Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Rezerwat Hipogryfów
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rezerwat hipogryfów
Hodowla i rezerwat hipogryfów w Salisbury jest słynnym w całej magicznej Anglii miejscem, gdzie te specyficzne stworzenia są otaczane wyjątkowo troskliwą opieką, a wszelkie osobniki ranne, porzucone przez inne stada lub odtrącone z powodu swojego niedopasowania, znajdują spokojne i bezpieczne legowiska.
Hodowla prowadzona jest od niemalże trzydziestu lat, szczycąc się fantastycznymi mieszankami kolorystycznymi hipogryfów. Osoby pragnące nabyć jednego z nich są ściśle kontrolowane i sprawdzane; nie ma możliwości, by hipogryf trafił do kogoś, kogo najpierw nie zaakceptuje i mu się nie ukłoni. Zwierzęta mają dostępne ogromne obszary pól i traw, gdzie mogą polować na drobniejszą zwierzynę; w okresie jesienno-zimowym chętniej jednak przebywają w specjalnie przygotowanych i zadaszonych boksach.
Hodowla prowadzona jest od niemalże trzydziestu lat, szczycąc się fantastycznymi mieszankami kolorystycznymi hipogryfów. Osoby pragnące nabyć jednego z nich są ściśle kontrolowane i sprawdzane; nie ma możliwości, by hipogryf trafił do kogoś, kogo najpierw nie zaakceptuje i mu się nie ukłoni. Zwierzęta mają dostępne ogromne obszary pól i traw, gdzie mogą polować na drobniejszą zwierzynę; w okresie jesienno-zimowym chętniej jednak przebywają w specjalnie przygotowanych i zadaszonych boksach.
- Uważaj przyjacielu - powaga z jaką odpowiedział, zdawała się wręcz nie na miejscu, odległa, zupełnie różna od znajomej każdemu, kto znał Clearwatera, rozbawionej maniery. Naiwność była ostatnim, o co posądzałby Toma, ale kolejne wydarzenia, które dotykały go od początku przyjazdu do kraju naznaczały niepokojący obraz. Aktualna rzeczywistość rodziła mu wiele potencjalnych możliwości, na których śmiało mógł zarobić. Jednocześnie podkopując pewność, że w przyszłości władza nie zaostrzy swoich ostrych wymogów. W gruncie rzeczy, lecieli z Genthonem na tej samej miotle - dużo masz zleceń? - pytania zadał, niemal jakby zreflektował się nad własną zmianą. Posłał też towarzyszowi bardziej obecny uśmiech. W myśli za to pojawiło się pytanie, które - świadomie bądź nie umknęło jego uwadze. Perspektywa zajęcia umysłu aktualną sytuacją rezerwatu i wieściami, które miał przekazać, zdawała się bardziej zajmująca. Nim jednak przeszedł do odprowadzki i dalszych relacji, zatrzymał się się na moment - To pytanie o rejestrację, było nieco w kontekście twojego o moją aktualną sytuację - mówił niemal lekko, krzywiąc usta w kwadratowym uśmiechu, spojrzenie kierując gdzieś ponad ramieniem Toma - zamknęli mnie w Tower - dodał bardziej głucho, chociaż grymas ust się nie zmienił, a powieki przymknęły się, gdy jakaś gniewno-zmęczona nuta błysnęła w źrenicach - ...ale pogadamy później o tym. I nie wybieram się chwilowo dalej. Muszę załatwić w kraju nieco bieżących spraw. I zająć się siostrą - kontynuował, ale ruszył do przodu, wiedząc, że przyjaciel nie pozostanie w miejscu. Łatwiej było mu przestawić się na lżejszą tematykę - Jakoś mogę to sobie wyobrazić - tym razem zaśmiał się szczerze, bez chmurnych naleciałości, dostrzegalnych we wcześniejszej wypowiedzi - Kilka lat temu, w Rumunii, w rezerwacie, w którym pracowałem, dostałem nawet propozycję, by przenieść hipogryfa... lecąc na nim. Wyobrażasz sobie, taki długi lot?... Ostatecznie, po paru treningach, właściciele stwierdzili, ze jednak to zbyt niebezpieczny pomysł. A szkoda - zerknął z entuzjazmem na czarodzieja, by kaszlnąć porozumiewawczo. Zdecydowanie za dużo gadał, gdy przychodziło do opowieści w klimacie hipogrfim - wybacz, znowu odbiegam od tematu - od czasu do czasu spoglądał w górę, bądź na mijane przejścia, które tworzyły swoisty labirynt. Dla kogoś nierozeznanego, mogły stanowić wyzwanie.
- Około trzydziestu - zmarszczył brwi w zamyśleniu. Nie zdążył poznać wszystkich osobników, a wiedział, że do rezerwatu trafiały także jednostki chore i odrzucone, które musiały przejść rodzaj kwarantanny i aklimatyzacji. Nie tak łatwo było o przyjęcie do stada, jakie utworzyło się na miejscu. Szczególnie, że bywały sylwetki samotników, które mimo prób, nie potrafiły znaleźć sobie stałego miejsca. Ciągle w ruchu. Trochę... przypominały w tym samego Clearwatera.
Drzewo, przy który w końcu się zatrzymali, stanowił pewien rozpoznawczy punkt, a tym samym bardziej newralgiczny i narażony na ewentualne problemu. To tu rozegrała się też feralna walka i to stąd został zabrany nieszczęśnik, który wywołał całe zamieszanie. Z perspektywy, można było zapobiec zagrożeniu, ale kumulacja wypadków potoczyła się szybciej, niż ktokolwiek mógł przewidzieć - Tak przypuszczałem - kiwnął głową - ale masz pełną dowolność w doborze środków. Jeśli coś będzie potrzebne na miejscu, zarządcy obiecali pomóc - odwrócił się przodem do Toma, by podążyć wzrokiem za gestem i wskazanym piórom. Kai zrównał się z przyjacielem i zaplótł ramiona przed sobą - na klinikach. Ranny - odpowiedział rzeczowo - większość osobników została doprowadzona do boksów w centrum rezerwatu. Trzeba było ograniczyć próby ewentualnych ucieczek - nie musiał umieć czytać w myślach, by wiedzieć, skąd pytanie Genthona. Przezorny był zawsze ubezpieczony, a z hipogryfami nie było żartów. Ktoś, kto je lekceważył, szybko żałował swojej naiwności. Albo głupoty. O żadną z tych cech nie podejrzewał przyjaciela. Znał go wystarczająco długo, by mu w pełni zaufać.
- Około trzydziestu - zmarszczył brwi w zamyśleniu. Nie zdążył poznać wszystkich osobników, a wiedział, że do rezerwatu trafiały także jednostki chore i odrzucone, które musiały przejść rodzaj kwarantanny i aklimatyzacji. Nie tak łatwo było o przyjęcie do stada, jakie utworzyło się na miejscu. Szczególnie, że bywały sylwetki samotników, które mimo prób, nie potrafiły znaleźć sobie stałego miejsca. Ciągle w ruchu. Trochę... przypominały w tym samego Clearwatera.
Drzewo, przy który w końcu się zatrzymali, stanowił pewien rozpoznawczy punkt, a tym samym bardziej newralgiczny i narażony na ewentualne problemu. To tu rozegrała się też feralna walka i to stąd został zabrany nieszczęśnik, który wywołał całe zamieszanie. Z perspektywy, można było zapobiec zagrożeniu, ale kumulacja wypadków potoczyła się szybciej, niż ktokolwiek mógł przewidzieć - Tak przypuszczałem - kiwnął głową - ale masz pełną dowolność w doborze środków. Jeśli coś będzie potrzebne na miejscu, zarządcy obiecali pomóc - odwrócił się przodem do Toma, by podążyć wzrokiem za gestem i wskazanym piórom. Kai zrównał się z przyjacielem i zaplótł ramiona przed sobą - na klinikach. Ranny - odpowiedział rzeczowo - większość osobników została doprowadzona do boksów w centrum rezerwatu. Trzeba było ograniczyć próby ewentualnych ucieczek - nie musiał umieć czytać w myślach, by wiedzieć, skąd pytanie Genthona. Przezorny był zawsze ubezpieczony, a z hipogryfami nie było żartów. Ktoś, kto je lekceważył, szybko żałował swojej naiwności. Albo głupoty. O żadną z tych cech nie podejrzewał przyjaciela. Znał go wystarczająco długo, by mu w pełni zaufać.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kai wydawał mu się dziś bardziej poważny niż zazwyczaj. Oczywiście przez cały ten czas, gdy się znali, Tom zdążył poznać różne wcielenia Clearwatera, od tego wesołego i gryfońskiego po to bardziej smutne i poważne, szczególnie wtedy, gdy Kai przeżywał stratę brata. Tom nie spodziewał się, aby jego przyjaciel, noszący wciąż żałobę w sercu, był wiecznie radosny i uśmiechnięty. Dziś miał jednak wrażenie, że Clearwatera coś trapi. Jak sobie radził w tej wojennej rzeczywistości? Może zaczął żałować powrotu z Rumunii? Dlaczego właściwie tu wrócił? Oczywiście - aby zadbać o siostrę. Dlaczego jednak zostali w Anglii, zamiast, tak jak ich rodzice, wyjechać w jakieś bardziej bezpieczne miejsce?
Uświadomił sobie nagle, jak absurdalnie brzmią pytania, które miał w głowie. Równie dobrze mógłby spytać o to samo samego siebie. Czy nie żałował powrotu z Francji? I dlaczego właściwie tu wrócił? Dlaczego został w Anglii, zamiast zostać w bezpiecznym miejscu? Na każde z tych pytań miał przynajmniej kilka odpowiedzi, a jednocześnie wiedział, że żadna z nich nie jest taką, w którą wierzyłby jakoś specjalnie.
„Dużo masz zleceń?”, wyrwało go z zamyśleń pytanie Kaia.
— Da się wyżyć — odpowiedział z lekkim uśmiechem i podrapał się po głowie. — Co prawda coraz mniej osób przychodzi do warsztatu na Pokątnej, bo mało kto chce się teraz zapuszczać do Londynu, ale za to dostaję zlecenia poza stolicą — wyjaśnił. — Kilka dni temu byłem w Surrey, naprawiałem szafę gryzącą — wyszczerzył się. Jego wyraz twarzy zmienił się jednak nagle diametralnie, gdy usłyszał dalsze słowa przyjaciela. Wydawało się, że zagadka dotycząca dzisiejszej powagi u Kaia się rozwiązała - jednak na jej miejsce pojawiła się, niestety, nowa. — Jak to w Tower? — zapytał. Co takiego zrobił Kai, że trafił do celi w czarodziejskim więzieniu?
Jakby się nad tym zastanowić - mógł właściwie zrobić cokolwiek. Wystarczyła lektura zakazanego „Proroka Codziennego”, a nawet po prostu „Walczącego Maga”, aby wiedzieć, że czasy zrobiły się szalone. Charłak w rodzinie, publiczne skrytykowanie Ministra Magii, a może nawet posiadanie przy sobie jakichś mogolskich przedmiotów? Wszystko mogło być potraktowane jak propaganda i użyte przeciwko tobie. Możesz nawet nie interesować się wojną, ale to nie znaczy, że wojna nie zainteresuje się tobą. Na szczęście jednak najwyraźniej Kai nie naskrobał sobie za dużo, bo był tu, w rezerwacie hipogryfów, zamiast gnić w czarodziejskiej celi.
Drzewo, przy którym się zatrzymali, rzeczywiście było dobrym miejscem do tego, aby zacząć od niego dzisiejszą naprawę. Tom kiwnął głową, słysząc, że hipogryf znajduje z dala od zagrodę. W takim razie nic nie powstrzymywało go od zabrania się do pracy.
— Zacznę od usunięcia prowizorycznych zabezpieczeń — powiedział, wskazując różdżką na zagrodę. — Nie powinno się naprawiać przedmiotów ani tym bardziej czarodziejskich konstrukcji, gdy są na nie nałożone jakieś tymczasowe zaklęcia — wyjaśnił. — Potem zabiorę się za naprawę pastuchów i ogrodzenia, a na koniec założę nowe zabezpieczenia. Będzie z tym trochę pracy, ale dam radę sam. W większości wystarczą zwykłe zaklęcia naprawcze i ochronne — uśmiechnął się i zabrał się do dzieła.
Skończył kilkadziesiąt minut później. Gdy rzucił zaklęcie naprawcze na ostatniego pastucha przy ogrodzeniu, czarodziejska zapora (zgodnie z tym co mówił Kai) odnowiła się sama - na jeden krótki moment zalśniła, rozlewając się na niebie nad zagrodą, aż w końcu zniknęła im z oczu, przybierając kolor nieba. Tom dla pewności podniósł z ziemi jeden z kamyków i cisnął nim w kierunku nieba - kamyk poszybował w górę, a po chwili odbił się od zapory i spadł na klepisko.
— Gotowe — powiedział i schował różdżkę za pazuchę. — Zagroda powinna być już bezpieczna.
Był zmęczony i nieco senny, ale zadowolony. Choć nie spodziewał się, że naprawa zajmie tyle czasu, ostatecznie udało mu się dokończyć pracę i pomóc Kaiowi. Podszedł jeszcze do drzewa i usunął z gałęzi zaklęciem pokrwawione hipogryfie pióra. Pamiętał, że Kai powiedział, że hipogryf trafił do kliniki. Do tej pory Tom nie zastanawiał się, czy stworzenie ucierpiało - bardziej wyobrażał sobie hipogryfa w roli napastnika, a nie ofiary. Zrobiło mu się trochę głupio, gdy uświadomił sobie, że... był w zasadzie ignorantem.
— Tak się zastanawiam... — powiedział, spoglądając na Kaia. — Czy każdy hipogryf jest dumny? Zawsze słyszałem, że hipogryfy wymagają szacunku. I że dlatego trzeba się przed nimi ukłonić, aby ich nie urazić. Spotkałeś kiedyś takiego, któremu byłoby wszystko jedno?
Cóż, świat ludzi pełen był wywrotowców. Być może zdarzały się też wywrotowe stworzenia?
Uświadomił sobie nagle, jak absurdalnie brzmią pytania, które miał w głowie. Równie dobrze mógłby spytać o to samo samego siebie. Czy nie żałował powrotu z Francji? I dlaczego właściwie tu wrócił? Dlaczego został w Anglii, zamiast zostać w bezpiecznym miejscu? Na każde z tych pytań miał przynajmniej kilka odpowiedzi, a jednocześnie wiedział, że żadna z nich nie jest taką, w którą wierzyłby jakoś specjalnie.
„Dużo masz zleceń?”, wyrwało go z zamyśleń pytanie Kaia.
— Da się wyżyć — odpowiedział z lekkim uśmiechem i podrapał się po głowie. — Co prawda coraz mniej osób przychodzi do warsztatu na Pokątnej, bo mało kto chce się teraz zapuszczać do Londynu, ale za to dostaję zlecenia poza stolicą — wyjaśnił. — Kilka dni temu byłem w Surrey, naprawiałem szafę gryzącą — wyszczerzył się. Jego wyraz twarzy zmienił się jednak nagle diametralnie, gdy usłyszał dalsze słowa przyjaciela. Wydawało się, że zagadka dotycząca dzisiejszej powagi u Kaia się rozwiązała - jednak na jej miejsce pojawiła się, niestety, nowa. — Jak to w Tower? — zapytał. Co takiego zrobił Kai, że trafił do celi w czarodziejskim więzieniu?
Jakby się nad tym zastanowić - mógł właściwie zrobić cokolwiek. Wystarczyła lektura zakazanego „Proroka Codziennego”, a nawet po prostu „Walczącego Maga”, aby wiedzieć, że czasy zrobiły się szalone. Charłak w rodzinie, publiczne skrytykowanie Ministra Magii, a może nawet posiadanie przy sobie jakichś mogolskich przedmiotów? Wszystko mogło być potraktowane jak propaganda i użyte przeciwko tobie. Możesz nawet nie interesować się wojną, ale to nie znaczy, że wojna nie zainteresuje się tobą. Na szczęście jednak najwyraźniej Kai nie naskrobał sobie za dużo, bo był tu, w rezerwacie hipogryfów, zamiast gnić w czarodziejskiej celi.
Drzewo, przy którym się zatrzymali, rzeczywiście było dobrym miejscem do tego, aby zacząć od niego dzisiejszą naprawę. Tom kiwnął głową, słysząc, że hipogryf znajduje z dala od zagrodę. W takim razie nic nie powstrzymywało go od zabrania się do pracy.
— Zacznę od usunięcia prowizorycznych zabezpieczeń — powiedział, wskazując różdżką na zagrodę. — Nie powinno się naprawiać przedmiotów ani tym bardziej czarodziejskich konstrukcji, gdy są na nie nałożone jakieś tymczasowe zaklęcia — wyjaśnił. — Potem zabiorę się za naprawę pastuchów i ogrodzenia, a na koniec założę nowe zabezpieczenia. Będzie z tym trochę pracy, ale dam radę sam. W większości wystarczą zwykłe zaklęcia naprawcze i ochronne — uśmiechnął się i zabrał się do dzieła.
Skończył kilkadziesiąt minut później. Gdy rzucił zaklęcie naprawcze na ostatniego pastucha przy ogrodzeniu, czarodziejska zapora (zgodnie z tym co mówił Kai) odnowiła się sama - na jeden krótki moment zalśniła, rozlewając się na niebie nad zagrodą, aż w końcu zniknęła im z oczu, przybierając kolor nieba. Tom dla pewności podniósł z ziemi jeden z kamyków i cisnął nim w kierunku nieba - kamyk poszybował w górę, a po chwili odbił się od zapory i spadł na klepisko.
— Gotowe — powiedział i schował różdżkę za pazuchę. — Zagroda powinna być już bezpieczna.
Był zmęczony i nieco senny, ale zadowolony. Choć nie spodziewał się, że naprawa zajmie tyle czasu, ostatecznie udało mu się dokończyć pracę i pomóc Kaiowi. Podszedł jeszcze do drzewa i usunął z gałęzi zaklęciem pokrwawione hipogryfie pióra. Pamiętał, że Kai powiedział, że hipogryf trafił do kliniki. Do tej pory Tom nie zastanawiał się, czy stworzenie ucierpiało - bardziej wyobrażał sobie hipogryfa w roli napastnika, a nie ofiary. Zrobiło mu się trochę głupio, gdy uświadomił sobie, że... był w zasadzie ignorantem.
— Tak się zastanawiam... — powiedział, spoglądając na Kaia. — Czy każdy hipogryf jest dumny? Zawsze słyszałem, że hipogryfy wymagają szacunku. I że dlatego trzeba się przed nimi ukłonić, aby ich nie urazić. Spotkałeś kiedyś takiego, któremu byłoby wszystko jedno?
Cóż, świat ludzi pełen był wywrotowców. Być może zdarzały się też wywrotowe stworzenia?
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dla obcych, śmiało mógł wmawiać, że cień, który trapił go od czasu do czasu był wynikiem nieprzespanej nocy i zmagań w rezerwacie w opanowaniu niebezpiecznej sytuacji. A on sam z ulgą przyjmował dodatkowe zlecenia, które łączyły jego standardowe zajęcia z tymi pośrednimi, nawiązującej do pracy z magicznymi stworzeniami, jak hipogryfy. Zarządcy zdążyli otrzymać nie tylko rekomendację z Rumunii, co do umiejętności Kaia, jak i potwierdzić je w praktyce. A z tych Clearwater był dumny i nie miał zamiaru poprzestawać na ich dopełnianiu. A przy tej okazji, z chęcią zaangażował przyjaciela. Zdolności naprawcze Toma były tu nieocenione. I to także rekomendował właścicielom rezerwatu.
Lubił towarzystwo Toma nie tylko ze względu na jego umiejętności. Genthon posiadał w sobie naturalną szczerość i otwartość, która nie kazała przebijać się w nieustannych domysłach. I był dobry. W sposób, jakim można byłoby określić człowieka. Niektórym mogłoby się to kojarzyć z naiwnością, ale prostota bycia wykazywała coś zgoła innego. Bardziej przenikliwego i nadającego rozmowom i zachowaniu, lekkości. Tak jak dziś, wędrując ścieżkami hipogryfiego labiryntu - Mieszkanie w Londynie to aktualnie niezbyt opłacalna wizja - rzuciła na początku, z zamiarem dodania czegoś więcej, rezygnując, gdy przyjaciel kontynuował wypowiedź - Jaką szafę? - usta rozciągnęły się lekko, a wyraz twarzy zmienił na bardziej pogodny. iskry rozbawienia pełgały jaśniej przez kilka chwil - Wyszedłeś bez szwanku? - dodał jeszcze nim cień powrócił, rozlewając się pełnią w jasnych źrenicach. Ciche westchnienie i kilka sekund milczenia podzieliło czas od wypowiedzianych dalej słów. Samo nawiązanie do Tower wywoływało w nim nieprzyjemnie zimny dreszcz. Nie chciał nawet wracać wspomnieniami do kolejnych przesłuchań, bezsennych nocy i metalicznego posmaku krwi w ustach. A wiedział przecież, że wciąż - należał tylko do "drobnych" przestępców w ujęciu aktualnego prawa. Przynajmniej w perspektywie uniewinnienia, które otrzymał z pomocą lady Selwyn. Powtarzać wizyty w celi nie miał zamiaru, ale powoli ciężko było o brak przewinienia. Wystarczyło potknąć się w nieodpowiednim miejscu na ulicy lub podpaść zawistnym (albo przerażonym) sąsiadom - pod koniec czerwca, przez tydzień - czy miał pecha - zdecydowanie. Czy nauczył się czegoś? Jeszcze większej nieufności do władzy i świadomości, jak bardzo powinien był pojawić się wcześniej i chronić siostrę. Nie bardzo jednak mu to ostatnio wychodziło.
Praca pozwalała mu odciągniecie uwagi od niespokojnych myśli i wspomnień. Tym bardziej, gdy znajdował się w pobliżu hipogryfów. Można było uznać, ze był monotonny w swej fascynacji, ale zrozumieć go mógł tylko inny pasjonat. Nie każda praca uszczęśliwiała. Kai miewał zlecenia i zadania, które wykonywał w pośpiechu, byle osiągnąć cel. Bywali i wystarczająco irytujący, chociaż ważni klienci, którzy wyładowywali na nim osobiste frustracje. Ale tu - teraz, mimo zmęczenia, czuł ulgę i leniwie płynący spokój. I to on towarzyszył mu, gdy przyglądał się zniszczeniom, jakie powstały przy ogrodzeniu. Z ciekawością też przyglądał się pracy, jaką wykonywał Tom, od czasu do czasu oferując swoją pomoc i przysłuchując się odpowiedziom - Czy ty musisz dokonywać jakichś... wyliczeń, żeby te zabezpieczenia działały odpowiednio? - pamiętał, że w tym wypadku wykorzystywał numerologię, ale za nic nie potrafił poskładać jednego z drugim. A powinien mieć świadomość.
Gwizdnął cicho, gdy rzucony kamyk odbił się od bariery, na kilka sekund odsłaniając miejsce łączenia z niebem - Będziemy musieli pewnie to jeszcze przetestować z jednym osobnikiem, ale już widzę, że "pastuchy" drgają od mocy. Czasem można czuć, jakby porażały prądem - odwrócił się do chłopaka, który wcześniej biegał z drobniejszymi poleceniami - [b]Przekaż, że ta strona jest już gotowa. I od nas na dziś masz już wolne[/b] - skwitował jeszcze, gdy podrostek zawrócił i ciężkim krokiem podążył stronę magazynów.
Mimowolnie przetarł twarz, czując jak bola go już powieki, a cienie malowały się wyraźniej pod oczami. Ponownie ożywił się jednak, gdy usłyszał pytanie - Z natury - każdy - zaczął, zaplatając ramiona przed sobą - ale bywają sytuacje, jak w przypadku nas. Choroba potrafi wycisnąć inne zależności. Ale tu, chodzi mi o te psychiczne. Chociaż nie zdarza się to często, mogą być osowiałe i wycofane. Chore właśnie - kontynuował, podchodząc bliżej przyjaciela i wyciągając dłoń po zdobyczne pióro - I to nie tylko o ukłon chodzi, chociaż trafnie - o szacunek. Ale też odwagę. Oprócz ukłonu, nie można opuszczać spojrzenia. One świetnie wyczuwają emocje, a już szczególnie, nasz strach - na moment przejął ostro zakończone pióro, obrócił je w palcach i uderzył końcówką po wnętrzu dłoni, pozostawiając na skórze delikatne zaczerwienienie. Po tym oddał ingrediencję - Duma... - jeśli mogę tak powiedzieć - jest ich naczelną wartością, jako magicznego gatunku - sprecyzował jeszcze i nachylił się, by pomóc Tomowi zebrać kilka ostatnich rzeczy, z którymi pracował - Nie wiem jak się w czujesz na siłach, ale proponowałbym przynajmniej kolejkę. Znam w okolicy jeden lokal... - wyszczerzył się - oczywiście, jak tylko zgarniesz zapłatę - zaśmiał się i poruszył znacząco brwiami. Tak, w tej wersji zdecydowanie wyglądał jak "dawny" Clearwater.
Lubił towarzystwo Toma nie tylko ze względu na jego umiejętności. Genthon posiadał w sobie naturalną szczerość i otwartość, która nie kazała przebijać się w nieustannych domysłach. I był dobry. W sposób, jakim można byłoby określić człowieka. Niektórym mogłoby się to kojarzyć z naiwnością, ale prostota bycia wykazywała coś zgoła innego. Bardziej przenikliwego i nadającego rozmowom i zachowaniu, lekkości. Tak jak dziś, wędrując ścieżkami hipogryfiego labiryntu - Mieszkanie w Londynie to aktualnie niezbyt opłacalna wizja - rzuciła na początku, z zamiarem dodania czegoś więcej, rezygnując, gdy przyjaciel kontynuował wypowiedź - Jaką szafę? - usta rozciągnęły się lekko, a wyraz twarzy zmienił na bardziej pogodny. iskry rozbawienia pełgały jaśniej przez kilka chwil - Wyszedłeś bez szwanku? - dodał jeszcze nim cień powrócił, rozlewając się pełnią w jasnych źrenicach. Ciche westchnienie i kilka sekund milczenia podzieliło czas od wypowiedzianych dalej słów. Samo nawiązanie do Tower wywoływało w nim nieprzyjemnie zimny dreszcz. Nie chciał nawet wracać wspomnieniami do kolejnych przesłuchań, bezsennych nocy i metalicznego posmaku krwi w ustach. A wiedział przecież, że wciąż - należał tylko do "drobnych" przestępców w ujęciu aktualnego prawa. Przynajmniej w perspektywie uniewinnienia, które otrzymał z pomocą lady Selwyn. Powtarzać wizyty w celi nie miał zamiaru, ale powoli ciężko było o brak przewinienia. Wystarczyło potknąć się w nieodpowiednim miejscu na ulicy lub podpaść zawistnym (albo przerażonym) sąsiadom - pod koniec czerwca, przez tydzień - czy miał pecha - zdecydowanie. Czy nauczył się czegoś? Jeszcze większej nieufności do władzy i świadomości, jak bardzo powinien był pojawić się wcześniej i chronić siostrę. Nie bardzo jednak mu to ostatnio wychodziło.
Praca pozwalała mu odciągniecie uwagi od niespokojnych myśli i wspomnień. Tym bardziej, gdy znajdował się w pobliżu hipogryfów. Można było uznać, ze był monotonny w swej fascynacji, ale zrozumieć go mógł tylko inny pasjonat. Nie każda praca uszczęśliwiała. Kai miewał zlecenia i zadania, które wykonywał w pośpiechu, byle osiągnąć cel. Bywali i wystarczająco irytujący, chociaż ważni klienci, którzy wyładowywali na nim osobiste frustracje. Ale tu - teraz, mimo zmęczenia, czuł ulgę i leniwie płynący spokój. I to on towarzyszył mu, gdy przyglądał się zniszczeniom, jakie powstały przy ogrodzeniu. Z ciekawością też przyglądał się pracy, jaką wykonywał Tom, od czasu do czasu oferując swoją pomoc i przysłuchując się odpowiedziom - Czy ty musisz dokonywać jakichś... wyliczeń, żeby te zabezpieczenia działały odpowiednio? - pamiętał, że w tym wypadku wykorzystywał numerologię, ale za nic nie potrafił poskładać jednego z drugim. A powinien mieć świadomość.
Gwizdnął cicho, gdy rzucony kamyk odbił się od bariery, na kilka sekund odsłaniając miejsce łączenia z niebem - Będziemy musieli pewnie to jeszcze przetestować z jednym osobnikiem, ale już widzę, że "pastuchy" drgają od mocy. Czasem można czuć, jakby porażały prądem - odwrócił się do chłopaka, który wcześniej biegał z drobniejszymi poleceniami - [b]Przekaż, że ta strona jest już gotowa. I od nas na dziś masz już wolne[/b] - skwitował jeszcze, gdy podrostek zawrócił i ciężkim krokiem podążył stronę magazynów.
Mimowolnie przetarł twarz, czując jak bola go już powieki, a cienie malowały się wyraźniej pod oczami. Ponownie ożywił się jednak, gdy usłyszał pytanie - Z natury - każdy - zaczął, zaplatając ramiona przed sobą - ale bywają sytuacje, jak w przypadku nas. Choroba potrafi wycisnąć inne zależności. Ale tu, chodzi mi o te psychiczne. Chociaż nie zdarza się to często, mogą być osowiałe i wycofane. Chore właśnie - kontynuował, podchodząc bliżej przyjaciela i wyciągając dłoń po zdobyczne pióro - I to nie tylko o ukłon chodzi, chociaż trafnie - o szacunek. Ale też odwagę. Oprócz ukłonu, nie można opuszczać spojrzenia. One świetnie wyczuwają emocje, a już szczególnie, nasz strach - na moment przejął ostro zakończone pióro, obrócił je w palcach i uderzył końcówką po wnętrzu dłoni, pozostawiając na skórze delikatne zaczerwienienie. Po tym oddał ingrediencję - Duma... - jeśli mogę tak powiedzieć - jest ich naczelną wartością, jako magicznego gatunku - sprecyzował jeszcze i nachylił się, by pomóc Tomowi zebrać kilka ostatnich rzeczy, z którymi pracował - Nie wiem jak się w czujesz na siłach, ale proponowałbym przynajmniej kolejkę. Znam w okolicy jeden lokal... - wyszczerzył się - oczywiście, jak tylko zgarniesz zapłatę - zaśmiał się i poruszył znacząco brwiami. Tak, w tej wersji zdecydowanie wyglądał jak "dawny" Clearwater.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Wiem, ostatnio mój warsztat działa poza Londynem — wytłumaczył. Mimo że lokal na ulicy Pokątnej wciąż istniał, Tom, podobnie jak jego klienci, coraz rzadziej tam bywał. W czasach, gdy jeszcze istniało czarodziejskie przejście między warsztatem a domem Genthonów (schowane w niepozornej szopie przy ogrodzie) regularne podróżowanie z Reculver do stolicy nie sprawiało większego problemu. Dziś natomiast sprawa była utrudniona. I tak oto, chcąc nie chcąc, Tom sam stał się Czarodziejskim Warsztatem Genthona: jednoosobowym, mobilnym, dojeżdżającym do klientów Błędnym Rycerzem przez całą Anglię, z czarodziejskimi narzędziami poupychanymi w niewielkiej podręcznej torbie podróżnej. — Och, to było ciekawe zlecenie — powiedział nagle z uśmiechem, przypominając sobie pannę Frances Burroughs. — Pewna czarownica przeprowadziła się do nowego domu, w którym wciąż było sporo mebli po poprzednim właścicielu. Między innymi ta szafa — powiedział. — No i wiesz, czarodziejskie przedmioty wyczuwają czasem zmiany w otoczeniu. Wystarczy, że zmieni się krążąca w domu energia, albo zmienią się zaklęcia ochronne nałożone na dom — wyjaśnił. — Oczywiście w szafie mógł się też zadomowić jakiś ghul lub zły duch... Wtedy raczej bym sobie z tym nie poradził. Ale że mieliśmy do czynienia z meblem, który po prostu wyczuł zmianę energii w otoczeniu, to bardzo prosto dało się go wyregulować.
Choć wszystkie opowieści Toma o zleceniach, które otrzymywał w czarodziejskim warsztacie, mogły wydawać się dziwne i absurdalne, szczególnie w czasie wojny i panującego dookoła zagrożenia, to jednak mężczyzna nie dziwił się swoim klientom, zgłaszającym się do niego z zepsutymi radiami, szafami i lusterkami. Rzeczywiście, mogłoby się wydawać, że niepokorny mebel jest niczym w porównaniu do panującego za drzwiami chaosu, z drugiej strony jednak… cóż, każdy po prostu chciał poczuć się choć przez chwilę lepiej i tęsknił za jakaś normalnością. Panna Maeve chciała znów posłuchać radia, które zostało jej jako pamiątka po rodzicach, a panna Burroughs spokojnie korzystać z pokoju na strychu, bez obawy, że zostanie ugryziona przez szafę.
— Stary, współczuję — powiedział, słysząc od Kaia o Tower. Tydzień w czarodziejskim więzieniu, w czasie wojny… Tom mógł sobie tylko wyobrażać, jak musiał wyglądać pobyt tam. Raczej nikt nie przejmował się prawami więźniów, a szczególnie tych, którzy nie opowiedzieli się wprost po stronie władzy. — Cieszę się, że udało ci się stamtąd wyrwać — dodał więc. — Co na to twoja siostra? Wie o tym w ogóle? — spytał. Tak się złożyło, że Tom, mimo że przyjaźnił się z Kaiem, tak naprawdę nigdy dobrze nie poznał jego siostry. Wiedział, że razem chodzili do Hogwartu, a nawet do Ravenclawu, lecz była między nimi zbyt duża różnica wieku, aby pamiętał cokolwiek więcej niż szczupłą, ciemnowłosą pierwszoroczniaczkę. Wiedział jednak, że Kai i jego siostra utrzymują bliskie relacje. Musiała więc być dobrą osobą.
Był środek nocy, gdy Tom w końcu uporał się z naprawą zniszczonych zabezpieczeń. Tysiące gwiazd srebrzyło się na czarnym nieboskłonie, a jasny blask księżyca oświetlał budynki, zagrody i drzewa w rezerwacie. Pomimo późnej pory rezerwat wcale jednak nie sprawiał wrażenia, jakby spał. Owszem, dookoła panowała cisza, a większość hipogryfów zapewne spokojnie drzemała (tak przynajmniej zakładał - nie znał się bowiem na cyklu dobowym hipogryfów), lecz przez cały czas, gdy tu był, oprócz jego i Kaia po rezerwacie kręcili się także inni pracownicy. A może po prostu byli postawieni na nogi w związku ze zniszczoną zagrodą?
Tom kiwnął głową, zapytany o to, czy używa wyliczeń do zakładania zabezpieczeń.
— Tak. Jak naprawiałem na przykład nieboskłon, to musiałem skorzystać z numerologii i trochę pogłówkować, jak wyliczyć odpowiednie transfiguracje magiczne i moc zaklęć — powiedział. — Z perspektywy numerologii, snop zaklęć jest czymś w rodzaju wzorów matematycznych i rozłożonych na czynniki pierwsze liczb* — dodał i uśmiechnął się delikatnie, nieco niepewnie. Nie chciał się wymądrzać, daleko było mu bowiem do mistrzowskiej znajomości numerologii. Wiele rzeczy musiał jeszcze doczytać, a brak pieniędzy na nowe książki z pewnością nie ułatwiał sprawy. Ale skoro Kai był ciekawy, to zawsze miło było podzielić się z kimś wiedzą. — Oczywiście niektóre czary rekonstrukcyjne, albo po prostu naprawcze, nie wymagają obliczeń i stosowania numerologii — dodał Tom. — Nie zastanawiasz się nad liczbami, gdy na przykład rzucasz Reparo na połamanego pastucha. Ale przy odbudowie reszty zabezpieczeń trzeba było już trochę pogłówkować, no i tutaj numerologia jest jak znalazł.
Uśmiechnął się, słysząc, jak Kai opowiada mu o hipogryfach. Widział w oczach swojego przyjaciela autentyczne ożywienie i pasję do czarodziejskich stworzeń. Naprawdę ciekawie się tego słuchało. Po chwili oddał Kaiowi znalezione pióro hipogryfa i podrapał się po głowie. Hipogryfy wyczuwające strach czarodziejów w pierwszej chwili skojarzyły mu się z dementorami, jednak szybko odrzucił tę myśl, świadom, jak głupie to było skojarzenie. W zasadzie każde zwierzę (a w świecie czarodziejów: nawet niektóre przedmioty) wyczuwały emocje.
— No po to tu przede wszystkim przyszedłem! — wyszczerzył się na propozycję wyskoczenia na Ognistą. — No to prowadź. Swoją drogą musisz tu mieć niezłe życie, stały dostęp do czarodziejskich stworzeń i knajpa w pobliżu... — zaśmiał się wesoło.
* posiłkowałam się wspaniałym wątkiem Cedrica i profesora Jaydena <3
Choć wszystkie opowieści Toma o zleceniach, które otrzymywał w czarodziejskim warsztacie, mogły wydawać się dziwne i absurdalne, szczególnie w czasie wojny i panującego dookoła zagrożenia, to jednak mężczyzna nie dziwił się swoim klientom, zgłaszającym się do niego z zepsutymi radiami, szafami i lusterkami. Rzeczywiście, mogłoby się wydawać, że niepokorny mebel jest niczym w porównaniu do panującego za drzwiami chaosu, z drugiej strony jednak… cóż, każdy po prostu chciał poczuć się choć przez chwilę lepiej i tęsknił za jakaś normalnością. Panna Maeve chciała znów posłuchać radia, które zostało jej jako pamiątka po rodzicach, a panna Burroughs spokojnie korzystać z pokoju na strychu, bez obawy, że zostanie ugryziona przez szafę.
— Stary, współczuję — powiedział, słysząc od Kaia o Tower. Tydzień w czarodziejskim więzieniu, w czasie wojny… Tom mógł sobie tylko wyobrażać, jak musiał wyglądać pobyt tam. Raczej nikt nie przejmował się prawami więźniów, a szczególnie tych, którzy nie opowiedzieli się wprost po stronie władzy. — Cieszę się, że udało ci się stamtąd wyrwać — dodał więc. — Co na to twoja siostra? Wie o tym w ogóle? — spytał. Tak się złożyło, że Tom, mimo że przyjaźnił się z Kaiem, tak naprawdę nigdy dobrze nie poznał jego siostry. Wiedział, że razem chodzili do Hogwartu, a nawet do Ravenclawu, lecz była między nimi zbyt duża różnica wieku, aby pamiętał cokolwiek więcej niż szczupłą, ciemnowłosą pierwszoroczniaczkę. Wiedział jednak, że Kai i jego siostra utrzymują bliskie relacje. Musiała więc być dobrą osobą.
Był środek nocy, gdy Tom w końcu uporał się z naprawą zniszczonych zabezpieczeń. Tysiące gwiazd srebrzyło się na czarnym nieboskłonie, a jasny blask księżyca oświetlał budynki, zagrody i drzewa w rezerwacie. Pomimo późnej pory rezerwat wcale jednak nie sprawiał wrażenia, jakby spał. Owszem, dookoła panowała cisza, a większość hipogryfów zapewne spokojnie drzemała (tak przynajmniej zakładał - nie znał się bowiem na cyklu dobowym hipogryfów), lecz przez cały czas, gdy tu był, oprócz jego i Kaia po rezerwacie kręcili się także inni pracownicy. A może po prostu byli postawieni na nogi w związku ze zniszczoną zagrodą?
Tom kiwnął głową, zapytany o to, czy używa wyliczeń do zakładania zabezpieczeń.
— Tak. Jak naprawiałem na przykład nieboskłon, to musiałem skorzystać z numerologii i trochę pogłówkować, jak wyliczyć odpowiednie transfiguracje magiczne i moc zaklęć — powiedział. — Z perspektywy numerologii, snop zaklęć jest czymś w rodzaju wzorów matematycznych i rozłożonych na czynniki pierwsze liczb* — dodał i uśmiechnął się delikatnie, nieco niepewnie. Nie chciał się wymądrzać, daleko było mu bowiem do mistrzowskiej znajomości numerologii. Wiele rzeczy musiał jeszcze doczytać, a brak pieniędzy na nowe książki z pewnością nie ułatwiał sprawy. Ale skoro Kai był ciekawy, to zawsze miło było podzielić się z kimś wiedzą. — Oczywiście niektóre czary rekonstrukcyjne, albo po prostu naprawcze, nie wymagają obliczeń i stosowania numerologii — dodał Tom. — Nie zastanawiasz się nad liczbami, gdy na przykład rzucasz Reparo na połamanego pastucha. Ale przy odbudowie reszty zabezpieczeń trzeba było już trochę pogłówkować, no i tutaj numerologia jest jak znalazł.
Uśmiechnął się, słysząc, jak Kai opowiada mu o hipogryfach. Widział w oczach swojego przyjaciela autentyczne ożywienie i pasję do czarodziejskich stworzeń. Naprawdę ciekawie się tego słuchało. Po chwili oddał Kaiowi znalezione pióro hipogryfa i podrapał się po głowie. Hipogryfy wyczuwające strach czarodziejów w pierwszej chwili skojarzyły mu się z dementorami, jednak szybko odrzucił tę myśl, świadom, jak głupie to było skojarzenie. W zasadzie każde zwierzę (a w świecie czarodziejów: nawet niektóre przedmioty) wyczuwały emocje.
— No po to tu przede wszystkim przyszedłem! — wyszczerzył się na propozycję wyskoczenia na Ognistą. — No to prowadź. Swoją drogą musisz tu mieć niezłe życie, stały dostęp do czarodziejskich stworzeń i knajpa w pobliżu... — zaśmiał się wesoło.
* posiłkowałam się wspaniałym wątkiem Cedrica i profesora Jaydena <3
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To dobrze. Chociaż odwiedziłbym Twój warsztat - pionowa zmarszczka na czole rozpogodziła się, a kącik warg zakołysał się. Nie żeby przepadał za centrum Londynu. Właściwie od mało urokliwego pobytu w więzieniu, unikał wizyt w granicach miasta. Z natury, nigdy nie przepadał za miejską przestrzenią, dużo lepiej czując się w otoczeniu natury, ale jego nawyku wyostrzyły się. W mieście pojawiał się tylko z konieczności, z ulgą przyjmując wszelkie zlecenia wymagające angażacji w podróże w głuszę. Albo, tak jak ostatnio, zapewniające obecność hipogryfów.
Uniósł brwi, więcej uwagi poświęcając krótkiej relacji oraz historii, jaka otrzymał, której zakończenie powitał cichym śmiechem - Magia zaskakuje w każdej postaci... - zaczął i przekręcił głowę tak, by móc spojrzeć na trzymaną w dłoniach Toma walizkę - a te jej chaotyczne formy, pozbawione ludzkiej ingerencji, potrafią zaskoczyć najbardziej - w zdaniu kryła się nieco większa myśl i przekonanie, że wszystko - jeśli tylko ofiarowało się nieco wolności - wzrastało. Ale potrząsną głową, jakby chciał zrzucić z siebie niesforna myśl - w Twoim wypadku, musisz się mierzyć z większą niewiadomą, niż niektórzy sobie wyobrażają. I jeszcze, potrafisz sobie z tym poradzić - on sam działał w przestrzeni która dobrze znał. Wiedział jak zareagować, by spotkane stworzenie go nie zaatakowało lub zaufało. Jakie zachowanie, zapachy, czy przedmioty wywoływały gniew, a które mogły uspokoić. Przenikał myślenie magicznych stworzeń, chociaż wiedział, jak wiele nieznanego jeszcze go czeka. perspektywa odkrywania tych tajemnic, zachęcała do działania. I przypominała wystarczająco wyraźnie, dlaczego tak bardzo odnajdował się w pełnionej profesji. I jak w każdej, często spotykało się z monotonią. W dużej mierze jednak, praca była przyjemna. Przeszkadzali w niej niektórzy ludzie - Ale musisz poznać wielu ciekawych ludzi... - przetarł palcami wilgotną od ciepła skroń - a zdarzały ci się dziwne zlecenia? - jaszcze przez chwilę trwał w iluzji dobrego humoru, który zmienił swój kształt, gdy temat ich rozmowy wszedł na całkiem niedawne wydarzenia. Zacisnął wargi, spoglądając gdzieś przed siebie, szukając w ścieżce, którą wędrowali, nieistniejących już obrazów ze wspomnień. Użalanie nie należało do przywilejów jego charakteru. I nawet o poważnych rzeczach częściej żartował, albo kpił, tym samym chowając prawdziwe emocje. Z Tomem, nie było to takie proste. Ufał mu. Zapewne dlatego, nie chcąc rzucać mu w twarz ironicznym odwróceniem uwagi.
- Ja też się cieszę - uśmiechnął się nieco krzywo i zerknął na towarzysza, gdy znaleźli się u celu ich wędrówki - Wie - potwierdził nieco ciszej - zresztą, mieszkamy teraz razem, to zauważyłaby moją nieobecność - lekko zaschło mu w krtani - cóż... przez pewien czas po powrocie, miałem bardzo nadopiekuńczą siostrę - powtórzył gest niezobowiązującego uśmiechu, by po chwili nieco rozjaśnić błysk w oczach - Ty... poznałeś ją kiedyś? Maeve? - być może była w tym nieco większa myśl, albo jednocześnie, chciał już pozbyć się nieprzyjemnie drgającego wspomnienia - musisz ją poznać - dodał już całkiem wesoło błyskając zębami w szerokim uśmiechu, zupełnie, jakby zapomniał, o czym jeszcze przed chwilą rozmawiali.
W większości, obserwował po prostu działania przyjaciela. Nie znał się ni w pień wiggenowy ani na numerologii, ani tym bardziej na powiązanych z nią zabezpieczeniach. Pilnował jednak, by dokonane do tej pory zapory, nie wymknęły się spod kontroli. I chociaż było małe prawdopodobieństwo, że któreś z rezerwatowych osobników wyrwie się z zagrody, sam był swoistym "zabezpieczeniem".
Nocne powietrze było czyste, ale wciąż wypełnione napięciem minionych wydarzeń. Być może dlatego pozostawał w ciągłym skupieniu, gdy słuchał tłumaczeń na temat zdziałanych napraw - Kto by pomyślał, że jakieś dziwne obliczenia będą pomocne w pracy z hipogryfami. Nawet jeśli tylko pośrednio - jeszcze będąc w Hogwarcie, zasypiał na podobnych wykładach, które treściły o jakichś wyliczeniach i działaniach. Dziś, wyglądało na to, że mogły mu pomóc nieco bardziej niż przypuszczał - Zasady magii ciężko byłoby tłumaczyć, więc w tej kwestii rozumiem. Chociaż zakładam, że mój przyjaciel mógłby ci opowiedzieć o tym bardzo dużo - był pewien, ze Jayden bardzo szybko zainteresowałby się tematyką podobnych koncepcji. W końcu - o pochodzeniu magii już zdążył usłyszeć. Nawet jak nie zrozumiał wiele, lubił słuchać Vane'a. Zapewne tak bardzo, jak sam lubił opowiadać o hipogryfach.
- Cóż... praca skończona - nim ruszyli w drogę powrotną, mimowolnie obszedł wielkie drzewo, upewniając się, że niczego żaden nie pominął. Skinął przyjacielowi głowę, a potem pokręcił głową - Nie jestem tu tak często, jakbym chciał - zaśmiał się, wskazując nieco inną ścieżkę powrotną. Dopiero, gdy wiedział, że zagroda i hipogryfy były bezpieczne, mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Nie chodziło nawet o powinności w rezerwacie. Czuł się tu bardziej jak w domu, nieco nostalgicznie wracając mu wspomnienia z pobytu w Rumunii.
Uniósł brwi, więcej uwagi poświęcając krótkiej relacji oraz historii, jaka otrzymał, której zakończenie powitał cichym śmiechem - Magia zaskakuje w każdej postaci... - zaczął i przekręcił głowę tak, by móc spojrzeć na trzymaną w dłoniach Toma walizkę - a te jej chaotyczne formy, pozbawione ludzkiej ingerencji, potrafią zaskoczyć najbardziej - w zdaniu kryła się nieco większa myśl i przekonanie, że wszystko - jeśli tylko ofiarowało się nieco wolności - wzrastało. Ale potrząsną głową, jakby chciał zrzucić z siebie niesforna myśl - w Twoim wypadku, musisz się mierzyć z większą niewiadomą, niż niektórzy sobie wyobrażają. I jeszcze, potrafisz sobie z tym poradzić - on sam działał w przestrzeni która dobrze znał. Wiedział jak zareagować, by spotkane stworzenie go nie zaatakowało lub zaufało. Jakie zachowanie, zapachy, czy przedmioty wywoływały gniew, a które mogły uspokoić. Przenikał myślenie magicznych stworzeń, chociaż wiedział, jak wiele nieznanego jeszcze go czeka. perspektywa odkrywania tych tajemnic, zachęcała do działania. I przypominała wystarczająco wyraźnie, dlaczego tak bardzo odnajdował się w pełnionej profesji. I jak w każdej, często spotykało się z monotonią. W dużej mierze jednak, praca była przyjemna. Przeszkadzali w niej niektórzy ludzie - Ale musisz poznać wielu ciekawych ludzi... - przetarł palcami wilgotną od ciepła skroń - a zdarzały ci się dziwne zlecenia? - jaszcze przez chwilę trwał w iluzji dobrego humoru, który zmienił swój kształt, gdy temat ich rozmowy wszedł na całkiem niedawne wydarzenia. Zacisnął wargi, spoglądając gdzieś przed siebie, szukając w ścieżce, którą wędrowali, nieistniejących już obrazów ze wspomnień. Użalanie nie należało do przywilejów jego charakteru. I nawet o poważnych rzeczach częściej żartował, albo kpił, tym samym chowając prawdziwe emocje. Z Tomem, nie było to takie proste. Ufał mu. Zapewne dlatego, nie chcąc rzucać mu w twarz ironicznym odwróceniem uwagi.
- Ja też się cieszę - uśmiechnął się nieco krzywo i zerknął na towarzysza, gdy znaleźli się u celu ich wędrówki - Wie - potwierdził nieco ciszej - zresztą, mieszkamy teraz razem, to zauważyłaby moją nieobecność - lekko zaschło mu w krtani - cóż... przez pewien czas po powrocie, miałem bardzo nadopiekuńczą siostrę - powtórzył gest niezobowiązującego uśmiechu, by po chwili nieco rozjaśnić błysk w oczach - Ty... poznałeś ją kiedyś? Maeve? - być może była w tym nieco większa myśl, albo jednocześnie, chciał już pozbyć się nieprzyjemnie drgającego wspomnienia - musisz ją poznać - dodał już całkiem wesoło błyskając zębami w szerokim uśmiechu, zupełnie, jakby zapomniał, o czym jeszcze przed chwilą rozmawiali.
W większości, obserwował po prostu działania przyjaciela. Nie znał się ni w pień wiggenowy ani na numerologii, ani tym bardziej na powiązanych z nią zabezpieczeniach. Pilnował jednak, by dokonane do tej pory zapory, nie wymknęły się spod kontroli. I chociaż było małe prawdopodobieństwo, że któreś z rezerwatowych osobników wyrwie się z zagrody, sam był swoistym "zabezpieczeniem".
Nocne powietrze było czyste, ale wciąż wypełnione napięciem minionych wydarzeń. Być może dlatego pozostawał w ciągłym skupieniu, gdy słuchał tłumaczeń na temat zdziałanych napraw - Kto by pomyślał, że jakieś dziwne obliczenia będą pomocne w pracy z hipogryfami. Nawet jeśli tylko pośrednio - jeszcze będąc w Hogwarcie, zasypiał na podobnych wykładach, które treściły o jakichś wyliczeniach i działaniach. Dziś, wyglądało na to, że mogły mu pomóc nieco bardziej niż przypuszczał - Zasady magii ciężko byłoby tłumaczyć, więc w tej kwestii rozumiem. Chociaż zakładam, że mój przyjaciel mógłby ci opowiedzieć o tym bardzo dużo - był pewien, ze Jayden bardzo szybko zainteresowałby się tematyką podobnych koncepcji. W końcu - o pochodzeniu magii już zdążył usłyszeć. Nawet jak nie zrozumiał wiele, lubił słuchać Vane'a. Zapewne tak bardzo, jak sam lubił opowiadać o hipogryfach.
- Cóż... praca skończona - nim ruszyli w drogę powrotną, mimowolnie obszedł wielkie drzewo, upewniając się, że niczego żaden nie pominął. Skinął przyjacielowi głowę, a potem pokręcił głową - Nie jestem tu tak często, jakbym chciał - zaśmiał się, wskazując nieco inną ścieżkę powrotną. Dopiero, gdy wiedział, że zagroda i hipogryfy były bezpieczne, mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Nie chodziło nawet o powinności w rezerwacie. Czuł się tu bardziej jak w domu, nieco nostalgicznie wracając mu wspomnienia z pobytu w Rumunii.
Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 03.01.21 14:58, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzeczywiście - jakby się nad tym zastanowić, to praca w Czarodziejskim Warsztacie Genthona była na swój sposób niebezpieczna, zwłaszcza teraz. Mimo że na co dzień Tom naprawił zwykłe radia i szafy, to coraz częściej trafiał na różne podejrzane przedmioty: łupy przyniesione do niego wprost z pchlich targów, znaleziska zabrane z „opuszczonych” mieszkań, skarby otrzymane „w spadku” (cokolwiek to znaczyło - wolał nie dopytywać klientów). Niegdyś, pracując na pokładzie „Rubinowego Trolla”, trafiały do niego przedmioty, które wcześniej przeszły weryfikację u łamaczy klątw. Dziś jednak nie miał już tego luksusu i musiał radzić sobie sam. Oczywiście kiedy tylko mógł, to posiłkował się wiedzą Vincenta Rinehearta lub Jade Sykes, ale, niestety, nie zawsze miał możliwość skorzystać z ich pomocy.
A zdarzały ci się dziwne zlecenia?
— Ostatnio same radia i czarodziejskie zegary — pokręcił głową. Nudy. — No, czasem trafi się jakaś czarnomagiczna szkatułka. Ale wiesz, ostatnio czuję się trochę jak auror na misji albo poszukiwacz skarbów, bo część klientów w ogóle się u mnie nie pojawia, tylko zostawia mi przedmioty do naprawy w skrytkach na pustkowiu, w Cliodnie, Hogsmeade, albo na plaży w Puddlemere… — dodał. — Nikt nikomu już nie ufa. Ale cieszę się, że warsztat nadal działa i że mam za co żyć — westchnął. — A jak sytuacja w rezerwacie? Chyba nadal dobrze sobie radzicie, prawda?
Uśmiechnął się, słysząc, że Kai mieszka z siostrą. Choć od początku wiedział, że jego przyjaciel wrócił do kraju, aby się o nią zatroszczyć, to jednak świadomość tego, że Clearwaterowie naprawdę trzymają się razem, była dla Toma szczerze pokrzepiająca. Obaj w podobnym czasie stracili swoich braci i obaj bardzo mocno to przeżyli. On sam nie miał już jednak niestety możliwości trzymania się ani ze swoim rodzeństwem, ani rodzicami, dlatego cieszył się szczęściem swego przyjaciela. Posiadanie rodziny, w dodatku - jak powiedział Kai - nadopiekuńczej, a więc kochającej i bliskiej, wydawało się być prawdziwym skarbem, szczególnie w tych czasach.
— Meave… Ostatnio naprawiałem radio takiej jednej Meave — powiedział, zerkając na Kaia z ukosa, z zaciekawieniem. Najpewniej był to zwykły przypadek i zbieżność imion, z drugiej strony jednak… Cóż, Tom już dawno zdążył się przekonać, że świat, pomimo swego ogromu, w gruncie rzeczy jest bardzo mały. Bo przecież jeśli by nie był, to czy Tom spotkałby we Francji Kaia, Vincenta, Lucindę iLycusa Fredericka? — Taka ładna, wysoka, ciemne włosy… — Nagle uświadomił sobie, że mówi o samych cechach wyglądu. — …inteligentna — dodał więc i podrapał się po głowie, nieco zakłopotany. — Pamiętam twoją siostrę z Ravenclawu, ale to było… Na Merlina, piętnaście lat temu? Co u niej teraz słychać, wszystko u niej dobrze?
Uporawszy się z zabezpieczeniami, przez chwilę obserwował, jak Kai obchodzi wielkie drzewo i upewnia się, że wszystko jest w porządku. Dopiero wtedy obaj ruszyli we wskazanym przez Clearwatera kierunku - ku Ognistej.
— No tak, pewnie najchętniej byś tu zamieszkał — uśmiechnął się Tom. Kai uwielbiał czarodziejskie stworzenia. Swego czasu chyba nawet zbierał pieniądze na własnego hipogryfa (a może zbiera nadal?). Praca w rezerwacie musiała być więc dla niego pewnego rodzaju zbawieniem, nawet pomimo ogromnego zmęczenia, rodzinnych tragedii i panującej w Anglii sytuacji. — Czy chodzi o te sprawy, które musisz załatwić? — zagadnął po chwili już poważniejszym tonem, przypominając sobie wcześniejsze słowa Kaia, gdy oddalili się na bezpieczniejszą odległość. Mówił z troską; ostrożnie i bez nacisków. Nie chciał być wścibski ani namolny, lecz naprawdę przejmował się, czy wszystko u niego w porządku.
A zdarzały ci się dziwne zlecenia?
— Ostatnio same radia i czarodziejskie zegary — pokręcił głową. Nudy. — No, czasem trafi się jakaś czarnomagiczna szkatułka. Ale wiesz, ostatnio czuję się trochę jak auror na misji albo poszukiwacz skarbów, bo część klientów w ogóle się u mnie nie pojawia, tylko zostawia mi przedmioty do naprawy w skrytkach na pustkowiu, w Cliodnie, Hogsmeade, albo na plaży w Puddlemere… — dodał. — Nikt nikomu już nie ufa. Ale cieszę się, że warsztat nadal działa i że mam za co żyć — westchnął. — A jak sytuacja w rezerwacie? Chyba nadal dobrze sobie radzicie, prawda?
Uśmiechnął się, słysząc, że Kai mieszka z siostrą. Choć od początku wiedział, że jego przyjaciel wrócił do kraju, aby się o nią zatroszczyć, to jednak świadomość tego, że Clearwaterowie naprawdę trzymają się razem, była dla Toma szczerze pokrzepiająca. Obaj w podobnym czasie stracili swoich braci i obaj bardzo mocno to przeżyli. On sam nie miał już jednak niestety możliwości trzymania się ani ze swoim rodzeństwem, ani rodzicami, dlatego cieszył się szczęściem swego przyjaciela. Posiadanie rodziny, w dodatku - jak powiedział Kai - nadopiekuńczej, a więc kochającej i bliskiej, wydawało się być prawdziwym skarbem, szczególnie w tych czasach.
— Meave… Ostatnio naprawiałem radio takiej jednej Meave — powiedział, zerkając na Kaia z ukosa, z zaciekawieniem. Najpewniej był to zwykły przypadek i zbieżność imion, z drugiej strony jednak… Cóż, Tom już dawno zdążył się przekonać, że świat, pomimo swego ogromu, w gruncie rzeczy jest bardzo mały. Bo przecież jeśli by nie był, to czy Tom spotkałby we Francji Kaia, Vincenta, Lucindę i
Uporawszy się z zabezpieczeniami, przez chwilę obserwował, jak Kai obchodzi wielkie drzewo i upewnia się, że wszystko jest w porządku. Dopiero wtedy obaj ruszyli we wskazanym przez Clearwatera kierunku - ku Ognistej.
— No tak, pewnie najchętniej byś tu zamieszkał — uśmiechnął się Tom. Kai uwielbiał czarodziejskie stworzenia. Swego czasu chyba nawet zbierał pieniądze na własnego hipogryfa (a może zbiera nadal?). Praca w rezerwacie musiała być więc dla niego pewnego rodzaju zbawieniem, nawet pomimo ogromnego zmęczenia, rodzinnych tragedii i panującej w Anglii sytuacji. — Czy chodzi o te sprawy, które musisz załatwić? — zagadnął po chwili już poważniejszym tonem, przypominając sobie wcześniejsze słowa Kaia, gdy oddalili się na bezpieczniejszą odległość. Mówił z troską; ostrożnie i bez nacisków. Nie chciał być wścibski ani namolny, lecz naprawdę przejmował się, czy wszystko u niego w porządku.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Czarnomagiczne...? - powtórzył za przyjacielem, marszcząc przy tym mocno brwi. Zupełnie, jakby coś wbiło mu się boleśnie w czaszkę. Nie był specjalistą, chociaż różne informacje obijały mu się o uszy. I rozmaite rzeczy spotykał podczas podróży. Także te niebezpieczne. Ale czarna magia, kojarzyła mu się ze spaczeniem. I jakoś niedobrze mu się robiło na myśl, że podobne, mogłoby dotknąć choćby jego ukochanych hipogryfów - Mam nadzieję, że nie tykasz tego świństwa - rozpogodził nieco czoło i westchnieniem odegnał burzową myśl, która zakołysała się, niebezpiecznie bliska werbalizacji. Zaśmiał się, spoglądając na towarzyszącego mu Toma - Poszukiwaczem już byłeś, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy - wrócił na moment do przeszłości. Tej jaśniejszej, pełnej wolności i pewności, że świat stał przed nimi otworem - aurora znam jednego nawet i mimo wszystko, nie polecam profesji - wykrzywił usta w szerszym, chociaż krzywym uśmiechu - no i teraz... chyba nie mają zbyt wiele...legalnej pracy - dodał jeszcze, nie spuszczając z tonu. Chciał brzmieć na wyluzowanego, ale mówiąc o aurorach, szybko wracał do działalności siostry. I jej straconej w Ministerstwie pozycji. I byłby skończonym ignorantem, gdyby nie rozumiał, jak bardzo brakowało jej pracy. Tej konkretnej - Trochę się nie dziwię - w perspektywie tego co się aktualnie działo, trudno było o prawdziwe zaufanie. Szczególnie do obcych.
Z ciągu myśli, wyrwało go pytanie - Bywa różnie, ale właściciele dbają, by... nikt się za bardzo nie wtrącał - być może egoistyczne było myślenie, że on sam cieszyć się mógł względnym spokojem. Miał zdolności i "status", który go nie naznaczał. Ale słyszał już o tym, że ci mniej "czyści" pracownicy, znikali. Schylił się na moment, łapiąc w dłonie szyszkę. Zacisnął ją w palcach, czując, jak odbija ślad we wnętrzu ręki - I wiesz, to nie jest moje jedyne zajęcie - tu w rezerwacie - zmrużył oczy, spoglądając wyżej, w niebo, w stronę, gdzie mógłby się spodziewać widoku lecących hipogryfów. Nawet jeśli wiedział, że dziś, żadnego już nie dostrzeże. Odpoczywały, zabezpieczone.
Rozluźnił dłoń, odsłaniając znalezisko i przez moment przyglądając się mu, a potem zwalniając kroku, by przenieść wzrok na przyjaciela - właściwie, kupiła ostatnio radio... - nieco podejrzliwy błysk przemknął przez jasne ślepia, nadając mu niemal jastrzębiej ostrości. Ale tak nagle jak się pojawił, zniknął ustępując miejsca czemuś lżejszemu. Z uniesionym kącikiem ust, słuchał kolejnych przymiotów, które w równym stopniu opisywałyby wiele innych kobiet. A jednak, nie aż tak wiele miało na imię Maeve i w gruncie rzeczy, nie tak wiele z nich było wysokich (nie żeby znał inne). A sposób, w jaki opowiadał o niej Tom, miał w sobie coś szczególnego - Podobała ci się? - zapytał w końcu, bez skrupułów, baczniej spoglądając na towarzysza - i gdzie się z nią widziałeś? - więcej szczegółów, mogło ułatwić rozpoznanie i coś zdecydowanie interesującego, kiełkowało mu w myśli - Cóż, może sam jej zapytasz? - rozluźnił się - wpadnij do nas - roześmiał się jeszcze - ucieszy się, że nie przyprowadzam przyjaciółki żadnej - chciał czy nie, kropla goryczy pojawiła się w zdaniu. Nie był tylko pewien, czy dotyczyła jego samego, czy też siostry. I to w duchu podobnego "dochodzenia" obaj zakończyli pracę. Przynajmniej na dziś. Zabezpieczenia były odnowione. Pokusił się nawet o bardzo praktyczne sprawdzenie napięcia jednego z pastuchów, które uderzyło go bolesnym wstrząsem. A wiedział, że w tej chwili, były to jedne z najlżejszych ustawień.
Jeszcze nim wyszli z terenu rezerwatu, odwrócił się przez ramię, żegnając z niewidocznymi stworzeniami. Z uśmiechem wrócił do wędrówki i planów na dalszy wieczór - nie wiem, czy ten pomysł spodobałby się siostrze - wyszczerzył się i potrząsnął głową - to też, ale jest tego więcej - odpowiedział lakonicznie, mrużąc jedno oko - Pogadamy o tym na miejscu - zakończył szturchnięciem, by wyciągnąć ramiona do góry, przeciągając się. Dziś, nie zamierzał więcej pracować. Ku ognistej!
| zt x2
Z ciągu myśli, wyrwało go pytanie - Bywa różnie, ale właściciele dbają, by... nikt się za bardzo nie wtrącał - być może egoistyczne było myślenie, że on sam cieszyć się mógł względnym spokojem. Miał zdolności i "status", który go nie naznaczał. Ale słyszał już o tym, że ci mniej "czyści" pracownicy, znikali. Schylił się na moment, łapiąc w dłonie szyszkę. Zacisnął ją w palcach, czując, jak odbija ślad we wnętrzu ręki - I wiesz, to nie jest moje jedyne zajęcie - tu w rezerwacie - zmrużył oczy, spoglądając wyżej, w niebo, w stronę, gdzie mógłby się spodziewać widoku lecących hipogryfów. Nawet jeśli wiedział, że dziś, żadnego już nie dostrzeże. Odpoczywały, zabezpieczone.
Rozluźnił dłoń, odsłaniając znalezisko i przez moment przyglądając się mu, a potem zwalniając kroku, by przenieść wzrok na przyjaciela - właściwie, kupiła ostatnio radio... - nieco podejrzliwy błysk przemknął przez jasne ślepia, nadając mu niemal jastrzębiej ostrości. Ale tak nagle jak się pojawił, zniknął ustępując miejsca czemuś lżejszemu. Z uniesionym kącikiem ust, słuchał kolejnych przymiotów, które w równym stopniu opisywałyby wiele innych kobiet. A jednak, nie aż tak wiele miało na imię Maeve i w gruncie rzeczy, nie tak wiele z nich było wysokich (nie żeby znał inne). A sposób, w jaki opowiadał o niej Tom, miał w sobie coś szczególnego - Podobała ci się? - zapytał w końcu, bez skrupułów, baczniej spoglądając na towarzysza - i gdzie się z nią widziałeś? - więcej szczegółów, mogło ułatwić rozpoznanie i coś zdecydowanie interesującego, kiełkowało mu w myśli - Cóż, może sam jej zapytasz? - rozluźnił się - wpadnij do nas - roześmiał się jeszcze - ucieszy się, że nie przyprowadzam przyjaciółki żadnej - chciał czy nie, kropla goryczy pojawiła się w zdaniu. Nie był tylko pewien, czy dotyczyła jego samego, czy też siostry. I to w duchu podobnego "dochodzenia" obaj zakończyli pracę. Przynajmniej na dziś. Zabezpieczenia były odnowione. Pokusił się nawet o bardzo praktyczne sprawdzenie napięcia jednego z pastuchów, które uderzyło go bolesnym wstrząsem. A wiedział, że w tej chwili, były to jedne z najlżejszych ustawień.
Jeszcze nim wyszli z terenu rezerwatu, odwrócił się przez ramię, żegnając z niewidocznymi stworzeniami. Z uśmiechem wrócił do wędrówki i planów na dalszy wieczór - nie wiem, czy ten pomysł spodobałby się siostrze - wyszczerzył się i potrząsnął głową - to też, ale jest tego więcej - odpowiedział lakonicznie, mrużąc jedno oko - Pogadamy o tym na miejscu - zakończył szturchnięciem, by wyciągnąć ramiona do góry, przeciągając się. Dziś, nie zamierzał więcej pracować. Ku ognistej!
| zt x2
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rezerwat hipogryfów znany jest w całej Anglii z uwagi na swoją niezawodną renomę. Wszak najlepsze i najwytrzymalsze chowańce pochodzą właśnie stamtąd. Silne stworzenia ciężko ujarzmić, jednak gdy zdobędzie się już ich lojalność, pozostają wierne aż do śmierci. W trwającej wojnie gdy potrzeba Wam nie tylko mioteł i sów okazja do sięgnięcia po tak cennych sojuszników - mogących przenosić ogromne ciężary, bronić i walczyć - nie zostaje przez Was zignorowana.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Ścieżka pokojowa jest niemożliwa.
Zakon Feniksa/Rycerze Walpurgii: Rezerwat można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Właściciel rezerwatu oraz hodowli hipogryfów zawsze utrzymywał swoją placówkę jako neutralną - nigdy nie opowiedział się również po żadnej ze stron. Wasze pojawienie się i żądania spotkały się więc z odmową. Nie spodziewaliście się jednak, że hipogryfy wyczują zagrożenie i będą broniły swojego domu. Musicie pokonać przywódców, by być w stanie opanować resztę stada. Postaci bez biegłości ONMS dadzą się zaskoczyć i otrzymają na start -40 PŻ.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za hipogryfa A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za hipogryfa B.
Hipogryf A (zwinność 15, sprawność 30, żywotność 150) będzie atakował (ataki są zawsze udane zabierają 60 PŻ) oraz unikał zaklęć zawsze wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja.
Hipogryf B (zwinność 10, sprawność 35, żywotność 150) będzie atakował (ataki są zawsze udane zabierają 60 PŻ) oraz unikał zaklęć zawsze wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli istot broniących lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nimi kością i opisuje ich działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
16.11
Przyleciał na umówione miejsce na miotle, przezornie zabrawszy ze sobą przydatny ekwipunek. Słyszał, że właściciel rezerwatu hipogryfów usiłuje stworzyć z tego miejsca jakąś neutralną Szwajcarię - ale wojna trwała i bezstronność stawała się coraz trudniejsza. Naradzali się już z aurorami w kwestii tego miejsca, wiedząc, jak cennymi sojusznikami byłyby dla Zakonu hipogryfy. Tonksa nie opuszczało też przeczucie, że jeśli oni sami nie zdołają przeciągnąć właściciela na właściwą stronę, to zrobi to ktoś inny. Rycerze Walpurgii działali prężnie, dotarli do olbrzymów niemalże równocześnie z Zakonem Feniksa i pozyskali ich jako sojuszników. Rezerwat w Wiltshire leżał na ziemiach Malfoyów i wydawał się smakowitym kąskiem. Nie mogli czekać.
Wylądował na ziemi i skinął głową swojemu towarzyszowi. Był ciekaw, czy nadal czuje się znajomo na tych terenach, ale miał na tyle taktu, by nie pytać.
-Zaczniesz negocjacje? - zaproponował, zerkając w stronę budynków, gdzie spodziewali się zastać właściciela. On sam mógł co najwyżej probować zastraszyć tego człowieka, jego kolega miał więcej ogłady i czaru. Rozejrzał się uważnie, wyciągając różdżkę. Nie sądził, by przejście przez rezerwat było bezproblemowe. Skoro to miejsce jeszcze stało, jako ostoja neutralności na ziemiach Malfoyów, to pewnie było jakoś zabezpieczone. Powinni rzucić Carpiene i....
... hipogryfy bywały lepsze i szybsze od pułapek. One też się rozglądały, niespokojnie strzygąc piórami i przekrzywiając dzioby. Spojrzenie jednego z nich spotkało się ze wzrokiem Michaela, a ten zrozumiał wreszcie, co było najlepszą ochroną tych terenów.
-Uważaj...! - rzucił, starając się nie podnosić głosu i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Pamiętał trochę z lekcji o czarodziejskich stworzeniach, więc spróbował nie mrugać - i bardzo powoli ukłonił się przed przywódcą stada.
Nie wiedział jeszcze, że nie ma szans, by hipogryf odwzajemnił ukłon. Dwójka intruzów pojawiła się w domu tych stworzeń, a przywódca stada postanowił bronić swojego terenu. Michael uniósł lekko wzrok i zrozumiał, że nie jest dobrze. Mocniej zacisnął palce na różdżce, zachowując czujność. Najwyraźniej czeka ich walka z hipogryfami - i kto wie, co jeszcze?
ekwipunek przesłany do MG
Przyleciał na umówione miejsce na miotle, przezornie zabrawszy ze sobą przydatny ekwipunek. Słyszał, że właściciel rezerwatu hipogryfów usiłuje stworzyć z tego miejsca jakąś neutralną Szwajcarię - ale wojna trwała i bezstronność stawała się coraz trudniejsza. Naradzali się już z aurorami w kwestii tego miejsca, wiedząc, jak cennymi sojusznikami byłyby dla Zakonu hipogryfy. Tonksa nie opuszczało też przeczucie, że jeśli oni sami nie zdołają przeciągnąć właściciela na właściwą stronę, to zrobi to ktoś inny. Rycerze Walpurgii działali prężnie, dotarli do olbrzymów niemalże równocześnie z Zakonem Feniksa i pozyskali ich jako sojuszników. Rezerwat w Wiltshire leżał na ziemiach Malfoyów i wydawał się smakowitym kąskiem. Nie mogli czekać.
Wylądował na ziemi i skinął głową swojemu towarzyszowi. Był ciekaw, czy nadal czuje się znajomo na tych terenach, ale miał na tyle taktu, by nie pytać.
-Zaczniesz negocjacje? - zaproponował, zerkając w stronę budynków, gdzie spodziewali się zastać właściciela. On sam mógł co najwyżej probować zastraszyć tego człowieka, jego kolega miał więcej ogłady i czaru. Rozejrzał się uważnie, wyciągając różdżkę. Nie sądził, by przejście przez rezerwat było bezproblemowe. Skoro to miejsce jeszcze stało, jako ostoja neutralności na ziemiach Malfoyów, to pewnie było jakoś zabezpieczone. Powinni rzucić Carpiene i....
... hipogryfy bywały lepsze i szybsze od pułapek. One też się rozglądały, niespokojnie strzygąc piórami i przekrzywiając dzioby. Spojrzenie jednego z nich spotkało się ze wzrokiem Michaela, a ten zrozumiał wreszcie, co było najlepszą ochroną tych terenów.
-Uważaj...! - rzucił, starając się nie podnosić głosu i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Pamiętał trochę z lekcji o czarodziejskich stworzeniach, więc spróbował nie mrugać - i bardzo powoli ukłonił się przed przywódcą stada.
Nie wiedział jeszcze, że nie ma szans, by hipogryf odwzajemnił ukłon. Dwójka intruzów pojawiła się w domu tych stworzeń, a przywódca stada postanowił bronić swojego terenu. Michael uniósł lekko wzrok i zrozumiał, że nie jest dobrze. Mocniej zacisnął palce na różdżce, zachowując czujność. Najwyraźniej czeka ich walka z hipogryfami - i kto wie, co jeszcze?
ekwipunek przesłany do MG
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Wiltshire nie było już moim domem - ale zagrodę oraz jego zarządcę pamiętałem dobrze z czasów, gdy jeszcze zwracano się do mnie per lordzie. Zwierzęta często pojawiały się jako atrakcja w Wilton, ojciec nigdy nie oszczędzał na rozrywkach. Nie sądziłem jednak, by właściciel mnie pamiętał, ani tym bardziej nie zamierzałem powoływać się na dawne nazwisko. Bardziej wstydliwej plamy na swoim życiorysie nie mogłem sobie wymarzyć.
Podobnie jak Tonks na miejsce przybyłem na miotle. Wykonana przez Hannah, służyła mi lepiej niż jakakolwiek inna wcześniej. Błyskawicznie reagowała na dotyk, płynnie wykonywała zadane manewry. Zwrotna, szybka. Wright była prawdziwą wirtuozką jeśli chodziło o drewno.
Udanie się do zagrody było istotne nie tylko ze względów wojennych; pokazanie własnej rodzinie, że nie potrafią trzymać w ryzach własnych włości kusiło równie mocno, co pozyskanie cennego sojusznika. Prywatne cele nie były jednak moim priorytetem, jedynie przyjemnym, acz pożądanym dodatkiem. Razem z Michaelem ruszyliśmy w kierunku budynku zarządu spróbować negocjacji. Za jego sugestią rozpocząłem dyskusję, szybko jednak stało się jasne, że zarządca zamierza trzymać się swojej bezstronności jak tonący brzytwy. Żadna próba dotknięcia jego strony moralnej, ani także nie moralnej, nie odniosła sukcesu. Moja stanowczość spotkała się z barierą nie do pokonania, groźby natomiast nie były narzędziem, którego zamierzałem sięgać. Jeszcze nie.
Zamiast tego skierowaliśmy się na otwarte tereny, gdzie przebywały hipogryfy. Jeśli mężczyzna nie chciał nam pomóc - być może one chciały. Były kapryśnymi, acz inteligentnymi stworzeniami. I być może właśnie ich inteligencja oraz wrodzony instynkt sprawiały, że spoglądały na nas z dystansem, pewną nieufnością. Kątem oka widziałem dwa samce poruszające się równolegle do nas, ciężko dyszące, jakby czekały na najmniejsze potknięcie. Uchwyciłem wzrok jednego z hipogryfów, a stojący obok mnie Mike próbował ułaskawić drugiego. Idąc w jego ślady, powoli złożyłem się do ukłonu, jednocześnie obracając w palcach różdżkę i czekając na reakcję stworzenia.
- Mam złe przeczucia, Tonks. - Rzuciłem cicho, choć byłem niemal pewien, że Tonks też je miał.
idziemy do szafki, ekwipunek wysłany na konto mg
Podobnie jak Tonks na miejsce przybyłem na miotle. Wykonana przez Hannah, służyła mi lepiej niż jakakolwiek inna wcześniej. Błyskawicznie reagowała na dotyk, płynnie wykonywała zadane manewry. Zwrotna, szybka. Wright była prawdziwą wirtuozką jeśli chodziło o drewno.
Udanie się do zagrody było istotne nie tylko ze względów wojennych; pokazanie własnej rodzinie, że nie potrafią trzymać w ryzach własnych włości kusiło równie mocno, co pozyskanie cennego sojusznika. Prywatne cele nie były jednak moim priorytetem, jedynie przyjemnym, acz pożądanym dodatkiem. Razem z Michaelem ruszyliśmy w kierunku budynku zarządu spróbować negocjacji. Za jego sugestią rozpocząłem dyskusję, szybko jednak stało się jasne, że zarządca zamierza trzymać się swojej bezstronności jak tonący brzytwy. Żadna próba dotknięcia jego strony moralnej, ani także nie moralnej, nie odniosła sukcesu. Moja stanowczość spotkała się z barierą nie do pokonania, groźby natomiast nie były narzędziem, którego zamierzałem sięgać. Jeszcze nie.
Zamiast tego skierowaliśmy się na otwarte tereny, gdzie przebywały hipogryfy. Jeśli mężczyzna nie chciał nam pomóc - być może one chciały. Były kapryśnymi, acz inteligentnymi stworzeniami. I być może właśnie ich inteligencja oraz wrodzony instynkt sprawiały, że spoglądały na nas z dystansem, pewną nieufnością. Kątem oka widziałem dwa samce poruszające się równolegle do nas, ciężko dyszące, jakby czekały na najmniejsze potknięcie. Uchwyciłem wzrok jednego z hipogryfów, a stojący obok mnie Mike próbował ułaskawić drugiego. Idąc w jego ślady, powoli złożyłem się do ukłonu, jednocześnie obracając w palcach różdżkę i czekając na reakcję stworzenia.
- Mam złe przeczucia, Tonks. - Rzuciłem cicho, choć byłem niemal pewien, że Tonks też je miał.
idziemy do szafki, ekwipunek wysłany na konto mg
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
wychodzimy z szafki
Złe przeczucia się sprawdziły, ale mogło być gorzej. Ruszyła na nich jedynie dwójka potężnych hipogryfów, a nie całe stado. Reszta majestatycznych stworzeń obserwowała pojedynek, jakby zaintrygowana. Dwójka aurorów dzielnie broniła się przed atakami, walcząc ramię w ramię, a seria udanych Conjunctivitis powaliła w końcu oba hipogryfy.
Mike obserwował upadającego hipogryfa, a potem podniósł głowę, żeby spojrzeć na resztę stada. Jeśli hipogryfy ruszą do ataku, niechybnie ich stratują. Te jednak stały w miejscu, tak jakby...
-Fox, te dwa... to chyba byli ich liderzy... - szepnął ostrożnie, nie patrząc na Fredericka i nie czyniąc żadnych gwałtownych ruchów. Potem, bardzo powoli i nie wypuszczając różdżki z dłoni, ukłonił się wszystkim hipogryfom. Tak, jakby dziękował im za honorowy pojedynek.
-Nie jesteśmy intruzami ani agresorami. Przybyliśmy porozmawiać z właścicielem rezerwatu, prosić o waszą pomoc. Pomóc zabezpieczyć ten teren magia, żeby broniły was również pułapki. Walczycie dzielnie, o, hipogryfy, ale czasem można oszczędzić siły... i pióra. - przemówił powoli i ostrożnie, ważąc każde słowo. Pamiętał, że to honorowe stworzenia. Jeśli zrozumieją jego słowa albo ton, nie mogą wyczuć protekcjonalizmu ani litości. Nie mógł też jednak wyjść na słabeusza. Właśnie pokonali.z Foxem alfę ich stada, czy jakkolwiek to się nazywa wśród hipogryfów...
Trochę zazdrościł im tej watahy. Znaczy, stada.
Utrzymał ukłon, czekając, czy hipogryfy go odwzajemnią. Korciło go, by zerknąć w stronę budynków i sprawdzić, czy właściciel już wyszedł, zaalarmowany walką. Nie uszkodzili trwale jego hipogryfów, jedynie je oszołomili i unieszkodliwili. To powinno otworzyć im drzwi do rozmowy, Fox pewnie jakoś umiejętnie to przedstawi. Sam Tonks pertraktował już z olbrzymami i wilkołakami, i teraz sobie poradzi. Serce nadal biło mu szybko. Nie tracił czujności, Wiltshire to obce (dla niego) i wrogie tereny. Wyjście bez szwanku z tej walki było jednak pierwszym sukcesem, a stado wydawało się ich słuchać. Albo przynajmniej nie atakować.
Złe przeczucia się sprawdziły, ale mogło być gorzej. Ruszyła na nich jedynie dwójka potężnych hipogryfów, a nie całe stado. Reszta majestatycznych stworzeń obserwowała pojedynek, jakby zaintrygowana. Dwójka aurorów dzielnie broniła się przed atakami, walcząc ramię w ramię, a seria udanych Conjunctivitis powaliła w końcu oba hipogryfy.
Mike obserwował upadającego hipogryfa, a potem podniósł głowę, żeby spojrzeć na resztę stada. Jeśli hipogryfy ruszą do ataku, niechybnie ich stratują. Te jednak stały w miejscu, tak jakby...
-Fox, te dwa... to chyba byli ich liderzy... - szepnął ostrożnie, nie patrząc na Fredericka i nie czyniąc żadnych gwałtownych ruchów. Potem, bardzo powoli i nie wypuszczając różdżki z dłoni, ukłonił się wszystkim hipogryfom. Tak, jakby dziękował im za honorowy pojedynek.
-Nie jesteśmy intruzami ani agresorami. Przybyliśmy porozmawiać z właścicielem rezerwatu, prosić o waszą pomoc. Pomóc zabezpieczyć ten teren magia, żeby broniły was również pułapki. Walczycie dzielnie, o, hipogryfy, ale czasem można oszczędzić siły... i pióra. - przemówił powoli i ostrożnie, ważąc każde słowo. Pamiętał, że to honorowe stworzenia. Jeśli zrozumieją jego słowa albo ton, nie mogą wyczuć protekcjonalizmu ani litości. Nie mógł też jednak wyjść na słabeusza. Właśnie pokonali.z Foxem alfę ich stada, czy jakkolwiek to się nazywa wśród hipogryfów...
Trochę zazdrościł im tej watahy. Znaczy, stada.
Utrzymał ukłon, czekając, czy hipogryfy go odwzajemnią. Korciło go, by zerknąć w stronę budynków i sprawdzić, czy właściciel już wyszedł, zaalarmowany walką. Nie uszkodzili trwale jego hipogryfów, jedynie je oszołomili i unieszkodliwili. To powinno otworzyć im drzwi do rozmowy, Fox pewnie jakoś umiejętnie to przedstawi. Sam Tonks pertraktował już z olbrzymami i wilkołakami, i teraz sobie poradzi. Serce nadal biło mu szybko. Nie tracił czujności, Wiltshire to obce (dla niego) i wrogie tereny. Wyjście bez szwanku z tej walki było jednak pierwszym sukcesem, a stado wydawało się ich słuchać. Albo przynajmniej nie atakować.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Różdżka ze świstem przecięła powietrze, a promień zaklęcia rozświetlił ziemię pod nami, uderzając hipogryfa prosto w pierś. Mimo swojej bystrości i instynktowi potężne zwierzę nie zdołało zareagować, a urok sparaliżował hipogryfa, który legnął nieprzytomny obok swojego towarzysza. Porozumiewawczo przeniosłem spojrzenie na aurora, a następnie na pozostałe hipogryfy krążące wokół, nie opuszczając różdżki i gotów zmierzyć się z kolejnymi, jeśli zajdzie taka potrzeba. Z pojedynku udało nam się wyjść bez szwanku, ale w otoczeniu majestatycznych, dzikich zwierząt nie mogliśmy czuć się w pełni swobodnie. Czujne oko skanowało otoczenie; mijała chwila, ale żaden z hipogryfów nie odważył się iść w ślady oszołomionej dwójki. Niemo skinąłem głową na słowa Tonksa, nie przenosząc na niego spojrzenia. Nie należało bowiem odwracać wzrok w obecności hipogryfa, jeśli ten nie odwzajemnił ukłonu - takie zachowanie było równe zniewadze, znałem tę etykietę. Widząc jak Michael powoli skłania się w pół, poszedłem w jego ślady, jeszcze raz próbując zyskać przychylność stworzeń. W końcu jeden wybiegł dumnie przed szereg, zatrzymując się w bezpiecznej odległości; nerwowo tupnął ptasim kopytem, po czym zanurkował dziobem w kierunku ziemi. W ślad za nim poszły kolejne, aż w końcu każdy jeden członek stada oddał nam pokojowy hołd, uznając naszą przewagę. Była to oznaka szacunku - ale i pewien majestatyczny spektakl.
Kiedy się wyprostowałem, zarządca stał już przed budynkiem; musiał rozumieć, że wolą hipogryfów było uznanie naszej wzajemnej lojalności. Bez względu na to jak bardzo chciał pozostać neutralny, hipogryfy miały wolną wolę - i nikt nie był w stanie z nią pertraktować.
- Ta dwójka jest jedynie oszołomiona. Zajmij się nimi odpowiednio. - Zwróciłem się do zarządcy, widząc jego burzliwą reakcję na widok dwóch cielsk leżących przede mną i Michaelem. Swoje kolejne słowa skierowałem do stada; były zwierzętami, jednak niezwykle rozumnymi. - Ofiarujcie nam swoją lojalność, a otrzymacie nasze wsparcie. Pomóżcie nam w walce z Czarnym Panem. Jesteście stworzeniami silnie związanymi z białą magią. Czystymi. Pomóżcie nam w walce z plugawymi mocami. - Zyskanie lojalności najlepszego stada na wyspach zdecydowanie wzmocniłoby siły Zakonu Feniksa. - Ta dwójka - w końcu spojrzałem w kierunku Mike'a - będzie nas pamiętać. Jestem pewien. - Hipogryfy miały świetną pamięć - i jak żadne inne stworzenia potrafiły zachowywać się niezwykle honorowo. Choć zagrożenie minęło i sytuacja wydawała się pod kontrolą, moje czujne oko nie spoczywało, uważnie obserwując wszystko, co działo się dookoła.
Kiedy się wyprostowałem, zarządca stał już przed budynkiem; musiał rozumieć, że wolą hipogryfów było uznanie naszej wzajemnej lojalności. Bez względu na to jak bardzo chciał pozostać neutralny, hipogryfy miały wolną wolę - i nikt nie był w stanie z nią pertraktować.
- Ta dwójka jest jedynie oszołomiona. Zajmij się nimi odpowiednio. - Zwróciłem się do zarządcy, widząc jego burzliwą reakcję na widok dwóch cielsk leżących przede mną i Michaelem. Swoje kolejne słowa skierowałem do stada; były zwierzętami, jednak niezwykle rozumnymi. - Ofiarujcie nam swoją lojalność, a otrzymacie nasze wsparcie. Pomóżcie nam w walce z Czarnym Panem. Jesteście stworzeniami silnie związanymi z białą magią. Czystymi. Pomóżcie nam w walce z plugawymi mocami. - Zyskanie lojalności najlepszego stada na wyspach zdecydowanie wzmocniłoby siły Zakonu Feniksa. - Ta dwójka - w końcu spojrzałem w kierunku Mike'a - będzie nas pamiętać. Jestem pewien. - Hipogryfy miały świetną pamięć - i jak żadne inne stworzenia potrafiły zachowywać się niezwykle honorowo. Choć zagrożenie minęło i sytuacja wydawała się pod kontrolą, moje czujne oko nie spoczywało, uważnie obserwując wszystko, co działo się dookoła.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Nie odrywał wzroku od hipogryfów, zachowując etykietę obchodzenia się z tymi stworzeniami. Nie wiedział jeszcze, czego się spodziewać - dalszej walki? Spokoju? Oczywiście, w teorii wiedział, że hipogryfy odwzajemniają ukłon jeśli zdobyło się ich szacunek. Chyba nie spodziewał się po prostu zobaczyć tego na własne oczy. Spektakl był niemalże oszołamiający, bowiem Michael Tonks, auror, nigdy nie spodziewał się, że kiedyś zobaczy ukłon stada hipogryfów - skierowany w swoją stronę. Ciekawe, czy i Fox był równie poruszony? Nie śmiał przenieść na niego wzroku, póki co nie odrywając spojrzenia od stada. Przez myśl przemknęło mu, że to zdarzenie, które można wspominać do końca życia. Opowiedzieć o tym wnukom, albo Forsythii Crabbe, która z pewnością byłaby zachwycona. Szkoda, że panna Crabbe nigdy nie będzie mogła o tym usłyszeć, a i na dzieci i wnuki raczej nie miał szans.
Wyprostował się w ślad za Foxem i z mimowolnym podziwem słuchał, jak ten zwracał się do właściciela i hipogryfów. Widać, że znał savoire-vivre - o ile obyczaje arystokratów można porównać do honoru hipogryfów. Pewnie nie, ludzie popierali plugawą magię łatwiej niż te dumne zwierzęta, ale stado zdawało się słuchać i rozumieć Foxa. Właściciel również się uspokoił.
Skinął głową, na potwierdzenie słów Foxa.
-Jeśli pozwolicie - nałożymy tu zabezpieczenia, które ochronią Was od intruzów. - ponowił swoją propozycję nałożenia pułapek, odnosząc się zarazem do propozycji Foxa. Lojalność w zamian za wsparcie. To pierwszy krok. Właściciel skinął lekko głową, nieco strapiony tym, że stado nie obroniło się dzisiaj samo. Hipogryfy również wydawały się dać milczące przyzwolenie na to, by aurorzy pokręcili się po rezerwacie. Wydawało się, że okolica jest już bezpieczna - mogli się rodzielić, by pracować sprawniej.
-Zabierzmy się do pracy, zabezpieczmy teren. Nałożę Oczobłysk, który oślepi nieproszonych gości. - zaproponował Mike Foxowi i ruszył w kierunku wejścia do rezerwatu. To idealne miejsce na aktywację zagrożenia. Zakasał rękawy i zaczął starannie nakładać pułapkę, wykorzystując białą magię i wiedzę z zakresu podstaw anatomii.
Nakładam Oczobłysk, minęło 48h
Wyprostował się w ślad za Foxem i z mimowolnym podziwem słuchał, jak ten zwracał się do właściciela i hipogryfów. Widać, że znał savoire-vivre - o ile obyczaje arystokratów można porównać do honoru hipogryfów. Pewnie nie, ludzie popierali plugawą magię łatwiej niż te dumne zwierzęta, ale stado zdawało się słuchać i rozumieć Foxa. Właściciel również się uspokoił.
Skinął głową, na potwierdzenie słów Foxa.
-Jeśli pozwolicie - nałożymy tu zabezpieczenia, które ochronią Was od intruzów. - ponowił swoją propozycję nałożenia pułapek, odnosząc się zarazem do propozycji Foxa. Lojalność w zamian za wsparcie. To pierwszy krok. Właściciel skinął lekko głową, nieco strapiony tym, że stado nie obroniło się dzisiaj samo. Hipogryfy również wydawały się dać milczące przyzwolenie na to, by aurorzy pokręcili się po rezerwacie. Wydawało się, że okolica jest już bezpieczna - mogli się rodzielić, by pracować sprawniej.
-Zabierzmy się do pracy, zabezpieczmy teren. Nałożę Oczobłysk, który oślepi nieproszonych gości. - zaproponował Mike Foxowi i ruszył w kierunku wejścia do rezerwatu. To idealne miejsce na aktywację zagrożenia. Zakasał rękawy i zaczął starannie nakładać pułapkę, wykorzystując białą magię i wiedzę z zakresu podstaw anatomii.
Nakładam Oczobłysk, minęło 48h
Can I not save one
from the pitiless wave?
Hipogryfy słuchały. Słuchały uważnie, oddając szacunek naszej wyższości. Zdawały się rozumieć - i choć nie potrafiły mówić, wiedziałem, że przyjmują swoją nową rolę. Ich wrogie spojrzenia złagodniały, kiedy jeden z hipogryfów, który wcześniej wybiegł przed szereg, pochylił się nad nieprzytomnymi samcami, trącając ich dziobem, jakby chciał sprawdzić, czy życie nada w nich tętniło. Chwilę później pojawił się zarządca z młodym pomocnikiem, przynosząc wodę z cukrem i magią wzmacniając przywódców stada. Zarządca łypał na nas nieprzychylnie, pod nosem przeklinając całą tę wojnę; nie próbował jednak przegonić nas z terenu rezerwatu, wiedząc, że byłoby to wbrew woli zasiedlających go hipogryfów.
- Zaczynaj - Rzuciłem do Mike’a, kiedy wszystkie emocje opadły, a teren wydawał się pozbawiony zagrożeń. Kilka zaklęć wykrywających obecność obcych, a także veritas claro, pozwoliło mi mieć pewność, że nic nie zakłóci naszej pracy. Kiedy Tonks nakładał pierwsze zabezpieczenie, ja czuwałem; nie mogłem pozwolić, aby nasze starcie sił z hipogryfami poszło na marne, dlatego obserwowałem okolicę, wiedząc, że auror potrzebował nieco czasu, a także i spokoju, by zabezpieczyć teren. Kiedy skończył, zmieniliśmy warty. - Słyszałem, że wsparły nas wilkołaki. - Od powrotu nie miałem jeszcze okazji być na żadnym ze spotkań Zakonu Feniksa, mieszkając jednak pod jednym dachem z Gwardzistą byłem na bieżąco ze wszystkimi sprawami. - Myślę, że powinniśmy sprowadzić tutaj jednego. Jeśli pojawią się tutaj rycerze, hipogryfom przyda się wsparcie. - Ostatecznie starcie z nimi nie okazało się tak wymagające, jak wydawało mi się w chwili, gdy pierwszy z samców załopotał groźnie skrzydłami. Ponadto honor stawiał je z góry na przegranej pozycji; zwierzęta nie mogły wiedzieć, że nie wszyscy czarodzieje hołubili podobnym wartościom jak my.
Dając Tonksowi chwilę na zastanowienie się, przeszedłem do pracy, okrążając teren zagrody i rzucając zaklęcia, odtwarzając w myślach obrazy słynnej bitwy Merlina i Morgany. Zawierucha skutecznie mąciła w głowach przeciwników, mogła objąć cały rezerwat, jednocześnie nie wyrządzając szkody zwierzętom. W skupieniu i ciszy zataczałem różdżką kręgi, nakładając pułapkę.
- Zaczynaj - Rzuciłem do Mike’a, kiedy wszystkie emocje opadły, a teren wydawał się pozbawiony zagrożeń. Kilka zaklęć wykrywających obecność obcych, a także veritas claro, pozwoliło mi mieć pewność, że nic nie zakłóci naszej pracy. Kiedy Tonks nakładał pierwsze zabezpieczenie, ja czuwałem; nie mogłem pozwolić, aby nasze starcie sił z hipogryfami poszło na marne, dlatego obserwowałem okolicę, wiedząc, że auror potrzebował nieco czasu, a także i spokoju, by zabezpieczyć teren. Kiedy skończył, zmieniliśmy warty. - Słyszałem, że wsparły nas wilkołaki. - Od powrotu nie miałem jeszcze okazji być na żadnym ze spotkań Zakonu Feniksa, mieszkając jednak pod jednym dachem z Gwardzistą byłem na bieżąco ze wszystkimi sprawami. - Myślę, że powinniśmy sprowadzić tutaj jednego. Jeśli pojawią się tutaj rycerze, hipogryfom przyda się wsparcie. - Ostatecznie starcie z nimi nie okazało się tak wymagające, jak wydawało mi się w chwili, gdy pierwszy z samców załopotał groźnie skrzydłami. Ponadto honor stawiał je z góry na przegranej pozycji; zwierzęta nie mogły wiedzieć, że nie wszyscy czarodzieje hołubili podobnym wartościom jak my.
Dając Tonksowi chwilę na zastanowienie się, przeszedłem do pracy, okrążając teren zagrody i rzucając zaklęcia, odtwarzając w myślach obrazy słynnej bitwy Merlina i Morgany. Zawierucha skutecznie mąciła w głowach przeciwników, mogła objąć cały rezerwat, jednocześnie nie wyrządzając szkody zwierzętom. W skupieniu i ciszy zataczałem różdżką kręgi, nakładając pułapkę.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Rezerwat Hipogryfów
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire