Wejście do rezerwatu
AutorWiadomość
Wejście do rezerwatu
Otwarty rezerwat jednorożców należący do rodu Parkinson. Znajduje się on w jednym z największych lasów w Anglii - Forst of Dean. Pracują tam młode, niezamężne kobiety, a odwiedzającym, przy odrobinie szczęścia, być może uda się dostrzec te piękne, magiczne stworzenia. Przez las idzie się wąskimi ścieżkami, ale na tyle oznaczonymi, że nie można się zgubić. Pomimo dostępności dla osób z zewnątrz - poruszanie się odbywa się określonymi ścieżkami, z których zboczenie jest surowo zakazane. Zwiedzanie innymi szlakami może odbywać się tylko i wyłącznie w asyście pracowników rezerwatu lub członków rodu Parkinson. Wytrwałym bywalcom tegoż rezerwatu częściej uda się zobaczyć młode jednorożce, które są bardziej ufne i ciekawskie, oraz z chęcią podchodzą nawet do chłopców, tolerując obecność mężczyzn. Obcowanie z dorosłymi jednorożcami jest niemalże niemożliwe, chyba że wyczują one obecność kobiety nieskazitelnie czystej, której pozwolą na bliższe podejście.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.03.17 22:42, w całości zmieniany 2 razy
Dwa długie dni, no półtora dnia minęło bardzo szybko ku mojemu wielkiemu zadowoleniu. Okazja do zobaczenia jednorożców nie trafiała się przecież codziennie, a w dodatku czekało mnie miłe towarzystwo lady Yaxley. Może trochę traktowałem to całe spotkanie jako coś w rodzaju randki? Czułem się jednak na to trochę za stary. Ludzie w moim wieku nie chodzili już na randki tylko na oficjalne spotkania. Ale czy lady Yaxley była już moją oficjalną narzeczoną? Niestety wciąż niewiele mogłem się dowiedzieć od rodziców, pozostawali dziwnie tajemniczy, chociaż przecież gdyby coś poszło nie tak, to chyba by mi o tym powiedzieli? Zresztą nie zaprotestowali kiedy wyjawiłem im swoje zamiary dzisiejszego spotkania z Rosalie więc pozostałem pełen nadziei, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Przybyłem po lady Yaxley o umówionej godzinie, witając się z nią uprzejmie ale starając się zachować odpowiedni dystans. Dopóki nie będziemy oficjalnie parą bezpieczniej było się nie spoufalać, zwłaszcza zaś w miejscach, gdzie mógłby nas dostrzec jej ojciec. Dlatego tylko ująłem i ucałowałem jej dłoń i skłoniłem się a nawet pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Potem przenieśliśmy się wprost do rezerwatu i tu już całkowicie oddałem pałeczkę swojej towarzyszce. To był jej teren i jej jednorożce, a ja znałem doskonale fakt jak bardzo były niebezpieczne. Dla własnego zdrowia a może nawet życia bezpieczniej więc było słuchać się tej małej i niepozornej blondynki.
- Czy nie będzie pani żal, lady Yaxley, że po ślubie praca z tymi stworzeniami będzie niemożliwa? Sama pani mówiła, że bezpieczne są przy niej jedynie niezamężne kobiety. Jednorożce wyczuwają, że kobieta ma męża czy działa to w inny sposób? - zapytałem zaciekawiony, podążając za nią ścieżką. Nie spodziewałem się, że jednorożce wyskoczą nagle zza krzaków, ale dla pewności trzymałem się blisko dziewczyny, a dłoń wsunąłem w kieszeń, gdzie spoczywała różdżka. I tak jednak nie wiedziałbym, jak się przed nimi bronić, aby ich nie zranić a jednocześnie nie dać się przerobić dla pokarm dla koni z rogiem.
Podskoczyłem gwałtownie, gdy coś chrupnęło, ale to tylko jakaś gałązka spadła z drzewa uginając się pod ciężarem szronu. Było chłodno, ale czego mogłem się spodziewać po listopadzie? Dobrze, że przynajmniej nie padał śnieg ani deszcz, bo wtedy cała wyprawa byłaby bardzo nieprzyjemna. Nie przepadałem za białym puchem, a zima sprawiała, że czułem się bardzo nieswojo.
- Długo już tu pani pracuje, lady Yaxley? Pani ojciec chyba woli, żeby zajmowała się pani delikatnymi jednorożcami a nie paskudnymi trollami? - sam chyba zrobiłbym dokładnie to samo, gdybym miał córkę. Krucha kobieca istota nie pasowała do zaganiania rosłych trolli po bagnach. Ale znowu z drugiej strony alternatywą było przebywanie wśród groźnych jednorożców. Już nie wiem, co bardziej niebezpieczne.
Przybyłem po lady Yaxley o umówionej godzinie, witając się z nią uprzejmie ale starając się zachować odpowiedni dystans. Dopóki nie będziemy oficjalnie parą bezpieczniej było się nie spoufalać, zwłaszcza zaś w miejscach, gdzie mógłby nas dostrzec jej ojciec. Dlatego tylko ująłem i ucałowałem jej dłoń i skłoniłem się a nawet pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Potem przenieśliśmy się wprost do rezerwatu i tu już całkowicie oddałem pałeczkę swojej towarzyszce. To był jej teren i jej jednorożce, a ja znałem doskonale fakt jak bardzo były niebezpieczne. Dla własnego zdrowia a może nawet życia bezpieczniej więc było słuchać się tej małej i niepozornej blondynki.
- Czy nie będzie pani żal, lady Yaxley, że po ślubie praca z tymi stworzeniami będzie niemożliwa? Sama pani mówiła, że bezpieczne są przy niej jedynie niezamężne kobiety. Jednorożce wyczuwają, że kobieta ma męża czy działa to w inny sposób? - zapytałem zaciekawiony, podążając za nią ścieżką. Nie spodziewałem się, że jednorożce wyskoczą nagle zza krzaków, ale dla pewności trzymałem się blisko dziewczyny, a dłoń wsunąłem w kieszeń, gdzie spoczywała różdżka. I tak jednak nie wiedziałbym, jak się przed nimi bronić, aby ich nie zranić a jednocześnie nie dać się przerobić dla pokarm dla koni z rogiem.
Podskoczyłem gwałtownie, gdy coś chrupnęło, ale to tylko jakaś gałązka spadła z drzewa uginając się pod ciężarem szronu. Było chłodno, ale czego mogłem się spodziewać po listopadzie? Dobrze, że przynajmniej nie padał śnieg ani deszcz, bo wtedy cała wyprawa byłaby bardzo nieprzyjemna. Nie przepadałem za białym puchem, a zima sprawiała, że czułem się bardzo nieswojo.
- Długo już tu pani pracuje, lady Yaxley? Pani ojciec chyba woli, żeby zajmowała się pani delikatnymi jednorożcami a nie paskudnymi trollami? - sam chyba zrobiłbym dokładnie to samo, gdybym miał córkę. Krucha kobieca istota nie pasowała do zaganiania rosłych trolli po bagnach. Ale znowu z drugiej strony alternatywą było przebywanie wśród groźnych jednorożców. Już nie wiem, co bardziej niebezpieczne.
Gość
Gość
Bardzo długo dzisiejszego dnia szykowałam się do tego wyjścia. Starannie dobierałam ubiór, spinałam włosy, to je rozpuszczałam i co jakiś czas się perfumowałam, aby cudowna liliowa woń roznosiła się dookoła mnie. Pojawienie się lorda Blacka było przeze mnie bardzo wyczekiwane, a kiedy już nastało, czułam dziwne zdenerwowanie. Nie bardzo rozumiałam czemu, przecież to tylko zwykłe spotkanie, ale miałam takie dziwne wrażenie, że moim obowiązkiem dzisiaj jest pokazać mu się z jak najlepszej strony. Dygnęłam mu grzecznie, kiedy ujął moją dłoń, a potem przeteleportowaliśmy się do rezerwatu. Tutaj ja dowodziłam i musiał pozwolić mi prowadzić, jeśli chciał cokolwiek zobaczyć i nie zgubić się zbytnio. Chociaż sama uważałam, że nie bardzo jest jak.
Szliśmy przez chwilę w ciszy wąską ścieżką. Sama nie wiedziałam jak mam rozpocząć rozmowę, na szczęście rozpoczął ją za mnie lord Black, poruszając bardzo ważną dla mnie kwestię. Chwilę zastanowiłam się nad odpowiedzią usilnie starając się dobrać odpowiednie słowa.
- Oczywiście, że będzie mi żal, spędziłam tu kilka lat, wakacje pomiędzy kolejnymi latami w Hogwarcie. Na pewno będzie mi przykro, że nie mogę już się do nich zbliżyć tak, jak bym tego chciała. Młode są zdecydowanie ufniejsze, jedynie one, być może, będą chciały do mnie podejść, jeśli tutaj się pojawię - odpowiedziałam na pierwszą część jego pytania.
Na chwilę przystanęłam, dając sobie chwilę czasu. Wyciągnęłam różdżkę, skierowałam w stronę zauważonego przeze mnie papierka na drodze. Czasami czarodzieje kompletnie nie potrafili się zachować, a potem ktoś inny musiał po nich sprzątać. Nie czułam się jednak urażona tym, że to ja to zrobiłam, dbałam przecież o naturalne środowisko zwierząt, które kochałam.
- Nie tyle chodzi o to, że kobieta jest zamężna. W noc poślubną kobieta traci swoją… czystość - powiedziałam ściszonym głosem, a na moich policzkach pojawiły się rumieńce z zawstydzenia. - Jedynie dziewczęta, które nie straciły swojego dziewictwa mogą przebywać z jednorożcami. Oh, nie powinnam z lordem rozmawiać na temat takich rzeczy, tak bardzo nie wypada.
Zacisnęłam mocno usta w prostą linię i spojrzałam na niego przepraszająco. Nie chciałam aby tak wyszło, jednak nie chciałam zostawiać go również bez rzetelnego wyjaśnienia jak to działa. Znałam się na tym, więc chciałam dzielić się swoją wiedzą.
- Czasami, mężczyźni przychodzą do rezerwatu ze swoimi narzeczonymi, proszą o zaprowadzenie do jednorożców i obserwują jak jednorożce reagują na panny. Nie muszą wtedy angażować magomedyków, aby sprawdzić, czy panna… - zaczęłam ale nie dokończyłam, wierząc, że lord Black będzie wiedział o co mi chodzi.
Westchnęłam cicho zawstydzona całą sytuacją i czerwona na twarzy ruszyłam dalej ścieżką, co jakiś czas sprawdzając, czy mężczyzna idzie za mną. Jego kolejne pytanie, również było bardzo ciekawe.
- Zaczęłam się tu pojawiać przed szóstym rokiem w Hogwarcie. Najpierw przychodziłam jedynie w wakacje i pomagałam pracownicom przy młodych, poznawałam las. Przed siódmym rokiem zaczęłam angażować się w ochronę terenów dla jednorożców, w ich obecność na festiwalach lata. Tak więc trochę czasu już minęło - stwierdziłam. - Tak, to był pomysł mojego ojca, abym zajęła się tym jakby… na pełen etat, ponieważ pierwotnie chciałam rozpocząć staż w Ministerstwie, ale mój ojciec się na to nie zgodził.
Praca nie jest dla panien, tym bardziej o tak słabym zdrowi. Rozumiałam jego powody, dlatego nie sprzeciwiałam się jego decyzji.
- Nie długo będziemy na miejscu - powiedziałam, chociaż przed nami nadal ciągnęła się ścieżka i nie było widać nic, co mogłoby być celem naszej wyprawy.
Szliśmy przez chwilę w ciszy wąską ścieżką. Sama nie wiedziałam jak mam rozpocząć rozmowę, na szczęście rozpoczął ją za mnie lord Black, poruszając bardzo ważną dla mnie kwestię. Chwilę zastanowiłam się nad odpowiedzią usilnie starając się dobrać odpowiednie słowa.
- Oczywiście, że będzie mi żal, spędziłam tu kilka lat, wakacje pomiędzy kolejnymi latami w Hogwarcie. Na pewno będzie mi przykro, że nie mogę już się do nich zbliżyć tak, jak bym tego chciała. Młode są zdecydowanie ufniejsze, jedynie one, być może, będą chciały do mnie podejść, jeśli tutaj się pojawię - odpowiedziałam na pierwszą część jego pytania.
Na chwilę przystanęłam, dając sobie chwilę czasu. Wyciągnęłam różdżkę, skierowałam w stronę zauważonego przeze mnie papierka na drodze. Czasami czarodzieje kompletnie nie potrafili się zachować, a potem ktoś inny musiał po nich sprzątać. Nie czułam się jednak urażona tym, że to ja to zrobiłam, dbałam przecież o naturalne środowisko zwierząt, które kochałam.
- Nie tyle chodzi o to, że kobieta jest zamężna. W noc poślubną kobieta traci swoją… czystość - powiedziałam ściszonym głosem, a na moich policzkach pojawiły się rumieńce z zawstydzenia. - Jedynie dziewczęta, które nie straciły swojego dziewictwa mogą przebywać z jednorożcami. Oh, nie powinnam z lordem rozmawiać na temat takich rzeczy, tak bardzo nie wypada.
Zacisnęłam mocno usta w prostą linię i spojrzałam na niego przepraszająco. Nie chciałam aby tak wyszło, jednak nie chciałam zostawiać go również bez rzetelnego wyjaśnienia jak to działa. Znałam się na tym, więc chciałam dzielić się swoją wiedzą.
- Czasami, mężczyźni przychodzą do rezerwatu ze swoimi narzeczonymi, proszą o zaprowadzenie do jednorożców i obserwują jak jednorożce reagują na panny. Nie muszą wtedy angażować magomedyków, aby sprawdzić, czy panna… - zaczęłam ale nie dokończyłam, wierząc, że lord Black będzie wiedział o co mi chodzi.
Westchnęłam cicho zawstydzona całą sytuacją i czerwona na twarzy ruszyłam dalej ścieżką, co jakiś czas sprawdzając, czy mężczyzna idzie za mną. Jego kolejne pytanie, również było bardzo ciekawe.
- Zaczęłam się tu pojawiać przed szóstym rokiem w Hogwarcie. Najpierw przychodziłam jedynie w wakacje i pomagałam pracownicom przy młodych, poznawałam las. Przed siódmym rokiem zaczęłam angażować się w ochronę terenów dla jednorożców, w ich obecność na festiwalach lata. Tak więc trochę czasu już minęło - stwierdziłam. - Tak, to był pomysł mojego ojca, abym zajęła się tym jakby… na pełen etat, ponieważ pierwotnie chciałam rozpocząć staż w Ministerstwie, ale mój ojciec się na to nie zgodził.
Praca nie jest dla panien, tym bardziej o tak słabym zdrowi. Rozumiałam jego powody, dlatego nie sprzeciwiałam się jego decyzji.
- Nie długo będziemy na miejscu - powiedziałam, chociaż przed nami nadal ciągnęła się ścieżka i nie było widać nic, co mogłoby być celem naszej wyprawy.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pod stopami trzeszczała zamarznięta ziemia i małe kałuże, które już zdążyły się porobić na ścieżce. Szedłem powoli stawiając ostrożnie kroki, ale z każdym kolejnym czułem coraz mniejszy dyskomfort. Magiczne stworzenia nie były moją mocną stroną a w szkole skupiałem się raczej na innych przedmiotach. Ale dzisiaj obudziła się we mnie dziwna fascynacja, szczególnie że miałem zobaczyć zwierzęta, które były bardzo tajemnicze. Nie dopuszczały do siebie byle kogo a mężczyzna był najwyraźniej ich naturalnym wrogiem. W innym wypadku pewnie bym wzruszył ramionami i powiedział trudno, ale teraz jakoś dziwnie mi zależało na tym, aby jednorożce mnie polubiły. A przynajmniej by mnie nie zaatakowały. Zupełnie siebie nie poznawałem i zacząłem nawet podejrzewać, że to lady Yaxley postanowiła wypróbować na mnie swój czar. Nie sądziłem jednak, że byłaby do tego w pełni zdolna.
- To trochę przykre, że trzeba zrezygnować z rzeczy, którą się kocha, aby wypełnić rodowy obowiązek – powiedziałem z lekkim zastanowieniem w głosie. Nie wiem, czy umiałbym zrezygnować ze swojego mrocznego i niebezpiecznego hobby tylko dlatego, aby być posłuszny rodzinie. To stało w sprzeczności z moimi pragnieniami. Byłem jednak mężczyzną i miałem zdecydowanie więcej do powiedzenia niż lady Rosalie. Jej jedyną nadzieją były młode jednorożce, ale i to nie gwarantowało, że będzie się mogła nimi opiekować. Coś mnie dziwnie ukłuło i przez kilka sekund poczułem coś na kształt winy, jakby to przeze mnie musiała zrezygnować ze swojej pracy.
- Rozumiem, więc albo mąż i dzieci albo jednorożce – kiwnąłem głową, nie zastanawiając się nad tym szczególnie. Wyrzeczenia, wszędzie wyrzeczenia jakby człowiek nie mógł mieć kilku rzeczy jednocześnie. Papierek zniknął ze ścieżki błyskawicznie, a ja mogłem się zastanowić nad swoimi kolejnymi słowami. Nie zadałem pytania w złej wierze albo żeby zawstydzić lady Yaxley, a ze zwykłej ciekawości. Podejrzewałem, że powinienem zresztą to wiedzieć z lekcji w Hogwarcie, ale najwidoczniej przegapiłem lub przespałem wtedy temat o jednorożcach. Rosalie jednak rumieniła się tak słodko, że wcale nie żałowałem swojego pytania. - Cóż, to była bardzo subtelna uwaga co do pani stanu, lady Yaxley. Skoro jednorożce nic pani nie robią, nie będziemy angażować żadnych magomedyków. - Uniosłem brew, starając się zachować powagę na widok miny mojej towarzyszki. Jedno ciekawskie pytanie a ile konsekwencji wzbudziło na twarzy Rosalie. Chyba już wiem, w jaki sposób będę mógł ją wytrącić z równowagi gdyby zaszła taka konieczność.
Ruszyłem za nią w milczeniu, chociaż wcale nie wydawało mi się abyśmy się zbliżali do celu. Najwyraźniej w rezerwacie jednorożce były bardzo głęboko ukryte, aby nikt niepowołany nie natknął się na nie przypadkowo. W duchu pochwaliłem taką przezorność.
- Wydaję mi się, że ministerstwo jest bardziej bezpieczne od jednorożców – zauważyłem ze zdziwieniem, gdy Rosalie opowiadała o swojej pracy. Sam zdecydowanie wolałbym być urzędnikiem niż spędzać całe dnie na świeżym powietrzu i jeszcze się martwić, że jakieś stworzenie może mnie zaatakować. - I daje większe możliwości awansu niż sprzątanie papierków w lesie. Może powinna pani rozważyć pracę urzędniczki, gdy już będziemy po ślubie – wzruszyłem ramionami, chociaż lady Yaxley nie mogła tego dostrzec idąc przede mną. Gdyby zaczęła pracować w ministerstwie, miałbym kolejny argument by mieszkać w Londynie a nie w jednej z rezydencji na wsi.
- To trochę przykre, że trzeba zrezygnować z rzeczy, którą się kocha, aby wypełnić rodowy obowiązek – powiedziałem z lekkim zastanowieniem w głosie. Nie wiem, czy umiałbym zrezygnować ze swojego mrocznego i niebezpiecznego hobby tylko dlatego, aby być posłuszny rodzinie. To stało w sprzeczności z moimi pragnieniami. Byłem jednak mężczyzną i miałem zdecydowanie więcej do powiedzenia niż lady Rosalie. Jej jedyną nadzieją były młode jednorożce, ale i to nie gwarantowało, że będzie się mogła nimi opiekować. Coś mnie dziwnie ukłuło i przez kilka sekund poczułem coś na kształt winy, jakby to przeze mnie musiała zrezygnować ze swojej pracy.
- Rozumiem, więc albo mąż i dzieci albo jednorożce – kiwnąłem głową, nie zastanawiając się nad tym szczególnie. Wyrzeczenia, wszędzie wyrzeczenia jakby człowiek nie mógł mieć kilku rzeczy jednocześnie. Papierek zniknął ze ścieżki błyskawicznie, a ja mogłem się zastanowić nad swoimi kolejnymi słowami. Nie zadałem pytania w złej wierze albo żeby zawstydzić lady Yaxley, a ze zwykłej ciekawości. Podejrzewałem, że powinienem zresztą to wiedzieć z lekcji w Hogwarcie, ale najwidoczniej przegapiłem lub przespałem wtedy temat o jednorożcach. Rosalie jednak rumieniła się tak słodko, że wcale nie żałowałem swojego pytania. - Cóż, to była bardzo subtelna uwaga co do pani stanu, lady Yaxley. Skoro jednorożce nic pani nie robią, nie będziemy angażować żadnych magomedyków. - Uniosłem brew, starając się zachować powagę na widok miny mojej towarzyszki. Jedno ciekawskie pytanie a ile konsekwencji wzbudziło na twarzy Rosalie. Chyba już wiem, w jaki sposób będę mógł ją wytrącić z równowagi gdyby zaszła taka konieczność.
Ruszyłem za nią w milczeniu, chociaż wcale nie wydawało mi się abyśmy się zbliżali do celu. Najwyraźniej w rezerwacie jednorożce były bardzo głęboko ukryte, aby nikt niepowołany nie natknął się na nie przypadkowo. W duchu pochwaliłem taką przezorność.
- Wydaję mi się, że ministerstwo jest bardziej bezpieczne od jednorożców – zauważyłem ze zdziwieniem, gdy Rosalie opowiadała o swojej pracy. Sam zdecydowanie wolałbym być urzędnikiem niż spędzać całe dnie na świeżym powietrzu i jeszcze się martwić, że jakieś stworzenie może mnie zaatakować. - I daje większe możliwości awansu niż sprzątanie papierków w lesie. Może powinna pani rozważyć pracę urzędniczki, gdy już będziemy po ślubie – wzruszyłem ramionami, chociaż lady Yaxley nie mogła tego dostrzec idąc przede mną. Gdyby zaczęła pracować w ministerstwie, miałbym kolejny argument by mieszkać w Londynie a nie w jednej z rezydencji na wsi.
Gość
Gość
Zapach świeżego powietrza działał na mnie rozluźniająco. Bardzo lubiłam chodzić tymi ścieżkami i miałam wrażenie, że znam tutaj każdy kąt. Słyszałam jak lord Black stawia uważnie kroki, ale nie oglądałam się zbytnio na niego wiedząc, że za mną idzie. Czułam się dziwne. Jeszcze żadnego mężczyzny, który był lub miał być mi bliski, nie wprowadzałam aż tak bardzo w swój świat. Bo to był mój świat, z którym bardzo trudno będzie mi się rozstać.
- Ma lord rację, to przykre - przytaknęłam mu. - Ale taka jest, niestety w tym wypadku, rola kobiet.
Nie słychać było w moim głosie żalu czy wściekłości. Pogodziłam się z tym, że to kiedyś nastąpi, wiedziałam przecież o tym od samego początku. Byłam świadoma, że przyjdzie taki dzień, gdzie moja obecność w rezerwacie nie będzie już wyczekiwana. Wiedziałam, że przyjdzie taki czas, kiedy te stworzenia się ode mnie odwrócą i nie będąc pozwalać mi się zbliżyć. To bardzo bolało, ale oswoiłam się już z tą myślą.
Na jego stwierdzenie nie odpowiedziałam, lekko kiwnęłam tylko głową. Często się zastanawiałam, co bym wolała bardziej. Mieszkać samotnie w posiadłości i opiekować się jednorożcami we własnym lesie, ale za to nie mieć męża ani dzieci, czy raczej być dobrą żoną i matką, ale więcej nie mogąc przebywać w towarzystwie tych magicznych zwierząt. I za każdym razem, po dłuższej analizie zawsze wybierałam rodzinę.
- I chwała Merlinowi za to - odpowiedziałam lekkim głosem. - Już wolę pozwolić lordowi na to, aby poobserwował mnie przy jednorożcach, niż dopuścić do siebie magomedyków w innej kwestii, niż moja choroba.
Mówiłam już bardziej swobodnie, aczkolwiek rumieniec nadal pozostawał na mojej twarzy. Lekko wzdrygałam się na myśl, że jakiś obcy mi magomedyk miałby mnie badać, czy nadal zachowałam swoją czystość, czy może zrobiłam coś, co skreśliłoby mnie w tym społeczeństwie. Odwróciłam do mężczyzny lekko głowę, posyłając mu niewinny uśmiech, by zaraz zaśmiać się cicho zasłaniając usta dłonią.
- Proszę mi wybaczyć ten śmiech. Naprawdę lord nie wiedział o tym, jaka jest zależność między jednorożcami a kobietami? - zapytałam, kiedy już się uspokoiłam. - Byłam niemal pewna, że pańska propozycja spaceru i zobaczenia jednorożców była właśnie podyktowana chęcią sprawdzenia mnie.
Szliśmy dalej i zmieniliśmy temat. Poruszyliśmy sprawę pracy w Ministerstwie i tego, że wydaje się lordowi Blackowi, że jest to bezpieczniejsze od pracy ze zwierzętami, ale czy ciekawsze?
- Być może bezpieczniejsze - przytaknęłam mu znowu. - Awans nie jest moim priorytetem, lordzie Black, a zebranie tego papierka było motywowane moją troską o te miejsce. Często bywam w Ministerstwie i nie wiem czy byłabym w stanie spędzić osiem godzin za biurkiem porządkując dokumenty. Wiązałoby się to z przejściem stażu, co jeśli bym się źle poczuła? Nie mogłabym przecież nie przyjść do pracy. Prawdę mówiąc, to nie wiem, czy bym się na coś takiego zdecydowała. Plany o pracy w Ministerstwie miałam, kiedy byłam młodsza, kiedy wszyscy się tam wybierali, a ja inaczej wyobrażałam sobie swoje życie. Teraz mam inne priorytety, znam siebie lepiej, wiem co bardziej mi odpowiada. Na pewno nie jest to praca za biurkiem.
Nie zniosłabym siedząc kilka godzin dziennie i wypełniając papierki. Kiedyś myślałam, że praca urzędnika jest ciekawa, ale postawiłaby mnie wtedy na równi z osobami, z którym nie chciałabym współpracować. Mugolaki, półkrwi, rodziny nie posiadające szlachetnych korzeni. Wolałam obracać się w towarzystwie, zająć czymś, gdzie sama będę dyktować warunki. Posłałam mu lekki uśmiech.
- Aczkolwiek rozumiem o co panu chodzi, moje bezpieczeństwo i pańska wygoda, prawda lordzie Black? - zapytałam. - Proszę nie zabraniać mi rozwoju w tą stronę, w którą ja bym chciała pójść. Oczywiście do pana należy ostateczna decyzja, mam jednak nadzieję, że będę mogła wziąć, w podejmowaniu tej decyzji, czynny udział. Swoja drogą, jesteśmy na miejscu.
Przystanęłam pod wielkim świerkiem. Był chyba największym świerkiem w okolicy, więc nie trudno było tutaj dotrzeć. Odwróciłam się w stronę mężczyzny i uśmiechnęłam lekko.
- Proszę tutaj poczekać, sama wejdę w głąb lasu. Proszę obserwować okolicę w tym kierunku, w którym pójdę - wskazałam mu ręką. - Zaraz powinien pan ujrzeć jednorożce.
Odwróciłam się i weszłam w las. Nie był on bardzo gęsty, dlatego jeszcze przez chwilę lord Black mógł obserwować jak znikam mu za krzakami.
- Ma lord rację, to przykre - przytaknęłam mu. - Ale taka jest, niestety w tym wypadku, rola kobiet.
Nie słychać było w moim głosie żalu czy wściekłości. Pogodziłam się z tym, że to kiedyś nastąpi, wiedziałam przecież o tym od samego początku. Byłam świadoma, że przyjdzie taki dzień, gdzie moja obecność w rezerwacie nie będzie już wyczekiwana. Wiedziałam, że przyjdzie taki czas, kiedy te stworzenia się ode mnie odwrócą i nie będąc pozwalać mi się zbliżyć. To bardzo bolało, ale oswoiłam się już z tą myślą.
Na jego stwierdzenie nie odpowiedziałam, lekko kiwnęłam tylko głową. Często się zastanawiałam, co bym wolała bardziej. Mieszkać samotnie w posiadłości i opiekować się jednorożcami we własnym lesie, ale za to nie mieć męża ani dzieci, czy raczej być dobrą żoną i matką, ale więcej nie mogąc przebywać w towarzystwie tych magicznych zwierząt. I za każdym razem, po dłuższej analizie zawsze wybierałam rodzinę.
- I chwała Merlinowi za to - odpowiedziałam lekkim głosem. - Już wolę pozwolić lordowi na to, aby poobserwował mnie przy jednorożcach, niż dopuścić do siebie magomedyków w innej kwestii, niż moja choroba.
Mówiłam już bardziej swobodnie, aczkolwiek rumieniec nadal pozostawał na mojej twarzy. Lekko wzdrygałam się na myśl, że jakiś obcy mi magomedyk miałby mnie badać, czy nadal zachowałam swoją czystość, czy może zrobiłam coś, co skreśliłoby mnie w tym społeczeństwie. Odwróciłam do mężczyzny lekko głowę, posyłając mu niewinny uśmiech, by zaraz zaśmiać się cicho zasłaniając usta dłonią.
- Proszę mi wybaczyć ten śmiech. Naprawdę lord nie wiedział o tym, jaka jest zależność między jednorożcami a kobietami? - zapytałam, kiedy już się uspokoiłam. - Byłam niemal pewna, że pańska propozycja spaceru i zobaczenia jednorożców była właśnie podyktowana chęcią sprawdzenia mnie.
Szliśmy dalej i zmieniliśmy temat. Poruszyliśmy sprawę pracy w Ministerstwie i tego, że wydaje się lordowi Blackowi, że jest to bezpieczniejsze od pracy ze zwierzętami, ale czy ciekawsze?
- Być może bezpieczniejsze - przytaknęłam mu znowu. - Awans nie jest moim priorytetem, lordzie Black, a zebranie tego papierka było motywowane moją troską o te miejsce. Często bywam w Ministerstwie i nie wiem czy byłabym w stanie spędzić osiem godzin za biurkiem porządkując dokumenty. Wiązałoby się to z przejściem stażu, co jeśli bym się źle poczuła? Nie mogłabym przecież nie przyjść do pracy. Prawdę mówiąc, to nie wiem, czy bym się na coś takiego zdecydowała. Plany o pracy w Ministerstwie miałam, kiedy byłam młodsza, kiedy wszyscy się tam wybierali, a ja inaczej wyobrażałam sobie swoje życie. Teraz mam inne priorytety, znam siebie lepiej, wiem co bardziej mi odpowiada. Na pewno nie jest to praca za biurkiem.
Nie zniosłabym siedząc kilka godzin dziennie i wypełniając papierki. Kiedyś myślałam, że praca urzędnika jest ciekawa, ale postawiłaby mnie wtedy na równi z osobami, z którym nie chciałabym współpracować. Mugolaki, półkrwi, rodziny nie posiadające szlachetnych korzeni. Wolałam obracać się w towarzystwie, zająć czymś, gdzie sama będę dyktować warunki. Posłałam mu lekki uśmiech.
- Aczkolwiek rozumiem o co panu chodzi, moje bezpieczeństwo i pańska wygoda, prawda lordzie Black? - zapytałam. - Proszę nie zabraniać mi rozwoju w tą stronę, w którą ja bym chciała pójść. Oczywiście do pana należy ostateczna decyzja, mam jednak nadzieję, że będę mogła wziąć, w podejmowaniu tej decyzji, czynny udział. Swoja drogą, jesteśmy na miejscu.
Przystanęłam pod wielkim świerkiem. Był chyba największym świerkiem w okolicy, więc nie trudno było tutaj dotrzeć. Odwróciłam się w stronę mężczyzny i uśmiechnęłam lekko.
- Proszę tutaj poczekać, sama wejdę w głąb lasu. Proszę obserwować okolicę w tym kierunku, w którym pójdę - wskazałam mu ręką. - Zaraz powinien pan ujrzeć jednorożce.
Odwróciłam się i weszłam w las. Nie był on bardzo gęsty, dlatego jeszcze przez chwilę lord Black mógł obserwować jak znikam mu za krzakami.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Im głębiej szliśmy w las, tym dziwniejsze miałem przeczucia co do tych jednorożców. Gęste drzewa mimo zbliżającej się zimy wyglądały bardzo ponuro a choć pozbawione liści, nadal blokowały dostęp światła do niższych partii lasu. Postanowiłem jednak całkowicie zaufać młodej opiekunce jednorożców, bo na pewno znała ten las jak własną kieszeń i nie wyprowadziłaby mnie na stado wściekłych stworzeń. Prawie zachichotałem zupełnie jak nie ja, kiedy wyobraziłem sobie że właśnie w ten sposób lady Yaxley pozbywa się niechcianych adoratorów. Jeśli ktoś jej się znudzi zaprowadza go do lasu i zostawia na pastwę delikatnych i uroczych stworzeń, a w rzeczywistości drapieżnych i groźnych dla mężczyzn.
- Kiedy zostaniemy małżeństwem nie dopuszczę do pani żadnego innego medyka. Niezależnie od tego w jakiej sprawie miałby panią badać – zadeklarowałem bardzo egoistycznie, zupełnie nieświadomie używając formy „kiedy” a nie „jeśli”. Jakby było to już całkowicie przesądzone. A może właśnie faktycznie było? I po powrocie z tego spaceru rodzice postawią nas przed faktem dokonanym i pozostanie jedynie spisać umowę przedślubną? Mimowolnie zastanowiłem się nad posagiem lady Yaxley i znów niemal zachichotałem na myśl, że mógłbym dostać trolla. Nie pamiętam, by któraś z kobiet w mojej rodzinie wniosła równie zabawny posag.
- Zresztą, lady Yaxley, to właściwie nie ma większego znaczenia, przynajmniej nie dla mnie osobiście. Moja rodzina mogłaby mieć co do tego inne zdanie, ale na szczęście to ja się żenię a nie cały ród Blacków – powiedziałem do pleców wyprzedzającej mnie dziewczyny. Miałem ogromną świadomość tego, że mówię rzeczy zupełnie niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami wśród szlacheckich małżeństw. Tam dziewictwo panny młodej było naturalnym wymogiem, ale dla mnie nie było aż tak ważne. Nie był to przecież żaden wyznacznik przyszłej wierności mojej żony ani gwarancja, że nigdy się w nikim innym nie zakocha. Nie wiem, czy zniósłbym cierpliwie jej zdradę po ślubie, ale przedślubna przeszłość nie miała dla mnie żadnego znaczenia. - I przyznaję bez bicia, że nie wiedziałem radarze jednorożców na dziewice. Chyba przespałem te lekcje w szkole – mruknąłem chyba nawet odrobinę zawstydzony, że przyłapano mnie na niewiedzy w tym zakresie.
Kopnąłem jakąś gałązkę, która leżała na ścieżce i zastanowiłem się na kolejnymi słowami lady Yaxley. Chwilę temu wydawało mi się, że praca w ministerstwie byłaby dla niej odpowiednia, spokojna i bezpieczna. Idealna dla mojej żony i matki moich dzieci, a ja nie drżałbym ze strachu, że pożre ją jakieś magiczne zwierzę. Ale kiedy zaczęła mówić i przedstawiać swoje argumenty, to musiałem zmienić zdanie. Nie miałem innego pomysłu na jej przyszły zawód, ale pamiętałem, że chciała założyć swoją własną hodowlę jakichś magicznych zwierząt. Wyglądało więc na to, że prócz naszego miejsca zamieszkania będziemy też musieli przedyskutować miejsce jej pracy.
- W ministerstwie są dziesiątki różnych stanowisk, na pewno mają wydziały terenowe, więc nie musiałaby pani siedzieć za biurkiem – westchnąłem, ale z góry wiedziałem że dyskusja na ten temat nie prowadziłaby dzisiaj do niczego. Wolałem więc zmienić temat i wyręczyła mnie w tym nawet informacja, że dotarliśmy już na miejsce. Coś czułem, że gdybym kontynuował wątek, skończylibyśmy na temacie roli kobiet w rodzinie, domowych obowiązków i gotowania. A miałem dziwne wrażenie, że lady Yaxley nie da się zamknąć w kuchni.
- Proszę nie dać mnie zjeść – poprosiłem jeszcze z uśmiechem, chociaż była to bardzo prawdopodobna wizja, gdybym nie przypadł do gustu jednorożcom. Obserwowałem jak się oddala. Jej sylwetka mignęła mi jeszcze kilka razy między drzewami, które w tym miejscu nie były tak gęste, ale potem zniknęła całkowicie. Zostałem zupełnie sam i zastanawiałem się, czy nie będzie dobrym rozwiązaniem wyjąć różdżkę tak na wszelki wypadek. Krzyczenie za Rosalie nie wchodziło w grę, bo przecież mógłbym spłoszyć jednorożce albo przywołać jakieś gorsze stwory. Chociaż minęła jeszcze niecała minuta, już zaczynałem się czuć nieswojo.
- Kiedy zostaniemy małżeństwem nie dopuszczę do pani żadnego innego medyka. Niezależnie od tego w jakiej sprawie miałby panią badać – zadeklarowałem bardzo egoistycznie, zupełnie nieświadomie używając formy „kiedy” a nie „jeśli”. Jakby było to już całkowicie przesądzone. A może właśnie faktycznie było? I po powrocie z tego spaceru rodzice postawią nas przed faktem dokonanym i pozostanie jedynie spisać umowę przedślubną? Mimowolnie zastanowiłem się nad posagiem lady Yaxley i znów niemal zachichotałem na myśl, że mógłbym dostać trolla. Nie pamiętam, by któraś z kobiet w mojej rodzinie wniosła równie zabawny posag.
- Zresztą, lady Yaxley, to właściwie nie ma większego znaczenia, przynajmniej nie dla mnie osobiście. Moja rodzina mogłaby mieć co do tego inne zdanie, ale na szczęście to ja się żenię a nie cały ród Blacków – powiedziałem do pleców wyprzedzającej mnie dziewczyny. Miałem ogromną świadomość tego, że mówię rzeczy zupełnie niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami wśród szlacheckich małżeństw. Tam dziewictwo panny młodej było naturalnym wymogiem, ale dla mnie nie było aż tak ważne. Nie był to przecież żaden wyznacznik przyszłej wierności mojej żony ani gwarancja, że nigdy się w nikim innym nie zakocha. Nie wiem, czy zniósłbym cierpliwie jej zdradę po ślubie, ale przedślubna przeszłość nie miała dla mnie żadnego znaczenia. - I przyznaję bez bicia, że nie wiedziałem radarze jednorożców na dziewice. Chyba przespałem te lekcje w szkole – mruknąłem chyba nawet odrobinę zawstydzony, że przyłapano mnie na niewiedzy w tym zakresie.
Kopnąłem jakąś gałązkę, która leżała na ścieżce i zastanowiłem się na kolejnymi słowami lady Yaxley. Chwilę temu wydawało mi się, że praca w ministerstwie byłaby dla niej odpowiednia, spokojna i bezpieczna. Idealna dla mojej żony i matki moich dzieci, a ja nie drżałbym ze strachu, że pożre ją jakieś magiczne zwierzę. Ale kiedy zaczęła mówić i przedstawiać swoje argumenty, to musiałem zmienić zdanie. Nie miałem innego pomysłu na jej przyszły zawód, ale pamiętałem, że chciała założyć swoją własną hodowlę jakichś magicznych zwierząt. Wyglądało więc na to, że prócz naszego miejsca zamieszkania będziemy też musieli przedyskutować miejsce jej pracy.
- W ministerstwie są dziesiątki różnych stanowisk, na pewno mają wydziały terenowe, więc nie musiałaby pani siedzieć za biurkiem – westchnąłem, ale z góry wiedziałem że dyskusja na ten temat nie prowadziłaby dzisiaj do niczego. Wolałem więc zmienić temat i wyręczyła mnie w tym nawet informacja, że dotarliśmy już na miejsce. Coś czułem, że gdybym kontynuował wątek, skończylibyśmy na temacie roli kobiet w rodzinie, domowych obowiązków i gotowania. A miałem dziwne wrażenie, że lady Yaxley nie da się zamknąć w kuchni.
- Proszę nie dać mnie zjeść – poprosiłem jeszcze z uśmiechem, chociaż była to bardzo prawdopodobna wizja, gdybym nie przypadł do gustu jednorożcom. Obserwowałem jak się oddala. Jej sylwetka mignęła mi jeszcze kilka razy między drzewami, które w tym miejscu nie były tak gęste, ale potem zniknęła całkowicie. Zostałem zupełnie sam i zastanawiałem się, czy nie będzie dobrym rozwiązaniem wyjąć różdżkę tak na wszelki wypadek. Krzyczenie za Rosalie nie wchodziło w grę, bo przecież mógłbym spłoszyć jednorożce albo przywołać jakieś gorsze stwory. Chociaż minęła jeszcze niecała minuta, już zaczynałem się czuć nieswojo.
Gość
Gość
Usłyszałam jeszcze jego prośbę i zaśmiałam się cicho odgarniając dłońmi gęste krzewy. Lekko podnosiłam sukienkę ku górze, aby jej nie zahaczyć i nie podrzeć. Szłam w głąb lasu, w końcu znikając Corvusowi ze wzroku. Zagłębiałam się idąc prosto, wiedziałam dokąd zmierzam. Była tam taka mała polanka, na której często spotykałam matkę z małym źrebakiem. Tym moim ukochanym źrebakiem.
Idąc, zaciskałam palce i w duchu modliłam się, aby tam byli. Nie chciałam wrócić z pustymi rękoma. Jakby to wyglądało? Musiałam kawałek przejść jednak, więc ten czas poświęciłam na jego ostatnie wypowiedzi. Nie przeszkadzało by mu tu, gdybym nie była dziewicą. Miał już żonę, sądzę więc, że to wyrobiło w nim trochę inne spojrzenie na świat. Ja jednak nigdy nie odważyłabym się oddać innemu mężczyźnie przed ślubem. Gdyby dowiedział się o tym mój ojciec! Po za tym, lord Black może mówić jedno, ale jakby doszło co do czego, to mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Nie chciał też dopuszczać do mnie innych magomedyków, z jednej strony to dobrze, bo będzie mógł kontrolować moją chorobę, z drugiej brzmiał bardzo egoistycznie. Ale tacy są meżczyźni, bardzo zaborczy.
Będziemy mieli wiele kwestii do przedyskutowania. Moja ewentualna praca, jej brak, albo założenie własnej hodowli, nasze miejsce zamieszkania, aczkolwiek jeśli chodzi o to, to bardzo liczyłam na to, że mój ojciec to wynegocjuje. W końcu wiedział jak bardzo zależy mi na dużym domu, oddalonym od miasta i z wielkimi terenami dookoła.
W końcu doszłam do odpowiedniego miejsca i niemal podskoczyłam z radości, gdy jednorożce spokojnie wyjadały resztki trawy, jeszcze nie zasypanej śniegiem. Wyczuły mnie od razu. Maluch podbiegł radośnie, fikając dookoła mnie, a jego matka podeszła z wolna. Gdy tylko jej głowa znalazła się przy mnie, zaczęłam gładzić ją po karku.
- Jesteś, moja piękna. Pozwolisz, że cię komuś pokaże? - zapytałam jednorożca. - To mężczyzna, być może mój przyszły mąż. Pozwolisz, abym pokazała mu twojego malca?
Samica jakby lekko kiwnęła głową. Znała mnie dobrze, myślę, że wiedziała, że nie zrobię ani jej, ani jej małemu krzywdy. Chciałam wejść na jej grzbiet, pozwolić, aby mnie do niego zaniosła. Ale nie wiedziałam jak zareaguje na widok mężczyzny i czy przypadkiem mnie nie zwali, a nie chciałam poobijać się na oczach przyszłego narzeczonego.
Gładząc ją więc po grzbiecie zaczęłam wracać do Corvusa. Mały jednorożec biegał gdzieś za nami. Już niedługo mężczyzna mógł zobaczyć, że się do niego zbliżam.
Nagle jednorożec zatrzymał się i podniósł swoje kopyta ku górze. Wystraszyłam się, że coś się stało, ale ona najwyraźniej nie chciała dalej iść dalej. Chwyciłam ją szybko, zaczęłam gładzić i uspokajać. Spojrzałam jej prosto w oczy, przytknęłam głowę do jej czoła, mrucząc pod nosem, żeby się uspokoiła i nic jej nie grozi. Całując w czubek nosa zostawiłam ją samą, a jej malca, który zresztą chętnie za mną ruszył, zabrałam do Corvusa.
- O, jeszcze lord żyje - zażartowałam, wychodząc z lasu.
Trzymałam dłoń na grzbiecie małego jednorożca. Malec na początku niezbyt pewnie podchodził do lorda Blacka, w końcu jednak się przekonał i zaczął fikać dookoła niego, powodując na mojej twarzy szczery uśmiech. Kucnęłam obserwując go uważnie i wyciągając ku niemu swoją dłoń, aby do mnie podszedł. I podszedł, znał mnie na tyle dobrze, że chętnie do mnie przybiegał.
- Nie wiem czy jednorożce przywiązują się do ludzi, ten jednak zdaje się mnie lubić tak jak i jego matka - zaczęłam mówić wstając. - Ten duży Jednorożec, to jego matka. Z jakiegoś powodu nie chciała bliżej podejść, gwałtownie zareagowała, ale czasami tak jest. Może pan go pogłaskać, lordzie Black.
Trzymałam dłoń na grzebiecie malucha, sama spoglądając na jego matkę, która obserwowała nas z daleka. Uśmiechałam się do niej przyjaźnie.
- Udało mi się ją kiedyś dosiąść - przyznałam z lekką niepewnością w głosie.
Idąc, zaciskałam palce i w duchu modliłam się, aby tam byli. Nie chciałam wrócić z pustymi rękoma. Jakby to wyglądało? Musiałam kawałek przejść jednak, więc ten czas poświęciłam na jego ostatnie wypowiedzi. Nie przeszkadzało by mu tu, gdybym nie była dziewicą. Miał już żonę, sądzę więc, że to wyrobiło w nim trochę inne spojrzenie na świat. Ja jednak nigdy nie odważyłabym się oddać innemu mężczyźnie przed ślubem. Gdyby dowiedział się o tym mój ojciec! Po za tym, lord Black może mówić jedno, ale jakby doszło co do czego, to mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Nie chciał też dopuszczać do mnie innych magomedyków, z jednej strony to dobrze, bo będzie mógł kontrolować moją chorobę, z drugiej brzmiał bardzo egoistycznie. Ale tacy są meżczyźni, bardzo zaborczy.
Będziemy mieli wiele kwestii do przedyskutowania. Moja ewentualna praca, jej brak, albo założenie własnej hodowli, nasze miejsce zamieszkania, aczkolwiek jeśli chodzi o to, to bardzo liczyłam na to, że mój ojciec to wynegocjuje. W końcu wiedział jak bardzo zależy mi na dużym domu, oddalonym od miasta i z wielkimi terenami dookoła.
W końcu doszłam do odpowiedniego miejsca i niemal podskoczyłam z radości, gdy jednorożce spokojnie wyjadały resztki trawy, jeszcze nie zasypanej śniegiem. Wyczuły mnie od razu. Maluch podbiegł radośnie, fikając dookoła mnie, a jego matka podeszła z wolna. Gdy tylko jej głowa znalazła się przy mnie, zaczęłam gładzić ją po karku.
- Jesteś, moja piękna. Pozwolisz, że cię komuś pokaże? - zapytałam jednorożca. - To mężczyzna, być może mój przyszły mąż. Pozwolisz, abym pokazała mu twojego malca?
Samica jakby lekko kiwnęła głową. Znała mnie dobrze, myślę, że wiedziała, że nie zrobię ani jej, ani jej małemu krzywdy. Chciałam wejść na jej grzbiet, pozwolić, aby mnie do niego zaniosła. Ale nie wiedziałam jak zareaguje na widok mężczyzny i czy przypadkiem mnie nie zwali, a nie chciałam poobijać się na oczach przyszłego narzeczonego.
Gładząc ją więc po grzbiecie zaczęłam wracać do Corvusa. Mały jednorożec biegał gdzieś za nami. Już niedługo mężczyzna mógł zobaczyć, że się do niego zbliżam.
Nagle jednorożec zatrzymał się i podniósł swoje kopyta ku górze. Wystraszyłam się, że coś się stało, ale ona najwyraźniej nie chciała dalej iść dalej. Chwyciłam ją szybko, zaczęłam gładzić i uspokajać. Spojrzałam jej prosto w oczy, przytknęłam głowę do jej czoła, mrucząc pod nosem, żeby się uspokoiła i nic jej nie grozi. Całując w czubek nosa zostawiłam ją samą, a jej malca, który zresztą chętnie za mną ruszył, zabrałam do Corvusa.
- O, jeszcze lord żyje - zażartowałam, wychodząc z lasu.
Trzymałam dłoń na grzbiecie małego jednorożca. Malec na początku niezbyt pewnie podchodził do lorda Blacka, w końcu jednak się przekonał i zaczął fikać dookoła niego, powodując na mojej twarzy szczery uśmiech. Kucnęłam obserwując go uważnie i wyciągając ku niemu swoją dłoń, aby do mnie podszedł. I podszedł, znał mnie na tyle dobrze, że chętnie do mnie przybiegał.
- Nie wiem czy jednorożce przywiązują się do ludzi, ten jednak zdaje się mnie lubić tak jak i jego matka - zaczęłam mówić wstając. - Ten duży Jednorożec, to jego matka. Z jakiegoś powodu nie chciała bliżej podejść, gwałtownie zareagowała, ale czasami tak jest. Może pan go pogłaskać, lordzie Black.
Trzymałam dłoń na grzebiecie malucha, sama spoglądając na jego matkę, która obserwowała nas z daleka. Uśmiechałam się do niej przyjaźnie.
- Udało mi się ją kiedyś dosiąść - przyznałam z lekką niepewnością w głosie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie wiem ile minęło czasu, ale miałem go wystarczająco wiele, aby rozmyślać. Wiatr hulał między drzewami i krzakami, za którymi zniknęła Rosalie, a ja oparłem się o jeden z pni i założyłem przed siebie ręce. Zabieganie o kobietę było mi obce, bo nigdy przecież nie miałem takiej możliwości. Kilka lat temu postawiono mnie przed faktem dokonamy a jakieś randki czy inne spotkania zawsze odbywały się w oficjalnym gronie.
Nie pamiętałem, by kiedyś wyszedł gdzieś z narzeczoną sam na sam, a teraz stoję w zimnym lesie czekając na lady Yaxley. Z drugiej strony nie była przecież jeszcze moją narzeczoną, więc może dlatego nie czułem się winny i zawstydzony tym spotkaniem. Bo nie robiliśmy tak naprawdę nic złego, a każdy mógł zapragnąć zobaczyć jednorożce.
Coś mi jednak mówiło, że nie każdy robi to w towarzystwie swojej przyszłej narzeczonej. Balansowaliśmy więc na dziwnej linie granicznej. Z jednej strony mieliśmy świadomość swojej wolności, ale z drugiej wiedzieliśmy, że wszystko to tylko kwestia czasu. Może jutro, za tydzień albo nawet dzisiaj po powrocie do domu wszystko się wyjaśni i nasze następne spotkanie będzie już oficjalnym debiutem jako narzeczeństwo?
To było zaskakujące, ale i ekscytujące zarazem. Wszystko działo się szybko, gwałtownie i z dnia na dzień, a my nie mieliśmy nawet szans, by dobrze na to zareagować. Ale to też znaczyło że nie mieliśmy też szans, aby przestraszyć się naszej wspólnej przyszłości.
W lesie coś zaszumiało i odwróciłem się czujnie w tamtą stronę, próbując dostrzec coś między nagimi gałęziami krzewów. W oddali majaczył się cień, który podchodząc coraz bliżej stawał się wyraźniejszy i w końcu podzielił się na trzy różne cienie. Lady Yaxley szła w towarzystwie dwóch jednorożców a sądząc po ich wielkości, to jeden z nich był źrebięciem. Czy tak się właśnie powinno mówić? Nawet tutaj mogłem dostrzec niepokój u większego ze zwierząt i nie zdziwiłem się, że nie chciało iść dalej. Jednorożce były jednak uparte i chyba faktycznie nie lubiły mężczyzn, jakby coś je w nas odrzucało. A przecież nie miałem żadnych złych zamiarów.
- Na szczęście nic mnie nie zaatakowało i jestem w jednym kawałku – odpowiedziałem, ale moje spojrzenie skupiło się na małym jednorożcu, który podchodził niepewnie bliżej. Nie byłem pewien czy się boi czy jest nieufny a może po prostu darzy mnie wyraźną niechęcią, ale po zachęcie lady Yaxley postąpił jeszcze kilka kroków. Nie ruszałem się, nie chcąc go zdenerwować i spłoszyć. Chyba nawet nie oddychałem, aby przypadkiem nie uznał że robię to za głośno i pogalopował z powrotem do matki.
- Nie sądzę by był jakiś inny powód niż moja obecność – powiedziałem siląc się na uśmiech, chociaż tak naprawdę wcale mi nie było do śmiechu. Miałem wrażenie, jakby jednorożce wiedziały kim naprawdę jestem i dlatego mi nie ufały. - Faktycznie nie przepadają za mężczyznami, więc może lepiej nie będę próbował ich głaskać. Są zbyt piękne, aby je płoszyć zbyt gwałtownym ruchem, a już samo ich zobaczenie powinno mi wystarczyć. Nie dziwię się, że tak ciężko jest pani zrezygnować z pracy z nimi – powiedziałem. Cały byłem spięty mimowolnie czekając na ewentualny atak, ale mały źrebak nie wydawał się zainteresowany tym aby mnie zaatakować. Młodsze osobniki rzeczywiście były bardziej ufne, ale i tak nie chciałem zrobić zbyt gwałtownego ruchu.
- Jestem pewien, że gdybym ja spróbował to zrobić, chwilę później byłbym stratowany – przyznałem z gorzkim uśmiechem, nawet nie próbując sobie wyobrazić tej sceny. - Ale panią na pewno potraktowały łagodnie, skoro nadal tutaj pani stoi.
Nie pamiętałem, by kiedyś wyszedł gdzieś z narzeczoną sam na sam, a teraz stoję w zimnym lesie czekając na lady Yaxley. Z drugiej strony nie była przecież jeszcze moją narzeczoną, więc może dlatego nie czułem się winny i zawstydzony tym spotkaniem. Bo nie robiliśmy tak naprawdę nic złego, a każdy mógł zapragnąć zobaczyć jednorożce.
Coś mi jednak mówiło, że nie każdy robi to w towarzystwie swojej przyszłej narzeczonej. Balansowaliśmy więc na dziwnej linie granicznej. Z jednej strony mieliśmy świadomość swojej wolności, ale z drugiej wiedzieliśmy, że wszystko to tylko kwestia czasu. Może jutro, za tydzień albo nawet dzisiaj po powrocie do domu wszystko się wyjaśni i nasze następne spotkanie będzie już oficjalnym debiutem jako narzeczeństwo?
To było zaskakujące, ale i ekscytujące zarazem. Wszystko działo się szybko, gwałtownie i z dnia na dzień, a my nie mieliśmy nawet szans, by dobrze na to zareagować. Ale to też znaczyło że nie mieliśmy też szans, aby przestraszyć się naszej wspólnej przyszłości.
W lesie coś zaszumiało i odwróciłem się czujnie w tamtą stronę, próbując dostrzec coś między nagimi gałęziami krzewów. W oddali majaczył się cień, który podchodząc coraz bliżej stawał się wyraźniejszy i w końcu podzielił się na trzy różne cienie. Lady Yaxley szła w towarzystwie dwóch jednorożców a sądząc po ich wielkości, to jeden z nich był źrebięciem. Czy tak się właśnie powinno mówić? Nawet tutaj mogłem dostrzec niepokój u większego ze zwierząt i nie zdziwiłem się, że nie chciało iść dalej. Jednorożce były jednak uparte i chyba faktycznie nie lubiły mężczyzn, jakby coś je w nas odrzucało. A przecież nie miałem żadnych złych zamiarów.
- Na szczęście nic mnie nie zaatakowało i jestem w jednym kawałku – odpowiedziałem, ale moje spojrzenie skupiło się na małym jednorożcu, który podchodził niepewnie bliżej. Nie byłem pewien czy się boi czy jest nieufny a może po prostu darzy mnie wyraźną niechęcią, ale po zachęcie lady Yaxley postąpił jeszcze kilka kroków. Nie ruszałem się, nie chcąc go zdenerwować i spłoszyć. Chyba nawet nie oddychałem, aby przypadkiem nie uznał że robię to za głośno i pogalopował z powrotem do matki.
- Nie sądzę by był jakiś inny powód niż moja obecność – powiedziałem siląc się na uśmiech, chociaż tak naprawdę wcale mi nie było do śmiechu. Miałem wrażenie, jakby jednorożce wiedziały kim naprawdę jestem i dlatego mi nie ufały. - Faktycznie nie przepadają za mężczyznami, więc może lepiej nie będę próbował ich głaskać. Są zbyt piękne, aby je płoszyć zbyt gwałtownym ruchem, a już samo ich zobaczenie powinno mi wystarczyć. Nie dziwię się, że tak ciężko jest pani zrezygnować z pracy z nimi – powiedziałem. Cały byłem spięty mimowolnie czekając na ewentualny atak, ale mały źrebak nie wydawał się zainteresowany tym aby mnie zaatakować. Młodsze osobniki rzeczywiście były bardziej ufne, ale i tak nie chciałem zrobić zbyt gwałtownego ruchu.
- Jestem pewien, że gdybym ja spróbował to zrobić, chwilę później byłbym stratowany – przyznałem z gorzkim uśmiechem, nawet nie próbując sobie wyobrazić tej sceny. - Ale panią na pewno potraktowały łagodnie, skoro nadal tutaj pani stoi.
Gość
Gość
- Małego można pogłaskać - stwierdziłam jednak. - Na ostatnim festiwalu lata mieliśmy swoją zagrodę, mężczyźni chętnie podchodzili do młodych i nie było problemu, tak więc jeśli ma pan taką ochotę, to naprawdę proszę się nie bać.
Chciałam dodać mu trochę otuchy. Zdecydowanie wyglądał na lekko zdenerwowanego. Nie bardzo rozumiałam czemu. Tak bardzo bał się jednorożców? Przecież był ze mną, a ja nie pozwoliłabym, aby któreś ze zwierząt zrobiło mu krzywdę.
- Jak już raz zacznie się pracować ze zwierzętami, to na prawdę trudno jest skończyć. Człowiek przerzuca się tylko z gatunku na gatunek, chcąc poznać coś nowego - zaczęłam mu opowiadać, obserwując brykającego małego jednorożca.
Lord Black troszeczkę przesadzał z tym rozszarpaniem, na co tylko się uśmiechnęłam. Widocznie naprawdę musiał przespać zajęcia o jednorożcach, albo zrobić sobie małe wagary. Nie chciałam jednak tego komentować, nie każdy przecież interesował się zwierzętami.
- Nie rozszarpały by pana, lordzie Black. Na pewno jednak by uciekły i nie pozwoliły do siebie podejść. Byłyby bardzo zdenerwowane - stwierdziłam. - Trudno było zdobyć jej zaufanie. Podejść i pogłaskać może każda panna, ale nie wiem czy ktokolwiek próbował dosiadać jednorożca.
Wróciłam wspomnieniami do tamtej sceny. Trochę trwało, aż pozwoliła mi na tak śmiałe kroki. Nie odważyłam się zapinać jej jakiegoś siodła, zakładać wodzy. Była już dorosła i trudno byłoby jej się do tego przyzwyczaić, dlatego po prostu wskoczyłam na jej grzbiet. Aż cud, nie od razu mnie nie zwaliła. Długo nie pojeździłam, nie było to bowiem zbyt bezpieczne, ale przeżycie było niesamowite.
- W rezerwacie jest sporo jednorożców, ale większość z nich trzyma się z dala od ścieżek. Pracują tutaj tylko panny i zazwyczaj wiemy, gdzie możemy je znaleźć, a jak ich nie ma, to albo przychodzimy kiedy indziej, albo mamy porządny spacer po lesie - dodałam. - Często można spotkać tu odwiedzających, jeśli są to same niezamężne panny, to mają większą szansę na zobaczenie jednorożca. Mężczyzn od razu wyczuwają i oddalają się od ścieżek jeszcze bardziej.
Naprawdę było mi miło, że mogłam mu pokazać część swojego życia. Chciałam jak najczęściej pojawiać się w rezerwacie, bez względu na śnieżyce czy deszcze. Po za tym obiecałam jeszcze Lyrze Weasley, że ją tutaj zabiorę. Byłam pewna, że jej się spodoba i będzie miała co opowiadać swojemu mężowi.
- Mówił pan, że lubi pan psy, prawda? - zapytałam z zainteresowaniem. - A ma pan jakieś?
Nie bardzo było co w tym lesie oglądać, jednorożce zobaczył, mały sobie fikał dookoła nich rozbawiony, a jego matka obserwowała nas z daleka. Mogliśmy zakończyć spotkanie, co wydaje mi się, że żadne z nas nie chciało czynić, lub znowu zacząć rozmawiać i dyskutować.
- Tak się zastanawiam, jest lord jakoś spokrewniony z Cyngusem Black? Moja kuzynka, Druealla, jest jego żoną. Trochę mnie to dziwi, ponieważ z tego co się orientuję, to ród Black i Rosier zbytnio za sobą nie przepadają, prawda? - zadałam kolejne pytanie.
Mimowolnie ruszyłam powolutku wzdłuż ścieżki. Maluch zaczął za mną iść, a jego matka poruszać się w podobnym kierunku, najwidoczniej nie chcąc stracić swojego źrebaka z oczu.
- Tam dalej jest ławeczka - poinformowałam mężczyznę.
Nie była daleko, zaledwie po kilku krokach byliśmy już na miejscu. Pozbyłam się liści z siedzenia i usiadłam wpatrując się przed siebie. Wyglądałam jakbym coś zauważyła, bo kąciki moich ust drgnęły lekko ku górze, ale szybko przeniosłam wzrok na lorda Blacka, posyłając mu ciepły uśmiech.
- Proszę usiąść obok mnie - zachęciłam go wskazując na miejsce obok. - Czy oswoił się już lord z myślą, że już niedługo być może znowu będzie żonaty? Dla mnie, póki co, nadal brzmi to bardzo nierealnie.
Chciałam dodać mu trochę otuchy. Zdecydowanie wyglądał na lekko zdenerwowanego. Nie bardzo rozumiałam czemu. Tak bardzo bał się jednorożców? Przecież był ze mną, a ja nie pozwoliłabym, aby któreś ze zwierząt zrobiło mu krzywdę.
- Jak już raz zacznie się pracować ze zwierzętami, to na prawdę trudno jest skończyć. Człowiek przerzuca się tylko z gatunku na gatunek, chcąc poznać coś nowego - zaczęłam mu opowiadać, obserwując brykającego małego jednorożca.
Lord Black troszeczkę przesadzał z tym rozszarpaniem, na co tylko się uśmiechnęłam. Widocznie naprawdę musiał przespać zajęcia o jednorożcach, albo zrobić sobie małe wagary. Nie chciałam jednak tego komentować, nie każdy przecież interesował się zwierzętami.
- Nie rozszarpały by pana, lordzie Black. Na pewno jednak by uciekły i nie pozwoliły do siebie podejść. Byłyby bardzo zdenerwowane - stwierdziłam. - Trudno było zdobyć jej zaufanie. Podejść i pogłaskać może każda panna, ale nie wiem czy ktokolwiek próbował dosiadać jednorożca.
Wróciłam wspomnieniami do tamtej sceny. Trochę trwało, aż pozwoliła mi na tak śmiałe kroki. Nie odważyłam się zapinać jej jakiegoś siodła, zakładać wodzy. Była już dorosła i trudno byłoby jej się do tego przyzwyczaić, dlatego po prostu wskoczyłam na jej grzbiet. Aż cud, nie od razu mnie nie zwaliła. Długo nie pojeździłam, nie było to bowiem zbyt bezpieczne, ale przeżycie było niesamowite.
- W rezerwacie jest sporo jednorożców, ale większość z nich trzyma się z dala od ścieżek. Pracują tutaj tylko panny i zazwyczaj wiemy, gdzie możemy je znaleźć, a jak ich nie ma, to albo przychodzimy kiedy indziej, albo mamy porządny spacer po lesie - dodałam. - Często można spotkać tu odwiedzających, jeśli są to same niezamężne panny, to mają większą szansę na zobaczenie jednorożca. Mężczyzn od razu wyczuwają i oddalają się od ścieżek jeszcze bardziej.
Naprawdę było mi miło, że mogłam mu pokazać część swojego życia. Chciałam jak najczęściej pojawiać się w rezerwacie, bez względu na śnieżyce czy deszcze. Po za tym obiecałam jeszcze Lyrze Weasley, że ją tutaj zabiorę. Byłam pewna, że jej się spodoba i będzie miała co opowiadać swojemu mężowi.
- Mówił pan, że lubi pan psy, prawda? - zapytałam z zainteresowaniem. - A ma pan jakieś?
Nie bardzo było co w tym lesie oglądać, jednorożce zobaczył, mały sobie fikał dookoła nich rozbawiony, a jego matka obserwowała nas z daleka. Mogliśmy zakończyć spotkanie, co wydaje mi się, że żadne z nas nie chciało czynić, lub znowu zacząć rozmawiać i dyskutować.
- Tak się zastanawiam, jest lord jakoś spokrewniony z Cyngusem Black? Moja kuzynka, Druealla, jest jego żoną. Trochę mnie to dziwi, ponieważ z tego co się orientuję, to ród Black i Rosier zbytnio za sobą nie przepadają, prawda? - zadałam kolejne pytanie.
Mimowolnie ruszyłam powolutku wzdłuż ścieżki. Maluch zaczął za mną iść, a jego matka poruszać się w podobnym kierunku, najwidoczniej nie chcąc stracić swojego źrebaka z oczu.
- Tam dalej jest ławeczka - poinformowałam mężczyznę.
Nie była daleko, zaledwie po kilku krokach byliśmy już na miejscu. Pozbyłam się liści z siedzenia i usiadłam wpatrując się przed siebie. Wyglądałam jakbym coś zauważyła, bo kąciki moich ust drgnęły lekko ku górze, ale szybko przeniosłam wzrok na lorda Blacka, posyłając mu ciepły uśmiech.
- Proszę usiąść obok mnie - zachęciłam go wskazując na miejsce obok. - Czy oswoił się już lord z myślą, że już niedługo być może znowu będzie żonaty? Dla mnie, póki co, nadal brzmi to bardzo nierealnie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W moim odczuciu jednorożec, smok czy psidwak stanowiły taką samą grupę magicznych stworzeń, za którymi niezbyt przepadałem. Zwierżeta były nieobliczalne i nigdy tak naprawdę nie było wiadomo na co je stać. Z jednej strony podziwiałem osoby, które się nimi zajmują, ale z drugiej byłem pewien, że to marnowanie czasu. Można go było przecież przeznaczyć na inne zajęcia jak ratowanie czyjegoś życia. Jednorożce jeszcze mogłem zrozumieć bo były gatunkiem zagrożonym ze względu na swoją cenną krew i nie brakowało osób które chciały im zrobić krzywdę. Ale rezerwaty smoków albo hipogryfów? Te okrutne bestie powinny sobie radzić same.
- Podziękuję, stąd też widzę że jest piękny – powiedziałem, wciąż trzymając dłonie sztywno wzdłuż ciała. Mały czy nie, jednorożec nadal nim był a ja nie ufałem stworzeniom. Ludzie byli przewidywali i można było wiele zobaczyć po ich reakcjach, słowach lub twarzy, ale zwierzę zawsze było nieobliczane. - Czy ta fascynacja jednorożcami wzięła się znikąd? Dlaczego wybrała pani właśnie jednorożce a nie coś innego? Pufki pigmejskie? - zapytałem obserwując podskakującego wokół nas malucha. Nie wydawał się już tak zestresowany jak na początku. Pewnie obecność znanej mu lady Yaxley tak na niego działała.
Powróciła do mnie nasza rozmowa sprzed kilku minut, kiedy lady Rosalie wspomniała o próbie jaką panowie poddają swoje narzeczone, sprawdzając ich dziewictwo podczas kontaktu z jednorożcami. Uśmiechnąłem się pod nosem na widok dziewczyny, która nie robiła sobie nic z obecności tego zwierzęcia, a ono samo zachowywało się w stosunku do niej bardzo przyjacielsko. Co jak co, ale pannie Yaxley w tym zakresie nic nie można było zarzucić. W sumie czemu się dziwiłem? Była przecież jeszcze bardzo młoda i chyba nie miała okazji by dać się rzucić w wir jakiejś namiętności.
- Jeśli mogę zapytać, dużo was tu pracuje? Tyle panien w jednym miejscu na pewno kusiło niejednego śmiałka – zaśmiałem się nieco za głośno, bo jednorożec spojrzał na mnie dziwne i odszedł kilka kroków. Że też do tej pory nie przyszło mi to do głowy. Takie wielkie skupisko panien i kobiet na pewno musiało zwrócić uwagę mężczyzn. Czy rezerwat miał również ochronę dla swoich pracownic? A może sama obecność jednorożców wystarczyła aby odstraszyć śmiałków?
- Ciężko byłoby mi trzymać psa w Londynie – powiedziałem kiedy ruszyłem za lady Yaxley w stronę wspomnianej przez nią ławeczki. A potem musiałem szybko przeskoczyć z tematu na temat, co nieco wybiło mnie z rytmu i już sam nie wiedziałem o czym mam mówić. Moi pacjenci zwykle mówili tylko o swoich chorobach i o tym co ich boli albo jakich zaklęć lub eliksirów użyli i które złe zadziałały. A lady Yaxley poruszała się między tematami tak zręcznie, że w pewnej chwili chciałem jej odpowiedzieć, że Cygnus wcale nie jest psem, ale gdybym miał psa to nazwałbym go właśnie tym imieniem. - To mój kuzyn, ma bardzo urocze córeczki – odpowiedziałem automatycznie, wyłączając na moment myślenie i podążając tropem lady Yaxley.
- Nie jesteśmy dużymi fanami Rosierów, to fakt. Samego mnie tez zdziwiło to małżeństwo, bo sam nigdy bym na to nie pozwolił, gdyby chodziło o moją córkę lub syna. Trzeba szanować rodzinne tradycje i obyczaje a jakaś miłość czy inne uczucia między młodymi nie mają tu nic do rzeczy – mówiłem ostrym tonem wszystko to, co myślę. Lady Rosalie nie powinna mieć żadnych wątpliwości co do tego, że jestem nieodrodnym synem własnego rodu i dbam o to, by był szanowany wśród arystokracji. - Najwidoczniej jednak był jakiś ważny powód, który kazał mojemu kuzynowi wżenić się w ród z którym nie sympatyzowaliśmy zbyt mocno, co mnie dziwi, bo przecież jest tyle szlachcianek z rodów, które przynajmniej lubimy. Carrow, Lestrange, Malfoy, miał w czym wybierać – pokręciłem głową.
Lady Yaxley usiadła na ławce a ja znów się zamyśliłem. Ostatnio zdarzało mi się to zbyt często i miałem nadzieję, że nie zrobię tego w pracy podczas badania pacjenta. To mogło by mieć opłakane skutki. Chwila nieuwagi i mogłem nawet zabić swoich pacjentów. Wewnętrzne dochodzenie i sprawdzanie co się stało były mi jednak zupełnie niepotrzebne. Chciałem mieć święty spokój, żeby nikt mi nie patrzył na ręce. W tym całym zamyśleniu automatycznie usiadłem obok lady Yaxley, ale zapomniałem sprzątnąć z ławki resztek liści, które pewnie przylgnęły już do moich spodni. Westchnąłem zastanawiając się czy to rozkojarzenie nie ma nic wspólnego właśnie z tą miłą panną koło mnie.
- Nie mam się chyba z czym oswajać. To było oczywiste, że będę miał drugą żonę, która da mi syna, a że od śmierci poprzedniej już minął rok, było kwestią czasu znalezienie kolejnej – wzruszyłem ramionami.
- Podziękuję, stąd też widzę że jest piękny – powiedziałem, wciąż trzymając dłonie sztywno wzdłuż ciała. Mały czy nie, jednorożec nadal nim był a ja nie ufałem stworzeniom. Ludzie byli przewidywali i można było wiele zobaczyć po ich reakcjach, słowach lub twarzy, ale zwierzę zawsze było nieobliczane. - Czy ta fascynacja jednorożcami wzięła się znikąd? Dlaczego wybrała pani właśnie jednorożce a nie coś innego? Pufki pigmejskie? - zapytałem obserwując podskakującego wokół nas malucha. Nie wydawał się już tak zestresowany jak na początku. Pewnie obecność znanej mu lady Yaxley tak na niego działała.
Powróciła do mnie nasza rozmowa sprzed kilku minut, kiedy lady Rosalie wspomniała o próbie jaką panowie poddają swoje narzeczone, sprawdzając ich dziewictwo podczas kontaktu z jednorożcami. Uśmiechnąłem się pod nosem na widok dziewczyny, która nie robiła sobie nic z obecności tego zwierzęcia, a ono samo zachowywało się w stosunku do niej bardzo przyjacielsko. Co jak co, ale pannie Yaxley w tym zakresie nic nie można było zarzucić. W sumie czemu się dziwiłem? Była przecież jeszcze bardzo młoda i chyba nie miała okazji by dać się rzucić w wir jakiejś namiętności.
- Jeśli mogę zapytać, dużo was tu pracuje? Tyle panien w jednym miejscu na pewno kusiło niejednego śmiałka – zaśmiałem się nieco za głośno, bo jednorożec spojrzał na mnie dziwne i odszedł kilka kroków. Że też do tej pory nie przyszło mi to do głowy. Takie wielkie skupisko panien i kobiet na pewno musiało zwrócić uwagę mężczyzn. Czy rezerwat miał również ochronę dla swoich pracownic? A może sama obecność jednorożców wystarczyła aby odstraszyć śmiałków?
- Ciężko byłoby mi trzymać psa w Londynie – powiedziałem kiedy ruszyłem za lady Yaxley w stronę wspomnianej przez nią ławeczki. A potem musiałem szybko przeskoczyć z tematu na temat, co nieco wybiło mnie z rytmu i już sam nie wiedziałem o czym mam mówić. Moi pacjenci zwykle mówili tylko o swoich chorobach i o tym co ich boli albo jakich zaklęć lub eliksirów użyli i które złe zadziałały. A lady Yaxley poruszała się między tematami tak zręcznie, że w pewnej chwili chciałem jej odpowiedzieć, że Cygnus wcale nie jest psem, ale gdybym miał psa to nazwałbym go właśnie tym imieniem. - To mój kuzyn, ma bardzo urocze córeczki – odpowiedziałem automatycznie, wyłączając na moment myślenie i podążając tropem lady Yaxley.
- Nie jesteśmy dużymi fanami Rosierów, to fakt. Samego mnie tez zdziwiło to małżeństwo, bo sam nigdy bym na to nie pozwolił, gdyby chodziło o moją córkę lub syna. Trzeba szanować rodzinne tradycje i obyczaje a jakaś miłość czy inne uczucia między młodymi nie mają tu nic do rzeczy – mówiłem ostrym tonem wszystko to, co myślę. Lady Rosalie nie powinna mieć żadnych wątpliwości co do tego, że jestem nieodrodnym synem własnego rodu i dbam o to, by był szanowany wśród arystokracji. - Najwidoczniej jednak był jakiś ważny powód, który kazał mojemu kuzynowi wżenić się w ród z którym nie sympatyzowaliśmy zbyt mocno, co mnie dziwi, bo przecież jest tyle szlachcianek z rodów, które przynajmniej lubimy. Carrow, Lestrange, Malfoy, miał w czym wybierać – pokręciłem głową.
Lady Yaxley usiadła na ławce a ja znów się zamyśliłem. Ostatnio zdarzało mi się to zbyt często i miałem nadzieję, że nie zrobię tego w pracy podczas badania pacjenta. To mogło by mieć opłakane skutki. Chwila nieuwagi i mogłem nawet zabić swoich pacjentów. Wewnętrzne dochodzenie i sprawdzanie co się stało były mi jednak zupełnie niepotrzebne. Chciałem mieć święty spokój, żeby nikt mi nie patrzył na ręce. W tym całym zamyśleniu automatycznie usiadłem obok lady Yaxley, ale zapomniałem sprzątnąć z ławki resztek liści, które pewnie przylgnęły już do moich spodni. Westchnąłem zastanawiając się czy to rozkojarzenie nie ma nic wspólnego właśnie z tą miłą panną koło mnie.
- Nie mam się chyba z czym oswajać. To było oczywiste, że będę miał drugą żonę, która da mi syna, a że od śmierci poprzedniej już minął rok, było kwestią czasu znalezienie kolejnej – wzruszyłem ramionami.
Gość
Gość
Jego pytanie, skąd wzięła się u mnie fascynacja jednorożcami, mnie zadziwiło. Nie dlatego, że było dziwne, czy nie na miejscu, ale dlatego, że nigdy właściwie się nad tym nie zastanawiałam. Zajmowanie się jednorożcami było pewnego rodzaju dla mnie tak naturalną rzeczą, że sama nie wiem czemu zaczęłam się tym interesować.
- Może mam to w genach? - zapytałam jego, zamiast siebie. - Matka mojego ojca chodzi z rodu Parkinsonów. Może to ona opowiadała mi kiedyś o jednorożcach i tak już zostało? Moja siostra też je bardzo lubi.
Wydaje mi się, że była to najbardziej trafna odpowiedź ze wszystkich, jakie nasunęły mi się na myśl.
Gdyby lord Black wiedział, ilu mężczyzn podążało za mnie wzrokiem i ilu chciałoby być na jego miejscu, by tuż po ślubie zawłaszczyć sobie najcenniejszą rzeczą jaką miałam. Pewnie, jeżeli jest tak zaborczy jak wynika to z jego słów, powybijałby połowę angielskich czarodziei, a drugą połowę zamknął w Azkabanie, aby tylko żaden więcej nie mógł na mnie spojrzeć.
- Nie wiem dokładnie ile, ale są tu panny z całego kraju - stwierdziłam - I proszę nawet tak nie żartować, każda swoją pracę bierze bardzo na poważnie.
Odpowiedziałam mu stanowczo, ale nie szorstko, chłodno czy nie miło. Jego żarcik był zbytnio nie na poziomie, ale może swoboda sytuacji rozwiązała mu język?
Kiwnęłam lekko głową, gdy wspomniał, że nie ma psa. Skoro nie miał, a lubił, to gdybyśmy mieszkali w jakiejś posiadłości za miastem, na pewno miałabym kolejną kartę przetargową, aby jednak postawić na swoim w tej kwestii. Będzie mógł mięć ich wtedy tyle ile będzie tego chciał.
- Tak, córeczki ma zdecydowanie urocze. Tak właśnie myślałam, że panowie są kuzynostwem - przytaknęłam lekko.
Wysłuchałam jego słowa. W pewnym sensie niezwykle mnie zabolały. W końcu sama, jeszcze dosyć niedawno, bardzo przeżywałam to, że ze względu na rodzinne zatarczki, nie zgodzili się na zaręczyny z Fawley’em. Miał dokładnie te same poglądy co mój ojciec, dziadek i nestor na ten temat.
Gdy natomiast zaczął wymieniać przez Carrow, Lestrange i Malfoy, to na te ostatnie skrzywiłam się nieznacznie. Nie rozumiałam, jak można mieć pozytywne stosunki z tymi rodami. To chyba będzie najgorsze, że będę zmuszona ich tolerować. Miałam ogromną nadzieję, że lord Black nie ma zbyt zażyłych relacji z Malfoy’ami, bo chyba bym nie zdzierżyła ich obecności pod swoim dachem.
- Ale chyba nie spodziewał się pan, że aż tak szybko? - uśmiechnęłam się lekko.
Nie musiał mi odpowiadać. Wiedziałam, że wszystkim zajmują się jego rodzice. Wiedziałam, że jemu to pewnie na rękę, był już w takim wieku, że powinien mieć dziedzica. Ciekawa byłam, czy będzie bardzo na mnie naciskał w tej kwestii.
Wiele razy czytałam historię różnych rodów, także Blacków. Obserwowałam, jak powoli szaty Druelli z pięknej czerwieni, zamieniają się w mroczne czernie. Nie wiedziałam, czy byłoby mi do twarzy w czarnych sukniach. A co z pierścionkiem zaręczynowym? Z oczkiem z czarnego diamentu? Było tyle rzeczy, o które chciałam go zapytać, które tak niemiłosiernie mnie ciekawiły i interesowały, a za każdym razem musiałam ugryźć się w język.
Obróciłam głowę w jego kierunku, posyłając mu szczery uśmiech. Zastanawiałam się, czy któryś z rodów organizować będzie sylwestra, być może pojawiłabym się na nim już jako narzeczona lorda Blacka? Kto wie, kto wie?
Znów zaśmiałam się cicho zasłaniając usta dłonią.
- My tak siedzimy, wdychamy świeże powietrze, obserwujemy jednorożce, a może właśnie nasze rodziny dogadują się w ostatnich kwestiach - zarumieniłam się lekko. - Swoją drogą, moja droga kuzynka, lady Rosier za kilka dni organizuje wieczorek poetycki. Podobno ma dla nas przygotowaną jakąś ciekawą niespodziankę i wręcz nie mogę się doczekać. Podobno zaprosiła kilka panien - zwróciłam się bardziej w jego stronę. - Zdaje sobie lord sprawę z tego, że zamknięcie kilku szlachcianek, z różnych rodów w jednym pomieszczeniu nigdy nie wróży niczego dobrego?
Zacisnęłam usta w prostą linię widocznie rozbawiona.
- Może mam to w genach? - zapytałam jego, zamiast siebie. - Matka mojego ojca chodzi z rodu Parkinsonów. Może to ona opowiadała mi kiedyś o jednorożcach i tak już zostało? Moja siostra też je bardzo lubi.
Wydaje mi się, że była to najbardziej trafna odpowiedź ze wszystkich, jakie nasunęły mi się na myśl.
Gdyby lord Black wiedział, ilu mężczyzn podążało za mnie wzrokiem i ilu chciałoby być na jego miejscu, by tuż po ślubie zawłaszczyć sobie najcenniejszą rzeczą jaką miałam. Pewnie, jeżeli jest tak zaborczy jak wynika to z jego słów, powybijałby połowę angielskich czarodziei, a drugą połowę zamknął w Azkabanie, aby tylko żaden więcej nie mógł na mnie spojrzeć.
- Nie wiem dokładnie ile, ale są tu panny z całego kraju - stwierdziłam - I proszę nawet tak nie żartować, każda swoją pracę bierze bardzo na poważnie.
Odpowiedziałam mu stanowczo, ale nie szorstko, chłodno czy nie miło. Jego żarcik był zbytnio nie na poziomie, ale może swoboda sytuacji rozwiązała mu język?
Kiwnęłam lekko głową, gdy wspomniał, że nie ma psa. Skoro nie miał, a lubił, to gdybyśmy mieszkali w jakiejś posiadłości za miastem, na pewno miałabym kolejną kartę przetargową, aby jednak postawić na swoim w tej kwestii. Będzie mógł mięć ich wtedy tyle ile będzie tego chciał.
- Tak, córeczki ma zdecydowanie urocze. Tak właśnie myślałam, że panowie są kuzynostwem - przytaknęłam lekko.
Wysłuchałam jego słowa. W pewnym sensie niezwykle mnie zabolały. W końcu sama, jeszcze dosyć niedawno, bardzo przeżywałam to, że ze względu na rodzinne zatarczki, nie zgodzili się na zaręczyny z Fawley’em. Miał dokładnie te same poglądy co mój ojciec, dziadek i nestor na ten temat.
Gdy natomiast zaczął wymieniać przez Carrow, Lestrange i Malfoy, to na te ostatnie skrzywiłam się nieznacznie. Nie rozumiałam, jak można mieć pozytywne stosunki z tymi rodami. To chyba będzie najgorsze, że będę zmuszona ich tolerować. Miałam ogromną nadzieję, że lord Black nie ma zbyt zażyłych relacji z Malfoy’ami, bo chyba bym nie zdzierżyła ich obecności pod swoim dachem.
- Ale chyba nie spodziewał się pan, że aż tak szybko? - uśmiechnęłam się lekko.
Nie musiał mi odpowiadać. Wiedziałam, że wszystkim zajmują się jego rodzice. Wiedziałam, że jemu to pewnie na rękę, był już w takim wieku, że powinien mieć dziedzica. Ciekawa byłam, czy będzie bardzo na mnie naciskał w tej kwestii.
Wiele razy czytałam historię różnych rodów, także Blacków. Obserwowałam, jak powoli szaty Druelli z pięknej czerwieni, zamieniają się w mroczne czernie. Nie wiedziałam, czy byłoby mi do twarzy w czarnych sukniach. A co z pierścionkiem zaręczynowym? Z oczkiem z czarnego diamentu? Było tyle rzeczy, o które chciałam go zapytać, które tak niemiłosiernie mnie ciekawiły i interesowały, a za każdym razem musiałam ugryźć się w język.
Obróciłam głowę w jego kierunku, posyłając mu szczery uśmiech. Zastanawiałam się, czy któryś z rodów organizować będzie sylwestra, być może pojawiłabym się na nim już jako narzeczona lorda Blacka? Kto wie, kto wie?
Znów zaśmiałam się cicho zasłaniając usta dłonią.
- My tak siedzimy, wdychamy świeże powietrze, obserwujemy jednorożce, a może właśnie nasze rodziny dogadują się w ostatnich kwestiach - zarumieniłam się lekko. - Swoją drogą, moja droga kuzynka, lady Rosier za kilka dni organizuje wieczorek poetycki. Podobno ma dla nas przygotowaną jakąś ciekawą niespodziankę i wręcz nie mogę się doczekać. Podobno zaprosiła kilka panien - zwróciłam się bardziej w jego stronę. - Zdaje sobie lord sprawę z tego, że zamknięcie kilku szlachcianek, z różnych rodów w jednym pomieszczeniu nigdy nie wróży niczego dobrego?
Zacisnęłam usta w prostą linię widocznie rozbawiona.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Byłem na łonie przyrody otoczony śledzącymi mnie z lasu parami oczy, dorosłym jednorożcem, który trzymał się z dala i jego małym dzieckiem, które skakało dookoła nieskrępowane moją obecnością. A mimo to wcale nie czułem się jakiś wolny i nieograniczony, a przyroda wcale mnie nie wyzwalała. Wiedziałem, że ciąży na mniej zbyt wiele obowiązków, bym tak po prostu mógł o nich zapomnieć. I trochę zazdrościłem lady Rosalie, że właśnie tutaj w rezerwacie odnajduje chwile wytchnienia.
- [bMam liczną rodzinę, powinna pani zobaczyć nawet rodzinne spotkania podczas uroczystości. Na ślubie jednego z kuzynów było ponad pięćset osób. Uważam, że to spora przesada, trzeba znać umiar a nie zapraszać osoby, które czasem zna się tylko z widzenia[/b] – powiedziałem wspominając jedną z takich uroczystości, na której byłem jeszcze z żoną. Tłum osób, których nie znałem i nie rozpoznawałem, zupełnie anonimowych. Blacków stać było na wyprawienie ogromnego przyjęcia, ale w tym wypadku mój kuzyn znacznie przesadził. Umiar to równie wielka cnota jak bogactwo. Bo trzeba też umieć wydawać pieniądze a nie wyrzucać je na marnotrawstwo. - To oznacza, że mój ślub na pewno będzie mniej wystawny – dodałem. Pięćset osób to zdecydowanie za dużo, zresztą czterysta też. Nie zamierzałem spraszać połowy szpitala, jedynie rodzinę i najbliższych znajomych.
- Wcześniej czy później przyszłaby na mnie pora. Lepiej wcześniej – wzruszyłem ramionami. Ślub, żona, dziedzic, czasami mi się wydawało, że to sprawy jeszcze bardzo odległe. Ale mijały lata, a ja nie miałem syna, żona zmarła i obowiązek spłodzenia męskiego potomka zaczął mi coraz bardziej ciążyć. Ale nawet nie myślałem, żeby się poddać i np. oddać tylko pracy. Byłem zbyt wierny swojemu rodowi, by nie starać się przynajmniej wypełnić wobec niego swojego przeznaczenia. - Poza tym czas przed świętami to najlepszy moment na zaręczyny. Uroczystość można wyprawić w święta, a po nowym roku już na poważnie planować ślub. - Czy się spodziewałem, że rodzice tak szybko będą mnie chcieli znów ożenić? To było do przewidzenia, w końcu oni również nie mogli doczekać się wnuków. I nie mogłem się im dziwić, dziedzic noszący nazwisko Blacków zawsze przynosił dumę.
A lady Yaxley wydawała się idealną kandydatką na żonę. Piękna i młoda, bez czarnych kart w swojej historii, żadnych afer i romansów o których trąbiliby na salonach. Z pewnością moi rodzice wiedzieli, co robią gdy to właśnie ją zaproponowali mi na narzeczoną.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybym po powrocie zastał gotową umowę małżeńską do podpisania. Przynajmniej wiedziałbym na czym stoimy i czy nasze kolejne spotkanie będzie już przyjacielską pogawędką czy narzeczeńskim pojawieniem się na jakimś balu. Czy planuje pani coś szczególnego w święta? - zapytałem na koniec, próbując dowiedzieć się, gdy lady Yaxley ma jakieś konkretne plany. Sam zazwyczaj spędzałem je w gronie rodziny z żoną u jej rodziców lub u swoich, ale w tym roku nie miałem nic zaplanowanego. A siedzenie samemu w pustym domu nie przypadło mi do gustu.
- Lady Yaxley, skoro te młode damy wytrzymały siedem lat w Hogwarcie, to na pewno poradzą sobie z jednym wieczorkiem – odpowiedziałem jej równie rozbawiony, chociaż nie mogłem odgonić myśli od tego, co takim szlachciankom może strzelić do głowy. Miałem tylko nadzieję, że w Proroku nie będę wkrótce czytał o dziwnych wybrykach pod dachem rezydencji Rosierów.
- [bMam liczną rodzinę, powinna pani zobaczyć nawet rodzinne spotkania podczas uroczystości. Na ślubie jednego z kuzynów było ponad pięćset osób. Uważam, że to spora przesada, trzeba znać umiar a nie zapraszać osoby, które czasem zna się tylko z widzenia[/b] – powiedziałem wspominając jedną z takich uroczystości, na której byłem jeszcze z żoną. Tłum osób, których nie znałem i nie rozpoznawałem, zupełnie anonimowych. Blacków stać było na wyprawienie ogromnego przyjęcia, ale w tym wypadku mój kuzyn znacznie przesadził. Umiar to równie wielka cnota jak bogactwo. Bo trzeba też umieć wydawać pieniądze a nie wyrzucać je na marnotrawstwo. - To oznacza, że mój ślub na pewno będzie mniej wystawny – dodałem. Pięćset osób to zdecydowanie za dużo, zresztą czterysta też. Nie zamierzałem spraszać połowy szpitala, jedynie rodzinę i najbliższych znajomych.
- Wcześniej czy później przyszłaby na mnie pora. Lepiej wcześniej – wzruszyłem ramionami. Ślub, żona, dziedzic, czasami mi się wydawało, że to sprawy jeszcze bardzo odległe. Ale mijały lata, a ja nie miałem syna, żona zmarła i obowiązek spłodzenia męskiego potomka zaczął mi coraz bardziej ciążyć. Ale nawet nie myślałem, żeby się poddać i np. oddać tylko pracy. Byłem zbyt wierny swojemu rodowi, by nie starać się przynajmniej wypełnić wobec niego swojego przeznaczenia. - Poza tym czas przed świętami to najlepszy moment na zaręczyny. Uroczystość można wyprawić w święta, a po nowym roku już na poważnie planować ślub. - Czy się spodziewałem, że rodzice tak szybko będą mnie chcieli znów ożenić? To było do przewidzenia, w końcu oni również nie mogli doczekać się wnuków. I nie mogłem się im dziwić, dziedzic noszący nazwisko Blacków zawsze przynosił dumę.
A lady Yaxley wydawała się idealną kandydatką na żonę. Piękna i młoda, bez czarnych kart w swojej historii, żadnych afer i romansów o których trąbiliby na salonach. Z pewnością moi rodzice wiedzieli, co robią gdy to właśnie ją zaproponowali mi na narzeczoną.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybym po powrocie zastał gotową umowę małżeńską do podpisania. Przynajmniej wiedziałbym na czym stoimy i czy nasze kolejne spotkanie będzie już przyjacielską pogawędką czy narzeczeńskim pojawieniem się na jakimś balu. Czy planuje pani coś szczególnego w święta? - zapytałem na koniec, próbując dowiedzieć się, gdy lady Yaxley ma jakieś konkretne plany. Sam zazwyczaj spędzałem je w gronie rodziny z żoną u jej rodziców lub u swoich, ale w tym roku nie miałem nic zaplanowanego. A siedzenie samemu w pustym domu nie przypadło mi do gustu.
- Lady Yaxley, skoro te młode damy wytrzymały siedem lat w Hogwarcie, to na pewno poradzą sobie z jednym wieczorkiem – odpowiedziałem jej równie rozbawiony, chociaż nie mogłem odgonić myśli od tego, co takim szlachciankom może strzelić do głowy. Miałem tylko nadzieję, że w Proroku nie będę wkrótce czytał o dziwnych wybrykach pod dachem rezydencji Rosierów.
Gość
Gość
Faktycznie na ślubie Druelli było zdecydowanie zbyt dużo jak dla mnie osób. Z czego większości nie znałam, ani ze strony Rosierów, ani tym bardziej ze strony Blacków. Również nie chciałam wielkiego przyjęcia, ale też nie chciałam ograniczać się do samej rodziny. Zdecydowanie będzie trzeba zaprosić również i przyjaciół, przedstawicieli rodów zaprzyjaźnionych… co liczy się z obecnością Malfoy’ów na moim ślubie. Chyba tego nie zdzierżę.
Co jakiś czas przytakiwałam mu głową, w pewnym sensie zgadzając się z jego słowami. Zdecydowanie dla lorda Blacka zdecydowanie lepiej by było, aby jego ślub odbył się jak najwcześniej. Nie powinien długo zwlekać, nie działało to na jego korzyść.
- Bardzo szybko - stwierdziłam tylko.
Lady Weasley była zaręczona już od jakiegoś czasu, a jej ślub z tego co pamiętam miał odbyć się dopiero w lutym. Ale może to i lepiej, że zajmiemy się tym zdecydowanie wcześniej. Czy był jakiś powód, dla którego mielibyśmy zwlekać?
Uśmiechnęłam się tylko, gdy wspomniał o umowie małżeńskiej. Poczułam się trochę jak przedmiot, który wystawiono na licytację, ale szybko odgoniłam od siebie te myśli, gdyż musiałam odpowiedzieć na jego pytanie.
- Z tego co mi wiadomo, moja ciotka, Lady Rosier, chciała zaprosić mnie i moją rodzinę do siebie na święta. Ale jeszcze nie otrzymałam oficjalnego zaproszenia - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Jeżeli wszystko byłoby już załatwione, być może lady Rosier zechciałaby pana poznać. Jest dla mnie prawie jak matka.
Posłałam mu delikatny uśmiech. Miałam wielkie nadzieje, że lord Black zaakceptuje moje powiązania rodzinne i nie będzie kazał mi wybierać pomiędzy sobą a nimi. Oczywistym było, że po ślubie wybiorę jego, jednakże sprawiłby mi tym ogromną przykrość.
- To tak nie działa, lordzie - stwierdziłam lekko rozbawiona. - W Hogwarcie wszystkie żyją mniej więcej na neutralnym gruncie, po jego opuszczeniu wychodzą na wierzch wszystkie nie smaczki. Ale nie chcę tutaj panu opowiadać jak potrafią zachować się niektóre panny w towarzystwie.
Oczywiście na myśli tutaj miałam lady Carrow, żonę Dejmosa i to jaki ma niewyparzony w towarzystwie i jak wiele razy mnie uraziła. Jestem ciekawa, czy powstrzyma się w towarzystwie innych osób.
- Bardziej mnie interesuje, czy ma pan jakieś plany na najbliższy okres czasu? - zapytałam zaciekawiona. - A może robił pan coś ostatnio ciekawego?
Bardzo interesowało mnie to, czym taki mężczyzna zajmuje się po pracy. Czy siada ze szklanką whisky przed kominkiem i czyta książkę, czy może wychodzi do teatru lub opery, a może spotyka się ze znajomymi i wspólnie z nimi organizuje sobie jakoś czas? Naprawdę chciałam go lepiej poznać, dlatego pytałam o takie rzeczy. Bo jak tu poznać człowieka najlepiej, jak nie przez to jak się zachowuje i co robi?
- Proszę mi wybaczyć, że tak wypytuję, jednak bardzo ciekawi mnie czym zajmuje się pan w czasie wolnym. Ponieważ chyba nie chodzi pan codziennie do opery? A i ma pan dni wolne od pracy, prawda? - zapytałam. - Pan wie, czym się zajmuję na co dzień, ja oprócz tego, że wiem, że pan pracuje, to nie wiem wiele więcej, lordzie.
Jednorożec się chyba znudził, ponieważ stanął w końcu obok nas, spojrzał to na mnie to na Corvusa i obrócił się i poleciał do matki. Stali jeszcze przez chwilę w zasięgu naszego wzroku, a potem oddalili się spokojnie, nie zwracając już na nas większej uwagi. Siedziałam tak, obserwując, jak odchodzą, następnie odwróciłam się w stronę lorda.
- Chyba się nami znudziły - zaśmiałam się cicho.
Co jakiś czas przytakiwałam mu głową, w pewnym sensie zgadzając się z jego słowami. Zdecydowanie dla lorda Blacka zdecydowanie lepiej by było, aby jego ślub odbył się jak najwcześniej. Nie powinien długo zwlekać, nie działało to na jego korzyść.
- Bardzo szybko - stwierdziłam tylko.
Lady Weasley była zaręczona już od jakiegoś czasu, a jej ślub z tego co pamiętam miał odbyć się dopiero w lutym. Ale może to i lepiej, że zajmiemy się tym zdecydowanie wcześniej. Czy był jakiś powód, dla którego mielibyśmy zwlekać?
Uśmiechnęłam się tylko, gdy wspomniał o umowie małżeńskiej. Poczułam się trochę jak przedmiot, który wystawiono na licytację, ale szybko odgoniłam od siebie te myśli, gdyż musiałam odpowiedzieć na jego pytanie.
- Z tego co mi wiadomo, moja ciotka, Lady Rosier, chciała zaprosić mnie i moją rodzinę do siebie na święta. Ale jeszcze nie otrzymałam oficjalnego zaproszenia - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Jeżeli wszystko byłoby już załatwione, być może lady Rosier zechciałaby pana poznać. Jest dla mnie prawie jak matka.
Posłałam mu delikatny uśmiech. Miałam wielkie nadzieje, że lord Black zaakceptuje moje powiązania rodzinne i nie będzie kazał mi wybierać pomiędzy sobą a nimi. Oczywistym było, że po ślubie wybiorę jego, jednakże sprawiłby mi tym ogromną przykrość.
- To tak nie działa, lordzie - stwierdziłam lekko rozbawiona. - W Hogwarcie wszystkie żyją mniej więcej na neutralnym gruncie, po jego opuszczeniu wychodzą na wierzch wszystkie nie smaczki. Ale nie chcę tutaj panu opowiadać jak potrafią zachować się niektóre panny w towarzystwie.
Oczywiście na myśli tutaj miałam lady Carrow, żonę Dejmosa i to jaki ma niewyparzony w towarzystwie i jak wiele razy mnie uraziła. Jestem ciekawa, czy powstrzyma się w towarzystwie innych osób.
- Bardziej mnie interesuje, czy ma pan jakieś plany na najbliższy okres czasu? - zapytałam zaciekawiona. - A może robił pan coś ostatnio ciekawego?
Bardzo interesowało mnie to, czym taki mężczyzna zajmuje się po pracy. Czy siada ze szklanką whisky przed kominkiem i czyta książkę, czy może wychodzi do teatru lub opery, a może spotyka się ze znajomymi i wspólnie z nimi organizuje sobie jakoś czas? Naprawdę chciałam go lepiej poznać, dlatego pytałam o takie rzeczy. Bo jak tu poznać człowieka najlepiej, jak nie przez to jak się zachowuje i co robi?
- Proszę mi wybaczyć, że tak wypytuję, jednak bardzo ciekawi mnie czym zajmuje się pan w czasie wolnym. Ponieważ chyba nie chodzi pan codziennie do opery? A i ma pan dni wolne od pracy, prawda? - zapytałam. - Pan wie, czym się zajmuję na co dzień, ja oprócz tego, że wiem, że pan pracuje, to nie wiem wiele więcej, lordzie.
Jednorożec się chyba znudził, ponieważ stanął w końcu obok nas, spojrzał to na mnie to na Corvusa i obrócił się i poleciał do matki. Stali jeszcze przez chwilę w zasięgu naszego wzroku, a potem oddalili się spokojnie, nie zwracając już na nas większej uwagi. Siedziałam tak, obserwując, jak odchodzą, następnie odwróciłam się w stronę lorda.
- Chyba się nami znudziły - zaśmiałam się cicho.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie liczyłem na to, że zostanę tak od razu zaproszony na święta, które miałbym spędzić z lady Rosalie. Chciałem się chyba tylko dowiedzieć i ją wybadać czy w ogóle ma z kim spędzać święta. Rodzina Blacków była ogromna i liczna, ale o Yaxleyach niewiele wiedziałem. Czy prócz ojca i siostry lady Rosalie miała jeszcze jakichś bliskich kuzynów ze strony ojca? To pozostawało dla mnie zagadką. Gdy tylko usłyszałem jednak, jak zamierza spędzić najbliższe Boże Narodzenie, prawie podskoczyłem na ławce. O nie, co to to nie!
- Znam kilka ciekawszych sposobów na spędzenie świąt od wizyty u Rosierów. Randka ze sklątką tylnowybuchową jest na szczycie tej listy – powiedziałem ironicznie, nawet nie wyobrażając sobie sytuacji, w której musiałbym siedzieć przy jednym stole z przedstawicielami tego rodu. W dodatku w święta! Mogłem zaakceptować niespodziewaną obecność Druelli w naszej rodzinie oraz jej przesłodkiej córeczki Belli, ale jeden Rosier a kilku Rosierów to jednak spora różnica. Poza tym jestem pewien, że rodzice śmiertelnie by się na mnie obrazili, gdyby się dowiedzieli, że wybrałem świąteczny obiad u Rosierów z nową narzeczoną a nie wizytę w ich rezydencji. - Wspólne święta Rosierów i Blacków nie kończą się dobrze – wyjaśniłem nie chcąc, aby moje poprzednie słowa zabrzmiały zbyt opryskliwie.
Wiedziałem tylko, że będę miał trudny orzech do zgryzienia, bo lady Yaxley była najwidoczniej blisko spokrewniona z Rosierami, a to znacznie komplikowało sprawy. Zdzierżę ich na ślubie, ale później? Jeśli będą się potrafili odpowiednio zachować, może nie rzucę na nich przypadkowo jakiejś klątwy, gdy znajdą się w moim domu. Wolałbym jednak nie widzieć ich w swoim mieszkaniu. Jeśli moja żona będzie chciała odwiedzać ciotkę, to niech to robi na jej terenie i niezbyt często. Nie mogę się przecież narażać na kpiny ze strony własnej rodziny, która i tak niechętnie patrzyła na związek Cygnusa z Druellą.
- Skoro będą to tylko wysoko urodzone damy, to mam nadzieję że wszystko skończy się dobrze – też się uśmiechnąłem, chociaż nadal nie bardzo wiedziałem, jakie to straszne rzeczy mogły wyczyniać szlachcianki. Te panny z dobrych domów, które sam znałem, doskonale rozumiały granicę między tym co wypada a co nie wypada. Z drugiej strony po kobietach zawsze można się spodziewać wszystkiego i zawsze mogą im wpaść na myśl jakieś głupie pomysły. - Gdyby nie był to wieczorek u Rosierów, zaproponowałbym że będę czuwał pod drzwiami i pani pilnował, lady Yaxley – powiedziałem spoglądając na nią trochę wyzywająco i nawet lekko zaczepnie.
Wydawała się taka doskonale ułożona i dobrze wychowana, jakby nigdy w życiu nie zrobiła żadnego szaleństwa, miałem więc nadzieję, że nie dojdzie do jakiegoś szlacheckiego skandalu tuż przed ślubem. Do którego rzeczywiście zaczęło mi się nagle śpieszyć.
- Można powiedzieć, że żyję raczej z dnia na dzień i nie planuję swojej przyszłości. Łatwiej jest być zaskoczonym z powodu czegoś co się wydarzyło niż być rozczarowanym, że jakieś plany wzięły w łeb – odpowiedziałem na jedno z jej pytań, w zamyśleniu spoglądając na jednorożce, które nagle postanowiły zostawić nas samych. Od razu poczułem się bardziej pewnie jakby towarzystwo magicznych zwierząt wcześniej ją we mnie tłamsiło. - Jeśli zaś pyta pani o to, co robię po godzinach, to jestem alchemikiem amatorem. Jeśli nie pracuję i nie chodzę do opery albo na wystawy sztuki, to zwykle spędzam czas nad kociołkiem z eliksirami.
Nie było sensu ukrywać mojej drugiej pasji, skoro prędzej czy później i tak lady Yaxley by się o niej dowiedziała. A eliksiry były czymś, co pochłaniało mnie niemal całkowicie. Lubiłem warzyć je w swoim mieszkaniu, miałem nawet wydzieloną do tego pracownię. Często zostawałem tez w pracy, by podglądać pracę naszych szpitalnych alchemików i w razie jakichś wątpliwości od razu zadawać pytania.
- Znam kilka ciekawszych sposobów na spędzenie świąt od wizyty u Rosierów. Randka ze sklątką tylnowybuchową jest na szczycie tej listy – powiedziałem ironicznie, nawet nie wyobrażając sobie sytuacji, w której musiałbym siedzieć przy jednym stole z przedstawicielami tego rodu. W dodatku w święta! Mogłem zaakceptować niespodziewaną obecność Druelli w naszej rodzinie oraz jej przesłodkiej córeczki Belli, ale jeden Rosier a kilku Rosierów to jednak spora różnica. Poza tym jestem pewien, że rodzice śmiertelnie by się na mnie obrazili, gdyby się dowiedzieli, że wybrałem świąteczny obiad u Rosierów z nową narzeczoną a nie wizytę w ich rezydencji. - Wspólne święta Rosierów i Blacków nie kończą się dobrze – wyjaśniłem nie chcąc, aby moje poprzednie słowa zabrzmiały zbyt opryskliwie.
Wiedziałem tylko, że będę miał trudny orzech do zgryzienia, bo lady Yaxley była najwidoczniej blisko spokrewniona z Rosierami, a to znacznie komplikowało sprawy. Zdzierżę ich na ślubie, ale później? Jeśli będą się potrafili odpowiednio zachować, może nie rzucę na nich przypadkowo jakiejś klątwy, gdy znajdą się w moim domu. Wolałbym jednak nie widzieć ich w swoim mieszkaniu. Jeśli moja żona będzie chciała odwiedzać ciotkę, to niech to robi na jej terenie i niezbyt często. Nie mogę się przecież narażać na kpiny ze strony własnej rodziny, która i tak niechętnie patrzyła na związek Cygnusa z Druellą.
- Skoro będą to tylko wysoko urodzone damy, to mam nadzieję że wszystko skończy się dobrze – też się uśmiechnąłem, chociaż nadal nie bardzo wiedziałem, jakie to straszne rzeczy mogły wyczyniać szlachcianki. Te panny z dobrych domów, które sam znałem, doskonale rozumiały granicę między tym co wypada a co nie wypada. Z drugiej strony po kobietach zawsze można się spodziewać wszystkiego i zawsze mogą im wpaść na myśl jakieś głupie pomysły. - Gdyby nie był to wieczorek u Rosierów, zaproponowałbym że będę czuwał pod drzwiami i pani pilnował, lady Yaxley – powiedziałem spoglądając na nią trochę wyzywająco i nawet lekko zaczepnie.
Wydawała się taka doskonale ułożona i dobrze wychowana, jakby nigdy w życiu nie zrobiła żadnego szaleństwa, miałem więc nadzieję, że nie dojdzie do jakiegoś szlacheckiego skandalu tuż przed ślubem. Do którego rzeczywiście zaczęło mi się nagle śpieszyć.
- Można powiedzieć, że żyję raczej z dnia na dzień i nie planuję swojej przyszłości. Łatwiej jest być zaskoczonym z powodu czegoś co się wydarzyło niż być rozczarowanym, że jakieś plany wzięły w łeb – odpowiedziałem na jedno z jej pytań, w zamyśleniu spoglądając na jednorożce, które nagle postanowiły zostawić nas samych. Od razu poczułem się bardziej pewnie jakby towarzystwo magicznych zwierząt wcześniej ją we mnie tłamsiło. - Jeśli zaś pyta pani o to, co robię po godzinach, to jestem alchemikiem amatorem. Jeśli nie pracuję i nie chodzę do opery albo na wystawy sztuki, to zwykle spędzam czas nad kociołkiem z eliksirami.
Nie było sensu ukrywać mojej drugiej pasji, skoro prędzej czy później i tak lady Yaxley by się o niej dowiedziała. A eliksiry były czymś, co pochłaniało mnie niemal całkowicie. Lubiłem warzyć je w swoim mieszkaniu, miałem nawet wydzieloną do tego pracownię. Często zostawałem tez w pracy, by podglądać pracę naszych szpitalnych alchemików i w razie jakichś wątpliwości od razu zadawać pytania.
Gość
Gość
Wysłuchałam uważnie jego słów na temat opinii o spotkaniu z Rosierami i mimowolnie zmarszczyłam brwi. Nie zbyt mi się to podobało, w obecności damy powinien zachować więcej szacunku dla jej rodziny, tym bardziej, że niedługo przecież zostaną razem złączeni i będą musieli się ścierpieć, chociażby na ślubie. Wiedziałam już jednak, że jeśli będę chciała zapraszać Rosierów do naszego domu, to chyba tylko podczas nieobecności mojego męża.
- Nie wiem, czy akurat sklątka tylnowybuchowa byłaby lepsza od Rosierów - stwierdziłam równie chłodno.
Na jego wyjaśnienie, czemuż tak gwałtownie zareagował jedynie kiwnęłam głową. Ciotka była mi bardzo bliska, tak samo jak bliska była mi moja kuzynka i mój kuzyn i na pewno nie będę rezygnować ze spotkań z nimi. Ostatnio, dzień bez spotkania z Darcy jest dniem dla mnie straconym, pewnie nie będę miała tyle czasu, aby spotykać się z nią codziennie po ślubie, jednak nie będę z tego rezygnować wtedy, kiedy nie zajdzie taka potrzeba.
- Nie byłabym tego taka pewna, lordzie Black. Nie raz wysoko urodzone damy potrafią zachować się gorzej, niż nie jedna służąca. Tym bardziej, jeśli chodzi o kontakty z willami, kiedy mężczyźni widzą nas w samych superlatywach, one najchętniej spaliłyby nas na stosie, tak jak robiono to w przeszłości - dodałam z lekkim uśmiechem.
Taka była przecież prawda. Gdybym nie była półwillą, Megara na pewno by tak na mnie nie reagowała. Ale jeszcze gorzej jest, kiedy spotka się willa z willą, wtedy to już w ogóle trzeba mieć się na baczności, w końcu rywalizacja jest tutaj w tym wypadku niemalże pewna.
- Pilnował mnie? - zaśmiałam się lekko. - Nie ma powodów, proszę mi wierzyć, akurat te panny, które się tam pojawią, są dla mnie małym zagrożeniem. A i ja nie mam zamiaru wdawać się z nimi w dyskusję, bo nie wiadomo do czego to doprowadzi. Dworek Rosierów jest zbyt piękny by go niszczyć.
No i Darcy byłaby zawiedziona, gdybym poddała się tej mało odpowiedniej dla naszego wieku walki. Jedynie dla niej chciałam tam przyjść z wysoko uniesioną głową i pełna optymizmu. No i dobrze, że zaprosiła mnie do siebie dzień wcześniej, dzięki temu będziemy mogły trochę poplotkować. Chociażby o lordzie Blacku.
Słuchałam go uważnie i z zaskoczeniem przyjęłam, że ma całkiem zdrowe podejście do sytuacji. W gruncie rzeczy to miał rację, że lepiej jest zbytnio nie planować, aby potem się nie zawieść. Z drugiej strony, jak sobie ułożyć dzień, jeśli właściwie nie wie się co będzie się robiło?
- Alchemikiem? - zdziwiłam się. - Nie spodziewałabym się tego.
Nie wyglądał na alchemika amatora. Ale w sumie magomedycyjna z eliksirami się łączyła, więc nic też dziwnego, że też lubił tę dziedzinę magii. Ja nigdy nie lubiłam eliksirów chociaż bardzo lubiłam i szanowałam profesora Slughorna. Rodziłam sobie całkiem dobrze, ale tylko tyle, nie darzyłam tego przedmiotu wielką miłością.
- Lordzie Black, gdybyśmy posiadali duży ogród mogłabym hodować dla lorda rośliny, które mógłby pan używać w swoich eliksirach - teraz to ja uśmiechnęłam się do niego zaczepnie, dając mu znak, aby jednak bardzo dobrze przemyślał sprawę posiadłości.
Nie dość, że hodowla roślin, mógłby sobie zrobić pracownię z prawdziwego zdarzenia, mógłby trzymać te swoje psy, nasze przyszłe dzieci miałyby wspaniałe warunki, a i ja byłabym szczęśliwsza. Czy tyle plusów mu nie wystarczyło?
- Bardzo się cieszę, że tak lubi pan operę. Mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli się tam wspólnie wybrać. Brakuje mi towarzystwa mężczyzny u boku, a postać narzeczonego byłaby wręcz idealna - uśmiechnęłam się do niego uroczo.
Może weźmie to jako propozycję kolejnego spotkania?
/Kończymy powoli?
- Nie wiem, czy akurat sklątka tylnowybuchowa byłaby lepsza od Rosierów - stwierdziłam równie chłodno.
Na jego wyjaśnienie, czemuż tak gwałtownie zareagował jedynie kiwnęłam głową. Ciotka była mi bardzo bliska, tak samo jak bliska była mi moja kuzynka i mój kuzyn i na pewno nie będę rezygnować ze spotkań z nimi. Ostatnio, dzień bez spotkania z Darcy jest dniem dla mnie straconym, pewnie nie będę miała tyle czasu, aby spotykać się z nią codziennie po ślubie, jednak nie będę z tego rezygnować wtedy, kiedy nie zajdzie taka potrzeba.
- Nie byłabym tego taka pewna, lordzie Black. Nie raz wysoko urodzone damy potrafią zachować się gorzej, niż nie jedna służąca. Tym bardziej, jeśli chodzi o kontakty z willami, kiedy mężczyźni widzą nas w samych superlatywach, one najchętniej spaliłyby nas na stosie, tak jak robiono to w przeszłości - dodałam z lekkim uśmiechem.
Taka była przecież prawda. Gdybym nie była półwillą, Megara na pewno by tak na mnie nie reagowała. Ale jeszcze gorzej jest, kiedy spotka się willa z willą, wtedy to już w ogóle trzeba mieć się na baczności, w końcu rywalizacja jest tutaj w tym wypadku niemalże pewna.
- Pilnował mnie? - zaśmiałam się lekko. - Nie ma powodów, proszę mi wierzyć, akurat te panny, które się tam pojawią, są dla mnie małym zagrożeniem. A i ja nie mam zamiaru wdawać się z nimi w dyskusję, bo nie wiadomo do czego to doprowadzi. Dworek Rosierów jest zbyt piękny by go niszczyć.
No i Darcy byłaby zawiedziona, gdybym poddała się tej mało odpowiedniej dla naszego wieku walki. Jedynie dla niej chciałam tam przyjść z wysoko uniesioną głową i pełna optymizmu. No i dobrze, że zaprosiła mnie do siebie dzień wcześniej, dzięki temu będziemy mogły trochę poplotkować. Chociażby o lordzie Blacku.
Słuchałam go uważnie i z zaskoczeniem przyjęłam, że ma całkiem zdrowe podejście do sytuacji. W gruncie rzeczy to miał rację, że lepiej jest zbytnio nie planować, aby potem się nie zawieść. Z drugiej strony, jak sobie ułożyć dzień, jeśli właściwie nie wie się co będzie się robiło?
- Alchemikiem? - zdziwiłam się. - Nie spodziewałabym się tego.
Nie wyglądał na alchemika amatora. Ale w sumie magomedycyjna z eliksirami się łączyła, więc nic też dziwnego, że też lubił tę dziedzinę magii. Ja nigdy nie lubiłam eliksirów chociaż bardzo lubiłam i szanowałam profesora Slughorna. Rodziłam sobie całkiem dobrze, ale tylko tyle, nie darzyłam tego przedmiotu wielką miłością.
- Lordzie Black, gdybyśmy posiadali duży ogród mogłabym hodować dla lorda rośliny, które mógłby pan używać w swoich eliksirach - teraz to ja uśmiechnęłam się do niego zaczepnie, dając mu znak, aby jednak bardzo dobrze przemyślał sprawę posiadłości.
Nie dość, że hodowla roślin, mógłby sobie zrobić pracownię z prawdziwego zdarzenia, mógłby trzymać te swoje psy, nasze przyszłe dzieci miałyby wspaniałe warunki, a i ja byłabym szczęśliwsza. Czy tyle plusów mu nie wystarczyło?
- Bardzo się cieszę, że tak lubi pan operę. Mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli się tam wspólnie wybrać. Brakuje mi towarzystwa mężczyzny u boku, a postać narzeczonego byłaby wręcz idealna - uśmiechnęłam się do niego uroczo.
Może weźmie to jako propozycję kolejnego spotkania?
/Kończymy powoli?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wejście do rezerwatu
Szybka odpowiedź