Biblioteka
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Półki z woluminami rozsiane są po niemal wszystkich komnatach wnętrza wieży astronomicznej; w bibliotece trzymane są raczej stare księgi, w większości cenne, choć niekoniecznie przydatne w codziennej praktyce astronomicznej. Prócz ksiąg w lewym skrzydle biblioteki znajduje się również archiwum, gdzie przechowywana jest cała dokumentacja wieży.
Biblioteka jest otwarta dla czarodziejów z zewnątrz, ciekawych zgromadzonych tutaj białych kruków - ale nie cała, po najcenniejsze z ksiąg sięgać mogą tylko pracownicy.
Biblioteka jest otwarta dla czarodziejów z zewnątrz, ciekawych zgromadzonych tutaj białych kruków - ale nie cała, po najcenniejsze z ksiąg sięgać mogą tylko pracownicy.
Rozwiązanie zagadki zbliżało się do nich wielkimi krokami, lecz oboje mogli mieć teraz jedynie przebłyski przeczucia, które podpowiadało im, że wkrótce odkryją prawdę. Marine nie czuła się zbyt pewnie na ścieżce poszukiwania odpowiedzi, bowiem żadna ze znalezionych dotychczas nie była wystarczająca, nie zapewniła jej, że podążają w dobrym kierunku. Kilkanaście przewertowanych tomów, zasięgnięcie języka u oklumenty i łamacza klątw… to wszystko dawało całkiem sporą bazę, a mimo tego elementy układanki trwały rozsypane i ciężko było dopasować je do siebie. Czy to możliwe, by jej intuicja szwankowała i zawodziła w najmniej oczekiwanym momencie? Lestrange błądziła we mgle, choć niewątpliwie robiła wszystko, by wyrwać się z tego stanu – znalezienie się w czytelni wraz z Morgothem miało doprowadzić ich oboje bliżej celu. Dla niego majaczył już na horyzoncie, ona wciąż jeszcze trwała odwrócona plecami do brzegu, bo zamiast na większy obraz, zapatrzyła się na niego.
Nie było wątpliwości co do tego, że jeśli faktycznie ciąży nad nimi klątwa, nie była ona nałożona na żadne z nich, ani tym bardziej na miejsce, a właśnie na jakiś przedmiot, którego jednak zlokalizowanie mogło okazać się niezmiernie trudne. Nawet pasja dotycząca klątw, którą zaraził ją ojciec, niewiele mogła pomóc, jeśli Marine nie posiadała żadnych konkretniejszych informacji. Nie mogła przypomnieć sobie o żadnych wątpliwych podarkach, jakie kiedykolwiek otrzymała, czy podejrzanych księgach ojca, które zdarzyło jej się przeglądać. Wierzyła, że gdyby lord Yaxley zdał sobie sprawę z posiadania rzeczy o problematycznym rodowodzie i potencjale na bycie nośnikiem klątwy, na pewno szybko podzieliłby się swoim odkryciem. Bezwiednie zerknęła na jego laskę, zatrzymując wzrok na symbolicznej głowicy; to dopiero byłby idealny przedmiot do zaklęcia.
Zauważyła, że znieruchomiał, gdy poruszyła kwestię rycerza i przez moment pożałowała swojego pytania, nie chcąc sprawiać mu przykrości, jednocześnie niesiona ciekawością nie mogła nie zawędrować myślami ku domniemaniom o tożsamości przeciwnika ze snów. Czy symbolizował wroga, czy wręcz przeciwnie? Marine nie poddawała wątpliwościom odpowiedzi swojego towarzysza, a jednak chętnie zapoznałaby się z historią głębiej, gdyby było jej to dane. Zamiast tego jednak wyczytała niewerbalne pytanie ze spojrzenia mężczyzny i zastanowiła się przez chwilę.
Czy istniał ktoś, kto mógłby jej źle życzyć? Cóż, w szkole na pewno trafiło jej się kilka antypatii, jednak wciąż pozostawały one niegroźnymi relacjami, opartymi głównie na słownych potyczkach, a nie rzeczywistej chęci wyrządzenia sobie krzywdy. Nawet ktoś taki, jak Malcolm McGonagall nie byłby w stanie przekląć Marine tylko za to, że odebrała kilka punktów Gryffinodorowi. Trywialne, dziecięce wręcz kłopoty nie mogły na pewno równać się z tym wszystkim, co dorosłość przyniosła siedzącemu naprzeciw panny Lestrange lordowi.
- Nie mam podejrzanego – odparła spokojnym tonem, bowiem nie dotyczyły jej jeszcze nawet konkurencyjne potyczki zazdrosnych śpiewaczek; nie spodziewała się, że cios tak naprawdę spadł na nią ze strony, z przed którą nigdy nawet by się nie broniła.
Powróciła do lektury, lecz szybko odłożyła Świadomy Sen, pewna, że nie znajdzie w nim odpowiedzi. Gdyby znała więcej języków, niż tylko sam francuski, mogłaby szukać w większej ilości źródeł, ale z drugiej strony nieustanne zagłębianie się w kolejnych tomach mogło nie przynieść podobnych efektów. Pamiętając, co wspominał jej Flavien na temat mózgu, Marine przeszukała przyniesione przez Morgotha tomy i rzeczywiście natknęła się na publikację traktującą o tym organie – nie miała wiedzy anatomicznej, lecz nie zaszkodziło spróbować.
Nie było wątpliwości co do tego, że jeśli faktycznie ciąży nad nimi klątwa, nie była ona nałożona na żadne z nich, ani tym bardziej na miejsce, a właśnie na jakiś przedmiot, którego jednak zlokalizowanie mogło okazać się niezmiernie trudne. Nawet pasja dotycząca klątw, którą zaraził ją ojciec, niewiele mogła pomóc, jeśli Marine nie posiadała żadnych konkretniejszych informacji. Nie mogła przypomnieć sobie o żadnych wątpliwych podarkach, jakie kiedykolwiek otrzymała, czy podejrzanych księgach ojca, które zdarzyło jej się przeglądać. Wierzyła, że gdyby lord Yaxley zdał sobie sprawę z posiadania rzeczy o problematycznym rodowodzie i potencjale na bycie nośnikiem klątwy, na pewno szybko podzieliłby się swoim odkryciem. Bezwiednie zerknęła na jego laskę, zatrzymując wzrok na symbolicznej głowicy; to dopiero byłby idealny przedmiot do zaklęcia.
Zauważyła, że znieruchomiał, gdy poruszyła kwestię rycerza i przez moment pożałowała swojego pytania, nie chcąc sprawiać mu przykrości, jednocześnie niesiona ciekawością nie mogła nie zawędrować myślami ku domniemaniom o tożsamości przeciwnika ze snów. Czy symbolizował wroga, czy wręcz przeciwnie? Marine nie poddawała wątpliwościom odpowiedzi swojego towarzysza, a jednak chętnie zapoznałaby się z historią głębiej, gdyby było jej to dane. Zamiast tego jednak wyczytała niewerbalne pytanie ze spojrzenia mężczyzny i zastanowiła się przez chwilę.
Czy istniał ktoś, kto mógłby jej źle życzyć? Cóż, w szkole na pewno trafiło jej się kilka antypatii, jednak wciąż pozostawały one niegroźnymi relacjami, opartymi głównie na słownych potyczkach, a nie rzeczywistej chęci wyrządzenia sobie krzywdy. Nawet ktoś taki, jak Malcolm McGonagall nie byłby w stanie przekląć Marine tylko za to, że odebrała kilka punktów Gryffinodorowi. Trywialne, dziecięce wręcz kłopoty nie mogły na pewno równać się z tym wszystkim, co dorosłość przyniosła siedzącemu naprzeciw panny Lestrange lordowi.
- Nie mam podejrzanego – odparła spokojnym tonem, bowiem nie dotyczyły jej jeszcze nawet konkurencyjne potyczki zazdrosnych śpiewaczek; nie spodziewała się, że cios tak naprawdę spadł na nią ze strony, z przed którą nigdy nawet by się nie broniła.
Powróciła do lektury, lecz szybko odłożyła Świadomy Sen, pewna, że nie znajdzie w nim odpowiedzi. Gdyby znała więcej języków, niż tylko sam francuski, mogłaby szukać w większej ilości źródeł, ale z drugiej strony nieustanne zagłębianie się w kolejnych tomach mogło nie przynieść podobnych efektów. Pamiętając, co wspominał jej Flavien na temat mózgu, Marine przeszukała przyniesione przez Morgotha tomy i rzeczywiście natknęła się na publikację traktującą o tym organie – nie miała wiedzy anatomicznej, lecz nie zaszkodziło spróbować.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Milczał. Tego było mu potrzeba. Ciszy i spokoju. Każdy dźwięk go irytował, chociaż nie można było go za to winić. Nie widział sensu w tym, by oszukiwać samego siebie i innych tanimi sztuczkami o własnym samopoczuciu. Ci, którzy go znali, wiedzieli, że było z nim źle; inni nie dostrzegali różnicy. Lecz Morgoth nigdy nie okłamywał nikogo, trzymając się swojego milczenia, a prawda sama nie musiała się ujawniać, jeśli tego sobie nie życzył. Nie sięgał po żałosne próby manipulacji czyimś umysłem zmyślnymi słowami. Czerpał z teraźniejszości, z faktów i właśnie one dawały mu podstawę do działań. Bez nich byłby niczym, a teraz jego umysł i ciało krzyczały, że osiągnęły swój limit. Gdyby ktoś w tej chwili go zaatakował, nie miałby szans się obronić. Czuł się jak dziecko - nieporadny, niepotrafiący zareagować. Był na siebie wściekły. Jak mógł dopuścić do takiego stanu, który odmawiał mu właściwej ochrony najbliższych? Jedna pomyślna noc w więzieniu, kolejny miesiąc pokuty i stagnacji. Nie tego chciał, ale nie był w stanie się temu przeciwstawić. Im bardziej walczył, tym czarna magia odbierała mu siły. Teraz był pustką i niczym więcej. Nie był lordem jak dawniej. Nie był synem swojego ojca. Był słaby. Ponosił za to konsekwencje, co wzbudzało w nim jeszcze większą irytację. Czemu? Następnym razem będzie inaczej, a on nie pozwoli sobie na to, by nie być w stanie zaczerpnąć swobodnego oddechu. Do tego te wizje... Wspomnienia plątające się i mieszające z teraźniejszością były nie do zniesienia. Bał się, że jeśli kolejny raz wyda mu się, że czuje obecność dementora w domu, zrobi coś, czego będzie żałował, a przecież był pewny, że on tam był. Walka z własnym umysłem była wyczerpująca i brutalnie niebezpieczna. W końcu to właśnie on stanowił centrum Yaxleya - myślał. Bez przerwy analizował, a teraz co miał robić, jeśli nawet własne myśli go wodziły za nos? Animagia była ratunkiem, którego potrzebował, ale nie mógł zginąć na miesiąc i później wrócić do codzienności jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Miał swoje obowiązki, którym musiał sprostać. Zresztą ucieczka nie była rozwiązaniem i jako syn Leona Vasilasa zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Gdy on czuł osłabienie, ich wrogowie rośli w siłę i każdego dnia zdobywali więcej popleczników. Nie mógł na to pozwolić. Yaxleyowie byli małym rodem, potężnym i dumnym, lecz wciąż za małym, by mierzyć się z całym światem. Gdyby zaszła taka potrzeba, Morgoth nie wahałby się, będąc w stanie poświęcić wszystko, byle tylko zapewnić rodzinie szansę na przetrwanie. Nie był fanatykiem - był lojalny wobec swojego nestora i dla tradycji każdy młody mężczyzna powinien ponieść ofiarę. Od tego wszak byli, do tego dążyli. Byli silniejsi od kobiet, a mimo to czuł się jakby lady Lestrange mogła odebrać mu życie jednym pchnięciem. Jego myśli były istnym chaosem i nie potrafił się odnaleźć w żadnej z nich. Nie potrafił się określić, czego potrzebował najbardziej. Wszak raz myślał, że odizolowania i ciszy, lecz po chwili atakowały go krzyki, których nie mógł się pozbyć. Krzyki tych, którzy ponosili śmierć za każde zaklęcie, które rzucił w Azkabanie. Ile trupów po sobie tam zostawił? Ale czy nie było to dla nich zbawieniem? A może wręcz przeciwnie? Do tego wszystkiego skamlący Bennett... Zamknął książkę, którą czytał i na chwilę oparł czoło na dłoniach, starając się skupić na tu i teraz. Nie był w więzieniu, był w bibliotece... Jeszcze moment i nie będzie potrafił rozróżnić snu od rzeczywistości. - Nic - wychrypiał, czując uścisk w gardle i odsuwając wolumin. Zauważył, że dłoń mu lekko drżała, dlatego wstał i przeszedł parę kroków do okna, chcąc się uspokoić. Magia mieszała mu w głowie. Nie chciał takiej ceny - mógł oddać swoje ciało i życie. Ale nie umysł.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zalew informacji dotyczących mózgu wcale nie sprawiał, że Marine czuła się bliższa odnalezienia odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Być może Flavien dobrze czuł się w tej tematyce, lecz dla niej na ten moment była ona niczym czarna magia. A nawet gorzej, wziąwszy pod uwagę, że tej liznęła choć trochę w szkole. Krótkie westchnięcie znad woluminu mogło świadczyć o tym, że zagłębiany materiał nie satysfakcjonuje młodej śpiewaczki. Podobnie czuł się chyba jej towarzysz, bowiem w pewnym momencie ukrył twarz w dłoniach, a w końcu wstał i podszedł do okna. Lestrange podniosła głowę, lekko zdziwiona; pogrążyła się w lekturze na tyle, że nie zauważyła symptomów zdenerwowania u lorda Yaxleya. Karcąc się w myślach, spróbowała przyjrzeć mu się uważnie.
- Jeśli nie znajdziemy odpowiedzi dziś, będziemy próbować jutro – zapewniła z mocą, choć mówiła już właściwie do jego pleców. Jeśli jutro się nie uda, spróbują następnego dnia. Postarają się o wstęp do działów zakazanych we wszystkich znanych bibliotekach i porozmawiają z najbardziej osobliwymi osobistościami, o jakich tylko usłyszą w trakcie swojego śledztwa. Marine wierzyła, że tak właśnie będzie, a sama miała zamiar walczyć do końca, by dowiedzieć się wszystkiego na temat ich sennego połączenia. I nawet nie zdawała sobie sprawy, jak to wszystko było zagmatwane, choć mimo to, gdyby dziś dowiedziała się, że za miesiąc będzie znać całą prawdę, nie odłożyłaby jej poszukiwań na bok.
Zauważyła, że był czymś sfrustrowany, że się przejmował i oceniła, że chociaż mogło mieć to wiele wspólnego z ich poszukiwaniami, to równie dobrze wcale nie musiało. Coś go gryzło, a ona poczuła nagłą potrzebę poprawienia jego nastroju. W końcu to on pierwszy okazał w stosunku do niej pewną opiekuńczość – na weselu kuzynki podarował jej marynarkę, a podczas Sabatu upewnił się, że nie grozi jej nic przy fontannie. W pierwszym odruchu miała ochotę ponownie zapytać o smoczą wyprawę i jakoś zmienić temat na nieco lżejszy, niewymagający, lecz przypomniała sobie słowa Melisande i jej wzmiankę o tym, jak lord Yaxley zaniemógł na misji. Nie chciała przypominać mu o tej niedyspozycji, dlatego czym prędzej porzuciła swój zamiar. O jaźniach smoczycy mogli porozmawiać innym razem, może nawet wtedy, gdy odkryją kolejny element układanki wspólnych poszukiwań.
Gdy sama miała problemy ze skupieniem lub koncentracją, uciekała w muzykę; wygrywanie znajomych melodii pomagało jej się uspokoić. W ostateczności włączała zaczarowany gramofon lub harfę i przymykała oczy, dając się ponieść dźwiękom. Biblioteka w Wieży Astrologów nie była jednak miejscem, w którym panna Lestrange mogłaby zastosować podobne rozwiązanie; musiała chwycić się czegoś innego. Powoli podniosła się ze swojego fotela i niespiesznym krokiem stanęła przy tym samym oknie, co Morgoth. Nie patrzyła na niego, przez moment zajęta kontemplowaniem widoku za szybą, w końcu jednak poddała się i zerknęła na strapionego mężczyznę. Jeszcze przez kilka minut szukała złotego środka i rozwiązania tej sytuacji. Czas działał na jej niekorzyść, nie chciała, by lord Yaxley zirytował się jej obecnością lub poczuł niezręcznie w tak bliskim towarzystwie. Była już bliska wypowiedzenia kolejnego pocieszającego, patetycznego frazesu, gdy zdała sobie sprawę, że tak naprawdę mężczyzna nie potrzebuje potoku jej słów, by poczuć się lepiej. Choć tak naprawdę nie miała pojęcia, co go gryzie, stawiając siebie na jego miejscu oczekiwałaby jedynie cichego wparcia i to właśnie zamierzała mu podarować. Wiedziała, że są w tej części pomieszczenia sami, dlatego zdobyła się na śmiałość i wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą delikatnie dotknęła go ponad łokciem. Jeśli potrzebował kotwicy do rzeczywistości, tym zamierzała się stać.
- Jeśli nie znajdziemy odpowiedzi dziś, będziemy próbować jutro – zapewniła z mocą, choć mówiła już właściwie do jego pleców. Jeśli jutro się nie uda, spróbują następnego dnia. Postarają się o wstęp do działów zakazanych we wszystkich znanych bibliotekach i porozmawiają z najbardziej osobliwymi osobistościami, o jakich tylko usłyszą w trakcie swojego śledztwa. Marine wierzyła, że tak właśnie będzie, a sama miała zamiar walczyć do końca, by dowiedzieć się wszystkiego na temat ich sennego połączenia. I nawet nie zdawała sobie sprawy, jak to wszystko było zagmatwane, choć mimo to, gdyby dziś dowiedziała się, że za miesiąc będzie znać całą prawdę, nie odłożyłaby jej poszukiwań na bok.
Zauważyła, że był czymś sfrustrowany, że się przejmował i oceniła, że chociaż mogło mieć to wiele wspólnego z ich poszukiwaniami, to równie dobrze wcale nie musiało. Coś go gryzło, a ona poczuła nagłą potrzebę poprawienia jego nastroju. W końcu to on pierwszy okazał w stosunku do niej pewną opiekuńczość – na weselu kuzynki podarował jej marynarkę, a podczas Sabatu upewnił się, że nie grozi jej nic przy fontannie. W pierwszym odruchu miała ochotę ponownie zapytać o smoczą wyprawę i jakoś zmienić temat na nieco lżejszy, niewymagający, lecz przypomniała sobie słowa Melisande i jej wzmiankę o tym, jak lord Yaxley zaniemógł na misji. Nie chciała przypominać mu o tej niedyspozycji, dlatego czym prędzej porzuciła swój zamiar. O jaźniach smoczycy mogli porozmawiać innym razem, może nawet wtedy, gdy odkryją kolejny element układanki wspólnych poszukiwań.
Gdy sama miała problemy ze skupieniem lub koncentracją, uciekała w muzykę; wygrywanie znajomych melodii pomagało jej się uspokoić. W ostateczności włączała zaczarowany gramofon lub harfę i przymykała oczy, dając się ponieść dźwiękom. Biblioteka w Wieży Astrologów nie była jednak miejscem, w którym panna Lestrange mogłaby zastosować podobne rozwiązanie; musiała chwycić się czegoś innego. Powoli podniosła się ze swojego fotela i niespiesznym krokiem stanęła przy tym samym oknie, co Morgoth. Nie patrzyła na niego, przez moment zajęta kontemplowaniem widoku za szybą, w końcu jednak poddała się i zerknęła na strapionego mężczyznę. Jeszcze przez kilka minut szukała złotego środka i rozwiązania tej sytuacji. Czas działał na jej niekorzyść, nie chciała, by lord Yaxley zirytował się jej obecnością lub poczuł niezręcznie w tak bliskim towarzystwie. Była już bliska wypowiedzenia kolejnego pocieszającego, patetycznego frazesu, gdy zdała sobie sprawę, że tak naprawdę mężczyzna nie potrzebuje potoku jej słów, by poczuć się lepiej. Choć tak naprawdę nie miała pojęcia, co go gryzie, stawiając siebie na jego miejscu oczekiwałaby jedynie cichego wparcia i to właśnie zamierzała mu podarować. Wiedziała, że są w tej części pomieszczenia sami, dlatego zdobyła się na śmiałość i wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą delikatnie dotknęła go ponad łokciem. Jeśli potrzebował kotwicy do rzeczywistości, tym zamierzała się stać.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Epizody zdarzały się często i intensywnie, a on nie był w stanie nic z nimi zrobić. Podobnie jak ze zmęczeniem, które odbierało mu ochotę do dalszego działania czy funkcjonowania w ogóle. Wiedział jednak że tkwienie w posiadłości nie miało rozwiązać jego problemów, być może nawet wzmocnić. Ciężko było powiedzieć. Morgoth nie zamierzał poddawać się stagnacji tak łatwo, musiał podjąć wyzwanie odzyskania swojego umysłu i kontroli nad nim. Nie wiedział jak radzili sobie inni i mało go to interesowało. Skutki czarnej magii dla każdego z tych, którzy wybrali się do Azkabanu i z powrotem mogły prezentować się w zupełnie inny sposób. Czy ci którzy używali jej częściej od niego byli bardziej uodpornieni? Ciężko było powiedzieć, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Sam nie chciał zgłębiać jej tajników dalej niż to było konieczne, zdając sobie sprawę jak niszczycielską moc ze sobą niosło korzystanie z niej. Mimo że sam znajdował się dalej niż inni, dostał potężną dawką, która zgładziła w nim opór i jedną z ostatnich barier. W końcu dotarła do niego - potępionego na wieki, a odwrotu nie było. Przeszłość pozostawała niezmienna, ale przyszłość wciąż nie była ukształtowana. Czy właśnie to tutaj robili z Marine?
Doceniał jej entuzjazm i chęć niesienia pomocy, lecz w tym wypadku to po prostu on był złym kompanem. Nie mógł jej powiedzieć dlaczego, nie mógł po prostu stąd wyjść po byle pretekstem, musiał przeczekać i liczyć na to, że to minie. Zawsze mijało, chociaż po różnym czasie i ciężko było powiedzieć, ile jeszcze mu to zajmie. Wolałby, żeby nie podchodziła, ale czy miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia? Mogła udać, że nic nie zaszło, a on poczułby się oszukany, ale przynajmniej nie czułby się winny, jeśli chodziło o jej osobę. - Proszę... - powiedział cicho, sięgając dłonią do jej ręki na swoim ramieniu. Wiedział, że nie chciała zrobić nic złego, ale on czuł się wyjątkowo źle z faktem, że ją wykorzystywał. W jednym momencie przybycie do biblioteki zdawało mu się bardzo złym pomysłem. Marine nie powinna była wykazywać podobnego zaangażowania ani nie mogła się przyzwyczajać do jego osoby w swoim życiu. Łączył ich wspólny cel, ale nic więcej. Powinni pozostać na tej płaszczyźnie, bo już jedną z nich przekroczyli na ślubie Cynerica i Rosalie. Nie chciał sprawiać jej swoim zachowaniem przykrości, ale musiała zrozumieć. Musiała, że każde z nich miało swoje życie i im prędzej się z tym pogodzą tym lepiej. Mogli szukać odpowiedzi, lecz od tego momentu powinni robić to oddzielnie. Łudził się, że poradzą sobie, utrzymując odpowiedni dystans, ale widział, że wcale tak nie było. Bez względu na wszystko ta decyzja została już podjęta, a ona musiała się do niej dostosować. - Nie - dokończył w tym samym tonie, co wcześniejsze słowo, które opuściło jego usta. Odprowadził dłoń dziewczyny w dół, by swobodnie odnalazła się przy szatach jej sukni i dopiero wtedy puścił drobne palce. Zbyt wiele gestów zaprzątnęło się pomiędzy nimi, a powinny być one zarezerwowane dla osób, które jeszcze nie pojawiły się w ich życiach. Już niedługo. Morgoth wiedział doskonale, że nie minie miesiąc, gdy będzie miał narzeczoną i ponownie wszystko się zmieni. Również i relacje z lady Lestrange. Odsunął się od niej i okna, by skierować się z powrotem do książek leżących na stole i zamierzając się na nich skupić, ale nie potrafił. Opierając się o blat obie dłońmi, zerknął w stronę młodej szlachcianki i zastanawiał się czy powinien był coś powiedzieć. Na pocieszenie? Na sprostowanie? Na naganę? Nie. To było bez znaczenia. Nie siadając jeszcze, zaczął sortować te publikacje, które już nie miały im nic nowego do powiedzenia. Musiał się czymś zająć, bo głowę zaprzątał mu już nie tylko Azkaban.
Doceniał jej entuzjazm i chęć niesienia pomocy, lecz w tym wypadku to po prostu on był złym kompanem. Nie mógł jej powiedzieć dlaczego, nie mógł po prostu stąd wyjść po byle pretekstem, musiał przeczekać i liczyć na to, że to minie. Zawsze mijało, chociaż po różnym czasie i ciężko było powiedzieć, ile jeszcze mu to zajmie. Wolałby, żeby nie podchodziła, ale czy miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia? Mogła udać, że nic nie zaszło, a on poczułby się oszukany, ale przynajmniej nie czułby się winny, jeśli chodziło o jej osobę. - Proszę... - powiedział cicho, sięgając dłonią do jej ręki na swoim ramieniu. Wiedział, że nie chciała zrobić nic złego, ale on czuł się wyjątkowo źle z faktem, że ją wykorzystywał. W jednym momencie przybycie do biblioteki zdawało mu się bardzo złym pomysłem. Marine nie powinna była wykazywać podobnego zaangażowania ani nie mogła się przyzwyczajać do jego osoby w swoim życiu. Łączył ich wspólny cel, ale nic więcej. Powinni pozostać na tej płaszczyźnie, bo już jedną z nich przekroczyli na ślubie Cynerica i Rosalie. Nie chciał sprawiać jej swoim zachowaniem przykrości, ale musiała zrozumieć. Musiała, że każde z nich miało swoje życie i im prędzej się z tym pogodzą tym lepiej. Mogli szukać odpowiedzi, lecz od tego momentu powinni robić to oddzielnie. Łudził się, że poradzą sobie, utrzymując odpowiedni dystans, ale widział, że wcale tak nie było. Bez względu na wszystko ta decyzja została już podjęta, a ona musiała się do niej dostosować. - Nie - dokończył w tym samym tonie, co wcześniejsze słowo, które opuściło jego usta. Odprowadził dłoń dziewczyny w dół, by swobodnie odnalazła się przy szatach jej sukni i dopiero wtedy puścił drobne palce. Zbyt wiele gestów zaprzątnęło się pomiędzy nimi, a powinny być one zarezerwowane dla osób, które jeszcze nie pojawiły się w ich życiach. Już niedługo. Morgoth wiedział doskonale, że nie minie miesiąc, gdy będzie miał narzeczoną i ponownie wszystko się zmieni. Również i relacje z lady Lestrange. Odsunął się od niej i okna, by skierować się z powrotem do książek leżących na stole i zamierzając się na nich skupić, ale nie potrafił. Opierając się o blat obie dłońmi, zerknął w stronę młodej szlachcianki i zastanawiał się czy powinien był coś powiedzieć. Na pocieszenie? Na sprostowanie? Na naganę? Nie. To było bez znaczenia. Nie siadając jeszcze, zaczął sortować te publikacje, które już nie miały im nic nowego do powiedzenia. Musiał się czymś zająć, bo głowę zaprzątał mu już nie tylko Azkaban.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chciała dobrze, lecz szybko dotarło do niej, że pozwoliła sobie na zbyt wiele, a rzeczywistość zweryfikowała jej plany. Nie byli we śnie, gdzie granice między nimi wciąż wydawały się być niemalże falujące i elastyczne, zacierane z każdym ruchem, ulegające prawom świata fantazji. Znajdując się w bibliotece i doceniając jego towarzystwo, Marine nigdy nie powinna była zachować się tak, jak właśnie zachowała. Odtrącenie nie bolało ze względu na to kto go dokonał, ale przez to, że to właśnie Morgoth przywrócił swoją towarzyszkę do rzeczywistości, a nie ona jego. Nie drgnęła nawet, gdy subtelnie odprowadził jej rękę, choć w myślach już ganiła się na sto różnych sposobów. Usilnie próbowała nie pozwolić na to, by zdradziecki rumieniec zabarwił jej policzki, dlatego powoli przeniosła spojrzenie z lorda Yaxleya z powrtem na to, co działo się za oknem, choć za nic na świecie nie umiałaby się skupić teraz na czymkolwiek, co się tam rozgrywało.
Było jej wstyd, była bezsilna, a jeśli chciała jeszcze zachować twarz, musiała poświęcić kilka chwil na mentalne doprowadzenie się do porządku. Przypomniała sobie o oddychaniu i przestała karcić się w myślach, by cicho zaczerpnąć powietrza. Gdyby udzielił jej reprymendy, być może przyjęłaby to o wiele łatwiej, lecz mężczyzna nie zdecydował się na taką łaskawość. Powinna wiedzieć, że nie obowiązują ich już relacje ani żadne inne zależności ze snu, było to ich trzecie spotkanie w rzeczywistości, a ona wciąż naiwnie czuła się tak, jakby znała go choć trochę.
- Przepraszam – odpowiedziała wreszcie, gdy była w stanie na moment odwrócić głowę i spojrzeć na Morgotha; przeprosiny z wzrokiem wciąż utkwionym w szybie na nic by się zdały.
Nie zamierzała jednak roztrząsać tego tematu w nieskończoność. Coś ewidentnie go gryzło, lecz ona nie była osobą, która mogła mu pomóc lub przynieść chociaż chwilową ulgę. Bezsilność była okropnym uczuciem, lecz niestety nie jedynym, który opanował młodą pannę Lestrange pod koniec wizyty w bibliotece. Nie miała wątpliwości, że ten zbliża się wielkimi krokami, a swoim zachowaniem jeszcze się do tego przyczyniła.
Nie chciała sięgać po księgi, w których żadne z nich najwyraźniej nie potrafiło znaleźć odpowiedzi; tych najzwyczajniej w świecie tam nie było, co wcale nie pomagało w rozwiązaniu łączącego ich sennego problemu. Dłoń wciąż piekła ją fantomowym bólem wstydu, gdy przejeżdżała po grzbietach tomów umieszczonych na regałach. Czy którykolwiek z nich skrywał wyjaśnienie zagadki?
Starała się przypomnieć sobie gdzie jeszcze mogliby szukać wskazówek, o ile w ogóle do ich następnego spotkania miało jeszcze dojść. Do głowy przyszła jej oczywiście Biblioteka Londyńska oraz tamtejszy Dział Ksiąg Zakazanych, lecz nie wyobrażała sobie dobrego powodu, którym mogłaby uargumentować prośbę o zezwolenie na wstęp do tamtejszych księgozbiorów. Zadanie to, z racji choćby płci, byłoby dla lorda Yaxleya zdecydowanie łatwiejsze.
- Być może Dział Ksiąg Zakazanych z Biblioteki Londyńskiej przyniósłby odpowiedzi – westchnęła cicho, nie chcąc narzucać się ze swoją sugestią. Nie usiadła już, zachowując stosowny dystans choć ten jeden raz.
Było jej wstyd, była bezsilna, a jeśli chciała jeszcze zachować twarz, musiała poświęcić kilka chwil na mentalne doprowadzenie się do porządku. Przypomniała sobie o oddychaniu i przestała karcić się w myślach, by cicho zaczerpnąć powietrza. Gdyby udzielił jej reprymendy, być może przyjęłaby to o wiele łatwiej, lecz mężczyzna nie zdecydował się na taką łaskawość. Powinna wiedzieć, że nie obowiązują ich już relacje ani żadne inne zależności ze snu, było to ich trzecie spotkanie w rzeczywistości, a ona wciąż naiwnie czuła się tak, jakby znała go choć trochę.
- Przepraszam – odpowiedziała wreszcie, gdy była w stanie na moment odwrócić głowę i spojrzeć na Morgotha; przeprosiny z wzrokiem wciąż utkwionym w szybie na nic by się zdały.
Nie zamierzała jednak roztrząsać tego tematu w nieskończoność. Coś ewidentnie go gryzło, lecz ona nie była osobą, która mogła mu pomóc lub przynieść chociaż chwilową ulgę. Bezsilność była okropnym uczuciem, lecz niestety nie jedynym, który opanował młodą pannę Lestrange pod koniec wizyty w bibliotece. Nie miała wątpliwości, że ten zbliża się wielkimi krokami, a swoim zachowaniem jeszcze się do tego przyczyniła.
Nie chciała sięgać po księgi, w których żadne z nich najwyraźniej nie potrafiło znaleźć odpowiedzi; tych najzwyczajniej w świecie tam nie było, co wcale nie pomagało w rozwiązaniu łączącego ich sennego problemu. Dłoń wciąż piekła ją fantomowym bólem wstydu, gdy przejeżdżała po grzbietach tomów umieszczonych na regałach. Czy którykolwiek z nich skrywał wyjaśnienie zagadki?
Starała się przypomnieć sobie gdzie jeszcze mogliby szukać wskazówek, o ile w ogóle do ich następnego spotkania miało jeszcze dojść. Do głowy przyszła jej oczywiście Biblioteka Londyńska oraz tamtejszy Dział Ksiąg Zakazanych, lecz nie wyobrażała sobie dobrego powodu, którym mogłaby uargumentować prośbę o zezwolenie na wstęp do tamtejszych księgozbiorów. Zadanie to, z racji choćby płci, byłoby dla lorda Yaxleya zdecydowanie łatwiejsze.
- Być może Dział Ksiąg Zakazanych z Biblioteki Londyńskiej przyniósłby odpowiedzi – westchnęła cicho, nie chcąc narzucać się ze swoją sugestią. Nie usiadła już, zachowując stosowny dystans choć ten jeden raz.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nic się nie stało, nie mogło zostać powiedziane z tego prostego powodu, że ów gest zostałby wzięty za przypadkowość, a nie mógł. Był błędem, sporym błędem i naruszeniem jego prywatności. Oboje zakłócili już własną przestrzeń przy pierwszym spotkaniu, ale musieli wyciągnąć nauczkę i cieszyć się z faktu, że nie zostało to zauważone przez nikogo, kto miał za długi język. Morgoth wiedział doskonale, że Rosalie nie byłaby w stanie nikomu tego powiedzieć, ale nie tylko ze względu na swoją skrytą naturę, której nie posiadała. Niestety. Musiał jej jednak oddać, że szanowała go na tyle, by nie wspominać o tym dalej. Szanował swoją kuzynkę, lecz jej nie ufał. Zbyt krótko trwała ich ponowna asymilacja, by mógł powiedzieć coś podobnego, a fakt, że byli rodziną wcale nie oznaczał, że miał tak po prostu jej zawierzyć. Podobnie powinna postępować również i lady Marine, która najwyraźniej przywykła do jego towarzystwa. Być może aż za bardzo, co sprawiało, że czuł się odpowiedzialny za przemijanie tego spotkania i nadawanie odpowiedniego toru. W tym stanie było to ciężkie, chociażby z oczywistych powodów bycia świeżo po męczącym spotkaniu Rycerzy Walpurgii oraz powrocie z Azkabanu. Młoda arystokratka wymagała uwagi, ale Yaxley był w pewnym sensie zadowolony z faktu, że nie stracił rezonu i chociażby ten moment oceniał trzeźwo. Nie sądził, że dziewczyna zachowywała się tak wobec każdej napotkanej osoby, dlatego tym bardziej musieli pohamować podobne gesty bez względu na intencje. Intencje mogły być niewinne i wynikające z czystych pobudek serca. Postronni obserwatorzy jednak ich nie znali i mogli to zinterpretować na swój własny sposób. Powinni się przed tym chronić, szczególnie że nie należeli do niższych statusem czarodziejów, więc każde odchylenie z ich strony było poddawane wnikliwej analizie, która nie była im przychylna w większości przypadków. Marine na pewno miała dobre serce, dlatego tym bardziej nie powinna być narażana na głosy zwątpienia, które nadszarpnęłyby w jakikolwiek sposób jej reputację. Nie wybaczyłby sobie, gdyby stało się to za jego udziałem. Musiała więc znosić ten moment nagany w sercu, nie mogąc podzielić się z nim żadnym słowem. Tak jednak zostali wychowani i oboje doskonale zdawali sobie sprawę dlaczego nie powinno było dojść do podobnej sytuacji.
Gdy wspomniała o dziale ksiąg zakazanych, Yaxley przeniósł na nią uważne spojrzenie i przez dłuższy moment nie odzywał się, pozwalając by ów kwestia zawisła między nimi. - Wystosuję odpowiednie pismo - odpowiedział w końcu, nie spodziewając się, by odnaleźli mimo wszystko wyjaśnienie na zadawane pytania. Nie wiedział jednak, że tej prośby nie dotrzyma ze względu na zmiany i nowe obowiązki. Gdyby mieli na coś trafić, już by to znaleźli. Aktualnie poruszali się niczym ślepcy we mgle i bez odpowiedniego przewodnika, nic nie mogliby wskórać. Morgoth wysłał list do znawcy snów, lecz ten nie powiedział mu nic, co odpowiadałoby młodemu lordowi. Tylko czas mógł pokazać, co mieli robić dalej. Odprowadził więc jedynie lady Lestrange do świstoklika, którym miała wrócić do swojej posiadłości i obserwował jak zniknęła. Sam chciał pobyć w Wieży jeszcze jakąś chwilę, doskonale zdając sobie sprawę, że o mało nie umarł u jej bram.
|zt x2
Gdy wspomniała o dziale ksiąg zakazanych, Yaxley przeniósł na nią uważne spojrzenie i przez dłuższy moment nie odzywał się, pozwalając by ów kwestia zawisła między nimi. - Wystosuję odpowiednie pismo - odpowiedział w końcu, nie spodziewając się, by odnaleźli mimo wszystko wyjaśnienie na zadawane pytania. Nie wiedział jednak, że tej prośby nie dotrzyma ze względu na zmiany i nowe obowiązki. Gdyby mieli na coś trafić, już by to znaleźli. Aktualnie poruszali się niczym ślepcy we mgle i bez odpowiedniego przewodnika, nic nie mogliby wskórać. Morgoth wysłał list do znawcy snów, lecz ten nie powiedział mu nic, co odpowiadałoby młodemu lordowi. Tylko czas mógł pokazać, co mieli robić dalej. Odprowadził więc jedynie lady Lestrange do świstoklika, którym miała wrócić do swojej posiadłości i obserwował jak zniknęła. Sam chciał pobyć w Wieży jeszcze jakąś chwilę, doskonale zdając sobie sprawę, że o mało nie umarł u jej bram.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cały ubiegłe popołudnie i wieczór spędziła w Londyńskiej bibliotece, w czytelni, obłożona książkami i rolkami pergaminu. Sprawdzała najróżniejsza księgi i źródła. Wszędzie, gdzie tylko mogła odnaleźć receptury z zaproponowanymi Charlene składnikami. Musiała przeanalizować ich działanie na siebie i na ludzki organizm. Panna Pomfrey była dokładna i skrupulatna. Robiła staranne notatki, wyciągała z nich wnioski; ale nie ustawała w poszukiwaniach. Musiała sprawdzić wszystko co tylko mogła, aby uniknąć błędów. To nie było byle co. Eliksir musiał zostać przetestowany na żywym organizmie, musiał być wiec dla niego bezpieczny. Prędzej szczeźnie, niż zaryzykuje życiem swoich przyjaciół. Bo każdy członek Zakonu Feniksa był jej przyjacielem. No, prawie. Z drobnymi wyjątkami. Co nie zmieniało jednak faktu, że nikomu źle nie życzyła.
Zadowolona ze swojej pracy powróciła do swojego mieszkania na przedmieściach Londynu. O poranku musiała wyruszyć do Hogwartu i spędziła tam większość dnia. Dopiero popołudniu poprosiła panią Findley o możliwość jego opuszczenia. Wciąż miała mnóstwo pracy. Powróciła do stolicy kraju, Londynu, a konkretnie - na jego przedmieścia. Miała tu miejsce Wieża Astrologów. Ich biblioteka była bogata w mapy nieba i narzędzia astronomiczne.
Panna Pomfrey wkroczyła do biblioteki ściskając w rękach rolki pergaminów swoich zapisków. Musiała sprawdzić kiedy powinna była przystąpić do pierwszych prób uwarzenia eliksiru samoregeneracji. Sprawdzała więc bardzo dokładnie mapy nieba. Najpierw w teorii, a później, kiedy nastał już wieczór, korzystała z przyrządów astronomicznych i teleskopów. Musiała przekonać się, czy ciała niebieskie rzeczywiście znajdują się na wskazanych przez mapę pozycjach. Zapisywała sobie w jakich układał właśnie się znalazły, a później, w bibliotece próbowała odnaleźć informacje na temat tego, jaki wpływ miał taki właśnie układ na proces warzenia eliksirów. A konkretnie próbowała wysnuć wniosek na temat tego, jaki mógłby mieć wpływ na miksturę, którą pragnęła stworzyć.
| Pracuję nad eliksirem samoregeneracji, etap II, 1. c) studia nad mapami nieba, analiza potencjalnego wpływu ułożenia ciał niebieskich na proces warzenia eliksiru (bonus: astronomia, 0/60)
astronomia II
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
He who chooses to know for the sake of knowing will choose most readily that which is most truly knowledge.
✥
Pogoda trzeciego listopada nie zmieniła się, odkąd tylko przez niebo rozbłysnęła błyskawica, przecinając je na dwoje — ciemność i światło przez ten krótki moment zdawały się jednym, by koniec końców to jednak ta pierwsza siła zwyciężyła. Odbicie natury zdawało się pokrywać wraz z tym, co działo się na scenie politycznej; jednak nie była to jedyna arena, gdzie ból wiódł prym. Deszcz, który rozszalał się w Noc Duchów, przyniósł nie tylko niekończące się opady, ale zasiał również niepokój w sercach mieszkańców całej Wielkiej Brytanii. Doświadczali przecież już tak wielu poruszeń, cierpień i niepewności, a ich ojczyzna w kółko wystawiała ich na próbę, zupełnie jakby już na wieki miała domagać się od nich ofiary. Jakaś pierwotna moc przebudziła się, by pochłonąć ich wszystkich. Mogli się jej poddać lub walczyć o przetrwanie. Im dłużej się buntowali, tym bardziej cierpieli. Czym jednak miała być spokojna przyszłość, jeśli opuszczą swoje stanowiska? Kto wtedy będzie chronił domu? Jayden zastanawiał się, jak długo miał jeszcze trwać ten cały spektakl cieni, w którym brali udział i chociaż nie wiedział wszystkiego, przeczuwał, że koniec był jeszcze daleko przed nimi. Okupiony poważniejszymi ofiarami od tych, które składano aktualnie na ołtarzu magii. Sam tracił sens tego wszystkiego, powoli poddając się i czując jak grunt niebezpiecznie zbliżał się - jak w chwilach przed upadkiem. Ale jednak nie była to kompletna ciemność. Bo podczas każdej burzy pojawiała się błyskawica, rozświetlająca chociaż na moment mrok.
Stał przy oknie, opierając się czołem o framugę i patrząc w świat po drugiej stronie. Wszędzie było mokro, ponuro i szaro — nie zachęcało do żadnych większych ani mniejszych podróży, ale jednak mieli się tu dziś spotkać. Dwójka szaleńców pragnących odszukać logikę w chaosie i przywrócić stabilność chyboczącej się machinie. Czy oznaczało to, że nie zgasła w nim do końca nadzieja, o której chciał zapomnieć? Którą chciał wyplenić, wmawiając sobie, że już na nic nie zasługiwał? A więc po co to robił? Czekał na nią wytrwale? Roselyn zakończyła pracę w szpitalu, a on dopiero co przeniósł się z Hogwartu. Świstokliki jeszcze działały, jednak w taką pogodę każdy magiczny transport wydawał się niesamowicie ryzykowny. Właśnie dlatego też Jayden cieszył się, że wracać z Wieży Astrologów z panną Wright mieli już wspólnie. Nie chciał, żeby cokolwiek jej się stało, szczególnie że w ostatnim czasie była jego jedyną opoką, która nie odrzuciła go jak trędowatego. Był i miał być jej za to wdzięczny. Chwile spędzone we dwójkę przynosiły mu spokój; nawet jeśli mieli siedzieć godzinami nad astronomicznymi obliczeniami, nie zamieniając między sobą słowa. Całkowite oczyszczenie miało mu przynieść wybaczenie, jednak to było zbyt nieosiągalne. Teraz wolał się skupić na badaniach, które mieli wspólnie prowadzić. Nic więcej się nie liczyło.
| Etap Ib badań
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Srebrzysty piorun przeszył niebo w momencie, gdy wylądowała przed wejściem do Wieży Astrologów. Jeszcze przez kilka chwil świat wirował aż w końcu rozpoznać mogła znane dębowe wrota, które prowadziły w głąb strzelistej budowli. Grzmot towarzyszący nieprzerwanej od kilku dni burzy sprawił, że ziemia zawibrowała lekko pod jej stopami. Przez chwilę miała wrażenie jakby kamienne mury monumentu naukowych osiągnięć ich cywilizacji również zadrżały, zapowiadając niechybny upadek.
Nie tylko on miał się rozpaść.
Ponura myśl przeszła przez jej umysł, jednak szybko zostawiła ją za sobą, przekraczając próg budynku. Niepokój nie opuszczał jej ani chwilę balansując między jawnym strachem, a wiercącym wnętrzności poczuciem ciągłego zagrożenia. Wiedziała, że musiała przestać się tak czuć, aby móc normalnie funkcjonować. Nie potrafiła jednak wyleczyć własnego umysłu tak sprawnie jak ciał swoich pacjentów. Dlatego też starała się wyprzeć to ze swojej głowy, powstrzymać paranoiczne rozważania i po prostu funkcjonować. Zająć się rzeczami pożytecznymi, codziennymi sprawunkami. Starać się chociaż w najmniejszym stopniu imitować utraconą codzienność. Zdawała sobie sprawę, że niezbyt dobrze odgrywa rolę w reżyserowanej przez siebie maskaradzie, ale to nie znaczyło że nie mogła próbować. Każdy musiał w jakiś sposób odnaleźć. Rose starała się skupić na teraz, dzisiaj. Na danym momencie, w którym najważniejsze było podjęcie inicjatywy, realizowanie czynności. Nie można było pozwolić się przytłoczyć własnym myślom. Ostatnimi dniami, paradoksalnie, przychodziło jej to nieco łatwiej. Miała zadania, z których musiała się wywiązać, a jednym z nich było przygotowanie się do podjętych przez nich badań. Skrupulatnie, w każdej wolnej chwili czy też przed snem, analizowała notatki Jaydena, starając się robić własne. Łatwiej było jej zasnąć, gdy umysł umęczony był astronomicznymi rozważaniami. Świadomość, że ktoś był w pokoju obok była również pokrzepiająca. Początkowy szok obecnością innej osoby w jej mieszkaniu, szybko przeistoczył się w nieśmiałe przyzwyczajenie do tego chwilowego stanu rzeczy. Przez większość czasu nazbyt przytłoczona była ważniejszymi sprawami, aby zdać sobie sprawę, że samotność stała się tak nierozerwalną częścią jej życia, że nawet nie była jej świadoma. Teraz miała szansę odczuć różnicę i musiała przyznać, że to sprawiało że jej serce było odrobinę lżejsze.
Czuła się względnie przygotowana do podjęcia się pomocy przy obliczeniach wytycznych miejsc, na których fundamentach miała powstać nowa sieć Fiuu. Była zmęczona przebytym dyżurem, jednak jej twarz rozświetlił pogodny uśmiech, gdy w końcu dotarła do biblioteki. - Długo czekałeś?
Sprawnym ruchem wysuszyła pelerynę, by ta nie przeszła zapachem wilgoci. Zostawiła ją na jednym z wieszaków i podeszła do niego, chuchając na zmarznięte dłonie, aby się trochę rozgrzać. - Od czego zaczniemy? - zapytała. Chociaż starannie szykowała się do tej chwili, to Jayden był ekspertem w tej dziedzinie tak też jego zalecenia miały ustalać rytm ich pracy. I szczerze powiedziawszy do zrobienia było tak wiele, że sama nie wiedziała od czego jest najlepiej zacząć.
Nie tylko on miał się rozpaść.
Ponura myśl przeszła przez jej umysł, jednak szybko zostawiła ją za sobą, przekraczając próg budynku. Niepokój nie opuszczał jej ani chwilę balansując między jawnym strachem, a wiercącym wnętrzności poczuciem ciągłego zagrożenia. Wiedziała, że musiała przestać się tak czuć, aby móc normalnie funkcjonować. Nie potrafiła jednak wyleczyć własnego umysłu tak sprawnie jak ciał swoich pacjentów. Dlatego też starała się wyprzeć to ze swojej głowy, powstrzymać paranoiczne rozważania i po prostu funkcjonować. Zająć się rzeczami pożytecznymi, codziennymi sprawunkami. Starać się chociaż w najmniejszym stopniu imitować utraconą codzienność. Zdawała sobie sprawę, że niezbyt dobrze odgrywa rolę w reżyserowanej przez siebie maskaradzie, ale to nie znaczyło że nie mogła próbować. Każdy musiał w jakiś sposób odnaleźć. Rose starała się skupić na teraz, dzisiaj. Na danym momencie, w którym najważniejsze było podjęcie inicjatywy, realizowanie czynności. Nie można było pozwolić się przytłoczyć własnym myślom. Ostatnimi dniami, paradoksalnie, przychodziło jej to nieco łatwiej. Miała zadania, z których musiała się wywiązać, a jednym z nich było przygotowanie się do podjętych przez nich badań. Skrupulatnie, w każdej wolnej chwili czy też przed snem, analizowała notatki Jaydena, starając się robić własne. Łatwiej było jej zasnąć, gdy umysł umęczony był astronomicznymi rozważaniami. Świadomość, że ktoś był w pokoju obok była również pokrzepiająca. Początkowy szok obecnością innej osoby w jej mieszkaniu, szybko przeistoczył się w nieśmiałe przyzwyczajenie do tego chwilowego stanu rzeczy. Przez większość czasu nazbyt przytłoczona była ważniejszymi sprawami, aby zdać sobie sprawę, że samotność stała się tak nierozerwalną częścią jej życia, że nawet nie była jej świadoma. Teraz miała szansę odczuć różnicę i musiała przyznać, że to sprawiało że jej serce było odrobinę lżejsze.
Czuła się względnie przygotowana do podjęcia się pomocy przy obliczeniach wytycznych miejsc, na których fundamentach miała powstać nowa sieć Fiuu. Była zmęczona przebytym dyżurem, jednak jej twarz rozświetlił pogodny uśmiech, gdy w końcu dotarła do biblioteki. - Długo czekałeś?
Sprawnym ruchem wysuszyła pelerynę, by ta nie przeszła zapachem wilgoci. Zostawiła ją na jednym z wieszaków i podeszła do niego, chuchając na zmarznięte dłonie, aby się trochę rozgrzać. - Od czego zaczniemy? - zapytała. Chociaż starannie szykowała się do tej chwili, to Jayden był ekspertem w tej dziedzinie tak też jego zalecenia miały ustalać rytm ich pracy. I szczerze powiedziawszy do zrobienia było tak wiele, że sama nie wiedziała od czego jest najlepiej zacząć.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Zdawało się, że ponownie wkraczał w to samo bajoro, które przerobił z Pomoną, gdy pojawił się tak u drzwi Roselyn. Nawet pogoda była zadziwiająco podobna do tego pierwszego momentu, a desperacja profesora sięgała zenitu. Zbyt zagubiony, zbyt oderwany od realiów, by podejmować racjonalne decyzje, wiedział tylko tyle, że musiał zaufać swoim bliskim. To oni mogli go wyciągnąć z dna i wskazać odpowiednie tory, na których sam w końcu stanie. Cyrus zdawał się zbyt autodestrukcyjny, by Vane właśnie do niego skierował swoje kroki; wybranie kogoś bardziej odpowiedzialnego wydawało się sensowne, jednak to nie sensem kierował się astronom w szukaniu pomocy. Instynkt pchał go właśnie tam — na Pokątną. Większość czasu mijali się z Roselyn w drzwiach i przekazywali sobie pieczę nad tym, kto akurat miał patrzeć na Melanie, jednak Jaydenowi to nie przeszkadzało. Zawsze cieszył się, gdy mógł chociaż przez chwilę pobyć z małą panną Wright. Lubił, gdy jego uczniowie wyrażali zainteresowanie nauką, a gdy chodziło o astronomię, to po prostu czuł rozlewające się po jego wnętrzu ciepło. Teraz ochłodzone, ale wciąż Mel potrafiła poruszyć czymś, o czym zaczynał zapominać — pasja, z jaką pytała go o życie w kosmosie przypominała mu jego samego jeszcze przed tymi wszystkimi tragicznymi zdarzeniami i ten entuzjazm działał za ich oboje. Dziewczynka zmuszała go też do przestania być mrukiem, chociaż na chwilę i skupienie się po raz kolejny na astronomii. Gdy nocami siedział w kuchni i rozpisywał badania pod nieobecność Rose, mała Wrightówna zasypiała przy nim, tłumacząc się tym, że nie chciała przegapić żadnego wielkiego odkrycia. Jay widział w tej drobnej istotce jej matkę z czasów Hogwartu — zaciekawioną i chętną do zmian świata. Przyszło im jednak wychowywać się w dwóch różnych rzeczywistościach, mimo że realia pozostawały takie same i astronom z całej siły pragnął, by Melanie zdołała żyć bez zmartwień i niepewności, które przeżywali oni.
Czy naprawienie sieci kominkowej wliczało się w ratowanie świata? Chciał wierzyć; wierzył, że tak właśnie było. Gdyby nie, nikt nie przykładałby do tego tak ogromnej wagi. Vane dostrzegał w tym nie tylko szanse na odzyskanie komunikacji, lecz również pokonanie anomalii. Ile to już razy stawał przed nią i przegrywał? Ile jeszcze razy miała go wystawiać na próbę? Był jednak świadom, że mógł osiągnąć zwycięstwo — raz mu się już udało i wiedział, że nie było to nie do zrobienia. Wtedy miał pomoc i teraz również. Gdy usłyszał znajome kroki, wyprostował się i obrócił twarzą w stronę, z której nadchodziła przyjaciółka. Zaprzeczył ruchem głowy, gdy padło z jej strony pytanie. Wyglądała na zmęczoną, jednak zdołała obdarzyć go ciepłym uśmiechem. Jak zawsze z łatwością kryła swoje mankamenty czy niedogodności, jednak Jay nie zamierzał udawać, że ich nie dostrzegał. Biblioteka mimo wszystko miała im pomóc w badaniach; na szczere rozmowy miał przyjść czas później.
- Pamiętasz jak mówiłem o dwóch obręczach, które miały tworzyć stabilne połączenie ośmiu punktów na mapie? - zaczął, odpowiadając pytaniem na pytanie. W międzyczasie podszedł do stołu, na którym tkwiła już mapa Wielkiej Brytanii z pozaznaczanymi pinezkami miejscami. - Oś zewnętrzna. Na północy miasteczko Talmine w Szkocji. Na południu Falmouth. Na zachodzie Ballina w Irlandii. Na wschodzie Bridlington. Wewnętrzna to kolejne cztery miejsca. Falkirk na północnym wschodzie. Tayvallich na północnym zachodzie. Montgomery na południowym wschodzie. Enniscorthy na południowym zachodzie. Centrum stanowi wyspa Man - streścił dokładnie to, co padło na pierwszym spotkaniu, jednak w ramach przypomnienia powtórzył je na świeżo. I tylko dla ich dwójki. - Są to jednak tylko miejscowości. Żebyśmy osiągnęli zamierzony cel, musimy obliczyć dokładne położenie punktów — szerokość i długość geograficzną, a także uwzględnimy położenie wobec przepływu magii. Ułożenie gwiazd jest na tym etapie bardzo istotne. - Zamilkł na moment i przesunął w stronę Roselyn mapy nieba i odpowiednie przyrządy astronomiczne, a także służące kartografii. - Wpierw musimy zawęzić zakres poszukiwań i odnaleźć fragment nieba, który odpowiada bezpośrednio za każdą z miejscowości - mówił, powoli pokazując przyjaciółce jak mieli się za to zabierać. - Dane współrzędne różnią się od siebie na mapach ziemi i nieba, jednak wystarczy je skorygować dodając tranzyt Wenus. Jak na przykład w ten sposób - dodał, po czym przeniósł obliczenia na papier i pokazał je Roselyn. Równocześnie na mapie nieba podświetliło dany obszar, który ich interesował.
|astronomia IV
Czy naprawienie sieci kominkowej wliczało się w ratowanie świata? Chciał wierzyć; wierzył, że tak właśnie było. Gdyby nie, nikt nie przykładałby do tego tak ogromnej wagi. Vane dostrzegał w tym nie tylko szanse na odzyskanie komunikacji, lecz również pokonanie anomalii. Ile to już razy stawał przed nią i przegrywał? Ile jeszcze razy miała go wystawiać na próbę? Był jednak świadom, że mógł osiągnąć zwycięstwo — raz mu się już udało i wiedział, że nie było to nie do zrobienia. Wtedy miał pomoc i teraz również. Gdy usłyszał znajome kroki, wyprostował się i obrócił twarzą w stronę, z której nadchodziła przyjaciółka. Zaprzeczył ruchem głowy, gdy padło z jej strony pytanie. Wyglądała na zmęczoną, jednak zdołała obdarzyć go ciepłym uśmiechem. Jak zawsze z łatwością kryła swoje mankamenty czy niedogodności, jednak Jay nie zamierzał udawać, że ich nie dostrzegał. Biblioteka mimo wszystko miała im pomóc w badaniach; na szczere rozmowy miał przyjść czas później.
- Pamiętasz jak mówiłem o dwóch obręczach, które miały tworzyć stabilne połączenie ośmiu punktów na mapie? - zaczął, odpowiadając pytaniem na pytanie. W międzyczasie podszedł do stołu, na którym tkwiła już mapa Wielkiej Brytanii z pozaznaczanymi pinezkami miejscami. - Oś zewnętrzna. Na północy miasteczko Talmine w Szkocji. Na południu Falmouth. Na zachodzie Ballina w Irlandii. Na wschodzie Bridlington. Wewnętrzna to kolejne cztery miejsca. Falkirk na północnym wschodzie. Tayvallich na północnym zachodzie. Montgomery na południowym wschodzie. Enniscorthy na południowym zachodzie. Centrum stanowi wyspa Man - streścił dokładnie to, co padło na pierwszym spotkaniu, jednak w ramach przypomnienia powtórzył je na świeżo. I tylko dla ich dwójki. - Są to jednak tylko miejscowości. Żebyśmy osiągnęli zamierzony cel, musimy obliczyć dokładne położenie punktów — szerokość i długość geograficzną, a także uwzględnimy położenie wobec przepływu magii. Ułożenie gwiazd jest na tym etapie bardzo istotne. - Zamilkł na moment i przesunął w stronę Roselyn mapy nieba i odpowiednie przyrządy astronomiczne, a także służące kartografii. - Wpierw musimy zawęzić zakres poszukiwań i odnaleźć fragment nieba, który odpowiada bezpośrednio za każdą z miejscowości - mówił, powoli pokazując przyjaciółce jak mieli się za to zabierać. - Dane współrzędne różnią się od siebie na mapach ziemi i nieba, jednak wystarczy je skorygować dodając tranzyt Wenus. Jak na przykład w ten sposób - dodał, po czym przeniósł obliczenia na papier i pokazał je Roselyn. Równocześnie na mapie nieba podświetliło dany obszar, który ich interesował.
|astronomia IV
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
158/250
Nie tak łatwo przyszło jej zmienić swoje przyzwyczajenia mieszkaniowe, udało im się jednak przejść ten proces bez zbędnych zwad czy nieprzyjemności. Od lat przyzwyczaiła się do mieszkania samej, posiadając Melanie za jedyne towarzystwo. Miała swoje zwyczaje, swoją nieregularną rutynę, której bieg wyznaczały szpitalne zmiany. Obecność Jaydena sprawiła, że musiała odłożyć przyzwyczajenia na bok i zaburzyć przepracowany schemat. Wraz z mijaniem kolejnych drzwi doszła do wniosku, że chociaż początkowo wydawało jej się to trudne i nieco niewygodne (prawdopodobnie bardziej dla biednego Jaydena, który sypiał na wygniecionej, salonowej sofie), z czasem odkryła w tym pewnego rodzaju przyjemność. Miło było zrobić rano dwie herbaty, a nie jedną. Podjąć się nieudolnych prób gotowania lepiej niż potrafiła czy też spędzić długi wieczór już nie tak samotnie. Pochylając się nad książkami, dokonując skomplikowanych obliczeń, dzieląc się myślami i spostrzeżeniami. Ucząc się. Piękną rzeczą, kryjącą się za nauką było to, że cały czas poszukiwali sensu. Każde zjawisko, każda komplikacja miała swoje wytłumaczenie, a oni jako badacze musieli go odnaleźć. Mogli nie rozumieć świata, który ich otaczał. Mogli nie do końca się w nim odnajdywać czy nawet nie chcieć zaakceptować go dokładnie takim jaki był. Nauka jednak zwalniała ich od tych rozterek. Tu wszystko było wytłumaczalne. Problemy rozwiązywali logicznym myśleniem, poszukiwaniem słusznych odpowiedzi. Było to swojego rodzaju oderwanie się od otaczającej ich rzeczywistości. Chociaż być może nie do końca, bo obojgu przyświecał w tym jakiś większy cel - przywrócenie swobody komunikacji i zabezpieczenie jej. Te dwa czynniki sprawiały, że chociaż czasami czuła się zmęczona nadmiarem obowiązków, wciąż odczuwała motywację by przeć do przodu, bo to co robili było ważne.
Skupiła uwagę na słowach Jaydena, starając się porzucić niepotrzebne już myśli na bok. Energicznie głową, gdy rozpoczął od omawianych wcześniej kwestii. Zbliżyła się wraz z nim do mapy, przesuwając wzrokiem po wspomnianych przez niego punktach. - Miejsca, na których fundamentach stworzymy nową sieć - powiedziała pod nosem bardziej do siebie, niż do niego. - Naprawić błąd patrzenia z ziemi - uśmiechnęła się do astronoma, powtarzając słowa, które powiedział jej kilka dni wcześniej gdy zaledwie przygotowali się do wykonywania obliczeń.
Przez chwilę analizowała podane przez niego schemat. Skupiła się nad nim, starając się zrozumieć każdą zmienną, czynnik podanego wzoru, aby w efekcie być w stanie powielić jego metodę przy kolejnych punktach. W końcu spojrzała na niego - Zajmę się więc obliczeniami punktów dla osi zewnętrznej, a tobie zostawię resztę. Z pewnością i tak skończysz przede mną - stwierdziła, zasiadając do stołu i częstując się przygotowanymi przez niego przyrządami i materiałami. Zamilkli oboje, pracując w rytm dźwięków pióra, przerywanego pojedynczymi pytaniami.
astronomia II
158/250
Nie tak łatwo przyszło jej zmienić swoje przyzwyczajenia mieszkaniowe, udało im się jednak przejść ten proces bez zbędnych zwad czy nieprzyjemności. Od lat przyzwyczaiła się do mieszkania samej, posiadając Melanie za jedyne towarzystwo. Miała swoje zwyczaje, swoją nieregularną rutynę, której bieg wyznaczały szpitalne zmiany. Obecność Jaydena sprawiła, że musiała odłożyć przyzwyczajenia na bok i zaburzyć przepracowany schemat. Wraz z mijaniem kolejnych drzwi doszła do wniosku, że chociaż początkowo wydawało jej się to trudne i nieco niewygodne (prawdopodobnie bardziej dla biednego Jaydena, który sypiał na wygniecionej, salonowej sofie), z czasem odkryła w tym pewnego rodzaju przyjemność. Miło było zrobić rano dwie herbaty, a nie jedną. Podjąć się nieudolnych prób gotowania lepiej niż potrafiła czy też spędzić długi wieczór już nie tak samotnie. Pochylając się nad książkami, dokonując skomplikowanych obliczeń, dzieląc się myślami i spostrzeżeniami. Ucząc się. Piękną rzeczą, kryjącą się za nauką było to, że cały czas poszukiwali sensu. Każde zjawisko, każda komplikacja miała swoje wytłumaczenie, a oni jako badacze musieli go odnaleźć. Mogli nie rozumieć świata, który ich otaczał. Mogli nie do końca się w nim odnajdywać czy nawet nie chcieć zaakceptować go dokładnie takim jaki był. Nauka jednak zwalniała ich od tych rozterek. Tu wszystko było wytłumaczalne. Problemy rozwiązywali logicznym myśleniem, poszukiwaniem słusznych odpowiedzi. Było to swojego rodzaju oderwanie się od otaczającej ich rzeczywistości. Chociaż być może nie do końca, bo obojgu przyświecał w tym jakiś większy cel - przywrócenie swobody komunikacji i zabezpieczenie jej. Te dwa czynniki sprawiały, że chociaż czasami czuła się zmęczona nadmiarem obowiązków, wciąż odczuwała motywację by przeć do przodu, bo to co robili było ważne.
Skupiła uwagę na słowach Jaydena, starając się porzucić niepotrzebne już myśli na bok. Energicznie głową, gdy rozpoczął od omawianych wcześniej kwestii. Zbliżyła się wraz z nim do mapy, przesuwając wzrokiem po wspomnianych przez niego punktach. - Miejsca, na których fundamentach stworzymy nową sieć - powiedziała pod nosem bardziej do siebie, niż do niego. - Naprawić błąd patrzenia z ziemi - uśmiechnęła się do astronoma, powtarzając słowa, które powiedział jej kilka dni wcześniej gdy zaledwie przygotowali się do wykonywania obliczeń.
Przez chwilę analizowała podane przez niego schemat. Skupiła się nad nim, starając się zrozumieć każdą zmienną, czynnik podanego wzoru, aby w efekcie być w stanie powielić jego metodę przy kolejnych punktach. W końcu spojrzała na niego - Zajmę się więc obliczeniami punktów dla osi zewnętrznej, a tobie zostawię resztę. Z pewnością i tak skończysz przede mną - stwierdziła, zasiadając do stołu i częstując się przygotowanymi przez niego przyrządami i materiałami. Zamilkli oboje, pracując w rytm dźwięków pióra, przerywanego pojedynczymi pytaniami.
astronomia II
158/250
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Pomimo sytuacji, która spowodowała, że wylądował na kanapie panny Wright, cieszył się, że mógł nadrobić czas, który z jakiegoś powodu został im odebrany. W pewnym momencie prowadzili tak odmienne życia, że zgranie się wspólne było niemal niemożliwe, jednak przetrwali ten okres. Chociaż Rose zdecydowanie szybciej musiała dorosnąć i zmienić podejście do rzeczywistości, potrafili się porozumiewać. Jaydenowi wydawało się czasami, że przyjaciółka przestanie zwracać na niego uwagę, że będzie ją denerwowało jego niezorganizowanie i zapominalstwo, że jego wiecznie dziecięcy sposób patrzenia na świat w końcu skontrastuje z jej dorosłością. Nic takiego się na szczęście nie stało. Jak zawsze była niesamowicie cierpliwa i wyrozumiała; można było powiedzieć, że wiele razy przyjaźń z Vanem wymagała odwagi, co nie było takie trudne dla Gryfonki z krwi i kości. Potwierdziła swoją lwią naturę zgadzając się na towarzyszenie w badaniach nad teleportacją i odbudowaniem więzi kominkowych.
Uśmiechnął się ciepło, słysząc swoje słowa padające z ust Roselyn. Miło było wiedzieć, że nie każda nauka, którą wykładał uczniom wszelkiej maści, szła w las. - Dokładnie. Gdy to już zrobimy, na danym fragmencie nieba będziemy usuwać paralaksę, czyli niezgodności różnych obrazów tego samego obiektu obserwowanych z różnych kierunków. Innymi słowy, będziemy naprawiać błąd patrzenia z ziemi, a tego, jak jest naprawdę na niebie - mówił, powtarzając się dla przypomnienia. - Dzięki temu dostaniemy trafne miejsce, z którego będzie napływać magia. Następnie przeniesiemy ów na mapę ziemi z uwzględnieniem wcześniejszych obliczeń. I tak z każdą miejscowością - dodał, nie przerywając swojej części, ale w pewnym momencie, gdy już zakończył część swoich rzeczy, odłożył wszystko na stół i podszedł do Roselyn, stając za jej plecami i obserwując jej postępy. Robiła to nieco wolniej, ale niemniej lepiej od niego. Jak na amatora radziła sobie świetnie. - Cieszę się, że robisz to ze mną - powiedział, gdy zakończyła, po czym wyciągnął rękę, by uścisnął dłoń kobiety. Przy okazji ucałował krótko czubek jej głowy, chcąc podnieść ją na duchu i potwierdzić fizycznością swoje słowa. Bo taka była prawda. Nie chciałby pracować z kimś innym, a sam fakt, że podejmowali się niezwykle ciężkiego zadania, mającego zaważyć o przyszłości sieci kominkowej fiuu, posiadanie u swego boku kogoś zaufanego było więcej niż ważne. Żadne słowa nie miały tak naprawdę wyrazić tej wdzięczności. Mogła się nie zgodzić z uwagi na duży nakład zajęć czy opiekę nad Melanie — nic takiego się jednak nie stało. Jay był pod wrażeniem poświęcenia, z jakim podchodziła do sprawy. Kilka razy nie udało im się spotkać, czasami nawet jedno z nich odwoływało spotkanie dosłownie chwilę przed, jednak oboje z Roselyn byli zapracowanymi ludźmi i nikt nie mógł od nich wymagać by porzucili aktualne czynności dla dodatkowego projektu. Szalenie ważnego, lecz wciąż dodatkowego. - Już prawie koniec... - mruknął kilkadziesiąt minut później znad zeszytu z obliczeniami, gdy korygował kolejne wytyczne.
|astronomia IV
191/250
Uśmiechnął się ciepło, słysząc swoje słowa padające z ust Roselyn. Miło było wiedzieć, że nie każda nauka, którą wykładał uczniom wszelkiej maści, szła w las. - Dokładnie. Gdy to już zrobimy, na danym fragmencie nieba będziemy usuwać paralaksę, czyli niezgodności różnych obrazów tego samego obiektu obserwowanych z różnych kierunków. Innymi słowy, będziemy naprawiać błąd patrzenia z ziemi, a tego, jak jest naprawdę na niebie - mówił, powtarzając się dla przypomnienia. - Dzięki temu dostaniemy trafne miejsce, z którego będzie napływać magia. Następnie przeniesiemy ów na mapę ziemi z uwzględnieniem wcześniejszych obliczeń. I tak z każdą miejscowością - dodał, nie przerywając swojej części, ale w pewnym momencie, gdy już zakończył część swoich rzeczy, odłożył wszystko na stół i podszedł do Roselyn, stając za jej plecami i obserwując jej postępy. Robiła to nieco wolniej, ale niemniej lepiej od niego. Jak na amatora radziła sobie świetnie. - Cieszę się, że robisz to ze mną - powiedział, gdy zakończyła, po czym wyciągnął rękę, by uścisnął dłoń kobiety. Przy okazji ucałował krótko czubek jej głowy, chcąc podnieść ją na duchu i potwierdzić fizycznością swoje słowa. Bo taka była prawda. Nie chciałby pracować z kimś innym, a sam fakt, że podejmowali się niezwykle ciężkiego zadania, mającego zaważyć o przyszłości sieci kominkowej fiuu, posiadanie u swego boku kogoś zaufanego było więcej niż ważne. Żadne słowa nie miały tak naprawdę wyrazić tej wdzięczności. Mogła się nie zgodzić z uwagi na duży nakład zajęć czy opiekę nad Melanie — nic takiego się jednak nie stało. Jay był pod wrażeniem poświęcenia, z jakim podchodziła do sprawy. Kilka razy nie udało im się spotkać, czasami nawet jedno z nich odwoływało spotkanie dosłownie chwilę przed, jednak oboje z Roselyn byli zapracowanymi ludźmi i nikt nie mógł od nich wymagać by porzucili aktualne czynności dla dodatkowego projektu. Szalenie ważnego, lecz wciąż dodatkowego. - Już prawie koniec... - mruknął kilkadziesiąt minut później znad zeszytu z obliczeniami, gdy korygował kolejne wytyczne.
|astronomia IV
191/250
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Biblioteka
Szybka odpowiedź