nadmiernie gestykulować… Jej rozmówczyni jednak ani trochę nie przejmowała się doborem słów i tym, że okazywała brak respektu drugiej osobie. Złotowłosa miała aż ochotę potrzeć skronie od tego okropnego zachowania.
Nie obchodziło jej to, co o niej myśli nieznajoma. Mogła nawet wziąć ją za dziedziczkę któregoś z czcigodnych szlachetnych rodów albo wybitnie dobrze ubraną kurtyzanę – do każdego powinno się mieć pewien szacunek, bez względu na to, czy był to książę, czy żebrak. Ona jednak zdawała się nie podzielać podobnego systemu wartości i sama ciągle szukała zwady. Może nawet jej pragnęła.
– Nie każdy kocha gryzonie – odparła wymijająco, wywracając oczami. Co jej było do tego, czego Angelica się bała? Ach, no tak. Pewnie napawała się cudzym cierpieniem. Jak widać, prócz proszenia się o kłopoty, miała jeszcze inną godną pożałowania rozrywkę. Cała się zagotowała. Ta tutaj przypominała jej buntowników, którzy skrzywdzili jej brata. Jak można było być takim potworem?! – Nie boję się ciebie. – Słowa wypowiedziane przez nią były ciche, ale odważne. Nie zdążyły dolecieć już do kobiety, która z nią zadarła, bo zniknęła za rogiem.
Przez dłuższą chwilę śledziła ją wzrokiem w milczeniu, mrużąc oczy, aż zobaczyła, jak problematyczna nieznajoma wychodzi. Westchnęła bezgłośnie. Co to w ogóle było? Zmarszczyła brwi, kręcąc nieznacznie głową.
Postanowiła jak najszybciej zakupić lustro, po które się tu udała i wrócić do domu. Za dużo tego na dziś. Nawet jeśli byłoby to uzasadnione, prawie kogoś skrzywdziła. Nieważne, czy to arystokrata, sklepikarz czy podrzędny złodziej… Wiedziała, co by się stało, gdyby się w porę nie opanowała. Otuliła się ciaśniej szalem i podeszła do lady, aby nie przedłużać już więcej swojej wizyty tutaj i złożyć zamówienie.
[z/t]
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Noc Duchów
Odkąd zapoznała się z zawartością teczki, salon luster trafił na ścieżkę jej codziennego obchodu po mieście. Układ trasy zmieniał się w zależności od prowadzonych spraw i potrzeb, część drogi pokonywała w ludzkiej postaci – przy okazji zbierając plotki i zmyślnie wyciągnięte od mieszkańców strzępy informacji – część pod postacią czarnego kota. Salon należał do ścieżki kota; obserwowała budynek z różnych punktów, by mieć jak najlepszy obraz tego jak ciasno kordon oplata salon, co ile zmieniają się warty i jak bardzo właściwie strażnicy wrażliwi są na bliskość gapiów. Widywała już namiętnych służbistów, którzy sięgali po Esposas za złamanie zasady pięciu metrów, ale byli także tacy, których łatwo można było zagadać, łatwo wciągnąć w niezobowiązująca rozmowę o niczym, rozproszyć i wykorzystać nieuwagę. Kogo Montague umieścił na straży? Podejrzewała, że selekcją policjantów zajął się osobiście, nie rozchodziło się w końcu o obstawę podrzędnego sklepiku z bibelotami, a o miejsce w którym zalęgła się ciemna magia nad którą – według raportu Justine – wróg uczył się panować.
Na miejsce spotkania dotarła kwadrans przed umówioną porą, pod kocią postacią; niezauważona i nie niepokojona przez nikogo. Zręcznie ominęła każdy patrol – ich ścieżki znała już na pamięć, podobnie jak ulubione miejsca na przystanki – a w zaułkach uznawanych za niebezpieczne wybierała drogę po dachach. Razem z Maeve umówiły się w ślepej uliczce nieopodal salonu, to tam miały się spotkać i rozpocząć powierzoną przez ministra misję.
Gdy znalazła się na miejscu, przeznaczyła jeszcze parę minut na zbadanie terenu, upewnienie się, że zaułek jest pusty i bezpiecznie będzie się w nim zmienić. Skupiła się na informacjach przekazywanych przez wibrysy: każde drgnienie powietrza w najbliższym otoczeniu czy ruch wiatru powinien zostać przez nie odebrany i zanalizowany przez kocie ciało, a nawykłe do pracy w ciemnościach oczy były jej kolejną przewagą – jeśli ktokolwiek czaił się w zaułku, nie miał szans ukryć swojej obecności.
Gdy zakończyła sprawdzanie zaułka – przyczaiła się przy wylocie, przycupnęła w głębokim cieniu schludnego kontenera na śmieci, otuliła łapki ogonem. Jej spojrzenie skupiło się na sylwetkach dwóch strażników pilnujących wejścia do salonu; każdy zmysł został postawiony w najwyższy stan gotowości, by uchwycić jak najwięcej. Rozmawiali? Po prostu stali? Może któryś zasnął na stojąco? Czy któryś z nich był jej znany? W tej chwili każda informacja była na wagę złota, a nawet najdrobniejszy szczegół mógł zaważyć na doborze odpowiedniej strategii.
|rzucam na spostrzegawczość, ekwipunek we wsiąkiewce <3[bylobrzydkobedzieladnie]
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Ostatnio zmieniony przez Adriana Tonks dnia 03.09.24 19:06, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Adriana Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Nim opuściła bezpieczną Gajówkę, spędziła dłuższą chwilę na skrupulatnym podporządkowywaniu ciała swej woli – do Londynu najrozsądniej było wybrać się pod postacią Emer, na której dane zarejestrowała niegdyś różdżkę. Panna Gauntier powinna wtopić się w tłum, zniknąć wśród innych korzystających z atrakcji Nocy Duchów czarodziejów, a na tym przecież właśnie jej zależało. Nim przeszła do kompletowania ekwipunku, upewniła się, że wygląda jak kobieta uwieczniona na widniejącym w certyfikacie zdjęciu, do tego zmalała o dwa cale oraz przemawia niższym od własnego głosem; w tę rolę wcielała się już niejednokrotnie, pamiętała, na czym powinna się skupić, co było istotne, zaś drobne odstępstwa od ustalonego niegdyś wzoru powinny umknąć uwadze nieuważnych postronnych obserwatorów.
Taką przynajmniej miała nadzieję, gdy wczesnym wieczorem uśmiechała się do pilnujących jednego z wejść do stolicy oficjeli. To dla niej nie pierwsza taka maskarada, może nawet nie ostatnia – starała się jednak nie wybiegać myślami w zbyt odległą przyszłość. Merlin jeden raczył wiedzieć, jak zakończy się ich wyprawa do paszczy lwa, jak poradzą sobie inne grupy i czy czekało na nią jeszcze jakieś jutro. Jednak ze względu na Adrianę starała się myśleć pozytywnie, przekonywać siebie samą, że wspólnie poradzą sobie z czymkolwiek, co czekało na nie w salonie luster.
Kiedy już niemalże wybiła godzina umówionego spotkania, podjęła wędrówkę w stronę upatrzonego zaułka, uparcie trzymając się cieni; nie chciała kusić losu, ściągać na siebie spojrzeń ewentualnych patrolów, korzystała więc ze szlifowanej na przestrzeni lat umiejętności nie zwracania na siebie uwagi – co było jeszcze prostsze dzięki wybranemu na tę okazję odzieniu.
Po krótkim spacerze dotarła na miejsce, prędko – choć wciąż możliwie jak najciszej – skręcając za kontener na śmieci, dopiero wtedy odnajdując spojrzeniem przycupniętego zaraz obok niego kota. Kota, którego bardzo dobrze znała.
– Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie długo – mruknęła pod nosem, niemalże bezgłośnie; wzięła głęboki oddech, próbując zignorować kiełkujące w piersi napięcie. Dwóch strażników, powinny sobie z nimi poradzić, w taki lub inny sposób, powinny również zatrzeć ślady, lecz co potem?
– Homenum revelio – zaintonowała równie cicho z zamiarem upewnienia się, że w pobliżu nie czai się ktoś jeszcze, ktokolwiek, choćby i zbłąkany przechodzień, którego powinny wziąć pod uwagę nim przejdą do działania.
| ekwipunek we wsiąkiewce, turlam na zaklęcie
Taką przynajmniej miała nadzieję, gdy wczesnym wieczorem uśmiechała się do pilnujących jednego z wejść do stolicy oficjeli. To dla niej nie pierwsza taka maskarada, może nawet nie ostatnia – starała się jednak nie wybiegać myślami w zbyt odległą przyszłość. Merlin jeden raczył wiedzieć, jak zakończy się ich wyprawa do paszczy lwa, jak poradzą sobie inne grupy i czy czekało na nią jeszcze jakieś jutro. Jednak ze względu na Adrianę starała się myśleć pozytywnie, przekonywać siebie samą, że wspólnie poradzą sobie z czymkolwiek, co czekało na nie w salonie luster.
Kiedy już niemalże wybiła godzina umówionego spotkania, podjęła wędrówkę w stronę upatrzonego zaułka, uparcie trzymając się cieni; nie chciała kusić losu, ściągać na siebie spojrzeń ewentualnych patrolów, korzystała więc ze szlifowanej na przestrzeni lat umiejętności nie zwracania na siebie uwagi – co było jeszcze prostsze dzięki wybranemu na tę okazję odzieniu.
Po krótkim spacerze dotarła na miejsce, prędko – choć wciąż możliwie jak najciszej – skręcając za kontener na śmieci, dopiero wtedy odnajdując spojrzeniem przycupniętego zaraz obok niego kota. Kota, którego bardzo dobrze znała.
– Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie długo – mruknęła pod nosem, niemalże bezgłośnie; wzięła głęboki oddech, próbując zignorować kiełkujące w piersi napięcie. Dwóch strażników, powinny sobie z nimi poradzić, w taki lub inny sposób, powinny również zatrzeć ślady, lecz co potem?
– Homenum revelio – zaintonowała równie cicho z zamiarem upewnienia się, że w pobliżu nie czai się ktoś jeszcze, ktokolwiek, choćby i zbłąkany przechodzień, którego powinny wziąć pod uwagę nim przejdą do działania.
| ekwipunek we wsiąkiewce, turlam na zaklęcie
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Wejście do zlokalizowanego na ulicy Pokątnej salonu luster, strzeżone było dzień i w nocy - to jedno bardzo szybko stało się dla Adriany jasne. Nieistotne, o jakiej porze dnia wybrałaby się na zwiad, jej czujne spojrzenie bez trudu wychwytywało charakterystyczne mundury. Funkcjonariuszy na warcie było sześciu lub czterech: dwóch zawsze strzegło tylnego wejścia, dwóch przedniego. W ciągu dnia, gdy ludzi na ulicy było najwięcej, do straży od frontu dołączało dwóch dodatkowych ludzi. Warta zmieniała się dwa razy w ciągu doby, o szóstej rano i o osiemnastej. Oprócz magipolicjantów, cały lokal wzdłuż wystawy otoczony był magiczną taśmą policyjną, której przekroczenie bez autoryzacji od razu uruchamiało głośny alarm. Adda mogła być tego świadkiem, gdy raz - w samo południe - przez przypadek w taśmę wpadł ośmiolatek, nie zdążywszy zatrzymać na czas dziecięcej miotły. Taśma była doskonale widoczna zwłaszcza w nocy - utkana z ochronnej magii, mieniła się purpurą.
Jeżeli chodzi o samych strażników, to żaden z nich - a przynajmniej ci, których podczas wypraw zwiadowczych widziała Adriana - zdawał się nie być zadowolony ze swojego przydziału. Robota była nie tylko nudna, ale budziła też w magicznych policjantach niepokój, choć malo który z nich przyznawał się do niego otwarcie. Między sobą mówili jednak o dziwnych dźwiękach dobiegajcych ze środka salonu, o światłach rozbłyskujących za zasłoniętą witryną w środku nocy; o tym, że magia w pobliżu salonu zachowywała się dziwnie. Jeden z mężczyzn zarzekał się, że raz wszedł do wnętrza zwabiony hałasem, podejrzewając, że włamały się tam jakieś dzieciaki - i w jednym z luster zobaczył samą Śmierć. Niemal wszyscy, jak jeden mąż, twierdzili, że w lokalu straszy, chociaż kiedy na miejscu pojawiał się Arnold Montague - a w ciągu ostatniego tygodnia był tam co najmniej dwukrotnie - wszystkie narzekania cichły.
Nie tej nocy; w Noc Duchów obie zauważyłyście, że patroli było wyjątkowo niewiele. Większość pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa bawiła się na przyjęciu zorganizowanym w “Złotym Zniczu” przez Ministerstwo Magii - Maeve, zmierzając do umówionego zaułka, minęła co najmniej dwie podpite grupy, które wcześniej zakończyły imprezę, nie zważając na trwającą godzinę policyjną. Adriana wiedziała o przyjęciu, ponieważ także otrzymała na nie zaproszenie. Ci, którzy ze względu na obowiązki świętować nie mogli - w tym funkcjonariusze pełniący wartę przed salonem luster - byli wyjątkowo nie w humorze. Ukryta w cieniu Adriana rozpoznała ich bez problemu: mężczyzna miał na imię Adrien, dobiegał czterdziestki i chodziły słuchy, że chętnie by się z nią umówił - ale Adda nie mogła mieć pewności, czy były prawdziwe, bo magipolicjant nigdy nie poczynił żadnego oczywistego kroku w jej stronę - choć czasami proponował, że postawi jej kawę w ministerialnej kafeterii. Pełniąca z nim wartę kobieta była młoda i dopiero niedawno skończyła policyjny kurs - pracowała w terenie zaledwie od paru tygodni i Adriana nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedyś słyszała jej imię.
- Myślisz, że ktoś by się pokapował, jakbyśmy się stąd zwinięli? Chociaż na godzinę… - mówił właśnie mężczyzna, kiedy Maeve dołączyła do Adriany w zaułku. Jego słowa dotarły do was obu.
- Zwariowałeś? - żachnęła się kobieta. Głos miala ściszony, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy. - Montague urwie nam głowy.
- Nie musimy iść do “Złotego”, jak tu szedłem to przechodziłem co najmniej obok pięciu różnych imprez. Moglibyśmy nawet…
- Przestań pieprzyć, Fawcett, nigdzie nie idę. Jak chcesz, to idź się napić, ale ja nie będę kryła twojego leniwego tyłka.
Czarodziej - Adrien - westchnął głośno. Wyglądało na to, że się poddał. - Masz fajkę? - zapytał.
Nie słyszałyście odpowiedzi, ale po odgłosie szurania i trzasku płomienia mogłyście się domyślić, że papieros się znalazł.
Rzucone przez Maeve zaklęcie nie zadziałało tak, jak mogłaby się spodziewać - otaczające ją sylwetki zamigotały przez chwilę, wskazując na Adrianę, dwóch policjantów z przodu, dwóch na tyle kamienicy i na osoby przebywające w okolicznych budynkach - ale zaledwie po sekundzie Zakonniczka poczuła, jak jej magia gdzieś ucieka, gaśnie, jakby wciągana przez coś, co znajdowało się obok niej - w pobliżu salonu luster.
Mistrz gdy wita serdecznie, będzie kontynuował rozgrywkę.
Ze względu na moją nieobecność, do 16.09 posty mogą pojawiać się nieregularnie, ale jeśli zdecydujecie się na konfrontację z magipolicjantami, postaram się przynajmniej krótko odnieść do wykonanych przez was akcji. <3
W razie pytań - zapraszam.
Jeżeli chodzi o samych strażników, to żaden z nich - a przynajmniej ci, których podczas wypraw zwiadowczych widziała Adriana - zdawał się nie być zadowolony ze swojego przydziału. Robota była nie tylko nudna, ale budziła też w magicznych policjantach niepokój, choć malo który z nich przyznawał się do niego otwarcie. Między sobą mówili jednak o dziwnych dźwiękach dobiegajcych ze środka salonu, o światłach rozbłyskujących za zasłoniętą witryną w środku nocy; o tym, że magia w pobliżu salonu zachowywała się dziwnie. Jeden z mężczyzn zarzekał się, że raz wszedł do wnętrza zwabiony hałasem, podejrzewając, że włamały się tam jakieś dzieciaki - i w jednym z luster zobaczył samą Śmierć. Niemal wszyscy, jak jeden mąż, twierdzili, że w lokalu straszy, chociaż kiedy na miejscu pojawiał się Arnold Montague - a w ciągu ostatniego tygodnia był tam co najmniej dwukrotnie - wszystkie narzekania cichły.
Nie tej nocy; w Noc Duchów obie zauważyłyście, że patroli było wyjątkowo niewiele. Większość pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa bawiła się na przyjęciu zorganizowanym w “Złotym Zniczu” przez Ministerstwo Magii - Maeve, zmierzając do umówionego zaułka, minęła co najmniej dwie podpite grupy, które wcześniej zakończyły imprezę, nie zważając na trwającą godzinę policyjną. Adriana wiedziała o przyjęciu, ponieważ także otrzymała na nie zaproszenie. Ci, którzy ze względu na obowiązki świętować nie mogli - w tym funkcjonariusze pełniący wartę przed salonem luster - byli wyjątkowo nie w humorze. Ukryta w cieniu Adriana rozpoznała ich bez problemu: mężczyzna miał na imię Adrien, dobiegał czterdziestki i chodziły słuchy, że chętnie by się z nią umówił - ale Adda nie mogła mieć pewności, czy były prawdziwe, bo magipolicjant nigdy nie poczynił żadnego oczywistego kroku w jej stronę - choć czasami proponował, że postawi jej kawę w ministerialnej kafeterii. Pełniąca z nim wartę kobieta była młoda i dopiero niedawno skończyła policyjny kurs - pracowała w terenie zaledwie od paru tygodni i Adriana nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedyś słyszała jej imię.
- Myślisz, że ktoś by się pokapował, jakbyśmy się stąd zwinięli? Chociaż na godzinę… - mówił właśnie mężczyzna, kiedy Maeve dołączyła do Adriany w zaułku. Jego słowa dotarły do was obu.
- Zwariowałeś? - żachnęła się kobieta. Głos miala ściszony, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy. - Montague urwie nam głowy.
- Nie musimy iść do “Złotego”, jak tu szedłem to przechodziłem co najmniej obok pięciu różnych imprez. Moglibyśmy nawet…
- Przestań pieprzyć, Fawcett, nigdzie nie idę. Jak chcesz, to idź się napić, ale ja nie będę kryła twojego leniwego tyłka.
Czarodziej - Adrien - westchnął głośno. Wyglądało na to, że się poddał. - Masz fajkę? - zapytał.
Nie słyszałyście odpowiedzi, ale po odgłosie szurania i trzasku płomienia mogłyście się domyślić, że papieros się znalazł.
Rzucone przez Maeve zaklęcie nie zadziałało tak, jak mogłaby się spodziewać - otaczające ją sylwetki zamigotały przez chwilę, wskazując na Adrianę, dwóch policjantów z przodu, dwóch na tyle kamienicy i na osoby przebywające w okolicznych budynkach - ale zaledwie po sekundzie Zakonniczka poczuła, jak jej magia gdzieś ucieka, gaśnie, jakby wciągana przez coś, co znajdowało się obok niej - w pobliżu salonu luster.
Ze względu na moją nieobecność, do 16.09 posty mogą pojawiać się nieregularnie, ale jeśli zdecydujecie się na konfrontację z magipolicjantami, postaram się przynajmniej krótko odnieść do wykonanych przez was akcji. <3
W razie pytań - zapraszam.
Usłyszała dość by zarysować wstępny szkic planu. Obecność Adriena nastrajała pozytywnie, Adda wierzyła, że będzie w stanie zaszczepić w jego umyśle sugestię dobrowolnego oddalenia się – w zasadzie ta myśl już istniała w jego głowie, jedyne czego potrzebował to solidniejszej zachęty. Tę natomiast łatwo było znaleźć, a krążące po Departamencie plotki o tym, że chętnie by się z nią umówił - odpowiednio wykorzystać. Wielokrotnie grała już ofiarę, damę, której potrzeba pomocy – odmówiłby wdowie pozbawionej płaszcza? Dzisiejsza noc upływała pod znakiem zabawy, ale przecież nie oznaczało to, że ciemne zaułki były absolutnie bezpieczne…
Czarny kot czmychnął za winkiel, prosto w ślepy zaułek, zmienił kształt. Adda dmuchnęła w opadający na czoło lok i poprawiła czarną opończę na ramionach. Teraz zauważyła, że źle ją zapięła, a to mogło wpłynąć na efekt magii maskującej. Ciekawe czy Maeve widziała ją na tym homenum revelio, teoretycznie nie powinna, ale to zapięcie…
– Tego policjanta znam – oznajmiła ściszonym głosem, gdy przyjaciółka znalazła się tuż obok. – Chodzą plotki, że ma do mnie pewnego rodzaju słabość, mogę to wykorzystać. Ta druga… – Adda uniosła dłonie, zabrała się za rozpinanie kolejnych guziczków trzymających opończę pod szyją – nie kojarzę. Gdyby to była stara służbistka z kijem w tyłku to na pewno bym ją rozpoznała, obstawiam zatem, że to jakaś świeżynka ledwo po kursie. Z nią… – przewróciła zabawnie oczami – cóż, z nią może być trudniej.
Gdy ostatni guzik puścił, Adda zsunęła ciężki materiał z ramion, wyjęła z wewnętrznej kieszonki różdżkę i umieściła ją w torebce. Jej czubek wystawał nienachalnie ponad zapięcie. Opończa po chwili trafiła w ręce Maeve.
– Pójdę tam, udam, że ktoś po drodze z jednej z imprez mnie napadł, próbował zabrać torebkę, ale ostatecznie skończyło się na płaszczu. Spróbuję poprowadzić rozmowę tak, by Adrien sam wpadł na pomysł bohaterskiej pomocy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, koleżankę też zabierze jako wsparcie. Jeśli nie… – Uśmiech Addy nabrał złowrogiego wyrazu. – Wtedy wcielimy w życie plan “B”, który zakłada petryfikusa w plecy. Musimy to dobrze zgrać, ta kobieta musi widzieć jak odchodzę i znikam gdzieś za rogiem, żeby nikt nie miał do mnie pretensji. Obliviate to nasze koło ratunkowe, ale obawiam się… – Adda niespokojnie umknęła wzrokiem w stronę ściany kamienicy; tuż za nią, za ceglanym murem i ciasną uliczką, mieścił się tajemniczy salon luster – obawiam się tego, że tak silne zaklęcie przywabi cienie, skomplikuje sprawę.
Od strony ulicy zawiało chłodem. Adda roztarła odsłonięte ramiona, poprawiła ułożenie sukienki na ciele, błogosławiąc w duchu Kerstin, jej zdolności krawieckie i własną anatomię; dzięki tym trzem sprawom jej ciąża wciąż była zgrabnie utrzymaną tajemnicą, a niewtajemniczonym trudno było cokolwiek spostrzec.
– Sytuacja może też pójść innym torem, nie odrzucam improwizacji – dodała półgłosem. – Ta opończa… narzuć ją na siebie zamiast płaszcza, zapewni ci ochronę przed wykryciem.
Gdy padły ostatnie słowa, Adda zacisnęła dłoń na szczupłym ramieniu przyjaciółki, uśmiechnęła się krótko. Cokolwiek miało się stać – poradzą sobie z tym, to nie była ich pierwsza wspólna sprawa.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, Adda zmieniła postać na kocią i czmychnęła z powrotem na ulicę, tym razem oddaliła się od salonu luster i odmieniła w kolejnym zaułku, uprzednio sprawdzając czy nikt jej nie zauważy. Chcąc uwiarygodnić wersję o napadzie – przykucnęła, nabrała w dłonie nieco ziemi, pozwoliła im się przybrudzić, opadła na kolano, przelotnie wyobrażając sobie jaką pozę przyjmuje upadający człowiek, tym samym brudząc także dolną krawędź sukienki. W końcu sięgnęła włosów – z eleganckiego upięcia wypięła jedną ze spinek, puściła część kosmyków luzem. Do pełnego obrazu potrzebne było jej jeszcze odpowiednie nastawienie, przekonujące spojrzenie kogoś, kto nie spodziewał się napadu w bezpiecznym i oczyszczonym Londynie. Adda sięgnęła zatem do własnych wspomnień i myśli, do obaw, które towarzyszyły jej na co dzień. Do strachu o bezpieczeństwo dziecka, do zmartwienia o Michaela i tego dziwnego, kłębiącego się w płucach niepokoju, który towarzyszył jej w każdą pełnię i świt po niej; wszystkie te bolączki składały się na jedno ze wspomnień, na obraz jej samej, gdy stała przed domem w samej koszuli nocnej czekając aż Mike wróci z lasu. Zmęczony i obolały, ale żywy.
Gorzka iskra pełna obaw ukłuła ją w serce jak szpilka, oczy niebezpiecznie zasnuła mgiełka smutku. Nie poddała mu się jednak, sprawnie oddzieliła ciągnące ja na dno emocje, pozostawiając tylko strach i niepokój. Łzy nie były jej potrzebne, nie w pierwszej chwili.
Głęboki oddech, jeden, drugi. Adda podniosła się, niedbale otrzepała dłonie, poprawiła torebkę na ramieniu i wyjęła różdżkę, obróciła drewienko w palcach. Wydawało jej się, czy zrobiła się cieplejsza, jakby w geście otuchy?... Nie ważne, potem się nad tym zastanowi.
Wyszła z zaułka, rozejrzała się ponownie, ale droga była pusta, nie dostrzegła żadnej żywej duszy. Ruszyła w dół, w stronę salonu, minęła zaułek w którym pozostawiła Maeve i przystanęła ledwie parę metrów przed policjantami, jakby chwilowo nie dowierzając w ich widok.
– Adrien?... – spytała niepewnie. Ilość światła była skąpa; blask magicznej wstęgi oblewał sylwetki czarodziejów słabą, purpurową smugą. Adda zbliżyła się, przełamała dystans i ostatecznie przystanęła bardziej po prawej stronie magipolicjanta, tak, by skorzystać na efekcie świetlnym wstęgi, urzeczywistnić swoją rolę poszkodowanej. Ciemne otoczenie, niepokojące światło otulające tylko część jej twarzy, nerwowo zaciśnięte palce na różdżce. I spojrzenie w którym po równo czaił się strach, jak i ulga.
– Nigdy nie sądziłam, że twój widok sprawi mi taką przyjemność – rzuciła lekkim tonem, choć uniesiony kącik ust zdradzał lekkie zdenerwowanie. – Przydział w Noc Duchów? – Pobieżnie spojrzała ponad jego ramieniem na salon, ale bryła budynku nie przykuła jej uwagi na dłużej. – Wyciągnąłeś najkrótszy patyczek w losowaniu, czy podpadłeś?
Teraz jej spojrzenie powędrowało w stronę towarzyszącej mu czarownicy. Adda uśmiechnęła się nieco szerzej, ale nie zamaskowała dręczącego ją niepokoju.
– My się chyba nie znamy – zwróciła się do kobiety, przełożyła różdżkę do drugiej dłoni, a wolną wyciągnęła w jej stronę. – Adriana Chernov. Chociaż… – spojrzała spod rzęs w stronę Adriena – Igora nie ma już z nami ładnych parę lat. Może powinnam wrócić do “de Verley”? Jak myślisz?
Czarny kot czmychnął za winkiel, prosto w ślepy zaułek, zmienił kształt. Adda dmuchnęła w opadający na czoło lok i poprawiła czarną opończę na ramionach. Teraz zauważyła, że źle ją zapięła, a to mogło wpłynąć na efekt magii maskującej. Ciekawe czy Maeve widziała ją na tym homenum revelio, teoretycznie nie powinna, ale to zapięcie…
– Tego policjanta znam – oznajmiła ściszonym głosem, gdy przyjaciółka znalazła się tuż obok. – Chodzą plotki, że ma do mnie pewnego rodzaju słabość, mogę to wykorzystać. Ta druga… – Adda uniosła dłonie, zabrała się za rozpinanie kolejnych guziczków trzymających opończę pod szyją – nie kojarzę. Gdyby to była stara służbistka z kijem w tyłku to na pewno bym ją rozpoznała, obstawiam zatem, że to jakaś świeżynka ledwo po kursie. Z nią… – przewróciła zabawnie oczami – cóż, z nią może być trudniej.
Gdy ostatni guzik puścił, Adda zsunęła ciężki materiał z ramion, wyjęła z wewnętrznej kieszonki różdżkę i umieściła ją w torebce. Jej czubek wystawał nienachalnie ponad zapięcie. Opończa po chwili trafiła w ręce Maeve.
– Pójdę tam, udam, że ktoś po drodze z jednej z imprez mnie napadł, próbował zabrać torebkę, ale ostatecznie skończyło się na płaszczu. Spróbuję poprowadzić rozmowę tak, by Adrien sam wpadł na pomysł bohaterskiej pomocy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, koleżankę też zabierze jako wsparcie. Jeśli nie… – Uśmiech Addy nabrał złowrogiego wyrazu. – Wtedy wcielimy w życie plan “B”, który zakłada petryfikusa w plecy. Musimy to dobrze zgrać, ta kobieta musi widzieć jak odchodzę i znikam gdzieś za rogiem, żeby nikt nie miał do mnie pretensji. Obliviate to nasze koło ratunkowe, ale obawiam się… – Adda niespokojnie umknęła wzrokiem w stronę ściany kamienicy; tuż za nią, za ceglanym murem i ciasną uliczką, mieścił się tajemniczy salon luster – obawiam się tego, że tak silne zaklęcie przywabi cienie, skomplikuje sprawę.
Od strony ulicy zawiało chłodem. Adda roztarła odsłonięte ramiona, poprawiła ułożenie sukienki na ciele, błogosławiąc w duchu Kerstin, jej zdolności krawieckie i własną anatomię; dzięki tym trzem sprawom jej ciąża wciąż była zgrabnie utrzymaną tajemnicą, a niewtajemniczonym trudno było cokolwiek spostrzec.
– Sytuacja może też pójść innym torem, nie odrzucam improwizacji – dodała półgłosem. – Ta opończa… narzuć ją na siebie zamiast płaszcza, zapewni ci ochronę przed wykryciem.
Gdy padły ostatnie słowa, Adda zacisnęła dłoń na szczupłym ramieniu przyjaciółki, uśmiechnęła się krótko. Cokolwiek miało się stać – poradzą sobie z tym, to nie była ich pierwsza wspólna sprawa.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, Adda zmieniła postać na kocią i czmychnęła z powrotem na ulicę, tym razem oddaliła się od salonu luster i odmieniła w kolejnym zaułku, uprzednio sprawdzając czy nikt jej nie zauważy. Chcąc uwiarygodnić wersję o napadzie – przykucnęła, nabrała w dłonie nieco ziemi, pozwoliła im się przybrudzić, opadła na kolano, przelotnie wyobrażając sobie jaką pozę przyjmuje upadający człowiek, tym samym brudząc także dolną krawędź sukienki. W końcu sięgnęła włosów – z eleganckiego upięcia wypięła jedną ze spinek, puściła część kosmyków luzem. Do pełnego obrazu potrzebne było jej jeszcze odpowiednie nastawienie, przekonujące spojrzenie kogoś, kto nie spodziewał się napadu w bezpiecznym i oczyszczonym Londynie. Adda sięgnęła zatem do własnych wspomnień i myśli, do obaw, które towarzyszyły jej na co dzień. Do strachu o bezpieczeństwo dziecka, do zmartwienia o Michaela i tego dziwnego, kłębiącego się w płucach niepokoju, który towarzyszył jej w każdą pełnię i świt po niej; wszystkie te bolączki składały się na jedno ze wspomnień, na obraz jej samej, gdy stała przed domem w samej koszuli nocnej czekając aż Mike wróci z lasu. Zmęczony i obolały, ale żywy.
Gorzka iskra pełna obaw ukłuła ją w serce jak szpilka, oczy niebezpiecznie zasnuła mgiełka smutku. Nie poddała mu się jednak, sprawnie oddzieliła ciągnące ja na dno emocje, pozostawiając tylko strach i niepokój. Łzy nie były jej potrzebne, nie w pierwszej chwili.
Głęboki oddech, jeden, drugi. Adda podniosła się, niedbale otrzepała dłonie, poprawiła torebkę na ramieniu i wyjęła różdżkę, obróciła drewienko w palcach. Wydawało jej się, czy zrobiła się cieplejsza, jakby w geście otuchy?... Nie ważne, potem się nad tym zastanowi.
Wyszła z zaułka, rozejrzała się ponownie, ale droga była pusta, nie dostrzegła żadnej żywej duszy. Ruszyła w dół, w stronę salonu, minęła zaułek w którym pozostawiła Maeve i przystanęła ledwie parę metrów przed policjantami, jakby chwilowo nie dowierzając w ich widok.
– Adrien?... – spytała niepewnie. Ilość światła była skąpa; blask magicznej wstęgi oblewał sylwetki czarodziejów słabą, purpurową smugą. Adda zbliżyła się, przełamała dystans i ostatecznie przystanęła bardziej po prawej stronie magipolicjanta, tak, by skorzystać na efekcie świetlnym wstęgi, urzeczywistnić swoją rolę poszkodowanej. Ciemne otoczenie, niepokojące światło otulające tylko część jej twarzy, nerwowo zaciśnięte palce na różdżce. I spojrzenie w którym po równo czaił się strach, jak i ulga.
– Nigdy nie sądziłam, że twój widok sprawi mi taką przyjemność – rzuciła lekkim tonem, choć uniesiony kącik ust zdradzał lekkie zdenerwowanie. – Przydział w Noc Duchów? – Pobieżnie spojrzała ponad jego ramieniem na salon, ale bryła budynku nie przykuła jej uwagi na dłużej. – Wyciągnąłeś najkrótszy patyczek w losowaniu, czy podpadłeś?
Teraz jej spojrzenie powędrowało w stronę towarzyszącej mu czarownicy. Adda uśmiechnęła się nieco szerzej, ale nie zamaskowała dręczącego ją niepokoju.
– My się chyba nie znamy – zwróciła się do kobiety, przełożyła różdżkę do drugiej dłoni, a wolną wyciągnęła w jej stronę. – Adriana Chernov. Chociaż… – spojrzała spod rzęs w stronę Adriena – Igora nie ma już z nami ładnych parę lat. Może powinnam wrócić do “de Verley”? Jak myślisz?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Przez jej twarz przemknął nieznaczny grymas, gdy zaklęcie nie zadziałało tak, jak powinno; nie miała dość czasu, by dokładnie przyjrzeć się podświetlonym sylwetkom, nie mogła zaufać magii w pełni, wyglądało jednak na to, że lokalu pilnowała czwórka policjantów – zgodnie z tym, co ustaliła już wcześniej Adriana. Z uwagą wysłuchała tego, co przyjaciółka miała jej do powiedzenia na temat tożsamości niezadowolonych ze swego przydziału oficjeli. Nic dziwnego; zapewne całą swą wartę myśleli tylko o organizowanym w "Złotym Zniczu" przyjęciu, albo też jakiejkolwiek innej zabawie, których nie brakowało tej nocy w Londynie... Czy dałoby się tę słabość wykorzystać? W przypadku Adriena, bardzo możliwe. Jego towarzyszka wyglądała jednak na niechętną do opuszczania posterunku. Pomysł Adriany miał większe szanse powodzenia – nie tyle kusił dobrą zabawą, wiódł na pokuszenie, co nakłaniał mundurowych do udzielenia pomocy czarownicy w potrzebie, do tego czarownicy, która również pracowała w Ministerstwie Magii. Taka zaś prośba, okraszona odpowiednią oprawą, powinna trafić na podatny grunt. Może nawet sprawić, że oboje spuszczą Salon Luster z oka, nawet jeśli tylko na krótką chwilę.
– A kto nie ma do ciebie słabości? – mruknęła pod nosem, przelotnie wznosząc kąciki ust w górze, w mizernej namiastce zaczepnego uśmiechu. – Idź i to wykorzystaj. Jeśli ta druga pójdzie razem z nim, świetnie. Może tylko próbuje sprawiać wrażenie takiej, która nawet nie rozważa zerwania się z warty, żeby nie wypaść źle przed resztą nieszczęśliwców oddelegowanych do pilnowania salonu tej akurat nocy... Jeśli dalej będzie pilnować wejścia, zajmę się nią. – Celnie wycelowany Petrificus, czy chętniej Drętwota, powinny być dobrym wstępem do opanowania sytuacji i utorowania sobie drogi do wnętrza lokalu. Wpierw jednak, nim przejdzie do unieszkodliwiania strażniczki, przyjaciółka musiała odegrać swą rolę, odciągnąć sprzed wejścia choćby mężczyznę.
W milczeniu odebrała od niej opończę, pamiętając o magicznych właściwościach tegoż elementu odzienia; zanim okryła nim ramiona, wpierw skryła własną pelerynę w przewieszonej przez ramię torebce.
– Powodzenia. – Wymieniła z przyjaciółką ostatnie spojrzenie, spróbowała odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech, nim ta znów przybrała postać kota i zniknęła. Tonks była ekspertką w kłamstwie i manipulacji, wierzyła więc w sukces zaproponowanego przez nią planu. Zawsze jednak należało mieć się na baczności, a już zwłaszcza tutaj, w Londynie, na terenie wroga.
Wciąż czaiła się w zaułku, gdy Adriana rozpoczęła przedstawienie. Cały czas nadstawiała ucha, śledząc wypowiadane przez blondynkę słowa, chcąc dosłyszeć, jak zareagują na jej pojawienie się strażnicy. Podejrzliwością? Troską? Poufałym marudzeniem? Nie mieli powodów, by podejrzewać ją o niecne zamiary, mimo to Maeve pozostawała czujna. Gdyby coś, cokolwiek, poszło nie tak, zamierzała bezzwłocznie wkroczyć do akcji. Żywiła przy tym nadzieję, że nie będzie to potrzebne – że wystarczy sięgnąć po zaklęcie maskujące, może rzucić jeden celny urok, a wejście do Salonu Luster stanie otworem.
Pomyślała inkantację zaklęcia kameleona, próbując w ten sposób przygotować się do realizacji kolejnego punktu planu.
| turlam na zaklęcie kameleona, ST 45
– A kto nie ma do ciebie słabości? – mruknęła pod nosem, przelotnie wznosząc kąciki ust w górze, w mizernej namiastce zaczepnego uśmiechu. – Idź i to wykorzystaj. Jeśli ta druga pójdzie razem z nim, świetnie. Może tylko próbuje sprawiać wrażenie takiej, która nawet nie rozważa zerwania się z warty, żeby nie wypaść źle przed resztą nieszczęśliwców oddelegowanych do pilnowania salonu tej akurat nocy... Jeśli dalej będzie pilnować wejścia, zajmę się nią. – Celnie wycelowany Petrificus, czy chętniej Drętwota, powinny być dobrym wstępem do opanowania sytuacji i utorowania sobie drogi do wnętrza lokalu. Wpierw jednak, nim przejdzie do unieszkodliwiania strażniczki, przyjaciółka musiała odegrać swą rolę, odciągnąć sprzed wejścia choćby mężczyznę.
W milczeniu odebrała od niej opończę, pamiętając o magicznych właściwościach tegoż elementu odzienia; zanim okryła nim ramiona, wpierw skryła własną pelerynę w przewieszonej przez ramię torebce.
– Powodzenia. – Wymieniła z przyjaciółką ostatnie spojrzenie, spróbowała odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech, nim ta znów przybrała postać kota i zniknęła. Tonks była ekspertką w kłamstwie i manipulacji, wierzyła więc w sukces zaproponowanego przez nią planu. Zawsze jednak należało mieć się na baczności, a już zwłaszcza tutaj, w Londynie, na terenie wroga.
Wciąż czaiła się w zaułku, gdy Adriana rozpoczęła przedstawienie. Cały czas nadstawiała ucha, śledząc wypowiadane przez blondynkę słowa, chcąc dosłyszeć, jak zareagują na jej pojawienie się strażnicy. Podejrzliwością? Troską? Poufałym marudzeniem? Nie mieli powodów, by podejrzewać ją o niecne zamiary, mimo to Maeve pozostawała czujna. Gdyby coś, cokolwiek, poszło nie tak, zamierzała bezzwłocznie wkroczyć do akcji. Żywiła przy tym nadzieję, że nie będzie to potrzebne – że wystarczy sięgnąć po zaklęcie maskujące, może rzucić jeden celny urok, a wejście do Salonu Luster stanie otworem.
Pomyślała inkantację zaklęcia kameleona, próbując w ten sposób przygotować się do realizacji kolejnego punktu planu.
| turlam na zaklęcie kameleona, ST 45
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Dźwięki prowadzonej przez magipolicjantów rozmowy ucichły, gdy tylko Adriana – już w ludzkiej formie – wysunęła się z zaułka, zmierzając w stronę połyskującej purpurą linii wyznaczającej teren objęty policyjną ochroną. Z tej pozycji dwójka czarodziejów była dla niej doskonale widoczna; w przemieszanym świetle ulicznych latarni i zaklęć zabezpieczających Adriana widziała, jak wyciągają różdżki – najpierw kobieta, a chwilę później mężczyzna. Żadne z nich nie wymierzyło w jej kierunku, ale oboje zwrócili się w jej stronę czujnie. – Kto tam? – rzuciła kobieta ostrym tonem. Brzmiała zupełnie inaczej, niż kiedy zwracała się do kolegi po fachu.
Adrien potrzebował paru sekund, żeby rozpoznać rysy wiedźmiej strażniczki; Adriana widziała, jak na jego twarzy podejrzliwość zmienia się w zaskoczenie. – Adriana – odezwał się, od razu opuszczając wzdłuż tułowia dłoń, w której dzierżył różdżkę. Jego towarzyszka nie zrobiła tego samego, teraz przenosząc spojrzenie pomiędzy pozostałą dwójką czarodziejów. – Co tu robisz? Myślałem, że będziesz na przyjęciu. – Jego wzrok przesunął się po jej rysach, wyraźnie na dłużej zatrzymując się na zburzonej fryzurze i plamach ziemi na sukience, a także na odsłoniętych ramionach, które szybko pokryły się gęsią skórką; wieczór był chłodny. – Wszystko w porządku? – zapytał.
W reakcji na pytanie o przydział, Adrien skrzywił się z niezadowoleniem. – Przegrałem zakład – wyjawił niechętnie.
Funkcjonariuszka magicznej policji, która przez cały czas przysłuchiwała się tej wymianie zdań, wyglądała, jakby zaczynała tracić cierpliwość. – Peakes – zwróciła się do Adriena po nazwisku – kim jest twoja przyjaciółka?
Zaraz potem przeniosła uwagę na Adrianę, przez sekundę przyglądając się jej wyciągniętej dłoni. Adrien otworzył usta, ale Zakonniczka była pierwsza. – Nadia – przedstawiła się magipolicjantka, podając wiedźmiej strażniczce rękę. Z bliska wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości, miała ciemne, proste włosy sięgające nieco za brodę i bardzo jasne oczy. – Zabini. Igor Chernov był twoim mężem? – zgadła, najwidoczniej wychwytując znajome personalia. Z wyrazu jej twarzy trudno było odczytać, co o tym myślała; ton pozostawał tak samo chłodny. – To chyba nie jest ci potrzebne? – zasugerowała, brodą wskazując na różdżkę, którą Adriana trzymała teraz w drugiej dłoni.
W odpowiedzi na sugestię powrotu do panieńskiego nazwiska, Adrien wymamrotał coś niezrozumiałego w widocznym zakłopotaniu (Adriana mogła wychwycić och, hm i jak uważasz), po czym odchrząknął głośno. – Potrzebujesz czegoś? – zapytał, wsuwając różdżkę do przymocowanego do pasa uchwytu.
Maeve, stojąc w zaułku w pobliżu wejścia, słyszała całą wymianę zdań dokładnie – okolica była cicha, a na ulicy nie było nikogo innego; głosy niosły się wyraźnie, jedynie odrobinę zniekształcane przez budynki. Pożyczona od Adriany opończa skutecznie chroniła ją przed chłodem i ewentualnymi zaklęciami wykrywającymi, a okrycie się magicznym płaszczem kameleona nie przysporzyło jej trudu; magia przylgnęła do niej ciasno, natychmiast sprawiając, że upodobniła się do ściany kamienicy tuż za nią. W ciemnym zaułku pozostawała niemal zupełnie niewidoczna.
W samą porę – bo nim jeszcze zdążyłaby opuścić różdżkę, usłyszała odgłos pojedynczych kroków, dobiegający z bramy przylegającej do salonu luster, która musiała prowadzić na tyły budynku. – Zaraz wrócę, muszę się odlać – dobiegł do niej ściszony, męski głos. Chwilę później z bramy wyszedł wysoki czarodziej ubrany w mundur magicznej policji, przeszedł ulicą Pokątną tuż przy kamienicy i wszedł w ten sam zaułek, w którym czekała Maeve. Nie zauważywszy jej, przeszedł obok i zatrzymał się obok śmietnika przy murku, chowając się w rzucanym przez niego cieniu. Maeve usłyszała szelest, a potem charakterystyczny szmer wody; w nozdrza uderzył ją kwaśny zapach. Mężczyzna zaczął cicho gwizdać piosenkę Celestyny Warbeck, której tytułu nie była sobie w stanie przypomnieć.
A później stało się coś jeszcze – szyby wystawowe w oknach salonu luster zagrzechotały, po czym wydały z siebie stłumiony jęk – jakby coś napierało na nie od wewnątrz. Maeve, która znajdowała się w zaułku przylegającym do budynku, mogła wyczuć drżenie brukowej kostki pod stopami; miała wrażenie, że narastało, po czym ucichło. Magipolicjant obok niej przestał gwizdać, przeklął pod nosem i uniósł na sekundę głowę, kierując spojrzenie w stronę budynku, ale zaraz potem wrócił do załatwiania swoich spraw – być może nie był to pierwszy raz, kiedy doświadczył czegoś podobnego.
Do północy pozostało niewiele czasu.
Ze względu na zgłoszoną nieobecność Maeve, termin na odpis mija we wtorek, 1 października, o godz. 20:00. Jeżeli posty pojawią się wcześniej, mistrz gry też postara się odpisać wcześniej.
Mistrz gry przeprasza za nieuwzględnienie efektów szaty Adriany, pisanie postów w pociągu nie sprzyjało dokładności. W razie innych potknięć, szturchnijcie mnie na priv. <3
Działające zaklęcia:
Kameleon (Maeve) - ST dostrzeżenia 48 (tu rzut)
Energia magiczna:
Maeve - 44/50
Adriana - 46/50
Adrien potrzebował paru sekund, żeby rozpoznać rysy wiedźmiej strażniczki; Adriana widziała, jak na jego twarzy podejrzliwość zmienia się w zaskoczenie. – Adriana – odezwał się, od razu opuszczając wzdłuż tułowia dłoń, w której dzierżył różdżkę. Jego towarzyszka nie zrobiła tego samego, teraz przenosząc spojrzenie pomiędzy pozostałą dwójką czarodziejów. – Co tu robisz? Myślałem, że będziesz na przyjęciu. – Jego wzrok przesunął się po jej rysach, wyraźnie na dłużej zatrzymując się na zburzonej fryzurze i plamach ziemi na sukience, a także na odsłoniętych ramionach, które szybko pokryły się gęsią skórką; wieczór był chłodny. – Wszystko w porządku? – zapytał.
W reakcji na pytanie o przydział, Adrien skrzywił się z niezadowoleniem. – Przegrałem zakład – wyjawił niechętnie.
Funkcjonariuszka magicznej policji, która przez cały czas przysłuchiwała się tej wymianie zdań, wyglądała, jakby zaczynała tracić cierpliwość. – Peakes – zwróciła się do Adriena po nazwisku – kim jest twoja przyjaciółka?
Zaraz potem przeniosła uwagę na Adrianę, przez sekundę przyglądając się jej wyciągniętej dłoni. Adrien otworzył usta, ale Zakonniczka była pierwsza. – Nadia – przedstawiła się magipolicjantka, podając wiedźmiej strażniczce rękę. Z bliska wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości, miała ciemne, proste włosy sięgające nieco za brodę i bardzo jasne oczy. – Zabini. Igor Chernov był twoim mężem? – zgadła, najwidoczniej wychwytując znajome personalia. Z wyrazu jej twarzy trudno było odczytać, co o tym myślała; ton pozostawał tak samo chłodny. – To chyba nie jest ci potrzebne? – zasugerowała, brodą wskazując na różdżkę, którą Adriana trzymała teraz w drugiej dłoni.
W odpowiedzi na sugestię powrotu do panieńskiego nazwiska, Adrien wymamrotał coś niezrozumiałego w widocznym zakłopotaniu (Adriana mogła wychwycić och, hm i jak uważasz), po czym odchrząknął głośno. – Potrzebujesz czegoś? – zapytał, wsuwając różdżkę do przymocowanego do pasa uchwytu.
Maeve, stojąc w zaułku w pobliżu wejścia, słyszała całą wymianę zdań dokładnie – okolica była cicha, a na ulicy nie było nikogo innego; głosy niosły się wyraźnie, jedynie odrobinę zniekształcane przez budynki. Pożyczona od Adriany opończa skutecznie chroniła ją przed chłodem i ewentualnymi zaklęciami wykrywającymi, a okrycie się magicznym płaszczem kameleona nie przysporzyło jej trudu; magia przylgnęła do niej ciasno, natychmiast sprawiając, że upodobniła się do ściany kamienicy tuż za nią. W ciemnym zaułku pozostawała niemal zupełnie niewidoczna.
W samą porę – bo nim jeszcze zdążyłaby opuścić różdżkę, usłyszała odgłos pojedynczych kroków, dobiegający z bramy przylegającej do salonu luster, która musiała prowadzić na tyły budynku. – Zaraz wrócę, muszę się odlać – dobiegł do niej ściszony, męski głos. Chwilę później z bramy wyszedł wysoki czarodziej ubrany w mundur magicznej policji, przeszedł ulicą Pokątną tuż przy kamienicy i wszedł w ten sam zaułek, w którym czekała Maeve. Nie zauważywszy jej, przeszedł obok i zatrzymał się obok śmietnika przy murku, chowając się w rzucanym przez niego cieniu. Maeve usłyszała szelest, a potem charakterystyczny szmer wody; w nozdrza uderzył ją kwaśny zapach. Mężczyzna zaczął cicho gwizdać piosenkę Celestyny Warbeck, której tytułu nie była sobie w stanie przypomnieć.
A później stało się coś jeszcze – szyby wystawowe w oknach salonu luster zagrzechotały, po czym wydały z siebie stłumiony jęk – jakby coś napierało na nie od wewnątrz. Maeve, która znajdowała się w zaułku przylegającym do budynku, mogła wyczuć drżenie brukowej kostki pod stopami; miała wrażenie, że narastało, po czym ucichło. Magipolicjant obok niej przestał gwizdać, przeklął pod nosem i uniósł na sekundę głowę, kierując spojrzenie w stronę budynku, ale zaraz potem wrócił do załatwiania swoich spraw – być może nie był to pierwszy raz, kiedy doświadczył czegoś podobnego.
Do północy pozostało niewiele czasu.
Mistrz gry przeprasza za nieuwzględnienie efektów szaty Adriany, pisanie postów w pociągu nie sprzyjało dokładności. W razie innych potknięć, szturchnijcie mnie na priv. <3
Działające zaklęcia:
Kameleon (Maeve) - ST dostrzeżenia 48 (tu rzut)
Energia magiczna:
Maeve - 44/50
Adriana - 46/50
Zachowanie kobiety nieustannie podążało utartą, mocno służbową ścieżką, a Addę nieustannie zastanawiał fakt czy to chęć wykazania się, natura czy może pieczołowicie tworzona skorupka, którą wystarczy nacisnąć w odpowiednim miejscu by zaobserwować pierwsze pęknięcia. Trochę żałowała, że nie ma teraz czasu tego sprawdzić, przeprowadzić lepiej zakrojonej rozmowy, zabawić się słowami i przekonać się kto pierwszy się w nich zgubi.
Opuszczenie różdżki przez Peakesa podsumowała krótkim, choć zawiedzionym uśmiechem.
– Też tak myślałam. – Westchnęła i pokręciła głową, jakby nie dowierzając własnym myślom i własnej pamięci. – Ale najpierw zgodziłam się przypilnować malucha przyjaciółki żeby sama zabawiła się choć parę godzin u swoich znajomych, potem trochę zeszło mi przed lustrem, a teraz… – Znów pokręciła głową, obejrzała się niepewnie przez ramię. Raz, dwa, trzy – odliczyła w duchu, nim wróciła wzrokiem do magipolicjantów.
Wszystko w porządku?
Adda musiała użyć silnej woli by nie obdarzyć Adriena uśmiechem daleko odbiegającym od tego, co powinna prezentować wystraszona i zaniepokojona kobieta.
– Nie, nie do końca… W drodze do “Znicza” napadło mnie dwóch czarodziejów – zrelacjonowała szybko, z wyraźnym przejęciem. – Mieli zasłonięte twarze chustkami, jeden mówił z wyraźnym szkockim akcentem. Próbowali zabrać mi torebkę… – Adda wzdrygnęła się; powiew chłodnego, nocnego powietrza liznął odsłoniętą skórę, nieprzyjemnym uczuciem otulił kark. – Szarpaliśmy się chwilę, straciłam na moment różdżkę, któryś mnie popchnął… w rękach został mu mój płaszcz, ja sama poleciałam na ziemię. – Uśmiech Addy nabrał barwy pociesznego zażenowania. – Dlatego wyglądam jak wyglądam. Próbowałam wezwać kogoś na pomoc, ale tamten obszar był kompletnie pusty…
Adda uniosła wzrok, spojrzała ponad ramieniem Adriena na ponury, ciemny salon i nieznacznie zmarszczyła nos. Nie podobało jej się to miejsce, a wizja przydziału w tak miłą okazję nie podobała jej się jeszcze bardziej. Płynnym, pełnym współczucia ruchem poklepała Adriena po ramieniu, ale nim zdążyła dodać coś na otuchę – wtrąciła się ta Sztywna. Adda zareagowała machinalnie, szybko ujawniła tak imię, jak i nazwisko, uścisnęła dłoń kobiecie. Wszystko przebiegało zgodnie z ogólnie przyjętym założeniem, ale plan nagle okazał się dziurawy; nie spodziewała się by Nadia słyszała cokolwiek o Igorze, wyglądała na świeżą w tym fachu. Odruchowo przeliczyła lata, które trzeba było poświęcić na szkolenie w szeregach magipolicji, zestawiła to z datami własnego małżeństwa. Czy to możliwe, że miała przed sobą jedną z jego kochanek? Nigdy nie wytropiła wszystkich. Ale wyglądała tak młodo…
Cudem powstrzymała się od przymrużenia oczu i zmiany tonu na zdecydowanie chłodniejszy; zamiast tego przykryła wszystko ciepłym, niewymuszonym uśmiechem i melancholijną iskrą w oku.
– Tak, zgadza się. – Teraz obdarzyła Nadię uważniejszym spojrzeniem, zamyśliła się wyraźnie. Dobrze się kryła z emocjami, nic nie mogła z niej wyczytać. – Zastanawiam się… poznałaś go kiedyś? Czy wciąż w kuluarach krążą historie z jego udziałem?...
Wyłowienie z pamięci wspomnienia lodowato błękitnych oczu nie było wcale trudne, a ton głosu pierwszego męża – równie chłodny co spojrzenie – nieśmiało rozbrzmiał w jej pamięci.
– Zawsze chciał żeby go zapamiętano – dodała z westchnieniem, jak gdyby nagłe wspomnienie Igora przyniosło jej jedynie przygaszoną akceptację podszytą pospolitym smutkiem za utraconą miłością.
Spuściła wzrok na różdżkę, obróciła drewienko w palcach wyraźnie nieprzekonana słowami Nadii.
– Chciałabym żeby nie było – odparła gorzko – ale tamtych dwóch wciąż się gdzieś kręci po okolicy, jeden z nich – ten z akcentem – odgrażał się, że mnie zaraz znajdzie, że nie mam się gdzie ukryć. Nie czuję się bezpiecznie. No i ten płaszcz… – zerknęła potulnie w stronę Adriena gdy tylko wybrzmiało jego pytanie – miałam w nim ważną receptę od magomedyka…
Jej wypowiedź przerwało grzechotanie szyb i jęk szkła. Adda nie musiała udawać niepokoju – sprawa salonu i cieni, wszystko to o czym mówił Minister w pubie wciąż w niej siedziało. Każde słowo, każda przestroga. To, z czym miały się zmierzyć we dwie sięgało samego dna plugawej magii.
Instynktownie cofnęła się o pół kroku, jakby gotowa wycofać się w każdej chwili.
– Okropne miejsce – szepnęła nerwowo. – Współczuję wam tego przydziału.
Opuszczenie różdżki przez Peakesa podsumowała krótkim, choć zawiedzionym uśmiechem.
– Też tak myślałam. – Westchnęła i pokręciła głową, jakby nie dowierzając własnym myślom i własnej pamięci. – Ale najpierw zgodziłam się przypilnować malucha przyjaciółki żeby sama zabawiła się choć parę godzin u swoich znajomych, potem trochę zeszło mi przed lustrem, a teraz… – Znów pokręciła głową, obejrzała się niepewnie przez ramię. Raz, dwa, trzy – odliczyła w duchu, nim wróciła wzrokiem do magipolicjantów.
Wszystko w porządku?
Adda musiała użyć silnej woli by nie obdarzyć Adriena uśmiechem daleko odbiegającym od tego, co powinna prezentować wystraszona i zaniepokojona kobieta.
– Nie, nie do końca… W drodze do “Znicza” napadło mnie dwóch czarodziejów – zrelacjonowała szybko, z wyraźnym przejęciem. – Mieli zasłonięte twarze chustkami, jeden mówił z wyraźnym szkockim akcentem. Próbowali zabrać mi torebkę… – Adda wzdrygnęła się; powiew chłodnego, nocnego powietrza liznął odsłoniętą skórę, nieprzyjemnym uczuciem otulił kark. – Szarpaliśmy się chwilę, straciłam na moment różdżkę, któryś mnie popchnął… w rękach został mu mój płaszcz, ja sama poleciałam na ziemię. – Uśmiech Addy nabrał barwy pociesznego zażenowania. – Dlatego wyglądam jak wyglądam. Próbowałam wezwać kogoś na pomoc, ale tamten obszar był kompletnie pusty…
Adda uniosła wzrok, spojrzała ponad ramieniem Adriena na ponury, ciemny salon i nieznacznie zmarszczyła nos. Nie podobało jej się to miejsce, a wizja przydziału w tak miłą okazję nie podobała jej się jeszcze bardziej. Płynnym, pełnym współczucia ruchem poklepała Adriena po ramieniu, ale nim zdążyła dodać coś na otuchę – wtrąciła się ta Sztywna. Adda zareagowała machinalnie, szybko ujawniła tak imię, jak i nazwisko, uścisnęła dłoń kobiecie. Wszystko przebiegało zgodnie z ogólnie przyjętym założeniem, ale plan nagle okazał się dziurawy; nie spodziewała się by Nadia słyszała cokolwiek o Igorze, wyglądała na świeżą w tym fachu. Odruchowo przeliczyła lata, które trzeba było poświęcić na szkolenie w szeregach magipolicji, zestawiła to z datami własnego małżeństwa. Czy to możliwe, że miała przed sobą jedną z jego kochanek? Nigdy nie wytropiła wszystkich. Ale wyglądała tak młodo…
Cudem powstrzymała się od przymrużenia oczu i zmiany tonu na zdecydowanie chłodniejszy; zamiast tego przykryła wszystko ciepłym, niewymuszonym uśmiechem i melancholijną iskrą w oku.
– Tak, zgadza się. – Teraz obdarzyła Nadię uważniejszym spojrzeniem, zamyśliła się wyraźnie. Dobrze się kryła z emocjami, nic nie mogła z niej wyczytać. – Zastanawiam się… poznałaś go kiedyś? Czy wciąż w kuluarach krążą historie z jego udziałem?...
Wyłowienie z pamięci wspomnienia lodowato błękitnych oczu nie było wcale trudne, a ton głosu pierwszego męża – równie chłodny co spojrzenie – nieśmiało rozbrzmiał w jej pamięci.
– Zawsze chciał żeby go zapamiętano – dodała z westchnieniem, jak gdyby nagłe wspomnienie Igora przyniosło jej jedynie przygaszoną akceptację podszytą pospolitym smutkiem za utraconą miłością.
Spuściła wzrok na różdżkę, obróciła drewienko w palcach wyraźnie nieprzekonana słowami Nadii.
– Chciałabym żeby nie było – odparła gorzko – ale tamtych dwóch wciąż się gdzieś kręci po okolicy, jeden z nich – ten z akcentem – odgrażał się, że mnie zaraz znajdzie, że nie mam się gdzie ukryć. Nie czuję się bezpiecznie. No i ten płaszcz… – zerknęła potulnie w stronę Adriena gdy tylko wybrzmiało jego pytanie – miałam w nim ważną receptę od magomedyka…
Jej wypowiedź przerwało grzechotanie szyb i jęk szkła. Adda nie musiała udawać niepokoju – sprawa salonu i cieni, wszystko to o czym mówił Minister w pubie wciąż w niej siedziało. Każde słowo, każda przestroga. To, z czym miały się zmierzyć we dwie sięgało samego dna plugawej magii.
Instynktownie cofnęła się o pół kroku, jakby gotowa wycofać się w każdej chwili.
– Okropne miejsce – szepnęła nerwowo. – Współczuję wam tego przydziału.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Jej rola była łatwa, przynajmniej na tym etapie – o ile wszystko ułoży się po ich myśli, wystarczy poczekać, aż Adriana zrobi swoje, aż nakarmi strażników bajeczką o napadzie i skutecznie odwróci ich uwagę od nawiedzonego cienistymi istotami Salonu Luster. Plany miały jednak to do siebie, że niezależnie od tego, z jaką ostrożnością zostały nakreślone, rzadko kiedy udawało się je wprowadzić w życie co do joty. Jeśli coś mogło pójść nie tak, najpewniej tak właśnie miało się wydarzyć. Czy wspomnienie Igora należało wziąć za dobrą monetę, czy wprost przeciwnie, przykład niewygodnej komplikacji – czas miał odpowiedzieć na to pytanie. Fakt, że nie widziała twarzy magipolicjantów, utrudniał badanie ich nastrojów, niewątpliwie jednak lata pracy w wywiadzie wyczuliły ją na choćby i nieznaczne różnice w modulowaniu głosów, identyfikowaniu ich barw i niesionych nimi emocji. Nie zdążyła jednak wsłuchać się w ton Nadii, ani też przeanalizować dużo mniej zachowawczego Adriena, gdyż do jej uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków, który zwiastował rychłe nadejście kolejnego czarodzieja i nakazał wzmocnić uścisk na wciąż trzymanej w dłoni różdżce – skąd szedł, i dokąd? Odruchowo przylgnęła do ściany, próbując wtopić się w cień; nieprzyjemna fala chłodu, która spłynęła od czubka głowy, wzdłuż pleców, aż po same palce, utwierdziła ją w przekonaniu, iż zaklęcie kameleona zadziałało, co tylko powinno ułatwić pozostanie niezauważoną. Dopiero wypowiedziane przez nieznajomego słowa sprawiły, że zaczęła łączyć kropki – wcale nie kierował się do Adriany, do pilnujących wejścia strażników, może to i lepiej. Zamiast tego poszukiwał miejsca, w którym będzie mógł sobie ulżyć. Ustronnego, skrytego przed wzrokiem pozostałych, ale znajdującego się względnie blisko.
Czy naprawdę miała aż takiego pecha...?
Zamarła w bezruchu, gdy mundurowy żwawym krokiem skręcił w zajmowany przez nią zaułek i z wiadomym zamiarem skierował w stronę śmietnika. Wszystko wskazywało na to, że był to jeden ze strażników, którzy pilnowali tyłów interesującego je budynku. Mogłaby go ogłuszyć. Obezwładnić. Upewnić się, że nie będzie utrudniać wykonania dalszej części zadania. Kusiło ją, przez krótką chwilę, jednak szybki rachunek zalet i wad takiego posunięcia nakazał pozostać bezczynną; jego zniknięcie z pewnością zostałoby zauważone, i to najpewniej prędzej niż później. Zaś ostatnim, na czym im zależało, to wszczęcie alarmu, ściągnięcie na swe głowy posiłków, utrudnienie Adrianie pozostania niewinną w oczach marionetkowej władzy.
Wstrzymała oddech, próbując uchronić się przed charakterystycznym, uderzającym w nos zapachem. To tylko chwila, ledwie moment, wytrzymaj; nie mogła i nie zamierzała dać rozproszyć się dyskomfortowi wywoływanemu bliską obecnością odlewającego się policjanta. Wystarczyło nie myśleć o tym, co robił. Zamiast tego próbowała naprędce przyjrzeć się jego sylwetce, omijając szerokim łukiem dłonie i to, co te dłonie ściskały. Gdzie miał różdżkę? Czy wystawała mu z kieszeni? I czy rozpoznawała go z czasów pracy w Ministerstwie? Jednocześnie wciąż nasłuchiwała rozmowy prowadzonej przez Adrianę, próbując kontrolować sytuację, śledzić jej poczynania, na wypadek gdyby musiała interweniować.
Ziemia zadrżała, drżenie to przez krótką chwilę przybierało na sile, a wraz z nim rzegot szyb w pobliskich oknach. Nie doszło jednak do dalszej eskalacji dziwnego zjawiska. Oficjel, choć zwrócił na nie uwagę, nie przejął się nim zbytnio – wrócił do swego zajęcia, jak gdyby nie wydarzyło się nic, co powinno go zaalarmować. Wcale jej ta myśl nie pokrzepiła, wprost przeciwnie; jak często dochodziło do podobnych wstrząsów? Na co miały natknąć się we wnętrzu budynku?
Wytężyła wzrok i słuch, nie spuszczając niechcianego towarzystwa z oka; nie powinien jej ujrzeć, usłyszeć, lecz zdrowy rozsądek nakazywał pilnować policjanta aż ten nie opuści zaułka. Próbowała również wyłowić spomiędzy odgłosów, które wydawały się logiczne i zrozumiałe, ewentualne elementy niepasujące do układanki.
| rzucam na spostrzegawczość (III), ale naprawdę nie patrzę na ręce policjanta
Czy naprawdę miała aż takiego pecha...?
Zamarła w bezruchu, gdy mundurowy żwawym krokiem skręcił w zajmowany przez nią zaułek i z wiadomym zamiarem skierował w stronę śmietnika. Wszystko wskazywało na to, że był to jeden ze strażników, którzy pilnowali tyłów interesującego je budynku. Mogłaby go ogłuszyć. Obezwładnić. Upewnić się, że nie będzie utrudniać wykonania dalszej części zadania. Kusiło ją, przez krótką chwilę, jednak szybki rachunek zalet i wad takiego posunięcia nakazał pozostać bezczynną; jego zniknięcie z pewnością zostałoby zauważone, i to najpewniej prędzej niż później. Zaś ostatnim, na czym im zależało, to wszczęcie alarmu, ściągnięcie na swe głowy posiłków, utrudnienie Adrianie pozostania niewinną w oczach marionetkowej władzy.
Wstrzymała oddech, próbując uchronić się przed charakterystycznym, uderzającym w nos zapachem. To tylko chwila, ledwie moment, wytrzymaj; nie mogła i nie zamierzała dać rozproszyć się dyskomfortowi wywoływanemu bliską obecnością odlewającego się policjanta. Wystarczyło nie myśleć o tym, co robił. Zamiast tego próbowała naprędce przyjrzeć się jego sylwetce, omijając szerokim łukiem dłonie i to, co te dłonie ściskały. Gdzie miał różdżkę? Czy wystawała mu z kieszeni? I czy rozpoznawała go z czasów pracy w Ministerstwie? Jednocześnie wciąż nasłuchiwała rozmowy prowadzonej przez Adrianę, próbując kontrolować sytuację, śledzić jej poczynania, na wypadek gdyby musiała interweniować.
Ziemia zadrżała, drżenie to przez krótką chwilę przybierało na sile, a wraz z nim rzegot szyb w pobliskich oknach. Nie doszło jednak do dalszej eskalacji dziwnego zjawiska. Oficjel, choć zwrócił na nie uwagę, nie przejął się nim zbytnio – wrócił do swego zajęcia, jak gdyby nie wydarzyło się nic, co powinno go zaalarmować. Wcale jej ta myśl nie pokrzepiła, wprost przeciwnie; jak często dochodziło do podobnych wstrząsów? Na co miały natknąć się we wnętrzu budynku?
Wytężyła wzrok i słuch, nie spuszczając niechcianego towarzystwa z oka; nie powinien jej ujrzeć, usłyszeć, lecz zdrowy rozsądek nakazywał pilnować policjanta aż ten nie opuści zaułka. Próbowała również wyłowić spomiędzy odgłosów, które wydawały się logiczne i zrozumiałe, ewentualne elementy niepasujące do układanki.
| rzucam na spostrzegawczość (III), ale naprawdę nie patrzę na ręce policjanta
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
– Psidwakosyny – wyrwało się mężczyźnie w reakcji na opowieść Adriany; przez jego twarz przemknął grymas, rozejrzał się w ślad za nią, jakby spodziewał się zobaczyć któregoś z oprawców, wyglądającego zza rogu kamienicy – ale ulica Pokątna nadal była pusta. Jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę – oprócz rozmowy czarodziejów – było odległe echo dwóch wyraźnie podpitych głosów, wyśpiewujących propagandową piosenkę o ministrze magii. – Pamiętasz coś więcej? Gdzie to dokładnie było? – zapytał. Odsunął się o pół kroku od swojej towarzyszki, żeby przypadkowo jej nie uderzyć podczas ściągania płaszcza, który szybko zsunął z ramion, reflektując się trochę z opóźnieniem. Wyciągnął okrycie w stronę Adriany. – Proszę, weź – zaoferował, wahając się przez chwilę, jakby niepewny, na ile mógł sobie pozwolić. – Znajdziemy ich, dzisiaj pełno ludzi się plącze po ulicach. Na pewno ktoś ich widział – dodał pocieszająco. Współczujące poklepanie po ramieniu wywołało na jego twarzy uśmiech, Adriana mogła odnieść wrażenie, że na policzki ponad zarostem wstąpił lekki rumieniec – ale mogła to być równie dobrze poświata purpurowej, drżącej lekko, magicznej taśmy.
– Och, nie – zaprzeczyła Nadia, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Ona, w przeciwieństwie do jej kolegi po fachu, nie wyglądała na przejętą losem Adriany. W jej głosie pobrzmiewało głównie zniecierpliwienie i skrywana częściowo irytacja. Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. – Mój ojciec czasami o nim wspominał. Mam pamięć do nazwisk – wyjaśniła wymijająco. Zaraz potem jej uwagę odwróciło grzechotanie szyb w salonie luster; odwróciła się, spoglądając w jego kierunku. Adrianie wydawało się, że dostrzegła na twarzy kobiety lęk.
– Odprowadzę cię do Ramor, mają tam kominek podłączony do sieci Fiuu. To rzut kamieniem – zaproponował w międzyczasie Adrien. – Jak tylko znajdziemy tych typów, to odzyskamy twój płaszcz…
– Poważnie? – wcięła się kobieta, sztyletując policjanta wzrokiem.
– Daj spokój, Nadia, nikt o zdrowych zmysłach dobrowolnie tam nie wejdzie – rzucił, trochę podnosząc głos.
Maeve, przyglądając się policjantowi, który załatwiał swoje potrzeby w zaułku, mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie kojarzyła go z czasów swojej pracy w ministerstwie. Był wysoki, postawny, a mundur, który nosił wydawał się na niego nieco za mały – zwłaszcza w okolicach barków i brzucha. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost, włosy miał nieuczesane, zmierzwione; wzdłuż jego żuchwy biegła długa blizna. Wyglądał niechlujnie, aparycją przypominając bardziej stałego bywalca Nokturnu niż funkcjonariusza magicznej policji. Po krótkiej obserwacji Maeve była w stanie namierzyć jego różdżkę – wystawała z jego tylnej kieszeni; odebranie jej mężczyźnie wydawało się łatwe, choć uczynienie tego tak, by tego nie poczuł, wymagałoby pewnej wprawy.
Żaden z trójki rozmawiających przed salonem luster czarodziejów nie próbował ściszać głosu, Maeve przez cały czas słyszała więc wymianę zdań dokładnie. Wytężywszy słuch, była w stanie również wychwycić podpite śpiewy dobiegające z uliczki biegnącej równolegle do Pokątnej, a także… szmer? Szelest? W pierwszej chwili nie była pewna, ale im bardziej skupiała się na otaczających ją dźwiękach, tym bardziej jej się wydawało, że oprócz drżenia szyb w oknach salonu luster, wychwytywała dobiegające stamtąd głosy, jakby co najmniej kilka osób toczyło w środku ożywioną rozmowę. Najpierw: zupełnie niezrozumiałą, odbywającą się w innym języku albo po prostu – zbyt daleko, by mieszające się ze sobą sylaby miały sens. Rzucone wcześniej zaklęcie nie wykryło nikogo wewnątrz budynku, ale czy na pewno zadziałało tak, jak powinno?
Nagle głosy podniosły się, jakby w przejęciu – a gdy znów przycichły, Maeve usłyszała pośród nich jeden niższy, który zabrzmiał znajomo. Serce zabiło jej szybciej, przez chwilę była przekonana, że rozpoznała głos Fredericka Foxa. – Nie! – zaprotestował, krzyk był stłumiony, ale zdołał przedrzeć się przez ściany; powtórzył się zaraz potem, głośniej; było w nim też coś niepokojącego, cierpienie, strach – emocje, które doświadczony auror zdradzał przecież rzadko.
Ziemia wokół budynku zadrżała znowu, a wraz z nią – zamigotała magiczna, odgradzająca teren taśma, żeby po paru mrugnięciach zniknąć zupełnie. Zgaśnięcie purpurowego zaklęcia sprawiło, że okolica wydawała się nagle znacznie ciemniejsza, pomimo oświetlających Pokątną latarni. – Co, do cholery? – warknęła Nadia, rozglądając się. Mężczyzna stojący obok Maeve zapiął spodnie, po czym przeszedł obok niej, zbliżając się do wyjścia z zaułka. Stał plecami do niej, nie dostrzegłby jej nawet, gdyby się poruszyła.
– Wszystko tam w porządku?! – zawołał do swoich towarzyszy; usłyszała go również Adriana.
– Nie wiem, sprawdzę – odpowiedziała mu kobieta, wyciągając znów różdżkę. Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę prowadzących do salonu drzwi. Adriana widziała – jak w zwolnionym tempie – jak brunetka zbliża się do wejścia i sięga klamki. Jej odbicie, widoczne w lustrzanej witrynie, zrobiło to samo – żeby zaraz potem uczynić coś niezrozumiałego. Choć policjantka nie uniosła głowy, przez cały czas wpatrując się w klamkę, to jej odbicie podniosło wzrok – a Adriana miała pewność, że spojrzało wprost na nią. Nie wyglądało jednak jak kobieta, z którą przed chwilą rozmawiała, jego oczy były pozbawione białek, całe przysłonięte czernią; karykatura czarownicy uśmiechnęła się diabolicznie, a potem mrugnęła do wiedźmiej strażniczki jednym okiem.
Nim ktokolwiek zdążyłby zareagować, Nadia wrzasnęła nagle – a ułamek sekundy później jej ciało poderwało się w górę, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie levicorpus, żeby zatrzymać się gwałtownie jakieś dwa metry nad ulicą, z ramionami i nogami rozłożonymi szeroko na boki. Trwało to chwilę, może dwa oddechy, krzyk kobiety urwał się ostro – po czym ona sama dosłownie rozpadła się na drobne kawałki, rozsypała jak hartowane szkło; zupełnie jakby coś rozerwało ją od środka. Wybuchowi towarzyszyła seria nieprzyjemnych, mokrych odgłosów, po czym wszystko dookoła – szyby kamienicy, kostka brukowa, szyldy sklepów – pokryło się ciemnymi, lepkimi kroplami. Adriana poczuła, jak coś ciepłego spływa po jej twarzy, a jej nozdrza wypełnił mdlący, metaliczny zapach. Różdżka policjantki upadła na ziemię.
Na ulicy zapadła przejmująca, dzwoniąca w uszach cisza, obie zdawałyście sobie jednak sprawę, że właśnie wasz czas się skurczył. Do północy pozostało ledwie parę minut, a wrzask kobiety musiał być doskonale słyszalny w promieniu paru mil.
Czas na odpis mija 15 października o godz. 20:00.
Możecie w tej turze napisać dowolną (rozsądną) ilość postów i wykonać dowolną (rozsądną) ilość akcji. Jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego, dawajcie znać.
Maeve w tej turze wykonuje dodatkowy rzut na odporność magiczną.
Działające zaklęcia:
Kameleon (Maeve) - ST dostrzeżenia 48 (tu rzut)
Energia magiczna:
Maeve - 44/50
Adriana - 46/50
– Och, nie – zaprzeczyła Nadia, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Ona, w przeciwieństwie do jej kolegi po fachu, nie wyglądała na przejętą losem Adriany. W jej głosie pobrzmiewało głównie zniecierpliwienie i skrywana częściowo irytacja. Przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. – Mój ojciec czasami o nim wspominał. Mam pamięć do nazwisk – wyjaśniła wymijająco. Zaraz potem jej uwagę odwróciło grzechotanie szyb w salonie luster; odwróciła się, spoglądając w jego kierunku. Adrianie wydawało się, że dostrzegła na twarzy kobiety lęk.
– Odprowadzę cię do Ramor, mają tam kominek podłączony do sieci Fiuu. To rzut kamieniem – zaproponował w międzyczasie Adrien. – Jak tylko znajdziemy tych typów, to odzyskamy twój płaszcz…
– Poważnie? – wcięła się kobieta, sztyletując policjanta wzrokiem.
– Daj spokój, Nadia, nikt o zdrowych zmysłach dobrowolnie tam nie wejdzie – rzucił, trochę podnosząc głos.
Maeve, przyglądając się policjantowi, który załatwiał swoje potrzeby w zaułku, mogła z całą pewnością stwierdzić, że nie kojarzyła go z czasów swojej pracy w ministerstwie. Był wysoki, postawny, a mundur, który nosił wydawał się na niego nieco za mały – zwłaszcza w okolicach barków i brzucha. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost, włosy miał nieuczesane, zmierzwione; wzdłuż jego żuchwy biegła długa blizna. Wyglądał niechlujnie, aparycją przypominając bardziej stałego bywalca Nokturnu niż funkcjonariusza magicznej policji. Po krótkiej obserwacji Maeve była w stanie namierzyć jego różdżkę – wystawała z jego tylnej kieszeni; odebranie jej mężczyźnie wydawało się łatwe, choć uczynienie tego tak, by tego nie poczuł, wymagałoby pewnej wprawy.
Żaden z trójki rozmawiających przed salonem luster czarodziejów nie próbował ściszać głosu, Maeve przez cały czas słyszała więc wymianę zdań dokładnie. Wytężywszy słuch, była w stanie również wychwycić podpite śpiewy dobiegające z uliczki biegnącej równolegle do Pokątnej, a także… szmer? Szelest? W pierwszej chwili nie była pewna, ale im bardziej skupiała się na otaczających ją dźwiękach, tym bardziej jej się wydawało, że oprócz drżenia szyb w oknach salonu luster, wychwytywała dobiegające stamtąd głosy, jakby co najmniej kilka osób toczyło w środku ożywioną rozmowę. Najpierw: zupełnie niezrozumiałą, odbywającą się w innym języku albo po prostu – zbyt daleko, by mieszające się ze sobą sylaby miały sens. Rzucone wcześniej zaklęcie nie wykryło nikogo wewnątrz budynku, ale czy na pewno zadziałało tak, jak powinno?
Nagle głosy podniosły się, jakby w przejęciu – a gdy znów przycichły, Maeve usłyszała pośród nich jeden niższy, który zabrzmiał znajomo. Serce zabiło jej szybciej, przez chwilę była przekonana, że rozpoznała głos Fredericka Foxa. – Nie! – zaprotestował, krzyk był stłumiony, ale zdołał przedrzeć się przez ściany; powtórzył się zaraz potem, głośniej; było w nim też coś niepokojącego, cierpienie, strach – emocje, które doświadczony auror zdradzał przecież rzadko.
Ziemia wokół budynku zadrżała znowu, a wraz z nią – zamigotała magiczna, odgradzająca teren taśma, żeby po paru mrugnięciach zniknąć zupełnie. Zgaśnięcie purpurowego zaklęcia sprawiło, że okolica wydawała się nagle znacznie ciemniejsza, pomimo oświetlających Pokątną latarni. – Co, do cholery? – warknęła Nadia, rozglądając się. Mężczyzna stojący obok Maeve zapiął spodnie, po czym przeszedł obok niej, zbliżając się do wyjścia z zaułka. Stał plecami do niej, nie dostrzegłby jej nawet, gdyby się poruszyła.
– Wszystko tam w porządku?! – zawołał do swoich towarzyszy; usłyszała go również Adriana.
– Nie wiem, sprawdzę – odpowiedziała mu kobieta, wyciągając znów różdżkę. Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę prowadzących do salonu drzwi. Adriana widziała – jak w zwolnionym tempie – jak brunetka zbliża się do wejścia i sięga klamki. Jej odbicie, widoczne w lustrzanej witrynie, zrobiło to samo – żeby zaraz potem uczynić coś niezrozumiałego. Choć policjantka nie uniosła głowy, przez cały czas wpatrując się w klamkę, to jej odbicie podniosło wzrok – a Adriana miała pewność, że spojrzało wprost na nią. Nie wyglądało jednak jak kobieta, z którą przed chwilą rozmawiała, jego oczy były pozbawione białek, całe przysłonięte czernią; karykatura czarownicy uśmiechnęła się diabolicznie, a potem mrugnęła do wiedźmiej strażniczki jednym okiem.
Nim ktokolwiek zdążyłby zareagować, Nadia wrzasnęła nagle – a ułamek sekundy później jej ciało poderwało się w górę, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie levicorpus, żeby zatrzymać się gwałtownie jakieś dwa metry nad ulicą, z ramionami i nogami rozłożonymi szeroko na boki. Trwało to chwilę, może dwa oddechy, krzyk kobiety urwał się ostro – po czym ona sama dosłownie rozpadła się na drobne kawałki, rozsypała jak hartowane szkło; zupełnie jakby coś rozerwało ją od środka. Wybuchowi towarzyszyła seria nieprzyjemnych, mokrych odgłosów, po czym wszystko dookoła – szyby kamienicy, kostka brukowa, szyldy sklepów – pokryło się ciemnymi, lepkimi kroplami. Adriana poczuła, jak coś ciepłego spływa po jej twarzy, a jej nozdrza wypełnił mdlący, metaliczny zapach. Różdżka policjantki upadła na ziemię.
Na ulicy zapadła przejmująca, dzwoniąca w uszach cisza, obie zdawałyście sobie jednak sprawę, że właśnie wasz czas się skurczył. Do północy pozostało ledwie parę minut, a wrzask kobiety musiał być doskonale słyszalny w promieniu paru mil.
Możecie w tej turze napisać dowolną (rozsądną) ilość postów i wykonać dowolną (rozsądną) ilość akcji. Jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego, dawajcie znać.
Maeve w tej turze wykonuje dodatkowy rzut na odporność magiczną.
Działające zaklęcia:
Kameleon (Maeve) - ST dostrzeżenia 48 (tu rzut)
Energia magiczna:
Maeve - 44/50
Adriana - 46/50
Salon Luster
Szybka odpowiedź