Marina
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Marina
Magiczna przystań dla czarodziejskich jachtów znajduje się w centralnej części Dzielnicy Portowej. Za pomocą zaklęć ukryta przed mugolami, czarodzieje jednak oglądać mogą przeróżne egzotyczne statki zawijające do portu. Można tu znaleźć kupców przywożących latające dywany z dalekiego Egiptu, podróżników i żeglarzy gotowych opowiadać niezwykłe historie i śpiewać szanty. Po pomostach prowadzących do przycumowanych okrętów nie może poruszać się jednak każdy. Do większości okrętów prowadzą osobne ścieżki, które pojawiają się jedynie przed bosmanem portu i załogą danego statku. Turyści nie będący marynarzami mogą w dalszym ciągu korzystać mogą z uroków przechadzek po pomostach, które pojawiają się dosłownie pod stopami i znikają, gdy tylko nogę się z nich zabierze. Takie ścieżki prowadzą daleko w głąb rzeki pozwalając na odbycie nawet najbardziej prywatnych rozmów.
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Reakcja Brendana była szybka, mężczyzna schował głowę, nie wzniecając już niepokoju. Nie potrzebowali dodatkowych burd, dość już mieli na dziś walki - taka wersja wydarzeń odpowiadałaby im najbardziej. Obejrzała się za siebie, na Burke'a, albo raczej na to, co z niego zostało - kłąb ciemnej materii, obrzydliwej i... niebezpiecznej.
- Uciekaj - rzuciła do niego głośniej, dbając wyjątkowo o to, by została usłyszana i zrozumiana. - Uciekaj jak tchórz, którym jesteś. Jeśli zejdziesz jeszcze raz na dół, to zginiesz jak oni. Już ja o to zadbam - warknęła ostatnie słowa, już bardziej do siebie niż do niego.
Dopóki nie usłyszy od niego odpowiedzi, chciała być pewna, że odfrunie, zniknie im z oczu, ale musiała odwrócić od niego wzrok, kiedy usłyszała kroki, ciche i niepozorne. Odwróciła się i wycelowała różdżkę w sylwetkę, w pierś najwyraźniej kobiecą, otuloną burzą ciemnych loków. Nie wiedziała, jak wyglądała Mirabella, to równie dobrze mógł być każdy - wróg albo sojusznik. Szybko zerknęła lrzez ramię w stronę mgły, musiała kontrolować reraz obie strony. Uwagę znów przerzuciła na kobietę.
- Biuro Aurorów, stój - rzuciła do niej nie opuszczając przy tym różdżki. - Twoje nazwisko.
Jeśli patronus dotarł do właściwej kobiety... jeśli to była ona... musiała ją ochronić. Ale jeśli nie - unieszkodliwić.
- Uciekaj - rzuciła do niego głośniej, dbając wyjątkowo o to, by została usłyszana i zrozumiana. - Uciekaj jak tchórz, którym jesteś. Jeśli zejdziesz jeszcze raz na dół, to zginiesz jak oni. Już ja o to zadbam - warknęła ostatnie słowa, już bardziej do siebie niż do niego.
Dopóki nie usłyszy od niego odpowiedzi, chciała być pewna, że odfrunie, zniknie im z oczu, ale musiała odwrócić od niego wzrok, kiedy usłyszała kroki, ciche i niepozorne. Odwróciła się i wycelowała różdżkę w sylwetkę, w pierś najwyraźniej kobiecą, otuloną burzą ciemnych loków. Nie wiedziała, jak wyglądała Mirabella, to równie dobrze mógł być każdy - wróg albo sojusznik. Szybko zerknęła lrzez ramię w stronę mgły, musiała kontrolować reraz obie strony. Uwagę znów przerzuciła na kobietę.
- Biuro Aurorów, stój - rzuciła do niej nie opuszczając przy tym różdżki. - Twoje nazwisko.
Jeśli patronus dotarł do właściwej kobiety... jeśli to była ona... musiała ją ochronić. Ale jeśli nie - unieszkodliwić.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Craig nie zniknął z portu. Czarna mgła nieustannie unosiła się nad aleją, tkwiąc w tym samym miejscu, wisząc nad głowami, jak ponury cień. Burke ze swojej pozycji widział dokładnie to, co się dzieje pod nim. Widział ruch nadgarstka Brendana, po którym nie wydarzyło się nic, a następnie Percivala, który wyszedł spod pokładu wraz z kilkoma osobami. Mugolacy zdawali się zaufać Blake'owi, ruszając za nim na pokład, zatrzymując się jednak na kładce, kiedy on sam zatrzymał się obok rudowłosego mężczyzny, którego określił aurorem.
— Mówiłeś, że nic nam nie zagraża— rzucił w eter Gilbert, wyciągając przed siebie różdżkę, ale jego dłoń trzęsła się z nadmiaru emocji.
W tej samej chwili Percival sięgnął po białą magię, wyczuwając doskonale to, co chciał przed nim uczynić Weasley. Wierząc w siebie i zbierając w sobie siły podjął próbę nałożenia na otaczający ich obszar kolejnej blokady, tym razem pod postacią pola blokującego magię. Kiedy w powietrzu, zrodzona z czarnej i plugawej magii masa zmieniła się w człowieka, mógł zrozumieć, że się udało.
Craig runął z wysokości wprost na mokry, wilgotny bruk. Jego ciało, które jeszcze przed chwilą nie było niczym innym, jak zbitą, żywą energią, czarną najczystszą magią, na powrót stało się ciężkie i twarde — odczuło więc upadek, pod postacią silnego bólu pleców, na które spadł tuż obok miejsca, w którym chwilę wcześniej zniknął. W tejże chwili również pająki, które zrodzone były z magii przestały obchodzić nieprzytomną Śmierciożerczynię, a choć kajdany, zaciśnięte na nadgarstkach Alpharda nie zniknęły, całkowicie straciły swoje właściwości i ograniczenia. Black pomimo nich, mógł uczynić co tylko chciał. Metal jedynie utrudniał mu ruchy, dźwięcząc donośnie, ale nie uniemożliwiał ich zupełnie.
Na ten widok kobieta, która znalazła się na wysokości Jackie uniosła różdżkę wyżej, spoglądając na nią z obawą i rezerwą, a następnie na Alpharda, lecącego z nieba Craiga, Brendana i Percivala. Zawahała się przez chwilę, zatrzymując w miejscu. Machnęła różdżką, nie poruszając przy tym nawet ustami, ale nic się nie wydarzyło, co wywołało na jej twarzy jeszcze większy niepokój. Nie była pewna, co właściwie zaszło w tej chwili, ale szybko odzyskała rezon.
— Samantha Jones. Czego biuro aurorów chce od tych niewinnych ludzi? — spytała zaczepnie, unosząc brew i zacisnęła usta w wąską kreskę. Po chwili wahania ruszyła dalej, przed siebie, zupełnie nie przejmując się ostrzeżeniem Jackie. Zmierzała w stronę wejścia na okręt.
|Kolejka: Zakon Feniksa czas na odpis do 03.01 godz. 09:00; Rycerze Walpurgii 04.01 godz: 09:00,
Aktywne zaklęcia:
Zaklęcie pola antymagicznego 1/3
Protecta - zamrożone
Casa Aranea tura: 6 ST wydostania się: 69, do rzutu dolicza się Zx2 - zamrożone
Esposas (Alphard) - zamrożone
Esposas (Deirdre) - zamrożone
Wykorzystane moce organizacji:
Craig: 3/3 - zamrożone
Mapka:
Na kolor siwy oznaczona została ściana która jest oblepiona pajęczyną.
Na zielono oznaczona została różdżką Alpharda.
— Mówiłeś, że nic nam nie zagraża— rzucił w eter Gilbert, wyciągając przed siebie różdżkę, ale jego dłoń trzęsła się z nadmiaru emocji.
W tej samej chwili Percival sięgnął po białą magię, wyczuwając doskonale to, co chciał przed nim uczynić Weasley. Wierząc w siebie i zbierając w sobie siły podjął próbę nałożenia na otaczający ich obszar kolejnej blokady, tym razem pod postacią pola blokującego magię. Kiedy w powietrzu, zrodzona z czarnej i plugawej magii masa zmieniła się w człowieka, mógł zrozumieć, że się udało.
Craig runął z wysokości wprost na mokry, wilgotny bruk. Jego ciało, które jeszcze przed chwilą nie było niczym innym, jak zbitą, żywą energią, czarną najczystszą magią, na powrót stało się ciężkie i twarde — odczuło więc upadek, pod postacią silnego bólu pleców, na które spadł tuż obok miejsca, w którym chwilę wcześniej zniknął. W tejże chwili również pająki, które zrodzone były z magii przestały obchodzić nieprzytomną Śmierciożerczynię, a choć kajdany, zaciśnięte na nadgarstkach Alpharda nie zniknęły, całkowicie straciły swoje właściwości i ograniczenia. Black pomimo nich, mógł uczynić co tylko chciał. Metal jedynie utrudniał mu ruchy, dźwięcząc donośnie, ale nie uniemożliwiał ich zupełnie.
Na ten widok kobieta, która znalazła się na wysokości Jackie uniosła różdżkę wyżej, spoglądając na nią z obawą i rezerwą, a następnie na Alpharda, lecącego z nieba Craiga, Brendana i Percivala. Zawahała się przez chwilę, zatrzymując w miejscu. Machnęła różdżką, nie poruszając przy tym nawet ustami, ale nic się nie wydarzyło, co wywołało na jej twarzy jeszcze większy niepokój. Nie była pewna, co właściwie zaszło w tej chwili, ale szybko odzyskała rezon.
— Samantha Jones. Czego biuro aurorów chce od tych niewinnych ludzi? — spytała zaczepnie, unosząc brew i zacisnęła usta w wąską kreskę. Po chwili wahania ruszyła dalej, przed siebie, zupełnie nie przejmując się ostrzeżeniem Jackie. Zmierzała w stronę wejścia na okręt.
|Kolejka: Zakon Feniksa czas na odpis do 03.01 godz. 09:00; Rycerze Walpurgii 04.01 godz: 09:00,
Aktywne zaklęcia:
Zaklęcie pola antymagicznego 1/3
Protecta - zamrożone
Casa Aranea tura: 6 ST wydostania się: 69, do rzutu dolicza się Zx2 - zamrożone
Esposas (Alphard) - zamrożone
Esposas (Deirdre) - zamrożone
Wykorzystane moce organizacji:
Craig: 3/3 - zamrożone
- Żywotność:
Deirdre: -22/200 nieprzytomna
(-20 tłuczone - bark i pośladki), (kąsane: 45 ręce), (kłute: -157 plecy)
Craig: 102/248 kara:-30
(-131 kłute), (tłuczone: -15 plecy)
Alphard: 83/220 kara: -40
(psychiczne: -30 ), (tłuczone: -71 - biodro i plecy; -36 prawa ręka)
Brendan: 380/380
Jackie: 220/220
Percival: 270/270
- Ekwipunek:
- Deirdre:
różdżka, przedmioty z bonusami, sztylet, biały kryształ,
-antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40)
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)-felix felicis
Alphard:
różdżka, peleryna niewidka, kryształ
Craig:
Różdżka, maska śmierciożercy (schowana), fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary (na nosie)
Eliksiry:
- [?] Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir grozy (1 porcji, stat. 21)
Brendan:
Torba, a w niej: 3x antidotum, 2x eliksir natychmiastowej jasności, 1x czuwający strażnik, 2x wywar ze sproszkowanego srebra, 2x eliksir znieczulający, biały kryształ z grudnia.
Jackie:
różdżka, mała torba - peleryna niewidka, kryształ z białego deszczu
-eliksir Garota (2 porcje)
- eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja)
Percival:
różdżka, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry (na sobie), juchtową szarfę (na sobie), brosza z alabastrowym jednorożcem, czarną perłę, amulet wyciszenia, fluoryt, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, wygaszacz, opakowanie papierosów ze schowaną w środku zapalniczką, kryształ z białego deszczu, oraz eliksiry:
-smocza łza (2 porcje, stat. 31),
-eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 31)
Mapka:
Na kolor siwy oznaczona została ściana która jest oblepiona pajęczyną.
Na zielono oznaczona została różdżką Alpharda.
Craig, wbrew gniewnym, skierowanym ku niemu słowom Jackie, nie uciekł – a Percival, przyglądając się bolesnemu upadkowi Ikara Burke’a, miał nadzieję, że Śmierciożercy przyjdzie tego gorzko pożałować; obserwował okolicę, czując, jak narasta w nim irytacja – co jeszcze miało pójść nie tak? – starał się jednak nie okazywać zdenerwowania, zamiast tego trzymając nerwy na wodzy i na chłodno oceniając sytuację. Kobieta nadchodząca z północnego końca alejki nie przedstawiła się jako Elizabeth Moore, ale prawdę mówiąc – większe podejrzenia wzbudziłoby w nim, gdyby to zrobiła; Mirabella już wcześniej posługiwała się w końcu pseudonimem, kryjąc prawdziwe personalia, a ponieważ im nie ufała – nie miała na razie ku temu powodu – sensownym byłoby zrobienie tego ponownie.
– Weasley – odezwał się do Brendana, celowo używając jego nazwiska; pamiętając, że wcześniej samo jego brzmienie zdawało się uspokoić mugolaków, teraz stojących niepewnie za jego plecami. – To wszyscy, którzy byli na dole. – Obejrzał się za siebie, wzrok zatrzymując na Gilbercie. Oni również zasługiwali na rozjaśnienie tego, co właściwie działo się w porcie. – Nie zagraża. Temu człowiekowi – wskazał na aurora – możecie bez wahania powierzyć własne życie. Podobnie jak tamtej kobiecie – dodał, wskazując im Jackie. Alphard nadal znajdował się pod ścianą, skuty kajdanami, które co prawda musiały utracić swoje magiczne właściwości, ale Percival osobiście wątpił, by pozbawionemu broni Rycerzowi było teraz na rękę zwracać na siebie uwagę. – Jeśli zaś chodzi o tego jegomościa – skierował spojrzenie na leżącego na ziemi Craiga, podnosząc głos – tak, by i sam Śmierciożerca go usłyszał – to na szczęście za jedyny oręż pozostało mu fałszywe przekonanie o własnym sprycie. Jeśli stanowi dla kogoś zagrożenie, to głównie dla samego siebie. – Musiał zdawać sobie z tego sprawę: że jeżeli tylko spróbuje unieść różdżkę, pomkną w niego co najmniej trzy silne zaklęcia. Cztery, jeśli poprawnie oceniał charakter zmierzającej ku kładce czarownicy, kompletnie nic nie robiącej sobie z polecenia Jackie. Zatrzymał na niej spojrzenie, przez moment zastanawiając się nad rzuconym pytaniem. Wyjaśnienie charakteru ich misji należało do Brendana, to on był jej przywódcą – ale widząc, jak kobieta bezskutecznie próbuje rzucić zaklęcie, poczuł się w obowiązku wytłumaczenia innej kwestii. – Proszę mi wybaczyć tę niedogodność, pani Jones, moje zaklęcie nie było wymierzone w panią – powiedział, dla potwierdzenia własnych słów opuszczając różdżkę; na razie nie była mu potrzebna. Ruszył w dół kładki, kierując się w stronę Śmierciożercy, na wszelki wypadek – gdyby przyszło mu do głowy coś głupiego. – Statek został zaatakowany. Po co – o to musielibyśmy zapytać obecnych tutaj lordów Burke i Black – dodał, celowo używając nazwisk – Mirabella miała w swoim mieszkaniu wycinki z artykułów o Stonehenge, musiała przynajmniej kojarzyć, kto stanął tamtego dnia po stronie Malfoya. – Wiemy, że tym niewinnym ludziom pomagała dobra czarownica – nie wie pani przypadkiem nic na ten temat? Podejrzewamy, że wciąż może być w niebezpieczeństwie, chcielibyśmy jej pomóc. – Zatrzymał wzrok na twarzy kobiety. Być może za dużo mówił, czuł jednak, że zaufanie, którym obdarzyli ich mugolacy, było wątłe, a udzielenie pomocy komuś, kto odmówi jej przyjęcia, byłoby cholernie trudne. W najgorszym wypadku Brendan każe mu się zamknąć.
| przesuwam się o 3 pola w lewo (chyba, że wciąż nie ma blokady na przemieszczanie się, wtedy staję tuż obok Craiga)
– Weasley – odezwał się do Brendana, celowo używając jego nazwiska; pamiętając, że wcześniej samo jego brzmienie zdawało się uspokoić mugolaków, teraz stojących niepewnie za jego plecami. – To wszyscy, którzy byli na dole. – Obejrzał się za siebie, wzrok zatrzymując na Gilbercie. Oni również zasługiwali na rozjaśnienie tego, co właściwie działo się w porcie. – Nie zagraża. Temu człowiekowi – wskazał na aurora – możecie bez wahania powierzyć własne życie. Podobnie jak tamtej kobiecie – dodał, wskazując im Jackie. Alphard nadal znajdował się pod ścianą, skuty kajdanami, które co prawda musiały utracić swoje magiczne właściwości, ale Percival osobiście wątpił, by pozbawionemu broni Rycerzowi było teraz na rękę zwracać na siebie uwagę. – Jeśli zaś chodzi o tego jegomościa – skierował spojrzenie na leżącego na ziemi Craiga, podnosząc głos – tak, by i sam Śmierciożerca go usłyszał – to na szczęście za jedyny oręż pozostało mu fałszywe przekonanie o własnym sprycie. Jeśli stanowi dla kogoś zagrożenie, to głównie dla samego siebie. – Musiał zdawać sobie z tego sprawę: że jeżeli tylko spróbuje unieść różdżkę, pomkną w niego co najmniej trzy silne zaklęcia. Cztery, jeśli poprawnie oceniał charakter zmierzającej ku kładce czarownicy, kompletnie nic nie robiącej sobie z polecenia Jackie. Zatrzymał na niej spojrzenie, przez moment zastanawiając się nad rzuconym pytaniem. Wyjaśnienie charakteru ich misji należało do Brendana, to on był jej przywódcą – ale widząc, jak kobieta bezskutecznie próbuje rzucić zaklęcie, poczuł się w obowiązku wytłumaczenia innej kwestii. – Proszę mi wybaczyć tę niedogodność, pani Jones, moje zaklęcie nie było wymierzone w panią – powiedział, dla potwierdzenia własnych słów opuszczając różdżkę; na razie nie była mu potrzebna. Ruszył w dół kładki, kierując się w stronę Śmierciożercy, na wszelki wypadek – gdyby przyszło mu do głowy coś głupiego. – Statek został zaatakowany. Po co – o to musielibyśmy zapytać obecnych tutaj lordów Burke i Black – dodał, celowo używając nazwisk – Mirabella miała w swoim mieszkaniu wycinki z artykułów o Stonehenge, musiała przynajmniej kojarzyć, kto stanął tamtego dnia po stronie Malfoya. – Wiemy, że tym niewinnym ludziom pomagała dobra czarownica – nie wie pani przypadkiem nic na ten temat? Podejrzewamy, że wciąż może być w niebezpieczeństwie, chcielibyśmy jej pomóc. – Zatrzymał wzrok na twarzy kobiety. Być może za dużo mówił, czuł jednak, że zaufanie, którym obdarzyli ich mugolacy, było wątłe, a udzielenie pomocy komuś, kto odmówi jej przyjęcia, byłoby cholernie trudne. W najgorszym wypadku Brendan każe mu się zamknąć.
| przesuwam się o 3 pola w lewo (chyba, że wciąż nie ma blokady na przemieszczanie się, wtedy staję tuż obok Craiga)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Chciała ją zatrzymać, sprawdzić, ale kobieta była na tyle odważna, że ruszyła dalej. Wyczuła to krótkie wahanie i pomyślała, że ten krótki moment podziałał na jej korzyść - wróg nie wahałby się, od razu zaatakowałby przeciwnika naprzeciwko siebie. Ruszyła za nią, chcąc natychmiast zastąpić jej wejście na statek, ale nim to zrobiła, Percival wkroczył do akcji. Rzucone przez niego zaklęcie, jak i wola skonfronotwania z ich nowym gościem zostały dobrze wymierzone. Odwróciła się w stronę Burke'a i jego dobrego znajomego, podejmując głos w stronę kobiety, traktując to jako ostrzeżenie zarówni do niej.
- Powinnaś zrozumieć w takiej sytuacji, że niewinni mogą mieć najwięcej na sumieniu - zacisnęła zęby i zaczęła podwijać rękawy, patrząc wciąż na Burke'a. Była słaba, oczywiście, ale jeśli czarnoksiężnik nie ucieknie, zrobi wszystko, żeby zatłuc go gołymi rękami. Kobiece paznokcie też miały swoje zastosowanie. - Powiedziałam, Burke, SPIERDALAJ. Trzeci raz nie powtórzę.
|poruszam się za panią Jones (lewy dolny skos) tyle, ile mogę (nie do końca wiem, czy możemy poruszać się jedną, czy tyle kratek, ile potrzebujemy)
- Powinnaś zrozumieć w takiej sytuacji, że niewinni mogą mieć najwięcej na sumieniu - zacisnęła zęby i zaczęła podwijać rękawy, patrząc wciąż na Burke'a. Była słaba, oczywiście, ale jeśli czarnoksiężnik nie ucieknie, zrobi wszystko, żeby zatłuc go gołymi rękami. Kobiece paznokcie też miały swoje zastosowanie. - Powiedziałam, Burke, SPIERDALAJ. Trzeci raz nie powtórzę.
|poruszam się za panią Jones (lewy dolny skos) tyle, ile mogę (nie do końca wiem, czy możemy poruszać się jedną, czy tyle kratek, ile potrzebujemy)
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Ocalić ich - odpowiedział krótko na słowa kobiety, nie wtrącając się w przemowę Percivala; jego słowa były rozsądne, wyważone i trafne, miał nadzieję, że kobieta przyjmie je do wiadomości. Nie był dobry mówcą, więc nie wtrącał się w dyskurs, jedynie obserwując mimikę twarzy oddalonej kobiety. Była zbyt pewna siebie, by być przypadkową osobą i zbyt zainteresowana losem ludzi na statku, a za mało losem rycerzy, by być wrogiem. - To Mirabella? - zapytał ciszej, oglądając się przez ramię na ocalonych, szukając u nich potwierdzenia lub zaprzeczenia tych słów; powinni ją przecież rozpoznać, znali ją doskonale. Przeciąganie akcji w czasie nie działało na ich korzyść, musieli korzystać, póki rycerze byli unieszkodliwieni - i przyśpieszyć swoje działania. Zmarszczył ognistą brew słysząc słowa Jackie - nie, nie zamierzali mu dzisiaj pozwolić uciec. Mordował niewinnych. Próbował zamordować Garretta, być może to zrobił. Niebezpośrednio to on odpowiadał za śmierć Samanthy, tamtego dnia. Śmierć mugola, śmierć czarodzieja, krew jednorożca, to było mu potrzebne do stworzenia makabrycznej maski. Był mordercą. I miał już nie zamordować nikogo więcej.
- Nie ruszaj się, Burke - dotarł warkotem w kierunku ostatniego ostałego śmierciożercy; zaklęcie oswobodziło trzecią sylwetkę, a czarodziej wciąż był przytomny, nie miał jednak w ręku różdżki, a lista jego win była mu mniej znana niż lista win Burke'a. - Zabieramy go - zwrócił się do Percivala, który przeszedł w stronę Burke'a; był silny, z pewnością zdoła go powstrzymać. Sam wciaż trzymał w ręku różdżkę - na razie pozbawioną znaczenia, magia na tym obszarze nie działała.
- Nie ruszaj się, Burke - dotarł warkotem w kierunku ostatniego ostałego śmierciożercy; zaklęcie oswobodziło trzecią sylwetkę, a czarodziej wciąż był przytomny, nie miał jednak w ręku różdżki, a lista jego win była mu mniej znana niż lista win Burke'a. - Zabieramy go - zwrócił się do Percivala, który przeszedł w stronę Burke'a; był silny, z pewnością zdoła go powstrzymać. Sam wciaż trzymał w ręku różdżkę - na razie pozbawioną znaczenia, magia na tym obszarze nie działała.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie spodziewał się tego. Jak zwykle popełnił błąd, gdy po raz kolejny zaufał swoim umiejętnościom. Już nie raz się na tym przejechał. Kosztowało go to między innymi dwa miesiące w Azkabanie.
Upadek był ciężki. Zszokowany Burke zamarł, czując że nagle jego ciało znów się materializuje - w powietrzu. A jako że skrzydeł nie posiadał, zwalił się ciężko na bruk, wydając z siebie głuchy odgłos, gdy powietrze uleciało mu z płuc. Jęknął cicho.
- Oh, jacyście wy zgodni - parsknął, kiedy w końcu stanął na nogi. Wszystko go bolało. Nogi, plecy, pierś. Musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Podobnie z resztą się czuł. Ale jak raz, wyjątkowo, zamierzał się zastosować do słów zakonnika. Nie, nie Weasleya. Jego brudnej koleżanki. Burke zerknął jeszcze pobieżnie na Alpharda - mimo wszystko nie mógł mu pomóc. Zostało mu więc tylko jedno. Uciekać.
Robię Run, Forrest, run, w dół mapki. Najdalej jak sie da.
Upadek był ciężki. Zszokowany Burke zamarł, czując że nagle jego ciało znów się materializuje - w powietrzu. A jako że skrzydeł nie posiadał, zwalił się ciężko na bruk, wydając z siebie głuchy odgłos, gdy powietrze uleciało mu z płuc. Jęknął cicho.
- Oh, jacyście wy zgodni - parsknął, kiedy w końcu stanął na nogi. Wszystko go bolało. Nogi, plecy, pierś. Musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Podobnie z resztą się czuł. Ale jak raz, wyjątkowo, zamierzał się zastosować do słów zakonnika. Nie, nie Weasleya. Jego brudnej koleżanki. Burke zerknął jeszcze pobieżnie na Alpharda - mimo wszystko nie mógł mu pomóc. Zostało mu więc tylko jedno. Uciekać.
Robię Run, Forrest, run, w dół mapki. Najdalej jak sie da.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Udało mu się odzyskać kontrolę nad swoim ciałem, jednak umysł wydawał się otępiały, być może na skutek potężnego uderzenia o ścianę. Czuł, że przez swoją chwilową niedyspozycję nie wykorzystał szans, jakie przyniósł mu los. Ale stało się coś jeszcze, kajdany, już mu nie ciążyły w tak dojmujący sposób jak wcześniej i był gotów uwierzyć, że znów odzyskał swobodę ruchu, choć nie w pełnym zakresie. Udało mu się obrócić tak, aby znaleźć się na klęczkach, a potem poderwać z ziemi i pomimo spętania ruszyć w stronę dołu w rozpaczliwej próbie odnalezienia własnej różdżki. Tam właśnie była i choć szansa sukcesu była niewielka, w przejawie szaleństwa zamierzał spróbować po nią sięgnąć.
| przesuwam się o dwa pola w dół po skosie w prawo (chyba, że można dalej, wówczas chciałabym przemieścić się jeszcze dwa pola w dół po skosie w prawo, aby móc wpaść w pajęczynę)
| przesuwam się o dwa pola w dół po skosie w prawo (chyba, że można dalej, wówczas chciałabym przemieścić się jeszcze dwa pola w dół po skosie w prawo, aby móc wpaść w pajęczynę)
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kobieta podająca się za Samanthę Jones zerknęła w kierunku Jackie, obrzucając ją nieco pogardliwym spojrzeniem, nie komentując jednak jej słów w żaden sposób. Opuściła różdżkę, widząc lub czując, że na niewiele jej się zda w tej chwili, ale wciąż uparcie i odważnie parła do przodu, w kierunku statku.
— Gilbert — mruknęła, podniósłszy wzrok na okręt, gdzie znajdowali się dwaj mężczyźni, a po chwili, gdzie ujrzała również trzeciego z nich. Zdjęła kaptur z głowy, ujawniając ciemną burze loków niedbale upiętych z tyłu. Ona sama wyglądała na kobietę w średnim wieku, szczupłą. Zawiesiła spojrzenie na Percivalu, który zwrócił się bezpośrednio do niej, a później szybko przeniosła wzrok na mężczyzn - Craiga, który ledwie spadł z nieba i Alpharda gdzieś z tyłu, na samym końcu spoglądając w dół, gdzie do pajęczyny przyklejona pozostawała ciemnowłosa kobieta.
— Podejrzewam, że owa kobieta nie potrzebuje pomocy aurorów. Ale to tylko moje przypuszczenia — odpowiedziała Blake'owi, nie zdradzając nic więcej. Wyraźnie czuła niechęć — o ile nie do nich samych to możliwe do instytucji. Nie wyglądała, jakby miała zaufać komukolwiek ze zgromadzonych, ostrożnie przyglądając się wszystkim wkoło. — Wpuśćcie tych ludzi, nie stanowią żadnego zagrożenia i nie powinni być powodem zainteresowania aurorów. Jestem pewna, że nie uczynili niczego złego. Są wystraszeni, niewinni i powinni móc stąd odejść, zanim komukolwiek jeszcze stanie się krzywda — podjęła negocjacje, patrząc na Brendana i Percivala. – Gilbercie...— Wyciągnęła rękę do nich, ale skierowana była do mężczyzny za nimi, który się wyłonił.
— Zabrali dokądś mojego syna — zakomunikował kobiecie, nim zdecydował się spojrzeć na rudowłosego aurora. — Tak, to ona — odparł w końcu Brendanowi, po chwili niepewności i milczenia. Mówił to jednak cicho, jakby jego słowa miały dotrzeć wyłącznie do uszu dwóch mężczyzn, za którymi stał. Kobiety nie ruszyły się z miejsca, stały wciąż na kładce - niezbyt widoczne dla osób na alei, one same też nie widziały tego, co dzieje się tuż przy okręcie.
Burke zamierzał skorzystać z okazji. Ruszył biegiem przed siebie, pozostawiając za sobą dwójkę towarzyszy. Nieprzytomną, wpół żywą Deirdre, a także Alpharda. Ten, zamiast ruszyć za nim, pomimo pętających go kajdan, z sukcesem podniósł się z ziemi i ruszył w stronę dołu. Kajdany dźwięczały na jego nadgarstkach i stopach — Black czuł ich ciężar, ale nie blokowały mu dłużej ruchów, czarnoksiężnik mógł — choć z trudem, poruszać się w nich i wykonywać czynności, które jeszcze chwilę pozostawały poza jego zasięgiem.
W tej samej chwili kobieta w płaszczu podniosła różdżkę w jego kierunku i po raz kolejny nią machnęła, ale jej zaklęcie było nieskuteczne. Nic się nie wydarzyło, a ona zdezorientowana, mimo to przybrała bojową pozycję.
— Nie mamy chyba czasu — ponagliła mężczyzn na okręcie, spoglądając na nich sugestywnie i wciąż bez cienia zaufania. Na alei zaczął się dziwny zamęt, który mógł zarówno sprzyjać jak i utrudniać działania zgromadzonych na niej osób. Drzwi speluny po raz kolejny otwarły się, ale tym razem, prócz mężczyzny, który wyglądał zza nich uprzednio, pojawiły się dwie inne opite gęby.
— Co tu się kurwa, znowu odpierdala. Jakieś rozróby, Raleigh, i to bez nas— mruknął, wciskając ciemną koszulę w spodni. Drugi z nich wyciągnął różdżkę, przeciskając się obok, na próg i wyszczerzył się, ujawniając liczne braki w uzębieniu.
| Kolejka: Rycerze Walpurgii 05.01 godz: 12:00, Zakon Feniksa czas na odpis do 06.01 godz. 9:00; (bez możliwości przedłużenia)
Aktywne zaklęcia:
Zaklęcie pola antymagicznego 2/3
Protecta - zamrożone
Casa Aranea tura: 7 ST wydostania się: 69, do rzutu dolicza się Zx2 - zamrożone
Esposas (Alphard) - zamrożone
Esposas (Deirdre) - zamrożone
Wykorzystane moce organizacji:
Craig: 3/3 - zamrożone
Mapka:
Na kolor siwy oznaczona została ściana która jest oblepiona pajęczyną.
Na zielono oznaczona została różdżką Alpharda.
Obowiązuje was mechanika poruszania się podczas pojedynku.
— Gilbert — mruknęła, podniósłszy wzrok na okręt, gdzie znajdowali się dwaj mężczyźni, a po chwili, gdzie ujrzała również trzeciego z nich. Zdjęła kaptur z głowy, ujawniając ciemną burze loków niedbale upiętych z tyłu. Ona sama wyglądała na kobietę w średnim wieku, szczupłą. Zawiesiła spojrzenie na Percivalu, który zwrócił się bezpośrednio do niej, a później szybko przeniosła wzrok na mężczyzn - Craiga, który ledwie spadł z nieba i Alpharda gdzieś z tyłu, na samym końcu spoglądając w dół, gdzie do pajęczyny przyklejona pozostawała ciemnowłosa kobieta.
— Podejrzewam, że owa kobieta nie potrzebuje pomocy aurorów. Ale to tylko moje przypuszczenia — odpowiedziała Blake'owi, nie zdradzając nic więcej. Wyraźnie czuła niechęć — o ile nie do nich samych to możliwe do instytucji. Nie wyglądała, jakby miała zaufać komukolwiek ze zgromadzonych, ostrożnie przyglądając się wszystkim wkoło. — Wpuśćcie tych ludzi, nie stanowią żadnego zagrożenia i nie powinni być powodem zainteresowania aurorów. Jestem pewna, że nie uczynili niczego złego. Są wystraszeni, niewinni i powinni móc stąd odejść, zanim komukolwiek jeszcze stanie się krzywda — podjęła negocjacje, patrząc na Brendana i Percivala. – Gilbercie...— Wyciągnęła rękę do nich, ale skierowana była do mężczyzny za nimi, który się wyłonił.
— Zabrali dokądś mojego syna — zakomunikował kobiecie, nim zdecydował się spojrzeć na rudowłosego aurora. — Tak, to ona — odparł w końcu Brendanowi, po chwili niepewności i milczenia. Mówił to jednak cicho, jakby jego słowa miały dotrzeć wyłącznie do uszu dwóch mężczyzn, za którymi stał. Kobiety nie ruszyły się z miejsca, stały wciąż na kładce - niezbyt widoczne dla osób na alei, one same też nie widziały tego, co dzieje się tuż przy okręcie.
Burke zamierzał skorzystać z okazji. Ruszył biegiem przed siebie, pozostawiając za sobą dwójkę towarzyszy. Nieprzytomną, wpół żywą Deirdre, a także Alpharda. Ten, zamiast ruszyć za nim, pomimo pętających go kajdan, z sukcesem podniósł się z ziemi i ruszył w stronę dołu. Kajdany dźwięczały na jego nadgarstkach i stopach — Black czuł ich ciężar, ale nie blokowały mu dłużej ruchów, czarnoksiężnik mógł — choć z trudem, poruszać się w nich i wykonywać czynności, które jeszcze chwilę pozostawały poza jego zasięgiem.
W tej samej chwili kobieta w płaszczu podniosła różdżkę w jego kierunku i po raz kolejny nią machnęła, ale jej zaklęcie było nieskuteczne. Nic się nie wydarzyło, a ona zdezorientowana, mimo to przybrała bojową pozycję.
— Nie mamy chyba czasu — ponagliła mężczyzn na okręcie, spoglądając na nich sugestywnie i wciąż bez cienia zaufania. Na alei zaczął się dziwny zamęt, który mógł zarówno sprzyjać jak i utrudniać działania zgromadzonych na niej osób. Drzwi speluny po raz kolejny otwarły się, ale tym razem, prócz mężczyzny, który wyglądał zza nich uprzednio, pojawiły się dwie inne opite gęby.
— Co tu się kurwa, znowu odpierdala. Jakieś rozróby, Raleigh, i to bez nas— mruknął, wciskając ciemną koszulę w spodni. Drugi z nich wyciągnął różdżkę, przeciskając się obok, na próg i wyszczerzył się, ujawniając liczne braki w uzębieniu.
| Kolejka: Rycerze Walpurgii 05.01 godz: 12:00, Zakon Feniksa czas na odpis do 06.01 godz. 9:00; (bez możliwości przedłużenia)
Aktywne zaklęcia:
Zaklęcie pola antymagicznego 2/3
Protecta - zamrożone
Casa Aranea tura: 7 ST wydostania się: 69, do rzutu dolicza się Zx2 - zamrożone
Esposas (Alphard) - zamrożone
Esposas (Deirdre) - zamrożone
Wykorzystane moce organizacji:
Craig: 3/3 - zamrożone
- Żywotność:
Deirdre: -22/200 nieprzytomna
(-20 tłuczone - bark i pośladki), (kąsane: 45 ręce), (kłute: -157 plecy)
Craig: 102/248 kara:-30
(-131 kłute), (tłuczone: -15 plecy)
Alphard: 83/220 kara: -40
(psychiczne: -30 ), (tłuczone: -71 - biodro i plecy; -36 prawa ręka)
Brendan: 380/380
Jackie: 220/220
Percival: 270/270
- Ekwipunek:
- Deirdre:
różdżka, przedmioty z bonusami, sztylet, biały kryształ,
-antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40)
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)-felix felicis
Alphard:
różdżka, peleryna niewidka, kryształ
Craig:
Różdżka, maska śmierciożercy (schowana), fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary (na nosie)
Eliksiry:
- [?] Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir grozy (1 porcji, stat. 21)
Brendan:
Torba, a w niej: 3x antidotum, 2x eliksir natychmiastowej jasności, 1x czuwający strażnik, 2x wywar ze sproszkowanego srebra, 2x eliksir znieczulający, biały kryształ z grudnia.
Jackie:
różdżka, mała torba - peleryna niewidka, kryształ z białego deszczu
-eliksir Garota (2 porcje)
- eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja)
Percival:
różdżka, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry (na sobie), juchtową szarfę (na sobie), brosza z alabastrowym jednorożcem, czarną perłę, amulet wyciszenia, fluoryt, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, wygaszacz, opakowanie papierosów ze schowaną w środku zapalniczką, kryształ z białego deszczu, oraz eliksiry:
-smocza łza (2 porcje, stat. 31),
-eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 31)
Mapka:
Na kolor siwy oznaczona została ściana która jest oblepiona pajęczyną.
Na zielono oznaczona została różdżką Alpharda.
Obowiązuje was mechanika poruszania się podczas pojedynku.
W desperacji chciał rzucić się w dół po swoją różdżkę, jednak to byłoby zwykłe proszenie się o zniewolenie, jeśli nie o śmierć, gdyby uderzył głową o dno i złamał kark. Musiał zachować się rozważniej, wziąć się w garść, może ugrać dla siebie chociaż trochę czasu. Choć kajdany wciąż mu ciążyły, był w stanie utrzymać się w pionie i przypatrywać temu, co też się dzieje na jego oczach. Burke rzucił się do ucieczki, być może też powinien tak zrobić, ale na razie czekał, próbując odnaleźć dla siebie rolę w tym przedstawieniu.
– I może naiwnie się łudzisz, że syn jeszcze do ciebie wróci? – wyrzucił z siebie głośno, zuchwale, próbując słowami sączyć jad, skoro pozostawał bezbronny. Chciał wywołać w miarę możliwości jak największe nieporozumienie pomiędzy zagubionymi i wystraszonymi pasażerami a zdrajcami krwi, co najwidoczniej nie mogli poszczycić się zaufaniem tajemniczej Samanthy Jones. Czy to mogła być złej sławy Mirabella? Wpatrywał się w nią uważnie, chcąc zapamiętać rysy jej twarzy, lecz zdołał jedynie ujrzeć burzę ciemnych loków, gdy zdecydowała się zsunąć z głowy kaptur. – Aurorzy już siedzą w kieszeni Ministra, nie wiecie tego?! – krzyknął donośnie, z kpiną, nie odpuszczając, choć nie był pewien, czy uda mu się zasiać ziarno zwątpienia pomiędzy zgromadzonymi, różne rzeczy mogli już usłyszeć pod pokładem. Posiłkował się kłamstwami, ale czuł, że mogą one wybrzmieć z mocą, jeśli tylko ludzie karmili się treściami różnych gazet. Czy jednak jego głos nie zadrżał zdradliwie? – Tak żałośnie błagali, aby zatrzymać swoje stołki, że w końcu poszli na układy! Rineheart wręcz się ślinił na widok tych wszystkich galeonów, największa spośród nich przekupna szumowina! Myślicie, że oni są tutaj po to, aby was ratować?!
Korzystając z przywrócenia minimalnej swobody ruchu sięgnął do kieszeni szaty, próbując wydobyć z niej tajemniczy kryształ, w nim szukając ratunku. Użyje go, uda się, ale jeszcze nie teraz, magia wciąż zdawała się trwać w zawieszeniu, przecież Burke nie spadł tak nagle i twardo na ziemię z własnej woli. Udało mu się jednak dostrzec ratunek w pojawieniu się kolejnych osób, choć nie był pewien, czy może jakkolwiek zawierzyć opuchniętym od picia dwóm mordom.
– Pomóżcie – zwrócił się do mężczyzn na jednym wydechu, mając na myśli siebie, gnającego wzdłuż alei Burke’a, ale przede wszystkim leżącą w dole Deirdre, która nie dawała żadnych znaków życia. Nie, z pewnością nie da jej tak skończyć, nigdy! Pomimo kajdan zdołał zbliżyć się do nich. – Jestem szlachcicem – dodał ciszej, tylko dla ich uszu, rzucając im rozgorączkowane spojrzenie. Nie miał pewności, z jakimi ludźmi ma do czynienia, jakie poglądy reprezentują, ale postanowił przemówić do ich chciwości, elementarnej części ludzkiego egoizmu. – Dyskretnie powiadomcie Ministerstwo co się tu dzieje, a zostaniecie sowicie nagrodzeni – zaproponował ochrypłym szeptem, spoglądając na twarz to jednego, to drugiego, szukając na nich odpowiedzi. Czy natrafił na uczciwych pijaczków z portowej dzielnicy? A może na cholernych szlamolubów, co w procederze rozpoczętym przez Mirabellę doskonale wiedzieli i wspierali go choćby milczącym przyzwoleniem? – Jestem w stanie załatwić wam zgodę na pobyt w każdym dowolnie wybranym kraju. Wygodne życie gdziekolwiek zechcecie, mogę wam je zapewnić – poszerzył swoją ofertę, kusząc dalej, byleby tylko zgodzili się na współpracę. Wystarczyło tylko wejść z powrotem do domu, dać znać przez sieć Fiuu, wysłać sowę, zrobić cokolwiek.
| chwytam za kryształ + przesuwam się jedno pole w dół po skosie w lewo
– I może naiwnie się łudzisz, że syn jeszcze do ciebie wróci? – wyrzucił z siebie głośno, zuchwale, próbując słowami sączyć jad, skoro pozostawał bezbronny. Chciał wywołać w miarę możliwości jak największe nieporozumienie pomiędzy zagubionymi i wystraszonymi pasażerami a zdrajcami krwi, co najwidoczniej nie mogli poszczycić się zaufaniem tajemniczej Samanthy Jones. Czy to mogła być złej sławy Mirabella? Wpatrywał się w nią uważnie, chcąc zapamiętać rysy jej twarzy, lecz zdołał jedynie ujrzeć burzę ciemnych loków, gdy zdecydowała się zsunąć z głowy kaptur. – Aurorzy już siedzą w kieszeni Ministra, nie wiecie tego?! – krzyknął donośnie, z kpiną, nie odpuszczając, choć nie był pewien, czy uda mu się zasiać ziarno zwątpienia pomiędzy zgromadzonymi, różne rzeczy mogli już usłyszeć pod pokładem. Posiłkował się kłamstwami, ale czuł, że mogą one wybrzmieć z mocą, jeśli tylko ludzie karmili się treściami różnych gazet. Czy jednak jego głos nie zadrżał zdradliwie? – Tak żałośnie błagali, aby zatrzymać swoje stołki, że w końcu poszli na układy! Rineheart wręcz się ślinił na widok tych wszystkich galeonów, największa spośród nich przekupna szumowina! Myślicie, że oni są tutaj po to, aby was ratować?!
Korzystając z przywrócenia minimalnej swobody ruchu sięgnął do kieszeni szaty, próbując wydobyć z niej tajemniczy kryształ, w nim szukając ratunku. Użyje go, uda się, ale jeszcze nie teraz, magia wciąż zdawała się trwać w zawieszeniu, przecież Burke nie spadł tak nagle i twardo na ziemię z własnej woli. Udało mu się jednak dostrzec ratunek w pojawieniu się kolejnych osób, choć nie był pewien, czy może jakkolwiek zawierzyć opuchniętym od picia dwóm mordom.
– Pomóżcie – zwrócił się do mężczyzn na jednym wydechu, mając na myśli siebie, gnającego wzdłuż alei Burke’a, ale przede wszystkim leżącą w dole Deirdre, która nie dawała żadnych znaków życia. Nie, z pewnością nie da jej tak skończyć, nigdy! Pomimo kajdan zdołał zbliżyć się do nich. – Jestem szlachcicem – dodał ciszej, tylko dla ich uszu, rzucając im rozgorączkowane spojrzenie. Nie miał pewności, z jakimi ludźmi ma do czynienia, jakie poglądy reprezentują, ale postanowił przemówić do ich chciwości, elementarnej części ludzkiego egoizmu. – Dyskretnie powiadomcie Ministerstwo co się tu dzieje, a zostaniecie sowicie nagrodzeni – zaproponował ochrypłym szeptem, spoglądając na twarz to jednego, to drugiego, szukając na nich odpowiedzi. Czy natrafił na uczciwych pijaczków z portowej dzielnicy? A może na cholernych szlamolubów, co w procederze rozpoczętym przez Mirabellę doskonale wiedzieli i wspierali go choćby milczącym przyzwoleniem? – Jestem w stanie załatwić wam zgodę na pobyt w każdym dowolnie wybranym kraju. Wygodne życie gdziekolwiek zechcecie, mogę wam je zapewnić – poszerzył swoją ofertę, kusząc dalej, byleby tylko zgodzili się na współpracę. Wystarczyło tylko wejść z powrotem do domu, dać znać przez sieć Fiuu, wysłać sowę, zrobić cokolwiek.
| chwytam za kryształ + przesuwam się jedno pole w dół po skosie w lewo
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedział, co kombinował Alphard. Właściwie Burke był zdziwiony, że Black w ogóle dał radę się poruszyć. Dopiero po chwili, w biegu, połączył fakty, dochodząc do wniosku, że zakon musiał w jakiś sposób zablokować magię. Inaczej pewnie już by dostał czymś w plecy. Nie znał zbyt dobrze tej dziedziny czarów, mógł tylko snuć mgliste domysły, co to było.
Obejrzał się raz przez ramię, w jego umyśle pojawiło się zawahanie - czy powinien zawrócić? Zawrócić i jakoś mu pomóc? Nie zmienił jednak kierunku biegu ani nie zatrzymał się. Biegł nadal przed siebie. Nie wiedział, jaki Black ma plan. Burke nie był w stanie mu jednak pomóc. Przeciwników było zbyt wielu. On mógł tylko uciekać - i albo wyciągnąć później oboje z Tower, albo odbić z pomocą liczniejszej grupy rycerzy. Więc biegł. Po prostu biegł przed siebie.
Uciekam, uciekam w dół mapki ile sie da
Obejrzał się raz przez ramię, w jego umyśle pojawiło się zawahanie - czy powinien zawrócić? Zawrócić i jakoś mu pomóc? Nie zmienił jednak kierunku biegu ani nie zatrzymał się. Biegł nadal przed siebie. Nie wiedział, jaki Black ma plan. Burke nie był w stanie mu jednak pomóc. Przeciwników było zbyt wielu. On mógł tylko uciekać - i albo wyciągnąć później oboje z Tower, albo odbić z pomocą liczniejszej grupy rycerzy. Więc biegł. Po prostu biegł przed siebie.
Uciekam, uciekam w dół mapki ile sie da
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panująca w porcie sytuacja zdawała się z każdą chwilą coraz bardziej wymykać spod ich kontroli, a podnoszące się z różnych stron głosy rezonowały w nim samym, roznosząc się wzdłuż zakończeń nerwowych falą szarpiącego zdenerwowania. Burke zaczął uciekać, Black odzyskał wolę walki, podnosząc się z ziemi, po drugiej stronie alejki huknęły drzwi – a Mirabella, bo nie miał już wątpliwości, że to z nią mieli do czynienia, wciąż im nie ufała. Zatrzymał się na kładce, mnąc w ustach przekleństwo; znajdował się zbyt daleko, nie miał szans dogonić uciekającego jak tchórz Śmierciożercy. Cel ich misji stał zresztą tuż przed nim. – Człowiek skuty i postawiony pod ścianą powie wszystko, żeby się uratować – skomentował słowa Alpharda, starając się o zachowanie spokoju w głosie; musiał w jakiś sposób odwołać się do zdrowego rozsądku osób, którym próbowali pomóc, skłonić ich do rozważenia chaotycznej sytuacji, w której się znaleźli. Być może samodzielnie ją dla nich rozjaśnić. – Skoro działamy z waszego ramienia – odpowiedział mu, równie głośno; Black nie próbował wszak nawet udawać, że nie reprezentuje interesów Ministerstwa Magii – to dlaczego wypowiadasz się przeciw nam? – zapytał, licząc na to, że kulawe kłamstwo Blacka mogło – paradoksalnie – przechylić szalę zaufania na ich korzyść.
Odwrócił się, zwracając się do kobiety o kręconych włosach. – Obawiam się, że pani przypuszczenia są błędne – powiedział, nie spuszczając wzroku z jej twarzy; szukając tam momentów zawahania, starając się ocenić jej reakcje. – Sądzi pani, że wszyscy znaleźliśmy się tu dzisiaj przypadkiem? Akurat na tym statku? – Musiała zrozumieć, że jej tajne operacje nie były już tajne; że w którymś momencie popełniła błąd. – Black ma rację w jednej kwestii: jesteśmy tutaj z rozkazów ministra. Tyle że nie tego, którego oni bezprawnie wepchnęli na stanowisko. – Nie mówił głośno, nie tak, by słyszano go w całym porcie – nie musiał podnosić głosu, Mirabella znajdowała się już tuż obok – ale wypowiadał się z naciskiem, zwłaszcza wspominając o Haroldzie. – I jesteśmy tutaj, bo dowiedzieliśmy się, że zarówno ty, pani, jak i ludzie, którym próbujesz pomóc – niewinni ludzie, którzy nie zrobili niczego złego, co do tego się zgadzamy – mogą być w niebezpieczeństwie. Kiedy dotarliśmy na statek, zaczęliśmy ich ewakuować, ale zdążyliśmy zabrać jedynie połowę, nim zostaliśmy zaatakowani. Są bezpieczni. – Przeniósł na moment spojrzenie w kierunku Gilberta, niejako odnosząc się do jego słów o rozdzieleniu z synem. – Śmiem twierdzić, że gdyby nie my, to w tym momencie już wszyscy byliby martwi. A jeśli oni – wskazał głową ku rozpierzchniętym Rycerzom Walpurgii – wiedzieli o tym, co miało tu dzisiaj mieć miejsce, to znaczy, że wiedzą to również inni. – Ruch od strony alejki go zaalarmował; spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegając, że w międzyczasie Black dokuśtykał do stojących w drzwiach tawerny, podpitych marynarzy; nie wiedział, o czym z nimi rozmawiał, ale Mirabella po raz kolejny miała rację: nie mieli czasu. – Pole antymagiczne będzie działało jeszcze przez chwilę, ale krótką – wtrącił, widząc, jak kobieta próbuje bezskutecznie rzucić zaklęcie. – I ma pani rację: nie mamy czasu, a tutaj niedługo przestanie być bezpiecznie. Gdziekolwiek mieli płynąć dziś ci ludzie, nie ma już na to szans. Proszę nam pomóc ich stąd zabrać. – Przesunął się w jej stronę, ale tak, żeby nie blokować jej drogi. – Możemy ich ukryć. Możemy was ukryć. Stoimy po tej samej stronie – dodał jeszcze, tym razem patrząc na czarownicę prawie błagalnie. Nie wyobrażał sobie scenariusza, w którym musieliby działać przeciwko niej, ale wiedział, że taki też wchodził w grę – i z tą myślą przeniósł spojrzenie na Brendana. Jakakolwiek miałaby nie być odpowiedź Mirabelli, to decyzja co do tego, jak potoczą się następne minuty, miała należeć do Gwardzisty.
| retorykuję, przesuwam się o jedno pole w górne lewo
Odwrócił się, zwracając się do kobiety o kręconych włosach. – Obawiam się, że pani przypuszczenia są błędne – powiedział, nie spuszczając wzroku z jej twarzy; szukając tam momentów zawahania, starając się ocenić jej reakcje. – Sądzi pani, że wszyscy znaleźliśmy się tu dzisiaj przypadkiem? Akurat na tym statku? – Musiała zrozumieć, że jej tajne operacje nie były już tajne; że w którymś momencie popełniła błąd. – Black ma rację w jednej kwestii: jesteśmy tutaj z rozkazów ministra. Tyle że nie tego, którego oni bezprawnie wepchnęli na stanowisko. – Nie mówił głośno, nie tak, by słyszano go w całym porcie – nie musiał podnosić głosu, Mirabella znajdowała się już tuż obok – ale wypowiadał się z naciskiem, zwłaszcza wspominając o Haroldzie. – I jesteśmy tutaj, bo dowiedzieliśmy się, że zarówno ty, pani, jak i ludzie, którym próbujesz pomóc – niewinni ludzie, którzy nie zrobili niczego złego, co do tego się zgadzamy – mogą być w niebezpieczeństwie. Kiedy dotarliśmy na statek, zaczęliśmy ich ewakuować, ale zdążyliśmy zabrać jedynie połowę, nim zostaliśmy zaatakowani. Są bezpieczni. – Przeniósł na moment spojrzenie w kierunku Gilberta, niejako odnosząc się do jego słów o rozdzieleniu z synem. – Śmiem twierdzić, że gdyby nie my, to w tym momencie już wszyscy byliby martwi. A jeśli oni – wskazał głową ku rozpierzchniętym Rycerzom Walpurgii – wiedzieli o tym, co miało tu dzisiaj mieć miejsce, to znaczy, że wiedzą to również inni. – Ruch od strony alejki go zaalarmował; spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegając, że w międzyczasie Black dokuśtykał do stojących w drzwiach tawerny, podpitych marynarzy; nie wiedział, o czym z nimi rozmawiał, ale Mirabella po raz kolejny miała rację: nie mieli czasu. – Pole antymagiczne będzie działało jeszcze przez chwilę, ale krótką – wtrącił, widząc, jak kobieta próbuje bezskutecznie rzucić zaklęcie. – I ma pani rację: nie mamy czasu, a tutaj niedługo przestanie być bezpiecznie. Gdziekolwiek mieli płynąć dziś ci ludzie, nie ma już na to szans. Proszę nam pomóc ich stąd zabrać. – Przesunął się w jej stronę, ale tak, żeby nie blokować jej drogi. – Możemy ich ukryć. Możemy was ukryć. Stoimy po tej samej stronie – dodał jeszcze, tym razem patrząc na czarownicę prawie błagalnie. Nie wyobrażał sobie scenariusza, w którym musieliby działać przeciwko niej, ale wiedział, że taki też wchodził w grę – i z tą myślą przeniósł spojrzenie na Brendana. Jakakolwiek miałaby nie być odpowiedź Mirabelli, to decyzja co do tego, jak potoczą się następne minuty, miała należeć do Gwardzisty.
| retorykuję, przesuwam się o jedno pole w górne lewo
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
- Poważnie, Black? Black nazywa szumowiną kogoś, kto rzekomo pobiegł za Voldemortem jak jego inne psy? Jak ty? - Skrzywił się z niesmakiem, unosząc żelazną pięść w kierunku człowieka, który stał za jego plecami i który zabrał głos, mając nadzieję, że to wystarczy, żeby go uciszyć. - Idioto, twój syn jest bezpieczny, o ile wdał się w matkę i sam nie szuka kłopotów w pozornie bezpiecznym miejscu. Mirabello - zwrócił się wreszcie do samej kobiety - zamierzasz pomóc czy przeszkadzać? Wiemy, że gdzieś jest reszta - nie mamy więcej czasu, musimy zebrać wszystkich. - Nie wtrącał się w przemowę Percivala, mówił przekonująco i składnie, mówił skuteczniej od tego, jak mógłby przemówić on sam.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Brendan przywrócił ją do porządku – spojrzała w jego kierunku, zaciskając usta i pięści mocno, czując, jak paznokcie wpijają się w skórę. Zachowała się nie na miejscu, nie jak auror, poczuła krew i chciała zmusić ofiarę do ataku, agresja wzięła górę, zupełnie niepotrzebnie i w nieodpowiednim miejscu. Wzięła głęboki wdech, lustrując wzrokiem zmieniające się dookoła siebie obrazy, najmocniej skupiła się jednak na Mirabelli, do której zaczął mówić Percival. Ich dialog był poznaczony niedopowiedzeniami i niejawnymi intencjami, które w gruncie rzeczy miały mieć dobry wymiar – chcieli ich obronić, uratować. Prędko okazało się, że to faktycznie kobieta, której szukali.
– Patronus był znakiem, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi, którzy chcą pomóc i wiedzą, jak to zrobić, a nie by pokazać, że jako jednostka ministerialna jesteśmy zagrożeniem – zawołała za kobietą. Spojrzała w stronę mężczyzny, który zaczął zwymyślać jej ojca. Łgarz, gbur i szlachcic za złamanego knuta. Zacisnęła usta. Nie, Jackie, dzisiaj nie powiesz już więcej niepotrzebnych słów.
Ruszyła z miejsca i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę mostku na statek.
| poruszam się o dwie kratki w dolny-prawy skos
– Patronus był znakiem, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi, którzy chcą pomóc i wiedzą, jak to zrobić, a nie by pokazać, że jako jednostka ministerialna jesteśmy zagrożeniem – zawołała za kobietą. Spojrzała w stronę mężczyzny, który zaczął zwymyślać jej ojca. Łgarz, gbur i szlachcic za złamanego knuta. Zacisnęła usta. Nie, Jackie, dzisiaj nie powiesz już więcej niepotrzebnych słów.
Ruszyła z miejsca i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę mostku na statek.
| poruszam się o dwie kratki w dolny-prawy skos
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiedy Alphard się odezwał, zarówno wzrok stojącego na pokładzie Gilberta, jak i kobiety trwającej na alei skierowały się ku niemu. Black bez trudu mógł przyjrzeć się czarownicy, choć noc nie pozwalała skupić się na szczegółach jej wyglądu. Byłby jednak w stanie ją rozpoznać, gdyby w przyszłości spotkał ją ponownie. Sam Gilbert poruszył się niespokojnie, drgnął za plecami aurora i sojusznika Zakonu, a oni obaj mogli bz trudu wyczuć nerwowość w jego gestach. On sam dzierżył w dłoni różdżkę, choć nie użył jej ani razu. Słowa arystokraty wyraźnie wzbudziły w nieszczęśniku chwilowe zakłopotanie, ale trwało to jednak krótko. Mężczyzna nie uczynił nic pochopnego, wpatrując się jedynie z nienawiścią i gniewem w Blacka.
— To wszystko przez takich jak ty— mruknął, wcale nie w odpowiedzi i nie zaczepnie, raczej do samego siebie niż do kogokolwiek ze zgromadzonych. Choć przemówienie arystokraty wprowadziło chwilowy zamęt i zmusiło kobiety z tyłu do wymiany spojrzeń nie mogło odnieść ostatecznie żadnego oczekiwanego efektu — ludzie zgromadzeni na pokładzie okrętu zdawali się pamiętać, że musieli uciekać z kraju przez rząd, a także sprzymierzeńców straszliwego czarnoksiężnika, który gromadził wokół siebie całe rzesze arystokratów. Nazwisko Black nie znajdowało się na liście osób, którym można było ufać. Alphard wyciągnął z kieszeni swój kryształ, ale nie zdecydował się zacisnąć na nim swojej dłoni — trzymał go w pogotowiu. Jego ruch mogli dostrzec wszyscy, ale nikt nie był w stanie określić, po co sięgnął i co miał pomiędzy palcami. W przeciwieństwie do uciekinierów, słowa Blacka zdawały się jednak doskonale trafić do trzech mężczyzn, którzy wyrośli w progu speluny. Kiedy przesunął się względem nich, przyglądali mu się uważnie. Szybko wymienili ze sobą spojrzenia. Ten stojący bliżej szlachcica przekroczył w końcu próg, chwycił go za ramię i pociągnął do siebie, niezbyt delikatnie, by wtargać go do lokalu.
— Szlachcic dobrze gada — mruknął, otrzepując jego ramiona z niby-kurzu— Ale będzie cię to słono kosztować, paniczu— dodał z rozbawieniem, podczas, gdy ten drugi, stojący w progu wciąż patrzył na sytuację na alei. Mruknął pod nosem jedynie jakieś hm i zaśmiał się pod nosem, zatrzaskując drzwi za sobą. Cała czwórka, w tym trójka marynarzy i Black, zniknęli z pola bitwy.
Wewnątrz lokalu panował gwar, ale nie było zbyt wiele osób. Poza wspomnianą trójką, wewnątrz znajdowało się kilku mniej lub bardziej wstawionych, półmrok utrudniał rozpoznanie kogokolwiek, zresztą wiele z twarz było do niczego nie podobnych.
W tym czasie Craig wciąż uciekał. Nie zawahał się w swojej decyzji, parł przed siebie, zamierzając uniknąć ewentualnych konsekwencji. Stopniowo oddalał się od miejsca walki. Ci, którzy tam pozostali mogli obserwować trzepoczący czarny płaszcz, który umykał w ciemności w olbrzymim pośpiechu.
Deirdre pozostawała nieprzytomna, ale jednocześnie ledwie żywa. Życie uchodziło ze Śmierciożerczyni sekunda po sekundzie, a jej rokowania nie były najlepsze. Już na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jakby lada moment miała wyzionąć ducha, a jej chwile były policzone. Posoka całkowicie już zmoczyła jej czarne szaty i spływała po ciele aż na dno dołu, w którym zdążyła zgromadzić się wilgotna plama, niechętnie wsiąkająca w zamarzniętą ziemię.
Percival skutecznie skontrował zachowanie Alpharda. Czarodzieje, którzy stali za jego plecami zdawali się mu wcześniej zaufać, więc jego słowa były jedynie potwierdzeniem dla czynów, których się dopuścił. Jego dalsza przemowa skierowana była do kobiety, która nieufanie i niepewnie spojrzała w jego kierunku, zaciskając palce na różdżce. Nie była ani aurorką, ani kimś zaprawionym w walce, ale jej siła i wola nie słabły. Wyglądała na zdeterminowaną do podjęcia wszystkich działań, które miały na celu pomoc ludziom, którzy wciąż stali na pokładzie, i którzy — możliwe — znajdowali się wciąż w okolicy. W końcu, wysłuchawszy go skinęła głową na znak potwierdzenia, ale póki sytuacja na alei była napięta nie wykonała żadnego ruchu. Dopiero, gdy dwaj mężczyźni zniknęli jej z oczu, cofnęła się o krok i głośno nabrała powietrza w płuca, przenosząc spojrzenie na Brendana.
— Czekają tam na mnie, musicie ruszyć ze mną — odezwała się głośniej i obejrzała dookoła, próbując zrozumieć, czy ktoś mógł tu im jeszcze zagrażać. Skinęła też głową Jackie. — Dokąd zabraliście jego syna?- spytała krótko. — Statek miał wyruszyć o świcie, nie są tu bezpieczni. Ani w porcie, ani w Londynie. Teraz, mając tych ludzi na karku, tym bardziej.— Zerknęła w stronę, w którą uciekł Burke, wiedząc doskonale, że czarnoksiężnik mógł lada moment wezwać pomoc. — Trzeba ich gdzieś ukryć. Jest ze mną jedenaście osób, trudno będzie ich wszystkich ukryć razem. Zadeklarowaliście pomoc, co zamierzacie zrobić? Jaki macie plan?— Dopytywała, spoglądając po nich kolejno. — Chodźmy. Prędko.— Odwróciła się w końcu i ruszyła w stronę, z której przyszła, prowadząc tam członków Zakonu Feniksa. Po drodze naciągnęła na głowę kaptur. Na końcu alei, znajdowali się ludzie, odziani w ciemne płaszcze i ukryci pomiędzy skrzyniami i beczkami, nie wyściubiając nosa z kryjówki dopóki nie dotarła do nich Mirabella.
| Kolejka: Przez wzgląd na sytuację niepojedynkową nie obowiązuje Was żadna konkretna kolejka. Wszyscy macie czas na odpis do 7.01 godz. 9:00 (bez możliwości przedłużenia).
W związku z powyższym, a także brakiem podjęcia względem siebie szczególnych akcji:
Zakon Feniksa, możecie podjąć maksymalnie 3 akcje w swoim poście i poruszać się po mapce w dowolnej konfiguracji.
Rycerze Walpurgii, misja poboczna zostaje dla was zakończona porażką.
Aktywne zaklęcia:
Zaklęcie pola antymagicznego 3/3
Protecta - zamrożone
Casa Aranea tura: 7 ST wydostania się: 69, do rzutu dolicza się Zx2 - zamrożone
Esposas (Alphard) - zamrożone
Esposas (Deirdre) - zamrożone
Wykorzystane moce organizacji:
Craig: 3/3 - zamrożone
Mapka:
Na kolor siwy oznaczona została ściana która jest oblepiona pajęczyną.
Na zielono oznaczona została różdżką Alpharda.
— To wszystko przez takich jak ty— mruknął, wcale nie w odpowiedzi i nie zaczepnie, raczej do samego siebie niż do kogokolwiek ze zgromadzonych. Choć przemówienie arystokraty wprowadziło chwilowy zamęt i zmusiło kobiety z tyłu do wymiany spojrzeń nie mogło odnieść ostatecznie żadnego oczekiwanego efektu — ludzie zgromadzeni na pokładzie okrętu zdawali się pamiętać, że musieli uciekać z kraju przez rząd, a także sprzymierzeńców straszliwego czarnoksiężnika, który gromadził wokół siebie całe rzesze arystokratów. Nazwisko Black nie znajdowało się na liście osób, którym można było ufać. Alphard wyciągnął z kieszeni swój kryształ, ale nie zdecydował się zacisnąć na nim swojej dłoni — trzymał go w pogotowiu. Jego ruch mogli dostrzec wszyscy, ale nikt nie był w stanie określić, po co sięgnął i co miał pomiędzy palcami. W przeciwieństwie do uciekinierów, słowa Blacka zdawały się jednak doskonale trafić do trzech mężczyzn, którzy wyrośli w progu speluny. Kiedy przesunął się względem nich, przyglądali mu się uważnie. Szybko wymienili ze sobą spojrzenia. Ten stojący bliżej szlachcica przekroczył w końcu próg, chwycił go za ramię i pociągnął do siebie, niezbyt delikatnie, by wtargać go do lokalu.
— Szlachcic dobrze gada — mruknął, otrzepując jego ramiona z niby-kurzu— Ale będzie cię to słono kosztować, paniczu— dodał z rozbawieniem, podczas, gdy ten drugi, stojący w progu wciąż patrzył na sytuację na alei. Mruknął pod nosem jedynie jakieś hm i zaśmiał się pod nosem, zatrzaskując drzwi za sobą. Cała czwórka, w tym trójka marynarzy i Black, zniknęli z pola bitwy.
Wewnątrz lokalu panował gwar, ale nie było zbyt wiele osób. Poza wspomnianą trójką, wewnątrz znajdowało się kilku mniej lub bardziej wstawionych, półmrok utrudniał rozpoznanie kogokolwiek, zresztą wiele z twarz było do niczego nie podobnych.
W tym czasie Craig wciąż uciekał. Nie zawahał się w swojej decyzji, parł przed siebie, zamierzając uniknąć ewentualnych konsekwencji. Stopniowo oddalał się od miejsca walki. Ci, którzy tam pozostali mogli obserwować trzepoczący czarny płaszcz, który umykał w ciemności w olbrzymim pośpiechu.
Deirdre pozostawała nieprzytomna, ale jednocześnie ledwie żywa. Życie uchodziło ze Śmierciożerczyni sekunda po sekundzie, a jej rokowania nie były najlepsze. Już na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jakby lada moment miała wyzionąć ducha, a jej chwile były policzone. Posoka całkowicie już zmoczyła jej czarne szaty i spływała po ciele aż na dno dołu, w którym zdążyła zgromadzić się wilgotna plama, niechętnie wsiąkająca w zamarzniętą ziemię.
Percival skutecznie skontrował zachowanie Alpharda. Czarodzieje, którzy stali za jego plecami zdawali się mu wcześniej zaufać, więc jego słowa były jedynie potwierdzeniem dla czynów, których się dopuścił. Jego dalsza przemowa skierowana była do kobiety, która nieufanie i niepewnie spojrzała w jego kierunku, zaciskając palce na różdżce. Nie była ani aurorką, ani kimś zaprawionym w walce, ale jej siła i wola nie słabły. Wyglądała na zdeterminowaną do podjęcia wszystkich działań, które miały na celu pomoc ludziom, którzy wciąż stali na pokładzie, i którzy — możliwe — znajdowali się wciąż w okolicy. W końcu, wysłuchawszy go skinęła głową na znak potwierdzenia, ale póki sytuacja na alei była napięta nie wykonała żadnego ruchu. Dopiero, gdy dwaj mężczyźni zniknęli jej z oczu, cofnęła się o krok i głośno nabrała powietrza w płuca, przenosząc spojrzenie na Brendana.
— Czekają tam na mnie, musicie ruszyć ze mną — odezwała się głośniej i obejrzała dookoła, próbując zrozumieć, czy ktoś mógł tu im jeszcze zagrażać. Skinęła też głową Jackie. — Dokąd zabraliście jego syna?- spytała krótko. — Statek miał wyruszyć o świcie, nie są tu bezpieczni. Ani w porcie, ani w Londynie. Teraz, mając tych ludzi na karku, tym bardziej.— Zerknęła w stronę, w którą uciekł Burke, wiedząc doskonale, że czarnoksiężnik mógł lada moment wezwać pomoc. — Trzeba ich gdzieś ukryć. Jest ze mną jedenaście osób, trudno będzie ich wszystkich ukryć razem. Zadeklarowaliście pomoc, co zamierzacie zrobić? Jaki macie plan?— Dopytywała, spoglądając po nich kolejno. — Chodźmy. Prędko.— Odwróciła się w końcu i ruszyła w stronę, z której przyszła, prowadząc tam członków Zakonu Feniksa. Po drodze naciągnęła na głowę kaptur. Na końcu alei, znajdowali się ludzie, odziani w ciemne płaszcze i ukryci pomiędzy skrzyniami i beczkami, nie wyściubiając nosa z kryjówki dopóki nie dotarła do nich Mirabella.
| Kolejka: Przez wzgląd na sytuację niepojedynkową nie obowiązuje Was żadna konkretna kolejka. Wszyscy macie czas na odpis do 7.01 godz. 9:00 (bez możliwości przedłużenia).
W związku z powyższym, a także brakiem podjęcia względem siebie szczególnych akcji:
Zakon Feniksa, możecie podjąć maksymalnie 3 akcje w swoim poście i poruszać się po mapce w dowolnej konfiguracji.
Rycerze Walpurgii, misja poboczna zostaje dla was zakończona porażką.
Aktywne zaklęcia:
Zaklęcie pola antymagicznego 3/3
Protecta - zamrożone
Casa Aranea tura: 7 ST wydostania się: 69, do rzutu dolicza się Zx2 - zamrożone
Esposas (Alphard) - zamrożone
Esposas (Deirdre) - zamrożone
Wykorzystane moce organizacji:
Craig: 3/3 - zamrożone
- Żywotność:
Deirdre: -22/200 nieprzytomna
(-20 tłuczone - bark i pośladki), (kąsane: 45 ręce), (kłute: -157 plecy)
Craig: 102/248 kara:-30
(-131 kłute), (tłuczone: -15 plecy)
Alphard: 83/220 kara: -40
(psychiczne: -30 ), (tłuczone: -71 - biodro i plecy; -36 prawa ręka)
Brendan: 380/380
Jackie: 220/220
Percival: 270/270
- Ekwipunek:
- Deirdre:
różdżka, przedmioty z bonusami, sztylet, biały kryształ,
-antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40)
-wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek)-felix felicis
Alphard:
różdżka, peleryna niewidka, kryształ
Craig:
Różdżka, maska śmierciożercy (schowana), fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary (na nosie)
Eliksiry:
- [?] Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 21)- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32)
- Eliksir grozy (1 porcji, stat. 21)
Brendan:
Torba, a w niej: 3x antidotum, 2x eliksir natychmiastowej jasności, 1x czuwający strażnik, 2x wywar ze sproszkowanego srebra, 2x eliksir znieczulający, biały kryształ z grudnia.
Jackie:
różdżka, mała torba - peleryna niewidka, kryształ z białego deszczu
-eliksir Garota (2 porcje)
- eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja)
Percival:
różdżka, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry (na sobie), juchtową szarfę (na sobie), brosza z alabastrowym jednorożcem, czarną perłę, amulet wyciszenia, fluoryt, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, wygaszacz, opakowanie papierosów ze schowaną w środku zapalniczką, kryształ z białego deszczu, oraz eliksiry:
-smocza łza (2 porcje, stat. 31),
-eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 31)
Mapka:
Na kolor siwy oznaczona została ściana która jest oblepiona pajęczyną.
Na zielono oznaczona została różdżką Alpharda.
Marina
Szybka odpowiedź