Konfekcja damska
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Konfekcja damska
Wkraczając w świat odzieży damskiej ciężko jest na dłużej zatrzymać na czymś wzrok; z wieszaków kuszą kreacje najróżniejsze, przykuwające uwagę a to detalem, to znów idealnym krojem czy śmiałą innowacją. Od dodatków zaczynając, przechodząc przez stroje codzienne, docierając do najbardziej wyszukanych i zachwycających kreacji wieczorowych - wszystko tutaj ma za zadanie ukazywać wyjątkowość, porywać zmysły, wyznaczać najwyższą wartość. Osobistości, które można spotkać między tymi modowymi arcydziełami nie należą do postaci nijakich czy pierwszych z brzegu: suknie projektowane przez najlepszych londyńskich i światowych projektantów, a sprzedane w tym budynku, zdobiły niejedną szlachetnie urodzoną damę na sabatach, skupiających arystokratyczną śmietankę towarzyską świata czarodziejów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:45, w całości zmieniany 1 raz
Uspokajający ton głosu Odetty miał w sobie taką siłę, że zdołał przebić się przez opary - absurdu? - narkotycznego uniesienia, łagodząc nieco pretensjonalne zachowanie księżniczki Deirdre. Ta lekko spokorniała, nadąsana mina została zastąpiona nieco łagodniejszą wersją, a skośne oczy tylko raz wywróciły się w niewerbalnym przekazie zniecierpliwienia. Tak, lady Parkinson bez wątpienia posiadała dar normowania skrajnych nastrojów, a także dopasowywania swego zachowania nawet do nieprzewidzianych atrakcji, co z pewnością zaimponowałoby madame Mericourt...gdyby tylko pozostawała przy zdrowych zmysłach lub obserwowała całe zajście z wygodnej pozycji gościa Domu Mody, oburzonego groteskowym zachowaniem tej obcej dziewuchy, dającej upust swym urojeniom. - Tak, księżniczka musi błyszczeć, lśnić niczym diament, magiczny kamyk, zachwycający swym blaskiem... - odpowiedziała z emfazą jeszcze zanim podążyła posłusznie za arystokratką, udobruchana jej kolejnymi, przezornymi działaniami, zaspokajającymi śmieszne potrzeby królewny. Głos Deirdre nieco się załamał, rozmył, znów się zachwiała, narkotyczny proszek wpływał na poczucie równowagi równie mocno, co na połączenie jawy i snu, dlatego z ulgą przyjęła możliwość zajęcia miejsca siedzącego. Przymknęła oczy z zadowoleniem, zwiększonym tylko słodką inkantacją. Wiedziała, czego się po niej spodziewać, lecz specjalnie przedłużała moment teatralnego zaskoczenia, a gdy w końcu uniosła powieki, aż zaklaskała w dłonie. Wokół niej wirował brokat, osiadając na jej ohydnej czarnej sukni, na żałośnie prostych butach i całym otoczeniu, łaskawie wprowadzając do prezencji królewny upragniony splendor. Brakowało tylko jednorożca, jej pięknego, słodkiego jednorożca o czerwonym ubarwieniu...Nie, nie czerwonym, białym, skąd w jej wyobrażeniach karmazynowy odcień krwi spowijający sierść zwierzęcia? Zmarszczyła brwi, zafrasowana, a rzeczywistość powoli przebijała się przez mgiełkę urojeń, mącąc w głowie jeszcze mocniej. Szukała jednorożca, oczywiście, że tak, miała go jednakże znaleźć dla Niego, dla wyjątkowego mężczyzny, a potem zabić...Ale nie, nie, to jakiś koszmar, podszept spowodowany nasilającym się bólem głowy, księżniczka Dei nigdy nie skrzywdziłaby tak ślicznego stworzenia!
Przez kilka chwil biernie pozwalała Odecie działać, skupiona na wewnętrznej walce. Usadzona przed toaletką, powróciła do swej narzuconej toksycznym eliksirem roli, przeglądając się w zwierciadle i odgarniając z czoła kosmyk włosów. - Ale jak ten jednorożec tutaj wejdzie? Nie zmieści się w drzwiach! - zauważyła zaskakująco rzeczowo w porównaniu z serią farmazonów, opuszczających jej usta. - Ma się błyszczeć. I może zaplećmy je w koronę z warkoczy, dookoła głowy! - poleciła władczym tonem, a kiedy Odetta sięgnęła po szczotkę, posłała jej pierwszy lekki, akceptujący i prawie przyjazny uśmiech. - Pojadę do moich rodziców na jednorożcu. Zaplanowali bal na moją cześć! Orkiestra elfów, wróżkowy pyłek sypiący się spod sklepienia sali balowej, krasnoludki rozkładający czerwony dywan...Ach, powinnaś udać się ze mną, nie widziałaś jeszcze takiego bankietu! - przemawiała, prezentując pełną gamę emocji, pozwalając się podejść lady Parkinson: zniknęła nerwowość gestów, podniesiony głos pełen pretensji i chaotyczne działania, złagodniała, skupiona arogancko tylko na swoim świecie baśni. Pod koniec wypowiedzi jej głos zaczął się ponownie załamywać, rozmywać, a dłonie Dei mocno zacisnęły się na podłokietnikach. Świat odbity w lustrze zawirował, a królewna wypuściła z płuc powietrze z cichym świstem. - Nie za dobrze się czuję, kręci mi się w głowie... - wymamrotała słabo, mrugając zawzięcie, jak tuż przed omdleniem. Narkotyczne uniesienie najwyraźniej dobiegało końca, a ostatni paroksyzm szaleństwa wypalał się, sprawiając, że nerwowe oddechy zamieniły się w chochliczy chichot. - Wszystko kręci się jak na karuzeli. Dlaczego? - wychrypiała jeszcze, pobladła, pochylając nagle głowę do przodu, niepomna, że zapewne wyrwie sobie przy tym kilka kosmyków włosów, układanych przez Odettę. Już nie panowała nad swoim ciałem, skupiona na wewnętrznej, ostatecznej bitwie między tym, co urojone, a tym, co upokarzająco prawdziwe.
Przez kilka chwil biernie pozwalała Odecie działać, skupiona na wewnętrznej walce. Usadzona przed toaletką, powróciła do swej narzuconej toksycznym eliksirem roli, przeglądając się w zwierciadle i odgarniając z czoła kosmyk włosów. - Ale jak ten jednorożec tutaj wejdzie? Nie zmieści się w drzwiach! - zauważyła zaskakująco rzeczowo w porównaniu z serią farmazonów, opuszczających jej usta. - Ma się błyszczeć. I może zaplećmy je w koronę z warkoczy, dookoła głowy! - poleciła władczym tonem, a kiedy Odetta sięgnęła po szczotkę, posłała jej pierwszy lekki, akceptujący i prawie przyjazny uśmiech. - Pojadę do moich rodziców na jednorożcu. Zaplanowali bal na moją cześć! Orkiestra elfów, wróżkowy pyłek sypiący się spod sklepienia sali balowej, krasnoludki rozkładający czerwony dywan...Ach, powinnaś udać się ze mną, nie widziałaś jeszcze takiego bankietu! - przemawiała, prezentując pełną gamę emocji, pozwalając się podejść lady Parkinson: zniknęła nerwowość gestów, podniesiony głos pełen pretensji i chaotyczne działania, złagodniała, skupiona arogancko tylko na swoim świecie baśni. Pod koniec wypowiedzi jej głos zaczął się ponownie załamywać, rozmywać, a dłonie Dei mocno zacisnęły się na podłokietnikach. Świat odbity w lustrze zawirował, a królewna wypuściła z płuc powietrze z cichym świstem. - Nie za dobrze się czuję, kręci mi się w głowie... - wymamrotała słabo, mrugając zawzięcie, jak tuż przed omdleniem. Narkotyczne uniesienie najwyraźniej dobiegało końca, a ostatni paroksyzm szaleństwa wypalał się, sprawiając, że nerwowe oddechy zamieniły się w chochliczy chichot. - Wszystko kręci się jak na karuzeli. Dlaczego? - wychrypiała jeszcze, pobladła, pochylając nagle głowę do przodu, niepomna, że zapewne wyrwie sobie przy tym kilka kosmyków włosów, układanych przez Odettę. Już nie panowała nad swoim ciałem, skupiona na wewnętrznej, ostatecznej bitwie między tym, co urojone, a tym, co upokarzająco prawdziwe.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gdyby powiedziano jej, że przygotowywanie lady do sabatów będzie przydatnym doświadczeniem, pewnie zbyłaby to uśmiechem, ale jak widać, jednak udało się wykorzystać te wszystkie pokłady cierpliwości. Mimowolnie przypomniała sobie o szczebioczącej lady Yaxley i jej komentarzach, a dłonie nieco zacisnęły się same na sobie – twarz jednak pozostawała gładka i uprzejma, niczym niezmącona tafla lody. Nie, nie mogła teraz myśleć o niczym przykrym, musiała skupić się na zajmowaniu się kobietą, zanim ta zdecydowanie zrobi krzywdę sobie bądź komuś innemu. Nie znała mocy jaką dzierżyć mogła Deirdre i nie miała pojęcia o jej umiejętnościach, ale dumna postawa kobiety wskazywała, że gotowa była reagować, a nie tylko walczyć słowami. Mimowolnie Odettę przebiegł chłodny dreszcz, nie poddawała się jednak uczuciom niepokoju. Musiała zadbać, aby przynajmniej w tym miejscu wszyscy byli bezpieczni, nawet jeżeli nie do końca umiała.
- Czyli diamenty to ulubione kamienie księżniczki? A co z innymi błyszczącymi się kamieniami? Je też księżniczka rozważała? – Nakręcała dalej tę spiralę, nie wiedząc jeszcze, jak z niej wybrnie, ale to było zmartwienie przyszłej Odetty, tej, do której jeszcze miała dotrzeć. Było jednak coś nie tylko zabawnego ale i przykrego, gdy dłonie madame Mericourt wyciągnęły się w stronę spadającego na nią brokatu, tak jakby Odettę zastanowiło, iż rzeczywiście niewiele osób docenia błyszczące materiały.
Mimo to idealnie udało dobrać się zaklęcie do nastroju, a przynajmniej takiego, który pozwalał im chociaż przez chwile rozważać zupełnie inne perspektywy. Brązowe tęczówki dalej śledziły każdy ruch kobiety, ale mimo wszystko pozwalała jej na dalsze słowa i dalsze cieszenie się wszystkim. Deirdre również wyraźnie słabła, co z jednej strony było pozytywną reakcją, z drugiej jednak wolała, aby ta jej tutaj nie mdlała. Ostrożnie sięgnęła też po szczotkę, delikatnie rozpuszczając włosy kobiety i pozwalając im opaść na ziemię, szczotką subtelnie przesuwając od dołu i kierując się w stronę góry, tak aby nie ciągnąc za mocno. Na całe szczęście nie widziała myśli o krwi jednorożca broczącej jego sierść, bo wtedy na pewno przestałoby być miło i przyjemnie – nie żeby teraz była wybitnie komfortowa dla jednej i drugiej, ale przynajmniej było staranie.
- Spokojnie, powiększymy drzwi i jednorożec się zmieści! – Mówiła co tylko jej ślina na język przyniosła, zaraz też ostrożnie splatając włosy Dei w elegancką fryzurę, skupiając się też na kolejnych pasmach chwila po chwili. – Oczywiście, będzie korona. Co myślisz o prześlicznych, błyszczących się spinkach? Pasowałyby bardzo do księżniczki takiej jak ty, prawda? – Uśmiechnęła się, pozwalając jej kreować dalej kolejne wizje, słuchając też ich z uwagą, skoro miała na nie odpowiadać.
- Na pewno nie widziałam! A będą właśnie takie eleganckie posiłki jak księżniczka wcześniej wspominała, czy jednak menu pozostanie tajemnicą dla gości? – Pozwalała sobie na pytania, ale w tym momencie toaletka lekko zadrżała kiedy tylko księżniczka oparła się o nią, a Odetta pochyliła się ze zmartwieniem. Od razu zabrała szczotkę i odsunęła jakiekolwiek przedmioty, o które Dei mogłaby się uderzyć, w pierwszej chwili nie wiedząc, co jeszcze mogłaby zrobić, ale zaraz też sięgając po elegancki pled leżący na jednej z kanap, otulając Deirdre aby drżenie ustąpiło.
- Wszystko będzie w porządku, obiecuję! Może wolisz się położyć? – Nie wiedziała, czy jeszcze rozmawia z księżniczką, czy może jednak już z prawdziwą osobą poza tą dziwną wizją, dlatego pozwoliła sobie skierować do niej słowa bezpośrednio. Pewnie zaraz to miało się rozstrzygnąć.
- Czyli diamenty to ulubione kamienie księżniczki? A co z innymi błyszczącymi się kamieniami? Je też księżniczka rozważała? – Nakręcała dalej tę spiralę, nie wiedząc jeszcze, jak z niej wybrnie, ale to było zmartwienie przyszłej Odetty, tej, do której jeszcze miała dotrzeć. Było jednak coś nie tylko zabawnego ale i przykrego, gdy dłonie madame Mericourt wyciągnęły się w stronę spadającego na nią brokatu, tak jakby Odettę zastanowiło, iż rzeczywiście niewiele osób docenia błyszczące materiały.
Mimo to idealnie udało dobrać się zaklęcie do nastroju, a przynajmniej takiego, który pozwalał im chociaż przez chwile rozważać zupełnie inne perspektywy. Brązowe tęczówki dalej śledziły każdy ruch kobiety, ale mimo wszystko pozwalała jej na dalsze słowa i dalsze cieszenie się wszystkim. Deirdre również wyraźnie słabła, co z jednej strony było pozytywną reakcją, z drugiej jednak wolała, aby ta jej tutaj nie mdlała. Ostrożnie sięgnęła też po szczotkę, delikatnie rozpuszczając włosy kobiety i pozwalając im opaść na ziemię, szczotką subtelnie przesuwając od dołu i kierując się w stronę góry, tak aby nie ciągnąc za mocno. Na całe szczęście nie widziała myśli o krwi jednorożca broczącej jego sierść, bo wtedy na pewno przestałoby być miło i przyjemnie – nie żeby teraz była wybitnie komfortowa dla jednej i drugiej, ale przynajmniej było staranie.
- Spokojnie, powiększymy drzwi i jednorożec się zmieści! – Mówiła co tylko jej ślina na język przyniosła, zaraz też ostrożnie splatając włosy Dei w elegancką fryzurę, skupiając się też na kolejnych pasmach chwila po chwili. – Oczywiście, będzie korona. Co myślisz o prześlicznych, błyszczących się spinkach? Pasowałyby bardzo do księżniczki takiej jak ty, prawda? – Uśmiechnęła się, pozwalając jej kreować dalej kolejne wizje, słuchając też ich z uwagą, skoro miała na nie odpowiadać.
- Na pewno nie widziałam! A będą właśnie takie eleganckie posiłki jak księżniczka wcześniej wspominała, czy jednak menu pozostanie tajemnicą dla gości? – Pozwalała sobie na pytania, ale w tym momencie toaletka lekko zadrżała kiedy tylko księżniczka oparła się o nią, a Odetta pochyliła się ze zmartwieniem. Od razu zabrała szczotkę i odsunęła jakiekolwiek przedmioty, o które Dei mogłaby się uderzyć, w pierwszej chwili nie wiedząc, co jeszcze mogłaby zrobić, ale zaraz też sięgając po elegancki pled leżący na jednej z kanap, otulając Deirdre aby drżenie ustąpiło.
- Wszystko będzie w porządku, obiecuję! Może wolisz się położyć? – Nie wiedziała, czy jeszcze rozmawia z księżniczką, czy może jednak już z prawdziwą osobą poza tą dziwną wizją, dlatego pozwoliła sobie skierować do niej słowa bezpośrednio. Pewnie zaraz to miało się rozstrzygnąć.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Skierowanie tematu niebezpiecznej rozmowy na względnie niewzburzone wody konwersacji o błyszczących kamykach było kolejnym mądrym posunięciem lady Parkinson. Lepszy efekt mogłaby osiągnąć tylko w momencie faktycznego przyprowadzenia przed oblicze rozkapryszonej Deirdre przemile rżącego jednorożca. Na samą myśl o diamentach, skrzących się na kolii lub koronie, twarz Mericourt rozjaśniła się szerokim uśmiechem - mocno niepokojącym w obramowaniu ostrych, azjatyckich rysów i pobladłej twarzy. - O nie, tylko diamenty. Nie ma piękniejszych kamieni, nawet te księżycowe się do nich nie umywają - odparła zdecydowanie, wyrażając swą niewzruszoną opinię. - A jeśli są jeszcze wzbogacone o pyłek z sierści jednorożców...Wtedy świecą się piękniej od gwiazdek na nieboskłonie - rozmarzyła się, plotąc trzy po trzy, sama pozostając zaklęta w podobny sposób, w śnieżnej kuli upojenia, którą ktoś złośliwe potrząsnął, zasypując zdrowy rozsądek czarownicy grubą warstwą narkotycznego pudru. - Chociaż rubiny też są prześliczne. Tobie pasowałyby rubiny, masz majestatyczną aurę. Nie wyglądasz na służkę - zmarszczyła brwi w zastanowieniu, w końcu skupiając pełnię uwagi na swej rozmówczyni. Wyrzuciwszy z siebie wszelkie żądania, uspokojona, usadzona i zaopiekowana, łaskawym spojrzeniem obrzuciła buzię Odetty, kiwając z uznaniem głową, nieświadoma, że popełnia paskudne faux pas. Setne już podczas tego krótkiego spotkania żywcem wyrwanego z najgorszego koszmaru śmierciożerczyni. Bardziej upokarzające mogło być chyba tylko podobne zachowanie wśród popleczników Harolda Longbottoma. O tym jednak na razie nie myślała, chociaż z każdym łagodnym przesunięciem grzebienia po swych włosach i melodyjnym pytaniem lady Parkinson, Deirdre coraz szybciej powracała do siebie. Trzeźwość i odurzenie napływały falami, zamieniając hiperaktywną dotąd królewnę w nieco senną, zdezorientowaną wiedźmę, mrugającą coraz intensywniej, tak, że brokat osypywał się z jej rzęs na policzki. - Spinki ze szczerego złota. Są ciężkie, ale warto pocierpieć. Tak pięknie mienią się w moich jasnych włosach... - wyszeptała irracjonalnie, bo mimo, że w zwierciadle widziała smoliście czarne pukle, to wykrzywiona rzeczywistość odmalowywała ją jako tradycyjną królewnę, filigranową, złotowłosą, piękną niczym Evandra. Tak naprawdę jej włosy w niczym nie przypominały kosmyków Angielek, zadziwiająco czarne, lejące się, o innej strukturze. Podobny mrok igrał teraz przed jej oczami, odchyliła się do tyłu na fotelu, pytania zadawane przez Odettę rozmywały się, nie pozwalając skupić się na wizualizacji wykwintnych słodyczy, sprowadzanych prosto z Francji. Złudzenia przestały mieć znaczenie, zawroty głowy przybrały na sile, a Deirdre nie zdążyła nawet wzruszyć się - po księżniczkowemu - troską lady Parkinson, okrywającej ją pledem. Pochyliła się gwałtownie, zamroczona, oddychając szybko, nie spadła jednak z wygodnego fotela. Po kilkunastu chrapliwych oddechach, przełknęła głośno ślinę i powoli podniosła się do pozycji siedzącej, już nie blada, a wręcz lekko zielona. Ciągle mieszało się jej w głowie, serce biło w nierównym rytmie, a wydarzenia ostatnich kilkunastu minut jawiły się jako groteskowo niemożliwe. Dlaczego wszędzie unosił się brokat? - Ja chyba...muszę odpocząć, to się nie powinno wydarzyć, nie wiem, co się stało, to... - wymamrotała z zaskakującą, jak na siebie, chaotycznością, wręcz słabością, zaciskając drżące dłonie na krawędzi podłokietnika. Ciągle nie dotarła do niej pełnia upokarzających działań, jakich się opuściła, lecz magiczny krwiobieg najwidoczniej poradził sobie z częścią odurzającej substancji, czyniąc zasłonę urojeń przeźroczystą na tyle, by w końcu stanęła stopami na realnej ziemi. Jeszcze nie do końca pewnie, rozkołysana narkotykiem, lecz już pojmująca, że zachowała się oburzający sposób. - Ktoś musiał dosypać mi coś do kieliszka, to pewnie zła czarownica...to znaczy, niekompetentny pracownik, i... - ciągnęła dalej, mieszając jeszcze baśń o królewnie z potecjalnymi, faktycznymi, szkodliwymi działaniami, mogącymi doprowadzić do publicznego upokorzenia madame Mericourt. Znów odetchnęła głęboko, ostro, nerwowo, nagle wstając gwałtownie z fotela. Odrzuciła na bok koc, nerwowo, zrobiła kilka kroków, chwiejąc się, nie tylko przez złe fizyczne samopoczucie - ogrom pechowego zachowania docierał do niej coraz wyraźniej, przygniatając ogromem zawstydzającego teatrzyku, którego stała się spaloną wstydem gwiazdką. Nerwowo strzepnęła z przodu sukni brokat, który oblepiał ją całą, stawiał w świetle reflektorów, uniemożliwiając dyskretne opuszczenie miejsca publicznej kaźni. - Muszę już iść, oczekują mnie w karocy...to znaczy, w balecie - powiedziała jeszcze szybko, tylko przez moment ogniskując na urodziwej twarzy Odetty dziki wzrok, niepodobny do opanowanego spojrzenia madame Mericourt, ale daleki również od pełnego kaprysów błysku, skrzącego się w źrenicach marudnej królewny.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Ciekawa była, co dokładnie doprowadziło do tego, że Deirdre znajdowała się właśnie w takim stanie. Nigdy nie było wątpliwości z jakością posiłków i napojów podawanych mniej bądź bardziej okazjonalnie w Domu Mody, dlatego zastanawiała się, co dokładnie powinni teraz sprawdzić. Czy to był jakiś konkretny atak na kogoś? A może jednak pracownicy postanowili w tym wypadku zrobić jakiś niesmaczny żart? Musiała to od razu przekazać panu ojcu, aby zajął się tym bezzwłocznie, bo nie mogli sobie pozwolić na powtórny taki wypadek. Kiedy zaś w jej stronę spłynął nawet komplement, uśmiechnęła się lekko. To mógł mówić jakiś dziwaczny narkotyk, ale jakby nie patrzeć, w odrobinie (albo nawet więcej niż odrobinie) była próżnym Parkinsonem, lubiła przyjemne słowa o niej.
- Mój ród-znaczy, moje królestwo bardzo słynie z pereł, dlatego najczęściej to właśnie je nosimy, ale rubiny też brzmią idealnie. Myślała kiedyś księżniczka nad tym, jak wyglądałyby diamenty, które byłyby zawieszone właśnie na włosiu z grzywy jednorożca? – Mówiła wciąż łagodnie i ostrożnie, tak ajby naprawdę chciała jakoś wesprzeć tę rozmowę by potem nie musieć mieć na głowie zdenerwowaną księżniczkę, która mogłaby coś zrobić. W tym coś rozumiejąc jakąś krzywdę albo coś innego.
Niestety nie mogła tutaj wjechać na jednorożcu, ale o wiele gorsze byłoby wydarzenie gdyby jednak jednorożec tu był – a to spotkanie na pewno byłoby dość mroczne. Dla obydwu stron. Odetta nie była królową zaklęć aby powstrzymywać cokolwiek albo kogokolwiek, więc jeżeli miałaby coś zrobić, to jedynie w dziedzinie eliksirów. Mogła zaoferować tonik na wzmocnienie albo pomyśleć nad antidotum, w momencie kiedy jednak nie do końca wiedziały, co też mogło być dodane do napoju Deirdre, dlatego podawanie jej czegoś mogło jedynie wyrządzić kolejne szkody.
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy nie powinna wezwać jakiegoś uzdrowiciela, jednocześnie zwiększając też dystans pomiędzy sobą a madame Mericourt, bo sytuacja zaczęła robić się dziwacznie niebezpieczna. Wydawało się, że samej Dei to zmysły wracają, to znów na nowo wciąga się w krainę wyobrażeń i ułudy, a była to walka, w której lady Parkinson zbyt wiele nie mogła zrobić. Wyczuła różdżkę schowaną w kieszonce rękawa, ale co na dobrą sprawę mogła rzucić? Brązowe tęczówki wyczulenie obserwowały każdy gest, a kiedy ostatecznie Mericourt wyprostowała się, Odetta uzmysłowiła sobie, że niemal dobre pół minuty wstrzymywała oddech.
Spojrzenie Deirdre budziło w niej sporo niepewności, aż do pewnego rodzaju niepokoju, ale bardzo dobrze wiedziała, że nie ma co dawać znać po sobie tego, jakie uczucia nią targały. Zamiast tego pozostała spokojna, obserwując zmieszaną i nieco władczą kobietę, która w tej chwili chciała wydostać się z pomieszczenia, w którym się znajdowała. Skinęła jedynie głową, nie zamierzając nawet powstrzymywać jej przed wyjściem. Dopiero kiedy wyszła ostrożnie posprzątała, upewniając się, że pracownicy nie będą plotkować o tym zdarzeniu. Czekała ją jeszcze jednak praca, a tego nie mogła zignorować.
ztx2
- Mój ród-znaczy, moje królestwo bardzo słynie z pereł, dlatego najczęściej to właśnie je nosimy, ale rubiny też brzmią idealnie. Myślała kiedyś księżniczka nad tym, jak wyglądałyby diamenty, które byłyby zawieszone właśnie na włosiu z grzywy jednorożca? – Mówiła wciąż łagodnie i ostrożnie, tak ajby naprawdę chciała jakoś wesprzeć tę rozmowę by potem nie musieć mieć na głowie zdenerwowaną księżniczkę, która mogłaby coś zrobić. W tym coś rozumiejąc jakąś krzywdę albo coś innego.
Niestety nie mogła tutaj wjechać na jednorożcu, ale o wiele gorsze byłoby wydarzenie gdyby jednak jednorożec tu był – a to spotkanie na pewno byłoby dość mroczne. Dla obydwu stron. Odetta nie była królową zaklęć aby powstrzymywać cokolwiek albo kogokolwiek, więc jeżeli miałaby coś zrobić, to jedynie w dziedzinie eliksirów. Mogła zaoferować tonik na wzmocnienie albo pomyśleć nad antidotum, w momencie kiedy jednak nie do końca wiedziały, co też mogło być dodane do napoju Deirdre, dlatego podawanie jej czegoś mogło jedynie wyrządzić kolejne szkody.
Przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy nie powinna wezwać jakiegoś uzdrowiciela, jednocześnie zwiększając też dystans pomiędzy sobą a madame Mericourt, bo sytuacja zaczęła robić się dziwacznie niebezpieczna. Wydawało się, że samej Dei to zmysły wracają, to znów na nowo wciąga się w krainę wyobrażeń i ułudy, a była to walka, w której lady Parkinson zbyt wiele nie mogła zrobić. Wyczuła różdżkę schowaną w kieszonce rękawa, ale co na dobrą sprawę mogła rzucić? Brązowe tęczówki wyczulenie obserwowały każdy gest, a kiedy ostatecznie Mericourt wyprostowała się, Odetta uzmysłowiła sobie, że niemal dobre pół minuty wstrzymywała oddech.
Spojrzenie Deirdre budziło w niej sporo niepewności, aż do pewnego rodzaju niepokoju, ale bardzo dobrze wiedziała, że nie ma co dawać znać po sobie tego, jakie uczucia nią targały. Zamiast tego pozostała spokojna, obserwując zmieszaną i nieco władczą kobietę, która w tej chwili chciała wydostać się z pomieszczenia, w którym się znajdowała. Skinęła jedynie głową, nie zamierzając nawet powstrzymywać jej przed wyjściem. Dopiero kiedy wyszła ostrożnie posprzątała, upewniając się, że pracownicy nie będą plotkować o tym zdarzeniu. Czekała ją jeszcze jednak praca, a tego nie mogła zignorować.
ztx2
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
9 II 1958
Uporczywe wspomnienia gnieżdżące się gdzieś w odmętach zdradliwych myśli, raz po raz wychylały ciekawsko głowy, gdy kolejne kroki stawiane wzdłuż oblodzonej ulicy wystukiwały głuchy rytm. Przechadzki opatrzone zimową aurą kryły wiele niespodzianek; wiele zawodów, niechęci i niebezpiecznych zawiłości. Ciche wyobrażenia prześlizgiwały się przez meandry umysłu, irytacja wybrzmiewająca wśród gołych krzewów skrytych za śniegiem, w końcu widoczny żal w odmowie na desperackość dudniącą z szybko nakreślonego listu – w obliczu ostatnich emocjonalnych porażek, Astoria Lestrange unikała wychylania się poza wyspę Wight niemalże jak ognia.
Felerny początek drugiego miesiąca roku niósł jednak zobowiązania; wiosna wciąż lawirowała w dalekich zamieciach i ginęła pod ciężkością białego puchu, plany do tejże jednak ożywiały się wraz z każdym kolejnym dniem. Plany dalekosiężnych przedsięwzięć, wizyt i okazji, które od kobiety jej pokroju wymagały nienagannej prezencji.
Skrzące się żyrandole i błyskotliwe punkty pomieszczenia, które w ciszy – jakże dlań w tym momencie zbawiennej – przywitały owianą chłodnym powietrzem sylwetkę, sprawiały wrażenie, że doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Zdają sobie sprawę z nadchodzącego sezonu, z mnogości ciał i ust, które chętne będą przyjąć kolejne pochlebstwo, kolejnej pary oczu nie mogącej oprzeć się zilustrowania skomplikowanej faktury.
Jasne spojrzenie zdawało się nie mieć w sobie frasobliwości, kiedy z uwagą sunęło po kolejnych zakamarkach i wieszakach, z których każda z kreacji pragnęła jak najgłośniej zaznaczyć swoją wyjątkowość i wdzięk.
Delikatne rękawiczki z białej skórki zsunięto z dłoni, obszerny kaptur wyszywany srebrną nicią skapitulował, odkrywając równie jasne pasma włosów; córka Ministra wydawała się być bielutkim punktem wśród wielobarwnych tkanin i ekstrawaganckich ozdób skradzionych z najnowszych wyobrażeń o modzie. Odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, choć miast rozchichotanej ekscytacji, aura unosząca się nad odzianą w zimową szatę kobietą, zdawała się mieć w sobie czysty lód.
Parkinsonowie uchodzili wszakże jednak za specjalistów w swojej dziedzinie, gdzie indziej miałaby się znaleźć, kiedy w bolączki dnia codziennego poczęło wpełzać proste pragnienie, niemalże potrzeba, odświeżenia garderoby jeszcze przed nowym sezonem?
Życie wymagało od niej wiele skupienia na różnych zajęciach, Odetta więc wybierała skupianie się na tym, co było niezbędne w jej oczywistym mniemaniu. Oczywiście nie dla wszystkich priorytety były tożsame, bo w końcu nie mogła się dziwić, że niektórzy wybierali drogę pełną polityki, opieki nad magicznymi stworzeniami czy uzdrowicielstwa. Parkinsonowie poszli w rozmaite decyzje, od wynalazków, poprzez opiekę nad jednorożcami, kończąc na szyciu magicznych i niemagicznych szat. Z tego jednak znani byli najbardziej i nie mogła się dziwić, że ludzie przyjeżdżający do Londynu właśnie z marką mody utożsamiali cały ród. Nie narzekała, dawało jej to pewnego rodzaju zajęcie i gdyby nie to, musiałaby całkowicie poświęcić się eliksirom, a pełnego „zawodu” nie dało się z tego mieć. Przy czym po prostu lubiła też możliwości, które dawało jej przebywanie w najpiękniejszych strojach z najpiękniejszego miejsca.
Teraz również spacerowała po przestrzeni domu mody, uśmiechając się lekko do siebie kiedy obserwowała dostawę materiałów. Wydawała się zdecydowanie zachwycona, bo przez panujące obecnie warunki wszystko nagle się opóźniało. Mogło wydawać się, że przy funduszach szlachty wcale tak prędko nie odczują dodatkowych obciążeń, ale nie była to prawda, a sama lady Parkinson marzyła o tym, żeby wszystko działało bez zarzutu. A to nie było niestety takie proste. Obiecywała też pomoc kuzynowi, może więc właśnie to była pora, aby zabrać się za coś, co wydawało się mniej oczywiste, bardziej wymagające…ale miało przydać się komuś.
Nie sądziła jednak, że bezcelowy z pozoru spacer miał wydawać się nową wizytą i czymś odświeżającym, ale gdy tylko zobaczyła elegancką sylwetkę, wiedziała, że nie będzie to podstawowy dzień bez większego rozeznania w ostatniej sytuacji. A teraz? Teraz mogła spotkać się z inną lady która na pewno wiedziała, jak zachowywać się w tym miejscu i na pewno chętnie skorzysta z jej obecności tutaj, doceniając to, kto mógł jej dziś doradzić.
- Lady Lestrange, bardzo miło cię widzieć. Co mogę dla lady dziś zrobić? – Uśmiechnęła się, podchodząc bliżej niej, pozwalając aby zielona suknia dobrze dopasowywała się do jej sylwetki podczas ruchu, a zapach perfum powoli wypełniał przestrzeń.
Teraz również spacerowała po przestrzeni domu mody, uśmiechając się lekko do siebie kiedy obserwowała dostawę materiałów. Wydawała się zdecydowanie zachwycona, bo przez panujące obecnie warunki wszystko nagle się opóźniało. Mogło wydawać się, że przy funduszach szlachty wcale tak prędko nie odczują dodatkowych obciążeń, ale nie była to prawda, a sama lady Parkinson marzyła o tym, żeby wszystko działało bez zarzutu. A to nie było niestety takie proste. Obiecywała też pomoc kuzynowi, może więc właśnie to była pora, aby zabrać się za coś, co wydawało się mniej oczywiste, bardziej wymagające…ale miało przydać się komuś.
Nie sądziła jednak, że bezcelowy z pozoru spacer miał wydawać się nową wizytą i czymś odświeżającym, ale gdy tylko zobaczyła elegancką sylwetkę, wiedziała, że nie będzie to podstawowy dzień bez większego rozeznania w ostatniej sytuacji. A teraz? Teraz mogła spotkać się z inną lady która na pewno wiedziała, jak zachowywać się w tym miejscu i na pewno chętnie skorzysta z jej obecności tutaj, doceniając to, kto mógł jej dziś doradzić.
- Lady Lestrange, bardzo miło cię widzieć. Co mogę dla lady dziś zrobić? – Uśmiechnęła się, podchodząc bliżej niej, pozwalając aby zielona suknia dobrze dopasowywała się do jej sylwetki podczas ruchu, a zapach perfum powoli wypełniał przestrzeń.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Błysk, mat, brokat, stonowany welur, później frędzle i obszyty perłami kaptur; wielobarwność i szeroka gama materiałów oplatała pomieszczenie ciasto, sprawiając wrażenie na skraju klaustrofobii a przyjemnego ścisku. Charakterystyczny zapach nowych tkanin docierał do nozdrzy, odgłos kroków ginął w wyłożonej dywanem posadzce, z kątów błyskały co obfitsze w ozdoby suknie, odbijając się w kandelabrach i uchwytach lamp, lustrach i oknach. Dom Mody Parkinson uchodził za najlepszy w Londynie, o ile nie całej czarodziejskiej Anglii; niebotyczne sumy na ręcznie przyszytych metkach przyozdobionych nutą magii były w stanie wywołać szok, u co poniektórych ból głowy, dostatecznie tworząc z dóbr produkt niemalże luksusowy. Moda zmieniała się każdego sezonu, popyt na piękne kreacje nie malał, nawet mimo wojny i ograniczonych możliwości; arystokratki wciąż potrzebowały odpowiedniego odzienia, a kieszenie pełne galeonów wymagały rutynowego opróżnienia.
To po ich stronie stała dyplomacja; Astoria wiedziała o tym lepiej niż inni, krocząc z dumą pierw u boku męża, teraz z nienaganną prezencją figurując jako najstarsza córka Ministra Magii. Sam fakt zmieniał wiele; nie spodziewała się, że zmieni także jej pozycję w społeczeństwie na tyle, by stała się kimś w rodzaju niemal celebrytki. Przyzwyczajona do życia na uboczu, w bezpiecznych ramionach Wyspy Wight, nie podzielała entuzjazmu spojrzeń, którymi tak często obdarzano ją na londyńskich ulicach.
Tego dnia jednak Dom Mody nie obfitował w tłumy; ściskając w dłoniach rękawiczki poczuła nawet swego rodzaju ulgę, mogąc w spokoju przyjrzeć się oferowanym towarom, musnąć palcami nowo nabyte tkaniny, przeanalizować sploty i falbany sukien otwierających sezon wiosenny. Bez nadmiernych spojrzeń, bez nadmiernych słów.
Świergotliwy głos poprzedził cichy szelest kroków; lady Lestrange odwróciła się przez ramię powoli, zaraz potem wpuszczając na blade wargi subtelny uśmiech.
– Lady Parkinson – życzliwe skinienie głową było odpowiedzią na jej powitanie. Zaraz potem odetchnęła cicho, pozwalając sobie na kolejne krótkie oględziny otaczającej ich scenerii, jak gdyby chciała zebrać myśli i zastanowić się nad celem wizyty.
– Suknie na sezon wiosenny. Nie zdecydowałam jeszcze, czy chciałabym zamówić u Państwa całą garderobę, czy jedynie kilka sztuk – wypowiedziała, przenosząc spojrzenie na młodą kobietę odzianą w zieleń. Skompletowanie garderoby w jednym miejscu było praktyczne i pragmatyczne; zamiłowanie jednak do francuskich projektantów wciąż podrygiwało w dole jej serca – Czego mogę spodziewać się tej wiosny, lady Parkinson? Zależy mi na klasyce, bez nadmiernych ozdób i pogłębień.
Suknie, płaszcze, gorsety i spódnice – wszystko to, co pozornie nieistotne, stanowiło o tym, kim była w oczach socjety.
To po ich stronie stała dyplomacja; Astoria wiedziała o tym lepiej niż inni, krocząc z dumą pierw u boku męża, teraz z nienaganną prezencją figurując jako najstarsza córka Ministra Magii. Sam fakt zmieniał wiele; nie spodziewała się, że zmieni także jej pozycję w społeczeństwie na tyle, by stała się kimś w rodzaju niemal celebrytki. Przyzwyczajona do życia na uboczu, w bezpiecznych ramionach Wyspy Wight, nie podzielała entuzjazmu spojrzeń, którymi tak często obdarzano ją na londyńskich ulicach.
Tego dnia jednak Dom Mody nie obfitował w tłumy; ściskając w dłoniach rękawiczki poczuła nawet swego rodzaju ulgę, mogąc w spokoju przyjrzeć się oferowanym towarom, musnąć palcami nowo nabyte tkaniny, przeanalizować sploty i falbany sukien otwierających sezon wiosenny. Bez nadmiernych spojrzeń, bez nadmiernych słów.
Świergotliwy głos poprzedził cichy szelest kroków; lady Lestrange odwróciła się przez ramię powoli, zaraz potem wpuszczając na blade wargi subtelny uśmiech.
– Lady Parkinson – życzliwe skinienie głową było odpowiedzią na jej powitanie. Zaraz potem odetchnęła cicho, pozwalając sobie na kolejne krótkie oględziny otaczającej ich scenerii, jak gdyby chciała zebrać myśli i zastanowić się nad celem wizyty.
– Suknie na sezon wiosenny. Nie zdecydowałam jeszcze, czy chciałabym zamówić u Państwa całą garderobę, czy jedynie kilka sztuk – wypowiedziała, przenosząc spojrzenie na młodą kobietę odzianą w zieleń. Skompletowanie garderoby w jednym miejscu było praktyczne i pragmatyczne; zamiłowanie jednak do francuskich projektantów wciąż podrygiwało w dole jej serca – Czego mogę spodziewać się tej wiosny, lady Parkinson? Zależy mi na klasyce, bez nadmiernych ozdób i pogłębień.
Suknie, płaszcze, gorsety i spódnice – wszystko to, co pozornie nieistotne, stanowiło o tym, kim była w oczach socjety.
Obłożona biżuterią, błyszcząca i szeleszcząca z każdym krokiem Odetta wydawała się mimo wszystko sunąć przez otaczającą ją powierzchnię. Nawet na tle wszystkich pięknych projektów i produktów w domu mody wydawała się odcinać od tła, niczym światło w ciemności starając się pokazywać dookoła i robić co tylko mogła aby oczy wszystkich zwracały się w jej kierunku. Uśmiech zawsze błądził na jej twarzy, a ona, niczym najlepszy kot, skaczący po zwierzynę, czekający na największy łup. Poruszała się po tej przestrzeni równie płynnie, bywając tu niemal codziennie odkąd to miejsce zostało otwarte i poruszając się po jego przestrzeni tak swobodnie, jak to tylko możliwe. Nie było szansy na to, aby ktoś znał to miejsce lepiej od niej jeżeli nie należał do rodu Parkinsonów, nawet wieloletni pracownicy. Gdyby miała więcej pewności siebie, byłaby najlepszą i najpewniejszą panną w Londynie, tak to jednak brylowała w tym miejscu, na inne nie zwracając zbytnio uwagi.
- Żaden to problem, oczywiście, gdyby teraz lady zdecydowała się na jeden wybór, możemy zawsze potem coś domówić, znając mniej więcej wymiary oraz gusta. W końcu lady czy lordowie nie mogą chodzić źle odziani, skoro istnieje tak ważna instytucja jak to miejsce. – Uśmiech był delikatny i szczery, bo nie miała w końcu w sobie zbytnio jadu, a przynajmniej nie wobec osób które jakkolwiek obdarzała sympatią. No i oczywiście, o ile te osoby były odpowiedniego statusu. Nie mogła sobie pozwolić na zbytnie wywyższanie osób czystej krwi.
- To również zależy od tego, jakie kolory chce lady na siebie odziać. Wiosna przynosi nam odwilż nie tylko w pogodzie... – chociaż patrząc na deszczowe nastroje, nie zapowiadało się aby pogoda poprawiła się w najbliższym czasie - …ale również w kolorach, tak aby jaśnieć i podkreślać odradzające się życie. Nie oznacza to rezygnacji z ciemniejszych barw, ale warto zawsze podkreślić coś jasnymi dodatkami. Czy lady chce kolorami nawiązywać do rodu własnego, rodu w którym jest obecnie, czy może połączyć oba? – Od tego też zależał ich wybór i możliwości, a wojna wcale nie pomagała jeżeli chodziło o dostawy materiałów.
- Żaden to problem, oczywiście, gdyby teraz lady zdecydowała się na jeden wybór, możemy zawsze potem coś domówić, znając mniej więcej wymiary oraz gusta. W końcu lady czy lordowie nie mogą chodzić źle odziani, skoro istnieje tak ważna instytucja jak to miejsce. – Uśmiech był delikatny i szczery, bo nie miała w końcu w sobie zbytnio jadu, a przynajmniej nie wobec osób które jakkolwiek obdarzała sympatią. No i oczywiście, o ile te osoby były odpowiedniego statusu. Nie mogła sobie pozwolić na zbytnie wywyższanie osób czystej krwi.
- To również zależy od tego, jakie kolory chce lady na siebie odziać. Wiosna przynosi nam odwilż nie tylko w pogodzie... – chociaż patrząc na deszczowe nastroje, nie zapowiadało się aby pogoda poprawiła się w najbliższym czasie - …ale również w kolorach, tak aby jaśnieć i podkreślać odradzające się życie. Nie oznacza to rezygnacji z ciemniejszych barw, ale warto zawsze podkreślić coś jasnymi dodatkami. Czy lady chce kolorami nawiązywać do rodu własnego, rodu w którym jest obecnie, czy może połączyć oba? – Od tego też zależał ich wybór i możliwości, a wojna wcale nie pomagała jeżeli chodziło o dostawy materiałów.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gorączka zeszła już całkowicie, a i w ostatnim czasie czuła się o wiele lepiej, dlatego też postanowiła powoli wrócić do obowiązków związanych z pracą. Miała wrażenie, że choroba wyssała z niej nie tylko wszystkie siły, ale również poczucie stylu i ostatnimi czasy niemal w irytacji zaczęła nadganiać wszystkie nowości modowe, letnie stroje oraz dodatkowe możliwości względem dodatków. Musząc wrócić do gry w wielkim stylu zaczęła się przyzwyczajać na powrót do pomocy w rodzinnym interesie, wychodząc nieco z cienia. Na całe szczęście choroba spowodowała tylko brak rozmowy o niej, a nie skandale – chociaż można było się kłócić na ten temat, czy rzeczywiście skandale nie byłyby czasem lepsze – a żeby wrócić teraz do rodziny, mogła w końcu pozwolić sobie na nadrabianie ostatnich wydarzeń.
List od Lacretty był niemal jak zbawienie, nie tylko pozwalający jej na wykorzystanie własnego potencjału, ale też na powrót do dawnych planów, w których mogłaby zająć się na nowo dodatkowymi rzeczami, takimi jak własne tworzenie stroi. Wciąż musiała wykonać pracę pod okiem doświadczonego projektanta, ale jednocześnie teraz mogła, po miesiącach ćwiczeń, sama już wyprowadzać linie oraz tworzyć to, co siedziało jej w myślach, zamiast opowiadania o tym i liczenia, że pracownik z którym pilnowała produkcji będzie mógł umiejętnie odczytać jej zamiary.
- Lacreta! – Ostrożnie schodząc po schodach w stronę oczekującej jej panny Rowle, Odetta wydawała się rozpromieniona jak zawsze, lecz znacznie chudsza i o wiele bardziej blada niż ostatnim razem gdy miały okazje się widzieć, co w oczach panny Parkinson nie było szczególnie wadą. – Dziękuję, że wysłałaś wiadomość. Mam nadzieję, że spodoba ci się to, co tutaj przygotowaliśmy. – Wiedziała, że się spodoba. Nie dlatego, że coś się stało, ale w tej chwili bardzo dobrze wiedziała, że ktokolwiek nie zakochał się w stroju od Parkinsonów, miał coś poważnego na sumieniu. Modowo, oczywiście.
- Czy coś jeszcze będziesz dziś poszukiwać? Dodatkowy kapelusz albo para rękawiczek? – Ujmując pannę Rowle pod ramię, skierowała je w stronę bardziej prywatnego pomieszczenia. – No i oczywiście, czy jakoś możemy umilić ci wizytę?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
|2.10.1958
Zmiany trwały cały czas. Świat ulegał przemianie na ich oczach od kiedy meteoryty spadły na ziemię i sprawiły, że krajobraz niczym nie przypominał spokojnej rzeczywistości, do której przywykła. Kurz tragedii już opadł, spod gruzów tworzyli obraz, który miał od nowa zdefiniować wartości i cele jakimi się kierowali. Część z nich miała się rozpaść na kawałki, miała roztrzaskać się na szczątkach dawnego świata, a potem odrodzić się, pozwalając na odkrycie tego, co do tej pory było skrywane lub zostało celowo zapomniane, bo tak było łatwiej.
Niosąc pomoc w Durham, angażując się w akcje Ministerstwa Magii, pomagając na wielu polach, na tyle na ile mogła, działając w pracowni, badając wiele spraw zapomniała o sobie. Swoje pragnienia, marzenia i potrzeby zrzuciła na dalszy plan. Nie były istotne, wydawały się wręcz trywialne na tle tragedii jakiej byli świadkami.
Jednak pewnego dnia spojrzała w swoje odbicie w lustrze i zrozumiała, że powinna wyjść z cienia, powinna przestać się porównywać z innymi kobietami, przestać oglądać się na innych i skupić się wyłącznie na sobie. Pozwolić na ten mały egoizm, który sprawi, że będzie zadowolona z siebie; nie tylko z tego co osiągnęła do tej pory, ale również z tego jak wygląda.
Chwilę jej zajęło pojęcie, że to jak wygląda i to co mówi, jest ze sobą połączone. Nikt nie oddziela tych dwóch rzeczy, a ludzie są powierzchowni. Niezależnie jak bardzo by temu zaprzeczali.
Nie jestem brzydka.
Znała jeden ród, który mógłby jej pomóc w tym co chciała osiągnąć. Miała dość bycia porównywaną do czarnej wrony, stawianą obok pięknych łabędzi. Należało to zmienić posiadając odpowiednią zbroję, a takową mógł jej zapewnić jeden ród - Parkinsonowie.
Wystosowała odpowiedni list, uprzedziła o swojej wizycie, wiedząc jak ważny jest szacunek do czasu innych. Od takich drobnych gestów budowało się obraz samej siebie. Narzucanie się, pokazywanie swojej siły i władzy było w złym guście, zwłaszcza wobec równych sobie. Ubrana w szarą suknię z plisowanym dołem, zjawiła się o wyznaczonej godzinie w Domu Mody Parkinson. W uszach pyszniły się kolczyki, gdzie czarna perła oprawiona była w srebro, na palcu lśnił pierścień przekazany z pokolenia na pokolenie wśród kobiet z rodziny Burke. Włosy zaś upięte miała w kok, z którego wymykały się pojedyncze pasma i wiły miękko przy twarzy. Kapelusz i rękawiczki, które dopełniały całości stroju odłożyła w wyznaczone do tego miejsce.
Oznajmiła swoje przybycie obsłudze i zapewniła, że poczeka na lorda Bradforda Parkinsona, który aktualnie przebywał gdzieś poza zasięgiem jej wzroku. Uznała, że wykorzysta ten czas na niespieszne przyjrzenie się kolekcji jak znajdowała się już na wieszakach. Nie sięgała ku nich dłonią, a jedynie spoglądała dłużej kiedy coś przykuło jej uwagę.
Na dźwięk męskich kroków odwróciła się, aby móc uraczyć czarodzieja uprzejmym uśmiechem podając dłoń w geście powitania.
-Dzień dobry, lordzie Parkinson. Dziękuję, że zgodził się pan na poświęcenie mi swojego cennego czasu. - Zwróciła się do mężczyzny. -Zdaję sobie sprawę, że moja prośba była dość… nietypowa. Jednak nie znam lepszej osoby, do której mogłabym się zgłosić o pomoc. - Nie było to łatwe, prosić o coś takiego, ale potrzebowała tej przemiany. -Proszę o metamorfozę.
Zmiany trwały cały czas. Świat ulegał przemianie na ich oczach od kiedy meteoryty spadły na ziemię i sprawiły, że krajobraz niczym nie przypominał spokojnej rzeczywistości, do której przywykła. Kurz tragedii już opadł, spod gruzów tworzyli obraz, który miał od nowa zdefiniować wartości i cele jakimi się kierowali. Część z nich miała się rozpaść na kawałki, miała roztrzaskać się na szczątkach dawnego świata, a potem odrodzić się, pozwalając na odkrycie tego, co do tej pory było skrywane lub zostało celowo zapomniane, bo tak było łatwiej.
Niosąc pomoc w Durham, angażując się w akcje Ministerstwa Magii, pomagając na wielu polach, na tyle na ile mogła, działając w pracowni, badając wiele spraw zapomniała o sobie. Swoje pragnienia, marzenia i potrzeby zrzuciła na dalszy plan. Nie były istotne, wydawały się wręcz trywialne na tle tragedii jakiej byli świadkami.
Jednak pewnego dnia spojrzała w swoje odbicie w lustrze i zrozumiała, że powinna wyjść z cienia, powinna przestać się porównywać z innymi kobietami, przestać oglądać się na innych i skupić się wyłącznie na sobie. Pozwolić na ten mały egoizm, który sprawi, że będzie zadowolona z siebie; nie tylko z tego co osiągnęła do tej pory, ale również z tego jak wygląda.
Chwilę jej zajęło pojęcie, że to jak wygląda i to co mówi, jest ze sobą połączone. Nikt nie oddziela tych dwóch rzeczy, a ludzie są powierzchowni. Niezależnie jak bardzo by temu zaprzeczali.
Nie jestem brzydka.
Znała jeden ród, który mógłby jej pomóc w tym co chciała osiągnąć. Miała dość bycia porównywaną do czarnej wrony, stawianą obok pięknych łabędzi. Należało to zmienić posiadając odpowiednią zbroję, a takową mógł jej zapewnić jeden ród - Parkinsonowie.
Wystosowała odpowiedni list, uprzedziła o swojej wizycie, wiedząc jak ważny jest szacunek do czasu innych. Od takich drobnych gestów budowało się obraz samej siebie. Narzucanie się, pokazywanie swojej siły i władzy było w złym guście, zwłaszcza wobec równych sobie. Ubrana w szarą suknię z plisowanym dołem, zjawiła się o wyznaczonej godzinie w Domu Mody Parkinson. W uszach pyszniły się kolczyki, gdzie czarna perła oprawiona była w srebro, na palcu lśnił pierścień przekazany z pokolenia na pokolenie wśród kobiet z rodziny Burke. Włosy zaś upięte miała w kok, z którego wymykały się pojedyncze pasma i wiły miękko przy twarzy. Kapelusz i rękawiczki, które dopełniały całości stroju odłożyła w wyznaczone do tego miejsce.
Oznajmiła swoje przybycie obsłudze i zapewniła, że poczeka na lorda Bradforda Parkinsona, który aktualnie przebywał gdzieś poza zasięgiem jej wzroku. Uznała, że wykorzysta ten czas na niespieszne przyjrzenie się kolekcji jak znajdowała się już na wieszakach. Nie sięgała ku nich dłonią, a jedynie spoglądała dłużej kiedy coś przykuło jej uwagę.
Na dźwięk męskich kroków odwróciła się, aby móc uraczyć czarodzieja uprzejmym uśmiechem podając dłoń w geście powitania.
-Dzień dobry, lordzie Parkinson. Dziękuję, że zgodził się pan na poświęcenie mi swojego cennego czasu. - Zwróciła się do mężczyzny. -Zdaję sobie sprawę, że moja prośba była dość… nietypowa. Jednak nie znam lepszej osoby, do której mogłabym się zgłosić o pomoc. - Nie było to łatwe, prosić o coś takiego, ale potrzebowała tej przemiany. -Proszę o metamorfozę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na biurku w pracowni leżą rozłożone dokumenty, kilka szkiców i otwarty kałamarz. Przed siedzącym w fotelu czarodziejem spoczywa pergamin z kilkoma zapisanymi słowami, jakie Bradford kreśli do swojego przyjaciela. Feronia obrała sobie za punkt honoru nie dopuścić, aby wiadomość została ukończona, stale pogwizdując i zagadując Parkinsona śpiewnym głosem.
- Halo, nuda! Nuuuda! - woła żako, drepcząc po parapecie. - Halo, daj dzóbka. Per favore caro. - Ptaszyna ma potężny zasób słów w kilku językach i potrafi ich używać w zależności od kontekstu. Parkinson zakochał się w tym gatunku podczas jednej z wypraw do paryskiego ogrodu zoologicznego i prędko zapragnął takową posiadać. Jest doskonałą towarzyszką, listy przynosi na czas i bez zbędnego ociągania, czasem domagając się przekupstwa, na które czarodziej oczywiście przystaje - jakże mógłby jej czegokolwiek odmawiać?
- Pozwól mi się skupić. Jeszcze tylko kilka słów - wzdycha ciężko Bradford, unosząc na nią wzrok z piórem zawieszonym ponad pergaminem. Ptak gwałtownie kręci głową w ramach sprzeciwu.
- Nuda, amico mio! - Ptasi trel rozciąga się po całej pracowni, pogwizdywanie przybiera na sile.
- Jesteś okrutnie rozpieszczona - mruczy jeszcze pod nosem, odchyla się, opadając na oparcie fotela, by zaraz podnieść się z miejsca i sięgnąć do szafki, w której trzyma słoik z przysmakami dla papugi. Sypie jej na parapet kilka orzechów włoskich, za które Feronia zabiera się ochoczo. To wtedy rozlega się pukanie do drzwi i przez próg przestępuje Margaret, informując o przybyciu zapowiedzianego gościa. Bradford ze skinieniem głowy rusza w jej kierunku na spotkanie z czarownicą, ignorując niezadowolone spojrzenie żako.
Naturalnie jest czytelnikiem Czarownicy, gdzie śledzi zarówno najnowsze plotki o wydarzeniach i ludziach, a także szuka wzmianek o samym sobie - a raczej o swoich dziełach. Są dwie rzeczy, które wywołują w Bradfordzie zadowolenie - uśmiech na twarzy szczęśliwej klientki, oraz pochlebne recenzje w prasie. Imię lady Burke zdążyło zapaść mu w pamięć, gdyż czasopismo zdecydowało się wyrażać o niej w mało pochlebnych słowach. Kilkukrotnie miał okazję przyglądać się jej na przyjęciach dla socjety, niestety zgadzając się z opinią redaktorów. Młoda panna nosi się w ciemnych, typowych dla jej rodu barwach, a dobierane przez nią dodatki wypadają płasko. Nic dziwnego, że nadal nie znalazła dla siebie męża, skoro lordowie wypatrują barwnych kwiatów, jakie można z dumą nosić w butonierce. W tej kwestii Primrose przypomina mu Petrę. Także i ona nie przywiązywała wielkiej wagi do swoich kreacji, ograniczając się do tego, co eleganckie i przyzwoite, a nie tego, co przyciąga spojrzenia. Była pewną siebie czarownicą o bogatym wnętrzu i to w nim Bradford się zakochał przed piętnastoma już laty, biorąc sobie pannę Yaxley za żonę. Lady Burke z całą pewnością ma wiele do zaoferowania, lecz w świecie brakuje mężczyzn, którzy nie obawiają się nieprzystępnej fasady, aby zajrzeć do środka.
Wychodzi do działu z konfekcją damską, dzieląc się uprzejmymi uśmiechami z mijanymi czarownicami. Nie ma pewności, czy ich podekscytowane westchnienia wywołane są wspaniałymi kreacjami, czy też możliwością zobaczenia ich twórcy, ale przywykł do ich ignorowania. Są chwile, gdy przystaje na moment, by podsunąć komplement i doradzić w kwestii sukien. Bawi go czasem ich skrępowanie, gdy orientują się, że w kwestii mody rozmawiają z mężczyzną, wszak ci zwykli ograniczać się do prostych opinii - ładnie, nie ładnie, zaś Bradford potrafi na dyskusji o krawieckiej sztuce spędzić długie godziny. Teraz nie zamierza jednak żadnej z nich poświęcić dodatkowej chwili, bo pomiędzy manekinami dostrzega drobną sylwetkę.
- Lady Burke - wita ją ciepło i kłania się lekko, czekając w tej pozycji krótką chwilę, by upewnić się, czy ta zechce mu podać dłoń do powitania. - Jakże bym śmiał odmówić? Muszę przyznać, że nie codziennie dostaję podobne zadanie, aby zająć się tak całkowitą odmianą. Wymaga to wiele pracy, długiej analizy, godzin spędzonych na trudnych wyborach. - Wcale nie przesadza, bo do tego problemu zamierza podejść z należną uwagą. Schlebia mu, że to właśnie do niego zgłosiła się Primrose - a do kogo innego miałaby? - traktuje to jako swoiste wyzwanie. Tak, częściowo kusi go myśl, co też znajdzie się na jej temat w łamach czasopism dla pań, częściowo zaś intryguje go, kim po takiej przemianie może stać się lady Burke. - Zapraszam tutaj. Proszę mi powiedzieć, czy zastanawiałaś się już może nad tym, co konkretnie chciałabyś zmienić? - Prowadzi ją nieco dalej ku ustawionym pod ścianą fotelom. Towarzysząca im Margaret znika na moment, otrzymawszy od Bradforda porozumiewawcze spojrzenie.
- Halo, nuda! Nuuuda! - woła żako, drepcząc po parapecie. - Halo, daj dzóbka. Per favore caro. - Ptaszyna ma potężny zasób słów w kilku językach i potrafi ich używać w zależności od kontekstu. Parkinson zakochał się w tym gatunku podczas jednej z wypraw do paryskiego ogrodu zoologicznego i prędko zapragnął takową posiadać. Jest doskonałą towarzyszką, listy przynosi na czas i bez zbędnego ociągania, czasem domagając się przekupstwa, na które czarodziej oczywiście przystaje - jakże mógłby jej czegokolwiek odmawiać?
- Pozwól mi się skupić. Jeszcze tylko kilka słów - wzdycha ciężko Bradford, unosząc na nią wzrok z piórem zawieszonym ponad pergaminem. Ptak gwałtownie kręci głową w ramach sprzeciwu.
- Nuda, amico mio! - Ptasi trel rozciąga się po całej pracowni, pogwizdywanie przybiera na sile.
- Jesteś okrutnie rozpieszczona - mruczy jeszcze pod nosem, odchyla się, opadając na oparcie fotela, by zaraz podnieść się z miejsca i sięgnąć do szafki, w której trzyma słoik z przysmakami dla papugi. Sypie jej na parapet kilka orzechów włoskich, za które Feronia zabiera się ochoczo. To wtedy rozlega się pukanie do drzwi i przez próg przestępuje Margaret, informując o przybyciu zapowiedzianego gościa. Bradford ze skinieniem głowy rusza w jej kierunku na spotkanie z czarownicą, ignorując niezadowolone spojrzenie żako.
Naturalnie jest czytelnikiem Czarownicy, gdzie śledzi zarówno najnowsze plotki o wydarzeniach i ludziach, a także szuka wzmianek o samym sobie - a raczej o swoich dziełach. Są dwie rzeczy, które wywołują w Bradfordzie zadowolenie - uśmiech na twarzy szczęśliwej klientki, oraz pochlebne recenzje w prasie. Imię lady Burke zdążyło zapaść mu w pamięć, gdyż czasopismo zdecydowało się wyrażać o niej w mało pochlebnych słowach. Kilkukrotnie miał okazję przyglądać się jej na przyjęciach dla socjety, niestety zgadzając się z opinią redaktorów. Młoda panna nosi się w ciemnych, typowych dla jej rodu barwach, a dobierane przez nią dodatki wypadają płasko. Nic dziwnego, że nadal nie znalazła dla siebie męża, skoro lordowie wypatrują barwnych kwiatów, jakie można z dumą nosić w butonierce. W tej kwestii Primrose przypomina mu Petrę. Także i ona nie przywiązywała wielkiej wagi do swoich kreacji, ograniczając się do tego, co eleganckie i przyzwoite, a nie tego, co przyciąga spojrzenia. Była pewną siebie czarownicą o bogatym wnętrzu i to w nim Bradford się zakochał przed piętnastoma już laty, biorąc sobie pannę Yaxley za żonę. Lady Burke z całą pewnością ma wiele do zaoferowania, lecz w świecie brakuje mężczyzn, którzy nie obawiają się nieprzystępnej fasady, aby zajrzeć do środka.
Wychodzi do działu z konfekcją damską, dzieląc się uprzejmymi uśmiechami z mijanymi czarownicami. Nie ma pewności, czy ich podekscytowane westchnienia wywołane są wspaniałymi kreacjami, czy też możliwością zobaczenia ich twórcy, ale przywykł do ich ignorowania. Są chwile, gdy przystaje na moment, by podsunąć komplement i doradzić w kwestii sukien. Bawi go czasem ich skrępowanie, gdy orientują się, że w kwestii mody rozmawiają z mężczyzną, wszak ci zwykli ograniczać się do prostych opinii - ładnie, nie ładnie, zaś Bradford potrafi na dyskusji o krawieckiej sztuce spędzić długie godziny. Teraz nie zamierza jednak żadnej z nich poświęcić dodatkowej chwili, bo pomiędzy manekinami dostrzega drobną sylwetkę.
- Lady Burke - wita ją ciepło i kłania się lekko, czekając w tej pozycji krótką chwilę, by upewnić się, czy ta zechce mu podać dłoń do powitania. - Jakże bym śmiał odmówić? Muszę przyznać, że nie codziennie dostaję podobne zadanie, aby zająć się tak całkowitą odmianą. Wymaga to wiele pracy, długiej analizy, godzin spędzonych na trudnych wyborach. - Wcale nie przesadza, bo do tego problemu zamierza podejść z należną uwagą. Schlebia mu, że to właśnie do niego zgłosiła się Primrose - a do kogo innego miałaby? - traktuje to jako swoiste wyzwanie. Tak, częściowo kusi go myśl, co też znajdzie się na jej temat w łamach czasopism dla pań, częściowo zaś intryguje go, kim po takiej przemianie może stać się lady Burke. - Zapraszam tutaj. Proszę mi powiedzieć, czy zastanawiałaś się już może nad tym, co konkretnie chciałabyś zmienić? - Prowadzi ją nieco dalej ku ustawionym pod ścianą fotelom. Towarzysząca im Margaret znika na moment, otrzymawszy od Bradforda porozumiewawcze spojrzenie.
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Od kiedy otrzymała odznaczenie na wielkie gali musiała liczyć się z tym, że będzie obserwowana. Zapomniała jednak, że nie patrzyli na jej czyny, ale na to jak wygląda, jak się prezentuje, a to był jej najsłabszy punkt; ten, który nieroztropnie pominęła sądząc, że to właśnie jej działania będą głównie na językach mediów. Te jednak skupiły się na tym jak wyglądała i z kim bywała widywana w towarzystwie. Przestała być całkowicie anonimowa i musiała zrozumieć, że nie może pozostać w cieniu, ponieważ z niego wyszła. Uświadomienie sobie tego, chwilę jej zajęło. Pojęcie tego jak spory błąd popełniła przyszło z czasem, kiedy zaczynała łączyć wydarzenia, słowa - czyste fakty.
Dostrzegała spojrzenia gdy opuszczała pracownię w Londynie. Reprezentowała nie tylko siebie, ale również rodzinę, a plotek było coraz więcej i choć była dumna z siebie, tak wiedziała, że pewne słowa mogą jej zaszkodzić. Należało coś z tym zrobić. I to szybko, póki jeszcze miała czas.
Okres, kiedy wszyscy nadal byli zajęci sprzątaniem po katastrofie, kupił jej cenny czas, który tak bardzo teraz potrzebowała.
Spoglądając na czarodzieja, który o modzie wiedział zdecydowanie więcej od niej, upatrywała w nim przewodnika i człowieka, który sprawi, że nikt więcej nie nazwie jej czarną wroną.
-Pana słowa tym bardziej mnie upewniają w mojej decyzji.- Odpowiedziała gładko kierując się w stronę wskazanego miejsca, gdzie mieściły się fotele. Zasiadła na jednym z nich, wyprostowana jak struna, z nienaganną postawą i idealnym ułożeniem dłoni. Choć wyrażała głośno swoje myśli, działała, udzielała się społecznie, śmiało podążała za wyznaczonymi sobie celami, które niektórzy złośliwe komentowali, tak nadal pozostawała damą i odpowiednie wykształcenie w tym zakresie otrzymała. Zadane pytanie zawisło między nimi, oczekując odpowiedzi. Od czego miała zacząć? Kiedy chodziło o nią całą. Od czubka głowy po palce u stóp. -Zdecydowanie brakuje mi kolorów. - Zaczęła ostrożnie dobierać słowa, ale po paru sekundach uznała, że nie ma czasu na owijanie w bawełnę i kluczenie udając, że nie ma pojęcia po co tu przyszła, skoro wcześniej wyraźnie wskazała, że wie czego oczekuje. -Doskonale sobie lord zdaje sprawę, że to co noszę, nie jest złe. Ot, klasyczne kroje, stonowane barwy, ostrożne dodatki. Poprawnie, ale bez wyrazu. - Przeszła do sedna starając się ignorować kobiety, które czystym przypadkiem uznały, że będą teraz przeglądać wieszaki strojów, wiszące bardzo blisko ich miejsca spotkania. -Jedynym razem, kiedy wywołałam jakąś reakcję, było gdy miałam na sobie spodnie. - Uśmiechnęła się kącikiem ust. Szok, niedowierzenie i oburzenie było widoczne, acz dało jej sporo satysfakcji. -Nie chciałabym stać się modelką z żurnala, brakuje mi do tego nie tylko wzrostu ale również odpowiedniego nastawienia. - Splotła dłonie na padołu, a szarozielone oczy rozbłysły mocniej. -Chciałabym, aby strój wyrażał mnie. Podkreślał moją urodę, figurę i abym wyglądała w nim naturalnie, nie zaś jak przebrana. - Miała nadzieję, że nie oczekuje teraz zbyt wiele. Planowała nawet zmianę uczesania, aby wszystko do siebie pasowało, aby przemiana była widoczna. Chciała ukazać siebie jako młodą czarownicę, która nie boi się wyzwań, pewną siebie, jednocześnie świadomą tego kim jest i jakie nosi nazwisko.
Dość stania w cieniu.
Dostrzegała spojrzenia gdy opuszczała pracownię w Londynie. Reprezentowała nie tylko siebie, ale również rodzinę, a plotek było coraz więcej i choć była dumna z siebie, tak wiedziała, że pewne słowa mogą jej zaszkodzić. Należało coś z tym zrobić. I to szybko, póki jeszcze miała czas.
Okres, kiedy wszyscy nadal byli zajęci sprzątaniem po katastrofie, kupił jej cenny czas, który tak bardzo teraz potrzebowała.
Spoglądając na czarodzieja, który o modzie wiedział zdecydowanie więcej od niej, upatrywała w nim przewodnika i człowieka, który sprawi, że nikt więcej nie nazwie jej czarną wroną.
-Pana słowa tym bardziej mnie upewniają w mojej decyzji.- Odpowiedziała gładko kierując się w stronę wskazanego miejsca, gdzie mieściły się fotele. Zasiadła na jednym z nich, wyprostowana jak struna, z nienaganną postawą i idealnym ułożeniem dłoni. Choć wyrażała głośno swoje myśli, działała, udzielała się społecznie, śmiało podążała za wyznaczonymi sobie celami, które niektórzy złośliwe komentowali, tak nadal pozostawała damą i odpowiednie wykształcenie w tym zakresie otrzymała. Zadane pytanie zawisło między nimi, oczekując odpowiedzi. Od czego miała zacząć? Kiedy chodziło o nią całą. Od czubka głowy po palce u stóp. -Zdecydowanie brakuje mi kolorów. - Zaczęła ostrożnie dobierać słowa, ale po paru sekundach uznała, że nie ma czasu na owijanie w bawełnę i kluczenie udając, że nie ma pojęcia po co tu przyszła, skoro wcześniej wyraźnie wskazała, że wie czego oczekuje. -Doskonale sobie lord zdaje sprawę, że to co noszę, nie jest złe. Ot, klasyczne kroje, stonowane barwy, ostrożne dodatki. Poprawnie, ale bez wyrazu. - Przeszła do sedna starając się ignorować kobiety, które czystym przypadkiem uznały, że będą teraz przeglądać wieszaki strojów, wiszące bardzo blisko ich miejsca spotkania. -Jedynym razem, kiedy wywołałam jakąś reakcję, było gdy miałam na sobie spodnie. - Uśmiechnęła się kącikiem ust. Szok, niedowierzenie i oburzenie było widoczne, acz dało jej sporo satysfakcji. -Nie chciałabym stać się modelką z żurnala, brakuje mi do tego nie tylko wzrostu ale również odpowiedniego nastawienia. - Splotła dłonie na padołu, a szarozielone oczy rozbłysły mocniej. -Chciałabym, aby strój wyrażał mnie. Podkreślał moją urodę, figurę i abym wyglądała w nim naturalnie, nie zaś jak przebrana. - Miała nadzieję, że nie oczekuje teraz zbyt wiele. Planowała nawet zmianę uczesania, aby wszystko do siebie pasowało, aby przemiana była widoczna. Chciała ukazać siebie jako młodą czarownicę, która nie boi się wyzwań, pewną siebie, jednocześnie świadomą tego kim jest i jakie nosi nazwisko.
Dość stania w cieniu.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie umyka mu sztywność postawy Primrose, która usadawia się w fotelu. Nienagannie, prawidłowo, a jednak coś w niej wywołuje zgrzyt. Czy to rzeczywiście wyłącznie kwestia ubrań? Ciężar kolorów kładzie się na jego duszy cieniem, przygniatając topornością. Krój sukni zdaje się przyzwoity, ale mając ją teraz na wyciągnięcie ręki, doskonale rozumie, co redaktor miał na myśli, nazywając ją czarną wroną. Nawet włosy, jak się okazuje, mogą wypaść fatalnie, kiedy nie poświęca im się odpowiednio wiele uwagi. Sama lady Burke nie wygląda źle, tylko jakoś tak…
Pozwala sobie na lekki uśmiech, by tylko trochę dać upust swojemu rozbawieniu. Brzydkich kaczątek przemienianych w łabędzie widział w swej karierze już wiele. Jednym wystarcza nowa garderoba, inne wymagają gruntownych zmian, których Bradford, choć bardzo by chciał, zapewnić nie może. Szpetota charakteru nie jest czymś, co można odmienić trzema sukniami, kapeluszem i parą butów. Nie naprawią jej koronki, jedwabie, czy krepdeszyn. Do której kategorii należy Primrose?
- Słyszałem o tych spodniach. Jeszcze ktoś pomyśli, że celowo próbujesz wywołać zamieszanie - śmieje się z pobłażliwością. Sam fakt noszenia spodni przez czarownice zaskakujący nie jest, lecz dopuszczalny w wyjątkowych sytuacjach, jak choćby podczas jazdy konnej, czy łyżwiarstwa, ale żeby na co dzień?
W Domu Mody czuje się swobodnie i nie widzi powodu, by wyciągać się niczym struna. Ich ojciec jest artystą i nawoływał do nonszalancji. Nic więc dziwnego, że także Bradford zdołał nieco z niej uszczknąć. Siedząc w fotelu, zakłada jedną nogę na drugą, łokieć usadawia na oparciu, a brodę na dłoni. Osadza skupiony wzrok na młodej kobiecie, uważnie słuchając każdego słowa.
- Zastanawia mnie, lady, dlaczego nie nosisz czerwieni? - pyta ze szczerym zainteresowaniem. - Rozumiem zamysł, by ograniczać się do rodzinnej, herbowej kolorystyki, lecz ród Burke, to nie tylko czerń - przytacza fakt, o którym Primrose na pewno wie, lecz może nie od końca brała go pod uwagę. Odsuwa dłoń od twarzy i zwraca wzrok na stojący tuż obok manekin; jak się idealnie składa, wisząca nań kreacja jest suknią o barwie głębokiego wina. Bradford sięga do niego i przesuwa zwiewny materiał między palcami, lecz najwidoczniej coś mu w nim nie odpowiada, bo ściąga tylko na moment brwi i powraca spojrzeniem ku swojej rozmówczyni.
- Aby garderoba dobrze odwzorowywała to, kim jest dany czarodziej, trzeba przyłożyć szczególną wagę do obserwacji. Z łatwością mogę dobrać barwy, które uwydatnią twoje niezaprzeczalne piękno, jak i kroje, jakie podkreślą zalety - wcale szczególnie jej nie dosładza, nie zależy mu na tym, by sypać komplementami (od tego jest Harland), lecz nie zamierza zaprzeczać faktom - jednak jeśli zależy ci na tym, by czuć się w nich naprawdę swobodnie, będziemy musieli porozmawiać nieco dłużej.
To wtedy do ich kącika powraca Margaret ze złotą tacą zastawioną dzbankiem z herbatą, dwoma filiżankami, cukiernicą i mniejszym dzbankiem z mlekiem. Kobieta uzupełnia oba naczynia napojem, po czym spogląda na Primrose z uprzejmym uśmiechem, by ta zdecydowała, jakich życzy sobie dodatków. Gdy tylko asystentka ponownie ich opuszcza, pozornie tylko, bo zatrzymuje się nieopodal wśród wieszaków, by w razie potrzeby być na wezwanie, Bradford sięga po swoją filiżankę, uzupełnia kilkoma kroplami mleka i upija łyk.
- Opowiedz mi coś o sobie, lady Primrose. Doszły mnie słuchy, że parasz się niezwykle trudną dziedziną magii. Co najbardziej podoba ci się podczas tworzenia talizmanów? - To istotna wiedza, która przybliży mu osobę szlachetnie urodzonej panny. Rzadko trafia się taka, która wykracza swoimi umiejętnościami poza śpiew, literaturę, czy taniec, więc jest ciekaw, co też kryje się w jej głowie.
Pozwala sobie na lekki uśmiech, by tylko trochę dać upust swojemu rozbawieniu. Brzydkich kaczątek przemienianych w łabędzie widział w swej karierze już wiele. Jednym wystarcza nowa garderoba, inne wymagają gruntownych zmian, których Bradford, choć bardzo by chciał, zapewnić nie może. Szpetota charakteru nie jest czymś, co można odmienić trzema sukniami, kapeluszem i parą butów. Nie naprawią jej koronki, jedwabie, czy krepdeszyn. Do której kategorii należy Primrose?
- Słyszałem o tych spodniach. Jeszcze ktoś pomyśli, że celowo próbujesz wywołać zamieszanie - śmieje się z pobłażliwością. Sam fakt noszenia spodni przez czarownice zaskakujący nie jest, lecz dopuszczalny w wyjątkowych sytuacjach, jak choćby podczas jazdy konnej, czy łyżwiarstwa, ale żeby na co dzień?
W Domu Mody czuje się swobodnie i nie widzi powodu, by wyciągać się niczym struna. Ich ojciec jest artystą i nawoływał do nonszalancji. Nic więc dziwnego, że także Bradford zdołał nieco z niej uszczknąć. Siedząc w fotelu, zakłada jedną nogę na drugą, łokieć usadawia na oparciu, a brodę na dłoni. Osadza skupiony wzrok na młodej kobiecie, uważnie słuchając każdego słowa.
- Zastanawia mnie, lady, dlaczego nie nosisz czerwieni? - pyta ze szczerym zainteresowaniem. - Rozumiem zamysł, by ograniczać się do rodzinnej, herbowej kolorystyki, lecz ród Burke, to nie tylko czerń - przytacza fakt, o którym Primrose na pewno wie, lecz może nie od końca brała go pod uwagę. Odsuwa dłoń od twarzy i zwraca wzrok na stojący tuż obok manekin; jak się idealnie składa, wisząca nań kreacja jest suknią o barwie głębokiego wina. Bradford sięga do niego i przesuwa zwiewny materiał między palcami, lecz najwidoczniej coś mu w nim nie odpowiada, bo ściąga tylko na moment brwi i powraca spojrzeniem ku swojej rozmówczyni.
- Aby garderoba dobrze odwzorowywała to, kim jest dany czarodziej, trzeba przyłożyć szczególną wagę do obserwacji. Z łatwością mogę dobrać barwy, które uwydatnią twoje niezaprzeczalne piękno, jak i kroje, jakie podkreślą zalety - wcale szczególnie jej nie dosładza, nie zależy mu na tym, by sypać komplementami (od tego jest Harland), lecz nie zamierza zaprzeczać faktom - jednak jeśli zależy ci na tym, by czuć się w nich naprawdę swobodnie, będziemy musieli porozmawiać nieco dłużej.
To wtedy do ich kącika powraca Margaret ze złotą tacą zastawioną dzbankiem z herbatą, dwoma filiżankami, cukiernicą i mniejszym dzbankiem z mlekiem. Kobieta uzupełnia oba naczynia napojem, po czym spogląda na Primrose z uprzejmym uśmiechem, by ta zdecydowała, jakich życzy sobie dodatków. Gdy tylko asystentka ponownie ich opuszcza, pozornie tylko, bo zatrzymuje się nieopodal wśród wieszaków, by w razie potrzeby być na wezwanie, Bradford sięga po swoją filiżankę, uzupełnia kilkoma kroplami mleka i upija łyk.
- Opowiedz mi coś o sobie, lady Primrose. Doszły mnie słuchy, że parasz się niezwykle trudną dziedziną magii. Co najbardziej podoba ci się podczas tworzenia talizmanów? - To istotna wiedza, która przybliży mu osobę szlachetnie urodzonej panny. Rzadko trafia się taka, która wykracza swoimi umiejętnościami poza śpiew, literaturę, czy taniec, więc jest ciekaw, co też kryje się w jej głowie.
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wiedziała, że poddała się właśnie ocenie. Nawet jak nie czuła się z tym komfortowo nie mogła mieć pretensji, że lord Parkinson przygląda się jej uważnie, zawiesza wzrok na każdym detalu lub miejscu. Jego uśmiech, wydaje się być przyjazny, a jednak lekko rozbawiony. Nie wiedziała co o tym sądzić, ponieważ nie znała go w ogóle i ciężko było rozczytać jego mimikę. Postanowiła więc skupić się na razie na słowach, na rozmowie jaką zaczęli prowadzić, nie poddając w tym samym czasie analizie jego gestów. Siedział z nonszalancją na jaką ona nie mogła sobie pozwolić. Chociaż bardzo chciała ulec całkowicie podszeptom, że może dyktować swoje warunki, tak też miała pełną świadomość, że jeszcze nie była na pozycji, w której mogła pozwolić sobie na pewne zachowania. Niektórzy wręcz twierdzili, że nigdy nie będzie. Miała szczerą nadzieję, że się mylą i kiedyś kulą w gardle stanie im ta teoria.
Przechyliła nieznacznie głowę słysząc, że mogła celowo wywołać zamieszanie. Zastanawiała się, czy chce poruszać ten temat, lecz ostatecznie uznała, że nie chce zniechęcać tego człowieka do siebie. W końcu zależało jej na tym, aby jej pomógł. Konfrontacja mogła okazać się skrajną głupotą w takiej sytuacji. Uznała więc, że skomentuje to jedynie lekkim uśmiechem, ale nie pozwoli sobie na żaden inny.
Jeszcze nie teraz.
Nagła zmiana tematu sprawiła, że przeniosła wzrok na wiszącą na manekinie suknie.
-Nie sądziłam, że może mi pasować. - Wybór stonowanych kolorów był bezpieczny. Wiedziała, że nie będzie zachwycać, ale nikt jej nie zarzuci braku klasy czy elegancji. Czerwień zaś była kolorem mocnym, wybijającym się; w takim kolorze nie stoi się w cieniu. -Pozwalałam sobie na czerwone dodatki, nigdy jako wiodący kolor.
Niezaprzeczalne piękno - gdyby mogła wyprostowałaby się jeszcze bardziej na te słowa. Pierwszy raz słyszała, aby ktoś o niej tak mówił i to jeszcze z taką swobodą, jakby wspominał o pogodzie. Zapewne przychodziło mu to z łatwością, więc nie mogła brać jego słów zbyt poważnie, choć niezaprzeczalnie, połechtały kruche ego lady Burke. -Oczywiście. - Skinęła głową i poczekała, aż Margaret postawi tackę z herbatą i przekąskami. Ujęła filiżankę z czystym naparem bez dodatków i upiła łyk. Spodziewała się, że lord Parkinson będzie chciał zadać więcej pytań, skoro sama zażyczyła sobie, że chce, aby ubrania nie tylko były jej zewnętrzną powłoką, ale też aby oddawały ją samą. Pragnęła być ubrana, nie zaś przebrana. Najgorsze co sobie wyobrażała, to nagłówki gazet, że lady Burke w pogoni za ulotnym szczęściem stara się ukryć siebie.
-To pozornie proste pytanie, nie ma jednej odpowiedzi. - Przyznała po chwili namysłu. -Bardzo lubię proces kreowania. - Odstawiła filiżankę na stoliczek. -To kiedy wizja z mojej głowy, zaczyna być przelewana na papier. Kiedy zaczynam kreślić wszystkie szczegóły i detale jednocześnie widząc kolory. To jak się przenikają. - Kiedy zaczęła opowiadać o swojej pracy, która też była jej pasją całe ciało się rozluźniło, choć nadal pozostawało w idealnej pozycji. -Jednak, jeżeli mam wybrać ten idealny moment, to kiedy ogółowi zaczynam nadać jego cech charakterystycznych. Gdy osadzam kamienie, gdy rylcem kreślę zdobienia, ponieważ talizmany, które tworzę nie mają mieć tylko funkcję praktyczną. Mają być również elementem osobowości, ozdobą, którą można nosić każdego dnia. - Istniała szansa, że lord Bradford zrozumie o czym mówiła, sam zajmował się również tworzeniem, przenoszeniem wizji do świata rzeczywistego. -Oprócz tworzenia talizmanów, zajmuję się również badaniem artefaktów jakie do nas trafiają. Spędzam dużo czasu poza murami zamku - doglądając rodzinnych interesów, ale również wspierając nestora i kuzynów w pracy na ziemiach Durham.
Przechyliła nieznacznie głowę słysząc, że mogła celowo wywołać zamieszanie. Zastanawiała się, czy chce poruszać ten temat, lecz ostatecznie uznała, że nie chce zniechęcać tego człowieka do siebie. W końcu zależało jej na tym, aby jej pomógł. Konfrontacja mogła okazać się skrajną głupotą w takiej sytuacji. Uznała więc, że skomentuje to jedynie lekkim uśmiechem, ale nie pozwoli sobie na żaden inny.
Jeszcze nie teraz.
Nagła zmiana tematu sprawiła, że przeniosła wzrok na wiszącą na manekinie suknie.
-Nie sądziłam, że może mi pasować. - Wybór stonowanych kolorów był bezpieczny. Wiedziała, że nie będzie zachwycać, ale nikt jej nie zarzuci braku klasy czy elegancji. Czerwień zaś była kolorem mocnym, wybijającym się; w takim kolorze nie stoi się w cieniu. -Pozwalałam sobie na czerwone dodatki, nigdy jako wiodący kolor.
Niezaprzeczalne piękno - gdyby mogła wyprostowałaby się jeszcze bardziej na te słowa. Pierwszy raz słyszała, aby ktoś o niej tak mówił i to jeszcze z taką swobodą, jakby wspominał o pogodzie. Zapewne przychodziło mu to z łatwością, więc nie mogła brać jego słów zbyt poważnie, choć niezaprzeczalnie, połechtały kruche ego lady Burke. -Oczywiście. - Skinęła głową i poczekała, aż Margaret postawi tackę z herbatą i przekąskami. Ujęła filiżankę z czystym naparem bez dodatków i upiła łyk. Spodziewała się, że lord Parkinson będzie chciał zadać więcej pytań, skoro sama zażyczyła sobie, że chce, aby ubrania nie tylko były jej zewnętrzną powłoką, ale też aby oddawały ją samą. Pragnęła być ubrana, nie zaś przebrana. Najgorsze co sobie wyobrażała, to nagłówki gazet, że lady Burke w pogoni za ulotnym szczęściem stara się ukryć siebie.
-To pozornie proste pytanie, nie ma jednej odpowiedzi. - Przyznała po chwili namysłu. -Bardzo lubię proces kreowania. - Odstawiła filiżankę na stoliczek. -To kiedy wizja z mojej głowy, zaczyna być przelewana na papier. Kiedy zaczynam kreślić wszystkie szczegóły i detale jednocześnie widząc kolory. To jak się przenikają. - Kiedy zaczęła opowiadać o swojej pracy, która też była jej pasją całe ciało się rozluźniło, choć nadal pozostawało w idealnej pozycji. -Jednak, jeżeli mam wybrać ten idealny moment, to kiedy ogółowi zaczynam nadać jego cech charakterystycznych. Gdy osadzam kamienie, gdy rylcem kreślę zdobienia, ponieważ talizmany, które tworzę nie mają mieć tylko funkcję praktyczną. Mają być również elementem osobowości, ozdobą, którą można nosić każdego dnia. - Istniała szansa, że lord Bradford zrozumie o czym mówiła, sam zajmował się również tworzeniem, przenoszeniem wizji do świata rzeczywistego. -Oprócz tworzenia talizmanów, zajmuję się również badaniem artefaktów jakie do nas trafiają. Spędzam dużo czasu poza murami zamku - doglądając rodzinnych interesów, ale również wspierając nestora i kuzynów w pracy na ziemiach Durham.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie sądziłam, że może mi pasować, nie odbija się reakcją na jego twarzy, ale wewnątrz w duchu śmieje się, bo ileż to już razy słyszał podobne hasło? Niepewność i strach są tym, co przyświeca wielu ludziom, którzy w życiu nie byli zachęcani do eksperymentowania, nie tylko w zakresie własnej garderoby. Bradford nie może się im dziwić, tym bardziej nie chce ich za to winić — sam był za dziecka zachęcany do próbowania tego, co nowe, temperowany wtedy, kiedy starsi uznawali to za konieczne. Dziś, jako ojciec nastoletnich córek, sam już zauważa słuszność tych działań, konieczność kierowania młodymi, by wskazać im odpowiednią ścieżkę ku własnemu rozwojowi; niekoniecznie taką, której chciałby dla siebie, a taką, w której widzi szansę na spełnienie dzieci.
- W tym procesie będziemy próbować wielu rzeczy, o których nie sądziłaś dotąd, że mogą ci pasować - stwierdza lekko, niezrażony pierwszym potknięciem. - Poszukiwanie własnego stylu, to podróż, pełna zakrętów i rozchodzących się dróg, należy je eksplorować, być ich ciekawym, nie bać się. Wiem, że z początku może to brzmieć przerażająco, ale proszę mi wierzyć, lady, że jak przejdziemy przez to razem, wkrótce wszystko stanie się intuicyjne. - Albo i nie, bo nie każdy ma w sobie takie zamiłowanie do mody, co on, lecz nie zamierza jej dokładać do tego jeszcze więcej stresu.
Pytanie o zainteresowania ma jeden cel — wprawić swoją rozmówczynię w większe rozluźnienie, by pod tym całym ostrzałem ciekawskich spojrzeń, mogła przybrać swobodną pozę. Plan ten realizuje się stopniowo; już po chwili wyłapuje, że młoda kobieta poprawia się nieznacznie, a jej ciało nie jest już tak sztywne, jak w momencie, w którym przekroczyła próg domu mody. Słucha jej z uwagą, w żadnym momencie nie przerywając, bo chce się o niej dowiedzieć jak najwięcej.
- Zgadzam się, że każda ozdoba powinna sprawiać wrażenie, jakoby rzeczywiście przynależała do danego czarodzieja. Nie jest to najłatwiejszy proces, wymaga uwagi, obserwacji, czujności. Kiedy wiesz, że dany talizman przybiera cechy osobowości właściciela? - Oboje muszą pozostawać wyczuleni na subtelne różnice, sprawdzać, czy wszystko się ze sobą odpowiednio komponuje. Każdy, najdrobniejszy nawet zgrzyt, może pozostawić niesmak, bo nawet jeśli niewprawne oko zauważy, że coś do siebie nie pasuje, a tym bardziej nie będzie w stanie określić tego źródła, może położyć się to cieniem na odbiorze danej osoby, a nawet całej relacji.
- Patrząc na ciebie, lady Primrose, przychodzi mi na myśl już kilka modeli oraz kolorów, o których sądzę, że mogłyby do ciebie pasować, jednakże jest to tylko moje wyobrażenie. Mógłbym zaproponować ci parę szkiców, sprawdzić, w czym wyglądasz i czujesz się dobrze, ale muszę przyznać szczerze, że takie projekty lubię traktować poważnie, jako swoiste wyzwanie. - Pozwala sobie na szerszy uśmiech, przyznając się do radości, jaką czerpie z podobnych metamorfoz. Projektowanie i szycie kreacji jest jego pracą, ale i pasją. Tworzenie spersonalizowanych dzieł sztuki, to najlepsze, czemu może się oddać, więc gdy tylko ma okazję, zanurza się weń całym sobą. Oczywiście, zdarzają ją czarodzieje, którzy nie do końca wiedzą, czego chcą i nie mają zbyt wiele do zaoferowania swoją osobą, więc cały proces potrafi przerodzić się w katusze, ale ma szczerą nadzieję, że w przypadku lady Burke będzie inaczej.
- Wspominasz o pracy i obowiązkach, ale zakładam, że to nie jedyne zajęcia, jakim się oddajesz. - Ponownie sięga po swoją filiżankę, a mleczny smak herbaty rozpływa się w ustach mieszaniną słodkości i goryczy. - Powiedz mi proszę, co leży w kręgu twoich zainteresowań? Literatura, muzyka, taniec? - podsuwa typowe dla młodych lady czynności, bo to one zazwyczaj padają z dziewczęcych ust, gdy dopytuje o czas wolny. Nawet nie łudzi się, że siedząca przed nim dama zaskoczy go czymś nowatorskim, ale zawsze warto spytać.
- W tym procesie będziemy próbować wielu rzeczy, o których nie sądziłaś dotąd, że mogą ci pasować - stwierdza lekko, niezrażony pierwszym potknięciem. - Poszukiwanie własnego stylu, to podróż, pełna zakrętów i rozchodzących się dróg, należy je eksplorować, być ich ciekawym, nie bać się. Wiem, że z początku może to brzmieć przerażająco, ale proszę mi wierzyć, lady, że jak przejdziemy przez to razem, wkrótce wszystko stanie się intuicyjne. - Albo i nie, bo nie każdy ma w sobie takie zamiłowanie do mody, co on, lecz nie zamierza jej dokładać do tego jeszcze więcej stresu.
Pytanie o zainteresowania ma jeden cel — wprawić swoją rozmówczynię w większe rozluźnienie, by pod tym całym ostrzałem ciekawskich spojrzeń, mogła przybrać swobodną pozę. Plan ten realizuje się stopniowo; już po chwili wyłapuje, że młoda kobieta poprawia się nieznacznie, a jej ciało nie jest już tak sztywne, jak w momencie, w którym przekroczyła próg domu mody. Słucha jej z uwagą, w żadnym momencie nie przerywając, bo chce się o niej dowiedzieć jak najwięcej.
- Zgadzam się, że każda ozdoba powinna sprawiać wrażenie, jakoby rzeczywiście przynależała do danego czarodzieja. Nie jest to najłatwiejszy proces, wymaga uwagi, obserwacji, czujności. Kiedy wiesz, że dany talizman przybiera cechy osobowości właściciela? - Oboje muszą pozostawać wyczuleni na subtelne różnice, sprawdzać, czy wszystko się ze sobą odpowiednio komponuje. Każdy, najdrobniejszy nawet zgrzyt, może pozostawić niesmak, bo nawet jeśli niewprawne oko zauważy, że coś do siebie nie pasuje, a tym bardziej nie będzie w stanie określić tego źródła, może położyć się to cieniem na odbiorze danej osoby, a nawet całej relacji.
- Patrząc na ciebie, lady Primrose, przychodzi mi na myśl już kilka modeli oraz kolorów, o których sądzę, że mogłyby do ciebie pasować, jednakże jest to tylko moje wyobrażenie. Mógłbym zaproponować ci parę szkiców, sprawdzić, w czym wyglądasz i czujesz się dobrze, ale muszę przyznać szczerze, że takie projekty lubię traktować poważnie, jako swoiste wyzwanie. - Pozwala sobie na szerszy uśmiech, przyznając się do radości, jaką czerpie z podobnych metamorfoz. Projektowanie i szycie kreacji jest jego pracą, ale i pasją. Tworzenie spersonalizowanych dzieł sztuki, to najlepsze, czemu może się oddać, więc gdy tylko ma okazję, zanurza się weń całym sobą. Oczywiście, zdarzają ją czarodzieje, którzy nie do końca wiedzą, czego chcą i nie mają zbyt wiele do zaoferowania swoją osobą, więc cały proces potrafi przerodzić się w katusze, ale ma szczerą nadzieję, że w przypadku lady Burke będzie inaczej.
- Wspominasz o pracy i obowiązkach, ale zakładam, że to nie jedyne zajęcia, jakim się oddajesz. - Ponownie sięga po swoją filiżankę, a mleczny smak herbaty rozpływa się w ustach mieszaniną słodkości i goryczy. - Powiedz mi proszę, co leży w kręgu twoich zainteresowań? Literatura, muzyka, taniec? - podsuwa typowe dla młodych lady czynności, bo to one zazwyczaj padają z dziewczęcych ust, gdy dopytuje o czas wolny. Nawet nie łudzi się, że siedząca przed nim dama zaskoczy go czymś nowatorskim, ale zawsze warto spytać.
Bradford Parkinson
Zawód : Projektant, krawiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I do not merely design garments.
I weave dreams into reality.
I weave dreams into reality.
OPCM : 5 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 3 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Konfekcja damska
Szybka odpowiedź