Skwerek
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:31, w całości zmieniany 2 razy
Może i zarazem ostatnią taką, niewinną, jawną, przynoszącą spokój. Uśmiechnęła się do własnych myśli z zadziwiającą nostalgią: była osłabiona, samotna i zagubiona, nic więc dziwnego, że szukała pociechy w ich wspólnej historii. Słodko-gorzkiej, ale nawet te przykre fragmenty były lepsze od czekającej ją w Parszywym Pasażerze brudnej rzeczywistości.
- Harem. No proszę, nie oszczędzasz się – powtórzyła miękko, płynnie wchodząc w rozmowę lekką; typową dla nich z przeszłości, pełną czułych przekomarzań. To on nauczył ją niemożliwej sztuki flirtu, przesunął granicę tego, co przyzwoite, pozwolił pokochać wygląd, długo będący przyczyną kompleksów. Nie zapomniała o tym, co dla niej zrobił – a ciąża najwidoczniej wpływała na nią rozczulająco. A może, po prostu, była prostacko głodna. – Powinnam odebrać to pytanie jako komplement? – spytała ostrożnie, ironicznie, bez zazdrości. Ich drogi się rozeszły, ale nie mogła sobie odmówić – nie w tym stanie – pochwycenia echa dawnego dobrobytu. Uczuciowego, ten materialny byłby zbyt uwłaczający; nie zamierzała przyznać mu się do sytuacji, w jaką wepchnął ją Tristan. – Uodporniłam się na urok przystojnych artystów. To przydatna cecha, zwłaszcza tutaj, w Fantasmagorii – kąciki pełnych ust nie opadały i choć skośne oczy pozostawały zamyślone, trochę nawet smutne, to Valerianowi udała się trudna sztuka wywołania na twarzy Deirdre uśmiechu. – Wierzę jednak, że w zanadrzu skrywasz kilka nowych sztuczek – zripostowała, świadoma, że może brzmieć prowokująco. Dając nadzieję na kolejne spotkanie, na którym mógłby udowodnić poszerzenie repertuaru kokieteryjnych zdolności? Wątpiła, że nadejdzie taki dzień; w głębi ducha była bowiem pewna, że nie dożyje wiosny; że wszystko skomplikowało się za bardzo, by mogła wydostać się z matni, wypłynąć na powierzchnię. Tym przyjemniej było ostatni raz wygrzać się w cieple spojrzenia dawnej miłości. – A więc wykorzystujesz napotkane artystki bądź inne piękności, ale z pełnym szacunkiem. Tak, to prawdziwa definicja dżentelmena – zakpiła prawie czule, podnosząc spojrzenie na jego twarz. Zdrową, przystojną, szczerą; żałowała, że nie spotkali się w innych okolicznościach, by i ona mogła pokazać mu się od prawdziwie zwycięskiej strony. – Dobrze radzisz sobie z zachowawczymi Angielkami – dodała jeszcze ciszej, zaskoczona, jak łatwo Valerian był w stanie odsunąć od niej przykre tematy, dając jej chwilę wytchnienia. Zbyt długą, była zmęczona, a nostalgia nie wpływała dobrze na i tak poszatkowaną psychikę. – Powinnam już iść – powiedziała spokojnie, deszcz przestał padać, powietrze było świeższe, choć mroźne, a słońce oślepiająco błyszczało na wilgotnych marmurach schodów, jeszcze mocniej zacierając granicę pomiędzy senną przeszłością a jawą.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
– Nie ma drugiej takiej ja ty – odparł z nutą ciepła, która nie umarła pomimo upływu czasu. Deirdre już zawsze będzie dla niego wyjątkowa, nie wyrzeknie się tego. On również będzie odwieczną częścią jej przeszłości, choć niegdyś wydawało mu się to marnym pocieszeniem. Cień satysfakcji pojawił się w jego myślach, gdy wyznała, że nie zwiedzie jej żaden artysta, to była jego zasługa. – Życie polega na ciągłym samodoskonaleniu, nieprawdaż? – nie przemknęło mu przez myśl, aby pełny wachlarz uwodzicielskich sztuczek prezentować przed nią. Pod jego nieobecność stała się żoną, niedługo zostanie matką. Próba sięgnięcia po nią ponownie skończyłaby się tragedią, przynosząc kolejną falę boleści. Nie chciał wiecznie się zadręczać, spełnienie odnajdywał w sztuce i towarzystwie różnych czarownic, dlaczego miałby się tego wstydzić? Ze swoją twarzą nie musiał korzystać z usług kurtyzan, nie zwodził młódek, co dopiero osiągnęły pełnoletniość. – Cały sekret tkwi w tym, że to nie ja wykorzystuję te wszystkie piękności, tylko to one wykorzystują mnie – rzucił cicho, konspiracyjnym szeptem, jakby wyjawiał jedną z największych tajemnic świata, ujawniając ją jednak tylko przed nią, wybierając właśnie ją spośród całej ludzkości. – Mogą czerpać z mojej obecności ile zechcą, narzucam tylko czasowe ograniczenia – dodał z figlarnym uśmieszkiem, nie czując się zażenowany swoim wyznaniem. Był przekonany, że nie zdoła nim wywołać u Deirdre zazdrości, byli dla siebie już tylko przeszłością, co powróciła niespodziewanie na krótką chwilę. Tylko resztki dawnych uczuć krążyły między nimi, za późno już na to, aby przywołać je w pełnym kształcie z dawnych lat. Wciąż mogli ze sobą rozmawiać, nie dusili się sobą, nie dławili się wspomnieniami, żonglowali nimi umiejętnie.
Spoważniał, kiedy nastąpiły słowa zwiastujące pożegnanie. Zdecydowanie nie powinien jej dłużej zatrzymywać. – Ja też powinienem – odparł spokojnie, ale wcale nie chciał patrzeć na to jak oddala się od niego, z każdym kolejnym krokiem wracając do swojego szczęścia, którego niegdyś tak stanowczo się wyrzekła, wciskając mu pierścionek zaręczynowy do ręki. Gdyby wpatrywał się w jej plecy, znów poczułby tę gorycz, co na początku. Kategorycznie zabronił sobie proponować jej odprowadzenia do domu, gdy był więcej niż pewny, że ktoś mógłby to źle zrozumieć. Zresztą, nie zgodziłaby się na to, zawsze zbyt dumna, dążąca do samowystarczalności. Posłał jej ostatni subtelny uśmiech i jako pierwszy zrobił krok naprzód. Wystarczyło ruszyć, aby nogi poniosły go dalej. Nie obejrzał się za siebie ani razu.
| z tematu x 2
Wzdłuż zamarzniętej linii brzegowej, w pewnym oddaleniu, by rozświetlić, ale nie ogrzać lodu, płoną mniejsze i większe ogniska. Wokół nich zbierają się zmęczeni czarodzieje, szukając odpoczynku, chwili samotności, wytchnienia lub ogrzania się. Przy niektórych z nich panuje kontemplacyjna cisza, inne skryte są w zagajnikach zapewniających dyskrecję, wokół jeszcze innych tłoczą się czarodzieje z instrumentami muzycznymi. Wygrywają weselsze piosenki, przy których niektórzy tańczą - lub smutniejsze, zbyt metaforycznie, by zrozumieli to stróże jarmarku, wyrażające żal za tymi, których przepędzono i tymi, których zabito, zasłaniając to żalem za poległymi w ogóle. Od ogniska do ogniska regularnie maszerują patrole Ministerstwa Magii.
Zdobione runami metalowe pojemniki leżące przy płomieniach zawierają magiczne kadzidła, które można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot. W jednym wątku można wykorzystać tylko jedno kadzidło. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówcy. Pobudza do wstydliwych wyznań i zdradzania sekretów.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli, ale łatwiej jest nie być tymi myślami ograniczonym. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o przyjemności.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się bardziej figlarny, nabiera ochoty na psoty i staje się pobudzony do flirtu.
4: Wpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, rozbudza złość, roztrząsa najdawniejsze urazy i pobudza agresję. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do kłótni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
R&X
Wędrując wzdłuż zamarzniętej linii brzegowej, wreszcie znalazła się blisko umówionego miejsca spotkania na niewielkim skwerku. W pewnej odległości od fontanny przechadzały się patrole ministerialne, a jeszcze dalej Ronja dostrzegła cel swojej podróży, w postaci rozrzuconych po trawie mniejszych i większych ognisk. Nie była pewna swojej decyzji o spotkaniu z Xavierem Burke. Wiedziała o mężczyźnie tyle, ile wspomina się mgliste znajomości lat szkolnych podczas swojej kariery prefekta. Ambitny manipulant rzucający sarkastycznymi uwagi, które w zamyśle miały maskować otwartą ironię. Wiedział jak grać innymi ludźmi i korzystał z tej umiejętności bez większych oporów. Z własnych źródeł słyszała o jego karierze jako poszukiwacza artefaktów, ale poza tymi drobnymi wątkami, Burke pozostawał dla niej tajemnicą. Zamkniętą księgą, o dokładnie tak samo niewiadomej treści jak grecki wolumin spoczywający w zaciszu jej torby. Zatrzymując się na chwilę przy fontannie, Ronja przyglądnęła się kamiennemu dziełu sztuki. Była piękna, rozległa i opatrzona precyzyjnie wyrzeźbionymi figurami łabędzi i syren. Słyszała pogłoski o magicznym działaniu instalacji, jednak zmrożona woda ewidentnie utrudniała wrzucenie monety jakiekolwiek wartości do głębin. Może tak było lepiej. Na razie zaopatrzenie nie stanowiło problemu w domu Fancourt, jednak jasną sprawą stało się pojęcie, iż konflikt nie zamierzał odchodzić przez najbliższy czas, toteż chyba każdy decydował się uważniej zarządzać swoimi zasobami. Wymijając spacerowiczów ogrzewających zmarznięte dłonie przy płomieniach, Ronja dotarła do ogniska nieco oddalonego od reszty, skrytego pośród niewysokich drzew i tłumiącego dźwięki rozmowy szmeru jarmarkowej muzyki. Obok ułożonego stosu, kobieta dostrzegła niewielkie pudełko ozdobione runami i chociaż ich znaczenie nie było dla niej do końca jasne, to z kolei zawartość była jak najbardziej znajoma. Zielarstwo i zamiłowanie do medycyny Dalekiego Wschodu ponownie okazywało się przydatne, gdy pośród suszu dostrzegła znajome drzewo sandałowe, ostrokrzew i niewielką ilość opium. Czekając na swojego partnera rozmowy, wrzuciła nieco mieszanki do ognia, pozwalając by, drzewny zapach dotarł do jej płuc i odprężył ciało. Z pewnością podobne skutki musiał odczuwać po przybyciu lord Burke, a to dawało czarownicy znacznie lepszą pozycję względem ich potencjalnej współpracy. Nie była pewna, z jakim człowiekiem ma do czynienia, a relaksując nerwy i zmniejszając czujność ich obojga, miała nadzieję na przeprowadzenie dialogu prawdziwego, z pożytkiem dla jej sprawy i bez zbędnych gierek.
| zielarstwo II, wrzucam do ogniska numer 2
you will burn
from the outside in
but wars are won
from the inside out
W dniu spotkania wyszedł z domu chwilę wcześniej. Chciał jeszcze zahaczyć o jarmark i kupić coś dla swoich dzieci. Nie był tym rodzicem, który rozpieszczał swoje pociechy, ale jednak raz na jakiś czas sprawił im mały prezent, by tym samym wynagrodzić im brak jego obecności ostatnimi czasy. Nie ma co ukrywać, w domu raczej bywał rzadko, skupił się na pracy w rodzinnej Palarni Opium, którą od jakiegoś czasu prowadził z bratem. Żona też nie była z tego faktu specjalnie zadowolona, ale jej również starał się to w miarę możliwości wynagrodzić.
W końcu dotarł do Magicznego Portu i spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Zajrzał na Jarmark, ale ilość osób przy straganach skutecznie go na jakiś czas odstraszyła. Był tym faktem lekko zaskoczony, słyszał, że ceny wcale nie są niskie, a jednak mimo wszystko panował kryzys gospodarczy. W każdym razie postanowił, że podejdzie tam później. Skierował swoje kroki w tym wypadku prosto na miejsce spotkania. Mijał po drodze ludzi, którzy spacerowali alejkami chcąc choć na moment poczuć się jakby wszystko było w porządku. Ze spokojem również mijał funkcjonariuszy Ministerstwa Magii.
W końcu, w oddali dostrzegł swoją rozmówczynię, stojącą przy jednym z wielu ognisk. To było dobre miejsce na spotkanie, trochę na uboczu gdzie mogli na spokojnie porozmawiać. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać czego może się spodziewać po byłej Krukonce. Nie znał jej, nie wiedział jaka jest, ani czym się zajmuję. Domyślał się, że zmieniła się od czasów szkolnych, jak wszyscy. On również się zmienił i nigdy temu nie zaprzeczał. Jednocześnie jednak ciekawiło go z kim tak naprawdę będzie miał teraz do czynienia. Z daleka wydała mu się drobną, delikatną kobietą. Doskonale zdawał sobie sprawę, że pozory mogą mylić.
Im bliżej był tym do jego nosa docierały coraz to inne zapachy, jednak nie ważne jakie by one nie były poczuł, że jakoś dziwnie się odpręża, co dodatkowo go tylko zaniepokoiło. Był człowiekiem, który lubił zachowywać trzeźwość umysłu. Nawet fakt, że zarządzał Palarnią Opium nigdy nie skłoniło go do spróbowania tej substancji. Teraz jednak czuł, że zapach, który definitywnie docierał do niego od strony ogniska, sprawiał, że rozluźniał się i odprężał. Kiedy podszedł wystarczająco blisko zauważył pudełko z ziołami. Nie znał się kompletnie na zielarstwie, jego wiedza ograniczała się tyle co do tego co przekazano mu w szkole, ale to po pierwsze było dawno temu, a po drugie i tak już zdążył o tym zapomnieć, gdyż do życia mu to nie było potrzebne.
- Dzień dobry. - przywitał się uprzejmie zdejmując kapelusz z głowy - Ciekawy dobór ziół muszę przyznać. - dodał nie mogąc się powstrzymać od tego komentarza.
- Dziękuję za przybycie lordzie, ekspertyza kogoś obeznanego z tematem na pewno pozwoli mi zaspokoić kilka nęcących mnie pytań. - Odezwała się spokojnym, terapeutycznym głosem. Jakkolwiek nie pamiętaliby siebie z czasów edukacji, z pewnością ich życia ukształtowały ich na nowo, dodając do młodzieńczego ducha warstwę przeżyć i doświadczenia. - Interesuje się pan zielarstwem? - Spytała uprzejmie, odpowiadając na zagajenie mężczyzny. Wiedza Fancourt na temat szlacheckiego rodu opierała się w zasadzie tylko i wyłącznie na podstawowej historii i posłyszanych plotkach. Zajmowali się szemranymi interesami, a w wojnie angielsko-chińskiej o wpływy handlowe wywalczyli prawo do nie całkiem zgodnego z prawem przemytu opium. Fakt, iż tamten rozpoznał zapach, tylko potwierdzał jej wcześniejsze przemyślenia.
- Zajmuje się uzdrowicielstwem, ale szczególnie ciekawią mnie alternatywne sposoby leczenia. Jakiś czas temu natknęłam się na taką księgę, a w niej wspomniana rola umysłu w procesie ziołolecznictwa. Najwyraźniej w jakiś sposób łączyli swoją naukę z teorią płynów organizmu takich jak krew, czy woda.
Wyciągnęła z torby zakurzony egzemplarz woluminu i otworzywszy go na odpowiedniej stronie, uniosła w stronę rozmówcy. - Niestety niektóre opisy są tylko po grecku, a nie miałam wcześniej okazji obcować z tym językiem. Może byłby lord w stanie nakreślić, chociaż co wspominają? - Nadzieja matką głupich, ale też i ciekawych świata. Ronja nie oczekiwała odkrycia stulecia, prosząc o pomoc dawnego prefekta. Być może jednak potrafił on wskazać jej jakiekolwiek dalsze źródła poszukiwań informacji, lub orzec bezsensowność zawartych w opisie wskazań. Nie raz zdarzało się, iż złe tłumaczenia, czy ich pokrętne formy wprowadzały czytelników w błąd, uniemożliwiając użycie przepisów w praktyce współczesnych czasów.
- Wiem, że był lord członkiem ekspedycji w okolice Knossos, może natknęliście się tam na jakiekolwiek ślady zapisów, czy przyrządów używanych przez tamtejszych czarodziejów do praktyk uzdrowicielskich? - Słowa wypowiadała z wolna, zbierając je dużo staranniej niż zazwyczaj pod wpływem odprężającej mieszanki. Kiedy jednak takowe wychodziły już z ust Ronji brzmiały lekko, emanując wręcz przyjaznym zaciekawieniem. Interesująco było dowiedzieć się, w jakiego człowieka przerodził się tamten pewny siebie Ślizgon, którego mijała na korytarzach całe lata temu. Tutaj, w zaciszu stukającego w ogniu drewna i zamarzniętej fontanny byli wobec siebie równymi badaczami. Oboje zauroczeni dziedzinami z pogranicza nauki i ryzyka, których odkrywanie stanowiło równie wielką satysfakcję co niebezpieczeństwo. Coś zatem mieli ze sobą wspólnego, ale na tym podobieństwa mogły się kończyć.
you will burn
from the outside in
but wars are won
from the inside out
- Dziękuję za zaproszenie. Nie ukrywam, że zawsze z chęcią oddaje się rozmową na temat artefaktów, zwłaszcza jeśli chodzi o zakres historyczny, o którym pisała Pani w liście. - odparł spokojnie, po czym odłożył kapelusz na ławeczkę, nie mając zamiaru cały czas go trzymać.
Słysząc jej pytanie odnośnie zielarstwa pokręcił głową.
- Nic z tych rzeczy. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o zielarstwo moja wiedza jest bardzo ograniczona. Jednak swojego czasu miałem do czynienia z kadzidłami i domyślam się, że to co Pani wrzuciła do ogniska miało na celu rozluźnienie. - powiedział wpatrując się przez moment w wesoło tańczące płomienie - Nie ukrywam też, że nie jestem specjalnie fanem jakichkolwiek używek, które wpływają na stan mojego umysłu. - dodał jeszcze wiedząc doskonale, że w tym momencie nie ma sensu walczyć z działaniem unoszącego się zapachu.
Zdawał sobie sprawę, że jest już na straconej pozycji jeśli o to chodzi. Na opium się już po prostu jakoś uodpornił dziwnym trafem, bo przebywał w Palarni codziennie, ale jednak na inne specyfiki takowej odporności nie nabrał. Dlatego tym jednym razem pozwolił się sobie rozluźnić, chociaż jednocześnie starał się być skupiony.
Widząc księgę, którą wyjęła z torby, zaciekawiony uniósł brew ku górze. Podszedł do niej bliżej by dokładnie się jej przyjrzeć. Przewertował wzrokiem po stronie, po czym pozwolił sobie przejąć księgę od swojej rozmówczyni, by móc przeczytać co tam jest napisane. Chwilę mu to zajęło, dawno nie używał greckiego, zwłaszcza czytanego. Musiał sobie wszystko przypomnieć, żeby poprawnie przetłumaczyć zawartość stronu.
- To stara księga. - pokiwał głową z podziwem i przejechał dłonią po szarym papierze - Zaiste wspominają tutaj o wpływie różnych płynów na proces pracy mózgu. Tu na przykład... - wskazał palcem na fragment po grecku - ...wspomniane jest jak dźwięk spokojnej wody, szum strumienia potrafił ukajać nerwy. Dodatkowo też zawiera on informację o zabiegu przekazu krwi do innego człowieka w celu uzupełnienia jej braków. - pokiwał lekko głową, po czym obrócił stronę i szybko przeczytał co było na niej napisane - O proszę...a tu robi się ciekawiej... - uśmiechnął się lekko sam do siebie. - Tu są informację o lasce Asklepiosa, greckiego boga leczenia i jej magicznych właściwości.
Spojrzał na swoją rozmówczynie nadal się lekko uśmiechając. Zawsze fascynowały go takie historię, takie mitologiczne relikty, które skrywały magiczne właściwości i potężne moce. Sam nadal po cichu marzył o odnalezieniu laski Neftydy. W tym momencie jego zainteresowanie rozmową z tą kobietą jeszcze bardziej wzrosło. Jeśli w grę wchodziły magiczne artefakty, nie tylko jego ulubiony zakres historyczny, zawsze oddawał się temu w całości.
- Na Knossos skupialiśmy się na innych rzeczach, aczkolwiek odwiedziliśmy ruiny świątyni Asklepiosa, pospolicie zwanej Asklepionem, gdzie tzw. synowie Asklepiosa czyli starożytni uzdrowiciele przyjmowali chorych i tam się nimi zajmowali. Niestety były to tylko ruiny, a my też nie prowadziliśmy tam wykopalisk na szeroką skalę. Ale wiem ze słyszenia, że kilku moich Greckich znajomych kiedyś znalazło tam kilka reliktów z dawnego świata. - odpowiedział na jej pytanie na tyle szczegółowo na ile mógł.
Nie wiedział co dokładnie znaleźli jego towarzysze, nigdy specjalnie nie był tego ciekaw, gdyż w tamtym czasie mimo wszystko interesowała go Nic Ariadny oraz czaszka Minotura. Teraz jednak, kiedy trzymał w rękach księgę, która wspominała o magicznych właściwościach laski Asklepiosa, żałował, że nie dowiedział się więcej. Będzie musiał do tego przysiąść jak wróci do domu.
- To ciekawa mieszanka. Drzewo sandałowe, ostrokrzew i opium. Wielu zarzuca takim specyfikom wyłącznie tępienie zmysłów, ale w niewielkich dawkach, pod nadzorem uzdrowiciela, mogą wpłynąć korzystnie na wiele dolegliwości. - Płomienie tańczyły między nimi, a drewno wesoło stukało w gorącu co kilka chwil. Przez chwilę wpatrywała się w nie w milczeniu. - Właśnie dlatego tak ciekawią mnie te nietypowe metody leczenia. Nieodkryte drogi, których wartość umniejszaliśmy, albo całkowicie ignorowaliśmy niedorzecznością. Wszędzie można odnaleźć ziarno prawdy, ale tylko od nas zależy co, z nim zrobimy. - Oznajmiła nieco marzycielsko i niekonkretnie. Obserwowała mężczyznę kiedy zajął się tłumaczeniem zawartości księgi, poważny, elegancko ubrany jak przystało na jego status. Miał dobrą posturę, prostą i wyćwiczoną. Z pewnością prócz oczywistych umiejętności magicznych dbał również o swój rozwój fizyczny, jeśli nie w walce wręcz jak ona, to może w szermierce czy jeździe konnej. Przyglądając się lepiej dłoniom wertującym stare kartki, dostrzegła również złoty pierścień z herbem rodu. Fancourt zastanawiała się, czy gdyby i ona narodzona została w potężnych murach zamku Durham wykształtowany światopogląd zmieniłby swój kompas.
- Właśnie na takie informacje miałam nadzieję się natknąć. - Pokiwała głową z satysfakcją, wsłuchując się uważnie w dalsze wytłumaczenia. Historia magii nie była brązowookiej wprawdzie zupełnie obce, dużo jednak brakowało jej do eksperta w dziedzinie. - Laska Asklepiosa? Miał lord kiedyś styczność z podobnym artefaktem podczas swoich wypraw? - Zaciekawienie rosło w miarę, jak realność odkrycia całej historii malała. Jeśli faktycznie chodziło o tak istotny artefakt, to szanse na zdobycie o nim informacji graniczyło praktycznie z cudem, nie wspominając już o odkryciu go. Na szyi Anglii zaciskała się pętla konfliktu, który skutecznie utrudniał przemieszczanie się poza granice i zmuszał o aktywnym myśleniu na tematy znacznie bardziej przyziemne od przygodowych eskapad.
- Nigdy nie interesowałam się na tyle kulturą Grecji, ani nie zwiedziłam jej ziem, by wiedzieć więcej o temacie. - Przyznała zupełnie szczerze, wzruszając ramionami z niewielką dozą smutku i rozczarowania. Tak wiele jeszcze nie miała okazji odkryć, nie wspominając już, że na poprzednich wyprawach zagranicznych musiała skupić swoją uwagę na zupełnie innych problemach. - Byłam jedynie w Egipcie, podczas kilku wypraw ministerialnych, ale niestety nie należały ona do wycieczek krajoznawczych. - Jej powiązania z Ministerstwem nie były akurat tajemnicą, toteż bez problemu podzieliła się ze swoim rozmówcą dawnymi doświadczeniami. Ronja nie planowała wchodzić w szczegóły swoich przeżyć, ale spokojna atmosfera kadzidła i oddalenie od gwaru jarmarku działało kojąco na nerwy i skłaniało do prowadzenia rozmowy, tak jak prowadziłaby ją prawdziwa pasjonatka historycznych odkryć, którą poniekąd była w głębi.
you will burn
from the outside in
but wars are won
from the inside out
- To prawda, nie raz zdarza się, że wyśmiewane lub totalnie zapomniane rzeczy okazują się być najlepszym wyjściem. I nie mam tu na myśli jedynie praktyk lekarskich, ale wielu innych dziedzin. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Zerknął w kierunku ogniska, po czym przez moment się w nie wpatrywał. Dotarło do niego, że ostatnio cieszył się spokojnym wieczorem przy ognisku kiedy był w Egipcie. Był ciepły wieczór i odpoczywali po ciężkim dniu na wykopaliskach. Miejscowi pogrywali na lokalnych instrumentach i śpiewali ludowe pieśni, niebo było bezchmurne, można było zobaczyć wszystkie gwiazdy. Byli tam wszyscy sobie równi, nie liczyły się żadne statusy, każdy siedział na swoim kocu, z kawałkiem mięsa w ręku i cieszył się przyjemnym wieczorem. Nie żeby nie lubił swojego aktualnego życia, wręcz przeciwnie, ale mimo wszystko czasami z utęsknieniem wspominał lata na obczyźnie.
- Może nie do końca miałem styczność fizyczną, ale jeśli chodzi historię starożytnej Grecji czy też jej mitologię nie ukrywam, że to moja ulubiony okres historii i poświęciłem mu dość dużo czasu. Sam przebywałem w Grecji przez dwa lata w poszukiwaniu pewnych artefaktów. Obyłem się dzięki temu z ich kulturą i było mi dane bardziej zgłębić ich historię. - odpowiedział na jej pytanie ze spokojem wymalować na twarzy, po czym przejrzał jeszcze kilka stron księgi, którą trzymał w dłoniach. - Jeśli chodzi o laskę Asklepiosa, jest to mityczna laska. Podobno jest to srebrny kij o wysokości niecałych 6 stóp przeplatany dwoma srebrnymi wężami na szczycie. Mit mówi, że na rozkaz boga węże ożywały i w zależności od tego co chciał uzyskać Asklepios czerwony wąż leczył ludzi chorych na choroby umysłowe oraz leczyły urazy fizyczne, a zielony wąż swoim jadem leczył zatrucia oraz choroby przewlekłe. Mówi się też, że w odpowiednich rękach posiada moc władzy nad życiem i śmiercią...nie wiadomo ile jest w tym prawdy. Ale nie zmienia to faktu, że zawsze w mitach znajduje się jakieś ziarno prawdy. - opowiedział jej to co wiedział na ten temat.
Wcześniej nie specjalnie interesował się tym mitem, ale jednak jakąś wiedzę miał. Teraz jednak, mając w dłonie namacalny dowód, w którym zawarta była wspominka o tym artefakcie, chciał się dowiedzieć o nim więcej...i kto wie, może w przyszłości wyruszy na jej poszukiwania.
Słysząc jej wzmiankę o Egipcie, uniósł na nią wzrok. Kiedy wspomniała o tym, że zajmuje się leczeniem, pierwsze co pomyślał, to, że ma swój gabinecik w ścianach Munga i tam przyjmuje swoich pacjentów. Jednak kiedy powiedziała, że była w Egipcie dotarło do niego, że musiała zajmować się dziedziną uzdrawiania, która była potrzeba na różnych wyprawach. Lekko uśmiechnął się sam do siebie, jednocześnie karcąc się w duchu, że pozwolił sobie ocenić książce po okładce. Była drobną kobietą obrażoną niecodzienną, przyciągającą oko urodzie i był pewny, że nie był osamotniony w swoim pierwszym przekonaniu.
- I jak się Pani podobało w Egipcie? Nawet jeśli nie była to wycieczka krajoznawcza, z pewnością zobaczyła Pani to i owo. Sam spędziłem tam pół roku i nie ukrywam, że z chęcią bym tam wrócił. - spytał uprzejmie patrząc na nią z uwagą, nie natarczywie, nie chciał by poczuła się niekomfortowo w jego towarzystwie.
Sam za to doskonale odczuwał już skutki przebywania w otoczeniu zapachu unoszącego się z ogniska. Musiał przyznać, że w pewnym sensie było to przyjemne działanie, dzięki temu definitywnie się rozluźnił i odprężył, ale mimo wszystko wolałby tego specjalnie za ciężko nie praktykować. Zawsze powtarzał, że wszystko jest dla ludzi, ale w odpowiednich ilościach.
- Nie spodziewałam się, że może tutaj być tak wiele informacji na temat jakiegokolwiek artefaktu. - Przyznała szczerze, próbując nie dać się w pełni zawładnąć wspomnieniami. - Nie wiem na ile dalsze zgłębienie tematu będzie możliwe w obliczu aktualnej sytuacji, ale gdyby lord chciał na własną korzyść kontynuować badanie sprawy, to nie mam nic przeciwko temu. Może nie będzie to sama laska, ale z pewnością jakaś część historii musi mieć uzasadnienie w faktycznych dziejach tamtejszych uzdrowicieli, a kto wie, może i zwykłych czarodziejów.
Nie zwróciła uwagę, że ostatnia z jej wzmianek na temat wcześniejszych wizyt w kraju przykuła uwagę Burke. Zamiast tego, skoncentrowała się na rozluźnieniu palców dłoni i miarowych oddechach. Nie było nic chwalebnego, ani godnego wspominania w jej wcześniejszej karierze. Zwłaszcza dla arystokraty, takie nieistotne z perspektywy kogoś wychowanego na salonach metody zapobiegawcze mogły wydawać się małostkowe. Mężczyzna z pewnością rzadko kiedy miał okazję doświadczenia głodu, samotności i braku funduszy na podstawowe zasoby podróżnicze. Nie ulegało wątpliwości Fancourt, iż sam miał swój bagaż doświadczeń, z pewnością jednak komfort wypraw organizowanych z pomocą odpowiedniej ilości złota przewyższał ich ministerialny przedział. Biurokraci i urzędnicy widzieli w końcu w spisie zaopatrzenia jedynie cyfry, a nie umierającego po przypadkowym kontakcie z trucizną tłumacza goblińskiego, dla którego nie starczyło jej materiału na opatrunki.
- Można powiedzieć, że Egipt był dla mnie zabójczo piękny. To wyjątkowe miejsce, ale momentami jego charakter potrafi być niemiłosierny. Zwłaszcza dla tych, którym okolice nie są domem, ani ostoją.
Odpowiedziała na pytanie wymijająco. Nie wyczuła w głosie swojego rozmówcy żadnego niebezpiecznego podejrzenia, ani chłodnego dystansu, z jakim kojarzyła osoby szlachetnej krwi, które spotykała niegdyś na korytarzach Hogwartu. Być może nie każda jednostka wychowywana była w tak bezwzględny sposób jak nakreślały to plotki, a może to działanie ziół sprawiło, iż obraz Xaviera w oczach Ronji znacznie złagodniał wobec początkowych jego założeń.
- Ale kłamałabym, gdybym powiedziała, że nie tęsknię za podróżami. Jest w nich coś wyzwalającego. Może ta cząstka niebezpieczeństwa, która czai się za rogiem i towarzyszy na każdym kroku wędrówki. Niepewność sytuacji daje pole do popisu dla wyobraźni, nie sądzi lord?
Właściwie, ciekawa była, jakim jest człowiekiem. Co kryło się za fasadą spokoju, opanowania i pewności siebie. Najpewniej przemawiały przez Fancourt przyzwyczajenia pracy, ale spokojna atmosfera miejsca, w którym przebywali przekonywała ją dosyć skutecznie, iż akurat z tego spotkania oboje wyjdą zadowoleni z wyników rozmowy.
you will burn
from the outside in
but wars are won
from the inside out
- Na razie nie sądzę abym miał wyruszać na jakąkolwiek wyprawę. W tym momencie na głowie mam dużo inny spraw, a jednak też rodzina zobowiązuje. - odparł spokojnie, po czym zamknął księgę i podał jej - Ale nie wykluczam, że może w przyszłości...co prawda wymagałoby to o wiele dokładniejszego zbadania historii i wszystkiego co z nią związane, ale to akurat nie jest problem. A co do samej księgi...ludzie często nie mają pojęcia w czego posiadaniu są. Najbardziej niepozorne przedmioty nie raz kryją najciekawsze historię. - dodał kiwając lekko głową, po czym nawet pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
Założył rękawice i potarł dłonie, gdyż poczuł, że pomimo ogniska, przy którym stali dłonie mu zmarzły.
- O tak, Egipt ma dwie twarze. Dla turystów, którzy tylko chcą zwiedzić pobieżnie jego zabytki, a potem wylegiwać się w nadmorskich kurortach to przyjemne miejsce. Jednak dla ludzi, którzy chcą bardziej zagłębić się w historii tego kraju, chcą go poznać lepiej, nie rzadką wsiąkając w niego całkowicie, bywa niebezpieczny, a nawet zabójczy. Choć nie zaprzeczę, że można połączyć to dwie twarze w jedną i cieszyć się pięknem i nieobliczalnością tego kraju. - zgodził się w jej słowami delikatnie przy tym kiwając głową.
Słysząc jej pytanie zamyślił się na moment. Miała rację, nieprzewidywalność sytuacji, w której można było się znaleźć podczas podróży, czy wypraw poszukiwawczych miała w sobie coś uzależniającego. To przez nią właśnie Xavier tyle czasu spędzał na swoich wyjazdach, zarywał noce i dnie na poszukiwaniach artefaktów, których istnieniu wielu zaprzeczało.
- Tak, to prawda. Nie tylko można wtedy uaktywnić swoją wyobraźnie, ale również można w pewien sposób sprawdzić swoje umiejętności. Jak radzimy sobie w stresujących sytuacjach, jak potrafimy sobie radzić będąc na skraju wycieńczenia psychicznego czy fizycznego, jak traktujemy swoich towarzyszy, a także jak wytrzymali jesteśmy i zaradni jednocześnie. - odparł spokojnie, po czym przeniósł na nią swoje spojrzenie.
Przez moment się jej przyglądał, jednak szybko się zreflektował i odwrócił wzrok. Nie kulturalnie było się tak gapić. Jednocześnie zaczął się zastanawiać jak bardzo przeżycia związane z jej podróżami zmieniły jej osobowości. Sam po sobie wiedział, że skrajne sytuacje, w których się znajdował pozostawiły blizny na jego charakterze.
- O ile potrafimy sobie radzić w tych sytuacjach. - Odpowiedziała cicho, bardziej do siebie na ostatnie słowa lorda, po czym płynnie wstała ze swojego miejsca, potrząsając lekko głową dla wybudzenia z sytuacji. Sandałowe drzewo w powietrzu sprawiło, że policzki miała lekko zaróżowione rumieńcem ciepła, a bursztynowe oczy w wieczornym cieniu zdawały się ledwo dostrzegalne.
- Dziękuję za lorda ekspertyzę, to naprawdę wartościowe informacje. Mam nadzieję, że jeśli znalazłabym coś podobnego, nie miałby lord nic przeciwko gdybym ponownie wysłała w przyszłości sowę. - Londyn przez ułamek sekundy wydawał się taki jak kiedyś, gdy zaczynała staż i była ledwo wychodzącym z Hogwartu podlotkiem. Jeśli odpowiednio mocno zacisnęłaby powieki, Fancourt mogła nie zauważyć mijających ich z odpowiedniego dystansu patroli Ministerstwa, ani przytłaczającej pustki na ulicach wobec części pozamykanych lokali. Tyle że ona po prostu taka nie była, a u podstaw natury czarownicy leżała, silna potrzeba obserwacji swojego otoczenia i wyciągania prostych wniosków.
- Naturalnie gdyby lord potrzebował pomocy uzdrowiciela, proszę nie wahać się ze mną skontaktować, czy to w sprawach magipsychiatrycznych, czy tych fizycznych. - Gotowa była oddać przysługę i odpowiedzieć na wezwanie, nie kosztowało to Ronji nic prócz obietnicy podobnego spotkania, a kto wie, może w przyszłości wsparcia badawczego. Nikt lepiej niż ona sama nie wiedział jak wielką i zarazą pustą moc mogą mieć czyjeś słowa. Ognisko powoli dogasało, pozostawiając po sobie ledwo kilka rozrzuconych niedopałków i żarzących się czerwienią beli. Gdzieś przy drugim stanowisku wędrowni grajkowie podchwycili jedną ze smutniejszych piosenek, wygrywając jej nostalgiczne nuty na skrzypcach i akordeonie. Opiumowe kadzidło obarczone runicznymi symbolami zostało zamknięte, a relaksująca atmosfera leniwie próbowała walczyć ze świeżym powietrzem, dobijających się do ich cichego zakątku ze wszelkich stron.
- Do zobaczenia, lordzie Burke. - Kiwnęła głową z szacunkiem, chwytając za pas uwieszonej na ramieniu torby i obracając się ku ciemności skweru i fontanny. Jak każda używka, również i ta wymieszana z ostrokrzewem była jedynie iluzją, schodzącą z ciała i umysłu człowieka kiedy wschodziło słońce. Chociaż do tego mieli jeszcze mnóstwo czasu, Ronja wiedziała, że nic nie da naiwne odsuwanie się od swoich faktycznych uczuć na poczet ulotnych fantazji. Rzeczywistość może nie była tak piękna jak tego chcieli, a krew mogła polać się strumieniami każdego dnia. Dopóki jednak żyła, żył też świat dookoła niej w tak samo wolnej formie. Dziki i nieprzewidywalny. Z takim światem przyszło się im wszystkim mierzyć.
|zt. dla Ronji
you will burn
from the outside in
but wars are won
from the inside out
Kiedy jego rozmówczyni podniosła się z ławeczki uniósł na nią wzrok, po czym sam również się podniósł. Wygładził materiał płaszcza i skinął głowa w kierunku kobiety, jednocześnie uśmiechając się przy tym łagodnie.
- Przyjemność po mojej stronie. Gdyby Pani jeszcze coś znalazła, proszę śmiało pisać, z chęcią się przyjrzę i kto wie, może uda nam się wspólnie dowiedzieć więcej na temat tego tajemniczego artefaktu i jego działania na rzecz medycyny starożytnych uzdrowicieli. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Nie ukrywał, że temat go fascynował. Może nie sama medycyna czy możliwości wykorzystania Laski w tej dziecinie, ale sama Laska. Z przyjemnością by ją zbadał, poznał jej potencjał. Najpierw jednak musiałby ją znaleźć, a to już większe przedsięwzięcie. Nie zaprzeczał jednak, że być może w przyszłości, kiedy na świecie zrobi się troszkę spokojniej, wyruszy ponownie do Egiptu w poszukiwaniu nowego, fascynującego artefaktu.
- Dziękuję za propozycję. Będę pamiętał i jeśli wydarzy się coś, co będzie wymagało pomocy uzdrowiciela z pewnością się do Pani zgłoszę. - dodał uśmiechając się do niej życzliwie.
Co prawda mieli swojego rodzinnego uzdrowiciela, jednak zawsze dobrze było wiedzieć, że w razie jakiejś niecodziennej sytuacji mógł się zgłosić do kogoś innego. Nigdy nie wiadomo czego można się było spodziewać, a też nie wykluczał, że gdyby ewentualnie miał gdzieś wyjeżdżać, możliwe, że zgłosi się do niej z propozycją towarzyszenia.
- Było mi niezmiernie miło Pani Fancourt. Do zobaczenia. - pożegnał się z nią kulturalnie, po czym odprowadził ją wzrokiem do momentu, aż nie zniknęła mu z oczu.
Potem jeszcze przez moment wpatrywał się w dogasające ognisko, po czym wsunął dłonie do kieszeni płaszcza i ruszył w kierunku jarmarku. W końcu odetchnął świeżym powietrzem, które szybko zniwelowało działanie kadzidła. Zadowolony z tego wszystkiego i w dobrym humorze ruszył spokojnie w kierunku jarmarku, bo w końcu wcześniej obiecał sobie, że kupi coś swoim dzieciom.
| zt
Grudzień nie raczył ciepłem, choć w żadnym stopniu nie spodziewałem się czegokolwiek innego, może nawet byłem przygotowany na coś więcej? Leningrad o tej porze był piękny. Pamiętałem każdą uliczkę przysypaną śniegiem, nawet wtedy chodniki ścielone trupem były zapełniane białym poszyciem, dla którego warto było starać się o każdy możliwy spacer i przedłużenie podróży. Rygor narzucony nie tylko przez matkę biologiczną, ale również tą drugą - państwo, zmuszał do skracania tych chwil sielanki, które również uważałem za kompletną bzdurę. Teraz już nie wiedziałem, co myśleć. Znajdowaliśmy się tak daleko od domu, że z każdym dniem zaczynałem myśleć nad jakąś inną drogą, bo przecież ścieżka do potęgi i wielkości mogła ułożyć się wszędzie, niezależnie od kraju. Jedyną moją barierą był angielski, który pomimo starań wciąż pozostawał w pewnych kwestiach bardzo niejasny. Pracowałem nad akcentem, dzień w dzień z rana zaszywałem się w Londyńskiej bibliotece lub wypożyczonym podręczniku tylko po to, by wieczorami próbować zgłębiać swoje zrozumienie z różnorakim skutkiem. Szybka mowa doprowadzała do mojej dezorientacji, a powolna sprawiała, że czułem się w pewien sposób ciężarem, a przecież to niemożliwe, żeby ktokolwiek kiedykolwiek chciał zarzucić mi tak poważne oskarżenie. To inni byli ciężarem, nie ja.
Minąłem lodowisko tylko i wyłącznie po to, aby niemal wpaść na roztańczoną parę, która zapomniała o tym, w jaki sposób działa siła odśrodkowa. Wszyscy wydawali się świetnie bawić, a ja? Nawet nie byłem przekonany czy szukałem czegoś konkretnego, bo przecież, jakie to już miało znaczenie? Słysząc oddalający się dźwięk rozbawionych głosów, które należały z pewnością do jednej ze skaczących do skrzypek pary, poszedłem dalej, szukając miejsca dla siebie. Czułem zimno rąk i widziałem parę, która wydobywała się z moich ust w krótkich wydechach powietrza, potrzebowałem się ogrzać. Zauważając światło jednego z ognisk gdzieś za krzewami, nie widziałem tylko jednego - postaci stojącej tuż przy nim, którą tak niespodziewanie naszedłem, choć widziała mnie już z pewnością od jakiegoś czasu. Ciężko było nie zauważyć, w końcu wyróżniałem się nie tylko wzrostem, ale również i nieco lekkim w stosunku do reszty ubiorem. Byłem przyzwyczajony do zimna, u nas było o wiele bardziej dotkliwe, to Brytyjskie nie miało nawet porównania, a jednak czułem dreszcze przebiegające wzdłuż zmarzniętych dłoni. Pojawiła się nawet gęsia skórka, a wzrok przyzwyczajony do wieczora wyłapał również skwerek z zamrożoną fontanną. Dama była jedyną stojącą przy tym ognisku. Nie czekając na zaproszenia, podszedłem bliżej, świadom tego, że widziała moją postać już z daleka.
- Pani - odezwałem się po angielsku z wyczuwalnym wschodnim akcentem, starałem się skupić na poprawnej wymowie, jednakże zimno przecinające powietrze skutecznie odbierało mi plastyczność szczęki. Dygnąłem głową i pochyliłem ramiona w skromnym geście szacunku, jaki należało oddać nieznajomej, choć z pewnością, gdybym wiedział, czy była byle mącicielką, czy też kobietą z przyszłością potrafiłbym zareagować może nieco bardziej dystyngowanie i pochylić się całym sobą. - zimno... można? - krótkie komunikaty przychodziły mi już ze swobodą, jednak wciąż wolałem skupić się na dokształcaniu wszystkiego, co tylko byłem w stanie wyłapać, a ten niezliczony i bezgraniczny ciąg wydawał się ciągnąć bez końca. Gestem dłoni wskazałem na ogień, nie wystawiając przy tym żadnych palców wskazujących, bo przecież nie było to grzeczne, a tym bardziej kulturalne. Wzrokiem złapałem zioła leżące obok paleniska, wydało mi się to nader dziwne, jednak, zamiast komentować to na wstępie wolałem przyjrzeć się ciemnowłosej nieznajomej, której kolor tęczówek pozostawał dla mnie zagadką, musiałbym się przecież zbliżyć, a czekałem na pozwolenie przybliżenia dłoni do ognia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Kostya Kalashnikov dnia 20.07.21 12:09, w całości zmieniany 1 raz
Nie przepadała za zimą, a z każdym płatkiem przecinającym jej wejrzenie na świat, przypominała sobie tundrę, po której przyszło jej wędrować rok temu. Paradoksalnie ten rok, rok opleciony wojną, brutalnymi morderstwami i różnorakimi informacjami, był spokojniejszy od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego, pełnego nowych krain, podróży, magicznych stworzeń i wielu sytuacji, narażających czarownicę na niebezpieczeństwo. Tak czy inaczej, kończył się, a grudniowe tygodnie zastanawiały ją, czy i tym razem zaskoczą ją okrutnymi wiadomościami. Być może będzie w stanie świętować go w inny sposób, pomijając piętrzącą się pod mostem wodę i raniący chłód metalowej barierki, na której ongiś zaciskała dłonie. Czy i tym razem znalazłby się ktoś, kto odważyłby się ją uratować? Wiedziony przypadkiem i przeznaczeniem? Przecież chciała żyć, tak wiele razy próbowała to sobie wmówić, że teraz, zbliżając się niemal do rocznicy własnego największego załamania, poczuwała dziwną chęć, żądzę, niewyjaśniony pęd pragnących popchnąć ją ponownie, aby skosztować tamtej sytuacji. Zew Otchłani. Nagły impuls, mimowolny i ciągnący do nieuniknionej śmierci, końca – całkowitego; innego rozwiązania nie ma. Przerażająca ta myśl, wstydliwa, wprawiające w zakłopotanie, choć nikt jej nie słyszał. Nikt nie dostrzegł tego zrywu, mogącego doprowadzić do ostatecznej nicości.
– Panie…? – zerknęła dosyć zszokowana, nagłym oderwaniem jej od rozpierzchniętych w powietrzu myśli, wijących się pośród dymu. – Dobry wieczór – dodała, poprawiając kołnierz zimowego płaszcza. Chłód wydawał wdzierać się pod spódnicę, kończącą się w połowie łydek, gdzie jedyną barierą od zimowego wiatru stanowiły grube rajstopy, powleczone dodatkowymi skarpetami. Gdy tylko nieznajomy odezwał się ponownie, pokiwała w zgodzie z jego słowami. – Śmiało, nie kąsam – rzuciła żartobliwie, chwytając pęczek ziół. Żałowała, że nie przykładała się w czasach szkolnych do zielarstwa, ogólnie rzecz biorąc, bardziej intrygowała ją fauna, niżeli flora i choć można było przypuszczać, że te dwie dziedziny kroczyły w parze, tak w przypadku tej pannicy, wiedza względem ziół ograniczała się zaledwie do najprostszych podstaw, przynajmniej póki co. Próbowała się o nich uczyć, jednak bez wprawnego mentora lub mentorki była skazana na książkową teorię, która, choć szeroka i opasła, tak w praktyce mogła więcej namieszać, niżeli rozjaśnić. Czyż nie było tak również z czarną magią? Ile nocy studiowała książkowe przykłady zastosowań, słuchała brata, który zdradzał jej potężna arkany magii, a gdy przyszło do zastosowania, okazywało się, że zderzenie z użytkowaniem zaklęć przerastało sumienie. Ojciec w tym jednym miał rację – nie nadawała się do tego. Lata temu doskonale wiedział, co robił, odsuwając ją od poznawania mrocznych arkanów, a jednak musiała sama się sparzyć, aby się o tym przekonać. Wiecznie niepokorna, wiecznie robiąca na przekór i chcąca zbadać wszystko, wszak nie potrafiła zawierzyć słowom kłamcy.
Westchnęła przeciągle, wrzucając zioła w ogień. Nie była już sama, ale mogła oddać się ciszy, lecz mimo to, ciekawska natura popychała ją do zadania pytania. Był turystą? A może dostał się do Londynu przypadkiem? Kto zresztą przybywa w obecnej sytuacji do stolicy Anglii? Z drugiej strony, mógł przebywać tu już dłuższy czas, dopiero ucząc się języka, lecz jakimś cudem przetrwał ten chaos… Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi, które być może nigdy nie miały zostać jej ofiarowane. – Pan nie stąd, prawda? – zagaiła, zerkając na przybysza. Ogień tańczył w jej oczach, lecz nie było w nich złośliwości. Ton również nie wnosił, jakoby miała być niemiła przez swoje pytanie, a nawet, zaraz potem uśmiechnęła się delikatnie. – Akcent – dodała krótko, starając się ułożyć słowa w jak najprostszy sposób. Mimowolnie przemknęła palcami po ustach i brodzie, chcąc najwyraźniej wskazać młodzieńcowi bardziej, o co jej chodziło, gdyby słowo mogło zabrzmieć nie do końca zrozumiale. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak trudnym było posługiwanie się nieznanym za dobrze językiem. Ileż trudności sprawiał jej chiński oraz francuski? Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w młodzieńca, aż wreszcie powędrowała ciemnymi oczami ponownie do ognia, by obserwować przedstawienie teatralne pomarańczowych języków, pożerających pęczek ziół.
| rzucam na kadzidło. Jaki numerek wdychamy?