Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Nie wiedział do końca, dlaczego jego zaklęcie nie wyszło. Był zbyt przesiąknięty emocjami, by zastanawiać się nad tym w chwili, kiedy zdobycz czekała tylko na dostarczenie do Londynu prosto w ręce Toma. Cieszył się z odniesionego sukcesu wystarczająco mocno, żeby zapomnieć o swojej małej klęsce. Zbyt rzadko miewał do czynienia z czarną magią. Zdecydowanie zbyt rzadko.
Podnosząc się, dostrzegł Tristana rzucającego skuteczny czar. Poniekąd zazdrościł mu takiego opanowania, lecz on z pewnością nie musiał przejść przez dzisiejsze spotkanie. Już samo spędzenie czasu w pobliżu kobiety, która miała zostać jego żoną, wyczerpało go wystarczająco mocno. Niestety nie mógł nic poradzić na to, że prowadzone poszukiwania wreszcie odniosły pożądany skutek i to właśnie nimi należało się zająć w pierwszej kolejności. Bez trudu odłożył swe prywatne animozje, stawiając szczytny cel ponad wszystko inne. W pewien sposób pokonał własne bariery, wkraczając w nocną gęstwinę lasów Cairngorms, byle by odnaleźć tchórza zagrażającego ich dalszym poczynaniom. Pragnął ukarać ze wszystkich sił, zostawić na nim niezbywalny ślad własnego poczucia sprawiedliwości, lecz teraz pozostało mu tylko wyciągnięcie resztek człowieka z dołu oraz dostarczenie na miejsce. Nie chciał tego robić, jeszcze z nim nie skończył, jednakże nie widział również sensu w dalszym nękaniu czegoś, co istotą ludzką nie było. Nadal celował różdżką w to coś, niemrawo poruszając palcami na rączce, aż wreszcie z Cassiusowych ust wypłynęło ciche Mobilicorpus zamknięte wraz z chęcią wyciągnięcia celu z dołu. Nie przychodziło mu do głowy żadne inne zaklęcie oprócz takich, którymi mógłby wyrządzić dużo bardziej skuteczną krzywdę.
Podnosząc się, dostrzegł Tristana rzucającego skuteczny czar. Poniekąd zazdrościł mu takiego opanowania, lecz on z pewnością nie musiał przejść przez dzisiejsze spotkanie. Już samo spędzenie czasu w pobliżu kobiety, która miała zostać jego żoną, wyczerpało go wystarczająco mocno. Niestety nie mógł nic poradzić na to, że prowadzone poszukiwania wreszcie odniosły pożądany skutek i to właśnie nimi należało się zająć w pierwszej kolejności. Bez trudu odłożył swe prywatne animozje, stawiając szczytny cel ponad wszystko inne. W pewien sposób pokonał własne bariery, wkraczając w nocną gęstwinę lasów Cairngorms, byle by odnaleźć tchórza zagrażającego ich dalszym poczynaniom. Pragnął ukarać ze wszystkich sił, zostawić na nim niezbywalny ślad własnego poczucia sprawiedliwości, lecz teraz pozostało mu tylko wyciągnięcie resztek człowieka z dołu oraz dostarczenie na miejsce. Nie chciał tego robić, jeszcze z nim nie skończył, jednakże nie widział również sensu w dalszym nękaniu czegoś, co istotą ludzką nie było. Nadal celował różdżką w to coś, niemrawo poruszając palcami na rączce, aż wreszcie z Cassiusowych ust wypłynęło ciche Mobilicorpus zamknięte wraz z chęcią wyciągnięcia celu z dołu. Nie przychodziło mu do głowy żadne inne zaklęcie oprócz takich, którymi mógłby wyrządzić dużo bardziej skuteczną krzywdę.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cassius P. Nott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Dostrzegł w ciemnościach iskry - elektryczne błyski, usłyszał wizg błyskawic; porażony zbieg raczej nie byłby już w stanie uciec. Omdlał? W ciemnościach nie mógł dostrzec, ale usłyszał tylko jęk, a potem już ciszę. Cassius rzucił zaklęcie, które miało wyciągnąć go z tego dołu - ale celować w ciemność nie było łatwo. Ciało czarodzieja poderwało się do góry, ale zamiast wylecieć do góry - grzmotnęło o jedną ze ścian głębokiego dołu. Tristan przeklął, słysząc dźwięk upadającego ciała - a mogło pójść tak łatwo. Przez moment stał nad nim w milczeniu, nasłuchując - nie usłyszał jednak nic, zbieg milczał zawzięcie, prawdopodobnie nie z własnej woli. Musiał być nieprzytomny.
- Zejdę tam i go wyciągniemy - mruknął, spoglądając spode łba na Cassiusa. Nie miał na to ochoty, taplanie się w rozmokłej śniegiem ziemi, w dole, który sam wykopał, nie należało do zajęć, które w rzeczy samej zaplanował na ten wieczór; nie mieli jednak więcej czasu - a jeśli zaryzykują jeszcze kilka nieudanych zaklęć, możliwe, że w końcu obije ściany na tyle, żeby zakopać się w ziemi całkiem. Zanurzył dłonie w śniegu, nachylając się nad krawędzią - i skoczył, prosto na nogi nieprzytomnego zbiega, twarde lądowanie - a to jego kolano już chyba nie zadziała po tym zetknięciu.
Był porażony, wystraszony, zziębnięty i wyglądał wystarczająco żałośnie, by nikt nie miał wątpliwości, że żałosny faktycznie był. Był w końcu tchórzem - kimś niewartym stanięcia godnie przed obliczem Pana i być może nawet, w zależności od Jego decyzji, nie wartym nawet życia. Bez zastanowienia spojrzał w górę - wypatrując kompana, po czym, w końcu, bez delikatności i nie bez trudu, dźwignął jego ciało, wspierając je o ścianę dołu i wyciągnął lekko ku górze, gdzie za ramiona mógł uchwycić go Cassius - i wspólnie wyciągnęli go na górę. Wypychanie go na górę nie było ani godne, ani przyjemne - ale najważniejsze, że udało im się go unieszkodliwić i nie stawi oporu, kiedy będą go przenosić w docelowe miejsce.
Uchwycił wyciągniętą dłoń druha i z jego pomocą, wbijając stopy w rozkruszoną ziemię, wydostał się na wierzch.
- Zwijajmy się - mruknął po podziękowaniu, chwycił go za nogi, kiedy Cassius chwycił górną część ciału, bez większego problemu ruszyli drogą powrotną - po własnych śladach. Na szczęście, nie zaszli w las zbyt głęboko. Ruszyli bezpośrednio do pobliskiej speluny, gdzie za odpowiednią opłatę właściciel pozwolił im na dyskretne skorzystanie z kominka w miejscu niedostępnym dla gości. Przenieśli się prosto na Nokturn - gdzie już nikt nie zwracał na nich większej uwagi. W Białej Wiwernie osądzi go On.
/zt x2
- Zejdę tam i go wyciągniemy - mruknął, spoglądając spode łba na Cassiusa. Nie miał na to ochoty, taplanie się w rozmokłej śniegiem ziemi, w dole, który sam wykopał, nie należało do zajęć, które w rzeczy samej zaplanował na ten wieczór; nie mieli jednak więcej czasu - a jeśli zaryzykują jeszcze kilka nieudanych zaklęć, możliwe, że w końcu obije ściany na tyle, żeby zakopać się w ziemi całkiem. Zanurzył dłonie w śniegu, nachylając się nad krawędzią - i skoczył, prosto na nogi nieprzytomnego zbiega, twarde lądowanie - a to jego kolano już chyba nie zadziała po tym zetknięciu.
Był porażony, wystraszony, zziębnięty i wyglądał wystarczająco żałośnie, by nikt nie miał wątpliwości, że żałosny faktycznie był. Był w końcu tchórzem - kimś niewartym stanięcia godnie przed obliczem Pana i być może nawet, w zależności od Jego decyzji, nie wartym nawet życia. Bez zastanowienia spojrzał w górę - wypatrując kompana, po czym, w końcu, bez delikatności i nie bez trudu, dźwignął jego ciało, wspierając je o ścianę dołu i wyciągnął lekko ku górze, gdzie za ramiona mógł uchwycić go Cassius - i wspólnie wyciągnęli go na górę. Wypychanie go na górę nie było ani godne, ani przyjemne - ale najważniejsze, że udało im się go unieszkodliwić i nie stawi oporu, kiedy będą go przenosić w docelowe miejsce.
Uchwycił wyciągniętą dłoń druha i z jego pomocą, wbijając stopy w rozkruszoną ziemię, wydostał się na wierzch.
- Zwijajmy się - mruknął po podziękowaniu, chwycił go za nogi, kiedy Cassius chwycił górną część ciału, bez większego problemu ruszyli drogą powrotną - po własnych śladach. Na szczęście, nie zaszli w las zbyt głęboko. Ruszyli bezpośrednio do pobliskiej speluny, gdzie za odpowiednią opłatę właściciel pozwolił im na dyskretne skorzystanie z kominka w miejscu niedostępnym dla gości. Przenieśli się prosto na Nokturn - gdzie już nikt nie zwracał na nich większej uwagi. W Białej Wiwernie osądzi go On.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
To było naprawdę zadziwiające z jaką łatwością Cyneric potrafił zmusić Morgotha do zmiany aktualnych planów. Lub właściwie jak bardzo umiał pokazać się we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Młodszy Yaxley na propozycję polowania początkowo nie chciał się zgodzić, gdy dostał listowną propozycję. Jednak gdy jego kuzyn pojawił się w drzwiach pałacu, zmiękł. Może dlatego że nie widzieli się jakiś czas, a to u nich nie było takie częste. Nie wiedział czy za tym nagłym pojawieniem się Cynerica w jego domu nie stała jego matka lub siostra. W końcu nie rozmawiał z nimi od jakiegoś czasu, wywijając się co chwila pracą lub innymi zobowiązaniami, co poniekąd było związane z ostatnimi dniami lutego, chociaż im dalej od nich, tym Morgothowi zdawało się, że było to nieuniknione. I w pewien sposób dobre dla niego. Mógł zrozumieć, że życie wcale nie było takie jak to jego rodziców. Że on miał swoje zadanie i nic więcej. Żałował tylko jednej rzeczy. Że spotkanie Rycerzy już się zakończyło. Ciągle chciał więcej w związku z nimi, ale na razie zżerało go to czekanie na wiadomość od Nicholasa Notta a propos ich misji. Nie mógł jednak nic zrobić. Musiał po prostu wykazać się cierpliwością, którą normalnie zapewne by zachował. Ale nie teraz. Nie w tej sytuacji.
Może po części właśnie dlatego zgodził się na wyjście z Cynericiem. Nie był to jedyny powód. W końcu każde spotkanie z kuzynem przynosiło mu pewną dozę ulgi i kłamałby, gdyby powiedział, że nie był ważną częścią jego życia. A o rodzinę trzeba dbać i to właśnie straszy Yaxley nie raz i nie dwa pokazał mu w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Nie, żeby Morgoth tego nie wiedział. Od zawsze dbał o swoją siostrę czy o kuzynki, ale nigdy nie posiadał brata, który poświęcał mu więcej uwagi niż ojciec. Nie brakowało mu atencji Leona, bo w końcu od zawsze był nieco wycofany, a jako dziecko Morgo nie zabiegał o jego względy. Robił to co było słuszne i co sprawiało, że ojciec patrzył na niego z dumą. To mu wystarczało, a jego celem było stanie się właśnie takim jak on. Towarzystwo Cynerica było jednak praktycznie tak samo ważne. Jedne Yaxley dbał o drugiego i tak to się utrzymywało przez te lata.
Gdy wybrali się na polowanie, obaj milczeli z początku. Morgothowi nie przeszkadzała cisza, dlatego nie poruszał żadnego tematu. A przynajmniej jeszcze nie, chociaż wydawało się, że jeśli któryś się nie odezwie, nawet las w końcu wybuchnie od tego dziwnego napięcia.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ledwie dzień po urodzinach Rosalie Cyneric nadal czuł gorycz rozpalającą trzewia aż do przełyku. Nie potrafił tak do końca wybaczyć krewnym ten - jego zdaniem - dość znaczący nietakt. Obchodził się z nią jak z jajkiem uważając, że to czas, kiedy powinna mieć maksimum uwagi oraz opieki. Pełen obaw, iż nie powinien się tak narzucać, wyszedł z tego obronną ręką kiedy to właśnie lady Yaxley kształtowała charakter tego spotkania. Mógł mieć dzięki temu czyste sumienie, lecz to nie zmieniało faktu, że odczuwał silny zawód odbijający się na własnej rodzinie. W milczeniu znosił te niedogodności - nie odważyłby się podważyć zdania czy zachowania starszyzny, być może szykując jedynie krótką reprymendę w kierunku Liliany - nie odzywając się na ten temat ni słowem. Uznał za to, że ten dzień jest wprost wymarzonym na niezobowiązujące polowanie połączone z poruszaniem niewygodnych tematów. U swojego kuzyna bliskiego niczym brat już skrupulatnie od dłuższego czasu zauważał diametralną zmianę w sposobie bycia. Niedostrzegalną dla osób postronnych, niebędących Yaxley'ami - wszak wszyscy ich przedstawiciele są małomówni oraz niewylewni - co w obrębie najbliższych stanowi pewnego rodzaju oczywistość. Wrażliwi nawet na subtelne zmiany są w stanie dostrzec je po prostu z a w s z e. Zatem jeżeli Morgoth planował ukrywanie prawdziwych uczuć pod fasadą statecznego, poważnego mężczyzny, to będzie musiał się zawieść.
Wybrali się do Cairngorms z samego rana nie chcąc przegapić żadnego egzemplarzu zwierzyny. Bez względu na to, że ta miała zajmować raptem drugie miejsce na liście dzisiejszych priorytetów. Zabrali ze sobą kusze, jedzenie, ubrali się ciepło w barwach pozwalających na maskowanie się wśród brunatno-zielonych barw lasu. Ściółka cicho chrzęściła pod stopami kiedy szli w głąb kniei, oddalając się coraz bardziej od punktu startowego. Początkowo szli w milczeniu; Cyneric skoncentrował się na odgłosach przechadzającej się po runie zwierzyny oraz na trelu gnieżdżących się dookoła ptaków. Wypatrywał mchu zdradzającego kierunki świata oraz oceniał wiatr - w tym przypadku subtelne podmuchy powietrza - ponieważ powinni iść pod nie, a nie z nimi. Pierwsza zasada.
- Myślisz, że nam się poszczęści? - Przerwał nagle ciszę, lecz szeptem, a nie pełnym głosem. Lepiej nie ryzykować spłoszenia okazów, które mogłyby później zdobić ich Fenland.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wybrali się do Cairngorms z samego rana nie chcąc przegapić żadnego egzemplarzu zwierzyny. Bez względu na to, że ta miała zajmować raptem drugie miejsce na liście dzisiejszych priorytetów. Zabrali ze sobą kusze, jedzenie, ubrali się ciepło w barwach pozwalających na maskowanie się wśród brunatno-zielonych barw lasu. Ściółka cicho chrzęściła pod stopami kiedy szli w głąb kniei, oddalając się coraz bardziej od punktu startowego. Początkowo szli w milczeniu; Cyneric skoncentrował się na odgłosach przechadzającej się po runie zwierzyny oraz na trelu gnieżdżących się dookoła ptaków. Wypatrywał mchu zdradzającego kierunki świata oraz oceniał wiatr - w tym przypadku subtelne podmuchy powietrza - ponieważ powinni iść pod nie, a nie z nimi. Pierwsza zasada.
- Myślisz, że nam się poszczęści? - Przerwał nagle ciszę, lecz szeptem, a nie pełnym głosem. Lepiej nie ryzykować spłoszenia okazów, które mogłyby później zdobić ich Fenland.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ostatnio zmieniony przez Cyneric Yaxley dnia 09.11.16 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth nie był obecny na urodzinach kuzynki i nie wiedział, co działo się podczas tej uroczystości. Szczerze podejrzewał, że było to jedna z gorszych decyzji, które zapadły przy stanie zdrowia psychicznego jak i fizycznego Rosalie w ostatnim czasie. Czy nikt już nie pamiętał o tragedii na ślubie Blacka i jego rówieśniczki? Nagle wszyscy chcieli świętować jej powrót do domu, ale zapomnieli o dręczącej ją chorobie? A może sądzili, że stan umysłu nie miał z tym nic wspólnego? Czasami Morgoth naprawdę nie znosił swojej dalekiej rodziny. I wcale nie chodziło o rodowitych Yaxley'ów. Te wszystkie ciotki z różnych rodów, ich siostry, mężczyźni znający się z Fortinbrasem i nawet kręcący się gdzieniegdzie synowie z nieprawego łoża tychże ludzi. Nigdy nie wpuściłby ich do swojego domu. Dlatego też w tym roku jego urodziny zostały odwołane. Nikt nie rozsyłał zaproszeń, nikt nie stroił sal. Nawet nie zjedli odświętnej kolacji. Morgoth pojawiał się na głównej sali w odpowiednich porach i wracał do swoich komnat, nie zamierzając choćby przez chwilę myśleć o tym, że ten dzień był jego. Nienawidził go. Sowy przylatywały jedna za drugą do jego okien, ale nie otwierał żadnego z listu. Te które nie pochodziły od bliskich mu krewnych, wrzucał od razu do ognia. Nie zamierzał tracić czasu na czytanie w kółko tego samego od lorda którego nie widział na oczy. Koperty z odpowiednimi nazwiskami po prostu rzucił na biurko, poświęcając się dalej swojemu stanowi niezadowolenia i frustracji. Był wściekły. Z każdym dniem ten gniew jakby łagodniał. A przynajmniej dotyczyło to świata dookoła, który mógł zobaczyć młodego Yaxley'a w miejscach publicznych jakby nic się nie stało.
Cyneric trafił właśnie na chwilę, w której Morgoth był nastawiony w taki sposób. Jednak nawet gdyby kipiał złością, jego kuzyn potrafiłby namówić go na to polowanie. Z pewną ulgą do której się nie przyznawał, udał się wraz z nim do lasów Cairngorms. Nie należał do ludzi, którzy mogli pochwalić się wspaniałą umiejętnością jaką było kusznictwo, jednak nie było to ważne. Nie teraz. Bo doskonale wiedział, że kuzyn nie mówiąc słowa, wyciągnie z niego prawdę. Blondyn przerwał nieprzyjemną ciszę cichym pytaniem, które Morgoth potraktował zgoła inaczej niż brzmiało. Chociaż obaj zdawali sobie sprawę, że mógł powiedzieć cokolwiek.
- Wyjeżdżam, Cina - wyrzucił to z siebie tak nagle i tak niespodziewanie, że przez chwilę cisza, która między nimi zapadła wydawała się niemal nierealna. Nie było żadnego Powinieneś wiedzieć czy Mam nadzieję, że zrozumiesz. Obaj doskonale wiedzieli, że Yaxley'owie nie podejmowali niepewnych decyzji. Jeśli się ku czemuś kierowali, to całą swoją osobą i nie było od tego odwrotu. Wahanie nie leżało w ich naturze i Morgoth również taki był. - Do Rumunii. Na miesiąc, może dłużej - odpowiedział na nigdy nie wypowiedziane pytanie. W tym samym momencie wycelował w ptaki, które wzbiły się w powietrze, ale nie wystrzelił. Nie były godne ich zachodu.
Cyneric trafił właśnie na chwilę, w której Morgoth był nastawiony w taki sposób. Jednak nawet gdyby kipiał złością, jego kuzyn potrafiłby namówić go na to polowanie. Z pewną ulgą do której się nie przyznawał, udał się wraz z nim do lasów Cairngorms. Nie należał do ludzi, którzy mogli pochwalić się wspaniałą umiejętnością jaką było kusznictwo, jednak nie było to ważne. Nie teraz. Bo doskonale wiedział, że kuzyn nie mówiąc słowa, wyciągnie z niego prawdę. Blondyn przerwał nieprzyjemną ciszę cichym pytaniem, które Morgoth potraktował zgoła inaczej niż brzmiało. Chociaż obaj zdawali sobie sprawę, że mógł powiedzieć cokolwiek.
- Wyjeżdżam, Cina - wyrzucił to z siebie tak nagle i tak niespodziewanie, że przez chwilę cisza, która między nimi zapadła wydawała się niemal nierealna. Nie było żadnego Powinieneś wiedzieć czy Mam nadzieję, że zrozumiesz. Obaj doskonale wiedzieli, że Yaxley'owie nie podejmowali niepewnych decyzji. Jeśli się ku czemuś kierowali, to całą swoją osobą i nie było od tego odwrotu. Wahanie nie leżało w ich naturze i Morgoth również taki był. - Do Rumunii. Na miesiąc, może dłużej - odpowiedział na nigdy nie wypowiedziane pytanie. W tym samym momencie wycelował w ptaki, które wzbiły się w powietrze, ale nie wystrzelił. Nie były godne ich zachodu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Był nastawiony trochę wrogo. Do ludzi, z którymi przyszło mu żyć poza bagnami. Nie bywał tam często - wszak miał ten luksus, że pracował w rodzinnym biznesie - a jednak na tyle regularnie, żeby mieć dość niektórych person. Pustych głów zaprzątniętych własnymi wizerunkami, wystawnymi przyjęciami oraz próżną bytnością. Cyneric miał poukładane w głowie wedle prawideł przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a te zakorzeniły się w nim wybitnie mocno. Rodzina jednak była rodziną. Nie wyobrażał sobie zapomnieć o tak ważnej uroczystości jak urodziny. Przynajmniej on żył w takim przekonaniu; nie wiedział, że sprawa sięga głębiej niż powinna. Zdawał sobie sprawę ze swoich uczuć żywionych do kuzynki, lecz nie przypisywał im tego - zdawałoby się - irracjonalnego zachowania. Złości z powodu popołudnia spędzonego tylko we dwoje. Ze spokojem można było przyjąć, iż tak to bywa w życiu - jedni mają pracę, inni swoje prywatne problemy. Mimo to gdzieś go ta sprawa mocno uwierała, a towarzyszące temu uczucia zakrzywiały obraz rzeczywistości. Po drodze równie dobrze mógł zapomnieć o innych bardzo istotnych powinnościach tylko dlatego, że nie tyczyły się one bezpośrednio Rosalie. Zauważył, że odkąd stała się ta okropna tragedia z nieudanym ślubem, poświęcał jej zdecydowanie większą ilość myśli niż dotychczas. Długo tłumaczył sobie niniejszy stan rzeczy troską o dobro krewnej, lecz wreszcie pojął, że sprawa jest dużo bardziej złożona niż wcześniej podejrzewał. I to było głównym powodem dla którego jeszcze nie ochłonął po wczorajszym dniu. Niezrozumiałe do końca uczucia piętrzyły się w nim wywołując cichą frustrację. Nie miał najmniejszego pojęcia co powinien zrobić - milczał zatem. Znosił swoje humory głęboko w sobie pozostając na zewnątrz niewzruszoną skałą godną miana Yaxley'a. Łudził się, że odpowiedni czas sam nadejdzie, a on rozpozna ten moment wychodząc z tego galimatiasu zwycięsko. Niewykluczone, iż były to raptem czcze mrzonki, prawdą jest natomiast, że mocno w nie wierzył.
Nawet teraz te wszystkie wnioski przeskakiwały pomiędzy jego zwojami myśli - w zdecydowanie mniejszym natężeniu spowodowanym koncentracją na łowach - jednak z całych sił starał się je bagatelizować. Swoją uwagę poświęcał nasłuchiwaniu zwierzyny, ostrożnym stawianiu kroku oraz słuchaniu kuzyna. Lub raczej jego oddechu będącym najgłośniejszym punktem pobytu w tymże miejscu. Skoro milczał, to innego nie było. Cyneric zacisnął mocniej palce na kuszy rozglądając się po rozkwitających dopiero konarach drzew oraz krzewów; cały czas bacznie lustrował okolicę. Tak naprawdę nie oczekiwał żadnego potwierdzenia bądź zaprzeczenia uprzednio zadanego pytania, które w rzeczywistości miało być jedynie wabikiem. Działającym - kilka chwil później Yaxley otrzymał pierwsze informacje. Zacmokał cicho.
- I co będziesz tam robił? - spytał, w duchu chyba znając oficjalną odpowiedź. Prawdopodobnie miał zamiar przekonać się o tym na własne uszy. - I po czym będziesz lizać rany? - Dopełnił swoje przypuszczenia wypowiadając je na głos. W tym samym czasie coś zaszeleściło nieopodal nich. Mężczyzna szybko skierował wzrok ku źródle nieznanego dźwięku czekając na… dosłownie wszystko.
Nawet teraz te wszystkie wnioski przeskakiwały pomiędzy jego zwojami myśli - w zdecydowanie mniejszym natężeniu spowodowanym koncentracją na łowach - jednak z całych sił starał się je bagatelizować. Swoją uwagę poświęcał nasłuchiwaniu zwierzyny, ostrożnym stawianiu kroku oraz słuchaniu kuzyna. Lub raczej jego oddechu będącym najgłośniejszym punktem pobytu w tymże miejscu. Skoro milczał, to innego nie było. Cyneric zacisnął mocniej palce na kuszy rozglądając się po rozkwitających dopiero konarach drzew oraz krzewów; cały czas bacznie lustrował okolicę. Tak naprawdę nie oczekiwał żadnego potwierdzenia bądź zaprzeczenia uprzednio zadanego pytania, które w rzeczywistości miało być jedynie wabikiem. Działającym - kilka chwil później Yaxley otrzymał pierwsze informacje. Zacmokał cicho.
- I co będziesz tam robił? - spytał, w duchu chyba znając oficjalną odpowiedź. Prawdopodobnie miał zamiar przekonać się o tym na własne uszy. - I po czym będziesz lizać rany? - Dopełnił swoje przypuszczenia wypowiadając je na głos. W tym samym czasie coś zaszeleściło nieopodal nich. Mężczyzna szybko skierował wzrok ku źródle nieznanego dźwięku czekając na… dosłownie wszystko.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Morgoth pomijając wyjazd musiał jednak podjąć jeszcze inne decyzje. Miał też do rozwiązania dwa niezwykłej wagi problemy, a żaden z nich nie dotyczył spraw rodzinnych. Dni kończyły się coraz szybciej, a on miał na razie jedynie jedną z trzech części zadania dla Czarnego Pana. Musiał rozplanować sobie kolejne dwa dni jak i dwa życia, które należało odebrać. Jednorożec i szlama. Tego ostatniego najmniej się bał. Bo i czemu miałby? Nie byłby to jego pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Chociaż nie martwiło go to tak bardzo jak sprawa z magicznym stworzeniem. Nie zamierzał polować na niego w rezerwacie. Nie był aż tak głupi. Stanowiło to jednak tylko część jego myśli i problemów. A własna rodzina, Yaxley'owie, z mrowiem krewnych, o których trzeba zadbać? Przecież ostatnio rozmawiali na ten temat z ojcem, a jako jedyny syn miał po części również mu pomagać. Nie było to związane z obowiązkami Morgotha, a próbą, na którą wystawił go Leon. I nie zamierzał go zawieść. Co jednak było jego pierwszym obowiązkiem? I czy obydwa jego cele mogły zostać osiągnięte jednocześnie? Obowiązek Yaxleya wobec rodziny był oczywisty. Musiał pomóc uczynić ród silnym. Wspomnienie dziwnego sojuszu między czarodziejami a mugolami – słabego i godzącego we wszystko co wierzył – umacniało go w tym przekonaniu. Jednak żeby wspomóc rodzinę sam musiał umocnić się nie tylko fizycznie, a animagia mu nie wystarczała. Potrzebował czegoś jeszcze i zamierzał to znaleźć w Rumunii, gdzie znajdowały się podobno miejsca i ludzie, których poszukiwał. Czuł, że był na właściwej drodze do poznania głębszych tajników czarnej magii niż serwowano mu tutaj. W pewien sposób nawet ojciec go ograniczał, nie pozwalając skupiać się jedynie na tej jednej dziedzinie. Rozumiał go i był mu za to wdzięczny - ale teraz chciał zrobić coś dla siebie, by pomóc reszcie. A wyjazd jak i czas w którym się miał on odbyć były idealne.
- Chcę zobaczyć tamtejsze rezerwaty. Będąc tutaj niczego nowego się nie nauczę - odparł, wiedząc, że nie była to odpowiedź, która mogła satysfakcjonować jego kuzyna, ale przecież mieli cały poranek na polowanie. Do tego nie była kłamliwa. Była bardziej oficjalna. I pomimo zrozumienia podtekstu kryjącego się za pierwszym pytaniem kuzyna, drugiego nieco zbiło go z tropu. Przecież tak dobrze go znał, a jednak przenikliwość z jaką przejrzał Morgotha była wręcz niesamowita. Tak naprawdę nie musieliby w ogóle rozmawiać, a wiedzieliby wszystko. - Czemu tak uważasz? - spytał, wiedząc, że było to zbędne. Ale jednak zadał to pytanie, chcąc pewnie w jakimś sensie opóźnić wyjawienie dobrowolnie bądź nie prawdy.
Zesztywnieli obaj lekko, słysząc poruszenie w krzakach gotowi w każdej chwili zareagować. Jednak nie było to nic poważnego. Morgoth opuścił broń, pozwalając łasicy przemknąć między ich nogami. Nie potrzebowali wracać z czymś tak błahym. Lasy dookoła nich przecież aż pęczniały od grubej zwierzyny, wstydem byłoby wracać przynajmniej bez jelenia. Musieli być cierpliwi i spokojni.
- A Rosalie? - dodał bezgłośnie, chowając za imieniem kuzynki więcej niż się mogło wydawać.
- Chcę zobaczyć tamtejsze rezerwaty. Będąc tutaj niczego nowego się nie nauczę - odparł, wiedząc, że nie była to odpowiedź, która mogła satysfakcjonować jego kuzyna, ale przecież mieli cały poranek na polowanie. Do tego nie była kłamliwa. Była bardziej oficjalna. I pomimo zrozumienia podtekstu kryjącego się za pierwszym pytaniem kuzyna, drugiego nieco zbiło go z tropu. Przecież tak dobrze go znał, a jednak przenikliwość z jaką przejrzał Morgotha była wręcz niesamowita. Tak naprawdę nie musieliby w ogóle rozmawiać, a wiedzieliby wszystko. - Czemu tak uważasz? - spytał, wiedząc, że było to zbędne. Ale jednak zadał to pytanie, chcąc pewnie w jakimś sensie opóźnić wyjawienie dobrowolnie bądź nie prawdy.
Zesztywnieli obaj lekko, słysząc poruszenie w krzakach gotowi w każdej chwili zareagować. Jednak nie było to nic poważnego. Morgoth opuścił broń, pozwalając łasicy przemknąć między ich nogami. Nie potrzebowali wracać z czymś tak błahym. Lasy dookoła nich przecież aż pęczniały od grubej zwierzyny, wstydem byłoby wracać przynajmniej bez jelenia. Musieli być cierpliwi i spokojni.
- A Rosalie? - dodał bezgłośnie, chowając za imieniem kuzynki więcej niż się mogło wydawać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W porównaniu do Morgo, Cyneric nie miał prawie wcale obowiązków. Jego jedynym stanowiła tresura trolli, która szła mu coraz lepiej. Nadal uczył się używania siły względem tych stworzeń - do tej pory preferował metodę złożoną z cierpliwości oraz zdobywania zaufania - a jego wuj mocno dbał o umiejętności chłopaka w tej dziedzinie. Prawdopodobnie czuł się do tego zobligowany po tym niefortunnym wypadku, który zakończył życie Leofrica. To znaczy, z pewnością kryły się za tym również konkretne emocje zarezerwowane jedynie dla rodziny, lecz żaden Yaxley nie mówił o nich głośno. Dlatego i on nie drążył tego tematu pozostawiając na wierzchu swoją wdzięczność za pomoc oraz ofiarowanie cennych wskazówek - a to wszystko po to, żeby przynieść rodzinnym interesom jak najwięcej chwały. Życie rodu mocno leżało Cynericowi na sercu - oraz wątrobie - lecz pozostawał w tym wszystkim dość mocno bierny. Nie był synem nestora, nie miał też bezpośrednio nad głową kogoś, kto miał względem niego konkretne oczekiwania. Żył swoim życiem robiąc to, co nie tylko powinien, ale też chciał nie ingerując w struktury misternie splecionego życia Yaxley'ów. W dużej mierze pozostawał biernym obserwatorem niewtrącającym się do cudzych spraw. Od czasu utraty matki jakaś część niego wyobcowała się na poczucie jedności wśród członków rodziny, pozostając tym samym samotnym… wilkiem? Tak mógłby w skrócie określić swoje odczucia, których jednak określać nie zwykł - nie lubił. Prawdą jest natomiast, że on również czuł rosnący dyskomfort w obliczu świata, na którym przyszło im żyć. Bezkarność mugoli, zdrajców krwi oraz innych marginesów społecznych podświadomie go drażniła nie dając spokojnie funkcjonować, gdy tylko przychodziło mu zmierzyć się z życiem poza Fenland. Nie potrafił znieść, że oni wszyscy stanowili bezkształtną masę ludzi, z którą trzeba się stykać. Pragnął wydzielenia własnej strefy komfortu, w której nie musiałby obawiać się o własne zdrowie - zarówno fizyczne jak i psychiczne. Obawiał się przenoszenia tej wstrętnej choroby zwanej tolerancją na bliskie mu osoby; coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że w takim świecie nie da się godnie żyć. Niestety nie potrafił sam sobie nadać odpowiedniego kierunku nieświadomy pewnych rzeczy, których Morgoth świadom już był.
Póki co nie poruszał jednak spraw tak ogólnych jak polityka, woląc wpierw przebrnąć przez bardziej bolesne tematy - takie jak kwestie prywatne. Ponoć plastry należy odrywać szybko, żeby nie bolało. Z takiego założenia wychodził rozpoczynając tę rozmowę. Przerywaną od czasu do czasu śpiewem leśnych ptaków, drobnych trzasków gałązek pod podeszwami butów. Rozglądał się bacznie, zachowując również czujność na każdą oznakę zwierzeń ze strony kuzyna. Trolle nauczyły go podzielności uwagi - nawet jeśli jeden z nich wydaje się być ugłaskany, to nie znaczy, że ten stojący za nim nie ma wrogich zamiarów.
- Całe życie się czegoś uczymy - zauważył spokojnie, nie patrząc jednak na swojego towarzysza w polowaniu. W końcu miał nieco ponad dwadzieścia lat, a chociaż Cyneric wierzył w jego inteligencję oraz oczytanie, naprawdę powątpiewał w stwierdzenie, jakoby Morgo wiedział już absolutnie wszystko. Zachował jednak te spostrzeżenia dla siebie uznając, że mężczyzna i tak wie co mu chodzi po głowie. Obrócił szybko głowę widząc raptem niewielką łasicę przedzierającą się przez trawy. Westchnął bezgłośnie powracając myślami do przerwanej rozmowy. - To poważna decyzja - odrzekł więc uchylając rąbka tajemnicy. Nie popędzał jednak do zwierzeń; sam zresztą został zaraz zaatakowany imieniem, którego brzmienie wywoływało delikatne przyspieszenie rytmu serca.
- Chyba czuje się już trochę lepiej. Chociaż była bardzo zmartwiona brakiem gości w jej urodziny - odpowiedział, chyba celowo zbaczając z prawidłowego kursu tej konwersacji - wiedział, że to nie o taką odpowiedź chodziło jego kuzynowi. Jednak dążył do zyskania więcej czasu na ubranie swoich myśli w słowa.
Póki co nie poruszał jednak spraw tak ogólnych jak polityka, woląc wpierw przebrnąć przez bardziej bolesne tematy - takie jak kwestie prywatne. Ponoć plastry należy odrywać szybko, żeby nie bolało. Z takiego założenia wychodził rozpoczynając tę rozmowę. Przerywaną od czasu do czasu śpiewem leśnych ptaków, drobnych trzasków gałązek pod podeszwami butów. Rozglądał się bacznie, zachowując również czujność na każdą oznakę zwierzeń ze strony kuzyna. Trolle nauczyły go podzielności uwagi - nawet jeśli jeden z nich wydaje się być ugłaskany, to nie znaczy, że ten stojący za nim nie ma wrogich zamiarów.
- Całe życie się czegoś uczymy - zauważył spokojnie, nie patrząc jednak na swojego towarzysza w polowaniu. W końcu miał nieco ponad dwadzieścia lat, a chociaż Cyneric wierzył w jego inteligencję oraz oczytanie, naprawdę powątpiewał w stwierdzenie, jakoby Morgo wiedział już absolutnie wszystko. Zachował jednak te spostrzeżenia dla siebie uznając, że mężczyzna i tak wie co mu chodzi po głowie. Obrócił szybko głowę widząc raptem niewielką łasicę przedzierającą się przez trawy. Westchnął bezgłośnie powracając myślami do przerwanej rozmowy. - To poważna decyzja - odrzekł więc uchylając rąbka tajemnicy. Nie popędzał jednak do zwierzeń; sam zresztą został zaraz zaatakowany imieniem, którego brzmienie wywoływało delikatne przyspieszenie rytmu serca.
- Chyba czuje się już trochę lepiej. Chociaż była bardzo zmartwiona brakiem gości w jej urodziny - odpowiedział, chyba celowo zbaczając z prawidłowego kursu tej konwersacji - wiedział, że to nie o taką odpowiedź chodziło jego kuzynowi. Jednak dążył do zyskania więcej czasu na ubranie swoich myśli w słowa.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Pomimo że mogło się wydawać, że Cyneric z Morgothem różnili się, jeśli chodziło o obowiązki, jakie przed nimi postawiono, ponownie można było dostrzec, że mają tak naprawdę więcej wspólnego niż tego drugiego. Owszem. Młodszy Yaxley patrzył perspektywicznie na zadania względem swojej rodziny, ale dla niego było to naturalne, że jego obowiązkiem było pomaganie i odciążanie ojca w niektórych zadaniach, które sam mógł już przejąć. W części jedynie obserwował, inne zupełnie zostały przekazane jego osobie. Cina nie miał takiej szansy, a najbliższym mu mężczyzną był wuj, którego nie wiązało z nim to coś, co spaja ojca z synem. I za to właśnie Morgo podziwiał swojego kuzyna. Był jak skała nie do zdarcia i nie do poruszenia. Nic co wydarzyło się w jego życiu nie sprawiło, że się poddał. Cyneric chciał właśnie jeszcze lepiej przyczynić się do wielkości ich rodu, równocześnie wykorzystując to, co go bolało jako motywację. Morgoth mógł jedynie patrzeć na starszego przyjaciela z dumą. Z dumą ze swojej rodziny, że posiadała takich ludzi zdolnych do poświęceń dla niej. I może w pewnym sensie każdy z Yaxley'ów był tym samotnym wilkiem, nie oznaczało to wcale, że nie potrafili się zjednoczyć i pokazać innym swojej siły. W końcu ród Yaxley'ów miał wielu wrogów. A co do świadomości... Od dłuższego czasu chodziła za nim myśl o powiedzeniu o wszystkim kuzynowi. Wyjawieniu powodu dla którego razem z ojcem często nie mogli brać udziału w rodzinnych uroczystościach, będąc obecnymi na zebraniach Rycerzy Walpurgii. O wciągnięciu go w sprawę, która liczyła się dla nich obu. O tym że mają potężnego przywódcę, którego zarówno należy się bać jak i szanować. Bo siła i respekt były dla Morgotha jedynymi z ważniejszych cech. Cyneric bez wątpienia nie zawiódłby niczyich oczekiwań i przydałby się w walce o zachowanie czystości krwi i pozbycie się tych parszywych szlam, które panoszyły się po ich świecie niczym robactwo.
Na wszystko jednak miał przyjść czas. Obaj wiedzieli, że na rozmowę o polityce również. Nie byli jednak ludźmi, którzy przeskakiwali z tematu na temat. Już i tak poruszyli między sobą sprawy osobiste, przez które trzeba było przejść tak czy inaczej, Nieważne jak bardzo bolały czy były niewygodne ich charakterom. Oczywiście że Morgoth nie wiedział wszystkiego. Lepiej jednak było powiedzieć o chęci poszerzania wiedzy w dziedzinie swojej pracy niż tej zakazanej. Która pochłaniała go z każdym dniem i stawała się niemalże pewną podporą dzięki której funkcjonował. Wiedział, że może z niej korzystać, bo umiał to robić w odpowiednim dla siebie stopniu. Lubił wiedzieć więcej i wymagał od siebie zdecydowanie bardziej niż od innych.
- Wrócę na ślub Tristana - odparł, odprowadzając spojrzeniem małe zwierzę, które zaraz zniknęło w wysokiej trawie. - Chociaż gdyby nie Majesty, nie robiłbym tego - dodał, mówiąc znacznie więcej niż powinien, ale nie musiał się martwić o to, że Cina zaraz zacznie wypytywać o szczegóły. Taka właśnie była ich przyjaźń. Powolna i dająca więcej do zrozumienia niż oparta na zbędnych słowach czy pytaniach. Zaraz jednak skupił się na słowach kuzyna dotyczących Rosalie. Obaj wiedzieli, że nie była obojętna żadnemu z nich. Morgoth dlatego że była jego kuzynką, a z Ciną było inaczej. I młodszy Yaxley to wyczuwał. W końcu byli ulepieni z tej samej gliny. - Docenia twoje wsparcie - powiedział, nie musząc zgadywać. Zaraz jednak przeszedł kawałek dalej i przystanął, podnosząc kuszę. Zbliżało się coś znacznie większego.
Na wszystko jednak miał przyjść czas. Obaj wiedzieli, że na rozmowę o polityce również. Nie byli jednak ludźmi, którzy przeskakiwali z tematu na temat. Już i tak poruszyli między sobą sprawy osobiste, przez które trzeba było przejść tak czy inaczej, Nieważne jak bardzo bolały czy były niewygodne ich charakterom. Oczywiście że Morgoth nie wiedział wszystkiego. Lepiej jednak było powiedzieć o chęci poszerzania wiedzy w dziedzinie swojej pracy niż tej zakazanej. Która pochłaniała go z każdym dniem i stawała się niemalże pewną podporą dzięki której funkcjonował. Wiedział, że może z niej korzystać, bo umiał to robić w odpowiednim dla siebie stopniu. Lubił wiedzieć więcej i wymagał od siebie zdecydowanie bardziej niż od innych.
- Wrócę na ślub Tristana - odparł, odprowadzając spojrzeniem małe zwierzę, które zaraz zniknęło w wysokiej trawie. - Chociaż gdyby nie Majesty, nie robiłbym tego - dodał, mówiąc znacznie więcej niż powinien, ale nie musiał się martwić o to, że Cina zaraz zacznie wypytywać o szczegóły. Taka właśnie była ich przyjaźń. Powolna i dająca więcej do zrozumienia niż oparta na zbędnych słowach czy pytaniach. Zaraz jednak skupił się na słowach kuzyna dotyczących Rosalie. Obaj wiedzieli, że nie była obojętna żadnemu z nich. Morgoth dlatego że była jego kuzynką, a z Ciną było inaczej. I młodszy Yaxley to wyczuwał. W końcu byli ulepieni z tej samej gliny. - Docenia twoje wsparcie - powiedział, nie musząc zgadywać. Zaraz jednak przeszedł kawałek dalej i przystanął, podnosząc kuszę. Zbliżało się coś znacznie większego.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedynie sam Cyneric wiedział, jak łatwo go poruszyć, a tym bardziej rozjuszyć. Nigdy się nikim z tym nie dzielił - uważając swoje rozterki za wyjątkowo niemęskie, nie przystające Yaxley'owi - chowając wszystkie emocje w samym środku siebie. Z początku bał się, że kiedyś wypłyną one na wierzch gęstą, niewygodną mazią, lecz w miarę upływu czasu obrastał skorupą tak szczelnie, że ich zdecydowaną część zdołał ukrywać. A już na pewno o nich nie wspominać - i tak nie potrafiłby o nich szczerze rozmawiać, bez widocznych oznak skrępowania. Najwięcej demonów przeszłości nawiedzało go oczywiście w nocy, przed zaśnięciem, w trakcie snu oraz po przebudzeniu. Jeszcze zdarzało mu się co jakiś czas chodzić do pracy z migawką dźwięku pękających kości rozbijającą się gdzieś w najdalszych zakamarkach umysłu; słysząc muzykę bywało tak, że z tyłu głowy rozbrzmiewał rozpaczliwy szloch matki. Zdarzało się to na tyle rzadko, że nie zwykł tego rozpamiętywać, nie szalał ze smutku ani nie czuł się bezsilny. Wręcz przeciwnie, każdego kolejnego dnia odkrywał w sobie nowe pokłady mocy, której nigdy do tej pory nie czuł. Czas mozolnie zacierał najpaskudniejsze rany otwierając za to różne drzwi możliwości - naprawdę w to wierzył, pomimo otrzymywania innych sygnałów od życia. Będącego do tej pory pasmem nieszczęść lub porażek, sklejanych za pomocą wsparcia rodziny. Gdyby nie ona, już dawno nie było Cynerica Yaxley'a. Zostałby po nim jedynie niesmak.
W Morgocie widział siebie w alternatywnej rzeczywistości - której skrycie by mu zazdrościł, gdyby młodszy kuzyn nie był dla niego kimś bliskim - z kochającymi rodzicami, u początku swoich możliwości, z realną szansą na ustatkowanie się pewnego pięknego dnia. Widział życie opiekuna smoków nieco w różowych, lekko przekłamujących widoki okularach, gdzie ten nieograniczony niemalże niczym może sięgnąć po wszystko, co tylko zechce. Dziś dotarło do niego jak bardzo się mylił w swoim osądzie. Widział po mimice, spojrzeniu, po zachowaniu krewnego, że coś jest nie tak. I to coś najprawdopodobniej miało silny związek z uczuciami. Co on sam przerabiał, lecz nie spodziewał się tożsamych problemów z jego strony. Zawiesił dłużej wzrok na drugim z Yaxley'ów, jak gdyby zastanawiał się nad czymś bardzo niepasującym. Odgarnął włosy nieco na bok, zmarszczył brwi udając, że nasłuchuje kroków zwierzyny - tak naprawdę skrupulatnie analizował otrzymywane sygnały.
- I zaraz znów wyjedziesz? - spytał, dziwnym trafem domyślając się sposobu, wedle którego pracował umysł Morgotha. - Lecz to nie o nią tu tak naprawdę chodzi. - Pociągnął dalej temat, tym razem dość subtelnie - jak na siebie - ciągnąć mężczyznę za język. Nie pytał, stwierdzał. Licząc na dalsze rozwinięcie tej historii. Chwilowo rozmytej w krótkim stwierdzeniu wywołującym u Cynerica poczucie uwięzienia we własnej klatce. Nie pozwolił sobie na dopuszczenie ni odrobiny nadziei, że za tym kryje się coś więcej. - Od tego jest rodzina - stwierdził dość sucho. Gdzieś w tle przebijała się nuta goryczy występująca u osób przegranych. Świadomość, że jest tylko rodziną budziła w nim to niefortunne uczucie. Wolał się jednak trzymać na dystans niż żyć mrzonkami o czymś wielkim. Nie, żeby nie posiadał ni krzty nadziei - owszem, cierpliwie wypatrywał dogodnego momentu, lecz jednocześnie wiedział, że ten może nigdy nie nadejść. Ta właśnie wiedza była najgorszą ze wszystkich. Stłumiona przez faktyczną chęć upolowania czegoś odeszła prędko w niebyt, a Yaxley w ślad za kompanem przygotował kuszę do strzału.
W Morgocie widział siebie w alternatywnej rzeczywistości - której skrycie by mu zazdrościł, gdyby młodszy kuzyn nie był dla niego kimś bliskim - z kochającymi rodzicami, u początku swoich możliwości, z realną szansą na ustatkowanie się pewnego pięknego dnia. Widział życie opiekuna smoków nieco w różowych, lekko przekłamujących widoki okularach, gdzie ten nieograniczony niemalże niczym może sięgnąć po wszystko, co tylko zechce. Dziś dotarło do niego jak bardzo się mylił w swoim osądzie. Widział po mimice, spojrzeniu, po zachowaniu krewnego, że coś jest nie tak. I to coś najprawdopodobniej miało silny związek z uczuciami. Co on sam przerabiał, lecz nie spodziewał się tożsamych problemów z jego strony. Zawiesił dłużej wzrok na drugim z Yaxley'ów, jak gdyby zastanawiał się nad czymś bardzo niepasującym. Odgarnął włosy nieco na bok, zmarszczył brwi udając, że nasłuchuje kroków zwierzyny - tak naprawdę skrupulatnie analizował otrzymywane sygnały.
- I zaraz znów wyjedziesz? - spytał, dziwnym trafem domyślając się sposobu, wedle którego pracował umysł Morgotha. - Lecz to nie o nią tu tak naprawdę chodzi. - Pociągnął dalej temat, tym razem dość subtelnie - jak na siebie - ciągnąć mężczyznę za język. Nie pytał, stwierdzał. Licząc na dalsze rozwinięcie tej historii. Chwilowo rozmytej w krótkim stwierdzeniu wywołującym u Cynerica poczucie uwięzienia we własnej klatce. Nie pozwolił sobie na dopuszczenie ni odrobiny nadziei, że za tym kryje się coś więcej. - Od tego jest rodzina - stwierdził dość sucho. Gdzieś w tle przebijała się nuta goryczy występująca u osób przegranych. Świadomość, że jest tylko rodziną budziła w nim to niefortunne uczucie. Wolał się jednak trzymać na dystans niż żyć mrzonkami o czymś wielkim. Nie, żeby nie posiadał ni krzty nadziei - owszem, cierpliwie wypatrywał dogodnego momentu, lecz jednocześnie wiedział, że ten może nigdy nie nadejść. Ta właśnie wiedza była najgorszą ze wszystkich. Stłumiona przez faktyczną chęć upolowania czegoś odeszła prędko w niebyt, a Yaxley w ślad za kompanem przygotował kuszę do strzału.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie chciał wychodzić z domu, jednak namówiony przez Cynerica, zrobił to. W czystej, wonią sosen przesyconej atmosferze marcowego poranka było coś napawającego go ponownie energią i zapałem do dalszych działań. Ale nie tylko zewnętrzne warunki otoczenia wywołały tę zmianę. Jego własna natura zaczęła się buntować przeciw nadmiernej udręce, która nie pasowała do niego ani nie sprawiała, że stawał się silniejszy. Wręcz przeciwnie. Dręczenie się było słabością. Leżało to w naturze ludzi subtelnych i wrażliwych. A on nie był ani jedynym ani drugim. Nie był kimś, kogo własne emocje albo miażdżą, albo powoli doprowadzają do załamania się. Wielki ból musiał zostać stłamszony, a jak każdy Yaxley Morgoth przechodził to samemu we własnym wnętrzu. Poza tym przekonał siebie, że dał się zdecydowanie ponieść wyobraźni i na to, co mówił, robił i myślał, czuł wstyd. Jeszcze do niedawna był zaledwie dzieckiem, które chciało jedynie uratować pochłoniętą okrutną chorobą matkę, by później zacząć mieć do czynienia ze sprawami, których nie dopuszczał do myśli. Kiedykolwiek.
- To nie jest dobry czas na wesela - mruknął w odpowiedzi na słowa kuzyna. Nie chciał się na nim pojawiać. Był mu naprawdę nie na rękę, a widok tych wszystkich ludzi napawał go wręcz wstrętem. Tak naprawdę Morgoth nie przepadał za wszystkimi większymi uroczystościami, a jego brak pozytywnych odczuć względem zbliżających się zaślubin był wręcz oczywisty. - Muszę się stąd wynieść. Nie mogę patrzeć na te znajome miejsca - odpowiedział w końcu, co powodowało jego wyjazd. I chociaż zeszło to mu dłuższej niż innym ludziom w podobnych sytuacjach, dla niego tak było to za wcześnie.
Nie skomentował już słów kuzyna, celując kuszę w określonym miejscu. Nagle, o jakie dziesięć metrów od nich, z gęstej kępy zeschłej trawy wybiegł zając o nastawionych, czarno zakończonych słuchach. Sadząc na tylnych skokach, zmierzał wprost ku gęstwie olch. Zniknął równie szybko jak się pojawił, a zaraz za nim pojawił się następny mieszkaniec lasów. Łoś wyłonił się z szuwarów zupełnie niespodziewanie, chociaż leniwie. Obserwował dwójkę myśliwych, ale nic sobie z nich nie robił. Do czasu. Stali od zawietrznej, dodatkowo podmuchy nie były gwałtowne, ale gdy zmieniły kierunek, zwierzę poczuło nieznajomą woń. Mruknęło przeciągle i ustawiło się przodem do nich. Młodszy Yaxley zerknął na kuzyna, a gdy stało się jasne, że nie zamierzają odpuszczać takiej zdobyczy, strzelił.
- To nie jest dobry czas na wesela - mruknął w odpowiedzi na słowa kuzyna. Nie chciał się na nim pojawiać. Był mu naprawdę nie na rękę, a widok tych wszystkich ludzi napawał go wręcz wstrętem. Tak naprawdę Morgoth nie przepadał za wszystkimi większymi uroczystościami, a jego brak pozytywnych odczuć względem zbliżających się zaślubin był wręcz oczywisty. - Muszę się stąd wynieść. Nie mogę patrzeć na te znajome miejsca - odpowiedział w końcu, co powodowało jego wyjazd. I chociaż zeszło to mu dłuższej niż innym ludziom w podobnych sytuacjach, dla niego tak było to za wcześnie.
Nie skomentował już słów kuzyna, celując kuszę w określonym miejscu. Nagle, o jakie dziesięć metrów od nich, z gęstej kępy zeschłej trawy wybiegł zając o nastawionych, czarno zakończonych słuchach. Sadząc na tylnych skokach, zmierzał wprost ku gęstwie olch. Zniknął równie szybko jak się pojawił, a zaraz za nim pojawił się następny mieszkaniec lasów. Łoś wyłonił się z szuwarów zupełnie niespodziewanie, chociaż leniwie. Obserwował dwójkę myśliwych, ale nic sobie z nich nie robił. Do czasu. Stali od zawietrznej, dodatkowo podmuchy nie były gwałtowne, ale gdy zmieniły kierunek, zwierzę poczuło nieznajomą woń. Mruknęło przeciągle i ustawiło się przodem do nich. Młodszy Yaxley zerknął na kuzyna, a gdy stało się jasne, że nie zamierzają odpuszczać takiej zdobyczy, strzelił.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cyneric wręcz nie lubił siedzieć w domu. Męczyła go obecność czterech ścian, nawet tych własnych, rodowych. Cenił sobie przestrzeń, kryjówkę rozłożystych koron drzew, podmokłe tereny bagien, które mógł pospiesznie pokonywać. Darzył głębokim uczuciem trel dzikiego ptactwa, doceniał dzikość roślin rosnących w Fenland. Nie tylko, również inne zakątki Wysp - jak najmniej skalane przez działalność człowieka - cieszyły jego duszę. Nie znosił za to stagnacji, utkwienia w jednym punkcie. Dlatego tak lubił pracę z trollami, gdzie każdy dzień wyglądał inaczej. Przesycony był również obcowaniem z naturą, świeżym powietrzem oraz ciężką, mozolną pracą rozładowującą zbędne napięcie. Pod tym kątem nie pasował do arystokratycznych standardów, lecz w jego mniemaniu nie było się czego wstydzić - ba, wręcz odczuwał dumę ze swojego trybu życia. Wiedział natomiast, że Morgoth ma trochę inne poglądy na ten temat. Szczególnie odkąd przyjął na swoje barki więcej obowiązków z powodu nominacji swego ojca. Starszy Yaxley czuł się wręcz zobligowany do wyciągnięcia go od zgiełku powinności boleśnie ciążących na ramionach młodszego. Zdawał sobie sprawę z jego niechęci, lecz i tak nie zamierzał się poddawać - nie miał tego w naturze.
Tak jak drobną dociekliwość sączącą się powoli, lecz systematycznie z jego słów, gestów oraz spojrzeń. Starał się nie być nachalny, a mimo to dążyć do osiągnięcia celu. Nie z powodu złośliwości tylko realnej troski o kuzyna. Miał przeczucie, że kiedy ten wypowie to wszystko na głos, to stanie się jak ręką odjął - a jego troski stracą nieco na wadze. Tego życzył mu z całego serca. Jednocześnie bardzo nie chciał przeginać struny.
- Nie jest - przytaknął wspominając jego chorą matkę. Wyobrażał sobie co musiał czuć. Niemal namacalnie, jak gdyby cofnął się te kilkanaście lat wstecz. Cyneric miał to szczęście w nieszczęściu, że - jako dziecko - nie był świadom wielu rzeczy, a Morgo musiał mierzyć się z problemami realnie odczuwając ich przyczynę oraz skutki. Gdyby nie to polowanie oraz koncentracja na wytropieniu zwierzyny, z pewnością poklepałby go pocieszająco po plecach.
- Zdajesz sobie sprawę z tego jak to brzmi? - spytał, ściągając lekko brwi. Poczuł niemiłą świadomość, jakoby mogło tu chodzić o Fenland, ich rodową spuściznę tak dobrze im znaną. Rozumiał jego ból, lecz niestety nie mógł pochwalić ucieczki przed problemami. Myślał na pewno bardzo egoistycznie - powołując się na samego siebie oraz niemożność poratowaniem się pobytem w odległym miejscu - z pewnością jednak bez złych intencji. Wiedział, że za tym może się kryć raczej osoba, aniżeli konkretne miejsce.
Wstrzymał oddech słysząc kolejne oznaki przechodzącej w zaroślach zwierzyny. Szybko zapomniał o własnych dylematach napinając kuszę. Dopiero po krótkiej chwili zrozumiał do czego celuje. Niemal w tym samym czasie wypuścili swoje strzały, które przeszyły ciężkie ciało łosia. Ten zarżał głosem pełnym bólu starając się do nas przybliżyć - węsząc jeszcze szansę na atak oraz ucieczkę - z kolei zając uciekł w wysokie trawy. Trafione zwierzę faktycznie pokonało jeszcze kilka metrów, prawie osuwając się przed ich stopami.
Tak jak drobną dociekliwość sączącą się powoli, lecz systematycznie z jego słów, gestów oraz spojrzeń. Starał się nie być nachalny, a mimo to dążyć do osiągnięcia celu. Nie z powodu złośliwości tylko realnej troski o kuzyna. Miał przeczucie, że kiedy ten wypowie to wszystko na głos, to stanie się jak ręką odjął - a jego troski stracą nieco na wadze. Tego życzył mu z całego serca. Jednocześnie bardzo nie chciał przeginać struny.
- Nie jest - przytaknął wspominając jego chorą matkę. Wyobrażał sobie co musiał czuć. Niemal namacalnie, jak gdyby cofnął się te kilkanaście lat wstecz. Cyneric miał to szczęście w nieszczęściu, że - jako dziecko - nie był świadom wielu rzeczy, a Morgo musiał mierzyć się z problemami realnie odczuwając ich przyczynę oraz skutki. Gdyby nie to polowanie oraz koncentracja na wytropieniu zwierzyny, z pewnością poklepałby go pocieszająco po plecach.
- Zdajesz sobie sprawę z tego jak to brzmi? - spytał, ściągając lekko brwi. Poczuł niemiłą świadomość, jakoby mogło tu chodzić o Fenland, ich rodową spuściznę tak dobrze im znaną. Rozumiał jego ból, lecz niestety nie mógł pochwalić ucieczki przed problemami. Myślał na pewno bardzo egoistycznie - powołując się na samego siebie oraz niemożność poratowaniem się pobytem w odległym miejscu - z pewnością jednak bez złych intencji. Wiedział, że za tym może się kryć raczej osoba, aniżeli konkretne miejsce.
Wstrzymał oddech słysząc kolejne oznaki przechodzącej w zaroślach zwierzyny. Szybko zapomniał o własnych dylematach napinając kuszę. Dopiero po krótkiej chwili zrozumiał do czego celuje. Niemal w tym samym czasie wypuścili swoje strzały, które przeszyły ciężkie ciało łosia. Ten zarżał głosem pełnym bólu starając się do nas przybliżyć - węsząc jeszcze szansę na atak oraz ucieczkę - z kolei zając uciekł w wysokie trawy. Trafione zwierzę faktycznie pokonało jeszcze kilka metrów, prawie osuwając się przed ich stopami.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Idealny azylem dla Morgotha było rodzinne mauzoleum ukryte w dalszej części przylegających zaraz do pałacu ogrodach. Dodatkowo dookoła rozrzucone były urozmaicające leśny krajobraz rzymskie kolumny. Między nimi znajdoeały się też figury aniołów, które czasem mogły wydawać się nawet żywe i spoglądające na przechadzające się osamotnione jednostki. Lubiano takie zagadkowe, dodające wymownej atmosfery niuanse, gdy budowane posiadłość i również dodawano je w późniejszych latach. Kiedyś odbywały się tam również pojedynki na średnim wymurowanym owalnym placu przed największym z grobowców. Do rodzinnej krypty prowadziła wykładana marmurem ścieżka, jednak po latach zarosła i niewtajemniczonym dość ciężko było ją znaleźć. Morgoth za to nie potrzebował żadnej ścieżki. Oddalone około dwudziestu minut pieszo od posiadłości było miejscem, które oddawało w pewien sposób umysł młodszego Yaxley'a. Wszystko było tam spowite mgłą, unoszącą się od otaczających je bagien, a każda z marmurowych dzieł sztuki mogła być niechcianymi wspomnieniami przeszłości. Równie zimne i wyblakłe dla teraźniejszości, chociaż wciąż żywe w głowie opiekuna smoków. Wspomnienia, osoby, które miały stać się martwe w swoim czasie. Bo przecież czas zawsze pomaga leczyć rany. Prawda?
Mimo że jego natura chciała zostac w ukryciu, miał przy sobie Cynerica, który nie pozwalał kuzynowi zbytnio pochłaniać się przez własne myśli i nie zawiódł i tutaj. Chociaż miał własne zmartwienia, nie zrezygnował z więzów przyjaźni, które ich łączyły. I nie tylko ze względu na krew, chociaż ta niewątpliwie pomogła rozwijać się znajomości młodych lordów. Jeden dbał o drugiego i tak było od zawsze. Co prawda Cyneric jako starszy o wiele bardziej poczuwał się do tej roli, ale Morgoth miał wiele szans, by również zadbać o dobro przyjaciela. I to właśnie zamierzał zrobić choćby w tym momencie.
- Fenland to mój dom. To Anglii mam dość - odpowiedział twardo, rozwiewając podejrzenia Cynerica dotyczące rodzinnej spuścizny. Nigdy by nie powiedział tak o Fenland. Nigdy! - Nie uciekam, Cina. Wrócę.
Niemal w tym samym momencie Morgoth zdał sobie sprawę, że bełt kuzyna przeszył serce łosia, dobijając je już do końca. Ziemia zadrżała im pod nogami, gdy ogromny łopatacz zaczął biec w ich stronę wolnym ruchem i z tą samą niemal zwolnioną prędkością osunął się w zarośla tuż przed Yaxley'ami. Brunet spojrzał na starszego i skinął mu głową. W tym geście było wiele podziwu, który mógł dostrzec jedynie Yaxley. Każdy inny człowiek wziąłby to jedynie za zwykły ruch. Nic więcej. Morgoth podszedł ostrożnie do zwierzęcia, by zbadać czy na pewno padło. Różne rzeczy zdarzały się i nie na takich polowaniach. Gdy kucnął przy zwierzęciu i wyszarpnął z niego swoją strzałę, która tkwiła w szyi, odetchnął. Krew płynąca ze świeżych ran jakby stała się katalizatorem.
- Byłem naiwny, kuzynie. Muszę to naprawić - zaczął, dodając coś do przerwanej wymiany zdań. Nie to było jednak teraz jego celem. Nie wiedział od czego zacząć, ale postanowił powiedzieć to tu i teraz. Ufał i oddałby życie za Cynerica. Był mu to winien i chciał, by kuzyn do niego dołączył. - Nie wracam jedynie na ślub Tristana - powiedział, podnosząc się i patrząc wprost w oczy towarzysza. - Co wiesz o Tomie Riddle'u?
Mimo że jego natura chciała zostac w ukryciu, miał przy sobie Cynerica, który nie pozwalał kuzynowi zbytnio pochłaniać się przez własne myśli i nie zawiódł i tutaj. Chociaż miał własne zmartwienia, nie zrezygnował z więzów przyjaźni, które ich łączyły. I nie tylko ze względu na krew, chociaż ta niewątpliwie pomogła rozwijać się znajomości młodych lordów. Jeden dbał o drugiego i tak było od zawsze. Co prawda Cyneric jako starszy o wiele bardziej poczuwał się do tej roli, ale Morgoth miał wiele szans, by również zadbać o dobro przyjaciela. I to właśnie zamierzał zrobić choćby w tym momencie.
- Fenland to mój dom. To Anglii mam dość - odpowiedział twardo, rozwiewając podejrzenia Cynerica dotyczące rodzinnej spuścizny. Nigdy by nie powiedział tak o Fenland. Nigdy! - Nie uciekam, Cina. Wrócę.
Niemal w tym samym momencie Morgoth zdał sobie sprawę, że bełt kuzyna przeszył serce łosia, dobijając je już do końca. Ziemia zadrżała im pod nogami, gdy ogromny łopatacz zaczął biec w ich stronę wolnym ruchem i z tą samą niemal zwolnioną prędkością osunął się w zarośla tuż przed Yaxley'ami. Brunet spojrzał na starszego i skinął mu głową. W tym geście było wiele podziwu, który mógł dostrzec jedynie Yaxley. Każdy inny człowiek wziąłby to jedynie za zwykły ruch. Nic więcej. Morgoth podszedł ostrożnie do zwierzęcia, by zbadać czy na pewno padło. Różne rzeczy zdarzały się i nie na takich polowaniach. Gdy kucnął przy zwierzęciu i wyszarpnął z niego swoją strzałę, która tkwiła w szyi, odetchnął. Krew płynąca ze świeżych ran jakby stała się katalizatorem.
- Byłem naiwny, kuzynie. Muszę to naprawić - zaczął, dodając coś do przerwanej wymiany zdań. Nie to było jednak teraz jego celem. Nie wiedział od czego zacząć, ale postanowił powiedzieć to tu i teraz. Ufał i oddałby życie za Cynerica. Był mu to winien i chciał, by kuzyn do niego dołączył. - Nie wracam jedynie na ślub Tristana - powiedział, podnosząc się i patrząc wprost w oczy towarzysza. - Co wiesz o Tomie Riddle'u?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja