Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze sklepu
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
/może być!
Cały ranek Titus spędził na naukach w rodzinnej posiadłości i kiedy już myślał, że będzie miał spokój, wuj Garric wyskoczył z kominka w salonie od progu wrzeszcząc, że już dawno powinien być w sklepie! Że czemu się obija, kiedy on - stary i zmęczony - urabia się po łokcie od świtu. Że powinien go wytargać za to za uszy i jak zaraz nie ruszy się z tego fotela to może już nie wracać do sklepu!
Więc się ruszył, wskoczył w kominek jak młoda sarenka już za moment wypadając po drugiej stronie, na zapleczu różdżkarni - jeśli nie lubił korzystać z innych kominków to z tego tym bardziej bo używany był nad wyraz rzadko; ktoś zdecydowanie powinien go przeczyścić i to jak najszybciej... Titus wstał z podłogi wygładzając szatę, otrzepując rękawy i zerkając w zwierciadło by wytrzeć nos umorusany sadzą. Ledwie zaczął wyglądać jak człowiek, dosłyszał dźwięk dzwonka oznaczający pojawienie się nowego klienta.
I zanim Lucinda zdążyła się obejrzeć, on już stał za ladą, obrzucając ją lekkim uśmiechem; pojawianie się znikąd mieli Ollivanderowie we krwi, szczególnie tutaj, w różdżkarni, gdzie każdy sprzedawca jakby wyrastał spod ziemi.
- Dzień dobry. - powitał ją lekkim ukłonem - W czym mogę pomóc? - przekrzywił głowę na jedną stronę. Podejrzewał, że nie przyszła tu po różdżkę... Chociaż kto wie? Teoretycznie jeden egzemplarz miał służyć czarodziejowi do końca życia, ale w praktyce czasem wyglądało to całkiem inaczej. Ledwie kilka dni temu miał tu gościa, któremu różdżka wybuchła pod nosem bo sam próbował ją naprawiać (no geniusz) i musieli mu dobrać nową, a koleś miał już z pięćdziesiąt lat na karku. Przynajmniej pięćdziesiąt!
Cały ranek Titus spędził na naukach w rodzinnej posiadłości i kiedy już myślał, że będzie miał spokój, wuj Garric wyskoczył z kominka w salonie od progu wrzeszcząc, że już dawno powinien być w sklepie! Że czemu się obija, kiedy on - stary i zmęczony - urabia się po łokcie od świtu. Że powinien go wytargać za to za uszy i jak zaraz nie ruszy się z tego fotela to może już nie wracać do sklepu!
Więc się ruszył, wskoczył w kominek jak młoda sarenka już za moment wypadając po drugiej stronie, na zapleczu różdżkarni - jeśli nie lubił korzystać z innych kominków to z tego tym bardziej bo używany był nad wyraz rzadko; ktoś zdecydowanie powinien go przeczyścić i to jak najszybciej... Titus wstał z podłogi wygładzając szatę, otrzepując rękawy i zerkając w zwierciadło by wytrzeć nos umorusany sadzą. Ledwie zaczął wyglądać jak człowiek, dosłyszał dźwięk dzwonka oznaczający pojawienie się nowego klienta.
I zanim Lucinda zdążyła się obejrzeć, on już stał za ladą, obrzucając ją lekkim uśmiechem; pojawianie się znikąd mieli Ollivanderowie we krwi, szczególnie tutaj, w różdżkarni, gdzie każdy sprzedawca jakby wyrastał spod ziemi.
- Dzień dobry. - powitał ją lekkim ukłonem - W czym mogę pomóc? - przekrzywił głowę na jedną stronę. Podejrzewał, że nie przyszła tu po różdżkę... Chociaż kto wie? Teoretycznie jeden egzemplarz miał służyć czarodziejowi do końca życia, ale w praktyce czasem wyglądało to całkiem inaczej. Ledwie kilka dni temu miał tu gościa, któremu różdżka wybuchła pod nosem bo sam próbował ją naprawiać (no geniusz) i musieli mu dobrać nową, a koleś miał już z pięćdziesiąt lat na karku. Przynajmniej pięćdziesiąt!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lucinda nienawidziła czuć się bezsilną. To jedna z tych rzeczy, których u siebie nie akceptowała. Wiedziała, że tak naprawdę nikt nie lubi tego uczucia u siebie. To jak bicie się z myślami czy ruszyć dalej i zacząć jakoś działać czy może wręcz przeciwnie pozostać w tym stanie aż sam minie. Ona nienawidziła tego uczucia tak bardzo, że zrobienie czegokolwiek było dla niej lepsze niż nie zrobienie niczego. Dlatego też tutaj przyszła. Chociaż niepewna tego co tak naprawdę się dzieje i czy to w ogóle była wina jej różdżki czy nadzwyczaj w świecie jej problemów ze skupieniem to i tak miała zamiar dowiedzieć się czegokolwiek. Kiedy mężczyzna pojawił się nagle za ladą aż podskoczyła. Zaśmiała się bo to wydawało jej się takie absurdalne. Dała się zaskoczyć w zamkniętej przestrzeni, dodatkowo w sklepie z różdżkami. Na szczęście różdżki bez właścicieli nie były tak niebezpieczne jak te z właścicielami. Tym razem miała szczęście. - Mam problem.. - zaczęła w końcu wyciągając swoją różdżkę i kładąc ją na ladzie, ale nadal podtrzymując ją palcami. - Znaczy tak mi się wydaje, że mam. Od jakiegoś czasu, a właściwie od końca lutego mam problem z wyczarowaniem nawet najprostszych zaklęć. Podejrzewam, że może to być wina różdżki bo niektóre zaklęcia udają się bez problemu, a inne… no po prostu nie. - mruknęła przenosząc wzrok z różdżki na mężczyznę stojącą przed nią. Był młody, ale skoro tu pracował musiał mieć pojęcia o funkcjonowaniu różdżek. To trochę tak jakby właśnie przyszła do uzdrowiciela i powiedziała, że się źle czuje. Bo przecież wytwórca różdżek był dla różdżek tak jak uzdrowiciel dla czarodziei. W końcu różdżki również miały dusze i ciała, o której trzeba było dbać. - Nie złamała się, nie pamiętam nawet żeby mogła się w jakikolwiek sposób uszkodzić. Prawdą jest, że ostatnio dużo czarowałam po dłuższej przerwie, ale wątpię, żeby to miało jakieś znaczenie. Mógłby mi Pan jakoś z tym pomóc? - zapytała jeszcze szczerze ciekawa czy dało się jeszcze coś z tym zrobić. Nie chciała zmieniać różdżki. Ta była jej. Ukochana.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 21:28, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Słucham. - złożył ręce na ladzie, wbijając spojrzenie najpierw w różdżkę leżącą na blacie, a później jej właścicielkę. Słuchał dokładnie jej słów, co rusz kiwając głową. Zmarszczył przy tym brwi - Rozumiem. Proszę się nie przejmować, to się zdarza, czasem wystarczy mała rysa, a czasem problemem jest zaledwie wystająca drzazga. - pokiwał głową. Wszystko było do naprawienia - jeśli problem tkwił w drewnie poradzi sobie z tym w kilka minut, jeśli w rdzeniu sprawa będzie trochę trudniejsza, ale nie niemożliwa do wykonania - Oczywiście, od tego tu jestem, żeby pani pomóc. Obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy. - uśmiechnął się, dopiero teraz odrywając dłonie od blatu by porwać w nie różdżkę - Jest naprawdę piękna. - stwierdził, oglądając ją dokładnie ze wszystkich stron - zawsze podobały mu się różdżki wykonane z osiki, były niezwykle eleganckie, a połączenie z łuską widłowęża dobrze świadczyło o właścicielu. Przesunął palcami po powierzchni, nie wyczuwając żadnych rys ani drzazg, uniósł ją na wysokość oczu oglądając pod światło - Drewno wydaje się w porządku, powiedziałbym nawet, że jest naprawdę zadbana. - z uznaniem pokiwał głową - Jeśli pani pozwoli sprawdzę rdzeń, czasem wystarczy go rozbudzić, ale jeśli problem tkwi głębiej to będę musiał zabrać ją do warsztatu, a wtedy zostanie pani bez różdżki. Wiem, że niewesoło to brzmi, ale zapewniam, że naprawa nie potrwa długo... - ponownie kiwnął łbem, odkładając różdżkę Lucindy na blat, a w zamian chwytając swoją - Ostatecznie mogę wypożyczyć pani którąś z naszych różdżek, ale wiadomo, że to nie to samo. Swoją drogą... nie myślała pani o kupnie nowej? - przekrzywił głowę na jedną stronę, w międzyczasie podwijając rękawy swojej szaty - Działamy? - dodał na koniec, bo wuj mu zawsze powtarzał, że nie powinien majstrować nad rdzeniem bez jasnej zgody właściciela. Chociaż chyba nie zdarzyło mu się nigdy by ktoś nie pozwolił mu wykonywać swojej pracy, w końcu nazywał się Ollivander.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Jest naprawdę piękna. Słysząc to Lucinda uśmiechnęła się szeroko. Tak, była piękna. Zawsze uważała, że różdżka powinna określać to jakim jest się czarodziejem. Nie bez powodu przecież to ona wybiera nas, a nie my ją. Nie jest też obojętne to jakiej różdżki używasz. To, że dla jednej osoby miała być ona doskonała wcale nie znaczyło, że dla innej też tak będzie. Były to prawdziwe istoty. Z duszą i… magią. - Moja praca jej nie oszczędza, ale staram się o nią dbać jak tylko mogę. - powiedziała. Pewnie nie byłaby w stanie zliczyć ile razy różdżka spadła jej podczas poszukiwań, ile razy zgubiła ją przy walce z jakimś magicznym stworzeniem, nawet ile razy po prostu znikała jej z oczu gdy któreś z zaklęć jej się nie powiodło. Znała czarodziei, dla których używanie różdżki było zbędne. Szlachcianki, które całe dnie spędzały na herbatkach, spacerach i pogawędkach nie musiały przejmować się użytkowaniem swoich różdżek. Leżące w rodowych szkatułkach, ledwo co używane. Blondynka nie potrafiła tego zrozumieć, ale z drugiej strony w ogóle nie potrafiła zrozumieć typowych szlachcianek i już dawno porzuciła próby ich zrozumienia. Jeżeli ktoś miał zamiar tracić czas i życie na nic nie robienie to była jego sprawa. Ona była inna i ta inność jej się podobała. - Bardzo mi na niej zależy… - zaczęła uśmiechając się delikatnie. - Dużo razem przeżyłyśmy i raczej nie chciałabym jej zmieniać na nową. Jeżeli coś da się z tym zrobić to proszę próbować. Poczekam ile będzie trzeba no, a jeśli będzie musiała tutaj zostać… poradzę sobie. Oby tylko udało się ją naprawić. - dodała spoglądając na mężczyznę. Lucinda rozumiała, że to wszystko może tkwić o wiele głębiej dlatego była gotowa na to by zostawić różdżkę jeżeli zajdzie taka potrzeba. Oczywiście bez różdżki to jak bez ręki i czułaby się okropnie nieporadnie, ale nie miała zamiaru narzekać. Do wszystkiego potrzebna była pewna doza cierpliwości, a jej akurat pokłady miała duże. - Działamy. - odpowiedziała i skinęła głową na znak zgody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 21:30, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przekrzywił głowę na jedną stronę, wbijając spojrzenie w Lucindę. Szlachecki świat wbrew pozorom był bardzo mały, a jeśli miało się jakiekolwiek pojęcie o historii magii, to bez problemu można było dopasować widzianą twarz do odpowiedniego nazwiska - wiedział, że ma do czynienia z lady Selwyn... No właśnie - LADY; a czy do ich obowiązków nie należało zwykle leżeć i pachnieć? Albo pięknie prezentować się u boku mężczyzny? Raczej nie był konserwatystą, ale wciąż pozostawał wychowankiem szlachetnego rodu.
- Praca? - dało się wyczuć zdziwienie w jego głosie. Nie było ono jednak niczym złym! Wręcz przeciwnie! Mieszało się z prawdziwym zainteresowaniem - Pani wybaczy moje zdziwienie, lady Selwyn, ale szlachcianki zwykle... nie pracują. - wbił w nią spojrzenie, a w jego błękitnych oczach odbijała się czysta ciekawość, może nawet nutka fascynacji.
- Rozumiem, sam również nie wymieniłbym mojej różdżki na żadną inną. - była dobrana idealnie, stworzona pod dłoń młodego Ollivandera przez jego ojca, podarowana w jedenaste urodziny; służyła mu więc już prawie osiem lat - Coś na to zaradzę. - zapewnił, a gdy zgodziła się na działanie kiwnął delikatnie głową. Uniósł swoją różdżkę, wykonał sekwencję skomplikowanych ruchów i wypowiedział ciche zaklęcie, a srebrzysta nić spłynęła z końca owijając się wokół tej należącej do lady Selwyn, by za moment całkowicie wtopić się w drewno; różdżka drgnęła, przez chwilę toczyła się po blacie w jedną i drugą stronę, a później zakręciła się jak igła kompasu i w końcu stanęła w miejscu, wskazując swoją właścicielkę. Titus zmarszczył brwi - Proszę nią machnąć, rzucić jakieś zaklęcie, cokolwiek. - poprosił. Zatknął swoją różdżkę za ucho, skrzyżował ręce na piersi i wbił w kobietę badawcze spojrzenie. Jej magiczny artefakt wydawał się całkiem sprawny - powłoka nie nosiła śladów zniszczeń, a rdzeń reagował prawidłowo - nic nie wybuchło, nie dymiło, nikt nie został zaatakowany, na drewnie nie powstała żadna rysa, łuska nie wystrzeliła w powietrze, nic nie huczało, nie buczało, nie skwierczało, w eterze nie unosił się zapach palonego drewna, albo inny nieprzyjemny swąd... Gdzie więc tkwił problem? Ollivander miał pewną teorię...
- Praca? - dało się wyczuć zdziwienie w jego głosie. Nie było ono jednak niczym złym! Wręcz przeciwnie! Mieszało się z prawdziwym zainteresowaniem - Pani wybaczy moje zdziwienie, lady Selwyn, ale szlachcianki zwykle... nie pracują. - wbił w nią spojrzenie, a w jego błękitnych oczach odbijała się czysta ciekawość, może nawet nutka fascynacji.
- Rozumiem, sam również nie wymieniłbym mojej różdżki na żadną inną. - była dobrana idealnie, stworzona pod dłoń młodego Ollivandera przez jego ojca, podarowana w jedenaste urodziny; służyła mu więc już prawie osiem lat - Coś na to zaradzę. - zapewnił, a gdy zgodziła się na działanie kiwnął delikatnie głową. Uniósł swoją różdżkę, wykonał sekwencję skomplikowanych ruchów i wypowiedział ciche zaklęcie, a srebrzysta nić spłynęła z końca owijając się wokół tej należącej do lady Selwyn, by za moment całkowicie wtopić się w drewno; różdżka drgnęła, przez chwilę toczyła się po blacie w jedną i drugą stronę, a później zakręciła się jak igła kompasu i w końcu stanęła w miejscu, wskazując swoją właścicielkę. Titus zmarszczył brwi - Proszę nią machnąć, rzucić jakieś zaklęcie, cokolwiek. - poprosił. Zatknął swoją różdżkę za ucho, skrzyżował ręce na piersi i wbił w kobietę badawcze spojrzenie. Jej magiczny artefakt wydawał się całkiem sprawny - powłoka nie nosiła śladów zniszczeń, a rdzeń reagował prawidłowo - nic nie wybuchło, nie dymiło, nikt nie został zaatakowany, na drewnie nie powstała żadna rysa, łuska nie wystrzeliła w powietrze, nic nie huczało, nie buczało, nie skwierczało, w eterze nie unosił się zapach palonego drewna, albo inny nieprzyjemny swąd... Gdzie więc tkwił problem? Ollivander miał pewną teorię...
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Czasami zapomniała o tym, że niektórych rzeczy nie powinno się mówić. Szczególnie rzeczy, które w ich środowisku nie są akceptowany. Lynn była osobą, która o swojej pracy czy pasji mówić się nie wstydziła. Jedynie zdziwienie w oczach jej rozmówców zawsze określają jej rezerwę do takich sytuacji. Już widziała oczami wyobraźni wzrok matki mówiący; „nie masz czym się chwalić Lucysiu”. Niby nie miała bo przecież kobieta pracująca nikogo nie powinna zadziwiać, a jednak przy zestawieniu jej z innymi szlachciankami można było zauważyć kilka różnic. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Nie wiedziała co o tym wszystkim myślał młody Ollivander dlatego dla dobra swojej różdżki nie chciała na początku zbyt wiele na ten temat mówić. Dopiero kolejne słowa mężczyzny trochę pchnęły ją do mówienia. - Uznaje, że powinno się rzeczy nazywać po imieniu. Bez względu na to czy jest to naszą pasją czy spełnionym marzeniem. Coś za co dostaje się wynagrodzenie zwykle nazywam pracą, ale różnie bywa to odbierane. - odparła z uśmiechem i lekkim wzruszeniem ramion. Czuła się lekko zobowiązana przez ten początek do powiedzenia mu czym się zajmuje dlatego bez większego zastanowienia powiedziała. - Zajmuje się łamaniem klątw i uroków. - dodała spoglądając na swoją różdżkę w dłoniach mężczyzny. Tak, różdżka była jej narzędziem pracy. Bez niej nie ruszyłaby nawet z miejsca. Dlatego właśnie nie chciała wymienić ją na inną. Zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele rzuconych nią czarów. Skinęła głową gdy wspomniał, że doskonale ją rozumie. Chyba każdy kto przez tyle lat w ręku dzierżył tylko jedną różdżkę nie chciałby jej wymienić na inną. Nie chodziło tylko o przyzwyczajenie, ale także o sentyment i to, że z różdżką naprawdę można się zżyć. Lucinda wpatrywała się z prawdziwą ciekawością w to co robił Titus z jej różdżką. Kiedy ta zaczęła kręcić się po blacie aż w końcu stanęła w miejscu wskazując właśnie ją Lynn aż drgnęła. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę nie wiedząc do końca co właśnie się stało. Zgodnie z poleceniem Lynn sięgnęła po różdżkę i wypowiedziała pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy, a które nie zrobiłoby większych zniszczeć w pomieszczeniu. - Geminio – mruknęła kierując różdżkę w stronę leżącego na blacie pióra.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Kiedy zdradziła czym się zajmuje spojrzał na nią z jeszcze większym zdziwieniem, ale aż mu oczy zabłyszczały na samo wspomnienie!
- To musi być coś! - rzucił niezwykle entuzjastycznie, zanim zdążył ugryźć się w język. Jak matka Lucindy nie pochwalała jej pracy, tak ojciec Titusa zawsze powtarzał mu, że młody powinien być bardziej powściągliwy - To znaczy... to musi być naprawdę ciężka praca, niektóre klątwy bywają okropne. Ciężka i jakże fascynująca. Nie żebym jakoś szczególnie się na tym znał, ale naprawdę dużo czytam. - stwierdził. Jakby zajrzała pod ladę to zobaczyłaby tam mini-biblioteczkę. Musiał coś robić jak akurat nie było klientów, prawda? Och! Gdyby lady Selwyn nie przyszła tu z problemem, gdyby spotkali się w innym miejscu, na całkowicie neutralnym gruncie z pewnością wypytałby ją o szczegóły, a tak? Tak wolał zachować dystans pracownik-klient, głównie ze względu na to, że wuj zawsze powtarzał by nie spoufalał się z każdym czarodziejem, który tylko przekroczy próg. Ale Titus był głodny wiedzy, wystarczyło by ktoś lekko go zaintrygował, a on już nie potrafił oderwać od niego wzroku.
Powodził spojrzeniem za końcem różdżki, delikatnie mrużąc przy tym oczy, a gdy z jednego pióra zrobiło się drugie wydał z siebie ciche hmmm, sięgając do bliźniaczego pióra i unosząc je na wysokość oczu.
- Wygląda w porządku. - stwierdził, odkładając je na blat. Dobył swojej różdżki, powoli wychodząc zza lady; nieznacznie ją uniósł - Niech pani spróbuje mnie rozbroić. - poprosił. Był pewien, że i tym razem wszystko się uda, w końcu jej różdżka zdawała się w stu procentach sprawna... Gdzie więc tkwił problem? Czyżby nie zauważył jakiejś małej rysy lub wystającej drzazgi?
- To musi być coś! - rzucił niezwykle entuzjastycznie, zanim zdążył ugryźć się w język. Jak matka Lucindy nie pochwalała jej pracy, tak ojciec Titusa zawsze powtarzał mu, że młody powinien być bardziej powściągliwy - To znaczy... to musi być naprawdę ciężka praca, niektóre klątwy bywają okropne. Ciężka i jakże fascynująca. Nie żebym jakoś szczególnie się na tym znał, ale naprawdę dużo czytam. - stwierdził. Jakby zajrzała pod ladę to zobaczyłaby tam mini-biblioteczkę. Musiał coś robić jak akurat nie było klientów, prawda? Och! Gdyby lady Selwyn nie przyszła tu z problemem, gdyby spotkali się w innym miejscu, na całkowicie neutralnym gruncie z pewnością wypytałby ją o szczegóły, a tak? Tak wolał zachować dystans pracownik-klient, głównie ze względu na to, że wuj zawsze powtarzał by nie spoufalał się z każdym czarodziejem, który tylko przekroczy próg. Ale Titus był głodny wiedzy, wystarczyło by ktoś lekko go zaintrygował, a on już nie potrafił oderwać od niego wzroku.
Powodził spojrzeniem za końcem różdżki, delikatnie mrużąc przy tym oczy, a gdy z jednego pióra zrobiło się drugie wydał z siebie ciche hmmm, sięgając do bliźniaczego pióra i unosząc je na wysokość oczu.
- Wygląda w porządku. - stwierdził, odkładając je na blat. Dobył swojej różdżki, powoli wychodząc zza lady; nieznacznie ją uniósł - Niech pani spróbuje mnie rozbroić. - poprosił. Był pewien, że i tym razem wszystko się uda, w końcu jej różdżka zdawała się w stu procentach sprawna... Gdzie więc tkwił problem? Czyżby nie zauważył jakiejś małej rysy lub wystającej drzazgi?
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
To musi być coś! Było. To było coś czym chciała zajmować się od dawien dawna. Jedni mówią, że to tylko dodatek do bycia poszukiwaczem artefaktów, ale to nie była prawda. Nie każdy poszukiwacz był łamaczem klątw i odwrotnie; nie każdy łamacz był poszukiwaczem artefaktów. Połączenie tych dwóch profesji było po prostu proste. A przynajmniej z perspektywy czasu było. Uśmiechnęła się. - Niektóre tak. Z doświadczenia jednak wiem, że te, które wyglądają najgorzej wcale nie są najgroźniejsze. Te najgroźniejsze atakują nas tutaj… - odparła palcem dotykając czoła. To, że klątwa niosła ze sobą bąble na cały ciele albo inne znaki wcale nie oznaczało, że jest to najgroźniejszy jej objaw. Nie bez powodu ludzie ukrywają przedmioty przed światem. Niektórych rzeczy po prostu nie powinniśmy znaleźć. A jednak sama przyczyniała się do tego by pokazać je światu. - Jeśli… chciałby się Pan czegoś na ten temat dowiedzieć to służę… pomocą. - powiedziała szeroko się uśmiechając. Umiejętność za umiejętność? Wiedza za wiedzę? Lubiła takie transakcje. Lubiła móc komuś coś zaoferować za otrzymaną pomoc. Tak było po prostu lżej. To nie jej wina, że życie nauczyło ją iż nikt nie oferuje niczego za darmo. I nie mówiła tutaj o galeonach za wykonaną pracę. Mówiła o poczuciu, że nie istnieje w ich świecie coś takiego jak bezinteresowność. Kiedy z jej różdżki popłynęły pojedyncze iskry, a obok pióra pojawiło się drugie całkowicie identyczne Lynn zmarszczyła brwi. Jeszcze godzinę temu nie mogła wyczarować najprostszego zaklęcia, a teraz jej się udało? Znała takie przypadki. Kiedy idziesz do uzdrowiciela bo od tygodnia boli cię głowa, ale przekraczając próg gabinetu… nic nie czujesz. Wszystko wraca do normy. Nie potrafiła tego w żaden sposób wytłumaczyć, a jednak tak właśnie było. - Nie rozumiem. - powiedziała zgodnie z prawdą przenoszą spojrzenie na mężczyznę. - Jeszcze niedawno nie mogłam rzucić najprostszego zaklęcia. - dodała prawdziwie zdziwiona. Spojrzała na różdżkę, która w jej dłoniach wydawała się być lżejsza. Chwyciła ją pewnie i skinęła głową na znak, że jest gotowa. - Expelliarmus – powiedziała zgodnie z poleceniem.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Zmarszczył brwi i pokiwał głową, a kącik jego ust uniósł się ku górze. Można rzec, że tym jednym stwierdzeniem Lucinda zdiagnozowała właśnie swój przypadek, chociaż w tym momencie chyba nikt nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Chciałbym się dowiedzieć wszystkiego! - energicznie pokiwał głową. W pierwszym odruchu miał ochotę wesprzeć łokieć na blacie, ułożyć podbródek na nadgarstku i wsłuchać się w jej słowa, ale później przypomniał sobie, że przecież jest w pracy, więc jeno odetchnął - Ale może w innych okolicznościach. - uśmiechnął się.
Skinął łepetyną, nic jednak nie mówiąc, a gdy kolejne zaklęcie przecięło powietrze wytrącając mu różdżkę z dłoni, wydał z siebie głośno aha!, chociaż może była to bardziej reakcja na udany czar niż okrzyk podobny do eureka! Spojrzał za swoim magicznym patykiem - tak biednie wyglądał tocząc się po podłodze, że Titus musiał czym prędzej go podnieść; z czułością wygładził powierzchnię.
- Mam pewną teorię... - zaczął, gładząc się dwoma palcami po brodzie - wyczuł tam nawet lekki zarost; w takich chwilach dopadały go dylematy - szlachcic winien mieć gładkie lico, ale przecież brody były takie męskie!... - Nie chcę żeby mnie pani źle zrozumiała, ale... Mówiła pani, że najgorsze klątwy atakują nas tutaj - podobnie jak ona wcześniej, przyłożył palec wskazujący do skroni - Różdżki też potrafią wyczuć intencje, czują każdą emocję, która targa czarodziejem; niepewność, strach, zwątpienie... - mówił, powoli przechadzając się po sklepie, głównie w okolicach lady - Ta różdżka wydaje się całkiem sprawna, mam wrażenie, że to dłoń, która nią kieruje nie zawsze jest do końca pewna swoich zamiarów. - kiwnął głową, wbijając w lady Selwyn spojrzenie - Niech pani pomyśli o tych wszystkich sytuacjach, w których różdżka nie chciała współpracować i spróbuje przypomnieć sobie uczucia, jakie wówczas pani towarzyszyły. Nerwy? Strach? Rozkojarzenie? Niepewność? To wszystko wpływa na czary, które rzucamy, czasem wystarczy, że ledwie zadrży jedna sylaba i klops! Niektóre różdżki są po prostu bardziej czułe na stres, jak ludzie. - kiwnął głową, odkładając swoją różdżkę na blat. Przez chwilę jeno się jej przyglądał - i ona czasem zawodziła, czasem w sytuacjach, w których zdecydowanie nie powinna, czasem zwyczajnie płatała mu figle, gdy z powodu własnego lenistwa próbował wyręczyć się magią, ale dopóki nie doprowadziło to do tragedii, nie widział w tym nic złego. Ot, ufał jej na tyle, by wiedzieć, że nie wykiwa go w kryzysowej sytuacji... Chyba.
- Chciałbym się dowiedzieć wszystkiego! - energicznie pokiwał głową. W pierwszym odruchu miał ochotę wesprzeć łokieć na blacie, ułożyć podbródek na nadgarstku i wsłuchać się w jej słowa, ale później przypomniał sobie, że przecież jest w pracy, więc jeno odetchnął - Ale może w innych okolicznościach. - uśmiechnął się.
Skinął łepetyną, nic jednak nie mówiąc, a gdy kolejne zaklęcie przecięło powietrze wytrącając mu różdżkę z dłoni, wydał z siebie głośno aha!, chociaż może była to bardziej reakcja na udany czar niż okrzyk podobny do eureka! Spojrzał za swoim magicznym patykiem - tak biednie wyglądał tocząc się po podłodze, że Titus musiał czym prędzej go podnieść; z czułością wygładził powierzchnię.
- Mam pewną teorię... - zaczął, gładząc się dwoma palcami po brodzie - wyczuł tam nawet lekki zarost; w takich chwilach dopadały go dylematy - szlachcic winien mieć gładkie lico, ale przecież brody były takie męskie!... - Nie chcę żeby mnie pani źle zrozumiała, ale... Mówiła pani, że najgorsze klątwy atakują nas tutaj - podobnie jak ona wcześniej, przyłożył palec wskazujący do skroni - Różdżki też potrafią wyczuć intencje, czują każdą emocję, która targa czarodziejem; niepewność, strach, zwątpienie... - mówił, powoli przechadzając się po sklepie, głównie w okolicach lady - Ta różdżka wydaje się całkiem sprawna, mam wrażenie, że to dłoń, która nią kieruje nie zawsze jest do końca pewna swoich zamiarów. - kiwnął głową, wbijając w lady Selwyn spojrzenie - Niech pani pomyśli o tych wszystkich sytuacjach, w których różdżka nie chciała współpracować i spróbuje przypomnieć sobie uczucia, jakie wówczas pani towarzyszyły. Nerwy? Strach? Rozkojarzenie? Niepewność? To wszystko wpływa na czary, które rzucamy, czasem wystarczy, że ledwie zadrży jedna sylaba i klops! Niektóre różdżki są po prostu bardziej czułe na stres, jak ludzie. - kiwnął głową, odkładając swoją różdżkę na blat. Przez chwilę jeno się jej przyglądał - i ona czasem zawodziła, czasem w sytuacjach, w których zdecydowanie nie powinna, czasem zwyczajnie płatała mu figle, gdy z powodu własnego lenistwa próbował wyręczyć się magią, ale dopóki nie doprowadziło to do tragedii, nie widział w tym nic złego. Ot, ufał jej na tyle, by wiedzieć, że nie wykiwa go w kryzysowej sytuacji... Chyba.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lucinda uśmiechnęła się szeroko na słowa mężczyzny. Chociaż przyszła tutaj w całkowicie innym celu to łatwo jej było się zapomnieć. Mogła opowiadać, godzinami tłumaczyć mechanizmy, którymi się kieruje i wiedziałaby, że nie ma w tym nic przesadzonego. Jednak wiedziała, że jak i dla niego tak i dla niej w tym momencie najważniejsza była różdżka i to co działo się z nią niedobrego. - Jeżeli tylko uda się lordowi naprawić moją różdżkę… opowiem o wszystkim. - odparła z rozbawieniem. Naprawdę jej zależało na tym by w końcu dowiedzieć się co mogło być z nią nie tak. Od razu przypomniały jej się słowa Ulka, które przecież były jak najbardziej trafne. Nie mogła czekać do kolejnego spotkania z trollem, żeby się dowiedzieć czy wszystko jest w porządku. Kiedy jej zaklęcie kolejny raz się udało, a różdżka Ollivandera uderzyła o ziemię Lucinda była szczerze zaskoczona. Nie wierzyła, że mogło jej się udać. W końcu ciągle myślała, że to wina różdżki, a nie jej samej. W jej oczach oprócz niedowierzania było także nieme 'przepraszam'. Nikt nie lubi patrzeć jak jego różdżka opada z brzdękiem o podłogę wytrącona przez innego czarodzieja. Wsłuchała się w słowa mężczyzny na początku nie do końca rozumiejąc co tak naprawdę chce jej powiedzieć. Wierzyła, że bardzo często zdarza nam się być zagrożeniem dla siebie samych. Ludzie szukają problemów wszędzie tylko nie w sobie samych i chociaż jest to przykre to też prawdziwe. Musiał widzieć zaskoczenie w jej oczach. Zaskoczenie przechodzące powoli w niepokój. - Zdarzało się, że musiałam jej użyć w ryzykownych sytuacjach i tak… nie zawsze chciała mnie słuchać. Tylko, że właśnie to się dzieje już przy normalnych czynnościach. Myśli Pan, że to moja wina? - zapytała marszcząc delikatnie brwi. Nie było w tym pytaniu żadnego wyrzutu. Pytała go o to szczerze jako znawcę różdżek. Wiedziała, że nie ma nikogo na świecie kto wiedziałby o różdżkach więcej niż Ollivanderowie. Dlatego też zaczęła analizować te wszystkie sytuacje w duszy zastanawiając się kiedy tak naprawdę to miało początek. Wszystkie myśli prowadziły ją do końca lutego, a wtedy przeżyła przecież coś czego nie przeżyła nigdy wcześniej. Czy silne emocje mogą nas doprowadzić aż do takiej niepewności? Mogą aż tak wpływać na różdżkę i rzucane nią zaklęcia? Nie wiedziała tego. Wiedziała jednak, że musi się temu przyjrzeć i że to już nie jest sprawa, w której mógłby jej pomóc młody mężczyzna. - Więc jest Pan pewny, że z nią jest wszystko w porządku? - zapytała jeszcze przejeżdżając palcem po drewnie. - Mam wrażenie, że zmarnowałam Pana czas. - dodała przenosząc na niego spojrzenie. Pewnie trochę właśnie tak było. Nie jest łatwo uświadomić sobie, że problem leży w nas samych, a nie w innych przedmiotach czy ludziach. Skinęła głową. - Nie będę już Panu przeszkadzać. Chyba muszę popracować nad sobą... bardzo Panu dziękuje. Uświadomił mi Pan naprawdę wiele. - odparła ze wzruszeniem ramion i zostawiając należyte monety opuściła sklep Ollivandera z jeszcze większym rozgarnięciem.
z/t
z/t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Każde zerknięcie na stary zegar, wprawiało Ollivanderów w zaskoczenie - czas mijał szybko, klientów nie brakowało. Tajemnicze okoliczności nocy z kwietnia na maj skutkowały lawiną zgłoszeń. Zatrudnili specjalną osobę, która już przed sklepem informowała klientów, że błędy nie wynikają z wadliwości, a są problemem na większą skalę - mimo tego ktoś z pretensjami zawsze dobrnął do lady. Mnóstwo różdżek zniknęło - zwyczajnie, jak gdyby nigdy nie istniały. Wiele obróciło się w stos drzazg, z którego nie dało się już nic ustrugać - ratunku nie było, czasami udawało się jedynie uratować rdzeń, lecz indywidualne zamówienia kosztowały więcej i nie każdy mógł sobie pozwolić na podobny wydatek, szczególnie w tak przykrych okolicznościach. Niektóre egzemplarze trafiały w ich ręce uszkodzone - wyglądało więc na to, że mała pracownia na piętrze będzie użytkowana o wiele częściej niż zazwyczaj. Spore pudło, ustawione na kontuarze, wypełniało się znalezionymi drewienkami o różnym charakterze. Młodszy adept sztuki różdżkarskiej sprawował nad owym zbiorowiskiem pieczę, starając się zidentyfikować dostarczone różdżki i dopasować je do opisu poszukiwanych własności. Był w tym trochę nieudolny - Ulysses co jakiś czas musiał odchodzić od swoich obowiązków i upominać chłopaka, wytykając mu istotne różnice pomiędzy poszczególnymi egzemplarzami. Podobne rozproszenie nie było mu na rękę, miał wystarczająco dużo swojej pracy, a tłum i zamieszanie stopniowo obracały się w nieprzyjemny ból głowy. Uwijali się od rana. On zaś mógł cieszyć się tylko, że tego dnia to wuj nadzorował sklepem. W zamian obiecał mu, że dopnie wszystkie formalności po zamknięciu, umożliwiając mu przynajmniej wcześniejsze wyjście z pracy. Ulyssesowi nie robiło to większej różnicy - wszelką dokumentację oraz dostarczone różdżki porządkować miał już w absolutnej ciszy, bez żadnej zagubionej duszy, pałętającej się pod nogami.
Prawdę powiedziawszy, sprawa komplikowała się nie tylko od strony tłumów, ciągnących do starego lokalu. Niestabilna magia utrudniała dobór różdżek, kaprysząc niesamowicie, efekty nieudanych dopasowań stawały się nieraz silniejsze i kilka razy byli zmuszeni do większej interwencji - co gorsza, ich własne różdżki także miewały niespodziewane zrywy. Nie mogli pozwolić sobie na pośpiech - postanowili więc zgodnie, że przy kontuarze stać będą dwie osoby, przynajmniej dopóki magia nie wróci do równowagi. Wybierali różdżki ostrożnie, bardziej niż zwykle skupiając się na przeprowadzeniu krótkiego wywiadu z nabywcą, niż podsuwaniem im niepewnych wyborów. Ci, którzy dopiero zaczynami swoją przygodę z pracą w tym miejscu, zostali odsunięci - posłusznie biegali na zaplecze, odszukując podane przez doświadczonych różdżkarzy dzieła oraz obserwowali pracę starszych.
- Dość - chrapliwy głos rozniósł się przed drzwiami, gdy wyjrzał zza nich, pragnąc ogłosić, że zamykają. - Dwie ostatnie osoby - burknął nieprzyjaźnie, rozdrażniony tłumem. Wyszukał z tłumu Tonks i Wilde, wskazując je krótko ręką. - Ty, i ty - uchylił im drzwi, wpuszczając do środka, pustego już, sklepu. Sam został na zewnątrz jeszcze chwilę, wolno wypalając papierosa, oparty o witrynę. Krótka forma odpoczynku.
- Chaos - podsumował krótko, wracając do pomieszczenia. Wskazał kobietom dwa krzesła, a sam usiadł na schodach i rozejrzał się po pomieszczeniu. Chłoszczyść załatwiłoby sprawę, ale po dzisiejszych przejściach miał wrażenie, że nawet chłoszczyść mogło pozbawić kogoś ręki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chaos na ulicy Pokątnej kojarzył jej się z chaosem, który powstał tuż po ogłoszeniu światu, że Komnata Tajemnic została otwarta. Dzieci wpadły wtedy w panikę, a prefekci, chociaż świetnie szło im udawanie, że trzymają dłoń na pulsie własnych domów, starali się zakuć ten stan w łańcuchy pozornego spokoju. Nauczyciele jedynie zachowali zimną krew i szybko podjęli wtedy kroki, które głównie miały na celu wylanie kubła zimnej wody na rozogniony kataklizm, który jednej nocy zakwitł w Hogwarcie i przez długi czas nie więdnął, przypominając o sobie krwistymi płatkami zabitych, niewinnych ofiar.
Długo trzymała się pazurami rynny jednego z wysokich domów na Pokątnej i obserwowała to, co działo się przy warsztacie różdżkarskim Ollivanderów. Ludzie pchali się niemal drzwiami i oknami, żeby tylko wyjaśnić swój problem, żeby dostać nową różdżkę albo zrobić burdę o nic. Poruszyła skrzydłami, gdy poczuła pod piórami wieczorny wiatr. Skubnęła dziobem kilka z nich, gładząc je ku ciału. Czekała na Just, bo nie miała zamiaru sterczeć przy sklepie Ollivanderów w samotności, bojąc się o to, że ktoś przepchnie ją do epicentrum tej ludzkiej katastrofy. Czarodzieje walczący o swoje przypominali rozgniewaną tłuszczę, która próbowała wyłudzić od króla kilka worków pszenicy, bo nadeszły chude lata.
Rozwinęła skrzydła, jak tylko zobaczyła znajome rysy Tonks idące wzdłuż uliczki wiodącej ku sklepowi. Zbliżała się do niego, ale wciąż była na tyle daleko, by nie zwrócić na siebie uwagę rozgorączkowanego motłochu. Zleciała bezszelestnie na dół i przybrała swoją ludzką postać tuż obok niej. Od razu przeniosła na nią wzrok, gładząc płaszcz w przytłumionej barwie szarości i zieleni.
– Straszny widok – mruknęła tylko, komentując w ten sposób zamieszanie przy drzwiach. Nie kojarzyła żadnej z twarzy, które się przy nich zgromadziły. Obróciła się, żeby sprawdzić, czy czasami nikt nie podążył ich śladem. I dokładnie wtedy odezwał się głos przypominający swoim tembrem zboże ścinane kosą. Ucięte dyskusje zamilkły, ale po kolejnych słowach rozbrzmiały na nowo. Mimo to ludzie zaczęli się wycofywać, burcząc pod nosem coś o tym, że swoje wystali i powinien był ich przyjąć. Mimowolnie chwyciła Tonks za skrawek jej koszuli i pociągnęła w stronę wejścia.
Nie czuła się zbyt dobrze, kiedy wchodziły razem do środka. Wcale nie były lepsze czy gorsze od tych, którzy jeszcze przed chwilą walczyli o przynależne im prawa, a jednak Ollivander, zapewne przez wzgląd na stare czasy i dobre układy, zapewnił im inne traktowanie.
– Dobrze sobie poradziłeś, Ulyssesie. Witaj – posłała mu krótki, wymowny uśmiech, gdy wszedł po chwili zaraz za nimi. Usiadła ostrożnie na krześle, jakby bała się, że za chwilę to złamie się pod ciężarem jej myśli, i splotła ze sobą palce, kładąc je przed sobą. Zmienił się. Pamiętała go jeszcze jako młodziaka szukającego u niej remedium na swoją chorobę. Ciekawa była, czy również on, patrząc na nią, budził ze starego, mocnego snu wizje ich wspólnych, nielegalnych wypraw do szklarni.
Długo trzymała się pazurami rynny jednego z wysokich domów na Pokątnej i obserwowała to, co działo się przy warsztacie różdżkarskim Ollivanderów. Ludzie pchali się niemal drzwiami i oknami, żeby tylko wyjaśnić swój problem, żeby dostać nową różdżkę albo zrobić burdę o nic. Poruszyła skrzydłami, gdy poczuła pod piórami wieczorny wiatr. Skubnęła dziobem kilka z nich, gładząc je ku ciału. Czekała na Just, bo nie miała zamiaru sterczeć przy sklepie Ollivanderów w samotności, bojąc się o to, że ktoś przepchnie ją do epicentrum tej ludzkiej katastrofy. Czarodzieje walczący o swoje przypominali rozgniewaną tłuszczę, która próbowała wyłudzić od króla kilka worków pszenicy, bo nadeszły chude lata.
Rozwinęła skrzydła, jak tylko zobaczyła znajome rysy Tonks idące wzdłuż uliczki wiodącej ku sklepowi. Zbliżała się do niego, ale wciąż była na tyle daleko, by nie zwrócić na siebie uwagę rozgorączkowanego motłochu. Zleciała bezszelestnie na dół i przybrała swoją ludzką postać tuż obok niej. Od razu przeniosła na nią wzrok, gładząc płaszcz w przytłumionej barwie szarości i zieleni.
– Straszny widok – mruknęła tylko, komentując w ten sposób zamieszanie przy drzwiach. Nie kojarzyła żadnej z twarzy, które się przy nich zgromadziły. Obróciła się, żeby sprawdzić, czy czasami nikt nie podążył ich śladem. I dokładnie wtedy odezwał się głos przypominający swoim tembrem zboże ścinane kosą. Ucięte dyskusje zamilkły, ale po kolejnych słowach rozbrzmiały na nowo. Mimo to ludzie zaczęli się wycofywać, burcząc pod nosem coś o tym, że swoje wystali i powinien był ich przyjąć. Mimowolnie chwyciła Tonks za skrawek jej koszuli i pociągnęła w stronę wejścia.
Nie czuła się zbyt dobrze, kiedy wchodziły razem do środka. Wcale nie były lepsze czy gorsze od tych, którzy jeszcze przed chwilą walczyli o przynależne im prawa, a jednak Ollivander, zapewne przez wzgląd na stare czasy i dobre układy, zapewnił im inne traktowanie.
– Dobrze sobie poradziłeś, Ulyssesie. Witaj – posłała mu krótki, wymowny uśmiech, gdy wszedł po chwili zaraz za nimi. Usiadła ostrożnie na krześle, jakby bała się, że za chwilę to złamie się pod ciężarem jej myśli, i splotła ze sobą palce, kładąc je przed sobą. Zmienił się. Pamiętała go jeszcze jako młodziaka szukającego u niej remedium na swoją chorobę. Ciekawa była, czy również on, patrząc na nią, budził ze starego, mocnego snu wizje ich wspólnych, nielegalnych wypraw do szklarni.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Jeszcze chyba nigdy nie stałam tak daleko od siebie. Niby w tym samym ciele, niby świat nie zmienił się drastycznie, ale moje prywatne universum uległo całkowitemu załamaniu. Rozbiło się kompletnie i nadal nie wiedziałam, jak poradzić sobie ze wszystkim. Musiałam spotkać się z siostra, która wróciła z bada i z ojcem, musiałam powiedzieć im wszystko - wiedziałam, że tak. A jednak nie potrafiłam. Wolałam rzucić się w wir działań, innych, kompletnie nie skupiających się na mnie. Wolałam... a nawet bardziej, chciałabym, posiąść umiejętność asymilacji, dopasowania się do sytuacji. Na cóż bowiem była mi możliwość zmiany własnego ciała, skoro nie potrafiłam porzucić własnej głowy?
A chętnie zostawiłabym ją gdzieś na przydrożnym chodniku. Razem z ciałem. Zamarzyłam, by móc zrzucić skórę jak wąż, nie czuć, jak materiał bluzki ociera się o blizny przypominające mi o tym, co stało się w wieży. Nie tylko one, głowa mocno im w tym pomagała, przynosząc okrutne urywki wspomnień wszystkiego tego, co mnie spotkały.
I nawet ramiona Samuela, nie były w stanie ich odgonić.
Musiałam działać, by kompletnie nie zwariować, a co ważniejsze potrzebowałam różdżki, która pozostała gdzieś w Hogwarcie, a dokładniej w Złotej Wieży. Musiałam działać, nawet jeśli wiedziałam, że wolałby, żebym była w domu. Ale nawet dom nie zdawał mi się bezpieczny. Nic nie zadawało się bezpiecznie i kompletne, podczas gdy serce ziało mi kompletną pustką, a może bardziej dziurą, którą zdawało się, nie da się już naprawić.
Na Pokątnej było tłoczno tylko pod jednym sklepem i trudno było się dziwić, jednak sylwetka Eileen zdawała mi się wyraźna jak żadna inna. Ściągnęłam nie swoją twarz na tyle, by była w stanie mnie poznać i powitałam ją niemrawym uśmiechem. Ruszyłam zaraz za nią, gdy Ulesses wskazał nas dwie. Przekraczając wejście do sklepu czułam, jakbym powróciła do przeszłości.
Ponad piętnaście lat temu - właśnie wtedy weszłam tutaj po raz pierwszy, dostając narzędzie z platanu, które służyło mi przez lata. Czułam się dziwnie - w jakimś absurdalnym odruchu zakładałam, że będzie mi ona towarzyszyć już zawsze. Kompan na dobre i na złe. A jednak dziś, miałam znaleźć nowego.
Drzwi zamknęły się za nami, mimo, że próbowałam nie pokazać, spojrzenie dokładnie lustrowało otoczenie, jakby spodziewając się, nadchodzącego znikąd ataku. Na krześle usiadłam jedynie końcówką tyłka, dokładnie tak, by łatwiej było mi się podnieść i rzucić do ucieczki.
- Ully. - powiedziałam tylko zachrypniętym głosem. Oczy jasno znaczyły o nieprzespanej nocy. Zaraz jednak sięgnęła do torby wyciągając z niej pakunek i podając kuzynce. - To dla ciebie, Eileen. - dodałam cicho, przekazując jej pakunek z jajami popiełka i żądłami mantrykory w środku znajdowała się też fiolka jej krwi o którą Eileen prosiła, choć nie wiedziałam na co jej ona. Co jakiś czas przynosiłam jej kilka składników pozyskanych z różnych źródeł. Nic konkretnego, do tak, by mogła coś z tego sporządzić - ja nawet nie próbowałam, byłam okropna w te sprawy.
A chętnie zostawiłabym ją gdzieś na przydrożnym chodniku. Razem z ciałem. Zamarzyłam, by móc zrzucić skórę jak wąż, nie czuć, jak materiał bluzki ociera się o blizny przypominające mi o tym, co stało się w wieży. Nie tylko one, głowa mocno im w tym pomagała, przynosząc okrutne urywki wspomnień wszystkiego tego, co mnie spotkały.
I nawet ramiona Samuela, nie były w stanie ich odgonić.
Musiałam działać, by kompletnie nie zwariować, a co ważniejsze potrzebowałam różdżki, która pozostała gdzieś w Hogwarcie, a dokładniej w Złotej Wieży. Musiałam działać, nawet jeśli wiedziałam, że wolałby, żebym była w domu. Ale nawet dom nie zdawał mi się bezpieczny. Nic nie zadawało się bezpiecznie i kompletne, podczas gdy serce ziało mi kompletną pustką, a może bardziej dziurą, którą zdawało się, nie da się już naprawić.
Na Pokątnej było tłoczno tylko pod jednym sklepem i trudno było się dziwić, jednak sylwetka Eileen zdawała mi się wyraźna jak żadna inna. Ściągnęłam nie swoją twarz na tyle, by była w stanie mnie poznać i powitałam ją niemrawym uśmiechem. Ruszyłam zaraz za nią, gdy Ulesses wskazał nas dwie. Przekraczając wejście do sklepu czułam, jakbym powróciła do przeszłości.
Ponad piętnaście lat temu - właśnie wtedy weszłam tutaj po raz pierwszy, dostając narzędzie z platanu, które służyło mi przez lata. Czułam się dziwnie - w jakimś absurdalnym odruchu zakładałam, że będzie mi ona towarzyszyć już zawsze. Kompan na dobre i na złe. A jednak dziś, miałam znaleźć nowego.
Drzwi zamknęły się za nami, mimo, że próbowałam nie pokazać, spojrzenie dokładnie lustrowało otoczenie, jakby spodziewając się, nadchodzącego znikąd ataku. Na krześle usiadłam jedynie końcówką tyłka, dokładnie tak, by łatwiej było mi się podnieść i rzucić do ucieczki.
- Ully. - powiedziałam tylko zachrypniętym głosem. Oczy jasno znaczyły o nieprzespanej nocy. Zaraz jednak sięgnęła do torby wyciągając z niej pakunek i podając kuzynce. - To dla ciebie, Eileen. - dodałam cicho, przekazując jej pakunek z jajami popiełka i żądłami mantrykory w środku znajdowała się też fiolka jej krwi o którą Eileen prosiła, choć nie wiedziałam na co jej ona. Co jakiś czas przynosiłam jej kilka składników pozyskanych z różnych źródeł. Nic konkretnego, do tak, by mogła coś z tego sporządzić - ja nawet nie próbowałam, byłam okropna w te sprawy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź