Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze sklepu
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Jednym ze sklepów, które od wieków kontynuują swą działalność niezależnie od wszystkiego, jest sklep rodziny Ollivanderów. Podniszczony, zaniedbany, bardziej przypominający budynki ze Śmiertelnego Nokturnu, niźli z Pokątnej. Ulicy będącej jeszcze do niedawna tętniącym życiem sercem czarodziejskiej społeczności, teraz trochę cichszej z powodu obaw przed parszywcami wszelkiej maści, jacy pojawili się po śmierci Dumbledore'a i przejęciu władzy w Hogwarcie przez Grindewalda. Co najważniejsze - przybytek Ollivanderów nieustannie służy młodym czarodziejom. Skrzypiące, obdarzone dzwoneczkiem drzwi prowadzą do wnętrza małego, zakurzonego pomieszczenia, zapełnionego wieloma regałami wypełnionymi po brzegi drobnymi, ale jakże cennymi pudełeczkami.
Plotka mówi, iż różdżkarnia obłożona została dziesiątkami zaklęć obronnych, antywłamaniowych oraz alarmujących. Jednak jaka jest prawda...
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Opustoszały sklep przedstawiał sobą obraz niemal jak po przejściu tornada. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, walały się odłamki drewna, drzazgi, ale również papierki czy inne śmieci, na którymś z pudeł leżała nawet zapomniana przez kogoś czapka. Pudła stały krzywo, piętrząc się, czasem bez ładu i składu na pozostałych kilku krzesłach stojących w sklepie - choć największa ich ilość piętrzyła się na ladzie tuż przed wejściem. Wiele z nich było pustych, obok leżały równiutko w rządku różdżki - te sprawne, nowiutkie, jeszcze bez właścicieli. Te, które w pośpiechu były wypróbowywane przez kolejnych, niezadowolonych klientów, którzy tej pamiętnej nocy potracili własne narzędzia do uprawiania magii.
Mimo że drzwi zostały już zamknięte (kluczem!), wciąż znalazło się kilku maruderów, którzy próbowali zaglądać do środka przez okna. Rozległo się natarczywe pukanie - choć znaczna większość rozzłoszczonych czarodziejów ustąpiła, słysząc decyzję Ulyssesa, nie wszyscy zamierzali się poddać. Na szczęście młody chłopak, do tej pory próbujący rozpoznać i zidentyfikować bezpańskie różdżki składowane w pudle przy ladzie, nie potrzebował nawet zachęty ze strony żadnego ze starszych Ollivanderów. Sam ruszył się z miejsca by zaciągnąć zasłony, tym samym dobitnie dając maruderom znać, że sklep z różdżkami jest już dziś zamknięty. Potem zaś chwycił kartonowe pudełko i ruszył na zaplecze - skąd po chwili dało się słyszeć huk, łoskot i całą serię jęków, jeden po drugim, co każdy to głośniejszy.
Do głównej części sklepu wyszedł starszy Ollivander. Siwe włosy sterczały mu pod śmiesznym kątem, pomarszczona twarz wyrażała tylko i wyłącznie zmęczenie, zrezygnowanie i przemożny smutek. Nie był nawet zły. Wcale nie denerwowały go pełne roszczeń i żądań nawoływania tłumu. Nie, on był przede wszystkim załamany - wiele ze zniszczonych różdżek, które przynosili dziś czarodzieje, było jego dziełem. Tak samo te zaginione, oraz te znalezione. Każda z nich była dla niego niemal jak dziecko, którego żywot został zakończony przedwcześnie. Tyle lat ciężkiej pracy, nadawania życia kawałkom drewna i rdzeniom, rozpalania nadziei i dobierania odpowiednich kompanów dla dzieci, które wybierały się do szkoły.
To naprawdę potrafiło człowieka załamać.
- Idź pomóż temu patałachowi, znów to zrobił. - mruknął do Ulyssesa, nie zdradzając, czym dokładnie owo "to" jest. Sam zaś stanął przy ladzie, zaczynając machinalnie zbierać różdżki leżące na blacie i wkładać je do odpowiednich pustych pudełeczek.
- Pamiętm. - mruknął w końcu, zwracając na nie uwagę po kilku dobrych minutach ciszy, podczas których porządkował bałagan. Całą swoją postawą wyrażał zmęczenie, smutek i żal, jednak kiedy przenosił wzrok z Just na Eileen i z powrotem, patrzył już ostro, surowo wręcz. Uniósł dłoń i wskazał na Eileen - Tak. Pamiętam. Jodła i igła szpiczaka. A tutaj - przeniósł palec na Tonks - Platan. I pióro feniksa. Zdecydowanie pamiętam.
Mimo że drzwi zostały już zamknięte (kluczem!), wciąż znalazło się kilku maruderów, którzy próbowali zaglądać do środka przez okna. Rozległo się natarczywe pukanie - choć znaczna większość rozzłoszczonych czarodziejów ustąpiła, słysząc decyzję Ulyssesa, nie wszyscy zamierzali się poddać. Na szczęście młody chłopak, do tej pory próbujący rozpoznać i zidentyfikować bezpańskie różdżki składowane w pudle przy ladzie, nie potrzebował nawet zachęty ze strony żadnego ze starszych Ollivanderów. Sam ruszył się z miejsca by zaciągnąć zasłony, tym samym dobitnie dając maruderom znać, że sklep z różdżkami jest już dziś zamknięty. Potem zaś chwycił kartonowe pudełko i ruszył na zaplecze - skąd po chwili dało się słyszeć huk, łoskot i całą serię jęków, jeden po drugim, co każdy to głośniejszy.
Do głównej części sklepu wyszedł starszy Ollivander. Siwe włosy sterczały mu pod śmiesznym kątem, pomarszczona twarz wyrażała tylko i wyłącznie zmęczenie, zrezygnowanie i przemożny smutek. Nie był nawet zły. Wcale nie denerwowały go pełne roszczeń i żądań nawoływania tłumu. Nie, on był przede wszystkim załamany - wiele ze zniszczonych różdżek, które przynosili dziś czarodzieje, było jego dziełem. Tak samo te zaginione, oraz te znalezione. Każda z nich była dla niego niemal jak dziecko, którego żywot został zakończony przedwcześnie. Tyle lat ciężkiej pracy, nadawania życia kawałkom drewna i rdzeniom, rozpalania nadziei i dobierania odpowiednich kompanów dla dzieci, które wybierały się do szkoły.
To naprawdę potrafiło człowieka załamać.
- Idź pomóż temu patałachowi, znów to zrobił. - mruknął do Ulyssesa, nie zdradzając, czym dokładnie owo "to" jest. Sam zaś stanął przy ladzie, zaczynając machinalnie zbierać różdżki leżące na blacie i wkładać je do odpowiednich pustych pudełeczek.
- Pamiętm. - mruknął w końcu, zwracając na nie uwagę po kilku dobrych minutach ciszy, podczas których porządkował bałagan. Całą swoją postawą wyrażał zmęczenie, smutek i żal, jednak kiedy przenosił wzrok z Just na Eileen i z powrotem, patrzył już ostro, surowo wręcz. Uniósł dłoń i wskazał na Eileen - Tak. Pamiętam. Jodła i igła szpiczaka. A tutaj - przeniósł palec na Tonks - Platan. I pióro feniksa. Zdecydowanie pamiętam.
I show not your face but your heart's desire
Czuła się niemal naga, gdy szła obok kuzynki, bez różdżki w dłoniach, w kieszeni, pod paskiem sukienki. Odsłonięta, pozbawiona jakiejkolwiek linii obrony, jeśli przyszłoby im bronić swojego życia. Po raz kolejny. Spojrzała na Just, gdy ta wsuwała do jej dłoni niewielki, chłodny mieszek. Zajrzała do niego, a kiedy przy materiale w świetle mijanej latarni zalśniła błękitna powłoczka zamrożonych jaj popiełka, szybko zawiązała sakiewkę i schowała ją do torby, którą zawsze przy sobie miała. Irracjonalność kierowała jej ruchami na tyle mocno, że nie potrafiła się przed tym bronić. Jaja popiełka najwyraźniej na tyle mocno podziałały na jej jeszcze świeże wspomnienia z ostatnich koszmarów, że natychmiast postanowiła uciszyć ich źródło. Stłumić, bo zabić za nic go nie mogła.
– Dzięki - szepnęła tylko, uśmiechając się do niej lekko.
Wcale nie czuła się pewniej, gdy zamknięto za nimi drzwi w sklepie Ollivanderów. Nie powinny być traktowane lepiej niż reszta, nie powinny być traktowane jak wyjątek od reguły. Każdy miał jakiś problem w związku z majowymi anomaliami – niektórzy tracili różdżki, inni doświadczali z ich powodu nieprzyjemności, ale każdemu z nich należała się uwaga i chwila cierpliwości ze strony sprzedawcy. A one weszły tak po prostu, weszły tuż przed ich nosami, ostentacyjnie zamiatając ich twarze lisimi ogonami. Zerknęła przez ramię na witrynę, gdy ostatni czarodzieje odchodzili od niej z kwaśnymi minami. Jeden z nich uchwycił jej spojrzenie i skrzywił się jeszcze bardziej. Szybko powróciła uwagą do kontuaru. Oczekiwała jakiejś reakcji Ulyssesa, ale nim ta zdążyła zamigać przy nich, pojawił się jego… wuj? Ojciec? Dziadek? Wszyscy Ollivanderowie wywodzili się z jednej gałęzi i miała wrażenie, że nieważne, którego z nich się spotkało, wszyscy wyglądali jak kopie siebie. Różnili się tylko drobnymi szczegółami wizualnymi.
Jak różdżki.
Zerknęła kontrolnie na Just, gdy zostały zaproszone głębiej. Obcasy zastukały cicho. Eileen wciąż ten odgłos wydawał się dość obcy, jakby musiała uczyć się go na nowo. To był zaledwie tydzień, a ona czuła się, jakby nie tylko drobiazgów, ale i reszty całego świata musiała uczyć się na nowo.
– Tak, my… – uniosła brwi w zaskoczeniu. Jak oni to pamiętali? Biała różdżka z jodły z rdzeniem z igły szpiczaka była jej pierwszą, jej trofeum, które kupiła za pieniądze wyłożone przez ojca. Jasna faktura magicznego narzędzia pamiętała czasy, gdy jej niewielkie rączki ściskały je zbyt delikatnie, niepewnie, niestabilnie. Uścisk stał się zdecydowanie silniejszy, kiedy wstąpiła do Zakonu. Tak. Wtedy aż bielały knykcie. – Ma pan rację. Szukamy różdżek. Nowych. Swoje straciłyśmy… w wyniku anomalii. Maj rozpoczął się czystym szaleństwem.
W gruncie rzeczy nie musiała mu tego tłumaczyć. Ani wyjaśniać. Nie musiał wiedzieć.
– Dzięki - szepnęła tylko, uśmiechając się do niej lekko.
Wcale nie czuła się pewniej, gdy zamknięto za nimi drzwi w sklepie Ollivanderów. Nie powinny być traktowane lepiej niż reszta, nie powinny być traktowane jak wyjątek od reguły. Każdy miał jakiś problem w związku z majowymi anomaliami – niektórzy tracili różdżki, inni doświadczali z ich powodu nieprzyjemności, ale każdemu z nich należała się uwaga i chwila cierpliwości ze strony sprzedawcy. A one weszły tak po prostu, weszły tuż przed ich nosami, ostentacyjnie zamiatając ich twarze lisimi ogonami. Zerknęła przez ramię na witrynę, gdy ostatni czarodzieje odchodzili od niej z kwaśnymi minami. Jeden z nich uchwycił jej spojrzenie i skrzywił się jeszcze bardziej. Szybko powróciła uwagą do kontuaru. Oczekiwała jakiejś reakcji Ulyssesa, ale nim ta zdążyła zamigać przy nich, pojawił się jego… wuj? Ojciec? Dziadek? Wszyscy Ollivanderowie wywodzili się z jednej gałęzi i miała wrażenie, że nieważne, którego z nich się spotkało, wszyscy wyglądali jak kopie siebie. Różnili się tylko drobnymi szczegółami wizualnymi.
Jak różdżki.
Zerknęła kontrolnie na Just, gdy zostały zaproszone głębiej. Obcasy zastukały cicho. Eileen wciąż ten odgłos wydawał się dość obcy, jakby musiała uczyć się go na nowo. To był zaledwie tydzień, a ona czuła się, jakby nie tylko drobiazgów, ale i reszty całego świata musiała uczyć się na nowo.
– Tak, my… – uniosła brwi w zaskoczeniu. Jak oni to pamiętali? Biała różdżka z jodły z rdzeniem z igły szpiczaka była jej pierwszą, jej trofeum, które kupiła za pieniądze wyłożone przez ojca. Jasna faktura magicznego narzędzia pamiętała czasy, gdy jej niewielkie rączki ściskały je zbyt delikatnie, niepewnie, niestabilnie. Uścisk stał się zdecydowanie silniejszy, kiedy wstąpiła do Zakonu. Tak. Wtedy aż bielały knykcie. – Ma pan rację. Szukamy różdżek. Nowych. Swoje straciłyśmy… w wyniku anomalii. Maj rozpoczął się czystym szaleństwem.
W gruncie rzeczy nie musiała mu tego tłumaczyć. Ani wyjaśniać. Nie musiał wiedzieć.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Gdyby nie wcześniejszy list, zapewne nie wyciągnąłby ich z tłumu. Robili co mogli, wszyscy, by zapewnić różdżki jak największej ilości osób, by tłumy nie musiały wracać kolejnego dnia w coraz większej trwodze przed zagrożeniem, które bez tak podstawowej ochrony musiały czuć się strasznie. Ulysses potraktował ów list jako prośbę - którą w dodatku mógł spełnić i zapewnić skołatanym nerwom choć jedno, a nawet dwa, zmartwienia mniej, a pod koniec dnia nie miał zwyczajnie siły rozwodzić się nad tym, czy kogoś faworyzuje. Pracowali i tak dłużej niż powinni, a zanosiło się na to, że pojawią się także dyżury nocne, co bez wątpienia mogło wpłynąć na bezpieczeństwo już nie tylko klientów, ale i samych Ollivanderów. Nikomu się to nie uśmiechało, lecz pracowali nad tym, by jak najszybciej przywrócić ludziom choć krztynę bezpieczeństwa. Gorzej, że anomalie zbierały żniwo non stop, nie ograniczając się tylko do początku całego zamieszania.
Hałas i jęki sprawiły, że usta Ulyssesa zwęziły się, zaciskając w kreskę malowaną poirytowaniem. Wiedział, jak to się skończy, domyślał się, że zostanie oddelegowany do tej roboty i nie będzie miał szans na sprzeciw. Nie wypadało. Kiwnął wujowi głową, rzucając krótkie spojrzenie Eileen i Justine, zanim zniknął na zapleczu. Szybkim, jak na siebie i na ten dzień, krokiem, dotarł do źródła bałaganu. Wzbijające się tumany kurzu oświetlone wątłym światłem, odbijanym od pobłyskujących napisów, szybko wskazały mu drogę, lecz sam hałas okazał się większy niż rzeczywisty problem. Asystent zdołał się już wygrzebać spod zawalonej półki, zaś Ollivander wziął płytki oddech, łącząc go ze znikomym westchnieniem. - Koniec na dziś - oznajmił sucho, odsyłając młodego do domu, na odchodne dodając jeszcze - Naucz się poruszać w tej przestrzeni - nie w smak było mu eksperymentalne używanie różdżki, ale machnął nią pewnie, zmuszając półkę do powrotu na swoje miejsce, kolejnym ruchem posyłając pudełka w górę i lokując je tam, gdzie leżały uprzednio. Upewniwszy się co do stabilności konstrukcji, wrócił do wnętrza sklepu, wyłaniając się zza kotary.
- Mogę kontynuować - oznajmił spokojnie, wiedząc, że w najgorszym wypadku przypadnie mu do przydzielenia tylko jedna z różdżek, ale skoro już zgodził się na obsługę kobiet, czuł się w obowiązku uczestniczyć w dalszym procesie. - Mam kilka sugestii, jeśli pozwolisz - kiwnął głową wujowi, znikając na moment, by przynieść kilka pudełek. Nie więcej niż sześć, po trzy dla każdej z nich. - Panno Tonks - rzucił na wpół formalnie, w dłoni trzymając pierwsze opakowanie, już otwarte, czekające tylko, aż sięgnie po różdżkę. - Jad toksyczka, dąb czerwony - wyjaśnił, choć przez myśli przemknęło mu, że czas owej różdżki chyba już przeminął, mijając Justine w locie.
Hałas i jęki sprawiły, że usta Ulyssesa zwęziły się, zaciskając w kreskę malowaną poirytowaniem. Wiedział, jak to się skończy, domyślał się, że zostanie oddelegowany do tej roboty i nie będzie miał szans na sprzeciw. Nie wypadało. Kiwnął wujowi głową, rzucając krótkie spojrzenie Eileen i Justine, zanim zniknął na zapleczu. Szybkim, jak na siebie i na ten dzień, krokiem, dotarł do źródła bałaganu. Wzbijające się tumany kurzu oświetlone wątłym światłem, odbijanym od pobłyskujących napisów, szybko wskazały mu drogę, lecz sam hałas okazał się większy niż rzeczywisty problem. Asystent zdołał się już wygrzebać spod zawalonej półki, zaś Ollivander wziął płytki oddech, łącząc go ze znikomym westchnieniem. - Koniec na dziś - oznajmił sucho, odsyłając młodego do domu, na odchodne dodając jeszcze - Naucz się poruszać w tej przestrzeni - nie w smak było mu eksperymentalne używanie różdżki, ale machnął nią pewnie, zmuszając półkę do powrotu na swoje miejsce, kolejnym ruchem posyłając pudełka w górę i lokując je tam, gdzie leżały uprzednio. Upewniwszy się co do stabilności konstrukcji, wrócił do wnętrza sklepu, wyłaniając się zza kotary.
- Mogę kontynuować - oznajmił spokojnie, wiedząc, że w najgorszym wypadku przypadnie mu do przydzielenia tylko jedna z różdżek, ale skoro już zgodził się na obsługę kobiet, czuł się w obowiązku uczestniczyć w dalszym procesie. - Mam kilka sugestii, jeśli pozwolisz - kiwnął głową wujowi, znikając na moment, by przynieść kilka pudełek. Nie więcej niż sześć, po trzy dla każdej z nich. - Panno Tonks - rzucił na wpół formalnie, w dłoni trzymając pierwsze opakowanie, już otwarte, czekające tylko, aż sięgnie po różdżkę. - Jad toksyczka, dąb czerwony - wyjaśnił, choć przez myśli przemknęło mu, że czas owej różdżki chyba już przeminął, mijając Justine w locie.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie, wcale nie było dobrze. Czułam jak ciało jeszcze nie chce całkiem ze mną współpracować, jak każdy ruch przynosi ból. Ale ten był bardziej znośny niźli ten, który odczuwałam nadal w środku z którym zdawało mi się, będę musiała iść już do końca moich dni. Piekielnie kujący, bolący uwierający gdzieś pod żebrami. Ciągle ze mną, gdziekolwiek bym nie poszła.
Ale nie mogłam poruszać się po ulicach bez różdżki, nie należały one teraz już do bezpiecznych. Obawiałam się ich. A bardziej tego, co czaiło się w mroku. Choć, jak sama przekonałam się na własnej skórze, nawet w środku dnia można było zrobić coś złego bezkarnie. Wiedziałam jednak, że obawy miną. Uczcie nigdy nie, ale na nowo nauczę się funkcjonować, teraz bardziej świadoma świata i tego, co nas otacza.
Musiałam więc wyjść, nie tylko, by ponownie zmierzyć się ze samą sobą. Ale musiałam kupić różdżkę, ona jedyna zdawała się posiadać moc, która była w stanie choć odrobinę pomóc w obronie przed wszystkim, przeciwko czemu stawałam.
Dobrze się składało, że w sklepie byłyśmy same. Wiedziałam, że Eileen jako jedna z nielicznych jest w stanie zrozumieć. Oczy nadal zdawały się szkliste, podpuchnięte od łez, które zdawały się pojawiać jedynie, gdy zostawałam sama. Gdy musiałam zmierzyć się sam na sam z własnymi myślami. Te batalie zawsze były najtrudniejsze.
Nie, nie czułam się źle, gdy słyszałam za plecami jęki niezadowolenia, były mi one kompletnie obojętne. Trwałam u boku kuzynki rozglądając się po sklepie. Pamiętałam dzień, gdy moje kroki pierwszy raz się tutaj pojawiły. Starszy Ollivander który pojawił się za ladą był wtedy dużo młodszy. Z uśmiechem przywitał moją matkę, zamiast imienia wymieniając składniki jej różdżki, a potem spojrzał na mnie. Moje włosy tego dnia miały osobliwą przypadłość, mieniły się wszystkimi kolorami nie zostając przy żadnym na dłużej. Wszystko spowodowane było emocjami. Czułam ekscytację, ale też strach, trochę smutek, ale i niecierpliwość. I każda z sekund przynosiła inne uczucie i inny kolor włosów. Byłam wdzięczna, że Eileen postanowiła odpowiedzieć, zrozumiałam że sama się za to zabierałam, jednak mimo otwartych ust, nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Niebieskie spojrzenie wędrowało po mężczyznach by w końcu spocząć na różdżce, którą Ulysses wyciągał w moją stronę. Uniosłam dłoń z kilkoma bliznami, wyciągając z pudełka różdżkę. Pamiętałam jak to się działo kiedyś. Jak wzięłam jedną i uniosłam w górę głowę na mamę, nie bardzo pewna, co powinnam zrobić. "Po prostu nią machnij - powiedziała mi wtedy. Dzisiaj zrobiłam dokładnie to samo.
Ale nie mogłam poruszać się po ulicach bez różdżki, nie należały one teraz już do bezpiecznych. Obawiałam się ich. A bardziej tego, co czaiło się w mroku. Choć, jak sama przekonałam się na własnej skórze, nawet w środku dnia można było zrobić coś złego bezkarnie. Wiedziałam jednak, że obawy miną. Uczcie nigdy nie, ale na nowo nauczę się funkcjonować, teraz bardziej świadoma świata i tego, co nas otacza.
Musiałam więc wyjść, nie tylko, by ponownie zmierzyć się ze samą sobą. Ale musiałam kupić różdżkę, ona jedyna zdawała się posiadać moc, która była w stanie choć odrobinę pomóc w obronie przed wszystkim, przeciwko czemu stawałam.
Dobrze się składało, że w sklepie byłyśmy same. Wiedziałam, że Eileen jako jedna z nielicznych jest w stanie zrozumieć. Oczy nadal zdawały się szkliste, podpuchnięte od łez, które zdawały się pojawiać jedynie, gdy zostawałam sama. Gdy musiałam zmierzyć się sam na sam z własnymi myślami. Te batalie zawsze były najtrudniejsze.
Nie, nie czułam się źle, gdy słyszałam za plecami jęki niezadowolenia, były mi one kompletnie obojętne. Trwałam u boku kuzynki rozglądając się po sklepie. Pamiętałam dzień, gdy moje kroki pierwszy raz się tutaj pojawiły. Starszy Ollivander który pojawił się za ladą był wtedy dużo młodszy. Z uśmiechem przywitał moją matkę, zamiast imienia wymieniając składniki jej różdżki, a potem spojrzał na mnie. Moje włosy tego dnia miały osobliwą przypadłość, mieniły się wszystkimi kolorami nie zostając przy żadnym na dłużej. Wszystko spowodowane było emocjami. Czułam ekscytację, ale też strach, trochę smutek, ale i niecierpliwość. I każda z sekund przynosiła inne uczucie i inny kolor włosów. Byłam wdzięczna, że Eileen postanowiła odpowiedzieć, zrozumiałam że sama się za to zabierałam, jednak mimo otwartych ust, nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Niebieskie spojrzenie wędrowało po mężczyznach by w końcu spocząć na różdżce, którą Ulysses wyciągał w moją stronę. Uniosłam dłoń z kilkoma bliznami, wyciągając z pudełka różdżkę. Pamiętałam jak to się działo kiedyś. Jak wzięłam jedną i uniosłam w górę głowę na mamę, nie bardzo pewna, co powinnam zrobić. "Po prostu nią machnij - powiedziała mi wtedy. Dzisiaj zrobiłam dokładnie to samo.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Niczego nie musiały mu wyjaśniać. Nawet gdyby chciały opisać mu historie o tym, jak potraciły swoje różdżki, zapewne tylko machnąłby ręką, ucinając im w pół słowa. Nie chciał tego słuchać. Nie potrzebował znać szczegółów o tym, jak dzieło jego rąk zostało zniszczone. Utratę każdego z nich, chociaż minęły już lata od czasu gdy sprzedał je obu kobietom, odczuwał niemal osobiście.
Obrzucił zarówno Eileen jak i Just kolejnym, uważnym spojrzeniem, nie reagując nawet na to, że Ulysses poradził sobie już z bałaganem na zapleczu i powrócił do głównej części sklepu. Chociaż zwykle wolał nawet, by to młodszy Ollivander zajął się klientelą, wyjątkowe okoliczności sprawiły, że dziś nie mógł odpuścić. Chociaż te przedziwne zdarzenia nie były winą różdżek ich produkcji, czuł się w pewien sposób odpowiedzialny za to, że nie podołały tej przedziwnej próbie. Spojrzał więc bacznie na Ulyssesa, zlustrował oceniającym spojrzeniem najpierw pudełeczka, które przyniósł, a następnie ponownie dwie kobiety, które przed nimi siedziały.
- Raczysz żartować. Już późno i dzień był męczący, ale skup się! - zbeształ go, odsuwając kartoniki z różdżkami, które przyniósł. Westchnął cicho, a potem wskazał na Eileen. - Ty. Chodź ze mną, dziecko.
A potem bez dalszego wyjaśnienia odwrócił się i ruszył wgłąb sklepu, znikając między półkami zastawionymi przez maleńkie, podłużne pudełeczka. Swoją pracę traktował niezwykle poważnie a jego ocena bardzo rzadko bywała mylna - ale różdżki z jego sygnaturą nosiło niemal pół magicznego Londynu, za każdym razem gdy miał wręczyć klientowi nową do wypróbowania, czuł się jak uczniak, z milionem pytań na które mistrz postanowił nie odpowiadać. To było frustrujące i jednocześnie niezwykle ekscytujące.
Starszy Ollivander wdrapał się najpierw na najwyższą drabinę, wyciągając dodatkowo szyję jeszcze przez kilka chwil, szukając odpowiedniego pudełka. Później niemal rozpłaszczył się na ziemi w wąskim przejściu między regałami, wydobywając kolejne. Na szczęście trzecia różdżka, którą postanowił zaprezentować kobiecie, znajdowała się na wysokości wzroku.
- No dobrze, spróbujmy najpierw z tą. Sierść psidwaka, drewno topolowe. Giętka, dwanaście cali. - poinformował Eileen, wyciągając w jej kierunku otwarty już kartonik.
Obrzucił zarówno Eileen jak i Just kolejnym, uważnym spojrzeniem, nie reagując nawet na to, że Ulysses poradził sobie już z bałaganem na zapleczu i powrócił do głównej części sklepu. Chociaż zwykle wolał nawet, by to młodszy Ollivander zajął się klientelą, wyjątkowe okoliczności sprawiły, że dziś nie mógł odpuścić. Chociaż te przedziwne zdarzenia nie były winą różdżek ich produkcji, czuł się w pewien sposób odpowiedzialny za to, że nie podołały tej przedziwnej próbie. Spojrzał więc bacznie na Ulyssesa, zlustrował oceniającym spojrzeniem najpierw pudełeczka, które przyniósł, a następnie ponownie dwie kobiety, które przed nimi siedziały.
- Raczysz żartować. Już późno i dzień był męczący, ale skup się! - zbeształ go, odsuwając kartoniki z różdżkami, które przyniósł. Westchnął cicho, a potem wskazał na Eileen. - Ty. Chodź ze mną, dziecko.
A potem bez dalszego wyjaśnienia odwrócił się i ruszył wgłąb sklepu, znikając między półkami zastawionymi przez maleńkie, podłużne pudełeczka. Swoją pracę traktował niezwykle poważnie a jego ocena bardzo rzadko bywała mylna - ale różdżki z jego sygnaturą nosiło niemal pół magicznego Londynu, za każdym razem gdy miał wręczyć klientowi nową do wypróbowania, czuł się jak uczniak, z milionem pytań na które mistrz postanowił nie odpowiadać. To było frustrujące i jednocześnie niezwykle ekscytujące.
Starszy Ollivander wdrapał się najpierw na najwyższą drabinę, wyciągając dodatkowo szyję jeszcze przez kilka chwil, szukając odpowiedniego pudełka. Później niemal rozpłaszczył się na ziemi w wąskim przejściu między regałami, wydobywając kolejne. Na szczęście trzecia różdżka, którą postanowił zaprezentować kobiecie, znajdowała się na wysokości wzroku.
- No dobrze, spróbujmy najpierw z tą. Sierść psidwaka, drewno topolowe. Giętka, dwanaście cali. - poinformował Eileen, wyciągając w jej kierunku otwarty już kartonik.
I show not your face but your heart's desire
| kajam się, przepraszam! [*]
Widok różdżek starannie poukładanych w pudełeczkach wzbudzało w niej dziwne poczucie winy. Każda z nich czekała na swojego właściciela, być może był nim ktoś ze zgromadzenia sprzed sklepu, a być może jedno z dzieci, które Grindelwald zamknął w Złotej Wieży, upośledzając ich sposób myślenia, szykując na to, że niedługo staną się pożywką dla potwora. Nie wiedziała, co stało się z resztą, ani tym bardziej z chłopcem, z którym uciekła Justine, ale wciąż chodziła jej po głowie myśl, że nie powinna tu być, nie powinna czaić się na nowe narzędzie magiczne jak wychudzone zwierzę, które żyje jeszcze tylko po to, żeby się bronić. Coś ciągle pytało ją, jak może tak bezczynnie stać, czekać na czyjś werdykt, kiedy tyle niewinnych istnień w tej chwili nie radziło sobie z tym, co nawiedziło całą Wielką Brytanię w maju. Nie odnajdywała się w tym jeszcze. Brodzenie po pas w bagnie swoich własnych myślach, które jeszcze tak sentymentalnie trzymały się przeżyć sprzed kilku dni, nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Mimo to starała się. Naprawdę mocno wczepiała się dłońmi w swoją starą siebie, żeby całkiem nie postradać zmysłów. Może dlatego dawała wrażenie spłoszonej sarny, która z takim wielkim dystansem podchodziła do każdej nowej osoby.
Zerknęła kontrolnie na Just i ruszyła za starszym Ollivanderem, nie odzywając się już wcale, po prostu czekając na jego ruch. To zawsze wyglądało tak samo. Mieli przedziwną umiejętność patrzenia w ludzką duszę bez uprzedniego poznawania jej właściciela. Coś jak czytanie tylko i wyłącznie z barwy oczu, z ułożenia ust, delikatnych zmarszczek na nosie. Sztuka podobna do wróżbiarstwa, ale bardziej przychylna i zdecydowanie łagodniejsza. Śledziła wzrokiem jego kroki, kiedy szukał różdżki. Wzrok niemal od razu przeniósł się na pudełko z uchylonym wieczkiem. Wciąż pamiętała ciepłe drewno jodły, jej magnetyzującą moc, która w ostatnich chwilach w Złotej Wieży ostrzegawczo wibrowało, za chwilę trzeszcząc, zginając się pod wpływem gorących płomieni atakujących kolejne półki i stronice ksiąg. Wzięła głębszy wdech i ujęła rączkę różdżki w prawą dłoń – najpierw powoli, ostrożnie, zaraz zaciskając nieco na niej palce. Podążając wspomnieniami z dzieciństwa, machnęła nią, promieniem rażąc najbliższą półkę uginającą się pod ciężarem przeróżnych pudełeczek, która zaraz zadrgała niebezpiecznie i wypchnęła kilkanaście z nich pod sam sufit.
Od razu odłożyła różdżkę do jej pudełka. Poczuła gęsią skórkę na przedramionach.
– Wydaje mi się, że to nie jest różdżka, której szukam – powiedziała szczerze, uśmiechając się nerwowo do Ollivandera.
Widok różdżek starannie poukładanych w pudełeczkach wzbudzało w niej dziwne poczucie winy. Każda z nich czekała na swojego właściciela, być może był nim ktoś ze zgromadzenia sprzed sklepu, a być może jedno z dzieci, które Grindelwald zamknął w Złotej Wieży, upośledzając ich sposób myślenia, szykując na to, że niedługo staną się pożywką dla potwora. Nie wiedziała, co stało się z resztą, ani tym bardziej z chłopcem, z którym uciekła Justine, ale wciąż chodziła jej po głowie myśl, że nie powinna tu być, nie powinna czaić się na nowe narzędzie magiczne jak wychudzone zwierzę, które żyje jeszcze tylko po to, żeby się bronić. Coś ciągle pytało ją, jak może tak bezczynnie stać, czekać na czyjś werdykt, kiedy tyle niewinnych istnień w tej chwili nie radziło sobie z tym, co nawiedziło całą Wielką Brytanię w maju. Nie odnajdywała się w tym jeszcze. Brodzenie po pas w bagnie swoich własnych myślach, które jeszcze tak sentymentalnie trzymały się przeżyć sprzed kilku dni, nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Mimo to starała się. Naprawdę mocno wczepiała się dłońmi w swoją starą siebie, żeby całkiem nie postradać zmysłów. Może dlatego dawała wrażenie spłoszonej sarny, która z takim wielkim dystansem podchodziła do każdej nowej osoby.
Zerknęła kontrolnie na Just i ruszyła za starszym Ollivanderem, nie odzywając się już wcale, po prostu czekając na jego ruch. To zawsze wyglądało tak samo. Mieli przedziwną umiejętność patrzenia w ludzką duszę bez uprzedniego poznawania jej właściciela. Coś jak czytanie tylko i wyłącznie z barwy oczu, z ułożenia ust, delikatnych zmarszczek na nosie. Sztuka podobna do wróżbiarstwa, ale bardziej przychylna i zdecydowanie łagodniejsza. Śledziła wzrokiem jego kroki, kiedy szukał różdżki. Wzrok niemal od razu przeniósł się na pudełko z uchylonym wieczkiem. Wciąż pamiętała ciepłe drewno jodły, jej magnetyzującą moc, która w ostatnich chwilach w Złotej Wieży ostrzegawczo wibrowało, za chwilę trzeszcząc, zginając się pod wpływem gorących płomieni atakujących kolejne półki i stronice ksiąg. Wzięła głębszy wdech i ujęła rączkę różdżki w prawą dłoń – najpierw powoli, ostrożnie, zaraz zaciskając nieco na niej palce. Podążając wspomnieniami z dzieciństwa, machnęła nią, promieniem rażąc najbliższą półkę uginającą się pod ciężarem przeróżnych pudełeczek, która zaraz zadrgała niebezpiecznie i wypchnęła kilkanaście z nich pod sam sufit.
Od razu odłożyła różdżkę do jej pudełka. Poczuła gęsią skórkę na przedramionach.
– Wydaje mi się, że to nie jest różdżka, której szukam – powiedziała szczerze, uśmiechając się nerwowo do Ollivandera.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
- Nie, nie, nie. Oczywiście że nie, co ja sobie głupi myślałem - mruknął ze złością, zaraz zabierając różdżkę z rąk kobiety, niemal jej ją wyrywając. Zupełnie nie przejął się bałaganem, który narobiła, wypróbowując jego pierwszą propozycję. Sklep i tak był cały zawalony śmieciem wszelakiego rodzaju, kawałkami różdżek, pustych oraz pełnych pudełek, a takę papierami... słowem - wszystkim. Kilka opakowań nie robiło zupełnie żadnej różnicy. Ollivanderowie z resztą nigdy nie przejmowali się chaosem, który powstawał przy dopasowywaniu różdżki do właściwego czarodzieja. Wszystko dlatego, że nie było dla różdżkaża ważniejszego celu ponad dostarczeniem klientowi tego, co najbardziej niezbędne do rzucania zaklęć - różdżki dopasowanej do konkretnej osoby, do jej ukrytych zdolności, mówiącą o jej charakterze oraz skłonnościach. Zwykle Ollivander miał szczęście i klient wychodził zadowolony już po kilku próbach! Że się czasem przy tym narobił lekki bałagan... trudno! Nie można było pozwolić by czarodziej w potrzebie wyszedł stąd niezadowolony.
Starszy Ollivander schował różdżkę, którą zabrał Eileen do pudełka. Przez chwilę zerkał na dwa pozostałe, jakby zastanawiał się, czy na pewno w jednym z nich kryje się to, czego kobieta szuka. Następnie posłał jeszcze jedno spojrzenie ku niej, a po chwili wziął do ręki jeden z kartoników.
- No dobrze. Więc może proszę spróbować tej. Ta jest wyjątkowa, to z pewnością. Dość rzadki rdzeń, łuska remory... Niezwykle dobrze świadczy o właścicielu, o tak. I czarny orzech. Przy tym drewnie trzeba być zdecydowanym, inaczej potrafi być kapryśne. - zaczął opowiadać. Miał w zanadrzu jeszcze jedną różdżkę, jego "nos" a także ta przedziwna zdolność dostrzegania w ludziach odpowiednich cech charakteru troszeczkę szwankowała. Albo po postu milczała. Nie wiedział co to oznacza, dlatego też postanowił, że po prostu da kobiecie kilka różdżek do wypróbowania i zobaczymy jakie będą rezultaty. W ostateczności zostawało jeszcze zrobienie różdżki na zamówienie, Ollivander wolał jednak tego uniknąć - przede wszystkim dlatego, że nie miał czasu na prywatne spotkania w celu omówienia drzewna i rdzenia... A teraz z pewnością będzie go miał jeszcze mniej. Nawet z pomoc Ulyssessa!
Starszy Ollivander schował różdżkę, którą zabrał Eileen do pudełka. Przez chwilę zerkał na dwa pozostałe, jakby zastanawiał się, czy na pewno w jednym z nich kryje się to, czego kobieta szuka. Następnie posłał jeszcze jedno spojrzenie ku niej, a po chwili wziął do ręki jeden z kartoników.
- No dobrze. Więc może proszę spróbować tej. Ta jest wyjątkowa, to z pewnością. Dość rzadki rdzeń, łuska remory... Niezwykle dobrze świadczy o właścicielu, o tak. I czarny orzech. Przy tym drewnie trzeba być zdecydowanym, inaczej potrafi być kapryśne. - zaczął opowiadać. Miał w zanadrzu jeszcze jedną różdżkę, jego "nos" a także ta przedziwna zdolność dostrzegania w ludziach odpowiednich cech charakteru troszeczkę szwankowała. Albo po postu milczała. Nie wiedział co to oznacza, dlatego też postanowił, że po prostu da kobiecie kilka różdżek do wypróbowania i zobaczymy jakie będą rezultaty. W ostateczności zostawało jeszcze zrobienie różdżki na zamówienie, Ollivander wolał jednak tego uniknąć - przede wszystkim dlatego, że nie miał czasu na prywatne spotkania w celu omówienia drzewna i rdzenia... A teraz z pewnością będzie go miał jeszcze mniej. Nawet z pomoc Ulyssessa!
I show not your face but your heart's desire
Machnęłam różdżką i nie stało się nic. Przez pierwszych kilka sekund patrzyłam ze zmarszczonymi brwiami wzrokiem lustrując różdżkę znajdującą się w moich dłoniach. Czy to była wina różdżki, czy też moja? Czy w ogóle kogoś a może zwyczajnie panujących wokół anomalii? Może wina była niczyja, a jednak przez krótką chwilę zastanawiałam się czy nie jest to jasnym znakiem na to, że kompletnie zatraciłam moce magiczne, że nie posiadam ich już w ogóle, że nie pozostało po nich nic poza wspomnieniem.
Głośny rumor dobywający się gdzieś z zaplecza oderwał moje spojrzenie od drew i pociągnął w tamtą stronę - nie dostrzegłam jednak nic. Przekręciłam lekko głowę odprowadzając wzrokiem znikającego na zapleczu Ulysessa. Przeniosłam spojrzenie na stojącą obok Eileen, a później na starszego Ollivandera do którego spróbowałam się uśmiechnąć. Gest wyszedł marnie, nieprawdziwie, właściwie ledwie zamigotał na twarzy by zaraz z niej zniknął.
- To chyba nie ta. - powiedziałam odkładając różdżkę ostrożnie na blat. Jad toksyczaka i czerwony dąb. Nadal na nią patrzyłam, nie wiedzieć czemu połączenie mnie z jadem zdawało mi się nie mieć sensu. A może zwyczajnie chciałam by go nie miało? Trudno było znaleźć jednoznaczną odpowiedź w świecie w którym mało co było jednoznaczne. Właściwie nie chciałam w ogóle myśleć. Bo myślenie sprawiało że wracałam wspomnieniem do momentów do których nie chciałam wracać już nigdy. Obejrzałam się obracając wokół własnej osi, zadzierając lekko spojrzenie ku górze na wysokie półki wypełnione pudełeczkami, które zawierały w sobie narzędzia wspomagające moc. Moc, której w tym czasie nie byłam w stanie całkowicie zaufać bowiem w jakiś dziwny sposób zdawało mi się, że ona zdradziła mnie. A może nie tyle ona, co cały ten świat w którym przyszło mi żyć. Czułam się oszukana. Czułam się zawiedziona. Ale nie zamierzałam się poddawać, godzić biernie na śmierć innych. Zwyczajnie nie chciałam by ktoś inny musiał żegnać matki, ojców czy siostry i braci.
Głośny rumor dobywający się gdzieś z zaplecza oderwał moje spojrzenie od drew i pociągnął w tamtą stronę - nie dostrzegłam jednak nic. Przekręciłam lekko głowę odprowadzając wzrokiem znikającego na zapleczu Ulysessa. Przeniosłam spojrzenie na stojącą obok Eileen, a później na starszego Ollivandera do którego spróbowałam się uśmiechnąć. Gest wyszedł marnie, nieprawdziwie, właściwie ledwie zamigotał na twarzy by zaraz z niej zniknął.
- To chyba nie ta. - powiedziałam odkładając różdżkę ostrożnie na blat. Jad toksyczaka i czerwony dąb. Nadal na nią patrzyłam, nie wiedzieć czemu połączenie mnie z jadem zdawało mi się nie mieć sensu. A może zwyczajnie chciałam by go nie miało? Trudno było znaleźć jednoznaczną odpowiedź w świecie w którym mało co było jednoznaczne. Właściwie nie chciałam w ogóle myśleć. Bo myślenie sprawiało że wracałam wspomnieniem do momentów do których nie chciałam wracać już nigdy. Obejrzałam się obracając wokół własnej osi, zadzierając lekko spojrzenie ku górze na wysokie półki wypełnione pudełeczkami, które zawierały w sobie narzędzia wspomagające moc. Moc, której w tym czasie nie byłam w stanie całkowicie zaufać bowiem w jakiś dziwny sposób zdawało mi się, że ona zdradziła mnie. A może nie tyle ona, co cały ten świat w którym przyszło mi żyć. Czułam się oszukana. Czułam się zawiedziona. Ale nie zamierzałam się poddawać, godzić biernie na śmierć innych. Zwyczajnie nie chciałam by ktoś inny musiał żegnać matki, ojców czy siostry i braci.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Przez głowę przebiegła jej myśl, że magia całkiem przestała jej słuchać po tym, jak niemal żywcem spłonęła w Złotej Wieży. Może tak miało być? Może fakt, że tak bardzo była związana ze swoją matką, przeważył i teraz miała podzielić jej los? Smugi drobnych idei mknęły dalej, by stać się rwącą rzeką, pełnym niekontrolowanej mocy żywiołem. Straciłaby wtedy wszystko. Stałaby się człowiekiem słabym, kruchym, uzależnionym od innych, pozbawionym wszystkich zdolności, na które tak ciężko pracowała. Bo o ile będąc charłakiem od urodzenia można było z łatwością zaadaptować się do otoczenia, o tyle stanie się charłakiem po tylu latach wykorzystywania magii było jak preludium do powolnej śmierci w agonii. Była całkiem przejęta tą ponurą, kasandryczną myślą, kiedy starszy Ollivander odbierał od niej różdżkę, która tak gwałtownie odpowiedziała na jej wolę. Po raz ostatni?
Zacisnęła na krótką chwilę powieki, panicznie nabierając powietrza, by za chwilę je wypuścić. To nie miało sensu. Zadręczanie się tym wszystkim zupełnie nie miało sensu.
Spojrzała na Justine, jakby szukając w jej oczach wytłumaczenia któregokolwiek z minionych zdarzeń albo tego, czy sama odnalazła już swoją różdżkę. Ulysses zniknął. Mieli przecież mnóstwo pracy, nic dziwnego.
– Ja… – odezwała się, ale szybko ucięła swój głos, gdy usłyszała, że zabrzmiał jak źle nastrojone skrzypce. Odchrząknęła. – Nie jestem pewna, czy drewno szukające dominującego właściciela do mnie pasuje – dokończyła nieco szybciej, biorąc jednak do ręki zaproponowaną różdżkę. W gruncie rzeczy to Ollivander był tu pewnego rodzaju guru, to on lepiej wiedział, komu co się należało. Czasami tylko różdżki nie zgadzały się z osądami swojego twórcy.
Machnęła różdżką, chcąc wyswobodzić z magicznego narzędzia jakąkolwiek reakcję, ale ta… nie nastąpiła. Serce zabiło mocniej, nozdrza rozchyliły się w niepokoju. Kiedy była dzieckiem, nie zdawała sobie sprawy z tego, że jakikolwiek element czarodziejskiego świata mógłby do niej nie pasować. Różdżka? Oczywiście, że któraś z nich musiała ją sobie wybrać, nie było innego wyjścia. Ale teraz? Teraz rozumiała świat i jego zasady znacznie lepiej, dlatego wątpliwości stawały się teraz murem nie do przesunięcia.
Zacisnęła na krótką chwilę powieki, panicznie nabierając powietrza, by za chwilę je wypuścić. To nie miało sensu. Zadręczanie się tym wszystkim zupełnie nie miało sensu.
Spojrzała na Justine, jakby szukając w jej oczach wytłumaczenia któregokolwiek z minionych zdarzeń albo tego, czy sama odnalazła już swoją różdżkę. Ulysses zniknął. Mieli przecież mnóstwo pracy, nic dziwnego.
– Ja… – odezwała się, ale szybko ucięła swój głos, gdy usłyszała, że zabrzmiał jak źle nastrojone skrzypce. Odchrząknęła. – Nie jestem pewna, czy drewno szukające dominującego właściciela do mnie pasuje – dokończyła nieco szybciej, biorąc jednak do ręki zaproponowaną różdżkę. W gruncie rzeczy to Ollivander był tu pewnego rodzaju guru, to on lepiej wiedział, komu co się należało. Czasami tylko różdżki nie zgadzały się z osądami swojego twórcy.
Machnęła różdżką, chcąc wyswobodzić z magicznego narzędzia jakąkolwiek reakcję, ale ta… nie nastąpiła. Serce zabiło mocniej, nozdrza rozchyliły się w niepokoju. Kiedy była dzieckiem, nie zdawała sobie sprawy z tego, że jakikolwiek element czarodziejskiego świata mógłby do niej nie pasować. Różdżka? Oczywiście, że któraś z nich musiała ją sobie wybrać, nie było innego wyjścia. Ale teraz? Teraz rozumiała świat i jego zasady znacznie lepiej, dlatego wątpliwości stawały się teraz murem nie do przesunięcia.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
- Ależ moja droga, różdżki czasem potrafią przejrzeć czarodzieja lepiej niż on sam siebie! - Ollivander spróbował ją pocieszyć, kiedy Eileen wyraziła niepewność co do różdżki, którą jej właśnie prezentował. Ale, chociaż nie mówił tego na głos, on także miał pewne wątpliwości. Między innymi właśnie z tego powodu zawsze brał kilka pudełeczek do wypróbowania!
Gdyby Eileen wypowiedziała na głos prawdziwe troski, które zalegały jej na sercu, starszy Ollivander z ręką na sercu mógłby orzec jej wprost - jej magia nigdzie się nie wybierała. Wciąż przepływała przez jej żyły, przez serce. Jej osoba wciąż tętniła tą cudowną, niesamowitą energią - prawdziwym darem, do którego jednak czarodzieje przyzwyczaili się chyba trochę za bardzo.
Starszy mężczyzna zacmokał z niezadowoleniem, gdy kolejna z prób także spełzła na niczym. Powolnym ruchem wziął od kobiety orzechowe drewno, a następnie schował je do pudełeczka. Przez chwilę drapał się po głowie, obficie przyprószonej już siwizną. Właściwie wyglądał, jakby miał poważny problem. Żadna z dotychczasowych różdżek nie pasowała! Mężczyzna w końcu jednak wydał z siebie krótkie "Aha!", a potem mrucząc coś pod nosem zniknął znów pomiędzy półkami, zupełnie nie przejmując się ani obsługiwaną kobietą ani też ostatnią z różdżek, które przyniósł wcześniej do wypróbowania. Jak się można było jednak spodziewać, już po kilku chwilach wrócił - a w rękach niósł kolejne już pudełeczko, tak samo podłużne i tak samo zakurzone jak niemal wszystkie pozostałe znajdujące się w sklepie.
- Musisz wybaczyć durnemu różdżkarzowi, moje dziecko. Nie wiem co ja sobie myślałem. W końcu zrozumiałem, która najlepiej wskaże ci drogę. - odezwał się, wręczając Eileen swoje znalezisko. Drobny napis na boku kartonu głosił: ŁUSKA HIPOKAMPUSA. CZEREMCHA ZWYCZAJNA. 10 I 1/2 CALA. SZTYWNA. - To bardzo dobra różdżka. Długo czekała na kogoś właściwego. - uśmiechnął się. Tym razem był pewien swojego wyboru, dlatego nawet nie czekając, aż Eileen wypróbuje kolejną już różdżkę, ruszył ku jej towarzyszce. Och, gdyby nie ten durny chłopak z zaplecza, Ulysses pewnie także już dobrałby jej odpowiednią nową różdżkę! Przynajmniej mogliby dziś zamknąć już sklep na dobre.
- Podaj mi dłonie, młoda damo. - poprosił starszy Ollivander, wyciągając swoje ręce w kierunku Justine.
Gdyby Eileen wypowiedziała na głos prawdziwe troski, które zalegały jej na sercu, starszy Ollivander z ręką na sercu mógłby orzec jej wprost - jej magia nigdzie się nie wybierała. Wciąż przepływała przez jej żyły, przez serce. Jej osoba wciąż tętniła tą cudowną, niesamowitą energią - prawdziwym darem, do którego jednak czarodzieje przyzwyczaili się chyba trochę za bardzo.
Starszy mężczyzna zacmokał z niezadowoleniem, gdy kolejna z prób także spełzła na niczym. Powolnym ruchem wziął od kobiety orzechowe drewno, a następnie schował je do pudełeczka. Przez chwilę drapał się po głowie, obficie przyprószonej już siwizną. Właściwie wyglądał, jakby miał poważny problem. Żadna z dotychczasowych różdżek nie pasowała! Mężczyzna w końcu jednak wydał z siebie krótkie "Aha!", a potem mrucząc coś pod nosem zniknął znów pomiędzy półkami, zupełnie nie przejmując się ani obsługiwaną kobietą ani też ostatnią z różdżek, które przyniósł wcześniej do wypróbowania. Jak się można było jednak spodziewać, już po kilku chwilach wrócił - a w rękach niósł kolejne już pudełeczko, tak samo podłużne i tak samo zakurzone jak niemal wszystkie pozostałe znajdujące się w sklepie.
- Musisz wybaczyć durnemu różdżkarzowi, moje dziecko. Nie wiem co ja sobie myślałem. W końcu zrozumiałem, która najlepiej wskaże ci drogę. - odezwał się, wręczając Eileen swoje znalezisko. Drobny napis na boku kartonu głosił: ŁUSKA HIPOKAMPUSA. CZEREMCHA ZWYCZAJNA. 10 I 1/2 CALA. SZTYWNA. - To bardzo dobra różdżka. Długo czekała na kogoś właściwego. - uśmiechnął się. Tym razem był pewien swojego wyboru, dlatego nawet nie czekając, aż Eileen wypróbuje kolejną już różdżkę, ruszył ku jej towarzyszce. Och, gdyby nie ten durny chłopak z zaplecza, Ulysses pewnie także już dobrałby jej odpowiednią nową różdżkę! Przynajmniej mogliby dziś zamknąć już sklep na dobre.
- Podaj mi dłonie, młoda damo. - poprosił starszy Ollivander, wyciągając swoje ręce w kierunku Justine.
I show not your face but your heart's desire
Było coś jednocześnie swojskiego, jak i zachwycającego w tym miejscu. Coś co sprawiało, że wzrok błądził po półkach, a myśli same wracały do dnia kiedy pierwszy raz różdżki wybierały swojego właściwiela. Just dokładnie pamiętała swoje pierwsze wejście do sklepu na Pokątnej i w jakiejś absurdalnej myśli, nigdy nie sądziła, że będzie kupować drugą różdżkę. Przywyczaiła się do swojej, nauczyła się z nią współpracować, wyczuwała ją, wiedziała kidedy należało machnąć mocniej, albo zakręcić nadgarstkiem bardziej.
Teraz miała się uczyć tego od nowa.
Nie tylko tego, musiała się nauczyć jak dalej żyć, jak funkcjonować, jak pozwolić światu dalej iść do przodu. Czuła, jakby ona sama zostawała w tyle. Obserwowała uważnie starszego Ollivandera, nie odzywając się zbyt wiele. Właściwie w ogóle jedynie wodziła wzrokiem od kuzynki do sprzedawcy czekając zwyczajnie na swoją kolej. Bo wiedziała, że jej ma jeszcze nadejść. Różdżka którą miała przed chwilą w dłoni zdecydowanie nie była dla niej.
Nadal jednak zdawało jej się to dziwnie odrealnione - kupowanie różdżki jako dorosły czarodziej. Było w tym coś... właściwie nie wiedziała jakiego, ale nie była tego w stanie jednoznacznie zakwalifikować. Zamrugała kilka razy powiekami wyrwana z zamyślenia. Spojrzała na starszego mężczyznę, który wyciągał w jej stronę ręce. Przesunęła się o kilka kroków w jego stronę - miał coś w spojrzeniu, coś czemu ufała. Nie potrafiła tego określić. Ostatnio mało co zdawała się całkowicie rozumieć. Wyciągnęła swoje dłonie łapiąc te jego w uścisk. Czuła pod palcami fakturę skóry na jego dłoniach, trochę szorstką, prawdopodobnie od pracy, którą wkładał w każdą z różdżek. A jednak jego uchwyt był delikatny, wręcz naznaczony czymś w rodzaju nie tylko delikatności, ale też namaszczania. Jedynie stała, pozwalając by trzymał jej dłonie i na tej podstawie podjął się wybrania dla niej różdżki. Nie wiedziała co mogłaby powiedzieć, a właściwie mówić nie chciała nic. Nie niecierpliwiła się, nie miała powodów. Jednak strach przenikał jej ciało. Chciała wrócić do domu - do Skamandera - na razie jedynie tam czuła się bezpieczna. Wiedziała, że będzie musiała zmierzyć się z tym wszystkim. Dzisiaj jednak nie było jeszcze tym dniem.
Teraz miała się uczyć tego od nowa.
Nie tylko tego, musiała się nauczyć jak dalej żyć, jak funkcjonować, jak pozwolić światu dalej iść do przodu. Czuła, jakby ona sama zostawała w tyle. Obserwowała uważnie starszego Ollivandera, nie odzywając się zbyt wiele. Właściwie w ogóle jedynie wodziła wzrokiem od kuzynki do sprzedawcy czekając zwyczajnie na swoją kolej. Bo wiedziała, że jej ma jeszcze nadejść. Różdżka którą miała przed chwilą w dłoni zdecydowanie nie była dla niej.
Nadal jednak zdawało jej się to dziwnie odrealnione - kupowanie różdżki jako dorosły czarodziej. Było w tym coś... właściwie nie wiedziała jakiego, ale nie była tego w stanie jednoznacznie zakwalifikować. Zamrugała kilka razy powiekami wyrwana z zamyślenia. Spojrzała na starszego mężczyznę, który wyciągał w jej stronę ręce. Przesunęła się o kilka kroków w jego stronę - miał coś w spojrzeniu, coś czemu ufała. Nie potrafiła tego określić. Ostatnio mało co zdawała się całkowicie rozumieć. Wyciągnęła swoje dłonie łapiąc te jego w uścisk. Czuła pod palcami fakturę skóry na jego dłoniach, trochę szorstką, prawdopodobnie od pracy, którą wkładał w każdą z różdżek. A jednak jego uchwyt był delikatny, wręcz naznaczony czymś w rodzaju nie tylko delikatności, ale też namaszczania. Jedynie stała, pozwalając by trzymał jej dłonie i na tej podstawie podjął się wybrania dla niej różdżki. Nie wiedziała co mogłaby powiedzieć, a właściwie mówić nie chciała nic. Nie niecierpliwiła się, nie miała powodów. Jednak strach przenikał jej ciało. Chciała wrócić do domu - do Skamandera - na razie jedynie tam czuła się bezpieczna. Wiedziała, że będzie musiała zmierzyć się z tym wszystkim. Dzisiaj jednak nie było jeszcze tym dniem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Przyznawała rację słowom pana Ollivandera. Różdżki były tworem zupełnie nieprzewidzianym. Owszem, ich rdzeniom i drewnu nadawane były cechy odpowiadające tym ludzkim, ale to była dopiero połowa sukcesu. Te magiczne narzędzia same wybierały sobie właścicieli – to akurat była powszechnie znana wiedza – i nikt nie był w stanie im w tym przeszkodzić. Nie były jak Tira Przydziału, której można było szepnąć słówko co do wyboru domu w Hogwarcie. Eileen akurat czekała na jej osobisty wyrok, ale Gryzelda, z którą była na tym samym roku, błagała kapelusz o wysłanie ją do stołu Krukonów, bo siedziała tam jej starsza siostra, Brunhilda. Miały stare, chyba germańskie korzenie. Na chwilę odleciała myślami do Hogwartu, natychmiast jednak powróciła do Londynu i wnętrza sklepu Ollivanderów, kiedy do jej uszu dotarł nieprzyjemny chrobot słyszany gdzieś w głębi pomieszczenia.
– Sądziłaś kiedyś, że różdżka może cię nie wybrać i na zawsze skarze cię na bycie charłakiem? – podsunęła kuzynce, patrząc na nią z mieszaniną determinacji i strachu na twarzy. Zamilkła, gdy mężczyzna wrócił z zaplecza.
To nie tak, że straciła już wszelkie nadzieje – wciąż tliły się w niej, słabo i niepewnie, ale nie gasły. Myśli były tylko nieposkromionym potokiem obaw, nie powinna im ufać. Była tego pewna, kiedy ujęła w palce podarowaną jej, już kolejną, różdżkę.
– Nic… nic się nie stało, panie Ollivander – język kształtował słowa całkiem mimowolnie, bo umysł pochłonięty chłonięciem dziwnej energii przepływającej od samego czubka różdżki, aż do jej nadgarstka, by potem rozlać się ciepłem po całym jej ciele. Uśmiechnęła się łagodnie, ciepło, poprawiając powoli uścisk na rączce swojego nowego narzędzia. Ono jakby… odpowiadało jej tym samym.
Spojrzała na mężczyznę, szukając w jego spojrzeniu wskazówki, co ma dalej zrobić, ale wcale nie musiały padać nad nimi słowa. Jej dłoń sama wykonała gest, sama się poruszyła – pudełeczka na półce tuż obok nich poukładały się delikatnie na swoich miejscach, magia poodmykała je i wytarła kurz wyjątkowo lekkim ruchem.
– Ta jest idealna, dziękuję panu – jeszcze raz uśmiechnęła się do mężczyzny, przyjmując pudełeczko, w którym do tej pory leżała jej różdżka. Położyła na blacie odliczone galeony. Dotknęła przedramienia Justine. – Poczekam na ciebie na zewnątrz, dobrze? Nie będę przeszkadzać.
Cofnęła się do wyjścia, na odchodnym życzliwie żegnając się z panem Ollivanderem.
| zt
– Sądziłaś kiedyś, że różdżka może cię nie wybrać i na zawsze skarze cię na bycie charłakiem? – podsunęła kuzynce, patrząc na nią z mieszaniną determinacji i strachu na twarzy. Zamilkła, gdy mężczyzna wrócił z zaplecza.
To nie tak, że straciła już wszelkie nadzieje – wciąż tliły się w niej, słabo i niepewnie, ale nie gasły. Myśli były tylko nieposkromionym potokiem obaw, nie powinna im ufać. Była tego pewna, kiedy ujęła w palce podarowaną jej, już kolejną, różdżkę.
– Nic… nic się nie stało, panie Ollivander – język kształtował słowa całkiem mimowolnie, bo umysł pochłonięty chłonięciem dziwnej energii przepływającej od samego czubka różdżki, aż do jej nadgarstka, by potem rozlać się ciepłem po całym jej ciele. Uśmiechnęła się łagodnie, ciepło, poprawiając powoli uścisk na rączce swojego nowego narzędzia. Ono jakby… odpowiadało jej tym samym.
Spojrzała na mężczyznę, szukając w jego spojrzeniu wskazówki, co ma dalej zrobić, ale wcale nie musiały padać nad nimi słowa. Jej dłoń sama wykonała gest, sama się poruszyła – pudełeczka na półce tuż obok nich poukładały się delikatnie na swoich miejscach, magia poodmykała je i wytarła kurz wyjątkowo lekkim ruchem.
– Ta jest idealna, dziękuję panu – jeszcze raz uśmiechnęła się do mężczyzny, przyjmując pudełeczko, w którym do tej pory leżała jej różdżka. Położyła na blacie odliczone galeony. Dotknęła przedramienia Justine. – Poczekam na ciebie na zewnątrz, dobrze? Nie będę przeszkadzać.
Cofnęła się do wyjścia, na odchodnym życzliwie żegnając się z panem Ollivanderem.
| zt
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Spokojna praca nie była mu dana - ani za dnia, ani wieczorem. Miał zamiar wyciągać kolejną różdżkę i aktywnie uczestniczyć w dobieraniu tychże, lecz zamieszanie na zapleczu nie skończyło się tak szybko, jak z początku zakładał. Zamknął oczy, kręcąc głową z niewzruszonym wyrazem twarzy, choć dało się dostrzec, że cierpliwość została lekko nadwyrężona - zapewne swój udział w owym procesie miało zmęczenie, na stałe powracające do łask Ollivandera. Skinął krótko Eileen i Tonks, przepraszając spojrzeniem także wuja, zanim bez słowa narzekania udał się na tyły sklepu, spokojnym krokiem przemierzając odległości między półkami i zaglądając w kolejne rzędy w poszukiwaniu bałaganu, jaki spodziewał się ujrzeć po zjawiskowym łoskocie. Prawdę mówiąc, jeśli zwykły asystent miał stanowić powód rozgardiaszu i przerywać pracę pełnoprawnych różdżkarzy, wolałby zatroszczyć się o jego prędkie zwolnienie lub tymczasowe oddalenie - mieli ręce pełne roboty, każdy dodatkowy problem był prawdziwym wrzodem na tyłku, zwłaszcza kiedy potrzebowali pracy sprawnej i efektywnej, kolejki zdawały się nie kończyć. Niestety, nie każdy Ollivander podzielał poglądy Ulyssesa, niektórzy cechowali się większymi zasobami litości oraz byli skłonni dawać więcej szans, niemniej - po drugim wypadku w trakcie niecałych pięciu minut, zamierzał podjąć odpowiednie kroki i uzgodnić ze starszymi wygodne dla wszystkich rozwiązanie.
Chłopaka znalazł w stercie pudełek, z których przynajmniej połowa była otwarta, a ich zawartość smętnie toczyła się po parkiecie - spoczęły pod regałami, pod rozchwianym biurkiem w rogu, nawet pod fotelem kilka metrów dalej. Tak właśnie kończyła się chęć pomocy znajomym w potrzebie. Różdżkarz doskonale wiedział, że pomagier nie był zdolny do rozpoznawania dzieł, dlatego nawet nie próbował wydawać mu polecenia poukładania wszystkiego w pudełkach - tylko tego im teraz brakowało.
- Wszystkie różdżki, co do jednej, mają znaleźć się na fotelu - wypowiedział posępnie, posyłając chłopakowi lodowate spojrzenie, bez iskry zrozumienia, ba, wręcz lekko groźnym tonem, nieznającym sprzeciwu. Nieplanowane nadgodziny na odnajdywanie w stercie odpowiednich pudełek na konkretne różdżki - mógł być z siebie cholernie dumny. - Ociągaj się albo zniszcz coś jeszcze, a szybko się pożegnamy - nie patrzył na niego więcej, kucając przy stercie i biorąc się do roboty. Wciąż panował nad złością - zwyczajnie nie miał ochoty na udawanie przyjemnego - nie dostał ku temu powodów.
Chłopaka znalazł w stercie pudełek, z których przynajmniej połowa była otwarta, a ich zawartość smętnie toczyła się po parkiecie - spoczęły pod regałami, pod rozchwianym biurkiem w rogu, nawet pod fotelem kilka metrów dalej. Tak właśnie kończyła się chęć pomocy znajomym w potrzebie. Różdżkarz doskonale wiedział, że pomagier nie był zdolny do rozpoznawania dzieł, dlatego nawet nie próbował wydawać mu polecenia poukładania wszystkiego w pudełkach - tylko tego im teraz brakowało.
- Wszystkie różdżki, co do jednej, mają znaleźć się na fotelu - wypowiedział posępnie, posyłając chłopakowi lodowate spojrzenie, bez iskry zrozumienia, ba, wręcz lekko groźnym tonem, nieznającym sprzeciwu. Nieplanowane nadgodziny na odnajdywanie w stercie odpowiednich pudełek na konkretne różdżki - mógł być z siebie cholernie dumny. - Ociągaj się albo zniszcz coś jeszcze, a szybko się pożegnamy - nie patrzył na niego więcej, kucając przy stercie i biorąc się do roboty. Wciąż panował nad złością - zwyczajnie nie miał ochoty na udawanie przyjemnego - nie dostał ku temu powodów.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starszy Ollivander nie znał tego uczucia - uczucia utraty swojej własnej różdżki. Ta, którą chował za pazuchą, jego własna, naznaczona zębem czasu, pochodziła z czasów, gdy był jeszcze małym chłopcem. Na samą myśl o tym, że mógłby ją stracić, być świadkiem jak ulega zniszczeniu, jego serce wypełniało się uczuciem, które bez zawahania można było określić rozpaczą. Z tego też powodu rozumiał, dlaczego kupno nowej różdżki, już w wieku dorosłym, wydawało się tak abstrakcyjne, tak niewłaściwe. Gdyby go kto spytał o zdanie, odpowiedziałby, że czyn ten był niemal sprzeczny z naturalnymi prawami, którymi rządził się ten świat. Niestety, ostatnio bardzo wiele takich praw stawało zwyczajnie na głowie.
Duże, twarde i lekko już pomarszczone dłonie mężczyzny zamknęły w swoim uścisku niewielkie, smukłe ręce Just. Ollivander trwał tak dłuższą chwilę, nie odzywając się ani słowem. Usilnym wzrokiem wpatrywał się właśnie w te drobne dłonie, które ściskał w swoich. Dopiero po chwili spojrzał dziewczynie także w oczy. Wtedy też puścił jej ręce, a w następnej chwili uśmiechnął się do niej dobrotliwie, aż mu się wygładziło kilka zmarszczek na zmęczonej twarzy.
- Och, wiem co będzie dla ciebie najlepszym wyborem. Poczekaj chwilę moja droga. - powiedział w końcu. Wszyscy byli już niemożebnie zmęczeni. To dlatego Ollivander zdecydował się po prostu mocniej przyjrzeć jej osobie. Wolał mieć pewność, że trafi za pierwszym razem. Niech dziewczyna odzyska choć część spokoju ducha i prędko dołącza do swojej przyjaciółki.
Mężczyzna zniknął między półkami, ale wrócił do Tonks dość szybko. Pudełko, którego szukał, znajdowało się niemal na samym wierzchu na regale. Bardzo ciekawe połączenie, szczególnie zaintrygowało go drewno, które wytypował.
- Modrzew. Dość rzadki, bo też bardzo niewdzięczny w procesie łączenia go z rdzeniami... - zaczął, podchodząc do dziewczyny i wyciągając ku niej otwarte już pudełko. - W środku jest pióro znikacza. To bardzo dobra różdżka. Dla utalentowanej czarownicy. - ponownie się uśmiechnął. Uśmiech ten jednak dość szybko zniknął, bo na zapleczu znów rozległ się jakiś huk. Mężczyzna przewrócił oczami a następnie zerknął za siebie, zupełnie jakby przez ścianę mógł zobaczyć, co się tam dzieje. Odebrał zapłatę od Just, pożegnał ją uprzejmie i szybko zamknął sklep - nareszcie! - by w następnej chwili udać się na pomoc Ulyssesow.
- Co tu się wyprawia, na Rowenę? Nic tylko co chwila słychać łoskoty i huki!
Duże, twarde i lekko już pomarszczone dłonie mężczyzny zamknęły w swoim uścisku niewielkie, smukłe ręce Just. Ollivander trwał tak dłuższą chwilę, nie odzywając się ani słowem. Usilnym wzrokiem wpatrywał się właśnie w te drobne dłonie, które ściskał w swoich. Dopiero po chwili spojrzał dziewczynie także w oczy. Wtedy też puścił jej ręce, a w następnej chwili uśmiechnął się do niej dobrotliwie, aż mu się wygładziło kilka zmarszczek na zmęczonej twarzy.
- Och, wiem co będzie dla ciebie najlepszym wyborem. Poczekaj chwilę moja droga. - powiedział w końcu. Wszyscy byli już niemożebnie zmęczeni. To dlatego Ollivander zdecydował się po prostu mocniej przyjrzeć jej osobie. Wolał mieć pewność, że trafi za pierwszym razem. Niech dziewczyna odzyska choć część spokoju ducha i prędko dołącza do swojej przyjaciółki.
Mężczyzna zniknął między półkami, ale wrócił do Tonks dość szybko. Pudełko, którego szukał, znajdowało się niemal na samym wierzchu na regale. Bardzo ciekawe połączenie, szczególnie zaintrygowało go drewno, które wytypował.
- Modrzew. Dość rzadki, bo też bardzo niewdzięczny w procesie łączenia go z rdzeniami... - zaczął, podchodząc do dziewczyny i wyciągając ku niej otwarte już pudełko. - W środku jest pióro znikacza. To bardzo dobra różdżka. Dla utalentowanej czarownicy. - ponownie się uśmiechnął. Uśmiech ten jednak dość szybko zniknął, bo na zapleczu znów rozległ się jakiś huk. Mężczyzna przewrócił oczami a następnie zerknął za siebie, zupełnie jakby przez ścianę mógł zobaczyć, co się tam dzieje. Odebrał zapłatę od Just, pożegnał ją uprzejmie i szybko zamknął sklep - nareszcie! - by w następnej chwili udać się na pomoc Ulyssesow.
- Co tu się wyprawia, na Rowenę? Nic tylko co chwila słychać łoskoty i huki!
I show not your face but your heart's desire
Przez chwilę mogli cieszyć się ciszą, przerywaną jedynie odgłosami wypełnianych pudełek, nienachalnym szumem butów i zetknięciami drewna, kiedy zbierane z podłogi różdżki układały się w wieżę na starym fotelu. Ulysses zaczął też grupować opakowania, posługując się zrozumiałym dla siebie kluczem, co później miało ułatwić odszukiwanie konkretnych pudeł. Słyszał dialog dochodzący z głównego pomieszczenia, lecz nie skupiał się na nim, pochłonięty swoim zadaniem - krzątając się tu i tam po zapleczu, nie zważał również na wyraźne nerwy asystenta - dopóki kolejny łoskot nie przerwał spokoju, zwiastując dużą porcję dodatkowej pracy oraz następną nieprzespaną noc. Czy ten chłopak nosił ze sobą huragan, skrzętnie chowany w kieszeni? Różdżkaż zamknął oczy, zawisnąwszy pięść ciaśniej na trzymanej obecnie różdżce, jakby skupienie się na jej energii miało cofnąć czas i zapobiec niewygodom. Niezdarny chłopak potknął się o nóżkę fotela, ciągnąc mebel za sobą przez pół metra i zaliczając zjawiskowy upadek na środku alejki, a różdżki potoczyły się znów po podłodze, jak nic nie warte klocki drewna albo zwykle gałęzie.
-Zaplacisz za każdą szkodę z własnej kieszeni - ręce opadały. Zdobiona główka różdżki z jabłoni turlała się po posadzce, nim wyładowała przy bucie Ulyssesa. Nie mogli pozwolić sobie na takich pracowników; mogło im zależeć, lecz szkód nie liczyło się w chęciach. Nie chodziło nawet o pieniądze - tylko o dzieła zdolnych rąk, niesamowite kompozycje, teraz w najlepsze walające się po podłodze. Jeden nieostrożny ruch, zły krok i bach - drzazgi będą sterczeć ostrzegawczo, wybebeszony rdzeń wypuści smętny strzęp mgły i zapomną o istnieniu, jakie mogło towarzyszyć komuś przez całe życie. Gładkim ruchem przeciął powietrze, wskazując wujowi bałagan, choć był zapewne pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł po zjawieniu się na zapleczu. Trudno było też pominąć rozłożonego na podłodze asystenta, rozpaczliwie próbującego ustawić się do pionu. Czerwień policzków działała jak znak ostrzegawczy. - Szukamy sposobów na zwolnienie z pracy w przeciągu dziesięciu minut - odpowiedział szorstko, kierując swoje słowa bardziej do chłopaczyny niż wuja, któremu skinął uprzejmie głową. - Nie do mnie należy decyzja - gdyby należała, już by tu młodziana nie było.
-Zaplacisz za każdą szkodę z własnej kieszeni - ręce opadały. Zdobiona główka różdżki z jabłoni turlała się po posadzce, nim wyładowała przy bucie Ulyssesa. Nie mogli pozwolić sobie na takich pracowników; mogło im zależeć, lecz szkód nie liczyło się w chęciach. Nie chodziło nawet o pieniądze - tylko o dzieła zdolnych rąk, niesamowite kompozycje, teraz w najlepsze walające się po podłodze. Jeden nieostrożny ruch, zły krok i bach - drzazgi będą sterczeć ostrzegawczo, wybebeszony rdzeń wypuści smętny strzęp mgły i zapomną o istnieniu, jakie mogło towarzyszyć komuś przez całe życie. Gładkim ruchem przeciął powietrze, wskazując wujowi bałagan, choć był zapewne pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł po zjawieniu się na zapleczu. Trudno było też pominąć rozłożonego na podłodze asystenta, rozpaczliwie próbującego ustawić się do pionu. Czerwień policzków działała jak znak ostrzegawczy. - Szukamy sposobów na zwolnienie z pracy w przeciągu dziesięciu minut - odpowiedział szorstko, kierując swoje słowa bardziej do chłopaczyny niż wuja, któremu skinął uprzejmie głową. - Nie do mnie należy decyzja - gdyby należała, już by tu młodziana nie było.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź