Sala numer dwa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer dwa
To chyba jedna z najprzestronniejszych i najładniejszych sal nie tylko na tym piętrze, ale i całym szpitalu. Do pomieszczenia wpada duża ilość światła, przez co nie wydaje się ono tak ponure jak pozostałe części Munga. Zazwyczaj sala pęka w szwach i ciężko znaleźć tu jakiekolwiek wolne łóżko - trafiają tutaj stali bywalcy oddziału na dłuższe leczenia lub podczas kolejnych, rutynowych pobytów. Dla komfortu i prywatności pacjentów zamocowano przy każdym łóżku zwiewne, białe kotary, natomiast na końcu sali stoi duży doniczkowy kwiatek - wszak odrobina zieleniny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Nie słyszałam gdy przyszedł. Zaczytana w kolejnej książce, przekładając kolejną stronę, nie spodziewałam się, że pojawi się tak szybko. Chociaż na niego czekałam, to czasami dobiegały do mnie myśli, że może w ogóle się nie pojawi. Przecież miał nową żonę, założył własną rodzinę, a ja nie miałam skrupułów, aby niemalże wezwać go do siebie. Jego głos, który rozszedł się po sali, dotarł do mnie chyba z lekkim opóźnieniem, ale kiedy już zdałam sobie sprawę z tego, do kogo należy, momentalnie odwróciłam głowę. Spojrzałam na Perseusza, stojącego tak niedaleko mnie i już wiedziałam, że jest osobą, na której mogę polegać. Po naszym ostatnim spotkaniu zastanawiałam się, ile z naszej rozmowy i naszych odczuć było prawdziwe, a ile sztucznym, wyuczonym dobrym zachowaniem i próbą niezranienia drugiej osoby. Jednak, gdyby był wobec mnie sztuczny, nie pojawiłby się, nie tak szybko.
Odłożyłam książkę, schodząc z parapetu zachwiałam się lekko. Mięśnie i koście zastały mi się od siedzenia w jednej pozycji. Ja jednak nie zważając na nic, patrząc mu prosto w oczy, zaczęłam iść w jego kierunku. W dłoni miałam różdżkę, po wykonaniu kilu kroków, jednym ruchem zamknęłam za Perseuszem drzwi. Nie chciałam, aby ktokolwiek nam przeszkadzał. Sama podeszłam do niego i bez większego zawahania, czy mi wolno czy nie, czy to wypada, czy nie powinnam tego robić, wtuliłam się w jego szatę.
Już nie płakałam, ten okres miałam za sobą. Teraz czułam jedynie pustkę. Dodatkowo ogarniał mnie strach tego, co czeka mnie za murami Świętego Munga, jaki wielki skandal się rozwinął. Jeszcze długo będą o mnie mówić na salonach, a ja nie wiedziałam, czy chcę być tego częścią.
Oprócz silnych ramion mego ojca oraz ciepłych dłoni mojego kuzyna, Morgotha jak i Tristiana, Perseusz był ostatnim mężczyzną, w którego objęciach czułam się bezpiecznie. Nawet lord Carrow, ponoć mój przyjaciel, ani lord Fawley, w którym ponoć byłam zakochana, nie byli dla mnie tak ważni, jak ten jeden mężczyzna stojący teraz na przeciwko mnie.
Zapadła między nami chwila ciszy, którą wiedziałam, że powinnam przerwać. A zacząć, jak zwykle, powinnam od przeprosin, ponieważ moje przeprosiny mu się należały. Przeprosiny i podziękowania.
- Perseusz... Tak dobrze, że jesteś - powiedziałam.
Wzięłam głębszy wdech, wciągając zapach jego perfum. Zapach, który zawsze mi się tak dobrze kojarzył. Z ciepłem, bezpieczeństwem, pierwszą miłością, która przecież nigdy nie umiera. Nie mogłam powiedzieć, że nadal kochałam Perseusza, zbyt dużo się między nami wydarzyło, zbyt dużo czasu minęło, jednak nadal darzyłam go tym specyficznym uczuciem. Był dla mnie ważny i nadal spoczywał w moim sercu. Tak samo miałam nadzieję, że i ja nadal zajmuje to specjalne, tylko dla mnie, przeznaczone miejsce, tu, gdzie teraz spoczywała moja dłoń. W jego piersi.
Odłożyłam książkę, schodząc z parapetu zachwiałam się lekko. Mięśnie i koście zastały mi się od siedzenia w jednej pozycji. Ja jednak nie zważając na nic, patrząc mu prosto w oczy, zaczęłam iść w jego kierunku. W dłoni miałam różdżkę, po wykonaniu kilu kroków, jednym ruchem zamknęłam za Perseuszem drzwi. Nie chciałam, aby ktokolwiek nam przeszkadzał. Sama podeszłam do niego i bez większego zawahania, czy mi wolno czy nie, czy to wypada, czy nie powinnam tego robić, wtuliłam się w jego szatę.
Już nie płakałam, ten okres miałam za sobą. Teraz czułam jedynie pustkę. Dodatkowo ogarniał mnie strach tego, co czeka mnie za murami Świętego Munga, jaki wielki skandal się rozwinął. Jeszcze długo będą o mnie mówić na salonach, a ja nie wiedziałam, czy chcę być tego częścią.
Oprócz silnych ramion mego ojca oraz ciepłych dłoni mojego kuzyna, Morgotha jak i Tristiana, Perseusz był ostatnim mężczyzną, w którego objęciach czułam się bezpiecznie. Nawet lord Carrow, ponoć mój przyjaciel, ani lord Fawley, w którym ponoć byłam zakochana, nie byli dla mnie tak ważni, jak ten jeden mężczyzna stojący teraz na przeciwko mnie.
Zapadła między nami chwila ciszy, którą wiedziałam, że powinnam przerwać. A zacząć, jak zwykle, powinnam od przeprosin, ponieważ moje przeprosiny mu się należały. Przeprosiny i podziękowania.
- Perseusz... Tak dobrze, że jesteś - powiedziałam.
Wzięłam głębszy wdech, wciągając zapach jego perfum. Zapach, który zawsze mi się tak dobrze kojarzył. Z ciepłem, bezpieczeństwem, pierwszą miłością, która przecież nigdy nie umiera. Nie mogłam powiedzieć, że nadal kochałam Perseusza, zbyt dużo się między nami wydarzyło, zbyt dużo czasu minęło, jednak nadal darzyłam go tym specyficznym uczuciem. Był dla mnie ważny i nadal spoczywał w moim sercu. Tak samo miałam nadzieję, że i ja nadal zajmuje to specjalne, tylko dla mnie, przeznaczone miejsce, tu, gdzie teraz spoczywała moja dłoń. W jego piersi.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie miał ani chwili do stracenia, tym bardziej, gdy wyrzucał sobie, że po spotkaniu się z pierwszą odmową ze strony sprawujących pieczę nad Rosalie Yaxleyów, zamiast forsować swój plan odwiedzenia jej w szpitalnej sali wbrew wszystkiemu i wbrew wszystkim, pozwolił myślom krążącym dookoła blondynki ulecieć ze swojej głowy niczym powietrze z przekłutego balonika, a sam skupił się na swoim nowym życiu, teraz oficjalnie bogatszym o jedną osobę. Rozpoczęcie nowego rozdziału i dostosowywanie się do zmienionej w znaczący sposób rzeczywistości było dobrą wymówką, lecz Avery nie zwykł stosować uników. Dlaczego więc po niedoczekaniu się odpowiedzi na list wysłany krótko po otrzymaniu informacji o tragedii i oswojenie się ze świadomością, że korespondencja najprawdopodobniej nie trafiła do rąk adresatki, czekał na jakikolwiek sygnał ze strony Rosalie, mówiący, że faktycznie życzy sobie jego towarzystwa? Ich ostatnie spotkanie, przypadkowe, w sklepie jubilerskim, zagrało na jednej z tych delikatnych strun, których istnienia nie uznawał - dobrze znany, a tak rzadko słyszany głos rozbrzmiewał muzyką w jego uszach, kwiatowa woń jej perfum otaczała go jeszcze na długo po pożegnaniu, a miękkość skóry, którą zaledwie muskał palcami, przywoływała wspomnienia odległych czasów, w których rościł sobie urojone, jak się później okazało, prawa do jej osoby. Jego serce biło już dla kogo innego, o ile w ogóle kiedykolwiek biło dla kogokolwiek innego, niż jego samego, w jego myślach zagościła już inna osoba, a ostatecznie i w jego domu zamieszkał kto inny, lecz wciąż, zdawał się być dziwnie wybity z rytmu, co wzbudzało w nim narastające rozdrażnienie. Z bliżej nieznanych mu powodów.
Zrobił kolejny krok do przodu, a jego ręka sama odruchowo poszybowała w jej kierunku, gdy lady Yaxley się zachwiała, choć gest ten był absurdalny, zważywszy na to, że dzieląca ich odległość uniemożliwiała mu chociażby próbę złapania jej, gdyby faktycznie straciła równowagę. Cofnął ramię, które teraz zawisło bezwładnie wzdłuż tułowia i uśmiechnął się, krótko, przepraszająco, nie ukrywając nawet tego, że chyba po raz pierwszy w historii znalazł się na niepewnym gruncie. Chwilę później drzwi sali zostały zamknięte (co za ulga, nie wierzył w dobre intencje wścibskiego personelu), a Rose znalazła się tuż obok. Objął ją bez chwili zastanowienia, ściśle i pewnie, jakby zamknięcie jej w bezpiecznej klatce ramion mogło w magiczny sposób wymazać krzywdy, jakich doznała. Żałował, że jego moc nie sięgała aż tak dalece.
- Powinienem przyjść wcześniej - powiedział, gładząc w uspokajającym geście płaszcz złocistych włosów, opadających miękko na szczupłe plecy Rosalie. - Przepraszam - dodał szeptem, kierując to jedno, niewypowiadane nigdy słowo w przestrzeń tuż nad jej uchem, pozwalając opaść kolejnym murom zaporowym, przełamując kolejne tabu i kolejny zwyczaj. - Wiem, że najprawdopodobniej słyszysz to pytanie bezustannie, ale… jak się czujesz? - odezwał się miękkim głosem, wciąż nie wypuszczając jej z objęć. Przez głowę przemknęła mu smutna myśl, że musieli czekać aż taki szmat czasu, przeżyć tyle niewygodnych zdarzeń, by móc wyłamać się konwenansom, uciec od doszukujących się znamion skandalu oczu i skraść parę chwil tylko dla siebie w okolicznościach tak dalekich od ideału. - Powiedz mi, co mogę zrobić - poprosił po chwili już z nutą zdecydowania rozbrzmiewającą w głosie, a swoją dłoń ulokował na wierzchu jej dłoni, spoczywającej na wysokości jego serca. Nie pytał czy pomoc znajduje się w jego zasięgu, nie pytał czy sobie jej życzy. Wiedział, że może coś zrobić, kwestią było tylko to, czego potrzebowała.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zrobił kolejny krok do przodu, a jego ręka sama odruchowo poszybowała w jej kierunku, gdy lady Yaxley się zachwiała, choć gest ten był absurdalny, zważywszy na to, że dzieląca ich odległość uniemożliwiała mu chociażby próbę złapania jej, gdyby faktycznie straciła równowagę. Cofnął ramię, które teraz zawisło bezwładnie wzdłuż tułowia i uśmiechnął się, krótko, przepraszająco, nie ukrywając nawet tego, że chyba po raz pierwszy w historii znalazł się na niepewnym gruncie. Chwilę później drzwi sali zostały zamknięte (co za ulga, nie wierzył w dobre intencje wścibskiego personelu), a Rose znalazła się tuż obok. Objął ją bez chwili zastanowienia, ściśle i pewnie, jakby zamknięcie jej w bezpiecznej klatce ramion mogło w magiczny sposób wymazać krzywdy, jakich doznała. Żałował, że jego moc nie sięgała aż tak dalece.
- Powinienem przyjść wcześniej - powiedział, gładząc w uspokajającym geście płaszcz złocistych włosów, opadających miękko na szczupłe plecy Rosalie. - Przepraszam - dodał szeptem, kierując to jedno, niewypowiadane nigdy słowo w przestrzeń tuż nad jej uchem, pozwalając opaść kolejnym murom zaporowym, przełamując kolejne tabu i kolejny zwyczaj. - Wiem, że najprawdopodobniej słyszysz to pytanie bezustannie, ale… jak się czujesz? - odezwał się miękkim głosem, wciąż nie wypuszczając jej z objęć. Przez głowę przemknęła mu smutna myśl, że musieli czekać aż taki szmat czasu, przeżyć tyle niewygodnych zdarzeń, by móc wyłamać się konwenansom, uciec od doszukujących się znamion skandalu oczu i skraść parę chwil tylko dla siebie w okolicznościach tak dalekich od ideału. - Powiedz mi, co mogę zrobić - poprosił po chwili już z nutą zdecydowania rozbrzmiewającą w głosie, a swoją dłoń ulokował na wierzchu jej dłoni, spoczywającej na wysokości jego serca. Nie pytał czy pomoc znajduje się w jego zasięgu, nie pytał czy sobie jej życzy. Wiedział, że może coś zrobić, kwestią było tylko to, czego potrzebowała.
[bylobrzydkobedzieladnie]
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Ostatnio zmieniony przez Perseus Avery dnia 06.09.16 16:53, w całości zmieniany 1 raz
Minęło pięć lat, odkąd ostatni raz wtuliłam się w jego ramiona. Niby tak długi okres czasu, ale kiedy przykładałam swój policzek do jego klatki piersiowej, miałam wrażenie jakby było to nie dalej niż wczoraj. Byliśmy wtedy młodsi, pełni marzeń, zapału, nie znaliśmy dorosłego życia. A gdy w nie wkroczyliśmy, zostaliśmy od razu uświadomieni, że nic nie jest tak, jak sobie to wymarzyliśmy. Nie potrafię zliczyć, ile nocy przepłakałam, nie mogąc pogodzić się z decyzją mojej rodziny. Mój związek z Perseuszem mógł być krokiem do poprawienia relacji rodowym, krokiem do stworzenia wielkiej hodowli trolli. Połączyły by nas interesy, wspólne cele. Wtedy jednak było inaczej. Czy teraz, gdybyśmy spróbowali ponownie, nasze wspólne plany również zostały by obalone? Tego już, niestety, się nie dowiemy.
- Nie mogłeś przyjść wcześniej - stwierdziłam, przymykając oczy. - Rozumiem.
Zazdrościłam Persowi, że ułożyło mu się w życiu. W końcu znalazł tą jedyną, która teraz będzie budzić się u jego boku i jadać z nim kolacje. A ja, broń mnie Merlinie, nie chciałam niszczyć ich szczęścia.
- Fizycznie dobrze, ataki są już sporadyczne, jedynie w nocy… nie mogę spać. Widok lorda Blacka mnie… prześladuje - przyznałam ze czerością.
Przed Perseuszem nie musiałam udawać, że nic się nie dzieje. Był tą osobą, przed którą mogłam być szczera. Dzieliliśmy ze sobą wspólną przeszłość, a z każdą chwilą, wszystkie mury wybudowane w trakcie ostatnich pięciu lat padały jak domki z kart. Czułam, że moglibyśmy móc wspólnie rozmawiać, spędzać razem czas, śmiać się, jak za dawnych dobrych czasów. Nie miałam nic złego na myśli, wiedziałam, że miał żonę, a ja nigdy przecież nie rozwaliłabym cudzego małżeństwa i miałam nadzieję, że Pers zadawał sobie z tego sprawę.
- Bądź przy mnie - uniosłam lekko głowę do góry, aby spojrzeć w jego twarz.
Potrzebowałam rozmowy, chwili odetchnienia. Miałam trochę dosyć zmartwionych spojrzeń rodziny, ciągłego uważania na każde słowo, byle by tylko mi nie przypominać o tym co się wydarzyło. A takim zachowaniem tylko dodatkowo mnie dobijali. Może ten sposób był dobry kilka dni po całym zajściu, ale nie teraz, kiedy potrzebowałam zacząć żyć normalnie.
- Brakuje mi naszych rozmów, zmarnowaliśmy pięć lat, Pers - powiedziałam. - Tylko żeby, na brodę Merlina, nie przeszło ci przez głowę, że kierują mną nieczyste zamiary. Dla wielu, gdyby nas teraz zobaczyli, wszystko byłoby bardzo jednoznaczne, a ja… Oh, Pers. Byliśmy przyjaciółmi. Co się z nami stało?
Zacisnęłam swoje palce na jego dłoni. Złożyłam mu kiedyś obietnicę i nigdy jej nie złamałam. Chociaż naszej miłości już nie było, minęło zbyt wiele czasu, to nadal, przynajmniej w moim sercu, palił się żar, w tym specjalnym miejscu, zarezerwowanym tylko dla niego. Czy to było coś złego? Pewnie gdybym zapytała Morgotha albo Darcy, bez wahania odpowiedzieli by, że tak. Ale ja czułam coś innego. Wiedziałam, że mimo wszystko, moglibyśmy z Perseuszem znów zacząć rozmawiać, pozwolić sobie na spotkanie w kawiarni i jak zwykli przyjaciele, spędzić ze sobą chwilę czasu. Chociaż, czy potrafilibyśmy się przyjaźnić? Ot tak, po prostu?
- Nie mogłeś przyjść wcześniej - stwierdziłam, przymykając oczy. - Rozumiem.
Zazdrościłam Persowi, że ułożyło mu się w życiu. W końcu znalazł tą jedyną, która teraz będzie budzić się u jego boku i jadać z nim kolacje. A ja, broń mnie Merlinie, nie chciałam niszczyć ich szczęścia.
- Fizycznie dobrze, ataki są już sporadyczne, jedynie w nocy… nie mogę spać. Widok lorda Blacka mnie… prześladuje - przyznałam ze czerością.
Przed Perseuszem nie musiałam udawać, że nic się nie dzieje. Był tą osobą, przed którą mogłam być szczera. Dzieliliśmy ze sobą wspólną przeszłość, a z każdą chwilą, wszystkie mury wybudowane w trakcie ostatnich pięciu lat padały jak domki z kart. Czułam, że moglibyśmy móc wspólnie rozmawiać, spędzać razem czas, śmiać się, jak za dawnych dobrych czasów. Nie miałam nic złego na myśli, wiedziałam, że miał żonę, a ja nigdy przecież nie rozwaliłabym cudzego małżeństwa i miałam nadzieję, że Pers zadawał sobie z tego sprawę.
- Bądź przy mnie - uniosłam lekko głowę do góry, aby spojrzeć w jego twarz.
Potrzebowałam rozmowy, chwili odetchnienia. Miałam trochę dosyć zmartwionych spojrzeń rodziny, ciągłego uważania na każde słowo, byle by tylko mi nie przypominać o tym co się wydarzyło. A takim zachowaniem tylko dodatkowo mnie dobijali. Może ten sposób był dobry kilka dni po całym zajściu, ale nie teraz, kiedy potrzebowałam zacząć żyć normalnie.
- Brakuje mi naszych rozmów, zmarnowaliśmy pięć lat, Pers - powiedziałam. - Tylko żeby, na brodę Merlina, nie przeszło ci przez głowę, że kierują mną nieczyste zamiary. Dla wielu, gdyby nas teraz zobaczyli, wszystko byłoby bardzo jednoznaczne, a ja… Oh, Pers. Byliśmy przyjaciółmi. Co się z nami stało?
Zacisnęłam swoje palce na jego dłoni. Złożyłam mu kiedyś obietnicę i nigdy jej nie złamałam. Chociaż naszej miłości już nie było, minęło zbyt wiele czasu, to nadal, przynajmniej w moim sercu, palił się żar, w tym specjalnym miejscu, zarezerwowanym tylko dla niego. Czy to było coś złego? Pewnie gdybym zapytała Morgotha albo Darcy, bez wahania odpowiedzieli by, że tak. Ale ja czułam coś innego. Wiedziałam, że mimo wszystko, moglibyśmy z Perseuszem znów zacząć rozmawiać, pozwolić sobie na spotkanie w kawiarni i jak zwykli przyjaciele, spędzić ze sobą chwilę czasu. Chociaż, czy potrafilibyśmy się przyjaźnić? Ot tak, po prostu?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Po czasie niektóre rzeczy przychodziły z niespodziewaną łatwością i właśnie w tej kategorii znajdowało się szukanie winnych i robienie wymówek. Nieznajomość dorosłego życia, krzyk naiwnego idealizmu cechującego ludzi młodych, piękne wizje przyszłości, w które uwierzyć było tak prosto, gdy większą część roku spędzało się z dala od tłamszącej marzenia w zarodku rodziny. Mijające miesiące i lata skutecznie zamazywały w pamięci niektóre szczegóły, skutecznie stępiały żądło bólu, by koniec końców wymieść z zakamarków pamięci wersję zmodyfikowaną, z której wynikało już jasno, że nic więcej nie dało się zrobić. Wszystko, byleby tylko bez oporów spoglądać w lustro, byleby tylko spać w nocy snem sprawiedliwego.
Nie powinnaś tego rozumieć, słodka Rose, to nie tak miało wyglądać. Zacisnął usta w wąską linię, zmuszając się do przemilczenia odpowiedzi. Dobrze, że zamknięta w jego objęciach nie mogła zobaczyć jego wyrazu twarzy. Słuchał jej uważnie, z ulgą odnotowując fakt, że oprócz oczywistej traumy, z którą przyjdzie jej się borykać zapewne jeszcze przez jakiś czas, nie dolegało jej nic poważnego.
- Ten widok… z czasem wyblaknie - wyszeptał, pragnąc, by Rosalie w to uwierzyła i znalazła w tej prostej obietnicy, że będzie lepiej, siłę do zmierzenia się ze światem zewnętrznym. Wszystko blakło, zblaknie i to, nawet jeśli chwilowo zdaje się to być niemożliwe. Cieszył się, że mogli rozmawiać otwarcie, niesplątani dworską etykietą i relacjami, które próbowano im wmówić - niemalże już zapomniał, jak miłe to było uczucie. Chociaż zapewne nikt z osób natykających się na taką scenkę rodzajową by w to nie uwierzył, w łączącej ich czysto platonicznej więzi nie było niczego nieodpowiedniego.
- Zostanę tu tak długo, jak będziesz chciała - zapewnił z pełnym przekonaniem, odnajdując spojrzeniem jej oczy. Potrzebowała tego i tylko tyle się liczyło - nawet, gdyby równało się to z niewracaniem do domu na noc. Lilith zrozumie, musiała zrozumieć. Miała dobre, współczujące serce, dla bliskiej sobie osoby postąpiłaby dokładnie tak samo, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad tym, czy jej działania mogą kogoś dotknąć.
- Wtedy nie wydawało się to być czasem straconym, Rose, po prostu nasze drogi się rozeszły. Nie ważne z czyjej winy, tak się stało i tyle, niezależnie od tego, jak dotkliwe są braki - mówił spokojnie, miękkim tonem, pomimo tego, że nie ulegał sentymentalizmowi, który był mu już obcy. Widział przeszłość wyraźnie, dokładnie taką, jaka była i właśnie to pozwalało mu zachować trzeźwość umysłu. - Nie martw się, już dawno zostałem wyprany ze złudzeń. Potrafię rozdzielić to, co było kiedyś od tego, co jest teraz - zaśmiał się cicho, choć odrobinę ponuro w odpowiedzi, która wydobyła się z jego ust niemalże automatycznie. Nawet nie zastanawiał się nad tym, czy jego słowa faktycznie były prawdą. - Ulegliśmy presji - czy istniało inne wytłumaczenie?
Było tyle rzeczy, które chciał jej powiedzieć. Pięć lat temu, dzisiaj, zawsze. Lekkość słów opuściła go jednak bezpowrotnie, tak samo jak pewność, że powinien mówić jej wszystko. Trwał więc tuż przy niej, napawając się zapachem jej skóry, przebijającym się przez charakterystyczną szpitalną woń. - Przykro mi, że musiałaś przez to wszystko przejść - szepnął w końcu, ściskając jej dłoń. Przykro mi, że musiałaś przejść przez dramat ślubny, zdradę kuzyna, sprzeciw rodziny i tyle innych, gorzkich rozczarowań, których los ci nie szczędził.
Nie powinnaś tego rozumieć, słodka Rose, to nie tak miało wyglądać. Zacisnął usta w wąską linię, zmuszając się do przemilczenia odpowiedzi. Dobrze, że zamknięta w jego objęciach nie mogła zobaczyć jego wyrazu twarzy. Słuchał jej uważnie, z ulgą odnotowując fakt, że oprócz oczywistej traumy, z którą przyjdzie jej się borykać zapewne jeszcze przez jakiś czas, nie dolegało jej nic poważnego.
- Ten widok… z czasem wyblaknie - wyszeptał, pragnąc, by Rosalie w to uwierzyła i znalazła w tej prostej obietnicy, że będzie lepiej, siłę do zmierzenia się ze światem zewnętrznym. Wszystko blakło, zblaknie i to, nawet jeśli chwilowo zdaje się to być niemożliwe. Cieszył się, że mogli rozmawiać otwarcie, niesplątani dworską etykietą i relacjami, które próbowano im wmówić - niemalże już zapomniał, jak miłe to było uczucie. Chociaż zapewne nikt z osób natykających się na taką scenkę rodzajową by w to nie uwierzył, w łączącej ich czysto platonicznej więzi nie było niczego nieodpowiedniego.
- Zostanę tu tak długo, jak będziesz chciała - zapewnił z pełnym przekonaniem, odnajdując spojrzeniem jej oczy. Potrzebowała tego i tylko tyle się liczyło - nawet, gdyby równało się to z niewracaniem do domu na noc. Lilith zrozumie, musiała zrozumieć. Miała dobre, współczujące serce, dla bliskiej sobie osoby postąpiłaby dokładnie tak samo, ani przez chwilę nie zastanawiając się nad tym, czy jej działania mogą kogoś dotknąć.
- Wtedy nie wydawało się to być czasem straconym, Rose, po prostu nasze drogi się rozeszły. Nie ważne z czyjej winy, tak się stało i tyle, niezależnie od tego, jak dotkliwe są braki - mówił spokojnie, miękkim tonem, pomimo tego, że nie ulegał sentymentalizmowi, który był mu już obcy. Widział przeszłość wyraźnie, dokładnie taką, jaka była i właśnie to pozwalało mu zachować trzeźwość umysłu. - Nie martw się, już dawno zostałem wyprany ze złudzeń. Potrafię rozdzielić to, co było kiedyś od tego, co jest teraz - zaśmiał się cicho, choć odrobinę ponuro w odpowiedzi, która wydobyła się z jego ust niemalże automatycznie. Nawet nie zastanawiał się nad tym, czy jego słowa faktycznie były prawdą. - Ulegliśmy presji - czy istniało inne wytłumaczenie?
Było tyle rzeczy, które chciał jej powiedzieć. Pięć lat temu, dzisiaj, zawsze. Lekkość słów opuściła go jednak bezpowrotnie, tak samo jak pewność, że powinien mówić jej wszystko. Trwał więc tuż przy niej, napawając się zapachem jej skóry, przebijającym się przez charakterystyczną szpitalną woń. - Przykro mi, że musiałaś przez to wszystko przejść - szepnął w końcu, ściskając jej dłoń. Przykro mi, że musiałaś przejść przez dramat ślubny, zdradę kuzyna, sprzeciw rodziny i tyle innych, gorzkich rozczarowań, których los ci nie szczędził.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Życie biegło do przodu, nie można było zatrzymywać się i rozpamiętywać przeszłości. Już nie. Chociaż były takie momenty, jak na przykład ten, kiedy stojąc wspólnym objęciu, nie było wyjścia, aby nie wspomnieć starych, dobrych czasów. Chociaż bardzo chciałam gnać do przodu, to jednak moja przeszłość nadal mnie prześladowała. Nie pozwalała mi być szczęśliwą, co rusz dając o sobie znać. Gdyby tylko kilka kwestii potoczyło się inaczej, moje życie mogłoby wyglądać inaczej, a ja nie byłabym światkiem śmierci własnego narzeczonego. Jego twarz nie nawiedzała by mnie w nocy, a ja teraz spałabym u boku mężczyzny, którego wtedy kochałam.
Ale wydarzyło się tak jak się wydarzyło, a ja musiałam w końcu przestać o tym myśleć. Wiedziałam, że mi to nie pomaga, walka z tym była jednak zdecydowanie trudniejsza niż bym się tego spodziewała. Patrzyłam Perseuszowi z nadzieją w oczy. Skoro mówił, że wyblaknie, to mu wierzyłam. Na pewno miał rację, przecież by mnie nie okłamał.
- Chciałabym - mruknęłam tylko, opuszczając wzrok.
Ton głosu Persa był tak bardzo spokojny, ale nie dziwiłam mu się. W końcu ułożył sobie swoje życie i bardzo się z tego cieszyłam. Nic więc dziwnego, że to było kiedyś nie miało już dla niego większego znaczenia. A może miało? A może to ja bardzo chciałam, aby miało?
- Uleganie presji, to chyba moja specjalność - uśmiechnęłam się blado.
Nie zliczyłabym ile razy komuś uległam nawet wtedy, gdy nie chciałam, a na palcach dwóch dłoni mogłam policzyć ile razy postawiłam na swoim. I chociaż bardzo mnie to bolało, w wielu wypadkach po prostu nie mogłam postąpić inaczej. Tak jak wtedy groziłoby mi wydziedziczenie, gdybym sprzeciwiła się woli rodziny, tak w innych przypadkach byłam skazana na inne nieprzyjemności. Takie było życie kobiety, chociaż zdawało się, że każda z nas się z tym pogodziła i ja również z zewnątrz starałam się pokazać jakby w ogóle mnie to nie ruszało, to byłam jedną z tych, które bardzo przez to cierpiały. Moja dusza pragnęła przygód, romansów, wolności, a ograniczał mnie strach i wyuczone zachowania. Jak wiele potrafi sprawić wpojona nauka przez ojca.
- Nie pierwszy, ale mam nadzieję, że to już ostatni raz - odpowiedziałam z nadzieją w głosie. - Bo ile mam jeszcze czekać na swe szczęście?
Odsunęłam się lekko od Perseusza i cały czas mocno ściskając jego dłoń, pociągnęłam go w stronę swojego łóżka, na które usiadłam. Poczekałam, aż i on usiądzie i spojrzałam mu w oczy. Trzymając jego dłoń, ujęłam ją w dwie ręce. Zacisnęłam mocno usta, jakby głęboko się nad czymś zastanawiając, by po chwili odetchnąć z głębszą ulgą.
- Dużo myślałam - zaczęłam dosyć niepewnie. - Przede wszystkim, nie pozwolę, aby nasze drogi ponownie się rozeszły, tak jak to stwierdziłeś, Perseuszu. Nie chcę znowu stracić… przyjaciela.
Miałam nadzieję, że moje słowa go nie wystraszą. Naprawdę mi na nim zależało i chciałam móc mieć go przy sobie. Miałam nadzieję, że i on tego zechce. Nim jednak odpowiedział, znowu otworzyłam usta, aby mówić dalej.
- Pamiętasz jak mówiłam ostatnio o hodowli? - kontynuowałam. - Zdecydowałam się ją stworzyć. Kiedy już zdobędę wiedzę i pierwsze okazy, zrobisz mi ten zaszczyt, i pozwolisz bym mogła się tym przed tobą pochwalić?
Pierwszy raz od dłuższego czasu słychać było w moim głosie nutę podekscytowania. Chciałam poznać Perseusza zdanie, czy nadal myśli to samo co w grudniu. To była dla mnie niezwykle ważna decyzja, potrzebowałam kogoś, kto mi przytaknie, potwierdzi moje przemyślenia, utwierdzi mnie w przekonaniu, że robię dobrze.
- Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam, jesteś pierwszy - zapewniłam go. - Chcę coś zmienić w swoim życiu, czuje… czuje, że zaczynam się w nim dusić.
Jedną dłoń położyłam na swojej klatce piersiowej, a następnie zacisnęłam ją w mocną pięść, jakby starając się zobrazować, jak bardzo jest źle.
Ale wydarzyło się tak jak się wydarzyło, a ja musiałam w końcu przestać o tym myśleć. Wiedziałam, że mi to nie pomaga, walka z tym była jednak zdecydowanie trudniejsza niż bym się tego spodziewała. Patrzyłam Perseuszowi z nadzieją w oczy. Skoro mówił, że wyblaknie, to mu wierzyłam. Na pewno miał rację, przecież by mnie nie okłamał.
- Chciałabym - mruknęłam tylko, opuszczając wzrok.
Ton głosu Persa był tak bardzo spokojny, ale nie dziwiłam mu się. W końcu ułożył sobie swoje życie i bardzo się z tego cieszyłam. Nic więc dziwnego, że to było kiedyś nie miało już dla niego większego znaczenia. A może miało? A może to ja bardzo chciałam, aby miało?
- Uleganie presji, to chyba moja specjalność - uśmiechnęłam się blado.
Nie zliczyłabym ile razy komuś uległam nawet wtedy, gdy nie chciałam, a na palcach dwóch dłoni mogłam policzyć ile razy postawiłam na swoim. I chociaż bardzo mnie to bolało, w wielu wypadkach po prostu nie mogłam postąpić inaczej. Tak jak wtedy groziłoby mi wydziedziczenie, gdybym sprzeciwiła się woli rodziny, tak w innych przypadkach byłam skazana na inne nieprzyjemności. Takie było życie kobiety, chociaż zdawało się, że każda z nas się z tym pogodziła i ja również z zewnątrz starałam się pokazać jakby w ogóle mnie to nie ruszało, to byłam jedną z tych, które bardzo przez to cierpiały. Moja dusza pragnęła przygód, romansów, wolności, a ograniczał mnie strach i wyuczone zachowania. Jak wiele potrafi sprawić wpojona nauka przez ojca.
- Nie pierwszy, ale mam nadzieję, że to już ostatni raz - odpowiedziałam z nadzieją w głosie. - Bo ile mam jeszcze czekać na swe szczęście?
Odsunęłam się lekko od Perseusza i cały czas mocno ściskając jego dłoń, pociągnęłam go w stronę swojego łóżka, na które usiadłam. Poczekałam, aż i on usiądzie i spojrzałam mu w oczy. Trzymając jego dłoń, ujęłam ją w dwie ręce. Zacisnęłam mocno usta, jakby głęboko się nad czymś zastanawiając, by po chwili odetchnąć z głębszą ulgą.
- Dużo myślałam - zaczęłam dosyć niepewnie. - Przede wszystkim, nie pozwolę, aby nasze drogi ponownie się rozeszły, tak jak to stwierdziłeś, Perseuszu. Nie chcę znowu stracić… przyjaciela.
Miałam nadzieję, że moje słowa go nie wystraszą. Naprawdę mi na nim zależało i chciałam móc mieć go przy sobie. Miałam nadzieję, że i on tego zechce. Nim jednak odpowiedział, znowu otworzyłam usta, aby mówić dalej.
- Pamiętasz jak mówiłam ostatnio o hodowli? - kontynuowałam. - Zdecydowałam się ją stworzyć. Kiedy już zdobędę wiedzę i pierwsze okazy, zrobisz mi ten zaszczyt, i pozwolisz bym mogła się tym przed tobą pochwalić?
Pierwszy raz od dłuższego czasu słychać było w moim głosie nutę podekscytowania. Chciałam poznać Perseusza zdanie, czy nadal myśli to samo co w grudniu. To była dla mnie niezwykle ważna decyzja, potrzebowałam kogoś, kto mi przytaknie, potwierdzi moje przemyślenia, utwierdzi mnie w przekonaniu, że robię dobrze.
- Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam, jesteś pierwszy - zapewniłam go. - Chcę coś zmienić w swoim życiu, czuje… czuje, że zaczynam się w nim dusić.
Jedną dłoń położyłam na swojej klatce piersiowej, a następnie zacisnęłam ją w mocną pięść, jakby starając się zobrazować, jak bardzo jest źle.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gdy nie można było zatrzymać wszechświata w bezruchu, gdy nie można było cofnąć czasu, by nawet nie tyle, co naprawić błędy (czy wszystko, co skończyło się źle, zawsze musiało być błędem?), lecz by niektóre rzeczy zrobić inaczej (lepiej? gorzej? to również miało zostać zweryfikowane w późniejszym terminie), z pomocą przychodziło zaklinanie rzeczywistości. Niegdyś Avery praktykował takie zaklinania całkiem często, najpierw próbując forsować swój wybór ścieżki kariery, następnie z uporem maniaka twierdząc, że dwa zwaśnione rody mogą osiągnąć kompromis i budować historię wspólnie, zamiast rujnować ją bzdurnymi walkami po przeciwległych stronach barykady. Czyż po latach nie dopiął swego? Zjednoczył skłócone rody - tyle że inne, niż pierwotnie miał zamiar.
- Nie trać głowy, Rose. Oglądając się za siebie, daleko nie zajdziesz - a masz przecież wielkie plany, jeden niefortunny zgon, jeden kolejny nieodpowiedni kandydat tego nie zmieni. - Odetnij się od balastu zatrzymującego cię w miejscu i nabierz wiatru w żagle. Jeszcze będziesz pływać po otwartych wodach, jeśli tak właśnie postanowisz - przekonywał ją dalej spokojnym szeptem, lecz spokój ten, wbrew pozorom, nie wynikał wcale z faktu, że chwilowo jego życie zdawało się układać w każdym calu. Wierzył w samorealizację, to właśnie w niej upatrywał się klucza do sukcesu i właśnie ją próbował zalecić lady Yaxley. Była wystarczająco silna, by być jednostką kompletną, nie drżącą wiecznie w oczekiwaniu na drugiego, słabego człowieka, który może funkcjonować tylko w duecie ani w oczekiwaniu na lorda protektora, który otoczy ją szczelną opieką, zamykając w złotej klatce i traktując jak piękną ozdobę swojej bogato urządzonej rezydencji.
- Nie ma w tym twojej winy, czasem to jedyny możliwy wybór - odpowiedział bez grama żalu. Potrafił zrozumieć motywy nią kierujące, zarówno teraz, jak i wcześniej, gdy w niemym wzburzeniu odmawiał uznania jej racji. Niektóre działania pociągały za sobą konsekwencje zbyt poważne, by zbyć je machnięciem ręki. - Jeszcze wszystko przed tobą. Może w przyjaźniejszych okolicznościach nauczysz się stawiać na swoim - jeszcze będziesz szczęśliwa, Rose. Nie protestował, pociągnięty za rękę, przysiadł się na skraju szpitalnego łóżka, lecz nie skomentował kolejnych jej rewelacji. Czy tym właśnie byli po latach milczenia, przyjaciółmi? Avery nigdy nie lubił tego słowa, określanie kogoś mianem przyjaciela nadawało danej osobie większą wagę, niż faktycznie było się gotowym nadać, pociągało również za sobą całą serię oczekiwań i zobowiązań. Słowo, samo w sobie, było jednak potwornie puste. Ludzie czuli się lepiej, nazywając innych swoimi przyjaciółmi i tworząc listę ponoć bliskich, niepowiązanych przez krew osób, lecz w kulminacyjnych momentach i tak zawsze zostawali sami. W to wierzył, właśnie w to, że każdy człowiek, pomimo złudzenia towarzystwa, samotnie kroczy przez życie i dlatego, by poprawić jego jakoś, musi nauczyć się być samym ze sobą - bez uników, bez oszukiwania samego siebie, bez szukania u innych pomocy, której nie mogli udzielić. Czy Rosalie posiadła już tę umiejętność? Niestety, szczerze w to wątpił.
Przytaknął głową, oczywiście, że pamiętał. Spojrzał w jej oczy z żywym zaciekawieniem, by dostrzec w nich iskrę ekscytacji, zdrową nowość, rozjaśniającą chorobliwie blade lica.
- To będzie dla mnie zaszczyt - odpowiedział, wyginając wargi w przyjemnym uśmiechu. Był ciekaw jak lady Yaxley poradzi sobie z nowymi, wyjątkowo odpowiedzialnymi zadaniami, lecz jeszcze bardziej był ciekaw tego, jak Fortinbras zareaguje na jej decyzje. Czy nie uzna hodowli niebezpiecznych stworzeń za niegodną swojej wiecznie trzymanej pod kloszem pierworodnej?
- Na brak pracy nie będziesz narzekać, a to z pewnością skutecznie odciągnie twoje myśli w zupełnie nowe rejony - zawyrokował, ponownie udzielając swojego poparcia dla jej pomysłu. Jakby poparcie Avery’ego miało w tej kwestii jakiekolwiek znaczenie i jakąkolwiek moc sprawczą. To nie było ważne - Rosalie potrzebowała akceptacji, a Perseus potrafił nią obdarowywać wyjątkowo hojnie.
- Nie trać głowy, Rose. Oglądając się za siebie, daleko nie zajdziesz - a masz przecież wielkie plany, jeden niefortunny zgon, jeden kolejny nieodpowiedni kandydat tego nie zmieni. - Odetnij się od balastu zatrzymującego cię w miejscu i nabierz wiatru w żagle. Jeszcze będziesz pływać po otwartych wodach, jeśli tak właśnie postanowisz - przekonywał ją dalej spokojnym szeptem, lecz spokój ten, wbrew pozorom, nie wynikał wcale z faktu, że chwilowo jego życie zdawało się układać w każdym calu. Wierzył w samorealizację, to właśnie w niej upatrywał się klucza do sukcesu i właśnie ją próbował zalecić lady Yaxley. Była wystarczająco silna, by być jednostką kompletną, nie drżącą wiecznie w oczekiwaniu na drugiego, słabego człowieka, który może funkcjonować tylko w duecie ani w oczekiwaniu na lorda protektora, który otoczy ją szczelną opieką, zamykając w złotej klatce i traktując jak piękną ozdobę swojej bogato urządzonej rezydencji.
- Nie ma w tym twojej winy, czasem to jedyny możliwy wybór - odpowiedział bez grama żalu. Potrafił zrozumieć motywy nią kierujące, zarówno teraz, jak i wcześniej, gdy w niemym wzburzeniu odmawiał uznania jej racji. Niektóre działania pociągały za sobą konsekwencje zbyt poważne, by zbyć je machnięciem ręki. - Jeszcze wszystko przed tobą. Może w przyjaźniejszych okolicznościach nauczysz się stawiać na swoim - jeszcze będziesz szczęśliwa, Rose. Nie protestował, pociągnięty za rękę, przysiadł się na skraju szpitalnego łóżka, lecz nie skomentował kolejnych jej rewelacji. Czy tym właśnie byli po latach milczenia, przyjaciółmi? Avery nigdy nie lubił tego słowa, określanie kogoś mianem przyjaciela nadawało danej osobie większą wagę, niż faktycznie było się gotowym nadać, pociągało również za sobą całą serię oczekiwań i zobowiązań. Słowo, samo w sobie, było jednak potwornie puste. Ludzie czuli się lepiej, nazywając innych swoimi przyjaciółmi i tworząc listę ponoć bliskich, niepowiązanych przez krew osób, lecz w kulminacyjnych momentach i tak zawsze zostawali sami. W to wierzył, właśnie w to, że każdy człowiek, pomimo złudzenia towarzystwa, samotnie kroczy przez życie i dlatego, by poprawić jego jakoś, musi nauczyć się być samym ze sobą - bez uników, bez oszukiwania samego siebie, bez szukania u innych pomocy, której nie mogli udzielić. Czy Rosalie posiadła już tę umiejętność? Niestety, szczerze w to wątpił.
Przytaknął głową, oczywiście, że pamiętał. Spojrzał w jej oczy z żywym zaciekawieniem, by dostrzec w nich iskrę ekscytacji, zdrową nowość, rozjaśniającą chorobliwie blade lica.
- To będzie dla mnie zaszczyt - odpowiedział, wyginając wargi w przyjemnym uśmiechu. Był ciekaw jak lady Yaxley poradzi sobie z nowymi, wyjątkowo odpowiedzialnymi zadaniami, lecz jeszcze bardziej był ciekaw tego, jak Fortinbras zareaguje na jej decyzje. Czy nie uzna hodowli niebezpiecznych stworzeń za niegodną swojej wiecznie trzymanej pod kloszem pierworodnej?
- Na brak pracy nie będziesz narzekać, a to z pewnością skutecznie odciągnie twoje myśli w zupełnie nowe rejony - zawyrokował, ponownie udzielając swojego poparcia dla jej pomysłu. Jakby poparcie Avery’ego miało w tej kwestii jakiekolwiek znaczenie i jakąkolwiek moc sprawczą. To nie było ważne - Rosalie potrzebowała akceptacji, a Perseus potrafił nią obdarowywać wyjątkowo hojnie.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nie odpowiedziałam już Perseuszowi na żadne jego słowo. Nie znaczyło to jednak, że go nie słuchałam, ba!, słuchałam go bardzo uważnie, dokładnie analizując każde jego słowo. Chciałam wyciągnąć z tej rozmowy jak najwięcej, bo wierzyłam, że Perseusz mówiąc mi to wszystko kieruje się moim dobrem, a przynajmniej taką miałam ogromną nadzieję. Zawsze mu ufałam, czując, że jesteśmy sobie bliscy. Nawet teraz, kiedy tyle się wydarzyło, kiedy tyle nas podzieliło, mogłam powiedzieć, że czułam go lepiej niż ktokolwiek inny. Wiele spraw się poknociło, tyle rzeczy mogło pójść inaczej… ale Perseusz miał rację, pora było skończyć się obracać za siebie, zapomnieć o tym wszystkim i skupić na tym co przede mną. Słowa były takie proste do wypowiedzenia, a wykonać będzie sztuką. Przecież nadal gdy zamykałam oczy, widziałam opadające ciało Corvusa; gdy spotykałam Deimosa czułam ogromną niechęć do Megary; gdy spotykałam Morgotha nadal, gdzieś w głębi serca czułam malutkie ukucie żalu. Wiedziałam, że powinnam była o tym wszystkim zapomnieć, dla własnego dobra.
Patrzyłam przed siebie trochę beznamiętnym wzrokiem, zaciskając usta w głębokim zastanowieniu. W końcu przechyliłam głowę, aby spojrzeć na Perseusza, uśmiechnęłam się do niego, lekko kiwając głową.
- Chciałabym móc płynąć przed siebie…
Cieszył mnie fakt, że Pers z taką chęcią zaaprobował mój pomysł. Z jakiegoś dziwnego powodu tak bardzo zależało mi na jego opinii, dlatego błyszczące iskierki ekscytacji nie znikły nawet w momencie, gdy wyraził swoją chęć, aby być pierwszą osobą, której będę mogła pochwalić się swoim dziełem. Podjęłam już decyzję, od dłuższego czasu zarabiałam własne pieniądze. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, aby przekonać rodzinę, aby otrzymać zgodę swojego ojca. Jednak, nie miałam zamiaru się poddać. Jednorożce były całym moim życiem, nie… magiczne zwierzęta nim były. To był jedyny stały element, który nigdy mnie nie zawiódł. Gdy przyszedł okres, że mogłam to stracić, zrozumiałam, że potrzebuje coś, czym będę mogła się zająć, co będę mogła pokochać, co będzie godne mojego pochodzenia. Hipogryfy były bardzo dumnymi stworzeniami, do których trzeba było umiejętnie podchodzić. Tak jak do szlachcianki, dumnej ze swojego pochodzenia, ze swojej krwi jaka płynęła mi w żyłach.
- Czeka mnie ogrom pracy, muszę zdobyć doświadczenie. Będę miała na to czas - przytaknęłam.
Iskierki zgasły w momencie, gdy pomyślałam o tym, że mój ślub się nie odbył. Wybrana suknia zapewne już wróciła do sklepu, pierścionek zaręczynowy oddany, prezenty odesłane. Musiałam rozpocząć swoje życie na nowo. Chwyciłam za dłonie Perseusza, zaciskając je tak, aby trzymał swoje kciuki.
- Już niedługo moje życie na nowo się ułoży, w końcu będę szczęśliwa i nikt mi tego szczęścia więcej nie odbierze. Kibicuj mi, tak jak ja kibicowałam tobie - wyszeptałam. - Dziękuje, że poświęciłeś dla mnie swój czas, mój drogi. Rozmowa z tobą była dla mnie niezwykle ważna.
Nasze spotkanie dobiegało końca. Miałam nadzieję jednak, że nie będzie ostatnim i spotkamy się znowu szybciej niż się tego spodziewamy.
Patrzyłam przed siebie trochę beznamiętnym wzrokiem, zaciskając usta w głębokim zastanowieniu. W końcu przechyliłam głowę, aby spojrzeć na Perseusza, uśmiechnęłam się do niego, lekko kiwając głową.
- Chciałabym móc płynąć przed siebie…
Cieszył mnie fakt, że Pers z taką chęcią zaaprobował mój pomysł. Z jakiegoś dziwnego powodu tak bardzo zależało mi na jego opinii, dlatego błyszczące iskierki ekscytacji nie znikły nawet w momencie, gdy wyraził swoją chęć, aby być pierwszą osobą, której będę mogła pochwalić się swoim dziełem. Podjęłam już decyzję, od dłuższego czasu zarabiałam własne pieniądze. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, aby przekonać rodzinę, aby otrzymać zgodę swojego ojca. Jednak, nie miałam zamiaru się poddać. Jednorożce były całym moim życiem, nie… magiczne zwierzęta nim były. To był jedyny stały element, który nigdy mnie nie zawiódł. Gdy przyszedł okres, że mogłam to stracić, zrozumiałam, że potrzebuje coś, czym będę mogła się zająć, co będę mogła pokochać, co będzie godne mojego pochodzenia. Hipogryfy były bardzo dumnymi stworzeniami, do których trzeba było umiejętnie podchodzić. Tak jak do szlachcianki, dumnej ze swojego pochodzenia, ze swojej krwi jaka płynęła mi w żyłach.
- Czeka mnie ogrom pracy, muszę zdobyć doświadczenie. Będę miała na to czas - przytaknęłam.
Iskierki zgasły w momencie, gdy pomyślałam o tym, że mój ślub się nie odbył. Wybrana suknia zapewne już wróciła do sklepu, pierścionek zaręczynowy oddany, prezenty odesłane. Musiałam rozpocząć swoje życie na nowo. Chwyciłam za dłonie Perseusza, zaciskając je tak, aby trzymał swoje kciuki.
- Już niedługo moje życie na nowo się ułoży, w końcu będę szczęśliwa i nikt mi tego szczęścia więcej nie odbierze. Kibicuj mi, tak jak ja kibicowałam tobie - wyszeptałam. - Dziękuje, że poświęciłeś dla mnie swój czas, mój drogi. Rozmowa z tobą była dla mnie niezwykle ważna.
Nasze spotkanie dobiegało końca. Miałam nadzieję jednak, że nie będzie ostatnim i spotkamy się znowu szybciej niż się tego spodziewamy.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nigdy nie był myślicielem, nie pretendował też do tytułu terapeuty ani znawcy prawd uniwersalnych - znał prawdy swoje, wybitnie spersonalizowane i rzadko kiedy dające się przypasować do jakiejkolwiek innej jednostki, której próbował wyjaśnić swój jasny jak słońce i niezwykle skuteczny sposób rozumowania nie dlatego, że czuł jakiegoś rodzaju misję, lecz dlatego, że czasem mu zależało. Tak jak teraz. Kiedyś rozmawiali wiele, potrafili spędzić niemalże każdą wolną chwilę na niekończących się dyskusjach o wszystkim i o niczym, by stopniowo wykładać na stół kolejne karty i umacniać zadzierzgniętą nić porozumienia. Czy i teraz, pomimo trwającemu parę lat oziębnięciu stosunków, potrafili nadawać na tych samych falach i dostrzec sens w swoich słowach? Na to liczył, gdy przemawiał ze stoickim spokojem, chociaż każda komórka jego ciała była przepełniona zupełnie obcym poddenerwowaniem. Uśmiechnął się krótko, miał nadzieję, że kojąco, lecz kolejne populistyczne hasła nie rozbrzmiały w jego strunach głosowych, zupełnie jakby wyczerpał już ich limit. Może tak właśnie było.
Cieszył się, że nie traciła głowy, a przynajmniej nie bardziej, niż wskazywała na to przedłużająca się obserwacja uzdrowicieli, którzy najwidoczniej martwili się o coś więcej niż tylko kondycję fizyczną lady Yaxley. Nie był pewny, czy byłby w stanie skonfrontować się ze skrajnym załamaniem w jej wykonaniu, skoro nie był pewny nawet najdrobniejszego swojego gestu w jej towarzystwie - on, nieznający wątpliwości. Ta nowa Rosalie, dziwnie krucha i doświadczona okrutnie przez chłodną rzeczywistość była mu obca, gdy przekroczył próg szpitalnej sali, jednak teraz już poznawał ją na nowo. Nie mogła się złamać, wszyscy, tylko nie ona. Miała plan i nawet, jeśli ten plan miał drobne luki, był on o wiele lepszy od kompletnej pustki.
- Zawsze życzyłem ci wszystkiego, co najlepsze. W tej kwestii nic się nie zmieniło - zapewnił, ściskając po raz ostatni jej drobne dłonie, nim wstał z miejsca, przeczuwając zbliżający się moment pożegnania. - Nie dziękuj, Rosalie, jestem rad, że było mi dane cię odwiedzić. Wypoczywaj, zbieraj siły, by móc z nich czerpać i przekuwać swoje marzenia w rzeczywistość, gdy już stąd wyjdziesz. Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebowała lub po prostu chciała porozmawiać, nie wahaj się pisać - będę czekać.
Nie nadużywał jej cierpliwości. Nie przedłużał wizyty. Nie lubił pożegnań.
| zt x 2
Cieszył się, że nie traciła głowy, a przynajmniej nie bardziej, niż wskazywała na to przedłużająca się obserwacja uzdrowicieli, którzy najwidoczniej martwili się o coś więcej niż tylko kondycję fizyczną lady Yaxley. Nie był pewny, czy byłby w stanie skonfrontować się ze skrajnym załamaniem w jej wykonaniu, skoro nie był pewny nawet najdrobniejszego swojego gestu w jej towarzystwie - on, nieznający wątpliwości. Ta nowa Rosalie, dziwnie krucha i doświadczona okrutnie przez chłodną rzeczywistość była mu obca, gdy przekroczył próg szpitalnej sali, jednak teraz już poznawał ją na nowo. Nie mogła się złamać, wszyscy, tylko nie ona. Miała plan i nawet, jeśli ten plan miał drobne luki, był on o wiele lepszy od kompletnej pustki.
- Zawsze życzyłem ci wszystkiego, co najlepsze. W tej kwestii nic się nie zmieniło - zapewnił, ściskając po raz ostatni jej drobne dłonie, nim wstał z miejsca, przeczuwając zbliżający się moment pożegnania. - Nie dziękuj, Rosalie, jestem rad, że było mi dane cię odwiedzić. Wypoczywaj, zbieraj siły, by móc z nich czerpać i przekuwać swoje marzenia w rzeczywistość, gdy już stąd wyjdziesz. Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebowała lub po prostu chciała porozmawiać, nie wahaj się pisać - będę czekać.
Nie nadużywał jej cierpliwości. Nie przedłużał wizyty. Nie lubił pożegnań.
| zt x 2
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
kontynuacja alejki nad brzegiem rzeki
Ciężko powiedzieć, bym była świadoma tego, co się potem działo. Czułam, że się przemieszczam, trudno było też nie rozpoznać charakterystycznej jazdy Błędnym Rycerzem. Normalnie nie pozwoliłabym nikomu tak o sobie decydować, zabierać mnie nie wiadomo gdzie, ale co mogłam teraz zrobić? Nie przyszła mi nawet do głowy myśl czy trafiłam na uczciwego człowieka, który mi pomoże, tyle przecież kręciło się zbirów, nie mówiąc już o mugolach...
Kiedy znalazłyśmy się w Mungu, jakiś uzdrowiciel natychmiast mnie rozpoznał i Cece mogła być już pewna, że dobrze zrobiła, zabierając mnie do magicznego szpitala. Bywałam tutaj przecież raz w miesiącu, wiedziano więc co mi dolega i odbyło się bez długich, żmudnych badań, które dopiero po dłuższym czasie byłyby w stanie wykryć co mi dolega. Szybko trafiłam do odpowiedniego oddziału, wtedy już zupełnie nie będąc świadomą otaczającego mnie świata. To raczej nie był eliksir słodkiego snu, bo męczyły mnie przeraźliwe koszmary ze mną w roli głównej, gdzie za każdym razem byłam atakowana przez tajemniczą postać w pelerynie, która skrywała jej twarz. Najczęściej wbijała w moje ciało duże odłamki szkła, co było dosyć absurdalne, biorąc pod uwagę, że była pewna, że jest czarodziejem.
Wystarczyło jednak, że się obudziłam, a wszystkie to obrazy zniknęły, pozostało tylko uczucie niepokoju. W tej chwili nie było przy mnie nikogo, chociaż poznałam miejsce - byłam tu już kiedyś, ale całe szczęście, przeważnie moje wizyty kończyły się na wcześniejszym etapie. Wpatrywałam się w biały sufit pokoju, zastanawiając się czy ojciec będzie bardzo zły, że nie przypilnowałam kontroli. Czułam się całkiem dobrze, poza powoli rozpływającym się wrażenie otępienia. Mgliście przypominałam sobie co wydarzyło się przed moją utratą świadomości, ale z każda chwilą wspomnienia były coraz wyraźniejsze.
Ciężko powiedzieć, bym była świadoma tego, co się potem działo. Czułam, że się przemieszczam, trudno było też nie rozpoznać charakterystycznej jazdy Błędnym Rycerzem. Normalnie nie pozwoliłabym nikomu tak o sobie decydować, zabierać mnie nie wiadomo gdzie, ale co mogłam teraz zrobić? Nie przyszła mi nawet do głowy myśl czy trafiłam na uczciwego człowieka, który mi pomoże, tyle przecież kręciło się zbirów, nie mówiąc już o mugolach...
Kiedy znalazłyśmy się w Mungu, jakiś uzdrowiciel natychmiast mnie rozpoznał i Cece mogła być już pewna, że dobrze zrobiła, zabierając mnie do magicznego szpitala. Bywałam tutaj przecież raz w miesiącu, wiedziano więc co mi dolega i odbyło się bez długich, żmudnych badań, które dopiero po dłuższym czasie byłyby w stanie wykryć co mi dolega. Szybko trafiłam do odpowiedniego oddziału, wtedy już zupełnie nie będąc świadomą otaczającego mnie świata. To raczej nie był eliksir słodkiego snu, bo męczyły mnie przeraźliwe koszmary ze mną w roli głównej, gdzie za każdym razem byłam atakowana przez tajemniczą postać w pelerynie, która skrywała jej twarz. Najczęściej wbijała w moje ciało duże odłamki szkła, co było dosyć absurdalne, biorąc pod uwagę, że była pewna, że jest czarodziejem.
Wystarczyło jednak, że się obudziłam, a wszystkie to obrazy zniknęły, pozostało tylko uczucie niepokoju. W tej chwili nie było przy mnie nikogo, chociaż poznałam miejsce - byłam tu już kiedyś, ale całe szczęście, przeważnie moje wizyty kończyły się na wcześniejszym etapie. Wpatrywałam się w biały sufit pokoju, zastanawiając się czy ojciec będzie bardzo zły, że nie przypilnowałam kontroli. Czułam się całkiem dobrze, poza powoli rozpływającym się wrażenie otępienia. Mgliście przypominałam sobie co wydarzyło się przed moją utratą świadomości, ale z każda chwilą wspomnienia były coraz wyraźniejsze.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Każda minuta zwłoki kosztowała Cece niezwykle dużo nerwów. Nie spodziewała się, że będzie potrafiła racjonalnie myśleć w takiej sytuacji i całkiem nieźle oceniła swoje siły. Błędny rycerz pędził szaleńczo jak zwykle, dzięki czemu odstawienie omdlewającej dziewczyny do Munga odbyło się niezwykle szybko. Tyle dobrego. Przy pomocy kierowcy, udało im się wspólnie wprowadzić Lilianę do holu, a tam już pomogli im ratownicy medyczni. Uwolniona od ciężaru pacjentki zdała szybką, chociaż dość zdawkową relację z przebiegu zdarzeń, a następnie oddaliła się, aby zapłacić za przejazd. Dopiero wtedy, gdy wysupływała z sakiewki srebro i brąz, zaczęły schodzić z niej emocje, a krew zwolniła nieco bieg. Ręce przestawały się trząść dopiero na drodze ku odpowiedniemu oddziałowi. Pewnie gdyby tutaj nie pracowała, Cece nie dowiedziałaby się absolutnie niczego o dalszym stanie odnalezionej na ulicy dziewczyny. Nie miałaby nawet pewności czy ratowała czarownicę! Uzdrowiciele co prawda nie byli specjalnie przekonani o słuszności odwiedzania ich pacjentki. Lady Yaxley (więc to tak się nazywała), potrzebowała odpoczynku i Sykes była w stanie to uszanować. Pozostawiła ją więc samą sobie, ale nie potrafiąc już skupić się na rysunkach, poprosiła ordynatora o dodatkowy dyżur w dniu dzisiejszym. Na jej oddziale z reguły nie było to problemem. Rzadko kiedy można było narzekać na brak rozrywek i dodatkowa para rąk zwykle się przydawała. Nie inaczej było dzisiaj. Parę godzin później, ciemnowłosa uzdrowicielka doczekała się przerwy, z której właściwie mogła już nie wracać. Tych kilka godzin zostanie jej oddanych w przyszłym miesiącu kalendarzowym. Kierowana ciekawością, nie mogła sobie jednak odmówić sprawdzenia co dzieje się z Lilianą. Udała się na odpowiednie piętro wciąż w medycznym kitlu i zapukawszy do drzwi, przeprosiła ją za najście.
- Lepiej się już czujesz? - zapytała, zbliżając się powoli do jej łóżka. Nie chciała zanadto się narzucać, gotowa w każdej chwili wyjść. - To ja znalazłam Cię tam na ulicy. - uzupełniła, bo widok uzdrowiciela z innego oddziału w jej sali mógł być doprawdy konfundujący. - Miałaś jakiś atak? Przepraszam, że tak głupio pytam, nie chciałam przeglądać bez pozwolenia Twojej dokumentacji. - zaczęła wykręcać sobie palce, decydując się na szczerość.
- Lepiej się już czujesz? - zapytała, zbliżając się powoli do jej łóżka. Nie chciała zanadto się narzucać, gotowa w każdej chwili wyjść. - To ja znalazłam Cię tam na ulicy. - uzupełniła, bo widok uzdrowiciela z innego oddziału w jej sali mógł być doprawdy konfundujący. - Miałaś jakiś atak? Przepraszam, że tak głupio pytam, nie chciałam przeglądać bez pozwolenia Twojej dokumentacji. - zaczęła wykręcać sobie palce, decydując się na szczerość.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy nie mogłam zrozumieć, kiedy uzdrowiciele odmawiali odwiedzenia chorego, tłumacząc, że potrzebuje teraz odpoczynku. Może kiedy spał, rzeczywiście było to prawdą, ale na pewno nie przez całą resztę czasu, który spędzał w szpitalu.
Uzdrowiciele rzadko kiedy zaglądali do mnie, mogli być pewni, że mój stan jest już stabilny i potrzebuję teraz, a jakże, odpoczynku... Więc odpoczywałam, co polegało przede wszystkim na wpatrywaniu się w sufit (mogliby go odnowić, nie przystało, by Yaxley leżał w takim miejscu), przyglądaniu się swoim paznokciom (były już odrobinę za długie, żeby zachować odpowiednią schludność, powinnam niebawem o nie zadbać) i wsłuchiwaniu się w dobiegające z niedaleka odgłosy (jak mogłam odpoczywać, skoro było ich aż tyle?).
Miałam nadzieję, że niedługo pojawi się jakaś znajoma twarz, chociaż nie każda wizyta mogła być przyjemna, biorąc pod uwagę, jak zdenerwowane mogłyby być niektóre osoby z mojej rodziny, gdyby dowiedziały się, że zaniedbałam badania. Pojawienie się uzdrowicielki było miłą odmianą, na początku nie skojarzyłam, że już ją wcześniej widziałam i pewnie gdyby zachowała się jak u siebie, nie zauważyłabym, że to nie jej oddział. Co prawda przeważnie przychodziły do mnie dwie czy trzy, cały czas te same osoby, ale ufałam im na tyle, żeby nie wnikać, dlaczego zajmuje się mną kto inny. W końcu już drugi raz uratowali mi życie.
- To ty - powtórzyłam trochę jak echo, przyglądając się kobiecie w białym kitlu i umieszczając w końcu jej twarz we wspomnieniu. Nie byłam pewna czy wtedy jej się przyjrzałam, jednak byłam świadoma obecności drugiej osoby - doskonale wiedziałam, że nie poradziłabym sobie sama. - Miałam więc szczęście, że właśnie na ciebie wpadłam. Gdyby nawet raczył na mnie zwrócić uwagę jakiś mugol, pewnie już nie dane by mi było się obudzić. - Uśmiechnęłam się krzywo, z niejaką pogardą wypowiadając słowo "mugol". Co prawda nie żywiłam do nich tak bezgranicznej nienawiści jak niektórzy, jednak w takiej sytuacji byliby zupełnie bezużyteczni. - Już wszystko ze mną dobrze. Powiedzmy po prostu, że cierpię na magiczne schorzenie, z którym mugole by sobie nie poradzili - wyjaśniłam pobieżnie, nie mając za bardzo ochoty dzielić się informacją, co mi dokładnie dolega.
- Celeste Sykes - przeczytałam na jej plakietce, poprawiając się na poduszkach, żeby wyglądać chociaż trochę poważniej, pozycja pół-leżąca nie była najlepszą do przyjmowania gości. - Miło cię poznać, jestem Liliana Yaxley. Pracujesz tutaj? - spytałam, chociaż było to oczywiste, chciałam jednak, żeby kobieta sama o tym opowiedziała.
Uzdrowiciele rzadko kiedy zaglądali do mnie, mogli być pewni, że mój stan jest już stabilny i potrzebuję teraz, a jakże, odpoczynku... Więc odpoczywałam, co polegało przede wszystkim na wpatrywaniu się w sufit (mogliby go odnowić, nie przystało, by Yaxley leżał w takim miejscu), przyglądaniu się swoim paznokciom (były już odrobinę za długie, żeby zachować odpowiednią schludność, powinnam niebawem o nie zadbać) i wsłuchiwaniu się w dobiegające z niedaleka odgłosy (jak mogłam odpoczywać, skoro było ich aż tyle?).
Miałam nadzieję, że niedługo pojawi się jakaś znajoma twarz, chociaż nie każda wizyta mogła być przyjemna, biorąc pod uwagę, jak zdenerwowane mogłyby być niektóre osoby z mojej rodziny, gdyby dowiedziały się, że zaniedbałam badania. Pojawienie się uzdrowicielki było miłą odmianą, na początku nie skojarzyłam, że już ją wcześniej widziałam i pewnie gdyby zachowała się jak u siebie, nie zauważyłabym, że to nie jej oddział. Co prawda przeważnie przychodziły do mnie dwie czy trzy, cały czas te same osoby, ale ufałam im na tyle, żeby nie wnikać, dlaczego zajmuje się mną kto inny. W końcu już drugi raz uratowali mi życie.
- To ty - powtórzyłam trochę jak echo, przyglądając się kobiecie w białym kitlu i umieszczając w końcu jej twarz we wspomnieniu. Nie byłam pewna czy wtedy jej się przyjrzałam, jednak byłam świadoma obecności drugiej osoby - doskonale wiedziałam, że nie poradziłabym sobie sama. - Miałam więc szczęście, że właśnie na ciebie wpadłam. Gdyby nawet raczył na mnie zwrócić uwagę jakiś mugol, pewnie już nie dane by mi było się obudzić. - Uśmiechnęłam się krzywo, z niejaką pogardą wypowiadając słowo "mugol". Co prawda nie żywiłam do nich tak bezgranicznej nienawiści jak niektórzy, jednak w takiej sytuacji byliby zupełnie bezużyteczni. - Już wszystko ze mną dobrze. Powiedzmy po prostu, że cierpię na magiczne schorzenie, z którym mugole by sobie nie poradzili - wyjaśniłam pobieżnie, nie mając za bardzo ochoty dzielić się informacją, co mi dokładnie dolega.
- Celeste Sykes - przeczytałam na jej plakietce, poprawiając się na poduszkach, żeby wyglądać chociaż trochę poważniej, pozycja pół-leżąca nie była najlepszą do przyjmowania gości. - Miło cię poznać, jestem Liliana Yaxley. Pracujesz tutaj? - spytałam, chociaż było to oczywiste, chciałam jednak, żeby kobieta sama o tym opowiedziała.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czuła na sobie ten prześwietlający ją wzrok Liliany i prawdę mówiąc, poczuła się trochę nieswojo. Przestąpiła odruchowo z nogi na nogę niczym dziecko przyłapane na gorącym uczynku, podczas wyjątkowo szalonej zabawy, ale nie spuściła wzroku. Zacisnęła jedynie dłonie, tworząc z nich niezwykle ciasno pleciony koszyczek, aby rozluźnić je dopiero, gdy powiedziała coś poza tymi dwoma suchymi słowami. Jedynie ostatkami siły woli powstrzymywała się przed odparowaniem głupawo „tak, to ja”. Uśmiechnęła się nieznacznie, tworząc tym samym wspaniały kontrast między sobą, a leżącą na białej pościeli kobietą. Jej skrzywiona, chociaż urodziwa twarz zdradzała z łatwością targające nią emocje, a powiązawszy to z wypowiadanymi przezeń słowami, Cece miała już pewien obraz tego, jaka jest odratowana przy jej udziale lady Yaxley. Nie oczekiwała podziękowania, więc zupełnie nie zawiodła się, gdy go nie otrzymała. Obiecywała wiele rzeczy podczas składania przysięgi lekarskiej, a jedną z nich było przyrzeczenie dbania o zdrowie innych ludzi.
- Pewnie by tak było - westchnęła lekko, zgadzając się z nią w zupełności, chociaż Cece wyraziła się nieco odmiennie. Jej westchnienie wynikało raczej z dezaprobaty, jaką obdarzała mugolskich lekarzy. Ich szczątkowa wiedza z zakresu leczenia nie mogłaby wyrwać czarodzieja z łoża śmierci, ale Sykes, mimo wszystko, potrafiła docenić niektóre z ich wynalazków. Ba, niekiedy wykazywała również chęć, aby takowe przetestować.
- Rozumiem - kiwnęła głową, jedynie w ten sposób, poza tym jednym, krótkim słowem kwitując zrozumienie aluzji. Nie będzie dopytywała, chociaż ciekawość i żądza wiedzy sprawiała, że miała ogromną ochotę na wyduszenie z niej tej tajemnicy. Postanowiła, iż zajrzy do jej karty za kilka dni. Inni uzdrowiciele czy ordynatorzy zdążyli już przywyknąć do wszędobylskiej Cece. To był chyba ten typ kobiety, która nie potrafi bez nawału pracy usiedzieć kilku minut w jednym miejscu! Toteż jej obecność przy szafce z dokumentami nie powinna budzić większych emocji, w końcu zdarzało jej się je nawet hobbystycznie segregować. Rozluźniła splecione dłonie, ale nadal stała wyprostowana niczym struna. - Cece - poprawiła ją machinalnie, gdy również raczej odruchowo niż umyślnie przesunęła palcem po tej nieszczęsnej plakietce. - Ogromna to szkoda, że nie mogłyśmy poznać się w przyjaźniejszych ku temu okolicznościach, Liliano. - przyznała, uśmiechając się smutno. - Tak, jak widać - potwierdziła po jej pytaniu, ogarniając dłonią swoją sylwetkę, wciąż jeszcze odzianą w medyczny kitel. - pracuję na oddziale urazów magizoologicznych, więc zdaje się, że niezbyt dobrze znam się na chorobach wewnętrznych. - przyznała, chociaż nie było to konieczne. Jej wyraz twarzy, gdy transportowała mdlejącą lady Yaxley do szpitala wyraźnie zdradzał niemały stres spowodowany niedostatecznymi kompetencjami w zakresie niesienia pomocy. Chociaż sama poszkodowana i tak nie miała tego pamiętać, prawda?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Pewnie by tak było - westchnęła lekko, zgadzając się z nią w zupełności, chociaż Cece wyraziła się nieco odmiennie. Jej westchnienie wynikało raczej z dezaprobaty, jaką obdarzała mugolskich lekarzy. Ich szczątkowa wiedza z zakresu leczenia nie mogłaby wyrwać czarodzieja z łoża śmierci, ale Sykes, mimo wszystko, potrafiła docenić niektóre z ich wynalazków. Ba, niekiedy wykazywała również chęć, aby takowe przetestować.
- Rozumiem - kiwnęła głową, jedynie w ten sposób, poza tym jednym, krótkim słowem kwitując zrozumienie aluzji. Nie będzie dopytywała, chociaż ciekawość i żądza wiedzy sprawiała, że miała ogromną ochotę na wyduszenie z niej tej tajemnicy. Postanowiła, iż zajrzy do jej karty za kilka dni. Inni uzdrowiciele czy ordynatorzy zdążyli już przywyknąć do wszędobylskiej Cece. To był chyba ten typ kobiety, która nie potrafi bez nawału pracy usiedzieć kilku minut w jednym miejscu! Toteż jej obecność przy szafce z dokumentami nie powinna budzić większych emocji, w końcu zdarzało jej się je nawet hobbystycznie segregować. Rozluźniła splecione dłonie, ale nadal stała wyprostowana niczym struna. - Cece - poprawiła ją machinalnie, gdy również raczej odruchowo niż umyślnie przesunęła palcem po tej nieszczęsnej plakietce. - Ogromna to szkoda, że nie mogłyśmy poznać się w przyjaźniejszych ku temu okolicznościach, Liliano. - przyznała, uśmiechając się smutno. - Tak, jak widać - potwierdziła po jej pytaniu, ogarniając dłonią swoją sylwetkę, wciąż jeszcze odzianą w medyczny kitel. - pracuję na oddziale urazów magizoologicznych, więc zdaje się, że niezbyt dobrze znam się na chorobach wewnętrznych. - przyznała, chociaż nie było to konieczne. Jej wyraz twarzy, gdy transportowała mdlejącą lady Yaxley do szpitala wyraźnie zdradzał niemały stres spowodowany niedostatecznymi kompetencjami w zakresie niesienia pomocy. Chociaż sama poszkodowana i tak nie miała tego pamiętać, prawda?
[bylobrzydkobedzieladnie]
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Ostatnio zmieniony przez Cece Sykes dnia 28.12.16 1:39, w całości zmieniany 2 razy
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wcale nie chciałam, żeby Cece odebrała moje zachowanie jako... niemiłe? Jednak niewątpliwie nie była zadowolona z tego, że się tutaj znajdowałam, nie mówiąc już o wszechogarniającej mnie nudzie. Chyba nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby dziękować uzdrowicielom, wykonywali w końcu swoją pracę, a mnie by tutaj nie było, gdyby tylko miała taką możliwość. Co prawda, ta sytuacja była rzeczywiście trochę odmienna, a ja zdołałam posłać kobiecie coś na podobieństwo uśmiechu. Może gdyby był tutaj mój ojciec, mogłaby liczyć na podziękowanie i to w bardziej trwałej i wartościowej formie niż parę słów. Tymczasem uzdrowicielka odpowiadała, jakby wcale nie chciała ciągnąć dalszej rozmowy, ale przynajmniej mogłam się jej przyglądać - na pewno było to ciekawsze niż widoku sufitu.
Kiwnęłam głową, kiedy poprawiła swoje imię, dziwiąc się trochę, że chce, żeby tą zdrobnioną formą zwracali się do niej obcy ludzi.
- Nie wiem czy tamtą sytuację można uznać za poznanie - odparłam, uśmiechając się nawet, bo przecież naprawdę chciałam być dla niej miła. - Teraz jest już znacznie lepiej. Niemalże jak w kawiarni - dodałam, ponownie posyłając jej uśmieszek i zastanawiając się równocześnie czy w innych okolicznościach byśmy w ogóle się do siebie odezwały. W tej chwili miałam wrażenie, że mogło do tego dojść jedynie przypadkiem. Gdzie mi było do urazów magizoologicznych?
- Może usiądziesz? - Wskazałam na krzesło obok łóżka, czując się niemalże jak u siebie. Nie ukrywałam, że nieskrępowanie przyglądałam się kobiecie. Potem poruszyłam zupełnie niezobowiązujące tematy, typu pogoda za oknem czy podróże, komentowałam też wygląd ludzi przechodzących korytarzem, nie zbliżałam się za do rejonów polityki i tym podobnych. W ten sposób czas minął znacznie szybciej, a przy tym nie obawiałam się aż tak, co powie ojciec, kiedy dowie się o moim zaniedbaniu.
zt chyba
Kiwnęłam głową, kiedy poprawiła swoje imię, dziwiąc się trochę, że chce, żeby tą zdrobnioną formą zwracali się do niej obcy ludzi.
- Nie wiem czy tamtą sytuację można uznać za poznanie - odparłam, uśmiechając się nawet, bo przecież naprawdę chciałam być dla niej miła. - Teraz jest już znacznie lepiej. Niemalże jak w kawiarni - dodałam, ponownie posyłając jej uśmieszek i zastanawiając się równocześnie czy w innych okolicznościach byśmy w ogóle się do siebie odezwały. W tej chwili miałam wrażenie, że mogło do tego dojść jedynie przypadkiem. Gdzie mi było do urazów magizoologicznych?
- Może usiądziesz? - Wskazałam na krzesło obok łóżka, czując się niemalże jak u siebie. Nie ukrywałam, że nieskrępowanie przyglądałam się kobiecie. Potem poruszyłam zupełnie niezobowiązujące tematy, typu pogoda za oknem czy podróże, komentowałam też wygląd ludzi przechodzących korytarzem, nie zbliżałam się za do rejonów polityki i tym podobnych. W ten sposób czas minął znacznie szybciej, a przy tym nie obawiałam się aż tak, co powie ojciec, kiedy dowie się o moim zaniedbaniu.
zt chyba
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cece uśmiechnęła się nieznacznie. Faktycznie, z punktu widzenia Liliany poznanie było z tego żadne. Kiedy jedna z nich mdlała, drugiej zaczęło szaleńczo tańczyć serce i właśnie rzucała się na ratunek. Teraz nie było o wiele lepiej, tutaj się z nią nie zgadzała. Nigdy nie przepadała za poznawaniem nowych ludzi w pracy, a jakby nie patrzeć, właśnie tak było w przypadku panienki Yaxley. Rozmowa poprzez białe łóżko medyczne, zero prywatności, bo przecież uzdrowiciel prowadzący mógł w każdej chwili zajrzeć do pomieszczenia, brak herbaty i świeżych ciastek… dodajcie do tego lekkie skrępowanie podobną rozmową. Cece usiadła, z chęcią podejmując tego wyzwania, jakim było utrzymanie rozmowy. Nie przeszkadzały jej nawet błahe tematy. Mogła porozmawiać o pogodzie, hodowli psidwaków czy o różnych, czasem zabawnych sposobach na leczenie, jakimi dzielili się z nią jej pacjenci. Jednak nie zajęła chorej zbyt wiele czasu. W trakcie monologu Cece, w jaki wpadła po wspomnieniu o wartości maści leczniczych i ich wyższości nad zaklęciami podczas leczenia poparzeń, ktoś wreszcie uwolnił Lilianę od jej towarzystwa. Przeszkodził im jakiś młody uzdrowiciel, który najwyraźniej uznał, iż pomylił pokoje, gdy dostrzegł czującą się jak u siebie Sykes. Ledwo zamknęły się za nim drzwi, a ona zebrała się pospiesznie, nie chcąc napytać sobie biedy swoją ciekawością. Podziękowała dziewczynie za rozmowę, a potem odeszła, umykając sprzed czujnego spojrzenia ordynatora chorób wewnętrznych.
|zt
|zt
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/11 kwietnia chyba
Wszystko nadal było nierealne. Wciąż nie widziała różnicy pomiędzy podłogą w Ludlow, a łóżkiem na oddziale Świętego Munga. Kiedy odzyskiwała świadomość sama nie była pewna co uderzało ją najpierw. Czy był to wstyd, bo wyglądała prawdopodobnie gorzej niż kiedykolwiek z nieuczesanymi włosami i w szpitalnych szatach. A może jednak mdłości, kiedy z przerwami przypominała sobie co się stało nim zemdlała. Zacisnęłaby zęby, gdyby nie to, że była na to zbyt słaba. Myślała wolno, wciąż dryfując na pograniczu snu i jawy. Chwilę trwało nim uświadomiła sobie, że jest w szpitalu. Była tu już wiele razy, choroba ją do tego zmuszała. Nie pamiętała jednak, by kiedykolwiek czuła się tak źle, zupełnie jakby miała już nigdy nie wstać.
Nie bardzo nawet chciała otwierać oczy. Wolałaby po prostu znowu odpłynąć i nie musieć myśleć ani radzić sobie ze światem. Ale chociaż próbowała nic z tego nie wychodziło. Jej złośliwy umysł na to nie pozwalał, ciekawość walczyła z sennością, a rozdrażnienie z obojętnością. Ostatecznie uchyliła powieki, za sekundę i tak mrużąc je od irytującego światła. W głowie zaczynało jej się przejaśniać i po raz pierwszy naprawdę spróbowała dowiedzieć się, gdzie dokładnie się znajduje i co się dzieje.
Wszystko nadal było nierealne. Wciąż nie widziała różnicy pomiędzy podłogą w Ludlow, a łóżkiem na oddziale Świętego Munga. Kiedy odzyskiwała świadomość sama nie była pewna co uderzało ją najpierw. Czy był to wstyd, bo wyglądała prawdopodobnie gorzej niż kiedykolwiek z nieuczesanymi włosami i w szpitalnych szatach. A może jednak mdłości, kiedy z przerwami przypominała sobie co się stało nim zemdlała. Zacisnęłaby zęby, gdyby nie to, że była na to zbyt słaba. Myślała wolno, wciąż dryfując na pograniczu snu i jawy. Chwilę trwało nim uświadomiła sobie, że jest w szpitalu. Była tu już wiele razy, choroba ją do tego zmuszała. Nie pamiętała jednak, by kiedykolwiek czuła się tak źle, zupełnie jakby miała już nigdy nie wstać.
Nie bardzo nawet chciała otwierać oczy. Wolałaby po prostu znowu odpłynąć i nie musieć myśleć ani radzić sobie ze światem. Ale chociaż próbowała nic z tego nie wychodziło. Jej złośliwy umysł na to nie pozwalał, ciekawość walczyła z sennością, a rozdrażnienie z obojętnością. Ostatecznie uchyliła powieki, za sekundę i tak mrużąc je od irytującego światła. W głowie zaczynało jej się przejaśniać i po raz pierwszy naprawdę spróbowała dowiedzieć się, gdzie dokładnie się znajduje i co się dzieje.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala numer dwa
Szybka odpowiedź