Stara redakcja "Proroka Codziennego"
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
opuszczone
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.[bylobrzydkobedzieladnie]
Opuszczona redakcja "Proroka Codziennego"
Przestronne pomieszczenie, niegdyś mieszczące redakcję najbardziej poczytnej gazety w magicznej Wielkiej Brytanii, obecnie świeci pustkami. Ucichł typowy dla tego miejsca rozgardiasz, zniknęła większa część zaściełających regały teczek, gazet oraz książek, a blaty, parkiet, i nieliczne, pozostawione przez dziennikarzy przedmioty, pokrywa gruba warstwa duszącego kurzu. Chociaż nie pozostała tu ani jedna żywa dusza, to każdemu, komu zdarzy się wejść do środka, towarzyszy nieodparte wrażenie, iż jest obserwowany: działania wszelkich intruzów śledzą bowiem czujne oczy postaci z ruchomych, czarno-białych fotografii, wciąż wyglądających z przekrzywionych, zawieszonych na ścianach ramek. Przy wejściu nadal znajduje się też portret założyciela gazety, Allana Parvusa, który czasami go odwiedza, jakby nie potrafiąc rozstać się z redakcją; opowieści snujące się ulicą Pokątną mówią, że przedstawiciele Ministerstwa Magii dwukrotnie próbowali już zdjąć obraz, i dwukrotnie zostali przegnani wrzaskami samego gospodarza, wspieranego przez dosyć nietypową sojuszniczkę. Dawne włości Proroka Codziennego wciąż zamieszkuje bowiem Katastrofa – wyjątkowo upierdliwa poltergeistka, przyjmująca postać krępej staruszki w jaskrawofioletowym meloniku, z którą jeszcze za czasów działalności gazety dziennikarze prowadzili niekończącą się wojnę o to, kto kogo pierwszego przegoni z budynku. Katastrofa zwyciężyła – ale nie wygląda na to, by usatysfakcjonował ją walkower, bo od czasu, gdy jej włości opuścili pracownicy redakcji, skutecznie uniemożliwia wszelkie próby ponownego zagospodarowania zwolnionej przestrzeni, obrzucając przedmiotami wszystkich, którzy próbują to zrobić, oblewając nieproszonych gości woskiem z zaczarowanych, unoszących się pod sufitem świec, albo próbując przygnieść ich do ścian ciężkimi biurkami. Zdarza się też, że zawodzi upiornie, a jej tęskne lamenty niosą się daleko po ulicy Pokątnej.
Posąg sowy, który do tej pory wpuszczał do redakcji tylko tych, którzy znali tajemne hasło, po wyprowadzce dziennikarzy Proroka porzucił pełnioną przez długie lata rolę strażnika, chociaż nie do końca: nieliczni odwiedzający nie są co prawda proszeni o podanie hasła, ale sowa zdaje się celowo utrudniać wejście każdemu, w kim rozpozna urzędnika Ministerstwa Magii.
Posąg sowy, który do tej pory wpuszczał do redakcji tylko tych, którzy znali tajemne hasło, po wyprowadzce dziennikarzy Proroka porzucił pełnioną przez długie lata rolę strażnika, chociaż nie do końca: nieliczni odwiedzający nie są co prawda proszeni o podanie hasła, ale sowa zdaje się celowo utrudniać wejście każdemu, w kim rozpozna urzędnika Ministerstwa Magii.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Nie chciała myśleć co mogłoby się zdarzyć, gdyby nie Zakon Feniksa. Albus Dumbledore, zdawałoby się, że człowiek nie do pokonania, zginął kilka lat wcześniej w pojedynku. A z nim jakby wszelka nadzieja na lepsze jutro. Gdyby nie profesor Bagshot i Garrett Weasley jak wyglądałaby obecnie sytuacja w Anglii? Z pewnością o wiele gorzej. Co z wszystkimi dziećmi, które ocalono podczas kwietniowych odsieczy? Najpewniej dalej cierpiałyby zamknięte w lochach przez Grindelwalda. Na całe szczęście znalazła się jednak grupa czarodziejów, którzy nie lękali się stawić czoła złu. Nawet jeśli to zło nosiło rękawiczki Ministerstwa Magii. Wśród nich stanęła także i Poppy, a choć nie mogła nikogo wspomóc w walce, to starała się służyć innymi umiejętnościami. Posiadła ogromna wiedzę z zakresu anatomii oraz magii leczniczej, władała potężnymi czarami z tej dziedziny, nie była więc bezużyteczna, choć czasami tak właśnie się czuła. Źle jej było z tym, że kiedy inni kładą swe życie na szali w walce, ona czeka ukryta - i bezpieczna. Zazdrościła poniekąd im tej odwagi, a jednocześnie wiedziała, że to nie dla niej.
Nie potępiała Sophii za męski - w mniemaniu Poppy - zawód. To, co sobie myślała, to jedynie myślała. Większość opinii zostawiała dla siebie. Nie czuła się kimś, kto miałby prawo dyktować Sophii jak ma żyć. To było jej życie i miała prawo o nim decydować. Panna Pomfrey jedynie mogła westchnąć w duchu, że tak się źle dzieje, że kobiety muszą iść i walczyć. Czy brakowało porządnych mężczyzn na tym świecie? Chyba tak. A dziewczyna nie może iść przez życie całkiem sama, prawda?
- Możesz być pewna, że tak będzie... Bałabym się udać tam sama - wyznała szczerze Poppy. Dość już się nasłuchała o tych wszystkich atakach, które miały miejsce, gdy Zakonnicy podejmowali się prób napraw anomalii. Nie byłaby w stanie się przed takim atakiem obronić. - Możesz być pewna, że napiszę - zapewniła ją, nadal zbierając substancję do ostatniej próbki. - Wierz mi, że ja także jestem ciekawa... I wciąż niepewna. To na razie tylko teoria, więc podchodź do tego z dystansem, dobrze? Nie myśl też, że wszystkie naprawy są bezużyteczne. Magia w tym miejscu jest wyciszona. Postępowaliśmy słusznie. Tyle, że jesteśmy tylko ludźmi.
Zebrawszy wystarczająco wiele materiału do badań wsunęła fiolki do lnianej torby, którą poprawiła na ramieniu. To było wszystko, co miały w tym miejscu do zrobienia. Na całe szczęście nikt im nie przeszkodził. Ani czarnoksiężnicy, ani Ministerstwo Magii. Poppy opuściła redakcję Proroka Codziennego z niemałą ulgą. Pożegnawszy się z Sophią bez zwłoki powróciła do domu, aby dokonać alchemicznej analizy zebranych próbek.
| zt x2
Nie potępiała Sophii za męski - w mniemaniu Poppy - zawód. To, co sobie myślała, to jedynie myślała. Większość opinii zostawiała dla siebie. Nie czuła się kimś, kto miałby prawo dyktować Sophii jak ma żyć. To było jej życie i miała prawo o nim decydować. Panna Pomfrey jedynie mogła westchnąć w duchu, że tak się źle dzieje, że kobiety muszą iść i walczyć. Czy brakowało porządnych mężczyzn na tym świecie? Chyba tak. A dziewczyna nie może iść przez życie całkiem sama, prawda?
- Możesz być pewna, że tak będzie... Bałabym się udać tam sama - wyznała szczerze Poppy. Dość już się nasłuchała o tych wszystkich atakach, które miały miejsce, gdy Zakonnicy podejmowali się prób napraw anomalii. Nie byłaby w stanie się przed takim atakiem obronić. - Możesz być pewna, że napiszę - zapewniła ją, nadal zbierając substancję do ostatniej próbki. - Wierz mi, że ja także jestem ciekawa... I wciąż niepewna. To na razie tylko teoria, więc podchodź do tego z dystansem, dobrze? Nie myśl też, że wszystkie naprawy są bezużyteczne. Magia w tym miejscu jest wyciszona. Postępowaliśmy słusznie. Tyle, że jesteśmy tylko ludźmi.
Zebrawszy wystarczająco wiele materiału do badań wsunęła fiolki do lnianej torby, którą poprawiła na ramieniu. To było wszystko, co miały w tym miejscu do zrobienia. Na całe szczęście nikt im nie przeszkodził. Ani czarnoksiężnicy, ani Ministerstwo Magii. Poppy opuściła redakcję Proroka Codziennego z niemałą ulgą. Pożegnawszy się z Sophią bez zwłoki powróciła do domu, aby dokonać alchemicznej analizy zebranych próbek.
| zt x2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wychodząc rano z domu w Wiśniowej Dolinie, nie sądziła, że ten dzień będzie szczególnie wyjątkowy. I to nie przez przełom w poszukiwaniach a zbieżności w sytuacjach. Bo w końcu ile dawnych znajomych czekało na nią za progiem? Londyn objęty kwarantanną, nie przepuszczał postronnych, niezarejestrowanych czarodziejów i czarownic, ale mimo to na swej drodze Sintas co chwila stykała się z ludźmi z przeszłości. Czasami żałowała, że musiała opuścić względnie bezpieczne cztery ściany i udać się gdzieś dalej. Gdzieś, gdzie nie czuła się dobrze, a ludzkość wcale nie zamierzała dodawać jej otuchy, której potrzebowała. Wiedziała, że jednak aby wychować syna, musiała pracować. Ale nie w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów; nie na warunkach, które dyktowali jej gruboskórni szowiniści. Zamierzała sama dyktować sobie zasady oraz ich przestrzegać, dlatego nic dziwnego, że po urlopie nigdy już do wiedźmiej straży nie wróciła. Wiedziała, że dawni koledzy i koleżanki będą patrzeć się na nią krzywo i z wyjątkową pogardą. Początkowo jednak nie miała pomysłu na to, czym mogła się zajmować, jeśli nie zadaniami wyznaczonymi przez szefostwo. Odpowiedź przyszła sama - wystarczyło, że jej spojrzenie trafiło na rozwieszone w całym Londynie plakaty z nazwiskami oraz wizerunkami poszukiwanych przez prawo. Odpowiednie umiejętności do tropienia posiadała, podobnie zresztą jak kamuflowanie się oraz udawanie kogoś innego. Kogoś, czyją twarz mogła wykorzystać dla własnych celów. Taką miała pracę. Wściubiać nos, gdzie inni nie chcieli, zaczepiać ludzi różnego statusu społecznego i różnej czystości krwi. Dowiadywać się rzeczy, których normalnie żadna kobieta nie chciała słuchać. Równać się z odrzuceniem lub niestosownymi uwagami. A jednak nauczyła się przezwyciężać wstyd, strach czy dystans, łamiąc wiele zasad dobrego wychowania w ich tradycjonalistycznym społeczeństwie. Grała, udawała, kłamała. W kontaktach z ludźmi nigdy nie mogła być sobą, bo przecież nie mogła. Nie chciała. Chciała być twardą wiedźmą, która wiedziała, czego chciała i nie zamierzała ustępować. Nikomu i niczemu.
Dlatego wzięła życie w swoje ręce, pomimo że to rozsypywało się w jej palcach przy każdym kolejnym kroku. Nie chciała jednak już płakać, bo wylała wystarczająco dużo łez po swoim mężu. Zabrała torbę, ubrała przerobiony garnitur męża, okryła go szatą i skierowała się ku starej redakcji Proroka Codziennego. Z kapeluszem wciśniętym na głowę omijała przechodniów, aż nie dotarła na miejsce, gdzie liczyła na znalezienie cennych wskazówek. Gazeta była już nielegalnym pismem, ale pozostawiała po sobie ślady. I właśnie je planowała znaleźć Carter - musiała się spieszyć, wiedząc, że wredny poltergeist gdzieś się czaił w progach, a nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowaną wcale nie pomagało. Mimo to znalazła kilka tropów, które wydawały się jej pomocne i czym prędzej ruszyła ku drodze powrotnej. W stroju portowego chłopca powinna bez problemu dostać się do domu niezauważoną, lecz wychodząc na Pokątną, Sintas nie spodziewała się spotkać nikogo szczególnego. Owszem, patrole magicznej policji szwendały się po całym mieście, ale niekiedy bywały dni, że nie trafiała na żadnego funkcjonariusza. Czasami jednak kontrolowano ją po kilka razy - jej twarz niektórym z pracowników Ministerstwa była zresztą znana, dlatego jeśli już sprawdzano jej dokumenty, to bardzo dokładnie. Jakby na złość. Mało kto w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów za nią przepadał - sława żony aurora-mordercy wyprzedzała ją i nikt nie zamierzał zmieniać swojego zdania. Opierano się tylko i wyłącznie na uprzedzeniach. Właśnie to był rzeczywisty obraz świata, w którym kierowano się stereotypami oraz pogardą. I nikt nie pytał jej o zdanie... Zajęta zamykaniem torby i własnymi myślami, Sintas nie zauważyła, że szła w kierunku zbliżającej się z sąsiedniej alejki czarownicy. Nie dostrzegła również, że kawałek dalej kręcił się policyjny patrol...
† her eyes would go dead and she’d start walking forward real slow, hands at her sides like she wasn’t afraid of anything.
Sintas Carter
Zawód : bounty hunter, ex-spy, the one who died for the past
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Before I die alone
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lyanna często pałętała się po Londynie załatwiając różne sprawki. Spotkanie jej na Pokątnej czy Nokturnie nie było wcale rzadkie. Spowita od stóp do głów w czerń poruszała się po mieście bez lęku jaki mógł towarzyszyć tym, którzy nie powinni tu przebywać. Mogła w pełni korzystać z przywilejów jakie dawała jej przynależność do rycerzy i widok patroli na horyzoncie nie budził w niej strachu, jaki można było zaobserwować na twarzach niektórych. Czuła się spokojnie i pewnie, zwłaszcza odkąd dowiedziała się, że jej krew jest czysta i zalegalizowała swój status w ministerstwie, które nie robiło żadnych problemów komuś, kto poświęcał się sprawie. Odeszła z tej instytucji na tyle dawno, że nikt nie robił jej z tego powodu nieprzyjemności; i jej przed laty dał się we znaki seksizm i niesprawiedliwy system, który traktował kobiety gorzej tylko za sam fakt że były kobietami. A przynajmniej w pewnych zawodach, zwłaszcza tych bardziej niebezpiecznych, nie polegających tylko na noszeniu dokumentów po departamentach. Ale seksizm przełożonych nie był jedynym powodem; odeszła z pracy w ministerstwie krótko po tym, jak jej serce zostało złamane i zdeptane. Choć teraz przyoblekła się w skorupę i nie dopuszczała do siebie podobnych słabości, wtedy zostanie porzuconą przez Theo było dla niej silnym ciosem. Czymś, co mocno ją zmieniło i zmusiło do wybudowania wokół siebie kolejnego muru.
Będąc w Londynie, czy to w porcie, czy na Pokątnej lub w innych miejscach pozostawała jednak czujna i rozglądała się, wypatrując oznak czegoś odbiegającego od normy, czegokolwiek co mogłoby świadczyć o tym, że zwolennicy Longbottoma lub Zakon Feniksa pragną mącić. Miasto bez mugoli było dużo lepszym miejscem; Zabini naprawdę nie cierpiała mugolskich machin i dobrze było już ich nie widywać. Wiedziała jednak, że ich wrogowie nie śpią, że zakochany w mugolach plebs oraz zdrajcy krwi tylko czekają na to, by obalić jedyny słuszny porządek.
Dzisiejszego dnia przywiało ją na Nokturn, gdzie pomyślnie załatwiła swoje sprawy. Zdobyty niedawno artefakt został sprzedany za rozsądną cenę i w jego miejsce kupiła inny przedmiot, który spoczywał w jej torbie, kiedy wynurzała się z wąskiego przesmyku wiodącego od Nokturnu ku Pokątnej. Była w dość dobrym nastroju i nie spodziewała się żadnych komplikacji. Nie sądziła, by wrogowie systemu zapuścili się w biały dzień na Pokątną, która musiała być jednym z najczęściej pilnowanych przez patrole miejsc.
Akurat przechodziła obok dawnej redakcji Proroka codziennego, niegdyś szanowanej gazety, która zeszła na psy i zaczęła solidaryzować się z brudem. Tak przynajmniej słyszała Zabini, bo z oczywistych względów nie czytała Proroka odkąd zszedł do podziemi, ale słyszała że podobno wciąż działał i mieszał.
Przelotnie przesunęła wzrokiem po idącej z naprzeciwka czarownicy, nie rozpoznając jej jeszcze; nie poświęciła jej dostatecznie dużo odwagi by rozpoznać ducha przeszłości zamaskowanego zmyślnym przebraniem. Nie przejęła się również patrolem, dopóki jeden z mężczyzn nie zagrodził jej drogi i nie złapał jej za ramię, tym samym zatrzymując ją w miejscu.
- Czego? – warknęła, wyrywając rękę. Nie spodobało jej się to, że ktoś jej dotykał, że zawracano jej głowę, podczas gdy zwykle patrole omijały ją lub sporadycznie co najwyżej pytały o dokumenty, a następnie zostawiały w spokoju. Ale tym razem najwyraźniej trafiła na kogoś bardziej upierdliwego lub zwyczajnie nie wiedzącego, że nie powinien jej niepokoić. Gdy na niego spojrzała, błękit jej tęczówek przywodził na myśl lód, ale mężczyzna niespecjalnie się tym przejął, podobnie jak tym, że próbowała go wyminąć. Był głupi czy po prostu złośliwie uparty?
- Dokumenty – burknął do niej.
- Zwykle nie muszę ich pokazywać – odparła, wciąż spoglądając na niego zimno, coraz bardziej poirytowana, choć jej piękna twarz otoczona grzywą ciemnych, gęstych włosów pozostawała spokojna i opanowana. Z jednej strony dobrze że patrole wypełniały swój obowiązek sprawdzania ludzi, by wyłapać niezarejestrowanych, ale czy naprawdę musieli zawracać głowę jej? Była zarejestrowana, zrobiła to przy okazji dokonywania korekty statusu krwi, ale zasadniczo nawet bez rejestracji nikt nie powinien jej niepokoić. Dlatego też nie sięgnęła od razu do wewnętrznej kieszeni po świstek, który wysłano jej po rejestracji, choć może dla świętego spokoju powinna. Tyle że obudziła się w niej akurat uparta, nieustępliwa nuta nakazująca zrobienie na przekór. W końcu miała prawo tu być. Ministerstwo nie mogło jej w żaden sposób zagrozić.
Będąc w Londynie, czy to w porcie, czy na Pokątnej lub w innych miejscach pozostawała jednak czujna i rozglądała się, wypatrując oznak czegoś odbiegającego od normy, czegokolwiek co mogłoby świadczyć o tym, że zwolennicy Longbottoma lub Zakon Feniksa pragną mącić. Miasto bez mugoli było dużo lepszym miejscem; Zabini naprawdę nie cierpiała mugolskich machin i dobrze było już ich nie widywać. Wiedziała jednak, że ich wrogowie nie śpią, że zakochany w mugolach plebs oraz zdrajcy krwi tylko czekają na to, by obalić jedyny słuszny porządek.
Dzisiejszego dnia przywiało ją na Nokturn, gdzie pomyślnie załatwiła swoje sprawy. Zdobyty niedawno artefakt został sprzedany za rozsądną cenę i w jego miejsce kupiła inny przedmiot, który spoczywał w jej torbie, kiedy wynurzała się z wąskiego przesmyku wiodącego od Nokturnu ku Pokątnej. Była w dość dobrym nastroju i nie spodziewała się żadnych komplikacji. Nie sądziła, by wrogowie systemu zapuścili się w biały dzień na Pokątną, która musiała być jednym z najczęściej pilnowanych przez patrole miejsc.
Akurat przechodziła obok dawnej redakcji Proroka codziennego, niegdyś szanowanej gazety, która zeszła na psy i zaczęła solidaryzować się z brudem. Tak przynajmniej słyszała Zabini, bo z oczywistych względów nie czytała Proroka odkąd zszedł do podziemi, ale słyszała że podobno wciąż działał i mieszał.
Przelotnie przesunęła wzrokiem po idącej z naprzeciwka czarownicy, nie rozpoznając jej jeszcze; nie poświęciła jej dostatecznie dużo odwagi by rozpoznać ducha przeszłości zamaskowanego zmyślnym przebraniem. Nie przejęła się również patrolem, dopóki jeden z mężczyzn nie zagrodził jej drogi i nie złapał jej za ramię, tym samym zatrzymując ją w miejscu.
- Czego? – warknęła, wyrywając rękę. Nie spodobało jej się to, że ktoś jej dotykał, że zawracano jej głowę, podczas gdy zwykle patrole omijały ją lub sporadycznie co najwyżej pytały o dokumenty, a następnie zostawiały w spokoju. Ale tym razem najwyraźniej trafiła na kogoś bardziej upierdliwego lub zwyczajnie nie wiedzącego, że nie powinien jej niepokoić. Gdy na niego spojrzała, błękit jej tęczówek przywodził na myśl lód, ale mężczyzna niespecjalnie się tym przejął, podobnie jak tym, że próbowała go wyminąć. Był głupi czy po prostu złośliwie uparty?
- Dokumenty – burknął do niej.
- Zwykle nie muszę ich pokazywać – odparła, wciąż spoglądając na niego zimno, coraz bardziej poirytowana, choć jej piękna twarz otoczona grzywą ciemnych, gęstych włosów pozostawała spokojna i opanowana. Z jednej strony dobrze że patrole wypełniały swój obowiązek sprawdzania ludzi, by wyłapać niezarejestrowanych, ale czy naprawdę musieli zawracać głowę jej? Była zarejestrowana, zrobiła to przy okazji dokonywania korekty statusu krwi, ale zasadniczo nawet bez rejestracji nikt nie powinien jej niepokoić. Dlatego też nie sięgnęła od razu do wewnętrznej kieszeni po świstek, który wysłano jej po rejestracji, choć może dla świętego spokoju powinna. Tyle że obudziła się w niej akurat uparta, nieustępliwa nuta nakazująca zrobienie na przekór. W końcu miała prawo tu być. Ministerstwo nie mogło jej w żaden sposób zagrozić.
Nie miała szczególnie wielkich wyobrażeń à propos informacji oraz wskazówek tyczących się poszukiwanych osób. A bardziej precyzyjniej rzecz ujmując - nie miała czuć się zawiedziona, jeśli nie miała natrafić na nic sensownego. Stara redakcja Proroka była miejscem nawiedzonym, na pewno sprawdzanym przez innych przed nią, dlatego fakt, że mogła zastać jedną wielką pustkę, był bardziej niż prawdopodobny. Nie poddawała się jednak - musiała od czegoś zacząć, a zdecydowanie wierzyła swojej intuicji. Na kursach zarówno policyjnym, jak i na wiedźmiego strażnika lubiła zajęcia z logiki oraz analizy, bo można było się wykazać. Zmusić swój umysł do cięższej pracy nad dowodami, a widząc rezultaty oraz dobre wyniki, miała pewność, że szła w dobrym kierunku. Co prawda zawodowo nie zajmowała się samym tropieniem, a jej specjalizacja opierała się na infiltracji, nie oznaczało to, że całkowicie zapomniała o dawnych naukach. Jak na szpiega przystało, musiała przyswoić wiele mniej lub bardziej przydatnych informacji - każda była jednak istotna i uczono ją z nich korzystać. Wyczytywać to, co było jej potrzebne czy to do dalszej pracy, czy do śledztwa. Dlatego nie zamierzała ignorować miejsca, gdzie zaczęła się antyministerialna propaganda. A przynajmniej ta medialna.
Ze zdziwieniem odkryła, że w samym budynku dawnej redakcji znajdowało się całkiem sporo ciekawych dokumentów. Co prawda porozrzucanych, niepasujących do siebie, ale Sintas nie zamierzała ich zostawiać po pierwszym rzucie oka. Historia kryła się za szczegółami i właśnie na nich chciała się skupić. Sowa na wejściu patrzyła na nią wielkimi oczami, ale chyba nie dostrzegła w Carter pracownicy Ministerstwa Magii, na których posąg - według doniesień - miał się potwornie uwziąć. Wgapiała się jedynie w czarownicę zarówno na wejściu, jak i przy wyjściu. Łowczyni zdecydowała się oddalić czym prędzej nie ze względu na posąg, lecz na możliwość pojawienia się złośliwego ducha, który miał kręcić się po budynku. A przepychanek i problemów nie chciała. Dlatego zbiegła z kilku schodków i skierowała się w drogę powrotną. Nie zwracała specjalnie uwagi na to, co działo się przed nią, bo wciąż zajmowała się swoją torbą, gdy usłyszała czyjeś głosy, a po chwili ktoś stanął tuż przed nią. Gdy Sintas podniosła spojrzenie, dostrzegła przystojną, męską twarz, której zielone oczy wpatrywały się wprost w nią. Natychmiast rozpoznała funkcjonariusza policji, jednak nie to było zaskakujące - tuż obok czarodzieja stał jego partner, który sprawdzał dokumenty Lyanny Zabini. Carter na chwilę znieruchomiała, wpatrując się jedynie w czarownicę i zignorowała słowa policjanta przed sobą. Dopiero po dłuższej chwili oderwała wzrok od dawnej kobiety Theo i przeniosła uwagę na człowieka przed sobą.
- Dokumenty. Co tu robisz, obywatelko? - Jego głos na pewno sprawiał, że niejedna kobieta z chęcią by do niego powzdychała, a Sintas stwierdziła, że świetnie nadawałby się na wiedźmiego strażnika. Jeśli byłby w stanie wykorzystać ten urok do ich celów. Praca w Ministerstwie była dla niej dobrym wspomnieniem, ale jej aktualne zajęcie też przynosiło jej ukontentowanie - nie dlatego, że mogła przebywać częściej w domu, bo szukanie informacji o ludziach, za których głowy wyznaczono nagrody, nie ograniczało się jedynie do przeglądania papierów. Robiąc to wszystko, mogła oderwać myśli od horrorów własnego życia. I nie chodziło o to, co było tu i teraz. Nie było jej ciężko - żyć w Londynie w aktualnej sytuacji, ale na pewno nie było też idealnie. Mugole zostali wysiedleni, ale za to zwiększono obostrzenia dla tych, którzy chcieli się poruszać swobodnie po mieście i tak naprawdę to, co mogło być dobrym pomysłem, zawadzało. - Pracuję, dlatego dobrze, jeśli się z tym uwiniecie. - Wiedziała, że żaden stróż prawa nie lubił być poganiany, a na pewno nie przez kontrolowanego przez siebie obywatela, ale Sintas nie chciała tracić więcej czasu, niż wymagała tego chwila. Mogli przejrzeć dokumenty, odfajkować i każde z nich poszłoby w swoją stronę. A ona nie musiałaby się czuć dziwnie, stojąc tuż obok dawnej narzeczonej swojego przyjaciela.
Ze zdziwieniem odkryła, że w samym budynku dawnej redakcji znajdowało się całkiem sporo ciekawych dokumentów. Co prawda porozrzucanych, niepasujących do siebie, ale Sintas nie zamierzała ich zostawiać po pierwszym rzucie oka. Historia kryła się za szczegółami i właśnie na nich chciała się skupić. Sowa na wejściu patrzyła na nią wielkimi oczami, ale chyba nie dostrzegła w Carter pracownicy Ministerstwa Magii, na których posąg - według doniesień - miał się potwornie uwziąć. Wgapiała się jedynie w czarownicę zarówno na wejściu, jak i przy wyjściu. Łowczyni zdecydowała się oddalić czym prędzej nie ze względu na posąg, lecz na możliwość pojawienia się złośliwego ducha, który miał kręcić się po budynku. A przepychanek i problemów nie chciała. Dlatego zbiegła z kilku schodków i skierowała się w drogę powrotną. Nie zwracała specjalnie uwagi na to, co działo się przed nią, bo wciąż zajmowała się swoją torbą, gdy usłyszała czyjeś głosy, a po chwili ktoś stanął tuż przed nią. Gdy Sintas podniosła spojrzenie, dostrzegła przystojną, męską twarz, której zielone oczy wpatrywały się wprost w nią. Natychmiast rozpoznała funkcjonariusza policji, jednak nie to było zaskakujące - tuż obok czarodzieja stał jego partner, który sprawdzał dokumenty Lyanny Zabini. Carter na chwilę znieruchomiała, wpatrując się jedynie w czarownicę i zignorowała słowa policjanta przed sobą. Dopiero po dłuższej chwili oderwała wzrok od dawnej kobiety Theo i przeniosła uwagę na człowieka przed sobą.
- Dokumenty. Co tu robisz, obywatelko? - Jego głos na pewno sprawiał, że niejedna kobieta z chęcią by do niego powzdychała, a Sintas stwierdziła, że świetnie nadawałby się na wiedźmiego strażnika. Jeśli byłby w stanie wykorzystać ten urok do ich celów. Praca w Ministerstwie była dla niej dobrym wspomnieniem, ale jej aktualne zajęcie też przynosiło jej ukontentowanie - nie dlatego, że mogła przebywać częściej w domu, bo szukanie informacji o ludziach, za których głowy wyznaczono nagrody, nie ograniczało się jedynie do przeglądania papierów. Robiąc to wszystko, mogła oderwać myśli od horrorów własnego życia. I nie chodziło o to, co było tu i teraz. Nie było jej ciężko - żyć w Londynie w aktualnej sytuacji, ale na pewno nie było też idealnie. Mugole zostali wysiedleni, ale za to zwiększono obostrzenia dla tych, którzy chcieli się poruszać swobodnie po mieście i tak naprawdę to, co mogło być dobrym pomysłem, zawadzało. - Pracuję, dlatego dobrze, jeśli się z tym uwiniecie. - Wiedziała, że żaden stróż prawa nie lubił być poganiany, a na pewno nie przez kontrolowanego przez siebie obywatela, ale Sintas nie chciała tracić więcej czasu, niż wymagała tego chwila. Mogli przejrzeć dokumenty, odfajkować i każde z nich poszłoby w swoją stronę. A ona nie musiałaby się czuć dziwnie, stojąc tuż obok dawnej narzeczonej swojego przyjaciela.
† her eyes would go dead and she’d start walking forward real slow, hands at her sides like she wasn’t afraid of anything.
Sintas Carter
Zawód : bounty hunter, ex-spy, the one who died for the past
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Before I die alone
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
I Lyanna miała zawsze oczy otwarte na oznaki że po Londynie grasują niepożądani osobnicy. Ale wątpiła by ci najbardziej poszukiwani mieli odwagę przechadzać się w biały dzień po Pokątnej, chociaż kto wie tych brawurowych, bezmyślnych Gryfonów. Rozmaitych mącicieli, szlamolubów i zwolenników Longbottoma było wielu, zbyt wielu, by można było nazwać Londyn miejscem już spokojnym i stabilnym. Zabini zdawała sobie sprawę, że choć zdobyli miasto, trochę potrwa zanim całkowicie ugruntują swą pozycję w nim. A do tego czasu trzeba było znosić nieprzyjemności takie jak patrole pałętające się po ulicach i sprawdzające przechodniów. Nie lubiła tego, ale rozumiała że to konieczne, by móc wyłapać osoby których w Londynie być nie powinno. Dlatego czasem można było chwilę pocierpieć, jeśli miało to oznaczać, że jakiś zwolennik Longbottoma i szlamu zostanie złapany. Pytanie tylko, jak dobrze ministerstwu szło chwytanie sympatyków brudnej krwi?
Zwykle zostawiano ją w spokoju, ale ci tutaj wyglądali na służbistów i być może nie wiedzieli że jej się nie niepokoi. Nie spodobało jej się tak raptowne zatrzymanie, jakby była byle kim, zwykłą panienką która wyległa na Pokątną. Lodowe spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, który tak obcesowo poprosił ją o dokumenty, i początkowo nie zdawała sobie sprawy z obecności przyjaciółki byłego. A w każdym razie dawnej przyjaciółki, bo nie wiadomo było czy nadal mieli kontakt; Zabini nie widziała Theo od lat, odkąd ją porzucił. Nie wiedziała, czy w ogóle był w kraju ani czy żył. Od czasu odtrącenia nie interesowała się jego losami, nie chciała się interesować. Wmówiła sobie, że jej to nie obchodzi i że było jej obojętne, co się z nim działo. Słabością byłoby zbyt częste powracanie do niego myślami, podobnie jak tęsknota, dlatego nie pozwalała sobie na tego typu uczucia.
Wyciągnęła dokument rejestracji tylko dla świętego spokoju, w myślach uznając, że upór i zawziętość wydłużą procedurę zamiast skrócić, choć nie miała najmniejszej ochoty postępować tak jak oczekiwali. Gdyby nie to, że nieźle panowała nad wyrazem twarzy, to by się skrzywiła, ale udało jej się zachować ją niewzruszoną. Jedynie w jej oczach przemknął cień, kiedy jej wzrok padł na kobietę legitymowaną przez drugiego policjanta. To wtedy rozpoznała Sintas, dawną współlokatorkę z Hogwartu i przyjaciółkę Theo. W szkole miała do niej dość neutralny stosunek, obie były półkrwi w Slytherinie, co nie czyniło ich najpopularniejszymi uczennicami, ale kiedy zaczęła chodzić z Theo, potraktowała obecność Sintas w jego życiu jako zagrożenie. Nie dlatego, że była o nią zazdrosna (była w końcu pewna swej urody i nie obawiała się konkurencji), a wiedziała, że jej rówieśniczka znała jej prawdziwy (jak wtedy wszyscy myśleli) status krwi. I była w ścisłym kręgu podejrzanych o to, że ów fakt w końcu dotarł do uszu Theo, choć rzecz jasna Zabini nie wiedziała ze stuprocentową pewnością, od kogo się dowiedział i kto ponosił winę za to, że Wilkes z nią zerwał. Mogła się nad tym tylko zastanawiać, ale źródłem przecieku nie musiała być Sintas, to mógł być też ktokolwiek z Zabinich; w przeszłości większość jej kuzynów robiła co mogła, by dopiec Lyannie za to, że ośmieliła się urodzić półkrwi w ich czystokrwistej rodzinie. Nie zdziwiłaby się, gdyby to ktoś z nich postanowił zniszczyć jej związek, by przypomnieć, że jako półkrwi nie mogła przekazywać splugawionych genów dalej, że pisana jej była samotność. Od lat nie utrzymywała kontaktu z rodziną, żyjąc w izolacji od Zabinich, z którymi łączyło ją tylko nazwisko. Nawet teraz, kiedy okazało się, że jej krew jednak była czysta.
Patrzyła na Sintas, na krótki moment zapominając o policjancie spoglądającym na jej dokument. Dopiero jego głos sprowadził ją na ziemię, wyrywając ze wspomnień tych chwil, kiedy widziała czarownicę w towarzystwie Theo. Nie mogła nie przypomnieć sobie jego bujnej czupryny, nieprzeniknionej czerni spojrzenia i głosu, szepczącego jej do ucha zdrobniałe Annie.
- Lyanna Zabini, krew czysta, zgadza się? – zapytał mężczyzna, porównując zdjęcie na świstku z tym co widział. Jej nazwisko najwyraźniej jednak mu coś mówiło, bo zaniechał bardziej szczegółowej kontroli, nie poprosił jej nawet o różdżkę.
- Owszem – potwierdziła, machinalnie wyciągając rękę, by przyjąć papier z powrotem. Liczyła na to, że szybko jej go odda i będzie mogła oddalić się od osoby, która przypominała o tym, co przed laty straciła. Przez cały ten czas przekonywała samą siebie że nie potrzebuje Theo ani żadnego innego mężczyzny, ale w głębi duszy tęskniła, nawet jeśli wstydziła się tego nawet przed samą sobą. Bo tęsknienie za mężczyzną było słabością, a ona musiała być ponad to.
Zwykle zostawiano ją w spokoju, ale ci tutaj wyglądali na służbistów i być może nie wiedzieli że jej się nie niepokoi. Nie spodobało jej się tak raptowne zatrzymanie, jakby była byle kim, zwykłą panienką która wyległa na Pokątną. Lodowe spojrzenie zatrzymało się na mężczyźnie, który tak obcesowo poprosił ją o dokumenty, i początkowo nie zdawała sobie sprawy z obecności przyjaciółki byłego. A w każdym razie dawnej przyjaciółki, bo nie wiadomo było czy nadal mieli kontakt; Zabini nie widziała Theo od lat, odkąd ją porzucił. Nie wiedziała, czy w ogóle był w kraju ani czy żył. Od czasu odtrącenia nie interesowała się jego losami, nie chciała się interesować. Wmówiła sobie, że jej to nie obchodzi i że było jej obojętne, co się z nim działo. Słabością byłoby zbyt częste powracanie do niego myślami, podobnie jak tęsknota, dlatego nie pozwalała sobie na tego typu uczucia.
Wyciągnęła dokument rejestracji tylko dla świętego spokoju, w myślach uznając, że upór i zawziętość wydłużą procedurę zamiast skrócić, choć nie miała najmniejszej ochoty postępować tak jak oczekiwali. Gdyby nie to, że nieźle panowała nad wyrazem twarzy, to by się skrzywiła, ale udało jej się zachować ją niewzruszoną. Jedynie w jej oczach przemknął cień, kiedy jej wzrok padł na kobietę legitymowaną przez drugiego policjanta. To wtedy rozpoznała Sintas, dawną współlokatorkę z Hogwartu i przyjaciółkę Theo. W szkole miała do niej dość neutralny stosunek, obie były półkrwi w Slytherinie, co nie czyniło ich najpopularniejszymi uczennicami, ale kiedy zaczęła chodzić z Theo, potraktowała obecność Sintas w jego życiu jako zagrożenie. Nie dlatego, że była o nią zazdrosna (była w końcu pewna swej urody i nie obawiała się konkurencji), a wiedziała, że jej rówieśniczka znała jej prawdziwy (jak wtedy wszyscy myśleli) status krwi. I była w ścisłym kręgu podejrzanych o to, że ów fakt w końcu dotarł do uszu Theo, choć rzecz jasna Zabini nie wiedziała ze stuprocentową pewnością, od kogo się dowiedział i kto ponosił winę za to, że Wilkes z nią zerwał. Mogła się nad tym tylko zastanawiać, ale źródłem przecieku nie musiała być Sintas, to mógł być też ktokolwiek z Zabinich; w przeszłości większość jej kuzynów robiła co mogła, by dopiec Lyannie za to, że ośmieliła się urodzić półkrwi w ich czystokrwistej rodzinie. Nie zdziwiłaby się, gdyby to ktoś z nich postanowił zniszczyć jej związek, by przypomnieć, że jako półkrwi nie mogła przekazywać splugawionych genów dalej, że pisana jej była samotność. Od lat nie utrzymywała kontaktu z rodziną, żyjąc w izolacji od Zabinich, z którymi łączyło ją tylko nazwisko. Nawet teraz, kiedy okazało się, że jej krew jednak była czysta.
Patrzyła na Sintas, na krótki moment zapominając o policjancie spoglądającym na jej dokument. Dopiero jego głos sprowadził ją na ziemię, wyrywając ze wspomnień tych chwil, kiedy widziała czarownicę w towarzystwie Theo. Nie mogła nie przypomnieć sobie jego bujnej czupryny, nieprzeniknionej czerni spojrzenia i głosu, szepczącego jej do ucha zdrobniałe Annie.
- Lyanna Zabini, krew czysta, zgadza się? – zapytał mężczyzna, porównując zdjęcie na świstku z tym co widział. Jej nazwisko najwyraźniej jednak mu coś mówiło, bo zaniechał bardziej szczegółowej kontroli, nie poprosił jej nawet o różdżkę.
- Owszem – potwierdziła, machinalnie wyciągając rękę, by przyjąć papier z powrotem. Liczyła na to, że szybko jej go odda i będzie mogła oddalić się od osoby, która przypominała o tym, co przed laty straciła. Przez cały ten czas przekonywała samą siebie że nie potrzebuje Theo ani żadnego innego mężczyzny, ale w głębi duszy tęskniła, nawet jeśli wstydziła się tego nawet przed samą sobą. Bo tęsknienie za mężczyzną było słabością, a ona musiała być ponad to.
Nigdy nie sądziła, że ktoś z Hogwartu będzie miał z nią powiązania w przyszłości. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że świat czarodziejów nie był rozległy, ale z tego, co wiedziała, nikt nie planował iść tą samą drogą, którą wybrała ona. A przynajmniej żadna postać z żeńskiego grona. Na szczęście nie trafiała na wielu swoich dawnych kolegów z roku, chociaż spotykała innych szowinistów, którzy robili wszystko, byle tylko ją wyśmiać i jej podokuczać. Nie robiła sobie nic z tego faktu - wszak gdyby zrezygnowała, udowodniłaby ich rację. Nie zamierzała tego robić. Zapierała się i znajdywała kolejną motywację, żeby nie przestawać. Uważała się za kobietę silną i zdolną do przekraczania barier narzuconych przez społeczeństwo. Gdy zakończyła kurs policyjny i opiekun zaproponował jej również kontynuowanie nauki w Wiedźmiej Straży, Theo nie różnił się niczym innym od mężczyzn, czekających tylko na jej potknięcie. Słyszała o nim wiele, podejrzewała, że wszystko dostał na tacy, jednak w pewnym momencie zaczęła go wyprzedzać, a gdy na treningach walki wręcz poddawał się jej, zaczął patrzeć na nią inaczej. A gdy zaczęli razem pracować i Sintas zmieniła podejście do Wilkesa - od tamtej pory nie byli swoimi rywalami a sojusznikami. Musiała się nauczyć z nim współgrać oraz polegać na jego intuicji. Zmuszeni do adaptacji do nowego środowiska stali się dobrymi przyjaciółmi, pozwalając, by ów przywiązanie trwało przez lata. Nic więc dziwnego, że gdy Theo powiedział jej o swoim związku, Carter podeszła do tego z należytą ostrożnością. Martwiła się o kompana, bo mimo że mężczyzna uchodził za twardego charakterem, widziała go w wielu sytuacjach, które uwypuklały jego słabości. Nie chciała, by jakaś kobieta sprawiła, że straciłby swoją moc, energię, upór. Potrzebowała swojego partnera, tak samo jak potrzebowała przyjaciela, dlatego Lyanna Zabini nigdy nie zdobyła jej sympatii. Gdy wyszła na jaw prawda o krwi wybranki Wilkesa, Sintas nie zamierzała zatrzymywać tej wiadomości dla siebie - Theo miał prawo, musiał wiedzieć.
Od tamtej pory nie słyszała ani nie widziała czarownicy. Nie interesowało jej to, co się z nią działo. Carter miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku wobec bliskiej osoby i nigdy nie czuła się winna czyjegoś nieszczęścia. Bo przecież gdyby Zabini zależało na mężczyźnie czy nie powiedziałaby mu prawdy od razu? Tak się jednak nie stało, dlatego łowczyni nie było żal istoty. Zawód w oczach Theo był mimo wszystko czymś kompletnie innym - czymś, czego nie mogła zapomnieć. Ale dał się osłabić, osnuć, omotać. Jak oni wszyscy zresztą. Wystarczyło się obejrzeć, by dostrzec, jak bardzo ślepi byli i nie dostrzegali rodzącego się między nimi buntu. Obserwując zdjęcia listów gończych, powiększoną czcionką pisane nazwiska Sintas widziała osoby, kobiety, które kiedyś były niczym. Puchonki Figg, Vane. Gryfonka Rineheart. A teraz były kimś. Splugawionymi zdrajczyniami. Było jej niedobrze, gdy to widziała. Odbierała osobiście każdy przejaw wsparcia dla mugoli, bo te uśmiechnięte, szpetne mordy równocześnie wspierały takie gówna jak jej oprawcy. Nienawidziła ich. Nienawidziła ich wszystkich i szczerze życzyła im śmierci. Każdemu i każdej z osobna. Byle tylko zniknęli z powierzchni ziemi.
A teraz stała na ulicy, czekając, aż policjant miał jej oddać papiery. O mało co nie zakrztusiła się, słysząc słowa jego towarzysza, gdy mówił o statusie krwi Zabini. Sintas jednak nie dała tego po sobie poznać - w końcu lata treningów oraz pracy nauczyły ją powstrzymywać reakcje oraz emocje. Dlatego też milczała, ale z chęcią zamierzała pochylić się nad tematem. - Carter? - przywołał ją do porządku mężczyzna, spoglądając raz po raz na twarz łowczyni. - Może zdjąć pani czapkę? - poprosił tym rozkazującym tonem, a Sintas usłuchała, nie chcąc tego przedłużać. Spięte w wysoki, luźny kok włosy zalśniły w słońcu, a kosmyki przypominały kłosy zboża - jej matka zawsze jej to powtarzała. - Dziękuję - odparł czarodziej, oddając Carter dokumenty i przechodząc dalej, najwyraźniej czekając na swojego partnera. Łowczyni zamierzała odejść, ale poczekała jeszcze przez chwilę ciągnięta ciekawością. Chciała wiedzieć, jakim cudem Zabini znów zmieniła czystość krwi. Kłamała na rejestracji? Były bardziej podobne w tęsknocie za ukochanymi sobie mężczyznami, niż mogłyby kiedykolwiek się spodziewać. Chociaż Sintas nie uważała pragnienia zatopienia się w ramionach męża za coś niewłaściwego. Nie dopatrywała w tym swojej słabości - wręcz przeciwnie. Zrobiłaby wszystko, by znów być z Jamesem i to kierowało ją dalej. By wychować ich syna na dobrego człowieka i by zapewnić mu jak najlepszy byt.
W końcu jednak i od Lyanny odszedł drugi policjant, a gdy zniknęli poza zasięgiem głosu, Carter wyprostowała się i zrobiła krok ku czarownicy. - Czysta krew? - rzuciła, patrząc na kobietę naprzeciwko i próbując wyczytać z jej twarzy prawdę. Okłamała władze? Wyglądała na bardzo pewną siebie, gdy potwierdzała tożsamość.
Od tamtej pory nie słyszała ani nie widziała czarownicy. Nie interesowało jej to, co się z nią działo. Carter miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku wobec bliskiej osoby i nigdy nie czuła się winna czyjegoś nieszczęścia. Bo przecież gdyby Zabini zależało na mężczyźnie czy nie powiedziałaby mu prawdy od razu? Tak się jednak nie stało, dlatego łowczyni nie było żal istoty. Zawód w oczach Theo był mimo wszystko czymś kompletnie innym - czymś, czego nie mogła zapomnieć. Ale dał się osłabić, osnuć, omotać. Jak oni wszyscy zresztą. Wystarczyło się obejrzeć, by dostrzec, jak bardzo ślepi byli i nie dostrzegali rodzącego się między nimi buntu. Obserwując zdjęcia listów gończych, powiększoną czcionką pisane nazwiska Sintas widziała osoby, kobiety, które kiedyś były niczym. Puchonki Figg, Vane. Gryfonka Rineheart. A teraz były kimś. Splugawionymi zdrajczyniami. Było jej niedobrze, gdy to widziała. Odbierała osobiście każdy przejaw wsparcia dla mugoli, bo te uśmiechnięte, szpetne mordy równocześnie wspierały takie gówna jak jej oprawcy. Nienawidziła ich. Nienawidziła ich wszystkich i szczerze życzyła im śmierci. Każdemu i każdej z osobna. Byle tylko zniknęli z powierzchni ziemi.
A teraz stała na ulicy, czekając, aż policjant miał jej oddać papiery. O mało co nie zakrztusiła się, słysząc słowa jego towarzysza, gdy mówił o statusie krwi Zabini. Sintas jednak nie dała tego po sobie poznać - w końcu lata treningów oraz pracy nauczyły ją powstrzymywać reakcje oraz emocje. Dlatego też milczała, ale z chęcią zamierzała pochylić się nad tematem. - Carter? - przywołał ją do porządku mężczyzna, spoglądając raz po raz na twarz łowczyni. - Może zdjąć pani czapkę? - poprosił tym rozkazującym tonem, a Sintas usłuchała, nie chcąc tego przedłużać. Spięte w wysoki, luźny kok włosy zalśniły w słońcu, a kosmyki przypominały kłosy zboża - jej matka zawsze jej to powtarzała. - Dziękuję - odparł czarodziej, oddając Carter dokumenty i przechodząc dalej, najwyraźniej czekając na swojego partnera. Łowczyni zamierzała odejść, ale poczekała jeszcze przez chwilę ciągnięta ciekawością. Chciała wiedzieć, jakim cudem Zabini znów zmieniła czystość krwi. Kłamała na rejestracji? Były bardziej podobne w tęsknocie za ukochanymi sobie mężczyznami, niż mogłyby kiedykolwiek się spodziewać. Chociaż Sintas nie uważała pragnienia zatopienia się w ramionach męża za coś niewłaściwego. Nie dopatrywała w tym swojej słabości - wręcz przeciwnie. Zrobiłaby wszystko, by znów być z Jamesem i to kierowało ją dalej. By wychować ich syna na dobrego człowieka i by zapewnić mu jak najlepszy byt.
W końcu jednak i od Lyanny odszedł drugi policjant, a gdy zniknęli poza zasięgiem głosu, Carter wyprostowała się i zrobiła krok ku czarownicy. - Czysta krew? - rzuciła, patrząc na kobietę naprzeciwko i próbując wyczytać z jej twarzy prawdę. Okłamała władze? Wyglądała na bardzo pewną siebie, gdy potwierdzała tożsamość.
† her eyes would go dead and she’d start walking forward real slow, hands at her sides like she wasn’t afraid of anything.
Sintas Carter
Zawód : bounty hunter, ex-spy, the one who died for the past
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Before I die alone
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
Before my time has gone
There's just one thing I have to do
Before the fire and stone
Before your world is gone
Have you some patience
'Cuz I will have my vengeance
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lyannie także nie brakowało uporu. Z racji tego, że spędziła całe dotychczasowe życie w mylnym przeświadczeniu o byciu półkrwi, musiała o wszystko walczyć. O szacunek w gronie rówieśników, o rozwój umiejętności czy o możliwość pracy w wybranym zawodzie. Miłości i poważania ojca nie udało się zdobyć nigdy, ale w dzieciństwie próbowała. Niczego nie dano jej na złotej tacy. Gdyby od urodzenia dorastała jako panienka czystej krwi, jej życie pewnie wyglądałoby inaczej i czy wyrosłaby na kobietę którą była teraz, czy może zostałaby słabą, wydelikaconą mimozą, którą ojciec wydałby za mąż zaraz po szkole? Nie wiadomo. Na pewno uniknęłaby wtedy wielu upokorzeń także z rąk własnej rodziny, ale czy wtedy miałaby motywację by chcieć sięgać po więcej niż jej dano?
Dopiero w dorosłości poznała prawdę o sobie. W momencie, kiedy spotykała się z Theo, jeszcze jej nie znała. Przemilczała przed nim jakże niewygodną wieść o tym, że wcale nie była (jak myślała) czystej krwi. Polegała na reputacji nazwiska Zabini, nie zająknąwszy się ani słowem o tym, że jej własny status różnił się od statusu krwi rodziny. Wiedziała, że wtedy Theo natychmiast by ją porzucił (bo kto normalny chciałby się wiązać z kobietą półkrwi?), a w tamtym okresie pragnęła jego bliskości. Będąc młodą dziewczyną chciała być kochana i pozwoliła sobie uwierzyć, że wbrew słowom ojca wcale nie musiała spędzić reszty swych dni samotnie. Chwytała każdą chwilę spędzoną u jego boku i była szczęśliwa, aż do dnia w którym Theo poznał szczegóły, które przed nim zataiła i odszedł, łamiąc jej serce, w którym już nigdy więcej nie zagościł żaden mężczyzna. Lyanna zdołała sobie wmówić, że wcale mężczyzn nie potrzebuje i że świetnie daje sobie radę samotnie, ale w głębi duszy nigdy nie przestała odczuwać żalu i tęsknoty. A także złości na osobę, która odebrała jej mężczyznę życia. Ucząc się czarnej magii wiele razy wyobrażała sobie, jak traktuje tę niezidentyfikowaną jednostkę najbardziej plugawymi zaklęciami jakie znała. Długo pragnęła zemsty, życzyła tej osobie powolnej i bardzo bolesnej śmierci, ale nie wiedząc kto był sprawcą jej nieszczęścia i samotności, nie miała pojęcia przeciw komu kierować gniew, i ten z czasem zaczął się wypalać. Minęły lata, skupiła się na rozwoju umiejętności łamania i nakładania klątw, i zaakceptowała fakt, że Theo nigdy nie wróci do jej życia. Nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek go ujrzy; nie widziała go od lat, nie chciała go szukać, by nie powracać do uczuć które pogrzebała. Theo należał do przeszłości. Przyszłość miała pozostać samotna i skupiona na samorealizacji a także działaniu na rzecz nowego, lepszego świata czystej krwi. Jako już czystokrwista czarownica mogłaby co prawda się z kimś związać, ale czy na pewno tego potrzebowała po tylu latach samotności? Czy potrzebowała balastu, jakim był związek? Nie chciała pamiętać o tym, jak cudownie było z Theo, jak bardzo szczęśliwa była przez te miesiące kiedy byli razem i kiedy oszukiwała siebie i jego, że to w ogóle możliwe, mogąc rozmawiać z nim o wszystkim… poza swoim statusem krwi.
Podczas sprawdzania przez patrol była co najwyżej poirytowana tym, że zawracano jej głowę, ale na pewno nie przestraszona. Nie miała się czego bać. Nawet gdyby podjęła się kłamstwa na rejestracji, i tak pewnie uszłoby jej to w obecnych czasach płazem – ale kłamać nie musiała, dokumenty przetłumaczone dla niej przez Alpharda Blacka były autentyczne, co potwierdzono w ministerstwie i niezwłocznie skorygowano jej status krwi. Dlatego głos jej nie drgnął, w końcu nie kłamała. Była czystej krwi, ale mimo to w jakiś sposób krępowała ją obecność tuż obok Sintas, osoby która nieodłącznie kojarzyła się z etapem, który (jak myślała) dawno zamknęła. Widząc ją nie potrafiła nie myśleć o Theo, mężczyźnie którego znały obie. Jedna była niegdyś (ale czy nadal?) jego przyjaciółką, druga partnerką, którą porzucił i wykreślił ze swojego życia przez coś, na co nie miała wpływu, bo nie wybrała sobie krwi. Ale czy sama nie postąpiłaby tak samo? Pewnie gdyby to Theo był półkrwi, a ona czysta, zniknęłaby z jego życia natychmiast, nie chcąc wiązać się z kimś, kto pociągnąłby ją w dół, kto spłodziłby jej dzieci o brudnej krwi.
Policjanci sprawdzili ich dokumenty; te Lyanny szybko i pobieżnie, nie wnikano w nic, nie zadawano jej dodatkowych pytań ani nie sprawdzano co miała w torbie. Po chwili odeszli, zapewne by sprawdzić kolejnych przechodniów idących Pokątną, ale Sintas nie znikała, wciąż stała naprzeciw niej, przywołując wspomnienia. Zapewne jej uwagę przykuły słowa o czystej krwi, każące jej przypuszczać, że Zabini okłamała władze przy rejestracji, skoro ze szkoły na pewno pamiętała status półkrwi.
- Dokładnie tak – rzekła, a kącik jej ust drgnął, choć nie w wyrazie pozytywnego uśmiechu. Była raczej przygotowana na konfrontację z tym duchem przeszłości, choć gdyby wiedziała, że to Sintas odebrała jej Theo… Cóż, jej emocje byłyby dużo bardziej burzliwe, ale w tym momencie wiedziała tylko tyle, że ma przed sobą przyjaciółkę byłego mężczyzny swego życia. A to samo w sobie było trudne, nawet jeśli nie chciała dać tego po sobie poznać. Nie mogła okazać żadnej słabości. – Jestem czarownicą czystej krwi i właśnie taki zapis figuruje w moich aktach i w dokumencie potwierdzającym rejestrację – dodała. Nie tłumaczyła się jednak, nie opowiadała o tym, jak się o tym dowiedziała ani nie próbowała jej usilnie przekonać, nie była dla niej nikim bliskim i niespecjalnie obchodziło ją to, co Sintas sobie o niej myślała, nie zależało jej na sympatii tej osoby. Ot, przedstawiła fakt, nie wyjaśniając skąd ta zmiana. Wyraz jej twarzy pozostał chłodny, podobnie jak błękitne tęczówki. Była wyniosła i piękna; od czasu, kiedy widziały się po raz ostatni, jeszcze wypiękniała i jej uroda nie była już urodą dziewczątka świeżo po Hogwarcie, a kobiety, nabrała nieco ostrzejszego rysu. Przy wnikliwej obserwacji można było jednak wychwycić nutkę samozadowolenia w jej głosie i postawie. Mówiła o swojej krwi z dumą, wreszcie nie musząc wstydzić się tego, kim była, choć proces przebaczania obwinianej całe życie matce był długotrwały. Długotrwałe będzie też wyprowadzanie dawnych znajomych z mylnego przeświadczenia, ale wątpiła, by tego typu spotkania były częste, odcięła się od niemal wszystkich znajomości z czasów szkoły czy ministerialnego kursu. Nie miała przyjaciół, a głównie interesy. Ale czasami, jak dziś, przeszłość nieoczekiwanie wracała.
Dopiero w dorosłości poznała prawdę o sobie. W momencie, kiedy spotykała się z Theo, jeszcze jej nie znała. Przemilczała przed nim jakże niewygodną wieść o tym, że wcale nie była (jak myślała) czystej krwi. Polegała na reputacji nazwiska Zabini, nie zająknąwszy się ani słowem o tym, że jej własny status różnił się od statusu krwi rodziny. Wiedziała, że wtedy Theo natychmiast by ją porzucił (bo kto normalny chciałby się wiązać z kobietą półkrwi?), a w tamtym okresie pragnęła jego bliskości. Będąc młodą dziewczyną chciała być kochana i pozwoliła sobie uwierzyć, że wbrew słowom ojca wcale nie musiała spędzić reszty swych dni samotnie. Chwytała każdą chwilę spędzoną u jego boku i była szczęśliwa, aż do dnia w którym Theo poznał szczegóły, które przed nim zataiła i odszedł, łamiąc jej serce, w którym już nigdy więcej nie zagościł żaden mężczyzna. Lyanna zdołała sobie wmówić, że wcale mężczyzn nie potrzebuje i że świetnie daje sobie radę samotnie, ale w głębi duszy nigdy nie przestała odczuwać żalu i tęsknoty. A także złości na osobę, która odebrała jej mężczyznę życia. Ucząc się czarnej magii wiele razy wyobrażała sobie, jak traktuje tę niezidentyfikowaną jednostkę najbardziej plugawymi zaklęciami jakie znała. Długo pragnęła zemsty, życzyła tej osobie powolnej i bardzo bolesnej śmierci, ale nie wiedząc kto był sprawcą jej nieszczęścia i samotności, nie miała pojęcia przeciw komu kierować gniew, i ten z czasem zaczął się wypalać. Minęły lata, skupiła się na rozwoju umiejętności łamania i nakładania klątw, i zaakceptowała fakt, że Theo nigdy nie wróci do jej życia. Nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek go ujrzy; nie widziała go od lat, nie chciała go szukać, by nie powracać do uczuć które pogrzebała. Theo należał do przeszłości. Przyszłość miała pozostać samotna i skupiona na samorealizacji a także działaniu na rzecz nowego, lepszego świata czystej krwi. Jako już czystokrwista czarownica mogłaby co prawda się z kimś związać, ale czy na pewno tego potrzebowała po tylu latach samotności? Czy potrzebowała balastu, jakim był związek? Nie chciała pamiętać o tym, jak cudownie było z Theo, jak bardzo szczęśliwa była przez te miesiące kiedy byli razem i kiedy oszukiwała siebie i jego, że to w ogóle możliwe, mogąc rozmawiać z nim o wszystkim… poza swoim statusem krwi.
Podczas sprawdzania przez patrol była co najwyżej poirytowana tym, że zawracano jej głowę, ale na pewno nie przestraszona. Nie miała się czego bać. Nawet gdyby podjęła się kłamstwa na rejestracji, i tak pewnie uszłoby jej to w obecnych czasach płazem – ale kłamać nie musiała, dokumenty przetłumaczone dla niej przez Alpharda Blacka były autentyczne, co potwierdzono w ministerstwie i niezwłocznie skorygowano jej status krwi. Dlatego głos jej nie drgnął, w końcu nie kłamała. Była czystej krwi, ale mimo to w jakiś sposób krępowała ją obecność tuż obok Sintas, osoby która nieodłącznie kojarzyła się z etapem, który (jak myślała) dawno zamknęła. Widząc ją nie potrafiła nie myśleć o Theo, mężczyźnie którego znały obie. Jedna była niegdyś (ale czy nadal?) jego przyjaciółką, druga partnerką, którą porzucił i wykreślił ze swojego życia przez coś, na co nie miała wpływu, bo nie wybrała sobie krwi. Ale czy sama nie postąpiłaby tak samo? Pewnie gdyby to Theo był półkrwi, a ona czysta, zniknęłaby z jego życia natychmiast, nie chcąc wiązać się z kimś, kto pociągnąłby ją w dół, kto spłodziłby jej dzieci o brudnej krwi.
Policjanci sprawdzili ich dokumenty; te Lyanny szybko i pobieżnie, nie wnikano w nic, nie zadawano jej dodatkowych pytań ani nie sprawdzano co miała w torbie. Po chwili odeszli, zapewne by sprawdzić kolejnych przechodniów idących Pokątną, ale Sintas nie znikała, wciąż stała naprzeciw niej, przywołując wspomnienia. Zapewne jej uwagę przykuły słowa o czystej krwi, każące jej przypuszczać, że Zabini okłamała władze przy rejestracji, skoro ze szkoły na pewno pamiętała status półkrwi.
- Dokładnie tak – rzekła, a kącik jej ust drgnął, choć nie w wyrazie pozytywnego uśmiechu. Była raczej przygotowana na konfrontację z tym duchem przeszłości, choć gdyby wiedziała, że to Sintas odebrała jej Theo… Cóż, jej emocje byłyby dużo bardziej burzliwe, ale w tym momencie wiedziała tylko tyle, że ma przed sobą przyjaciółkę byłego mężczyzny swego życia. A to samo w sobie było trudne, nawet jeśli nie chciała dać tego po sobie poznać. Nie mogła okazać żadnej słabości. – Jestem czarownicą czystej krwi i właśnie taki zapis figuruje w moich aktach i w dokumencie potwierdzającym rejestrację – dodała. Nie tłumaczyła się jednak, nie opowiadała o tym, jak się o tym dowiedziała ani nie próbowała jej usilnie przekonać, nie była dla niej nikim bliskim i niespecjalnie obchodziło ją to, co Sintas sobie o niej myślała, nie zależało jej na sympatii tej osoby. Ot, przedstawiła fakt, nie wyjaśniając skąd ta zmiana. Wyraz jej twarzy pozostał chłodny, podobnie jak błękitne tęczówki. Była wyniosła i piękna; od czasu, kiedy widziały się po raz ostatni, jeszcze wypiękniała i jej uroda nie była już urodą dziewczątka świeżo po Hogwarcie, a kobiety, nabrała nieco ostrzejszego rysu. Przy wnikliwej obserwacji można było jednak wychwycić nutkę samozadowolenia w jej głosie i postawie. Mówiła o swojej krwi z dumą, wreszcie nie musząc wstydzić się tego, kim była, choć proces przebaczania obwinianej całe życie matce był długotrwały. Długotrwałe będzie też wyprowadzanie dawnych znajomych z mylnego przeświadczenia, ale wątpiła, by tego typu spotkania były częste, odcięła się od niemal wszystkich znajomości z czasów szkoły czy ministerialnego kursu. Nie miała przyjaciół, a głównie interesy. Ale czasami, jak dziś, przeszłość nieoczekiwanie wracała.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Stara redakcja "Proroka Codziennego"
Szybka odpowiedź