Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze sklepu
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ulysses lubił powtarzać (głównie w myślach, wszak nie dzielił się przemyśleniami przesadnie często), że różdżka była dla czarodzieja tym ciekawsza, im więcej tajemnic i zagadek w sobie skrywała - być może wniosek ten został podyktowany dociekliwą naturą różdżkarza, uwielbieniem do badania i śledzenia zjawisk, wyłapywania najdrobniejszych szczegółów z otaczającego ich wszystkich świata - wolał jednak sądzić, iż jest w tym wiele prawdy. Fakt faktem, studiował je całe życie, dzięki czemu był bardziej świadom sposobów ich działania oraz szukał nieustannie zależności między człowiekiem, rdzeniem i drewnem, podczas gdy dla większości ludzi różdżka była jedynie... różdżką. Mimo tego wiedział, że każdy potrafiłby wykrzesać z własnego artefaktu parę wskazówek w trudnych chwilach - często takie sytuacje zachodziły nieświadomie, ot, nagła myśl, przyświecająca w ciemności. Obserwował drewno akacji jeszcze przez krótki moment.
- Dłuższe przetrzymywanie jej byłoby niepotrzebnym utrudnieniem, mamy niespokojne czasy i mnóstwo pacjentów w świętym Mungu - odpowiedział ze spokojnym spojrzeniem, również dzieląc się zrozumieniem z Zacharym i zobowiązując do potraktowania zadania jako priorytetowego. Obydwaj wiedzieli, że nie był w stanie przyspieszyć pracy - drobne elementy wymagały precyzji, jeżeli efekt miał odpowiadać najwyższym standardom. Przyjął ostatnie słowo skinieniem głowy. - Pozwól, że zaproszę cię na górę - odpowiedział, wraz z lordem kierując się do części z warsztatem, jeszcze na schodach kontynuując wyjaśnienia. - Sklep został przystosowany głównie do krótkich wizyt, nie osiągnęliśmy tu niestety szczytu wygody - przyznał niechętnie, krótko przebiegając spojrzeniem po wszędobylskich pudełkach. Zajmowały znaczną większość przestrzeni. Na dole znajdowały się jedynie dwa krzesła i stolik, na górze mieli przynajmniej kanapę, teraz oferowaną jako miejsce spoczynku. Zgodnie z przypuszczeniami, na piętrze trafili także na asystenta, któremu Ollivander posłał uważne spojrzenie.
- Jeżeli czegoś potrzebujesz, nasz asystent jest do twoich usług - poinformował i oddalił się dopiero wtedy, gdy był pewien, że chłopak poradzi sobie z zadaniem. Nikt spoza rodziny nie utrzymywał się w sklepie przesadnie długo - również ci mniej istotni pracownicy, stanowiący jedynie pomoc w niezbyt znaczących zadaniach.
Mimo regularnych przerw w pracy - musiał schodzić do młodszych różdżkarzy, nadzorując ich i nakierowując - Ulysses zdołał sprawnie wykonać projekt i przeszedł do jego realizacji, pochylając się nad różdżką z kolejnymi narzędziami. Rzeźbił ostrożnie, z wyczuciem, zachowując równe odległości i starając się nie drążyć zbyt głęboko w drewnie. Nie liczył czasu - zerknął na zegarek dopiero wtedy, gdy zbliżał się do końca, z miłym zaskoczeniem przyjmując godzinę, jaką wskazywała tarcza - mając w pamięci fakt opieki nad sklepem, spodziewał się gorszego wyniku. Ostrożnie nałożył lakier, pozwalając mu wyschnąć - magiczny na szczęście działał szybciej niż mugolskie wynalazki! - po czym obejrzał efekt z każdej strony i upewniwszy się, że w tej postaci może przynieść jedynie zadowolenie oraz ani grama wstydu, udał się z dziełem do Zechariaha. - Gotowa - oznajmił krótko, przekazując akacjową różdżkę właścicielowi.
- Dłuższe przetrzymywanie jej byłoby niepotrzebnym utrudnieniem, mamy niespokojne czasy i mnóstwo pacjentów w świętym Mungu - odpowiedział ze spokojnym spojrzeniem, również dzieląc się zrozumieniem z Zacharym i zobowiązując do potraktowania zadania jako priorytetowego. Obydwaj wiedzieli, że nie był w stanie przyspieszyć pracy - drobne elementy wymagały precyzji, jeżeli efekt miał odpowiadać najwyższym standardom. Przyjął ostatnie słowo skinieniem głowy. - Pozwól, że zaproszę cię na górę - odpowiedział, wraz z lordem kierując się do części z warsztatem, jeszcze na schodach kontynuując wyjaśnienia. - Sklep został przystosowany głównie do krótkich wizyt, nie osiągnęliśmy tu niestety szczytu wygody - przyznał niechętnie, krótko przebiegając spojrzeniem po wszędobylskich pudełkach. Zajmowały znaczną większość przestrzeni. Na dole znajdowały się jedynie dwa krzesła i stolik, na górze mieli przynajmniej kanapę, teraz oferowaną jako miejsce spoczynku. Zgodnie z przypuszczeniami, na piętrze trafili także na asystenta, któremu Ollivander posłał uważne spojrzenie.
- Jeżeli czegoś potrzebujesz, nasz asystent jest do twoich usług - poinformował i oddalił się dopiero wtedy, gdy był pewien, że chłopak poradzi sobie z zadaniem. Nikt spoza rodziny nie utrzymywał się w sklepie przesadnie długo - również ci mniej istotni pracownicy, stanowiący jedynie pomoc w niezbyt znaczących zadaniach.
Mimo regularnych przerw w pracy - musiał schodzić do młodszych różdżkarzy, nadzorując ich i nakierowując - Ulysses zdołał sprawnie wykonać projekt i przeszedł do jego realizacji, pochylając się nad różdżką z kolejnymi narzędziami. Rzeźbił ostrożnie, z wyczuciem, zachowując równe odległości i starając się nie drążyć zbyt głęboko w drewnie. Nie liczył czasu - zerknął na zegarek dopiero wtedy, gdy zbliżał się do końca, z miłym zaskoczeniem przyjmując godzinę, jaką wskazywała tarcza - mając w pamięci fakt opieki nad sklepem, spodziewał się gorszego wyniku. Ostrożnie nałożył lakier, pozwalając mu wyschnąć - magiczny na szczęście działał szybciej niż mugolskie wynalazki! - po czym obejrzał efekt z każdej strony i upewniwszy się, że w tej postaci może przynieść jedynie zadowolenie oraz ani grama wstydu, udał się z dziełem do Zechariaha. - Gotowa - oznajmił krótko, przekazując akacjową różdżkę właścicielowi.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obustronne zrozumienie dla czasu było dla Zachary'ego całkowicie akceptowalne. Obaj wykonywali pracę wymagającą precyzji, skupienia oraz należytego poświęcenia, by osiągnąć zamierzony efekty. Nie bał się o swoich pacjentów; wciąż pozostawali pod dobrą opieką innych uzdrowicieli, zyskując w ten sposób czas na załatwienie sprawunków wymagających z perspektywy ciążących na barkach obowiązków. Przytaknął krótko, w pełni akceptując stwierdzenie i zgodnie z życzeniem gospodarza sklepu podążył za nim, wykazując się przy tym ostrożnością. Nie chciał niepotrzebnie naruszyć skomplikowanego porządku pokrytych kurzem pudełek, nawet jeśli w jego odczuciu pozostawało to bałaganem. Swoich wątpliwości nie wyrażał głośno, z ulgą konsumując obustronną ciszę i lakoniczność w stwierdzeniach, w skupieniu wysłuchując padających jeszcze słów ze strony Ulyssesa, aby w istocie przytaknąć mu po raz kolejny.
— To nie restauracja — zauważył, wspinając się po schodach na górne piętro. Nie zamierzał bawić tu długo i z takim zamierzeniem wychodzili Ollivanderowie, nie zapewniając tutaj zbyt wielu wygód. Zapewne większość klienteli wolała opuścić sklep, jeśli pozostawiali różdżkę do naprawy bądź odświeżenia. To samo mógłby zrobić Zachary, opuszczając przybytek celem krótkiego spaceru. Wystarczało jednak jedno spojrzenie za okno, żeby odrzucić choćby najmniejsze myśli z tym związane, nie mając jednocześnie innego celu niż powrót do szpitala.
Na kanapie przysiadł dość ostrożnie. Zaufanie wobec obcych miejsc zyskiwał z czasem, czując się w nich coraz swobodniej. Na piętrze sklepu nie znalazł się nigdy i nigdy wcześniej tego nie planował. Kierowany spontanicznymi odruchami dotarł i tu, lekko opierając się o mebel mokrą szatą. Fakt, że zostanie ubrudzona kurzem nie docierał do niego w żaden szczególny sposób. Powrót na deszcz i wiatr raz dwa zmyją ślady obecności w tym miejscu, pozostawiając jedynie trwałe wspomnienia na zabranej różdżce. Zaledwie na godzinę, jak powiedział Ulysses, choć ku temu nie mógł mieć pewności. Doceniał włożony wysiłek, samego siebie zajmując spoglądaniem na własne dłonie. Wypielęgnowane, zadbane w każdym calu przez służące pozostawały jeszcze nieco chłodne, jakby miały problem z adaptacją ciepła sklepu Ollivanderów. Ozdobione pierścieniami, sygnetami wydawały mu się nie na miejscu jedynie przez chwilę. Zbyt dobrze wiedział, że nie zdjąłby żadnej z ozdób, choć te w szpitalnych murach były znacznie mniejsze – sygnet ze złotym skarabeuszem i dwa pomniejsze pierścienie. Bransolety ukryte pod rękawami nie przeszkadzały mu w pracy. Nie krępowały zanadto ruchów tak jak ozdoby na palcach. Zdejmował je jednak także z tego powodu, by nie stracić ich w nagłym przypływie chciwości u pacjentów. Większość z nich widział zaledwie krótko, przez kilka minut, być może godzinę lub dwie, nie mając czasu na zgłębienie psychiki, motywów, potencjalnych zamiarów. Przy pacjentach leżących na oddziale odczuwał więcej swobody, czasami wykorzystując złotego skarabeusza na sygnecie jako wabik uwagi, skupienia, kiedy oddalał chorego od przykrych spraw, którym się zajmował.
Tkwiąc we własnych myślach, spojrzeniem skierowanym na palce zginane raz po raz, wreszcie ułożył je na kolanach, miarowo poruszając każdym palcem z osobna, jakby przypominając sobie, że nadal tam były i czekały na swoją zgubę. Nie spoglądał w żadną inną stronę. Pochłonięty w wewnętrznych rozważaniach nie odczuł upływu czasu. Dopiero przybycie Ulyssesa zwróciło go rzeczywistości.
— Dziękuję — odpowiedział, ostrożnym ruchem chwytając różdżkę w palce, przysuwając ją nieco bliżej twarzy, by uważnie obejrzeć zdobienia. Posłał krótkie, znaczące spojrzenie lordowi w ramach uznania dla wykonanej pracy, nieco dłużej przyglądając się złotemu skarabeuszowi, po czym chwycił pewniej rączkę wiodącą ręką, unosząc ją przed siebie, w tej ponurej aurze uśmiechając do samego siebie. Wolną ręką sięgnął do fałd wierzchniego okrycia, gdzieś wewnątrz odnajdując mieszek, który sprawnych ruchem przekazał czarodziejowi. Nie sądził, aby był zbyt lekki. Nie miał w sobie odruchu przeliczania każdego galeona, gestem szajcha słynąc ze szczodrości.
— To nie restauracja — zauważył, wspinając się po schodach na górne piętro. Nie zamierzał bawić tu długo i z takim zamierzeniem wychodzili Ollivanderowie, nie zapewniając tutaj zbyt wielu wygód. Zapewne większość klienteli wolała opuścić sklep, jeśli pozostawiali różdżkę do naprawy bądź odświeżenia. To samo mógłby zrobić Zachary, opuszczając przybytek celem krótkiego spaceru. Wystarczało jednak jedno spojrzenie za okno, żeby odrzucić choćby najmniejsze myśli z tym związane, nie mając jednocześnie innego celu niż powrót do szpitala.
Na kanapie przysiadł dość ostrożnie. Zaufanie wobec obcych miejsc zyskiwał z czasem, czując się w nich coraz swobodniej. Na piętrze sklepu nie znalazł się nigdy i nigdy wcześniej tego nie planował. Kierowany spontanicznymi odruchami dotarł i tu, lekko opierając się o mebel mokrą szatą. Fakt, że zostanie ubrudzona kurzem nie docierał do niego w żaden szczególny sposób. Powrót na deszcz i wiatr raz dwa zmyją ślady obecności w tym miejscu, pozostawiając jedynie trwałe wspomnienia na zabranej różdżce. Zaledwie na godzinę, jak powiedział Ulysses, choć ku temu nie mógł mieć pewności. Doceniał włożony wysiłek, samego siebie zajmując spoglądaniem na własne dłonie. Wypielęgnowane, zadbane w każdym calu przez służące pozostawały jeszcze nieco chłodne, jakby miały problem z adaptacją ciepła sklepu Ollivanderów. Ozdobione pierścieniami, sygnetami wydawały mu się nie na miejscu jedynie przez chwilę. Zbyt dobrze wiedział, że nie zdjąłby żadnej z ozdób, choć te w szpitalnych murach były znacznie mniejsze – sygnet ze złotym skarabeuszem i dwa pomniejsze pierścienie. Bransolety ukryte pod rękawami nie przeszkadzały mu w pracy. Nie krępowały zanadto ruchów tak jak ozdoby na palcach. Zdejmował je jednak także z tego powodu, by nie stracić ich w nagłym przypływie chciwości u pacjentów. Większość z nich widział zaledwie krótko, przez kilka minut, być może godzinę lub dwie, nie mając czasu na zgłębienie psychiki, motywów, potencjalnych zamiarów. Przy pacjentach leżących na oddziale odczuwał więcej swobody, czasami wykorzystując złotego skarabeusza na sygnecie jako wabik uwagi, skupienia, kiedy oddalał chorego od przykrych spraw, którym się zajmował.
Tkwiąc we własnych myślach, spojrzeniem skierowanym na palce zginane raz po raz, wreszcie ułożył je na kolanach, miarowo poruszając każdym palcem z osobna, jakby przypominając sobie, że nadal tam były i czekały na swoją zgubę. Nie spoglądał w żadną inną stronę. Pochłonięty w wewnętrznych rozważaniach nie odczuł upływu czasu. Dopiero przybycie Ulyssesa zwróciło go rzeczywistości.
— Dziękuję — odpowiedział, ostrożnym ruchem chwytając różdżkę w palce, przysuwając ją nieco bliżej twarzy, by uważnie obejrzeć zdobienia. Posłał krótkie, znaczące spojrzenie lordowi w ramach uznania dla wykonanej pracy, nieco dłużej przyglądając się złotemu skarabeuszowi, po czym chwycił pewniej rączkę wiodącą ręką, unosząc ją przed siebie, w tej ponurej aurze uśmiechając do samego siebie. Wolną ręką sięgnął do fałd wierzchniego okrycia, gdzieś wewnątrz odnajdując mieszek, który sprawnych ruchem przekazał czarodziejowi. Nie sądził, aby był zbyt lekki. Nie miał w sobie odruchu przeliczania każdego galeona, gestem szajcha słynąc ze szczodrości.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas spędzany przy tworzeniu, ulepszaniu bądź zdobieniu różdżek zawsze mijał Ulyssesowi szybciej niż ten poświęcany na formalności oraz drobiazgi - nie inaczej było tym razem. Drobne zdobienia obserwował przez szkło powiększające, pragnąc wykonać je z jak największą precyzją. Niewielkie ścinki stopniowo przyozdabiały miejsce pracy, kładąc się bezgłośnie na podłodze oraz solidnym blacie, kiedy ustąpiły już pod naporem długa - akacja nie była materiałem łatwym w obróbce, jako drewno twarde wymagała sporo siły i wytrwałości, mimo magicznego wzmocnienia samego narzędzia, ułatwiającego proces już na wstępie. Nie wystarczyło machnąć różdżką, by zmusić nieruchome akcesorium do działania wedle woli - wprawione dłonie Ulyssesa działały jednak sprawnie, pozwalając mu skończyć projekt w zadowalającym czasie - zadowalającym zarówno dla niego, jak i Zacharego. Złoty skarabeusz prezentował się bardzo elegancko na tle stonowanej barwy drewna, zdobienia nie przytłaczały ani nie przeszkadzały w komfortowym uchwyceniu przedmiotu. Dopełniały tylko całości, akcentując pochodzenie lorda Shafiqa - zgodnie z zamiarem. Ollivander obejrzał finalny efekt jeszcze z dystansu, gdy różdżka trafiła do rąk właściciela, wyjątkowo dobrze prezentując się na tle noszonej przez mężczyznę biżuterii. Osobiście stronił od ozdób, nie czując się z nimi zbyt swobodnie i mając wrażenie, że zanadto przykuwają wzrok - znał jednak powód i przyzwyczajenia egzotycznego rodu i aż za dobrze wiedział, jak bardzo szlachetnokrwiści lubowali się w przyciąganiu uwagi. On wolał pozostawać w cieniu.
- Niech godnie reprezentuje twoje pochodzenie - odpowiedział spokojnie na podziękowania, odwzajemniwszy spojrzenie z lekkim uśmiechem i skinieniem głowy, rad z zadowolenia mężczyzny. Satysfakcja była dla Ollivandera znacznie bardziej wartościową zapłatą od galeonów, które przyjął spokojnie, jeszcze zanim zszedł z Zechariahem na dół. Sklep świecił pustkami, lecz deszcz nie dręczył przesadnie przemykających ulicą Pokątną przechodniów, pozwalając im załatwiać sprawy we względnym spokoju - mimo niepokojących rozbłysków oraz grzmotów.
- Mam nadzieję, że pogoda pozwoli ci na spokojny powrót - podzielił się uprzejmością na pożegnanie, niedługo później zajmując się sprawdzaniem postępów u dwójki młodszych Ollivanderów. Z zaskoczeniem stwierdził, że poradzili sobie nadzwyczaj dobrze.
| zt x2
- Niech godnie reprezentuje twoje pochodzenie - odpowiedział spokojnie na podziękowania, odwzajemniwszy spojrzenie z lekkim uśmiechem i skinieniem głowy, rad z zadowolenia mężczyzny. Satysfakcja była dla Ollivandera znacznie bardziej wartościową zapłatą od galeonów, które przyjął spokojnie, jeszcze zanim zszedł z Zechariahem na dół. Sklep świecił pustkami, lecz deszcz nie dręczył przesadnie przemykających ulicą Pokątną przechodniów, pozwalając im załatwiać sprawy we względnym spokoju - mimo niepokojących rozbłysków oraz grzmotów.
- Mam nadzieję, że pogoda pozwoli ci na spokojny powrót - podzielił się uprzejmością na pożegnanie, niedługo później zajmując się sprawdzaniem postępów u dwójki młodszych Ollivanderów. Z zaskoczeniem stwierdził, że poradzili sobie nadzwyczaj dobrze.
| zt x2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Najwyższa pora by Heath wziął sprawy w swoje małe łapki. Mały lord wykorzystał fakt, że kolejna ciotka, tym razem nie Emma, która miała go już serdecznie dość, postanowiła go zabrać na Pokątną. Chłopiec nie miał o tym pojęcia, ale czarownice chętnie korzystały z pretekstu konieczności kupienia czegoś dla młodego Macmillana po to by samej bezkarnie pobuszować po sklepach na Pokątnej i a jakże kupić także coś dla siebie.
W każdym razie Heath dzielnie znosił mierzenie kolejnej wiosennej kurteczki i kolejnych bucików. Jak nie on, ale wiadomo wyższe cele wymagają poświęceń. Dopiero jak rzeczona lady zajęła się podziwianiem jakiś typowo babskich fatałaszków, dzieciak śmignął ze sklepu i pomaszerował w interesującym go kierunku. Niby obiecywał już nie raz, że nie będzie uciekać swoim opiekunom, ale ta jedna obietnica w ogóle nie była możliwa do spełnienia. Zawsze znalazło się coś, co na tyle mocno zaprzątnęło jego uwagę, że nic innego się nie liczyło… a może to tylko kwestia tego, że Coinn mu trochę pobłażał? Zdaniem niektórych nawet za bardzo.
Blondynek pomaszerował pewnym krokiem w stronę… no właśnie, sklepu z różdżkami. W końcu miał już prawie sześć lat, brakowało mu ledwie dwóch miesięcy, to znaczyło, że już był dużym chłopcem, co nie? A skoro tak to chciał mieć własną różdżkę! Nawet wiedział jaką by chciał. Wszystko miał obmyślone. Teraz tylko będzie musiał mieć poważną minę, jak dziadek, kiedy liczy jakieś ważne rzeczy i wszystko będzie dobrze. Zadziała na sto procent.
Bez wahania wszedł do środka z pewną siebie miną i rozejrzał się po wnętrzu. Szczęka mu na chwilę opadła gdy dojrzał na półkach te wszystkie pudełeczka w których były różdżki, a jedna na pewno będzie kiedyś jego. Może nawet za chwilę? Opanował się jednak szybko. W końcu musiał sprawiać wrażenie starszego, co nie?
- Dzień dobry? - rzucił gdzieś w głąb sklepu licząc, że zaraz znajdzie się właściciel i szybko dobiją targu. Tylko… ile kosztowała taka różdżka? Zresztą, tym się będzie martwił później.
Myśli rzadko sprawiały, że Ulysses zamierał, przerywając swoje zajęcie i tracąc absolutne skupienie, pozwalające wykonywać pracę z odpowiednim zaangażowaniem - mimo tego, od czasu do czasu i jemu trafiał się gorszy dzień. Zastygł nad pergaminem na dobrą chwilę, pozwalając czarnemu tuszowi rozpływać się po eleganckim piśmie. List nie nadawał się już do niczego, on zaś - jeszcze nieświadomy - tkwił w bezruchu na zapleczu, przy niedużym stoliku, z brwiami ściągniętymi w zamyśleniu, kompletnie zapominając o tym, że posłał ucznia po rdzenie. Z kontemplacji wyrwał go dopiero dźwięk dzwonka, już na wstępie zwiastujący, cóż, niestandardową sytuację. Poruszył się niespokojnie w starym fotelu, spojrzał niechętnie na poplamione atramentem pismo, rzucił w przestrzeń ledwo słyszalne przekleństwo i odłożył pióro, dbając o to, by nie zrobić na stoliku większego bałaganu - prędko spojrzał na dłonie, upewniając się, że są czyste i dopiero wtedy ruszył do głównej części sklepu, wyjątkowo nie próbując analizować tego, co magiczny dzwonek przy drzwiach chciał mu przekazać swoim wymownym brzęknięciem. A szkoda, może gdyby poświęcił dźwiękowi większą uwagę, nie byłby tak zaskoczony widokiem młodego lorda. - Dzień dobry - odparł spokojnie, odzywając się do niego tonem takim samym, jak do dorosłych - opanowanym, nie cierpiał dziwnego manipulowania głosem, gdy zwracano się do dzieci. Musiał wytężyć umysł, by skojarzyć, skąd panicz pochodzi, ale dosyć szybko rozpoznał w nim młodego Macmillana. Nie rozglądał się wymownie po sklepie, doskonale widząc, że nie ma w nim nikogo poza nimi. Był bez opieki. Ile mógł mieć lat? Sześć, siedem? - W czym mogę pomóc? - zapytał najpierw, nie wychylając się jeszcze z pytaniem o rodziców albo guwernantkę. Macmillanowie bywali nieokrzesani, zaś dzieci chłonęły zachowania dorosłych w mig - może sam im się wyrwał, może się zgubił? Nie żeby cokolwiek to tłumaczyło. Może dotknęła go czkawka teleportacyjna? Anomalie nie nawiedzały ich od dłuższego czasu. Ollivander próbował naprędce znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie, odszukać powód, dla którego dziecko miałoby wędrować samotnie po Pokątnej w tak paskudnych i ryzykownych czasach. Chłopiec nie wyglądał na zagubionego i szukającego pomocy. Trudno było stwierdzić, czy to lepiej, czy gorzej. Za oknami nie widział nikogo zaniepokojonego, żadnej opieki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po przywitaniu się Heath na moment stracił wątek. Pierwszy raz był w sklepie z różdżkami i widok stosów pudełek w których znajdowały się różdżki robił wrażenie. Chłopiec nie odpowiedział od razu na pytanie Ollivandera zajęty wpatrywaniem się z lekko rozdziawioną buzią w asortyment sklepu. Dopiero po chwili zwrócił swoją uwagę na sprzedawcę, ale to wcale nie oznaczało, że Ulysses dowie się od chłopca po co tutaj się znalazł. A przynajmniej nie od razu. Najpierw mały Macmillan musiał zaspokoić swoją ciekawość. Z tego też powodu dorosły czarodziej został zasypany pytaniami pięciolatka.
-Czy w każdym pudełku jest różdżka?- padło pierwsze z pytań. W międzyczasie mały lord podszedł bliżej regałów, na których się znajdowały, ale na szczęście nie wyciągał po nie łapek. Może dzięki temu nie zdemoluje sklepu przez przypadek. - Jak wiadomo w którym pudełku jest, która?- kolejne nurtujące go pytanie. -Ile tutaj jest różdżek? Tysiąc, a może więcej?- podał najwyższą liczbę jaką znał. A zaraz potem nasunął mu się kolejny problem -Och, no i czy każda z nich jest inna? Czy są jakieś takie same albo podobne?- no bo jeśli Ollivander znał każdą różdżkę w sklepie. To byłoby niesamowite. - No i skąd wiadomo, która z różdżek pasuje do danego czarodzieja?- Na szczęście dla Ollivandera w tym miejscu Heath postanowił się zatrzymać z pytaniami. Ciekawe czy był tutaj jego wymarzony magiczny kijek. A jeśli okaże się, że wcale taka różdżka jaką chciałby mieć nie będzie do niego pasować? I zamiast tego trafi mu się jakaś okropna? Od samej takiej myśli prawie rozbolał go brzuch.
No ale, właśnie. Przyszedł tutaj w interesie. Przywołał na twarz pewną siebie minę. Spojrzał na swojego rozmówcę i otworzył usta by w końcu oświecić Ulyssesa co go tutaj przywiało -Chcę kupić swoją pierwszą różdżkę. – wypalił. Równocześnie, gdy to mówił zaczął grzebać, bo swoich kieszeniach wyciągając garść monet. Głównie knutów i parę sykli. Imponująca suma jak na pięciolatka, ale prawdopodobnie wciąż niewystarczająca na zakup wymarzonego magicznego badyla. Tyle tylko, że Heath o tym nie wiedział.
-Czy w każdym pudełku jest różdżka?- padło pierwsze z pytań. W międzyczasie mały lord podszedł bliżej regałów, na których się znajdowały, ale na szczęście nie wyciągał po nie łapek. Może dzięki temu nie zdemoluje sklepu przez przypadek. - Jak wiadomo w którym pudełku jest, która?- kolejne nurtujące go pytanie. -Ile tutaj jest różdżek? Tysiąc, a może więcej?- podał najwyższą liczbę jaką znał. A zaraz potem nasunął mu się kolejny problem -Och, no i czy każda z nich jest inna? Czy są jakieś takie same albo podobne?- no bo jeśli Ollivander znał każdą różdżkę w sklepie. To byłoby niesamowite. - No i skąd wiadomo, która z różdżek pasuje do danego czarodzieja?- Na szczęście dla Ollivandera w tym miejscu Heath postanowił się zatrzymać z pytaniami. Ciekawe czy był tutaj jego wymarzony magiczny kijek. A jeśli okaże się, że wcale taka różdżka jaką chciałby mieć nie będzie do niego pasować? I zamiast tego trafi mu się jakaś okropna? Od samej takiej myśli prawie rozbolał go brzuch.
No ale, właśnie. Przyszedł tutaj w interesie. Przywołał na twarz pewną siebie minę. Spojrzał na swojego rozmówcę i otworzył usta by w końcu oświecić Ulyssesa co go tutaj przywiało -Chcę kupić swoją pierwszą różdżkę. – wypalił. Równocześnie, gdy to mówił zaczął grzebać, bo swoich kieszeniach wyciągając garść monet. Głównie knutów i parę sykli. Imponująca suma jak na pięciolatka, ale prawdopodobnie wciąż niewystarczająca na zakup wymarzonego magicznego badyla. Tyle tylko, że Heath o tym nie wiedział.
Wykorzystał zaciekawienie chłopca do dalszych oględzin terenu przed sklepem - pozwolił Macmillanowi obserwować rzędy pudełek, sam wypatrywał zaś jego opieki, ale wciąż nie natrafił na żadną wskazówkę w tym kierunku. Zmarszczył brwi zafrasowany, w całkowitej powadze kręcąc głową, po czym przeniósł wzrok na Heatha, moment później słysząc już szereg pytań. Poniekąd był przyzwyczajony - dzieci były ciekawe świata, lecz Ulyssesa wychowano zupełnie inaczej, musiał od małego uczyć się powściągliwości i zadawać pytania spokojnie, kolejno, nienachalnie. Mimo tego, nie poczuł się urażony ciekawością młodego lorda - osobiście nie sądził, że dociekliwość powinna być tłumiona lub tępiona, o ile oczywiście w końcu przybierała odpowiedni kształt.
- Zgadza się. Nie ma tu pustych pudełek - odpowiedział konkretnie, nie spuszczając chłopca z oczu, by nie zdemolował mu sklepu - nigdy nie wiadomo. Dzieci były wspaniałe, ale nieprzewidywalne, zwłaszcza te magiczne. Jeden ruch, jedna myśl i mogli mieć tu morze pudełek. - Są opisane i pogrupowane; więcej niż tysiąc; są inne, czasem podobne, ale zawsze unikatowe - odpowiadał cierpliwie, starając się nie burczeć pod nosem. Miał czas, ale zaczynał już podejrzewać, że nikt nie pojawi się w sklepie, by chłopca odebrać - musiał więc wymyślić coś, aby przywołać tu opiekuna. Do tego czasu mógł młodzieńca trochę przetrzymać i dowiedzieć się, czego właściwie tu szuka. - To się czuje, ale nie każdy potrafi trafnie dobrać różdżkę do czarodzieja - potrzebne są lata praktyki, ogromna wiedza i doświadczenie - ach, i nazwisko. Drobny szczegół, ale wiedza ta była zarezerwowana dla Ollivanderów - przynajmniej w tym kraju, choć znani byli w całym magicznym świecie.
Brzęk monet prędko dotarł do uszu Ulyssesa i sprawił, że w lekkim zaskoczeniu uniósł brwi - spojrzał z zaciekawieniem na Macmillana, równocześnie powtarzając sobie, że wcale nie powinien się dziwić. Przecież na swoją różdzkę Ollivander także czekał z wielką niecierpliwością i chyba nie znał dziecka, któremu nie spieszyło się do tego wyjątkowego momentu nabycia artefaktu. Powinien rżnąć głupa, czy od razu wyjaśnić, że nie ma takiej opcji? Póki co, wolał grać na zwłokę.
- Mhm - mruknął z powagą. - Ile masz lat? - zapytał, odwracając się bokiem do chłopca, gdy udawał, że przygląda się pudełkom - jakby już zaczynał poszukiwania różdżki.
- Zgadza się. Nie ma tu pustych pudełek - odpowiedział konkretnie, nie spuszczając chłopca z oczu, by nie zdemolował mu sklepu - nigdy nie wiadomo. Dzieci były wspaniałe, ale nieprzewidywalne, zwłaszcza te magiczne. Jeden ruch, jedna myśl i mogli mieć tu morze pudełek. - Są opisane i pogrupowane; więcej niż tysiąc; są inne, czasem podobne, ale zawsze unikatowe - odpowiadał cierpliwie, starając się nie burczeć pod nosem. Miał czas, ale zaczynał już podejrzewać, że nikt nie pojawi się w sklepie, by chłopca odebrać - musiał więc wymyślić coś, aby przywołać tu opiekuna. Do tego czasu mógł młodzieńca trochę przetrzymać i dowiedzieć się, czego właściwie tu szuka. - To się czuje, ale nie każdy potrafi trafnie dobrać różdżkę do czarodzieja - potrzebne są lata praktyki, ogromna wiedza i doświadczenie - ach, i nazwisko. Drobny szczegół, ale wiedza ta była zarezerwowana dla Ollivanderów - przynajmniej w tym kraju, choć znani byli w całym magicznym świecie.
Brzęk monet prędko dotarł do uszu Ulyssesa i sprawił, że w lekkim zaskoczeniu uniósł brwi - spojrzał z zaciekawieniem na Macmillana, równocześnie powtarzając sobie, że wcale nie powinien się dziwić. Przecież na swoją różdzkę Ollivander także czekał z wielką niecierpliwością i chyba nie znał dziecka, któremu nie spieszyło się do tego wyjątkowego momentu nabycia artefaktu. Powinien rżnąć głupa, czy od razu wyjaśnić, że nie ma takiej opcji? Póki co, wolał grać na zwłokę.
- Mhm - mruknął z powagą. - Ile masz lat? - zapytał, odwracając się bokiem do chłopca, gdy udawał, że przygląda się pudełkom - jakby już zaczynał poszukiwania różdżki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co jak co, ale dociekliwość małego Macmillana na pewno należała do tych poskramianych, ba można nawet podejrzewać, że dodatkowo była podsycana. Pytanie tylko czy powinna pozostać w takiej formie jak teraz, czy może jednak ktoś powinien pomyśleć nad tym jak ją ukształtować. To jednak były pytania do opiekunów chłopca i zdecydowanie nie na teraz. Heath miał jeszcze trochę czasu by zostać wbitym w ramy przeróżnych konwenansów.
-Więcej!?- szczęka mu prawie opadła z wrażenia. O rany! Tyle różdżek w jednym miejscu. -I każda inna!?- no bo skoro były unikatowe to oznaczało, że nie było dwóch takich samych. -Czyli to oznacza, że każdy czarodziej posiada zupełnie inną różdżkę?- dopytał jeszcze dla pewności. A może po prostu do końca nie wierzył, że na świecie jest taka różnorodność magicznych kijków.
-A zdarzyło się kiedyś, że dobrana różdżka wcale nie spodobała się czarodziejowi do którego pasowała?- zadał kolejne nurtujące go pytanie. Tak w zasadzie to trochę się czegoś takiego obawiał. Nie chciałby się stać posiadaczem jakiejś nudnej różdżki.
Nie trzeba było długo czekać by do głowy małego lorda wpadła kolejna myśl. -A jaki… rodzaj różdżki jest najpopularniejszy? Czy to może być trochę jak z… ciasteczkami czekoladowymi, że każdy je lubi? - zmarszczył nieco brwi. Trochę nie spodobało mu się to porównanie. -O! Albo jak z jakąś popularną miotłą, która każdemu pasuje i jest dobra. Czy raczej jak z takimi ekstra sportowymi – to chyba trochę lepiej oddawało sens tego co chłopiec chciał przekazać.
-Jedenaście!- odpowiedział na pewniaka. Kłamstwo było oczywiste, ale przecież wychowany w czarodziejskiej rodzinie Heath doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile lat się ma, gdy dostaje się pierwszą różdżkę. Nie mógł powiedzieć inaczej. Z zaciekawieniem obserwował Ulyssesa nie mogąc się doczekać, aż dostanie swoją własną, wspaniałą różdżkę. Kto wie? Może akurat będzie taka jak to sobie kiedyś wymarzył? A może będzie nawet jeszcze lepsza? Póki co pięciolatek święcie wierzył w powodzenie swojego planu.
//rzucam na kość emocji. Ciekawość.
-Więcej!?- szczęka mu prawie opadła z wrażenia. O rany! Tyle różdżek w jednym miejscu. -I każda inna!?- no bo skoro były unikatowe to oznaczało, że nie było dwóch takich samych. -Czyli to oznacza, że każdy czarodziej posiada zupełnie inną różdżkę?- dopytał jeszcze dla pewności. A może po prostu do końca nie wierzył, że na świecie jest taka różnorodność magicznych kijków.
-A zdarzyło się kiedyś, że dobrana różdżka wcale nie spodobała się czarodziejowi do którego pasowała?- zadał kolejne nurtujące go pytanie. Tak w zasadzie to trochę się czegoś takiego obawiał. Nie chciałby się stać posiadaczem jakiejś nudnej różdżki.
Nie trzeba było długo czekać by do głowy małego lorda wpadła kolejna myśl. -A jaki… rodzaj różdżki jest najpopularniejszy? Czy to może być trochę jak z… ciasteczkami czekoladowymi, że każdy je lubi? - zmarszczył nieco brwi. Trochę nie spodobało mu się to porównanie. -O! Albo jak z jakąś popularną miotłą, która każdemu pasuje i jest dobra. Czy raczej jak z takimi ekstra sportowymi – to chyba trochę lepiej oddawało sens tego co chłopiec chciał przekazać.
-Jedenaście!- odpowiedział na pewniaka. Kłamstwo było oczywiste, ale przecież wychowany w czarodziejskiej rodzinie Heath doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile lat się ma, gdy dostaje się pierwszą różdżkę. Nie mógł powiedzieć inaczej. Z zaciekawieniem obserwował Ulyssesa nie mogąc się doczekać, aż dostanie swoją własną, wspaniałą różdżkę. Kto wie? Może akurat będzie taka jak to sobie kiedyś wymarzył? A może będzie nawet jeszcze lepsza? Póki co pięciolatek święcie wierzył w powodzenie swojego planu.
//rzucam na kość emocji. Ciekawość.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 10
'k10' : 10
Pośpiech mógł bardziej zaszkodzić niż pomóc - Heath rzeczywiście miał jeszcze czas na nabycie odpowiednich manier i okiełznanie ciekawości, lecz niezłomność już się w nim rysowała, już potrafił zmyślać i dopinać swego - takich dzieci należało pilnować, nie tyle przez wzgląd na naprostowanie, co po prostu ich bezpieczeństwo. Czyżby Macmillanowie nie dostrzegali zagrożenia? Prowadzili ryzykowną politykę, oczywistym było, że są na celowniku konserwatywnych rodów... cóż, mimo tego Ulysses powstrzymał się przed ocenianiem. Heath mógł trafić do sklepu w wyniku wielu losowych sytuacji.
- Owszem - potwierdził spokojnie wszystkie trzy pytania na raz, ale postanowił uszczknąć młodzieńcowi jeszcze trochę informacji. - Mogą mieć takie same drewno i rdzeń, choć wybór jest naprawdę duży, ale wtedy wciąż są unikatowe - każde drzewo i każde stworzenie, czy roślina, jest jedyne w swoim rodzaju - wyjaśnił, posługując się wiedzą, którą czasem dzielili się z klientami. Uwielbiali słuchać o różdżkach, lecz Ollivanderowie nie mogli zdradzać im tajemnic.
- Nie. Kiedy weźmie się właściwą różdżkę do ręki, żadna inna nie podporządkuje się czarodziejowi - czasami są trudności z docieraniem się, ale prędzej czy później każdy odnajduje wspólny język ze swoją różdżką - o ile jest szczery sam ze sobą i nie tłumi jej potencjału, co zdarzało się, niestety, dosyć często.
- Nie, nie sądzę - odpowiedział z lekką konsternacją na porównanie do ciasteczek. - Nie ma zależności, jedynie te najsilniejsze występują rzadziej - odpowiedział, nie próbując nawet wnikać w analizy najczęściej nabywanych drewien czy rdzeni, bo choć było to ciekawe, zajęłoby wiele czasu i notatek.
- Jedenaście, wspaniale - mruknął z nadzwyczajnie kontrolowanym entuzjazmem, przyglądając się chłopcu jeszcze chwilę, gdy coś łupnęło pod schodami. Odwrócił się natychmiast w tamtą stronę - oczom ukazała się uniesiona klapa, prowadząca do schowków, w których trzymali rdzenie i drewna, jeszcze ze sobą niepołączone, czekające cierpliwie na wykorzystanie w projektach. Zmarszczył brwi, domyślając się, że przyczyną jest dziecięca magia - pamiętał aż za dobrze, co jego własna potrafiła robić z otoczeniem, gdy zbyt mocno się interesował albo zapomniał się podczas robienia czegoś ciekawego. Odchrząknął znacząco, zerkając krótko na Heatha. - Wygląda na to, że powinienem szukać tam - odparł, udając, że drugi hałas na zapleczu, gdzie znajdował się podobny schowek, nie istniał. Nie żeby te skrytki zostały zapieczętowane zaklęciami... Tak czy siak, Ollivander odsunął się w końcu od składzika pod schodami i wręczył chłopcu rzeźbione drewno. Młody lord nie musiał wiedzieć, że nie miało w sobie rdzenia. - Proszę spróbować - poradził, wracając za kontuar.
- Owszem - potwierdził spokojnie wszystkie trzy pytania na raz, ale postanowił uszczknąć młodzieńcowi jeszcze trochę informacji. - Mogą mieć takie same drewno i rdzeń, choć wybór jest naprawdę duży, ale wtedy wciąż są unikatowe - każde drzewo i każde stworzenie, czy roślina, jest jedyne w swoim rodzaju - wyjaśnił, posługując się wiedzą, którą czasem dzielili się z klientami. Uwielbiali słuchać o różdżkach, lecz Ollivanderowie nie mogli zdradzać im tajemnic.
- Nie. Kiedy weźmie się właściwą różdżkę do ręki, żadna inna nie podporządkuje się czarodziejowi - czasami są trudności z docieraniem się, ale prędzej czy później każdy odnajduje wspólny język ze swoją różdżką - o ile jest szczery sam ze sobą i nie tłumi jej potencjału, co zdarzało się, niestety, dosyć często.
- Nie, nie sądzę - odpowiedział z lekką konsternacją na porównanie do ciasteczek. - Nie ma zależności, jedynie te najsilniejsze występują rzadziej - odpowiedział, nie próbując nawet wnikać w analizy najczęściej nabywanych drewien czy rdzeni, bo choć było to ciekawe, zajęłoby wiele czasu i notatek.
- Jedenaście, wspaniale - mruknął z nadzwyczajnie kontrolowanym entuzjazmem, przyglądając się chłopcu jeszcze chwilę, gdy coś łupnęło pod schodami. Odwrócił się natychmiast w tamtą stronę - oczom ukazała się uniesiona klapa, prowadząca do schowków, w których trzymali rdzenie i drewna, jeszcze ze sobą niepołączone, czekające cierpliwie na wykorzystanie w projektach. Zmarszczył brwi, domyślając się, że przyczyną jest dziecięca magia - pamiętał aż za dobrze, co jego własna potrafiła robić z otoczeniem, gdy zbyt mocno się interesował albo zapomniał się podczas robienia czegoś ciekawego. Odchrząknął znacząco, zerkając krótko na Heatha. - Wygląda na to, że powinienem szukać tam - odparł, udając, że drugi hałas na zapleczu, gdzie znajdował się podobny schowek, nie istniał. Nie żeby te skrytki zostały zapieczętowane zaklęciami... Tak czy siak, Ollivander odsunął się w końcu od składzika pod schodami i wręczył chłopcu rzeźbione drewno. Młody lord nie musiał wiedzieć, że nie miało w sobie rdzenia. - Proszę spróbować - poradził, wracając za kontuar.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fakt, mimo tego, że czasy nastały dość… niepewne Heath nadal cieszył się dość dużą dozą wolności. Może nawet, aż zbyt dużą jak na pięciolatka. Zwykle po ucieczce od opiekuna mały Macmillan dostawał po uszach, nie na tyle jednak by już później nie próbować tego samego.
Blondynek słuchał Ollivandera zafascynowany. Nawet miał lekko otwarte usta z tego wszystkiego. Pierwsze wyjaśnienie było na tyle proste, że młody lord mógł je z łatwością zrozumieć. Drugie było nieco trudniejsze, ale najważniejsze pojął. Czyli jak już się wybrało różdżkę to nie było odwrotu.
-A jakie to są te najsilniejsze? Skąd wiadomo, że takie będą?- jedno z wyjaśnień sprawiło, że młodzieniec miał kolejne pytanie. Ci co Heatha znali lepiej wiedzieli, że jedno wyjaśnienie zazwyczaj pociągało za sobą szereg dodatkowych wątpliwości. Na szczęście jednak mało kto próbował od tak spławić małego Macmillana. Najczęściej dorośli byli skłonni poświęcić chociaż chwilę dla blondynka.
Heath patrzył wyczekująco na reakcję sprzedawcy, gdy podał swój „nieco” podrasowany wiek. Ulysses nie mógł zauważyć szerokiego uśmiechu na twarzy malca, kiedy zorientował się, że jego łgarstwo przeszło.
Kiwnął tylko z entuzjazmem głową, gdy czarodziej powiedział, że powinien poszukać gdzieś różdżki dla niego. Nie mógł się doczekać. Próbował trochę się wspiąć na kontuar, który mu zasłaniał dość skutecznie widok, żeby zobaczyć skąd dokładnie sprzedawca bierze swoją różdżkę. Zanim jednak zdążył się dobrze zaprzeć nogami i podciągnąć ten już był z powrotem. No trudno. Zresztą tym razem jego całą uwagę pochłonął kawałek drewna jaki wręczył mu Ulysses. Może to będzie jego własna różdżka? Byłoby superowo!
-Uhm… mam nią po prostu machnąć, prawda?- zapytał, ale zanim zdążył usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź machnął kijkiem w ręku. Nie muszę chyba mówić, że minę miał bardzo zawiedzioną.
-Dlaczego nic się nie wydarzyło? Nie powinny chociaż pójść jakieś iskry?- zapytał nieco ponurym tonem, a w rękach obracał różdżkę przyglądając jej się uważnie -Może jest zepsuta? Czy różdżki mogą tak w ogóle nie działać?- spojrzał pytająco na Ollivandera. Skąd ten pomysł z iskrami? W końcu nawet jak raz czy dwa zakosił swoim krewnym różdżkę i nią po prostu machnął to poleciał jakiś dym, albo chociaż iskry.
Blondynek słuchał Ollivandera zafascynowany. Nawet miał lekko otwarte usta z tego wszystkiego. Pierwsze wyjaśnienie było na tyle proste, że młody lord mógł je z łatwością zrozumieć. Drugie było nieco trudniejsze, ale najważniejsze pojął. Czyli jak już się wybrało różdżkę to nie było odwrotu.
-A jakie to są te najsilniejsze? Skąd wiadomo, że takie będą?- jedno z wyjaśnień sprawiło, że młodzieniec miał kolejne pytanie. Ci co Heatha znali lepiej wiedzieli, że jedno wyjaśnienie zazwyczaj pociągało za sobą szereg dodatkowych wątpliwości. Na szczęście jednak mało kto próbował od tak spławić małego Macmillana. Najczęściej dorośli byli skłonni poświęcić chociaż chwilę dla blondynka.
Heath patrzył wyczekująco na reakcję sprzedawcy, gdy podał swój „nieco” podrasowany wiek. Ulysses nie mógł zauważyć szerokiego uśmiechu na twarzy malca, kiedy zorientował się, że jego łgarstwo przeszło.
Kiwnął tylko z entuzjazmem głową, gdy czarodziej powiedział, że powinien poszukać gdzieś różdżki dla niego. Nie mógł się doczekać. Próbował trochę się wspiąć na kontuar, który mu zasłaniał dość skutecznie widok, żeby zobaczyć skąd dokładnie sprzedawca bierze swoją różdżkę. Zanim jednak zdążył się dobrze zaprzeć nogami i podciągnąć ten już był z powrotem. No trudno. Zresztą tym razem jego całą uwagę pochłonął kawałek drewna jaki wręczył mu Ulysses. Może to będzie jego własna różdżka? Byłoby superowo!
-Uhm… mam nią po prostu machnąć, prawda?- zapytał, ale zanim zdążył usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź machnął kijkiem w ręku. Nie muszę chyba mówić, że minę miał bardzo zawiedzioną.
-Dlaczego nic się nie wydarzyło? Nie powinny chociaż pójść jakieś iskry?- zapytał nieco ponurym tonem, a w rękach obracał różdżkę przyglądając jej się uważnie -Może jest zepsuta? Czy różdżki mogą tak w ogóle nie działać?- spojrzał pytająco na Ollivandera. Skąd ten pomysł z iskrami? W końcu nawet jak raz czy dwa zakosił swoim krewnym różdżkę i nią po prostu machnął to poleciał jakiś dym, albo chociaż iskry.
Dociekliwość godna najwytrwalszych Krukonów - choć patrząc na Heatha, Ollivander prędzej umieściłby go w Gryffindorze. Przy niektórych dzieciach skojarzenia z hogwarckimi domami nasuwały się prawie natychmiast - Ulyssesa bardzo trafnie przypisywano do Ravenclaw już od najmłodszych lat, zresztą lwia część rodziny trafiała właśnie tam.
- Te z najsilniejszymi rdzeniami - wyjaśnił cierpliwie, niewielkim sprostowaniem, decydując się na podanie konkretnych przykładów, z doświadczenia wiedząc, że uogólnienia nie wystarczą. - Na przykład pazur nundu, pazur sfinksa albo pióro feniksa. Są bardzo potężne i trudno je zdobyć, pochodzą od rzadkich gatunków. Tak, jak przy eliksirach - niektóre ingrediencje mają więcej mocy, podobnie jest z rdzeniami - miał nadzieję, że wyłożył to chłopcu wystarczająco obszernie. Wydawał się sprytny i sympatyczny, póki co nie dawał też większych powodów do niepokoju, nie rozrabiał. Widocznie bardzo zależało mu na różdżce i w tym punkcie, niestety, Ulysses musiał go rozczarować. Z absolutnym spokojem obserwował poczynania Heatha, niewzruszony zawiedzioną miną - nie spodziewał się czego innego, dzieci naprawdę pragnęły wejść szybko w świat dorosłych. Pokręcił głową na wątpliwości lorda Macmillana, równoważąc swoim opanowaniem jego energię.
- Niekoniecznie - podsumował wszystkie pytania za jednym zamachem. - Czasami nie dzieje się nic, czasami, kiedy różdżka nie jest odpowiednia, wyraźnie daje czarodziejowi znaki. Czasami okazuje się, że czarodziej wcale nie jest jeszcze gotowy i musi poczekać - wspomniał, wzruszając ramionami, niby od niechcenia, uważnie śledząc minę malca. - Ale jeśli masz jedenaście lat, któraś z różdżek na pewno będzie twoja. Mam pewien pomysł. Arnoldzie - powiedział głośniej, wołając asystenta z zaplecza. Nie chciał zostawiać chłopaka samego, jeszcze ucieknie albo coś zbroi. Wysoki i szczupły mężczyzna pojawił się obok. - Zajmij się naszym gościem, muszę znaleźć dla niego odpowiednią różdżkę - wyjaśnił, spoglądając na pracownika znacząco, z uniesionymi brwiami, ale zachowując powagę. Chwilę później zniknął na zapleczu. Nie było czasu słać listów - musiał spróbować innym sposobem.
- Expecto Patronum - mruknął pod nosem raz, drugi - prawdopodobnie wspomnienia okazały się za słabe. Westchnął cicho, koncentrując się na najbliższej rodzinie, trzasku ognia w kominku i świątecznym zapachu pomarańczy - dopiero wtedy zmaterializował się przed nim znajomy kształt jastrzębia, który wraz z wieścią pomknął do siedziby Macmillanów - przez piętro, by niepotrzebnie nie budzić czujności Heatha. Dopiero wtedy Ulysses rozejrzał się i wybrał naprędce dwie różdżki, z którymi wrócił do głównej części sklepu, licząc na to, że ktoś niedługo zjawi się po zgubę.
- Spróbuj z tą - odezwał się, otwierając pudełko i podsuwając je chłopcu, by mógł wyciągnąć dzieło. - To jabłoń i łuska remory - wyjaśnił, tym razem nie próbując oszukać go na samo drewno - był na takie sztuczki zbyt sprytny.
| tu trzy próby rzucenia patronusa, trzecia udana
- Te z najsilniejszymi rdzeniami - wyjaśnił cierpliwie, niewielkim sprostowaniem, decydując się na podanie konkretnych przykładów, z doświadczenia wiedząc, że uogólnienia nie wystarczą. - Na przykład pazur nundu, pazur sfinksa albo pióro feniksa. Są bardzo potężne i trudno je zdobyć, pochodzą od rzadkich gatunków. Tak, jak przy eliksirach - niektóre ingrediencje mają więcej mocy, podobnie jest z rdzeniami - miał nadzieję, że wyłożył to chłopcu wystarczająco obszernie. Wydawał się sprytny i sympatyczny, póki co nie dawał też większych powodów do niepokoju, nie rozrabiał. Widocznie bardzo zależało mu na różdżce i w tym punkcie, niestety, Ulysses musiał go rozczarować. Z absolutnym spokojem obserwował poczynania Heatha, niewzruszony zawiedzioną miną - nie spodziewał się czego innego, dzieci naprawdę pragnęły wejść szybko w świat dorosłych. Pokręcił głową na wątpliwości lorda Macmillana, równoważąc swoim opanowaniem jego energię.
- Niekoniecznie - podsumował wszystkie pytania za jednym zamachem. - Czasami nie dzieje się nic, czasami, kiedy różdżka nie jest odpowiednia, wyraźnie daje czarodziejowi znaki. Czasami okazuje się, że czarodziej wcale nie jest jeszcze gotowy i musi poczekać - wspomniał, wzruszając ramionami, niby od niechcenia, uważnie śledząc minę malca. - Ale jeśli masz jedenaście lat, któraś z różdżek na pewno będzie twoja. Mam pewien pomysł. Arnoldzie - powiedział głośniej, wołając asystenta z zaplecza. Nie chciał zostawiać chłopaka samego, jeszcze ucieknie albo coś zbroi. Wysoki i szczupły mężczyzna pojawił się obok. - Zajmij się naszym gościem, muszę znaleźć dla niego odpowiednią różdżkę - wyjaśnił, spoglądając na pracownika znacząco, z uniesionymi brwiami, ale zachowując powagę. Chwilę później zniknął na zapleczu. Nie było czasu słać listów - musiał spróbować innym sposobem.
- Expecto Patronum - mruknął pod nosem raz, drugi - prawdopodobnie wspomnienia okazały się za słabe. Westchnął cicho, koncentrując się na najbliższej rodzinie, trzasku ognia w kominku i świątecznym zapachu pomarańczy - dopiero wtedy zmaterializował się przed nim znajomy kształt jastrzębia, który wraz z wieścią pomknął do siedziby Macmillanów - przez piętro, by niepotrzebnie nie budzić czujności Heatha. Dopiero wtedy Ulysses rozejrzał się i wybrał naprędce dwie różdżki, z którymi wrócił do głównej części sklepu, licząc na to, że ktoś niedługo zjawi się po zgubę.
- Spróbuj z tą - odezwał się, otwierając pudełko i podsuwając je chłopcu, by mógł wyciągnąć dzieło. - To jabłoń i łuska remory - wyjaśnił, tym razem nie próbując oszukać go na samo drewno - był na takie sztuczki zbyt sprytny.
| tu trzy próby rzucenia patronusa, trzecia udana
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ulysses nie był jedynym czarodziejem, który umieściłby Heatha właśnie w Gryffindorze. Zresztą ciężko się dziwić. Mały czarodziej wykazywał wiele cech kojarzących się właśnie z tym domem, a i do tego większość jego rodziny trafiała do domu Lwa.
-Och… to trochę szkoda mi tych, którzy mają słabsze różdżki…- powiedział tylko. Trzeba przyznać, że tym razem wyjaśnienie Ulyssesa nie wywołało kolejnej fali pytań. Czyżby mały Macmillan był już usatysfakcjonowany z odpowiedzi starszego czarodzieja? Prawdopodobnie właśnie tak było.
Za to wypowiedź Ollivandera na temat tego, że nic się nie wydarzyło trochę go zmartwiła. No bo jak to musi poczekać? A jakby się okazało, że nigdy nie będzie gotowy? Znów powrócił do niego lekki lęk, że żadna z różdżek nie będzie do niego pasować. Tego by nie chciał. Wspomnienie o tym, że jeśli ma jedenaście lat to uda im się znaleźć różdżkę dla niego wcale go nie pocieszyło.
Heath obrzucił szybkim spojrzeniem Arnolda, ale nic nie powiedział. Przez moment obserwował wejście na zaplecze czekając aż Ulysses wyjdzie z upragnionym przedmiotem. Denerwował się jak przed pierwszym użyciem sieci Fiuu. A może nawet trochę bardziej.
W końcu jednak powrócił i to z dwoma pudełkami. Heath zerkał chciwie w ich kierunku. Chętnie wyszedłby z jednym z nich do domu. Ollivander nie musiał go dodatkowo zachęcać do sięgnięcia po podsuniętą mu różdżkę. Blondynek delikatnie wyciągnął ją z pudełka. Z lekkim zaskoczeniem obrócił drewno w swoich niewielkich dłoniach. Wydawało się… ciepłe?
-Czym jest remora?- dzięki Gwen zdołał poznać wiele zwierząt, zarówno tych magicznych jak i tych niemających w sobie ani grama magii, ale tej nazwy nie kojarzył. W końcu jednak spoważniał i ze skupioną miną, jakby to coś miało pomóc zacisnął palce na magicznym drewnie i machnął różdżką. Tym razem jednak coś się wydarzyło. Z różdżki wydobyły się całkiem eleganckie niebieskie iskry i nieco gryzącego dymu. Może ta różdżka nie była perfekcyjnym wyborem dla niego, a może jednak musiał do niej jeszcze dorosnąć? Heath w każdym razie się rozpogodził. Coś przynajmniej się wydarzyło.
-Czy to będzie dobra różdżka dla mnie?- zapytał z nadzieją w głosie. Co prawda ta różdżka różniła się od tej wymarzonej przez niego, ale... też była piękna.
-Och… to trochę szkoda mi tych, którzy mają słabsze różdżki…- powiedział tylko. Trzeba przyznać, że tym razem wyjaśnienie Ulyssesa nie wywołało kolejnej fali pytań. Czyżby mały Macmillan był już usatysfakcjonowany z odpowiedzi starszego czarodzieja? Prawdopodobnie właśnie tak było.
Za to wypowiedź Ollivandera na temat tego, że nic się nie wydarzyło trochę go zmartwiła. No bo jak to musi poczekać? A jakby się okazało, że nigdy nie będzie gotowy? Znów powrócił do niego lekki lęk, że żadna z różdżek nie będzie do niego pasować. Tego by nie chciał. Wspomnienie o tym, że jeśli ma jedenaście lat to uda im się znaleźć różdżkę dla niego wcale go nie pocieszyło.
Heath obrzucił szybkim spojrzeniem Arnolda, ale nic nie powiedział. Przez moment obserwował wejście na zaplecze czekając aż Ulysses wyjdzie z upragnionym przedmiotem. Denerwował się jak przed pierwszym użyciem sieci Fiuu. A może nawet trochę bardziej.
W końcu jednak powrócił i to z dwoma pudełkami. Heath zerkał chciwie w ich kierunku. Chętnie wyszedłby z jednym z nich do domu. Ollivander nie musiał go dodatkowo zachęcać do sięgnięcia po podsuniętą mu różdżkę. Blondynek delikatnie wyciągnął ją z pudełka. Z lekkim zaskoczeniem obrócił drewno w swoich niewielkich dłoniach. Wydawało się… ciepłe?
-Czym jest remora?- dzięki Gwen zdołał poznać wiele zwierząt, zarówno tych magicznych jak i tych niemających w sobie ani grama magii, ale tej nazwy nie kojarzył. W końcu jednak spoważniał i ze skupioną miną, jakby to coś miało pomóc zacisnął palce na magicznym drewnie i machnął różdżką. Tym razem jednak coś się wydarzyło. Z różdżki wydobyły się całkiem eleganckie niebieskie iskry i nieco gryzącego dymu. Może ta różdżka nie była perfekcyjnym wyborem dla niego, a może jednak musiał do niej jeszcze dorosnąć? Heath w każdym razie się rozpogodził. Coś przynajmniej się wydarzyło.
-Czy to będzie dobra różdżka dla mnie?- zapytał z nadzieją w głosie. Co prawda ta różdżka różniła się od tej wymarzonej przez niego, ale... też była piękna.
Komentarz młodzieńca wywołał na twarzy Ulyssesa cień uśmiechu, rozjaśniający poważne oczy energiczną iskrą. Było to powszechne rozumowanie - lepiej mieć potężną różdżkę, zdolną do wielkich czynów. Ollivanderowie doskonale wiedzieli, z jakimi konsekwencjami się to wiąże, dlatego bardzo ostrożnie podchodzili do informowania o faktycznej mocy sprzedawanych egzemplarzy.
- Niepotrzebnie. Różdżka ma moc dopasowaną do swojego właściciela i rozwija się wraz z nim. Wszystko zależy od nas samych, im cięższa praca, tym więcej trafnych wniosków i doświadczeń. Potężne różdżki często są zgubą dla swoich właścicieli, moc to nie wszystko - wyjaśnił, tym razem nie potrzebując ku temu pytań. Chciał naprowadzić chłopca na słuszny tor rozumowania. Różdżka nigdy nie mogła zastąpić czarodzieja i choć czasem wskazywała mu drogę, udzielając się w magicznym rozwoju, jak prawdziwy kompas, to właściciel decydował, w jaki sposób rozwinie swój potencjał. Czasem te rdzenie, które powszechnie uważano za słabsze, rozwijały się o wiele ciekawiej niż te najpotężniejsze.
Z zaciekawieniem zerkał na młodzieńca, gdy ten obracał zaproponowaną różdżkę w palcach. Było jeszcze trochę za wcześnie, by stwierdzić, czy drewno jabłoni będzie odpowiednim wyborem dla lorda Macmillana, ale rokowało dobrze, zwłaszcza z wkomponowanym rdzeniem. Heath potrzebował czasu na ukształtowanie charakteru, jego magia także musiała dojrzeć.
- To taka ogromna, srebrna ryba, wielkości statku. Jej łuski są naprawdę zjawiskowe - podzielił się tym, co wiedział na temat stworzenia. Ulysses nie znał się na nich przesadnie, ale nie był ignorantem i wiedział, skąd pochodzą rdzenie. Czujnym spojrzeniem prześledził iskry, stwierdzając, że różdżka nie odrzuciła młodzieńca, ale zdecydowanie nie był na nią gotowy, nie potrafił okiełznać drzemiącej w niej mocy. Był zwyczajnie dużo za młody. - Możliwe, bardzo możliwe - odpowiedział mu z zastanowieniem, podsuwając pudełko. Czas ją odłożyć - sugerował w ten sposób. - Jeśli tak będzie, na pewno to poczujesz. Nie da się tego przegapić - obiecał z powagą, rzucając w międzyczasie krótkie spojrzenie na Pokątną, gdy kątem oka dostrzegł nagłe poruszenie i postać, energicznie zmierzającą w kierunku sklepu. Ich spotkanie chyba dobiegało końca, a patronus okazał się skuteczny.
- Musisz cierpliwie czekać - różdżki nie da się oszukać - powiedział do chłopca, nim dzwonek przy drzwiach rozbrzmiał, zapowiadając wejście starszego lorda Macmillana.
| zt x2
- Niepotrzebnie. Różdżka ma moc dopasowaną do swojego właściciela i rozwija się wraz z nim. Wszystko zależy od nas samych, im cięższa praca, tym więcej trafnych wniosków i doświadczeń. Potężne różdżki często są zgubą dla swoich właścicieli, moc to nie wszystko - wyjaśnił, tym razem nie potrzebując ku temu pytań. Chciał naprowadzić chłopca na słuszny tor rozumowania. Różdżka nigdy nie mogła zastąpić czarodzieja i choć czasem wskazywała mu drogę, udzielając się w magicznym rozwoju, jak prawdziwy kompas, to właściciel decydował, w jaki sposób rozwinie swój potencjał. Czasem te rdzenie, które powszechnie uważano za słabsze, rozwijały się o wiele ciekawiej niż te najpotężniejsze.
Z zaciekawieniem zerkał na młodzieńca, gdy ten obracał zaproponowaną różdżkę w palcach. Było jeszcze trochę za wcześnie, by stwierdzić, czy drewno jabłoni będzie odpowiednim wyborem dla lorda Macmillana, ale rokowało dobrze, zwłaszcza z wkomponowanym rdzeniem. Heath potrzebował czasu na ukształtowanie charakteru, jego magia także musiała dojrzeć.
- To taka ogromna, srebrna ryba, wielkości statku. Jej łuski są naprawdę zjawiskowe - podzielił się tym, co wiedział na temat stworzenia. Ulysses nie znał się na nich przesadnie, ale nie był ignorantem i wiedział, skąd pochodzą rdzenie. Czujnym spojrzeniem prześledził iskry, stwierdzając, że różdżka nie odrzuciła młodzieńca, ale zdecydowanie nie był na nią gotowy, nie potrafił okiełznać drzemiącej w niej mocy. Był zwyczajnie dużo za młody. - Możliwe, bardzo możliwe - odpowiedział mu z zastanowieniem, podsuwając pudełko. Czas ją odłożyć - sugerował w ten sposób. - Jeśli tak będzie, na pewno to poczujesz. Nie da się tego przegapić - obiecał z powagą, rzucając w międzyczasie krótkie spojrzenie na Pokątną, gdy kątem oka dostrzegł nagłe poruszenie i postać, energicznie zmierzającą w kierunku sklepu. Ich spotkanie chyba dobiegało końca, a patronus okazał się skuteczny.
- Musisz cierpliwie czekać - różdżki nie da się oszukać - powiedział do chłopca, nim dzwonek przy drzwiach rozbrzmiał, zapowiadając wejście starszego lorda Macmillana.
| zt x2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź