Biblioteka
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
Półki z woluminami rozsiane są po niemal wszystkich komnatach wnętrza wieży astronomicznej; w bibliotece trzymane są raczej stare księgi, w większości cenne, choć niekoniecznie przydatne w codziennej praktyce astronomicznej. Prócz ksiąg w lewym skrzydle biblioteki znajduje się również archiwum, gdzie przechowywana jest cała dokumentacja wieży.
Biblioteka jest otwarta dla czarodziejów z zewnątrz, ciekawych zgromadzonych tutaj białych kruków - ale nie cała, po najcenniejsze z ksiąg sięgać mogą tylko pracownicy.
Biblioteka jest otwarta dla czarodziejów z zewnątrz, ciekawych zgromadzonych tutaj białych kruków - ale nie cała, po najcenniejsze z ksiąg sięgać mogą tylko pracownicy.
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Prawda była taka, że często gdy przychodziła dorosłość stare przyjaźnie odchodziły w niepamięć. W pewnym stopniu była to naturalna kolej rzeczy; konsekwencja dorastania. Zmieniali się cały czas. Ich poglądy, osobowości, sposób bycia. Życie bez ustanku rzeźbiło w nich nowe kształty, aż w końcu nie przypominali tego kim byli wcześniej. Czasami nawet ludzie tak bardzo sobie bliscy, okazywali się być sobie skrajnie obcy. Jay i Roselyn obrali w sobie w życiu inne ścieżki, a jednak te po latach wciąż przeplatały się ze sobą, czasami prowadząc nawet w tym samym kierunku. Widocznie istniało coś co trzymało ich przyjaźń wciąż na tyle mocno, by ta oparła się naporom zmian jakie z biegiem lat pojawiały się w ich życiach. Być może nabrała nawet znacznie lepszego wymiaru. Łatwo było nazwać kogoś przyjacielem, gdy miało się zaledwie naście lat. Znacznie trudniej było wskazać taką osobę w dorosłości, gdy świat zaczął być skomplikowany, a ludzie faktycznie zawodzili na każdym kroku. Od czasu, gdy zaczął okupować jej kanapę zaczęła to doceniać znacznie bardziej niż wcześniej. Czasami, w zgiełku codzienności, łatwo było o tym zapomnieć. Nie była więc bez winy. Szczególnie, gdy zdawała sobie sprawę z tego o jak wielu rzeczach nie mogą porozmawiać, o jak wiele rzeczy nie może go zapytać. Czuła się winna. Pod jakimś względem nielojalna. Zastanawiała się co by jej powiedział, gdyby znał jej myśli. Byłby na nią zły? Zawiedziony? Wewnątrz bała się tego, że powtórzyłby to wszystko czego sama się najbardziej obawiała usłyszeć.
- A… Czy jeśli popełnimy jakiś błąd? Jest jakiś sposób, aby sprawdzić skuteczność naszych obliczeń? Na przykład porównać odległości na ziemi i na niebie? Czy odpowiadają tym samym proporcjom? - zapytała, chociaż wiedziała że Jay nie pozwoli popełnić jej błędu, a przynajmniej jeśli tak się stanie jego wprawione oko szybko go dostrzeże.
Później już poświęciła się obliczeniom, starając się nie tracić skupienia. To przychodziło jej znacznie łatwiej. Potrafiła się odciąć od otaczającego świata, skoncentrować myśli na konkretnym zagadnieniu i nie pozwolić, by coś innego zaburzyło jej uwagę. Wykonywane obliczenia wymagały pełnej uwagi, a taka praca nie była jej bliska na co dzień. Tu nie było wyuczonych odruchów, sprawdzonych dróg, które praktykowała na co dzień. Starała się być uważna i nie pozwolić sobie na błędny wynik. Jeśli miała wątpliwości, liczyła jeszcze raz. Trochę trudniej było skupić się, gdy wiedziała że Jay stoi za jej plecami i obserwuje jej poczynania. Przypomniała sobie okres, gdy była stażystką. Ten stres, gdy doświadczony uzdrowiciel patrzył jej na ręce praktycznie przez cały czas o ile tylko nie wykonywała jakiegoś podłego zadania przeznaczonego wyłącznie uzdrowicielom najniższej rangi.
Nie odezwała się jednak, ani nie dała po sobie poznać tego, że odrobinę ją to onieśmiela. Był astronomem. Trudno było określić skalę, w której mogliby porównać jej wiedzę i tą jego. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak nieco dziecinnie obawiała się tego, że mogłaby wyjść na niemądrą. Że zamiast pomóc, dodałaby mu kolejne obowiązki w postaci poprawiania jej obliczeń.
W końcu oddała mu swoje ostatnie obliczenia. - Ja również, profesorze - odpowiedziała mu wesoło, wyciągając ku niemu dłoń. Czuła, że te rozweselenie jest przedostatnim stadium zmęczenia, zaraz przed nieopanowaną chęcią zaśnięcia na siedząco. - Naprawdę. Dziękuję, że chciałeś ze mną nad tym pracować - dodała nieco poważniej, odszukując wzrokiem jego spojrzenie na wypadek gdyby szeroki uśmiech nieco stłumił znaczenie jej słów.
Starała się jakoś pomóc, więc jeszcze raz przejrzała własne obliczenia czy też podała mu potrzebny przyrząd, gdy go potrzebował. Czas mijał szybko, chociaż czuła ciężar każdej minuty.
W końcu zakończyli swoją pracę. Pozwoliła sobie przejść kilka metrów wzdłuż półek, by przegonić uczucie dyskomfortu po tak długim siedzeniu w jednym miejscu. - Więc tak to teraz wygląda - powiedziała, rozmasowując dłonią obolały kark. Powróciła do niego, pochylając się nad mapą gdzie wyznaczone przez nich punkty nie były już tylko miejscowościami, a precyzyjnie ustalonymi punktami. - Jesteś świetny w tym co robisz, Jay. Nie powinieneś o tym zapominać - powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie powiedziała tego, aby połechtać jego ego. Zdawała sobie sprawę z tego, że przechodził ciężki okres i wątpił w tak wiele rzeczy, a jednak był w stanie przeprowadzić te badania. Był bardzo dobrym astronomem. Czuła, że powinien to usłyszeć i mieć świadomość ile to znaczy. Właśnie teraz, gdy stali oceniając owoc ich pracy.
346/250
- A… Czy jeśli popełnimy jakiś błąd? Jest jakiś sposób, aby sprawdzić skuteczność naszych obliczeń? Na przykład porównać odległości na ziemi i na niebie? Czy odpowiadają tym samym proporcjom? - zapytała, chociaż wiedziała że Jay nie pozwoli popełnić jej błędu, a przynajmniej jeśli tak się stanie jego wprawione oko szybko go dostrzeże.
Później już poświęciła się obliczeniom, starając się nie tracić skupienia. To przychodziło jej znacznie łatwiej. Potrafiła się odciąć od otaczającego świata, skoncentrować myśli na konkretnym zagadnieniu i nie pozwolić, by coś innego zaburzyło jej uwagę. Wykonywane obliczenia wymagały pełnej uwagi, a taka praca nie była jej bliska na co dzień. Tu nie było wyuczonych odruchów, sprawdzonych dróg, które praktykowała na co dzień. Starała się być uważna i nie pozwolić sobie na błędny wynik. Jeśli miała wątpliwości, liczyła jeszcze raz. Trochę trudniej było skupić się, gdy wiedziała że Jay stoi za jej plecami i obserwuje jej poczynania. Przypomniała sobie okres, gdy była stażystką. Ten stres, gdy doświadczony uzdrowiciel patrzył jej na ręce praktycznie przez cały czas o ile tylko nie wykonywała jakiegoś podłego zadania przeznaczonego wyłącznie uzdrowicielom najniższej rangi.
Nie odezwała się jednak, ani nie dała po sobie poznać tego, że odrobinę ją to onieśmiela. Był astronomem. Trudno było określić skalę, w której mogliby porównać jej wiedzę i tą jego. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak nieco dziecinnie obawiała się tego, że mogłaby wyjść na niemądrą. Że zamiast pomóc, dodałaby mu kolejne obowiązki w postaci poprawiania jej obliczeń.
W końcu oddała mu swoje ostatnie obliczenia. - Ja również, profesorze - odpowiedziała mu wesoło, wyciągając ku niemu dłoń. Czuła, że te rozweselenie jest przedostatnim stadium zmęczenia, zaraz przed nieopanowaną chęcią zaśnięcia na siedząco. - Naprawdę. Dziękuję, że chciałeś ze mną nad tym pracować - dodała nieco poważniej, odszukując wzrokiem jego spojrzenie na wypadek gdyby szeroki uśmiech nieco stłumił znaczenie jej słów.
Starała się jakoś pomóc, więc jeszcze raz przejrzała własne obliczenia czy też podała mu potrzebny przyrząd, gdy go potrzebował. Czas mijał szybko, chociaż czuła ciężar każdej minuty.
W końcu zakończyli swoją pracę. Pozwoliła sobie przejść kilka metrów wzdłuż półek, by przegonić uczucie dyskomfortu po tak długim siedzeniu w jednym miejscu. - Więc tak to teraz wygląda - powiedziała, rozmasowując dłonią obolały kark. Powróciła do niego, pochylając się nad mapą gdzie wyznaczone przez nich punkty nie były już tylko miejscowościami, a precyzyjnie ustalonymi punktami. - Jesteś świetny w tym co robisz, Jay. Nie powinieneś o tym zapominać - powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie powiedziała tego, aby połechtać jego ego. Zdawała sobie sprawę z tego, że przechodził ciężki okres i wątpił w tak wiele rzeczy, a jednak był w stanie przeprowadzić te badania. Był bardzo dobrym astronomem. Czuła, że powinien to usłyszeć i mieć świadomość ile to znaczy. Właśnie teraz, gdy stali oceniając owoc ich pracy.
346/250
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Mogła w swoich myślach odgrywać jego reakcję na przeróżne sposoby, jednak znała go i wiedziała jakąś częścią siebie, że nie zrobiłby tego, czego obawiała się najbardziej. Pomimo zmian, które zaszły w jego życiu, nie mógł potępiać jednej z najbliższych mu osób, wykazujących się wielkim wsparciem i zrozumieniem. Było mu ciężko, to prawda, lecz nie miało się to w żaden sposób odbić na niej. Znali się zbyt długo i zbyt dobrze, by coś przed sobą ukrywać i nie dostrzegać wątpliwości wypisanych na swoich twarzach. Widywali na nich przez lata radość, smutek, zmieszanie i złość, które wcale nie zmieniły swoich rysów. Przeżywali wspólnie najróżniejsze sytuacje od tych najgłupszych, najdziwniejszych, po momenty niezręczności. Znali się, ufali i nie mogli w siebie wątpić. Inną sprawą był fakt, że Roselyn nie mogła się z nim podzielić swoimi troskami i wątpliwościami — tyczącymi się tej najdrażliwszej strefy. Nie miał pojęcia, że kobieta wiedziała o nim coś, czego sam nie był w stanie potwierdzić. Zakon Feniksa został wymazany z jego pamięci jednym zaklęciem, jednym momentem, tak samo twarze związane z organizacją oraz czyny, których się w niej dopuszczał. Równocześnie chwile radości i wyjątkowego cierpienia, które koniec końców spowodowały, że Vane wyłamał się z szeregów, woląc zapomnienie nad postępowanie niezgodne ze swoim sumieniem. Miał być krytykowany, jednak kim by był, jeśli nie byłby wierny sam sobie? Roselyn nie musiała znać jego opinii czy być świadkiem tamtejszego wydarzenia — starczyło jej znanie osoby profesora i rozumienie przyczyn jego działań. Jeśli porzucił ów organizację, to musiał mieć znaczący powód. Jeśli odszedł, to tylko dlatego, że nie było to zgodne z jego sumieniem. Żadna wielka tajemnica nie kryła się za tą decyzją i jeśli panna Wright miała się wyciszyć, by pozostać sama ze swoimi myślami, miała odnaleźć odpowiedź. Tak samo jak nieme zapewnienie o wierności oraz lojalności, która wyznaczała linię ich przyjaźni.
Jest jakiś sposób, aby sprawdzić skuteczność naszych obliczeń?
- Tak. Spójrz - powiedział i pokazał jej mapy oraz książki, w których były uwzględnione odpowiednie wykresy. - Niebo wędruje i nie jest zawsze w tym samym miejscu. Stąd mówiłem o błędzie patrzenia z Ziemi. Jednak dzięki obrotowi naszego globu, możemy wyznaczyć teren, nad którym krążą wyznaczone gwiazdy i planety. Zataczamy elipsy dokoła Słońca i kręcimy się dokoła własnej osi, dlatego zawsze wracamy do punktu wyjścia. Dlatego, nawet jeśli jutro nasze obliczenia będą teoretycznie błędne, praktycznie są idealne, bo zawsze sprowadzają się do jednego punktu. Tego centralnego- Gdy wyjaśniał jej cały przebieg, wziął różdżkę, obwiązał ją sznurkiem, a później zaczął rysować kręgi na podobieństwo cyrkla, by pokazać jej mniej więcej, na jakiej zasadzie to działało. - I nie martw się. Nie popełnimy błędu. Nie pozwolę na to - dodał, podnosząc spojrzenie na kobietę i uśmiechając się ciepło. To prawda, że zajmowali się czymś kompletnie innym na co dzień, jednak Jay ufał Roselyn na tyle, by wiedzieć, że z obliczeniami mogła dać sobie radę. Odciążała go znacząco, a jej towarzystwo wpływało zdecydowanie pozytywnie na profesora. Szczególnie gdy potrzebował go najmocniej. Słowa podziękowania przyjął w ciszy, posyłając kobiecie jedynie wymowne spojrzenie, które mówiło, że myślał tak samo. Dopełniali się i nie potrzebowali zbędnych słów, by wiedzieć, co czaiło się w sercu drugiej osoby.
Gdy domknęli ostatnie z obliczeń, a karty i mapy były przeniesione zaklęciem do odpowiedniej torby, mogli odetchnąć. Dopiero wtedy Vane poczuł w nogach i kręgosłupie te godziny stania. Skontrolował stan Rose, która zdawała się niemal spać na stojąco, lecz pomimo to wciąż dzielnie się trzymała. Już chciał zaproponować wspólny powrót, gdy odezwała się, nieco go zaskakując. - Nie... - zaczął, będąc szczerze zbitym z pantałyku, ale szybko potrząsnął głową. Odwrócił przy okazji twarz, chcąc umknąć przed spojrzeniem przyjaciółki, by nie widziała, że się speszył. - Wszyscy mamy swoje zadania do wykonania - odpowiedział w końcu, a wypowiadając ostatnią myśl, nie myślał wcale o badaniach a o szerszym zjawisku życia. Mówienie o nim w superlatywach zawsze wprowadzało w profesorze poczucie niepewności i nie miało się to zmienić chyba już nigdy. Zaraz jednak znów na nią patrzył, tym razem bez zmieszania, lecz uśmiechem na ustach. - Myślę, że zasłużyliśmy na powrót do domu. I może zorganizujemy sobie jakąś porządną kolację przed zaśnięciem? - spytał widocznie podekscytowany tym pomysłem. Widział, że Roselyn była zmęczona, jednak może dałaby się przekonać? - Ja stawiam.
Jest jakiś sposób, aby sprawdzić skuteczność naszych obliczeń?
- Tak. Spójrz - powiedział i pokazał jej mapy oraz książki, w których były uwzględnione odpowiednie wykresy. - Niebo wędruje i nie jest zawsze w tym samym miejscu. Stąd mówiłem o błędzie patrzenia z Ziemi. Jednak dzięki obrotowi naszego globu, możemy wyznaczyć teren, nad którym krążą wyznaczone gwiazdy i planety. Zataczamy elipsy dokoła Słońca i kręcimy się dokoła własnej osi, dlatego zawsze wracamy do punktu wyjścia. Dlatego, nawet jeśli jutro nasze obliczenia będą teoretycznie błędne, praktycznie są idealne, bo zawsze sprowadzają się do jednego punktu. Tego centralnego- Gdy wyjaśniał jej cały przebieg, wziął różdżkę, obwiązał ją sznurkiem, a później zaczął rysować kręgi na podobieństwo cyrkla, by pokazać jej mniej więcej, na jakiej zasadzie to działało. - I nie martw się. Nie popełnimy błędu. Nie pozwolę na to - dodał, podnosząc spojrzenie na kobietę i uśmiechając się ciepło. To prawda, że zajmowali się czymś kompletnie innym na co dzień, jednak Jay ufał Roselyn na tyle, by wiedzieć, że z obliczeniami mogła dać sobie radę. Odciążała go znacząco, a jej towarzystwo wpływało zdecydowanie pozytywnie na profesora. Szczególnie gdy potrzebował go najmocniej. Słowa podziękowania przyjął w ciszy, posyłając kobiecie jedynie wymowne spojrzenie, które mówiło, że myślał tak samo. Dopełniali się i nie potrzebowali zbędnych słów, by wiedzieć, co czaiło się w sercu drugiej osoby.
Gdy domknęli ostatnie z obliczeń, a karty i mapy były przeniesione zaklęciem do odpowiedniej torby, mogli odetchnąć. Dopiero wtedy Vane poczuł w nogach i kręgosłupie te godziny stania. Skontrolował stan Rose, która zdawała się niemal spać na stojąco, lecz pomimo to wciąż dzielnie się trzymała. Już chciał zaproponować wspólny powrót, gdy odezwała się, nieco go zaskakując. - Nie... - zaczął, będąc szczerze zbitym z pantałyku, ale szybko potrząsnął głową. Odwrócił przy okazji twarz, chcąc umknąć przed spojrzeniem przyjaciółki, by nie widziała, że się speszył. - Wszyscy mamy swoje zadania do wykonania - odpowiedział w końcu, a wypowiadając ostatnią myśl, nie myślał wcale o badaniach a o szerszym zjawisku życia. Mówienie o nim w superlatywach zawsze wprowadzało w profesorze poczucie niepewności i nie miało się to zmienić chyba już nigdy. Zaraz jednak znów na nią patrzył, tym razem bez zmieszania, lecz uśmiechem na ustach. - Myślę, że zasłużyliśmy na powrót do domu. I może zorganizujemy sobie jakąś porządną kolację przed zaśnięciem? - spytał widocznie podekscytowany tym pomysłem. Widział, że Roselyn była zmęczona, jednak może dałaby się przekonać? - Ja stawiam.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z ust Charlene usłyszała tylko jedną wersję. Reszta pozostawała w sferze domysłów. Nie podważała tego co powiedziała Charlene. Bo jakby mogła? Nie było jej tam. Nie miała prawa oskarżać kuzynki o kłamstwa. Jednak Rose znała Jaydena znacznie lepiej. Zdawała sobie sprawę z tego, że skoro podjął taką, a nie inną decyzję miał ku temu poważne powody. Chciała wiedzieć dlaczego. Nie dlatego, żeby przeanalizować, a potem ocenić jego motywację, a dla samej siebie. Mieli podobne poglądy w wielu kwestiach, jednakże nie zawsze się zgadzali. Nie musieli. Wystarczyło, że ufali swoim osądom. Jednak jeśli coś sprawiło, że Jayden postanowił odejść i zapomnieć o istnieniu organizacji, chciała wiedzieć co to było. Nie znała wszystkich sekretów Zakonu, nie znała całej jego przeszłości. Wiedziała tyle ile jej powiedziano i tyle ile usłyszała na własne uszy.
Czuła się jednak bardzo nie na miejscu, próbując tego dociekać. Nie mogła zapytać wprost, a w naturalnych warunkach zrobiłaby od razu. Wiedziała, że odpowiedziałby jej szczerze. W tej kwestii nie potrzebowała niczyich zapewnień. Ufała mu. Czym innym był jednak dystans jaki budowała między sobą, a resztą świata. Nie potrafiła ufać już bezgranicznie. Nie na tyle, aby otworzyć się przed kimś w pełni, bo targało nią zbyt wiele obaw. I nie potrafiła się odważyć na takie zaufanie w stosunku do nikogo. To były blizny jej umysłu. Zagojone rany, które jednak wciąż były deformacją; przypominały o niegdyś popełnionych błędach. O naiwności, głupocie i zbyt wielkim oddaniu. Mogła winić świat, jednak w głębi siebie wiedziała, że sytuacja, która ją spotkała w dużej mierze była jej winą.
Chociaż była zmęczona, nadal starała się słuchać go uważnie, kiwając raz na jakiś czas głową na znak, że nadąża za jego słowami. Przyglądała się kręgom, powstającym w powietrzu z nieukrytą fascynacją. Obraz, który jej przedstawiał być wynikiem skomplikowanych matematycznych obliczeń. Zachwycającą myślą wydało jej się to, że świat dało się opisać w liczbach. - Wiem - odparła mu na koniec, gdy zapewnił, że nie pozwoli popełnić jej błędu.
Obserwowała reakcję Jaydena na jej komplement, a jej usta rozciągnęły się w rozczulonym uśmiechu. Jego zmieszanie nie umknęło jej uwadzę. Patrzyła na dorosłego mężczyznę, który już dawno przerósł ją o dobrych kilka cali. Pod oczami i przy ustach pojawiały się pierwsze zmarszczki na skutek częstego uśmiechu. Jednak w takich chwilach wydawał się jej młodszy o kilkanaście lat. Przypominał chłopca, który z podobnym jak dzisiaj błyskiem pasji w oku, tłumaczył jej trudniejsze zagadnienia z astronomii i podobnie jak dziś mieszał się, gdy mówiła jak świetnym nauczycielem jest. - Jest dokładnie tak jak mówisz - zakończyła uśmiech przekornym tonem, jakby do końca zgadzała się z tym co mówił. Owszem. Każdy miał swoje zadanie, jednak widziała tak wielu ludzi, którzy ze swoich zadań rozliczali się niechlujnie i bezstaranności. Każdy miał swoje zadanie, jednak nie wszyscy robili je dobrze. Postanowiła jednak nie dręczyć go dłużej. Szczególnie gdy na wspomnienie o jedzeniu, jakby na zawołanie, poczuła jak bardzo jest głodna. - Tak. Umieram z głodu. I tak. Dla odmiany zjadłabym coś smacznego - dodała ze śmiechem, bo przecież oboje wiedzieli, że nie była zbyt dobrą kucharką.
Czuła się jednak bardzo nie na miejscu, próbując tego dociekać. Nie mogła zapytać wprost, a w naturalnych warunkach zrobiłaby od razu. Wiedziała, że odpowiedziałby jej szczerze. W tej kwestii nie potrzebowała niczyich zapewnień. Ufała mu. Czym innym był jednak dystans jaki budowała między sobą, a resztą świata. Nie potrafiła ufać już bezgranicznie. Nie na tyle, aby otworzyć się przed kimś w pełni, bo targało nią zbyt wiele obaw. I nie potrafiła się odważyć na takie zaufanie w stosunku do nikogo. To były blizny jej umysłu. Zagojone rany, które jednak wciąż były deformacją; przypominały o niegdyś popełnionych błędach. O naiwności, głupocie i zbyt wielkim oddaniu. Mogła winić świat, jednak w głębi siebie wiedziała, że sytuacja, która ją spotkała w dużej mierze była jej winą.
Chociaż była zmęczona, nadal starała się słuchać go uważnie, kiwając raz na jakiś czas głową na znak, że nadąża za jego słowami. Przyglądała się kręgom, powstającym w powietrzu z nieukrytą fascynacją. Obraz, który jej przedstawiał być wynikiem skomplikowanych matematycznych obliczeń. Zachwycającą myślą wydało jej się to, że świat dało się opisać w liczbach. - Wiem - odparła mu na koniec, gdy zapewnił, że nie pozwoli popełnić jej błędu.
Obserwowała reakcję Jaydena na jej komplement, a jej usta rozciągnęły się w rozczulonym uśmiechu. Jego zmieszanie nie umknęło jej uwadzę. Patrzyła na dorosłego mężczyznę, który już dawno przerósł ją o dobrych kilka cali. Pod oczami i przy ustach pojawiały się pierwsze zmarszczki na skutek częstego uśmiechu. Jednak w takich chwilach wydawał się jej młodszy o kilkanaście lat. Przypominał chłopca, który z podobnym jak dzisiaj błyskiem pasji w oku, tłumaczył jej trudniejsze zagadnienia z astronomii i podobnie jak dziś mieszał się, gdy mówiła jak świetnym nauczycielem jest. - Jest dokładnie tak jak mówisz - zakończyła uśmiech przekornym tonem, jakby do końca zgadzała się z tym co mówił. Owszem. Każdy miał swoje zadanie, jednak widziała tak wielu ludzi, którzy ze swoich zadań rozliczali się niechlujnie i bezstaranności. Każdy miał swoje zadanie, jednak nie wszyscy robili je dobrze. Postanowiła jednak nie dręczyć go dłużej. Szczególnie gdy na wspomnienie o jedzeniu, jakby na zawołanie, poczuła jak bardzo jest głodna. - Tak. Umieram z głodu. I tak. Dla odmiany zjadłabym coś smacznego - dodała ze śmiechem, bo przecież oboje wiedzieli, że nie była zbyt dobrą kucharką.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Uśmiechnął się ciepło, gdy Roselyn zgodziła się na kolację. Faktycznie — gdy tylko o tym pomyślał, zaczęło mu burczeć w brzuchu, a jakakolwiek odmowa skończyłaby się na pewno dużym protestem. W końcu nie można było odmówić naukowcowi porządnego jedzenia. Szczególnie po długim wieczorze spędzonym nad papierzyskami i grzania mózgownicy. I chociaż ich praca była długa, męcząca i zdawać by się mogło nużąca, czuł się dobrze. Czuł, że zrobili z panną Wright kawał dobrej roboty i nie musieli w żaden sposób martwić się o to, że gdzieś się pomylili czy coś przegapili. Z tak pojętą uczennicą nie mógł narzekać na przedłużenia; wiedział, że jeszcze jutro rano na świeżo sobie wszystko przejrzą, jednak był pewien, że ponowna weryfikacja nie wykaże żadnej niezgodności. Zbierając mapy i pergaminy, na których zapisywali obliczenia, Vane próbował powstrzymać iskrę ekscytacji, która zaczynała się w nim na nowo rozpalać, a której nie czuł już długie miesiące. Oznaczało to tylko jedno — szli w dobrym kierunku. Ukrył delikatny uśmiech zadowolenia przed przyjaciółką, jednak i ona musiała poczuć, że smutek astronoma chował się w obliczu czegoś naukowego. Czegoś, co niosło za sobą ogromną wartość.
Gdy wychodzili z Wieży Astrologów, Jay przygarnął Roselyn ramieniem do siebie, żeby jeszcze raz w ten niewerbalny sposób podziękować za obecność oraz pomoc. Nie musiała tego robić, ale jednak postanowiła inaczej — zaangażowała się w projekt wielkiej wagi oraz gotowa była poświęcić i tak uszczuplony czas wolny dla idei. Działali pro bono, dlatego jakikolwiek zarobek nie miał się łączyć z ich wysiłkami, jednak Jayden planował, by na koniec uczestniczki dostały chociaż małą sumę. Na pewno nierekompensującą wkład, lecz nie zniósłby, jeśli odeszłyby z pustymi rękoma — nie mógł na to pozwolić. W końcu odpowiadał za nie. Za nie wszystkie. Oczywiście ważniejszy był cel i na tym celu mieli się skupić, lecz osiągnięcie go równało się z wyrzeczeniami różnej maści. Biorąc na przykład uzdrowicielkę, miała mniej czasu dla córki, chociaż część badań mogli przeprowadzić zdalnie. Jednak tylko w początkowym etapie. Jeśli reszta badaczy miała się wywiązać ze swoich działek, już wkrótce mieli przejść dalej. Kropla, która spadła nauczycielowi na nos, wybiła go z rytmu. Zerknął w górę, lecz nie dojrzał gwiazd — wszędzie panoszyły się te ponure chmury. Wyciągnął różdżkę przed siebie i po chwili oboje wsiadali do Błędnego Rycerza, dziękując w duchu, że zaczęło padać dopiero jak znaleźli się w środku autobusu. Jayden jeszcze długo ściskał dłoń przyjaciółki, zdając sobie sprawę z tego, że chociaż wszystko dookoła się zmieniało, ich relacja wciąż była silna i nienaruszona. Była to wyjątkowa świadomość i punkt odniesienia, który doceniało się jeszcze bardziej w momentach takich, jakie mieli przed nosem.
|zt
Gdy wychodzili z Wieży Astrologów, Jay przygarnął Roselyn ramieniem do siebie, żeby jeszcze raz w ten niewerbalny sposób podziękować za obecność oraz pomoc. Nie musiała tego robić, ale jednak postanowiła inaczej — zaangażowała się w projekt wielkiej wagi oraz gotowa była poświęcić i tak uszczuplony czas wolny dla idei. Działali pro bono, dlatego jakikolwiek zarobek nie miał się łączyć z ich wysiłkami, jednak Jayden planował, by na koniec uczestniczki dostały chociaż małą sumę. Na pewno nierekompensującą wkład, lecz nie zniósłby, jeśli odeszłyby z pustymi rękoma — nie mógł na to pozwolić. W końcu odpowiadał za nie. Za nie wszystkie. Oczywiście ważniejszy był cel i na tym celu mieli się skupić, lecz osiągnięcie go równało się z wyrzeczeniami różnej maści. Biorąc na przykład uzdrowicielkę, miała mniej czasu dla córki, chociaż część badań mogli przeprowadzić zdalnie. Jednak tylko w początkowym etapie. Jeśli reszta badaczy miała się wywiązać ze swoich działek, już wkrótce mieli przejść dalej. Kropla, która spadła nauczycielowi na nos, wybiła go z rytmu. Zerknął w górę, lecz nie dojrzał gwiazd — wszędzie panoszyły się te ponure chmury. Wyciągnął różdżkę przed siebie i po chwili oboje wsiadali do Błędnego Rycerza, dziękując w duchu, że zaczęło padać dopiero jak znaleźli się w środku autobusu. Jayden jeszcze długo ściskał dłoń przyjaciółki, zdając sobie sprawę z tego, że chociaż wszystko dookoła się zmieniało, ich relacja wciąż była silna i nienaruszona. Była to wyjątkowa świadomość i punkt odniesienia, który doceniało się jeszcze bardziej w momentach takich, jakie mieli przed nosem.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż była skrajnie zmęczona, odczuwała satysfakcję, że udało im się dzisiaj tego dokonać. Przygotowali się do tego już od dłuższego czasu, gromadząc materiały, teoretyzując jednak dzisiejszego wieczora w końcu osiągnęli cel. Poczynili pierwszy krok ku naprawie sieci Fiuu. Z początku miała wiele wątpliwości. Przede wszystkim obawiała się, że wzięła na siebie zbyt wiele i że zgodziła się na wspomożenie ich, nie mając pewności czy uda jej wygospodarować wystarczającą ilość czasu. Obiecała współpracować podczas wyznaczania koordynat, jednak nie była pewna swojej wiedzy w tym zakresie. Dzisiaj, wychodząc z biblioteki nie czuła już tej frustracji, a jedynie poczucie dumy. Nie chodziło tutaj o pieniądze czy jej nazwisko wspomniane w artykule do Horyzontów Zaklęć. Miała poczucie, że robi coś naprawdę dobrego. Potrzebowała tego teraz. Nawet bardzo. Świadomość tego, że ich praca może przynieść efekty wypełniała ją od środka poczuciem ciepła. Czuła, że było warto. Że faktycznie coś zmienia. Że jej obecność coś znaczy, nawet jeśli jej rola w tej części badań była tylko drugoplanowa. Być może była to tylko euforia po ukończeniu tego etapu. Na chwilę zapomniała o tym, że gdy przejdą do prób to ona będzie odpowiedzialna za bezpieczeństwo śmiałków, którzy zdecydują się podejść do testów. Dzisiejszy wieczór miał się jednak zakończyć w pogodnej atmosferze. Bez zamartwiania się o rzeczy, które jedynie mogły się zdarzyć.
To miał być dobry wieczór. Być może jeden z niewielu jakie będą mieli szansę jeszcze razem spędzić. Nie wiadomo co miało się stać jutro, za tydzień, za miesiąc. Jednak właśnie w momencie gdy opuszczali wieżę astrologów, zdała sobie sprawę z symbolicznej przyjemności jaką było cieszenie się tym co jest teraz, dzisiaj, porzucając na chwilę myśli o jutrze. Nie potrafiła nie myśleć o przyszłości i nie martwić się nią. Jednak ten jeden wieczór z całych sił starała się myśleć jedynie o tym, że mogą spędzić ten wieczór razem. Dojrzali, jednak wciąż młodzi. Zdrowi. Żywi. Siedząc wygodnie w Błędnym Rycerzu i zaciskając palce na dłoni Jaydena, na chwilę dała się oszukać fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa. Wypatrując przez okno z gwiazd, z nadzieją, że uda ujrzeć się jej chociaż jedną.
|zt
To miał być dobry wieczór. Być może jeden z niewielu jakie będą mieli szansę jeszcze razem spędzić. Nie wiadomo co miało się stać jutro, za tydzień, za miesiąc. Jednak właśnie w momencie gdy opuszczali wieżę astrologów, zdała sobie sprawę z symbolicznej przyjemności jaką było cieszenie się tym co jest teraz, dzisiaj, porzucając na chwilę myśli o jutrze. Nie potrafiła nie myśleć o przyszłości i nie martwić się nią. Jednak ten jeden wieczór z całych sił starała się myśleć jedynie o tym, że mogą spędzić ten wieczór razem. Dojrzali, jednak wciąż młodzi. Zdrowi. Żywi. Siedząc wygodnie w Błędnym Rycerzu i zaciskając palce na dłoni Jaydena, na chwilę dała się oszukać fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa. Wypatrując przez okno z gwiazd, z nadzieją, że uda ujrzeć się jej chociaż jedną.
|zt
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Musieli dać sobie odetchnąć, chociażby jeden dzień, żeby nie popełnić żadnego błędu. Badania były zbyt ważne, żeby pozwolić sobie na niedopatrzenia, a przy okazji Vane miał świadomość, że nie chodziło o kolejny meteoryt — na szali leżało ludzkie życie, z którym nie należało igrać. Jeśli w pierwszym etapie widniałyby błędy, łożyłyby one później na resztę badań i zagroziły całemu przedsięwzięciu. Właśnie dlatego Jay pojawił się ponownie w Wieży Astrologów z obliczeniami, świeżym umysłem i kanapkami w kieszeniach płaszcza. Nie kłopotał już Roselyn i nie ciągnął jej ze sobą, bo mijało się to z celem. Wszystkie ważniejsze zadania odbyły się dnia poprzedniego w jej towarzystwie; teraz astronom miał jedynie posprawdzać odchylenia. Nic więcej. Dlatego nie mówił nic przyjaciółce, pozwalajac na to, by spokojnie poszła do pracy, a sam zajął się przeglądaniem zapisków. Musiał sprawdzić, czy aby na pewno z podekscytowania, przemęczenia lub ze zwykłej nieuwagi nie przegapili czegoś istotnego. Dlatego też Jayden już na następny dzień wziął obliczenia wyrównawcze, nie chcąc zbytnio zwlekać. Wczorajsze badania były ważne, ale jeden przecinek mógł ich pogrążyć. Z głową w książkach i zapiskach profesor dumał nad problemem, doszukując się błędów. Nie było to takie proste — łatwiej sprawdzało się wszak obce prace, ale Vane miał już doświadczenie w egzaminowaniu. Zaczął jeszcze raz wszystko od początku. Obliczył niezależnie dokładne położenie punktów — szerokość i długość geograficzną, a także uwzględnił położenie wobec przepływu magii. Dodał do tego ułożenie gwiazd, zawęził zakres poszukiwań i odnajdywał po kolei odpowiednie fragmenty nieba, by na koniec korygować je, dodając tranzyt Wenus. Usunięcie paralaksy nie było problematyczne, podobnie jak przenoszenie odpowiednich punktów na mapę ziemi z uwzględnieniem wcześniejszych obliczeń. Powtórzył obliczenia po trzy razy dla każdej z ośmiu miejscowości. Nie spieszył się, wiedząc, że pośpiech był złym doradcą i mógł go paskudnie zgubić. Na szczęście profesor umiał być cierpliwy.
|astronomia IV |191/250
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
|301/250
Opłaciło się. Spędzone trzy bite godziny bez przerwy w Wieży Astrologów przyniosły efekt w postaci potwierdzenia dokonanych dzień wcześniej obliczeń. Podsumowanie upewniło jedynie Jaydena, że nie popełnili z uzdrowicielką żadnego błędu. Niepotrzebnie się więc martwił. Obliczenia Roselyn i jego własne z dnia poprzedniego były identyczne, jak te, do których doszedł i teraz. Cyfry się zgadzały i były niezwykle solidne. Nie było potrzeby, by wałkować to jeszcze raz, bo Vane ufał swojej wiedzy oraz precyzyjności przyjaciółki. Mogli być z siebie tylko zadowoleni, że wszystko potoczyło się w takim kierunku. On sam był dumny z młodej mamy, która znalazła jeszcze czas, żeby go wspomóc w tym etapie badań. Jak tylko wróci do domu, na pewno ją o tym powiadomi.
|zt
Opłaciło się. Spędzone trzy bite godziny bez przerwy w Wieży Astrologów przyniosły efekt w postaci potwierdzenia dokonanych dzień wcześniej obliczeń. Podsumowanie upewniło jedynie Jaydena, że nie popełnili z uzdrowicielką żadnego błędu. Niepotrzebnie się więc martwił. Obliczenia Roselyn i jego własne z dnia poprzedniego były identyczne, jak te, do których doszedł i teraz. Cyfry się zgadzały i były niezwykle solidne. Nie było potrzeby, by wałkować to jeszcze raz, bo Vane ufał swojej wiedzy oraz precyzyjności przyjaciółki. Mogli być z siebie tylko zadowoleni, że wszystko potoczyło się w takim kierunku. On sam był dumny z młodej mamy, która znalazła jeszcze czas, żeby go wspomóc w tym etapie badań. Jak tylko wróci do domu, na pewno ją o tym powiadomi.
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 II 1957
Podmuch ciepłego powietrza przywitał ją, gdy otworzono przed nią stare, dębowe wrota. Z przyjemnością schroniła się przed mroźną aurą w środku, w oczekiwaniu na przybycie lady Selwyn. Tak, jak i z utęsknieniem wypatrywała nadejścia przyjaciółki, tak i nie mogła się doczekać, by śnieżny puch zastąpiły wreszcie kwitnące kwiaty i budząca się do życia przyroda. Pocieszająca była dla niej jednak myśl, że w ostatnich miesiącach zimowa aura stała się nieco bardziej znośna za sprawą uwolnienia Wielkiej Brytanii spod reżimu nieprzewidywalnych anomalii. Czuła się już zdecydowanie bezpieczniej, gdy opuszczała mury rodowego dworu w lasach Charnwood, i z tym większą radością pospieszyła na dzisiejsze spotkanie.
Od ostatnich listów wymienionych z Isabellą zdążyło już minąć kilka dni, a im bliżej ich umówionego spotkania, tym bardziej podekscytowana była na ponowne ujrzenie drobnej damy, która była jej tak bliska. Samotność doskwierała jej czasem w murach dworu, odkąd młodsza siostra wyfrunęła z rodzinnego gniazda, by być dobrą żoną lorda Fawleya i jeszcze wspanialszą matką jego dzieci. Brakowało jej towarzystwa innej, młodej damy, i choć rada była, gdy zasiadała w rodzinnym saloniku u boku ojca i brata, a najdroższa matka zawsze służyła jej radą, nie mogła znieść monotonii i rutyny, w którą czuła, że wpadała.
Londyn różnił się znacząco od tego, co znała z domu. Momentami przerażał tłocznymi ulicami, którymi podążali w pośpiechu nieznani jej czarodzieje, innym razem urzekał ją nowoczesnością i tym, jak bardzo tętnił życiem - zdawać by się mogło, że te, w mieście nigdy nie ustawało. Gdy pierwszy raz się w nim znalazła, onieśmielał ją swoją wielkością; teraz czuła głównie fascynację, gdy zupełnie przypadkiem przyszło jej zbłądzić i odkryć uliczki, których do tej pory nie miała okazji przemierzać. Te małe wycieczki z dala od ustalonej trasy, zwykły nie spotykać się z aprobatą jej przyzwoitki, ale zazwyczaj stroniła od komentarza, poczynania młodej lady kwitując jedynie uniesieniem brwi. Nie licząc chęci poznawania świata, Persephone nie była wszak typem buńczucznej damy i znała swą powinność. Ciekawość jednak brała czasem górę nad rozsądkiem. Dziś nie było jednak czasu na wędrówki krajoznawcze, nie pozwoliłaby przecież Isabelli czekać na jej przybycie zbyt długo. Nie można jej było także odmówić ekscytacji na samą myśl ponownego pojawienia się w Wieży Astrologów. Chcąc zgłębiać swoją pasję do tworzenia eliksirów, musiała poświęcić więcej czasu na naukę astronomii. Gdy swe kroki powoli skierowała w stronę biblioteki, rozglądała się uważnie w poszukiwaniu jasnowłosej damy. Żadna z czarownic przebywających właśnie w Wieży astrologów nie przypominała jednak lady Selwyn. Podążała wśród półek zastawionych opasłymi woluminami, chłonąc charakterystyczny zapach starych ksiąg. Zapomniała już, jak bardzo go lubiła. Niepewna, po jaką księgę dziś sięgnąć, przechadzała się jedynie, jakby licząc na to, że któryś z opasłych tomów po prostu do niej przemówi i umili jej czas. W końcu jednak przystanęła przy jednym z regałów i powiodła opuszkami palców po tytule wytłoczonym na grzebiecie jednej z ksiąg. Nim jednak chwyciła ją w swoje dłonie, do jej uszy dotarł odgłos zbliżających się kroków. Stukot butów przywodził na myśl czarownicę, zatem czarnowłosa dama odwróciła się w kierunku, z której dochodził ją dźwięk. Uśmiechnęła się promiennie, gdy zauważyła zbliżająca się w jej kierunku znajomą sylwetkę.
Podmuch ciepłego powietrza przywitał ją, gdy otworzono przed nią stare, dębowe wrota. Z przyjemnością schroniła się przed mroźną aurą w środku, w oczekiwaniu na przybycie lady Selwyn. Tak, jak i z utęsknieniem wypatrywała nadejścia przyjaciółki, tak i nie mogła się doczekać, by śnieżny puch zastąpiły wreszcie kwitnące kwiaty i budząca się do życia przyroda. Pocieszająca była dla niej jednak myśl, że w ostatnich miesiącach zimowa aura stała się nieco bardziej znośna za sprawą uwolnienia Wielkiej Brytanii spod reżimu nieprzewidywalnych anomalii. Czuła się już zdecydowanie bezpieczniej, gdy opuszczała mury rodowego dworu w lasach Charnwood, i z tym większą radością pospieszyła na dzisiejsze spotkanie.
Od ostatnich listów wymienionych z Isabellą zdążyło już minąć kilka dni, a im bliżej ich umówionego spotkania, tym bardziej podekscytowana była na ponowne ujrzenie drobnej damy, która była jej tak bliska. Samotność doskwierała jej czasem w murach dworu, odkąd młodsza siostra wyfrunęła z rodzinnego gniazda, by być dobrą żoną lorda Fawleya i jeszcze wspanialszą matką jego dzieci. Brakowało jej towarzystwa innej, młodej damy, i choć rada była, gdy zasiadała w rodzinnym saloniku u boku ojca i brata, a najdroższa matka zawsze służyła jej radą, nie mogła znieść monotonii i rutyny, w którą czuła, że wpadała.
Londyn różnił się znacząco od tego, co znała z domu. Momentami przerażał tłocznymi ulicami, którymi podążali w pośpiechu nieznani jej czarodzieje, innym razem urzekał ją nowoczesnością i tym, jak bardzo tętnił życiem - zdawać by się mogło, że te, w mieście nigdy nie ustawało. Gdy pierwszy raz się w nim znalazła, onieśmielał ją swoją wielkością; teraz czuła głównie fascynację, gdy zupełnie przypadkiem przyszło jej zbłądzić i odkryć uliczki, których do tej pory nie miała okazji przemierzać. Te małe wycieczki z dala od ustalonej trasy, zwykły nie spotykać się z aprobatą jej przyzwoitki, ale zazwyczaj stroniła od komentarza, poczynania młodej lady kwitując jedynie uniesieniem brwi. Nie licząc chęci poznawania świata, Persephone nie była wszak typem buńczucznej damy i znała swą powinność. Ciekawość jednak brała czasem górę nad rozsądkiem. Dziś nie było jednak czasu na wędrówki krajoznawcze, nie pozwoliłaby przecież Isabelli czekać na jej przybycie zbyt długo. Nie można jej było także odmówić ekscytacji na samą myśl ponownego pojawienia się w Wieży Astrologów. Chcąc zgłębiać swoją pasję do tworzenia eliksirów, musiała poświęcić więcej czasu na naukę astronomii. Gdy swe kroki powoli skierowała w stronę biblioteki, rozglądała się uważnie w poszukiwaniu jasnowłosej damy. Żadna z czarownic przebywających właśnie w Wieży astrologów nie przypominała jednak lady Selwyn. Podążała wśród półek zastawionych opasłymi woluminami, chłonąc charakterystyczny zapach starych ksiąg. Zapomniała już, jak bardzo go lubiła. Niepewna, po jaką księgę dziś sięgnąć, przechadzała się jedynie, jakby licząc na to, że któryś z opasłych tomów po prostu do niej przemówi i umili jej czas. W końcu jednak przystanęła przy jednym z regałów i powiodła opuszkami palców po tytule wytłoczonym na grzebiecie jednej z ksiąg. Nim jednak chwyciła ją w swoje dłonie, do jej uszy dotarł odgłos zbliżających się kroków. Stukot butów przywodził na myśl czarownicę, zatem czarnowłosa dama odwróciła się w kierunku, z której dochodził ją dźwięk. Uśmiechnęła się promiennie, gdy zauważyła zbliżająca się w jej kierunku znajomą sylwetkę.
Gość
Gość
Zapach starych ksiąg wzburzał iluzję potężnych, kurzowych ścian unoszących się ciężko wzdłuż pozawijanych korytarzy biblioteki. Cisza, mdły ślad naukowych podszeptów, a w niektórych częściach porozkładane na podłogach miękkie dywany chroniące przed rytmicznym postukiwaniem obcasów. Przybyła wcześniej. Trochę błądziła, nie mogąc już spędzić ani chwili dłużej między uwięzionymi w mrozie uliczkami stolicy. Była pewna, że po wyjątkowo burzowej, za sprawą anomalii, końcówce roku odetchnie i zdoła spojrzeć na Londyn inaczej, że sam on nagle przyjemnie odżyje i na nowo objawi swoje uroki. Nic bardziej mylnego. Może jednak zbyt wiele już tych zimnych tygodni wypełnionych tęsknotą za wiosennymi ogrodami. Mogła i nawet powinna te chłodne dni wykorzystać mądrze. Chowanie się po kątach pięknego pałacu nie stanowiło żadnej pociechy i nie byłaby Isą, gdyby jej to wystarczyło. Tym bardziej, że gdy trwały anomalie, podróżowała znacznie częściej. Dlaczego więc teraz czuła się taka przyblokowana?
Wizja spotkania z drogą Persefoną roziskrzyła jej przysypiające w ostatnim czasie serce. Być może dla wszystkich tych kiwających niepewnie głową na pomysły młodej Selwyn potrzeba zdobywania astronomicznej wiedzy wydawała się czymś niebudzącym oburzenia. Być może nawet i o tę wiedzę chodziło, bo z miesiąca na miesiąc uświadamiała sobie, jak wielką ulgę odczuliby jej krewni, gdyby mimo wszystko porzuciła podsycające ich wątpliwość pasje związane z magicznym leczeniem, gdyby zastąpiła je czymś bardziej odpowiednim dla damy. Sama Isabella jednak przede wszystkim pragnęła usłyszeć przemiły głos lady Flint, jej zielarskiej sojuszniczki i drogiej przyjaciółki. Ponad szerokimi mapami nieba będą mogły szeptać o największych towarzyskich tajemnicach. Wyobrażała sobie, że właśnie tak będzie wyglądała ich dzisiejsza nauka i chyba poniekąd dlatego przybyła do Wieży jeszcze przed ustaloną porą. Przy wygodnym, dyskretnie umiejscowionym stoliku zdołała już zgromadzić kilka ciekawych tomów i atlasów, do których planowała zajrzeć tego dnia. Co jakiś czas zerkała na zegar. Dwórka Balbina kręciła się gdzieś przy kawiarence. Bella wiedziała, że nie było sensu, aby została tu z nią i obserwowała swoją panią pogrążoną lekturą opasłych woluminów. Oczywiście wszystko to było przemyślane, bo bez przyzwoitki będą mogły choć przez chwilę swobodnie (i oczywiście bardzo cicho) podyskutować na te mniej naukowe tematy pod zasłoną magicznych, migoczących atlasów. Dodatkowo stąd blisko do sal z olbrzymimi mapami galaktyk, więc w razie nagłej fali astronomicznych ciągotek przemieszczą się tam. Bardzo chciała poszerzyć swoją wiedzę, oswoić się z tajemniczymi światłami gwiazd, z mocą księżyca. Eliksirów nigdy nie stawiała na pierwszym miejscu, ale musiała myśleć powoli do przodu, zapewnić sobie pewną pozycję w przyszłości. Leczenie nie było niestety profesją dobrą dla damy, bardzo tego żałowała, chociaż nie gasła w niej ani na moment nadzieja. Musiałaby tylko przekonać narzeczonego. Już dziś wiedziała, że nie będzie to takie łatwe.
Przyniosła ze sobą listę tytułów, do których warto zajrzeć. Sporządziła ją dla Belli pewna koleżanka, znakomita znawczyni tego gwiezdnego świata. Dlatego teraz kręciła się między regałami, mając nadzieję, że wkrótce napotka lady Flint. I, och, nie myliła się! Stały naprzeciw siebie, piękne, obserwowane przez setki starych, przykurzonych grzbietów i dalekie od oczu innych astronomów. W dłoniach dziewczyny chowała się pewna księga. Bella przechyliła lekko głowę.
– Lady Flint, czyżbyś już wiedziała, co tego dnia wzbudzi twe największe zainteresowanie? – spytała z wyczuwalną teatralną powagą. Chwilę później otuliła ją promiennym uśmiechem. – Dobrze cię widzieć, Persephone – powiedziała, nie kryjąc entuzjazmu, może jednak trochę zbyt głośno jak na miejsce, w którym przebywały. – Zgromadziłam już kilka atlasów w pewnym uroczym kącie. Mogłybyśmy się tam udać, jeśli masz ochotę – oznajmiła, tym razem już pamiętając o panowaniu nad słyszalnością swojego głosu. – Wyglądasz pięknie – dodała na koniec, a kąciki jej ust nie opadały ani na chwilę.
To właśnie była Isabella. Jak ta iskra próbująca poruszyć nieporuszalnym.
Wizja spotkania z drogą Persefoną roziskrzyła jej przysypiające w ostatnim czasie serce. Być może dla wszystkich tych kiwających niepewnie głową na pomysły młodej Selwyn potrzeba zdobywania astronomicznej wiedzy wydawała się czymś niebudzącym oburzenia. Być może nawet i o tę wiedzę chodziło, bo z miesiąca na miesiąc uświadamiała sobie, jak wielką ulgę odczuliby jej krewni, gdyby mimo wszystko porzuciła podsycające ich wątpliwość pasje związane z magicznym leczeniem, gdyby zastąpiła je czymś bardziej odpowiednim dla damy. Sama Isabella jednak przede wszystkim pragnęła usłyszeć przemiły głos lady Flint, jej zielarskiej sojuszniczki i drogiej przyjaciółki. Ponad szerokimi mapami nieba będą mogły szeptać o największych towarzyskich tajemnicach. Wyobrażała sobie, że właśnie tak będzie wyglądała ich dzisiejsza nauka i chyba poniekąd dlatego przybyła do Wieży jeszcze przed ustaloną porą. Przy wygodnym, dyskretnie umiejscowionym stoliku zdołała już zgromadzić kilka ciekawych tomów i atlasów, do których planowała zajrzeć tego dnia. Co jakiś czas zerkała na zegar. Dwórka Balbina kręciła się gdzieś przy kawiarence. Bella wiedziała, że nie było sensu, aby została tu z nią i obserwowała swoją panią pogrążoną lekturą opasłych woluminów. Oczywiście wszystko to było przemyślane, bo bez przyzwoitki będą mogły choć przez chwilę swobodnie (i oczywiście bardzo cicho) podyskutować na te mniej naukowe tematy pod zasłoną magicznych, migoczących atlasów. Dodatkowo stąd blisko do sal z olbrzymimi mapami galaktyk, więc w razie nagłej fali astronomicznych ciągotek przemieszczą się tam. Bardzo chciała poszerzyć swoją wiedzę, oswoić się z tajemniczymi światłami gwiazd, z mocą księżyca. Eliksirów nigdy nie stawiała na pierwszym miejscu, ale musiała myśleć powoli do przodu, zapewnić sobie pewną pozycję w przyszłości. Leczenie nie było niestety profesją dobrą dla damy, bardzo tego żałowała, chociaż nie gasła w niej ani na moment nadzieja. Musiałaby tylko przekonać narzeczonego. Już dziś wiedziała, że nie będzie to takie łatwe.
Przyniosła ze sobą listę tytułów, do których warto zajrzeć. Sporządziła ją dla Belli pewna koleżanka, znakomita znawczyni tego gwiezdnego świata. Dlatego teraz kręciła się między regałami, mając nadzieję, że wkrótce napotka lady Flint. I, och, nie myliła się! Stały naprzeciw siebie, piękne, obserwowane przez setki starych, przykurzonych grzbietów i dalekie od oczu innych astronomów. W dłoniach dziewczyny chowała się pewna księga. Bella przechyliła lekko głowę.
– Lady Flint, czyżbyś już wiedziała, co tego dnia wzbudzi twe największe zainteresowanie? – spytała z wyczuwalną teatralną powagą. Chwilę później otuliła ją promiennym uśmiechem. – Dobrze cię widzieć, Persephone – powiedziała, nie kryjąc entuzjazmu, może jednak trochę zbyt głośno jak na miejsce, w którym przebywały. – Zgromadziłam już kilka atlasów w pewnym uroczym kącie. Mogłybyśmy się tam udać, jeśli masz ochotę – oznajmiła, tym razem już pamiętając o panowaniu nad słyszalnością swojego głosu. – Wyglądasz pięknie – dodała na koniec, a kąciki jej ust nie opadały ani na chwilę.
To właśnie była Isabella. Jak ta iskra próbująca poruszyć nieporuszalnym.
3 Lutego 1957 rok
W życiu panny Burroughs wszystko zdawało się być starannie poukładane, nawet w kwestii zainteresowań. Pierwsze miejsce niezmiennie zajmowały eliksiry, co nie powinno nikogo dziwić, w końcu to im powierzyła całą swoją karierę i po części również życie. Za nimi, dumnie stała astronomia, nie tylko dlatego, że była potrzebna do warzenia eliksirów, ale i dlatego, że Frances była zafascynowana gwiazdami i konstelacjami. Podobały się jej, przyciągały spojrzenie a obserwowanie nocnego nieba, działało na nią kojąco. Trzecie miejsce zajmowało zielarstwo i wszystkie roślinki, jakie trzymała w niewielkiej kawalerce po których było… Krawiectwo. Panna Burroughs uszyła większość swoich ubrań, odnajdując w tym czystą, szczerą satysfakcję.
Frances nie należała do osób, które często opuszczały granice Londynu, najzwyczajniej w świecie nie odnajdując odpowiedniej ilości wolnego czasu, gdy jednak usłyszała o wieży astronomicznej, znajdującej się w okolicy, nie potrafiła odmówić sobie niewielkiej wycieczki. O wieży opowiedział jej znajomy z pracy, zachwycający się nie tylko pięknie malowanymi mapami nieba, ale i rzadkimi książkami, które można było znaleźć w bibliotece. Blondynka miała nawet wrażenie, że te wspomnienia nie są przypadkowe, gdyż ledwie tydzień wcześniej wspominała tej samej osobie o tym, jak biednie zaopatrzony jest dział astronomiczny jednej z jej ulubionych bibliotek, A w tych spędzała bardzo dużą część swojego wolnego czasu. Tor zwiedzania wydawał się więc jej jasny - począwszy na sali z wymalowaną mapą nieba w której spędziła dobrą godzinę, przeszła wprost do bliblioteki, zaciekawiona jej zbiorami.
Och, ileż cudownych dzieł mieściły stare regały! Dziewczyna była zachwycona niektórymi z tytułów, jakie w pierwszym rzucie wyłapało jej spojrzenie. Frances została niemal wciągnięta przez bibliotekę. Powoli, przechadzała się między regałami palcami jeżdżąc po grzbietach starych ksiąg. Przy niektórych przystawała, by wyciągnąć z kieszeni niewielki notesik, w którym skrupulatnie, zgrabnym pismem notowała tytuły ksiąg, które koniecznie musi przeczytać. Była pewna, że nie uda jej się to podczas jednej wizyty i nie chciała, by chociaż jedna pozycja warta przeczytania gdzieś jej umknęła.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło od momentu, gdy przekroczyła próg biblioteki. Mogła minąć godzina, jak i również mógł minąć cały, długi dzień, a dziewczyna nie zauważyłaby różnicy. Blondynka żyła w przekonaniu, że w bibliotekach czas płynął inaczej. Wolniej, jakby w szacunku do osób pogłębiających wiedzę, dając im więcej czasu na wertowanie pożółkłych stron najróżniejszych ksiąg w tej, jakże cudownej atmosferze właściwej bibliotekom.
Frances przeszukiwała właśnie jeden z regałów w poszukiwaniu pierwszej pozycji ze swojej listy, gdy do jej uszu dobiegł delikatny, kobiecy głos. Z początku nie sądziła, aby kobieta zwracała się do niej, w końcu nie nosiła żadnego tytułu, nazwisko Flint nie było jej znane i z pewnością, nie miała z nim nic wspólnego, nie zareagowała więc na słowa kobiety. Dopiero po chwili, gdy kolejne słowa zaczęły opuszczać jej usta, w głowie blondynki zapaliła się czerwona lampka. Czyżby panna z kimś ją pomyliła? Nie, to raczej nie było możliwe. Mimo iż dbała o wygląd, a jej ubrania były schludne i eleganckie, z pewnością dało się dostrzec różnicę między nią, zwykłą czarownicą półkrwi a kimś, wywodzącym się z magicznej szlachty. Dopiero po dłuższej chwili, odruchowo wyjmując książkę z jednej z półek odwróciła się, aby przyjrzeć się mówiącej w jej kierunku dziewczynie.
- Dziękuję, ale chyba z kimś mnie pani pomyliła, z pewnością nie nazwam się Flint. - Odpowiedziała uprzejmie, a delikatny uśmiech wygiął kąciki czerwonych warg. Nie miała pojęcia, jak wygląda ów Lady Flint, ale skoro kierowany do niej komplement, spowodowany był wyglądem Frances, ta nie widziała powodu, aby za niego nie podziękować. Kolejna książka w pięknej, granatowej oprawie i zachęcającym tytule astronomii dla zaawansowanych wylądowała w dłoni panny Burroughs na wcześniej wyciągniętej z regału książce, traktującej o wpływie księżyca na hodowlę roślin.
W życiu panny Burroughs wszystko zdawało się być starannie poukładane, nawet w kwestii zainteresowań. Pierwsze miejsce niezmiennie zajmowały eliksiry, co nie powinno nikogo dziwić, w końcu to im powierzyła całą swoją karierę i po części również życie. Za nimi, dumnie stała astronomia, nie tylko dlatego, że była potrzebna do warzenia eliksirów, ale i dlatego, że Frances była zafascynowana gwiazdami i konstelacjami. Podobały się jej, przyciągały spojrzenie a obserwowanie nocnego nieba, działało na nią kojąco. Trzecie miejsce zajmowało zielarstwo i wszystkie roślinki, jakie trzymała w niewielkiej kawalerce po których było… Krawiectwo. Panna Burroughs uszyła większość swoich ubrań, odnajdując w tym czystą, szczerą satysfakcję.
Frances nie należała do osób, które często opuszczały granice Londynu, najzwyczajniej w świecie nie odnajdując odpowiedniej ilości wolnego czasu, gdy jednak usłyszała o wieży astronomicznej, znajdującej się w okolicy, nie potrafiła odmówić sobie niewielkiej wycieczki. O wieży opowiedział jej znajomy z pracy, zachwycający się nie tylko pięknie malowanymi mapami nieba, ale i rzadkimi książkami, które można było znaleźć w bibliotece. Blondynka miała nawet wrażenie, że te wspomnienia nie są przypadkowe, gdyż ledwie tydzień wcześniej wspominała tej samej osobie o tym, jak biednie zaopatrzony jest dział astronomiczny jednej z jej ulubionych bibliotek, A w tych spędzała bardzo dużą część swojego wolnego czasu. Tor zwiedzania wydawał się więc jej jasny - począwszy na sali z wymalowaną mapą nieba w której spędziła dobrą godzinę, przeszła wprost do bliblioteki, zaciekawiona jej zbiorami.
Och, ileż cudownych dzieł mieściły stare regały! Dziewczyna była zachwycona niektórymi z tytułów, jakie w pierwszym rzucie wyłapało jej spojrzenie. Frances została niemal wciągnięta przez bibliotekę. Powoli, przechadzała się między regałami palcami jeżdżąc po grzbietach starych ksiąg. Przy niektórych przystawała, by wyciągnąć z kieszeni niewielki notesik, w którym skrupulatnie, zgrabnym pismem notowała tytuły ksiąg, które koniecznie musi przeczytać. Była pewna, że nie uda jej się to podczas jednej wizyty i nie chciała, by chociaż jedna pozycja warta przeczytania gdzieś jej umknęła.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło od momentu, gdy przekroczyła próg biblioteki. Mogła minąć godzina, jak i również mógł minąć cały, długi dzień, a dziewczyna nie zauważyłaby różnicy. Blondynka żyła w przekonaniu, że w bibliotekach czas płynął inaczej. Wolniej, jakby w szacunku do osób pogłębiających wiedzę, dając im więcej czasu na wertowanie pożółkłych stron najróżniejszych ksiąg w tej, jakże cudownej atmosferze właściwej bibliotekom.
Frances przeszukiwała właśnie jeden z regałów w poszukiwaniu pierwszej pozycji ze swojej listy, gdy do jej uszu dobiegł delikatny, kobiecy głos. Z początku nie sądziła, aby kobieta zwracała się do niej, w końcu nie nosiła żadnego tytułu, nazwisko Flint nie było jej znane i z pewnością, nie miała z nim nic wspólnego, nie zareagowała więc na słowa kobiety. Dopiero po chwili, gdy kolejne słowa zaczęły opuszczać jej usta, w głowie blondynki zapaliła się czerwona lampka. Czyżby panna z kimś ją pomyliła? Nie, to raczej nie było możliwe. Mimo iż dbała o wygląd, a jej ubrania były schludne i eleganckie, z pewnością dało się dostrzec różnicę między nią, zwykłą czarownicą półkrwi a kimś, wywodzącym się z magicznej szlachty. Dopiero po dłuższej chwili, odruchowo wyjmując książkę z jednej z półek odwróciła się, aby przyjrzeć się mówiącej w jej kierunku dziewczynie.
- Dziękuję, ale chyba z kimś mnie pani pomyliła, z pewnością nie nazwam się Flint. - Odpowiedziała uprzejmie, a delikatny uśmiech wygiął kąciki czerwonych warg. Nie miała pojęcia, jak wygląda ów Lady Flint, ale skoro kierowany do niej komplement, spowodowany był wyglądem Frances, ta nie widziała powodu, aby za niego nie podziękować. Kolejna książka w pięknej, granatowej oprawie i zachęcającym tytule astronomii dla zaawansowanych wylądowała w dłoni panny Burroughs na wcześniej wyciągniętej z regału książce, traktującej o wpływie księżyca na hodowlę roślin.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przygotowana do wspólnego zgłębiania tajemnic niebieskich przestrzeni, nie wyobrażała sobie spotkać dokładnie w tym miejscu i o tej porze innej damy niż kochana lady Persefona Flint. Ostatecznie jednak od ostatniego spotkania minęło wiele czasu. W dodatku były to okoliczności zdecydowanie miłe arystokracji, balowe, kiedy to obydwie wyglądały jak senne mary wyjęte spomiędzy najpiękniejszych błysków fantazji – pofalowane włosy przyozdobione drogimi spinkami, suknie godne monarchini porywające się do tańca wraz z pierwszym dźwiękiem ofiarowanym przez wybitną orkiestrę. Świat arystokracji magicznej kusił. Umieszczone w pozłacanych ramkach scenki z dziewczęcego życia należały do strefy marzeń wielu dorastających panienek. Isabella miała wszystko. Obfite skarbce dworku w Beaulieu otwierały się na każdą jej zachciankę, a to sprawiało, że dzień wydawał się prostszy. Niestety jednak błysk galeona był tylko pozorną grą, kuszącą wartością, za którą chowały się ciężkie i dla wielu szarych ludzi niezrozumiałe powinności. Tego dnia wolała jednak odsunąć się od bolesnych myśli i niepokojącej przyszłości. Wędrówki po naukowych ścieżkach koiły jej rozpaloną duszę, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. Skupiona i oddana wiedzy chciała, by jej znaczenie wiązało się z czymś więcej niż błękitną, czystą krwią rozpływającą się po niby niewinnym ciele. Kobiety z rodziny Selwynów były bystre i silne. Czuła w sobie ich moce. Począwszy od opieki Wendeliny aż po dzisiejsze piastunki dumnie pieszczące swym roziskrzonym spojrzeniem zimową, angielską aurę. Gdziekolwiek szła, rozpalać pragnęła ogień. Biblioteka była miejscem dość cichym i sennym jak na jej temperament, ale szanowała naukę. Umysł oczyszczał się z emocji, oddając się w pełni skupieniu.
Nikt jednak nie mówił, że wiedzę należy zdobywać w okrutnej samotności. Próbowała złączyć ze sobą naukowe powinności oraz dziewczęce plotki. Pamiętała wielkie oddanie alchemii u Persefony. Wspólnie mogłyby podzielić się doświadczeniami. Flintowie i ich lasy kryły z pewnością wiele roślinności znakomitej i niekoniecznie oczywistej dla pozostałych członków społeczności. Isabella wyobrażała sobie, jak wspaniałych przygód mogła doświadczyć szlachcianka, wychowując się w tak fascynującym otoczeniu. W ostatnim czasie odświeżała również kontakt z wieloma czystokriwstymi rodzinami, głęboko wierząc, że mogły się one jednoczyć. Czy nie byli rodziną? Czy nie splatały się ze sobą ich wiekowe tradycje, kiedy łączyli się w małżeńskich niciach? Och, jakże wiele miała jej do powiedzenia!
Była pewna, że oblicze ślicznej, młodej osóbki należy do spodziewanej damy. Gdzieś tutaj miały się spotkać, a trzymane przez nią tomiszcze podpowiadało dość śmiało, że ten trop jest dobry. Być może lady Selwyn pogubiła się przez chwilę we wnioskach, tak łatwo i ufnie podążając tropem drobnego przeświadczenia, że oto stoi przed nią sama panienka Flint. Młodzieńcze rysy i delikatność, czystość zdradzały, że ma do czynienia z osóbką poukładaną. Dlatego właśnie odważyła się objąć ją przyjazną uwagą i nie wyobrażała sobie, by ta dama mogła być kimkolwiek innym. Czy jednak oczy ją zawiodły? Popełniła rażący błąd!
– Jak to możliwe? – zapytała zaskoczona, nie panując nad odgłosami padającymi z własnych warg. – Proszę zatem wybaczyć mi pomyłkę. Niemniej nie skłamałam. Jesteś śliczna, bardzo dostojna – kontynuowała dość śmiało. Być może matka zganiłaby ją za zbytnie spoufalanie się z obcą niewiadomego pochodzenia, ale Isabella miała to w tym momencie w dość nieszlacheckim poważaniu. Rozejrzała się odruchowo, nigdzie nie napotykając na twarzyczkę pasującą do Persefony. Przecież niemożliwe, by ta zapomniała o wspólnym czasie! Popatrzyła znów na dziewczynę, która ściskała znajomy wolumin. – Czy pojmujesz wiedzę tak zaawansowaną? Marzę o tym, by któregoś dnia kosmos zechciał odsłonić przede mną skrawki swoich sekretów. Dziś rozumiem ledwie ich namiastkę – wyjaśniła, być może zaskakując rozmówczynię tym, że nie opuściła jej nawet po tym nieporozumieniu. – Moja znajoma najwyraźniej pogubiła się gdzieś na szlaku. Byłabym rada, gdybyś zechciała przyjrzeć się tym wspaniałym księgom astronomicznym wspólnie ze mną… – zaproponowała nagle, a serdeczność rozlała się po jej nieskazitelnej, choć nieco skołowanej, twarzy. Rzadko mogła dzielić towarzystwo z obcą kobietą, kobietą wyraźnie zaangażowaną w świat nauki. Poczuła się zaciekawiona jej osobą. Nikt z przypadku nie obejmuje z taką pasją podręcznika do zaawansowanej anatomii. – Powiedz mi, czy pojmujesz te wszystkie sekrety. Wydają się tak odległe, a jednocześnie fascynujące… Jesteś badaczką nieba? Nie potrafię uwierzyć, że znalazłaś się tutaj przypadkiem – mówiła dalej, czując szczerą ekscytację. Jeśli zjawi się gdzieś za chwilę Persefona, zapewne będzie musiała przerwać rozmowę, ale póki co zamierzała dowiedzieć się nieco więcej o nieznajomej panience. Głos jednak ściszyła, nie chcąc naruszać świętości tego miejsca.
Nikt jednak nie mówił, że wiedzę należy zdobywać w okrutnej samotności. Próbowała złączyć ze sobą naukowe powinności oraz dziewczęce plotki. Pamiętała wielkie oddanie alchemii u Persefony. Wspólnie mogłyby podzielić się doświadczeniami. Flintowie i ich lasy kryły z pewnością wiele roślinności znakomitej i niekoniecznie oczywistej dla pozostałych członków społeczności. Isabella wyobrażała sobie, jak wspaniałych przygód mogła doświadczyć szlachcianka, wychowując się w tak fascynującym otoczeniu. W ostatnim czasie odświeżała również kontakt z wieloma czystokriwstymi rodzinami, głęboko wierząc, że mogły się one jednoczyć. Czy nie byli rodziną? Czy nie splatały się ze sobą ich wiekowe tradycje, kiedy łączyli się w małżeńskich niciach? Och, jakże wiele miała jej do powiedzenia!
Była pewna, że oblicze ślicznej, młodej osóbki należy do spodziewanej damy. Gdzieś tutaj miały się spotkać, a trzymane przez nią tomiszcze podpowiadało dość śmiało, że ten trop jest dobry. Być może lady Selwyn pogubiła się przez chwilę we wnioskach, tak łatwo i ufnie podążając tropem drobnego przeświadczenia, że oto stoi przed nią sama panienka Flint. Młodzieńcze rysy i delikatność, czystość zdradzały, że ma do czynienia z osóbką poukładaną. Dlatego właśnie odważyła się objąć ją przyjazną uwagą i nie wyobrażała sobie, by ta dama mogła być kimkolwiek innym. Czy jednak oczy ją zawiodły? Popełniła rażący błąd!
– Jak to możliwe? – zapytała zaskoczona, nie panując nad odgłosami padającymi z własnych warg. – Proszę zatem wybaczyć mi pomyłkę. Niemniej nie skłamałam. Jesteś śliczna, bardzo dostojna – kontynuowała dość śmiało. Być może matka zganiłaby ją za zbytnie spoufalanie się z obcą niewiadomego pochodzenia, ale Isabella miała to w tym momencie w dość nieszlacheckim poważaniu. Rozejrzała się odruchowo, nigdzie nie napotykając na twarzyczkę pasującą do Persefony. Przecież niemożliwe, by ta zapomniała o wspólnym czasie! Popatrzyła znów na dziewczynę, która ściskała znajomy wolumin. – Czy pojmujesz wiedzę tak zaawansowaną? Marzę o tym, by któregoś dnia kosmos zechciał odsłonić przede mną skrawki swoich sekretów. Dziś rozumiem ledwie ich namiastkę – wyjaśniła, być może zaskakując rozmówczynię tym, że nie opuściła jej nawet po tym nieporozumieniu. – Moja znajoma najwyraźniej pogubiła się gdzieś na szlaku. Byłabym rada, gdybyś zechciała przyjrzeć się tym wspaniałym księgom astronomicznym wspólnie ze mną… – zaproponowała nagle, a serdeczność rozlała się po jej nieskazitelnej, choć nieco skołowanej, twarzy. Rzadko mogła dzielić towarzystwo z obcą kobietą, kobietą wyraźnie zaangażowaną w świat nauki. Poczuła się zaciekawiona jej osobą. Nikt z przypadku nie obejmuje z taką pasją podręcznika do zaawansowanej anatomii. – Powiedz mi, czy pojmujesz te wszystkie sekrety. Wydają się tak odległe, a jednocześnie fascynujące… Jesteś badaczką nieba? Nie potrafię uwierzyć, że znalazłaś się tutaj przypadkiem – mówiła dalej, czując szczerą ekscytację. Jeśli zjawi się gdzieś za chwilę Persefona, zapewne będzie musiała przerwać rozmowę, ale póki co zamierzała dowiedzieć się nieco więcej o nieznajomej panience. Głos jednak ściszyła, nie chcąc naruszać świętości tego miejsca.
Panna Burroughs nigdy nie była osobą, która wykazywałaby większe zainteresowanie magiczną arystokracją. Była niemal pewna, że mimo nienagannych manier z pewnością mogłaby urazić nie jednego wysoko urodzonych. W swoich poglądach uważała, że na szacunek powinno się zasłużyć swoimi czynami bądź posiadaną wiedzą, a nie nazwiskiem odziedziczonym po swych przodkach. I mimo iż nie obnosiła się ze swoimi poglądami, a w stosunku do każdego zachowywała się z wyuczoną uprzejmością, z pewnością złamałaby kilkanaście, archaicznych zasad jeszcze bardziej archaicznej etykiety.
W zasadzie nie orientowała się w świecie magicznej szlachty. Była pewna, że w swoim życiu nie przyszło jej spotkać ani jednego przedstawiciela tych sfer. Może gdyby uważała na historii magii posiadałaby większy zakres wiedzy jeśli chodzi o dokładne nazwiska, jednak monotonne opowieści Binnsa zdawały się przerastać nawet rządną wiedzy panienkę Burroughs - zwykle na tym przedmiocie siedziała z nosem w podręczniku do zupełnie innych przedmiotów. Tych, które zdawały się jej o wiele ważniejsze i bardziej istotne w jej planach na przyszłość.
Eteryczna blondynka z błyskiem zainteresowania przyglądała się dziewczynie, gdzieś w środku mając wrażenie, że jest ona wyrwana z innego świata.
-W bibliotekach łatwo się zagubić. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. W zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby tajemnicza Lady Flint czekała na swoją towarzyszkę kilka alejek dalej, przy jakimś innym regale. Tylko pozornie biblioteka w wieży astronomicznej zdawała się prosta, realnie tworząc niewielki labirynt wysokich regałów, pełnych starych ksiąg. - Nic się nie stało, naprawdę. I jeszcze raz dziękuję za komplement. - Usta dziewczyny ponownie ułożyły się w wystudiowany, delikatny i całkiem przyjazny uśmiech. W zasadzie była niemal pewna, że na tym skończy się niewielka wymiana zdań, do jakiej doszło z powodu pomyłki. Zacisnęła nawet mocniej palce na grzbietach ksiąg, a szaroniebieskie tęczówki powiodły nawet w kierunku w którym miała się udać… Gdy dziewczyna ponownie się odezwała, sprawiając że spojrzenie młodej alchemiczki, ponownie wróciło do jej buzi.
Brew eterycznej blondynki powędrowała do góry, gdy słuchała potoku słów, wydobywającego się z ust dziewczyny. -Tak, pojmuję zaawansowaną astronomię. - Przytaknęła, delikatnie kiwając głową tym samym wprawiając w ruch krótkie pukle jasnych włosów.- Kosmos sam z siebie nie zdradzi Ci swoich sekretów, to tylko kwestia zgłębiania wiedzy. - Stwierdziła, pewna swoich przekonań. W końcu każdy mistrz był kiedyś początkującym; każdy biegły w danej dziedzinie miał kiedyś problemy z podstawami. Panna Burroughs wierzyła, że zgłębianie tajemnic astronomii związane jest jedynie z ciężką praca i zapewne godzinami spędzonymi nad księgami, aby zrozumieć wszelkie zawiłości.
Panna Burroughs przez jedną, krótką chwilę zastanowiła się nad propozycją. Och, brakowało jej akademickich rozmów i rozwodzenia się nad zawiłościami najróżniejszych dziedzin. W swoim najbliższym gronie nie posiadała nikogo, kto byłby skory do takich dyskusji… A przynajmniej z takiego założenia wychodziła.
- Chętnie się do Ciebie dołączę. - Opdowiedziała, posyłając dziewczynie trochę pewniejszy i szerszy uśmiech. Młoda czarownica nie potrafiła przejść obojętnie obok propozycji zgłębiania wiedzy i jednoczesnego prowadzenia dyskusji na tematy z nią związane. Ach, przez chwilę poczuła się, jakby wróciła do przytulnego, spowitego niebieskościami pokoju dziennego Ravenclaw. Kolejne pytanie sprawiło, że blondynka zrobiła kroczek w kierunku dziewczyny, przez chwilę przyglądając się jej twarzy. Rozważała, jak najlepiej odpowiedzieć na zadane pytanie.
- Nie nazwałabym się badaczką nieba. Astronomia znajduje się w kręgu moich zainteresowań i jest bardzo ważna w moim zawodzie. Jestem alchemiczką w szpitalu Świętego Munga. - Odpowiedziała równie ściszonym głosem, z ciepłym uśmiechem wymalowanym na ustach. Och, nie potrafiła się nie uśmiechać, mówiąc o swojej pracy, będącej jedną z wielkich jej pasji.
- No, ale mówiłaś, że znalazłaś jakieś atlasy? Skąd w ogóle zainteresowanie astronomią? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Skoro miały zgłębiać razem wiedzę, należało wiedzieć skąd w jej towarzystwie pojawiła się chęć dowiedzenia się więcej na temat gwiazd. Kto wie, może będą miały więcej wspólnych tematów?
W zasadzie nie orientowała się w świecie magicznej szlachty. Była pewna, że w swoim życiu nie przyszło jej spotkać ani jednego przedstawiciela tych sfer. Może gdyby uważała na historii magii posiadałaby większy zakres wiedzy jeśli chodzi o dokładne nazwiska, jednak monotonne opowieści Binnsa zdawały się przerastać nawet rządną wiedzy panienkę Burroughs - zwykle na tym przedmiocie siedziała z nosem w podręczniku do zupełnie innych przedmiotów. Tych, które zdawały się jej o wiele ważniejsze i bardziej istotne w jej planach na przyszłość.
Eteryczna blondynka z błyskiem zainteresowania przyglądała się dziewczynie, gdzieś w środku mając wrażenie, że jest ona wyrwana z innego świata.
-W bibliotekach łatwo się zagubić. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. W zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby tajemnicza Lady Flint czekała na swoją towarzyszkę kilka alejek dalej, przy jakimś innym regale. Tylko pozornie biblioteka w wieży astronomicznej zdawała się prosta, realnie tworząc niewielki labirynt wysokich regałów, pełnych starych ksiąg. - Nic się nie stało, naprawdę. I jeszcze raz dziękuję za komplement. - Usta dziewczyny ponownie ułożyły się w wystudiowany, delikatny i całkiem przyjazny uśmiech. W zasadzie była niemal pewna, że na tym skończy się niewielka wymiana zdań, do jakiej doszło z powodu pomyłki. Zacisnęła nawet mocniej palce na grzbietach ksiąg, a szaroniebieskie tęczówki powiodły nawet w kierunku w którym miała się udać… Gdy dziewczyna ponownie się odezwała, sprawiając że spojrzenie młodej alchemiczki, ponownie wróciło do jej buzi.
Brew eterycznej blondynki powędrowała do góry, gdy słuchała potoku słów, wydobywającego się z ust dziewczyny. -Tak, pojmuję zaawansowaną astronomię. - Przytaknęła, delikatnie kiwając głową tym samym wprawiając w ruch krótkie pukle jasnych włosów.- Kosmos sam z siebie nie zdradzi Ci swoich sekretów, to tylko kwestia zgłębiania wiedzy. - Stwierdziła, pewna swoich przekonań. W końcu każdy mistrz był kiedyś początkującym; każdy biegły w danej dziedzinie miał kiedyś problemy z podstawami. Panna Burroughs wierzyła, że zgłębianie tajemnic astronomii związane jest jedynie z ciężką praca i zapewne godzinami spędzonymi nad księgami, aby zrozumieć wszelkie zawiłości.
Panna Burroughs przez jedną, krótką chwilę zastanowiła się nad propozycją. Och, brakowało jej akademickich rozmów i rozwodzenia się nad zawiłościami najróżniejszych dziedzin. W swoim najbliższym gronie nie posiadała nikogo, kto byłby skory do takich dyskusji… A przynajmniej z takiego założenia wychodziła.
- Chętnie się do Ciebie dołączę. - Opdowiedziała, posyłając dziewczynie trochę pewniejszy i szerszy uśmiech. Młoda czarownica nie potrafiła przejść obojętnie obok propozycji zgłębiania wiedzy i jednoczesnego prowadzenia dyskusji na tematy z nią związane. Ach, przez chwilę poczuła się, jakby wróciła do przytulnego, spowitego niebieskościami pokoju dziennego Ravenclaw. Kolejne pytanie sprawiło, że blondynka zrobiła kroczek w kierunku dziewczyny, przez chwilę przyglądając się jej twarzy. Rozważała, jak najlepiej odpowiedzieć na zadane pytanie.
- Nie nazwałabym się badaczką nieba. Astronomia znajduje się w kręgu moich zainteresowań i jest bardzo ważna w moim zawodzie. Jestem alchemiczką w szpitalu Świętego Munga. - Odpowiedziała równie ściszonym głosem, z ciepłym uśmiechem wymalowanym na ustach. Och, nie potrafiła się nie uśmiechać, mówiąc o swojej pracy, będącej jedną z wielkich jej pasji.
- No, ale mówiłaś, że znalazłaś jakieś atlasy? Skąd w ogóle zainteresowanie astronomią? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew. Skoro miały zgłębiać razem wiedzę, należało wiedzieć skąd w jej towarzystwie pojawiła się chęć dowiedzenia się więcej na temat gwiazd. Kto wie, może będą miały więcej wspólnych tematów?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dorastała w otoczeniu dostojników, bogaczy o wypieszczonej, niemożliwie wywyższającej się tradycji. Otworzyła oczy po raz pierwszy, a już nasączono ją dość prawdopodobnym, zresztą jedynym możliwym, przeznaczeniem, przed którym ucieczka oznaczała porzucenie wszystkiego, co ukochane i bliskie. Isabella nie wariowała na punkcie szlachectwa. Nie czyniła z faktu swego urodzenia czegoś, co pozwalałoby jej czuć się o wiele lepszą, bardziej wyjątkową, choć musiała przyznać, że wychowanie w takim przeświadczeniu niejednokrotnie sprawiało, że miała okazję przez moment pozwolić sobie na takie myśli. Niemniej roztaczała wokół siebie ogniska odwagi i serdeczności – czasem zbyt jawnej i oczywistej. Jej usposobienie tak ciekawskie i otwarte zasługiwało niejednokrotnie na naganę starszych krewnych, ale jeszcze częściej i rówieśników reprezentujących szanowane, konserwatywne rodziny. Wierzyła w wartości i ścieżki, którymi kroczyły jej największe autorytety. Ich dobór jednak na mocy wydarzeń ze Stonehenge i nowego rozdziału w życiu potomków Wendeliny stał się w ostatnim czasie wątpliwy, najzwyczajniej trudny dla młodziutkiej dziewczyny stojącej na rozdrożu. Gubiła się między pragnieniami serca i powinnościami. Ofiarowano jej wiele, na palcu błyszczał pierścień podarowany przez potomka jednego z najwybitniejszych rodów czystokrwistych. Miała przyjąć za kilka miesięcy nazwisko wspaniałe, miała porzucić ukochany dwór na rzecz potężnej warowni w niezbyt bliskich krainach. Miała też porzucić każdą drobną wątpliwość, każdy niepewny zryw serca i skrawek niechęci wobec określonej mocno przyszłości. Tam będzie panią, pięknym kwiatem, ozdoba salonów i najwspanialszym skarbem swego męża. Tam nie mogła okazać cienia niewiary w wielkie idee arystokracji. A tu? Tu w tej bibliotece, choć nigdy nie będzie najprostszą dziewczyną z miasta, mogła wcielić się w rolę zapalonej badaczki. Jej głód informacji był w pełni szczery i prawdziwy w przeciwieństwie do wielu salonowych dialogów. Nauka nie była z pewnością tak kłamliwa i zwodnicza jak pełen obłudy świat wyższych sfer. Wszyscy oni wiedzieli, jak jest, i wszyscy uśmiechali się pięknie, obiecująco. Isabella również, bo tkwiła w tym zbyt mocno i nawet coraz śmielsze próby szerszego spoglądania nie potrafiłyby przenieść jej na tę drugą stronę, pokazać, co tak naprawdę znaczy zerkanie na nią, na nich. Nie wiedziała, ale dwa ciosy sprzed kilku ostatnich miesięcy zdawały się krzyczeć nachalnie wręcz, że coś jest nie tak.
– I nie tylko w bibliotekach – podchwyciła, wkradając skrawek swoich aktualnych myśli. – Ale gubiąc się, możemy przypadkiem coś odnaleźć. Albo kogoś – zauważyła z nutą jakiejś niepojętej filozofii. Jakby sama się gubiła, choć przecież mowa była o lady Flint. A może to Bella znajdowała się na nieodpowiednim piętrze? Przecież ta biblioteka była taka wielka! – Wierzę, że któregoś dnia zdradzi, że pozwoli mi swoje sekrety poznać. Zawsze wydawało mi się, że gwiazdy nie są jedynie gwiazdami – oznajmiła, odsłaniając przed nieznajomą towarzyszką namiastkę swojej dość bujnej wyobraźni, ale i wrażliwości, dociekliwego zerkania w każdy najmniejszy kąt świata. Albo właśnie ten najpotężniejszy. Pamiętała rozmowę z profesorem Vane. Wielki uczony, wspaniały astronom, powiernik gwiezdnych sekretów. Bella nie była nowicjuszką w dziedzinie kosmicznej nauki, ale i podchodziła do niej na swój dość pokrętny sposób. – I nie do końca dobrze czuję się, pojmując je tak po prostu, choć może powinnam – kontynuowała z lekkim zamyśleniem. Czasem zbyt fantazyjnie wodziła palcem po szerokich mapach nieba.
– Alchemiczka – szepnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się, by tego nie wykrzyknąć. – W szpitalu – dodała zaraz z jeszcze szerszym uśmiechem. – Wydajesz mi się teraz jeszcze bliższa. Wspaniały zawód. – I już chciała zapytać, czy zna Alexandra, uzdrowiciela, najbliższą i jednocześnie najdalszą jej osobę. Tego, o którym nie wolno jej było mówić. Tego, o którym zapomniał ród salamandry. – Chciałabym móc kiedyś leczyć ludzi, intryguje mnie magia lecznicza. Alchemia także, ale uzdrawianie… Zazdroszczę ci, że możesz tam być – powiedziała, wcale nie zastanawiając się nad tym, czy nie mówi zbyt wiele. – Atlasy. No tak. Przejdźmy kawałek dalej, tam w bardziej dyskretnym miejscu jest mój stół – oznajmiła, gestem łagodnie zachęcając ją do udania się we wspomniane miejsce. – Jak ci na imię? – zapytała, gdy już mogły zasiąść na miękkich krzesłach. Skoro miały być towarzyszkami nauki, pragnęła zwracać się do niej po imieniu. Dłonią przesunęła po jednej z otwartych ksiąg. Każdy miesiąc studiowania ich sprawiał, że coraz łatwiej przychodziło jej rozszyfrowanie tych gwiezdnych układów.
– I nie tylko w bibliotekach – podchwyciła, wkradając skrawek swoich aktualnych myśli. – Ale gubiąc się, możemy przypadkiem coś odnaleźć. Albo kogoś – zauważyła z nutą jakiejś niepojętej filozofii. Jakby sama się gubiła, choć przecież mowa była o lady Flint. A może to Bella znajdowała się na nieodpowiednim piętrze? Przecież ta biblioteka była taka wielka! – Wierzę, że któregoś dnia zdradzi, że pozwoli mi swoje sekrety poznać. Zawsze wydawało mi się, że gwiazdy nie są jedynie gwiazdami – oznajmiła, odsłaniając przed nieznajomą towarzyszką namiastkę swojej dość bujnej wyobraźni, ale i wrażliwości, dociekliwego zerkania w każdy najmniejszy kąt świata. Albo właśnie ten najpotężniejszy. Pamiętała rozmowę z profesorem Vane. Wielki uczony, wspaniały astronom, powiernik gwiezdnych sekretów. Bella nie była nowicjuszką w dziedzinie kosmicznej nauki, ale i podchodziła do niej na swój dość pokrętny sposób. – I nie do końca dobrze czuję się, pojmując je tak po prostu, choć może powinnam – kontynuowała z lekkim zamyśleniem. Czasem zbyt fantazyjnie wodziła palcem po szerokich mapach nieba.
– Alchemiczka – szepnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się, by tego nie wykrzyknąć. – W szpitalu – dodała zaraz z jeszcze szerszym uśmiechem. – Wydajesz mi się teraz jeszcze bliższa. Wspaniały zawód. – I już chciała zapytać, czy zna Alexandra, uzdrowiciela, najbliższą i jednocześnie najdalszą jej osobę. Tego, o którym nie wolno jej było mówić. Tego, o którym zapomniał ród salamandry. – Chciałabym móc kiedyś leczyć ludzi, intryguje mnie magia lecznicza. Alchemia także, ale uzdrawianie… Zazdroszczę ci, że możesz tam być – powiedziała, wcale nie zastanawiając się nad tym, czy nie mówi zbyt wiele. – Atlasy. No tak. Przejdźmy kawałek dalej, tam w bardziej dyskretnym miejscu jest mój stół – oznajmiła, gestem łagodnie zachęcając ją do udania się we wspomniane miejsce. – Jak ci na imię? – zapytała, gdy już mogły zasiąść na miękkich krzesłach. Skoro miały być towarzyszkami nauki, pragnęła zwracać się do niej po imieniu. Dłonią przesunęła po jednej z otwartych ksiąg. Każdy miesiąc studiowania ich sprawiał, że coraz łatwiej przychodziło jej rozszyfrowanie tych gwiezdnych układów.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Biblioteka
Szybka odpowiedź