Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Rezerwat Hipogryfów
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rezerwat hipogryfów
Hodowla i rezerwat hipogryfów w Salisbury jest słynnym w całej magicznej Anglii miejscem, gdzie te specyficzne stworzenia są otaczane wyjątkowo troskliwą opieką, a wszelkie osobniki ranne, porzucone przez inne stada lub odtrącone z powodu swojego niedopasowania, znajdują spokojne i bezpieczne legowiska.
Hodowla prowadzona jest od niemalże trzydziestu lat, szczycąc się fantastycznymi mieszankami kolorystycznymi hipogryfów. Osoby pragnące nabyć jednego z nich są ściśle kontrolowane i sprawdzane; nie ma możliwości, by hipogryf trafił do kogoś, kogo najpierw nie zaakceptuje i mu się nie ukłoni. Zwierzęta mają dostępne ogromne obszary pól i traw, gdzie mogą polować na drobniejszą zwierzynę; w okresie jesienno-zimowym chętniej jednak przebywają w specjalnie przygotowanych i zadaszonych boksach.
Hodowla prowadzona jest od niemalże trzydziestu lat, szczycąc się fantastycznymi mieszankami kolorystycznymi hipogryfów. Osoby pragnące nabyć jednego z nich są ściśle kontrolowane i sprawdzane; nie ma możliwości, by hipogryf trafił do kogoś, kogo najpierw nie zaakceptuje i mu się nie ukłoni. Zwierzęta mają dostępne ogromne obszary pól i traw, gdzie mogą polować na drobniejszą zwierzynę; w okresie jesienno-zimowym chętniej jednak przebywają w specjalnie przygotowanych i zadaszonych boksach.
Grace polubiła Aspena, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Na następny dzień po ich pierwszym spotkaniu, rozpamiętywała te wspólne chwile. Najpierw wspominała Cartera, porównując go z tym co niegdyś znała. Następnie przeszła do drugiego mężczyzny, który wydawał się być dokładnie taki, jakiego go sobie wyobrażała. A może było i nawet lepiej? Opowieści Raidena chociaż niejednokrotnie zabarwione, pozwalały jej widzieć Sprouta jako osobę miłą, godną zaufania i rodzinną. Kontrastował z usposobieniem jej chicagowskiego znajomego, co bynajmniej jej nie przeszkadzało. Wręcz w jakiś sposób podobało i dawało nadzieję na dalsze potoczenie się tej znajomości.
Wilkes jednak nie rozpatrywała mężczyzny jako materiał na partnera, męża, a przynajmniej nie teraz, gdy tak krótko się znali... Poza tym to nie leżało w jej naturze. Dla niej Aspen wydawał się być odpowiedni na bliskiego przyjaciela, z którym wiązałaby ją silna nić porozumienia. W końcu mieli ze sobą tak wiele wspólnego. Zresztą bardzo podobnie było z Raidenem - w tym przypadku kobieta również wręcz naiwnie do samego końca postrzegała go jako dobrego kolegę, przyjaciela. To zresztą potem budowało fundamenty dla dalszego etapu ich relacji i krótkotrwałego związku. Ona jednak nie patrzyła przez pryzmat tego jednego doświadczenia, przecież nie każdy przedstawiciel płci męskiej musiał być jej partnerem. Dlatego też nie widziała niczego złego w spotkaniu z Aspenem, nie czuła wyrzutów ani nic tym podobnego - związek z Carterem się skończył, poza tym ona jak na razie nie patrzyła na to spotkanie jako obietnica miłości.
- W razie gdybym nie wzbudziła sympatii jakiegoś hipogryfa wierzę, że mnie uratujesz spod jego szponów. A przynajmniej wyślesz to co ze mnie zostanie mojej rodzinie - wzruszyła ramionami, wątpiąc jednak w taki rozwój sytuacji. Mogło to brzmieć tak, jakby czuła się tak pewna siebie, że nie musi się martwić hipogryfami. Zawsze było jakieś ryzyko, jednak ona zawsze miała nadzieję i ufność w stosunku do swoich umiejętności i doświadczenia. Poza tym miała przeczucie, że dzisiejszego dnia wszystko dobrze się potoczy.
Weszła pierwsza do zagrody, przy tym posyłając mu uśmiech wdzięczności. Nie poszła jednak dalej od niego niż było to konieczne - zaraz po wejściu zatrzymała się, czekając na swojego towarzysza i tym samym dając mu szansę na oprowadzenie po terenie. Sama nie znała go zbyt dobrze, a i też nie chciała w żaden sposób popisywać się umiejętnościami. Nie lubiła tego, obawiała się, iż w kontakcie ze zwierzętami może się wydać przemądrzała. A to byłoby złe drugie wrażenie.
- A zatem to twoja mama prowadzi ten rezerwat... Często tu z nią przychodziłeś?
Wilkes jednak nie rozpatrywała mężczyzny jako materiał na partnera, męża, a przynajmniej nie teraz, gdy tak krótko się znali... Poza tym to nie leżało w jej naturze. Dla niej Aspen wydawał się być odpowiedni na bliskiego przyjaciela, z którym wiązałaby ją silna nić porozumienia. W końcu mieli ze sobą tak wiele wspólnego. Zresztą bardzo podobnie było z Raidenem - w tym przypadku kobieta również wręcz naiwnie do samego końca postrzegała go jako dobrego kolegę, przyjaciela. To zresztą potem budowało fundamenty dla dalszego etapu ich relacji i krótkotrwałego związku. Ona jednak nie patrzyła przez pryzmat tego jednego doświadczenia, przecież nie każdy przedstawiciel płci męskiej musiał być jej partnerem. Dlatego też nie widziała niczego złego w spotkaniu z Aspenem, nie czuła wyrzutów ani nic tym podobnego - związek z Carterem się skończył, poza tym ona jak na razie nie patrzyła na to spotkanie jako obietnica miłości.
- W razie gdybym nie wzbudziła sympatii jakiegoś hipogryfa wierzę, że mnie uratujesz spod jego szponów. A przynajmniej wyślesz to co ze mnie zostanie mojej rodzinie - wzruszyła ramionami, wątpiąc jednak w taki rozwój sytuacji. Mogło to brzmieć tak, jakby czuła się tak pewna siebie, że nie musi się martwić hipogryfami. Zawsze było jakieś ryzyko, jednak ona zawsze miała nadzieję i ufność w stosunku do swoich umiejętności i doświadczenia. Poza tym miała przeczucie, że dzisiejszego dnia wszystko dobrze się potoczy.
Weszła pierwsza do zagrody, przy tym posyłając mu uśmiech wdzięczności. Nie poszła jednak dalej od niego niż było to konieczne - zaraz po wejściu zatrzymała się, czekając na swojego towarzysza i tym samym dając mu szansę na oprowadzenie po terenie. Sama nie znała go zbyt dobrze, a i też nie chciała w żaden sposób popisywać się umiejętnościami. Nie lubiła tego, obawiała się, iż w kontakcie ze zwierzętami może się wydać przemądrzała. A to byłoby złe drugie wrażenie.
- A zatem to twoja mama prowadzi ten rezerwat... Często tu z nią przychodziłeś?
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ruszył razem z kobietą przed siebie zaraz po tym jak ponownie zamknął furtkę za nimi. Na zagrodę tą było nałożone zaklęcie chroniące hipogryfy jednak nie mogły czuć się ograniczone, bo miały do swej dyspozycji dobre kilka hektarów terytorium w tym polany, las, czy nawet małe jezioro. Matka zawsze przywiązywała dość sporą uwagę do tego aby stworzenia te miały zapewnione komfortowe warunki do życia.
-No cóż... wysłanie tak dużej paczki mogłaby być drogie, więc będę musiał się jeszcze nad tym zastanowić.-W zamyśleniu potarł brodę zerkając na kobietę.
Nie wyglądasz na kobietę, która potrzebowałaby pomocy. - Grace wydawała mu się zaradna. Zresztą, musiała taka być skoro sama prowadziła Przytułek, no i oczywiście podróżowała.
-Jako dziecko kilka razy w tygodniu. Wolałem to niż przesadzanie roślinek w szklarni. Choć po tym gdy będąc małym berbeciem chciałem od razu wskoczyć hipogryfowi na grzbiet, co zapewne domyślasz się nie za dobrze się skończyło trochę się do tego miejsca zraziłem.-Gdyby nie mama prawdopodobnie nie byłoby go już na tym świecie. Hipogryf niestety chęć wskoczenia na jego grzbiet uznał za atak... Bywa i tak.
-Później był Hogwart, a w czasie wakacji dość mało czasu, więc faktycznie bywałem tu rzadziej. Jeszcze później zacząłem pracować jako funkcjonariusz i nie było mnie tu niemal wcale. Mama musiała wynająć wtedy kogoś do pomocy, bo sama nie byłaby w stanie sobie z taką ilością stworzeń poradzić. -Jakby nie patrzeć rezerwat cały czas się rozrasta. Oczywiście później zachorował, wiec nie pojawiał się tu wcale. Tak samo było zresztą z jego pracą. Dopiero gdy wyzdrowiał spędzał tu niemal całe dnie nabierając sił. Prawdopodobnie gdyby nie praca tutaj to nie odzyskałby już dawnej formy. Razem z Grace skierowali się w stronę lasu, gdzie zauważył jakiś ruch.
-Mogę zapytać w jak wielu miejscach byłaś? Podziwiam, że zajęłaś się właśnie prowadzeniem badań. Musi to być niezwykle czasochłonne i wymagające poświęceń.-Jak na przykład opuszczenie kraju. Wyjechać na chwilę to jedno, ale na tak długi okres czasu? Nie wyobrażał sobie tego. Zresztą, musiał opiekować się rodzeństwem. A przynajmniej takie postawił sobie zadanie. Tym bardziej po tym co się przytrafiło Peony powinien poświęcić im więcej czasu. I najwidoczniej to rodzina zawsze już będzie u niego na pierwszym miejscu.
-No cóż... wysłanie tak dużej paczki mogłaby być drogie, więc będę musiał się jeszcze nad tym zastanowić.-W zamyśleniu potarł brodę zerkając na kobietę.
Nie wyglądasz na kobietę, która potrzebowałaby pomocy. - Grace wydawała mu się zaradna. Zresztą, musiała taka być skoro sama prowadziła Przytułek, no i oczywiście podróżowała.
-Jako dziecko kilka razy w tygodniu. Wolałem to niż przesadzanie roślinek w szklarni. Choć po tym gdy będąc małym berbeciem chciałem od razu wskoczyć hipogryfowi na grzbiet, co zapewne domyślasz się nie za dobrze się skończyło trochę się do tego miejsca zraziłem.-Gdyby nie mama prawdopodobnie nie byłoby go już na tym świecie. Hipogryf niestety chęć wskoczenia na jego grzbiet uznał za atak... Bywa i tak.
-Później był Hogwart, a w czasie wakacji dość mało czasu, więc faktycznie bywałem tu rzadziej. Jeszcze później zacząłem pracować jako funkcjonariusz i nie było mnie tu niemal wcale. Mama musiała wynająć wtedy kogoś do pomocy, bo sama nie byłaby w stanie sobie z taką ilością stworzeń poradzić. -Jakby nie patrzeć rezerwat cały czas się rozrasta. Oczywiście później zachorował, wiec nie pojawiał się tu wcale. Tak samo było zresztą z jego pracą. Dopiero gdy wyzdrowiał spędzał tu niemal całe dnie nabierając sił. Prawdopodobnie gdyby nie praca tutaj to nie odzyskałby już dawnej formy. Razem z Grace skierowali się w stronę lasu, gdzie zauważył jakiś ruch.
-Mogę zapytać w jak wielu miejscach byłaś? Podziwiam, że zajęłaś się właśnie prowadzeniem badań. Musi to być niezwykle czasochłonne i wymagające poświęceń.-Jak na przykład opuszczenie kraju. Wyjechać na chwilę to jedno, ale na tak długi okres czasu? Nie wyobrażał sobie tego. Zresztą, musiał opiekować się rodzeństwem. A przynajmniej takie postawił sobie zadanie. Tym bardziej po tym co się przytrafiło Peony powinien poświęcić im więcej czasu. I najwidoczniej to rodzina zawsze już będzie u niego na pierwszym miejscu.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wilkes lubiła mówić - chociaż w czasach szkolnych nie lubiła wdawać się w zbędne dyskusje, pochłonięta przez zwierzęta, to w dalszym etapie swojego rozwoju o wiele bardziej się otworzyła na ludzi i niejednokrotnie to ona była inicjatorką wielu rozmów. Oprócz tego jednak była osobą, która lubiła słuchać. Czasami potrzebowała chwili umilknięcia, kiedy to ona będzie mogła milczeć i wysłuchiwać czyiś historii, próśb, zażaleń... I właśnie teraz nadszedł czas na umilknięcie i słuchanie Aspena, co było dość przyjemne. Mogła powoli kroczyć obok niego, wsłuchując się w jego głos i wyobrażając go sobie wśród tych wszystkich historii. Nie pamiętała jak wyglądał gdy był młody - chociaż gdzieś w jej pamięci ukazywał się nikły jego obraz, to nie potrafiła go przywołać w pełnej krasie. Postanowiła więc kiedyś poprosić go o pokazanie zdjęcia, by móc odświeżyć swoją pamięć.
- Cóż, byłam w kilku miejscach w Europie, ale najdłuższą i taką najważniejszą podróżą był mój wyjazd po skończeniu szkoły. - zaczęła, nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem na przypomnienie twarzy babci, która z zaciętością utwierdzała Grace w przekonaniu, że taki wyjazd to ogromna szansa, więc nie powinna z niego rezygnować. - Pojechałam do Ameryki Północnej i Południowej wraz z grupą innych badaczy, którym naprawdę wiele zawdzięczam. Szczególnie organizatorowi wyprawy, który był niezwykle mądrym człowiekiem i to on postanowił mnie zabrać i zaopiekować się mną podczas całego przedsięwzięcia. W sumie to wszystkie istotne informacje na temat zwierząt, ale i roślin czy innych rzeczy, pochodzą od niego.... No, ale pytałeś mnie gdzie byłam... Trudno dokładnie określić miejsca, bo czasami trafialiśmy na kompletnie pustkowia bez jakiejkolwiek cywilizacji w pobliżu! Jedynie stada wspaniałych zwierząt, których nie sposób spotkać w Anglii... Z pewnością jednak wiesz, że byłam w Chicago.
Mówiąc to szła obok niego, dlatego też nie patrzyła na niego, a na drogę przed sobą, co jakiś czas tylko zerkając na towarzysza. Obserwowała ścianę lasu, w której ona również dostrzegła ruch. Łatwo było odgadnąć co znajdowało się pomiędzy drzewami, już po chwili na ich drodze pojawił się hipogryf. Grace zwolniła, aczkolwiek pomiędzy nimi a zwierzęciem wyraźna była dość spora odległość. Nie zrobiła tego z obawy, bardziej nie chcąc poruszać się zbyt gwałtownie czy szybko, wiele zwierząt odbierało to jako atak czy coś podobnego. W efekcie uciekały, przyjmowały pozycję obronną lub przygotowywały się do odparcia ataku.
- Twoja mama wydaje się być podobna do mojej babci. Mam na myśli usposobienie i to, czym się zajmuje.
- Cóż, byłam w kilku miejscach w Europie, ale najdłuższą i taką najważniejszą podróżą był mój wyjazd po skończeniu szkoły. - zaczęła, nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem na przypomnienie twarzy babci, która z zaciętością utwierdzała Grace w przekonaniu, że taki wyjazd to ogromna szansa, więc nie powinna z niego rezygnować. - Pojechałam do Ameryki Północnej i Południowej wraz z grupą innych badaczy, którym naprawdę wiele zawdzięczam. Szczególnie organizatorowi wyprawy, który był niezwykle mądrym człowiekiem i to on postanowił mnie zabrać i zaopiekować się mną podczas całego przedsięwzięcia. W sumie to wszystkie istotne informacje na temat zwierząt, ale i roślin czy innych rzeczy, pochodzą od niego.... No, ale pytałeś mnie gdzie byłam... Trudno dokładnie określić miejsca, bo czasami trafialiśmy na kompletnie pustkowia bez jakiejkolwiek cywilizacji w pobliżu! Jedynie stada wspaniałych zwierząt, których nie sposób spotkać w Anglii... Z pewnością jednak wiesz, że byłam w Chicago.
Mówiąc to szła obok niego, dlatego też nie patrzyła na niego, a na drogę przed sobą, co jakiś czas tylko zerkając na towarzysza. Obserwowała ścianę lasu, w której ona również dostrzegła ruch. Łatwo było odgadnąć co znajdowało się pomiędzy drzewami, już po chwili na ich drodze pojawił się hipogryf. Grace zwolniła, aczkolwiek pomiędzy nimi a zwierzęciem wyraźna była dość spora odległość. Nie zrobiła tego z obawy, bardziej nie chcąc poruszać się zbyt gwałtownie czy szybko, wiele zwierząt odbierało to jako atak czy coś podobnego. W efekcie uciekały, przyjmowały pozycję obronną lub przygotowywały się do odparcia ataku.
- Twoja mama wydaje się być podobna do mojej babci. Mam na myśli usposobienie i to, czym się zajmuje.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przysłuchiwał się z zainteresowaniem słowom dziewczyny. Zazdrościł jej tej swobody i tego, że miała okazję zobaczyć tak wiele miejsc. Sam fakt, że tak wiele wyciągnęła z tych wyjazdów był godny pozazdroszczenia. taka wiedza nie dość, ze zaspokoi jej wewnętrzną ciekawość, to pomoże jej jeszcze w pracy. Wychwycił automatycznie z jej wypowiedzi słowo; "rośliny" śmiejąc się po chwili w myślach, że to już jakieś najwyraźniej zboczenie zakodowane w genach.
-Tak, zapewne dogadałyby się.-Może kiedyś udałoby się im je sobie zapoznać? Nie ma drugiej tak gadatliwej osoby jak jego mama, więc zdecydowanie by jej się to spodobało, a tematów do rozmów zapewne szybko by im nie zabrakło.
Wraz z Grace przystanął naprzeciw ich nowego towarzysza.
-Liczyłem na to, ze spotkamy właśnie jego.-Uśmiechnął się szeroko przyglądając się stworzeniu wychodzącemu z cienia. -Wspominałem, że w rezerwacie przybywają osobniki porzucone przez stado, bądź chore? Ten cierpi z powodu jednego i drugiego. choruje, niestety nieuleczalnie, ale też przez to, że jest wyjątkowy został jako maluch porzucony przez stado.- Znał dobrze tego hipogrywa, zresztą jak wszystkie przybywające w rezerwacie. Jest on dość towarzyski, więc jeśli któryś miał wyjść naprzeciw nich to właśnie on. wiele osób z powodu jego wyjątkowej cechy chciało go wykupić, ale jego stan niestety na to nie pozwala. Choroba choć po nim tego nie widać pomału, od środka go wyniszcza, a bez odpowiedniej opieki jego dni będą policzone. Dlatego też decyzja o pozostawieniu go na stałe w rezerwacie nie była trudna.
Hipogryf w końcu ukazał im się w całej okazałości wprawiając go w ten sam zachwyt od lat. W rezerwacie było wiele różnych od siebie hipogryfów, ale zdecydowanie ten jeden wyróżniał się na tle innych. Był albinosem. Zamiast szarego dziobu posiadał ten w kolorze cielistym, jego upierzenie niemal całe było białe, a oczy zamiast być pomarańczowej barwy są czerwonej. Zerknął na Grace będąc ciekawym jej reakcji.
-Poznaj proszę Tuckera.- Wskazał ręką stworzenie naprzeciw nich, którego wzrok przeskakiwał raz z niego to na Grace. -Nie ja go tak nazwałem.-Skrzywił się lekko na myśl o krzyczącej Pomonie, która tupiąc nogą postawiła na swoim.
-Tak, zapewne dogadałyby się.-Może kiedyś udałoby się im je sobie zapoznać? Nie ma drugiej tak gadatliwej osoby jak jego mama, więc zdecydowanie by jej się to spodobało, a tematów do rozmów zapewne szybko by im nie zabrakło.
Wraz z Grace przystanął naprzeciw ich nowego towarzysza.
-Liczyłem na to, ze spotkamy właśnie jego.-Uśmiechnął się szeroko przyglądając się stworzeniu wychodzącemu z cienia. -Wspominałem, że w rezerwacie przybywają osobniki porzucone przez stado, bądź chore? Ten cierpi z powodu jednego i drugiego. choruje, niestety nieuleczalnie, ale też przez to, że jest wyjątkowy został jako maluch porzucony przez stado.- Znał dobrze tego hipogrywa, zresztą jak wszystkie przybywające w rezerwacie. Jest on dość towarzyski, więc jeśli któryś miał wyjść naprzeciw nich to właśnie on. wiele osób z powodu jego wyjątkowej cechy chciało go wykupić, ale jego stan niestety na to nie pozwala. Choroba choć po nim tego nie widać pomału, od środka go wyniszcza, a bez odpowiedniej opieki jego dni będą policzone. Dlatego też decyzja o pozostawieniu go na stałe w rezerwacie nie była trudna.
Hipogryf w końcu ukazał im się w całej okazałości wprawiając go w ten sam zachwyt od lat. W rezerwacie było wiele różnych od siebie hipogryfów, ale zdecydowanie ten jeden wyróżniał się na tle innych. Był albinosem. Zamiast szarego dziobu posiadał ten w kolorze cielistym, jego upierzenie niemal całe było białe, a oczy zamiast być pomarańczowej barwy są czerwonej. Zerknął na Grace będąc ciekawym jej reakcji.
-Poznaj proszę Tuckera.- Wskazał ręką stworzenie naprzeciw nich, którego wzrok przeskakiwał raz z niego to na Grace. -Nie ja go tak nazwałem.-Skrzywił się lekko na myśl o krzyczącej Pomonie, która tupiąc nogą postawiła na swoim.
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się na jego słowa a propo jej babci. Możliwe, że tak by właśnie było, gdyby tylko jeszcze żyła. Wspomnienie uśmiechniętej kobiety i pamięć dotyku jej delikatnej, miękkiej dłoni, która od zawsze prowadziła ją przez życie, była miła, lecz również nieco bolesna. Kobieta postanowiła więc szybko ją od siebie odsunąć, w przeciwnym razie rozpamiętywanie opiekunki mogłoby popsuć całe spotkanie. A tego przecież nie chciała. Na szczęście nie okazało się to aż tak trudne zadanie - na widok hipogryfa nie mogła ukryć zachwytu. Z początku skryty w cieniu nie wydawał się wyróżniać od reszty przedstawicieli swojego gatunki, kiedy jednak ukazał się w pełnej krasie, robił piorunujące wrażenie. Słuchała słów mężczyzny, ale te docierały do niej jak przez mgłę. Z początku trudno było jej zrozumieć ich sens, chociaż był tak proste. Naturalnie udało jej się to ostatecznie, a to wywołało współczucie względem stworzenia, ale i spotęgowało zachwyt.
- On jest niesamowity - powiedziała tylko, zbyt oczarowana stworzeniem, żeby zastanawiać się nad tym co mówi. -Jeśli nie masz nic przeciwko, to ja...
Nie dokończyła zdanie, lecz była prawie pewna, iż ten wie o co jej chodzi. Bardzo powoli zaczęła iść do zwierzęcia, myśląc tylko nad momentem, w którym przystanie i ukłoni się, mając nadzieję, że ten nie zareaguje negatywnie. Trochę to trwało, lecz w końcu znalazła tą idealną odległość, by móc stanąć i ukłonić się. Czuła znajome bicie serca, które towarzyszyło jej zawsze takich chwilach. I to oczekiwanie, kiedy słyszy się i czuje jedynie bicie serca. Nie podnosząc głowy spojrzała na hipogryfa, który w końcu ukłonił się, co przyjęła z ulgą i wyraźnie malującym się na jej twarzy szczęściem. Powoli wyprostowała się, na chwilę odwracając się w stronę Aspena, posyłając mu szeroki uśmiech. Potem ponownie skupiła swoją uwagę na hipogryfie, wyciągając w jego stronę drżącą lekko dłoń, by w końcu móc poczuć pod palcami delikatny dotyk piór zdobiących głowę stworzenia.
- Hej Tucker - powiedziała cicho, patrząc stworzeniu w oczy. Nie odwracając spojrzenia, zwróciła się do Aspena: - Chyba będziesz mnie tutaj często widywał. On jest niesamowity... Naprawdę dziękuję Ci że mnie zaprosiłeś.
- On jest niesamowity - powiedziała tylko, zbyt oczarowana stworzeniem, żeby zastanawiać się nad tym co mówi. -Jeśli nie masz nic przeciwko, to ja...
Nie dokończyła zdanie, lecz była prawie pewna, iż ten wie o co jej chodzi. Bardzo powoli zaczęła iść do zwierzęcia, myśląc tylko nad momentem, w którym przystanie i ukłoni się, mając nadzieję, że ten nie zareaguje negatywnie. Trochę to trwało, lecz w końcu znalazła tą idealną odległość, by móc stanąć i ukłonić się. Czuła znajome bicie serca, które towarzyszyło jej zawsze takich chwilach. I to oczekiwanie, kiedy słyszy się i czuje jedynie bicie serca. Nie podnosząc głowy spojrzała na hipogryfa, który w końcu ukłonił się, co przyjęła z ulgą i wyraźnie malującym się na jej twarzy szczęściem. Powoli wyprostowała się, na chwilę odwracając się w stronę Aspena, posyłając mu szeroki uśmiech. Potem ponownie skupiła swoją uwagę na hipogryfie, wyciągając w jego stronę drżącą lekko dłoń, by w końcu móc poczuć pod palcami delikatny dotyk piór zdobiących głowę stworzenia.
- Hej Tucker - powiedziała cicho, patrząc stworzeniu w oczy. Nie odwracając spojrzenia, zwróciła się do Aspena: - Chyba będziesz mnie tutaj często widywał. On jest niesamowity... Naprawdę dziękuję Ci że mnie zaprosiłeś.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Domyślał się jak Grace zareaguje na jego widok. Zresztą każdy tak właśnie reagował, ale nie było jednak czemu się dziwić.
-Tak.-Zgodził się z nią nie patrząc jednak na Tuckera, a na nią. Słysząc kolejne jej słowa odchrząknął odwracając od niej wzrok i kiwnął lekko głową. -Tak, proszę. -Śledził poczynania kobiety z uśmiechem na ustach będąc pewnym, że hipogryf odpowie na ukłon. Nie mylił się.
-Lubi kobiety, więc nie będziecie mieli problemów aby się dogadać.-Gdy Pomona pierwszy raz go odwiedziła nie chciał jej pozwolić odejść. Ostatecznie przekupili go jednak fretką.
-Nie ma za co. Przychodź kiedy chcesz. Rezerwat otwarty jest niemal cały czas.Nie gwarantuje jednak, że zawsze będziesz mogła wejść za ogrodzenie. -W rezerwacie zawsze ktoś był. Beth - dziewczyna pracują tu, mama albo nawet on sam, gdy miał wolne.
-Zawsze możesz wejść tu sama, ale jeśli któryś cię zabije nie bierzemy za to odpowiedzialności. -Wzruszył rozbawiony ramionami. Żaden z hipogryfów przebywających w rezerwacie nie był agresywny. Oczywiście, jeśli tylko się go nie obrazi. Faktycznie niektóre osobniki, które tu się pojawiają niekiedy zachowują się różnie, ale takowe przez pewien czas trzymane są w odosobnieniu, a dopiero później starają się je jakoś... uspołecznić.
Idąc śladami kobiety zbliżył się również do Tuckera stając obok nich. Na szczęście czasy kłaniania się wszystkim hipogryfom miał już za sobą. Osoby pracujące w Rezerwacie musiały zaskarbić sobie ich wszystkich zaufanie. Co by się stało gdyby kilkanaście tych stworzeń nagle któregoś z nich otoczyło? Fizycznie w takiej okoliczności nie dałoby się wszystkim ukłonić, nie urazić, więc byłoby to zbyt niebezpieczne. Były to niebezpieczne zwierzęta i ktokolwiek, choćby Grace nie mogliby wejść tu bez któregokolwiek z pracowników.
-Tucker będzie niedługo ojcem.-Uśmiechnął się szeroko klepiąc lekko hipogryfa po tyle jego łba. -Nie sądziliśmy, że jego stan zdrowia na to pozwoli, ale najwyraźniej ten uparł się aby nas zadziwiać.-Z pozoru Tukerowi nic nie dolegało, ale gdyby nie podawane mu leki dość mocno by cierpiał. A tak jego choroba aktualnie jest w fazie uśpienia. Może niestety umrzeć w każdej chwili, ale czy nie tak samo jest z ludźmi, czy innymi stworzeniami?
-Jeśli chcesz możemy jeszcze gdzieś kiedyś wyskoczyć.- Zaproponował szybko gryząc się jednak w język i przecierając prawą dłonią swój kark.- Jako przyjaciele oczywiście.- Skrzywił się lekko patrząc na dziewczynę. -Koledzy...-Merlinie! Odwrócił się całkiem do niej rozkładając ręce. -Znajomi? -Gdyby Raiden to widział...
-Tak.-Zgodził się z nią nie patrząc jednak na Tuckera, a na nią. Słysząc kolejne jej słowa odchrząknął odwracając od niej wzrok i kiwnął lekko głową. -Tak, proszę. -Śledził poczynania kobiety z uśmiechem na ustach będąc pewnym, że hipogryf odpowie na ukłon. Nie mylił się.
-Lubi kobiety, więc nie będziecie mieli problemów aby się dogadać.-Gdy Pomona pierwszy raz go odwiedziła nie chciał jej pozwolić odejść. Ostatecznie przekupili go jednak fretką.
-Nie ma za co. Przychodź kiedy chcesz. Rezerwat otwarty jest niemal cały czas.Nie gwarantuje jednak, że zawsze będziesz mogła wejść za ogrodzenie. -W rezerwacie zawsze ktoś był. Beth - dziewczyna pracują tu, mama albo nawet on sam, gdy miał wolne.
-Zawsze możesz wejść tu sama, ale jeśli któryś cię zabije nie bierzemy za to odpowiedzialności. -Wzruszył rozbawiony ramionami. Żaden z hipogryfów przebywających w rezerwacie nie był agresywny. Oczywiście, jeśli tylko się go nie obrazi. Faktycznie niektóre osobniki, które tu się pojawiają niekiedy zachowują się różnie, ale takowe przez pewien czas trzymane są w odosobnieniu, a dopiero później starają się je jakoś... uspołecznić.
Idąc śladami kobiety zbliżył się również do Tuckera stając obok nich. Na szczęście czasy kłaniania się wszystkim hipogryfom miał już za sobą. Osoby pracujące w Rezerwacie musiały zaskarbić sobie ich wszystkich zaufanie. Co by się stało gdyby kilkanaście tych stworzeń nagle któregoś z nich otoczyło? Fizycznie w takiej okoliczności nie dałoby się wszystkim ukłonić, nie urazić, więc byłoby to zbyt niebezpieczne. Były to niebezpieczne zwierzęta i ktokolwiek, choćby Grace nie mogliby wejść tu bez któregokolwiek z pracowników.
-Tucker będzie niedługo ojcem.-Uśmiechnął się szeroko klepiąc lekko hipogryfa po tyle jego łba. -Nie sądziliśmy, że jego stan zdrowia na to pozwoli, ale najwyraźniej ten uparł się aby nas zadziwiać.-Z pozoru Tukerowi nic nie dolegało, ale gdyby nie podawane mu leki dość mocno by cierpiał. A tak jego choroba aktualnie jest w fazie uśpienia. Może niestety umrzeć w każdej chwili, ale czy nie tak samo jest z ludźmi, czy innymi stworzeniami?
-Jeśli chcesz możemy jeszcze gdzieś kiedyś wyskoczyć.- Zaproponował szybko gryząc się jednak w język i przecierając prawą dłonią swój kark.- Jako przyjaciele oczywiście.- Skrzywił się lekko patrząc na dziewczynę. -Koledzy...-Merlinie! Odwrócił się całkiem do niej rozkładając ręce. -Znajomi? -Gdyby Raiden to widział...
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stojąc obok hipogryfa momentalnie przypomniała sobie o tym, jak jeszcze tego ranka krzątała się po domu, starając się jak najskuteczniej zabić czas do godziny spotkania. Wiedząc gdzie ma się pojawić, zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka. Hipogryfy były jednymi z tych stworzeń, które szczególnie sobie upodobała (obok wielu innych gatunków), a że sama nie mogła ich jako tako hodować u siebie w Przytułku, toteż dość długi czas z żadnym nie miała kontaktu. Dlatego też nie mogła się doczekać, poza tym chciała lepiej poznać Aspena. Niestety, w chwili obecnej ten nieco wyblakł przy Tuckerze. A przynajmniej na samym początku, gdy Grace dłuższy czas stała głaszcząc delikatnie stworzenie, skarciła się w myślach za swoje podejście do sytuacji. W końcu gdyby nie Sprout, nie byłoby jej tutaj. Była mu szczerze wdzięczna i gdyby tylko znała go lepiej, z pewnością mocno by go przytuliła w ramach podziękowań. Zamiast tego jednak wciąż się uśmiechała, a słysząc jego nieco niezdarną propozycję, uśmiech nieco się poszerzył. Nawet miała ochotę zachichotać, lecz powstrzymała się.
- Z przyjemnością jeszcze się z Tobą spotkam - powiedziała całkowicie spokojnie, patrząc na niego. - W końcu muszę się jakoś odwdzięczyć za zaproszenie... I chyba nawet wiem jak.
Puściła w jego kierunku oczko, po czym ponownie przeniosła wzrok na hipogryfa. Możliwe, iż zabrzmiała tajemniczo, co w sumie chciała osiągnąć. Nie chciała teraz mówić zbyt wiele, nie była też do końca pewna swojego pomysłu. Poza tym ją czekała niespodzianka tutaj, czemu by jej nie zrobić i jemu? A przynajmniej miała nadzieję, że jej się uda. Chyba będzie niedługo musiała wykonać "sowę do przyjaciela".
- Z przyjemnością jeszcze się z Tobą spotkam - powiedziała całkowicie spokojnie, patrząc na niego. - W końcu muszę się jakoś odwdzięczyć za zaproszenie... I chyba nawet wiem jak.
Puściła w jego kierunku oczko, po czym ponownie przeniosła wzrok na hipogryfa. Możliwe, iż zabrzmiała tajemniczo, co w sumie chciała osiągnąć. Nie chciała teraz mówić zbyt wiele, nie była też do końca pewna swojego pomysłu. Poza tym ją czekała niespodzianka tutaj, czemu by jej nie zrobić i jemu? A przynajmniej miała nadzieję, że jej się uda. Chyba będzie niedługo musiała wykonać "sowę do przyjaciela".
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie wiedział czego się spodziewać, po nawet jak na jego gust dziwnej brzmiącej propozycji. Spojrzał na nią podejrzliwie, a jej oczko wybiło go tylko z tropu. Czyżby zrobił coś jednak dobrze? Dzięki ci Merlinie! Zacisnął szczękę byleby nie zacząć szczerzyć się jak Sprout na widok mandragory.
-To brzmi niepokojąco. Ale wiesz, że wysłanie mojego ciała rodzinie będzie kosztować jeszcze więcej?-A jednak na jego usta wypłynął uśmiech i zerkając od czasu do czasu pogłaskał po skrzydłach Tuckera, który nie zwracał na niego najmniejszej uwagi kierując ją całą na Grace. Najwyraźniej nie tylko Aspenowi wpadła ona w oko.
-Paczka potrzebna na ciebie musi być o jakąś połowę mniejsza od tej na mnie.-Wskazał na siebie rękoma od góry do dołu. Jakby nie patrzeć Grace przy nim wyglądała niczym dziecko. Na oko musiało ich dzielić z jakieś trzydzieści centymetrów, co jakoś większego problemu dla Aspena nie stanowiło prócz bólu w karku, który i tak odczuwał zanim poznał Grace. Mało kto jest niestety tak wysoki jak on. Co miało oczywiście i swoje zalety. Jak na przykład sięganie ślicznej, brązowookiej dziewczynie upatrzonej książki z wysokiej półki w bibliotece szkolnej.
-Muszę cię rozczarować, ale powinniśmy się już zbierać. Robi się już późno.- Niestety nie mógł wcześniej spotkać się z Grace, przez to ta teraz nie mogła za bardzo nacieszyć się obecnością w tym miejscu. Niestety, ale nawet hipogryfy muszą kiedyś spać. Słońce pomału chyliło się ku zachodowi, więc te nie wygrzewają się już w jego cieple, a idą odpocząć, bądź na nocne polowanie.
Klepnął Tuckera po grzbiecie, a on uniósł zainteresowany łeb nareszcie w jego stronę. Rozumiejąc aluzję pomału ponownie oddalił się w stronę lasu zadziwiająco bez żadnych sprzeciwów. Westchnął cicho i uśmiechając się do kobiety idąc obok niej wyszli z zagrody.
|ztx2
-To brzmi niepokojąco. Ale wiesz, że wysłanie mojego ciała rodzinie będzie kosztować jeszcze więcej?-A jednak na jego usta wypłynął uśmiech i zerkając od czasu do czasu pogłaskał po skrzydłach Tuckera, który nie zwracał na niego najmniejszej uwagi kierując ją całą na Grace. Najwyraźniej nie tylko Aspenowi wpadła ona w oko.
-Paczka potrzebna na ciebie musi być o jakąś połowę mniejsza od tej na mnie.-Wskazał na siebie rękoma od góry do dołu. Jakby nie patrzeć Grace przy nim wyglądała niczym dziecko. Na oko musiało ich dzielić z jakieś trzydzieści centymetrów, co jakoś większego problemu dla Aspena nie stanowiło prócz bólu w karku, który i tak odczuwał zanim poznał Grace. Mało kto jest niestety tak wysoki jak on. Co miało oczywiście i swoje zalety. Jak na przykład sięganie ślicznej, brązowookiej dziewczynie upatrzonej książki z wysokiej półki w bibliotece szkolnej.
-Muszę cię rozczarować, ale powinniśmy się już zbierać. Robi się już późno.- Niestety nie mógł wcześniej spotkać się z Grace, przez to ta teraz nie mogła za bardzo nacieszyć się obecnością w tym miejscu. Niestety, ale nawet hipogryfy muszą kiedyś spać. Słońce pomału chyliło się ku zachodowi, więc te nie wygrzewają się już w jego cieple, a idą odpocząć, bądź na nocne polowanie.
Klepnął Tuckera po grzbiecie, a on uniósł zainteresowany łeb nareszcie w jego stronę. Rozumiejąc aluzję pomału ponownie oddalił się w stronę lasu zadziwiająco bez żadnych sprzeciwów. Westchnął cicho i uśmiechając się do kobiety idąc obok niej wyszli z zagrody.
|ztx2
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
25.09
Nie rozumiał za bardzo dlaczego to właśnie on ostatnimi czasy zostaje wysyłany z transportem. Jego szef doskonale wiedział jak bardzo nie lubi opuszczać tartaku, a co dopiero podróżować do Anglii. Jego wewnętrzny strach przed spotkaniem ojca albo co gorsza dziada, sprawiał, że Victor miał ochotę ukryć się gdzieś, byleby nie musieć jechać. Oczywiście nikt nie znał powodu jego niechęci do wyjazdów poza obszar Auchavan. Greyback sam siebie postrzegał jako beznadziejnego człowieka, który boi się konfrontacji z rodziną, jednak lata spędzone w niewoli spowodowały, że przyzwyczaił się do tej myśli i jedyne na czym mu zależało to na utrzymaniu się przy życiu.
Niestety nie było opcji żeby przekonał szefa aby jechał za niego ktoś inny. Jedyny pozytyw był z tego taki, że wyjeżdżali trzy dni po pełni więc zdążył jako tako dojść do siebie. Oczywiście zaopatrzył się odpowiednio na drogę. Kufer w swoim pokoju zapełnił się życiodajnym alkoholem, który napędzał jego piersiówkę bez dna, a do torby zapakował odpowiednią ilość papierosów. Mógł nie jeść, a papierosy musiał ze sobą mieć.
Zdziwił się kiedy okazało się, że celem ich podróży jest Rezerwat Hipogryfów. Nigdy wcześniej nie było transportu do tak odległego miejsca. Czekała ich długa podróż, bo przecież nie było opcji by użyli teleportacji, a świstokliki były po prostu nieopłacalne. Dlatego też wsiadł na wóz wraz ze swoim kompanem, starym Mike’iem, który jak na złość był abstynentem, i ruszyli w drogę. Z jednej strony jednak był ciekaw celu ich podróży. Dawno nie miał do czynienia z hipogryfami. Ostatnio w szkole, na zajęciach z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i bardzo mu się to podobało. Postrzegał te zwierzęta jako dostojne i bardzo inteligentne. Nie ukrywał, że z chęcią spędzi z nimi czas kiedy dotrą już na miejsce.
Podróż zajęła im cztery dni. Unikali dużych miast, co Victorowi było jak najbardziej na rękę, a sypiali w przydrożnych karczmach lub tawernach, zależy co się akurat znalazło. Greyback oczywiście całą drogę sobie na spokojnie popijał coby uspokoić nerwy. Poskutkowało to tym, że kiedy dwudziestego piątego września Mike zatrzymał wóz w Rezerwacie Hipogryfów, a Victor zszedł na ziemie lekko nim zachwiało. O dziwo, pomimo jego alkoholizmu, którego tak namiętnie się wypierał, nie zdarzało mu się doprowadzać do stanu baaardzo wskazującego na spożycie. W tym momencie jednak poczuł, że jego błędnik lekko zaczyna wariować. Złapał się krawędzi wozu i wziął kilka głębszych wdechów by złapać równowagę. Dzisiaj definitywnie przegiął i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak fakt, że znajdował się niecałe trzy godziny powozem od rodzinnego domu sprawiała, że nie czuł się najlepiej. Sięgnął do torby po butelkę wody, po czym naraz wypił większość jej zawartości, a to co zostało wylał sobie na twarz i przetarł ją dłonią.
Kiedy poczuł się już pewniej wyprostował się i spojrzał na swojego towarzysza.
- Pójdę powiedzieć, że już jesteśmy. - powiedział spokojnie, po czym ruszył przed siebie, wiążąc lekko mokre włosy w zwyczajowy kucyk.
Szczerze mówiąc nie za bardzo wiedział gdzie powinien iść, więc skierował się do budynku, który stał nieopodal. Wyglądał jak budynek administracji, a jeśli tak nie było to może przynajmniej znajdujące się w niej osoby wskażą mu odpowiedni kierunek.
Wszedł do środka i lekko zapukał do drzwi jednego z pomieszczeń.
- Dzień dobry. - odparł wchodząc do środka – Przyjechaliśmy z tartaku z Auchavan, gdzie możemy się wypakować z drewnem? - spytał spokojnie przenosząc wzrok na kobietę, która jako jedyna się tutaj znajdowała.
Nie rozumiał za bardzo dlaczego to właśnie on ostatnimi czasy zostaje wysyłany z transportem. Jego szef doskonale wiedział jak bardzo nie lubi opuszczać tartaku, a co dopiero podróżować do Anglii. Jego wewnętrzny strach przed spotkaniem ojca albo co gorsza dziada, sprawiał, że Victor miał ochotę ukryć się gdzieś, byleby nie musieć jechać. Oczywiście nikt nie znał powodu jego niechęci do wyjazdów poza obszar Auchavan. Greyback sam siebie postrzegał jako beznadziejnego człowieka, który boi się konfrontacji z rodziną, jednak lata spędzone w niewoli spowodowały, że przyzwyczaił się do tej myśli i jedyne na czym mu zależało to na utrzymaniu się przy życiu.
Niestety nie było opcji żeby przekonał szefa aby jechał za niego ktoś inny. Jedyny pozytyw był z tego taki, że wyjeżdżali trzy dni po pełni więc zdążył jako tako dojść do siebie. Oczywiście zaopatrzył się odpowiednio na drogę. Kufer w swoim pokoju zapełnił się życiodajnym alkoholem, który napędzał jego piersiówkę bez dna, a do torby zapakował odpowiednią ilość papierosów. Mógł nie jeść, a papierosy musiał ze sobą mieć.
Zdziwił się kiedy okazało się, że celem ich podróży jest Rezerwat Hipogryfów. Nigdy wcześniej nie było transportu do tak odległego miejsca. Czekała ich długa podróż, bo przecież nie było opcji by użyli teleportacji, a świstokliki były po prostu nieopłacalne. Dlatego też wsiadł na wóz wraz ze swoim kompanem, starym Mike’iem, który jak na złość był abstynentem, i ruszyli w drogę. Z jednej strony jednak był ciekaw celu ich podróży. Dawno nie miał do czynienia z hipogryfami. Ostatnio w szkole, na zajęciach z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i bardzo mu się to podobało. Postrzegał te zwierzęta jako dostojne i bardzo inteligentne. Nie ukrywał, że z chęcią spędzi z nimi czas kiedy dotrą już na miejsce.
Podróż zajęła im cztery dni. Unikali dużych miast, co Victorowi było jak najbardziej na rękę, a sypiali w przydrożnych karczmach lub tawernach, zależy co się akurat znalazło. Greyback oczywiście całą drogę sobie na spokojnie popijał coby uspokoić nerwy. Poskutkowało to tym, że kiedy dwudziestego piątego września Mike zatrzymał wóz w Rezerwacie Hipogryfów, a Victor zszedł na ziemie lekko nim zachwiało. O dziwo, pomimo jego alkoholizmu, którego tak namiętnie się wypierał, nie zdarzało mu się doprowadzać do stanu baaardzo wskazującego na spożycie. W tym momencie jednak poczuł, że jego błędnik lekko zaczyna wariować. Złapał się krawędzi wozu i wziął kilka głębszych wdechów by złapać równowagę. Dzisiaj definitywnie przegiął i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak fakt, że znajdował się niecałe trzy godziny powozem od rodzinnego domu sprawiała, że nie czuł się najlepiej. Sięgnął do torby po butelkę wody, po czym naraz wypił większość jej zawartości, a to co zostało wylał sobie na twarz i przetarł ją dłonią.
Kiedy poczuł się już pewniej wyprostował się i spojrzał na swojego towarzysza.
- Pójdę powiedzieć, że już jesteśmy. - powiedział spokojnie, po czym ruszył przed siebie, wiążąc lekko mokre włosy w zwyczajowy kucyk.
Szczerze mówiąc nie za bardzo wiedział gdzie powinien iść, więc skierował się do budynku, który stał nieopodal. Wyglądał jak budynek administracji, a jeśli tak nie było to może przynajmniej znajdujące się w niej osoby wskażą mu odpowiedni kierunek.
Wszedł do środka i lekko zapukał do drzwi jednego z pomieszczeń.
- Dzień dobry. - odparł wchodząc do środka – Przyjechaliśmy z tartaku z Auchavan, gdzie możemy się wypakować z drewnem? - spytał spokojnie przenosząc wzrok na kobietę, która jako jedyna się tutaj znajdowała.
Gość
Gość
| 14 lipca - I etap padań - Operacjonalizacja – wybór próby reprezentatywnej na rzecz badań: ze świata magicznych i niemagicznych zwierząt
Gdyby ktoś zapytał go o zdanie bezpośrednio, to hipogryf byłby jego pierwszym wyborem. Sam fakt, że była to istota magiczna i hybryda w jednym, nadawało mu statusu wyjątkowości. I wręcz kusiło, by to dumne stworzenie stało się pierwszym przedstawicielem, które spotkałoby się z teorią panmagiczną wg Jaydena Vane. A jednak, tak szybko, jak pojawiło się skojarzenie, tak prędko została odrzucona przez Clearwatera. I składało się na to wiele powodów - począwszy od statusu określającego je za groźne, jak i prośbie samego profesora. Nie przeszkadzało jednak, by pojawić się w rezerwacie, po wcześniejszej, listownej zgodzie zarządców. Obecność hipogryfów działała na Kaia jednocześnie inspirująco i odprężająco, upatrując w w honornych bestiach nieopisany fragment siebie.
Nie omieszkał wziąć ze sobą najbardziej oczywistego podręcznika wiedzy o magicznych stworzeniach, by po pierwszych przygotowaniach i znamiennym powitaniu i otrzymaniu przyzwolenia, z dalszej odległości obserwować stado, starając się możliwie nie absorbować swoją uwagą. Usiadł na ziemi, chwytając spojrzeniem jednego z zarządców, który pojawił się przy ogrodzeniu. Długie poły płaszcza i wypchane krwistą zawartością kieszenie, pociągnęły całkiem sensowną myśl. W naturze, hipogryfy karmiły się większymi owadami, ptakami i małymi ssakami. Czasem rybami. Jednym z ulubionych smakołyków były... fretki. Czy właściwie podążył myślą, by zatrzymać się na tym wyborze? Te małe, zwinne stworzenia nie należały do świata magii, a mimo to doskonale nadawały się na pokarm dla hybrydowej bestii. Być może powinien był wziąć pod uwagę inne z ich gatunku, ale wydawało mu się, że nie bez przyczyny znalazł się w tym miejscu.
Nie wszystko rozumiał w teorii Jaydena, ale chwytał tłumaczone podstawy i powody, dla których cały proces badań został ruszony w bieg. O samych meteorytach wiedział niewiele, albo prawo wcale. Jako ingrediencja była rzadkością, a jej magiczne właściwości niezaprzeczalne. Czy jednak miało się je wpisać, jako źródło magii - nie umiał sobie wyobrazić, pozostawiając kwestię dywagacji samemu profesorowi. Clearwater mógł jednak pomóc mu w sprawdzeniu teorii w praktyce i zgodnie z dyspozycją, w pierwszej kolejności, musiał zdecydować się na wybór próby reprezentatywnej na rzecz badań, jak określił Jayden w przesłanej rozpisce. Fretka, jako przedstawiciel świata niemagicznych zwierząt, wydawała się właściwa. I z zainteresowaniem mógłby śledzić zmiany - jeśli jakieś miały zajść - w kontakcie z ... magią. Zastanawiać się mógł także nad psem i jego magiczną odmianą psidwaka, ale pozostawił tę kwestię otwartą. Jak, w takim wypadku. Myśl jednak, ze warto byłoby znaleźć taki magiczny odpowiednik dla fretki, pokusił go w stronę niuchaczy, chociaż te potrafiły narobić wiele (nie tylko złodziejskiego) bałaganu już w swojej czarującej naturze. Nie wykreślił jednak, ani psidwaków, ani niuchaczy, zakreślając w księdze odpowiednie strony. Chociaż wiedzę o nich posiadał, to kartkując kolejne strony, nasuwały się i nowe pozycje.
Przez bardzo, bardzo krótki moment zastanawiał się nawet, jak na dodatkową magię zareagowałby wilkołak tak pod postacią przemienioną, jak i ludzką. Być może mógł podsunąć ów pomysł naukowcowi, ale niebezpieczeństwo było tu wystarczająco duże, by odrzucił pomysł. Spojrzał przed siebie na rozpierzchnięte teraz stado hipogryfów, nieco dłużej przyglądając się młodej samicy, która wyjątkowo przypominała mu jego wychowankę z Rumunii. Z cichym westchnieniem przełożył kartki tomiszcza , w końcu spoglądając na nową pozycję. Pufki. Nie. Musiał albo szukać dalej, albo pozostać przy niuchaczach. Jeśli magia mogła wzmocnić posiadane już zdolności, zawsze mógłby mieć bardzo bardzo zdolnego złodziejaszka. Albo potężny kłopot. Zawsze byłyby to konkretne wyniki.
onms III
| zt
Gdyby ktoś zapytał go o zdanie bezpośrednio, to hipogryf byłby jego pierwszym wyborem. Sam fakt, że była to istota magiczna i hybryda w jednym, nadawało mu statusu wyjątkowości. I wręcz kusiło, by to dumne stworzenie stało się pierwszym przedstawicielem, które spotkałoby się z teorią panmagiczną wg Jaydena Vane. A jednak, tak szybko, jak pojawiło się skojarzenie, tak prędko została odrzucona przez Clearwatera. I składało się na to wiele powodów - począwszy od statusu określającego je za groźne, jak i prośbie samego profesora. Nie przeszkadzało jednak, by pojawić się w rezerwacie, po wcześniejszej, listownej zgodzie zarządców. Obecność hipogryfów działała na Kaia jednocześnie inspirująco i odprężająco, upatrując w w honornych bestiach nieopisany fragment siebie.
Nie omieszkał wziąć ze sobą najbardziej oczywistego podręcznika wiedzy o magicznych stworzeniach, by po pierwszych przygotowaniach i znamiennym powitaniu i otrzymaniu przyzwolenia, z dalszej odległości obserwować stado, starając się możliwie nie absorbować swoją uwagą. Usiadł na ziemi, chwytając spojrzeniem jednego z zarządców, który pojawił się przy ogrodzeniu. Długie poły płaszcza i wypchane krwistą zawartością kieszenie, pociągnęły całkiem sensowną myśl. W naturze, hipogryfy karmiły się większymi owadami, ptakami i małymi ssakami. Czasem rybami. Jednym z ulubionych smakołyków były... fretki. Czy właściwie podążył myślą, by zatrzymać się na tym wyborze? Te małe, zwinne stworzenia nie należały do świata magii, a mimo to doskonale nadawały się na pokarm dla hybrydowej bestii. Być może powinien był wziąć pod uwagę inne z ich gatunku, ale wydawało mu się, że nie bez przyczyny znalazł się w tym miejscu.
Nie wszystko rozumiał w teorii Jaydena, ale chwytał tłumaczone podstawy i powody, dla których cały proces badań został ruszony w bieg. O samych meteorytach wiedział niewiele, albo prawo wcale. Jako ingrediencja była rzadkością, a jej magiczne właściwości niezaprzeczalne. Czy jednak miało się je wpisać, jako źródło magii - nie umiał sobie wyobrazić, pozostawiając kwestię dywagacji samemu profesorowi. Clearwater mógł jednak pomóc mu w sprawdzeniu teorii w praktyce i zgodnie z dyspozycją, w pierwszej kolejności, musiał zdecydować się na wybór próby reprezentatywnej na rzecz badań, jak określił Jayden w przesłanej rozpisce. Fretka, jako przedstawiciel świata niemagicznych zwierząt, wydawała się właściwa. I z zainteresowaniem mógłby śledzić zmiany - jeśli jakieś miały zajść - w kontakcie z ... magią. Zastanawiać się mógł także nad psem i jego magiczną odmianą psidwaka, ale pozostawił tę kwestię otwartą. Jak, w takim wypadku. Myśl jednak, ze warto byłoby znaleźć taki magiczny odpowiednik dla fretki, pokusił go w stronę niuchaczy, chociaż te potrafiły narobić wiele (nie tylko złodziejskiego) bałaganu już w swojej czarującej naturze. Nie wykreślił jednak, ani psidwaków, ani niuchaczy, zakreślając w księdze odpowiednie strony. Chociaż wiedzę o nich posiadał, to kartkując kolejne strony, nasuwały się i nowe pozycje.
Przez bardzo, bardzo krótki moment zastanawiał się nawet, jak na dodatkową magię zareagowałby wilkołak tak pod postacią przemienioną, jak i ludzką. Być może mógł podsunąć ów pomysł naukowcowi, ale niebezpieczeństwo było tu wystarczająco duże, by odrzucił pomysł. Spojrzał przed siebie na rozpierzchnięte teraz stado hipogryfów, nieco dłużej przyglądając się młodej samicy, która wyjątkowo przypominała mu jego wychowankę z Rumunii. Z cichym westchnieniem przełożył kartki tomiszcza , w końcu spoglądając na nową pozycję. Pufki. Nie. Musiał albo szukać dalej, albo pozostać przy niuchaczach. Jeśli magia mogła wzmocnić posiadane już zdolności, zawsze mógłby mieć bardzo bardzo zdolnego złodziejaszka. Albo potężny kłopot. Zawsze byłyby to konkretne wyniki.
onms III
| zt
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Kai Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
| 27 lipca
Przetarł zmęczone bezsenną nocą powieki. Siedział na ziemi i opierał się plecami o ścianę jednego z ogrodzeń. Kubek wciąż gorącej kawy stał postawiony tuż obok uda. To była wyjątkowo długa noc, ale wyglądało na to, że sytuacja została opanowana. Nie obyło się bez szkód, ale udało im się rozdzielić hipogryfy. Miewał różne zlecenia i chociaż początkowo nie zapowiadało się, by wymagało tylu nakładów sił, to Kai czuł się wyjątkowo zadowolony. Zdobywanie ingrediencji to jedno, ale możliwości przy okazji pracy z tymi dumnymi stworzeniami, przypominała mu powroty do Rumunii. I chociaż brytyjski rezerwat nie był tak rozległy, jak ten, z którym pracował wcześniej, zdążył zaprzyjaźnić się z kilkoma bestyjkami. I nie tylko hipogryfy miał na myśli.
Obrócił twarz, spoglądając do wewnątrz prowizorycznie naprawionego ogrodzenia. W dużej mierze, to magia trzymała stworzenia wewnątrz i dopóki kilka magicznych "pastuchów" nie zostanie naprawionych, potrzeba było stałej kontroli, czy żaden z młodszych osobników nie wyrwie się na nieprzewidzianą eskapadę. Za całość powierzonego zadania, nie tylko miał dostać całkiem sensowną sakiewkę, ale i zapas ingrediencji. Pióra, nawet pazury i - chociaż nie było to aż tak satysfakcjonujące - nawet oko. Jedna ze starszych samic będzie widziała tylko na jedno, ale uratować się drugiego nie dało. Ich walki bywały przerażająco gwałtowne. I jednocześnie pięknie. Jak burze.
Odetchnął, sięgając po gorący kubek z kawą, upijając łyk - Clearwater, ten twój znajomy będzie dziś, tak? - dotarły go słowa nim zobaczył właściciela głosu - Tak! Zajmę się nim i przekaże wszystko - siwowłosy, chociaż bardzo żywotny czarodziej z niecodziennie twardym błyskiem w oku, wychylił się z nadbudówki - Świetnie, w razie potrzeby, skorzystajcie z naszych zasobów. I ten młody Henry też mu pomoże - Kai uniósł dłoń, potwierdzając dyspozycje. Na ustach zakołysał się uśmiech. Nie tylko do znikającego właśnie pracownika rezerwatu, ale na myśl, że spotka dawno niewidzianego przyjaciela. A właściwym - nieczęsto widzianego przyjaciela. Ognista po pracy będzie najlepszym zwieńczeniem tego dnia (i nocy). Tym bardziej w męskim towarzystwie, które dla odmiany nie chciało mu obić twarzy, ani nie irytowało go ciągła krytyką działań. Z czystym sumieniem uznawał w Thomasa za przyjaciela. I to takiego, który całkiem skutecznie rozpraszał obecnością płynące ostatnimi czasy zbyt wartko - cienie. Nawet, jeśli mieli w sercach swoje własne.
Dopił gorzki napar, pozostawiając w dłoni wciąż ciepłe naczynie. Podpierając się o ścianę ogrodzenia, podniósł się do pionu. Znajoma, sylwetka zamajaczyła u wylotu wejścia i z tym samym, tak znajomym uśmiechem, ruszył, by powitać przyjaciela. Dziś - także pracownika - Tom - usta rozciągnęły się jeszcze szerzej, wysuwając rękę i zaciskając palce na dłoni mężczyzny - Dobrze, że jesteś - dodał - liczę, że nie miałeś po drodze, żadnych niespodzianek? - kontynuował, by obrócić się i klepnąć towarzysza w plecy. Pusty kubek, wciąż towarzyszył jego dłoni, więc gestem różdżki, odstawił go na stołek obok składu - Byłeś już tu? Jeśli nie, oprowadzę i opowiem co nieco - pozwolił sobie poprowadzić czarodzieja w głąb rezerwatu, wyznaczoną bezpiecznie ścieżką.
Przetarł zmęczone bezsenną nocą powieki. Siedział na ziemi i opierał się plecami o ścianę jednego z ogrodzeń. Kubek wciąż gorącej kawy stał postawiony tuż obok uda. To była wyjątkowo długa noc, ale wyglądało na to, że sytuacja została opanowana. Nie obyło się bez szkód, ale udało im się rozdzielić hipogryfy. Miewał różne zlecenia i chociaż początkowo nie zapowiadało się, by wymagało tylu nakładów sił, to Kai czuł się wyjątkowo zadowolony. Zdobywanie ingrediencji to jedno, ale możliwości przy okazji pracy z tymi dumnymi stworzeniami, przypominała mu powroty do Rumunii. I chociaż brytyjski rezerwat nie był tak rozległy, jak ten, z którym pracował wcześniej, zdążył zaprzyjaźnić się z kilkoma bestyjkami. I nie tylko hipogryfy miał na myśli.
Obrócił twarz, spoglądając do wewnątrz prowizorycznie naprawionego ogrodzenia. W dużej mierze, to magia trzymała stworzenia wewnątrz i dopóki kilka magicznych "pastuchów" nie zostanie naprawionych, potrzeba było stałej kontroli, czy żaden z młodszych osobników nie wyrwie się na nieprzewidzianą eskapadę. Za całość powierzonego zadania, nie tylko miał dostać całkiem sensowną sakiewkę, ale i zapas ingrediencji. Pióra, nawet pazury i - chociaż nie było to aż tak satysfakcjonujące - nawet oko. Jedna ze starszych samic będzie widziała tylko na jedno, ale uratować się drugiego nie dało. Ich walki bywały przerażająco gwałtowne. I jednocześnie pięknie. Jak burze.
Odetchnął, sięgając po gorący kubek z kawą, upijając łyk - Clearwater, ten twój znajomy będzie dziś, tak? - dotarły go słowa nim zobaczył właściciela głosu - Tak! Zajmę się nim i przekaże wszystko - siwowłosy, chociaż bardzo żywotny czarodziej z niecodziennie twardym błyskiem w oku, wychylił się z nadbudówki - Świetnie, w razie potrzeby, skorzystajcie z naszych zasobów. I ten młody Henry też mu pomoże - Kai uniósł dłoń, potwierdzając dyspozycje. Na ustach zakołysał się uśmiech. Nie tylko do znikającego właśnie pracownika rezerwatu, ale na myśl, że spotka dawno niewidzianego przyjaciela. A właściwym - nieczęsto widzianego przyjaciela. Ognista po pracy będzie najlepszym zwieńczeniem tego dnia (i nocy). Tym bardziej w męskim towarzystwie, które dla odmiany nie chciało mu obić twarzy, ani nie irytowało go ciągła krytyką działań. Z czystym sumieniem uznawał w Thomasa za przyjaciela. I to takiego, który całkiem skutecznie rozpraszał obecnością płynące ostatnimi czasy zbyt wartko - cienie. Nawet, jeśli mieli w sercach swoje własne.
Dopił gorzki napar, pozostawiając w dłoni wciąż ciepłe naczynie. Podpierając się o ścianę ogrodzenia, podniósł się do pionu. Znajoma, sylwetka zamajaczyła u wylotu wejścia i z tym samym, tak znajomym uśmiechem, ruszył, by powitać przyjaciela. Dziś - także pracownika - Tom - usta rozciągnęły się jeszcze szerzej, wysuwając rękę i zaciskając palce na dłoni mężczyzny - Dobrze, że jesteś - dodał - liczę, że nie miałeś po drodze, żadnych niespodzianek? - kontynuował, by obrócić się i klepnąć towarzysza w plecy. Pusty kubek, wciąż towarzyszył jego dłoni, więc gestem różdżki, odstawił go na stołek obok składu - Byłeś już tu? Jeśli nie, oprowadzę i opowiem co nieco - pozwolił sobie poprowadzić czarodzieja w głąb rezerwatu, wyznaczoną bezpiecznie ścieżką.
Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 14.09.20 22:58, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była ciemna, ciepła noc. Gwiazdy srebrzyły się na niebie, a drzewa szeleściły niemal bezgłośnie, gdy Tom zmierzał w kierunku rezerwatu hipogryfów, gdzie umówił się z Kaiem. Błędny Rycerz wysadził go chwilę wcześniej, płosząc blaskiem reflektorów dzikie zające - resztę drogi Tom chciał pokonać sam i, korzystając z okazji, pooddychać przez moment zapachem lasu, zwłaszcza po całym dniu spędzonym w zakurzonym, dusznym Londynie.
Nie narzekał jednak na dzisiejszy dzień, udało mu się wszak wreszcie uporać z arcyniebezpiecznym zleceniem na naprawę klipsa do miotły, który kilka dni temu odkrył w sobie krwiożercze instynkty i zaczął gryźć wszystko, co się rusza. Jego klient, pan Hathorne (starający się obecnie o przyjęcie do Os z Wimbourne) był tak szczęśliwy, odbierając naprawione spinki, że omal nie wyleciał z Czarodziejskiego Warsztatu Genthona na miotle. A Tom stał się po wszystkim bogatszy o dwa sykle i niewielką szramę na lewej dłoni - oczywiście od spinek, a nie od pana Hathorne'a.
W kieszeni kurtki ściskał różdżkę. Okolica wyglądała jednak na cichą i spokojną. Kilka minut później w oddali zamajaczyły światła i główna brama prowadząca do rezerwatu, a Tom poczuł coś w stylu chłopięcej ekscytacji. Co prawda wiedział, że czeka go praca do wykonania, ale cieszył się na spotkanie z dawno niewidzianym Kaiem i na wizytę tutaj. Choć doskonale słyszał o rezerwacie hipogryfów (jak każdy czarodziej w Anglii, wszak było to słynne na cały kraj miejsce), to jeszcze nigdy tu nie był.
Poprawił przewieszoną na ramieniu torbę, która co jakiś czas mu się zsuwała, i w której miał różne pomniejszone zaklęciem części i przedmioty, po czym wszedł na teren rezerwatu. Uśmiechnął się, gdy zobaczył w oddali Kaia. Obaj poznali się dawno temu, w Hogwarcie, w Klubie Pojedynków, lecz wtedy jeszcze żaden z nich nie wiedział, że po latach będą dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. W zasadzie byli dla siebie trochę jak bracia, których obaj stracili.
— Kai! Dobrze cię widzieć! — uśmiechnął się szerzej i uścisnął jego dłoń. Kai wyglądał na zmęczonego, ale na pierwszy rzut oka chyba wszystko było u niego w porządku. Tom pokręcił głową, słysząc pytanie o niespodzianki. — Nie, wszystko w porządku, dotarłem tu Błędnym Rycerzem, a potem zrobiłem sobie krótki spacer do rezerwatu. — Byłeś już tu? Jeśli nie, oprowadzę i opowiem co nieco. — Jestem tu pierwszy raz, więc czyń honory — uśmiechnął się. — Ostatni raz widziałem hipogryfa pięć lat temu, na morzu — przypomniał sobie "Rubinowego trolla" i klatkę z hipogryfem, którą transportowali z Peru. On sam nie miał jednak zbyt wiele do czynienia z tym stworzeniem. Jego jedynym zadaniem było upewnić się, że klatka jest dobrze zabezpieczona zaklęciami i nie otworzy się w czasie rejsu.
Ruszyli ścieżką wgłąb rezerwatu. Tom skinął uprzejmie głową na powitanie czarodziejowi, który ich minął. Nie spodziewał się, że o tej porze w rezerwacie może być tyle osób.
— W czym mogę wam pomóc? O co chodziło z tą zagrodą? — spytał, poprawiając torbę wiszącą na ramieniu. — I w ogóle co teraz u ciebie słychać? Wszystko u ciebie w porządku? W liście wspomniałeś, że nie planujesz na razie żadnych dłuższych wypraw?
Nie narzekał jednak na dzisiejszy dzień, udało mu się wszak wreszcie uporać z arcyniebezpiecznym zleceniem na naprawę klipsa do miotły, który kilka dni temu odkrył w sobie krwiożercze instynkty i zaczął gryźć wszystko, co się rusza. Jego klient, pan Hathorne (starający się obecnie o przyjęcie do Os z Wimbourne) był tak szczęśliwy, odbierając naprawione spinki, że omal nie wyleciał z Czarodziejskiego Warsztatu Genthona na miotle. A Tom stał się po wszystkim bogatszy o dwa sykle i niewielką szramę na lewej dłoni - oczywiście od spinek, a nie od pana Hathorne'a.
W kieszeni kurtki ściskał różdżkę. Okolica wyglądała jednak na cichą i spokojną. Kilka minut później w oddali zamajaczyły światła i główna brama prowadząca do rezerwatu, a Tom poczuł coś w stylu chłopięcej ekscytacji. Co prawda wiedział, że czeka go praca do wykonania, ale cieszył się na spotkanie z dawno niewidzianym Kaiem i na wizytę tutaj. Choć doskonale słyszał o rezerwacie hipogryfów (jak każdy czarodziej w Anglii, wszak było to słynne na cały kraj miejsce), to jeszcze nigdy tu nie był.
Poprawił przewieszoną na ramieniu torbę, która co jakiś czas mu się zsuwała, i w której miał różne pomniejszone zaklęciem części i przedmioty, po czym wszedł na teren rezerwatu. Uśmiechnął się, gdy zobaczył w oddali Kaia. Obaj poznali się dawno temu, w Hogwarcie, w Klubie Pojedynków, lecz wtedy jeszcze żaden z nich nie wiedział, że po latach będą dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. W zasadzie byli dla siebie trochę jak bracia, których obaj stracili.
— Kai! Dobrze cię widzieć! — uśmiechnął się szerzej i uścisnął jego dłoń. Kai wyglądał na zmęczonego, ale na pierwszy rzut oka chyba wszystko było u niego w porządku. Tom pokręcił głową, słysząc pytanie o niespodzianki. — Nie, wszystko w porządku, dotarłem tu Błędnym Rycerzem, a potem zrobiłem sobie krótki spacer do rezerwatu. — Byłeś już tu? Jeśli nie, oprowadzę i opowiem co nieco. — Jestem tu pierwszy raz, więc czyń honory — uśmiechnął się. — Ostatni raz widziałem hipogryfa pięć lat temu, na morzu — przypomniał sobie "Rubinowego trolla" i klatkę z hipogryfem, którą transportowali z Peru. On sam nie miał jednak zbyt wiele do czynienia z tym stworzeniem. Jego jedynym zadaniem było upewnić się, że klatka jest dobrze zabezpieczona zaklęciami i nie otworzy się w czasie rejsu.
Ruszyli ścieżką wgłąb rezerwatu. Tom skinął uprzejmie głową na powitanie czarodziejowi, który ich minął. Nie spodziewał się, że o tej porze w rezerwacie może być tyle osób.
— W czym mogę wam pomóc? O co chodziło z tą zagrodą? — spytał, poprawiając torbę wiszącą na ramieniu. — I w ogóle co teraz u ciebie słychać? Wszystko u ciebie w porządku? W liście wspomniałeś, że nie planujesz na razie żadnych dłuższych wypraw?
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obecność magicznych stworzeń o takim kalibrze, działała na Kaia pobudzająco. Głównej przyczyny doszukiwać się jednak należało w pielęgnowanej i kontynuowanej od dzieciństwa fascynacji. O hipogryfach słuchał jeszcze od ojca, w legendarnych opowieściach, a potem, skonfrontował wiedzę z ich rzeczywistym obrazem, gdy podczas zajęć z onms, pozwolono im poznać jednego z przedstawicieli tego dumnego gatunku hybryd. Nie dziwne, że tuz po powrocie do Anglii, niemal w pierwszej kolejności nawiązał kontakt z rezerwatem, a z potwierdzonymi kwalifikacjami z Rumunii, przyjęto jego obecność z otwartymi ramionami. Tym bardziej, że nawet w takim miejscu zrobiły się... czystki. Zabrakło już kilku pracowników, którzy zniknęli z dnia na dzień i raczej nie trudno było się domyśleć przyczyny. Wojna. Z relacji właścicieli rezerwatu wynikało jednak, że szczęśliwie istniało wiele wysoko postawionych sponsorów, którym zależało na utrzymaniu rezerwatu w nienagannym stanie. A wydarzenie z nocy świadczyło, że ciągła praca była konieczna. I nie tylko skupiając się na pozyskaniu dostępnych na miejscu składników, czy uzupełniając te brakujące. Z hipogryfami lubił pracować, chociaż nocna interwencja wymagała ogromnych pokładów cierpliwości, pewności i odwagi. Czym innym bowiem było spotkanie ze skrzydlata hybrydą, gdy brakowało zagrożenia, a co innego, gdy do zagrody wbiegał kretyn, który mylił brawurę z głupotą i sam prowokował się o zgubę.
Kai zyskał nową szramę, chociaż i tak miał szczęście, ze nie wylądował u magomedyków. Cięcie było płytkie, pozbawione poważnej interwencji. To jednak co wymagało takowej, to zabezpieczenia wokół zagród i budynków przybocznych. Nawet gdyby chciał, Clearwater nie był w stanie w tym zbytnio pomóc. Kto by pomyślał, że numerologia będzie kiedyś tak mu potrzebna? Kolejny raz przekonywał się, że powinien przypomnieć sobie jej tajniki, ale być może, jego przyjaciel nie tylko wykona powierzone mu zlecenie, ale też podrzuci kilka wskazówek?
Powoli, zaczynał znać sieć przejść w rezerwacie na pamięć. Od samej bramy, dzieliła go jedna ścieżka i to tam upatrywał przybycia Toma. Pamiętał dobrze o zdolnościach czarodzieja do magicznych i niemagicznych urządzeń i zabezpieczeń - W sumie, Błędny będzie dobrym motywem na powrót. mam ze sobą miotłę, ale chyba wolę nie ryzykować dziś rozbicia na jakimś murze - uśmiech niezmiennie rozciągał usta, gdy kontynuował wypowiedź -W kwestii podróży. Uhm, rejestrowałeś już różdżkę? - uśmiech na moment zgasł, a cień przecisnął się przez zmęczone spojrzenie - Ułatwia poruszanie - chociaż niekoniecznie pomaga, gdy wtrącają cię do Tower - ale myśli już nie zwerbalizował, pozostawiając na moment przyjaciela w milczeniu. Wrócił uwagę do towarzysza, gdy wspomniał o spacerze - Doskonały pomysł, możesz kontynuować ze mną - odpowiedział i ruszył, nie pozostawiając czarodzieja za sobą - Stawiam, że ten osobnik niezbyt był zadowolony z podobnej formy przenosin. To dumne stworzenia, a wszelkie formy zniewolenia traktują jak obelgę - mówił, a błysk wracał do szaroniebieskich źrenic - Co prawda, aktualnie nie przedstawię ci żadnego bardziej personalnie... - wskazał gestem brzeg ogrodzenia, które oddzielało ich od rozległej polany - ...ale zdążymy nadrobić - dodał, zerkając na magicznego majsterkowicza - niestety, mieliśmy tu w nocy incydent, a konsekwencją było w dużej mierze zerwanie ogrodzeń, zabezpieczeń i magicznych pastuchów w kilku miejscach. Tu jedno z nich - wędrowali wzdłuż kolejnej ze ścieżek, nieco mniej oczywistej - zatrzymał się przy jednym, wiekowym dębie, który sięgał rozłożystymi gałęziami tak wysoko, jak i na boki, tworząc niemal naturalną zaporę. Kilka, długich piór wciąż tkwiło w jego gałęziach - Na niebie też jest kilka luk, ale zakładam, że są wynikiem przerwania jakiejś ciągłości w tych miejscach przy ziemi - kontynuował, wyliczając to, czego sam się dowiedział i przekazało mu kierownictwo. Kai wskazał na szeroką sieć, prowizorycznie łataną i zabezpieczoną fragmentami połamanego ogrodzenia. Przy nim stał młody chłopak, z ulgą witając pojawiającą się dwójkę - Henry, biegnij do kolejnej wyrwy - odezwał się do chłopca, który wyglądał na przeraźliwie zmęczonego.
Kai zyskał nową szramę, chociaż i tak miał szczęście, ze nie wylądował u magomedyków. Cięcie było płytkie, pozbawione poważnej interwencji. To jednak co wymagało takowej, to zabezpieczenia wokół zagród i budynków przybocznych. Nawet gdyby chciał, Clearwater nie był w stanie w tym zbytnio pomóc. Kto by pomyślał, że numerologia będzie kiedyś tak mu potrzebna? Kolejny raz przekonywał się, że powinien przypomnieć sobie jej tajniki, ale być może, jego przyjaciel nie tylko wykona powierzone mu zlecenie, ale też podrzuci kilka wskazówek?
Powoli, zaczynał znać sieć przejść w rezerwacie na pamięć. Od samej bramy, dzieliła go jedna ścieżka i to tam upatrywał przybycia Toma. Pamiętał dobrze o zdolnościach czarodzieja do magicznych i niemagicznych urządzeń i zabezpieczeń - W sumie, Błędny będzie dobrym motywem na powrót. mam ze sobą miotłę, ale chyba wolę nie ryzykować dziś rozbicia na jakimś murze - uśmiech niezmiennie rozciągał usta, gdy kontynuował wypowiedź -W kwestii podróży. Uhm, rejestrowałeś już różdżkę? - uśmiech na moment zgasł, a cień przecisnął się przez zmęczone spojrzenie - Ułatwia poruszanie - chociaż niekoniecznie pomaga, gdy wtrącają cię do Tower - ale myśli już nie zwerbalizował, pozostawiając na moment przyjaciela w milczeniu. Wrócił uwagę do towarzysza, gdy wspomniał o spacerze - Doskonały pomysł, możesz kontynuować ze mną - odpowiedział i ruszył, nie pozostawiając czarodzieja za sobą - Stawiam, że ten osobnik niezbyt był zadowolony z podobnej formy przenosin. To dumne stworzenia, a wszelkie formy zniewolenia traktują jak obelgę - mówił, a błysk wracał do szaroniebieskich źrenic - Co prawda, aktualnie nie przedstawię ci żadnego bardziej personalnie... - wskazał gestem brzeg ogrodzenia, które oddzielało ich od rozległej polany - ...ale zdążymy nadrobić - dodał, zerkając na magicznego majsterkowicza - niestety, mieliśmy tu w nocy incydent, a konsekwencją było w dużej mierze zerwanie ogrodzeń, zabezpieczeń i magicznych pastuchów w kilku miejscach. Tu jedno z nich - wędrowali wzdłuż kolejnej ze ścieżek, nieco mniej oczywistej - zatrzymał się przy jednym, wiekowym dębie, który sięgał rozłożystymi gałęziami tak wysoko, jak i na boki, tworząc niemal naturalną zaporę. Kilka, długich piór wciąż tkwiło w jego gałęziach - Na niebie też jest kilka luk, ale zakładam, że są wynikiem przerwania jakiejś ciągłości w tych miejscach przy ziemi - kontynuował, wyliczając to, czego sam się dowiedział i przekazało mu kierownictwo. Kai wskazał na szeroką sieć, prowizorycznie łataną i zabezpieczoną fragmentami połamanego ogrodzenia. Przy nim stał młody chłopak, z ulgą witając pojawiającą się dwójkę - Henry, biegnij do kolejnej wyrwy - odezwał się do chłopca, który wyglądał na przeraźliwie zmęczonego.
Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 17.09.20 8:13, w całości zmieniany 2 razy
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Nie, na razie nie — odpowiedział, słysząc pytanie Kaia o rejestrację różdżki. — W Londynie pojawiam się bardzo rzadko, od razu w warsztacie. Większość zleceń wpada mi poza stolicą — przyznał. Rzeczywiście, do tej pory udawało mu się jakoś obejść bez rejestracji, choć spodziewał się, że w pewnym momencie będzie musiał to zrobić. Wątpił, aby Ministerstwo Magii ograniczyło swoje zasady tylko i wyłącznie do stolicy. Podejrzewał, że prędzej czy później Minister nałoży na czarodziejską Anglię kolejne restrykcje.
Kai najwyraźniej był tak zajęty pracą i incydentem w rezerwacie, że zignorował ostatnie pytanie Toma. Tom nie miał mu tego jednak za złe, rozumiał sytuację. Miał nadzieję, że gdy upora się ze zleceniem i obaj usiądą na spokojnie przy Ognistej, to dowie się wszystkiego.
Podążył za Kaiem, zmierzając za nim wgłąb rezerwatu.
— To prawda, rozpętała nam się niezła hucpa, gdy już dotarliśmy do brzegu — przyznał z lekkim uśmiechem, wspominając rejs z hipogryfem na pokładzie i późniejsze sceny, które rozegrały się w porcie. Cóż, wtedy płacono im za dostarczenie hipogryfa, a nie za okiełznanie go. Dziś, z perspektywy czasu, Tom nie wiedział, czy przyjąłby podobne zlecenie. Oczywiście wtedy był na morzu jedynie pomocnikiem - pilnował tego, aby klatka była przez cały czas zamknięta - lecz taka forma zniewolenia dzikiego, dumnego stworzenia nie budziła w nim poczucia dumy. Z drugiej strony, kto tak naprawdę to wie? Może to tylko czcze życzenia, które wypowiadał w głowie, sam przed sobą, aby poczuć się lepiej? Dopóki wciąż miał jakiekolwiek zlecenia, mógł snuć wspaniałe, honorowe wizje samego siebie. Co jednak zrobi, gdy zlecenia na naprawę magicznych przedmiotów się skończą, a on będzie musiał jakoś przeżyć? Na razie jednak nie chciał się nad tym zastanawiać.
Lawirowali dróżkami i ścieżkami, a Tom nie potrafił wyjść z podziwu, że rezerwat jest tak duży. Oczywiście słyszał już wcześniej, że powierzchnia rezerwatu jest rozległa, jednak nigdy jeszcze nie widział go na żywo.
— Ile hipogryfów mieszka w rezerwacie? — zapytał Kaia ze szczerą ciekawością. Od momentu, gdy pojawił się w rezerwacie, nie zobaczył ani jednego z tych dymnych stworzeń. Jak przez mgłę przypomniał sobie nauki z Hogwartu: obowiązek ukłonienia się i ukazania szacunku... Na Rowenę, czy było coś jeszcze?
Gdy stanęli przy rozłożystym dębie, Tom rozejrzał się dookoła, próbując oszacować straty, i w międzyczasie wysłuchał raportu Kaia na temat zniszczonych zabezpieczeń. Ogrodzenia, pastuchy, zapora na niebie, usunięcie prowizorycznych zabezpieczeń i założenie nowych, wyliczył w myślach. Szykowało się całkiem sporo roboty.
— Szykuje się całkiem sporo roboty — wypowiedział na głos to, o czym myślał. Jego głos wciąż jednak pozostawał spokojny i optymistyczny. Cieszył się, że ma zlecenie, a przy tym możliwość spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem. Wyciągnął różdżkę i podszedł bliżej dębowej zapory, wśród gałęzi dostrzegając kilka długich, ptasich piór. Odwrócił głowę w kierunku Kaia. — Eee... Nie żebym miał coś przeciwko skłonom, ale gdzie jest ten hipogryf?
Oczywiście ufał Clearwaterowi. Nie ufał zaś sobie i swojej niewiedzy - wolał nie zrobić niczego głupiego i na przykład nie wejść do zagrody, w której nadal urzędowało sobie rozjuszone, potężne stworzenie.
Kai najwyraźniej był tak zajęty pracą i incydentem w rezerwacie, że zignorował ostatnie pytanie Toma. Tom nie miał mu tego jednak za złe, rozumiał sytuację. Miał nadzieję, że gdy upora się ze zleceniem i obaj usiądą na spokojnie przy Ognistej, to dowie się wszystkiego.
Podążył za Kaiem, zmierzając za nim wgłąb rezerwatu.
— To prawda, rozpętała nam się niezła hucpa, gdy już dotarliśmy do brzegu — przyznał z lekkim uśmiechem, wspominając rejs z hipogryfem na pokładzie i późniejsze sceny, które rozegrały się w porcie. Cóż, wtedy płacono im za dostarczenie hipogryfa, a nie za okiełznanie go. Dziś, z perspektywy czasu, Tom nie wiedział, czy przyjąłby podobne zlecenie. Oczywiście wtedy był na morzu jedynie pomocnikiem - pilnował tego, aby klatka była przez cały czas zamknięta - lecz taka forma zniewolenia dzikiego, dumnego stworzenia nie budziła w nim poczucia dumy. Z drugiej strony, kto tak naprawdę to wie? Może to tylko czcze życzenia, które wypowiadał w głowie, sam przed sobą, aby poczuć się lepiej? Dopóki wciąż miał jakiekolwiek zlecenia, mógł snuć wspaniałe, honorowe wizje samego siebie. Co jednak zrobi, gdy zlecenia na naprawę magicznych przedmiotów się skończą, a on będzie musiał jakoś przeżyć? Na razie jednak nie chciał się nad tym zastanawiać.
Lawirowali dróżkami i ścieżkami, a Tom nie potrafił wyjść z podziwu, że rezerwat jest tak duży. Oczywiście słyszał już wcześniej, że powierzchnia rezerwatu jest rozległa, jednak nigdy jeszcze nie widział go na żywo.
— Ile hipogryfów mieszka w rezerwacie? — zapytał Kaia ze szczerą ciekawością. Od momentu, gdy pojawił się w rezerwacie, nie zobaczył ani jednego z tych dymnych stworzeń. Jak przez mgłę przypomniał sobie nauki z Hogwartu: obowiązek ukłonienia się i ukazania szacunku... Na Rowenę, czy było coś jeszcze?
Gdy stanęli przy rozłożystym dębie, Tom rozejrzał się dookoła, próbując oszacować straty, i w międzyczasie wysłuchał raportu Kaia na temat zniszczonych zabezpieczeń. Ogrodzenia, pastuchy, zapora na niebie, usunięcie prowizorycznych zabezpieczeń i założenie nowych, wyliczył w myślach. Szykowało się całkiem sporo roboty.
— Szykuje się całkiem sporo roboty — wypowiedział na głos to, o czym myślał. Jego głos wciąż jednak pozostawał spokojny i optymistyczny. Cieszył się, że ma zlecenie, a przy tym możliwość spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem. Wyciągnął różdżkę i podszedł bliżej dębowej zapory, wśród gałęzi dostrzegając kilka długich, ptasich piór. Odwrócił głowę w kierunku Kaia. — Eee... Nie żebym miał coś przeciwko skłonom, ale gdzie jest ten hipogryf?
Oczywiście ufał Clearwaterowi. Nie ufał zaś sobie i swojej niewiedzy - wolał nie zrobić niczego głupiego i na przykład nie wejść do zagrody, w której nadal urzędowało sobie rozjuszone, potężne stworzenie.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Rezerwat Hipogryfów
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire