Biblioteka
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Półki z woluminami rozsiane są po niemal wszystkich komnatach wnętrza wieży astronomicznej; w bibliotece trzymane są raczej stare księgi, w większości cenne, choć niekoniecznie przydatne w codziennej praktyce astronomicznej. Prócz ksiąg w lewym skrzydle biblioteki znajduje się również archiwum, gdzie przechowywana jest cała dokumentacja wieży.
Biblioteka jest otwarta dla czarodziejów z zewnątrz, ciekawych zgromadzonych tutaj białych kruków - ale nie cała, po najcenniejsze z ksiąg sięgać mogą tylko pracownicy.
Biblioteka jest otwarta dla czarodziejów z zewnątrz, ciekawych zgromadzonych tutaj białych kruków - ale nie cała, po najcenniejsze z ksiąg sięgać mogą tylko pracownicy.
Panna Burroughs przekręciła delikatnie głowę, gdy usłyszała odpowiedź na swoje słowa. Delikatnie przymrużyła oczy, przez krótką chwilę wpatrując się w delikatną twarz dziewczyny, stojącej przed nią. Tak, jakby chciała wyczytać z jej twarzy coś, co nie było ujęte w jej słowach, acz mogło się za nimi kryć. Blondynka miała wrażenie, że coś głębszego skyrwa się za słowami dotyczącymi gubienia się i odnajdywania rzeczy i ludzi, mimo problemów z nawiązywaniem znajomości, dziewczyna była spostrzegawcza. Kto wie, może faktycznie było im pisane się spotkać? We Frances pojawiło się delikatne odczucie cienkiej, nikłej nici porozumienia, jaka powoli rozwijała się między nią, a nową znajomą jednocześnie uruchamiając nieufność.
I nie było to niczym złym, panna Burroughs nigdy nie należała do osób, które szybko ufały obcym osobom. Potrzebowała czasu by chociaż trochę komuś zaufać, nie mówiąc już o otworzeniu się i poruszeniu głębszych tematów. Zwłaszcza jeśli chodzi o tęsknoty dziewczęcych serc, a to właśnie kojarzyło jej się z odnajdywaniem czegoś będąc zagubionym. W pierwszej chwili, panna Burroughs otworzyła delikatnie usta, by chwilę później je zamknąć i nie wypowiadając chodzącej jej po głowie myśli. Pozwoliła tematowi odlecieć. Powoli, naturalnie, dochodząc do wniosku, że to nie jest najlepsza pora ani okazja na wnikanie w podobne tematy. Zamiast tego odgarnęła z twarzy niesforne, jasne pasmo z twarzy.
Uśmiechnęła się lekko, nieco pobłażliwie słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust dziewczyny która wydawała się jej… Trochę zagubiona. Gdzieś, pomiędzy fantazją a światem realnym, jakby dryfowała na niewidzialnej łódce, jednym razem zatrzymując się przy jednym brzegu, innym razem przy innym.
-Och, nie powinnaś czuć się źle, za zgłębianie wiedzy. Nie posiadając wiedzy gwiazdy ani księżyc nic Ci nie powiedzą, niezależnie jak długo będziesz na nie spoglądać. - Odpowiedziała z delikatnym, trochę pobłażającym uśmiechem. Panna Burroughs wychodziła z założenia, że nie da się poznać sekretów żadnej dziedziny bez jej studiowania. Niezależnie czy to astronomia, eliksiry czy zwykłe zaklęcia - wszędzie potrzeba było teorii, podstaw bez których wszelkie sekrety pozostawały owiane tajemnicą i nie zrozumiałe.
Uważnie przyglądała się blondynce i uśmiechowi, jakim ją obdarzyła. Ach, coś w pannie Burroughs aż rwało się do tej rozmowy! W swej szarej, poukładanej codzienności nieczęsto miała okazję porozmawiać z kimś o ukochanej alchemii, a reakcja dziewczyny podpowiadała jej, że nowa towarzyszka posiada podobne zainteresowania.
- Ach tak? Co sprawia, że masz takie wrażenie? - Dopytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Była ciekawa, czy jej podejrzenia okażą się prawdą próbowała więc delikatnie i nienachalnie dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie. Kolejne słowa sprawiły, że panna Burroughs ponownie, uważnie przyjrzała się buzi rozmówczyni, a pierwsze podejrzenia zaczęły pojawiać się w jej głowie. - Coś stoi Ci na drodze? - Zapytała, jak gdyby rozmawiały o zwykłej pogodzie. Gdzieś w środku, miała wrażenie, że dziewczynie coś leży na sercu. W końcu, aby zostać uzdrowicielem, należało jedynie ukończyć odpowiednie szkolenia, znaleźć miejsce pracy bądź jakimś cudem otworzyć własną praktykę. Jak wcześniej było wspomniane, Frances nie orientowała się zbytnio w świecie magicznej arystokracji… Szczerze mówiąc, nie powiedziałaby nawet, że dziewczyna z którą rozmawia może mieć z nimi coś więcej wspólnego, niż posiadanie znajomej, tytułowanej “Lady”.
Blondynka ruszyła we wskazanym przez nową znajomą kierunku, by przyjrzeć się wspomnianym wcześniej atlasom, niejako zainteresowana wyborem dziewczyny. Było w czym wybierać, a te wybory z pewnością mogły nakierować pannę Burroughs na poziom, na którym się znajdowała.
- Frances Burroughs, miło mi Cię poznać. - Przedstawiła się, przystając na chwilę i wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, dopełniając formalności związanymi z przedstawianiem się. Cóż, była pewna, że dziewczyna również zdradzi jej swoje imię, bez większych zachęt czy pytań.
I nie było to niczym złym, panna Burroughs nigdy nie należała do osób, które szybko ufały obcym osobom. Potrzebowała czasu by chociaż trochę komuś zaufać, nie mówiąc już o otworzeniu się i poruszeniu głębszych tematów. Zwłaszcza jeśli chodzi o tęsknoty dziewczęcych serc, a to właśnie kojarzyło jej się z odnajdywaniem czegoś będąc zagubionym. W pierwszej chwili, panna Burroughs otworzyła delikatnie usta, by chwilę później je zamknąć i nie wypowiadając chodzącej jej po głowie myśli. Pozwoliła tematowi odlecieć. Powoli, naturalnie, dochodząc do wniosku, że to nie jest najlepsza pora ani okazja na wnikanie w podobne tematy. Zamiast tego odgarnęła z twarzy niesforne, jasne pasmo z twarzy.
Uśmiechnęła się lekko, nieco pobłażliwie słysząc kolejne słowa, jakie padły z ust dziewczyny która wydawała się jej… Trochę zagubiona. Gdzieś, pomiędzy fantazją a światem realnym, jakby dryfowała na niewidzialnej łódce, jednym razem zatrzymując się przy jednym brzegu, innym razem przy innym.
-Och, nie powinnaś czuć się źle, za zgłębianie wiedzy. Nie posiadając wiedzy gwiazdy ani księżyc nic Ci nie powiedzą, niezależnie jak długo będziesz na nie spoglądać. - Odpowiedziała z delikatnym, trochę pobłażającym uśmiechem. Panna Burroughs wychodziła z założenia, że nie da się poznać sekretów żadnej dziedziny bez jej studiowania. Niezależnie czy to astronomia, eliksiry czy zwykłe zaklęcia - wszędzie potrzeba było teorii, podstaw bez których wszelkie sekrety pozostawały owiane tajemnicą i nie zrozumiałe.
Uważnie przyglądała się blondynce i uśmiechowi, jakim ją obdarzyła. Ach, coś w pannie Burroughs aż rwało się do tej rozmowy! W swej szarej, poukładanej codzienności nieczęsto miała okazję porozmawiać z kimś o ukochanej alchemii, a reakcja dziewczyny podpowiadała jej, że nowa towarzyszka posiada podobne zainteresowania.
- Ach tak? Co sprawia, że masz takie wrażenie? - Dopytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Była ciekawa, czy jej podejrzenia okażą się prawdą próbowała więc delikatnie i nienachalnie dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie. Kolejne słowa sprawiły, że panna Burroughs ponownie, uważnie przyjrzała się buzi rozmówczyni, a pierwsze podejrzenia zaczęły pojawiać się w jej głowie. - Coś stoi Ci na drodze? - Zapytała, jak gdyby rozmawiały o zwykłej pogodzie. Gdzieś w środku, miała wrażenie, że dziewczynie coś leży na sercu. W końcu, aby zostać uzdrowicielem, należało jedynie ukończyć odpowiednie szkolenia, znaleźć miejsce pracy bądź jakimś cudem otworzyć własną praktykę. Jak wcześniej było wspomniane, Frances nie orientowała się zbytnio w świecie magicznej arystokracji… Szczerze mówiąc, nie powiedziałaby nawet, że dziewczyna z którą rozmawia może mieć z nimi coś więcej wspólnego, niż posiadanie znajomej, tytułowanej “Lady”.
Blondynka ruszyła we wskazanym przez nową znajomą kierunku, by przyjrzeć się wspomnianym wcześniej atlasom, niejako zainteresowana wyborem dziewczyny. Było w czym wybierać, a te wybory z pewnością mogły nakierować pannę Burroughs na poziom, na którym się znajdowała.
- Frances Burroughs, miło mi Cię poznać. - Przedstawiła się, przystając na chwilę i wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, dopełniając formalności związanymi z przedstawianiem się. Cóż, była pewna, że dziewczyna również zdradzi jej swoje imię, bez większych zachęt czy pytań.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć nakazywano jej ostrożność, choć owijano ją długimi zwojami zakazów i nakazów, nie umiała zachować tej nadzwyczajnej ostrożności. Ponosiła ją ciekawość, tęsknota za człowiekiem szczerym, prowadzonym naturalną ścieżką, a nie fałszem, w który sam przenigdy by nie uwierzył. Znani z dworskich intryg przedstawiciele rodu salamandry zaprawieni byli w knuciu. Isabella także dawno zgubiła aureolę, choć nauczyła się roztaczać wokół siebie przyjemną mgłę uroku. Jej zrywy serdeczności raczej pozostawały prawdziwe. Nie łgała, ofiarując bezimiennej panience odrobinę miłych słówek. Słówek, których nigdy mówić nie musiała, a nawet nie powinna w myśl etykiety. Podobało jej się to spotkanie, chociaż kątem oka, bardzo dyskretnie, wypatrywała za lady Flint, wciąż łaknąc salonowych ploteczek. Dwie damy codziennie zderzały się z podobnymi trudnościami, obydwie pozostawały zanurzone w zawiłej bajce arystokracji, a, by ją zgłębić, trzeba było stać się częścią tego świata. Zazdrościła dziewczynie stojącej przed nią domniemanej wolności, możliwości podążania własną naukową drogą, możliwości spełniania swych marzeń. Tych tak całkiem swoich, a nie czyiś. Cokolwiek mogło dla jasnowłosej oznaczać przeszkodę, wydawało się możliwe do okiełznania. Mimo silnego odgłosu właśnie takich myśli, Isabella nie chciała szukać innej rzeczywistości. Lubiła snuć fantazję, ale czy miała odwagę naprawdę uczynić ją czymś prawdziwym?
Rozdzierały ją dwa światy. Szala przechylała się to na jedną, to na drugą stronę, ale zawsze wracała w objęcia płomiennej Wendeliny. Śmiała i towarzyska Isabella wiedziała o tym, że najpewniej to pierwsze spotkanie było jednocześnie ich ostatnim. Zawsze jednak chętnie poznawała nowe osoby, szczególnie te pochodzące z nieco innej, obcej tak a jednocześnie bliskiej rzeczywistości. Nie czuła niechęci wobec czarodziejów z niższych sfer, nie czuła niepewności, ale przy w towarzystwie odkrywała urojenia i absurdy własnych realiów. Szczególnie w ostatnim czasie stała się wyjątkowo wyczulona, wyjątkowo łaknąca czegoś, sięgająca po coś, ale niepotrafiąca pozwolić sobie na ten ostateczny zryw odwagi. Przecież niedane jej było poddać się, nie umiałaby połamać serc rodziny, wyrzec się ducha, który od długich lat dodawał jej siły, nadawał sens każdemu z pięknych, błyszczących słońcem poranków w Boreham. – Jesteś też zwolenniczką teorii? Długich objaśnień wypisanych w opasłych woluminach? Tak mocno doceniam mądre słowo, ale większą przyjemność upatruję w ożywianiu definicji w praktyce. Czy zdarza ci się obserwować niebo? Zapatrzyć się w jego nieprzeniknione tonie na dłużej? – pytała z ożywieniem, wypuszczając spomiędzy pięknych ust pytanie za pytaniem. Być może matka upomniałaby ją, że to zbyt wiele słów, ale między tymi głoskami wybrzmiewała pasja. Panienka przed nią wydawała się mądra, doceniająca potęgę nauki, może nawet dzieląca podobne namiętności co Isabella. Lady Selwyn ufała przeczuciu, a ono pozwalało sobie postawić odważną tezę. Tezę o tym, że ta kobieta mogła stać się tego popołudnia jej naukową towarzyszką. Czy nie byłoby wspaniale móc odkrywać wspólnie tajemnice gwiazd?
– Odkąd tylko pamiętam, kuszą mnie szpitalne korytarze. Chciałabym kiedyś… pomagać chorym – odparła z lekkim zawahaniem. Każda jej koleżanka w tej chwili zareagowałaby wstrętem, oburzona zbyłaby tak niepoprawne pragnienie. Przecież wypielęgnowana przez kilkusetletnią tradycję rączka damy nie powinna nigdy dotykać nędzy i ohydztwa. Obca, w dodatku brudna, krew nie powinna plugawić dłoni szlachcianki. Wszystkie te argumenty znała na pamięć. Matka zwykła wspominać jej za każdym razem, gdy tylko w dłoni Isabelli znalazł się atlas anatomiczny. Nie wolno, nie wypada, hańba – krzyczała każda postać z obrazów, każda ciotka na rodzinnym zjeździe. Pobłażliwy ojciec na szczęście ofiarował drogiej córce lekcje z wybitnym uzdrowicielem, obiecując jej niegroźną teorię zgłębianą pod okiem mistrza – bez prawdziwego przypadku, bez realnej choroby. Miała tylko tyle. A może aż? – Zbyt wiele – odparła na jej pytanie o przeszkody z uśmiechem dość neutralnym, trudnym do rozpracowania. Należało oddać się naukowym rozważaniom, dość o aspiracjach, które nigdy się nie ziszczą.
– Mam na imię Isabella, cieszy mnie nasze niespodziewane spotkanie – przedstawiła się nieco krócej, bez nazwiska i bez tytułów. Ścisnęła jej dłoń. Nie była pewna reakcji Frances na popularne w świecie czarodziejów nazwisko, kojarzone dobrze lub źle. Choć Burroughs szlachcianka nie była, mogła słyszeć o pewnych wydarzeniach. Mogła też darzyć szlachtę niechęcią. Nie chciała niszczyć rozkwitającej między nimi serdeczności. Gdy usiadły przy stole, Bella rozłożyła jedną z map i przez moment zapatrzyła się na ten układ. Magiczne woluminy ukrywały ryciny ruchome, można było zanurzyć dłoń w głębokiej kosmicznej otchłani. Uwielbiała to robić, wydawało jej się, że naprawdę dotyka kawałka nieba. – Czy masz swoją ulubioną gwiazdę, Frances? – podpytała z zaciekawieniem.
Rozdzierały ją dwa światy. Szala przechylała się to na jedną, to na drugą stronę, ale zawsze wracała w objęcia płomiennej Wendeliny. Śmiała i towarzyska Isabella wiedziała o tym, że najpewniej to pierwsze spotkanie było jednocześnie ich ostatnim. Zawsze jednak chętnie poznawała nowe osoby, szczególnie te pochodzące z nieco innej, obcej tak a jednocześnie bliskiej rzeczywistości. Nie czuła niechęci wobec czarodziejów z niższych sfer, nie czuła niepewności, ale przy w towarzystwie odkrywała urojenia i absurdy własnych realiów. Szczególnie w ostatnim czasie stała się wyjątkowo wyczulona, wyjątkowo łaknąca czegoś, sięgająca po coś, ale niepotrafiąca pozwolić sobie na ten ostateczny zryw odwagi. Przecież niedane jej było poddać się, nie umiałaby połamać serc rodziny, wyrzec się ducha, który od długich lat dodawał jej siły, nadawał sens każdemu z pięknych, błyszczących słońcem poranków w Boreham. – Jesteś też zwolenniczką teorii? Długich objaśnień wypisanych w opasłych woluminach? Tak mocno doceniam mądre słowo, ale większą przyjemność upatruję w ożywianiu definicji w praktyce. Czy zdarza ci się obserwować niebo? Zapatrzyć się w jego nieprzeniknione tonie na dłużej? – pytała z ożywieniem, wypuszczając spomiędzy pięknych ust pytanie za pytaniem. Być może matka upomniałaby ją, że to zbyt wiele słów, ale między tymi głoskami wybrzmiewała pasja. Panienka przed nią wydawała się mądra, doceniająca potęgę nauki, może nawet dzieląca podobne namiętności co Isabella. Lady Selwyn ufała przeczuciu, a ono pozwalało sobie postawić odważną tezę. Tezę o tym, że ta kobieta mogła stać się tego popołudnia jej naukową towarzyszką. Czy nie byłoby wspaniale móc odkrywać wspólnie tajemnice gwiazd?
– Odkąd tylko pamiętam, kuszą mnie szpitalne korytarze. Chciałabym kiedyś… pomagać chorym – odparła z lekkim zawahaniem. Każda jej koleżanka w tej chwili zareagowałaby wstrętem, oburzona zbyłaby tak niepoprawne pragnienie. Przecież wypielęgnowana przez kilkusetletnią tradycję rączka damy nie powinna nigdy dotykać nędzy i ohydztwa. Obca, w dodatku brudna, krew nie powinna plugawić dłoni szlachcianki. Wszystkie te argumenty znała na pamięć. Matka zwykła wspominać jej za każdym razem, gdy tylko w dłoni Isabelli znalazł się atlas anatomiczny. Nie wolno, nie wypada, hańba – krzyczała każda postać z obrazów, każda ciotka na rodzinnym zjeździe. Pobłażliwy ojciec na szczęście ofiarował drogiej córce lekcje z wybitnym uzdrowicielem, obiecując jej niegroźną teorię zgłębianą pod okiem mistrza – bez prawdziwego przypadku, bez realnej choroby. Miała tylko tyle. A może aż? – Zbyt wiele – odparła na jej pytanie o przeszkody z uśmiechem dość neutralnym, trudnym do rozpracowania. Należało oddać się naukowym rozważaniom, dość o aspiracjach, które nigdy się nie ziszczą.
– Mam na imię Isabella, cieszy mnie nasze niespodziewane spotkanie – przedstawiła się nieco krócej, bez nazwiska i bez tytułów. Ścisnęła jej dłoń. Nie była pewna reakcji Frances na popularne w świecie czarodziejów nazwisko, kojarzone dobrze lub źle. Choć Burroughs szlachcianka nie była, mogła słyszeć o pewnych wydarzeniach. Mogła też darzyć szlachtę niechęcią. Nie chciała niszczyć rozkwitającej między nimi serdeczności. Gdy usiadły przy stole, Bella rozłożyła jedną z map i przez moment zapatrzyła się na ten układ. Magiczne woluminy ukrywały ryciny ruchome, można było zanurzyć dłoń w głębokiej kosmicznej otchłani. Uwielbiała to robić, wydawało jej się, że naprawdę dotyka kawałka nieba. – Czy masz swoją ulubioną gwiazdę, Frances? – podpytała z zaciekawieniem.
Niestety wolność panny Burroughs zdawała się być dość złudna. Dziewczyna była zamkniętej w klatce niepewności, strachu i obaw przed tym, co straszne, okrutne i stwarzające zagrożenie. Bała się wyjść ze swojej perfekcyjnej bańki, otworzenia oczu na to co się dzieje oraz podejmowania większego ryzyka. I tylko czasem, zwykle późnymi wieczorami, pozwalała sobie pogrążyć się w melancholii i rozmyślaniach o straconych szansach oraz wszystkich przygodach i odkryciach, jakich zapewne nie przyjdzie jej nigdy doświadczyć. Zapewne jednak, z perspektywy osoby postronnej naprawdę mogła poszczycić się wolnością, chociażby nie posiadając żadnych ograniczeń w zdobywaniu wiedzy… Jeśli nie policzymy coraz częstszych napomnień matki, że praca i wiedza to nie wszystko, a Frances powinna powoli zacząć myśleć o założeniu własnej rodziny, panna Burroughs potrafiła jednak wybaczyć mamie staroświeckie myślenie.
Blondynka przygryzła delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy faktycznie była zwolenniczką teorii? Cóż, sama z pewnością by tak o sobie powiedziała. W zasadzie, nie potrafiłaby chyba zaklasyfikować siebie ani jako zwolennika samej teorii, ani jako zwolennika samej praktyki, znajdując się gdzieś w szarej strefie, pomiędzy tymi dwoma obozami.
- Nie, nie do końca. - Zaczęła, odruchowo przesuwając palcami po obojczykach. - Uważam, że nie można w pełni cieszyć się praktyką, bez odpowiedniej znajomości teorii. Zarówno teoria, jak i praktyka są rzeczami które są ze sobą połączone i przenikają się nawzajem. Bez teorii nie możemy w pełni działać praktycznie, natomiast praktyka sprawia, że możemy szerzej i lepiej zrozumieć teorię. Wychodzę z założenia, że zarówno teorii jak i praktyce należy poświęcać podobną ilość czasu. - Frances uśmiechnęła się, lokując spojrzenie szaroniebieskich oczu gdzieś przed sobą, tak jakby na chwilę przeniosła się w zupełnie inne miejsce. - Tak, zdarza mi się to dość często. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, na jak długo mi się to zdarza. Czasem są to krótkie minuty w przerwie między jednym a drugim eliksirem, gdy mam wieczorną zmianę… Czasem długie godziny gdy udaję się w miejsce, z którego obserwacje są możliwe. Nie zawsze jednak obserwuję niebo jedynie w celach akademickich, czasem po prostu wodzę wzrokiem po konstelacjach i gwiazdach… - Uśmiech na ustach blondynki poszerzył się na jedną, krótką chwilę gdy przymrużyła delikatnie oczy, jakby wspominając jakieś, wyjątkowo przyjemne wspomnienie. Jednak w końcu pokręciła delikatnie głową, wracając do rzeczywistości, a jej spojrzenie powróciło do towarzyszki. - A Ty? Z tego co mówiłaś wnioskuję, że często zdarza Ci się obserwować niebo. - Spytała odbijając pałeczkę, by nie czuć się źle z faktem, że wypowiadała o wiele więcej słów, niż jej towarzyszka. Nie zdarzało jej się to często, zwykle pozwalała sobie na natłoki słów gdy chodziło o tematy iście akademickie, bądź dzieląc się sekretami z najbliższym przyjacielem. Może faktycznie, łatwiej rozmawiało się z nieznajomymi? Osobami, które nie wiedziały nic na nasz temat, nie miały pojęcia jak wygląda nasze życie, ani za czym tęskniło nasze serce. Panna Burroughs miała wrażenie, że rozmowa z Isabellą przychodzi jej trochę łatwiej niż z tymi, bliskimi jej sercu których przecież tak łatwo mogła zmartwić, dzieląc się zbyt dużą porcją informacji.
Frances kiwnęła jedynie głową, nie kontynuując tematu szpitala oraz pracy, jaką można było w nim wykonywać. Nie musiała znać dziewczyny by domyslić się, że nie jest to dla niej zbyt komfortowy temat, nie widziała więc sensu, aby go kontynuować po za tym… Miały rozwodzić się nad astronomią, nie magią leczniczą czy eliksirami.
W końcu dziewczęta doszły do odpowiedniego stołu, a Frances zajęła miejsce przy stole, naprzeciwko nowej znajomej. Uważnie przyglądała się mapie, jaką rozłożyła panna Selwyn od razu rozpoznając kilka, najbardziej popularnych konstelacji.
- Tak… - Zaczęła, odpowiedź, skupiając całą swoją uwagę na przedstawionej mapie nieba. Powoli, panna Burroughs przesuwała palcami po kolejnych punktach, by odszukać ten, który najbardziej ją interesował. - Jest. Dokładnie tutaj. - Ponownie wskazała palcem swoją ulubioną gwiazdę. - Beta Monocerotis, najjaśniejsza gwiazda gwiazdozbioru jednorożca, który możemy obserwować głównie zimą. To gwiazda potrójna, jeśli dobrze przyjrzysz się jej używając odpowiedniego teleskopu, zauważysz różnicę. Dwie gwiazdy zostały zakwalifikowane do piątej wielkości, jedna do szóstej, nie wiem jednak, czy to cokolwiek Ci mówi. - Szaroniebieskie spojrzenie przejechało po delikatnej buzi towarzyszki by sprawdzić, czy słowa Frances są dla niej zrozumiałe.
Blondynka przygryzła delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy faktycznie była zwolenniczką teorii? Cóż, sama z pewnością by tak o sobie powiedziała. W zasadzie, nie potrafiłaby chyba zaklasyfikować siebie ani jako zwolennika samej teorii, ani jako zwolennika samej praktyki, znajdując się gdzieś w szarej strefie, pomiędzy tymi dwoma obozami.
- Nie, nie do końca. - Zaczęła, odruchowo przesuwając palcami po obojczykach. - Uważam, że nie można w pełni cieszyć się praktyką, bez odpowiedniej znajomości teorii. Zarówno teoria, jak i praktyka są rzeczami które są ze sobą połączone i przenikają się nawzajem. Bez teorii nie możemy w pełni działać praktycznie, natomiast praktyka sprawia, że możemy szerzej i lepiej zrozumieć teorię. Wychodzę z założenia, że zarówno teorii jak i praktyce należy poświęcać podobną ilość czasu. - Frances uśmiechnęła się, lokując spojrzenie szaroniebieskich oczu gdzieś przed sobą, tak jakby na chwilę przeniosła się w zupełnie inne miejsce. - Tak, zdarza mi się to dość często. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, na jak długo mi się to zdarza. Czasem są to krótkie minuty w przerwie między jednym a drugim eliksirem, gdy mam wieczorną zmianę… Czasem długie godziny gdy udaję się w miejsce, z którego obserwacje są możliwe. Nie zawsze jednak obserwuję niebo jedynie w celach akademickich, czasem po prostu wodzę wzrokiem po konstelacjach i gwiazdach… - Uśmiech na ustach blondynki poszerzył się na jedną, krótką chwilę gdy przymrużyła delikatnie oczy, jakby wspominając jakieś, wyjątkowo przyjemne wspomnienie. Jednak w końcu pokręciła delikatnie głową, wracając do rzeczywistości, a jej spojrzenie powróciło do towarzyszki. - A Ty? Z tego co mówiłaś wnioskuję, że często zdarza Ci się obserwować niebo. - Spytała odbijając pałeczkę, by nie czuć się źle z faktem, że wypowiadała o wiele więcej słów, niż jej towarzyszka. Nie zdarzało jej się to często, zwykle pozwalała sobie na natłoki słów gdy chodziło o tematy iście akademickie, bądź dzieląc się sekretami z najbliższym przyjacielem. Może faktycznie, łatwiej rozmawiało się z nieznajomymi? Osobami, które nie wiedziały nic na nasz temat, nie miały pojęcia jak wygląda nasze życie, ani za czym tęskniło nasze serce. Panna Burroughs miała wrażenie, że rozmowa z Isabellą przychodzi jej trochę łatwiej niż z tymi, bliskimi jej sercu których przecież tak łatwo mogła zmartwić, dzieląc się zbyt dużą porcją informacji.
Frances kiwnęła jedynie głową, nie kontynuując tematu szpitala oraz pracy, jaką można było w nim wykonywać. Nie musiała znać dziewczyny by domyslić się, że nie jest to dla niej zbyt komfortowy temat, nie widziała więc sensu, aby go kontynuować po za tym… Miały rozwodzić się nad astronomią, nie magią leczniczą czy eliksirami.
W końcu dziewczęta doszły do odpowiedniego stołu, a Frances zajęła miejsce przy stole, naprzeciwko nowej znajomej. Uważnie przyglądała się mapie, jaką rozłożyła panna Selwyn od razu rozpoznając kilka, najbardziej popularnych konstelacji.
- Tak… - Zaczęła, odpowiedź, skupiając całą swoją uwagę na przedstawionej mapie nieba. Powoli, panna Burroughs przesuwała palcami po kolejnych punktach, by odszukać ten, który najbardziej ją interesował. - Jest. Dokładnie tutaj. - Ponownie wskazała palcem swoją ulubioną gwiazdę. - Beta Monocerotis, najjaśniejsza gwiazda gwiazdozbioru jednorożca, który możemy obserwować głównie zimą. To gwiazda potrójna, jeśli dobrze przyjrzysz się jej używając odpowiedniego teleskopu, zauważysz różnicę. Dwie gwiazdy zostały zakwalifikowane do piątej wielkości, jedna do szóstej, nie wiem jednak, czy to cokolwiek Ci mówi. - Szaroniebieskie spojrzenie przejechało po delikatnej buzi towarzyszki by sprawdzić, czy słowa Frances są dla niej zrozumiałe.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kwestia zakładania rodziny nie oddalała się od Isabelli. Lady rodziła się z już zaplanowaną przyszłością. Jedno z dwudziestu siedmiu nazwisk przyjdzie jej przyjąć w dniu zawiązania sojuszu, w chwili splecenia się ze sobą dwóch szlachetnych ścieżek we wspólną drogę, ku chwale tradycji, ku chwale idei pielęgnowania najczystszej krwi. Zanim jeszcze poszła do Hogwartu, wiedziała, że czeka na nią gdzieś tam młody lord, który za parę lat stanie się jej mężem. Nie mogła wybierać. Wybierał nestor. Sam panicz zaś mógł wskazać, ale dama nie miała żadnego wpływu na to, czyj symbol ozdobi jej drobny palec, pod czyimi wieżami przyjdzie jej spędzić najpłodniejsze lata życia. Czasami wydawało jej się to okrutne. Wyobrażała sobie pod osłonami alkowy miłosną historię jak z opowiastki czytanej w osamotnieniu przez dorastającą dziewczynę. Wierzyła w naiwnym nieco zrywie, że kogokolwiek wybierze dla niej los, uczyni wszystko, by przerobić tę relacje w najgłębsze uczucie. Dokładnie to też czyniła przez ostatnie miesiące, dbając o swego narzeczonego, ofiarując mu tak wiele dobrych uczuć. Jednak nim w grudniowy dzień związało ich przyrzeczenie, serce ognistej damy spoglądało już w inną stronę. Niespodziewanie i tak silnie, być może nawet z mocą nie do końca dla niej wiadomą. Czy możliwe jest, by pisany był jej inny, nie ten, który za kilka miesięcy poprowadzić miał ją do ołtarza, otoczyć swym silnym ramieniem i wreszcie nazwać żoną? Za każdym razem, gdy tylko o tym pomyślała, drżała, chaotycznie fruwające myśli odrywały ją od nauki, odrywały ją od obowiązku. Rozproszony duch nie mógł jednak pozbawić jej kontroli. Tak bardzo nie wiedziała, co czynić, co robić, co czuć. I jedyna osoba, której odważyłaby się o tym powiedzieć, znajdowała się gdzieś daleko, gdzieś pod zabójczymi zakazami, poza przychylnością familii Selwynów.
Życie damy nigdy nie było usłane różami. Nie mógł jej też tego ofiarować różany lord. Czas spędzany na zgłębieniu wiedzy leczył niepocieszonego ducha. Zawsze odważnie, dumnie przechodziła przez każdy dzień, rzucała sobie wyzwania, czarowała świat. Teraz poczuła ciężki, chłodny płaszcz niepewności na swoich plecach. Łaknęła przygód i nie bała się po nie sięgnąć. Problem w tym, że nie mogła. Frances i Isabella znajdowały się w tak różnych sytuacjach, choć zdawało się, że obydwie trwały w spętaniu.
– Wiele jest racji w twych słowach. Sama teoria zbliża, ale by móc prawdziwie zgłębiać zagadnienie, trzeba je ujrzeć żywe, trwające. Poukładane formuły nie opanują całej tajemnicy, nie zawsze będą mogły opisać zjawiska. Praktyka wskazuje na to, że poza księgami dzieje się jeszcze więcej. Alchemiczne receptury również potrzebują czasem odstępstwa od ścisłego planu. Tak jak i uzdrawianie. Niemniej próbuję się nasycić wiedzą atlasów, albumów i długich formuł na tyle, ile tylko mogę. Niedane nam jest zbliżyć się do wszystkiego, czego pragniemy – powiedziała z nutką melancholii – tak sobie obcej, ale dziś jawnie gdzieś tam pobrzmiewającej na dnie duszy. Długo bardzo wystarczyło jej to, że do medycyny mogła się zbliżać. Gdy odkryła, że nigdy nie pozna jej w pełni, przeniosła fascynację na zielarstwo i alchemię. Pokochała je, rozświetliła swym wewnętrznym płomieniem ciekawości. Tego nikt jej nie zabraniał, tego nikt nie umiał skontrolować. Była bowiem jedynym chyba Selwynem, który swym azylem uczynił rodową cieplarnię.
Słowa towarzyszki roznieciły pełniejszy uśmiech na ustach arystokratki. Miłe jej było wyznanie alchemiczki. – To bardzo odprężające. Czasem, gdy na nie spoglądam, wydaje mi się, że potrafią załagodzić stres, odpędzić niepokoje. Niosą też podpowiedź, gdy ponad kotłem nawiedzi mnie chwila zawahania. Czy sięgasz po te najtrudniejsze formuły? Moja wiedza rozwija się, z miesiąca na miesiąc czuję się pewniej, ale nigdy nie odważyłam się jeszcze spróbować tych skomplikowanych receptur. Wydajesz się tak spokojna i poukładana, tak dokładna w swych praktykach… – mówiła ciepło, zdradzając jednocześnie to, jak widzi napotkaną dziewczynę. Jej harmonia z pewnością ułatwiała warzenie trudnych wywarów. Doceniała pogawędkę z nieznajomymi, wiedząc aż za dobrze, że nie należało wykluczać obcego, bo mógł być on ważną wskazówką, nie tylko wiedzą, ale i niesprecyzowaną nadzieją. Wspomnieniem, do którego powróci się w najmniej spodziewanym momencie.
– Och, mówi! – zareagowała od razu, nie odrywając spojrzenia od mapy. Przyglądała się wspomnianemu gwiazdozbiorowi. – Jest jasna, bardzo jasna. Bardziej niż nasze słońce. Wyobrażam sobie jej potęgę. Przyjemnie się ciebie słucha, Frances. Kontynuuj, proszę, i opowiedz mi, dlaczego to ona stała się twą ulubioną gwiazdą – rzekła skupiona w pełni na opowieściach dziewczyny. Domyślała się, że posiadła ona o wiele większą wiedzę z zakresu astronomii. Przecież była praktykującym w Mungu specjalistą! Tak wiele mogła się od niej nauczyć. Wyobrażała sobie, że będą mogły spędzić w tej bibliotece długie godziny. Ta perspektywa spodobała jej się, tym bardziej, że towarzyszka chętnie wymieniała się doświadczeniem.
Życie damy nigdy nie było usłane różami. Nie mógł jej też tego ofiarować różany lord. Czas spędzany na zgłębieniu wiedzy leczył niepocieszonego ducha. Zawsze odważnie, dumnie przechodziła przez każdy dzień, rzucała sobie wyzwania, czarowała świat. Teraz poczuła ciężki, chłodny płaszcz niepewności na swoich plecach. Łaknęła przygód i nie bała się po nie sięgnąć. Problem w tym, że nie mogła. Frances i Isabella znajdowały się w tak różnych sytuacjach, choć zdawało się, że obydwie trwały w spętaniu.
– Wiele jest racji w twych słowach. Sama teoria zbliża, ale by móc prawdziwie zgłębiać zagadnienie, trzeba je ujrzeć żywe, trwające. Poukładane formuły nie opanują całej tajemnicy, nie zawsze będą mogły opisać zjawiska. Praktyka wskazuje na to, że poza księgami dzieje się jeszcze więcej. Alchemiczne receptury również potrzebują czasem odstępstwa od ścisłego planu. Tak jak i uzdrawianie. Niemniej próbuję się nasycić wiedzą atlasów, albumów i długich formuł na tyle, ile tylko mogę. Niedane nam jest zbliżyć się do wszystkiego, czego pragniemy – powiedziała z nutką melancholii – tak sobie obcej, ale dziś jawnie gdzieś tam pobrzmiewającej na dnie duszy. Długo bardzo wystarczyło jej to, że do medycyny mogła się zbliżać. Gdy odkryła, że nigdy nie pozna jej w pełni, przeniosła fascynację na zielarstwo i alchemię. Pokochała je, rozświetliła swym wewnętrznym płomieniem ciekawości. Tego nikt jej nie zabraniał, tego nikt nie umiał skontrolować. Była bowiem jedynym chyba Selwynem, który swym azylem uczynił rodową cieplarnię.
Słowa towarzyszki roznieciły pełniejszy uśmiech na ustach arystokratki. Miłe jej było wyznanie alchemiczki. – To bardzo odprężające. Czasem, gdy na nie spoglądam, wydaje mi się, że potrafią załagodzić stres, odpędzić niepokoje. Niosą też podpowiedź, gdy ponad kotłem nawiedzi mnie chwila zawahania. Czy sięgasz po te najtrudniejsze formuły? Moja wiedza rozwija się, z miesiąca na miesiąc czuję się pewniej, ale nigdy nie odważyłam się jeszcze spróbować tych skomplikowanych receptur. Wydajesz się tak spokojna i poukładana, tak dokładna w swych praktykach… – mówiła ciepło, zdradzając jednocześnie to, jak widzi napotkaną dziewczynę. Jej harmonia z pewnością ułatwiała warzenie trudnych wywarów. Doceniała pogawędkę z nieznajomymi, wiedząc aż za dobrze, że nie należało wykluczać obcego, bo mógł być on ważną wskazówką, nie tylko wiedzą, ale i niesprecyzowaną nadzieją. Wspomnieniem, do którego powróci się w najmniej spodziewanym momencie.
– Och, mówi! – zareagowała od razu, nie odrywając spojrzenia od mapy. Przyglądała się wspomnianemu gwiazdozbiorowi. – Jest jasna, bardzo jasna. Bardziej niż nasze słońce. Wyobrażam sobie jej potęgę. Przyjemnie się ciebie słucha, Frances. Kontynuuj, proszę, i opowiedz mi, dlaczego to ona stała się twą ulubioną gwiazdą – rzekła skupiona w pełni na opowieściach dziewczyny. Domyślała się, że posiadła ona o wiele większą wiedzę z zakresu astronomii. Przecież była praktykującym w Mungu specjalistą! Tak wiele mogła się od niej nauczyć. Wyobrażała sobie, że będą mogły spędzić w tej bibliotece długie godziny. Ta perspektywa spodobała jej się, tym bardziej, że towarzyszka chętnie wymieniała się doświadczeniem.
Panna Burroughs uważnie słuchała słów swojej nowej towarzyszki. Słów, które poszerzały nieśmiały uśmiech, rozpięty na jej ustach. Och, jakże miło było porozmawiać z kimś, kto podzielał podobne poglądy i zamiłowanie! Frances od dawna brakowało kogoś, z kim mogłaby porozmawiać na głębsze, naukowe tematy. Jeśli jej najbliżsi interesowali się jakąś dziedziną, była ona odległa tym, które przyciągały uwagę blondynki. A przecież nocne niebo i gwiazdy, były takie piękne! Frances nie rozumiała, jak większość ludzi może przechodzić obojętnie koło nocnego nieba, nie raz nawet nie zwracając na nie większej uwagi.
- Owszem, receptury czasem potrzebują odstępstwa, musisz jednak znać teorię, aby wiedzieć które składniki możesz łączyć i jakie jest ich działanie. A co do praktyki… - Panna Burroughs, przez chwilę po prostu przyglądała się towarzyszce, ważąc słowa jakie powoli cisnęły się jej na usta. - Czasem, najróżniejsze techniki da się ćwiczyć w najmniej oczywisty sposób. Jeśli są chęci, znajdzie się również i sposób, nawet jeśli czasem, trzeba wyjść z myśleniem po za pudełko. - Odpowiedziała, puszczając kobiecie oczko. Och, panna Burroughs wychodziła z założenia, że w kwestii nauki nie ma rzeczy, jawiących się jako niemożliwe. Nawet zaklęcia dało się ćwiczyć bez różdżki bądź rzucania ich, była więc pewna, że zasada jest podobna jeśli chodzi o magię leczniczą czy inne rzeczy, do których uciekało serce Lady Selwyn. Niewielka namiastka bywa bowiem czasem lepsza, niż totalny brak rzeczy, o których marzymy.
Policzki panny Burroghs zarumieniły się delikatnie, na kolejne komplementy.
- Dziękuję. Większość eliksirów nie stanowi dla mnie problemu. Jestem w stanie przyrządzić nawet tak złożone eliksiry, jak Veritaserum, jednak te najtrudniejsze receptury jak Felix Felicis czy Wywar Tojadowy są jeszcze dla mnie niedostępne. - Wyjawiła, wzruszając delikatnie ramionami. - Pracuję w swoim zawodzie zaledwie od pół roku, cały czas zgłębiam tajniki tej sztuki. Wychodzę z założenia, że osiadanie na laurach w dziedzinach naukowych jest najgorszym, możliwym postępowaniem. Zawsze jest coś nowego do nauczenia się, odkrycia czy inna perspektywa, z której można spojrzeć na dany temat. - Wyraziła swoją opinię. Och, nie miała zamiaru poprzestawać na zdobyciu pracy w Mungu. Chciała piąć się po szczeblach kariery, dokonywać odkryć godnych zasłynięcia na kartach historii, niczym jej idol francuski alchemik Nicolas Flamel.
Panna Burroughs uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź swojej nowej towarzyszki.
- Dobrze, no więc… - I zaczęła długą opowieść. Z początku mówiła o ulubionej gwieździe, później rozwodząc się nad samym gwiazdozbiorem by w końcu wdać się z Lady Selwyn w długą, wyczerpującą dyskusję dotyczącą konstelacji oraz gwiazd, tłumacząc jej zagadnienia, które wydawały się jej mgliste bądź niejasne.
Ach, jakże to był piękny dzień! Frances nie miała pojęcia, czy spędziły w bibliotece kilkanaście minut czy może kilka długich godzin. Gdy jednak przyszedł czas rozstania, panna Burroughs miała wrażenie, że wyczerpały wszystkie mapy przyniesione wcześniej przez jej towarzyszkę, oraz wyczerpały temat. Frances miała wrażenie, że podczas tej długiej dyskusji obie nauczyły się czegoś od siebie, wymieniając się wiedzą i spostrzeżeniami, dotyczącymi astronomii.
Z pewnością, dzisiejszy dzień należał do udanych.
/2x zt.
- Owszem, receptury czasem potrzebują odstępstwa, musisz jednak znać teorię, aby wiedzieć które składniki możesz łączyć i jakie jest ich działanie. A co do praktyki… - Panna Burroughs, przez chwilę po prostu przyglądała się towarzyszce, ważąc słowa jakie powoli cisnęły się jej na usta. - Czasem, najróżniejsze techniki da się ćwiczyć w najmniej oczywisty sposób. Jeśli są chęci, znajdzie się również i sposób, nawet jeśli czasem, trzeba wyjść z myśleniem po za pudełko. - Odpowiedziała, puszczając kobiecie oczko. Och, panna Burroughs wychodziła z założenia, że w kwestii nauki nie ma rzeczy, jawiących się jako niemożliwe. Nawet zaklęcia dało się ćwiczyć bez różdżki bądź rzucania ich, była więc pewna, że zasada jest podobna jeśli chodzi o magię leczniczą czy inne rzeczy, do których uciekało serce Lady Selwyn. Niewielka namiastka bywa bowiem czasem lepsza, niż totalny brak rzeczy, o których marzymy.
Policzki panny Burroghs zarumieniły się delikatnie, na kolejne komplementy.
- Dziękuję. Większość eliksirów nie stanowi dla mnie problemu. Jestem w stanie przyrządzić nawet tak złożone eliksiry, jak Veritaserum, jednak te najtrudniejsze receptury jak Felix Felicis czy Wywar Tojadowy są jeszcze dla mnie niedostępne. - Wyjawiła, wzruszając delikatnie ramionami. - Pracuję w swoim zawodzie zaledwie od pół roku, cały czas zgłębiam tajniki tej sztuki. Wychodzę z założenia, że osiadanie na laurach w dziedzinach naukowych jest najgorszym, możliwym postępowaniem. Zawsze jest coś nowego do nauczenia się, odkrycia czy inna perspektywa, z której można spojrzeć na dany temat. - Wyraziła swoją opinię. Och, nie miała zamiaru poprzestawać na zdobyciu pracy w Mungu. Chciała piąć się po szczeblach kariery, dokonywać odkryć godnych zasłynięcia na kartach historii, niczym jej idol francuski alchemik Nicolas Flamel.
Panna Burroughs uśmiechnęła się, słysząc odpowiedź swojej nowej towarzyszki.
- Dobrze, no więc… - I zaczęła długą opowieść. Z początku mówiła o ulubionej gwieździe, później rozwodząc się nad samym gwiazdozbiorem by w końcu wdać się z Lady Selwyn w długą, wyczerpującą dyskusję dotyczącą konstelacji oraz gwiazd, tłumacząc jej zagadnienia, które wydawały się jej mgliste bądź niejasne.
Ach, jakże to był piękny dzień! Frances nie miała pojęcia, czy spędziły w bibliotece kilkanaście minut czy może kilka długich godzin. Gdy jednak przyszedł czas rozstania, panna Burroughs miała wrażenie, że wyczerpały wszystkie mapy przyniesione wcześniej przez jej towarzyszkę, oraz wyczerpały temat. Frances miała wrażenie, że podczas tej długiej dyskusji obie nauczyły się czegoś od siebie, wymieniając się wiedzą i spostrzeżeniami, dotyczącymi astronomii.
Z pewnością, dzisiejszy dzień należał do udanych.
/2x zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
8 IV
Wieża pięła się aż do nieba, ostrym szpikulcem wbijając się w jego tajemnice; zanurzał się w nich cały, gdy sporadycznie bywał w tym miejscu, lecz po raz pierwszy przybył tu nie z kaprysu czy głodu wiedzy, a z powodu postawionego przed nim zadania. Nie zwlekał zbyt długo z wybraniem się do biblioteki, która mogła pomóc mu znaleźć odpowiedzi na poszukiwane przez Yanę pytania; sanktuarium astronomiczne miało się stać świątynią niezbędnej wiedzy, a przynajmniej na to właśnie liczył.
Ospałym ruchem wyczyścił binokle, przeciągając ten rytuał w czasie, jakby nastrajał się w ten sposób do chłonięcia wiedzy szybciej, poniekąd tak właśnie było.
Sterta woluminów piętrzyła się na stoliku, gdy w końcu pochylił się nad pierwszym z tomiszczy, wędrując dłonią po stronach, by dotrzeć do momentu, w którym naukowiec wspomina o przeprowadzonych przez siebie badaniach, dotyczących przedmiotów najlepiej nadających się do tego, by wykorzystywać je do tworzenia świstoklików; z racji tego, że był to najlepiej zbadany rodzaj teleportu, zaczął od abstraktów dotyczących tej tematyki.
Istotne okazać miały się następujące parametry: przede wszystkim gęstość kamienia, ponadto jego przełam i łupliwość, a także twardość w skali Mohsa i układ krystalograficzny. To one przekładały się bezpośrednio na to, jaki rodzaj energii magicznej drzemie w kamieniu. Po przeanalizowaniu większości z zebranych propozycji kamieni magicznych, uwzględnił również to, iż powinny mieć one różne kolory, żeby barwy związać z poszczególnymi miejscami.
Ostateczna lista, po wielokrotnych modyfikacjach prezentowała się następująco: czerwona, półprzezroczysta odmiana chalcedonu, której gemmologiczna nazwa brzmi karneol; oddziałuje on silnie na centrum aktywności magicznej i nadaje się doskonale do inkubacji. W notatkach wspomniał też coś o tym, iż trygonalny układ krystalograficzny wspomoże rozszczepianie się magii i jej cyrkulację. Co do wyboru tego minerału nie miał najmniejszych wątpliwości. Pojawiły się one dopiero, kiedy przyszło mu zdecydować się na minerał z grupy fosforanów, musiał on być przezroczysty i wykazywać fluorescencję o bardzo różnych barwach, co było równoznaczne ze zdolnością do kumulacji różnego rodzaju magii. Ostatecznie wybrał niebieski aparyt, który tworzy kryształy o pokroju słupkowym, głównie ze względu na to, iż minerał ten charakteryzuje się także odpowiednią twardością.
badania, dobór odpowiednich kamieni na podstawie drzemiącej w nich energii - astronomia 0/100
astronomia - II, +30
Wieża pięła się aż do nieba, ostrym szpikulcem wbijając się w jego tajemnice; zanurzał się w nich cały, gdy sporadycznie bywał w tym miejscu, lecz po raz pierwszy przybył tu nie z kaprysu czy głodu wiedzy, a z powodu postawionego przed nim zadania. Nie zwlekał zbyt długo z wybraniem się do biblioteki, która mogła pomóc mu znaleźć odpowiedzi na poszukiwane przez Yanę pytania; sanktuarium astronomiczne miało się stać świątynią niezbędnej wiedzy, a przynajmniej na to właśnie liczył.
Ospałym ruchem wyczyścił binokle, przeciągając ten rytuał w czasie, jakby nastrajał się w ten sposób do chłonięcia wiedzy szybciej, poniekąd tak właśnie było.
Sterta woluminów piętrzyła się na stoliku, gdy w końcu pochylił się nad pierwszym z tomiszczy, wędrując dłonią po stronach, by dotrzeć do momentu, w którym naukowiec wspomina o przeprowadzonych przez siebie badaniach, dotyczących przedmiotów najlepiej nadających się do tego, by wykorzystywać je do tworzenia świstoklików; z racji tego, że był to najlepiej zbadany rodzaj teleportu, zaczął od abstraktów dotyczących tej tematyki.
Istotne okazać miały się następujące parametry: przede wszystkim gęstość kamienia, ponadto jego przełam i łupliwość, a także twardość w skali Mohsa i układ krystalograficzny. To one przekładały się bezpośrednio na to, jaki rodzaj energii magicznej drzemie w kamieniu. Po przeanalizowaniu większości z zebranych propozycji kamieni magicznych, uwzględnił również to, iż powinny mieć one różne kolory, żeby barwy związać z poszczególnymi miejscami.
Ostateczna lista, po wielokrotnych modyfikacjach prezentowała się następująco: czerwona, półprzezroczysta odmiana chalcedonu, której gemmologiczna nazwa brzmi karneol; oddziałuje on silnie na centrum aktywności magicznej i nadaje się doskonale do inkubacji. W notatkach wspomniał też coś o tym, iż trygonalny układ krystalograficzny wspomoże rozszczepianie się magii i jej cyrkulację. Co do wyboru tego minerału nie miał najmniejszych wątpliwości. Pojawiły się one dopiero, kiedy przyszło mu zdecydować się na minerał z grupy fosforanów, musiał on być przezroczysty i wykazywać fluorescencję o bardzo różnych barwach, co było równoznaczne ze zdolnością do kumulacji różnego rodzaju magii. Ostatecznie wybrał niebieski aparyt, który tworzy kryształy o pokroju słupkowym, głównie ze względu na to, iż minerał ten charakteryzuje się także odpowiednią twardością.
badania, dobór odpowiednich kamieni na podstawie drzemiącej w nich energii - astronomia 0/100
astronomia - II, +30
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Karneol i aparyt widniały na samej górze przydługawej listy - po zgłębieniu rozdziałów dotyczących przepływu magii w kamieniach magicznych, odrzucił kilka niepewnych pozycji. Osadził zsuwające się z nosa binokle, zmęczonymi oczami chłonąć kolejne akapity.
W magicznym obiegu niezbędne było zachowanie równowagi i stabilności, tego typu energię mają oliwiny, krystalizujące się w układzie rombowym, równomierna budowa wewnętrzna sprzyja proporcjonalnemu rozłożeniu zasobów magii. Najbardziej przydatny w celach związanych z budową teleportu byłby oliwin z meteorytu, a w szczególności jego szlachetna odmiana, zielony perydot, będący też składnikiem pyłu kosmicznego. Charakteryzuje się on silnym spektrum absorpcyjnym magii. Drzemiący w nim potencjał uzdrawiania i oczyszczania usunąć ma wszelkie zanieczyszczenia magiczne.
Borgin wykreślił znajdujący się dotychczas przy oliwinie znak zapytania, dopisując w nawiasie perydot, po czym przeszedł do kolejnego podpunktu. Tym razem pochylił się nad czarnym labradorytem, w którego wnętrzu zachodzi proces iryzacji magicznej, czyli rozszczepienia energii w wyniku interferencji strumienia magii. Energia ta jest wielokrotnie odbijana na granicach struktur domenowych. W zależności od kierunku jej polaryzacji, gdy przechodzi ona przez strukturę kamienia, możliwe jest skierowanie energii w wybraną przez czarodzieja stronę, dzięki temu nawiązanie połączenia pomiędzy umieszczonymi daleko od siebie lustrami powinno być łatwiejsze.
Do wyboru pozostały jeszcze dwa kamienie magiczne. Odrzucił jadeit, ze względu na powielający się kolor, i przeszedł do weryfikowania notatek dotyczących czystego kwarcu; inkrustacje na jego powierzchni tworzyły warstwę ochronną, zabezpieczającą znajdującą się w środku energię. Był idealnym nośnikiem. Nazywa się go inaczej lodem, gdyż jest zimny w dotyku, co świadczy o wysokim przewodnictwie cieplnym oraz magicznym, magia zdaje się przez niego płynąć, wywołując awenturyzację, czyli migotanie kamienia. Wraz z otworzeniem się teleportu, częstotliwość migotania wzrośnie, by powrócić do stanu wyjściowego, kiedy obiekt przemieści się przez teleport. Możliwe występowanie zjawiska piezomagicznego, polegającego na pojawieniu się na powierzchni minerału ładunków magicznych pod wpływem naprężeń.
Pozostał jeszcze jeden minerał. Rodonit, koniecznie różowy okaz, występujący w skupieniach zbitych - jego budowa miała ułatwić splecenie ze sobą energii magicznej. On sam przyciągał te subtelne, niemal niedające się wychwycić źródła magiczne. Ważne było tylko to, aby kamień był surowy i nieprzerobiony, bo poprzez oszlifowanie traci swe właściwości. Przezornie należało to uwzględnić również w przypadku pozostałych kamieni magicznych.
Calder postawił zamaszyście kropkę; na dzisiaj to już koniec. Zamierzał podzielić się listowanie zgromadzoną wiedzą z Yaną, gdy tylko powróci do mieszkania.
zt
badania, dobór odpowiednich kamieni na podstawie drzemiącej w nich energii - astronomia 70/100
astronomia - II, +30
W magicznym obiegu niezbędne było zachowanie równowagi i stabilności, tego typu energię mają oliwiny, krystalizujące się w układzie rombowym, równomierna budowa wewnętrzna sprzyja proporcjonalnemu rozłożeniu zasobów magii. Najbardziej przydatny w celach związanych z budową teleportu byłby oliwin z meteorytu, a w szczególności jego szlachetna odmiana, zielony perydot, będący też składnikiem pyłu kosmicznego. Charakteryzuje się on silnym spektrum absorpcyjnym magii. Drzemiący w nim potencjał uzdrawiania i oczyszczania usunąć ma wszelkie zanieczyszczenia magiczne.
Borgin wykreślił znajdujący się dotychczas przy oliwinie znak zapytania, dopisując w nawiasie perydot, po czym przeszedł do kolejnego podpunktu. Tym razem pochylił się nad czarnym labradorytem, w którego wnętrzu zachodzi proces iryzacji magicznej, czyli rozszczepienia energii w wyniku interferencji strumienia magii. Energia ta jest wielokrotnie odbijana na granicach struktur domenowych. W zależności od kierunku jej polaryzacji, gdy przechodzi ona przez strukturę kamienia, możliwe jest skierowanie energii w wybraną przez czarodzieja stronę, dzięki temu nawiązanie połączenia pomiędzy umieszczonymi daleko od siebie lustrami powinno być łatwiejsze.
Do wyboru pozostały jeszcze dwa kamienie magiczne. Odrzucił jadeit, ze względu na powielający się kolor, i przeszedł do weryfikowania notatek dotyczących czystego kwarcu; inkrustacje na jego powierzchni tworzyły warstwę ochronną, zabezpieczającą znajdującą się w środku energię. Był idealnym nośnikiem. Nazywa się go inaczej lodem, gdyż jest zimny w dotyku, co świadczy o wysokim przewodnictwie cieplnym oraz magicznym, magia zdaje się przez niego płynąć, wywołując awenturyzację, czyli migotanie kamienia. Wraz z otworzeniem się teleportu, częstotliwość migotania wzrośnie, by powrócić do stanu wyjściowego, kiedy obiekt przemieści się przez teleport. Możliwe występowanie zjawiska piezomagicznego, polegającego na pojawieniu się na powierzchni minerału ładunków magicznych pod wpływem naprężeń.
Pozostał jeszcze jeden minerał. Rodonit, koniecznie różowy okaz, występujący w skupieniach zbitych - jego budowa miała ułatwić splecenie ze sobą energii magicznej. On sam przyciągał te subtelne, niemal niedające się wychwycić źródła magiczne. Ważne było tylko to, aby kamień był surowy i nieprzerobiony, bo poprzez oszlifowanie traci swe właściwości. Przezornie należało to uwzględnić również w przypadku pozostałych kamieni magicznych.
Calder postawił zamaszyście kropkę; na dzisiaj to już koniec. Zamierzał podzielić się listowanie zgromadzoną wiedzą z Yaną, gdy tylko powróci do mieszkania.
zt
badania, dobór odpowiednich kamieni na podstawie drzemiącej w nich energii - astronomia 70/100
astronomia - II, +30
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
12 kwietnia 1957r.
Wieża astrologów wydawała się być idealnym miejscem do poszerzania wiedzy z zakresu astronomii. Panna Burroughs doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wiedza astronomiczna ma wpływ na przyrządzanie eliksirów, a jeśli chciała kiedyś osiągnąć mistrzostwo, musiała rozwijać równie swoje zdolności astronomiczne. Sumiennie w każdy czwartek (czasem tylko wybierając inne dni, gdy praca zajmowała jej czwartkowe popołudnia) przyjeżdżała do wieży, by móc zgłębiać tajniki wielkiego kosmosu. Zwłaszcza teraz, gdy planowała rozpoczęcie własnej kariery naukowej, podczas której miała tworzyć własne mikstury, znajomość astronomii wydawała się być najistotniejsza. W końcu, to na niej miała bazować całe swoje badania, gdyż w przypadku eliksirów to anatomia była fundamentem tworzenia nowych specyfików. Wolne chwile panna Burroughs wykorzystywała więc na zgłębianie astronomicznej wiedzy, chcąc ciągle rozwijać swoje umiejętności.
Dzisiejszy dzień był pierwszym wolnym dniem jaki posiadała od początku kwietnia. Restrykcje wprowadzone w Ministerstwie sprawiły, że jasnowłose dziewczę musiało ostatnio pracować jeszcze więcej niż wcześniej, nadrabiając braki w personelu. W przeciwieństwie do tych, którzy zrezygnowali z pracy w Mungu, Frances nie należała do idealistów - a stabilna, dobrze płatna praca zdawała się być rzeczą kluczową w tak niestabilnej, nie do końca zrozumianej przez nią rzeczywistości, w jakiej przyszło jej żyć. Ambitna dziewczyna nie umiała nie wykorzystać tej okazji, jaką był dzień wolny, zamiast więc odpocząć po długich godzinach pracy, postanowiła udać się do wieży, aby zdobyć nową wiedzę. Nie była w stanie wskazać momentu, w którym nawiązała znajomości z kilkoma z astronomów pracującymi w wieży. Dość szybko jednak udało się jej namówić jednego z nich, aby udzielał jej lekcji z zakresu astronomii - w końcu, jeśli chciała osiągnąć mistrzostwo w eliksirach musiała również opanować bardzo zaawansowane arkana astronomii.
Gdy stanęła przed wysokimi, krętymi schodami prowadzącymi do tych, najciekawszych części wieży astronomów zawahała się. Czy powinna udać się na lekcję do Leopolda? A może powinna spędzić trochę czasu samej, na studiowaniu wspaniałych, wyjątkowych ksiąg, jakie znajdowały się w tej bibliotece? A może powinna udać się do sali, gdzie mogła obserwować planety? Ach, tak wiele możliwości ofiarowało to miejsce! Nie pewna gdzie powinna iść poczęła wspinać się po krętych, miejscami śliskich schodach - to i tak musiała zrobić. Długa droga w górę (Frances żałowała, że nie zabrała ze sobą miotły) stanowiła dla niej niemal odpowiedni czas na zastanowienie się, co chciała dziś robić...
Finalnie kroki młodej alchemiczki skierowały się do biblioteki, znajdującej się w wieży. Tutejsze zasoby były niespotykane, Frances nie raz widziała tam rzadkie okazy, nic więc też dziwnego, że to własnie z nich chciała czerpać dziś wiedzę. Ostrożnie krążyła między wysokimi regałami wyszukując odpowiednie tytuły, skupiając się na kwestii, która najbardziej ją interesowała: wpływu astronomii na alchemię. Niestety, w tej dziedzinie istniało niewiele ksiąg i na to jednak panna Burroughs znalazła sposób - im więcej tajników kosmosu i ciał niebieskich poznawała, tym więcej była w stanie przełożyć na swoją dziedzinę. Czasem połączenie zdawały się oczywiste, czasem do tych najprostszych połączeń dochodziła okrężną drogą, nigdy jednak tego nie żałowała. Wychodziła z założenia, że wiedzy nigdy nie ma za dużo.
Gdy już skompletowała wszystkie księgi, które swoją wagą zapewne przeciążyłyby eteryczną blondynkę udała się do niewielkiej części, przeznaczonej na czytelnię z zamiarem spędzenia reszty dnia na pogłębianiu swojej wiedzy. Z piórem oraz kilkoma rolkami pergaminu poczęła uważnie studiować mądre słowa, zapisane na poblakłych pergaminach. Skrupulatnie wynotowywała co ważniejsze kwestie, by móc je później powtórzyć - utrwalanie wiedzy przez możliwość powrócenia do notatek wydawało jej się niezmiernie ważne. Wszak nawet jeśli przeczytałaby wszystkie, znajdujące się tutaj księgi, nie mając możliwości powtórzenia przyswojonych wiadomości, z pewnością nic by z nich nie wyniosła.
Nie była w stanie stwierdzić ile czasu minęło, gdy w końcu uniosła zmęczone spojrzenie szaroniebieskich tęczówek znad wielkiej książki. Godzina? A może dwie? Nie, z pewnością było później, gdyż słońce stało już w zenicie. Z zadowoleniem spojrzała na wszystkie, dokonane notatki by uznać, że zasłużyła na chwilę przerwy w tutejszej kawiarence... A raczej przerwy w jej pojęciu, gdyż całą drogę do kawiarni oraz tę chwilę gdy dopijała gorący napar spędziła na powtarzaniu przyswojonych informacji, aby mieć pewność, że te utkwią jej w głowie.
Ledwie kilkanaście minut później powróciła do biblioteki, w ten sam kąt w którym wcześniej się zaszyła, by sięgnąć po kolejną wielką księgę i zginąć miedzy kolejnymi pożółkłymi stronicami. Nauka od dawna stanowiła pasję panny Burroughs, która przez wszystkie lata wypracowała sobie metody, by sprawniej przyswajać wiedzę oraz szybciej ją zapamiętywać, jednocześnie odczuwając zwykłą, czystą przyjemność z pogłębiania wiedzy, której chyba nigdy nie miała dość. Zwłaszcza jeśli chodziło o dziedzinę alchemii oraz ściśle powiązaną z nią dziedzinę astronomii. Kto wie, może nawet uda jej się odkryć jakąś zależność, która do tej pory nie była znana? O wielkich odkryciach marzyła od dawna. Nie rozpraszała się podczas nauki, całą swoją uwagę skupiając na słowach spisanych kruczoczarnym atramentem na pożółkłych stronach. Z pasją czytała o gwiazdach, ich układach oraz wpływach, jaki mogą wywierać na magię, jednocześnie próbując dostrzec te elementy, które mogły mieć wpływ na tworzenie oraz warzenie eliksirów. W warzeniu posiadała odpowiednią ilość doświadczenia, by łatwiej było odnaleźć jej odpowiednie zależne zaś w tworzeniu... Cóż, tu dopiero miała stawiać pierwsze kroki w tej części jej ukochanej dziedziny. Zdążyła przyswoić już całą teorię, dotyczącą tego tematu, jednocześnie - tak jak w tym momencie - poszukując dodatkowych, choćby niewielkich informacji.
Jasnowłosa alchemiczka przykładała się do każdej, nawet najmniejszej czynności jaką przyszło jej wykonywać. Nic więc też dziwnego, że przykładała się również do nauki, zapominając o całym świecie. Może to dlatego nie mogła dogadać się z rodziną, która jawnie nie wykazywała takiego pociągu do nauki, jak ona? Nie wiedziała, gdyby jednak przyszło jej przeżyć życie jeszcze raz, z pewnością nie zrezygnowałaby z pociągu do nauki. Nie chciała spędzić całego życia w podłym porcie, otoczona jeszcze podlejszymi czarodziejami zapewne kończąc jako niespełniona żona. Marzyła o rzeczach wielkich i chciała je osiągnąć, niezależnie do koszta, jakie przyjdzie jej za to zapłacić.
I tym razem zapomniała o całym świecie, pochłonięta zapisanymi na poblakłych stronach mądrościami. Gdy mięśnie boleśnie przypomniały o swoim istnieniu, a szaroniebieskie tęczówki uniosły się było już późno. Na tyle późno, że słońce prawie zdołało schować się za horyzont. Jasnowłosa alchemiczka przeciągnęła się, chcąc chociaż odrobinę rozruszać boleśnie zastałe kości. Dzisiejszy dzień z pewnością mogła uznać za owocny. Kilka rolek pergaminu zapisała zgrabnym, eleganckim pismem układającym się w słowa zawierające najważniejsze wiadomości z ksiąg, które przejrzała. Tak, z pewnością mogła być zadowolona z siebie oraz wrócić do domu bez poczucia zmarnowanego dnia. Eteryczna dziewczyna ostrożnie schowała rolki pergaminu do torby tak, by przypadkiem nie uległy zniszczeniu, by móc odłożyć księgi na miejsce, trochę żałując, że nie posiada więcej czasu. Ach, chętnie siedziałaby tu i do rana, zgłębiając tajemnice nieba! Niestety, następnego dnia musiała udać się do pracy, co oznaczało, że powinna odespać przyzwoitą ilość godzin.
Frances wyszła z wieży astrologów, uprzednio żegnając się z kilkoma, znanymi jej astrologami. Nie był to jednak koniec jej nauki, nawet jeśli uparcie wmawiała sobie, że odłoży resztę na jutro - zarówno w drodze do domu, jak i w zaciszu swoich czterech ścian tuż po powrocie, panna Burroughs jeszcze raz przeczytała wszystkie notatki umacniając poznaną dziś wiedzę.
/z.t
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Biblioteka
Szybka odpowiedź