Konfekcja damska
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Konfekcja damska
Wkraczając w świat odzieży damskiej ciężko jest na dłużej zatrzymać na czymś wzrok; z wieszaków kuszą kreacje najróżniejsze, przykuwające uwagę a to detalem, to znów idealnym krojem czy śmiałą innowacją. Od dodatków zaczynając, przechodząc przez stroje codzienne, docierając do najbardziej wyszukanych i zachwycających kreacji wieczorowych - wszystko tutaj ma za zadanie ukazywać wyjątkowość, porywać zmysły, wyznaczać najwyższą wartość. Osobistości, które można spotkać między tymi modowymi arcydziełami nie należą do postaci nijakich czy pierwszych z brzegu: suknie projektowane przez najlepszych londyńskich i światowych projektantów, a sprzedane w tym budynku, zdobiły niejedną szlachetnie urodzoną damę na sabatach, skupiających arystokratyczną śmietankę towarzyską świata czarodziejów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:45, w całości zmieniany 1 raz
Już niemodna? Przecież jeszcze przed chwilą było lato. Czy to już starość, czy po prostu wypadała z obiegu? Aquila przez chwilę wpatrywała się w Cordelię z miną kompletnie skonsternowaną i niepewną o co tak naprawdę chodzi młodej dziewczynie. Ledwo co zaczął się październik... No tak, właściwie tak. Już jesień. Mogłaby oczywiście zapytać co tak naprawdę będzie wyprzedzało trendy, ale szybko pozbyła się tej myśli. Zdawało się jakby Malfoy w ogóle nie zauważała czerni jaką Aquila musiała przywdziać.
- Złoto zawsze jest szykowne. Ja proponuję nowy trend... Ciemny welur! - wykonała gest dłonią tak jakby pokazała na całą swoją sylwetkę. - Obcisły materiał, najlepiej w granatach albo może w bordo? - mówiła dalej, pojęcia bladego nie mając czy te słowa miały sens. Sama uwielbiała ciemne barwy, ale w końcu pochodziła z Blacków. Próżno było szukać kolorów tęczy na Grimmauld Place. Szarość ostatniego miesiąca przytłoczyła rodową siedzibę jeszcze mocniej niż przez ostatnie lata. Do tej pory zawsze odsłonięte zasłony sypialni Aquili, tak by mogła obserwować przez nie słońce, pozostawały zamknięte. Światło zaczynało jej brzydnąć, chociaż lubowała się w lecie. Co innego taka Cordelia. Black wręcz nie była w stanie uwierzyć w to ile energii było w stanie drzemać w tej młodej dziewczynie. Nie było jasnym czy wynikało to z jej młodego wieku czy po prostu charakteru, ale czasem patrzyła na nią wręcz z jakimś szczególnym rozczuleniem, zwłaszcza w tym ciężkim żałobnym czasie. Och Cordelio, jeszcze poznasz smak życia...
- Nie wiem. Pewnie pan ojciec będzie naciskać by wydać ją za Rigela albo Cygnusa - nie chciała nawet myśleć o tym co ostatnio usłyszała od Rigela, gdy ten wydawał się być złamany. Nie, Aquilo, o tym nie myślimy. To się nie wydarzyło. - Osobiście wydaje mi się - głos uwiązł jej w gardle, ale mówiła dalej - że jest trochę za wcześnie. Cordelio, porzeb był zaledwie tydzień temu. Pan ojciec i lord Rosier na pewno podejmą adekwatną decyzje w swoim czasie - mogłaby się zirytować, ale przecież Cordelia była jeszcze młoda, najwyraźniej nie wszystko rozumiała. Minęło za mało czasu. Melisande musiała przeżyć swoją żałobę, bo przecież zależało jej na Alphardzie. Chyba. Jednak teraz Aquila musiała zawirować nieco w uszach Malfoy, dać jej coś by coś otrzymać. Ręka rękę myje. - Myślę, że to będzie Rigel - wyszeptała niemal. - Melisande pasowałaby zresztą do niego. W jakiś sposób... Cygnus dopiero wrócił ze Stanów Zjednoczonych i wydaje mi się, że ma teraz za dużo na głowie. Aż dziw, że go pamiętasz... Może wybierzemy się kiedyś razem na herbatę? Na pewno ucieszy się, jeśli będzie mógł Ci opowiedzieć więcej na temat swoich podróży - w głowie Aquili rodził się już mały plan.
Przeglądała kolejne suknie, ale widocznie czerń nie była popularna w tym nowym sezonie. Aquila jednak nie miała najmniejszego zamiaru by ją zdejmować, a już na pewno nie w ciągu pierwszych tygodni od śmierci Alpharda. W pewnym stopniu wyróżniała ją z tłumu, pozwalała nawet manipulować i grać nieco na uczuciach ludzi znajdujących się w pobliżu. Zwykle działało, jednak przy Malfoy czerń wydawała się nie mieć znaczenia. Ten mały wulkan energii pozostawał niewzruszony na wszystko dookoła. Black uniosła różdżkę i jednym machnięciem ściągnęła z wieszaka czarny płaszcz, który teraz zawisł przed nią niczym na niewidzialnym manekinie. Pokręciła jednak głową, różdżką świsnęła, a ten powędrował na swoje miejsce na jeden z wieszaków. Nie była aż tak wybredna, to po prostu w tej kolacji nie było nic ciekawego.
- Cordelio... - roześmiała się lekko na widok miny jaką teraz przybrała przyjaciółka. - Może nie korzystaj z tego uśmiechu za często. Wtedy nie uśmiechasz się oczami, a oczy są bardzo ważne - przecież nie powie jej, że wygląda właśnie jak psidwak, który wybiegł do ogródka za potrzebą. - Nie przyciemni. Wystarczy odpowiednia pielęgnacja po. Letni prysznic i do tego dodatkowa kąpiel w koźlim mleku. Nigdy nie próbowałaś? Nie wiem skąd je ma, ale na pewno to bezpieczne. Inaczej nie pisaliby o tym w gazecie - przecież to wydawało się takie oczywiste. - W Londynie jest kobieta, która oferuje takie zabiegi w domowym zaciszu, opowiada przy tym piękne historie... Mogę Was skontaktować, kochana.
Kolejna suknia, tym razem faktycznie czarna, ale wydająca się być zbyt kusa, wyzywająca i po prostu nieadekwatna do okoliczności. Black przewróciła oczami, zażenowana nieco, że nawet w Domu Mody Parkinson, nie ma osobnego działu dla lepiej urodzonych. Czyżby Parkinsonowie zaczęli podążać już za łatwym pieniądzem? Wydawało się jakby za nic mieli obyczaje. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wtem Cordelia wybuchła kolejną dawką energii i wcisnęła różową sukienkę prosto w ręce służki, a ta pognała w stronę przymierzalni, by przygotować ją na przybycie kobiet. Aquila jeszcze różdżką wskazała dwie kolejne suknie, czarne jak smoła, te same które wcześniej oglądała, a te poleciały wprost do przymierzalni.
- Wybrałaś coś dla siebie? Przymierz tą - kolejny świst i jedna z butelkowo zielonych sukien zawisła tuż przed oczami Cordelii. Była o wiele skromniejsza niż ta różowa, ale równocześnie miała w sobie więcej gracji, pewnego szyku i sztucznej skromności, która spod warstw drogiego materiału, i tak wydawała się niezauważona. - Zaufaj mi. Przymierz - powiedziała jeszcze i nie czekając na odmowę, ją również wysłała do przymierzalni. - Nie mogę się doczekać aż ją zobaczę. Dam Ci jedną radę. Ubierz co najwyżej cztero centymetrowe obcasy i to takie, które wcześniej przetestujesz we własnej komnacie. Będziesz tańczyć całą noc - posłała przyjaciółce kolejny pogodny uśmiech, powoli zmierzając w stronę przymierzalni. Cordelia potrafiła niezwykle rozczulić Black. Potrzebowała tylko by wbić jej do głowy więcej oleju. - Wypytujesz o Melisande, a co z tobą? Masz jakiekolwiek plany na to co będzie po debiucie?
- Złoto zawsze jest szykowne. Ja proponuję nowy trend... Ciemny welur! - wykonała gest dłonią tak jakby pokazała na całą swoją sylwetkę. - Obcisły materiał, najlepiej w granatach albo może w bordo? - mówiła dalej, pojęcia bladego nie mając czy te słowa miały sens. Sama uwielbiała ciemne barwy, ale w końcu pochodziła z Blacków. Próżno było szukać kolorów tęczy na Grimmauld Place. Szarość ostatniego miesiąca przytłoczyła rodową siedzibę jeszcze mocniej niż przez ostatnie lata. Do tej pory zawsze odsłonięte zasłony sypialni Aquili, tak by mogła obserwować przez nie słońce, pozostawały zamknięte. Światło zaczynało jej brzydnąć, chociaż lubowała się w lecie. Co innego taka Cordelia. Black wręcz nie była w stanie uwierzyć w to ile energii było w stanie drzemać w tej młodej dziewczynie. Nie było jasnym czy wynikało to z jej młodego wieku czy po prostu charakteru, ale czasem patrzyła na nią wręcz z jakimś szczególnym rozczuleniem, zwłaszcza w tym ciężkim żałobnym czasie. Och Cordelio, jeszcze poznasz smak życia...
- Nie wiem. Pewnie pan ojciec będzie naciskać by wydać ją za Rigela albo Cygnusa - nie chciała nawet myśleć o tym co ostatnio usłyszała od Rigela, gdy ten wydawał się być złamany. Nie, Aquilo, o tym nie myślimy. To się nie wydarzyło. - Osobiście wydaje mi się - głos uwiązł jej w gardle, ale mówiła dalej - że jest trochę za wcześnie. Cordelio, porzeb był zaledwie tydzień temu. Pan ojciec i lord Rosier na pewno podejmą adekwatną decyzje w swoim czasie - mogłaby się zirytować, ale przecież Cordelia była jeszcze młoda, najwyraźniej nie wszystko rozumiała. Minęło za mało czasu. Melisande musiała przeżyć swoją żałobę, bo przecież zależało jej na Alphardzie. Chyba. Jednak teraz Aquila musiała zawirować nieco w uszach Malfoy, dać jej coś by coś otrzymać. Ręka rękę myje. - Myślę, że to będzie Rigel - wyszeptała niemal. - Melisande pasowałaby zresztą do niego. W jakiś sposób... Cygnus dopiero wrócił ze Stanów Zjednoczonych i wydaje mi się, że ma teraz za dużo na głowie. Aż dziw, że go pamiętasz... Może wybierzemy się kiedyś razem na herbatę? Na pewno ucieszy się, jeśli będzie mógł Ci opowiedzieć więcej na temat swoich podróży - w głowie Aquili rodził się już mały plan.
Przeglądała kolejne suknie, ale widocznie czerń nie była popularna w tym nowym sezonie. Aquila jednak nie miała najmniejszego zamiaru by ją zdejmować, a już na pewno nie w ciągu pierwszych tygodni od śmierci Alpharda. W pewnym stopniu wyróżniała ją z tłumu, pozwalała nawet manipulować i grać nieco na uczuciach ludzi znajdujących się w pobliżu. Zwykle działało, jednak przy Malfoy czerń wydawała się nie mieć znaczenia. Ten mały wulkan energii pozostawał niewzruszony na wszystko dookoła. Black uniosła różdżkę i jednym machnięciem ściągnęła z wieszaka czarny płaszcz, który teraz zawisł przed nią niczym na niewidzialnym manekinie. Pokręciła jednak głową, różdżką świsnęła, a ten powędrował na swoje miejsce na jeden z wieszaków. Nie była aż tak wybredna, to po prostu w tej kolacji nie było nic ciekawego.
- Cordelio... - roześmiała się lekko na widok miny jaką teraz przybrała przyjaciółka. - Może nie korzystaj z tego uśmiechu za często. Wtedy nie uśmiechasz się oczami, a oczy są bardzo ważne - przecież nie powie jej, że wygląda właśnie jak psidwak, który wybiegł do ogródka za potrzebą. - Nie przyciemni. Wystarczy odpowiednia pielęgnacja po. Letni prysznic i do tego dodatkowa kąpiel w koźlim mleku. Nigdy nie próbowałaś? Nie wiem skąd je ma, ale na pewno to bezpieczne. Inaczej nie pisaliby o tym w gazecie - przecież to wydawało się takie oczywiste. - W Londynie jest kobieta, która oferuje takie zabiegi w domowym zaciszu, opowiada przy tym piękne historie... Mogę Was skontaktować, kochana.
Kolejna suknia, tym razem faktycznie czarna, ale wydająca się być zbyt kusa, wyzywająca i po prostu nieadekwatna do okoliczności. Black przewróciła oczami, zażenowana nieco, że nawet w Domu Mody Parkinson, nie ma osobnego działu dla lepiej urodzonych. Czyżby Parkinsonowie zaczęli podążać już za łatwym pieniądzem? Wydawało się jakby za nic mieli obyczaje. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wtem Cordelia wybuchła kolejną dawką energii i wcisnęła różową sukienkę prosto w ręce służki, a ta pognała w stronę przymierzalni, by przygotować ją na przybycie kobiet. Aquila jeszcze różdżką wskazała dwie kolejne suknie, czarne jak smoła, te same które wcześniej oglądała, a te poleciały wprost do przymierzalni.
- Wybrałaś coś dla siebie? Przymierz tą - kolejny świst i jedna z butelkowo zielonych sukien zawisła tuż przed oczami Cordelii. Była o wiele skromniejsza niż ta różowa, ale równocześnie miała w sobie więcej gracji, pewnego szyku i sztucznej skromności, która spod warstw drogiego materiału, i tak wydawała się niezauważona. - Zaufaj mi. Przymierz - powiedziała jeszcze i nie czekając na odmowę, ją również wysłała do przymierzalni. - Nie mogę się doczekać aż ją zobaczę. Dam Ci jedną radę. Ubierz co najwyżej cztero centymetrowe obcasy i to takie, które wcześniej przetestujesz we własnej komnacie. Będziesz tańczyć całą noc - posłała przyjaciółce kolejny pogodny uśmiech, powoli zmierzając w stronę przymierzalni. Cordelia potrafiła niezwykle rozczulić Black. Potrzebowała tylko by wbić jej do głowy więcej oleju. - Wypytujesz o Melisande, a co z tobą? Masz jakiekolwiek plany na to co będzie po debiucie?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmrużyła oczy, podążając za gestem czarownicy, podkreślającym każde załamanie jej sylwetki. Ubierała się z klasą, elegancko, choć jak na standardy Cordelii zbyt nowocześnie - albo raczej za mało księżniczkowato - podkreślając swoje atuty nietracącą na blasku czernią. Pasowała do dziedzictwa rodu, który tak godnie reprezentowała, dlatego lady Malfoy wyjątkowo nie naciskała na to, by nosiła inne barwy, zwłaszcza teraz, kiedy to przygniatał ją dodatkowy ciężar tej bezsensownej żałoby. Oczywiście rozumiała wagę tego wydarzenia, sama chyliła pokornie głowę przed tradycją, lecz naiwna główka nie pojmowała do końca sensu tak długiego epatowania smutkiem, zwłaszcza w przypadku młodej damy, która powinna brylować na salonach, pięknie się ubierać i korzystać z życia - a później od razu, jak najszybciej, stanąć na ślubnym kobiercu z tym jedynym. - Nigdy nie jest za wcześnie na prawdziwą miłość! - weszła Aquili beztrosko w słowo, myśląc nie tyle o Rigelu i Melisande (ładna byłaby z nich para, bez wątpienia), co o sobie samej. Zadurzała się często, wzdychała do wielu arystokratów (zależnie od tego, który aktualnie cieszył się największą renomą na salonach), ciągle czekała jednak na oficjalne plany zaręczynowe, pewna, że dopiero wtedy jej serce rozgoreje najsilniejszą miłością. - Cygnus ma już swoje lata, nie sądzisz, że powinien mieć pierwszeństwo na ślubnym kobiercu? Biedny, tak długo czeka na to, by się zakochać, by się spełnić i spalić w romantycznym uczuciu. To ważniejsze od jakichś tam obowiązków czy innych rzeczy, które ma na głowie - zaświergotała współczująco, wcale nie zniżając głosu do szeptu. Zerkała to na stertę materiałów i ciuchów, to na Aquilę, zirytowana, że nie może jednocześnie krytykować ubiorów i poświęcić pełni uwagi przyjaciółce. Poddała się w końcu, westchnęła ciężko i uśmiechnęła wspierająco do poważnej lady Black, a w jasnych oczach zalśniło zaintrygowanie. Uwielbiała słuchać o podróżach. A jeszcze bardziej - patrzeć na przystojnego lorda i na jego ruszające się usta, wyobrażając sobie, że właśnie deklamuje dla niej jakiś wspaniały wiersz. - Oczywiście, koniecznie! Bardzo chętnie - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, zastanawiając się jednocześnie, czy Cygnus przywiózł jej z tego dalekiego kraju jakiś drogi podarunek. To nic, że ledwie się znali, związani rodowymi koneksjami a nie jakąkolwiek relacją. Zdążyła już sobie wyobrazić rubinowy pierścionek lub materiał niespotykanej faktury, doskonale pasujący do jej zarumienionej buzi. Nawet, gdy ta była wykrzywiona nienaturalnym uśmiechem, wywołującym w Aquili rozbawienie. W normalnych okolicznościach Cordelia obraziłaby się za taki afront, lecz bardzo tęskniła za dawno niesłyszanym śmiechem przyjaciółki - ten rozczulił ją, a nie rozzłościł. Znów westchnęła, ciszej, teatralnie, czując się niesamowicie dojrzała, bowiem stawiała dobro magicznej siostry ponad własne. Czyż nie powinna dostać za to jakiejś nagrody? Niestety, nikt nie był świadomy poświęcenia lady Malfoy, a ta szybko zmieniała wątek swych rozmyślań, teraz: zaintrygowana i zarazem odrobinę zniesmaczona opowieścią o krwawych kąpielach.
Zmarszczyła odrobinę mały nosek i zacisnęła na moment nieco zbyt mocno wypomadowane usta, rozważając w głębi serca wszelkie za i przeciw. Na twarzy córki ministra wykwitł wyraz tak intensywnej koncentracji na największych życiowych zagwozdkach, że bez wątpienia za sam wygląd otrzymałaby wstęp do Departamentu Tajemnic - tak skupiona nie była nawet podczas nauki historii magii a nawet: intensywnego łączenia zasłyszanych plotek w jedną całość. - To szlachcianka? Ktoś...no, wiesz, renomowany? Godny zaufania? - spytała, szczęśliwie szeptem, ciągle nie mogąc podjąć decyzji. - Przekaż mi personalia, moja droga. Może do niej napiszę...Ach, to kuszące, ale też niepokojące. Jestem zbyt piękna, żeby ryzykować, że jakieś działanie pogorszy mi urodę! - zwierzyła się z dramatycznym smutkiem oraz wrodzoną skromnością. Na szczęście przyjaciółka doskonale wiedziała, jak odwrócić jej uwagę: wystarczyło potrząsnąć przed buzią młodziutkiej damy jakąś błyskotką, słodkością, ewentualnie ładną sukienką, by uwolnić ją od ciężaru frasunku lub podejmowania ciężkich, bogatych w konsekwencje decyzji. Szmaragdowa sukienka od razu wpadła Cordelii w oko; zaakceptowała propozycję skinieniem głowy, po czym ruszyła spokojnie za Aquilą w kierunku przestronnych przymierzalni, przypominających raczej miniaturowe garderoby. - Czterocentymetrowe...Trochę za niskie, nie sądzisz? Chociaż, może faktycznie masz rację... - zastanowiła się na głos, machnięciem różdżki przyzywając jeszcze krwistoczerwoną suknię, tkaną w drobny wzór róż. - Podobno pan ojciec prowadzi jakieś rozmowy z ojcami kandydatów na narzeczonego, ale nic jeszcze nie wiem...Wierzę jednak, że wybierze najdoskonalszego czarodzieja na świecie! Przystojnego, bogatego, wpływowego, o pięknych oczach i czarującym uśmiechu...Ach, gdyby lord nestor Rosier posiadał brata bliźniaka - rozmarzyła się, odruchowo przeczesując palcami srebrzyste pukle. Szybko jednak powróciła na ziemię, zwinnie wchodząc na podest w przebieralni, by kręcącym się wokół służkom i pomocnicom łatwiej było pomóc jej się rozebrać, a potem przywdziać szmaragdową kreację. - Już się nie mogę doczekać dorosłego życia! Bankietów, balów, ceremonii, herbatek dla prawdziwych czarownic...Po debiucie podobno codzienność jest jeszcze lepsza! Tak bardzo ci zazdroszczę, że możesz już cieszyć się tym wszystkim - kontynuowała trajkotanie, biernie pozwalając zaaferowanym kobietom na rozpinanie haftek, przesuwanie szlufek i krążenie wokół niej z materiałami. Syknęła tylko z niezadowoleniem, gdy jedna z nich zbyt gwałtownie ściągnęła przez głowę wierzchnią część sukienki: posłała dziewczynie ostre, krytyczne spojrzenie bazyliszka.
Zmarszczyła odrobinę mały nosek i zacisnęła na moment nieco zbyt mocno wypomadowane usta, rozważając w głębi serca wszelkie za i przeciw. Na twarzy córki ministra wykwitł wyraz tak intensywnej koncentracji na największych życiowych zagwozdkach, że bez wątpienia za sam wygląd otrzymałaby wstęp do Departamentu Tajemnic - tak skupiona nie była nawet podczas nauki historii magii a nawet: intensywnego łączenia zasłyszanych plotek w jedną całość. - To szlachcianka? Ktoś...no, wiesz, renomowany? Godny zaufania? - spytała, szczęśliwie szeptem, ciągle nie mogąc podjąć decyzji. - Przekaż mi personalia, moja droga. Może do niej napiszę...Ach, to kuszące, ale też niepokojące. Jestem zbyt piękna, żeby ryzykować, że jakieś działanie pogorszy mi urodę! - zwierzyła się z dramatycznym smutkiem oraz wrodzoną skromnością. Na szczęście przyjaciółka doskonale wiedziała, jak odwrócić jej uwagę: wystarczyło potrząsnąć przed buzią młodziutkiej damy jakąś błyskotką, słodkością, ewentualnie ładną sukienką, by uwolnić ją od ciężaru frasunku lub podejmowania ciężkich, bogatych w konsekwencje decyzji. Szmaragdowa sukienka od razu wpadła Cordelii w oko; zaakceptowała propozycję skinieniem głowy, po czym ruszyła spokojnie za Aquilą w kierunku przestronnych przymierzalni, przypominających raczej miniaturowe garderoby. - Czterocentymetrowe...Trochę za niskie, nie sądzisz? Chociaż, może faktycznie masz rację... - zastanowiła się na głos, machnięciem różdżki przyzywając jeszcze krwistoczerwoną suknię, tkaną w drobny wzór róż. - Podobno pan ojciec prowadzi jakieś rozmowy z ojcami kandydatów na narzeczonego, ale nic jeszcze nie wiem...Wierzę jednak, że wybierze najdoskonalszego czarodzieja na świecie! Przystojnego, bogatego, wpływowego, o pięknych oczach i czarującym uśmiechu...Ach, gdyby lord nestor Rosier posiadał brata bliźniaka - rozmarzyła się, odruchowo przeczesując palcami srebrzyste pukle. Szybko jednak powróciła na ziemię, zwinnie wchodząc na podest w przebieralni, by kręcącym się wokół służkom i pomocnicom łatwiej było pomóc jej się rozebrać, a potem przywdziać szmaragdową kreację. - Już się nie mogę doczekać dorosłego życia! Bankietów, balów, ceremonii, herbatek dla prawdziwych czarownic...Po debiucie podobno codzienność jest jeszcze lepsza! Tak bardzo ci zazdroszczę, że możesz już cieszyć się tym wszystkim - kontynuowała trajkotanie, biernie pozwalając zaaferowanym kobietom na rozpinanie haftek, przesuwanie szlufek i krążenie wokół niej z materiałami. Syknęła tylko z niezadowoleniem, gdy jedna z nich zbyt gwałtownie ściągnęła przez głowę wierzchnią część sukienki: posłała dziewczynie ostre, krytyczne spojrzenie bazyliszka.
To czy Cygnusowi zależało na małżeństwie, miało pozostać jego słodką tajemnicą, ale Aquila znała przecież własnego brata. O wiele bardziej interesowała go polityka, niż romantyczne przygody. Był stateczny, dojrzały i wyjątkowo spokojny oraz poważny. Ślub byłby zaledwie formalnością. Black nie wątpiła, że traktowałby swoją żonę z najwyższym szacunkiem, jednak sama nigdy nie chciałaby trafić we właśnie takie małżeństwo. Z człowiekiem, dla którego będzie obowiązkiem. Czy taki miał być Francis Lestrange? A może kuzyn Cordelii? Biada jeśli skończy na nich, naprawdę liczyła, że Craig Burke, który przecież jej to obiecał, stanie na wysokości zadania. Była ukochaną córką, ojciec zapewne zgodzi się, by wybrała sama spośród kawalerów. Zresztą, już nie raz przedstawiał jej listy kandydatów. Wojna trwała, ale widać już nie mogła tego uniknąć. Evandra urodziła syna, Primrose została zaręczona z Carrowem, z ich trójki została już tylko ona. Wolna jak ptak, jednak w żałobie. W czerni, która skutecznie blokowała podejmowanie jakichkolwiek decyzji na temat zamążpójścia. Widać ojciec jednak nie chciał tracić czasu, godząc się, by spotkania rozpoczęły się już teraz. Nudy... - Myślę, że Cygnus jest w odpowiednim wieku, ale nic się nie stanie jeśli zaczeka jeszcze rok lub dwa. Ojciec pokłada w nim bardzo duże nadzieje. Wiesz, on jest bardzo inteligentny - rozwodziła się nad bratem, w środku rozmyślając jeszcze, że zapewne wzięcie za żony Cordelii, córki Ministra, byłoby mu bardzo w smak. Kariera polityka tylko przyspieszyłaby, a kto wie, może mógłby liczyć na rolę doradcy Ministra Magii. - Rigel z kolei jest naukowcem. Ma niezwykły umysł, osiągnie wiele, zaufaj mi... Myślę, że zarówno lordowi Rosierowi, jak i mojemu ojcu zależy na dobru Melisande - prawda była taka, że z Rigelem ta dziewczyna byłaby po prostu o wiele szczęśliwsza, o ile w ogóle jej na tym zależało. Nie znały się przecież na tyle dobrze. - Musi minąć jeszcze trochę czasu i na pewno niedługo wszystko będzie jasne - skończyła, spoglądając tym razem na kapelusze i paski, z tej droższej kolekcji. Ściśnięta pod sukienką gorsetem, dalej mogła ozdobić talię ładną klamrą, a te w czerni wyglądały cudownie. Kapelusze z szerokim rondem powinny zostać w lecie, ale beret... Aquila ściągnęła go ze stojaka i położyła na własnej głowie, odwracając się do Cordelii, by ta pomogła jej ułożyć nakrycie głowy. - Brakuje mi już lata. Nie lubię gdy słońce dotyka mojej skóry, ale wolę gdy jest cieplej... - powiedziała jeszcze, oglądając się w lustrze. Normalne przedpołudnie... Tęskniła za tym. Potrzebowała odpoczynku.
- Kochana, myślisz, że którakolwiek z nas zajmowałaby się robieniem tego typu zabiegów? Zaręczam Ci, że są bezpieczne, ale nie wyobrażam sobie pracy w ten sposób... Ta kobieta to Wren Chang. Dość egzotyczne nazwisko, owszem. Jest Azjatką, czystokrwistą. Skontaktował mnie z nią Al... Skontaktował mnie z nią Alphard, kiedyś - dopiero wymawiając jego imię, poczuła jeszcze raz ten ból. Zorientowała się, że przecież już go nie ma, że odszedł, że nie żyje. Przecież tydzień temu był jego pogrzeb, jak mogła pozwolić sobie na to, by mieć tak beztroski głos. - Korzystam z tych zabiegów od blisko miesiąca i widzę znaczącą poprawę. Moja skóra jest nawilżona i bardzo jędrna - uśmiechnęła się blado, wciąż w gardle czując tęsknotę. Coś w środku krzyczało. Musiała się uspokoić... Musiała wrócić do normalności. Musiała odpocząć. Nawet jeśli chciało jej się wymiotować. Musiała dać radę, zająć czymś głowę. Obcasy. - Z pewnością chcesz, by pierwszy taniec na balu poszedł idealnie, a każdy następny nie zniszczył Ci stóp. Cztery centymetry wystarczyły mi i jestem pewna, że wystarczą i tobie. A jeśli bardzo chcesz, to każ służbie mieć dodatkową parę przy sobie. Tylko wcześniej też sprawdź każdy centymetr tego buta, czy na pewno jest dla ciebie wygodny - skończyła już przed drzwi przymierzalni, gdy służka rozpinała jej sukienkę, a druga szykowała się do ubrania ją w ciemną kreację, którą wybrała jako pierwsza. - A kogo ty byś chciała...? - zapytała nieco ciszej Aquila, ale szybko zorientowała się, że prawdopodobnie lorda Rosiera, jeśli ten byłby wojny. Rosierzy... Może ten sojusz wcale nie był takim dobrym pomysłem. Oczywiście, wszystko leżało w kwestii nestora, ale... Ale może... - Twój mąż będzie szczęściarzem, Cordelio - dodała jeszcze, chociaż nie była tego taka pewna. To chyba zależy od męża, prawda? - Ja najbardziej lubię sabaty... - rozmarzyła się gdy Cordelia sama opowiadała o dorosłym życiu. - Tańce, wino, rozmowy... Tam jest tyle wspaniałych gości - gdy stała przed lustrem w nowej kreacji jej wzrok padł na własne biodra. Schudła... Nie dziwiła się nawet temu, dopiero niedawno zaczęła normalnie jeść, dopiero po pogrzebie się udało. Wcześniej żywiła się winem. - Dzisiaj widzę się z Francisem Lestrange - powiedziała krótko, wychodząc z przymierzalni, by pokazać sukienkę przyjaciółce. Ciemna i głęboka czerń obcisłej kreacji z szerokim dołem i trójkątnym dekoltem, ładnie podkreślała jej ściśniętą talie. Rękaw do łokcia zostawiał dużo przestrzeni na kurteczki, bolerka i futra. - Będzie starał się o moją dłoń, a... A to samo chce robić Craig Burke - o Francisie wiedziała Evandra, wiedziała Prim, ale o Craigu nie zdążyła im powiedzieć, chciała to zrobić osobiście, wszak w nim pokładała nadzieje.
- Kochana, myślisz, że którakolwiek z nas zajmowałaby się robieniem tego typu zabiegów? Zaręczam Ci, że są bezpieczne, ale nie wyobrażam sobie pracy w ten sposób... Ta kobieta to Wren Chang. Dość egzotyczne nazwisko, owszem. Jest Azjatką, czystokrwistą. Skontaktował mnie z nią Al... Skontaktował mnie z nią Alphard, kiedyś - dopiero wymawiając jego imię, poczuła jeszcze raz ten ból. Zorientowała się, że przecież już go nie ma, że odszedł, że nie żyje. Przecież tydzień temu był jego pogrzeb, jak mogła pozwolić sobie na to, by mieć tak beztroski głos. - Korzystam z tych zabiegów od blisko miesiąca i widzę znaczącą poprawę. Moja skóra jest nawilżona i bardzo jędrna - uśmiechnęła się blado, wciąż w gardle czując tęsknotę. Coś w środku krzyczało. Musiała się uspokoić... Musiała wrócić do normalności. Musiała odpocząć. Nawet jeśli chciało jej się wymiotować. Musiała dać radę, zająć czymś głowę. Obcasy. - Z pewnością chcesz, by pierwszy taniec na balu poszedł idealnie, a każdy następny nie zniszczył Ci stóp. Cztery centymetry wystarczyły mi i jestem pewna, że wystarczą i tobie. A jeśli bardzo chcesz, to każ służbie mieć dodatkową parę przy sobie. Tylko wcześniej też sprawdź każdy centymetr tego buta, czy na pewno jest dla ciebie wygodny - skończyła już przed drzwi przymierzalni, gdy służka rozpinała jej sukienkę, a druga szykowała się do ubrania ją w ciemną kreację, którą wybrała jako pierwsza. - A kogo ty byś chciała...? - zapytała nieco ciszej Aquila, ale szybko zorientowała się, że prawdopodobnie lorda Rosiera, jeśli ten byłby wojny. Rosierzy... Może ten sojusz wcale nie był takim dobrym pomysłem. Oczywiście, wszystko leżało w kwestii nestora, ale... Ale może... - Twój mąż będzie szczęściarzem, Cordelio - dodała jeszcze, chociaż nie była tego taka pewna. To chyba zależy od męża, prawda? - Ja najbardziej lubię sabaty... - rozmarzyła się gdy Cordelia sama opowiadała o dorosłym życiu. - Tańce, wino, rozmowy... Tam jest tyle wspaniałych gości - gdy stała przed lustrem w nowej kreacji jej wzrok padł na własne biodra. Schudła... Nie dziwiła się nawet temu, dopiero niedawno zaczęła normalnie jeść, dopiero po pogrzebie się udało. Wcześniej żywiła się winem. - Dzisiaj widzę się z Francisem Lestrange - powiedziała krótko, wychodząc z przymierzalni, by pokazać sukienkę przyjaciółce. Ciemna i głęboka czerń obcisłej kreacji z szerokim dołem i trójkątnym dekoltem, ładnie podkreślała jej ściśniętą talie. Rękaw do łokcia zostawiał dużo przestrzeni na kurteczki, bolerka i futra. - Będzie starał się o moją dłoń, a... A to samo chce robić Craig Burke - o Francisie wiedziała Evandra, wiedziała Prim, ale o Craigu nie zdążyła im powiedzieć, chciała to zrobić osobiście, wszak w nim pokładała nadzieje.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy Aquila wspomniała o inteligencji Cygnusa, Cordelia pokiwała ze zrozumieniem głową. - Wiem, że jest bardzo inteligentny, ale to nie szkodzi - wtrąciła, chcąc wesprzeć przyjaciółkę, pewna, że podkreśla mądrość brata jako wadę w ewentualnym ożenku. Bo czyż nie wszyscy czarodzieje mogli pochwalić się wrodzoną wiedzą oraz umiejętnością dyskusji? Przesadna inteligencja nie była według lady Malfoy zaletą, przynajmniej nie na dłuższą metę. Kojarzyła się jej z nudą, czytaniem książek, siedzeniem bez słowa w fotelu i sprawianiem posępnego wrażenia: o nie, ona zdecydowanie nie chciałaby szaleńczo inteligentnego męża. Ważne, żeby był wpływowy, od podejmowania decyzji posiadałby przecież doradców - no i oczywiście samą Cordie. - Moim zdaniem dwa lata to za długo. Już dawno powinien płodzić potomków! Przedłużać linię Blacków - dodała jeszcze zaciętym tonem, o dziwo niezbyt karcącym, raczej szczerze zasmuconym. Chciała dla rodziny przyjaciółki jak najlepiej, kochała Blacków, nie bała się tego określenia, i szczerze współczuła Cygnusowi trudności w odnalezieniu tej jedynej. Wierzyła jednak, że to tylko kwestia czasu. - Oczywiście, kochana, wszystko się ułoży! Za rok i Cygnus, i Rigiel będą już żonaci, a my będziemy wspaniale bawić się na ich weselach! - zakończyła optymistycznie, poklepując Aquilę po dłoni. Sekundę później jęknęła rozpaczliwie i zamiast ułożyć berecik, który przyjaciółka włożyła na głowę, zdjęła go natychmiast z jej włosów. - Nie do twarzy ci, wyglądasz jak te nowoczesne lafiryndy. Jeszcze spodni ci by brakowało - skomentowała z oburzeniem, odkładając berecik-kaszkiecik jak najdalej tylko mogła, po czym troskliwie poprawiła ciemne włosy lady Black. Zacmokała z zadowoleniem, uroda szlachcianki, choć tak odmienna od jej własnej, zdecydowanie należała do wyjątkowych, a co najważniejsze - nie miała w sobie nic z parszywego, wilego uroku. Dlatego tak ją lubiła. I tak doceniała jej porady, również te dotyczące wyglądu.
Zmarszczyła brwi, przeglądając kolejne ubrania, myślami była jednak daleko ponad krytyką materiałów. Temat tajemniczych specyfików nurtował ją i niepokoił jednocześnie, zajmując całą pamięć roboczą mózgu blondynki. - Kąpiesz się nago w mugolskiej krwi, którą sprzedaje ci jakaś skośnooka Chinka? - spytała dychawicznym szeptem, przejęta do głębi, wytrzeszczając oczy na przyjaciółkę. Doprawdy, gdyby powiedział to ktokolwiek inny, już rozpostarłaby sieć plotek, ale Aquila była jej zbyt bliska. W ogóle nie przejęła się zmianą w głosie - i na twarzy - lady Black, gdy ta wspomniała Alpharda. Należał już do przeszłości, odszedł, zniknął; nie można było liczyć na nowe plotki, przystojną prezencję czy zaproszenia na bankiety, spadł więc w hierarchii osób ważnych dla Cordelii niżej nawet od stajennego chłopca, który przynajmniej bywał zabawny, gdy tak słodko spoglądał na nią zza ogrodzenia padoku. - Miła moja, przemyśl to. Twojej skórze niczego nie trzeba, a jeśli już to odrobinę rozświetlenia. Sprowadzę ci wonności z Francji, ze sprawdzonych źródeł, podobno śluz z tamtejszego magicznego kwiatka działa cuda. Tylko już więcej nie kąp się w tym brudzie! - poprosiła, w końcu decydując się na poskromienie swych ukrytych pragnień dotyczących krwawych kąpieli.
Temat poskromiło także towarzystwo służek, które pomagały im przebierać się w przestronnych, zlokalizowanych po sąsiedzku garderobach. Cordelia wymamrotała coś o pantofelkach ale w tym samym momencie fałdy szmaragdowego tiulu stłumiły głos na tyle, że Aquili łaskawie oszczędzono bezsensownego marudzenia na temat przewagi grubości nad wysokością obcasa. - Ja...och, Aquilo, lord Rosier jest wspaniały. Romantyk. Przystojny. Poetycki. Do tego sam nestor. To wielka strata, że usidliła go ta nienaturalna półwila - jęknęła z rozpaczą, na tyle teatralną, by wiedzieć, że jej zadurzenie w lordzie Róż nie jest już tak silne jak kiedyś. - Oczywiście, bycie moim mężem to największy z zaszczytów! - potwierdziła entuzjastycznie i mało skromnie, również szykując się do wyjścia zza kurtyny. Gdy to w końcu zrobiła, otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, zarówno rewelacjami, o jakich opowiadała Aquila, jak i tym, jak się prezentowała. - Wyglądasz oszałamiająco! Dekolt nieco za głęboki, ale jeśli zlecisz doszycie koronki - będzie wręcz idealna! Kolor do mnie nie przemawia, sprawia, że wyglądasz smutno, blado i zdecydowanie za chudo, lecz niech ci będzie - wiem, że szanujesz kolory swego rodu - zatrajkotała, przyglądając się przyjaciółce spod przymrużonych powiek, jak zwykle brutalnie szczerze dzieląc się opinią o stroju. Pozytywną, a taka należała do rzadkości. - Francis? Ten Francis Lestrange, brat Evandry? I Craig Burke? Którego byś wolała, moja droga? I co z moim kuzynem? lluż zalotników się o ciebie stara, moja droga! - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, obkręcając się dookoła, by teraz to lady Black mogła ocenić urok szmaragdowej sukienki, którą wybrała samodzielnie - Cordelia miała do niej wiele zastrzeżeń, według niej odsłaniała za dużo ramion, lecz była ciekawa werdyktu.
Zmarszczyła brwi, przeglądając kolejne ubrania, myślami była jednak daleko ponad krytyką materiałów. Temat tajemniczych specyfików nurtował ją i niepokoił jednocześnie, zajmując całą pamięć roboczą mózgu blondynki. - Kąpiesz się nago w mugolskiej krwi, którą sprzedaje ci jakaś skośnooka Chinka? - spytała dychawicznym szeptem, przejęta do głębi, wytrzeszczając oczy na przyjaciółkę. Doprawdy, gdyby powiedział to ktokolwiek inny, już rozpostarłaby sieć plotek, ale Aquila była jej zbyt bliska. W ogóle nie przejęła się zmianą w głosie - i na twarzy - lady Black, gdy ta wspomniała Alpharda. Należał już do przeszłości, odszedł, zniknął; nie można było liczyć na nowe plotki, przystojną prezencję czy zaproszenia na bankiety, spadł więc w hierarchii osób ważnych dla Cordelii niżej nawet od stajennego chłopca, który przynajmniej bywał zabawny, gdy tak słodko spoglądał na nią zza ogrodzenia padoku. - Miła moja, przemyśl to. Twojej skórze niczego nie trzeba, a jeśli już to odrobinę rozświetlenia. Sprowadzę ci wonności z Francji, ze sprawdzonych źródeł, podobno śluz z tamtejszego magicznego kwiatka działa cuda. Tylko już więcej nie kąp się w tym brudzie! - poprosiła, w końcu decydując się na poskromienie swych ukrytych pragnień dotyczących krwawych kąpieli.
Temat poskromiło także towarzystwo służek, które pomagały im przebierać się w przestronnych, zlokalizowanych po sąsiedzku garderobach. Cordelia wymamrotała coś o pantofelkach ale w tym samym momencie fałdy szmaragdowego tiulu stłumiły głos na tyle, że Aquili łaskawie oszczędzono bezsensownego marudzenia na temat przewagi grubości nad wysokością obcasa. - Ja...och, Aquilo, lord Rosier jest wspaniały. Romantyk. Przystojny. Poetycki. Do tego sam nestor. To wielka strata, że usidliła go ta nienaturalna półwila - jęknęła z rozpaczą, na tyle teatralną, by wiedzieć, że jej zadurzenie w lordzie Róż nie jest już tak silne jak kiedyś. - Oczywiście, bycie moim mężem to największy z zaszczytów! - potwierdziła entuzjastycznie i mało skromnie, również szykując się do wyjścia zza kurtyny. Gdy to w końcu zrobiła, otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, zarówno rewelacjami, o jakich opowiadała Aquila, jak i tym, jak się prezentowała. - Wyglądasz oszałamiająco! Dekolt nieco za głęboki, ale jeśli zlecisz doszycie koronki - będzie wręcz idealna! Kolor do mnie nie przemawia, sprawia, że wyglądasz smutno, blado i zdecydowanie za chudo, lecz niech ci będzie - wiem, że szanujesz kolory swego rodu - zatrajkotała, przyglądając się przyjaciółce spod przymrużonych powiek, jak zwykle brutalnie szczerze dzieląc się opinią o stroju. Pozytywną, a taka należała do rzadkości. - Francis? Ten Francis Lestrange, brat Evandry? I Craig Burke? Którego byś wolała, moja droga? I co z moim kuzynem? lluż zalotników się o ciebie stara, moja droga! - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, obkręcając się dookoła, by teraz to lady Black mogła ocenić urok szmaragdowej sukienki, którą wybrała samodzielnie - Cordelia miała do niej wiele zastrzeżeń, według niej odsłaniała za dużo ramion, lecz była ciekawa werdyktu.
Przez chwilę przystanęła jak wryta na słowa Cordelii. Jest inteligentny, ale to nie szkodzi? Och, musiały mieć w życiu kompletnie różne podejście do kwestii małżeństwa. Wyobrażenie ślubu i spędzenia życia z kimś, kogo umysł można by było przyrównać do wioskowego głupka, w Black wywoływało wręcz obrzydzenie. Fakt, że lordowie rzadko kiedy mogli się takim poszczycić. Arystokracja od dziecka nauczana, przygotowywana do niesienia najwyższych słów i czynów, nie mogła sobie pozwolić na zwyczajną głupotę. Oczywiście, nawet w tak hermetycznym środowisku były problemy. Choroby psychiczne, uszkodzenia mózgu, czy nawet, choć to zdarzało się rzadko, zwykły przypadek. Aquila miała jednak pewną, być może kompletnie naiwną, pewność, że nestor rodziny nie zgodzi się na jej ślub ze skończonym idiotą. Chyba... - Dla mężczyzny wiek nie ma znaczenia - powiedziała tylko nieco pusto. - To ja za chwilę zestarzeje się, on, choćby miał i czterdzieści lat - chociaż to znaczyłoby dwie trzecie życia przeciętnego Blacka - to będzie mógł pozwolić sobie na małżeństwo. Faktem jednak było, że o przedłużenie linii rodowej należało zadbać. Rodzina nie wpuszczała do swojej linii krwi innej niż szlachetna i nic nie zapowiadało, aby to miało się zmienić. Doprowadziło to nie tylko do pewnych schorzeń, o których nie rozmawiali publicznie, ale także do stopniowego zmniejszania liczby jego członków. Ta myśl przygoniła na pierwszy plan widok jej własnego brata w trumnie, a Black przełknęła głośniej ślinę, starając się odpędzić od siebie tę wizję. - Jestem pewna, że będziemy bawić się na ich weselach, gdy przyjdzie na to czas - o ile przyjdzie na to czas. Odpowiedziała na karcący głos przyjaciółki, posyłając jej nieco cięte spojrzenie, gdy uniosła wyżej brwi. Nie było w nim jednak nic złośliwego, chciała zadbać o to, aby Cordelia świadoma była, że nie każda rodzina jest taka jak jej i nie każda rodzina mierzy się z takimi samymi problemami. Czego teraz Binns uczy na historii magii? - Eh, masz rację - spojrzała jeszcze na berecik, odkładając go na półkę, bez baczenia, czy na tym miejscu znajdował się wcześniej. - Lubię kapelusze, ale mam wrażenie, że berety robią z twarzy... Jakby to powiedzieć... Jajko? Zastanawiam się jednak czy nie jest to kwestia budowy ciała - ciągnęła rozważania, niepewna, czy Malfoy cokolwiek z nich rozumie. - Może to nie kwestia beretu, może berety są dobre? W końcu wielu artystów z najwyżej półki zwykło je nosić. Może to kwestia tego, że my posiadamy szlachetne rysy, a pospólstwo nie? Dlatego wyglądają jak... Jak jajko - samo to porównanie wywoływało w niej śmiech, którego nie powinna jednak zdradzać na zewnątrz. Co najwyżej Aquili zmieniło się nieco spojrzenie, jednak wciąż mina pozostała jedna. Szybko jednak stan się zmienił, gdy Cordelia wysnuła wątpliwości dotyczącej tej formy zabiegów, jaką były kąpiele w krwi. - Kochana, to jest zabieg, który odbywa się w niezwykle wzniosłej atmosferze, z udziałem doświadczonej specjalistki. Jest absolutnie dyskretna, a ja mam przy sobie służki - zwykle. - Już po jednym zabiegu widziałam znaczącą poprawę kondycji mojej cery. Była nawilżona, napięta i Cordelio, przysięgam ci, że odmłodzona o przynajmniej dwa lata. Potem obmywają moje ciało kozim mlekiem, zmywają każdą kroplę krwi, a ja kładę się w pościel - dziewczynaa miała ledwo 18 lat, a Black szczerze wątpiła, że regularnie krótko sypia, wylewa łzy w butelki wina oraz do późnych godzin nos trzyma w książkach, które męczą oczy, powodując na nich popękane krwawe punkty. - Nie namawiam... - skwitowała, odwracając spojrzenie i unosząc nos nieco wyżej do góry. - Widocznie to zabieg, który jest tak szczególny, że nie każda kobieta ma na niego odwagę - nie to, co ona, lady Aquila Black. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, kto co robi ze swoją skórą. Próżność jednak czasem brała górę nad każdą kobietą, a już zwłaszcza taką, która pozwolić mogła sobie na tego typu zabawy. Ważne, że ta pozostawała nieskazitelnie czysta, a opuchnięte oczy dało się ukryć pod grubą warstwą makijażu. Widać jednak próżność Cordelii brała nad nią górę zbyt często, bo ta zaczęła opowiadać o lordzie Tristanie, tak jakby pojęcia nie miała, że rody Black i Rosier od wieków pozostają skłócone. Dopiero gdy powiedziała o jego żonie... Dopiero wtedy Aquila się oburzyła. - To moja przyjaciółka - powiedziała spokojnie, zachowując w głosie swoistą Blackową nutę nieokazywania emocji, chociaż powieka na krótko zadrgała. - I z tego co wiem, lord Rosier jest w niej bez pamięci zakochany - ciągnęła, chociaż wcale jej się to nie podobało. Rosierzy nie mogli być dobrymi ludźmi, choć jakby się nad tym zastanowić, to jedyne co złego zrobili, to ich ataki w trakcie Wojny Róż, wieki temu. Historia jednak potrafiła, zatoczyć koło więc Aquila pozostawała z jednej strony sceptyczna, z drugiej wciąż pamiętając, jak ważny i przydatny byłby sojusz ich rodów, gdyby tylko Alphard nie...
- Dziękuję - odpowiedziała, przeglądając się w wielkim lustrze. - Nie pora na barwy inne niż czerń, a ten dekolt... - spojrzała jeszcze, upewniając się co do jego wielkości. Trójkątny nie odsłaniał wiele, jednak był głęboki, pokazując zmarszczenie skóry między piersiami szlachcianki. Wpatrywała się jednak w ten punkt z pewną niepewnością. Z jednej strony podobało jej się to, było skromne i równocześnie odważne, z drugiej jednak, czy miałaby w sobie tyle odwagi? - Rozumiem, że lord Parkinson stanowczo zabronił wam podawania szampana dla gości? - odpowiedziała z lekką zgryźliwością, gdy na stoliku w prywatnej przymierzalni nie czekały na nie dwa kieliszki. - Nie wiem, którego bym wolała - odpowiedziała niezgodnie z prawdą. - Twój kuzyn winien przynajmniej do mnie napisać, prawda? - odpowiedziała, wciąż nieco zawiedziona, że owego listu nie dostała. Nie mogla przecież czekać w nieskończoność aż łaskawy lord Malfoy naskrobie kilka słów na ładnej papeterii. Też miała swoje wymagania i pod żadnym pozorem nie godziła się na bycie jedynie pionkiem w grze, chociaż dla własnego rodu, dla ojca, mogłaby zrobić wszystko, co ten by kazał. - W trakcie sabatu i twojego debiutu, będzie mnóstwo kawalerów - powiedziała jeszcze przypatrując się sukni, którą przymierzała Cordelia i delikatnie głaszcząc jej materiał, niepewna czy jej się podoba. - Pamiętaj jednak, że to nie miejsce, by za nimi biegać, nawet jeśli będą zabójczo piękni - nie wspomniała nawet o inteligencji czy charyzmie, uprzedzona wcześniejszymi słowami przyjaciółki. - Zawsze patrz na obrączkę. Nie chcesz, by jakaś lady była oburzona... - przekazywała prawdy, których uczyły ją starsze, na czele z matką, a ta, choć skromna i delikatna, potrafiła brylować w towarzystwie dam. - Jest... Sama nie wiem - spoglądała wciąż na suknię młodej Malfoy, przykładając dwa palce do brody. - Tego tiulu jest przynajmniej o jedną warstwę za dużo, ale jeśli byś miała na sobie bolerko... O, chociażby białe, i srebrny wisior... Może... - wahała się tak samo jak przyjaciółka. - Za to ten kolor doskonale pasuje do twoich pięknych oczu, Cordelio - dodała, biorąc od obsługi kieliszek szampana, gdy ta w końcu go przyniosła. - Za nasz czar i wieczny powab - powiedziała spokojnie, kierując słowa w stronę towarzyszki.
- Dziękuję - odpowiedziała, przeglądając się w wielkim lustrze. - Nie pora na barwy inne niż czerń, a ten dekolt... - spojrzała jeszcze, upewniając się co do jego wielkości. Trójkątny nie odsłaniał wiele, jednak był głęboki, pokazując zmarszczenie skóry między piersiami szlachcianki. Wpatrywała się jednak w ten punkt z pewną niepewnością. Z jednej strony podobało jej się to, było skromne i równocześnie odważne, z drugiej jednak, czy miałaby w sobie tyle odwagi? - Rozumiem, że lord Parkinson stanowczo zabronił wam podawania szampana dla gości? - odpowiedziała z lekką zgryźliwością, gdy na stoliku w prywatnej przymierzalni nie czekały na nie dwa kieliszki. - Nie wiem, którego bym wolała - odpowiedziała niezgodnie z prawdą. - Twój kuzyn winien przynajmniej do mnie napisać, prawda? - odpowiedziała, wciąż nieco zawiedziona, że owego listu nie dostała. Nie mogla przecież czekać w nieskończoność aż łaskawy lord Malfoy naskrobie kilka słów na ładnej papeterii. Też miała swoje wymagania i pod żadnym pozorem nie godziła się na bycie jedynie pionkiem w grze, chociaż dla własnego rodu, dla ojca, mogłaby zrobić wszystko, co ten by kazał. - W trakcie sabatu i twojego debiutu, będzie mnóstwo kawalerów - powiedziała jeszcze przypatrując się sukni, którą przymierzała Cordelia i delikatnie głaszcząc jej materiał, niepewna czy jej się podoba. - Pamiętaj jednak, że to nie miejsce, by za nimi biegać, nawet jeśli będą zabójczo piękni - nie wspomniała nawet o inteligencji czy charyzmie, uprzedzona wcześniejszymi słowami przyjaciółki. - Zawsze patrz na obrączkę. Nie chcesz, by jakaś lady była oburzona... - przekazywała prawdy, których uczyły ją starsze, na czele z matką, a ta, choć skromna i delikatna, potrafiła brylować w towarzystwie dam. - Jest... Sama nie wiem - spoglądała wciąż na suknię młodej Malfoy, przykładając dwa palce do brody. - Tego tiulu jest przynajmniej o jedną warstwę za dużo, ale jeśli byś miała na sobie bolerko... O, chociażby białe, i srebrny wisior... Może... - wahała się tak samo jak przyjaciółka. - Za to ten kolor doskonale pasuje do twoich pięknych oczu, Cordelio - dodała, biorąc od obsługi kieliszek szampana, gdy ta w końcu go przyniosła. - Za nasz czar i wieczny powab - powiedziała spokojnie, kierując słowa w stronę towarzyszki.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cordelia westchnęła tak dramatycznie, jakby Aquila podzieliła się z nią tragicznym sekretem rodowym, trzymanym w ścisłej tajemnicy przez całe dekady, a nie komentarzem dotyczącym różnic w postrzeganiu wieku przez pryzmat płci. Lady Malfoy wiedziała, że tak właśnie działał magiczny świat, nie negowała tego, podążała wiernie wytyczoną przez szlacheckie pochodzenie ścieżką, ale nawet jej mały rozumek pojmował, że było to nieco niesprawiedliwe. Podczas gdy panienki - oczywiście te brzydsze i o gorszym pochodzeniu, nie one, piękne i z perfekcyjnym rodowodem rasowych piesków - musiały rwać włosy z głowy, by szybko wyjść za mąż i nie zostać paskudną starą panną, w dodatku bezdzietną, mężczyźni często korzystali z życia. Stara, mądra piastunka, Lukrecja, tuż po pierwszym miesięcznym krwawieniu dziewczynki, zaczęła przestrzegać ją przed obłudnikami i bawidamkami, podkreślając przepaść, jaka tylko pogłębiała się pomiędzy czarodziejami a czarownicami wraz z wiekiem. Cordelia niezbyt słuchała, uważała, że takie cechy jak rozpusta czy niemoralność są tożsame tylko z niższym stanem, wszak otaczali ją sami niezwykle cnotliwi lordowie: a przynajmniej za takich ich jeszcze naiwnie uważała. - Wyobrażasz sobie damę, samotną i bezdzietną, w wieku czterdziestu lat? - spytała nieco smutno, po raz pierwszy tego dnia okazując choć odrobinę serca teoretycznej szlachciance, która w wieku Cygnusa pozostałaby bez rodziny, skazana na łaskę rodziców i wyśmianie społeczeństwa - w tym takich rozkapryszonych panienek jak Cordie. - No, ale nam i naszym przyjaciółkom to na szczęście nie grozi! O nasze ręce arystokraci się zabijają! To znaczy, zabijaliby się, gdyby to było legalne. Zawsze trzeba przestrzegać prawa, nawet gdy jest się zakochanym - Malfoyówna szybko wróciła jednak do wesołego humoru, przy okazji beztrosko dzieląc się wpojonymi przez ojca i Abraxasa zasadami. Ważniejszymi nawet od romantycznych porywów serca. I mody, o jakiej w końcu mogły niefrasobliwie poplotkować.
- Och, kochana, nawet tak nie mów! Twoja figura jest absolutnie wspaniała. Zazdroszczę ci wzrostu i wcięcia w talii! - wtrąciła, nie dając lady Black dokończyć myśli o jajku, pewna, że przyjaciółka dzieli się wątpliwościami odnośnie do swej prezencji. Tej nie miała nic do zarzucenia - a Aquila wiedziała, że Cordelia szczerze wypowiada opinie odnoszące się do wyglądu, nawet, jeśli miałyby być boleśnie krytyczne. Szybko jednak brunetka dokończyła wywód o beretach, wywołując na twarzy Malfoyówny pełen ulgi uśmieszek. - Masz rację, nie patrzyłam na to w ten sposób. Pospólstwo tak bardzo się od nas różni. My jesteśmy jak jednorożce, oni jak osły. A nasi przyjaciele tylko czystej krwi to konie, piękne i silne, ale pozbawione tej wyjątkowej magii...- kontynuowała uduchowione plecenie trzy po trzy, znów zamaszystym gestem przeglądając suknie, przesuwając wieszaki i wywracając oczami na niepasujące do niej stroje. Zacisnęła usta, w końcu milknąc na dłużej niż ułamek sekundy, gdy Aquila dalej opowiadała o krwawym zabiegu. Z jednej strony Cordie czuła obrzydzenie do podobnych procederów (mugolska! ohyda!), z drugiej rozpostarte przez damę efekty specyficznego rytuału pielęgnacyjnego niezwykle kusiły. Do tego doszła sugestia o braku odwagi...Lady Malfoy zaperzyła się, zaplatając na moment na piersi drobne rączki. - Ja jestem odważna. Jak wąż, który buszując w trawie, nie boi się chwycić za łydkę nawet największego lwa - zadeklamowała, unosząc wysoko brodę, godnie reprezentując swój ród. Ślepa na oczywiste skojarzenie węża raczej z zdradzieckim chowaniem się i atakowaniem znienacka niż z heroiczną odwagą. - Zapytam Abraxasa, co o tym sądzi, i jeśli pozwoli...Pewnie się z tobą skontaktuję - dodała już ciszej, nie mogąc odmówić pokusie jeszcze gładszej skóry. To nic, że wtedy wygrywałaby w konkurencji na miękkość cery nawet z niemowlęciem: i tak musiała stać się najpiękniejsza, by nie dać satysfakcji genetycznie zmodyfikowanym półwilom. Takim jak Evandra Rosier.
Zerknęła z ukosa na Aquilę, przez moment zastanawiając się, jak zareagować na jej beznamiętny ton. Finalnie zdecydowała się na ulubiony styl zgrywania ofiary. - Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką - wyrzuciła z siebie nieco płaczliwym tonem, wyginając usta w podkówkę. - Wiem, że ją kocha, są piękną parą, po prostu...To tak, jak stawianie za wzór męskości naszych prapradziadków albo czarodziejów, o jakich czytamy w książkach - albo , jak w przypadku Cordelii, o jakich nam czytają, bo nie lubimy siedzieć nad nudnymi kartkami - Chciałabym, żeby o moją rękę starał się ktoś taki, jak lord Rosier - dodała melodramatycznie, wyjaśniając swe romantyczne westchnienia, a raczej przykrywając je zaskakująco rozsądnym komentarzem. Była z siebie dumna, że tak gładko wybrnęła z tej sytuacji, uratowana też przez garderobione szaleństwa. Zachichotała nieco złośliwie, słysząc komentarz o szampanie Aquili: lubiła ją taką, wyniosłą i wymagającą, wtedy wydawała się choć odrobinę podobna do niej samej. Nawet w tej smutnej czerni, nad którą Cordelia załamywała, nawet dosłownie, ręce.
- Niech ci będzie. A więc koronkowy dodatek na dekolcie, żebyś nie wyglądała jak jakaś pożal się Merlinie aktorka albo wyzywająca śpiewaczka - i będziesz prezentować się wręcz idealnie! - podsumowała komentarze dotyczące sukni lady Black, zadowolona ze swej stylistycznej wnikliwości. Oraz z perspektyw ślubnych, które tak szeroko otwierały się przed Aquilą. - Oczywiście, że napisze! Pewnie się wstydzi tak oszałamiajacej piękności. Może pisze nawet wiersz o twoich oczach? Czy Craig albo Francis napisali o tobie poemat? Proszę, informuj mnie o wszystkich szczegółach tych narzeczeńskich podchodów, to takie ekscytujące! - zaświergotała, całkowicie przejęta wizją tych wszystkich pikantnych ploteczek, którymi przyjaciółka się z nią podzieli. Najstarsza siostra Cordelii, Medea, była powściągliwa, a Aurora też nie zdradzała zbyt wielu szczegółów ze spotkań z adoratorami, czym wzbudzała wielki zawód u Malfoyówny. Aquila na pewno nie będzie szczędzić jej detali, tak, jak nie szczędziła dobrych rad. - Przecież wiem. Jestem wspaniała. Problemem będzie wybranie tego jedynego spośród wielu... - przyznała bez fałszywej skromności, nie mogąc doczekać się własnego debiutu. Odbywającego się na pewno nie w tej sukience, która nie wywołała w przyjaciółce wielkiego zachwytu. - Nie, skoro od razu nie robi wrażenia, które powaliłoby na kolana... - Tristana Rosiera? - jakiegoś wspaniałego arystokratę, to jej nie chcę - zadecydowała, obracając się na pięcie nawet bez spożycia szampana, by jak najszybciej pozwolić rozebrać się w garderobie z tego szkaradzieństwa. Wbrew pozorom Cordelia potrafiła przyjąć krytykę dotyczącą jej ubioru, o ile dotyczyła ona sukien przymierzanych - i o ile padała z ust niewielkiego grona osób jej naprawdę bliskich.
- Och, kochana, nawet tak nie mów! Twoja figura jest absolutnie wspaniała. Zazdroszczę ci wzrostu i wcięcia w talii! - wtrąciła, nie dając lady Black dokończyć myśli o jajku, pewna, że przyjaciółka dzieli się wątpliwościami odnośnie do swej prezencji. Tej nie miała nic do zarzucenia - a Aquila wiedziała, że Cordelia szczerze wypowiada opinie odnoszące się do wyglądu, nawet, jeśli miałyby być boleśnie krytyczne. Szybko jednak brunetka dokończyła wywód o beretach, wywołując na twarzy Malfoyówny pełen ulgi uśmieszek. - Masz rację, nie patrzyłam na to w ten sposób. Pospólstwo tak bardzo się od nas różni. My jesteśmy jak jednorożce, oni jak osły. A nasi przyjaciele tylko czystej krwi to konie, piękne i silne, ale pozbawione tej wyjątkowej magii...- kontynuowała uduchowione plecenie trzy po trzy, znów zamaszystym gestem przeglądając suknie, przesuwając wieszaki i wywracając oczami na niepasujące do niej stroje. Zacisnęła usta, w końcu milknąc na dłużej niż ułamek sekundy, gdy Aquila dalej opowiadała o krwawym zabiegu. Z jednej strony Cordie czuła obrzydzenie do podobnych procederów (mugolska! ohyda!), z drugiej rozpostarte przez damę efekty specyficznego rytuału pielęgnacyjnego niezwykle kusiły. Do tego doszła sugestia o braku odwagi...Lady Malfoy zaperzyła się, zaplatając na moment na piersi drobne rączki. - Ja jestem odważna. Jak wąż, który buszując w trawie, nie boi się chwycić za łydkę nawet największego lwa - zadeklamowała, unosząc wysoko brodę, godnie reprezentując swój ród. Ślepa na oczywiste skojarzenie węża raczej z zdradzieckim chowaniem się i atakowaniem znienacka niż z heroiczną odwagą. - Zapytam Abraxasa, co o tym sądzi, i jeśli pozwoli...Pewnie się z tobą skontaktuję - dodała już ciszej, nie mogąc odmówić pokusie jeszcze gładszej skóry. To nic, że wtedy wygrywałaby w konkurencji na miękkość cery nawet z niemowlęciem: i tak musiała stać się najpiękniejsza, by nie dać satysfakcji genetycznie zmodyfikowanym półwilom. Takim jak Evandra Rosier.
Zerknęła z ukosa na Aquilę, przez moment zastanawiając się, jak zareagować na jej beznamiętny ton. Finalnie zdecydowała się na ulubiony styl zgrywania ofiary. - Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką - wyrzuciła z siebie nieco płaczliwym tonem, wyginając usta w podkówkę. - Wiem, że ją kocha, są piękną parą, po prostu...To tak, jak stawianie za wzór męskości naszych prapradziadków albo czarodziejów, o jakich czytamy w książkach - albo , jak w przypadku Cordelii, o jakich nam czytają, bo nie lubimy siedzieć nad nudnymi kartkami - Chciałabym, żeby o moją rękę starał się ktoś taki, jak lord Rosier - dodała melodramatycznie, wyjaśniając swe romantyczne westchnienia, a raczej przykrywając je zaskakująco rozsądnym komentarzem. Była z siebie dumna, że tak gładko wybrnęła z tej sytuacji, uratowana też przez garderobione szaleństwa. Zachichotała nieco złośliwie, słysząc komentarz o szampanie Aquili: lubiła ją taką, wyniosłą i wymagającą, wtedy wydawała się choć odrobinę podobna do niej samej. Nawet w tej smutnej czerni, nad którą Cordelia załamywała, nawet dosłownie, ręce.
- Niech ci będzie. A więc koronkowy dodatek na dekolcie, żebyś nie wyglądała jak jakaś pożal się Merlinie aktorka albo wyzywająca śpiewaczka - i będziesz prezentować się wręcz idealnie! - podsumowała komentarze dotyczące sukni lady Black, zadowolona ze swej stylistycznej wnikliwości. Oraz z perspektyw ślubnych, które tak szeroko otwierały się przed Aquilą. - Oczywiście, że napisze! Pewnie się wstydzi tak oszałamiajacej piękności. Może pisze nawet wiersz o twoich oczach? Czy Craig albo Francis napisali o tobie poemat? Proszę, informuj mnie o wszystkich szczegółach tych narzeczeńskich podchodów, to takie ekscytujące! - zaświergotała, całkowicie przejęta wizją tych wszystkich pikantnych ploteczek, którymi przyjaciółka się z nią podzieli. Najstarsza siostra Cordelii, Medea, była powściągliwa, a Aurora też nie zdradzała zbyt wielu szczegółów ze spotkań z adoratorami, czym wzbudzała wielki zawód u Malfoyówny. Aquila na pewno nie będzie szczędzić jej detali, tak, jak nie szczędziła dobrych rad. - Przecież wiem. Jestem wspaniała. Problemem będzie wybranie tego jedynego spośród wielu... - przyznała bez fałszywej skromności, nie mogąc doczekać się własnego debiutu. Odbywającego się na pewno nie w tej sukience, która nie wywołała w przyjaciółce wielkiego zachwytu. - Nie, skoro od razu nie robi wrażenia, które powaliłoby na kolana... - Tristana Rosiera? - jakiegoś wspaniałego arystokratę, to jej nie chcę - zadecydowała, obracając się na pięcie nawet bez spożycia szampana, by jak najszybciej pozwolić rozebrać się w garderobie z tego szkaradzieństwa. Wbrew pozorom Cordelia potrafiła przyjąć krytykę dotyczącą jej ubioru, o ile dotyczyła ona sukien przymierzanych - i o ile padała z ust niewielkiego grona osób jej naprawdę bliskich.
Czy ktoś kiedykolwiek zastanawiał się nad powodami różnic płciowych? Tylko skończony tchórz uznawałby kobiety, za płeć, której celem jest rodzenie dzieci, a przynajmniej tak uważała Aquila. Silna kobieta zaś, w opinii lady, nie odznaczała się walecznością czy potrzebą łamania schematów, te zresztą utarły się przez lata nie bez powodu. Dlaczego też w ich środowisku były znacznie bardziej widoczne, niż w społecznościach o krwi zaledwie czystej lub jeszcze niżej. Wyjaśnienie musiało być proste, a o pomyłce nie mogło być mowy. Był to jedynie wpływ mugolskiej krwi, a ostatecznie też mugolskiej kultury, na kształtowanie takich rodzin, które, pomimo posiadania odpowiednich poglądów, ostatecznie oponowały przy kompletnym zacieraniu granic. Black nie widziała niczego złego w tej swoistej wolności kobiet, zwłaszcza że w życiu nie uwierzyłaby w mity o bardziej ograniczonym umyśle. Obawiała się jednak, co się stanie, gdy to wszystko wywróci się na drugą stronę. Rody należało przedłużać, a rodziny pielęgnować, tego uczyli ją przodkowie. Nigdy nie byłaby w stanie poświęcić się walce, chociaż bez obaw podniosłaby różdżkę, gdyby taka potrzeba zaszła. Nie raz przecież w Hogwarcie powiększała nielubianym koleżankom zęby, albo zamieniała w ropuchy. Chociaż wojna nie była dziecinnymi zabawami, to miała w sobie na tyle odwagi i na tyle determinacji, by móc spróbować się bronić. Za nic jednak nie chciała tego robić, licząc na to, że ktoś ją ochroni. Ona miała inne cele, o wiele wyższe niż machanie różdżką. Plany rodziły się w głowie z każdym dniem. Była zresztą szlachetnie urodzona, lepsza niż inni. Kobiety o krwi czystej, którym niedane było urodzić się w rodach takich jak jej, miały przecież prawo iść do pracy tak jak, chociażby Forsythia. Musiały jednak pamiętać o najważniejszym ich obowiązku, o byciu kobietą i zachowaniu kobiecości. A czym owa kobiecość mogła być? To już w głowie Aquili zmieniało się w zależności od miesiąca. Dzisiaj, przy spotkaniu z Cordelią, uznałaby, ze prawdziwa kobieta nie pozwoli się na błędy modowe, na nieskromność w ubiorze oraz na afiszowanie się publicznie w mugolskim ubraniu (chociaż ten ostatni punkt równie mocno dotyczył mężczyzn). Czasem, samotnie czytając książki wieczorami, czy planując swoje akcje charytatywne, uznawała, że prawdziwa kobieta, musi być przede wszystkim zaangażowana, bo mężczyzna nie znajdzie na to czasu. Jedna rzecz jednak łączyła te wszystkie chwile. Kobieta zawsze powinna być karkiem kręcącym głową rodziny. Tymczasem, patrząc na Cordelię, Black nie była w stanie uwierzyć, że ta kiedykolwiek tę rolę byłaby w stanie przejąć. O wiele bardziej widziała ją jako koronę na głowie męża. - Lady Adelaide Nott - wypowiedziała bez większych emocji, dopiero potem zauważając ironię sytuacji. Jedna z najbardziej szanowanych dam w ich gronie, wspaniała organizatorka najpiękniejszych sabatów, opiniotwórczymi, której jedno słowo potrafiło nastawić przeciwko lub wynieść na wyżyny, dama i figura iście wyniosła. Bezdzietna stara panna... Nie pociągnęła tematu dalej, musiała go zresztą bardziej przemyśleć, dopiero w tym momencie uświadamiając sobie te kwestie. Nie skomentowała też tego co młoda Cordelia mówiła o prawie, wiedząc, w jaki sposób prawo się ustanawia. Nie jest to kwestia zasad moralnych, te bowiem miały inny wymiar w przypadku innych jednostek. Cały wic polegał na tym, aby odpowiednio kreować ich odbiór w społeczeństwie. Zabijanie nie było legalne, ale przecież ochrona wartości ich świata była priorytetem dla wszystkich mężnych czarodziejów, a jeśli to musiało wiązać się z unieszkodliwieniem złych ludzi, to było to społecznie akceptowalne, a nawet pochwalane. Publiczne egzekucje nie miały na celu głoszenia o upadku moralności, miały zobrazować, w jakim puncie znalazła się czarodziejska socjeta, a punkt ten leżał na prostej linii, która pięła się ku całkowitemu zwycięstwu. Całe szczęście, że one w tym czasie mogły sobie pozwolić na pielęgnacje, na odpoczynek, na planowanie kolejnych działań. Kiwnęła głową na odpowiedź Cordelii, nie spodziewając się, że dziewczyna kiedykolwiek z zabiegu skorzysta. Nie dziwiło jakie emocje wzbudzał, ale jeśli Aquila raz dostrzegła jego efekty, to nie zamierzała przestać, tym razem wybierając już posokę dziewic półkrwi, w końcu magia w ich żyłach powinna czynić cuda. - Czy ja powiedziałam, że nie? - spytała tylko, sprytnie pozbywając się tematu. Cordelia była jej bliska, ale Black traktowała ją niczym młodszą siostrę, w której wychowaniu coś poszło nie tak i została rozpieszczona gorzej niczym bajkowa księżniczka. W teorii mogłaby uznać, że to nie jej problem, ale emocje, jakie związane były z tą dziewczyną, brały górę i Aquila naprawdę, bez najmniejszych wątpliwości oraz zawahań, chciała jej pomóc, zwłaszcza przed debiutem, który mógł zawarzyć na przyszłości dziewczyny. - Na pewno będą starali się odpowiedni kandydaci, Cordelio. Szczerze nie wyobrażam sobie by lord nestor Alfred, Twój szanowny Pan Ojciec, czy nawet brat, pozwolili, aby kręcił się wokół Twej osoby, ktoś niegodny - chociaż akurat sposoby Rosiera Aquila doskonale pamiętała, gdy cały czas spędzała z Evandrą. Ostatecznie, przyjaciółka znalazła się teraz na wspaniałej pozycji, miała szczęśliwe dobre życie u boku mężczyzny, który ewidentnie jej nie zaniedbywał. Kiedyś wysyłał jej wiersze, dzisiaj pewnie czyta jej swą poezję przy ich łożu. Black pokręciła nieznacznie głową na pytanie. Nie chciała poematów, oczekiwała szacunku i działania zgodnie z tym co jej pasowało. Drogie prezenty, błyskotki i potężne bukiety kwiatów, to były dary, które chciała otrzymywać. Craig już dawno zawrócił jej w głowie, chociaż sama nie była pewna, jak dalece, za to Francis... Nie sądziła, że ojciec zgodził się, by napisał do niej bez powodu, ale nie widziała w nim nic, co powinno sprawić, że mogłaby uznać go za godnego męża. Może po prostu miała mu pomóc, zwłaszcza gdy wyczytała, że spotyka się z nią, bo musi. Mogła to zrobić, w końcu był bratem Evandry. W innym wypadku zapewne wyśmiałaby go. Myślała o sobie jak o klejnocie koronnym Blacków, oczkiem w głowie ojca, pięknej damie o niezwykle wysokiej inteligencji i ogromnej wiedzy. Zasługiwała na to, by to za nią biegano, a nie spotykano się z przykrego obowiązku. Tak jak Craig, który stanął na wysokości zadania i powiedział, że nie odpuści.
ztx2
ztx2
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
06.01.58
Zwykle niezdrowo spóźniona, może nawet lekko leniwa. Nieodpowiednio przedłużające chwile konieczne i potrzebne, wszak kształtujące to, czym troniła pośród ludzi. Brylowała.Przypadkiem był fakt, że zwykle ubierała się odpowiednio i z rozmachem, bo gdy przyjrzeć się procesowi tworzenia całej kreacji, dałoby się ujrzeć jedynie skrajne dzieło przypadku.
Szereg wyborów, które zwykły składać się na krótkie zastanowienie nad kolorem, bo wszak krój zwykł być klasyczny. Nie dlatego, że nie lubiła pięknych sukien - dlatego, że nie lubiła rzucać się w oczy.
- Myślisz, że powinnam postawić na złoto? - Złoto podbijało rudawo-złote pasemka przeplatające się pomiędzy kasztanowymi falami jej włosów. Rubiny, które zwykle zdobyły jej biżuterię także dopasowywały się do utworzonych z najdroższego kruszca kształtów. Lekkie, błyszczące gałęzie i delikatnie uformowane liście zdobiły nawet teraz małe upięcie jej włosów, podczas gdy reszta ubiory - w imię domeny pozostania w cieniu - skradała się w tęczówki spokojnym granatem.
- Złoto, burgund i czerń. Myślisz, że nie jestem na to za młoda? Pani matka mawia, że postarzając się nieustannie ubiorem i zachowaniem nigdy nie znajdę męża. - Uśmiech przekory na moment zagościł na pełnych wargach, wreszcie obdarzając przyjaciółkę szczerym rozbawieniem. Elaine doskonale zdawała sobie sprawę, że to wszak żaden argument. Bywały momenty, że była nawet tym rozsądniejszym głosem podświadomości Vivienne, gdy przypominając sobie słowa blondynki, potrafiła ugryźć się w język nim pomiędzy rodzinne włości popłynęła nieskromna riposta.
Lady Avery zawsze w niezrozumiały sposób ją rozumiała. Nawet to pierwsze spotkanie, które utkwiło w pamięci panny Bulstrode wydawało jej się nieprzypadkowo udane. Ta drobna, przekładana ponad rozsądek nić porozumienia zagościła niespodziewanie i nieodpowiednio.
Lady Bulstrode nie powinna mieć przecież przyjaciół, bo wzbudzają wyrzuty sumienia. A jednak, gdy teraz ramię w ramię porozumiewały się szczątkami słów i językiem mowy ciała, mogła śmiało przyznać, że ufała Elaine bardziej, niż kiedykolwiek by to przewidziała. - Muszę znaleźć coś, co zamaskuje… no wiesz. - To, co ona kochała całym sercem, bo przecież miłością najszczerszą obdarzała tylko samą siebie, a to, co inni pragnęli w niej ukryć. - Lady M. mówi, że jestem za gruba chyba tylko po to, bym się nie spasła jak ojciec. - Półszept trafił jedynie do lady Avery, zaś lekki chochlik złośliwości rozbrysł na moment w błękitnych tęczówkach, tworząc ze wspomnianej matki wewnętrzny obiekt dezaprobaty.
Była w tym momencie tak bardzo niepoprawna, jak tylko było to możliwe. Niesforna, leniwa, marudna i wredna. Przesiąknięta rodzącym się w niej zgorzknieniem, które przenikało do nawet najmniejszego skrawka jej ciała.
Chyba, mimo słów zaprzeczenia, była zmęczona tym idealnym, wygodnym życiem, jakie wiodła. Nie udowadniając nic, dawała sobie wewnętrzne pozwolenie na pomiatanie przez innych. Coś, co od małego stanowiło dla niej nadrzędną potrzebę. Suwerenność. - Może jednak kobalt? Albo szmaragd? Nie wiem jaki kolor by mnie opisał, a tym bardziej jaki by mi pasował. - Banalne zadanie, które wydawało się dziwnie przytłaczające na myśl, gdy nie wiedziała jak naprawdę jest, oprócz wszystkich negatywnych epitetów goszczących w jej głowie przez presję wychowania. - Czerń. Teraz nam wszystkim pasuje czerń.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Z rękami splecionymi przed sobą, sennym wzrokiem wodziła po kreacjach, szukając czegoś właściwego, nie zdradzając się jednak jeszcze ze szczególnym entuzjazmem na widok żadnej z nich. Nie to, żeby wśród sukni i szat brakowało interesujących. Po prostu, żadna nie była jeszcze tym, czego chciała dla lady Bulstrode. Ubrać siebie to jedno, każde kolejne, codzienne doświadczenie uczy czegoś wartościowego, jeśli tylko jest się zainteresowanym. I o ile oczywiście na drodze nie staje własne ego. Na tej płaszczyźnie popełniane były w opinii Elaine największe błędy oraz... największe zaniechania. Raczej o tych drugich można było mówić w przypadku Vivienne. Nie było to całkiem niezrozumiałe. Bierna niezgoda uzewnętrzniającą się poprzez łaskawą nieobecność to taktyka, którą Elaine stosowała także we właściwym do tego czasie. Skoro nie ciałem, to chociaż duchem. W dwudziestym roku życia Vivienne Bulstrode miała wiele do zaoferowania światu, ale nie znaczylo to jeszcze, że była chętna cokolwiek zaproponować. Zdroworozsądkowo, miało to swoje plusy, miało nawet swój czar, to co nieznane - przyciąga. Zbyt często i zbyt chętnie kobiety, w szczególności te młode, przyrównywano do kwiatów, gotowych omdleć, jeśli tylko miały przez chwilę pozostać w cieniu. W rzeczywistości wiele z nich rozwijało się najlepiej właśnie w tych warunkach, gdy choć na chwilę mogły istnieć dla siebie, pozostawione idelanie same sobie. Miało to jednak swoje ograniczenia, niosło ze sobą ryzyko. Po pewnym czasie coraz trudniej przyzwyczaić się do światła.
- Złoto, burgund i czerń. - Powtórzyła po Vivienne powoli, niczym echo, tak jak wcześniej nie zdradzając się ze szczególną dezaprobatą, ani entuzjazmem. - W odpowiednich proporcjach.
Ot i cała tajemnica. Resztę uwag skwitowała uśmiechem, najpierw jedynie drgającym w kącikach wąskich ust, jednak z każdą kolejną, przewrotną uwagą, pełniejszym i bardziej serdecznym.
- Troska lady M. wydaje się, póki co, nieco na wyrost. Lub, w każdym razie, nieco niewłaściwie ukierunkowana. - Jakże droga była jej młoda Bulstrode, właśnie taka, znużona, chimeryczna i zawzięta jednocześnie. Miała nadzieję, że będzie pielęgnować w sobie to niezadowolenie. Że przekuje je na silniejszy oręż. Z uniesionym do ust palcem wskazującym dała sobie moment na zastanowienie. - Kobalt. Szmaragd. Ametyst... akwamaryn...koral. Czerń. - Nie potrafiła powstrzymać cichego westchnienia przy ostatnim ze słów. Czerń, owszem. Wierna towarzyszka zbyt wielu jej dni, roku żałoby. Z zakłądką, jakby na wyrost, dopóki ryzyko wrażenia zbytniego sentymentalizmu nie przerosło korzyści. - Prosta droga do niewymuszonej elegancji, dobra rama dla lepszego widowiska... nieskończony potencjał dla braku wyrazu. Właściwie, moja droga, szkoda byłoby nie sprawdzić każdego z odcieni, który przyszedł Ci na myśl. A później kilka w kontrze. Przekonajmy się, co z nimi zrobisz.
- Złoto, burgund i czerń. - Powtórzyła po Vivienne powoli, niczym echo, tak jak wcześniej nie zdradzając się ze szczególną dezaprobatą, ani entuzjazmem. - W odpowiednich proporcjach.
Ot i cała tajemnica. Resztę uwag skwitowała uśmiechem, najpierw jedynie drgającym w kącikach wąskich ust, jednak z każdą kolejną, przewrotną uwagą, pełniejszym i bardziej serdecznym.
- Troska lady M. wydaje się, póki co, nieco na wyrost. Lub, w każdym razie, nieco niewłaściwie ukierunkowana. - Jakże droga była jej młoda Bulstrode, właśnie taka, znużona, chimeryczna i zawzięta jednocześnie. Miała nadzieję, że będzie pielęgnować w sobie to niezadowolenie. Że przekuje je na silniejszy oręż. Z uniesionym do ust palcem wskazującym dała sobie moment na zastanowienie. - Kobalt. Szmaragd. Ametyst... akwamaryn...koral. Czerń. - Nie potrafiła powstrzymać cichego westchnienia przy ostatnim ze słów. Czerń, owszem. Wierna towarzyszka zbyt wielu jej dni, roku żałoby. Z zakłądką, jakby na wyrost, dopóki ryzyko wrażenia zbytniego sentymentalizmu nie przerosło korzyści. - Prosta droga do niewymuszonej elegancji, dobra rama dla lepszego widowiska... nieskończony potencjał dla braku wyrazu. Właściwie, moja droga, szkoda byłoby nie sprawdzić każdego z odcieni, który przyszedł Ci na myśl. A później kilka w kontrze. Przekonajmy się, co z nimi zrobisz.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
| 13 lutego
Trzynaście sukien. Tyle przymierzyła tego pochmurnego, zimowego popołudnia, próbując odnaleźć wśród niedorzecznie drogich kreacji tą najlepszą, najbardziej do niej pasującą, najelegantszą i najmocniej oddziałującą na zmysł wzroku zarazem. Wymagania miała niezwykle wysokie, choć była świadoma, że akurat w tym miejscu, w otoczonym wspaniałą sławą Domu Mody Parkinson, w porównaniu z kaprysami arystokratek, wcale nie wyróżniała się wygórowanymi wytycznymi. Widziała to w podejściu ekspedientek i garderobian, które z ulgą przyjmowały konkretne opisy stroju, prezentowane przez madame Mericourt. Bardziej zdawała dziwić się ich samodzielność czarownicy, która zdecydowanie podziękowała za stałą opiekę: potrafiła ubrać się sama, na Merlina, a ewentualne dopieszczenie wymiarów sukni, dopasowując ją do sylwetki, zostawiała na koniec, gdy wybierze już tą jedną jedyną. Na razie się na to nie zapowiadało, większość kreacji wydawała się zbyt strojna, inne - cnotliwie skromne, a ta, która zdawała się idealnie dopasowana do gustu orientalnej piękności: kosztowała krocie. To nie ona miała opłacić suknię, lecz nie wyobrażała sobie, by kawałek materiału - nawet drogiego, wysokiej jakości, ozdobionego ręcznie haftowanym motywem złotych smoków - mógł kosztować aż tyle. Każda inna dama nie przejmowałaby się ceną, utrzymanka - także zignorowałaby rachunek, lecz w Dei podobna rozrzutność budziła pewien dyskomfort. Owszem, przywykła do luksusów, otaczających ją w Białej Willi, lecz nie zapomniała o cenie, jaką i tak musiała zapłacić za liczne przywileje. Im więcej otrzymywała, tym ściślej zaplątywała się w sieć zobowiązań, a jej dług rósł, o czym Rosier nie pozwalał zapomnieć.
Odłożyła więc ostateczną decyzję o wyborze sukni na potem, opuściła więc pomieszczenia, w jakich znajdowały się przymierzalnie, wcześniej godząc się na wypicie kieliszka szampana, dla rozwiania dość specyficznego nastroju. Alkohol zadziwiająco szybko zaszumiał w głowie, już po kilku krokach poczuła, że coś było nie tak, a po kilkunastu, gdy opuściła gościnną strefę przymiarek i znalazła się w części konfekcji dla dam, zalała ją fala gorąca. I absurdalnego rozkapryszenia. Świat zawirował przed jej oczami, a coś, co dosypano jej do napoju, sprawiło, że madame Mericourt zachwiała się gwałtownie, opierając o jedną z marmurowych ścian. Zamrugała gwałtownie, wzięła głęboki oddech - a gdy się wyprostowała, była już kimś innym.
Księżniczką. Potomkinią najważniejszego rodu, córką króla i królowej, królewną, która domagała się odopwiedniego traktowania. Dumnie uniosła wzrok, rozglądając się w poszukiwaniu swych sług - lecz wokół niej nie było nikogo oprócz zaniepokojonej ekspedientki, spoglądającej na nią z mieszaniną lęku i irytacji. - Na co się patrzysz, dziewczyno? Przynieś mi świeże owoce i kwiaty - wygłosiła Deirdre niezadowolona, z cmoknięciem goryczy spoglądając w dół na swoją szatę. Okropną, zgrzebną, brzydką, zwykłą i czarną; cóż za szkaradzieństwo! Do tego znajdowała się w miejscu publicznym a nie w swej wieży, z której szczytu wypatrywała księcia na białym koniu. - Gdzie moja służba? Gdzie karoca? - kontynuowała głośne wylewanie żali, rozglądając się dookoła z coraz bardziej naburmuszoną miną.
Trzynaście sukien. Tyle przymierzyła tego pochmurnego, zimowego popołudnia, próbując odnaleźć wśród niedorzecznie drogich kreacji tą najlepszą, najbardziej do niej pasującą, najelegantszą i najmocniej oddziałującą na zmysł wzroku zarazem. Wymagania miała niezwykle wysokie, choć była świadoma, że akurat w tym miejscu, w otoczonym wspaniałą sławą Domu Mody Parkinson, w porównaniu z kaprysami arystokratek, wcale nie wyróżniała się wygórowanymi wytycznymi. Widziała to w podejściu ekspedientek i garderobian, które z ulgą przyjmowały konkretne opisy stroju, prezentowane przez madame Mericourt. Bardziej zdawała dziwić się ich samodzielność czarownicy, która zdecydowanie podziękowała za stałą opiekę: potrafiła ubrać się sama, na Merlina, a ewentualne dopieszczenie wymiarów sukni, dopasowując ją do sylwetki, zostawiała na koniec, gdy wybierze już tą jedną jedyną. Na razie się na to nie zapowiadało, większość kreacji wydawała się zbyt strojna, inne - cnotliwie skromne, a ta, która zdawała się idealnie dopasowana do gustu orientalnej piękności: kosztowała krocie. To nie ona miała opłacić suknię, lecz nie wyobrażała sobie, by kawałek materiału - nawet drogiego, wysokiej jakości, ozdobionego ręcznie haftowanym motywem złotych smoków - mógł kosztować aż tyle. Każda inna dama nie przejmowałaby się ceną, utrzymanka - także zignorowałaby rachunek, lecz w Dei podobna rozrzutność budziła pewien dyskomfort. Owszem, przywykła do luksusów, otaczających ją w Białej Willi, lecz nie zapomniała o cenie, jaką i tak musiała zapłacić za liczne przywileje. Im więcej otrzymywała, tym ściślej zaplątywała się w sieć zobowiązań, a jej dług rósł, o czym Rosier nie pozwalał zapomnieć.
Odłożyła więc ostateczną decyzję o wyborze sukni na potem, opuściła więc pomieszczenia, w jakich znajdowały się przymierzalnie, wcześniej godząc się na wypicie kieliszka szampana, dla rozwiania dość specyficznego nastroju. Alkohol zadziwiająco szybko zaszumiał w głowie, już po kilku krokach poczuła, że coś było nie tak, a po kilkunastu, gdy opuściła gościnną strefę przymiarek i znalazła się w części konfekcji dla dam, zalała ją fala gorąca. I absurdalnego rozkapryszenia. Świat zawirował przed jej oczami, a coś, co dosypano jej do napoju, sprawiło, że madame Mericourt zachwiała się gwałtownie, opierając o jedną z marmurowych ścian. Zamrugała gwałtownie, wzięła głęboki oddech - a gdy się wyprostowała, była już kimś innym.
Księżniczką. Potomkinią najważniejszego rodu, córką króla i królowej, królewną, która domagała się odopwiedniego traktowania. Dumnie uniosła wzrok, rozglądając się w poszukiwaniu swych sług - lecz wokół niej nie było nikogo oprócz zaniepokojonej ekspedientki, spoglądającej na nią z mieszaniną lęku i irytacji. - Na co się patrzysz, dziewczyno? Przynieś mi świeże owoce i kwiaty - wygłosiła Deirdre niezadowolona, z cmoknięciem goryczy spoglądając w dół na swoją szatę. Okropną, zgrzebną, brzydką, zwykłą i czarną; cóż za szkaradzieństwo! Do tego znajdowała się w miejscu publicznym a nie w swej wieży, z której szczytu wypatrywała księcia na białym koniu. - Gdzie moja służba? Gdzie karoca? - kontynuowała głośne wylewanie żali, rozglądając się dookoła z coraz bardziej naburmuszoną miną.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W wypadku Odetty, ta zdecydowanie nie musiała martwić się o wydatki na suknie, inne sztuki ubrań czy dodatki. Nie była rozpieszczana od dzieciństwa względem prezentów (chyb, że mowa była o Edwardzie, który starał się obdarowywać ją jak mógł, czasem przywożąc jej z Paryża nową parę point, albo najnowsze rękawiczki które sam uszył w wolnej chwili), ale zawsze dbano, aby mogła chodzić ubrana elegancko, podkreślając swoją urodę i wybijając się ponad innymi, podkreślając też tym samym swój własny status. W końcu nikt z rodziny Parkinson nie mógł chodzić po mieście ubranym niegustownie i nieelegancko.
Nie przeszkadzało jej to i zdawała się doskonale akceptować wszystkie zasady, a swoje pokłady kreatywności przenosząc nie tylko na stylizowanie siebie samej, ale na pomoc dla innych, którzy mają czas odwiedzić Dom Mody Parkinson. Oczywiście, nie każdego przypadkowego czarodzieja, który mógłby przejść przez ten próg, potrzeba było kogoś, kto miał odpowiednią czystość krwi do tego wszystkiego. Mimo to, cieszyła się z tego, że mogła otrzymać zaufanie od ludzi i wybrać dla nich coś, co potem mogło stanowić cudowny dodatek do garderoby czarodzieja i sprawiało, że w jakiś sposób mógł czuć się wyjątkowy.
Tak samo dzisiejszego dnia znajdowała się w budynku, z początku siedząc z projektantami w ich pracowniach, pozwalając sobie na podpatrywanie ich pracy i uczenie się szkicu tak samo, jak oni to robili, na swoich własnych kartkach kreśląc te same projekty, tak jak uczyła ją lady Carrow – najpierw podążając za ruchami ich dłoni i pozwalając sobie odwzorowywanie ogółu, potem jednak skupiając się na szczegółach. Na własną rękę zdecydowała się też zainteresować kolorami, dlatego na oddzielnych pergaminach projektowała palety kolorów do przyszłych strojów, czując się nad wyraz spokojnie kiedy nakładała kolejny kolor, podpisując całość delikatnym pismem, odciskając ołówek tak lekko, że ledwie dało się go rozczytać.
Przyjemność jednak nie trwała długo, bowiem musiała zająć się jednym z bardziej wymagających klientów, co skończyło się na godzinnym dobieraniu odpowiedniego rodzaju jedwabiu, a pozostawiło Odettę wymęczoną, ale szczęśliwą, że przynajmniej ta jedna sprawa została załatwiona, a lady Bulstrode wyszła z tego miejsca zadowolona. Lady Parkinson z westchnięciem miała już powrócić do własnych zajęć, ale drobne zamieszanie zwróciło jej uwagę: wychylając się z balkonu, na którym stała, zwróciła uwagę na znajomą sylwetkę, która właśnie wołała o karocę. Doprawdy na ten moment Odetta nie umiała przypomnieć sobie, aby oferowali taką usługę, ale może coś się zmieniło.
Nie biegła, jednak dość szybko zeszła po schodach w stronę konfekcji damskiej, dłonią dając znać ekspedientce, że zajmie się sprawą, wciąż jednak posyłając jej znaczące spojrzenie, tak aby w razie czego była gotowa na wezwanie odpowiedniej osoby, ale też żeby bez tego nie opowiadała o tym nikomu. Zdecydowanie nikt nie potrzebował plotek o pani Mericourt w tym miejscu.
- Madame Mericourt…cieszę się, że znów się widzimy, mogę w czymś pomóc? – Uśmiech Odetty był niewinny i słodki, tak jak zawsze, ale w oczach czaiło się ostrożne pytanie, tak jakby się zastanawiała, czy wszystko w porządku, tak jakby się obawiała, czy coś się nie stało.
Nie przeszkadzało jej to i zdawała się doskonale akceptować wszystkie zasady, a swoje pokłady kreatywności przenosząc nie tylko na stylizowanie siebie samej, ale na pomoc dla innych, którzy mają czas odwiedzić Dom Mody Parkinson. Oczywiście, nie każdego przypadkowego czarodzieja, który mógłby przejść przez ten próg, potrzeba było kogoś, kto miał odpowiednią czystość krwi do tego wszystkiego. Mimo to, cieszyła się z tego, że mogła otrzymać zaufanie od ludzi i wybrać dla nich coś, co potem mogło stanowić cudowny dodatek do garderoby czarodzieja i sprawiało, że w jakiś sposób mógł czuć się wyjątkowy.
Tak samo dzisiejszego dnia znajdowała się w budynku, z początku siedząc z projektantami w ich pracowniach, pozwalając sobie na podpatrywanie ich pracy i uczenie się szkicu tak samo, jak oni to robili, na swoich własnych kartkach kreśląc te same projekty, tak jak uczyła ją lady Carrow – najpierw podążając za ruchami ich dłoni i pozwalając sobie odwzorowywanie ogółu, potem jednak skupiając się na szczegółach. Na własną rękę zdecydowała się też zainteresować kolorami, dlatego na oddzielnych pergaminach projektowała palety kolorów do przyszłych strojów, czując się nad wyraz spokojnie kiedy nakładała kolejny kolor, podpisując całość delikatnym pismem, odciskając ołówek tak lekko, że ledwie dało się go rozczytać.
Przyjemność jednak nie trwała długo, bowiem musiała zająć się jednym z bardziej wymagających klientów, co skończyło się na godzinnym dobieraniu odpowiedniego rodzaju jedwabiu, a pozostawiło Odettę wymęczoną, ale szczęśliwą, że przynajmniej ta jedna sprawa została załatwiona, a lady Bulstrode wyszła z tego miejsca zadowolona. Lady Parkinson z westchnięciem miała już powrócić do własnych zajęć, ale drobne zamieszanie zwróciło jej uwagę: wychylając się z balkonu, na którym stała, zwróciła uwagę na znajomą sylwetkę, która właśnie wołała o karocę. Doprawdy na ten moment Odetta nie umiała przypomnieć sobie, aby oferowali taką usługę, ale może coś się zmieniło.
Nie biegła, jednak dość szybko zeszła po schodach w stronę konfekcji damskiej, dłonią dając znać ekspedientce, że zajmie się sprawą, wciąż jednak posyłając jej znaczące spojrzenie, tak aby w razie czego była gotowa na wezwanie odpowiedniej osoby, ale też żeby bez tego nie opowiadała o tym nikomu. Zdecydowanie nikt nie potrzebował plotek o pani Mericourt w tym miejscu.
- Madame Mericourt…cieszę się, że znów się widzimy, mogę w czymś pomóc? – Uśmiech Odetty był niewinny i słodki, tak jak zawsze, ale w oczach czaiło się ostrożne pytanie, tak jakby się zastanawiała, czy wszystko w porządku, tak jakby się obawiała, czy coś się nie stało.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wypełniała ją narastająca irytacja - uczucie zwykle związane z czyimś nieprofesjonalizmem, z trudnościami w nauce najbardziej wymagających zaklęć lub z przerośniętą ambicją, teraz powodowały całkiem odmienne czynniki. Głównym z nich był był brak atencji. Coś, co trafiło do jej organizmu w pechowy sposób, sprawiało, że zupełnie straciła głowę, a przez to zdrowy rozsądek, dając się porwać fali narkotycznego absurdu. Świat wokół niej nieco się rozmył, w uszach delikatnie brzęczało, oddech stał się głębszy i powolniejszy, a zazwyczaj opanowane ruchy nabrały nieco nieokiełznanej dramatyczności. Gdyby nie ostre spojrzenie, wyprostowana sylwetka oraz brak oparów alkoholu, unoszących się wokół czarownicy, z boku można byłoby uznać ją za pijaną. Byłoby to równie upokarzające, lecz na razie Deirdre nie zdawała sobie sprawy z tego, że zachowuje się jak rozkapryszona księżniczka - po prostu stała się nią, przesiąkając do cna narcyzmem, naiwnością i irracjonalnymi pragnieniami.
- Na co czekasz, służko? Jakim cudem przyjęli cię do mego zamku, skoro zachowujesz sie tak impertynencko? - syknęła raz jeszcze, coraz bardziej rozwścieczona zdumieniem wypisanym na twarzy przejętej panienki. Powinna już gnać do stajennego, szukać majordomusa, spełniając w tym samym czasie wszelkie jej zachcianki, a zamiast tego stała tu jak słup soli. Oburzające, a przecież Deirdre nie miała czasu! Gdzieś się śpieszyła, tak, miała coś niezwykle ważnego do załatwienia, sprawę nie cierpiącą zwłoki, problem domagający się rozwiązania...Zmrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć, co na moment wybiło ją z rytmu karcenia służącej. Po kilku sekundach, w momencie, w którym do konfekcji damskiej dotarła Odetta, Dei uniosła w górę palec wskazujący, a potem klasnęła w dłonie, oświecona tym, co powinno spędzać jej sen z powiek. Odwróciła się w teatralnym półobrocie do damy, posyłając jej lekki uśmiech, widziała, że ma do czynienia z drugą księżniczką: towarzyszka była doprawdy śliczna, a jej sukienka znacznie piękniejsza od tej, jaką ona sama miała na sobie. - Kto mnie w to ubrał? Gdzie moja suknia? Ta z trenem? I dlaczego, na Merlina, ten materiał się nie błyszczy? - zapytała rozdrażnionym, choć bardziej zasmuconym tonem, spoglądając na lady Parkinson wyczekująco, jakby ta posiadała odpowiedź na wszelkie pytania. - I jakaż madame, jestem księżniczką, proszę zwracać się do mnie w zgodności z oficjalną tytulaturą - dorzuciła jeszcze, zaplatając ręce na piersi. Domagała się szacunku, uwielbienia, blasku i...tak, znów prawie zapomniała o tym, co przygnało ją aż tutaj! - I oczywiście - gdzie jest mój jednorożec? - tym razem pytanie było przepełnione takim cierpieniem, tęsknotą i jednocześnie gniewem, że zabrzmiało niemal nieśmiesznie; zresztą, cała mroczna aura, otaczająca Mericourt, z jednej strony podkreślała piękno absurdu, z drugiej - mogła poważnie zaniepokoić. Kocie oczy Deirdre zdawały się lśnić niezdrowym blaskiem, na policzki wystąpiły krwawe rumieńce, a źrenice rozszerzyły się do nienaturalnego stopnia. Ciało próbowało walczyć z odurzeniem, lecz na razie przegrywało walkę z kretesem, a królewna Deirdre mierzyła niecierpliwym spojrzeniem lady Parkinson, zupełnie nieświadoma realiów otaczającego ich miejsca.
- Na co czekasz, służko? Jakim cudem przyjęli cię do mego zamku, skoro zachowujesz sie tak impertynencko? - syknęła raz jeszcze, coraz bardziej rozwścieczona zdumieniem wypisanym na twarzy przejętej panienki. Powinna już gnać do stajennego, szukać majordomusa, spełniając w tym samym czasie wszelkie jej zachcianki, a zamiast tego stała tu jak słup soli. Oburzające, a przecież Deirdre nie miała czasu! Gdzieś się śpieszyła, tak, miała coś niezwykle ważnego do załatwienia, sprawę nie cierpiącą zwłoki, problem domagający się rozwiązania...Zmrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć, co na moment wybiło ją z rytmu karcenia służącej. Po kilku sekundach, w momencie, w którym do konfekcji damskiej dotarła Odetta, Dei uniosła w górę palec wskazujący, a potem klasnęła w dłonie, oświecona tym, co powinno spędzać jej sen z powiek. Odwróciła się w teatralnym półobrocie do damy, posyłając jej lekki uśmiech, widziała, że ma do czynienia z drugą księżniczką: towarzyszka była doprawdy śliczna, a jej sukienka znacznie piękniejsza od tej, jaką ona sama miała na sobie. - Kto mnie w to ubrał? Gdzie moja suknia? Ta z trenem? I dlaczego, na Merlina, ten materiał się nie błyszczy? - zapytała rozdrażnionym, choć bardziej zasmuconym tonem, spoglądając na lady Parkinson wyczekująco, jakby ta posiadała odpowiedź na wszelkie pytania. - I jakaż madame, jestem księżniczką, proszę zwracać się do mnie w zgodności z oficjalną tytulaturą - dorzuciła jeszcze, zaplatając ręce na piersi. Domagała się szacunku, uwielbienia, blasku i...tak, znów prawie zapomniała o tym, co przygnało ją aż tutaj! - I oczywiście - gdzie jest mój jednorożec? - tym razem pytanie było przepełnione takim cierpieniem, tęsknotą i jednocześnie gniewem, że zabrzmiało niemal nieśmiesznie; zresztą, cała mroczna aura, otaczająca Mericourt, z jednej strony podkreślała piękno absurdu, z drugiej - mogła poważnie zaniepokoić. Kocie oczy Deirdre zdawały się lśnić niezdrowym blaskiem, na policzki wystąpiły krwawe rumieńce, a źrenice rozszerzyły się do nienaturalnego stopnia. Ciało próbowało walczyć z odurzeniem, lecz na razie przegrywało walkę z kretesem, a królewna Deirdre mierzyła niecierpliwym spojrzeniem lady Parkinson, zupełnie nieświadoma realiów otaczającego ich miejsca.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Absolutnie nie zaskakiwały ją już osoby, które miałyby spore wymagania, marudząc pomiędzy rozmaitymi tkaninami, a to kroje nie spełniały wymagania, a to po prostu się nie podobało i trzeba było przerzucić wielokrotnie suknie znajdujące się w ofercie, a nabywczyni wciąż jednak nie znalazła czegoś dla siebie, marszcząc brwi i kręcąc nosem. Potrafiła w takich sytuacjach wytrwać, wewnętrznie wzdychając, klientkę albo klienta traktując jednak z szacunkiem i otwartością. Nie miała jednak jeszcze klientki, która w trakcie wizyty powiedziałaby, że jest księżniczką, nawołując ekspedientkę aby zawołała jej karocę. Nie była to też absolutnie obca osoba, co tym bardziej dziwiło Odettę, bo mając szansę poznać panią Mericourt, lady Parkinson nie wzięłaby jej za osobę głodną poszukiwania skandalu.
Przez chwilę brązowe tęczówki wpatrywały się w Deidre, tak jakby sama teraz zastanawiała się, jak ma zareagować. Wyrzucenie Dei z tego miejsca na pewno spowodowałoby scenę, na której żadnej nie zależało, a również sytuacja w której madame kierowałaby się przez Londyn żądając od przypadkowych przechodniów karety była dość niezręczna. Ostatnia wizyta w La Fantasmagorii przebiegała też pozytywnie i Odetta nie chciała, aby reputacja jej rozmówczyni ucierpiała bardziej niż to potrzebne. Nie mogła jej jednak puścić po tym miejscu, pozwalając jej biegać i wołać o powóz, musiała więc jakoś zwrócić jej uwagę. Rzuciła spojrzenie ekspedientce, machając dłonią aby ta odeszła i nie siedziała narażając się na kolejne informacje.
- Wie pani-er, księżniczka… - cokolwiek się tu nie zadziało, nie zamierzała narażać siebie na wciąganie ją w kłótnię. Odetta postanowiła póki co grać w tę grę, a przynajmniej dopóki nie wezwie obsługi która mogłaby pomóc zabrać madame do domu i miała nadzieję, że ci zrobią to bardzo szybko i dyskretnie…chociaż Odetta sama nie miała pojęcia, gdzie Deidre mieszkała, więc i to było problemem. W stronę kobiety posłała więc uśmiech, wyciągając dłoń w jej kierunku. – Proponowałabym, abyśmy przeszły do restauracji, gdzie zjemy posiłek godny księżniczek. Wtedy też porozmawiamy o sukni odpowiedniej. Jednorożce również są, tylko póki co zażywają odpowiedniej kąpieli, dlatego nie ma co ich niepokoić, prawda? W końcu księżniczka nie zasługuje na brzydkiego jednorożca.
Ostrożnie wypatrywała, jak jej rozmówczyni zareaguje, wiedząc, że w innym wypadku będzie trzeba znaleźć nowe rozwiązanie. Co prawda na ten moment nie chciała udawać się do rezerwatu jednorożców, który znajdował się na terenie ziemi Parkinsonów, a przynajmniej dopóki nie była pewna, co stoi za zachowaniem Mericourt, dlatego ostrożnie spoglądała na nią, wciąż jednak przywołując na twarzy uśmiech.
- Może też przy okazji księżniczka opowie mi coś o sobie? W końcu najważniejsze to poznać członków innej rodziny królewskiej. – Może gdy Deidre skupi się na rozmowach o sobie, nie będzie domagać się karocy albo innych dziwacznych zachcianek.
Przez chwilę brązowe tęczówki wpatrywały się w Deidre, tak jakby sama teraz zastanawiała się, jak ma zareagować. Wyrzucenie Dei z tego miejsca na pewno spowodowałoby scenę, na której żadnej nie zależało, a również sytuacja w której madame kierowałaby się przez Londyn żądając od przypadkowych przechodniów karety była dość niezręczna. Ostatnia wizyta w La Fantasmagorii przebiegała też pozytywnie i Odetta nie chciała, aby reputacja jej rozmówczyni ucierpiała bardziej niż to potrzebne. Nie mogła jej jednak puścić po tym miejscu, pozwalając jej biegać i wołać o powóz, musiała więc jakoś zwrócić jej uwagę. Rzuciła spojrzenie ekspedientce, machając dłonią aby ta odeszła i nie siedziała narażając się na kolejne informacje.
- Wie pani-er, księżniczka… - cokolwiek się tu nie zadziało, nie zamierzała narażać siebie na wciąganie ją w kłótnię. Odetta postanowiła póki co grać w tę grę, a przynajmniej dopóki nie wezwie obsługi która mogłaby pomóc zabrać madame do domu i miała nadzieję, że ci zrobią to bardzo szybko i dyskretnie…chociaż Odetta sama nie miała pojęcia, gdzie Deidre mieszkała, więc i to było problemem. W stronę kobiety posłała więc uśmiech, wyciągając dłoń w jej kierunku. – Proponowałabym, abyśmy przeszły do restauracji, gdzie zjemy posiłek godny księżniczek. Wtedy też porozmawiamy o sukni odpowiedniej. Jednorożce również są, tylko póki co zażywają odpowiedniej kąpieli, dlatego nie ma co ich niepokoić, prawda? W końcu księżniczka nie zasługuje na brzydkiego jednorożca.
Ostrożnie wypatrywała, jak jej rozmówczyni zareaguje, wiedząc, że w innym wypadku będzie trzeba znaleźć nowe rozwiązanie. Co prawda na ten moment nie chciała udawać się do rezerwatu jednorożców, który znajdował się na terenie ziemi Parkinsonów, a przynajmniej dopóki nie była pewna, co stoi za zachowaniem Mericourt, dlatego ostrożnie spoglądała na nią, wciąż jednak przywołując na twarzy uśmiech.
- Może też przy okazji księżniczka opowie mi coś o sobie? W końcu najważniejsze to poznać członków innej rodziny królewskiej. – Może gdy Deidre skupi się na rozmowach o sobie, nie będzie domagać się karocy albo innych dziwacznych zachcianek.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć księżniczkę Deirdre otaczało niebywałe piękno, skryte pod postacią niesamowitych kreacji skrzących się na wieszakach i doskonale oblekających zaczarowane manekiny, to zmysł estetyczny potomkini królów pozostawał nienasycony. A może to raczej głód atencji domagał się zaspokojenia? Nieistotne, ważne, że czarownica domagała się wszystkiego, co śliczne, błyszczące i kryształowe. Nastrój psuł się z każdą chwilą, kąciki ust skośnookiej zadrżały w zapowiedzi albo rozpaczliwego płaczu, wynikającego z frustracji, albo, co równie okropne, piskliwego krzyku, mającego sprawić, że cały świat ugnie się pod jej żądaniami. Zapewne dramat, który rozegrałby się w Domu Mody Parkinson długo pozostałby na językach wszystkich zgromadzonych tu osób, lecz lady Odetta zareagowała niezwykle umiejętnie, od razu elastycznie dopasowując się do absurdalnej sytuacji, co więcej - odnalazła się w niej na tyle, by szybko wprowadzić niezbędne ograniczenia szkód, poczynając od zabrania awanturującej się klientki z głównej przestrzeni damskiej konfekcji w wnętrza bardziej ustronne. Pomimo odejścia ekspedientki, tu i ówdzie zza przepierzeń oraz postumentów wychylały się zaciekawione, oburzone i pełne szoku twarze odwiedzających ten przybytek osób z wyższych sfer. Dobre imię Deirdre wisiało na włosku, z czego sama nie zdawała sobie sprawy, mierząc Odettę niecierpliwym, aczkolwiek już nieco przychylniejszym niż na początku, spojrzeniem.
- Czy będą tam słodkie torciki? I makaroniki? I muffinki z nadzieniem z czarowiśni? Koniecznie z posypką z gwiazdek z nieba? - spytała podejrzliwie, bo jedyne, co mogło przekonać królewnę do względnego uspokojenia to spożycie wyjątkowego przysmaku. I spotkanie jednorożców. Odetta poruszyła jednak i ten temat, a twarz Deirdre rozpogodziła się. Upojony, zatruty mózg postawił sobie za cel odszukanie tych ślicznych stworzeń, fiksując madame Mericourt na skrajnie irracjonalnych pragnieniach. - Jakież to kąpiele? Ja potrzebuję mojego jednorożca tu i teraz, natychmiast! Chcę pognać na nim po tęczowym moście wprost do...do... - zawiesiła głos, nieco skołowana, po czym zachwiała się po raz kolejny, przytykając dłoń do czoła. Zalała ją fala gorąca, później: zimna. Narkotyk intensyfikował działanie z każdą chwilą, lecz fizycznie czarownica słabła, co wprowadzało skołataną jaźń w jeszcze głębsze otchłanie groteski. - Nieistotne, najpierw musimy udać się do jednorożca! Suknią zajmiemy się później, ale - na Merlina - moja prezencja nie może czekać na gruntowną metamorfozę. Musisz zaopiekować się nią już teraz! - kontynuowała zaaferowana, już względnie przytomniejsza, machając wyczekująco dłonią na lady Parkinson. - Królewna musi błyszczeć! No, już, zrób coś, moja droga - pośpieszyła ją, mrużąc oczy. Oczekiwała konfetti, brokatu, cekinów opadających na tę okropną, czarną, zgrzebną szatę, którą przywdziała na siebie w przypływie szaleństwa bądź żałoby za jednorożcem. Według rozkołysanego toksyczną substancją mózgu, wszystko co mówiła i robiła miało sens, mrożąc wręcz logiką. Dla każdego innego odbiorcy wątpliwie atrakcyjnego spektaklu - Deirdre nadawała się na natychmiastowe zamknięcie na oddziale magipsychiatrycznym Świętego Munga. - Jestem królewną, to powinno wystarczyć. Mój tata jest królem Krainy Zabaw, a moja matka pochodzi z długiego rodu najpiękniejszych tancerek na świecie, które zstąpiły na ziemię na burzowej chmurze razem z pierwszymi błyskawicami.... - snucie osobliwej historyjki nie stanowiło dla naćpanej Dei żadnej trudności, zaczęła więc opowiadać barwnie i swobodnie. Spryt Odetty zadziałał, skupiona na odkrywaniu nowej tożsamości księżniczka pozwoliła lady Parkinson poprowadzić się w bok, znikając z zasięgu wzroku gości Domu Mody, przynajmniej na razie. Później miała być arystokratce za to niezwykle wdzięczna, na razie jednak Mericourt przebywała ciągle w swoim wykrzywionym świecie, nieświadoma, jak wiele kłopotu sprawia. Zarówno sobie, jak i posiadającej swe obowiązki damie.
- Czy będą tam słodkie torciki? I makaroniki? I muffinki z nadzieniem z czarowiśni? Koniecznie z posypką z gwiazdek z nieba? - spytała podejrzliwie, bo jedyne, co mogło przekonać królewnę do względnego uspokojenia to spożycie wyjątkowego przysmaku. I spotkanie jednorożców. Odetta poruszyła jednak i ten temat, a twarz Deirdre rozpogodziła się. Upojony, zatruty mózg postawił sobie za cel odszukanie tych ślicznych stworzeń, fiksując madame Mericourt na skrajnie irracjonalnych pragnieniach. - Jakież to kąpiele? Ja potrzebuję mojego jednorożca tu i teraz, natychmiast! Chcę pognać na nim po tęczowym moście wprost do...do... - zawiesiła głos, nieco skołowana, po czym zachwiała się po raz kolejny, przytykając dłoń do czoła. Zalała ją fala gorąca, później: zimna. Narkotyk intensyfikował działanie z każdą chwilą, lecz fizycznie czarownica słabła, co wprowadzało skołataną jaźń w jeszcze głębsze otchłanie groteski. - Nieistotne, najpierw musimy udać się do jednorożca! Suknią zajmiemy się później, ale - na Merlina - moja prezencja nie może czekać na gruntowną metamorfozę. Musisz zaopiekować się nią już teraz! - kontynuowała zaaferowana, już względnie przytomniejsza, machając wyczekująco dłonią na lady Parkinson. - Królewna musi błyszczeć! No, już, zrób coś, moja droga - pośpieszyła ją, mrużąc oczy. Oczekiwała konfetti, brokatu, cekinów opadających na tę okropną, czarną, zgrzebną szatę, którą przywdziała na siebie w przypływie szaleństwa bądź żałoby za jednorożcem. Według rozkołysanego toksyczną substancją mózgu, wszystko co mówiła i robiła miało sens, mrożąc wręcz logiką. Dla każdego innego odbiorcy wątpliwie atrakcyjnego spektaklu - Deirdre nadawała się na natychmiastowe zamknięcie na oddziale magipsychiatrycznym Świętego Munga. - Jestem królewną, to powinno wystarczyć. Mój tata jest królem Krainy Zabaw, a moja matka pochodzi z długiego rodu najpiękniejszych tancerek na świecie, które zstąpiły na ziemię na burzowej chmurze razem z pierwszymi błyskawicami.... - snucie osobliwej historyjki nie stanowiło dla naćpanej Dei żadnej trudności, zaczęła więc opowiadać barwnie i swobodnie. Spryt Odetty zadziałał, skupiona na odkrywaniu nowej tożsamości księżniczka pozwoliła lady Parkinson poprowadzić się w bok, znikając z zasięgu wzroku gości Domu Mody, przynajmniej na razie. Później miała być arystokratce za to niezwykle wdzięczna, na razie jednak Mericourt przebywała ciągle w swoim wykrzywionym świecie, nieświadoma, jak wiele kłopotu sprawia. Zarówno sobie, jak i posiadającej swe obowiązki damie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pamiętała, kiedy jeszcze nie ukończyła szkoły – przychodziła tutaj w każde wakacje i każdą przerwę. Ostrożnie przemierzała korytarze, starając się nie rzucać się w oczy, pozwalając innym na pracę kiedy ona obserwowała. Spoglądała jak sobie radzili w codziennych obowiązkach, jak obsługiwano klientów, co wybierała szlachta i jakimi trendami podążała. Wydawało się to tak bardzo interesujące, a ciemniejsze tęczówki w kolorze czekolady niemal błyszczały, kiedy mogła uczyć się w tej formie. Nic jednak nie zapowiadało takiego dnia, takiej sytuacji. W końcu spotkała się już wcześniej z madame Mericourt i ta absolutnie nie uchybiała jej w swoim zachowaniu, wydawała się jednak tak różna od tego, jak wyglądało to obecnie. Budziło więc to raczej konfuzję lady Parkinson, która na taką sytuację natykała się po raz pierwszy.
Mimo to zareagowała wszystko; wychowała się w końcu wśród rozkapryszonych lady i lordów, tych, którzy własną urodę i próżność umiłowali ponad wszystko, dużo też czasu spędzała z młodszym kuzynostwem, dlatego kiedy widziała te gesty rozkapryszenia, kiedy przeczuwała, że wszystko potoczyć może się w kierunku jak najbardziej niepochlebnym, nawet nie zastanawiała się, tylko kierowała się w stronę ratunku, albo wyszukując pomocy u kogoś z rodzeństwa, albo samej reagując jak mogła. Pożar udawało się zazwyczaj ugasić, czy tak będzie jednak i tym razem? Musiała działać, zastanawiając się, gdyby jednak musiała na szybko wymyślać coś nowego.
- Oczywiście, wszystko będzie, zadbamy też o obecność brokatu, tego w końcu nie może zabraknąć, jeżeli mowa o księżniczce, prawda? – Ostrożnie pokierowała Deirdre, wiodąc ją za sobą ale nie do restauracji tak jak obiecała, a do bardziej prywatnych miejsc, ostrożnie kierując ją w mniej zaludnione tereny. Wypatrywała wolnej przestrzeni niczym jastrząb, ostatecznie dostrzegając przymierzalnię i ostrożnie wchodząc do środka.- Co powie księżniczka na odrobinę dekoracji pomieszczenia? – Odetta uniosła różdżkę, szepcząc Fae Feli i pozwalając, aby srebrny brokat zawirował w powietrzu, opadając na obydwie kobiety, pozostając też przez chwilę na ich ubraniach. Kiedy ostrożnie pozwoliła Dei usiąść (jeżeli ta usadzić się dała), Odetta wyjrzała ostrożnie przez drzwi, przekazując parę informacji i wracając znów wzorkiem do swojego gościa.
- Zajmiemy się więc prezencją księżniczki, a w międzyczasie dotrze do nas jednorożec, dobrze? Proszę tutaj? – Ostrożnie wskazała toaletkę, sięgając po szczotkę, dość ciężką ale z miękkim włosiem. Pamiętała, jak w podekscytowaniu siadała tak z siostrą, a ta delikatnie przeczesywała jej włosy, nie ciągnąc tak jak niektóre służące, ale zawsze robiąc to delikatnie. Brakowało jej tego – służące już nie ciągnęły za włosy, ale siostry z nimi nie było. – Odpowiednia fryzura dla księżniczki to zawsze klucz, prawda? Czy ma się błyszczeć? – Oczywiście nie zamierzała wypuścić Deirdre obsypaną całą brokatem, bo jeszcze, na Merlina, ktoś pomyśli że tak ubierają ludzi Parkinsonowie, ale musiała ją jednak jakoś zająć póki co.
- Czy król i królowa również zjawią się w odwiedziny? Czy księżniczka wystąpi najpierw przed nimi? – Nakręcała to wszystko, tak aby Deirdre jak najbardziej skupiła się na rozmowie o samej sobie, tak by mniej zwracała uwagi na pretensje i wymagania. Tak aby nie chciała wybiegać na nowo do otoczenia, tak aby dało się ją zatrzymać – a służący ostrożnie zapukał, zaraz też wchodząc do środka, niosąc słodkie przekąski które zaraz postawił przed panną Mericourt i ulotnił się tak szybko, jak się pojawił.
Mimo to zareagowała wszystko; wychowała się w końcu wśród rozkapryszonych lady i lordów, tych, którzy własną urodę i próżność umiłowali ponad wszystko, dużo też czasu spędzała z młodszym kuzynostwem, dlatego kiedy widziała te gesty rozkapryszenia, kiedy przeczuwała, że wszystko potoczyć może się w kierunku jak najbardziej niepochlebnym, nawet nie zastanawiała się, tylko kierowała się w stronę ratunku, albo wyszukując pomocy u kogoś z rodzeństwa, albo samej reagując jak mogła. Pożar udawało się zazwyczaj ugasić, czy tak będzie jednak i tym razem? Musiała działać, zastanawiając się, gdyby jednak musiała na szybko wymyślać coś nowego.
- Oczywiście, wszystko będzie, zadbamy też o obecność brokatu, tego w końcu nie może zabraknąć, jeżeli mowa o księżniczce, prawda? – Ostrożnie pokierowała Deirdre, wiodąc ją za sobą ale nie do restauracji tak jak obiecała, a do bardziej prywatnych miejsc, ostrożnie kierując ją w mniej zaludnione tereny. Wypatrywała wolnej przestrzeni niczym jastrząb, ostatecznie dostrzegając przymierzalnię i ostrożnie wchodząc do środka.- Co powie księżniczka na odrobinę dekoracji pomieszczenia? – Odetta uniosła różdżkę, szepcząc Fae Feli i pozwalając, aby srebrny brokat zawirował w powietrzu, opadając na obydwie kobiety, pozostając też przez chwilę na ich ubraniach. Kiedy ostrożnie pozwoliła Dei usiąść (jeżeli ta usadzić się dała), Odetta wyjrzała ostrożnie przez drzwi, przekazując parę informacji i wracając znów wzorkiem do swojego gościa.
- Zajmiemy się więc prezencją księżniczki, a w międzyczasie dotrze do nas jednorożec, dobrze? Proszę tutaj? – Ostrożnie wskazała toaletkę, sięgając po szczotkę, dość ciężką ale z miękkim włosiem. Pamiętała, jak w podekscytowaniu siadała tak z siostrą, a ta delikatnie przeczesywała jej włosy, nie ciągnąc tak jak niektóre służące, ale zawsze robiąc to delikatnie. Brakowało jej tego – służące już nie ciągnęły za włosy, ale siostry z nimi nie było. – Odpowiednia fryzura dla księżniczki to zawsze klucz, prawda? Czy ma się błyszczeć? – Oczywiście nie zamierzała wypuścić Deirdre obsypaną całą brokatem, bo jeszcze, na Merlina, ktoś pomyśli że tak ubierają ludzi Parkinsonowie, ale musiała ją jednak jakoś zająć póki co.
- Czy król i królowa również zjawią się w odwiedziny? Czy księżniczka wystąpi najpierw przed nimi? – Nakręcała to wszystko, tak aby Deirdre jak najbardziej skupiła się na rozmowie o samej sobie, tak by mniej zwracała uwagi na pretensje i wymagania. Tak aby nie chciała wybiegać na nowo do otoczenia, tak aby dało się ją zatrzymać – a służący ostrożnie zapukał, zaraz też wchodząc do środka, niosąc słodkie przekąski które zaraz postawił przed panną Mericourt i ulotnił się tak szybko, jak się pojawił.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Konfekcja damska
Szybka odpowiedź