Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Lasy Cairngorms
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Lasy Cairngorms
Cairngorms w Szkocji to jeden z największych i najbardziej rozległych parków narodowych Wielkiej Brytanii; obszerne wysokie lasy roztaczające się na zboczach delikatnych gór są schronieniem dla tuzinów różnego rodzaju zwierzyny i ptactwa łownych, przez co w trakcie sezonu łowieckiego przyciągają ku sobie myśliwych nie tylko ze wszystkich stron Królestwa, ale i z dalszych zakątków Europy.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
Część lasu wyodrębniona przez czarodziejów i chroniona zaklęciami, które sprawiają, że mugole nie odczuwają ochoty wejścia na ich tereny, są również ulubionym rejonem czarodziejskich polowań.
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
A więc zaczęło się! Zadęto w ród, tusza zaczęła się krzątać. Adrian grzecznie pożegnał się ze wszystkimi panami z którymi raczył prowadzić uprzejmości, życząc im przy okazji pomyślnych łowów. Zaraz potem frywolnie zachęcił swą klacz do ruchu, psotnie wcześniej klepiąc zad deimosowego ogiera. Nie żeby po to by sobie zwiększyć szansę na połów zostawiając jednego myśliwego więcej w tyle! No przecież.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Dosiadł wierzchowca bardziej niż zniechęcony, bo długie oczekiwanie na pierwszy wystrzał (snop iskier?) zwiastujący rozpoczęcie polowania sprawił, że Colin zaczął się wybitnie nudzić i jedyne o czym marzył, to powrót do domu, do ogrzanego ciepłem kominka salonu, a nie brodzenie w wilgotnym, zimnym lesie. W dodatku w towarzystwie osób, z którymi zwyczajnie nie chciał się stykać. Widząc jednak, że Samael zamierza kontynuować tę dziwną zabawę do końca i że pierwszy nie zsiadł z konia, ruszył za nim; jednakże wciąż z przeświadczeniem, że o wiele lepiej byłoby mu na ziemi, a nie na pędzącym rumaku. I może z małym życzeniem, by zakończyć to jak najszybciej.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Uniósł brew, starając się zapanowac nad chęcia teatralnego przewrócenia oczami, bo przynajmniej tutaj starał się zachować pozory , które określały go jako szarmanckiego dżentelmena, a takiemu nie wypadało szydzić ze słów szlachcianki i jej lekceważyć. Ograniczył się więc jedynie do westchnięcia i odwrócenia wzroku gdzieś w bok, na innych czarodziejów, którzy ich mijali.
— Widocznie niektórych zachowań cięzko jest się pozbyć nawet w dojrzałym wieku, to tak jak w przypadku sympatii i antypatii. Czas nie ma tu nic do rzeczy— mruknął, powracając do atrakcyjnej blondynki wzrokiem. I patrzył na nią przez chwilę, nie odrywając spojrzenia od jej jasnych, niebieskich oczu, których barwa była tak oryginalna i niespotykana, że nie mógłby ich pomylić z żadnymi innymi. Widział na jej twarzy pewien nerwowy dryg, który światczył o tym, że z przyjemnością powiedziałaby lub zrobiła coś innego, na co jedynie szerzej się uśmiechnął, jakby i bezczelności i arogancji nie ubyło mu przez te wszystkie lata, w których niewiele mieli ze sobą wspólnego. Zacisnął palce na wodzach swojago aeotana, który niecierpliwił się i gorączkował, chcąc już wyrwać do przodu. Wierzchowiec towarzyszki Mulcibera też niespecjalnie przypadł mu do gustu, bo obserwował go uważnie i parskał, próbując odstraszyć konkurenta ze swojego terenu, jakby nie akceptował innych rumaków w pobliżu. O, ironio, podobnie jak i jego jeździec.
— Nie wydaje mi się, że miałem cokolwiek do powiedzenia, moja droga— odpowiedział rzeczowo, unosząc tym razem obie brwi nieco wyżej i patrząc na nią z lekkim zdumieniem, choć wcale nie był zaskoczony. Oboje doskonale wiedzieli, jaki był stan rzeczy, bo kiedy z przyjemnością zacieśniali swoje relacje, on był synem arystokraty bez tytułu, ona szlachcianką o nazwisku szanowanym i poważanym w czarodziejskiej społeczności. Nawet gdyby chciało mu się wejść pomiędzy nią, a jej męża nie miał żadnych praw, a jego zachowanie byłoby niegodne ojca. — Ale cieszę się, że sprowadzamy to do mojej winy, a nie Twojego wyboru jakiegoś kiepskiego czarodzieja z dobrym nazwiskiem ponad kogoś, komu jedyne czego mogło brakować to „sir” w zwrocie. Mam nadzieję, że zadowalał Cię chociażby w połowie tak jak ja, twoja osoba zasługuje na wszystko, co najlepsze, panno Rowle — wycedził przez zęby z tym samym uśmiechem i opuścił nieco głowę. Spojrzenie mu pociemniało, ale wywlekanie starych błędów z ich przeszłości wzmagało w nim pokłady emocji, które usilnie starał się pogrzebać głęboko. Nie nadawał się do towarzyskich igraszek rodem z lat szkolnych, kiedy to pod maską chłodnego i zdystansowanego stratega walczył z burzą włąsnych odczuć, pragnień i pobudek, których ona dosięgła swoimi szponami. Sprawiła, że zaczął czegoś chcieć i pożądać, sprawiła, że potrafił śnić i w tych snach snuć swoje plany, ale było to jak trucizna, nad którą nie panował. Płynęła w jego żyłach kierując myśli wyłącznie w jej stronę, a to było złe.
Jej palec w jego piersi był niczym gong przypominający o dawno zapomnianych emocjach. Odbił się echem w jego trzewiach i sprawił, że nabrał powietrza w płuca, zadzierając brodę wyżej. Przekraczała granice dobrego smaku i zasad szlacheckiego bycia w towarzystwie, lecz przecież nigdy to nie stanowiło dla niej problemu. Zawsze była ponad wszelakie konwenanse i to właśnie go do niej ciągnęło.
— Zapewne— skwitował jej słowa, gdy się odwróciła i szarpnął swojego wierzchowca, unosząc dłoń do jego chrap, które pogładził lekko. Dopiero zapach jej perfum podsycanych ciepłem jej ciała, gdy znalazła się niebezpiecznie blisko sprawił, że spojrzał na nią powoli i ostroznie, ściągając brwi ku sobie, jakby doszukiwał się w jej ruchu czegoś zagrażającego sobie. Jej dłoń była nie tam, gdzie powinna. Nie dlatego, że szlachciance to nieprzystało, lecz dlatego, że ponownie przekraczała wyznaczone przez nich mury i to bez pytania.
Zacisnął zęby, a jego twarz nabrała bardziej męskich rysów, kiedy żuchwa nieco się napięła. Patrzył na nią z góry, kiedy tymi swoimi drobnymi palcami przemykała po jego ciele pod ubraniem, aż w koncu wbiła paznokcie w skórę, pozostawiając na jego plecach symbol przynależności, który wcale nie przypadł mu do gustu. Nie poruszył się jednak, bowiem chcąc oszczędzić jej wstydu nie zdecydował się jej odepchnąć, choć miał ochotę chwycić ją za nadgarstek i przyprzeć do rumaka, który nie posunąłby się ani o krok. Jego chmurne spojrzenie świdrowało ją na wskroś wyrażając chęć pokazania jej czym skutkuje igranie z kimś jego pokroju, a szybko bijące serce zdradzało do czego doprowadza go jej obecność.
Pochylił się do niej lekko i zmrużył oczy, odbywając z nią swoistą walkę na spojrzenia.
— Przykro mi to przyznać, lecz… żeby móc się w ogóle dzielić czymś, trzeba… to najpierw mieć — zniżył ton do konspiracyjnego szeptu i posłał jej krótki uśmiech. — Żenię się. W końcu— ponformował ją ze spokojem i oderwał od niej wzrok, gdy pojawił się Gabriel, jakby jego osoba wcale nie wpływała na jego humor i samopoczucie. Był mu zupełnie obojętny, toteż zignorował jego obecność, zajmując się swoim wierzchowcem, którego miał za chwilę dosiąść.
— Mówią, że zkłada się jedynie chytry i głupi — rzucił z nonszalancją, chwytając się siodła i siadając w nim po chwili. Ujął wodze i zerknął na Cassiopeię. — Ale niech będzie, że jestem tym chytrym. Udanego polowania— powiedział jeszcze, skinając głową do Cassio, a nastęnie zerkając na jej bliźniaka. — Gabrielu.
I pożegnawszy się ruszył przed siebie, gdy rozbrzmiał dźwięk myśliwskiego rogu, zwiastującego początek polowania. Cmoknął na rumaka i przygnał go ukłuciem pięt, ruszając do przodu. Miał nadzieję, że nie pozostanie z tyłu, a nawet jeśli to Arejon da z siebie wszystko i uda im się pozbyć zbędnych konkurentów.
— Widocznie niektórych zachowań cięzko jest się pozbyć nawet w dojrzałym wieku, to tak jak w przypadku sympatii i antypatii. Czas nie ma tu nic do rzeczy— mruknął, powracając do atrakcyjnej blondynki wzrokiem. I patrzył na nią przez chwilę, nie odrywając spojrzenia od jej jasnych, niebieskich oczu, których barwa była tak oryginalna i niespotykana, że nie mógłby ich pomylić z żadnymi innymi. Widział na jej twarzy pewien nerwowy dryg, który światczył o tym, że z przyjemnością powiedziałaby lub zrobiła coś innego, na co jedynie szerzej się uśmiechnął, jakby i bezczelności i arogancji nie ubyło mu przez te wszystkie lata, w których niewiele mieli ze sobą wspólnego. Zacisnął palce na wodzach swojago aeotana, który niecierpliwił się i gorączkował, chcąc już wyrwać do przodu. Wierzchowiec towarzyszki Mulcibera też niespecjalnie przypadł mu do gustu, bo obserwował go uważnie i parskał, próbując odstraszyć konkurenta ze swojego terenu, jakby nie akceptował innych rumaków w pobliżu. O, ironio, podobnie jak i jego jeździec.
— Nie wydaje mi się, że miałem cokolwiek do powiedzenia, moja droga— odpowiedział rzeczowo, unosząc tym razem obie brwi nieco wyżej i patrząc na nią z lekkim zdumieniem, choć wcale nie był zaskoczony. Oboje doskonale wiedzieli, jaki był stan rzeczy, bo kiedy z przyjemnością zacieśniali swoje relacje, on był synem arystokraty bez tytułu, ona szlachcianką o nazwisku szanowanym i poważanym w czarodziejskiej społeczności. Nawet gdyby chciało mu się wejść pomiędzy nią, a jej męża nie miał żadnych praw, a jego zachowanie byłoby niegodne ojca. — Ale cieszę się, że sprowadzamy to do mojej winy, a nie Twojego wyboru jakiegoś kiepskiego czarodzieja z dobrym nazwiskiem ponad kogoś, komu jedyne czego mogło brakować to „sir” w zwrocie. Mam nadzieję, że zadowalał Cię chociażby w połowie tak jak ja, twoja osoba zasługuje na wszystko, co najlepsze, panno Rowle — wycedził przez zęby z tym samym uśmiechem i opuścił nieco głowę. Spojrzenie mu pociemniało, ale wywlekanie starych błędów z ich przeszłości wzmagało w nim pokłady emocji, które usilnie starał się pogrzebać głęboko. Nie nadawał się do towarzyskich igraszek rodem z lat szkolnych, kiedy to pod maską chłodnego i zdystansowanego stratega walczył z burzą włąsnych odczuć, pragnień i pobudek, których ona dosięgła swoimi szponami. Sprawiła, że zaczął czegoś chcieć i pożądać, sprawiła, że potrafił śnić i w tych snach snuć swoje plany, ale było to jak trucizna, nad którą nie panował. Płynęła w jego żyłach kierując myśli wyłącznie w jej stronę, a to było złe.
Jej palec w jego piersi był niczym gong przypominający o dawno zapomnianych emocjach. Odbił się echem w jego trzewiach i sprawił, że nabrał powietrza w płuca, zadzierając brodę wyżej. Przekraczała granice dobrego smaku i zasad szlacheckiego bycia w towarzystwie, lecz przecież nigdy to nie stanowiło dla niej problemu. Zawsze była ponad wszelakie konwenanse i to właśnie go do niej ciągnęło.
— Zapewne— skwitował jej słowa, gdy się odwróciła i szarpnął swojego wierzchowca, unosząc dłoń do jego chrap, które pogładził lekko. Dopiero zapach jej perfum podsycanych ciepłem jej ciała, gdy znalazła się niebezpiecznie blisko sprawił, że spojrzał na nią powoli i ostroznie, ściągając brwi ku sobie, jakby doszukiwał się w jej ruchu czegoś zagrażającego sobie. Jej dłoń była nie tam, gdzie powinna. Nie dlatego, że szlachciance to nieprzystało, lecz dlatego, że ponownie przekraczała wyznaczone przez nich mury i to bez pytania.
Zacisnął zęby, a jego twarz nabrała bardziej męskich rysów, kiedy żuchwa nieco się napięła. Patrzył na nią z góry, kiedy tymi swoimi drobnymi palcami przemykała po jego ciele pod ubraniem, aż w koncu wbiła paznokcie w skórę, pozostawiając na jego plecach symbol przynależności, który wcale nie przypadł mu do gustu. Nie poruszył się jednak, bowiem chcąc oszczędzić jej wstydu nie zdecydował się jej odepchnąć, choć miał ochotę chwycić ją za nadgarstek i przyprzeć do rumaka, który nie posunąłby się ani o krok. Jego chmurne spojrzenie świdrowało ją na wskroś wyrażając chęć pokazania jej czym skutkuje igranie z kimś jego pokroju, a szybko bijące serce zdradzało do czego doprowadza go jej obecność.
Pochylił się do niej lekko i zmrużył oczy, odbywając z nią swoistą walkę na spojrzenia.
— Przykro mi to przyznać, lecz… żeby móc się w ogóle dzielić czymś, trzeba… to najpierw mieć — zniżył ton do konspiracyjnego szeptu i posłał jej krótki uśmiech. — Żenię się. W końcu— ponformował ją ze spokojem i oderwał od niej wzrok, gdy pojawił się Gabriel, jakby jego osoba wcale nie wpływała na jego humor i samopoczucie. Był mu zupełnie obojętny, toteż zignorował jego obecność, zajmując się swoim wierzchowcem, którego miał za chwilę dosiąść.
— Mówią, że zkłada się jedynie chytry i głupi — rzucił z nonszalancją, chwytając się siodła i siadając w nim po chwili. Ujął wodze i zerknął na Cassiopeię. — Ale niech będzie, że jestem tym chytrym. Udanego polowania— powiedział jeszcze, skinając głową do Cassio, a nastęnie zerkając na jej bliźniaka. — Gabrielu.
I pożegnawszy się ruszył przed siebie, gdy rozbrzmiał dźwięk myśliwskiego rogu, zwiastującego początek polowania. Cmoknął na rumaka i przygnał go ukłuciem pięt, ruszając do przodu. Miał nadzieję, że nie pozostanie z tyłu, a nawet jeśli to Arejon da z siebie wszystko i uda im się pozbyć zbędnych konkurentów.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Darcy zauważyła Thibauda już z pewnej odległości, z właściwym sobie dystyngowaniem postanowiła odejść od brata, domyślając się, że właśnie z nim ich kuzyn w pierwszej kolejności się przywita. Nie stosowała ucieczek, a tylko taktyczny zwrot, dobrze wiedząc, że obecność Thibauda mogłaby rozpłoszyć jej konia, a potrafiła już coś na ten temat powiedzieć. Na jej nieszczęście, ten koń wcale nie chciał słuchać! Westchnęła bezgłośnie, pochylając się nad nim, klepiąc go po szyi i jak kiedyś uczyła ją Marie, nie pokazała po sobie porażki, uśmiechając się nieprzesadnie w kierunku ich najdroższego kuzyna, który w końcu planował zagościć na spotkaniu.
— Witaj, Thibaud.
Jedno musiała mu przyznać, wyglądał bardzo pewnie w tej przestrzeni, a chociaż dostał bardzo nieprzyjaznego konia, nie wydawał się nim przerażony. Dopiero w tym momencie Darcy poczuła się wdzięczna za to, że jej był spokojny. Z większą życzliwością przejeżdżała teraz dłonią po jego sierści. Zanim jeszcze usłyszeli gong rozpoczynający gonitwę, Rosierówna zerknęła jeszcze na Tristana, a chociaż czuła się zaniepokojona jego stanem, nie odprowadzała go tym zatroskanym spojrzeniem. To nie było miejsce ani czas, żeby to robić, a już teraz Tristan zwrócił uwagę większej ilości osób niż to było potrzebne, dlatego życzyła mu tylko krótko:
— Powodzenia.
Była pewna, ze cokolwiek się nie działo, Tristan mógłby sobie poradzić z tym sam. Chociaż oczywiście nie musiał, skoro miał rodzinę. Chwilę po tym stuknęła lekko obcasem w bok konia, podchodząc jeszcze do Thibauda, zatrzymując go na krótko.
— Na szczęście — podała mu ozdobną chustę, a choć nie paliła się mocno do tej czynności, wiedziała, że matka uzna to za dobry gest w podziękowaniu za dzień wcześniej udzieloną jej naukę poruszania się na koniu. — Teraz musisz to wygrać — zasugerowała, WCALE, nie zgryźliwie, a jeśli chciała dodać coś jeszcze, nie zdążyła. Rozpoczęła się gonitwa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
— Witaj, Thibaud.
Jedno musiała mu przyznać, wyglądał bardzo pewnie w tej przestrzeni, a chociaż dostał bardzo nieprzyjaznego konia, nie wydawał się nim przerażony. Dopiero w tym momencie Darcy poczuła się wdzięczna za to, że jej był spokojny. Z większą życzliwością przejeżdżała teraz dłonią po jego sierści. Zanim jeszcze usłyszeli gong rozpoczynający gonitwę, Rosierówna zerknęła jeszcze na Tristana, a chociaż czuła się zaniepokojona jego stanem, nie odprowadzała go tym zatroskanym spojrzeniem. To nie było miejsce ani czas, żeby to robić, a już teraz Tristan zwrócił uwagę większej ilości osób niż to było potrzebne, dlatego życzyła mu tylko krótko:
— Powodzenia.
Była pewna, ze cokolwiek się nie działo, Tristan mógłby sobie poradzić z tym sam. Chociaż oczywiście nie musiał, skoro miał rodzinę. Chwilę po tym stuknęła lekko obcasem w bok konia, podchodząc jeszcze do Thibauda, zatrzymując go na krótko.
— Na szczęście — podała mu ozdobną chustę, a choć nie paliła się mocno do tej czynności, wiedziała, że matka uzna to za dobry gest w podziękowaniu za dzień wcześniej udzieloną jej naukę poruszania się na koniu. — Teraz musisz to wygrać — zasugerowała, WCALE, nie zgryźliwie, a jeśli chciała dodać coś jeszcze, nie zdążyła. Rozpoczęła się gonitwa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Darcy Rosier dnia 12.03.16 15:58, w całości zmieniany 2 razy
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Darcy Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Katya cieszyła się, że mogła spotkać tutaj ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie byli dla niej istotni i dzięki nim odzyskiwała swoistego rodzaju równowagę. Nie przywykła do zabaw w kotka i myszkę, a już tym bardziej w uganianiu się za kimkolwiek, więc myśl o tym, że już niebawem będzie mogła spędzić czas z Adrienem, a przecież potrzebowała rozmowy z tym konkretnym mężczyzną. Był w stanie jej doradzić, pomóc, a im dłużej rozmyślała o ich spotkaniu tuż po polowaniu, tym szybciej chciała zakończyć tę zabawę, która przestała sprawiać jej przyjemność. Obdarzyła jeszcze krótkim spojrzeniem Lilith i Inarę, by zaraz potem uśmiechnąć się nikle, bo cały dobry humor uleciał gdzieś w eter i zapewne nie wróci szybko. Każdy kto ją znał z pewnością w tej chwili był w stanie stwierdzić jedno - zachowywała się jak rasowa kobieta, która zmienia zdanie i nastawienie w czasie szybszym niż ten, kiedy rzuca się zaklęcia uśmiercające. Bez zastanowienia po usłyszeniu rogu pyknęła piętami delikatnie konia i zaraz potem ruszyła w wyznaczoną stronę, choć kompletnie nie potrafiła skupić się na tym, co dzieje się dookoła.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Katya Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Zamarła, słysząc jego słowa, a jakaś cicha, wewnętrzna siła, której pochodzenia ni natury nie potrafiła zrozumieć sprawiła, że Ramsey uniknął zapewne bolesnego w skutkach uderzenia, w wyniku którego jej drobna dłoń przyozdobiona w nieodzowny kastet przeorała by mu twarz. Jak on w ogóle śmiał wypominać jej małżeństwo, którego - jak doskonale wiedział, trudno, by nie, skoro poświęcili dyskusji na ten temat wiele burzliwych tygodni - wcale, u diabła, nie chciała?
Oburzenie i niesprawiedliwość odebrały jej mowę, wymalowało na drobnej twarzy zacięty wyraz, przyciemniło chabrowe tęczówki do odcienia, któremu bliżej było już do burzowego nieba niż do łagodnej barwy letnich kwiatów. Zadziornie uniosła podbródek, spoglądając na mężczyznę z drwiną, która doskonale maskowała wściekłość wywołaną nagłym bólem. Poklepała konia po szyi, widząc, że niecierpliwi się coraz bardziej, a nerwowe targanie łbem było najprawdopodobniej jego odpowiedzią na targające jeźdźcem emocje.
- Chytrość to cecha ludzi tchórzliwych, Ramsey. Głupców zwykle cechuje lojalność - odparła twardo, rzucając mężczyźnie ostatnie spojrzenie nad końską grzywą i ostro ściągnęła wodze, gdy zwierzę znów poderwało się niespokojnie, zadrobiło w miejscu i parsknęło gniewnie. Mars. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem. Ochrzczenie konia imieniem bóstwa wojny wydawało jej się jak najbardziej odpowiednie. Mars. Poderwała wierzchowca ostro, ostatni raz mrugając do Gabriela, nim dołączyła do pozostałych jeźdźców, tak jak ona zwabionych odgłosem rogu.
Niech rozpocznie się zabawa.
Oburzenie i niesprawiedliwość odebrały jej mowę, wymalowało na drobnej twarzy zacięty wyraz, przyciemniło chabrowe tęczówki do odcienia, któremu bliżej było już do burzowego nieba niż do łagodnej barwy letnich kwiatów. Zadziornie uniosła podbródek, spoglądając na mężczyznę z drwiną, która doskonale maskowała wściekłość wywołaną nagłym bólem. Poklepała konia po szyi, widząc, że niecierpliwi się coraz bardziej, a nerwowe targanie łbem było najprawdopodobniej jego odpowiedzią na targające jeźdźcem emocje.
- Chytrość to cecha ludzi tchórzliwych, Ramsey. Głupców zwykle cechuje lojalność - odparła twardo, rzucając mężczyźnie ostatnie spojrzenie nad końską grzywą i ostro ściągnęła wodze, gdy zwierzę znów poderwało się niespokojnie, zadrobiło w miejscu i parsknęło gniewnie. Mars. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem. Ochrzczenie konia imieniem bóstwa wojny wydawało jej się jak najbardziej odpowiednie. Mars. Poderwała wierzchowca ostro, ostatni raz mrugając do Gabriela, nim dołączyła do pozostałych jeźdźców, tak jak ona zwabionych odgłosem rogu.
Niech rozpocznie się zabawa.
Gość
Gość
The member 'Cassiopeia L. Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
W lasach zbierało się coraz więcej osób. Nieco przytłaczały mnie takie tłumy, wolałam bardziej kameralne polowania. Łatwiej było wtedy o odpowiednią ciszę oraz skupienie, a tutaj... cóż, wszyscy byli pochłonięci towarzyskimi rozmowami. Uśmiechnęłam się lekko do znajomych osób, których było bardzo niewiele (to dobrze, nikt mnie nie będzie rozpraszał); następnie skoncentrowałam się wyłącznie na swoim wierzchowcu. Nastawiłam się na konkretny cel, przygotowałam wszystko do drogi, zasiadłam w siodle. Na komendę startu ruszyliśmy.
- Upoluj coś dobrego - powiedziałam do Jowisza, po raz pierwszy dziś czując rozbawienie. Bez względu na wynik wiedziałam, że dam z siebie wszystko. Tętent kopyt, kusza w pogotowiu, pełna koncentracja. Chrzęst miękkiej ściółki oraz chłodne powietrze napawały niewypowiedzianym poczuciem ulgi oraz wolności.
- Upoluj coś dobrego - powiedziałam do Jowisza, po raz pierwszy dziś czując rozbawienie. Bez względu na wynik wiedziałam, że dam z siebie wszystko. Tętent kopyt, kusza w pogotowiu, pełna koncentracja. Chrzęst miękkiej ściółki oraz chłodne powietrze napawały niewypowiedzianym poczuciem ulgi oraz wolności.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bellona Greyback' has done the following action : rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Lasy Cairngorms
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja