Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Sala obrad
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala obrad
Wstęp do sali obrad posiadają wyłącznie członkowie Gwardii Zakonu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
Drzwi, które prowadzą do sali obrad, zupełnie nie pasują do całości starej chaty. Duże, brązowe wrota z ornamentami w kształcie feniksa w płomieniach znacznie bardziej pasowałyby do Hogwartu. Podobnie jak wnętrze i sam charakter tego magicznego pomieszczenia. Przyjmuje ono bowiem rozmiary takie, jakie w danej chwili są potrzebne; stół wydłuża się wraz z przybyciem kolejnych osób. Każdy może liczyć na krzesło. Na tej samej ścianie co drzwi wiszą pióra feniksa, na których, jeśli się przyjrzeć, przeczytać można imię i nazwisko każdego członka Zakonu.
Do sali obrad wejść może każdy członek Gwardii - aby to uczynić, musi położyć na odpowiedniej ścianie w chacie (zaraz naprzeciw drzwi wejściowych) rękę, którą zdobi pierścień Zakonu. Wtedy pod jego dłonią pojawi się klamka, a po jej naciśnięciu - zarys całych wrót. Znikną one jednak zaraz po przekroczeniu progu i ich zatrzaśnięciu.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Spojrzała na wszystkich i uśmiechnęła się kącikowo, a kiedy tylko Cynthia zwróciła się do niej i przyglądnęła jej się z prawdziwą ciekawością.
-Naprawdę? - zapytała zaintrygowana, a chwilę później przygryzła policzek od środka. Przez całe swoje życie była tylko w jednej i to jeszcze z Charliem, dlatego nawet nie miała pojęcia, czy czasem tamto miejsce nie należało do ów kobiety. -Ja... Oczywiście, tak, postaram się - powiedziała jeszcze, jakby musiała otwarcie zapewnić, że da sobie radę. Prawdopodobnie. Nie do końca była pewna, do kogo mogła należeć różdżka, ale przecież tak naprawdę nie to było teraz ważne, prawda? Spojrzała na kubeczki i wiedziała, że to będzie ostatnia kolejka, na którą się zdecyduje, wszak ukradkowe spojrzenie, które posłała Samuelowi mogło być gromiące. Wiedziała, że nie ma żadnego prawa rościć sobie praw do czegokolwiek, ale po raz pierwszy widziała go w ten sposób. Wypuściła powietrze ze świstem i wbiła tęczówki w panią Vanity.
-Tak, napijmy się - przytaknęła z uśmiechem i nie zastanawiała się długo nad tym, by upić całkiem spory łyk, a następnie odsunęła się na stosowną odległość. Nie zamierzała przeszkadzać kobiecie w rozmowie, dlatego też po chwili wstała i podeszła do Skamandera. Chciała się z nim pożegnać, wszak gonił ją czas, a to oznaczało, że powoli wracała do swojej rzeczywistości.
-Wesołych Świąt, Samuelu - wydusiła z siebie, a pogodny uśmiech rozpromienił delikatną twarz. Następnie skinęła głową w stronę wszystkich, jakby na pożegnanie, bo nie lubiła się doczepiać do ludzi, którzy w tak podchmielonych humorach prowadzili rozmowy. Uwielbiała patrzeć na radość, a także spokój i to dzięki temu zdecydowała się odsunięcie w kąt, by w odpowiednim momencie się ewakuować. Na całe szczęście zdążyła jeszcze zgarnąć szklankę z połową jakiejś nalewki, więc w samotności tkwić na pewno nie będzie.
-Naprawdę? - zapytała zaintrygowana, a chwilę później przygryzła policzek od środka. Przez całe swoje życie była tylko w jednej i to jeszcze z Charliem, dlatego nawet nie miała pojęcia, czy czasem tamto miejsce nie należało do ów kobiety. -Ja... Oczywiście, tak, postaram się - powiedziała jeszcze, jakby musiała otwarcie zapewnić, że da sobie radę. Prawdopodobnie. Nie do końca była pewna, do kogo mogła należeć różdżka, ale przecież tak naprawdę nie to było teraz ważne, prawda? Spojrzała na kubeczki i wiedziała, że to będzie ostatnia kolejka, na którą się zdecyduje, wszak ukradkowe spojrzenie, które posłała Samuelowi mogło być gromiące. Wiedziała, że nie ma żadnego prawa rościć sobie praw do czegokolwiek, ale po raz pierwszy widziała go w ten sposób. Wypuściła powietrze ze świstem i wbiła tęczówki w panią Vanity.
-Tak, napijmy się - przytaknęła z uśmiechem i nie zastanawiała się długo nad tym, by upić całkiem spory łyk, a następnie odsunęła się na stosowną odległość. Nie zamierzała przeszkadzać kobiecie w rozmowie, dlatego też po chwili wstała i podeszła do Skamandera. Chciała się z nim pożegnać, wszak gonił ją czas, a to oznaczało, że powoli wracała do swojej rzeczywistości.
-Wesołych Świąt, Samuelu - wydusiła z siebie, a pogodny uśmiech rozpromienił delikatną twarz. Następnie skinęła głową w stronę wszystkich, jakby na pożegnanie, bo nie lubiła się doczepiać do ludzi, którzy w tak podchmielonych humorach prowadzili rozmowy. Uwielbiała patrzeć na radość, a także spokój i to dzięki temu zdecydowała się odsunięcie w kąt, by w odpowiednim momencie się ewakuować. Na całe szczęście zdążyła jeszcze zgarnąć szklankę z połową jakiejś nalewki, więc w samotności tkwić na pewno nie będzie.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Katya Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Wspomnienie nieobecnej trójki wywołuje chłód w sercu, więc szybko wlewam w siebie alkohol, by ponownie rozgrzać ciało. Cressida nadal patrzy na mnie pustymi oczami w najgorszych snach, a choć strata towarzyszy sieje spustoszenie, zaciskam zęby i idę dalej, patrząc na zgromadzonych w sali obrad zakonników. Roześmianych i beztroskich pod ponurym niebem Anglii.
A przynajmniej dzisiejszej nocy.
- Akurat tobie całkiem sprawnie wychodzi wyciąganie mnie z barów. - Obecność Florence szybko pozwala odpędzić czarne myśli, a na moje oblicze wpełza pogodniejszy uśmiech. - Chociaż nie, cofam swoje słowa. To ciebie zazwyczaj trzeba wynosić.
Taki ze mnie uczynny Lis, że zanoszę Florkę prosto do sypialni. W obawie, że mogłaby się potknąć na schodach. Albo nie trafić do łóżka. Muszę się za każdym razem upewniać, żeby przypadkiem nie mieć Fortescue na sumieniu. Nawet sobie nie wyobrażacie – pracuję w pocie czoła.
W zasadzie to sobie nie wyobrażajcie.
- Nie udawaj niewinnej. Zaglądasz do Kotła z wcale nie gorszą częstotliwością ode mnie. - Łypnąłem na Florkę łobuzersko, choć dla postronnych mogło wyglądać to dość żałośnie, bo Ognista hulała pod moją skórą jak zła czarownica, wywołując podejrzane szumy w głowie. Posłusznie napełniłem szklankę Fortescue, nie zapominając też o sobie. Etykieta przykazywała, by nie pić bez towarzystwa.
A - wokół coś się pewnie działo ciekawego, ale ktoś tu był najwyraźniej zaaferowany czyjąś obecnością.
A przynajmniej dzisiejszej nocy.
- Akurat tobie całkiem sprawnie wychodzi wyciąganie mnie z barów. - Obecność Florence szybko pozwala odpędzić czarne myśli, a na moje oblicze wpełza pogodniejszy uśmiech. - Chociaż nie, cofam swoje słowa. To ciebie zazwyczaj trzeba wynosić.
Taki ze mnie uczynny Lis, że zanoszę Florkę prosto do sypialni. W obawie, że mogłaby się potknąć na schodach. Albo nie trafić do łóżka. Muszę się za każdym razem upewniać, żeby przypadkiem nie mieć Fortescue na sumieniu. Nawet sobie nie wyobrażacie – pracuję w pocie czoła.
W zasadzie to sobie nie wyobrażajcie.
- Nie udawaj niewinnej. Zaglądasz do Kotła z wcale nie gorszą częstotliwością ode mnie. - Łypnąłem na Florkę łobuzersko, choć dla postronnych mogło wyglądać to dość żałośnie, bo Ognista hulała pod moją skórą jak zła czarownica, wywołując podejrzane szumy w głowie. Posłusznie napełniłem szklankę Fortescue, nie zapominając też o sobie. Etykieta przykazywała, by nie pić bez towarzystwa.
A - wokół coś się pewnie działo ciekawego, ale ktoś tu był najwyraźniej zaaferowany czyjąś obecnością.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Huh! To byłyśmy umówione! Katya wpadnie do mojej cukierni, a ja ją ugoszczę jak księżniczkę! Halo, halo! Czyż u mnie nie każdy mógł się poczuć wyjątkowo? Właęnie o to chodziło, więc nie wiem, co musiałabym dodać, by panna Ollivander, bo panna?, powinna poczuć się u mnie jeszcze bardziej mile widziana. Może powinnam nazwać ciastko jej imieniem? Takie ciastko w kształcie różdżki albo jej ślicznej buźki! Katyanki!
O Merlinie! Jak ja się czułam perfekcyjnie i doskonale! A może perfekcyjnie doskonale? Albo doskonale perfekcyjnie? Nie miałam pojęcia, którą opcję wybrać, więc wybierałam wszystkie, podobnie jak kolejny kubek whisky.
Poklepałam Morissona, który najwyraźniej zaczął się udzielać. Dobrze, dobrze. Nieistotne, że pod wpływem. Niech pije, jeśli to bardziej zbliży go do nas! Potem wymyślę ciastka, które zaszczepią mu w głowie abstynencję, zniechęcą do alkoholu albo po prostu wyleczą kaca, a tymczasem… TYMCZASEM CHCIAŁAM ZAŚPIEWAĆ PIOSENKĘ! I TO NA STOLE! I ZATAŃCZYĆ! I SIĘ BAWIĆ… tak doskonale, bo czemu by nie?
– Dobrze, że tu jesteś – rzuciłam do Cassiana, choć zajęty był teraz łapaniem oddechów i modleniem się o niewymiotowanie, czy inne sprawki, przy stole. Ja zaś postanowiłam go nieco wykorzystać. Złapałam się jego ramienia, by wejść na ławkę, a potem zaś na stół, gdzie zachwiałam się nieco, ale nawet nie wylałam swojej Ognistej! Którą w sumie zaraz wypiłam, zaś kubek odstawiłam gdzieś obok moich Katyanek… Znaczy Katyanki! Nie przerabiajmy dziewczyny na ciastka!
– PRZYJDŹ, ROZPAL MÓJ KOCIOŁEK! BĘDZIESZ O NIEGO DBAŁ, OJ BĘDZIESZ! UWARZĘ CI W NIM MOCNEJ MIŁOŚCI BYŚ W MYM CIEPLE DZIŚ SPAŁ… – zaśpiewałam, choć chyba coś poprzekręcałam. Ale kto by na to zwracał uwagę? Zaczęłam skakać do śpiewanej piosenki swojego kochanego swingu, choć to nie była swingowa piosenka. – PRZYJDŹ… Ooołć! – Zachwiałam się niespodziewanie nad krawędzią stołu. Czemu nie grała muzyka? Niech coś zagłuszy me pękające kości! Hehehe! Czy Cassian będzie w stanie mnie uleczyć?
O Merlinie! Jak ja się czułam perfekcyjnie i doskonale! A może perfekcyjnie doskonale? Albo doskonale perfekcyjnie? Nie miałam pojęcia, którą opcję wybrać, więc wybierałam wszystkie, podobnie jak kolejny kubek whisky.
Poklepałam Morissona, który najwyraźniej zaczął się udzielać. Dobrze, dobrze. Nieistotne, że pod wpływem. Niech pije, jeśli to bardziej zbliży go do nas! Potem wymyślę ciastka, które zaszczepią mu w głowie abstynencję, zniechęcą do alkoholu albo po prostu wyleczą kaca, a tymczasem… TYMCZASEM CHCIAŁAM ZAŚPIEWAĆ PIOSENKĘ! I TO NA STOLE! I ZATAŃCZYĆ! I SIĘ BAWIĆ… tak doskonale, bo czemu by nie?
– Dobrze, że tu jesteś – rzuciłam do Cassiana, choć zajęty był teraz łapaniem oddechów i modleniem się o niewymiotowanie, czy inne sprawki, przy stole. Ja zaś postanowiłam go nieco wykorzystać. Złapałam się jego ramienia, by wejść na ławkę, a potem zaś na stół, gdzie zachwiałam się nieco, ale nawet nie wylałam swojej Ognistej! Którą w sumie zaraz wypiłam, zaś kubek odstawiłam gdzieś obok moich Katyanek… Znaczy Katyanki! Nie przerabiajmy dziewczyny na ciastka!
– PRZYJDŹ, ROZPAL MÓJ KOCIOŁEK! BĘDZIESZ O NIEGO DBAŁ, OJ BĘDZIESZ! UWARZĘ CI W NIM MOCNEJ MIŁOŚCI BYŚ W MYM CIEPLE DZIŚ SPAŁ… – zaśpiewałam, choć chyba coś poprzekręcałam. Ale kto by na to zwracał uwagę? Zaczęłam skakać do śpiewanej piosenki swojego kochanego swingu, choć to nie była swingowa piosenka. – PRZYJDŹ… Ooołć! – Zachwiałam się niespodziewanie nad krawędzią stołu. Czemu nie grała muzyka? Niech coś zagłuszy me pękające kości! Hehehe! Czy Cassian będzie w stanie mnie uleczyć?
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cynthia Vanity' has done the following action : rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Siedział przy stole, kołysząc się nieznacznie na krześle niczym niesforny uczniak i wpatrując się w twarze zakonników. Cynthia w pewnym momencie wstała i wziąwszy swój kubek, pomknęła w kierunku Katyi, młodej szlachcianki, którą pamiętał z tamtego feralnego piątego listopada i łapanek. Nie od razu ruszył za nią, dopiero wtedy, gdy przyjaciółka pomachała mu. Wstał wyjątkowo ostrożnie, bo zaczynało mu powoli doskwierać upojenie.
Nie lubił tego uczucia, kiedy początkowe przyjemne rozluźnienie mijało i następował ten niezręczny moment zaburzenia myślenia i koordynacji ruchowej. W takich warunkach dużo trudniej było czarować, a nie lubił pozbawiać się zdolności szybkiego reagowania i rzucania zaklęć.
Podszedł jednak do kobiet.
- Zapewniam, że ciastka Cynthii i inne wypieki w jej cukierni są naprawdę wyborne, śmiało może robić konkurencję Miodowemu Królestwu - rzekł, posyłając im obydwóm uśmiech. Czy Cynthia ucieszy się, że tak zachwalał jej wypieki w towarzystwie? - Sam niedługo cię znowu odwiedzę. Może nawet zdążymy wybrać się do ciebie z Meagan. Mała bardzo chciałaby cię zobaczyć - ciągnął dalej, po czym nagle westchnął. Alkohol trochę rozwiązał mu język, bo wcześniej mówił niewiele. - Cholera, już wkrótce znowu wraca do szkoły! Jak ten czas szybko leci, droga Cynthio... Całe lata szybko lecą, nawet nie zauważamy, kiedy. Dopiero co Annabeth... - urwał nagle, zdając sobie sprawę, że niechcący poruszył temat zmarłej żony i swojej tęsknoty za nią, i niespokojnie potarł twarz, a potem z hukiem odstawił kieliszek na stół. Chyba już nie powinien więcej pić, przynajmniej na razie. - Szkoda, że już nie... Ale myślę, że by jej się tutaj spodobało - zakończył kulawo, nieco czerwony na twarzy. Nie wiadomo, czy od ognistej, czy od tęsknoty, która go nawiedziły. A może to wyrzuty sumienia, że alkoholizuje się, zamiast spędzać czas z córką?
Chwilę później patrzył już, jak Cynthia odstawia swój kubek i zgrabnie (biorąc pod uwagę swoje upojenie) wspina się na stół i zaczyna śpiewać, przekręcając słowa, bo takiej wersji tej piosenki to Tonks nie znał. Obserwował ją przez chwilę, i jak się niedługo później okazało, dobrze, że zrobił sobie przerwę w piciu, bo wciąż był wystarczająco przytomny, by zauważyć, jak jego przyjaciółka chwieje się i leci w dół.
- Cynthio! - krzyknął, po czym natychmiast ruszył do przodu i wyciągnął ręce, aby ją złapać, zanim uderzy w podłogę. Nie chciał przecież, by zrobiła sobie krzywdę, tylko czy zareagował wystarczająco szybko?
Nie lubił tego uczucia, kiedy początkowe przyjemne rozluźnienie mijało i następował ten niezręczny moment zaburzenia myślenia i koordynacji ruchowej. W takich warunkach dużo trudniej było czarować, a nie lubił pozbawiać się zdolności szybkiego reagowania i rzucania zaklęć.
Podszedł jednak do kobiet.
- Zapewniam, że ciastka Cynthii i inne wypieki w jej cukierni są naprawdę wyborne, śmiało może robić konkurencję Miodowemu Królestwu - rzekł, posyłając im obydwóm uśmiech. Czy Cynthia ucieszy się, że tak zachwalał jej wypieki w towarzystwie? - Sam niedługo cię znowu odwiedzę. Może nawet zdążymy wybrać się do ciebie z Meagan. Mała bardzo chciałaby cię zobaczyć - ciągnął dalej, po czym nagle westchnął. Alkohol trochę rozwiązał mu język, bo wcześniej mówił niewiele. - Cholera, już wkrótce znowu wraca do szkoły! Jak ten czas szybko leci, droga Cynthio... Całe lata szybko lecą, nawet nie zauważamy, kiedy. Dopiero co Annabeth... - urwał nagle, zdając sobie sprawę, że niechcący poruszył temat zmarłej żony i swojej tęsknoty za nią, i niespokojnie potarł twarz, a potem z hukiem odstawił kieliszek na stół. Chyba już nie powinien więcej pić, przynajmniej na razie. - Szkoda, że już nie... Ale myślę, że by jej się tutaj spodobało - zakończył kulawo, nieco czerwony na twarzy. Nie wiadomo, czy od ognistej, czy od tęsknoty, która go nawiedziły. A może to wyrzuty sumienia, że alkoholizuje się, zamiast spędzać czas z córką?
Chwilę później patrzył już, jak Cynthia odstawia swój kubek i zgrabnie (biorąc pod uwagę swoje upojenie) wspina się na stół i zaczyna śpiewać, przekręcając słowa, bo takiej wersji tej piosenki to Tonks nie znał. Obserwował ją przez chwilę, i jak się niedługo później okazało, dobrze, że zrobił sobie przerwę w piciu, bo wciąż był wystarczająco przytomny, by zauważyć, jak jego przyjaciółka chwieje się i leci w dół.
- Cynthio! - krzyknął, po czym natychmiast ruszył do przodu i wyciągnął ręce, aby ją złapać, zanim uderzy w podłogę. Nie chciał przecież, by zrobiła sobie krzywdę, tylko czy zareagował wystarczająco szybko?
Prawda jest taka, że z każdym łykiem Ognista wchodzi lepiej, a w towarzystwie podchmielony nawet nie zauważa się wędrujących kolejno do ust szklaneczek. Szkoda tylko, że podczas picia włącza mi się trochę tryb samotnika. Być może wynika to z dawnego przyzwyczajenia. Przywykłem do rozpijania się w towarzystwie Bena lub siedzącego za barem barmana. Rad jestem więc z faktu, że Weasley do mnie zagaił. Szczerze to nie wiem jak sobie wyobrażałem założyciela Zakonu. Podobnego do Dumbledora? Wysokiego chudzielca o grzywie rudych włosów i masie piegów? Chyba w ogóle o tym nie myślałem, a Benjamin bynajmniej nie był w naszym duecie portrecistą. Nie jestem człowiekiem rozsiewającym w swoim umyśle różnorodne wizje, bo wiem jak łatwo własne podejrzenia mogą wywieźć w pole, a spotkanie z rzeczywistością bywa bolesne. Miło więc było po prostu dać porwać się tej fali wydarzeń, nie myśląc za dużo o tym wszystkim. Cieszyłem się, że póki co ta fala przybierała formę oraz smak mojego ulubionego alkoholu.
- Nie martw się, znam go już wystarczająco długo, aby wiedzieć, kiedy ubarwia swoją opowieść - odpowiadam rozbawiony. Procenty we krwi sprzyjają nagłym napadom wspomnień. Nic dziwnego, że nagle w mojej głowie pojawia się obraz nienoszącego brody (to takie surrealistyczne) Bena, którego przyłapałem na paleniu mugolskich papierosów. To śmieszne, że takie z pozoru malutkie i nic nieznaczące spotkanie związało nas węzłem braterskiej przyjaźni na tyle lat. Parskam śmiechem, poniekąd do wspomnień, poniekąd z tego, co mówi Garrett. Tak, to bardzo w stylu mojego przyjaciela. Pewnie chętnie nazwałby nas Smokami Dumbledora. Uśmiecham się do swojego chwilowego towarzysza, kiedy mówi o upływie czasu. - Tak, wszystko dzieje się tak szybko - mruczę niczym pierwszorzędny pijacki filozof. Dlatego, aby być w temacie po raz kolejny sięgam po butelkę, żeby uzupełnić brak płynu w szklaneczce. Co prawda w głowie mi się trochę kręci, ale nie należy lekceważyć szlachetnego przysłowia czym się strułeś tym się lecz. Słucham jednym uchem toastu Jaimiego i kręcę głową z niedowierzaniem. Zaraz potem dobiega mnie czyjś radosny śpiew z drugiej strony, co automatycznie oczyszcza atmosfera. A ja, znów osamotniony, odchylam się na krześle. No to chlup, po raz kolejny.
- Nie martw się, znam go już wystarczająco długo, aby wiedzieć, kiedy ubarwia swoją opowieść - odpowiadam rozbawiony. Procenty we krwi sprzyjają nagłym napadom wspomnień. Nic dziwnego, że nagle w mojej głowie pojawia się obraz nienoszącego brody (to takie surrealistyczne) Bena, którego przyłapałem na paleniu mugolskich papierosów. To śmieszne, że takie z pozoru malutkie i nic nieznaczące spotkanie związało nas węzłem braterskiej przyjaźni na tyle lat. Parskam śmiechem, poniekąd do wspomnień, poniekąd z tego, co mówi Garrett. Tak, to bardzo w stylu mojego przyjaciela. Pewnie chętnie nazwałby nas Smokami Dumbledora. Uśmiecham się do swojego chwilowego towarzysza, kiedy mówi o upływie czasu. - Tak, wszystko dzieje się tak szybko - mruczę niczym pierwszorzędny pijacki filozof. Dlatego, aby być w temacie po raz kolejny sięgam po butelkę, żeby uzupełnić brak płynu w szklaneczce. Co prawda w głowie mi się trochę kręci, ale nie należy lekceważyć szlachetnego przysłowia czym się strułeś tym się lecz. Słucham jednym uchem toastu Jaimiego i kręcę głową z niedowierzaniem. Zaraz potem dobiega mnie czyjś radosny śpiew z drugiej strony, co automatycznie oczyszcza atmosfera. A ja, znów osamotniony, odchylam się na krześle. No to chlup, po raz kolejny.
so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words
led to you
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leonard Mastrangelo' has done the following action : rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Gwiazdką oznaczone są osoby, które opuściły choćby jedną kolejkę - przez to tracą szansę na zostanie Królem lub Królową Mocnej Głowy, co nie znaczy, że nie mogą upijać się dalej. W każdej chwili można dołączyć!
Minnie* (30)
Charlus* (82)
Florence* (110)
Margaux* (163), Garrett* (163), Michael* (167), Samuel* (170), Hereward* (175), Leonard (179), Katya* (181), Fred* (199), Benjamin (192), Alex* (200)
Cornelia* (206)
Cassian (298), Cynthia (301)
Dla Cynthii i Cassiana zabawa się zakończyła; miłego pobytu pod stołem! O tytuł Króla Mocnej Głowy walczą już tylko Benjamin i Leonard - kto zwycięży?
I show not your face but your heart's desire
Może to alkohol, może fakt, że przestał (przynajmniej na pewien czas) zatruwać swoje myśli roztrząsanymi kłopotami, a może zapach kobiecych perfum unoszących się z siedzącej na jego kolanach Cornelii - nie wiedział, ale - rozluźnił się. Usta wciąż gięły się w uśmiechu na kolejne salwy rozmów, śpiewów i - wygłupów. Gdzieś tylko na granicach świadomości pamiętał, że za drzwiami wciąż znajdował się Londyński świat, który kolejnego dnia zapewne sypnie mu w twarz piaskiem. Ale teraz o tym nie pamiętał.
- Dzisiaj wypada - szepnął konspiracyjnie, obejmując pewniej kobietę w talii. Nie zachłannie, bez ajencyjnej zadry, która mogłaby sugerować, ze chciał czegoś więcej. Byłby skończonym idiotą. Ale - obecność kobiety była przyjemna, ale bardziej zaczynam się zastanawiać, czy nie potrzebuje zwyczajnej opieki. Była już widocznie pijana (jak większość zgromadzenia), ale nie zdążył zatrzymać, gdy kolejny raz uniosła szklankę z alkoholem. Z westchnieniem patrzył, jak wychyla zawartość i..nie musiał długo czekać, by zamiast śpiewać (jak proponowała), ani wymiotować (jak groziła), zwyczajnie zaczęła przysypiać na jego ramieniu. Przytrzymywał ją dłonią, by nie zsunęła się przypadkiem na ziemię. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając w rogu szeroki - a co najważniejsze - miękki fotem, nie zajęty przez żadnego z zakonników, którzy powoli...doprowadzali się do stanu nieużywalności. Jemu samemu nie brakowało wiele, ale królem alkoholizacji już raczej nie zostanie.
Napotkał spojrzenie Katyi - Tobie też - odpowiedział jej tym samym uśmiechem, obserwując potem jak oddala się w kąt. czy ich relacje zawsze musiały się tak dziwnie komplikować? Szum w głowie nie ułatwiał mu myślenia, a śpiąca w jego ramionach niewiasta - poruszania. Mimo wszystko podniósł się, unosząc Cornelię na rękach i - w miarę pewnie (nie licząc dziwnie kiwającej się podłogi...ona tak zawsze?) pokonał odległość do upatrzonego fotela, w którym delikatnie ułożył kobietę. Znalazł nawet koc, którym ją przykrył i z nieco pijanym zadowoleniem, oddalił się, próbując nie budzić śpiącej. Chociaż - w okolicznościach, w których byli, hałas był..wszechogarniający.
Stanął na środku, rozglądając się po wciąż żywych organizmach, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Sięgnął dłonią ust i postukując palcem o wargi, odliczał sobie sylwetki, gdzieś w głowie przypominając sobie starą, głupią? wyliczankę, by na koniec odwrócić głowę w stronę Katyi z pytaniem - niewypowiedzianym - rysującym się na obliczu.
Skierował w jej stronę swoje kroki, ale nie odezwał się, siadając w milczeniu obok.
- Dzisiaj wypada - szepnął konspiracyjnie, obejmując pewniej kobietę w talii. Nie zachłannie, bez ajencyjnej zadry, która mogłaby sugerować, ze chciał czegoś więcej. Byłby skończonym idiotą. Ale - obecność kobiety była przyjemna, ale bardziej zaczynam się zastanawiać, czy nie potrzebuje zwyczajnej opieki. Była już widocznie pijana (jak większość zgromadzenia), ale nie zdążył zatrzymać, gdy kolejny raz uniosła szklankę z alkoholem. Z westchnieniem patrzył, jak wychyla zawartość i..nie musiał długo czekać, by zamiast śpiewać (jak proponowała), ani wymiotować (jak groziła), zwyczajnie zaczęła przysypiać na jego ramieniu. Przytrzymywał ją dłonią, by nie zsunęła się przypadkiem na ziemię. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając w rogu szeroki - a co najważniejsze - miękki fotem, nie zajęty przez żadnego z zakonników, którzy powoli...doprowadzali się do stanu nieużywalności. Jemu samemu nie brakowało wiele, ale królem alkoholizacji już raczej nie zostanie.
Napotkał spojrzenie Katyi - Tobie też - odpowiedział jej tym samym uśmiechem, obserwując potem jak oddala się w kąt. czy ich relacje zawsze musiały się tak dziwnie komplikować? Szum w głowie nie ułatwiał mu myślenia, a śpiąca w jego ramionach niewiasta - poruszania. Mimo wszystko podniósł się, unosząc Cornelię na rękach i - w miarę pewnie (nie licząc dziwnie kiwającej się podłogi...ona tak zawsze?) pokonał odległość do upatrzonego fotela, w którym delikatnie ułożył kobietę. Znalazł nawet koc, którym ją przykrył i z nieco pijanym zadowoleniem, oddalił się, próbując nie budzić śpiącej. Chociaż - w okolicznościach, w których byli, hałas był..wszechogarniający.
Stanął na środku, rozglądając się po wciąż żywych organizmach, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Sięgnął dłonią ust i postukując palcem o wargi, odliczał sobie sylwetki, gdzieś w głowie przypominając sobie starą, głupią? wyliczankę, by na koniec odwrócić głowę w stronę Katyi z pytaniem - niewypowiedzianym - rysującym się na obliczu.
Skierował w jej stronę swoje kroki, ale nie odezwał się, siadając w milczeniu obok.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Świat wokół wirował coraz szybciej, nakręcony kolejnymi wydarzeniami, na których Benjamin nie potrafił się zbytnio skupić. Ktoś tańczył, ktoś chichotał, ktoś trzaskał drzwiami; gdzieś w kącie choinka chwiała się ku upadkowi, gdzieś pośrodku ktoś faktycznie upadał. Było duszno i parno, odurzający zapach sosnowych igiełek mieszał się z aromatem ciasta i to właśnie głód pozwolił Wrightowi na odnalezienie się w czasoprzestrzeni. Z powrotem ruszył w kierunku stołu, zajmując jakieś wolne krzesło. Opanowanie czterech nóg mebla zajęło mu trochę czasu i prawie wywrócił się, próbując oprzeć plecy o niewidoczne oparcie, ale na szczęście nie zapoznał się z bliska z parkietem. Sięgnął po ciastko - dziwnie spalone - i spałaszował je ze smakiem a okruszki zasypały ciemną brodę jasnobrązowym śniegiem. Już miał zabrać się za kolejne przysmaki - choć nie za bardzo rozróżniłby obecnie smak indyka od czekoladowego puddingu - gdy usłyszał gdzieś swoje imię. Bystrym wzrokiem obrzucił stół, zauważając Garretta i Leonarda.
Znalazł się przy nich w jednej sekundzie...albo tak mu się wydawało, bo rudzielec gdzieś zniknął. Pozostał tylko Mastrangelo, którego Wright serdecznie objął, podnosząc go z krzesła i zgniatając w niedźwiedzim uścisku.
- Wypijmy za najlepszych braci na świecie - wymamrotał gdzieś w okolice leonardowego kucyka, klepiąc go mocno po plecach. Sięgnął po butelkę Ognistej, stojącą samotnie na stole, i pociągnął z niej dużego łyka, wpychając potem trunek w rękę przyjaciela. - I za Zakon. Mówiłem ci, że to doskonała organizacja - dodał naprawdę wzruszony, rozglądając się dookoła po mniej lub bardziej wstawionych współtowarzyszach broni.
Znalazł się przy nich w jednej sekundzie...albo tak mu się wydawało, bo rudzielec gdzieś zniknął. Pozostał tylko Mastrangelo, którego Wright serdecznie objął, podnosząc go z krzesła i zgniatając w niedźwiedzim uścisku.
- Wypijmy za najlepszych braci na świecie - wymamrotał gdzieś w okolice leonardowego kucyka, klepiąc go mocno po plecach. Sięgnął po butelkę Ognistej, stojącą samotnie na stole, i pociągnął z niej dużego łyka, wpychając potem trunek w rękę przyjaciela. - I za Zakon. Mówiłem ci, że to doskonała organizacja - dodał naprawdę wzruszony, rozglądając się dookoła po mniej lub bardziej wstawionych współtowarzyszach broni.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Och! Jak ja ślicznie skakałam! Niemal nieba łapałam! A były tam gwiazdy, księżyc i milutko chłodne powietrze! Oddychałam pełną piersią i bawiłam się doskonale, nie zawalając swojej główki troskami, bo była dziś wigilia i chciałam świetnie się bawić, skoro miałam tak dostojne towarzystwo. Święta z Zakonem były świetnym pomysłem do czasu, póki się nie upiłam, lecąc ze stołu… a może nawet i później?
– Merlinie… – jęknęłam, bo jak tak zlatywałam ze stołu i wpadałam w czyjeś dobre ramiona, to strasznie mi w głowie zawirowało, że teraz życie mi mijało niezauważonym, kiedy próbowałam określić, czyj to miły dotyk… Czyj to miły dotyk mnie otulał, a wcześniej ocalił? Michael Tonks…?
– Zabierz mnie do domu – dodałam zaraz mrukliwie, obejmując go za szyję i wtulając w niego, bo czułam się podle i bałam się, że stracę przytomność i zlecę mu na podłogę. Chyba potrzebowałam snu… i powietrza, i wszystkiego… Byle nie słodkiego, bo te ciasteczka, które zjadłam, chyba zaczęły się mścić na mnie mdłościami i ociężałością… A może to ta Ognista? Nie miałam pojęcia, że mnie tak szybko chwyci.
Żal mi się zrobiło na tyle, na ile zdolna byłam jeszcze myśleć, że nie dotrzymywałam mu towarzystwa, tylko biegałam, a teraz zasypiałam… Kiedy on potrzebował rozmowy czy coś… Tęsknił równie mocno co ja za Fredrickiem. Świat był bardzo podły, skoro odbierał nam ludzi, których kochaliśmy nad życie. Podobnie stało się z tymi nieszczęśnikami z Zakonu, którzy polegli w surowych murach więzienia. Ach, tyle zła! Tyle zła…
I jeszcze Meagan gdzieś tam czekała na ojca… albo już smacznie spała, ale na jedno wychodziło!
– Ja chyba sama nie wrócę – dodałam jeszcze, by utwierdzić w tym nie tak bardzo Michaela, jak siebie, bo już w głowie mi się rodziła myśl o samotnym powrocie! Broń, Merlinie! Rozszczepienie mi nie będzie miłe!
– Merlinie… – jęknęłam, bo jak tak zlatywałam ze stołu i wpadałam w czyjeś dobre ramiona, to strasznie mi w głowie zawirowało, że teraz życie mi mijało niezauważonym, kiedy próbowałam określić, czyj to miły dotyk… Czyj to miły dotyk mnie otulał, a wcześniej ocalił? Michael Tonks…?
– Zabierz mnie do domu – dodałam zaraz mrukliwie, obejmując go za szyję i wtulając w niego, bo czułam się podle i bałam się, że stracę przytomność i zlecę mu na podłogę. Chyba potrzebowałam snu… i powietrza, i wszystkiego… Byle nie słodkiego, bo te ciasteczka, które zjadłam, chyba zaczęły się mścić na mnie mdłościami i ociężałością… A może to ta Ognista? Nie miałam pojęcia, że mnie tak szybko chwyci.
Żal mi się zrobiło na tyle, na ile zdolna byłam jeszcze myśleć, że nie dotrzymywałam mu towarzystwa, tylko biegałam, a teraz zasypiałam… Kiedy on potrzebował rozmowy czy coś… Tęsknił równie mocno co ja za Fredrickiem. Świat był bardzo podły, skoro odbierał nam ludzi, których kochaliśmy nad życie. Podobnie stało się z tymi nieszczęśnikami z Zakonu, którzy polegli w surowych murach więzienia. Ach, tyle zła! Tyle zła…
I jeszcze Meagan gdzieś tam czekała na ojca… albo już smacznie spała, ale na jedno wychodziło!
– Ja chyba sama nie wrócę – dodałam jeszcze, by utwierdzić w tym nie tak bardzo Michaela, jak siebie, bo już w głowie mi się rodziła myśl o samotnym powrocie! Broń, Merlinie! Rozszczepienie mi nie będzie miłe!
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sala obrad
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata