Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Salon to pierwsze pomieszcze w jakim się znajdziesz tuż po tym, jak przekroczysz progi mieszkania. Nie jest to zbyt wielki pokój; dość ciemny, całkiem przytulny, nieco przytłaczający dla osób kochających przestrzeń. Pierwsze co pewnie ujrzysz to liczne regały z księgami wszelakiego pochodzenia, masy pergaminów, piór, bibelotów. Walają się pewnie też na średniej wielkości biurku ułożonym pod jednym z dwóch okien. Na jednej z szafek stoją fiolki z różnymi zakupionymi eliksirami, kryształowe kule, kulki, słoiki z zawartością nieznanego pochodzenia. Czujesz się tu jak u Borgina i Burke'a? Niepotrzebnie. Przecież brak tu grubej warstwy kurzu i pajęczyn w kątach, a przez okna wpada całkiem spora ilość światła. W salonie znajduje się kominek.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 08.10.16 10:29, w całości zmieniany 2 razy
Była wściekła. Jak osa chciała zatopić swoje żądło w kimś, aby poczuł smak gniewu. Ona, Constance Lestrange, została wykorzystana. Nietrudno było znaleźć słaby punkt. Nauka stała się wiele lat temu istotną częścią jej życia. Wystarczyło powiedzieć, że wszystko jest w ramach nauki, rozwoju świata, a Constance już szukała możliwości, aby ową prośbę zrealizować. Nic więc dziwnego, że taki a nie inny plan w głowie stworzył sobie Ramsey. Odwrócona do nich tyłem, walczyła z własnymi emocjami. Chciała krzyczeć, tupać nóżkami i pokazać swoją rację, a mimo wszystko widziała w tym wszystkim cień nauki. Beznamiętnie przyglądała się składanej przysiędze, lecz nie liczyła, że ktokolwiek z obecnych zobaczy jej zniesmaczenie.
Nauka została okradziona z prawdy. Szybciej unosząca się klatka piersiowa i zarumienione policzki nie były jednoznacznymi cechami gniewu. Miała ochotę wywrócić oczami, lecz już słyszała w głowie głos matki, która ją za to karci. Constance pragnęła opuścić Pokątną i nigdy tu nie wracać, unosząc się gniewem i dumą, lecz... Gdy wejdzie w płomienie, nie będzie znała wspomnień Ramseya. Jakąkolwiek nie zarzucił na nią pułapkę, stawiając Darcy w pozycji niegodnej zaufania, ona miała wciąż przewagę. Wszak nie obiecywała na łamach przysięgi wieczystej, że nie wykorzysta żadnej z historii. Oczekiwała przeprosin, a nawet rzekomo dobra kawa, którą wciąż trzymała w dłoniach, nie zmieni jej zdania. Została wykorzystana, pomimo tego, że próbowała chronić obojgu przyjaciół. Tak, miała odwagę to w końcu powiedzieć w myślach, Ramsey stał się niepostrzeżenie dla niej bliski podczas badań. Nigdy nie odważyłaby się powiedzieć na głos, że od mężczyzny otrzyma przyjaźń. Wszak nie znała tego smaku, Caesar był rodziną, resztę znajomych otulała sidłami manipulacji, lecz nigdy nie nazwałaby ich bliskimi. Teraz, w obliczu sytuacji, nie powinna szukać brudów na Ramseya, ale rozzłościł Syrenę.
Wróciła na swoje miejsce z maską obojętności na twarzy. Splotła dłonie w kostkach, wyjęła kawałek pergaminu i ułożyła go na stoliku. Chciała nie tylko zapisywać swoje spostrzeżenia jako naukowca, ale także stworzyć klucz do wspomnień Ramseya. Przyglądała się tym słownym przepychankom, ale nie chciała w nich uczestniczyć. Bała się odezwać, bo zalałaby przyjaciół jadem. W głowie wirował stek przekleństw, lecz i na to nie mogła pozwolić sobie szlachcianka. Skarciła siebie w myślach, wpatrując się w tę dwójkę. Nie zrozumiała spojrzenia Ramseya. Zniesmaczona nawet odwróciła na chwilę wzrok, aby mieć czas na ochłonięcie. Emocje wciąż buzowały w drobnym ciele, a czas mijał. Nie rozumiała, jakiego wsparcia potrzebował tu Ramsey, jak najwidoczniej miała być tylko gwarantem. Constance mimo wszystko postanowiła skupić się na nauce i szukać sensu numerologicznego w tym całym spotkaniu.
- Nie przeszkadzajcie sobie, zaczynajcie - rzuciła, zdradzając swoją złość, ale była już gotowa do pisania. Niech hipnoza się zacznie, niech nauka w końcu ich otuli!
Nauka została okradziona z prawdy. Szybciej unosząca się klatka piersiowa i zarumienione policzki nie były jednoznacznymi cechami gniewu. Miała ochotę wywrócić oczami, lecz już słyszała w głowie głos matki, która ją za to karci. Constance pragnęła opuścić Pokątną i nigdy tu nie wracać, unosząc się gniewem i dumą, lecz... Gdy wejdzie w płomienie, nie będzie znała wspomnień Ramseya. Jakąkolwiek nie zarzucił na nią pułapkę, stawiając Darcy w pozycji niegodnej zaufania, ona miała wciąż przewagę. Wszak nie obiecywała na łamach przysięgi wieczystej, że nie wykorzysta żadnej z historii. Oczekiwała przeprosin, a nawet rzekomo dobra kawa, którą wciąż trzymała w dłoniach, nie zmieni jej zdania. Została wykorzystana, pomimo tego, że próbowała chronić obojgu przyjaciół. Tak, miała odwagę to w końcu powiedzieć w myślach, Ramsey stał się niepostrzeżenie dla niej bliski podczas badań. Nigdy nie odważyłaby się powiedzieć na głos, że od mężczyzny otrzyma przyjaźń. Wszak nie znała tego smaku, Caesar był rodziną, resztę znajomych otulała sidłami manipulacji, lecz nigdy nie nazwałaby ich bliskimi. Teraz, w obliczu sytuacji, nie powinna szukać brudów na Ramseya, ale rozzłościł Syrenę.
Wróciła na swoje miejsce z maską obojętności na twarzy. Splotła dłonie w kostkach, wyjęła kawałek pergaminu i ułożyła go na stoliku. Chciała nie tylko zapisywać swoje spostrzeżenia jako naukowca, ale także stworzyć klucz do wspomnień Ramseya. Przyglądała się tym słownym przepychankom, ale nie chciała w nich uczestniczyć. Bała się odezwać, bo zalałaby przyjaciół jadem. W głowie wirował stek przekleństw, lecz i na to nie mogła pozwolić sobie szlachcianka. Skarciła siebie w myślach, wpatrując się w tę dwójkę. Nie zrozumiała spojrzenia Ramseya. Zniesmaczona nawet odwróciła na chwilę wzrok, aby mieć czas na ochłonięcie. Emocje wciąż buzowały w drobnym ciele, a czas mijał. Nie rozumiała, jakiego wsparcia potrzebował tu Ramsey, jak najwidoczniej miała być tylko gwarantem. Constance mimo wszystko postanowiła skupić się na nauce i szukać sensu numerologicznego w tym całym spotkaniu.
- Nie przeszkadzajcie sobie, zaczynajcie - rzuciła, zdradzając swoją złość, ale była już gotowa do pisania. Niech hipnoza się zacznie, niech nauka w końcu ich otuli!
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Zanim jeszcze wróciła na swoje miejsce, obserwowała narastające rumieńce na twarzy Constance. Powiodła za jej smukłą sylwetką dłonią, próbując chwycić pokrzepiająco jej dłoń, ale kobieta oddaliła się w swoim kierunku. Darcy udało się zaledwie musnąć fragment jej skóry opuszkami palców. Odprowadziła ją spojrzeniem i sama przysiadła na fotelu, czekając na Mulcibera. On też się nie ociągał. Już chwilę później siedział przed nią. Miała przystąpić do hipnozy. Słysząc jednak komentarz Constance, nieprzyjemny zimny dreszcz przeszedł ją po plecach. Connie była zła. Darcy mogła tylko uspokoić się myślą, że być może nie była zła na nią, chociaż to akurat ciężko było stwierdzić. Dłoń Rosier niezauważalnie zacisnęła się zaledwie na jedną sekundę na podłokietniku fotela. Chwilę później palce się rozluźniły. Uspokoiła czasowe mocniejsze uderzenie serca miarowym oddechem. Nigdy podczas hipnozy nie czuła takiego dyskomfortu. Obecność osoby trzeciej rujnowała intymność, jaką Darcy w przebiegu sesji zawsze pieczołowicie starała się zbudować. Ramsey przymknął oczy. Z tyłu głowy, Rosier była świadoma, że jak dotąd jej hipnoza opierała się na kontakcie wzrokowym. Wiedziała jednak, że najprostszy sposób, aby Ramsey się zrelaksował, to pozwolenie mu zająć się tym samemu. Miała wrażenie, jakby niewidzialna pięść zacisnęła jej się na gardle. Wszystko szło zupełnie nie tak, jak zwykle. Chciałaby odchrząknąć, żeby pozbyć się wrażenia uwięzienia, ale zdecydowała się nie rozpraszać koncentracji Mulcibera. Sama również przymknęła oczy, dostrajając się do jego sposobu na odprężenie.
Hipnoza w znacznej mierze opierała się na elastyczności hipnotyzera, umiejętności dostosowania sesji pod konkretną jednostkę. Jedyne na co pozwoliła sobie być może wbrew jego zadowoleniu, wyciągnęła dłoń przed siebie, starając się odnaleźć przegub jego dłoni. Dłoń zamiast tego oparła na jego udzie, kilka calów w lewo, znajdując jego nadgarstek. Potrzebowała jakiegokolwiek kontaktu. Kontrolnie musiała być pewna co może odczytać z jego reakcji. Jej dotyk był chłodny, przyłożone do jego skóry zaledwie dwa palce sprawdzały jego puls. Był spokojny, tak jej się zdawało. Znacznie więcej pewności mogłaby nabrać poprzez kontakt wzrokowy.
— To będzie jak krótki sen, będziesz wszystko pamiętał — mruknęła typowym, przyciszonym, magnetycznym tonem, jakiego używała w hipnozie. Odpuściła sobie standardową formułkę o odchodzeniu w ten sen, opadających powiekach i spokoju. „Będziesz wszystko pamiętał”, powinno go chyba przekonać bardziej niż sugestia: „jesteś spokojny” — Somnus initio.
Jak tylko wniknęła w jego umysł, poczuła dziwną aurę jego myśli. W jakiś sposób potrafiła stwierdzić, że gdyby wnikanie w czyjś umysł miało swój kształt i wygląd, jego myśli byłyby uporządkowane i ułożone idealnie na półeczkach, ale otoczone grubym łańcuchem i ciężką stalową klatką z niezliczoną ilością kłódek. Wyczuwała jakiś system, ale też i skomplikowanie. Nie od razu potrafiła przeniknąć chociażby do najbliższej warstwy jego podświadomości. Instynktownie, wyczuwając obecność Constance, słów nie kierowała do niego głośno. Użyła legilimencji, wnikając bezpośrednio w jego głowę.
Jak przy każdej sesji, kontrolowała ścieżkę przemieszczania się pomiędzy wspomnieniami Ramseya. Naprowadzała go sugestią na wspomnienie konkretnych wydarzeń. Idąc za wskazówkami Constance, starała się pomóc przywołać Ramseyowi wspomnienia z okolic ostatniej pełni. Sugestia nie działała jednak precyzyjnie.
Czas mijał. Przepadały kolejne minuty, a oboje tylko błądzili pomiędzy nieistotnymi wspomnieniami. Lawirowali, mijając je w jego pamięci, aby dotrzeć do czegoś ważniejszego. Nie wiedziała ile mogli stracić na tym czasu. Pół godziny? Może dłużej. Jej czas płynął szybciej. Ramsey prawdopodobnie w ogóle nie odczuwał jego przemijania. Constance miała gorzej. Obserwowała dwójkę ludzi, siedzących obok siebie, z których żadne się nie odzywało. Darcy czasem tylko wypowiadała zaklęcia hipnozy, kontrolując jej przebieg. Nie przynosiło to efektów. Ramsey nie miał żadnych wizji przez ostatnie dwa miesiące w czasie pełni księżyca, albo ciężko było je wywołać w hipnozie. Cofnęła się aż do przełomu grudnia i stycznia. Darcy za bazę do odnajdowania wizji obrała sobie uczucie braku kontroli. Dla Ramseya wizje musiały być jedynym aspektem jego życia, nad którym faktycznie nie mógł panować. Kiedy ostatnio czułeś, że nie kontrolujesz swoich myśli, Mulciber?
Zamiast jednak trafić na wspomnienie wizji jasnowidzenia, sięgnęła wspomnień feralnego spotkania w gabinecie hipnozy. Legilimencja, którą dalej dopracowywała, pomagała jej widzieć dokładnie to, co we wspomnieniach widział on. Dwoje ludzi w jednym pomieszczeniu. Rzucone Obliviate… Złapała się na tym, że przeglądała to wspomnienie niepotrzebnie. Każde wcześniejsze nieistotne dla przebiegu badań pomijali. Przy tym zatrzymali się na dłużej. Kontrola hipnozy, na chwilę się zachwiała. Żaden hipnotyzer nie powinien przeglądać wspomnień, w których miał swój udział. Poprzez jego percepcję zapamiętanego wydarzenia, zachwiał się jej obraz wspomnień tej chwili. Spoglądanie jego oczami, jak rzuca tą inkantację, rozproszyło jej uwagę.
— Somnus focus — tym razem głośno musiała wspomóc się zaklęciem, aby nie wytrącić siebie, czy Ramseya z hipnozy. To jednak tylko bardziej pogłębiło odbiór aktualnego wspomnienia.
— Somnus tolerante.
Kolejna formuła pozwoliła im przejść do następnego wspomnienia. Tym razem bardzo losowego. Darcy nie zdała sobie sprawy, że zaklęcie rzuciła nadgorliwie, próbując szybko opuścić wizję, jaką oboje obserwowali moment temu. Podświadomość Ramseya nakierowała ich na jedno z intensywniejszych wspomnień, przypadkowo – wizję. Jej fragment.
Widziałem siebie, kilka kroków dalej, dotykającego pnia, jakbym bawił się w chowanego i zaczynał szukać. (…) Ten spokojny obraz zakłuciło mi wilcze wycie. Było przerażające i tak głośne, że musiałem zatkać uszy. A później towarzyszył temu pisk i krzyk. Rozpoznałem w tym mój głos. Odszukałem więc spojrzeniem siebie i zobaczyłem to. Jak wilk rozdziera mnie na strzępy. Kilka metrów dalej. To był ostatni raz kiedy płakałem, wiesz? I kiedy się bałem.
Czułaś ten strach. Dokładnie w tym samym stopniu, co odbiorca tych wspomnień.
Właściwie to… byłaś śmiertelnie przerażona.
Nigdy wcześniej nie byłaś biorcą czyichś wspomnień. Ta wizja, masz wrażenie, jakby była twoją własną. Dopiero teraz wiesz na pewno, że coś jest nie w porządku. Nie powinnaś doświadczać niczego. Tylko przeglądać – obojętnie – wspomnienia. Zamiast tego, zagłębiasz się w nie, prawie bezgłośnie, podświadomie, powtarzając pod nosem dwa słowa: somnus focus, somnus focus. Czujesz strach, jakiego czuć nie powinnaś i… brak kontroli. Strach, ten obcy, powoli zaczyna się stawać Ci bliższy. Niknie obraz rozdzieranego na strzępy chłopca. Ramseya.
Zginęłaś. W momencie, w którym przestałaś panować nad legilimencją, ona opanowała Ciebie. Czujesz niemoc. Słyszysz w głowie głos, którego nie masz prawa słyszeć przeglądając wspomnienia Ramseya. Ciepły, zatroskany ton odbija się echem w Twojej głowie, zapewniając Cię…
Przy mnie nic ci nie grozi. Przy mnie nikt cię nie skrzywdzi.
I wiesz już, że to nie są Jego wspomnienia, te należą do Ciebie. Skup się, Darcy — powtarzasz sobie w myślach, próbując wrócić do wspomnień Ramseya – Somnus sensus.
Spróbuj się skupić, Darcy
Tym razem to nie ty, to głos w Twojej głowie powtarza słowa, które już kiedyś słyszałaś. Pojawia się obraz. Męskie ramiona obejmują Twoje wątłe ciało.
Nawet teraz, unosząc dłonie w górę, obejmując brata za szyję, czując jego ciepły oddech na skórze, jesteś… pusta, zupełnie pozbawiona wrażeń. (…) Opierasz policzek na jego ramieniu, chowając twarz w zagłębieniu jego obojczyków. Wdychasz woń żywego człowieka, żywego wspomnienia i jego prawdziwość ściąga na ciebie dobitnie realne uczucia. Zaciskasz palce na jego ramionach, czując jego momentem nawet dotkliwie rażące palce u dołu kręgosłupa. Obejmuje cię dogniatającą siłą tego uścisku. Nie wiesz, kiedy pierwsze łzy spływają ci z policzków stwarzając wszystko bardziej rzeczywistym, a rzeczywistość jest bardzo dobitna i bezwzględna i rzeczywistość przede wszystkim nie liczy się z nazwiskiem, urodą czy kobiecą wrażliwością. (…) uścisk z początku mocny na jego barkach lżeje, a dłonie zsuwają się bezwładnie wzdłuż jego ciała w dół, aż lądują luźno, nieforemnie obok ciebie, wisząc bardzo bezkształtnie w pozycji, która nie przypomina już lady Darcy Sirene Rosier. (…)
— Pomóż mi… się tego pozbyć. Proszę, Tristan. Błagam Cię.
Nie chcesz tego widzieć. Nie chcesz tego wspominać. Powtarzasz w myślach. Somnus… finite, somnus finite, SOMNUS FINITE!, bo wiesz już, że w tym momencie, w tym stanie, w towarzyszącym ci echu emocji, nie będziesz w stanie sprowadzić hipnozy na odpowiedni tor. Zdajesz sobie sprawę, że z Tobą, w salonie Mulcibera, dzieje się dokładnie to samo co wtedy.
Oczy szybko napuchły od gwałtownie wylewanych łez. Twoje ciało drży. Czerwone policzki i rozdygotane spojrzenie odejmują ci animuszu. Przez chwilę wydajesz się całkowicie bezradna.
I ta sytuacja różni się tylko tym, że nie masz silnych ramion, które mogłyby Cię przytrzymać. Więc osuwasz się w dół na ziemię, powtarzając, tym razem głośno:
— Somnus… finite!
Nie wiesz kiedy dłoń opada Ci na stolik obok herbaty. Porcelanowa filiżanka chwieje się na talerzyku. Gdyby nie wsparcie na drewnie, zsunęłabyś się w dół, na ziemię. Tymczasem podtrzymujesz się obiema rękoma stołu. Czujesz jak łzy spływają Ci z policzków. To bardzo dziwne wrażenie, ponieważ nie towarzyszą Ci już emocje, które je wywołały. Je straciłaś wraz z zerwaniem hipnozy. Nagle Jesteś spokojna, Twoje myśli są ułożone, nie czujesz wszechogarniającej rezygnacji i bezradności. To był tylko wpływ wspomnienia. Sztuczne emocje, jakie czułaś pod wpływem Klątwy Lacrimosy. Teraz towarzyszą Ci te prawdziwe, a mimo to łzy ciekną z policzków prosto na twoje dłonie, ciało drży, a serce dudni Ci jak oszalałe. Zaciskasz palce na drewnie, próbując uspokoić oddech.
— Potrzebuję, ekhhmm… — chrząkasz, bo nie zdajesz sobie sprawy, że gardło masz tak zaciśnięte, że z twoich ust wydobywa się zaledwie szept — … chwili.
Jesteś narzędziem. Spotkaliście się w konkretnym celu. Wiesz, że tego celu jeszcze nie osiągnęliście, wyciągnęłaś zaledwie skrawek jednej wizji. Potrzebujecie ich więcej, aby móc przysłużyć się dalszemu rozwojowi badań. Chociaż czujesz się fatalnie, jest ci gorąco i wcale nie masz więcej ochoty tu być, nie wyjdziesz stąd póki nie ukończycie zadania, dla którego się tu spotkaliście.
Doprowadzasz się do porządku. Nie wiesz ile może to trwać. Powoli cofasz dłonie, prostując się. Zdajesz sobie sprawę, że serce bardzo nieśpiesznie wraca do normalnego rytmu bicia, oddech się uspokaja. Przecierasz dłońmi policzki, pocieszając się w duchu, że teraz solidarnie z Constance, wyglądasz słabiej. O ironio, bo to wcale nie jest dobry powód do pokrzepienia, ale myśl ta działa. Już tylko pojedyncze łzy spływają ci z oczu, ostatnie, kiedy prostując się szukasz spojrzenia Ramseya. Zmarnowałaś już dużo cennego czasu, dlatego teraz niecierpliwie unosisz dłoń, żeby nakierować jego twarz na swoje spojrzenie. Teraz już wiesz, że dłoń masz chłodną ze stresu. Sesje hipnozy nigdy nie działały na ciebie w ten sposób.
— Ufasz mi?
Coś w twoich oczach wskazuje na to, że potrzebujesz, żeby Ci to powiedział. Potrzebujesz tego, żeby z powrotem poddać go hipnozie. Niech kłamie. Przecież tylko na badaniach mu zależy. To tylko drobne kłamstwo, dla niego, a tobie może pomóc… usprawnić przebieg hipnozy. Bez względu na to, co odpowiada, rzucasz:
— Zróbmy to jeszcze raz. Jesteś gotowy?
A ty? Jesteś gotowa? Dochodzisz do wniosku, że to nie ma znaczenia. Robisz to dla niego. Później już nigdy więcej nikt o tym nie wspomni i już nic więcej dla niego nie zrobisz ponownie. Nie masz pojęcia dlaczego to tak bardzo boli, ale ból to coś z czym człowiek, teraz to wiesz, uczy się oswajać.
Hipnoza w znacznej mierze opierała się na elastyczności hipnotyzera, umiejętności dostosowania sesji pod konkretną jednostkę. Jedyne na co pozwoliła sobie być może wbrew jego zadowoleniu, wyciągnęła dłoń przed siebie, starając się odnaleźć przegub jego dłoni. Dłoń zamiast tego oparła na jego udzie, kilka calów w lewo, znajdując jego nadgarstek. Potrzebowała jakiegokolwiek kontaktu. Kontrolnie musiała być pewna co może odczytać z jego reakcji. Jej dotyk był chłodny, przyłożone do jego skóry zaledwie dwa palce sprawdzały jego puls. Był spokojny, tak jej się zdawało. Znacznie więcej pewności mogłaby nabrać poprzez kontakt wzrokowy.
— To będzie jak krótki sen, będziesz wszystko pamiętał — mruknęła typowym, przyciszonym, magnetycznym tonem, jakiego używała w hipnozie. Odpuściła sobie standardową formułkę o odchodzeniu w ten sen, opadających powiekach i spokoju. „Będziesz wszystko pamiętał”, powinno go chyba przekonać bardziej niż sugestia: „jesteś spokojny” — Somnus initio.
Jak tylko wniknęła w jego umysł, poczuła dziwną aurę jego myśli. W jakiś sposób potrafiła stwierdzić, że gdyby wnikanie w czyjś umysł miało swój kształt i wygląd, jego myśli byłyby uporządkowane i ułożone idealnie na półeczkach, ale otoczone grubym łańcuchem i ciężką stalową klatką z niezliczoną ilością kłódek. Wyczuwała jakiś system, ale też i skomplikowanie. Nie od razu potrafiła przeniknąć chociażby do najbliższej warstwy jego podświadomości. Instynktownie, wyczuwając obecność Constance, słów nie kierowała do niego głośno. Użyła legilimencji, wnikając bezpośrednio w jego głowę.
Jak przy każdej sesji, kontrolowała ścieżkę przemieszczania się pomiędzy wspomnieniami Ramseya. Naprowadzała go sugestią na wspomnienie konkretnych wydarzeń. Idąc za wskazówkami Constance, starała się pomóc przywołać Ramseyowi wspomnienia z okolic ostatniej pełni. Sugestia nie działała jednak precyzyjnie.
Czas mijał. Przepadały kolejne minuty, a oboje tylko błądzili pomiędzy nieistotnymi wspomnieniami. Lawirowali, mijając je w jego pamięci, aby dotrzeć do czegoś ważniejszego. Nie wiedziała ile mogli stracić na tym czasu. Pół godziny? Może dłużej. Jej czas płynął szybciej. Ramsey prawdopodobnie w ogóle nie odczuwał jego przemijania. Constance miała gorzej. Obserwowała dwójkę ludzi, siedzących obok siebie, z których żadne się nie odzywało. Darcy czasem tylko wypowiadała zaklęcia hipnozy, kontrolując jej przebieg. Nie przynosiło to efektów. Ramsey nie miał żadnych wizji przez ostatnie dwa miesiące w czasie pełni księżyca, albo ciężko było je wywołać w hipnozie. Cofnęła się aż do przełomu grudnia i stycznia. Darcy za bazę do odnajdowania wizji obrała sobie uczucie braku kontroli. Dla Ramseya wizje musiały być jedynym aspektem jego życia, nad którym faktycznie nie mógł panować. Kiedy ostatnio czułeś, że nie kontrolujesz swoich myśli, Mulciber?
Zamiast jednak trafić na wspomnienie wizji jasnowidzenia, sięgnęła wspomnień feralnego spotkania w gabinecie hipnozy. Legilimencja, którą dalej dopracowywała, pomagała jej widzieć dokładnie to, co we wspomnieniach widział on. Dwoje ludzi w jednym pomieszczeniu. Rzucone Obliviate… Złapała się na tym, że przeglądała to wspomnienie niepotrzebnie. Każde wcześniejsze nieistotne dla przebiegu badań pomijali. Przy tym zatrzymali się na dłużej. Kontrola hipnozy, na chwilę się zachwiała. Żaden hipnotyzer nie powinien przeglądać wspomnień, w których miał swój udział. Poprzez jego percepcję zapamiętanego wydarzenia, zachwiał się jej obraz wspomnień tej chwili. Spoglądanie jego oczami, jak rzuca tą inkantację, rozproszyło jej uwagę.
— Somnus focus — tym razem głośno musiała wspomóc się zaklęciem, aby nie wytrącić siebie, czy Ramseya z hipnozy. To jednak tylko bardziej pogłębiło odbiór aktualnego wspomnienia.
— Somnus tolerante.
Kolejna formuła pozwoliła im przejść do następnego wspomnienia. Tym razem bardzo losowego. Darcy nie zdała sobie sprawy, że zaklęcie rzuciła nadgorliwie, próbując szybko opuścić wizję, jaką oboje obserwowali moment temu. Podświadomość Ramseya nakierowała ich na jedno z intensywniejszych wspomnień, przypadkowo – wizję. Jej fragment.
Widziałem siebie, kilka kroków dalej, dotykającego pnia, jakbym bawił się w chowanego i zaczynał szukać. (…) Ten spokojny obraz zakłuciło mi wilcze wycie. Było przerażające i tak głośne, że musiałem zatkać uszy. A później towarzyszył temu pisk i krzyk. Rozpoznałem w tym mój głos. Odszukałem więc spojrzeniem siebie i zobaczyłem to. Jak wilk rozdziera mnie na strzępy. Kilka metrów dalej. To był ostatni raz kiedy płakałem, wiesz? I kiedy się bałem.
Czułaś ten strach. Dokładnie w tym samym stopniu, co odbiorca tych wspomnień.
Właściwie to… byłaś śmiertelnie przerażona.
Nigdy wcześniej nie byłaś biorcą czyichś wspomnień. Ta wizja, masz wrażenie, jakby była twoją własną. Dopiero teraz wiesz na pewno, że coś jest nie w porządku. Nie powinnaś doświadczać niczego. Tylko przeglądać – obojętnie – wspomnienia. Zamiast tego, zagłębiasz się w nie, prawie bezgłośnie, podświadomie, powtarzając pod nosem dwa słowa: somnus focus, somnus focus. Czujesz strach, jakiego czuć nie powinnaś i… brak kontroli. Strach, ten obcy, powoli zaczyna się stawać Ci bliższy. Niknie obraz rozdzieranego na strzępy chłopca. Ramseya.
Zginęłaś. W momencie, w którym przestałaś panować nad legilimencją, ona opanowała Ciebie. Czujesz niemoc. Słyszysz w głowie głos, którego nie masz prawa słyszeć przeglądając wspomnienia Ramseya. Ciepły, zatroskany ton odbija się echem w Twojej głowie, zapewniając Cię…
Przy mnie nic ci nie grozi. Przy mnie nikt cię nie skrzywdzi.
I wiesz już, że to nie są Jego wspomnienia, te należą do Ciebie. Skup się, Darcy — powtarzasz sobie w myślach, próbując wrócić do wspomnień Ramseya – Somnus sensus.
Spróbuj się skupić, Darcy
Tym razem to nie ty, to głos w Twojej głowie powtarza słowa, które już kiedyś słyszałaś. Pojawia się obraz. Męskie ramiona obejmują Twoje wątłe ciało.
Nawet teraz, unosząc dłonie w górę, obejmując brata za szyję, czując jego ciepły oddech na skórze, jesteś… pusta, zupełnie pozbawiona wrażeń. (…) Opierasz policzek na jego ramieniu, chowając twarz w zagłębieniu jego obojczyków. Wdychasz woń żywego człowieka, żywego wspomnienia i jego prawdziwość ściąga na ciebie dobitnie realne uczucia. Zaciskasz palce na jego ramionach, czując jego momentem nawet dotkliwie rażące palce u dołu kręgosłupa. Obejmuje cię dogniatającą siłą tego uścisku. Nie wiesz, kiedy pierwsze łzy spływają ci z policzków stwarzając wszystko bardziej rzeczywistym, a rzeczywistość jest bardzo dobitna i bezwzględna i rzeczywistość przede wszystkim nie liczy się z nazwiskiem, urodą czy kobiecą wrażliwością. (…) uścisk z początku mocny na jego barkach lżeje, a dłonie zsuwają się bezwładnie wzdłuż jego ciała w dół, aż lądują luźno, nieforemnie obok ciebie, wisząc bardzo bezkształtnie w pozycji, która nie przypomina już lady Darcy Sirene Rosier. (…)
— Pomóż mi… się tego pozbyć. Proszę, Tristan. Błagam Cię.
Nie chcesz tego widzieć. Nie chcesz tego wspominać. Powtarzasz w myślach. Somnus… finite, somnus finite, SOMNUS FINITE!, bo wiesz już, że w tym momencie, w tym stanie, w towarzyszącym ci echu emocji, nie będziesz w stanie sprowadzić hipnozy na odpowiedni tor. Zdajesz sobie sprawę, że z Tobą, w salonie Mulcibera, dzieje się dokładnie to samo co wtedy.
Oczy szybko napuchły od gwałtownie wylewanych łez. Twoje ciało drży. Czerwone policzki i rozdygotane spojrzenie odejmują ci animuszu. Przez chwilę wydajesz się całkowicie bezradna.
I ta sytuacja różni się tylko tym, że nie masz silnych ramion, które mogłyby Cię przytrzymać. Więc osuwasz się w dół na ziemię, powtarzając, tym razem głośno:
— Somnus… finite!
Nie wiesz kiedy dłoń opada Ci na stolik obok herbaty. Porcelanowa filiżanka chwieje się na talerzyku. Gdyby nie wsparcie na drewnie, zsunęłabyś się w dół, na ziemię. Tymczasem podtrzymujesz się obiema rękoma stołu. Czujesz jak łzy spływają Ci z policzków. To bardzo dziwne wrażenie, ponieważ nie towarzyszą Ci już emocje, które je wywołały. Je straciłaś wraz z zerwaniem hipnozy. Nagle Jesteś spokojna, Twoje myśli są ułożone, nie czujesz wszechogarniającej rezygnacji i bezradności. To był tylko wpływ wspomnienia. Sztuczne emocje, jakie czułaś pod wpływem Klątwy Lacrimosy. Teraz towarzyszą Ci te prawdziwe, a mimo to łzy ciekną z policzków prosto na twoje dłonie, ciało drży, a serce dudni Ci jak oszalałe. Zaciskasz palce na drewnie, próbując uspokoić oddech.
— Potrzebuję, ekhhmm… — chrząkasz, bo nie zdajesz sobie sprawy, że gardło masz tak zaciśnięte, że z twoich ust wydobywa się zaledwie szept — … chwili.
Jesteś narzędziem. Spotkaliście się w konkretnym celu. Wiesz, że tego celu jeszcze nie osiągnęliście, wyciągnęłaś zaledwie skrawek jednej wizji. Potrzebujecie ich więcej, aby móc przysłużyć się dalszemu rozwojowi badań. Chociaż czujesz się fatalnie, jest ci gorąco i wcale nie masz więcej ochoty tu być, nie wyjdziesz stąd póki nie ukończycie zadania, dla którego się tu spotkaliście.
Doprowadzasz się do porządku. Nie wiesz ile może to trwać. Powoli cofasz dłonie, prostując się. Zdajesz sobie sprawę, że serce bardzo nieśpiesznie wraca do normalnego rytmu bicia, oddech się uspokaja. Przecierasz dłońmi policzki, pocieszając się w duchu, że teraz solidarnie z Constance, wyglądasz słabiej. O ironio, bo to wcale nie jest dobry powód do pokrzepienia, ale myśl ta działa. Już tylko pojedyncze łzy spływają ci z oczu, ostatnie, kiedy prostując się szukasz spojrzenia Ramseya. Zmarnowałaś już dużo cennego czasu, dlatego teraz niecierpliwie unosisz dłoń, żeby nakierować jego twarz na swoje spojrzenie. Teraz już wiesz, że dłoń masz chłodną ze stresu. Sesje hipnozy nigdy nie działały na ciebie w ten sposób.
— Ufasz mi?
Coś w twoich oczach wskazuje na to, że potrzebujesz, żeby Ci to powiedział. Potrzebujesz tego, żeby z powrotem poddać go hipnozie. Niech kłamie. Przecież tylko na badaniach mu zależy. To tylko drobne kłamstwo, dla niego, a tobie może pomóc… usprawnić przebieg hipnozy. Bez względu na to, co odpowiada, rzucasz:
— Zróbmy to jeszcze raz. Jesteś gotowy?
A ty? Jesteś gotowa? Dochodzisz do wniosku, że to nie ma znaczenia. Robisz to dla niego. Później już nigdy więcej nikt o tym nie wspomni i już nic więcej dla niego nie zrobisz ponownie. Nie masz pojęcia dlaczego to tak bardzo boli, ale ból to coś z czym człowiek, teraz to wiesz, uczy się oswajać.
Ostatnio zmieniony przez Darcy Rosier dnia 27.11.16 14:13, w całości zmieniany 1 raz
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Darcy Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Wiedział, że Constance jest na niego zła, że rozgoryczenie może przysłonić jej w tej chwili pogląd na całe badania. Ale nie zważał na to i próbował się nie skupiać na tym problemie. Nie teraz. Jeśli wyjdzie i zostawi ich samych nie ruszy za nią i nie zatrzyma jej, tego samego zabraniając Darcy. Wkraczali w zbyt istotny etap, by dać się ponieść emocjom i zaprzepaścić szansę na powodzenie. Być może odwiedzi ją w innym terminie, może przyniesie ze sobą podarek, który miałby załagodzić sprawę, lecz nie mógł sobie pozwolić na przerwanie eksperymentu. Nie teraz.
Poczuł jej chłodne palce na swoim nadgarstku, tuż po tym, jak prześlizgnęły się po jego udzie. Jego temperatura zawsze była nieco wyższa, mimo to dobrze znosił zimno i nie cierpiał z jego powodu. Miejsce zetknięcia się dwóch ciał o tak odmiennej temperaturze stało się nagle skupiskiem całej jego uwagi. To była chwila, w której ją poczuł. Dzięki temu mógł ją zwizualizować, oddając wodze wyobraźni, umiejscowić w konkretnym miejscu, chociaż miał zamknięte oczy. Myślał o tym, by oddychać powoli, by się nie zblokować, skoro i on i wszystkie jego myśli były stosunkowo bezpieczne. Nie mogła z nimi nic uczynić, jedynie patrzeć i cierpieć, obserwując to wszystko.
Oblizał wargi, wziął głębszy oddech, ale opanowywał swój stan lekkiej nerwowości, przywołując się do porządku. Nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli nad samym sobą w tak ważnej chwili. Zachowanie spokoju mogło umożliwić poprawne przeprowadzenie hipnozy, bez potrzeby wdzierania się do jego umysłu siłą. Wierzył, że w ten sposób będzie trzymał rękę na pulsie.
To będzie jak krótki sen, będziesz wszystko pamiętał.
Wypuścił powietrze z ust, napawając się jej słowami. Lubił brzmienie jej głosu. Był melodyjny, dźwięczny, głęboki. Nigdy nie potrafił odróżnić, czy jego barwa wynikała z manipulacji i nauki hipnozy, czy była naturalnie magnetyzująca, bo kiedy była młodsza nie zwracał na to uwagi. W jego wyobrażeniach była jak wino. Miał je przed oczami. Słyszał w jej słowach cichy szum przelewania trunku do pięknego kielicha. Patrzył, jak rozlewa się po ściankach, zostawiając po sobie niewyraźną smugę w lekko burgundowym kolorze.
I nagle coś się zmieniło.
Rozluźnił się gwałtownie, a jego głowa bezwładnie pochyliła się lekko w przód. Napięte mięśnie twarzy odpuściły, nadając jej łagodnego, wręcz młodzieńczego wyrazu, brwi wyprostowały się, usta lekko rozchyliły. Ramiona opadły półtora cala, klatka piersiowa się zapadła w wolnych, przeciągłych oddechach. Spał twardo, pozostając w tej chwili bezbronny jak dziecko.
Śniło mu się, że czuł ból, jakieś ciśnienie rozrywało jego czaszkę, nie mogąc znaleźć ujścia. Ktoś przekłuwał jego mózg długą szpilą, próbując trafić w odpowiednie miejsce. Zelżał trochę po chwili i wtedy uświadomił sobie czym to jest, lecz obrazy, które miał przed oczami zajęły go na tyle, że zupełnie o tym zapomniał. W kłębach gęstego dymu rozpoznawał twarze, miejsca, szukał jednak pełni księżyca. Szukał wspomnienia, w którym po raz ostatni spojrzał w niebo. Pośród wędrówki do katedry z blondwłosą kobietą w spodniach, pośród spaceru ze swoją narzeczoną, która celowała w niego różdżką, pośród nocy spędzonych w ministerstwie, pośród wertowania dziwnych ksiąg w grubych, skórzanych okładkach, wokół pachnących piżmem świec; szukał tego konkretnego wspomnienia pośród tych z gwieździstej nocy z Constance w wieży astrologów, w przejściu pomiędzy Pokątną a Nokturnem. Widział Darcy w gabinecie hipnozy i to jak na niego patrzyła, oznajmiając mu, że poddała go już hipnozie. Nie pamiętał. Nic poza rozczarowaniem i żalem za namiastkę zaufania, jakim ja obdarzył.
Serce mu gwałtownie przyspieszyło, czuł się jakby biegł, gonił za czymś, choć nie potrafił tego ani nazwać, ani nadać mu konkretnej materialnej formy. Coś nakazało mu skręcić, wyrzucić z głowy obraz Rosierówny, którą miał na wyciągnięcie ręki. Ale dzięki temu zobaczył to. Jaśniejący księżyc w pełni. Gdzieś w Kent, w dobrze znanym mu miejscu. Czuł rosnący niepokój. Targały nim sprzeczne odczucia. I spokój i obawa zarazem. Chciał iść dalej, minąć to miejsce, a nie potrafił. Jak na złość sobie szedł, póki nie zobaczył drzewa o białym pniu, a pod nim wilkołaka, rozrywającego ciało małego chłopca. Jasną korę splamiły krwiste plamy; głowę wypełnił mu czyjś krzyk. Nie chciał tego pamiętać. Nie tak. Nie chciał tego czuć już nigdy więcej. Obiecał to sobie. Przysiągł, że będzie miał nad tym kontrolę. Panowanie. Nad sobą. Nad myślami. Emocjami.
Stop. Cięcie. Obraz znikł. Nagle, gwałtownie, jakby ktoś zdmuchnął świece.
Przy mnie nic ci nie grozi. Przy mnie nikt cię nie skrzywdzi.
To nie był ani jej głos ani jego, lecz męski, dobrze mu znany, emanujący spokojny. Chciał w to wierzyć, odczuć ten spokój, wyobrazić sobie go, zarazić się nim, zachłysnąć. Ale nie potrafił opanować wrażenia, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Dobrze znany głos próbował go oszukać. Tak naprawdę wzbudzał w nim szacunek, budził niepokój. Chciał się obudzić, a po chwili już nie chciał, tłumacząc sobie, że przecież nie może. Był silny, pokonał to raz, wiedział, że uda mu się znowu. Podążył za głosem. Dostrzegł Tristana, ale to nie jego obejmował. Ją. Swoją siostrę. Był jej wsparciem, ostoją i chwilę nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Jej pusta twarz, bez wyrazu. Słone łzy. Ból i cierpienie osiągnęły apogeum.
Stop. Cięcie.
Obudził się gwałtownie, łapiąc tyle powietrza w płuca, ile zdołał. I wstrzymał go na moment, odzyskując wewnętrzną równowagę. Zamrugał raz, drugi. Był w salonie, który zwykł nazywać swoim choć wcale nie przywiązywał wagi do tego mieszkania. Nie określał go swoim domem, choć tu przebywał. Przy nim tkwiła Darcy, wisząc nad podłogą jak nad przepaścią, ledwie trzymając się stolika. Herbata się rozlała. Patrzył w milczeniu jak krople w zwolnionym tempie skapują na ziemię. Wypuścił powietrze i czas wrócił do swojego normalnego rytmu. Ale jej łzy były prawdziwe, tak jak ból jego głowy. To mu się nie śniło.
Wyciągnął rękę w jej kierunku, ale miał wrażenie, że rozmyła się gdzieś w rzeczywistości pomiędzy nimi. Próbował pomóc jej usiąść, ale miał wątpliwości czy udało mu się chwycić jej dłoń. Mętnie przyswajał rzeczywistość. Czy wciąż spał?
Ich spojrzenie w końcu się skrzyżowało. Zacisnął zęby, skupiając się na jej lśniących tęczówkach, jakby nie zauważał nieco zaczerwienionych powiek i pojawiających się rumieńców na jej bladych licach. Teraz czuł dopiero, że trzymał jej dłoń.
— Tak — odpowiedział cicho, lecz bez przekonania. Ona widziała część jego. Dostała garść obrazów z jego życia, widmo wspomnień. Miała na dłoniach jego śmierć, a może śmierć Austina. Przypomniał sobie nagle, że go znienawidził za to, co w nim wywołał. Poczucie straty, pustkę. I był teraz zupełnie nagi, obnażony z najdalszych wspomnień. Z pierwszej wizji, która go nawiedziła, to wszystko zapoczątkowała. Ale i on jej coś zabrał. Miał na rękach jej smutek, żal i rozpacz. Tyle, że nieprawdziwą, wymuszoną. Jej słabość sztucznie wywołaną przez czarnoksiężnika. To żadna słabość. — Kontynuujmy — dodał głośniej i już nie zamykał oczu. Patrzył na Darcy, póki nie wypowiedziała znów swojego zaklęcia. Dopiero wtedy odpłynął. Palce jego dłoni osunęły się i zawisły bezładnie, na podłokietniku, a później zsunęły się na sofę.
Przypomniała mu o czymś. Był we własnym biurze na czwartym piętrze. Targał listy, jeden za drugim, aby nie pozostały po nich ślady. Papier, który trzymał w dłoniach był gładszy, a kaligraficzne pismo bardzo staranne. Był od niej. Później już nie było listów, zaś Lorne, który celuje w niego różdżką. Było rozlane czerwone wino i przewrócony kielich. Wypowiadał zaklęcie, a potworny smutek, lęk i żałość ogarnęły go bez reszty. Nie mógł go powstrzymać. Zalał go jak ulewny deszcz. Popłynął z tym deszczem wzdłuż ulicy, po wyłożonym kocimi łbami brudnym bruku. I do ścieków, kałuży. Płynął aż na Pokątną, gdzie w blasku lśniącego w pełni księżyca trafił do własnej kuchni. Wdarł się tam wraz z chłodem grudniowego powietrza. Rozwiał kobiece włosy. Siedziała naprzeciw niego. A później stała przed nim w ruinach, przy martwym dziecku. To był jego syn. Miał siedem lat i nie żył już, ugodzony czarnomagicznym zaklęciem. Zalana łzami żona, lady Ollivander, celowała w niego różdżką. Odebrał ją i wbił jej w brzuch. Beznamiętnie przez chwilę, później z nienawiścią, bo wiedział, co uczyniła. Upadła na kolana, życie z niej uszło, a krew zmieszała się ze łzami. Gdy tylko mrugnął wszystko się zmieniło. Drzwi celi się zatrzasnęły. Azkaban go pożarł jak wygłodniałe zwierzę. W całości, bez gryzienia, licząc na to, że rozłożą go enzymy, rozpuszczą, a później wydalą jego resztki.
Trwał w tych wspomnieniach swych wizji, bardziej i mniej zrozumiałych tak długo, aż nie pozwoliła mu przestać szukać, aż nie przestała razem z nim szukać i wyciągać wszystkiego na wierzch. Tkwił w głębokiej hipnozie, poddany legilimencji, która przeczesywała jego umysł jak zapomniane archiwum.
Poczuł jej chłodne palce na swoim nadgarstku, tuż po tym, jak prześlizgnęły się po jego udzie. Jego temperatura zawsze była nieco wyższa, mimo to dobrze znosił zimno i nie cierpiał z jego powodu. Miejsce zetknięcia się dwóch ciał o tak odmiennej temperaturze stało się nagle skupiskiem całej jego uwagi. To była chwila, w której ją poczuł. Dzięki temu mógł ją zwizualizować, oddając wodze wyobraźni, umiejscowić w konkretnym miejscu, chociaż miał zamknięte oczy. Myślał o tym, by oddychać powoli, by się nie zblokować, skoro i on i wszystkie jego myśli były stosunkowo bezpieczne. Nie mogła z nimi nic uczynić, jedynie patrzeć i cierpieć, obserwując to wszystko.
Oblizał wargi, wziął głębszy oddech, ale opanowywał swój stan lekkiej nerwowości, przywołując się do porządku. Nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli nad samym sobą w tak ważnej chwili. Zachowanie spokoju mogło umożliwić poprawne przeprowadzenie hipnozy, bez potrzeby wdzierania się do jego umysłu siłą. Wierzył, że w ten sposób będzie trzymał rękę na pulsie.
To będzie jak krótki sen, będziesz wszystko pamiętał.
Wypuścił powietrze z ust, napawając się jej słowami. Lubił brzmienie jej głosu. Był melodyjny, dźwięczny, głęboki. Nigdy nie potrafił odróżnić, czy jego barwa wynikała z manipulacji i nauki hipnozy, czy była naturalnie magnetyzująca, bo kiedy była młodsza nie zwracał na to uwagi. W jego wyobrażeniach była jak wino. Miał je przed oczami. Słyszał w jej słowach cichy szum przelewania trunku do pięknego kielicha. Patrzył, jak rozlewa się po ściankach, zostawiając po sobie niewyraźną smugę w lekko burgundowym kolorze.
I nagle coś się zmieniło.
Rozluźnił się gwałtownie, a jego głowa bezwładnie pochyliła się lekko w przód. Napięte mięśnie twarzy odpuściły, nadając jej łagodnego, wręcz młodzieńczego wyrazu, brwi wyprostowały się, usta lekko rozchyliły. Ramiona opadły półtora cala, klatka piersiowa się zapadła w wolnych, przeciągłych oddechach. Spał twardo, pozostając w tej chwili bezbronny jak dziecko.
Śniło mu się, że czuł ból, jakieś ciśnienie rozrywało jego czaszkę, nie mogąc znaleźć ujścia. Ktoś przekłuwał jego mózg długą szpilą, próbując trafić w odpowiednie miejsce. Zelżał trochę po chwili i wtedy uświadomił sobie czym to jest, lecz obrazy, które miał przed oczami zajęły go na tyle, że zupełnie o tym zapomniał. W kłębach gęstego dymu rozpoznawał twarze, miejsca, szukał jednak pełni księżyca. Szukał wspomnienia, w którym po raz ostatni spojrzał w niebo. Pośród wędrówki do katedry z blondwłosą kobietą w spodniach, pośród spaceru ze swoją narzeczoną, która celowała w niego różdżką, pośród nocy spędzonych w ministerstwie, pośród wertowania dziwnych ksiąg w grubych, skórzanych okładkach, wokół pachnących piżmem świec; szukał tego konkretnego wspomnienia pośród tych z gwieździstej nocy z Constance w wieży astrologów, w przejściu pomiędzy Pokątną a Nokturnem. Widział Darcy w gabinecie hipnozy i to jak na niego patrzyła, oznajmiając mu, że poddała go już hipnozie. Nie pamiętał. Nic poza rozczarowaniem i żalem za namiastkę zaufania, jakim ja obdarzył.
Serce mu gwałtownie przyspieszyło, czuł się jakby biegł, gonił za czymś, choć nie potrafił tego ani nazwać, ani nadać mu konkretnej materialnej formy. Coś nakazało mu skręcić, wyrzucić z głowy obraz Rosierówny, którą miał na wyciągnięcie ręki. Ale dzięki temu zobaczył to. Jaśniejący księżyc w pełni. Gdzieś w Kent, w dobrze znanym mu miejscu. Czuł rosnący niepokój. Targały nim sprzeczne odczucia. I spokój i obawa zarazem. Chciał iść dalej, minąć to miejsce, a nie potrafił. Jak na złość sobie szedł, póki nie zobaczył drzewa o białym pniu, a pod nim wilkołaka, rozrywającego ciało małego chłopca. Jasną korę splamiły krwiste plamy; głowę wypełnił mu czyjś krzyk. Nie chciał tego pamiętać. Nie tak. Nie chciał tego czuć już nigdy więcej. Obiecał to sobie. Przysiągł, że będzie miał nad tym kontrolę. Panowanie. Nad sobą. Nad myślami. Emocjami.
Stop. Cięcie. Obraz znikł. Nagle, gwałtownie, jakby ktoś zdmuchnął świece.
Przy mnie nic ci nie grozi. Przy mnie nikt cię nie skrzywdzi.
To nie był ani jej głos ani jego, lecz męski, dobrze mu znany, emanujący spokojny. Chciał w to wierzyć, odczuć ten spokój, wyobrazić sobie go, zarazić się nim, zachłysnąć. Ale nie potrafił opanować wrażenia, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Dobrze znany głos próbował go oszukać. Tak naprawdę wzbudzał w nim szacunek, budził niepokój. Chciał się obudzić, a po chwili już nie chciał, tłumacząc sobie, że przecież nie może. Był silny, pokonał to raz, wiedział, że uda mu się znowu. Podążył za głosem. Dostrzegł Tristana, ale to nie jego obejmował. Ją. Swoją siostrę. Był jej wsparciem, ostoją i chwilę nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Jej pusta twarz, bez wyrazu. Słone łzy. Ból i cierpienie osiągnęły apogeum.
Stop. Cięcie.
Obudził się gwałtownie, łapiąc tyle powietrza w płuca, ile zdołał. I wstrzymał go na moment, odzyskując wewnętrzną równowagę. Zamrugał raz, drugi. Był w salonie, który zwykł nazywać swoim choć wcale nie przywiązywał wagi do tego mieszkania. Nie określał go swoim domem, choć tu przebywał. Przy nim tkwiła Darcy, wisząc nad podłogą jak nad przepaścią, ledwie trzymając się stolika. Herbata się rozlała. Patrzył w milczeniu jak krople w zwolnionym tempie skapują na ziemię. Wypuścił powietrze i czas wrócił do swojego normalnego rytmu. Ale jej łzy były prawdziwe, tak jak ból jego głowy. To mu się nie śniło.
Wyciągnął rękę w jej kierunku, ale miał wrażenie, że rozmyła się gdzieś w rzeczywistości pomiędzy nimi. Próbował pomóc jej usiąść, ale miał wątpliwości czy udało mu się chwycić jej dłoń. Mętnie przyswajał rzeczywistość. Czy wciąż spał?
Ich spojrzenie w końcu się skrzyżowało. Zacisnął zęby, skupiając się na jej lśniących tęczówkach, jakby nie zauważał nieco zaczerwienionych powiek i pojawiających się rumieńców na jej bladych licach. Teraz czuł dopiero, że trzymał jej dłoń.
— Tak — odpowiedział cicho, lecz bez przekonania. Ona widziała część jego. Dostała garść obrazów z jego życia, widmo wspomnień. Miała na dłoniach jego śmierć, a może śmierć Austina. Przypomniał sobie nagle, że go znienawidził za to, co w nim wywołał. Poczucie straty, pustkę. I był teraz zupełnie nagi, obnażony z najdalszych wspomnień. Z pierwszej wizji, która go nawiedziła, to wszystko zapoczątkowała. Ale i on jej coś zabrał. Miał na rękach jej smutek, żal i rozpacz. Tyle, że nieprawdziwą, wymuszoną. Jej słabość sztucznie wywołaną przez czarnoksiężnika. To żadna słabość. — Kontynuujmy — dodał głośniej i już nie zamykał oczu. Patrzył na Darcy, póki nie wypowiedziała znów swojego zaklęcia. Dopiero wtedy odpłynął. Palce jego dłoni osunęły się i zawisły bezładnie, na podłokietniku, a później zsunęły się na sofę.
Przypomniała mu o czymś. Był we własnym biurze na czwartym piętrze. Targał listy, jeden za drugim, aby nie pozostały po nich ślady. Papier, który trzymał w dłoniach był gładszy, a kaligraficzne pismo bardzo staranne. Był od niej. Później już nie było listów, zaś Lorne, który celuje w niego różdżką. Było rozlane czerwone wino i przewrócony kielich. Wypowiadał zaklęcie, a potworny smutek, lęk i żałość ogarnęły go bez reszty. Nie mógł go powstrzymać. Zalał go jak ulewny deszcz. Popłynął z tym deszczem wzdłuż ulicy, po wyłożonym kocimi łbami brudnym bruku. I do ścieków, kałuży. Płynął aż na Pokątną, gdzie w blasku lśniącego w pełni księżyca trafił do własnej kuchni. Wdarł się tam wraz z chłodem grudniowego powietrza. Rozwiał kobiece włosy. Siedziała naprzeciw niego. A później stała przed nim w ruinach, przy martwym dziecku. To był jego syn. Miał siedem lat i nie żył już, ugodzony czarnomagicznym zaklęciem. Zalana łzami żona, lady Ollivander, celowała w niego różdżką. Odebrał ją i wbił jej w brzuch. Beznamiętnie przez chwilę, później z nienawiścią, bo wiedział, co uczyniła. Upadła na kolana, życie z niej uszło, a krew zmieszała się ze łzami. Gdy tylko mrugnął wszystko się zmieniło. Drzwi celi się zatrzasnęły. Azkaban go pożarł jak wygłodniałe zwierzę. W całości, bez gryzienia, licząc na to, że rozłożą go enzymy, rozpuszczą, a później wydalą jego resztki.
Trwał w tych wspomnieniach swych wizji, bardziej i mniej zrozumiałych tak długo, aż nie pozwoliła mu przestać szukać, aż nie przestała razem z nim szukać i wyciągać wszystkiego na wierzch. Tkwił w głębokiej hipnozie, poddany legilimencji, która przeczesywała jego umysł jak zapomniane archiwum.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Była zła, ale szybko znalazła rozwiązanie, jakże to Ramsey mógłby pocierpieć za okrutnie wykorzystanie jej niewinnej osoby. W samym procesie hipnozy nie widziała zbyt wiele. Zaklęcia, kropelki potu, drganie powiek Ramseya. Gdyby tylko mogła teraz go spoliczkować albo zacisnąć drobne dłonie na szyi i poczuć jego puls. Nic by mu nie zrobiła, bo nie ma wiele siły, ale poczułaby minimalną satysfakcje. Wprawna manipulatorka nie chciała uciekać do przemocy fizycznej. W głowie wymyśliła szybko plan, w który musiała zaangażować Darcy. Przyglądała się im biernie, oczekując jakiegoś zjawiska, a sam proces hipnozy był nudniejszy od lekcji eliksirów w Hogwarcie. Urwane zdania, oddechy i za szybkie bicie serca. Nic z tego nie rozumiała, a jednak wiedziała, że właśnie tu wydarzy się coś przełomowego. Odcięcia od samego procesu myślała jak powinna podejść Darcy, aby zrealizować swój plan.
Widziała, że jej przyjaciółka traci energię, że hipnoza ją wiele kosztuje. Podczas aktywowania lustra przyszłości potrzebowali bardzo emocjonalnych wspomnień, czegoś co nie tylko jest szczęśliwe, ale na zawsze pozostanie w pamięci. Ramsey wiele razy musiał tłumaczyć to Constance, bo ta nie rozumiała dlaczego nie mógł po prostu wziąć różdżki i przełożyć niezapomniane chwile do fiolki. Siła wspomnień może być głęboko zakorzeniona, a nauka nie lubi półśrodków. Gdy skończyli kolejną wizje, do której Constance nie miała dostępu, a Ramsey wciąż spał, usiadła koło Darcy, rozpoczynając realizacje szatańskiego planu.
- Darcy, potrzebujemy bardzo silnych wspomnień, coś co mocno nim wstrząsnęło, prawda? - szepnęła, przerywając nieznośną ciszę. Wiedziała, że Darcy łączy przysięga wieczysta, ale musiała wrócić do tego wieczoru, którego nie pamiętała.
- Musimy uzyskać wspomnienie, gdy podałaś Ramseyowi wypowiedzenie. Do tego momentu, gdy wybiegł do domu. Był w okropnym stanie, Merlin miał w opiece jego szargane nerwy, ale to może być furtką do zwierciadła. - stwierdziła, będąc świadomą, że wspomnienia są losowe, ale te było wyjątkowo silne! Constance była zdenerwowana, wściekła na siebie, że nie pamiętała jak trafiła do szpitala i co robiła w domu Ramseya ani dlaczego jej służka tak się go boi. Nie chciała manipulować przyjaciółką, ale bała się na początku powiedzieć prawdę. Drżały jej dłonie, oddychała ciężej. Zgodnie z zaleceniami magomedyka wzięła kilka głębokich wdechów i wolno wypuściła powietrze.
- Tego dnia trafiłam do szpitala, stracił Ciebie, to były naprawdę silne dla niego przeżycia. Łącząc lustro z jego wizjami, musimy mieć coś, co połączy go z wizją, nawet na temat mojej choroby - dodała ciszej, wręcz błagalnie, walcząc o kłębuszek swoich wspomnień. Choroba nie wybierała momentów, a emocje mogą być bronią przy rzucaniu zaklęcia. Musi się udać, ale nie czuła się wcale podle. Sam chciał ją wykorzystać, więc Constance może walczyć o wspomnienia z tamtego wieczoru.
- Proszę, Darcy, obudź go - powiedziała pewniej, nie wiedząc, na co dokładnie się pisze. Czy na pewno robi dobrze? Czy nie uderza w zaufanie w ich relacji? Bała się kolejnych chwil, ale wiedziała, że uderza w coś, co będzie solidnym fundamentem. Gdy Ramsey otworzył oczy, Constance zwątpiła w cały swój plan.
- Tak silne zaklęcie potrzebuje bardzo wiarygodnych wspomnień przesiąkniętych wizjami i emocjami. Wróćmy do tego wieczoru, gdy straciłeś Darcy w badaniach, a ja trafiłam do szpitala. Z obydwoma miałeś wizję i ostatnie, o co możesz powiedzieć o nas to to, że jesteśmy ci obojętne. - Przyjaźń, bo tak śmiało nazywała ich relacje, była jednym z najsilniejszych uczuć. Wytłumaczyła to samo Ramseyowi, co wcześniej Darcy, aby pokazać, że siła zaklęcia nie bierze się tylko z samej formuły, ale z wewnątrz. Obydwoje będą musieli rzucić urok na zwierciadło, przynajmniej tak się Constance wydawało, że mają do czynienia z bardzo silną magią. Ale czy dadzą radę? Wyciągnęła do niego rękę z kilkoma fiolkami na gotowe wizje i wspomnienia.
Widziała, że jej przyjaciółka traci energię, że hipnoza ją wiele kosztuje. Podczas aktywowania lustra przyszłości potrzebowali bardzo emocjonalnych wspomnień, czegoś co nie tylko jest szczęśliwe, ale na zawsze pozostanie w pamięci. Ramsey wiele razy musiał tłumaczyć to Constance, bo ta nie rozumiała dlaczego nie mógł po prostu wziąć różdżki i przełożyć niezapomniane chwile do fiolki. Siła wspomnień może być głęboko zakorzeniona, a nauka nie lubi półśrodków. Gdy skończyli kolejną wizje, do której Constance nie miała dostępu, a Ramsey wciąż spał, usiadła koło Darcy, rozpoczynając realizacje szatańskiego planu.
- Darcy, potrzebujemy bardzo silnych wspomnień, coś co mocno nim wstrząsnęło, prawda? - szepnęła, przerywając nieznośną ciszę. Wiedziała, że Darcy łączy przysięga wieczysta, ale musiała wrócić do tego wieczoru, którego nie pamiętała.
- Musimy uzyskać wspomnienie, gdy podałaś Ramseyowi wypowiedzenie. Do tego momentu, gdy wybiegł do domu. Był w okropnym stanie, Merlin miał w opiece jego szargane nerwy, ale to może być furtką do zwierciadła. - stwierdziła, będąc świadomą, że wspomnienia są losowe, ale te było wyjątkowo silne! Constance była zdenerwowana, wściekła na siebie, że nie pamiętała jak trafiła do szpitala i co robiła w domu Ramseya ani dlaczego jej służka tak się go boi. Nie chciała manipulować przyjaciółką, ale bała się na początku powiedzieć prawdę. Drżały jej dłonie, oddychała ciężej. Zgodnie z zaleceniami magomedyka wzięła kilka głębokich wdechów i wolno wypuściła powietrze.
- Tego dnia trafiłam do szpitala, stracił Ciebie, to były naprawdę silne dla niego przeżycia. Łącząc lustro z jego wizjami, musimy mieć coś, co połączy go z wizją, nawet na temat mojej choroby - dodała ciszej, wręcz błagalnie, walcząc o kłębuszek swoich wspomnień. Choroba nie wybierała momentów, a emocje mogą być bronią przy rzucaniu zaklęcia. Musi się udać, ale nie czuła się wcale podle. Sam chciał ją wykorzystać, więc Constance może walczyć o wspomnienia z tamtego wieczoru.
- Proszę, Darcy, obudź go - powiedziała pewniej, nie wiedząc, na co dokładnie się pisze. Czy na pewno robi dobrze? Czy nie uderza w zaufanie w ich relacji? Bała się kolejnych chwil, ale wiedziała, że uderza w coś, co będzie solidnym fundamentem. Gdy Ramsey otworzył oczy, Constance zwątpiła w cały swój plan.
- Tak silne zaklęcie potrzebuje bardzo wiarygodnych wspomnień przesiąkniętych wizjami i emocjami. Wróćmy do tego wieczoru, gdy straciłeś Darcy w badaniach, a ja trafiłam do szpitala. Z obydwoma miałeś wizję i ostatnie, o co możesz powiedzieć o nas to to, że jesteśmy ci obojętne. - Przyjaźń, bo tak śmiało nazywała ich relacje, była jednym z najsilniejszych uczuć. Wytłumaczyła to samo Ramseyowi, co wcześniej Darcy, aby pokazać, że siła zaklęcia nie bierze się tylko z samej formuły, ale z wewnątrz. Obydwoje będą musieli rzucić urok na zwierciadło, przynajmniej tak się Constance wydawało, że mają do czynienia z bardzo silną magią. Ale czy dadzą radę? Wyciągnęła do niego rękę z kilkoma fiolkami na gotowe wizje i wspomnienia.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Był zmęczony, wyczerpany, choć nie mógł zrozumieć czym. Głowa pękała mu od dłuższego czasu, a kiedy przebudził się ze snu, ból wydawał się jeszcze bardziej uciążliwy. Dotknął skroni, opuszkami palców ścierając zebrane tuż przy linii włosów krople potu, które były jedynym dowodem na to, że cokolwiek tu zaszło nie było wytworem jego wyobraźni. Darcy musiała wypowiedzieć to swoje zaklęcie kończące hipnozę. Rzeczywiście, wszystko pamiętał, zgodnie z jej obietnicą. Lecz jednocześnie, pomiędzy głęboki wdechami i głośnymi wydechami znalazł uczucie satysfakcji, co do swoich poprzednich działań. Darcy była nie tylko hipnotyzerką, była też legilimentką i wcale nie zamierzała być delikatna w wyciąganiu z niego najgłębszych wspomnień i wizji. Mogła odnaleźć rzeczy, które próbowałby ukryć, ale nie zrobiła tego. Nie wiedział dlaczego, przecież na jej miejscu wykorzystałby taką okazję. Wciąż uważał, że postąpił słusznie, nie myśląc ani o konsekwencjach, ani o tym w jaki sposób potraktował obie damy. Z pewnością, gdy dojdzie do siebie będzie musiał spróbować zadośćuczynić wyrządzone krzywdy, zapewnić każdym słodkim kłamstwem, że to było konieczne. Dla niego było, tylko dlatego, że usilnie chciał bronić wszystkiego, co miał w głowie.
Siebie samego.
Słowa Constance docierały do niego potokiem, który ledwie zrozumiał. Masował skroń, wolno rozchylając powieki, jakby cierpiał na straszliwe katusze po zbyt długim balowaniu w pobliskiej gospodzie. Zarys jej sylwetki stopniowo stawał się wyraźniejszy.
Wieczór przesiąknięty emocjami? Największe nękały go w wizjach, kiedy to raz za razem przeżywał największe katusze w ciele osób, których przyszłości doświadczał. Czy piękne, czy bolesne, zawsze tak samo realne. Dlatego przyglądał się młodej szlachciankę z konsternacją powracając myślami do tamtego wieczora. Uczucie złości na Darcy, którą teraz miał na wyciągnięcie ręki, zmęczoną, przytłoczoną tym wszystkim — było tak potwornie mętne, że nie mógł odnaleźć w tym sensu. Mimo to doskonale pamiętał tamto popołudnie i wszystko, co się wydarzyło.
Poprawił się w miejscu i powoli sięgnął po różdżkę, której koniec przyłożył do skroni. Srebrzysta mgiełka, połyskująca żyłka okręcała się wokół różdżki, nim urwał ją i pozwolił jej spłynąć do fiolki. To była jedna z wizji, którą mu Darcy przypomniała. Zastanawiał się, czy powinien dzielić się również tą z dzieciństwa, pierwszą i najbardziej dotkliwą w jego młodzieńczej przeszłości. Powtórzył tę samą czynność dwukrotnie, dzieląc się wspomnieniami wizji, jakich doświadczał, omijając Austina i jego barbarzyńską śmierć. Zbyt wiele mówiła o nim samym, o tym, jaki kiedyś był i jaki postanowił się stać po tamtych wydarzeniach, o których wiedział jedynie on i wuj Darcy. A teraz i ona. Zawahał się również nad ostatnim ze wspomnień, które wałkował w głowie na jej prośbę. Wspomnienie z wieczoru, w którym utraciła przytomność i bredziła, czyniąc głupoty, których będzie żałować, a których on póki co nie miał powodu wykorzystywać. Był jej jednak coś winien — musieli badania doprowadzić do końca, a to znaczyło, że powinien mądrze postępować, kiedy juz tak mocno naraził na szwank relacje całej trójki. Bez słowa ściągnął do fiolki i to wspomnienie, w którym Constance miała atak choroby.
Zmęczony opadł na oparcie i spojrzał na Darcy. Wyglądała źle, gorzej niż wcześniej. Zmęczył ją. W innej sytuacji uśmiechnąłby się, zakpił, a ona odpowiedziałaby mu tym samym. Siła obrazków, które miał w głowie była uciążliwa, nie miał nastroju do wygłupów.
— Dobra robota — powiedział cicho, odwracając od niej wzrok. Spojrzał w kierunku okna, nagle pragnąć pooddychać świeżym, zimnym powietrzem. Potarł dłońmi uda, czując, że są wilgotne i oblizał spierzchnięte wargi. — Powinnaś odpocząć. Obie powinnyście— poprawił się szybko, mozolnie podnosząc się z sofy, trochę bez ładu i składu. Ruszył leniwie do okna i popchnął drewnianą okiennicę, pozwalając by zimny podmuch owiał jego wilgotne czoło.
Siebie samego.
Słowa Constance docierały do niego potokiem, który ledwie zrozumiał. Masował skroń, wolno rozchylając powieki, jakby cierpiał na straszliwe katusze po zbyt długim balowaniu w pobliskiej gospodzie. Zarys jej sylwetki stopniowo stawał się wyraźniejszy.
Wieczór przesiąknięty emocjami? Największe nękały go w wizjach, kiedy to raz za razem przeżywał największe katusze w ciele osób, których przyszłości doświadczał. Czy piękne, czy bolesne, zawsze tak samo realne. Dlatego przyglądał się młodej szlachciankę z konsternacją powracając myślami do tamtego wieczora. Uczucie złości na Darcy, którą teraz miał na wyciągnięcie ręki, zmęczoną, przytłoczoną tym wszystkim — było tak potwornie mętne, że nie mógł odnaleźć w tym sensu. Mimo to doskonale pamiętał tamto popołudnie i wszystko, co się wydarzyło.
Poprawił się w miejscu i powoli sięgnął po różdżkę, której koniec przyłożył do skroni. Srebrzysta mgiełka, połyskująca żyłka okręcała się wokół różdżki, nim urwał ją i pozwolił jej spłynąć do fiolki. To była jedna z wizji, którą mu Darcy przypomniała. Zastanawiał się, czy powinien dzielić się również tą z dzieciństwa, pierwszą i najbardziej dotkliwą w jego młodzieńczej przeszłości. Powtórzył tę samą czynność dwukrotnie, dzieląc się wspomnieniami wizji, jakich doświadczał, omijając Austina i jego barbarzyńską śmierć. Zbyt wiele mówiła o nim samym, o tym, jaki kiedyś był i jaki postanowił się stać po tamtych wydarzeniach, o których wiedział jedynie on i wuj Darcy. A teraz i ona. Zawahał się również nad ostatnim ze wspomnień, które wałkował w głowie na jej prośbę. Wspomnienie z wieczoru, w którym utraciła przytomność i bredziła, czyniąc głupoty, których będzie żałować, a których on póki co nie miał powodu wykorzystywać. Był jej jednak coś winien — musieli badania doprowadzić do końca, a to znaczyło, że powinien mądrze postępować, kiedy juz tak mocno naraził na szwank relacje całej trójki. Bez słowa ściągnął do fiolki i to wspomnienie, w którym Constance miała atak choroby.
Zmęczony opadł na oparcie i spojrzał na Darcy. Wyglądała źle, gorzej niż wcześniej. Zmęczył ją. W innej sytuacji uśmiechnąłby się, zakpił, a ona odpowiedziałaby mu tym samym. Siła obrazków, które miał w głowie była uciążliwa, nie miał nastroju do wygłupów.
— Dobra robota — powiedział cicho, odwracając od niej wzrok. Spojrzał w kierunku okna, nagle pragnąć pooddychać świeżym, zimnym powietrzem. Potarł dłońmi uda, czując, że są wilgotne i oblizał spierzchnięte wargi. — Powinnaś odpocząć. Obie powinnyście— poprawił się szybko, mozolnie podnosząc się z sofy, trochę bez ładu i składu. Ruszył leniwie do okna i popchnął drewnianą okiennicę, pozwalając by zimny podmuch owiał jego wilgotne czoło.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Constance nie rozumiała ich zmęczenia. Nigdy nie przeżyła hipnozy ani plądrowania umysłu. Była obserwatorem skazanym na liczenie kropelek potu, łez w kącikach oczu i niekontrolowanego spięcia mięśni. Nie potrafiła wyczytać ich mimiki, przywołując konkretne wspomnienia czy wizje. Ramsey nie opowiadał jej o wszystkim i nawet jeśli była bliżej z Darcy, również nie była w stanie powiedzieć, co ta konkretnie ujrzała. Masochistycznie chciała to poczuć na własnej skórze. Z czym walczyli, jakie emocje im towarzyszyli? Co widzieli? Nie wiedziała, czy ma przytulić Darcy i siłą zabrać z tego mieszkania, czy wszystkim nalać po solidnej porcji alkoholu. Widziała, że przyjaciółka nie ma już tyle energii i najprawdopodobniej zaśnie w jej łóżku, jak tylko poczuje ciepło pierza. Nauka wysysała z nich wszystkie siły, a koniec był już tak bliski.
Z wyciągniętą ręką czekała na decyzje Ramseya. Obydwoje wyglądali okropnie. Prawie tak samo ja Caesar wracał z wypraw pijackich z tymi absurdalnym Rycerzami. Na szczęście żadne z nich nie skończyło tym razem w szpitalu. Nie chciała wnikać w prywatność Ramseya, żądając najokrutniejszych dla niego wspomnień. Pragnęła dowiedzieć się, co się wtedy stało, zasłaniając się nauką. Wcześniej ich przyjaźń w trójkącie nie istniała, łączyły ich tylko badania, więc widziała w tym jakiś swój absurdalny ciąg. Nie chciała go bardziej męczyć i wpuszczać w poczucie winy. Mogła opowiedzieć, że gdyby nie ona, Darcy tu nie było, gdyby nie ona, to… Wiele argumentów, świadczących, że przypominała mu jak ważna jest tu nauka i ich cel. Wydarzyło się wiele chwil, przez które mogliby się obrazić i nie odzywać do końca życia. Dumne jak paw osobniki, walczenie jak żmija, gotowa wbić swój jad i zabić przeciwnika, miały wielki problem, aby utrzymać przyjaźń, zwłaszcza taką ponad podziałami. On był mężczyzną, one szlachciankami, nie powinny tu być, nie powinny parać się nauką i chcieć pokazać światu, że jeszcze wiele przed nimi. Przejmowała od niego kolejne fiolki, zastanawiając się, czy dobrze robi. Czy naprawdę powinni sobie tak ufać? Schowała kolekcje wspomnień Ramseya do podręcznej torebki. Poczuła dziwnie ukłucie w sercu, patrząc na ich zmęczone, wręcz wykończone ciała. Odkręciła karafkę z bursztynowym płynem, próbując sobie przypomnieć, ile zwykle pił tego Caesar. Odpowiednią (być może nawet za dużą) ilość przelała do szklanki i podała ją Ramseyowi. Poklepała go bez słowa po ramieniu, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Dziękuje za zaufanie? Dziękuję, że oddałeś mi wspomnienia? Świetnie się spisałeś, Ramsey, byłeś dzielny. Wszystko grzęzło w gardle i zostało zamknięte w samym geście.
- Weź długą kąpiel, przeanalizuje jutro wspomnienia – powiedziała, a jej ton aż przesiąkał służbistością. Dlaczego właśnie teraz wkradał się między nimi dystans? – Spotkamy się, jak wrócisz z Ministerstwa – dodała szybko, ale już zdążyła odejść od otworzonego okna. Ruszyła w kierunku Darcy, podając jej dłonie. Nie wyglądała najlepiej, a w dworku już czekała na nich kolacja. Prowadziła ją ostrożnie do kominka, w którego płomieniach zniknęły. Poprosiła o przygotowanie relaksującej kąpieli dla lady Rosier, żartując, że zakupy i plotki mogą być naprawdę wykańczające. Fiolki ze wspomnieniami paliły jej dłoń, a ona nie mogła czekać dłużej. Na korytarzu wciąż spotykała rodzinę czy służbę, która oznajmiała, że posiłek jest gotowy. Constance prosiła, aby trzymać go na ogniu dopóki Darcy nie wyjdzie z wanny. Przeszła w stronę jadalni, gdzie czekały już przystawki. Wypełniła talerz najróżniejszymi pysznościami, a następnie wstawiła go w płomienie kominka, recytując adres Ramseya. Czuła, że on po tym wszystkim nie zje nic, a picie na pusty żołądek nie kończyło się dobrze. Uczyła się na błędach Caesara. Przynajmniej dzięki „bratu” miała co raz lepszy gust do win.
Nie zdążyła nawet otworzyć fiolek ze wspomnieniami, a korciło ją, aby udawać złe samopoczucie, żeby tylko zobaczyć, co Ramsey próbował przed nią ukryć. Po kolacji, wspaniałym dniu z Darcy i rodziną miała dopiero chwilę, aby przeanalizować wszystko. Skorzystała z myśloodsiewni zaprzyjaźnionego profesora, obiecując, że nie będzie przeszkadzać mu w pracy. Wspomnienie po wspomnieniu dodawała do łaźni, obserwując je nawet po kilka razy. Szukała wniosków, wskazówek co do samej formy zaklęcia, ale też siły, która pozwoli im obcować z tak silną magią. Niektórymi wizjami była przerażona, inne sceny zaś kończyły się zbyt nagle, że przez długi czas nie mogła ich zrozumieć. Ile wtedy miał lat, co się wówczas stało? Kartka z rozpisywaniem numerologii leżała tuż obok niej, a stalówka pióra piszczała gdy tylko spotykała się z chropowatym pergaminem. Czy powinna rozmawiać na temat tych wspomnień? Zainspirowana pisała każde swoje spostrzeżenia, ale także notatki, o co powinna dopytać, czego doszukać. Zapiski mnożyły się w zastraszającym tempie, a po kilku godzinach dopiero skończyła.
Ostatnią fiolkę bała się włożyć do łaźni. Co ujrzy? Czy chce przeżywać ten wieczór na nowo? Stała ze zwieszoną głową przed myśloodsiewnią, nie mogąc się zdecydować. Profesor spytał, czy coś się stało, lecz Constance tylko się uśmiechnęła. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego Darcy i Ramsey byli zmęczeni. Wracanie do przeszłości było torturą, a dotarło to do niej dopiero wtedy, gdy natrafiła na wspólnie wspomnienia. Widząc tak wyraźnie po raz drugi spotkanie grupy badawczej, nerwowy chód Ramseya, słysząc swoje pukanie do drzwi, miała wrażenie, że jest w dziwnym śnie. Wszystko działo się za szybko, przestawała rozumieć cokolwiek. Gdy widziała siebie całującą Ramseya, odskoczyła o kilka kroków, wpadając na ścianę w jego ciasnym mieszkaniu. Zaczęła krzyczeć, że to bestialskie modyfikowanie wspomnień, ale im wcześniej zanurzała głowę w tej samej scenie, tym bardziej zaczynała wierzyć, że się do tego dopuściła. I nic nie pamięta. Wściekła zamknęła wszystkie zeszyty, pergaminy zgięła na pół. Podziękowała szybko profesorowi, zbierając fiolki ze wspomnieniami. Jak to było możliwe? Dlaczego?!
Zt dla wszystkich
oby nie jeden
Z wyciągniętą ręką czekała na decyzje Ramseya. Obydwoje wyglądali okropnie. Prawie tak samo ja Caesar wracał z wypraw pijackich z tymi absurdalnym Rycerzami. Na szczęście żadne z nich nie skończyło tym razem w szpitalu. Nie chciała wnikać w prywatność Ramseya, żądając najokrutniejszych dla niego wspomnień. Pragnęła dowiedzieć się, co się wtedy stało, zasłaniając się nauką. Wcześniej ich przyjaźń w trójkącie nie istniała, łączyły ich tylko badania, więc widziała w tym jakiś swój absurdalny ciąg. Nie chciała go bardziej męczyć i wpuszczać w poczucie winy. Mogła opowiedzieć, że gdyby nie ona, Darcy tu nie było, gdyby nie ona, to… Wiele argumentów, świadczących, że przypominała mu jak ważna jest tu nauka i ich cel. Wydarzyło się wiele chwil, przez które mogliby się obrazić i nie odzywać do końca życia. Dumne jak paw osobniki, walczenie jak żmija, gotowa wbić swój jad i zabić przeciwnika, miały wielki problem, aby utrzymać przyjaźń, zwłaszcza taką ponad podziałami. On był mężczyzną, one szlachciankami, nie powinny tu być, nie powinny parać się nauką i chcieć pokazać światu, że jeszcze wiele przed nimi. Przejmowała od niego kolejne fiolki, zastanawiając się, czy dobrze robi. Czy naprawdę powinni sobie tak ufać? Schowała kolekcje wspomnień Ramseya do podręcznej torebki. Poczuła dziwnie ukłucie w sercu, patrząc na ich zmęczone, wręcz wykończone ciała. Odkręciła karafkę z bursztynowym płynem, próbując sobie przypomnieć, ile zwykle pił tego Caesar. Odpowiednią (być może nawet za dużą) ilość przelała do szklanki i podała ją Ramseyowi. Poklepała go bez słowa po ramieniu, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Dziękuje za zaufanie? Dziękuję, że oddałeś mi wspomnienia? Świetnie się spisałeś, Ramsey, byłeś dzielny. Wszystko grzęzło w gardle i zostało zamknięte w samym geście.
- Weź długą kąpiel, przeanalizuje jutro wspomnienia – powiedziała, a jej ton aż przesiąkał służbistością. Dlaczego właśnie teraz wkradał się między nimi dystans? – Spotkamy się, jak wrócisz z Ministerstwa – dodała szybko, ale już zdążyła odejść od otworzonego okna. Ruszyła w kierunku Darcy, podając jej dłonie. Nie wyglądała najlepiej, a w dworku już czekała na nich kolacja. Prowadziła ją ostrożnie do kominka, w którego płomieniach zniknęły. Poprosiła o przygotowanie relaksującej kąpieli dla lady Rosier, żartując, że zakupy i plotki mogą być naprawdę wykańczające. Fiolki ze wspomnieniami paliły jej dłoń, a ona nie mogła czekać dłużej. Na korytarzu wciąż spotykała rodzinę czy służbę, która oznajmiała, że posiłek jest gotowy. Constance prosiła, aby trzymać go na ogniu dopóki Darcy nie wyjdzie z wanny. Przeszła w stronę jadalni, gdzie czekały już przystawki. Wypełniła talerz najróżniejszymi pysznościami, a następnie wstawiła go w płomienie kominka, recytując adres Ramseya. Czuła, że on po tym wszystkim nie zje nic, a picie na pusty żołądek nie kończyło się dobrze. Uczyła się na błędach Caesara. Przynajmniej dzięki „bratu” miała co raz lepszy gust do win.
Nie zdążyła nawet otworzyć fiolek ze wspomnieniami, a korciło ją, aby udawać złe samopoczucie, żeby tylko zobaczyć, co Ramsey próbował przed nią ukryć. Po kolacji, wspaniałym dniu z Darcy i rodziną miała dopiero chwilę, aby przeanalizować wszystko. Skorzystała z myśloodsiewni zaprzyjaźnionego profesora, obiecując, że nie będzie przeszkadzać mu w pracy. Wspomnienie po wspomnieniu dodawała do łaźni, obserwując je nawet po kilka razy. Szukała wniosków, wskazówek co do samej formy zaklęcia, ale też siły, która pozwoli im obcować z tak silną magią. Niektórymi wizjami była przerażona, inne sceny zaś kończyły się zbyt nagle, że przez długi czas nie mogła ich zrozumieć. Ile wtedy miał lat, co się wówczas stało? Kartka z rozpisywaniem numerologii leżała tuż obok niej, a stalówka pióra piszczała gdy tylko spotykała się z chropowatym pergaminem. Czy powinna rozmawiać na temat tych wspomnień? Zainspirowana pisała każde swoje spostrzeżenia, ale także notatki, o co powinna dopytać, czego doszukać. Zapiski mnożyły się w zastraszającym tempie, a po kilku godzinach dopiero skończyła.
Ostatnią fiolkę bała się włożyć do łaźni. Co ujrzy? Czy chce przeżywać ten wieczór na nowo? Stała ze zwieszoną głową przed myśloodsiewnią, nie mogąc się zdecydować. Profesor spytał, czy coś się stało, lecz Constance tylko się uśmiechnęła. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego Darcy i Ramsey byli zmęczeni. Wracanie do przeszłości było torturą, a dotarło to do niej dopiero wtedy, gdy natrafiła na wspólnie wspomnienia. Widząc tak wyraźnie po raz drugi spotkanie grupy badawczej, nerwowy chód Ramseya, słysząc swoje pukanie do drzwi, miała wrażenie, że jest w dziwnym śnie. Wszystko działo się za szybko, przestawała rozumieć cokolwiek. Gdy widziała siebie całującą Ramseya, odskoczyła o kilka kroków, wpadając na ścianę w jego ciasnym mieszkaniu. Zaczęła krzyczeć, że to bestialskie modyfikowanie wspomnień, ale im wcześniej zanurzała głowę w tej samej scenie, tym bardziej zaczynała wierzyć, że się do tego dopuściła. I nic nie pamięta. Wściekła zamknęła wszystkie zeszyty, pergaminy zgięła na pół. Podziękowała szybko profesorowi, zbierając fiolki ze wspomnieniami. Jak to było możliwe? Dlaczego?!
Zt dla wszystkich
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
The member 'Constance Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
na pewno przed pełnią
Wyjazd Arthura był dla Constance niespodziewany. Nawet nie pomyślała, że zaniedbała ich zaręczyny przez ciągłe szukanie odpowiedzi na tezy badawcze. Miała ciężką rozmowę z rodzicami na temat przesunięciu ślubu. Jej choroba i badania nie pozwalały się skupić na przyziemnych rzeczach, a przez co nagle zapomniała o swoim obowiązku: zamążpójściu. W duchu się cieszyła. Nie musiała udawać przed wrogiem i bratać się nim z rozkazu rodziny. Po tym wieczorze oraz ciężkiej rozmowie miała problem z oddychaniem. Było jej ciągle słabo, a apetyt zgasł jak na pstryknięcie palców. Wycofana nawet nie szukała słów, które pocieszą rodziców. Przyjęła wiadomość z milczeniem, udawanym zrozumieniem i uciekła do swojego pokoju. Chciała porozmawiać z kimś bliskim, ale bała się, że wpadnie w podobną histerię jak wtedy początku swojej drogi z Arthurem. Czuła ulgę, która szybko zamieniła się w smutek i przepłakaną noc. Wyjęła pergamin, żeby napisać do Emery, bo nic nie pocieszało jak nowa sukienka oraz butelka wina, ale brakowało jej słów. Evandry nie chciała martwić, dając jej przestrzeń na Tristana i zaadaptowanie się do nowego dworu, kolorów. Darcy wydawała się najrozsądniejszym pomysłem, ale czy i ją powinna martwić, że nie jest pewna, czy Arthur wyjechał dla eliksirów, roślin, kariery czy w ucieczce przed nią?
Gdy zasnęła na poduszce zalanej łzami, śniły się jej same koszmary. Dusiły ją syreny, straciła głos i nie mogła zaśpiewać już dla rodziny. Krzyczała, płakała jeszcze mocniej, walcząc ze swoimi słabościami w snach. Widziała nawet jak lustro, które udało się zrobić Victorii, rozpada się na miliony kawałków. Na sam koniec nad ranem miała jeden z najgorszych snów. Jak fala zalewały ją wspomnienia przekazane od Ramseya. Najpierw te, które analizowała, zmieniały się w srebrne nitki, otaczające jej szyję jak pętlę. Unieruchomiły również nadgarstki i kostki, szarpała się, próbowała się wyrwać, ale nie miała siły. Upadła na ziemię, szamocząc się. Rzewnymi łzami wzywała o pomoc. Tuż przed nią jedna ze srebrnych nici uformowała lustro. W jego tafli zobaczyła siebie w objęciach Ramseya. Jak najgorsza tortura widziała ich splecione wargi, raz po razie, zupełnie jakby wizja się zacięła. Krzyczała, prosiła nici, żeby ją puściły. Czuła coraz mocniejsze ściskanie gardła, dusiła się.
Mocne uderzenie ręką o szafkę nocną obudziło ją ze snu. Zegar pokazywał czwartą rano, a ona nie chciała z powrotem się kłaść. Chodziła po pokoju, zataczając koła. Zerkała przez okno, analizując sen po śnie. Co to wszystko miało znaczyć? Na początku sądziła, że otrzymała od Ramseya wizję. Ich pocałunek wydawał się tak absurdalny! A jeśli to była wizja, czy Ramsey mógł się mylić? Nie wytrzymała, w końcu weszła do kominka, głośno wymawiając jego adres. Powinna się umówić, uprzedzić, że ma zamiar wywrócić świat Ramseya do góry nogami. W salonie paliła się świeca, była pewna, że będzie musiała budzić go z łóżka, szarpiąc za obydwie nogi, aby wszystko jej wytłumaczył. Otuliła się szczelniej ponczem, zakrywającym sukienkę, którą zawsze nosiła w domowe dni. Była niesamowicie wygodna, wspaniała w swojej prostocie, ale nie nadawała się na wyjście do towarzystwa. Zwykle pomalowane na czerwono usta teraz zaskakiwały swoim jasno malinowym kolorem. Loki ułożyły się w spójne fale, ale Constance i tak na szybko przeczesywała je jeszcze palcami. Na skórze stóp ubranych jedynie w kapcie z futerkiem czuła resztki popiołu.
- Ramsey – warknęła, cenzurując swoją wypowiedź ze słodkich powitań i przekleństw. Stanęła w salonie, widząc jeszcze szklankę, w której wieczorem pewnie znajdował się alkohol. Czekała, bo i tak wiedziała, że nie śpi. Obydwoje znali aż za bardzo smak bezsenności.
Wyjazd Arthura był dla Constance niespodziewany. Nawet nie pomyślała, że zaniedbała ich zaręczyny przez ciągłe szukanie odpowiedzi na tezy badawcze. Miała ciężką rozmowę z rodzicami na temat przesunięciu ślubu. Jej choroba i badania nie pozwalały się skupić na przyziemnych rzeczach, a przez co nagle zapomniała o swoim obowiązku: zamążpójściu. W duchu się cieszyła. Nie musiała udawać przed wrogiem i bratać się nim z rozkazu rodziny. Po tym wieczorze oraz ciężkiej rozmowie miała problem z oddychaniem. Było jej ciągle słabo, a apetyt zgasł jak na pstryknięcie palców. Wycofana nawet nie szukała słów, które pocieszą rodziców. Przyjęła wiadomość z milczeniem, udawanym zrozumieniem i uciekła do swojego pokoju. Chciała porozmawiać z kimś bliskim, ale bała się, że wpadnie w podobną histerię jak wtedy początku swojej drogi z Arthurem. Czuła ulgę, która szybko zamieniła się w smutek i przepłakaną noc. Wyjęła pergamin, żeby napisać do Emery, bo nic nie pocieszało jak nowa sukienka oraz butelka wina, ale brakowało jej słów. Evandry nie chciała martwić, dając jej przestrzeń na Tristana i zaadaptowanie się do nowego dworu, kolorów. Darcy wydawała się najrozsądniejszym pomysłem, ale czy i ją powinna martwić, że nie jest pewna, czy Arthur wyjechał dla eliksirów, roślin, kariery czy w ucieczce przed nią?
Gdy zasnęła na poduszce zalanej łzami, śniły się jej same koszmary. Dusiły ją syreny, straciła głos i nie mogła zaśpiewać już dla rodziny. Krzyczała, płakała jeszcze mocniej, walcząc ze swoimi słabościami w snach. Widziała nawet jak lustro, które udało się zrobić Victorii, rozpada się na miliony kawałków. Na sam koniec nad ranem miała jeden z najgorszych snów. Jak fala zalewały ją wspomnienia przekazane od Ramseya. Najpierw te, które analizowała, zmieniały się w srebrne nitki, otaczające jej szyję jak pętlę. Unieruchomiły również nadgarstki i kostki, szarpała się, próbowała się wyrwać, ale nie miała siły. Upadła na ziemię, szamocząc się. Rzewnymi łzami wzywała o pomoc. Tuż przed nią jedna ze srebrnych nici uformowała lustro. W jego tafli zobaczyła siebie w objęciach Ramseya. Jak najgorsza tortura widziała ich splecione wargi, raz po razie, zupełnie jakby wizja się zacięła. Krzyczała, prosiła nici, żeby ją puściły. Czuła coraz mocniejsze ściskanie gardła, dusiła się.
Mocne uderzenie ręką o szafkę nocną obudziło ją ze snu. Zegar pokazywał czwartą rano, a ona nie chciała z powrotem się kłaść. Chodziła po pokoju, zataczając koła. Zerkała przez okno, analizując sen po śnie. Co to wszystko miało znaczyć? Na początku sądziła, że otrzymała od Ramseya wizję. Ich pocałunek wydawał się tak absurdalny! A jeśli to była wizja, czy Ramsey mógł się mylić? Nie wytrzymała, w końcu weszła do kominka, głośno wymawiając jego adres. Powinna się umówić, uprzedzić, że ma zamiar wywrócić świat Ramseya do góry nogami. W salonie paliła się świeca, była pewna, że będzie musiała budzić go z łóżka, szarpiąc za obydwie nogi, aby wszystko jej wytłumaczył. Otuliła się szczelniej ponczem, zakrywającym sukienkę, którą zawsze nosiła w domowe dni. Była niesamowicie wygodna, wspaniała w swojej prostocie, ale nie nadawała się na wyjście do towarzystwa. Zwykle pomalowane na czerwono usta teraz zaskakiwały swoim jasno malinowym kolorem. Loki ułożyły się w spójne fale, ale Constance i tak na szybko przeczesywała je jeszcze palcami. Na skórze stóp ubranych jedynie w kapcie z futerkiem czuła resztki popiołu.
- Ramsey – warknęła, cenzurując swoją wypowiedź ze słodkich powitań i przekleństw. Stanęła w salonie, widząc jeszcze szklankę, w której wieczorem pewnie znajdował się alkohol. Czekała, bo i tak wiedziała, że nie śpi. Obydwoje znali aż za bardzo smak bezsenności.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Tej nocy wyciągnął karty. Od dawna nieużywane, zakurzone, upchnięte w jednej z szuflad. Gdzieś pomiędzy książkami, pustymi fiolkami, kamieniami o dziwnym znaczeniu. Zdmuchnął z nich brud i pyłki, które osiadły przez ten czas i dokładnie przeliczył. Wydawało mu się, że są wszystkie. Nie układał ich w żaden zmyślny sposób, potasował kilkukrotne i usiadł przy stole, który szybkim ruchem różdżki uprzątnął. Pozostał nienaturalnie pusty z jedną, palącą się świecą. Wziął głęboki wdech, przymknął powieki, wyszukując w umyśle jedno konkretne pytanie. Coś od dawna męczyło go w środku, nie pozwalało spać. Koszmary przestały go nękać, jakby wymęczony obrazami umysł przestał produkować potworne wyobrażenia. Ale i bez nich chodził niewyspany, umęczony, wymordowany bezczynnością. Powinien odwiedzić dobrego alchemika, dostać coś na sen.
Wyciągnął trzy karty, układając je od lewej do prawej strony, a resztę ułożył z boku. Świeca płonęła słabym ogniem, zupełnie bezgłośnie paląc knot. Słabo oświetlała jego sylwetkę, ledwie ubraną, okrytą wełnianym kocem. Wystarczająco, by odczytywał karty, które miał przed sobą. Odwrócił pierwszą z nich, a później dwie następne.
Kochankowie. Zmarszczył brwi, a jego dłonie zastygły w bezruchu nad blatem. Dwie jednostki splecione ze sobą w miłosnym tańcu. Rozdwojenie, świadomość i podświadomość, toczące ze sobą spór; wymagające wyboru. Przeszkoda, obowiązek podjęcia decyzji. Podział lub połączenie. Chęć zdobycia czegoś. Choć o wiele bardziej prawdopodobne, że chęć jest złudna, bo tak naprawdę chciał czegoś innego niż sądził, oszukiwał się głupio. Kochankowie to karta wyboru.
Diabeł. Nie przerażał go ten widok wcale, choć westchnął cicho, zerkając na pierwszą kartę od lewej, symbolizującej zagrożenie. Diabeł zaś był kartą cieni, wypartych świadomości, tożsamości, utajonego siebie, głęboko ukrytego w sobie. Krąży za każdym jak cień, męcząc go i przypominając o prawdzie. Nieumiejętność oswojenia się z nim i zaakceptowania jego obecności przyniesie klęskę, burzącą ład i harmonię. To była jego karta teraźniejszości.
Świat. Uniósł brew, przelatując wzrokiem po dwóch pozostałych kartach. Karta świata wróżyła pomyślną decyzję i zakończenie pewnego etapu i nadchodzące zmiany. Nie zawsze takie, którym przygląda się z uśmiechem i radością. Zwykle takie, które psują całkiem stabilną rzeczywistość i tworzą ją na nowo.
Zebrał karty ze sobą, w jedną kupkę, talię odłożył na bok. Musiał trochę pomyśleć; przeanalizować nadchodzący dzień. Ile z zadań przyjdzie mu wykonać, z iloma dylematami pozostanie mu się zmierzyć? Wstał, zdejmując koc, którym się okrywał i zamknął okno, które pozostało lekko uchylone, sprawiając, że temperatura w mieszkaniu znacznie spadła. Rozejrzał się za czarnym kotem, który powinien się tu gdzieś kręcić, choć pewnie spał na parapecie w sypialnie, gdzie było jego ulubione miejsce. Było po czwartej, gdy zdecydował się ubrać i przygotować do pracy. Miał chwilę, by się wykąpać, przelecieć kilka stron najnowszego tomu, który sprowadził z Nokturnu do domu. Zniknął w sypialni, póki trzask kominka nie zawrócił jego uwagi. Szybko ubezpieczył się w różdżkę, gotów unicestwić niechcianego gościa, ale przez szczelinę w drzwiach dostrzegł kruchą i wątłą sylwetkę.
Constance? Nie mógł pojąć celu jej wizyty. Zerknął zapobiegawczo na zegarek i dokończył ubieranie się, zmuszając ją do czekania. Dopiero, gdy był gotów wyszedł.
— Gustowne pantofelki — powiedział od razu, opierając się bokiem o framugę drewnianych drzwi. Otaksował jej sylwetkę wzrokiem, wyczekując wyjaśnienia jej niespodziewanego przybycia.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ta noc miała należeć do tych spokojniejszych. Ziściło się jej marzenie, nie musiała już znosić Artura ani szukać sposobów na rozkochanie go w sobie. Powinna krzyczeć z radości, a jednak Constance poczuła się odrzucona. Jak śmiał wyjechać tak bez pożegnania! Rzuciła pierścionek w kąt, ale zaraz szybko go podniosła. Czy to było oficjalne zerwanie zaręczyn, czy tylko odsunięcie ślubu na dalszy plan? Była tak wściekła, że nawet nie miała ochoty wysłać do niego sowy, żądając jakichkolwiek wyjaśnień. Wszystko musiało się skumulować gdzieś indziej, jeśli nie mogła skonfrontować się z lordem Slughornem. Jej mózg zaczął analizować każdą z ważnych chwil, przeobrażając ją w monstrualny koszmar. Musiała walczyć ze swoimi słabościami, a nie tego chciała. Potrzebowała odpoczynku, wyciszenia, czasu dla siebie, który pozwoliłby jej wymyślić jakiś plan B. Nigdy nie sądziła, że tak desperacko będzie musiała szukać męża, a z drugiej strony czy miłość, wszak jej oczekiwała Constance, można przewidzieć?
Dlatego ta noc nie należała do spokojnych. Ranek obfitował w absurdalne przemyślenia. Czy Ramsey naprawdę skradł jej pierwszy pocałunek? Wydawało się to niedorzeczne, ale wspomnienie było tak realne. Constance próbowała siebie oszukać, że to na pewno jedna z wizji, która niekoniecznie musi się spełnić. Stała pośrodku salonu, a wspomnienia wirowały w głowie. To tu miał się wydarzyć bądź wydarzył pocałunek. Jej ostry ton nie zniósłby jakiegokolwiek sprzeciwu. Mocniej obwiązała się ponczem, zapadając się w sobie. Już wiedziała, że głupio postąpiła, wchodząc do mieszkania mężczyzny o czwartej rano przez buchający i osmolony kominek. Kichnęła, czując kurz w powietrzu. Widziała, że w mieszkaniu Ramseya już od dawna brakuje kobiecej ręki, która odciągnie go od pracoholizmu i zmusi do porządku oraz ocieplania wnętrza, ale w tych surowych meblach widziała jakąś duszę. Nie wyobrażała sobie inaczej jego miejsca na ziemi.
Gdy zobaczyła różdżkę w dłoniach Ramseya, podeszła o krok bliżej światła. Na pewno poznał Constance po głosie, ale nie chciała rozpoczynać pojedynku. Złe emocje podpowiadałyby same najgorsze zaklęcia. Nawet jeśli wtragnięcie do mieszkania na Pokątnej nie było rozsądne, Constance musiała poznać prawdę. Właśnie tę historię, która nie pozwalała jej spać po nocach. Słysząc bezczelny komentarz, zdjęła kapeć i rzuciła w przestrzeń. Przedmiot zupełnie nie leciał w kierunku Ramseya, ale na pewno jakby bardziej się skupiła, mogłaby w niego trafić. Kapeć upadł dokładnie pod jej nogami, a uderzenie odbijało się echem od podłogi. Tak właśnie przyjęła jego urokliwy komplement.
- To była twoja wizja, prawda? Wizja, która się nie spełniła? – Była zdenerwowana i nie potrafiła tego ukryć. Z powodu wyjątkowego złego samopoczucia nie pamiętała tego wieczoru. Powinna być mu wdzięczna, że znalazła się w szpitalu pod opieką profesjonalistów. Przeszła do rzeczy, bo na co miała czekać? Przepraszać za wtargnięcie i burzliwe rozpoczęcie poranka? Obydwoje cierpieli na bezsenność. Dobrze, że nie zasnął nad butelką ognistej whisky. Czekała na wyjaśnienia, nawet nie chcąc ruszyć po kapcia. Bosą stopę ostrożnie odstawiła na podłogę, błagając wszystkich bogów, aby to naprawdę była wizja.
Dlatego ta noc nie należała do spokojnych. Ranek obfitował w absurdalne przemyślenia. Czy Ramsey naprawdę skradł jej pierwszy pocałunek? Wydawało się to niedorzeczne, ale wspomnienie było tak realne. Constance próbowała siebie oszukać, że to na pewno jedna z wizji, która niekoniecznie musi się spełnić. Stała pośrodku salonu, a wspomnienia wirowały w głowie. To tu miał się wydarzyć bądź wydarzył pocałunek. Jej ostry ton nie zniósłby jakiegokolwiek sprzeciwu. Mocniej obwiązała się ponczem, zapadając się w sobie. Już wiedziała, że głupio postąpiła, wchodząc do mieszkania mężczyzny o czwartej rano przez buchający i osmolony kominek. Kichnęła, czując kurz w powietrzu. Widziała, że w mieszkaniu Ramseya już od dawna brakuje kobiecej ręki, która odciągnie go od pracoholizmu i zmusi do porządku oraz ocieplania wnętrza, ale w tych surowych meblach widziała jakąś duszę. Nie wyobrażała sobie inaczej jego miejsca na ziemi.
Gdy zobaczyła różdżkę w dłoniach Ramseya, podeszła o krok bliżej światła. Na pewno poznał Constance po głosie, ale nie chciała rozpoczynać pojedynku. Złe emocje podpowiadałyby same najgorsze zaklęcia. Nawet jeśli wtragnięcie do mieszkania na Pokątnej nie było rozsądne, Constance musiała poznać prawdę. Właśnie tę historię, która nie pozwalała jej spać po nocach. Słysząc bezczelny komentarz, zdjęła kapeć i rzuciła w przestrzeń. Przedmiot zupełnie nie leciał w kierunku Ramseya, ale na pewno jakby bardziej się skupiła, mogłaby w niego trafić. Kapeć upadł dokładnie pod jej nogami, a uderzenie odbijało się echem od podłogi. Tak właśnie przyjęła jego urokliwy komplement.
- To była twoja wizja, prawda? Wizja, która się nie spełniła? – Była zdenerwowana i nie potrafiła tego ukryć. Z powodu wyjątkowego złego samopoczucia nie pamiętała tego wieczoru. Powinna być mu wdzięczna, że znalazła się w szpitalu pod opieką profesjonalistów. Przeszła do rzeczy, bo na co miała czekać? Przepraszać za wtargnięcie i burzliwe rozpoczęcie poranka? Obydwoje cierpieli na bezsenność. Dobrze, że nie zasnął nad butelką ognistej whisky. Czekała na wyjaśnienia, nawet nie chcąc ruszyć po kapcia. Bosą stopę ostrożnie odstawiła na podłogę, błagając wszystkich bogów, aby to naprawdę była wizja.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Kiedy przystał na jej prośbę i ofiarował jej w jednej z fiolek wspomnienie z popołudnia, gdy trafiła do Munga miał świadomość, że czekać go będą z tego tytułu problemy i roszczenia. Dziwił się, że to tyle trwało i nie otrzymał od razu żadnego listu pełnego ukrytych uszczypliwości. Cisza przed burzą. Na horyzoncie migotała wizja tsunami. Ale był w stanie oprzeć się tej sile i pokonać ją spokojem.
Spodziewał się po niej wszystkiego poza tą jedną rzeczą, którą uczyniła. Obracając różdżkę w palcach obserwował jak staje się wyraźniejsza, wkraczając w jaśniejszy krąg światła palącej się na stole świecy. Nie sądził, że jego komentarz przyprawi ją o złość, a tym bardziej, że w dzikim wyrazie frustracji postanowi rzucić w niego puchatym kapciem. To była rzeczywiście zabójcza broń. Był bliski tego, by zatrząść się ze strachu. Głośne westchnięcie wydobyło się z jego ust, urodziło się jak bezkształtne dziecko i w końcu pękło jak balon. Obdarzył ją pobłażliwym uśmiechem. Gdyby był bliżej, pogłaskałby ją po głowie, jak małą dziewczynkę, którą należy uspokoić nim wytłumaczy jej się istotę męczącego ją problemu.
— Czy twój ojciec wie, że tu jesteś?— spytał, odwlekając w czasie udzielenie jej odpowiedzi na pytanie, które musiało ją dręczyć, skoro zdecydowała się złamać własne zasady i przybyć do mieszkania innego mężczyzny niż ten jej pisany i to w środku nocy. Wielokrotnie tłukła mu do głowy, co powinno się robić, a czego nie; co było odpowiednie, a co zabronione. I jak widać jej własne nauki poszły w las, ale to go tylko bawiło. Była całkiem zabawna, poprawiała mu humor.
Oderwał się od framugi i ruszył w jej kierunku. Nie proponował jej zdjęcia poncza, które tak mocno wokół siebie owijała. Minął ją, by dotrzeć do miejsca, w którym stała jego pusta szklanka. Trzeba ją było napełnić. Najlepiej trunkiem.
Cóż z tego, że była czwarta nad ranem. Każde lekarstwo było dobre.
— Napijesz się czegoś, Constance?— spytał, nie patrząc nawet w jej kierunku. Czuł jej świdrujący wzrok na sobie, który domagał się odpowiedzi. Pewnie mu nie odpuści, dopóki nie usłyszy tego, co chce. Lecz interesowała ją prawda, czy kłamstwo, które zagłuszy cicho skomlące sumienie? Tłumaczenia uważał to za zbędne, przekazał jej w fiolce to, co pamiętał z tamtego popołudnia. Nie miał wpływu na jej reakcje i nie widział celu w tym, by próbować nimi manipulować. Badania zbliżały się powoli do końca, a on wierzył w ich badawczy sukces.
— Prosiłaś mnie o wspomnienie, nie o wizję — odpowiedział w końcu z dziwną oczywistością w głosie i rozsiadł się na sofie wygodnie. Uniósł brwi, spoglądając na nią wyczekująco. Z sugestią, by powiedziała to, co ma do powiedzenia.
Spodziewał się po niej wszystkiego poza tą jedną rzeczą, którą uczyniła. Obracając różdżkę w palcach obserwował jak staje się wyraźniejsza, wkraczając w jaśniejszy krąg światła palącej się na stole świecy. Nie sądził, że jego komentarz przyprawi ją o złość, a tym bardziej, że w dzikim wyrazie frustracji postanowi rzucić w niego puchatym kapciem. To była rzeczywiście zabójcza broń. Był bliski tego, by zatrząść się ze strachu. Głośne westchnięcie wydobyło się z jego ust, urodziło się jak bezkształtne dziecko i w końcu pękło jak balon. Obdarzył ją pobłażliwym uśmiechem. Gdyby był bliżej, pogłaskałby ją po głowie, jak małą dziewczynkę, którą należy uspokoić nim wytłumaczy jej się istotę męczącego ją problemu.
— Czy twój ojciec wie, że tu jesteś?— spytał, odwlekając w czasie udzielenie jej odpowiedzi na pytanie, które musiało ją dręczyć, skoro zdecydowała się złamać własne zasady i przybyć do mieszkania innego mężczyzny niż ten jej pisany i to w środku nocy. Wielokrotnie tłukła mu do głowy, co powinno się robić, a czego nie; co było odpowiednie, a co zabronione. I jak widać jej własne nauki poszły w las, ale to go tylko bawiło. Była całkiem zabawna, poprawiała mu humor.
Oderwał się od framugi i ruszył w jej kierunku. Nie proponował jej zdjęcia poncza, które tak mocno wokół siebie owijała. Minął ją, by dotrzeć do miejsca, w którym stała jego pusta szklanka. Trzeba ją było napełnić. Najlepiej trunkiem.
Cóż z tego, że była czwarta nad ranem. Każde lekarstwo było dobre.
— Napijesz się czegoś, Constance?— spytał, nie patrząc nawet w jej kierunku. Czuł jej świdrujący wzrok na sobie, który domagał się odpowiedzi. Pewnie mu nie odpuści, dopóki nie usłyszy tego, co chce. Lecz interesowała ją prawda, czy kłamstwo, które zagłuszy cicho skomlące sumienie? Tłumaczenia uważał to za zbędne, przekazał jej w fiolce to, co pamiętał z tamtego popołudnia. Nie miał wpływu na jej reakcje i nie widział celu w tym, by próbować nimi manipulować. Badania zbliżały się powoli do końca, a on wierzył w ich badawczy sukces.
— Prosiłaś mnie o wspomnienie, nie o wizję — odpowiedział w końcu z dziwną oczywistością w głosie i rozsiadł się na sofie wygodnie. Uniósł brwi, spoglądając na nią wyczekująco. Z sugestią, by powiedziała to, co ma do powiedzenia.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Myślała, że z niej żartował. W końcu o jakie dobro mogło chodzić, gdy chodziło o wspomnienia z trafienia do szpitala? Myślała, że w ten sposób pozna bardziej swoją chorobę, a nie odkryje złodzieja pierwszych pocałunków. Traktowała to jak nic nie znaczącą wizję, która nie miała prawa nigdy się wydarzyć. Dopiero kiedy zaczął ją ten obraz prześladować, Constance nie wiedziała jak sobie poradzić. W ostatnich badaniach dyskutowali na temat ważności snów, liczb, astrologii. To były pojęcia zupełnie nieznane dla syreny, a jednak mocno wpływały na jej życie. Rzucałaby czym ma tylko pod ręką, żeby ukarać Ramseya za jego bezczelne zachowanie. Widziała w nim teraz same wady, bo dopuścił się ograbienia Constance z cennego przeżycia i wspomnienia. Niech tylko pomyśli, jakimi zaklęciami mogła go potraktować, to lepiej, że rzuciła kapciem. Chciała mu zabrać ten uśmieszek z twarzy, bo Constance w tej swojej władczej postawie, często otoczonej srogim spojrzeniem i obojętnością, w środku była krucha jak laleczka z porcelany i właśnie teraz rozpadała się na miliony kawałków.
Argument o tacie przypomniał o obowiązkach rodowych. Jak na pstryknięcie palców się zarumieniła i opadła na fotel. Wcisnęła się w oparcie, budując między nimi irracjonalny dystans. Czy naprawdę sądził, że o czwartej rano poszła spytać tatę o zdanie, czy może odwiedzić kierownika badań naukowych, bo miała okropny sen i musi spytać się go o kilka szczegółów? Skłamie, że pracowali, że służka tu była, bo mijała ją na korytarzu i powiedziała, gdzie idzie. Dość chaotycznie i pod wpływem emocji, ale miała czyste sumienie! Przynajmniej tak uważała teraz, gdy nie potrafiła się uspokoić. Zapowietrzyła się, szukając odpowiednich słów i ostatecznie wysłała Ramseyowi tylko wściekłe spojrzenie.
Pokręciła głową na propozycje czegoś do picia. Nie powinna alkoholizować się z mężczyzną, a już nie wtedy, gdy była tak rozjuszona. Zrzuciła ze stopy drugiego kapcia, czując się niezręcznie z jednym butem. Na szczęście Ramsey tym razem miał jakiś porządek, więc do gołej skóry nie przyklejały się okruchy. Na jej twarzy pojawił się zawód. Chciała, aby to była wizja, żeby nigdy się to nie wydarzyło. Była wściekła na siebie, na Ramseya, że nie pamięta pierwszego pocałunku. Przygryzała policzek od środka, czuła jak łzy tańczą w kącikach oczu. Ciężej oddychała, walcząc z własnymi emocjami. Ponczem otuliła się jak kocem, a wtedy wydawała się jeszcze bardziej krucha i drobna.
- Czekajcie narody na listę uznań dla złodzieja pierwszych pocałunków szlachcianek – burknęła pod nosem. Nie wiedziała, czy mu ufa, czy nie powinna wejść teraz w zielone płomienia kominka i zniknąć z jego życia na zawsze. Czy było tak okropnie, że aż zemdlała i trafiła do szpitala?
- Jesteś taki z siebie zadowolony? Wiesz, że jestem sentymentalna, że takie przeżycia są ważne, a ty! Na Merlina, Ramseyu – była bliska płaczu, ale ciągle ze sobą walczyła. W jej głosie nie było słychać podwyższonego tonu. Było jej przykro, była smutna, zawiedziona samą sobą. Wiedziała, że powinna wyjść, ale nie mogła wstać. Ciężar takiej drobnostki, a jednak ważniej rzeczy w rozwoju kobiety i zaakceptowania swojej natury, ją przytłoczył.
- Jak mogłeś, jak mogłeś – powtarzała jak mantrę, zrzucając na niego całą winę.
Argument o tacie przypomniał o obowiązkach rodowych. Jak na pstryknięcie palców się zarumieniła i opadła na fotel. Wcisnęła się w oparcie, budując między nimi irracjonalny dystans. Czy naprawdę sądził, że o czwartej rano poszła spytać tatę o zdanie, czy może odwiedzić kierownika badań naukowych, bo miała okropny sen i musi spytać się go o kilka szczegółów? Skłamie, że pracowali, że służka tu była, bo mijała ją na korytarzu i powiedziała, gdzie idzie. Dość chaotycznie i pod wpływem emocji, ale miała czyste sumienie! Przynajmniej tak uważała teraz, gdy nie potrafiła się uspokoić. Zapowietrzyła się, szukając odpowiednich słów i ostatecznie wysłała Ramseyowi tylko wściekłe spojrzenie.
Pokręciła głową na propozycje czegoś do picia. Nie powinna alkoholizować się z mężczyzną, a już nie wtedy, gdy była tak rozjuszona. Zrzuciła ze stopy drugiego kapcia, czując się niezręcznie z jednym butem. Na szczęście Ramsey tym razem miał jakiś porządek, więc do gołej skóry nie przyklejały się okruchy. Na jej twarzy pojawił się zawód. Chciała, aby to była wizja, żeby nigdy się to nie wydarzyło. Była wściekła na siebie, na Ramseya, że nie pamięta pierwszego pocałunku. Przygryzała policzek od środka, czuła jak łzy tańczą w kącikach oczu. Ciężej oddychała, walcząc z własnymi emocjami. Ponczem otuliła się jak kocem, a wtedy wydawała się jeszcze bardziej krucha i drobna.
- Czekajcie narody na listę uznań dla złodzieja pierwszych pocałunków szlachcianek – burknęła pod nosem. Nie wiedziała, czy mu ufa, czy nie powinna wejść teraz w zielone płomienia kominka i zniknąć z jego życia na zawsze. Czy było tak okropnie, że aż zemdlała i trafiła do szpitala?
- Jesteś taki z siebie zadowolony? Wiesz, że jestem sentymentalna, że takie przeżycia są ważne, a ty! Na Merlina, Ramseyu – była bliska płaczu, ale ciągle ze sobą walczyła. W jej głosie nie było słychać podwyższonego tonu. Było jej przykro, była smutna, zawiedziona samą sobą. Wiedziała, że powinna wyjść, ale nie mogła wstać. Ciężar takiej drobnostki, a jednak ważniej rzeczy w rozwoju kobiety i zaakceptowania swojej natury, ją przytłoczył.
- Jak mogłeś, jak mogłeś – powtarzała jak mantrę, zrzucając na niego całą winę.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Opadła na fotel, a on zastanawiał się przez chwilę, czy znów nie zemdleje. Nie była jednak tak blada, jak wtedy. Wręcz przeciwnie, jej policzki zarumieniły się. Ze wstydu, a może ze złości? Z przyjemnością obserwował wyraz szargających nią emocji. Złość, smutek, pasja. Tak często miał możliwość doświadczania skutków tego wszystkiego. To było zabawne, nieco pouczające, a na pewno niezwykle ciekawe. Sam przy niej wydawał się górą lodową, o którą zaraz uderzy. Roztrzaska się, załamie, a niezatapialny okręt nie przetrwa próby.
Upił spory łyk alkoholu, który drapał jego gardło. Za chwilę będzie go palił w żołądku. Powinien zastąpić go herbatą, najlepiej na stałe nim nabawi się jakiejś choroby. Odstawił szklankę na stolik, dając sobie spokój z tym na razie — była w końcu czwarta rano, czekał go długi dzień w pracy, a to znaczy, że gdy tylko znajdzie się w Ministerstwie pochłonie niezliczoną ilość kawy. To nie mogła być najlepsza mieszanka.
— Ten tytuł mi nawet schlebia — odpowiedział w końcu, unosząc jedną brew. Wciąż pozostał poważny. Nie zamierzał jej tłumaczyć wszystkiego dokładnie. Chciała znać prawdę, dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło, gdy straciła przytomność, więc otrzymała fiolkę ze wspomnieniem, a mimo wszystko zachowywała się tak, jakby doświadczyli zupełnie czegoś innego. Nie podzielał jej zdruzgotania. Dla niego to był niewinny pocałunek, jeden z wielu innych, który nie miał większego znaczenia, tym bardziej, że nie była tego do końca świadoma. Dlatego przyglądał jej się z dużym sceptycyzmem, próbując pojąć istotność tego zdarzenia.
— Nie przeszkadza mi to — odezwał się znów. — To, że nie jesteś w stanie znieść tej myśli. Świadomości, że zrobiłaś to, na co miałaś naprawdę ochotę, więc wypierasz i obarczasz mnie odpowiedzialnością. W porządku. — Wzruszył ramionami, bo rzeczywiście było mu wszystko jedno. Nie przygniotła go myślą, że coś jej odebrał, tym bardziej, że wcale jej nie rozumiał. Dostrzegał jej rozdygotanie, smutek i zbliżającą się histerię, nie widząc najmniejszych podstaw ku temu. Zataił przed nią to, bo nie miało znaczenia, a jej jako szlachciance przeznaczony był konkretny kandydat, który miał do wszystkiego prawo. Ukrycie prawdy było wyrazem jego dobrej woli, a to nie zdarzało się zbyt często. Spodziewał się podziękowania, rozsądnego podejścia, w którym uzna, że jednak wolała nie wiedzieć. A jeśli wolała wiedzieć — winna to przyjąć takim jakie rzeczywiście było. Tymczasem jeszcze przyszła do niego z pretensjami.
Kobiety.
— Nie pamiętasz. Nie rozumiem w czym problem. Będzie inny, który będziesz pamiętać i będzie pierwszym.— To było logiczne, prawda? Patrzył na nią uważnie z wciąż uniesionymi brwiami, nie potrafiąc wczuć się w jej sytuację. Nie rozumiał jej, choć nie było powodów, by jej źle życzył lub z niej drwił. Było wcześnie, a on był niewyspany. Zbliżała się pełnia — wiedział, że z każdym dniem będzie spał coraz mniej, aż którejś nocy nie zmruży oka. Był zmęczony nocą i obowiązkiem, który się z nią wiązał, żałując, że nie można tej czynności najzwyczajniej wymazać. A teraz musiał rozwiązać problem?, który nagle się pojawił.
Upił spory łyk alkoholu, który drapał jego gardło. Za chwilę będzie go palił w żołądku. Powinien zastąpić go herbatą, najlepiej na stałe nim nabawi się jakiejś choroby. Odstawił szklankę na stolik, dając sobie spokój z tym na razie — była w końcu czwarta rano, czekał go długi dzień w pracy, a to znaczy, że gdy tylko znajdzie się w Ministerstwie pochłonie niezliczoną ilość kawy. To nie mogła być najlepsza mieszanka.
— Ten tytuł mi nawet schlebia — odpowiedział w końcu, unosząc jedną brew. Wciąż pozostał poważny. Nie zamierzał jej tłumaczyć wszystkiego dokładnie. Chciała znać prawdę, dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło, gdy straciła przytomność, więc otrzymała fiolkę ze wspomnieniem, a mimo wszystko zachowywała się tak, jakby doświadczyli zupełnie czegoś innego. Nie podzielał jej zdruzgotania. Dla niego to był niewinny pocałunek, jeden z wielu innych, który nie miał większego znaczenia, tym bardziej, że nie była tego do końca świadoma. Dlatego przyglądał jej się z dużym sceptycyzmem, próbując pojąć istotność tego zdarzenia.
— Nie przeszkadza mi to — odezwał się znów. — To, że nie jesteś w stanie znieść tej myśli. Świadomości, że zrobiłaś to, na co miałaś naprawdę ochotę, więc wypierasz i obarczasz mnie odpowiedzialnością. W porządku. — Wzruszył ramionami, bo rzeczywiście było mu wszystko jedno. Nie przygniotła go myślą, że coś jej odebrał, tym bardziej, że wcale jej nie rozumiał. Dostrzegał jej rozdygotanie, smutek i zbliżającą się histerię, nie widząc najmniejszych podstaw ku temu. Zataił przed nią to, bo nie miało znaczenia, a jej jako szlachciance przeznaczony był konkretny kandydat, który miał do wszystkiego prawo. Ukrycie prawdy było wyrazem jego dobrej woli, a to nie zdarzało się zbyt często. Spodziewał się podziękowania, rozsądnego podejścia, w którym uzna, że jednak wolała nie wiedzieć. A jeśli wolała wiedzieć — winna to przyjąć takim jakie rzeczywiście było. Tymczasem jeszcze przyszła do niego z pretensjami.
Kobiety.
— Nie pamiętasz. Nie rozumiem w czym problem. Będzie inny, który będziesz pamiętać i będzie pierwszym.— To było logiczne, prawda? Patrzył na nią uważnie z wciąż uniesionymi brwiami, nie potrafiąc wczuć się w jej sytuację. Nie rozumiał jej, choć nie było powodów, by jej źle życzył lub z niej drwił. Było wcześnie, a on był niewyspany. Zbliżała się pełnia — wiedział, że z każdym dniem będzie spał coraz mniej, aż którejś nocy nie zmruży oka. Był zmęczony nocą i obowiązkiem, który się z nią wiązał, żałując, że nie można tej czynności najzwyczajniej wymazać. A teraz musiał rozwiązać problem?, który nagle się pojawił.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Salon
Szybka odpowiedź