Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Sala obrad
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala obrad
Wstęp do sali obrad posiadają wyłącznie członkowie Gwardii Zakonu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k100' : 52
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k100' : 52
Uśmiechnął się do Cornelii, czuł, że zaiste będzie to bardzo ciekawy wieczór. To było bardziej niż pewne, że kiedy Potter znajdzie się w najwyższym stadium upojenia alkoholowego, w którym jeszcze będzie w stanie mówić, zaczną się mowy motywacyjne i wszystkim grupowo i każdemu z osobna wyzna dozgonną miłość. Naturalnie była to miłość platoniczna. Czuł, że to Cornela będzie jego kompanką do picia. Skinął jej głową na to, kiedy mu nalała. I pewnie gwizdnął przeciągle, gdy Garry wzniósł toast, tak żeby troszkę weselej się zrobiło. Wyszczerzył zęby, gdy do środka weszła Katya i natychmiast przypomniał sobie o tym liście, na który miał odpisać, a który nieszczęśliwie zgubił.
-Katya, witaj!-przywitał ją radośnie i zachęcająco pomachał do niej ręką, ale nie mógł poświęcić jej uwagi, bo Tonks właśnie poprosił o polanie. Potter nie miał zamiaru mu zabraniać. Fakt, miał zamiar pomóc mu w doprowadzeniu się do stanu nieprzyzwoitej jak na profesora Hogwartu nietrzeźwości! Zatem polał mu i usiadł na krześle, co tylko przypomniało mu o dzisiejszym jakże spektakularnym upadku na zacne cztery litery, które swoją droga dalej bolały. Spojrzał na Cornelię dosyć podejrzliwie, ponieważ jakby nie patrzeć nie wiedział, czy zaliczał się do tych prawdziwych mężczyzn, ale ostatecznie poprawił okulary na nosie i podał jej ciastko, biorąc także jedno dla siebie.
-Proszę lady.-podał jej tacę z ciastkami, co by nie było, że podaje jej z ręki. Wepchnął sobie na siłę ciastko do buzi i skłonił się przed nią dworsko tak głęboko, że prawie okulary mu z nosa zleciały. Kiedy wzięła jedno odstawił i korzystając z tego, że znowu stoi rzucił do wszystkich panów.
-Panowie, wypijmy zdrowie naszych pań!-rzucił i sam opróżnił zawartość swojego naczynia.
-Katya, witaj!-przywitał ją radośnie i zachęcająco pomachał do niej ręką, ale nie mógł poświęcić jej uwagi, bo Tonks właśnie poprosił o polanie. Potter nie miał zamiaru mu zabraniać. Fakt, miał zamiar pomóc mu w doprowadzeniu się do stanu nieprzyzwoitej jak na profesora Hogwartu nietrzeźwości! Zatem polał mu i usiadł na krześle, co tylko przypomniało mu o dzisiejszym jakże spektakularnym upadku na zacne cztery litery, które swoją droga dalej bolały. Spojrzał na Cornelię dosyć podejrzliwie, ponieważ jakby nie patrzeć nie wiedział, czy zaliczał się do tych prawdziwych mężczyzn, ale ostatecznie poprawił okulary na nosie i podał jej ciastko, biorąc także jedno dla siebie.
-Proszę lady.-podał jej tacę z ciastkami, co by nie było, że podaje jej z ręki. Wepchnął sobie na siłę ciastko do buzi i skłonił się przed nią dworsko tak głęboko, że prawie okulary mu z nosa zleciały. Kiedy wzięła jedno odstawił i korzystając z tego, że znowu stoi rzucił do wszystkich panów.
-Panowie, wypijmy zdrowie naszych pań!-rzucił i sam opróżnił zawartość swojego naczynia.
Charlus Potter
Zawód : auror
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Baby you're all that i want, when you lyin' here in my arms.
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
I'm findin' it hard to believe. We're in heaven
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Charlus Potter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Trudno było jej uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni wcześniej spoglądała na wyrywane z kalendarza kartki z przestrachem, przekonana, że tegoroczne święta będą najsmutniejsze na świecie. Może to było nierozsądne, może oszukiwała samą siebie (a może nawet ta niewielka ilość alkoholu mieszała jej w głowie), ale czuła się szczęśliwa; tak zwyczajnie i ciepło. Skropione smutkiem myśli zdawały się nie mieć wstępu do niewielkiej chatki – kto by pomyślał, że drewniane ściany i wypaczone starością okna okażą się tak szczelne?
Uśmiechała się serdecznie do każdego kolejnego pojawiającego się w pomieszczeniu zakonnika, życzliwym gestem obdarzając również Cassiana, kompletnie nieświadoma płynącej od niego niechęci. Dawno nie pamiętała już ich pierwszego spotkania, drobne, słowne potyczki nigdy nie trzymały jej się zbyt długo, zresztą – zbytnio była zajęta przysłuchiwaniem się wesołym rozmowom, żeby skupiać się na rozpamiętywaniu czegokolwiek. – Nigdy – przytaknęła Garrettowi, nie mogąc pozbyć się złudzenia, że to jedno proste słowo, zabrzmiało trochę jak obietnica.
Zaśmiała się, słysząc słowa Garry’ego i Herewarda, z jeszcze większym rozbawieniem zauważając, że ten drugi zdawał się już co najmniej wstawiony. – To teraz już wiemy, kto zapoczątkował tę tradycję – zauważyła, unosząc wyżej brwi, a w międzyczasie podsuwając jeden z zapełnionych słodkimi babeczkami talerzy w stronę rudowłosego nauczyciela, bo picie na pusty żołądek nigdy nie było dobrym pomysłem. Nie żeby była specjalistką, ale przynależność do pogotowia ratunkowego zobowiązywała!
Rozsiadła się wygodniej, przełamując jedno ze zwiniętych z talerza ciastek i wkładając je do ust, mając nadzieję, że słodycz przełamie paląco-gorzki smak, jaki pozostawiła po sobie ognista. Podziałało, ale nie na długo, bo nim się obejrzała, znów stała przed nią pełna szklanka; wywróciła oczami, rzucając wymowne (ale wciąż rozbawione i roziskrzone, powaga raczej nie miała dzisiaj wstępu na jej twarz, nawet udawana) spojrzenie winowajcy. Właściwie to czuła się dobrze, a widząc, że kolejna porcja alkoholu znalazła się również przed Minnie, postanowiła nagiąć jeszcze odrobinę postanowienie o pozostaniu w całkowitej trzeźwości. – Oby była długa dla wszystkich z nas – mruknęła tylko, dosłyszawszy słowa Garretta i opróżniła drugą szklankę. Pieczenie w przełyku rzeczywiście nie było tak intensywne jak za pierwszym razem, ale i rak raczej się nie zapowiadało, żeby miała zostać wierną fanką ognistego trunku.
Uśmiechała się serdecznie do każdego kolejnego pojawiającego się w pomieszczeniu zakonnika, życzliwym gestem obdarzając również Cassiana, kompletnie nieświadoma płynącej od niego niechęci. Dawno nie pamiętała już ich pierwszego spotkania, drobne, słowne potyczki nigdy nie trzymały jej się zbyt długo, zresztą – zbytnio była zajęta przysłuchiwaniem się wesołym rozmowom, żeby skupiać się na rozpamiętywaniu czegokolwiek. – Nigdy – przytaknęła Garrettowi, nie mogąc pozbyć się złudzenia, że to jedno proste słowo, zabrzmiało trochę jak obietnica.
Zaśmiała się, słysząc słowa Garry’ego i Herewarda, z jeszcze większym rozbawieniem zauważając, że ten drugi zdawał się już co najmniej wstawiony. – To teraz już wiemy, kto zapoczątkował tę tradycję – zauważyła, unosząc wyżej brwi, a w międzyczasie podsuwając jeden z zapełnionych słodkimi babeczkami talerzy w stronę rudowłosego nauczyciela, bo picie na pusty żołądek nigdy nie było dobrym pomysłem. Nie żeby była specjalistką, ale przynależność do pogotowia ratunkowego zobowiązywała!
Rozsiadła się wygodniej, przełamując jedno ze zwiniętych z talerza ciastek i wkładając je do ust, mając nadzieję, że słodycz przełamie paląco-gorzki smak, jaki pozostawiła po sobie ognista. Podziałało, ale nie na długo, bo nim się obejrzała, znów stała przed nią pełna szklanka; wywróciła oczami, rzucając wymowne (ale wciąż rozbawione i roziskrzone, powaga raczej nie miała dzisiaj wstępu na jej twarz, nawet udawana) spojrzenie winowajcy. Właściwie to czuła się dobrze, a widząc, że kolejna porcja alkoholu znalazła się również przed Minnie, postanowiła nagiąć jeszcze odrobinę postanowienie o pozostaniu w całkowitej trzeźwości. – Oby była długa dla wszystkich z nas – mruknęła tylko, dosłyszawszy słowa Garretta i opróżniła drugą szklankę. Pieczenie w przełyku rzeczywiście nie było tak intensywne jak za pierwszym razem, ale i rak raczej się nie zapowiadało, żeby miała zostać wierną fanką ognistego trunku.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Ostatnio zmieniony przez Margaux Vance dnia 20.07.16 13:15, w całości zmieniany 1 raz
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Oczywiście kiedy wreszcie opuściła kuchnię (uznając swoją batalię ze świąteczną kolacją za może nie wygraną, ale z pewnością zakończoną uczciwym remisem) wszyscy uciekli jej już z salonu i przenieśli się w inną część domu. Flo skwitowała to jedynie śmiechem, pozwalając sobie na chwilę oddechu w opustoszałym saloniku, gdzie wreszcie znalazła czas na rozpakowanie otrzymanego prezentu. Oczy zabłyszczały jej radośnie na widok figurki smoka, którą zaraz usadziła na swoim ramieniu niczym piracką papugę i w tym przemiłym towarzystwie wyruszyła na poszukiwanie reszty zgromadzenia. Na szczęście radosna kompania w sali obrad produkowała wiele hałasu, więc mimo swoich problemów z nawigacją pomiędzy kolejnymi pomieszczeniami, Flo znalazła ich bez większego problemu. Najpierw zatrzymała się w progu, przez sekundę ciesząc się możliwością obserwowania rozbawionych zakonników, pogrążonych w swoich rozmowach i przekomarzankach. Wystarczyło tylko na nich spojrzeć i serce jakoś tak wypełniało się przyjemnym ciepłem! Nawet jeśli były momenty, gdy wciąż w środku nocy budziła się zlana potem, przerażona kolejnym koszmarem o śmierci własnej lub najbliższych... nie żałowała, że tu jest. Z każdym kolejnym dniem, coraz wyraźniej dostrzegała powagę ich misji. Nawet jeśli teraz z powagą mieli niewiele wspólnego!
Zaśmiała się krótko, gdy dostrzegła ilość zgromadzonego na stole alkoholu. Morgano, miej litość! Nikt do tej nieszczęsnej kolacji nie dożyje. - pomyślała, ale zaraz potem stwierdziła, że może to i lepiej. Nie będą narzekać, że coś przypalone albo niedopieczone... Pijani nie bywają wybredni. Powoli skierowała się w stronę stołu. Gdzieś na rękawie swojej bordowej szaty miała ślady mąki, przed którymi nie uchronił jej fartuch. Misterna fryzura zdążyła się już popsuć w kłębach pary i podczas kuchennej krzątaniny. Była również błogo nieświadoma, że na policzku ma czekoladowe maźnięcie, powstałe zapewne podczas dekorowania babeczek, które zajadano przy stole z takim smakiem. Dodajcie do tego jeszcze jej szeroki uśmiech, odrobinę niepewne spojrzenie i smoka na ramieniu. Chyba wyglądała jak ktoś kto potrzebuje drinka (chociaż jest spora szansa, że to jej permanentny stan ducha)! Przysiadła na krześle obok Fredericka, bo jeśli ten zacznie majaczyć zaraz o swojej Selinie to ktoś musi przecież z niego poszydzić!
- Och, nareszcie. Już myślałam, że nigdy nie ucieknę z tej kuchni. - pożaliła się żartobliwie, wyciągając od razu rękę po szklankę z Ognistą. Wstyd się przyznawać, ale miała w tym większe doświadczenie niż kobiecie zapewne wypada. Powieka jej nawet nie drgnęła, gdy wlała w siebie alkohol i głośno odstawiła szklankę na stół. Rozsiadła się wygodniej na krześle i obdarzyła siedzących najbliżej zakonników szerokim uśmiechem.
- W następnej kolejce, będę już wznosić toasty. - obiecała kładąc dłoń na sercu, by dodać swoim słowom powagi, ale zaraz zaśmiała się z samej siebie. Co za piękne święta!
Zaśmiała się krótko, gdy dostrzegła ilość zgromadzonego na stole alkoholu. Morgano, miej litość! Nikt do tej nieszczęsnej kolacji nie dożyje. - pomyślała, ale zaraz potem stwierdziła, że może to i lepiej. Nie będą narzekać, że coś przypalone albo niedopieczone... Pijani nie bywają wybredni. Powoli skierowała się w stronę stołu. Gdzieś na rękawie swojej bordowej szaty miała ślady mąki, przed którymi nie uchronił jej fartuch. Misterna fryzura zdążyła się już popsuć w kłębach pary i podczas kuchennej krzątaniny. Była również błogo nieświadoma, że na policzku ma czekoladowe maźnięcie, powstałe zapewne podczas dekorowania babeczek, które zajadano przy stole z takim smakiem. Dodajcie do tego jeszcze jej szeroki uśmiech, odrobinę niepewne spojrzenie i smoka na ramieniu. Chyba wyglądała jak ktoś kto potrzebuje drinka (chociaż jest spora szansa, że to jej permanentny stan ducha)! Przysiadła na krześle obok Fredericka, bo jeśli ten zacznie majaczyć zaraz o swojej Selinie to ktoś musi przecież z niego poszydzić!
- Och, nareszcie. Już myślałam, że nigdy nie ucieknę z tej kuchni. - pożaliła się żartobliwie, wyciągając od razu rękę po szklankę z Ognistą. Wstyd się przyznawać, ale miała w tym większe doświadczenie niż kobiecie zapewne wypada. Powieka jej nawet nie drgnęła, gdy wlała w siebie alkohol i głośno odstawiła szklankę na stół. Rozsiadła się wygodniej na krześle i obdarzyła siedzących najbliżej zakonników szerokim uśmiechem.
- W następnej kolejce, będę już wznosić toasty. - obiecała kładąc dłoń na sercu, by dodać swoim słowom powagi, ale zaraz zaśmiała się z samej siebie. Co za piękne święta!
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Atmosfera bez alkoholu była już niezwykle serdeczna, a po pierwszej kolejce musiało być już tylko lepiej. Szczerze to nie dziwiłem się temu jak Benjamin się o tym wyrażał. Nie było tutaj podziałów, pań i panów, lepszych i gorszych. Byliśmy po prostu my wszyscy, razem, równi, roześmiani. Chyba trochę szczęśliwi, bo wszystkie nasze problemy na tę drobną chwilę rozwiały się w oparach ognistej. Chociaż nie umknęło mi posłane przez przyjaciela spojrzenie, które na pewno oznaczało tylko jedno. Na szczęście musiałem szybko odwrócić wzrok, bo nieznany mi dotychczas młody człowiek postanowił się przywitać.
- Miło mi poznać, Leonard - odpowiadam szczerząc zęby w uśmiechu i ściskając jego dłoń. Tylko już po chwili go nie było, radosny tłum pochłaniał i wypluwał ludzi, ale nikomu to nie przeszkadzało. Pozostałem więc na krześle obok Jaimiego, czekając aż nawinie się kolejna butelka, z której będzie można podkraść ognistej do następnej kolejki. Mam nadzieję, że procenty oraz świąteczna atmosfera nie sprawią, że zacznie obsypywać dobrymi radami. Zwłaszcza przy Fredericku. Oraz Florence, która chyba dopiero teraz wynurzyła się z kuchni. Poczułem ukłucie wyrzutów sumienia, że zmusiłem ją do nierównej walki z moimi niezbyt udanymi warzywami. Nie wydawała się jednak specjalnie z tego powodu zła. Tak naprawdę mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie widziałem jej złej.
- Pewnie teraz mamy tyle jedzenia, że zostanie nam do sylwestra - zwracam się do niej. - I jesteś brudna, o tu. - Pokazuję na swoim policzku miejsce przyozdobione czekoladowym keksem. Chyba w tej malutkiej kuchni nie ma już powierzchni, na której nie stałoby jedzenie. Tak samo jak tutaj wszędzie stały butelki. Sięgam więc po jedną z nich, aby uzupełnić braki. Kręcę w rozbawieniu głową słysząc padający toast za zdrowie pań oraz minę mojego brata. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Dlatego lepiej się napić. Alkohol przyjemnie pali w przełyk przypominając mi jak to głupio sobie żałowałem przez ostatni miesiąc. Pora naprawić ten błąd.
- Miło mi poznać, Leonard - odpowiadam szczerząc zęby w uśmiechu i ściskając jego dłoń. Tylko już po chwili go nie było, radosny tłum pochłaniał i wypluwał ludzi, ale nikomu to nie przeszkadzało. Pozostałem więc na krześle obok Jaimiego, czekając aż nawinie się kolejna butelka, z której będzie można podkraść ognistej do następnej kolejki. Mam nadzieję, że procenty oraz świąteczna atmosfera nie sprawią, że zacznie obsypywać dobrymi radami. Zwłaszcza przy Fredericku. Oraz Florence, która chyba dopiero teraz wynurzyła się z kuchni. Poczułem ukłucie wyrzutów sumienia, że zmusiłem ją do nierównej walki z moimi niezbyt udanymi warzywami. Nie wydawała się jednak specjalnie z tego powodu zła. Tak naprawdę mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie widziałem jej złej.
- Pewnie teraz mamy tyle jedzenia, że zostanie nam do sylwestra - zwracam się do niej. - I jesteś brudna, o tu. - Pokazuję na swoim policzku miejsce przyozdobione czekoladowym keksem. Chyba w tej malutkiej kuchni nie ma już powierzchni, na której nie stałoby jedzenie. Tak samo jak tutaj wszędzie stały butelki. Sięgam więc po jedną z nich, aby uzupełnić braki. Kręcę w rozbawieniu głową słysząc padający toast za zdrowie pań oraz minę mojego brata. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Dlatego lepiej się napić. Alkohol przyjemnie pali w przełyk przypominając mi jak to głupio sobie żałowałem przez ostatni miesiąc. Pora naprawić ten błąd.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Zawtórowałem toastowi Minnie, łapiąc się na tym, że wspomnienie szkolnych czasów wywołało u mnie osobliwy rodzaj smutku, który mieszał w sobie tęsknotę, ale i przyjemnie rozgrzewał serce.
- A pamiętasz, jak wykradliśmy Slughornowi miód pitny? Do dziś nachodzi mnie myśl, że Ślimak nam po prostu na to pozwolił...
Picie w towarzystwie Jamiego najpewniej zwiastowało wystawienie na pośmiewisko mojej silnej woli. Alkohol lał się po stole (dosłownie) i ubywał w niepokojącym tempie. Najwyraźniej ta część Zakonu, która ostała się jeszcze przy życiu pozazdrościła tym, którym należał się już wieczny spokój.
- Długa noc? - Słysząc słowa Garretta rozbrzmiewające gdzieś obok niemal nie poplułem się Ognistą. - Zaraz wszyscy skończymy w rynsztoku. - Zakocha się człowiek i już nietrzeźwo myśli. Ten to nawet alkoholu dziś nie potrzebował, taki był pijany samą miłością, że prawił głupstwa.
- Mastrangelo. - Skinąłem mu głową na powitanie. - W końcu. Ściany mają uszy i zdążyły mi już donieść, że wracasz na ring. - Powiedziałem żywo, wyrażając entuzjazm z racji zasilenia przez niego szeregów Zakonu. Zaraz sięgnąłem po butelkę, napełniając jego naczynie Ognistą, w międzyczasie – zupełnie mimowolnie – puszczając perskie oko do Cornelii.
Merlinie, jeśli taka ilość alkoholu czyniła ze mnie przyjaciela wszystkich, zdecydowanie powinienem... pić więcej?
Tak też czynię.
- A jednak to nie mit, że czasami opuszczasz kuchnię. - Zakrywam usta dłonią, kiedy w pokoju pojawia się Florka. - Widać, że spędzasz tam za dużo czasu. Zupełnie nieobeznana z savoir vivrem masowej alkoholizacji. - Kręcę głową, cmokając teatralnie. Z powodzeniem mogliśmy z Fortescue konkurować w dogryzaniu sobie nawzajem. - A to się dzieje za spóźnialskimi. - Polewam Flo kolejkę, rzucając jej wyzwanie.
post nijaki, bo sklejany na szybko : C poprawię się!
- A pamiętasz, jak wykradliśmy Slughornowi miód pitny? Do dziś nachodzi mnie myśl, że Ślimak nam po prostu na to pozwolił...
Picie w towarzystwie Jamiego najpewniej zwiastowało wystawienie na pośmiewisko mojej silnej woli. Alkohol lał się po stole (dosłownie) i ubywał w niepokojącym tempie. Najwyraźniej ta część Zakonu, która ostała się jeszcze przy życiu pozazdrościła tym, którym należał się już wieczny spokój.
- Długa noc? - Słysząc słowa Garretta rozbrzmiewające gdzieś obok niemal nie poplułem się Ognistą. - Zaraz wszyscy skończymy w rynsztoku. - Zakocha się człowiek i już nietrzeźwo myśli. Ten to nawet alkoholu dziś nie potrzebował, taki był pijany samą miłością, że prawił głupstwa.
- Mastrangelo. - Skinąłem mu głową na powitanie. - W końcu. Ściany mają uszy i zdążyły mi już donieść, że wracasz na ring. - Powiedziałem żywo, wyrażając entuzjazm z racji zasilenia przez niego szeregów Zakonu. Zaraz sięgnąłem po butelkę, napełniając jego naczynie Ognistą, w międzyczasie – zupełnie mimowolnie – puszczając perskie oko do Cornelii.
Merlinie, jeśli taka ilość alkoholu czyniła ze mnie przyjaciela wszystkich, zdecydowanie powinienem... pić więcej?
Tak też czynię.
- A jednak to nie mit, że czasami opuszczasz kuchnię. - Zakrywam usta dłonią, kiedy w pokoju pojawia się Florka. - Widać, że spędzasz tam za dużo czasu. Zupełnie nieobeznana z savoir vivrem masowej alkoholizacji. - Kręcę głową, cmokając teatralnie. Z powodzeniem mogliśmy z Fortescue konkurować w dogryzaniu sobie nawzajem. - A to się dzieje za spóźnialskimi. - Polewam Flo kolejkę, rzucając jej wyzwanie.
post nijaki, bo sklejany na szybko : C poprawię się!
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 20.07.16 23:35, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
| wpadam z opóźnieniem i uroczyści oświadczam, że postaram się być grzeczniejsza
Wyszczerzyłam się szeroko niczym mała dziewczynka, kiedy Michael obiecał, że mnie jednak zabierze do Miodowego Królestwa. Oczywiście nie wątpiłam w to, że dotrzyma danego mi dawno temu – wcale nie tak dawno – słowa… W sumie to głupiutkie i nie przystające dojrzałej kobiecie zachowanie, ale świąteczny klimat zanadto dawał mi się we znaki. Czyż tu nie było cudownie?
– Trzymam za słowo i będę czekać niecierpliwie. Hehehe. Te wyrywanie się z zamku brzmi jak za dawnych czasów – zauważyłam rozczulona, śmiejąc się z tego wszystkiego. Te wszystkie lata spędzone w Hogwarcie u boku Herewarda, Michaela i innych Krurkonów, Ślizgonów… Deimosa. Spędzanie czasu nad pracami domowymi, w pokoju wspólnym, w bibliotece, na boisku, błoniach…
– Hogwart bardzo się zmienił odkąd go skończyliśmy? – zapytałam z ciekawością, podsuwając swój kubek wraz ze szklanicą Michaela. Charlus był tak miły i obsłużył nas oboje. Stuknęłam się z Michaelem i… cóż, nie dawałam tym razem toastu, bo poszło ich już wystarczająco.
Wyszczerzyłam się szeroko niczym mała dziewczynka, kiedy Michael obiecał, że mnie jednak zabierze do Miodowego Królestwa. Oczywiście nie wątpiłam w to, że dotrzyma danego mi dawno temu – wcale nie tak dawno – słowa… W sumie to głupiutkie i nie przystające dojrzałej kobiecie zachowanie, ale świąteczny klimat zanadto dawał mi się we znaki. Czyż tu nie było cudownie?
– Trzymam za słowo i będę czekać niecierpliwie. Hehehe. Te wyrywanie się z zamku brzmi jak za dawnych czasów – zauważyłam rozczulona, śmiejąc się z tego wszystkiego. Te wszystkie lata spędzone w Hogwarcie u boku Herewarda, Michaela i innych Krurkonów, Ślizgonów… Deimosa. Spędzanie czasu nad pracami domowymi, w pokoju wspólnym, w bibliotece, na boisku, błoniach…
– Hogwart bardzo się zmienił odkąd go skończyliśmy? – zapytałam z ciekawością, podsuwając swój kubek wraz ze szklanicą Michaela. Charlus był tak miły i obsłużył nas oboje. Stuknęłam się z Michaelem i… cóż, nie dawałam tym razem toastu, bo poszło ich już wystarczająco.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Gwiazdką oznaczone są osoby, które opuściły choćby jedną kolejkę - przez to tracą szansę na zostanie Królem lub Królową Mocnej Głowy, co nie znaczy, że nie mogą upijać się dalej. W każdej chwili można dołączyć!
Benjamin (0), Minnie* (30), Katya* (40)
Florence* (66), Margaux (72), Garrett (72), Samuel (77), Charlus (82), Cornelia (91), Cassian (100)
Michael (107), Fred (112), Alex (114), Leonard (123)
Cynthia (157), Hereward (175)
-
-
I show not your face but your heart's desire
(nieogarniamczyktośdomniemówi, jakcośtokrzyczcie! :x)
Szum rozmów przybierał na sile i Wright średnio orientował się w kolejnych tematach, poruszanych gdzieś pomiędzy wspaniałym wznoszeniem toastów. Załapał się przytomnie tylko na ten, dotyczący pięknych pań. Uniósł butelkę Ognistej ku górze - nie bawił się w półśrodki i kulturalne kieliszkokubeczki, jakie dzierżyli w dłoniach współbiesiadnicy - i wychylił kolejny łyk trunku. Po głośnym odstawieniu szkła na stolik zmierzył przychylnym wzrokiem Cornelię (wyrobiła się od hogwarckich czasów, chociaż jej zmrużone oczy dalej przypominały mu, że nie warto zadzierać z tą panną), mrugnął do Margaux i chętnie położyłby rączkę na kolanie Florence, ale ta niestety siedziała za daleko. Wrócił więc do alkoholu, odchrząkując bardzo głośno, by wszyscy, nawet ci pogrążeni w szale rozmów, go usłyszeli.
- Chciałbym wznieść toast - zaczął donośnym głosem, wstając z krzesła. Bez chwiania się; lata picia oraz ciężkie życie Nokturnu sprawiły, że nawet po wyłojeniu butelki Ognistej czuł się trzeźwiutki jak skowronek na wiosnę. - za naszych drogich przyjaciół, którzy nie mogą w tej chwili świętować z nami, choć są ciągle obecni w sercach i wspomnieniach - dodał z niezwykłą powagą, spoglądając dookoła. Cóż, może i psuł atmosferę radości, ale nie wyobrażał sobie nie wspomnieć o tych, którzy dla Zakonu stracili życie. Nie był w stanie wymówić z imienia ukochanej Cressidy, dlatego też nie rozpoczął imiennej litanii, kiwając tylko z szacunkiem głową i pijąc nową kolejkę. Dla uczczenia ich pamięci.
Szum rozmów przybierał na sile i Wright średnio orientował się w kolejnych tematach, poruszanych gdzieś pomiędzy wspaniałym wznoszeniem toastów. Załapał się przytomnie tylko na ten, dotyczący pięknych pań. Uniósł butelkę Ognistej ku górze - nie bawił się w półśrodki i kulturalne kieliszkokubeczki, jakie dzierżyli w dłoniach współbiesiadnicy - i wychylił kolejny łyk trunku. Po głośnym odstawieniu szkła na stolik zmierzył przychylnym wzrokiem Cornelię (wyrobiła się od hogwarckich czasów, chociaż jej zmrużone oczy dalej przypominały mu, że nie warto zadzierać z tą panną), mrugnął do Margaux i chętnie położyłby rączkę na kolanie Florence, ale ta niestety siedziała za daleko. Wrócił więc do alkoholu, odchrząkując bardzo głośno, by wszyscy, nawet ci pogrążeni w szale rozmów, go usłyszeli.
- Chciałbym wznieść toast - zaczął donośnym głosem, wstając z krzesła. Bez chwiania się; lata picia oraz ciężkie życie Nokturnu sprawiły, że nawet po wyłojeniu butelki Ognistej czuł się trzeźwiutki jak skowronek na wiosnę. - za naszych drogich przyjaciół, którzy nie mogą w tej chwili świętować z nami, choć są ciągle obecni w sercach i wspomnieniach - dodał z niezwykłą powagą, spoglądając dookoła. Cóż, może i psuł atmosferę radości, ale nie wyobrażał sobie nie wspomnieć o tych, którzy dla Zakonu stracili życie. Nie był w stanie wymówić z imienia ukochanej Cressidy, dlatego też nie rozpoczął imiennej litanii, kiwając tylko z szacunkiem głową i pijąc nową kolejkę. Dla uczczenia ich pamięci.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala obrad
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata