Stara redakcja "Proroka Codziennego"
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
opuszczone
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczona redakcja "Proroka Codziennego"
Przestronne pomieszczenie, niegdyś mieszczące redakcję najbardziej poczytnej gazety w magicznej Wielkiej Brytanii, obecnie świeci pustkami. Ucichł typowy dla tego miejsca rozgardiasz, zniknęła większa część zaściełających regały teczek, gazet oraz książek, a blaty, parkiet, i nieliczne, pozostawione przez dziennikarzy przedmioty, pokrywa gruba warstwa duszącego kurzu. Chociaż nie pozostała tu ani jedna żywa dusza, to każdemu, komu zdarzy się wejść do środka, towarzyszy nieodparte wrażenie, iż jest obserwowany: działania wszelkich intruzów śledzą bowiem czujne oczy postaci z ruchomych, czarno-białych fotografii, wciąż wyglądających z przekrzywionych, zawieszonych na ścianach ramek. Przy wejściu nadal znajduje się też portret założyciela gazety, Allana Parvusa, który czasami go odwiedza, jakby nie potrafiąc rozstać się z redakcją; opowieści snujące się ulicą Pokątną mówią, że przedstawiciele Ministerstwa Magii dwukrotnie próbowali już zdjąć obraz, i dwukrotnie zostali przegnani wrzaskami samego gospodarza, wspieranego przez dosyć nietypową sojuszniczkę. Dawne włości Proroka Codziennego wciąż zamieszkuje bowiem Katastrofa – wyjątkowo upierdliwa poltergeistka, przyjmująca postać krępej staruszki w jaskrawofioletowym meloniku, z którą jeszcze za czasów działalności gazety dziennikarze prowadzili niekończącą się wojnę o to, kto kogo pierwszego przegoni z budynku. Katastrofa zwyciężyła – ale nie wygląda na to, by usatysfakcjonował ją walkower, bo od czasu, gdy jej włości opuścili pracownicy redakcji, skutecznie uniemożliwia wszelkie próby ponownego zagospodarowania zwolnionej przestrzeni, obrzucając przedmiotami wszystkich, którzy próbują to zrobić, oblewając nieproszonych gości woskiem z zaczarowanych, unoszących się pod sufitem świec, albo próbując przygnieść ich do ścian ciężkimi biurkami. Zdarza się też, że zawodzi upiornie, a jej tęskne lamenty niosą się daleko po ulicy Pokątnej.
Posąg sowy, który do tej pory wpuszczał do redakcji tylko tych, którzy znali tajemne hasło, po wyprowadzce dziennikarzy Proroka porzucił pełnioną przez długie lata rolę strażnika, chociaż nie do końca: nieliczni odwiedzający nie są co prawda proszeni o podanie hasła, ale sowa zdaje się celowo utrudniać wejście każdemu, w kim rozpozna urzędnika Ministerstwa Magii.
Posąg sowy, który do tej pory wpuszczał do redakcji tylko tych, którzy znali tajemne hasło, po wyprowadzce dziennikarzy Proroka porzucił pełnioną przez długie lata rolę strażnika, chociaż nie do końca: nieliczni odwiedzający nie są co prawda proszeni o podanie hasła, ale sowa zdaje się celowo utrudniać wejście każdemu, w kim rozpozna urzędnika Ministerstwa Magii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Z każda upływająca chwilą, uporczywy zacisk w piersi tracił na sile. Czarna magia ustępowała a chaotyczna moc poddawała się działaniom aurorów. Samuel patrzył jak ziejący mieszająca się czernią, zlepek wyładowań - zmniejsza się, ale niezmiennie, wywoływał skrajną emocję. Była w tym coś fascynującego, groźnie pociągającego, jak dziki kwiat, który pluł trucizną. I nawet jeśli Skamander całym sobą wiedział, jak wielkie niebezpieczeństwo siało, że zostałby pożarty w jednej chwili, to patrzył. Przynajmniej do momentu, aż ciemna aura została ujarzmiona.
Doświadczenie napraw nauczyło, że nigdy nie był to koniec. Niby ostatni zryw konającej bestii, która razem z sobą, chciała wchłonąć oprawców. I tym razem nie było inaczej. Ziemia pod stopami zadrżała od gwałtownych wstrząsów. Ze ścian posypały sie okruchy, a całość poddała się trzeszczącym wstrząsom. Podłoga pękała, zgrzytając za każdym razem, gdy odłamki otwierały dziurę do zbyt szybkiego przejścia na niższe piętro. I chociaż światło bijące od zaklęciem, oświetlało im widok, to ostatni podryg, szum i drgania rozmazywały wszystko.
Głos kuzynki rozbrzmiał w tym samym momencie, w którym sam chciał krzyknąć i szarpnąć kobietę do przodu, wypychając z pola rażenia i ustępującej im spod nóg podłogi. Nie tracił czasu na tłumaczenia, musiała widzieć co robić. Źródło znajdowało się w centrum, tuż przy zdominowanej anomalii. I tym razem wiedział (pamiętał?), że jeśli pozwolą sobie na błąd, wypaczenie wróci do miejsca, które próbowali oczyścić. Nie był pewien, czy był tak zwinny, jak kuzynka, ale pośpieszna obserwacja wychwyciła miejsca w podłodze, na których mógł pewnie stanąć. A przynajmniej mocno w to wierzył, kierując się nabytą podczas pracy intuicją.
Słyszał, jak kolejne fragmenty pękają i z szaleńczym hukiem opadają gdzieś w dół i nie chciał wyobrażać sobie siebie przygwożdżonego odłamkami podłogi. Do dziś nie mógł wytrzeć obrazu zmiażdżonych w Ministerstwie aurorów i płynącej niemal na czarno krwi, która przeciskała się pomiędzy płonącymi gruzami. Spiął ciało i rzucił się do przodu.
Spostrzegawczość III (+60)
Doświadczenie napraw nauczyło, że nigdy nie był to koniec. Niby ostatni zryw konającej bestii, która razem z sobą, chciała wchłonąć oprawców. I tym razem nie było inaczej. Ziemia pod stopami zadrżała od gwałtownych wstrząsów. Ze ścian posypały sie okruchy, a całość poddała się trzeszczącym wstrząsom. Podłoga pękała, zgrzytając za każdym razem, gdy odłamki otwierały dziurę do zbyt szybkiego przejścia na niższe piętro. I chociaż światło bijące od zaklęciem, oświetlało im widok, to ostatni podryg, szum i drgania rozmazywały wszystko.
Głos kuzynki rozbrzmiał w tym samym momencie, w którym sam chciał krzyknąć i szarpnąć kobietę do przodu, wypychając z pola rażenia i ustępującej im spod nóg podłogi. Nie tracił czasu na tłumaczenia, musiała widzieć co robić. Źródło znajdowało się w centrum, tuż przy zdominowanej anomalii. I tym razem wiedział (pamiętał?), że jeśli pozwolą sobie na błąd, wypaczenie wróci do miejsca, które próbowali oczyścić. Nie był pewien, czy był tak zwinny, jak kuzynka, ale pośpieszna obserwacja wychwyciła miejsca w podłodze, na których mógł pewnie stanąć. A przynajmniej mocno w to wierzył, kierując się nabytą podczas pracy intuicją.
Słyszał, jak kolejne fragmenty pękają i z szaleńczym hukiem opadają gdzieś w dół i nie chciał wyobrażać sobie siebie przygwożdżonego odłamkami podłogi. Do dziś nie mógł wytrzeć obrazu zmiażdżonych w Ministerstwie aurorów i płynącej niemal na czarno krwi, która przeciskała się pomiędzy płonącymi gruzami. Spiął ciało i rzucił się do przodu.
Spostrzegawczość III (+60)
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Sophia zdawała sobie sprawę, że samo podejście do anomalii jest trudne. Czasami przegrywała już na starcie, kiedy brakowało odrobiny szczęścia, by uporać się z przeszkodą zagradzającą drogę. Tak jak wtedy, na cmentarzu z Anthonym, kiedy im obojgu nie udało się oszołomić żmijoptaka, który ich pokąsał i zrobił taki raban, że lada chwila mieliby na karku ministerialne służby i musieli uciekać.
Ciekawe, czy i w tym przypadku ktoś już wykrył, że majstrowano przy źródle anomalii? Miała nadzieję, że mieli dość czasu, żeby obłaskawić ją do końca. I w końcu czarnomagiczna moc pękła, złamała się pod naporem ich połączonych sił. Ale nie był to koniec; w ostatnim podrygu, zapewne próbując zranić tych, którzy ją niszczyli, magia broniła się. Budynek zatrząsł się w posadach i podłoga zaczęła pękać. Lada chwila mogli zapaść się w nią, spadając na niższe piętro wraz z kawałami podłogi, co na pewno nie mogłoby skończyć się dobrze.
Na szczęście była spostrzegawcza i zwinna. Bystre, złote oczy momentalnie zauważyły skrawek podłogi w kącie, który wyglądał na bezpieczny. Istniała szansa, że nie oberwie się tak, jak właśnie obrywał się środek. Skoczyła w tamtą stronę najszybciej, jak potrafiła. Wiedziała, co robić, pchana instynktem aurora, który nakazał jej znalezienie bezpiecznego miejsca.
Przylgnęła do ściany, słysząc, jak podłoga obrywa się i z hukiem spada w dół. Kątem oka dostrzegła Samuela, który także zdołał przedostać się w bezpieczne miejsce. Był doświadczonym aurorem, sprawnym i zwinnym, ale i tak odetchnęła z ulgą, widząc go całego i zdrowego. Był nie tylko jej współpracownikiem, ale też rodziną.
Po chwili wszystko się uspokoiło. W powietrzu unosił się pył, gruz zaścielał podłogę pomieszczenia poniżej, a magia wygasała. Zostali tu jeszcze chwilę, dopilnowując, by wygasła na pewno i nie mogła się odrodzić.
Wyglądało na to, że po raz pierwszy jej się udało. Po raz pierwszy dotrwała do samego końca, mogąc być świadkiem zniszczenia anomalii.
- Więc już po wszystkim? – zapytała. Mogła dostrzec, że wzdłuż ścian pozostały fragmenty podłogi, zapadł się środek. Musieli się jakoś przedostać do drzwi. – Jeśli tak, powinniśmy stąd wyjść, zanim ta podłoga zapadnie się całkowicie... I zanim przybędą ci z ministerstwa. – Bo mimo obecnego chaosu pewnie się dowiedzą o tym zamieszaniu w redakcji Proroka. Ale za sprawą braku teleportacji przybycie tu zajmie więcej czasu.
Ostrożnie przedostała się do drzwi.
- To nie wygląda dobrze, ale przynajmniej nie szaleje tu już anomalia – rzekła, spoglądając przez ramię na zniszczoną podłogę i sprzęty, które pospadały wraz z nią. Ale najważniejsze, że to ich ciała nie leżały tam zakrwawione.
Ciekawe, czy i w tym przypadku ktoś już wykrył, że majstrowano przy źródle anomalii? Miała nadzieję, że mieli dość czasu, żeby obłaskawić ją do końca. I w końcu czarnomagiczna moc pękła, złamała się pod naporem ich połączonych sił. Ale nie był to koniec; w ostatnim podrygu, zapewne próbując zranić tych, którzy ją niszczyli, magia broniła się. Budynek zatrząsł się w posadach i podłoga zaczęła pękać. Lada chwila mogli zapaść się w nią, spadając na niższe piętro wraz z kawałami podłogi, co na pewno nie mogłoby skończyć się dobrze.
Na szczęście była spostrzegawcza i zwinna. Bystre, złote oczy momentalnie zauważyły skrawek podłogi w kącie, który wyglądał na bezpieczny. Istniała szansa, że nie oberwie się tak, jak właśnie obrywał się środek. Skoczyła w tamtą stronę najszybciej, jak potrafiła. Wiedziała, co robić, pchana instynktem aurora, który nakazał jej znalezienie bezpiecznego miejsca.
Przylgnęła do ściany, słysząc, jak podłoga obrywa się i z hukiem spada w dół. Kątem oka dostrzegła Samuela, który także zdołał przedostać się w bezpieczne miejsce. Był doświadczonym aurorem, sprawnym i zwinnym, ale i tak odetchnęła z ulgą, widząc go całego i zdrowego. Był nie tylko jej współpracownikiem, ale też rodziną.
Po chwili wszystko się uspokoiło. W powietrzu unosił się pył, gruz zaścielał podłogę pomieszczenia poniżej, a magia wygasała. Zostali tu jeszcze chwilę, dopilnowując, by wygasła na pewno i nie mogła się odrodzić.
Wyglądało na to, że po raz pierwszy jej się udało. Po raz pierwszy dotrwała do samego końca, mogąc być świadkiem zniszczenia anomalii.
- Więc już po wszystkim? – zapytała. Mogła dostrzec, że wzdłuż ścian pozostały fragmenty podłogi, zapadł się środek. Musieli się jakoś przedostać do drzwi. – Jeśli tak, powinniśmy stąd wyjść, zanim ta podłoga zapadnie się całkowicie... I zanim przybędą ci z ministerstwa. – Bo mimo obecnego chaosu pewnie się dowiedzą o tym zamieszaniu w redakcji Proroka. Ale za sprawą braku teleportacji przybycie tu zajmie więcej czasu.
Ostrożnie przedostała się do drzwi.
- To nie wygląda dobrze, ale przynajmniej nie szaleje tu już anomalia – rzekła, spoglądając przez ramię na zniszczoną podłogę i sprzęty, które pospadały wraz z nią. Ale najważniejsze, że to ich ciała nie leżały tam zakrwawione.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Rumor był ogłuszający. Sypiący sie gruz, kawałki podłogi, meble i wszystko, co mogło wydawać jakiś dźwięk - po prostu uderzało z trzaskiem na niższym piętrze. To co jeszcze się ostało, chwiało się niebezpiecznie, zawieszone pomiędzy pustką, a jeszcze stabilnym gruntem. Ciemna moc przepadła i nawet jeśli do nosa i ust wdzierał się wszechogarniający pył, powietrze było czystsze, a oddech pełniejszy, jakby do tej pory organizm bronił się przed oplatającym wszystko mrokiem.
Samuel trwał przy ostałej ścianie, z dłońmi przylegającymi do pionu, nadal jednak zaciskając w ręku różdżkę, jako ostateczna linię obrony. Gdyby przyszło mu spadać, zapewne próbowałby w rozpaczliwym akcie zmiękczyć upadek, chociaż nie o samo uderzenie chodziło, a spadające na głowę zwały kamieni. Oddychał głęboko, uspokajając napięcie, które szykowało ciało do reakcji. Na teraz mógł już odpuścić. Przynajmniej na chwilę.
Zerknął na kuzynkę, która bezpiecznie stała na fragmencie odstającej od ściany podłogi. Niebezpieczeństwo wciąż istniało, ale anomalia została pokonana. Ile jeszcze zostało do ujarzmienia? Ile nowych na jej miejsce zdąży powstać? Zaciśnięte szczęki rozluźniły się dopiero, gdy odezwała się aurora. Pokonał powstałą rozpadlinę, docierając do wyjścia. Musieli rzeczywiście się zmywać, by przypadkiem nie napatoczyć się na nadgorliwych urzędników. Hałas na pewno zaalarmował kogoś, kto sprowadzi tu odpowiedzialne za "ochronę" władze. To nic, że takowe były na miejscu. Podobno, byli tu nielegalnie - Koniec - powtórzyła za kuzynką - przynajmniej tutaj - niekończąca się walka miała poprowadzić ich jeszcze do wielu innych, wypaczonych miejsc - Mamy chwilę i mamy miotły - potwierdził na głos własne myśli, gdy znaleźli się już na zewnątrz. Miał ogromną ochotę zapalić, ale wsunął tylko dłoń w kieszeń, w której leżała zmięta paczka mugolskich papierosów. Zamiast tego naciągnął na głowę kaptur płaszcza. Zerknął jeszcze raz ostatni na powstałe pobojowisko. Pomyśleć, że jeszcze niedawno szalała tu czarna magia. Ile zdołała zmienić? Wypaczyć? - Chodźmy - rzucił jeszcze cicho, sięgając po miotłę i odbijając się ciężkimi butami od ziemi, wzbił sie w powietrze - Mamy jeszcze wiele pracy przed sobą.
| zt x2
Samuel trwał przy ostałej ścianie, z dłońmi przylegającymi do pionu, nadal jednak zaciskając w ręku różdżkę, jako ostateczna linię obrony. Gdyby przyszło mu spadać, zapewne próbowałby w rozpaczliwym akcie zmiękczyć upadek, chociaż nie o samo uderzenie chodziło, a spadające na głowę zwały kamieni. Oddychał głęboko, uspokajając napięcie, które szykowało ciało do reakcji. Na teraz mógł już odpuścić. Przynajmniej na chwilę.
Zerknął na kuzynkę, która bezpiecznie stała na fragmencie odstającej od ściany podłogi. Niebezpieczeństwo wciąż istniało, ale anomalia została pokonana. Ile jeszcze zostało do ujarzmienia? Ile nowych na jej miejsce zdąży powstać? Zaciśnięte szczęki rozluźniły się dopiero, gdy odezwała się aurora. Pokonał powstałą rozpadlinę, docierając do wyjścia. Musieli rzeczywiście się zmywać, by przypadkiem nie napatoczyć się na nadgorliwych urzędników. Hałas na pewno zaalarmował kogoś, kto sprowadzi tu odpowiedzialne za "ochronę" władze. To nic, że takowe były na miejscu. Podobno, byli tu nielegalnie - Koniec - powtórzyła za kuzynką - przynajmniej tutaj - niekończąca się walka miała poprowadzić ich jeszcze do wielu innych, wypaczonych miejsc - Mamy chwilę i mamy miotły - potwierdził na głos własne myśli, gdy znaleźli się już na zewnątrz. Miał ogromną ochotę zapalić, ale wsunął tylko dłoń w kieszeń, w której leżała zmięta paczka mugolskich papierosów. Zamiast tego naciągnął na głowę kaptur płaszcza. Zerknął jeszcze raz ostatni na powstałe pobojowisko. Pomyśleć, że jeszcze niedawno szalała tu czarna magia. Ile zdołała zmienić? Wypaczyć? - Chodźmy - rzucił jeszcze cicho, sięgając po miotłę i odbijając się ciężkimi butami od ziemi, wzbił sie w powietrze - Mamy jeszcze wiele pracy przed sobą.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| 19.08
Większość tego dnia spędziła w pracy, wciąż mając w pamięci wczorajszą naprawę anomalii i pojedynek, który się tam odbył, kiedy do pokoju, w którym Sophia i Jessa zamierzały ujarzmić magię, wdarło się dwóch czarnoksiężników. To, o czym opowiadano na spotkaniu Zakonu było faktem – anomalie przyciągały do siebie nie tylko członków Zakonu Feniksa. Byli i inni, którzy pragnęli położyć swoje łapska na tej mrocznej magii, i byli zdolni posuwać się do stosowania czarnomagicznych klątw, byle tylko osiągnąć swój cel.
Sophia i Jessa miały wiele szczęścia – wyszły ze starcia cało, podczas gdy zamknięci w płonącej szafie czarnoksiężnicy zniknęli. Wiedziała, że zdążyły ich uszkodzić ich własnymi odbitymi klątwami. Pozostawało tylko się zastanawiać, gdzie tamci się udali i co właściwie się stało, że szafa zniknęła, czyniąc Dziurawy Kocioł faktycznie dziurawym. Nie ulegało wątpliwości, że Zakon Feniksa musiał dowiedzieć się o tym ataku.
Dzisiejszego popołudnia na jej parapecie wylądowała sowa z listem od Poppy. Zakonna uzdrowicielka nie zdradziła jednak zbyt wiele – poprosiła tylko o spotkanie w miejscu naprawionej przez Sophię przed tygodniem anomalii w redakcji Proroka codziennego. Choć nie miała pojęcia, o co mogło chodzić, ufała Poppy i zdawała sobie sprawę, że na pewno istniał konkretny powód, dla którego chciała odwiedzić naprawioną anomalię. Może badacze potrzebowali sprawdzić miejsca oddziaływania anomalii i potrzebowali kogoś, kto uczestniczył w jej naprawieniu? Nie wiedziała, czym na co dzień zajmowali się badacze Zakonu, ale kto wie, może poszukiwali przyczyn wybuchu anomalii i sposobów pokonania ich ostatecznie?
Poleciała tam na miotle, lądując w odpowiedniej, bezpiecznej odległości i resztę trasy pokonując pieszo. O tej porze Pokątna była wyludniona, ale Sophia potrafiła dobrze wtapiać się w otoczenie i nie zwracać na siebie uwagi podejrzanym zachowaniem. Ubrana w stonowane kolory i z kapturem od szaty narzuconym na rude włosy nie wyróżniała się. Wyglądała jak większość ludzi, którzy przychodzili tu, spiesząc za swoimi sprawami. W ostatnich miesiącach atmosfera na tej ulicy nie była już tak sielankowa, jak jeszcze w ubiegłe wakacje.
Zatrzymała się w bezpiecznej odległości od budynku, spoglądając w jego kierunku i zastanawiając się, co się działo z tym miejscem po tym, jak z Samuelem naprawili magię, i jak zareagowało ministerstwo, jeśli już odkryło, że magia została po kryjomu ustabilizowana. Tego nie wiedziała, bo to nie podpadało pod kompetencje aurorów. Z wejściem do środka postanowiła zaczekać na towarzyszkę, zamierzając zadbać, by obie zniknęły w budynku szybko i dyskretnie, bez przyciągania niepowołanej uwagi. Cokolwiek panna Pomfrey planowała robić w środku.
Większość tego dnia spędziła w pracy, wciąż mając w pamięci wczorajszą naprawę anomalii i pojedynek, który się tam odbył, kiedy do pokoju, w którym Sophia i Jessa zamierzały ujarzmić magię, wdarło się dwóch czarnoksiężników. To, o czym opowiadano na spotkaniu Zakonu było faktem – anomalie przyciągały do siebie nie tylko członków Zakonu Feniksa. Byli i inni, którzy pragnęli położyć swoje łapska na tej mrocznej magii, i byli zdolni posuwać się do stosowania czarnomagicznych klątw, byle tylko osiągnąć swój cel.
Sophia i Jessa miały wiele szczęścia – wyszły ze starcia cało, podczas gdy zamknięci w płonącej szafie czarnoksiężnicy zniknęli. Wiedziała, że zdążyły ich uszkodzić ich własnymi odbitymi klątwami. Pozostawało tylko się zastanawiać, gdzie tamci się udali i co właściwie się stało, że szafa zniknęła, czyniąc Dziurawy Kocioł faktycznie dziurawym. Nie ulegało wątpliwości, że Zakon Feniksa musiał dowiedzieć się o tym ataku.
Dzisiejszego popołudnia na jej parapecie wylądowała sowa z listem od Poppy. Zakonna uzdrowicielka nie zdradziła jednak zbyt wiele – poprosiła tylko o spotkanie w miejscu naprawionej przez Sophię przed tygodniem anomalii w redakcji Proroka codziennego. Choć nie miała pojęcia, o co mogło chodzić, ufała Poppy i zdawała sobie sprawę, że na pewno istniał konkretny powód, dla którego chciała odwiedzić naprawioną anomalię. Może badacze potrzebowali sprawdzić miejsca oddziaływania anomalii i potrzebowali kogoś, kto uczestniczył w jej naprawieniu? Nie wiedziała, czym na co dzień zajmowali się badacze Zakonu, ale kto wie, może poszukiwali przyczyn wybuchu anomalii i sposobów pokonania ich ostatecznie?
Poleciała tam na miotle, lądując w odpowiedniej, bezpiecznej odległości i resztę trasy pokonując pieszo. O tej porze Pokątna była wyludniona, ale Sophia potrafiła dobrze wtapiać się w otoczenie i nie zwracać na siebie uwagi podejrzanym zachowaniem. Ubrana w stonowane kolory i z kapturem od szaty narzuconym na rude włosy nie wyróżniała się. Wyglądała jak większość ludzi, którzy przychodzili tu, spiesząc za swoimi sprawami. W ostatnich miesiącach atmosfera na tej ulicy nie była już tak sielankowa, jak jeszcze w ubiegłe wakacje.
Zatrzymała się w bezpiecznej odległości od budynku, spoglądając w jego kierunku i zastanawiając się, co się działo z tym miejscem po tym, jak z Samuelem naprawili magię, i jak zareagowało ministerstwo, jeśli już odkryło, że magia została po kryjomu ustabilizowana. Tego nie wiedziała, bo to nie podpadało pod kompetencje aurorów. Z wejściem do środka postanowiła zaczekać na towarzyszkę, zamierzając zadbać, by obie zniknęły w budynku szybko i dyskretnie, bez przyciągania niepowołanej uwagi. Cokolwiek panna Pomfrey planowała robić w środku.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Minęło już kilka dni od wydarzeń, które miały miejsce w domu pani profesor, a także Katedrze św. Pawła w mugolskiej części Londynu. Tamte dwa dni, które spędzili na poszukiwaniu zaginionego Piersa, wezwani przez profesor Bagshot, a także analizie wciąż palących problemów z anomaliami wiele pannie Pomfrey uświadomiły; a przede wszystkim przysporzył po stokroć więcej zmartwień i wiele pracy. Przez ostatnie niewiele spała, większość czasu spędzała w bibliotece i przy książkach. Chyba jeszcze nigdy tak punktualnie nie opuszczała swojego dyżuru, zdarzyło jej się nawet do szpitala spóźnić, przez co czuła się ogromnie zawstydzona. Zasnęła jednak nad książkami, próbując odnaleźć ślad czegokolwiek, co pomogłoby jej odkryć pewien sposób. Poszukiwała zarówno informacji, które nakierowałyby jednostkę badawczą na to, jak uczynić z patronusa potężny świstoklik, lecz przede wszystkim - jak zamknąć potężną magię w drewnianej różdżce.
Po kilku dniach przygotowań musiała teorię przekuć w praktykę. Rozesłała listy do Zakonników, o których wiedziała, że podjęli się prób naprawy magii w miejscach objętych anomaliami - i dokonali tego z powodzeniem. Pierwsza na list odpowiedziała aurorka Sophia Carter, którą pamiętała jeszcze z lat szkolnych. Obie były wychowankami Hufflepuffu, Poppy była jedynie rok wyżej. Darzyła rudowłosą jednak sympatią. Zwłaszcza od momentu, w którym obie zasiliły szeregi Zakonu Feniksa.
Popołudniu dziewiętnastego sierpnia uzbrojona w kryształowe, sterylnie czyste fiolki, różdżkę i kilka książek (tak na wypadek) pojawiła się na opustoszałej ulicy Pokątnej. Ogłoszono stan wojenny. Ministerstwo w końcu uświadomiło sobie ciężar chmur, które zawisły nad Wielką Brytanią, gęstniejących coraz mocniej - i nie przepuszczających światła.
Drżała jednak w duchu na samą myśl o zezwoleniu dla aurorów na użycie zaklęcie Avada Kedavra. Nie wiedziała co o tym myśleć.
Przegnała te refleksje z głowy. Musiała skupić się na tym, co do niej należało - na próbie wzmocnienia różdżki czarodzieja, zgodnie z tym, co obiecała pani profesor Bagshot. Wysiadłszy z Błędnego Rycerza przeszła przez Dziurawy Kocioł, aby dotrzeć do czerwonego muru za nim; dotknęła odpowiedniej cegły i dostała się na Pokątną. Przemierzyła odległość dzielącą się od redakcji Proroka ubrana w prostą, brązową sukienkę, ciemne włosy upięte miała w ciasny koczek, aby żaden niesforny kosmyk nie przeszkadzał jej w zadaniu. Prędko dostrzegła sylwetkę Sophii i zbliżyła się do niej pośpiesznie.
- Dzień dobry, Sophio - przywitała się uprzejmie. - Możemy tam wejść? - spytała cichutko; redakcja chyba wciąż była zamknięta, a wizja łamania prawa... Cóż, napawała Poppy przerażeniem.
Po kilku dniach przygotowań musiała teorię przekuć w praktykę. Rozesłała listy do Zakonników, o których wiedziała, że podjęli się prób naprawy magii w miejscach objętych anomaliami - i dokonali tego z powodzeniem. Pierwsza na list odpowiedziała aurorka Sophia Carter, którą pamiętała jeszcze z lat szkolnych. Obie były wychowankami Hufflepuffu, Poppy była jedynie rok wyżej. Darzyła rudowłosą jednak sympatią. Zwłaszcza od momentu, w którym obie zasiliły szeregi Zakonu Feniksa.
Popołudniu dziewiętnastego sierpnia uzbrojona w kryształowe, sterylnie czyste fiolki, różdżkę i kilka książek (tak na wypadek) pojawiła się na opustoszałej ulicy Pokątnej. Ogłoszono stan wojenny. Ministerstwo w końcu uświadomiło sobie ciężar chmur, które zawisły nad Wielką Brytanią, gęstniejących coraz mocniej - i nie przepuszczających światła.
Drżała jednak w duchu na samą myśl o zezwoleniu dla aurorów na użycie zaklęcie Avada Kedavra. Nie wiedziała co o tym myśleć.
Przegnała te refleksje z głowy. Musiała skupić się na tym, co do niej należało - na próbie wzmocnienia różdżki czarodzieja, zgodnie z tym, co obiecała pani profesor Bagshot. Wysiadłszy z Błędnego Rycerza przeszła przez Dziurawy Kocioł, aby dotrzeć do czerwonego muru za nim; dotknęła odpowiedniej cegły i dostała się na Pokątną. Przemierzyła odległość dzielącą się od redakcji Proroka ubrana w prostą, brązową sukienkę, ciemne włosy upięte miała w ciasny koczek, aby żaden niesforny kosmyk nie przeszkadzał jej w zadaniu. Prędko dostrzegła sylwetkę Sophii i zbliżyła się do niej pośpiesznie.
- Dzień dobry, Sophio - przywitała się uprzejmie. - Możemy tam wejść? - spytała cichutko; redakcja chyba wciąż była zamknięta, a wizja łamania prawa... Cóż, napawała Poppy przerażeniem.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zdawała sobie sprawę, że uzdrowiciele, alchemicy i inni badacze mieli nie mniej trudne zadania od reszty. A może nawet trudniejsze na swój sposób. Sophia, choć była dobra w pojedynkach, o dziedzinach naukowych miała pojęcie ledwie podstawowe, a o numerologii nie miała wręcz żadnego. Nigdy nie była typem naukowca, jej serce rwało się do bardziej aktywnych zajęć. Pojedynki, quidditch – to było to, co rozpalało jej emocje w Hogwarcie. W późniejszym czasie zrealizowała młodzieńcze marzenie o zostaniu aurorem, i naprawianie anomalii czy tropienie czarnoksiężników przerażało ją o wiele mniej niż zawiłe numerologiczne wykresy.
Tak czy inaczej szanowała tęgie umysły Zakonu, których umiejętności uzdrowicielskie, alchemiczne i naukowe mogły okazać się niezwykle cenne, nie samą walką mogli wygrać, choć po spotkaniu pojmowała, że walka będzie konieczna, że nie pokonają zła pięknymi, wzniosłymi słowami i deklaracjami. Wczoraj sama posmakowała niebezpieczeństwa, które niosło ze sobą działanie dla Zakonu, ale wyszła z tego obronną ręką. Czegokolwiek oczekiwała Poppy, Sophia zamierzała jej pomóc, licząc jednak, że nie będzie do tego wymagana zaawansowana wiedza naukowa, której Sophia nie miała, bo kształciła się w kierunku biegłej umiejętności posługiwania się obroną przed czarną magią i urokami. W razie jakiegoś niebezpieczeństwa mogła służyć badaczce tarczą. Wiedziała, że musi mieć oczy szeroko otwarte i w razie potrzeby bronić nie tylko siebie.
Pamiętała Poppy z Hogwartu, z domu Hufflepuffu. Miała pewien sentyment do dawnego domu, mimo że wiele było w niej z Gryfona, zwłaszcza w ilości otrzymywanych w szkole szlabanów oraz późniejszej niebezpiecznej pracy. Kto jednak powiedział, że tylko Gryfoni mogli być odważni i zostawać aurorami? W Zakonie nie brakowało równie dzielnych Puchonów i Krukonów.
Obecne czasy nie były łatwe. Sophia wiedziała, że nowy minister podjął radykalne kroki, ogłaszając stan wojenny i poszerzając kompetencje aurorów. Sama też miała wziąć udział w szkoleniach. Nie marzyła o zabijaniu (kto normalny marzył?), ale wiedziała, że walczyli z ludźmi, którzy bez mrugnięcia okiem zabili ponad setkę osób w ministerstwie. Również nie myślała z radością o łamaniu prawa, ale jeśli Zakon nie wygra, wkrótce łamanie prawa nie będzie mieć znaczenia, bo po prostu go nie będzie. Już wczoraj podjęła mało moralną decyzję, wpadając na pomysł podpalenia szafy z czarnoksiężnikami w środku, ale wiedziała, że oni zrobiliby im dużo gorsze rzeczy. Im i wielu innym niewinnym ludziom. Tym bardziej podziwiała Gwardzistów, którzy wzięli na swoje barki największy ciężar, ale i Zakonnicy musieli stanąć do walki i być gotowi na to, co przyniesie los. Sophia wiedziała, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia co wczoraj i może w tej walce stracić życie – ale przecież praca aurora już niosła to niebezpieczeństwo.
Kiedy zauważyła Poppy, skinęła jej głową. Uzdrowicielka nie wychodziła ze swojej roli, sprawiała bardzo niepozorne wrażenie uczciwej, prawej obywatelki. To dobrze, przynajmniej nie przyciągała zbędnej uwagi. Sophia też nie; tegoroczne lato było na tyle chłodne i deszczowe, że nikogo nie dziwili ludzie chodzący po ulicy z kapturem na głowie. Ognisty kolor włosów rzucał się w oczy dużo bardziej. Po wczorajszej napaści musiała być jeszcze bardziej ostrożna.
- Musimy, tylko dyskretnie – rzekła. Rozejrzała się, a kiedy droga była czysta, przepuściła Poppy i zaraz po niej sama weszła do środka, zamykając za nimi drzwi. W razie nakrycia przez ministerstwo zawsze mogła się powołać na obowiązki zawodowe i pokazać odznakę aurora. Gorzej, jeśli pojawią się inni – ale naprawiona anomalia nie powinna już stanowić obiektu zainteresowania, nie było tu już mocy, z której mogliby czerpać czarnoksiężnicy. – Musimy uważać, i to nie tylko na ministerstwo. Wczoraj podczas naprawy anomalii w Dziurawym Kotle napadło na nas dwóch czarnoksiężników. Używali czarnej magii, nie zadawali pytań, od razu atakując klątwami – dodała po chwili cicho, czując się w obowiązku ostrzec Poppy. – Tutaj magia jest naprawiona, ale i tak powinnyśmy uważać. Nie podchodźmy bez potrzeby do okien wychodzących na ulicę. I patrz pod nogi, podczas ujarzmiania tutejszej anomalii zawaliła się podłoga na piętrze. Konstrukcja jest osłabiona i wymaga zachowania dużej ostrożności – dodała jeszcze, widząc, że gruz nie został uprzątnięty. Podłogę parteru zaścielały kawały sufitu i połamane drewno biurek i mebli. Łatwo było się wywrócić i skręcić kostkę, ponadto musiały uważać, by z osłabionej konstrukcji nie odpadło jeszcze coś prosto na ich głowy. Ale zniknęła stąd gęsta, anomalna ciemność. Przez okna wpadała dostateczna ilość światła, by mogły coś widzieć. – Po co właściwie chciałaś odwiedzić miejsca naprawionych anomalii? – spytała jeszcze, bo wciąż ją to nurtowało.
Tak czy inaczej szanowała tęgie umysły Zakonu, których umiejętności uzdrowicielskie, alchemiczne i naukowe mogły okazać się niezwykle cenne, nie samą walką mogli wygrać, choć po spotkaniu pojmowała, że walka będzie konieczna, że nie pokonają zła pięknymi, wzniosłymi słowami i deklaracjami. Wczoraj sama posmakowała niebezpieczeństwa, które niosło ze sobą działanie dla Zakonu, ale wyszła z tego obronną ręką. Czegokolwiek oczekiwała Poppy, Sophia zamierzała jej pomóc, licząc jednak, że nie będzie do tego wymagana zaawansowana wiedza naukowa, której Sophia nie miała, bo kształciła się w kierunku biegłej umiejętności posługiwania się obroną przed czarną magią i urokami. W razie jakiegoś niebezpieczeństwa mogła służyć badaczce tarczą. Wiedziała, że musi mieć oczy szeroko otwarte i w razie potrzeby bronić nie tylko siebie.
Pamiętała Poppy z Hogwartu, z domu Hufflepuffu. Miała pewien sentyment do dawnego domu, mimo że wiele było w niej z Gryfona, zwłaszcza w ilości otrzymywanych w szkole szlabanów oraz późniejszej niebezpiecznej pracy. Kto jednak powiedział, że tylko Gryfoni mogli być odważni i zostawać aurorami? W Zakonie nie brakowało równie dzielnych Puchonów i Krukonów.
Obecne czasy nie były łatwe. Sophia wiedziała, że nowy minister podjął radykalne kroki, ogłaszając stan wojenny i poszerzając kompetencje aurorów. Sama też miała wziąć udział w szkoleniach. Nie marzyła o zabijaniu (kto normalny marzył?), ale wiedziała, że walczyli z ludźmi, którzy bez mrugnięcia okiem zabili ponad setkę osób w ministerstwie. Również nie myślała z radością o łamaniu prawa, ale jeśli Zakon nie wygra, wkrótce łamanie prawa nie będzie mieć znaczenia, bo po prostu go nie będzie. Już wczoraj podjęła mało moralną decyzję, wpadając na pomysł podpalenia szafy z czarnoksiężnikami w środku, ale wiedziała, że oni zrobiliby im dużo gorsze rzeczy. Im i wielu innym niewinnym ludziom. Tym bardziej podziwiała Gwardzistów, którzy wzięli na swoje barki największy ciężar, ale i Zakonnicy musieli stanąć do walki i być gotowi na to, co przyniesie los. Sophia wiedziała, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia co wczoraj i może w tej walce stracić życie – ale przecież praca aurora już niosła to niebezpieczeństwo.
Kiedy zauważyła Poppy, skinęła jej głową. Uzdrowicielka nie wychodziła ze swojej roli, sprawiała bardzo niepozorne wrażenie uczciwej, prawej obywatelki. To dobrze, przynajmniej nie przyciągała zbędnej uwagi. Sophia też nie; tegoroczne lato było na tyle chłodne i deszczowe, że nikogo nie dziwili ludzie chodzący po ulicy z kapturem na głowie. Ognisty kolor włosów rzucał się w oczy dużo bardziej. Po wczorajszej napaści musiała być jeszcze bardziej ostrożna.
- Musimy, tylko dyskretnie – rzekła. Rozejrzała się, a kiedy droga była czysta, przepuściła Poppy i zaraz po niej sama weszła do środka, zamykając za nimi drzwi. W razie nakrycia przez ministerstwo zawsze mogła się powołać na obowiązki zawodowe i pokazać odznakę aurora. Gorzej, jeśli pojawią się inni – ale naprawiona anomalia nie powinna już stanowić obiektu zainteresowania, nie było tu już mocy, z której mogliby czerpać czarnoksiężnicy. – Musimy uważać, i to nie tylko na ministerstwo. Wczoraj podczas naprawy anomalii w Dziurawym Kotle napadło na nas dwóch czarnoksiężników. Używali czarnej magii, nie zadawali pytań, od razu atakując klątwami – dodała po chwili cicho, czując się w obowiązku ostrzec Poppy. – Tutaj magia jest naprawiona, ale i tak powinnyśmy uważać. Nie podchodźmy bez potrzeby do okien wychodzących na ulicę. I patrz pod nogi, podczas ujarzmiania tutejszej anomalii zawaliła się podłoga na piętrze. Konstrukcja jest osłabiona i wymaga zachowania dużej ostrożności – dodała jeszcze, widząc, że gruz nie został uprzątnięty. Podłogę parteru zaścielały kawały sufitu i połamane drewno biurek i mebli. Łatwo było się wywrócić i skręcić kostkę, ponadto musiały uważać, by z osłabionej konstrukcji nie odpadło jeszcze coś prosto na ich głowy. Ale zniknęła stąd gęsta, anomalna ciemność. Przez okna wpadała dostateczna ilość światła, by mogły coś widzieć. – Po co właściwie chciałaś odwiedzić miejsca naprawionych anomalii? – spytała jeszcze, bo wciąż ją to nurtowało.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
To nie była żadna rola. Panna Poppy Pomfrey była prawą, uczciwą i praworządną obywatelką. Zawsze przestrzegała wszelkich regulaminów, o przepisach magicznego prawa już nie wspominając, bo tak nakazywał jej wewnętrzny kodeks moralny. Czuła się niezwykle źle ze świadomością, że teraz zmuszona jest pewne zasady złamać - i to dosłownie! Jeszcze nigdy nigdzie się nie włamywała, bo i gdzie? Chyba, że sad sąsiada, do którego z Charliem zakradli się pewnego wieczoru, aby pojeść trochę jabłek i malin, także się liczył - ale nadal szczerze tego żałowała i czuła się z tym bardzo źle. Włamanie do redakcji zamkniętej przez Ministerstwo Magii, gdzie wstęp był surowo zakazany... Cóż, to jednak występek dużo cięższego kalibru. Na twarzy Poppy malowało się poddenerwowanie i wstyd, nie potrafiła kłamać i tego ukryć.
- Dobrze, postaram się - szepnęła Poppy drżącym głosem. Sama także nerwowo się rozejrzała; ach, gdyby ktoś ją teraz zobaczył! Spaliłaby się ze wstydu, gdyby ktoś się dowiedział. Miała jednak świadomość, że robiła to dla większego dobra, latego przekroczyła próg redakci Proroka Codziennego. Drgnęła, gdy zamknęły się za nimi drzwi. Uniosła różdzkę i wyrzekła: - Lumos! - a koniec jej różdzki rozjaśniał, blask zaklęcia rozproszył mrok.
Opowieść Sophii wprawiła ją w większą nerwowość.
- Ale... Ale wam się nic nie stało, tak? - upewniła się Poppy, unosząc lewą dłoń do ust. Co za dranie! - Co się z nimi stało? Aresztowałaś ich? - dopytywała; Sophia była przecież aurorką, miała do tego prawo, ba! Miała taki obowiązek, jednakże i ona nie powinna była pojawiać się w miejscach, gdzie zakazało tego Ministerstwo Magii.
Miała nadzieję, że tej nocy nikt ich nie zaatakuje. Inaczej byłoby bardzo nieciekawie. Panna Pomfrey walczyć nie potrafiła. Wcale, a wcale. Nie byłaby Carterównie wsparciem, lecz jedynie ciężarem, bo musiałaby obronić nie tylko siebie, ale i ją. Znała kilka zaklęć z dziedziny obrony przed czarną magią, ba! Popisała się nawet niezwykle jednym z nich, gdy uratowała Piersa bardzo udanym Arrresto Momentum w katedrze św. Pawła, jednakże to było nic - z czarną magią drobna, wątła pielęgniarka najpewniej nie miała po prostu żadnych szans. Była łatwym celem. Zazdrościła Sophii odwagi i wielkich umiejętności obronnych.
- Dobrze, będę uważać, ale... ale to zajmie nam niewiele czasu. To może zabrzmieć dziwnie, ale... powiedz mi proszę jaki rdzeń ma twoja różdżka? - zapytała Poppy, rozglądając się wokół. - Zaraz wszystko ci wytłumaczę.
- Dobrze, postaram się - szepnęła Poppy drżącym głosem. Sama także nerwowo się rozejrzała; ach, gdyby ktoś ją teraz zobaczył! Spaliłaby się ze wstydu, gdyby ktoś się dowiedział. Miała jednak świadomość, że robiła to dla większego dobra, latego przekroczyła próg redakci Proroka Codziennego. Drgnęła, gdy zamknęły się za nimi drzwi. Uniosła różdzkę i wyrzekła: - Lumos! - a koniec jej różdzki rozjaśniał, blask zaklęcia rozproszył mrok.
Opowieść Sophii wprawiła ją w większą nerwowość.
- Ale... Ale wam się nic nie stało, tak? - upewniła się Poppy, unosząc lewą dłoń do ust. Co za dranie! - Co się z nimi stało? Aresztowałaś ich? - dopytywała; Sophia była przecież aurorką, miała do tego prawo, ba! Miała taki obowiązek, jednakże i ona nie powinna była pojawiać się w miejscach, gdzie zakazało tego Ministerstwo Magii.
Miała nadzieję, że tej nocy nikt ich nie zaatakuje. Inaczej byłoby bardzo nieciekawie. Panna Pomfrey walczyć nie potrafiła. Wcale, a wcale. Nie byłaby Carterównie wsparciem, lecz jedynie ciężarem, bo musiałaby obronić nie tylko siebie, ale i ją. Znała kilka zaklęć z dziedziny obrony przed czarną magią, ba! Popisała się nawet niezwykle jednym z nich, gdy uratowała Piersa bardzo udanym Arrresto Momentum w katedrze św. Pawła, jednakże to było nic - z czarną magią drobna, wątła pielęgniarka najpewniej nie miała po prostu żadnych szans. Była łatwym celem. Zazdrościła Sophii odwagi i wielkich umiejętności obronnych.
- Dobrze, będę uważać, ale... ale to zajmie nam niewiele czasu. To może zabrzmieć dziwnie, ale... powiedz mi proszę jaki rdzeń ma twoja różdżka? - zapytała Poppy, rozglądając się wokół. - Zaraz wszystko ci wytłumaczę.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sophii o wiele łatwiej przyszło to naginanie przepisów podczas wkradania się do zamkniętych obszarów wokół anomalii. Choć również była osobą uczciwą i praworządną, zdawała sobie też sprawę, że nie wszystkie przepisy są całkowicie słuszne, że czasem należało przedłożyć większe dobro nad to, co dyktowało ministerstwo, któremu daleko było do nieomylności. Sama działalność Zakonu też nie była zresztą do końca legalna, wciąż działali w tajemnicy, wiodąc podwójne życie i niekiedy naginając prawo – na przykład w celu podejmowania prób naprawy magii. Jeszcze w Hogwarcie Sophii zdarzało się bywać na bakier z regulaminem szkolnym i czasem dostawała za to szlabany, ale nigdy z premedytacją nie szkodziła innym – jeśli nie liczyć rzucania zaklęć w Ślizgonów dręczących mugolaków, ale i wtedy nie używała nic ponad standardowe zaklęcia używane na pojedynkach. Teraz, w dorosłości, było inaczej. Była aurorem, stała na straży prawa, ale jako członkini Zakonu Feniksa musiała dążyć do naprawiania anomalii bez względu na to, jak zapatrywało się na to ministerstwo.
Już raz włamywała się do tego miejsca, więc włamanie i drugi raz nie stanowiło dla niej problemu, choć pozostawała czujna, bo ministerialne służby nie były jedynym zagrożeniem. Nawet, kiedy już weszły do środka, nie pozwoliła sobie na całkowite rozluźnienie i utratę czujności.
- Nic, miałyśmy sporo szczęścia – przyznała. Wiedziała, że tak właśnie było, miały dużo szczęścia, ale i umiejętności. – Udało nam się odbić klątwy z powrotem w tych, którzy je rzucili. Wyglądało na to, że nie spodziewali się takiego obrotu spraw, bo po krótkiej walce i kilku kolejnych celnych zaklęciach ze strony mojej i Jessy ukryli się w stojącej w pokoju szafie – dodała, a kącik jej ust lekko uniósł się w górę. Może mężczyźni mieli jakiś plan, a może to było zwykłe tchórzostwo. Może liczyli na to, że swoją czarną magią z łatwością pokonają dwie kobiety, ale nie spodziewali się, że trafili na osoby biegłe w magii obronnej i zaczęli szukać sposobności do odwrotu. – Niestety nie udało nam się ich ująć, bo kiedy byli w tej szafie, znaleźli jakiś sposób, żeby nam umknąć. Nagle zniknęli wraz z nią, a my miałyśmy niewiele czasu, by dokończyć naprawę magii i uciec, zanim ten rumor kogoś ściągnie. Nie wiem, co stało się z nimi później. – Tak to wyglądało w dużym skrócie. Na ten moment Sophia pominęła opowieść o podpalaniu szafy po zamknięciu w niej mężczyzn, wiedząc, że moralna aż do bólu Poppy na pewno by tego nie pochwaliła. Ale na spotkaniu Zakonu i tak się dowie o wszystkim, co się tamtego dnia stało. Wszyscy się dowiedzą, bo atak czarnoksiężników nie był czymś, co można było pominąć, należało ostrzec resztę. Gdyby wtedy nie zniknęli, spróbowałaby ich obezwładnić do końca i zatrzymać. Później mogłaby ich odprowadzić do Tower, albo, jeszcze lepiej, wcześniej przekazać innym aurorom z Zakonu, by upewnili się, czy ci dwaj czasem nie mieli powiązań z tajemniczymi rycerzami Walpurgii i samozwańczym Voldemortem. Mieli w swoich szeregach legilimentów, którzy mogliby łatwo sprawdzić motywy tajemniczych jegomościów, ale była przekonana, że i legilimencja budziłaby głęboki sprzeciw Poppy, nawet użyta na osobach miotających czarną magią w aurorkę i jej towarzyszkę.
Ostrożnie obeszła kawały zawalonego sufitu wciąż leżące na ziemi. Wciąż nikt nie zrobił tutaj porządku – to wyraźnie mówiło, jak bardzo ministerstwu zależało na doprowadzeniu zaburzonych magią obszarów do ładu. Czy raczej – jak bardzo mu nie zależało. Ale nie miała zbyt wysokiego mniemania o pracownikach Oddziału Kontroli Magicznej.
- To włókienko z pachwiny nietoperza – rzekła. – Tylko nie wiem, jakie to ma teraz znaczenie? – zastanowiła się.
Już raz włamywała się do tego miejsca, więc włamanie i drugi raz nie stanowiło dla niej problemu, choć pozostawała czujna, bo ministerialne służby nie były jedynym zagrożeniem. Nawet, kiedy już weszły do środka, nie pozwoliła sobie na całkowite rozluźnienie i utratę czujności.
- Nic, miałyśmy sporo szczęścia – przyznała. Wiedziała, że tak właśnie było, miały dużo szczęścia, ale i umiejętności. – Udało nam się odbić klątwy z powrotem w tych, którzy je rzucili. Wyglądało na to, że nie spodziewali się takiego obrotu spraw, bo po krótkiej walce i kilku kolejnych celnych zaklęciach ze strony mojej i Jessy ukryli się w stojącej w pokoju szafie – dodała, a kącik jej ust lekko uniósł się w górę. Może mężczyźni mieli jakiś plan, a może to było zwykłe tchórzostwo. Może liczyli na to, że swoją czarną magią z łatwością pokonają dwie kobiety, ale nie spodziewali się, że trafili na osoby biegłe w magii obronnej i zaczęli szukać sposobności do odwrotu. – Niestety nie udało nam się ich ująć, bo kiedy byli w tej szafie, znaleźli jakiś sposób, żeby nam umknąć. Nagle zniknęli wraz z nią, a my miałyśmy niewiele czasu, by dokończyć naprawę magii i uciec, zanim ten rumor kogoś ściągnie. Nie wiem, co stało się z nimi później. – Tak to wyglądało w dużym skrócie. Na ten moment Sophia pominęła opowieść o podpalaniu szafy po zamknięciu w niej mężczyzn, wiedząc, że moralna aż do bólu Poppy na pewno by tego nie pochwaliła. Ale na spotkaniu Zakonu i tak się dowie o wszystkim, co się tamtego dnia stało. Wszyscy się dowiedzą, bo atak czarnoksiężników nie był czymś, co można było pominąć, należało ostrzec resztę. Gdyby wtedy nie zniknęli, spróbowałaby ich obezwładnić do końca i zatrzymać. Później mogłaby ich odprowadzić do Tower, albo, jeszcze lepiej, wcześniej przekazać innym aurorom z Zakonu, by upewnili się, czy ci dwaj czasem nie mieli powiązań z tajemniczymi rycerzami Walpurgii i samozwańczym Voldemortem. Mieli w swoich szeregach legilimentów, którzy mogliby łatwo sprawdzić motywy tajemniczych jegomościów, ale była przekonana, że i legilimencja budziłaby głęboki sprzeciw Poppy, nawet użyta na osobach miotających czarną magią w aurorkę i jej towarzyszkę.
Ostrożnie obeszła kawały zawalonego sufitu wciąż leżące na ziemi. Wciąż nikt nie zrobił tutaj porządku – to wyraźnie mówiło, jak bardzo ministerstwu zależało na doprowadzeniu zaburzonych magią obszarów do ładu. Czy raczej – jak bardzo mu nie zależało. Ale nie miała zbyt wysokiego mniemania o pracownikach Oddziału Kontroli Magicznej.
- To włókienko z pachwiny nietoperza – rzekła. – Tylko nie wiem, jakie to ma teraz znaczenie? – zastanowiła się.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Absolutnie nie potępiała Sophii za włamania, czy naginanie przepisów prawa w imię większego dobra. Była wszak do tego zmuszona - przez mroczne czasy i zagmatwaną sytuację polityczną. Jak dotąd Ministerstwo było jedną z przeszkód, którą musieli nieustannie omijać, działając tak naprawdę poza prawem. To była prawda, Zakon Feniksa legalny nie był, lecz panna Pomfrey wiedziała, że postępowali słusznie - musieli tak czynić dla wiiększego dobra. Ona sama miała wciąż z tym problem, z łamaniem regulaminów, była bardzo sztywna i pedantyczna. W szkole mówiono, że chodzi z miotłą w pewnej części ciała - i Poppy rumieniła się na samą myśl o tej obeldze, bo nie dość, ze to niegrzeczne, to jezcze wulgarne. Westchnąwszy ciężko dokonała swojego pierwszego włamania w życiu. Nie wiedziała, czeg właściwie boi się bardziej. Nakrycia przez pracowników Ministerstwa Magii i kłopotów z prawem, czy czarnoksięzników. No dobrze, bardziej lękała się czarnoksiężników, zwłaszcza po opowieści Sophii, która była naprawdę przerażająca. Wiedziała, że Sophia była dzielną, utalentowaną aurorką, a towarzyszyła jej nie mnie odwazna Jessa, jednakże... No wciąż były kobietami. W mniemaniu Poppy kobiety nie były stworzone do walki, lecz nie wygłaszała podobnych opinii na głos. Nie chciałaby żadnego z rudzielców urazić.
- Kamień z serca, że nic wam się nie stało - westchnęła uzdrowicielka, przełożyła różdżkę do lewej dłoni, a prawą zaczęła grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu kilku pustych fiolek, które sobie przygotowała. - Naprawdę schowali się do szafy? Jak dzieci? Nie wierzę... - odpowiedziała wybałuszając oczy; czarnoksiężnicy ciskający bez ani be, ani me, ani kukukuryku w kobiety klątwami chowający się w szafie? To było naprawdę nieprawdopodobne. - Szafa zniknęła? Coś takiego... - mruknęła Poppy. Nawet jak na czarodziejskie standardy historia ta brzmiała dość... Nieprawdopodobnie. Może i rozbawiłaby ją wizja czarnoksiężników chowających się w szafie, gdyby nie to jak bardzo lękała się czarnej magii - i jak martwiła się o bezpieczeństwo, życie i zdrowie pozostałych członków Zakonu Feniksa.
- Skoro wam się udało, będziemy musiały odwiedzić także i tamto miejsce... - zastanowiła się Poppy, podchodząc do ściany, wyraźnie czegoś szukała. W wątłym świetle Lumos trudniej było to dostrzec, lecz w końcu się udało. - Ma większe znaczenie, niż możesz przypuszczać. Ostatnio dokonaliśmy... pewnego odkrycia. Schemat naprawy anomalii zawiera pewne błędy. Myślimy jednak, że można te błędy wykorzystać. Widzisz to? - wskazała brodą na miejsce na ścianie, gdzie tynk ociekał śluzem i mieniącymi się drobinkami. - To ślad po tym, czego tutaj dokonaliście. Zarówno czarna, jak i biała magia. Jeśli nasza teoria nie jest błędna, to tutaj powinno zawierać drobinki włókienka z pachwiny nietopierza... Z twojej różdzki właśnie, Sophio.
- Kamień z serca, że nic wam się nie stało - westchnęła uzdrowicielka, przełożyła różdżkę do lewej dłoni, a prawą zaczęła grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu kilku pustych fiolek, które sobie przygotowała. - Naprawdę schowali się do szafy? Jak dzieci? Nie wierzę... - odpowiedziała wybałuszając oczy; czarnoksiężnicy ciskający bez ani be, ani me, ani kukukuryku w kobiety klątwami chowający się w szafie? To było naprawdę nieprawdopodobne. - Szafa zniknęła? Coś takiego... - mruknęła Poppy. Nawet jak na czarodziejskie standardy historia ta brzmiała dość... Nieprawdopodobnie. Może i rozbawiłaby ją wizja czarnoksiężników chowających się w szafie, gdyby nie to jak bardzo lękała się czarnej magii - i jak martwiła się o bezpieczeństwo, życie i zdrowie pozostałych członków Zakonu Feniksa.
- Skoro wam się udało, będziemy musiały odwiedzić także i tamto miejsce... - zastanowiła się Poppy, podchodząc do ściany, wyraźnie czegoś szukała. W wątłym świetle Lumos trudniej było to dostrzec, lecz w końcu się udało. - Ma większe znaczenie, niż możesz przypuszczać. Ostatnio dokonaliśmy... pewnego odkrycia. Schemat naprawy anomalii zawiera pewne błędy. Myślimy jednak, że można te błędy wykorzystać. Widzisz to? - wskazała brodą na miejsce na ścianie, gdzie tynk ociekał śluzem i mieniącymi się drobinkami. - To ślad po tym, czego tutaj dokonaliście. Zarówno czarna, jak i biała magia. Jeśli nasza teoria nie jest błędna, to tutaj powinno zawierać drobinki włókienka z pachwiny nietopierza... Z twojej różdzki właśnie, Sophio.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Obecna sytuacja w świecie magii daleka była od ideału. Gdyby wszystko działało jak należy, Zakon nie musiałby powstawać, a jego członkowie nie musieliby łamać przepisów ani ryzykować życia – choć aurorzy i tak robili to każdego dnia. Niestety działo się zbyt wiele zła, by można było przymknąć na to oko i ktoś musiał działać. Na szczęście takich dzielnych jednostek znalazło się więcej. Razem mogli nieść światło w ciemności i nadzieję na lepsze jutro dla tych, którzy nie potrafili sami obronić się przed złem.
Sophia od lat chciała zostać aurorem, choć kiedy miała te kilkanaście lat, nie spodziewała się, jak wiele wyzwań spadnie na nią, kiedy już ukończy kurs. Początek jej pracy przypadł na bardzo niespokojne czasy, rodzące wiele dylematów i zmuszające do szybszego wydoroślenia, bo to nie była zabawa w ratowanie świata, a prawdziwa walka ze złem. Niemniej jednak nie lubiła podejścia niektórych ludzi, którzy uważali, że miejsce kobiety jest w domu, w roli żony i matki. Sophia wolała pracować, nie wyobrażała sobie siebie w roli kury domowej, nie zależało jej też na znalezieniu męża i zawsze starała się udowodnić, że mimo teoretycznie słabszej płci, umiejętnościami magicznymi nie ustępuje mężczyznom i może być równie dobrym aurorem jak oni. To dobrze, że kobiet aurorek było coraz więcej – przynajmniej jej zdaniem. Łamały stereotypy i wcale nie były w niczym gorsze, choć było im trudniej właśnie przez uprzedzenia bardziej konserwatywnej części społeczeństwa. Sophia często buntowała się tym utartym schematom i czuła się urażona, kiedy ktoś uważał ją za słabszą tylko dlatego, że była kobietą. Nie lubiła też ulgowego i pobłażliwego traktowania, a na początku swojej pracy często miała pod górę, stykając się z uprzedzeniami i lekceważącym traktowaniem ze strony niektórych mężczyzn w departamencie, ale teraz, po pożarze ministerstwa, pracy było tak dużo, że każdy sprawny auror był w cenie.
Ale wczoraj w kotle najbardziej martwiła się o Jessę. Gdyby coś jej się stało, czułaby się winna, w końcu Jessa nie była aurorem i w dodatku miała małe dziecko, za które była odpowiedzialna. Ale na szczęście obie wyszły stamtąd bez szwanku, a jedynymi poszkodowanymi byli napastnicy. Wojowali czarną magią i się doigrali.
- Też bym nie wierzyła, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy – powiedziała. – Być może zadziałała tam jakaś magia, kto wie, jakimi umiejętnościami dysponowali. Mogła też wchodzić w grę sama anomalia, w końcu jak wiadomo, anomalie są zdolne do naprawdę dziwnych i nieprzewidywalnych rzeczy, a używanie magii w pobliżu niej mogło doprowadzić do nagłej eskalacji mocy. – Nie mogła w końcu wiedzieć, że w środku mężczyźni znaleźli świstoklik, który przeniósł ich bardzo daleko stąd.
Jako dziecko sama czasem lubiła kryć się po szafach podczas zabawy w chowanego, ale wizja chowających się dwóch rosłych mężczyzn brzmiała zabawnie, jeśli pominąć fakt, że ci mężczyźni znali czarną magię i stanowili realne niebezpieczeństwo dla Sophii, Jessy i wszystkich będących tamtego dnia w Dziurawym Kotle.
- Możemy tam pójść jak tylko skończymy tutaj, to niedaleko, w Dziurawym Kotle – rzekła, patrząc, jak Poppy przechodzi wzdłuż ścian, wyraźnie czegoś szukając. Wysłuchała jej słów, unosząc ze zdumieniem brwi. – Błędy? Czyli... te anomalie nie zostały naprawione jak należy? – zastanowiła się, patrząc w miejsce, które wskazała Poppy. Jako osoba ponadprzeciętnie spostrzegawcza szybko zauważyła miejsce odbiegające od normy, pokryte dziwnym śluzem. Także podeszła bliżej, żeby uważnie mu się przyjrzeć w blasku różdżki Poppy. – Tego tu chyba nie było, kiedy byliśmy tu z Samuelem – zauważyła, coraz bardziej zdziwiona tym wszystkim, oraz tym, że badaczom udało się coś takiego odkryć. – Jak to możliwe? Można to jakoś sprawdzić, czy ślady włókienka są tu obecne? I czy w takim razie ślady różdżki Sama też się tu mogły zachować? I jeśli tak, co można z tym zrobić? Da się pokonać anomalie do końca, żeby nie mogły się ponownie przebudzić w tym miejscu? – zaczęła zasypywać ją pytaniami, bo wciąż wiele tu było niewiadomych. – Powinnam coś teraz zrobić? – zapytała jeszcze, bo nie wiedziała, jaka będzie jej rola w tym wszystkim.
Sophia od lat chciała zostać aurorem, choć kiedy miała te kilkanaście lat, nie spodziewała się, jak wiele wyzwań spadnie na nią, kiedy już ukończy kurs. Początek jej pracy przypadł na bardzo niespokojne czasy, rodzące wiele dylematów i zmuszające do szybszego wydoroślenia, bo to nie była zabawa w ratowanie świata, a prawdziwa walka ze złem. Niemniej jednak nie lubiła podejścia niektórych ludzi, którzy uważali, że miejsce kobiety jest w domu, w roli żony i matki. Sophia wolała pracować, nie wyobrażała sobie siebie w roli kury domowej, nie zależało jej też na znalezieniu męża i zawsze starała się udowodnić, że mimo teoretycznie słabszej płci, umiejętnościami magicznymi nie ustępuje mężczyznom i może być równie dobrym aurorem jak oni. To dobrze, że kobiet aurorek było coraz więcej – przynajmniej jej zdaniem. Łamały stereotypy i wcale nie były w niczym gorsze, choć było im trudniej właśnie przez uprzedzenia bardziej konserwatywnej części społeczeństwa. Sophia często buntowała się tym utartym schematom i czuła się urażona, kiedy ktoś uważał ją za słabszą tylko dlatego, że była kobietą. Nie lubiła też ulgowego i pobłażliwego traktowania, a na początku swojej pracy często miała pod górę, stykając się z uprzedzeniami i lekceważącym traktowaniem ze strony niektórych mężczyzn w departamencie, ale teraz, po pożarze ministerstwa, pracy było tak dużo, że każdy sprawny auror był w cenie.
Ale wczoraj w kotle najbardziej martwiła się o Jessę. Gdyby coś jej się stało, czułaby się winna, w końcu Jessa nie była aurorem i w dodatku miała małe dziecko, za które była odpowiedzialna. Ale na szczęście obie wyszły stamtąd bez szwanku, a jedynymi poszkodowanymi byli napastnicy. Wojowali czarną magią i się doigrali.
- Też bym nie wierzyła, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy – powiedziała. – Być może zadziałała tam jakaś magia, kto wie, jakimi umiejętnościami dysponowali. Mogła też wchodzić w grę sama anomalia, w końcu jak wiadomo, anomalie są zdolne do naprawdę dziwnych i nieprzewidywalnych rzeczy, a używanie magii w pobliżu niej mogło doprowadzić do nagłej eskalacji mocy. – Nie mogła w końcu wiedzieć, że w środku mężczyźni znaleźli świstoklik, który przeniósł ich bardzo daleko stąd.
Jako dziecko sama czasem lubiła kryć się po szafach podczas zabawy w chowanego, ale wizja chowających się dwóch rosłych mężczyzn brzmiała zabawnie, jeśli pominąć fakt, że ci mężczyźni znali czarną magię i stanowili realne niebezpieczeństwo dla Sophii, Jessy i wszystkich będących tamtego dnia w Dziurawym Kotle.
- Możemy tam pójść jak tylko skończymy tutaj, to niedaleko, w Dziurawym Kotle – rzekła, patrząc, jak Poppy przechodzi wzdłuż ścian, wyraźnie czegoś szukając. Wysłuchała jej słów, unosząc ze zdumieniem brwi. – Błędy? Czyli... te anomalie nie zostały naprawione jak należy? – zastanowiła się, patrząc w miejsce, które wskazała Poppy. Jako osoba ponadprzeciętnie spostrzegawcza szybko zauważyła miejsce odbiegające od normy, pokryte dziwnym śluzem. Także podeszła bliżej, żeby uważnie mu się przyjrzeć w blasku różdżki Poppy. – Tego tu chyba nie było, kiedy byliśmy tu z Samuelem – zauważyła, coraz bardziej zdziwiona tym wszystkim, oraz tym, że badaczom udało się coś takiego odkryć. – Jak to możliwe? Można to jakoś sprawdzić, czy ślady włókienka są tu obecne? I czy w takim razie ślady różdżki Sama też się tu mogły zachować? I jeśli tak, co można z tym zrobić? Da się pokonać anomalie do końca, żeby nie mogły się ponownie przebudzić w tym miejscu? – zaczęła zasypywać ją pytaniami, bo wciąż wiele tu było niewiadomych. – Powinnam coś teraz zrobić? – zapytała jeszcze, bo nie wiedziała, jaka będzie jej rola w tym wszystkim.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Oczywiście, że była daleka od ideału i to jak. Szalona pani minister, Grindewald jako dyrektor Hogwartu, siejący w Anglii terror... Od lat na tych ziemiach nie działo się dobrze, lecz sytuacja z miesiąca na miesiąc zdawała się pogarszać. W żadnym momencie nie mogli liczyć na władzę, na Ministerstwo Magii, które zamiast pomóc, stwarzało jedynie kolejne przeszkody. Dlatego panna Pomfrey, pomimo swej praworządności, do działającego nielegalnie Zakonu Feniksa dołączyła i działała w nim, wiedziała, że postępuje słusznie. Przyświecał im wyższy cel. Była święcie przekonana o dobrych intencjach Bathildy Bagshot i szlachetności serc członków Zakonu. A także ich odwadze. Sama Poppy nie miała jej w sobie tak wiele jak Sophia. Nigdy nie marzyła o karierze aurora, świadoma, że się do tego po prostu nie nadaje. W życiu przeznaczona była jej inna droga, została stworzona do innych rzeczy. Już w Hogwarcie wiedziała, że pragnie zajmować się uzdrowicielstwem i gdy dostała się na kurs utwierdziła się w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję. Ciocia Euphemia nie potępiała jej wyboru, zawód magomedyka był odpowiedni dla kobiety. Zawód aurora - wprost przeciwnie. Panna Pomfrey została wychowana na staromodną modłę. Nie wyobrażała sobie ubierania spodni i siebie walczącej tak jak Sophia. Nie śmiałaby jej potępiać, lecz w głębi ducha uważała, że to nieco niekobiece.
- Taak... Anomalie są zdolne do wszystkiego. Może tym razem akurat wam pomogły? Kto wie jak to się mogło skończyć, gdyby zostali... - nie umniejszała umiejętnościom Sophii, czy Jessy, lecz martwiła się o nie. Tak po prostu. W jej oczach były bardziej bezbronne i kruche. Zwłaszcza Jessa! A o nią martwiła się tym bardziej, że ryzykowała czymś więcej niż życiem. Amos mógł stracić matkę i to spędzało Poppy sen z powiek.
- Nie... Pójdziemy tam innego dnia, dobrze? Muszę sprawdzić, czy nasza teoria jest w ogóle się sprawdzi... - murknęła Poppy. Nie było sensu ryzykować spotkaniem kolejnych czarnoksiężników, jeśli w tej substancji nie odnajdzie drobinek rdzeni z różdżek Sophii i Samuela. - Nie zostały. Niestety nie wiemy jeszcze nic ponad to - odpowiedziała aurorce. - Nie martw się jednak na zapas. Znajdziemy rozwiązanie tego problemu. A owe błędy wykorzystamy na naszą korzyść - oświadczyła pewnym siebie tonem. Zaczęła zbierać magiczną substancję do fiolek, które przyniosła ze sobą. Nie wystarczyła jedna, potrzebowała kilku, by wyselekcjonować najlepszy materiał. - Nie było tego. To ślad po waszej naprawie. Myślę, że włókienka z twojej różdżki i drobinki rdzenia z Samuela są tu obecne. Można to sprawdzić podczas analizy alchemicznej. Jeśli będą, będę potrzebować próbek z Dziurawego Kotła. Wtedy się tam udamy. A co się da z tym zrobić... To jeszcze zobaczymy - mówiła powoli Poppy, skupiona na tym, aby zebrać jak najwięcej materiału do badań. - Nic. Po prostu uważaj na to, czy nikt nie idzie. Na razie. Kiedy twoja obecność będzie niezbędna, to wyślę ci sowę, dobrze?
- Taak... Anomalie są zdolne do wszystkiego. Może tym razem akurat wam pomogły? Kto wie jak to się mogło skończyć, gdyby zostali... - nie umniejszała umiejętnościom Sophii, czy Jessy, lecz martwiła się o nie. Tak po prostu. W jej oczach były bardziej bezbronne i kruche. Zwłaszcza Jessa! A o nią martwiła się tym bardziej, że ryzykowała czymś więcej niż życiem. Amos mógł stracić matkę i to spędzało Poppy sen z powiek.
- Nie... Pójdziemy tam innego dnia, dobrze? Muszę sprawdzić, czy nasza teoria jest w ogóle się sprawdzi... - murknęła Poppy. Nie było sensu ryzykować spotkaniem kolejnych czarnoksiężników, jeśli w tej substancji nie odnajdzie drobinek rdzeni z różdżek Sophii i Samuela. - Nie zostały. Niestety nie wiemy jeszcze nic ponad to - odpowiedziała aurorce. - Nie martw się jednak na zapas. Znajdziemy rozwiązanie tego problemu. A owe błędy wykorzystamy na naszą korzyść - oświadczyła pewnym siebie tonem. Zaczęła zbierać magiczną substancję do fiolek, które przyniosła ze sobą. Nie wystarczyła jedna, potrzebowała kilku, by wyselekcjonować najlepszy materiał. - Nie było tego. To ślad po waszej naprawie. Myślę, że włókienka z twojej różdżki i drobinki rdzenia z Samuela są tu obecne. Można to sprawdzić podczas analizy alchemicznej. Jeśli będą, będę potrzebować próbek z Dziurawego Kotła. Wtedy się tam udamy. A co się da z tym zrobić... To jeszcze zobaczymy - mówiła powoli Poppy, skupiona na tym, aby zebrać jak najwięcej materiału do badań. - Nic. Po prostu uważaj na to, czy nikt nie idzie. Na razie. Kiedy twoja obecność będzie niezbędna, to wyślę ci sowę, dobrze?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Musieli radzić sobie na własną rękę, ale na szczęście mieli siebie nawzajem i mogli działać wspólnie, co było sporym ułatwieniem niż gdyby każdy był osamotniony. To dobrze, że powstał Zakon. Niedługo miała być też gotowa kwatera, więc może będą mogli liczyć na własne miejsce spotkań oraz bezpieczną przystań pośrodku wstrząsanego anomaliami kraju, w którym za twarzami prawych obywateli często kryły się prawdziwe demony zepsucia. Tak na dobrą sprawę nie wiadomo było, komu teraz mogła z całą pewnością zaufać i zastanawiała się, kto z twarzy mijanych w pracy mógł mieć powiązania z ich przeciwnikami. Tylko co do innych Zakonników mogła mieć pewność co do ich dobrych serc i intencji.
Sophia wiedziała, że nie każdy nadawał się do aurorowania i innych form czynnej walki i rozumiała to. Uzdrowiciele tacy jak Poppy również byli na wagę złota, jej umiejętności były dla Zakonu niezwykle cenne, bo przecież z racji ich niebezpiecznej działalności o urazy było bardzo łatwo, więc cieszyła się, że mieli w szeregach kilku utalentowanych uzdrowicieli, alchemików i innych specjalistów w różnych dziedzinach magii, na których sama się nie znała, bo jej główną umiejętnością była walka i inne talenta niezbędne w pracy aurora.
Sophia miała w sobie dużo tolerancji dla ludzi i ich życiowych wyborów, o ile nie krzywdzili innych ani nie narzucali im jedynej słusznej drogi. Jeśli jakaś kobieta z własnej woli, a nie z przymusu narzuconego przez otoczenie wolała parać się czymś spokojniejszym lub zajmować domem nie było w tym nic złego, dopóki ktoś nie narzucał jej samej konserwatywnych przekonań i nie potępiał za to, że chciała być niezależna i działać. Sophia była przekonana, że nie nadawałaby się do roli żony i matki, a uważanych za typowo kobiece prac domowych nie znosiła. Kiedyś co prawda miała kogoś i miała z tym kimś poważne plany, ale to było dawno, kiedy była młoda i głupia, a James wydawał się o wiele bardziej postępowy niż skostniali brytyjscy mężczyźni, i bardzo zaimponował jej, kiedy miała te osiemnaście lat, zachłysnęła się szerokim światem i miała znacznie mniej rozsądku niż teraz. Kiedy jednak umarł, zabity przez czarną magię, wróciła po rozum do głowy oraz do szkolnych marzeń o aurorstwie. Wróciła do Anglii, całkowicie skupiła się na kursie, a potem pracy i zobojętniała na mężczyzn. Wielu mężczyzn również w pewien sposób obawiało się jej niezależności oraz umiejętności. Była wolnym duchem, który nie dałby się zamknąć w pułapce domowego ogniska i trzymać z dala od spraw ważnych i niebezpiecznych. Poświęciła swoje życie prywatne na rzecz pracy i Zakonu, i na ten moment nie żałowała.
- To bardzo możliwe. Może w tamtym przypadku okazały się pomocne – rzekła. Żałowała tylko, że nie mogły się dowiedzieć, z kim dokładnie miały do czynienia, choć zdążyła usłyszeć personalia jednego z mężczyzn, więc może ktoś inny w Zakonie będzie wiedział o nim i jego powiązaniach więcej.
- Dobrze, więc kiedy ten dzień nadejdzie, napisz mi list. Postaram się wykraść jakiś wolny wieczór i przyjść tam, więc jeśli będziesz potrzebowała więcej materiału do badań z tamtej anomalii, wybierzemy się tam razem – zgodziła się. Była ciekawa, co Poppy będzie robić i czy rzeczywiście jej teoria o tym, że naprawa magii pozostawiła tutaj cząstki rdzeni ich różdżek, była prawdziwa. – Wobec tego jestem ciekawa, co uda ci się odkryć po zbadaniu tej substancji i będę czekać na wieści. To, co mówisz, naprawdę mnie zaskoczyło, do tej pory byłam pewna, że wystarczy po prostu naprawić magię zgodnie ze sposobem opracowanym przez profesor Bagshot. – Oby nie okazało się, że wszystkie starania z naprawianiem magii pójdą na marne, jeśli sposób naprawiania rzeczywiście miał w sobie błędy. Chciała żeby magię dało się uzdrowić i uczynić miejsca jej występowania bezpieczniejszymi. Patrzyła jednak, jak Poppy zbiera materiał do fiolek, jednocześnie wciąż uważając na to, co się działo i czy czasem nikt tu nie nadchodził. Ale póki co w budynku panowała cisza zmącona jedynie przez ich słowa.
Sophia wiedziała, że nie każdy nadawał się do aurorowania i innych form czynnej walki i rozumiała to. Uzdrowiciele tacy jak Poppy również byli na wagę złota, jej umiejętności były dla Zakonu niezwykle cenne, bo przecież z racji ich niebezpiecznej działalności o urazy było bardzo łatwo, więc cieszyła się, że mieli w szeregach kilku utalentowanych uzdrowicieli, alchemików i innych specjalistów w różnych dziedzinach magii, na których sama się nie znała, bo jej główną umiejętnością była walka i inne talenta niezbędne w pracy aurora.
Sophia miała w sobie dużo tolerancji dla ludzi i ich życiowych wyborów, o ile nie krzywdzili innych ani nie narzucali im jedynej słusznej drogi. Jeśli jakaś kobieta z własnej woli, a nie z przymusu narzuconego przez otoczenie wolała parać się czymś spokojniejszym lub zajmować domem nie było w tym nic złego, dopóki ktoś nie narzucał jej samej konserwatywnych przekonań i nie potępiał za to, że chciała być niezależna i działać. Sophia była przekonana, że nie nadawałaby się do roli żony i matki, a uważanych za typowo kobiece prac domowych nie znosiła. Kiedyś co prawda miała kogoś i miała z tym kimś poważne plany, ale to było dawno, kiedy była młoda i głupia, a James wydawał się o wiele bardziej postępowy niż skostniali brytyjscy mężczyźni, i bardzo zaimponował jej, kiedy miała te osiemnaście lat, zachłysnęła się szerokim światem i miała znacznie mniej rozsądku niż teraz. Kiedy jednak umarł, zabity przez czarną magię, wróciła po rozum do głowy oraz do szkolnych marzeń o aurorstwie. Wróciła do Anglii, całkowicie skupiła się na kursie, a potem pracy i zobojętniała na mężczyzn. Wielu mężczyzn również w pewien sposób obawiało się jej niezależności oraz umiejętności. Była wolnym duchem, który nie dałby się zamknąć w pułapce domowego ogniska i trzymać z dala od spraw ważnych i niebezpiecznych. Poświęciła swoje życie prywatne na rzecz pracy i Zakonu, i na ten moment nie żałowała.
- To bardzo możliwe. Może w tamtym przypadku okazały się pomocne – rzekła. Żałowała tylko, że nie mogły się dowiedzieć, z kim dokładnie miały do czynienia, choć zdążyła usłyszeć personalia jednego z mężczyzn, więc może ktoś inny w Zakonie będzie wiedział o nim i jego powiązaniach więcej.
- Dobrze, więc kiedy ten dzień nadejdzie, napisz mi list. Postaram się wykraść jakiś wolny wieczór i przyjść tam, więc jeśli będziesz potrzebowała więcej materiału do badań z tamtej anomalii, wybierzemy się tam razem – zgodziła się. Była ciekawa, co Poppy będzie robić i czy rzeczywiście jej teoria o tym, że naprawa magii pozostawiła tutaj cząstki rdzeni ich różdżek, była prawdziwa. – Wobec tego jestem ciekawa, co uda ci się odkryć po zbadaniu tej substancji i będę czekać na wieści. To, co mówisz, naprawdę mnie zaskoczyło, do tej pory byłam pewna, że wystarczy po prostu naprawić magię zgodnie ze sposobem opracowanym przez profesor Bagshot. – Oby nie okazało się, że wszystkie starania z naprawianiem magii pójdą na marne, jeśli sposób naprawiania rzeczywiście miał w sobie błędy. Chciała żeby magię dało się uzdrowić i uczynić miejsca jej występowania bezpieczniejszymi. Patrzyła jednak, jak Poppy zbiera materiał do fiolek, jednocześnie wciąż uważając na to, co się działo i czy czasem nikt tu nie nadchodził. Ale póki co w budynku panowała cisza zmącona jedynie przez ich słowa.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Stara redakcja "Proroka Codziennego"
Szybka odpowiedź