Wydarzenia


Ekipa forum
Wejście do rezerwatu
AutorWiadomość
Wejście do rezerwatu [odnośnik]03.04.16 14:28
First topic message reminder :

Wejście do rezerwatu

Otwarty rezerwat jednorożców należący do rodu Parkinson. Znajduje się on w jednym z największych lasów w Anglii - Forst of Dean. Pracują tam młode, niezamężne kobiety, a odwiedzającym, przy odrobinie szczęścia, być może uda się dostrzec te piękne, magiczne stworzenia. Przez las idzie się wąskimi ścieżkami, ale na tyle oznaczonymi, że nie można się zgubić. Pomimo dostępności dla osób z zewnątrz - poruszanie się odbywa się określonymi ścieżkami, z których zboczenie jest surowo zakazane. Zwiedzanie innymi szlakami może odbywać się tylko i wyłącznie w asyście pracowników rezerwatu lub członków rodu Parkinson. Wytrwałym bywalcom tegoż rezerwatu częściej uda się zobaczyć młode jednorożce, które są bardziej ufne i ciekawskie, oraz z chęcią podchodzą nawet do chłopców, tolerując obecność mężczyzn. Obcowanie z dorosłymi jednorożcami jest niemalże niemożliwe, chyba że wyczują one obecność kobiety nieskazitelnie czystej, której pozwolą na bliższe podejście.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.03.17 22:42, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wejście do rezerwatu - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]12.08.22 19:19
Maria jeszcze nie wiedziała, jak bardzo byli do siebie podobni. Że czasami zdarzało jej się kulić w sobie w podobny sposób, gdy działy się rzeczy, których nie chciała — gdy wstydziła się mocno, bo na przykład powiedziała o jedno słowo za dużo, albo zupełnie przypadkiem zrobiła coś głupiego. Ludzie mawiali, że podobne dusze ciągnęło do siebie całkiem mocno, że dusze te odnajdywały się często nawet po omacku, chcąc być dla siebie opoką, otoczyć się wzajemną opieką, bo nikt inny nie potrafił ich zrozumieć. I może tak właśnie było; może to zrządzenie losu, nieprzyjemny jego rechot odbijający się w cierpieniu Laurence sprawi, że i on, i Maria uwierzą, że cuda potrafiły się zdarzać, gdy tylko im się odpowiednio dopomogło. Że dobroć, że czyste serce to nie tylko wymysł wyjęty ze starych baśni, że te serca biły wciąż, pomimo wojennej zawieruchy, szybko i ochoczo, gotowe rzucić się z ratunkiem tym, którzy tego potrzebowali. W postawie Marii nie było więc — w jej ocenie oczywiście — nic zaskakującego. Cierpiącemu należało ulżyć, a łzy nie były przecież ceną wygórowaną, zbyt wielką, by nie mogła mu ich podarować. Największą zapłatą będzie bowiem dojrzenie na własne oczy ulgi malującej się na zmęczonej od bólu twarzy nieznajomego mężczyzny, który przymknął teraz powieki, chciał zapaść się pod ziemię, a Maria gotowa była przecież złapać go za nadgarstek, mocno i pewnie, z milczącą prośbą, by nie porzucał jeszcze nadziei na wyzdrowienie.
To, z czym mieli do czynienia, stanowiło może dziwny przypadek ludowych guseł. Maria jako czarownica wywodząca się z konserwatywnej rodziny o długich tradycjach czarodziejskich posiadła odrobinę wiedzy o różnych przedziwnych przypadkach, które odporne na magię płynącą z różdżki, ustępowały pod wpływem szczególnych okoliczności. Często elementem takowych okoliczności były dziewczęta nieznające cielesnych uciech, czasami były to znajdujące się za bramą rezerwatu zwierzęta, którymi się opiekowały. Gdy jednak mieli przed sobą rozwiązanie tej zagadki — jakkolwiek żenujące lub upokarzające mogło ono być z perspektywy dorosłego mężczyzny proszącego młodą pannę o łzę, lub trzy — nierozsądnie było unosić się dumą i nie spróbować sobie ulżyć, czyż nie?
Dlatego też Maria nie poddawała słów pod wątpliwość. Ani tych spisanych na kartce, ani z trudem przeciskających się przez rozpalone gardło cyrkowca. Spoglądała jednak na niego z ufnością, wciąż kucając przy jego boku, gotowa na choćby chwilowe darowanie mu spokoju, gdyby kaszel znów go sięgnął i nie zamierzał puścić. Czasami miała trudności z oddychaniem, w szczególności gdy czuła za dużo, gdy fala towarzyszącego jej smutku spadała na nią zbyt gwałtownie; przez lata nauczyła się jednak łapać oddechy, gdy było ich mało, czasami wyrywać je światu siłą, mogła mu przecież pokazać jeden sposób, a nuż by pomogło...
Jej myśli same, w pewnym bezwarunkowym odruchu postanowiły ruszyć w kierunku przykrości. Do czasu, gdy pierwszy raz sprawiła, że zwiędła jej ulubiona roślinka, gdy upuściła doniczkę z rąk. Gdy mając kilka lat chciała zbiec ze schodów i zamiast tego przekoziołkowała tak, że wylądowała na ziemi razem z dwoma przednimi zębami, na całe szczęście tymi mlecznymi. Myśli pobiegły dalej, do surowych spojrzeń profesorów z Beauxbatons gdy nie potrafiła znaleźć odwagi, by odpowiedzieć na pytanie, choć znała odpowiedź, bo bała się, że wszyscy usłyszą jej angielski, jeszcze silny wtedy akcent i będą się z niej śmiać. Do Celine, jej słodkiej, kruchej Celine, którą co prawda odnalazła, ale której krzywdy była tak długo nieświadoma...
I choć czuła, że welon smutku spadł na nią, jak spadał zawsze, jej oczy zdawały się być ironicznie wręcz suche. Powieki piekły, jakby ktoś siłą wciskał weń piasek, ale w jednym momencie wyrwana została z krainy wspomnień, znów znajdowała się przed nieznajomym mężczyzną w czarnej szacie, który teraz opowiadał jej o zaklęciu, o którym — jak słusznie przewidział — wcześniej nie słyszała. Starała się teraz powrócić znów do Akademii, do wysłużonych podręczników z trzeciej, czy nawet czwartej ręki. Transmutacja nie była jej konikiem, uznawała ją za dziedzinę dość trudną, ale chyba zapamiętałaby tę inkantację, skoro efekt był... Doprawdy cudowny, z samego opisu. Jeżeli przemiana oczu faktycznie nie bolała, mogła przecież spróbować i tego sposobu, a im szybciej to się stanie, tym prędzej ustaną dolegliwości nieznajomego.
Kiwnęła więc głową, zgadzając się na niewypowiedziany, acz dorozumiany plan. Może powinna się bać, że mężczyzna rzuci na nią jakiś urok, zupełnie inny od opisywanego zaklęcia i wykorzysta jej naiwność, ale serce podpowiadało jej, że człowiek ten nie mógł kłamać. Wszystko, co jej opowiadał do tej pory — jakkolwiek fantastyczne — znajdowało przecież potwierdzenie w rzeczywistości, a teraz jego oczy, wcześniej jasnobrązowe, na jej własnych oczach, przechodziły w...
Złoto.
To, które tak dobrze znała.
Nie mogła oderwać od nich wzroku, choć spojrzenie z każdym kolejnym uderzeniem serca rozmazywało się coraz bardziej, a różane wargi rozchylały się w zabraniającym jakiejkolwiek mowy zdziwieniu. Podbródek Marii zadrżał — odrobinę w alarmie, odrobinę w zapowiedzi tego, co zaraz miało nadejść, lecz dłonie, które dotychczas trzymała daleko, wystrzeliły natychmiast w kierunku postawionego na ławce, prostego kubka przyniesionego z Laurencem z cyrku. Nie wiedziała, czy zdejmując z siebie niewerbalne zaklęcie, nieznajomy widział, że i po jej policzkach pociekły łzy, zatrzymując się wreszcie na linii szczęki, a stamtąd kapały, kap, kap, kap, do podstawionego przez dziewczę kubka.
Teraz to Maria miała opuszczoną we wstydzie głowę, złote loki opadały z obu stron jej twarzy kurtyną, która oddzielała ją przynajmniej w drobnym stopniu od świata. Świata, który mógł oceniać, że opiekunkę jednorożców wzruszył gest potrzebującego nieznajomego, gdy spojrzał na nią oczami, które znały wyłącznie łagodność i dobroć. Oczami, w których nie mogło odbić się nic plugawego, które nie wybaczały kłamcom.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]30.08.22 20:45
Widział jej reakcję, zdumienie i cichy zachwyt, które zaszkliły się - dosłownie, choć tego jeszcze w pierwszych sekundach nie był świadom - w mieszance łagodnego szmaragdu i spokojnej szarości; nie musiał się upewniać, że zaklęcie powiodło się, świat stał się jakby wyblakły, jedynie zieleń drzewa zintensyfikowała się, tylko ciepły pomarańcz i delikatna żółć stały się jakby nasycone, wszystko inne zacierało się. Patrząc na nią teraz, złotem tęczówek, widział aureolę refleksów w jej włosach, lecz już sukienka i blada skóra stapiały się w jedno, nie dostrzegł też na początku łez rzeźbiących strużki smutku (bądź innej, równie eterycznej emocji) na policzkach.
Nadgarstek szarpnął różdżką, zmusił ją do uległości, do cofnięcia czaru, na który dziewczyna zareagowała tak gwałtownie; w zaskoczeniu przyglądał się, jak pochyla się nad przyniesionym z cyrku kubkiem, i dopiero po chwili zrozumiał.
Niewinne, czyste łzy spływały aż na samo dno; było ich ledwie kilka, każda jedna cenna jak kryształ.
Drżącymi rękami odkręcił korek z niewielkiej buteleczki, która zmieściła się w kieszeni peleryny; woda zmieszała się w naczyniu z niecodziennym antidotum, sięgnął po uchwyt, duszkiem wypijając ciecz, w smaku całkowicie neutralną. Spragniony, nienasycony, niemalże się zadławił łapczywością, pośpiechem.
I nic, zupełnie nic się nie stało.
To przecież tylko woda - na co on liczył?
Policzki zapłonęły mocniej, rozżarzone wstydem i emocjami, które wrzały coraz bardziej; dopił ostatnią kroplę, może ostatnią łzę, a to wszystko było tylko czyimś okrutnym, upokarzającym żartem?
Ale wtedy poczuł coś innego; ogień w krtani zdawał się gasnąć, słabnąć - powoli, ale skutecznie, poskromiony został każdy z płomieni bólu, popiół suchości niknął także.
- To... pomogło - wydukał, z każdą chwilą zdumiony tym faktem coraz bardziej; absurdalna treść spisana na starej karteczce głosiła prawdę, choć nadal nie miał pojęcia, co kryło się za klątwą taką jak ta, której ofiarą dzisiaj padł.
Dopiero teraz przestał zaciskać palce na naczyniu, aż do bieli knykci; odstawił kubek, szukając wzrokiem oczu, które mu pomogły. - Chyba nic mnie już w życiu nie zaskoczy, nie po tym, co mnie właśnie spotkało - dodał, usilnie próbując zrozumieć, ale nie był w stanie, nie sam - czy kiedykolwiek słyszała panna o podobnej historii? - czy właśnie dlatego bez zastanowienia, bez namysłu ruszyła mu na pomoc?
- Dziękuję za... wszystko - wciąż czuł się niezręcznie, ona bez wątpienia również, więc użył jedynie ogólnika - nie byłem wcale pewien, czy to zadziała, ale desperacja kazała mi się uczepić tego, co napisano na kartce - desperacja, zwana też ładniej ostatnią nadzieją - dziękuję i przepraszam, bo zdaję sobie sprawę, w jakiej sytuacji została panna postawiona, proszę mi powiedzieć, jak mógłbym się odwdzięczyć? - za akt łaski i dobroci, za dobre, czyste serce. - Moja godność to Laurence Morrow - przedstawił się w końcu, dopiero teraz, wcześniej z wiadomych powodów nie tracił nawet na to energii - gdyby potrzebowała panna świstoklika, proszę śmiało się do mnie odezwać, stworzę taki, który się pannie zamarzy, oczywiście na mój koszt - zaoferował, zastanawiając się, jaką formę rekompensaty mógłby zaoferować. To jedyne, co przyszło mu do głowy. Ale może coś innego przydałoby się jej bardziej? - Pozostaje mi życzyć tylko, aby w potrzebie napotkała panna kogoś takiego jak ja dzisiaj - blady uśmiech pojawił się na jego ustach; był wykończony - stresem, bólem, niepewnością, która tkwiła w nim do ostatniej kropli łzy.
I choć odetchnął z ulgą, to przytłaczające go uczucia wciąż chwiały jego myślami, zmęczenie dawało o sobie znać, ale kąciki warg uparcie, z wdzięcznością, tkwiły w górze.
Zdawał sobie sprawę, jak wielkie miał szczęście.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]05.09.22 14:20
Przyglądał się jej, wiedziała to. Ale bardziej niż na wzruszeniu oraz jego towarzyszu wstydzie (mającym źródło oczywiście w rzewności Marii, bowiem miała już w swej opinii zdecydowanie zbyt dużo lat, by poddawać się takim falom emocjonalności, większość osób uważała ją wszak za beksę) wolała skupić się na łapaniu wszystkich cieknących po jej brodzie łez do kubka. Nie wiedziała, ilu z nich potrzebował nieznajomy, aby dowiedzieć się, czy można przy ich pomocy odczynić rzucony na niego urok. Wolała więc nie uronić ani jednej kropli, kierując się wyłącznie nadzieją, że może wreszcie jej smutek, delikatna dusza, której tak łatwo było sięgnąć, że starczyło jeno zaklęcie z dziedziny transmutacji, wreszcie wyjdą komuś na zdrowie, staną się dla potrzebującego lekarstwem, które mogło uratować go od dalszego cierpienia. Chciała być kiedyś komuś potrzebna, chciała, by ludzie, którzy staną na jej drodze zapamiętali ją jako kogoś, kto pomocy nie odmawiał, kto mógł nieść z każdym swym krokiem nie tylko eteryczną aurę smutku, która otaczała jej postać od urodzenia, ale też coś więcej, coś miłego dla odmiany.
Wciąż jednak nie mogła otrząsnąć się z myśli, że może padali właśnie — nie sam Laurence, ale oboje — ofiarą jakiegoś okrutnego żartu. Że napompowany wspólnymi siłami balonik nadziei pęknie wreszcie, bo podobne rozwiązania są użyteczne wyłącznie w bajkach. Świat, w którym się znajdowali, świat podsuwający spragnionemu mężczyźnie okrutne napoje z papryką wyciskającą łzy i trawiącą gardło ogniem, świat, w którym młode dziewczęta stosowały się do auroskich przestróg, by do domu wracać dłuższą drogą, bo skrót mógł kosztować je życie — ten świat nawet w najmniejszym stopniu nie przypominał bajki, był okrutny, zły i chłodny.
Maria oddała jednak kubek w dłonie mężczyzny, a gdy jej własne zostały uwolnione, prędko chwyciły po dwa pukle włosów, lewa ręka po prawej stronie głowy, prawa ręka po lewej, by zakryć zaczerwienioną w oczekiwaniu twarz Marii, jak najmocniej się dało. Spogląda na spektakl zupełnie nieśmiało, odrobinę z dołu, czując, jak serce znów przyspiesza rytm, bo oto dopełniał się rytuał, oto pan Morrow wychylał już kubek, ta dziwna mieszanka antidotum i jej własnych łez spływała w dół gardła, ale przecież nie następowała żadna spektakularna metamorfoza. Wciąż był tym samym, skulonym na ławce i delikatnie zdezorientowanym od przeżywanego bólu człowiekiem. Widziała, że i jego policzki pokrywają się coraz to intensywniej karminem i już miała wyciągnąć swą dłoń znowu, złożyć na tej jego, usta otwierały się w próbie szeptu proszę poczekać, sprowadzę pomoc, ale nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego i dotąd zachrypnięty, z trudem wydobywający się z mężczyzny głos rozbrzmiał raz jeszcze, przecinając wyrosłe wokół nich gęste zarośla ciszy.
— Naprawdę? — dopytała, chyba równie zdziwiona co sam Lawrence. Powoli odsunęła włosy z twarzy, uniosła nawet głowę, chyba gotowa do wyprostowania się, ale z wrodzonej ostrożności, poza tymi ruchami pozostawała nieruchoma. Kąciki ust drżały, chyba jeszcze niepewne co do tego, czy i kiedy powinny wzbić się w górę, pozwolić pannie Multon się uśmiechnąć. Na pytanie, czy słyszała kiedyś o podobnej historii, pokręciła przecząco głową. To pierwszy taki przypadek, przynajmniej dla niej, bo skoro człowiek ten miał kartkę z podpowiedzią jak pozbyć się tej przypadłości, musiało się to przytrafić komuś innemu. Jakie jest prawdopodobieństwo?
— A—ależ... Ależ nie musi pan przepraszać, absolutnie! — dopiero przeprosiny, podziękowania i prośba o wskazanie sposobu zadośćuczynienia sprawiły, że wyprostowała dotychczas zgarbione plecy, a dłonie uniosła w górę tak, by dobitnie pokazać, że po pierwsze — nic się nie stało, a po drugie — nie przyjmie żadnego zadośćuczynienia. — Przecież... To mnie nic nie kosztuje, takie łzy. Po prawdzie nawet przykro się do tego przyznawać, ale często płaczę, z różnych powodów i teraz... Teraz przynajmniej miłe były mi te łzy, bo mogły panu pomóc — nie spoglądała już na mężczyznę, gdy mówiła te słowa, wzrok skupiwszy na kępce trawy wyrastającej wokół jednej z nóżek ławki, na której siedział Morrow. Dopiero słowa o świstoklikach sprawiły, że raz jeszcze skrzyżowali ze sobą spojrzenia, Maria wciąż nieco płochliwie, ale jakby z planem. Taki świstoklik to była przecież bardzo pożądana w dzisiejszych czasach rzecz, a dziewczyna natychmiast wpadła na przynajmniej dwie okazje wymagające ich posiadania. Bycie bezpiecznym nie zaszkodzi.
— Przepraszam, jeżeli będzie to zbyt wiele dla pana, ale czy jest szansa na zrobienie dwóch? Za jeden bym zapłaciła sama, drugi mógłby pan zrobić wedle własnego uznania. To... byłoby bardziej w zgodzie z moim sumieniem — nie chciała przecież wykorzystywać tego biednego człowieka tylko dlatego, że znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie, żeby mu pomóc. Celine, jej droga Celine też pewnie skorzysta, gdy Maria zakupi dla niej świstoklik. — Bardzo miło było mi pana poznać, panie Morrow.
Podniósłszy się z kucnięcia, Maria wyprostowała się prędko, po czym wygładziła materiał swej sukienki. Niebieski błękit przechodził powoli we fiolety, róże i pomarańcze. Oboje chyba musieli wracać.
— Gdyby... Gdyby padł pan kiedykolwiek ofiarą takiego żartu ponownie, a byśmy na siebie nie wpadli, niech pan prosi o Marię Multon. Przybędę od razu, obiecuję.
Choć Laurence nie mógł chyba tego widzieć, mały palec prawej dłoni Marii, chwilowo ukryty w fałdce sukienki, wyprostował się w momencie składania przysięgi. A te, które wsparte były mocą małego paluszka, były przecież święte.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]22.10.22 19:17
Naprawdę; skinął tylko głową, dłońmi ostrożnie przesuwając po cienkiej skórze napinającej się na krtani; tak, jakby organoleptycznie chciał zbadać, czy wszystko już w porządku, choć przecież dyskomfort rozżarzonego bólu nie sprawił wcale, że i okolice jabłka Adama ociepliły się. Nie czuł pod opuszkami ciepła, ale i wcześniej go tam nie było. Raz jeszcze przełknął ślinę, koncentrując się na tym, czy w trakcie pojawi się jakiekolwiek smagnięcie ognia, przeszywające go od środka.
Tak się jednak nie stało; zaczerpnął powietrze raz jeszcze, odważniej, czując jak żebra rozchodzą się na boki, niczym skrzela. Łza, która zamigotała przez chwilę w kąciku oka, nim zamrugał gwałtownie, być może była jeszcze tylko pozostałością po transmutacji gałek ocznych, bądź ujściem emocji, z całą jednak pewnością nie miała nic wspólnego z wypalającym go od środka żarem, ten przygasł całkiem, w jednej tylko chwili.
Nadal nie rozumiał, czym tak właściwie różniła się czysta łza od pozostałych, że sama w sobie mogła stanowić ingrediencję tworzącą antidotum. Zupełnie nie znał się na alchemii, ale wydawało mu się to wręcz nieprawdopodobne. Wyczerpany, na szczęście darował sobie dalsze rozważania na ten temat.
Liczyło się tylko to, że ten koszmar się skończył.
- Nie muszę daleko szukać, czas - i nerwy? Był przecież nagabującym ją nieznajomym, opowiadającym jakąś niestworzoną historię - niewiele zostało takich rzeczy, które można mieć za darmo, mówią, że uprzejmość nic nie kosztuje, ale nie do końca się z tym zgodzę. Nie musiała panna się zatrzymywać, ani próbować mnie wysłuchać; myślę - wiedział - że mało kto by mi uwierzył, słuchając tego, co mówiłem... właściwie nawet momentami sam sobie nie wierzyłem - wylał się z niego wartki potok słów; nie zważał na to, że struny głosowe pozostają jakby obolałe, odczuwał ich drżenie mocniej, już tylko to przypominało mu, jak nieznośny ból roznosił się jeszcze chwilę temu po jego krtani. - Proszę w przyszłości pamiętać o tym, jak cenne są te łzy i nie przelewać ich zbyt często - wtrącił jeszcze, z łagodnym uśmiechem; wydawała się w istocie empatyczna, emocjonalna, a także chyba zbyt dobra, by funkcjonować w rzeczywistości, która ich otaczała.
- Nie ma najmniejszego problemu, napiszę do panny list w tej sprawie, proszę się na spokojnie zastanowić, jaki dokładnie rodzaj świstoklika będzie potrzebny, dla ilu osób, gdzie miałby przenosić... wygospodaruję czas tak szybko, jak to będzie możliwe, jedynie tak mogę się odwdzięczyć - wzrok uciekł ponownie w stronę pustego już kubka, po który sięgnął niemalże machinalnie, bez zastanowienia. Pospiesznym ruchem różdżki zmniejszył go, w jednej chwili przedmiot stał się wielkości paznokcia. I w takiej też formie umieścił go na powrót w bezpiecznej kieszeni.
- Choć okoliczności nie były najmilsze, bardzo jestem wdzięczny za to spotkanie - odpowiedział gładko i szczerze, bez wymyślnego ugrzecznienia; nie chciał nawet myśleć, w jakim byłby teraz stanie, gdyby los mu jej nie zesłał.
- Ale mam jednak szczerą nadzieję, że nie spotkamy się już nigdy więcej z podobnego powodu - piegowaty nos zmarszczył się w rozbawieniu, gdy skinął jej jeszcze uprzejmie głową, czekając chwilę, aż ruszy w swoją stronę; wtedy i on obrócił się, płynnie przechodząc w teleportacyjną spiralę.

zt<3




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]23.10.22 12:07
Nie spodziewała się, że kiedykolwiek przyjdzie jej przyglądać się zaczerpnięciu przez kogoś oddechu z tak wielką antycypacją, tak wielkim zaangażowaniem, co teraz. Czasami jej rola w wydarzeniach sprowadzała się przecież do tegoż właśnie — obserwacji, wstrzymania własnego oddechu w oczekiwaniu na to, co nadejdzie zaraz, czego widmo kładło cień już na teraźniejszości albo inaczej, pojawiało się w jej wrażliwym ciele, przede wszystkim jako mrowienie w samych czubkach palców. Laurence również wydawał się spodziewać czegoś wielkiego — jego dłonie ostrożnie sprawdzały gardło, Maria nie mogła wyobrazić sobie, co takiego opowiadało mu jego wymęczone złośliwym żartem ciało. Ale nie była również uzdrowicielką, mogła wyłącznie przełknąć ślinę, w napiętym i wciąż niepewnym (To wszystko? Naprawdę zadziałało?) efektów wyrazie wspólnoty. Wyglądało jednak na to, że znajdujący się przed nią mężczyzna mógł wreszcie poczuć prawdziwą ulgę lub chociaż brak tej palącej sensacji, która zacisnąwszy się boleśnie na jego gardle, nie pozwalała mu na pełne oddechy i wypowiadanie słów bez silnego dyskomfortu.
I sama świadomość, że w istocie już było lepiej, sprawiła, że na twarzy Marii Multon zjawił się szeroki, wreszcie radosny uśmiech.
— Zdradzę panu pewien sekret — w szarozielonych, zazwyczaj zamglonych smutkiem oczach zajaśniała jedna iskierka, w połączeniu z uśmiechem sprawiając, że blondynka wyglądała na niemal szczęśliwą młodą dziewczynę. Wciąż znajdowali się przed wejściem do rezerwatu, słońce powoli chyliło się do snu niedaleko linii horyzontu, niebo otuliło się w ciepłe barwy różu, pomarańczy i żółci. Maria nie musiała ściszać głosu, wiedziała, że byli w tym miejscu sami. — Do opieki nad jednorożcami nie wystarczy wyłącznie czystość, która pomogła panu dzisiaj — nie sądziła, że w towarzystwie tego człowieka, po fali strachu o jego życie (w końcu cała ta sytuacja wyglądała prawdziwie poważnie!) będzie mogła mieć aż tak dobry humor. Kąciki ust zadrżały w powstrzymywanym śmiechu, dłoń na kilka sekund przytknięta została do warg, wyciszony, dziewczęcy chichot wybrzmiał zza niej podobny bardziej do śpiewu przelatującego bardzo wysoko nad ich głowami ptaka. — O wiele więcej liczy się czyste serce. Żadna z dziewcząt, które tu pracują, nie odmówiłaby panu pomocy. Co więcej... — dopiero w tym momencie Maria zdecydowała się wyprostować wreszcie z klęczek i zająć miejsce na ławce, na której zasiadał wcześniej Laurence, skromnie składając dłonie na materiale białej sukienki, wygładzając ją na kolanach. — Pomoc przychodzi tym prościej, jeżeli jedno dobre serce dojrzy dobroć tego drugiego — dodała szeptem, oczy spuszczając już na kubek, do którego zebrała własne łzy, teraz już zupełnie pusty. Naprawdę wierzyła, że pan Morrow był człowiekiem o sercu dużym i dobrym, choć wymienili między sobą zaledwie kilka zdań. Ale zdarzały się takie sytuacje, gdy tych kilka zdań było wystarczające, a patrząca przede wszystkim sercem opiekunka jednorożców nie miała nawet najmniejszej wątpliwości, że znajdujący się przed nią człowiek był nie tylko kimś miłym, czy dobrym, ale przede wszystkim — co zaskoczyło ją chyba najmocniej — godnym zaufania. Maria nie ufała zbyt prosto, żyjąc raczej w swoim zamkniętym świecie, ale rudowłosy jegomość nie budził w niej strachu, wszystkie jego gesty niosły ze sobą jakąś wrodzoną łagodność i tyle naprawdę wystarczyło, by choć na chwilę zaleczyć bolączki rozdartego wojną świata.
Na uwagę o łzach uśmiechnęła się już do siebie, zwieszając powoli głowę, w trakcie kiwania nią na zgodę.
— Proszę na siebie uważać, panie Morrow. Podobno tworzenie świstoklików wymaga wielu podróży, a niewiele jest miejsc, które są równie bezpieczne jak nasz rezerwat — coś w głosie Marii sugerowało powrót do wcześniejszego smutku, odchyliła lekko głowę w tył, oczy wznosząc ku niebu, spiętrzonym na nim jasnoróżowym chmurom. To dobrze, że się tam zebrały, noc nie będzie bardzo zimna. — I gdy będzie pan wracał do domu, proszę omijać Rękaw Praplatanów — podzieliła się z nim aurorskim ostrzeżeniem, teraz spoglądając mężczyźnie prosto w oczy, chcąc, aby w pełni zrozumiał powagę sytuacji. Polubiła go i nie chciała, by wychodząc powoli z jednego problemu, wpadł od razu po szyję w inny.
Na pożegnanie podarował jej jednak kolejny powód do uśmiechu. Skinęła mu głową, zgadzając się co do tego stwierdzenia. Pięknie byłoby, gdyby ich kolejne spotkanie — jeżeli nadejdzie — obyło się bez łez.
Przynajmniej teraz wiedziała, że tej nocy nie przyjdzie jej zapłakać raz jeszcze, jej niespodziewany towarzysz wybrał bezpieczniejszą formę powrotu do domu.

| z/t serce


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]06.05.23 19:18
11 VII 1958


Do rezerwatu jednorożców w Gloucestershire co jakiś czas przybywały wycieczki. Co prawda ich częstotliwość zmalała przez trwającą wojnę, lecz rację mieli ci, którzy uznali, że zawieszenie broni pozwoli na zwiększenie zysków z wycieczek, ponowne rozbudzenie zainteresowania tymi magicznymi, zapierającymi dech w piersiach stworzeniami.
Wśród swych obowiązków zawodowych Maria nie miała wyłącznie doglądania jednorożców, czy też nauki o nich. Zdarzało się, że sama prowadzała wycieczki, tak jak robiła to wcześniej z Elvirą, czasem przychodziło jej zajmować się także utrzymaniem porządku na terenie rezerwatu oraz pomieszczeń, które składały się na jego całość. Pani Hopkirk poinformowała ją o pewnej szczególnej grupie wycieczkowej już w zeszłym tygodniu — pewna bogata rodzina z Francji miała chcieć skorzystać z okazji — odwiedzając swych krewnych, postanowiła również odwiedzić progi rezerwatu. Marię wybrano na ich przewodniczkę przede wszystkim ze względu na jej perfekcyjną znajomość języka francuskiego. Goście mieli niemalże nie mówić po angielski, w związku z czym niewiele zrozumieliby w normalnym trybie oprowadzania. Maria jednak znajdowała się ostatnio w dobrych łaskach kobiet sprawujących bezpośredni nad nią nadzór. Wszystkie powierzone zadania próbowała wykonywać najlepiej, jak tylko mogła, często poświęcając nawet swój wolny czas, aby pokazać rosnące w niej zaangażowanie. Lubiła wszak swoją pracę, darzyła prawdziwym, niewymuszonym szacunkiem swe nadzorczynie. Praca na świeżym powietrzu sprawiała jej radość i nie zamierzała narzekać, gdyby i ta wycieczka postanowiła się odrobinę przedłużyć, chociażby ze względu na pytania, które mogłyby narodzić się w głowie gości.
Ze względu na fakt, że miała dziś być swego rodzaju twarzą rezerwatu, szczególną uwagę przykuła do swego wyglądu. Wybrała swą ulubioną, białą, zwiewną szatę, z do której dobrała sznurowane, jasnobrązowe trzewiki. Włosy związała w dwa warkocze, które upięła do tyłu tak, aby przykryć swe odstające uszy — kompleks, z którego nigdy nie wyrosła, a który mógł przecież wpłynąć negatywnie na jej odbiór, pamiętała wszak, że ludzie bogatsi od niej mieli inną wrażliwość na piękno. Och, gdyby sama miała pieniądze, czy również nie chciałaby się otaczać tylko tym, co piękne? Zapewne tak.
U bram rezerwatu zjawiła się pół godziny przed planowanym przybyciem grupy. Pragnęła uprzątnąć jeszcze teren, przy pomocy grabi zaczęła zbierać opadające z okolicznych topoli owoce — przez przedłużającą się zimę i niezbyt ciepły początek wiosny nawet okres kwitnienia roślin przesunął się znacząco. Udało jej się uformować dwie kupki długich, puchatych zwisków, które później wrzuciła do woreczków, a te prędko zaniosła do wyznaczonego na kompostownik miejsca. Kiedyś posłużą jako nawóz do roślin, które hodowała jedna ze starych alchemiczek pracujących przy rezerwacie, ta sama, która zaopatrywała panią magiweterynarz w lekarstwa dla zwierząt. W rezerwacie nic nie mogło się marnować — wszystkie pracujące tu kobiety czerpały z jego dobrodziejstwa i próbowały odwdzięczać się Forest of Dean, oddawać mu wdzięczność w formie pracy. Maria nie była wyjątkiem.
Gdy wróciła, zegar umieszczony w niedalekim budynku zarządu wybijał jedenastą. Jedenaście uderzeń niosło się przez otwarte na oścież okno, dochodząc wreszcie i do uszu Marii, która raz jeszcze sprawdziła, czy nie ubrudziła sukienki w trakcie swych porządków i czy przypadkiem nie zniszczyła sobie fryzury. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, a niedługo później dosłyszała najpierw donośne rżenie, a potem tętent kopyt. Nie mogła pomylić tego dźwięku z żadnym innym. Abraksany. Przez kilka wakacji pracowała w ich hodowli, wspomnienie minionych lat przeszyło jej ciało ekscytacją i aż stanęła na palcach, pragnąc dostrzec ich jasną sierść, niebieski tint piór przedzierający się przez leśną gęstwinę.
I wreszcie je dojrzała — ciągnęły piękny powóz, w środku którego siedziało małżeństwo w średnim wieku oraz ich dwie córki. Starsza musiała mieć najwyżej czternaście lat, młodsza wyglądała na wiek, w którym powinna rozpocząć naukę w Beauxbatons. Woźnica wstrzymał abraksany, po czym zeskoczył ze swego miejsca, aby otworzyć drzwi powozu. Ojciec rodziny, wysoki i poważny jegomość z siwiejącymi skroniami wyszedł pierwszy, podając dłoń swej małżonce, a następnie obu córkom. Maria dała im moment na wyjście, pierwotne zapoznanie się z terenem. Dopiero po kilku chwilach podeszła do nich, kłaniając się najlepiej, jak tylko potrafiła.
Dzień dobry państwu, nazywam się Maria Multonprzemówiła w płynnej francuszczyźnie, uśmiechając się przy tym uprzejmie. Zazwyczaj nieśmiała, nie mogła pozwolić na to, aby jej charakter sprawił, by goście byli niezadowoleni ze swojej wizyty. Tak więc, jak bardzo wolałaby milczeć, pragnęła zrobić na nich dobre wrażenie, pokazać rezerwat takim, jaki był najpiękniejszy. Będę dziś państwa przewodnikiem po naszym rezerwacie. Mam nadzieję, że będą się państwo dobrze bawić, a w razie jakichkolwiek pytań lub próśb jestem do Waszej dyspozycjiwyjaśniła swą rolę, raz jeszcze kłaniając się przed gośćmi. Widziała ekscytację malującą się na twarzach dziewcząt, spokojne, ale noszące ślady zadowolenia spojrzenia wymieniane między rodzicami. Wszystko wyglądało na to, że rodzina była gotowa do wędrówki; przed wyruszeniem ojciec wymienił kilka słów z woźnicą, który kiwał kilkukrotnie, energicznie głową, po czym podszedł prędko do Marii, szepcząc krótkie pytanie.
— Droga panienko, znajdziemy tu poidła, prawda? — rozglądnął się jeszcze raz wokół siebie, w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby ulżyć swym podopiecznym i przygotować do podróży powrotnej. Maria odpowiedziała mu najpierw uśmiechem, po czym otwartą dłonią wskazała w kierunku zagrody przygotowanej na tę specjalną okazję.
— Oczywiście, proszę pana. Może pan skorzystać z tamtej zagrody, woda powinna być już w poidłach, jednakże gdyby potrzebował pan czegoś jeszcze, proszę udać się do budynku zarządu rezerwatu, o tutaj — obróciła się do tyłu, wskazując teraz na budynek znajdujący się najbliżej nich. Mężczyzna nie miał już dalszych pytań, dlatego uznała, że mogła rozwiać jego wątpliwości. Ojciec rodziny z kolei poprawił ułożenie swego surduta, zerknął na tarczę złotego, kieszonkowego zegarka, po czym zaoferował ramię swej żonie.
Czas ruszyć w drogęoznajmił, nadając tempo pieszej wycieczce. Maria skinęła mu głową z pokorą, zgadzając się z jego zdaniem, po czym wyszła na przód, prowadząc grupę po głównej ścieżce rezerwatu. W spacerowym tempie mijali kolejne budynki, gdy blondynka opowiadała o ich historii i przeznaczeniu. Nie musieli długo czekać, by zabudowania zniknęły gdzieś za plecami, zastąpione przyjemnym chłodem leśnej gęstwiny.
Jednorożce lubią przebywać w cieniu i z dala od hałasu. Właśnie dlatego Harald Sweeting pomógł stworzyć nasz rezerwat w Forest of Dean. Jest to jeden z największych lasów w Wielkiej Brytanii i, moim zdaniem, najbardziej magicznywyjaśniała, wplatając w swą wypowiedź kolejną informację dotyczącą historii rezerwatu. O panu Sweetingu mogłaby zresztą mówić godzinami; musiał być to szczególny rodzaj człowieka i był chyba jedynym znanym Marii mężczyzną, któremu jednorożce tak mocno ufały. Zazwyczaj wzbraniały się przed towarzystwem mężczyzn, tym bardziej, im więcej lat liczyły, ale jego wszystkie stworzenia musiały uwielbiać. Był bohaterem Marii, wzorem postępowania.
Jakiego rodzaju jest to magia?pytanie pochodziło od spacerującej u boku męża dystyngowanej kobiety. Nim Maria zdążyła otworzyć usta, by jej odpowiedzieć, dosłyszała jeszcze drugi, wyższy głosik.
Będę mogła dotknąć jednorożca?
Dziecięca ciekawość i niecierpliwość nie miały granic, ale były doprawdy rozczulające. Maria zwolniła kroku, wybierając w tym samym momencie jedno z mniej uczęszczanych rozwidleń. Ścieżka była węższa, ale wciąż pozwalała — zwłaszcza małżeństwu — spacerować obok siebie, bez niewygody dla drugiej strony.
Kierujemy się na ulubioną polanę jednorożców. Jest ona... przesiąknięta czymś prawdziwie magicznym. Czasami, wczesnym rankiem, można nawet gołym okiem dostrzec lewitujące drobiny magii odpowiedziała najpierw kobiecie, prowadząc całe zgromadzenie w kierunku polany. Dzięki ciszy, która przerywana była tylko rytmem ich oddechów i kroków, słyszała już, że nie będą na polanie sami. Goście mogli nie usłyszeć cichego pochrapywania, ale Maria wiedziała, że w tej chwili na polanie odpoczywały młode jednorożce. Te, które nie nabyły jeszcze niechęci do czarodziejów, którą cechowały się starsze osobniki. Idealnie. Z pewnością wszyscy będą zachwyceni.
Podniosła rękę do góry, dając sygnał grupie, żeby się zatrzymała. Po tym odwróciła się w kierunku młodszej z córek, kucając przy niej; spojrzała z uwagą w jej oczy, po czym wskazała dłonią za siebie.
Za chwilę wejdziemy na polanę, gdzie odpoczywają źrebaki. Jeśli rodzice się zgodzą, pomogę ci podejść do jednorożca i pogłaskać gomówiła cichym, spokojnym głosem. Nie robiła tego przecież pierwszy raz. Spojrzała wyczekująco na matkę i ojca dziewczynki, którzy po chwili skinęli głową, ale także drobnym gestem zachęcili swoją starszą córkę do pójścia razem z siostrą. Maria wyprostowała się, po czym zaprosiła oba dziewczęta do pójścia za sobą. Rodzice pozostali na krawędzi polany, obserwując całe zdarzenie z zachwytem.
Spokojnie i z szacunkiem. Nie ma się czego bać, jednorożce nie zrobią wam krzywdy. Na pewno przy padniecie im do gustupoinstruowała dziewczęta, gdy podchodziły do zaciemnionej części polany. Zawilec, jeden z ulubionych młodych jednorożców Marii odpoczywał pod jednym z drzew. Słysząc kroki swojej opiekunki, podniósł głowę, wyraźnie zaciekawiony. Potrząsnął lekko grzywą, gdy zauważył, że Maria nie była sama, ale nie poderwał się do biegu, cierpliwie oczekując rozwoju wydarzeń.
Panna Multon ukłoniła się przed nim, co zaraz po niej powtórzyły dziewczęta. Nie było to konieczne, nie było częścią rytuału, jak na przykład przy powitaniu hipogryfa — ale uczyło szacunku do żywego stworzenia, tak pięknego i potrzebnego jak jednorożec. Dopiero po tym podeszła bliżej, łapiąc lekko dziewczęta za nadgarstki. Poprowadziła ich dłonie na bok jednorożca, głaszcząc go powoli, z wypracowanym wyczuciem. Kierowała ich dłonie w miejsca, których gładzenie przynosiło jednorożcom spokój, aby nie narażać zwierzęcia na niepotrzebny stres.
Spotkanie z Zawilcem nie trwało dłużej niż pięć minut. Jedno spojrzenie na twarze dziewcząt zdradzało rosnącą w nich satysfakcję — nawet starsza z nich, wcześniej udająca brak zainteresowania, zarumieniła się wyraźnie, przez moment wstrzymując nawet z wrażenia oddech.
Maria odprowadziła dziewczęta do rodziców, po czym kontynuowała prowadzenie wycieczki po rezerwacie. Starsza z córek francuzów ośmieliła się na tyle, że poczęła samodzielnie zadawać pytania. Na wszystkie Maria starała się odpowiadać tak wyczerpująco, jak tylko mogła. Wreszcie, po przejściu kolejnej trasy, na horyzoncie poczęły pojawiać się dachy budynków administracyjnych rezerwatu. Koniec wycieczki nastąpił, gdy całą piątką znów stanęli przy bramie.
Dziękujemy za poświęcony czas. Nasze córki z pewnością długo tego dnia nie zapomnąłagodny głos matki był przyjemny dla ucha. Maria jeszcze raz skłoniła się przed gośćmi, przepełniona wdzięcznością. Byli prawdziwie przyjemną grupą do oprowadzania, pomimo bogactwa potrafili docenić piękno, do którego zostali dopuszczone. Matka spojrzała jeszcze z ukosa na starszą córkę Lisetteupomniała ją niemal bezgłośnie; Lisette drgnęła w miejscu, po czym z jednej z fałd w swej sukience wyciągnęła niewielką sakiewkę. Wręczyła ją Marii, która odebrała ją w obie dłonie.
Bardzo dziękuję odpowiedziała w tym samym czasie, w którym pod bramę ponownie podjechał powóz zaprzężony w abraksany. Nadszedł czas pożegnań, kolejnej podróży.
Była jednak pewna, że wspomnienia tego dnia zostaną we francuskiej rodzinie żywe tak długo, jak długo żyć będzie Lisette i jej młodsza siostra.


| z/t[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]14.10.23 19:56
| 5 lipca

Wdech, wydech, wdech… Do płuc lady Selwyn dostało się świeże, poranne powietrze. Jej matka zaproponowała, aby wybrała się do rezerwatu, aby zmienić nieco otoczenie, a że tego dnia Wendelina przebudziła się bez bólu głowy i z mniejszą słabością, niż zwykle, łaskawie zgodziła się na jej propozycje. W rezerwacie jednorożców zaś nie mogło stać się jej zaś nic złego. Wszak przebywały tu głównie kobiety, a samo miejsce pełne tych szlachetnych stworzeń przynależało do jednego ze szlacheckich rodów.
Mimo bladej cery strój i fryzura lady Selwyn jak zawsze były nienaganne. Strój przypominał nieco ten do jazdy konnej. Suknia była nieco krótsza, a buty wygodniejsze, niż te, które zakładała na salony. Wciąż jednak ubiór w czerwieni i czerni kojarzył się z kolorami jej rodziny, podobnie jak odcień jej włosów, a wpięta w kok spinka z salamandrą wyraźnie wskazywała na to, z jaką rodziną Wendelina się utożsamia.
Lady Selwyn została wprowadzona do rezerwatu, po czym powiadomiono ją, że ma zaczekać, aż pojawi się jej dzisiejsza przewodniczka, jedna z opiekunek jednorożców. Choć magiczne konie nie powinny mieć nic przeciwko niej — była w końcu szlachetnie urodzoną, niezamężną damą — to zgadzała się z tym, że opieka kogoś kompetentnego, znającego rezerwat i żyjące w nim zwierzęta, była absolutnie niezbędna. Chociaż im dłużej czekała, tym mniejszą miała ochotę na spacer po dziczy. Zdecydowanie bardziej od dzikiej natury ceniła sobie dopracowane, zadbane ogrody we francuskim stylu.
W końcu zauważyła idącą w jej stronę postać. Służka przybyła z lady Selwyn cofnęła się o krok, dając swojej pani przestrzeń.
Dzień dobry. Jak mniemam, jest panna moją dzisiejszą przewodniczką? — spytała, gdy dziewczyna znalazła się już w jej pobliżu.
Lady Selwyn próbowała znaleźć atuty sytuacji, w której się znalazła. Nie miała szczególnej ochoty na spacer, jednak należało przyznać matce racje, że to i tak lepsze, niż samotne gnicie w pałacu. Potrzebowała co jakiś czas zmiany otoczenia, nawet w chorobie. Ponadto jednorożce były składnikiem cennych ingrediencji i bliższe poznanie ich behawioru, a także opiekunów, mogło tylko pozytywnie wpłynąć na jakość przygotowywanych przez lady Selwyn receptur. Ponadto Wendelina uznała, że jeśli miałaby kiedyś poznać sztukę jazdy konnej to wyłącznie pod warunkiem, że byłoby to na grzbietach magicznych koni, takich jak jednorożce. Nie wiedziała, czy byłoby to w ogóle możliwe, ale o ile niemagiczne zwierzęta w ogóle jej nie interesowały, to być może dosiadanie tych magicznych byłoby adekwatnym sportem, który pomógłby alchemiczce zbudować nieco więcej siły i być może zapobiec dalszym napadom choroby. Cóż, to nie była wcale taka zła wizja.


Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Czy to płomyk, czy prawdziwy pożar?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8170-wendelina-selwyn-budowa#234905 https://www.morsmordre.net/t8254-shaula#238605 https://www.morsmordre.net/t12169-wendelina-selwyn#374871 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t8256-skrytka-bankowa-nr-1956#238609 https://www.morsmordre.net/t8255-wendelina-selwyn#374079
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]09.12.23 20:54
Rezerwat jednorożców w Gloucestershire był miejscem wyjątkowo bezpiecznym — nie tylko w czasie zawieszenia broni, ale także przed nim, stanowił nie tylko rezerwat, ale w pewnym sensie sanktuarium. Szczególnie dla dziewcząt takich jak Maria, które poświęcały swoje życia w całości, by wypełnić darowaną im misję. Musiały mieć zapewniony bezpieczny skrawek ziemi, skrawek, w którym zatracą się zupełnie, skupione wyłącznie na dobrze magicznych stworzeń przebywających pod ich opieką. Czas w rezerwacie płynął, zdawało się, zupełnie inaczej niż na zewnątrz, ale do tego również szło przywyknąć. Zwłaszcza wtedy, gdy opuszczało się go okazjonalnie, zamieszkując w przynależących do kompleksu rezerwatowego bursach, gdy informacje o złym, okrutnym świecie docierały tylko za pomocą prenumerowanych gazet lub pogłosek zasłyszanych od gości.
Och, goście. Dzisiaj miała oprowadzać znaczącą osobistość. Samą lady Selwyn. Arystokratki czy też damy do tej pory nie sprawiały jej większej trudności, czy przykrości. Oczywiście, były wymagające, ale również w pewien sposób wyrozumiałe dla tych, którzy pokazywali, jak bardzo zależy im na wykonywanych obowiązkach. Prawdziwie mądrzy ludzie wiedzieli, że stworzeń, a w szczególności tak dystyngowanych i ważnych dla społeczeństwa jak jednorożce, nie dało się kontrolować, damy wybaczały więc część wpadek, jeżeli widziały, że nie powstały one z winy oprowadzającego dziewczęcia.
Nie chciała pozwolić damie oczekiwać na nią nawet sekundę więcej, niż było to prawdziwie konieczne. Z budynku zarządu wyszła zaraz, gdy tylko przez jedno z okien dojrzała pięknie i bogato wystrojoną kobietę. Choć nie była stara, nie wyglądała już na damę, z tego też powodu Maria założyła, że ma do czynienia z mężatką.
— Dzień dobry, lady Selwyn. Niezwykle miło mi móc gościć lady w naszym rezerwacie — skłoniła się przed damą skromnie, zupełnie nie podłóg zasad obowiązujących na salonach, jednakże wyraźnie z dobrymi zamiarami i sercem na dłoni. Po wyprostowaniu się splotła dłonie ze sobą za plecami. — Nazywam się Maria i ma lady rację, jestem lady dzisiejszą przewodniczką — uśmiechnęła się szeroko do damy, chociaż jej spojrzenie na moment uciekło w kierunku towarzyszącej jej służącej. Ją też obdarowała uśmiechem, powinna czuć się równie swobodnie oraz pewnie, co jej pani.
— Zapraszam za mną — powiedziała, odwracając się płynnym ruchem w kierunku jednej z szerokich, jak na warunki rezerwatu, wydeptanych ścieżek, głównego szlaku, którym poruszała się przy przeprowadzaniu wycieczek. — Proszę wybaczyć, jeżeli pytania będą dla lady nużące, ale miała lady okazję już odwiedzić nasz rezerwat? A może są jakieś kwestie, które szczególnie lady interesują? — spytała, zerkając na damę przez ramię; wyznaczała tempo raczej spokojne, choć ze względu na swą dobrą kondycję nieco bardziej wymagające, niż przeciętne tempo spacerowe.

| 1. Nic się nie dzieje
2. W oddali słychać głośne rżenie — jednorożce, jak niemal codziennie, zebrały się na swej ulubionej polanie, dobrze będzie je odwiedzić.
3. Coś szeleści w krzakach po prawej stronie. Gdyby wyostrzyć wzrok (rzut na spostrzegawczość, ST70), można będzie dostrzec mignięcie srebrnego, poskręcanego rogu młodego jednorożca.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]09.12.23 20:54
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wejście do rezerwatu - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]10.12.23 18:44
Odrzuciła marzonki o jeździe na jednorożcach, orientując się, że jednak były to myśli całkiem naiwne, godne raczej dziecka, niźli powoli starzejącej się panny. Być może bycie damą posiadającą jednorożca i regularnie wybierającą się z nim na spacery po okolicznych lasach byłoby widowiskowe i bez wątpienia zapewniłoby jej odpowiedni rozgłos na salonach, jednak po pierwsze, raczej w kontekście dziwactw niż rzeczy, których należy jej zazdrościć, a po drugie
Jasnowłosa dziewczyna, jeśli nie rzecz — dziewczynka — podeszła w jej stronę, zalewając Wendelinę strumieniem wcale niechcianych słów. Skłoniła się niezgodnie z etykietą, co znaczyło ni mniej, ni więcej tyle, że patronacki ród nie dba wcale odpowiednio o wykształcenie swoich pracowników. Nie miała jednak zamiaru zwracać na to większej uwagi, a przynajmniej nie słowem czy gestem, który Maria mogłaby zauważyć. Bez wątpienia jej ignorancja miała znaczenie, jednak braki w wiedzy w pracy były winą raczej tego, kto ją zatrudnił bez odpowiedniego wykształcenia lub też tego, kto kazał jej oprowadzać damę, mimo braku podstawowej wiedzy na temat odpowiedniego wychowania.
Miło mi pannę poznać — powiedziała głosem jakby wypranym z emocji. — Długo już panna tu pracuje, panno Multon? — spytała, zastanawiając się, czy nazwisko dziewczyny było tylko zbiegiem okoliczności, czy też oznaką pokrewieństwa z Elvirą.
Poczuła ukłucie tęsknoty za uzdrowicielką. Ta została odesłana z pałacu wcale nie z woli Wendeliny, a lady Selwyn miała poczucie, że utalentowana czarownica była jedną z niewielu kobiet, które miały szansę, aby ją zrozumieć.
Nie mogła jednak przecież skupiać się na tym, mimo wszystko czekał ją teraz spacer z którego zrezygnować nie mogła. Gdy ruszyła za Marią, służka również podążyła za nimi, trzymając się kawałek od swojej pani, aby w trakcie spaceru zapewnić jej prywatność. Gotowa była jednak zjawić się obok niej, gdyby tylko ta wykonała odpowiedni gest.
To moja pierwsza wizyta w tym miejscu — powiedziała, rozglądając się wokół. Ugh, dzika przyroda nie należała do czegoś, co Wendelina szczególnie lubiła podziwiać. Zwłaszcza jeśli miała robić to na własnych nogach. Nie mogli na przykład przebyć rezerwatu w konnym zaprzęgu? To byłoby na pewno zdecydowanie wygodniejsze, zwłaszcza, że upał powoli dawał się we znaki. — Jak być może panna wie — jeśli interesowała ją arystokracja, to wszak powinna — zajmuje się alchemią, a ingrediencje pochodzące od jednorożców właśnie należą do jednych z najcenniejszych z nich. Interesuje mnie wszystko, co mogłoby mi pomóc w warzeniu. Czy to, od jakiego jednorożca pochodzi włos lub róg ma znaczenie? Ważniejszy jest jego wiek, płeć, czy może charakter? Jak rozpoznać ten najwyższej jakości? W jaki sposób się je pozyskuje? Jeśli może się podzielić panna ze mną wiedzą na ten temat, z radością wysłucham — powiedziała, kiwając głową do siebie. Jeśli coś z tego spotkania mogło wyjść dobrego to co najwyżej właśnie zdobyta wiedza i doświadczenie.
Wtem do uszu Wendeliny dotarło rżenie jednorożców. Uniosła głowę, nasłuchując.
To jednorożec? — spytała nieco ciszej. — Czy po prostu koń?


Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Czy to płomyk, czy prawdziwy pożar?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8170-wendelina-selwyn-budowa#234905 https://www.morsmordre.net/t8254-shaula#238605 https://www.morsmordre.net/t12169-wendelina-selwyn#374871 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t8256-skrytka-bankowa-nr-1956#238609 https://www.morsmordre.net/t8255-wendelina-selwyn#374079
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]18.12.23 18:08
Rezerwat, choć znajdował się pod opieką i zarządem rodu Parkinson, zatrudniał przede wszystkim dziewczęta i kobiety, które wykonywały ciężką pracę opieki nad jednorożcami. Daleko więcej ceniono sobie zatem faktyczną wiedzę na temat tych stworzeń i umiejętność przełożenia ich w praktyce, niż to, czy któraś z dziewcząt potrafiła się odpowiednio pokłonić, czy pamiętała herby wszystkich szlachetnych rodów. Wymagano od nich przede wszystkim oddania zwierzętom, często zabierając przy tym zdecydowaną większość tego, co ludzie spoza rezerwatu nazywali wolnością. Misję opieki nad jednorożcami powierzano wszak tylko nielicznym dziewczętom i nieliczne tylko kwalifikowały się do jej wypełnienia. Liczyła się więc szczerość intencji, niewinność bijąca ze spojrzenia, słów, każdego gestu. Dlatego też Maria nie zdołała wyłapać intencji lady Selwyn, przede wszystkim skupiona na tym, aby jej pobyt w rezerwacie uczynić jak najprzyjemniejszym. I nawet ten ton, z pozoru pozbawiony emocji, nie przeszkodzi jej w owym zadaniu.
— Jesienią będę świętować swoją pierwszą rocznicę — odpowiedziała zgodnie z prawdą, brzmiąc niemalże na rozmarzoną tym prospektem. Część dziewcząt, z którymi zaczynała pracę, już zmieniło zawodowe ścieżki, część założyła rodzinę, na zawsze żegnając się ze wszystkim, co zamykało się za bramami rezerwatu. Taka była kolej rzeczy — dziewczęta z dobrych domów i o dobrej reputacji rzadko kiedy dawały radę przekonać swych krewnych, że to w rezerwacie jest ich miejsce, że tam właśnie są najbardziej bezpieczne. Czysta na ciele i duszy żona była zawsze pożądaną, co do takiej nie było wątpliwości w kwestii prowadzenia się. A gdy małżeństwo było grą o przetrwanie, ta czystość była atutem, którego mocy nie można było pominąć.
Gdy ruszyły spacerem wzdłuż ścieżki, splotła dłonie za swoimi plecami, przy czym ściągnęła również łopatki do siebie, naprostowując sylwetkę. Słuchała słów Wendeliny uważnie, chcąc wyłapać wszystkie szczegóły i najistotniejsze informacje. Dama alchemiczka była kimś szczególnym, zazwyczaj damy interesujące się alchemią przysyłały do rezerwatu swoje służące, aby to one w ich imieniu odbierały specjalnie przygotowywane paczki z ingrediencjami.
— Co do zasady staramy się unikać wartościowania jednorożców na te, z których można pozyskać ingrediencje, a z których nie — zaczęła cicho, przerywając w dobrym momencie. Rżenie jednorożców było charakterystyczne, dobiegało ze strony polany, ku której właśnie zmierzały. To dobry znak, dama z pewnością doceni, móc dojrzeć te majestatyczne stworzenia na własne oczy — W rezerwacie znajdują się wyłącznie jednorożce, pani — odpowiedziała najpierw na to pytanie, dopiero później wracając do wcześniejszego wątku; tak, jednorożce, ich magia zamknięta w częściach ciała. Dla opiekunki tych zwierząt, osoby związanej bardzo emocjonalnie ze swymi podopiecznymi pobieranie składników z żywego stworzenia było zagadnieniem skrajnie niekomfortowym.
Ale to gość decydował o temacie rozmowy.
— Przede wszystkim istotny jest wiek. Jednorożce nie rodzą się z rogiem, wyrasta on dopiero gdy zwierze skończy cztery lata. Zanim jednak będzie gotowe na zrzucenie rogu może minąć kolejny rok — jednorożce nie były stworzeniami, które zabijano dla pozyskania składników. Piętno, które spadało na tych, którzy podnosili ręce na te stworzenia, było wystarczająco silne, wykluczające takowych spośród tych, którzy posiadali duszę, zdolność pełnego życia. Wymagało to od pracownic rezerwatu podejmowania innych kroków do zdobycia owych komponentów, bez szkody dla zwierzęcia. — Co do włosów, tutaj też istotny jest wiek jednorożca. Dopiero kiedy skończą dwa lata, ich sierść zaczyna srebrzeć, aby stała się charakterystycznie biała w wieku siedmiu lat, gdy zyskują dojrzałość...
Mijane przez nie drzewa powoli się przerzedzały; rżenie, które dobiegało do ich uszu, było coraz to głośniejsze, musiały zbliżać się do miejsca odpoczynku majestatycznych stworzeń.

| k3 na ilość jednorożców odpoczywających na polanie


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]18.12.23 18:08
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wejście do rezerwatu - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]28.12.23 16:12
Czy rok to dużo? Trudno powiedzieć. Z jednej strony owszem. To czasem wystarczy, aby zacząć wieść zupełnie inne życie. Aby wyjść za mąż i urodzić następce. Aby stracić nazwisko, rozpętać wojnę; aby wszyscy Twoi bliscy stracili życie, aby Twój narzeczony zerwał zaręczyny. Ale z drugiej strony to zdecydowanie zbyt mało, by stać się specjalistą w swojej dziedzinie. Wiedza i doświadczenie zdobywane przez rok nie mogły się równać pasji pielęgnowanej przez lata. Wendelina nie sądziła więc, aby młodzie dziewczę było prawdziwym specjalistą w swojej dziedzinie. Do kogoś, kto naprawdę znał się na jednorożcach, na pewno wiele jej brakowało. Czyżby lady Selwyn powinna napisać list do Parkinsonów, jeśli chciała dowiedzieć się o nich czegoś naprawdę wartościowego? Być może. Miała jednak nadzieję, że panna Multon będzie w stanie przekazać jej przynajmniej podstawy, a doświadczenie bycia w rezerwacie samo w sobie było przecież cenne.
To już wkrótce — zauważyła jednak, nie mając zamiaru dzielić się z panną Multon swoimi przemyśleniami. — Pierwszy rok pracy świętują panny tutaj w jakiś szczególny sposób? — zapytała, bardziej z grzeczności i dla podtrzymania rozmowy, tak wszakże wypadało.
Wendelina oczywiście nie była wyjątkiem i gdy potrzebowała indegiencji, prosiła innych, aby po prostu je dla niej zdobyli. Nie dało się jednak ukryć, że samodzielnie zdobywane doświadczenie było zdecydowanie bardziej cenne, niż to, które znajdowała w księgach, toteż mimo wszystko zaczynała być wdzięczna matce, że ta wymusiła na nią tę wizytę. Zwłaszcza że skoro dobiegło ją rżenie jednorożca, te chyba faktycznie tu były. Bez wątpienia więc jakiegoś dzisiaj ujrzy. Nie brała pod uwagę jakiejkolwiek innej możliwości, w najgorszym razie gotowa na to, by pracujące w rezerwacie panny po prostu do tego magiczne konie zmusiły. W końcu nie miała zamiaru przybywać tu na darmo. Las mogła podziwiać również w Essex.
Wysłuchała słów Marii, kiwając głową. Cóż, panny mogły sobie nie dzielić jednorożców na kategorie, ona jednak na całe szczęście nie była do tego zobligowana. O tę kwestię na pewno będzie musiała zapytać któregoś z Parkinsonów, gdy nadarzy się stosowna okazja.
Jak długo żyje przeciętny jednorożec? — spytała, chcąc przekalkulować w myślach, czy trzymanie takiego zwierzęcia było w ogóle opłacalne. — Złote włosy nie nadają się na ingediencje? A może mają po prostu inne właściwości? — dopytywała. Może sierść młodych magicznych koni była w jakiś sposób szczególna i lady Selwyn mogłaby wykorzystać je w jakiś nietypowy sposób? Chętnie podjęłaby się eksperymentów z ich udziałem, jednak nie sądziła, by panna Multon miała na tyle szerokie możliwości, by zdobyć dla niej owe włosy. Zwłaszcza że w tym przypadku jeden to byłoby zdecydowanie zbyt mało. Do przeprowadzenia szerokich testów konieczny byłby co najmniej cały pukiel i pomoc specjalisty z zakresu magizoologicznego.
Po dłuższej chwili kobiety dotarły na ulubioną polanę jednorożców, a oczom lady Selwyn ukazał się biały, majestatyczny jednorożec. Zamiast jednak spojrzeć na niego z zachwytem, zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok w stronę panny Multon.
Tylko jeden? — spytała szeptem. To jakiś żart?, pytał z kolei jej ton.


Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Czy to płomyk, czy prawdziwy pożar?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8170-wendelina-selwyn-budowa#234905 https://www.morsmordre.net/t8254-shaula#238605 https://www.morsmordre.net/t12169-wendelina-selwyn#374871 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t8256-skrytka-bankowa-nr-1956#238609 https://www.morsmordre.net/t8255-wendelina-selwyn#374079
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]29.05.24 13:30
Inną rzeczą było okazjonalne sięganie do pasji, czym innym życie nią każdego dnia — bowiem Maria nie pamiętała już zupełnie, jak to było mieć dzień wolny, wynurzyć się spod pierzyny (jedynej, ale za to ulubionej) i nie czuć potrzeby pędu, pędu za najpiękniejszymi i najczystszymi stworzeniami na całej ziemi. Odbierała nauki o wiele intensywniej niż zwykli pasjonaci, obcując ze zwierzętami od wczesnego świtu do późnej nocy, czasami nawet ranka — do tego przychodziły jeszcze lekcje odbywające się w budynku zarządu oraz egzaminy, które nie tylko miały sprawdzić posiadaną już wiedzę, ale także zapewnić odpowiedni jej poziom tak, aby odpowiedzieć na wszystkie możliwe pytania zadawane przez gości. Maria czuła się w swoim fachu dobrze, była to jedna z niewielu przestrzeni, w której faktycznie mogła być pewna swego, niezachwianie nawet wobec starszych od niej osób, którzy mogli mieć zdanie odrębne — tak dalece, jak nie pozostawali oni w jakiś sposób powiązani z rezerwatem.
— Och, ukończenie pierwszego roku jest przez nas bardzo celebrowane — zaczęła, wracając myślami kilka tygodni wcześniej, kiedy jej przyjaciółka Marjorie obchodziła swoją pierwszą rocznicę. — Wtedy opiekunka wiąże się z rezerwatem na dłużej, wymaga się od niej więcej. Jako symbol obietnicy złożonej jednorożcom dostaje srebrną broszkę, którą powinna nosić na swoim uniformie. Po ceremonii bawimy się, wszystkie. Nawet nasze nauczycielki i zarządczynie — uśmiechnęła się na to wspomnienie, przez chwilę zastanawiając się, czy jej też będzie dane dotrwać do tej daty. Czy może podąży śladami pani Hopkirk, wiążąc się z rezerwatem do końca życia? Była to piękna wizja, a i zawód wiązał się z wysokim szacunkiem — możliwe, że dla dziewcząt takich jak ona, z biednego domu, była to najbardziej szanowana ścieżka kariery. Maria jednakże nigdy nie robiła niczego wyłącznie dla korzyści, nawet tych majątkowych. Kochała jednorożce, chciała się nimi zajmować, opiekować, zapewnić bezpieczeństwo. Rezerwat i jej pobyt w nim stał się symbolem pewnej misji. Wskazał jej, że chciała, zawsze chciała utrzymać w świecie harmonię, zachować płomień z kaganka dobra.
— Tego tak naprawdę nie wie nikt — odpowiedziała, momentalnie spoglądając na damę. W powietrzu wisiała delikatnie wyczuwalna atmosfera oczekiwania, musiała zatem uzupełnić swoją wypowiedź. — Dojrzałość osiągają w wieku siedmiu lat, lecz żyją — to już zostało udokumentowane — znacznie dłużej niż czarodzieje. Pokolenia badaczy próbowały już określić średnią długość życia jednorożców, ale za każdym razem próby ustalenia kończyły się fiaskiem. Znacznie częściej jednorożce padają ofiarą ataków, niż odchodzą same — pochyliła nieco głowę w dół, powstrzymując się ledwie od bolesnego westchnienia. Ludzie, którzy podnosili ręce i różdżki na jednorożce byli najgorszymi z najgorszych, to nie podlegało wątpliwości. — Jeżeli zechcecie, milady, zaprowadzę was do Pierwszego Jednorożca. To jednorożec zaklęty w kamień, najprawdopodobniej przez samego Havelocka Sweetinga, który chciał obronić go przed atakiem. Wciąż można wyczuć bicie jego serca, ale zaklęcia nie da się odwrócić — zaproponowała, nim Wendelina zadała kolejne pytanie. — Nadają się na ingrediencje, ale jak zapewne wiecie, milady, składniki, które są "niedojrzałe" są w eliksirach słabsze — och, jak dobrze, że słuchała pani Hopkirk, gdy ta przeprowadzała ostatnio podobną rozmowę z pewnym handlarzem ingrediencji!
Gdy wyszły na polanę, na której odpoczywał jednorożec, twarz Marii od razu rozjaśniła się w uśmiechu. Tego widoku potrzebowała, serce zabiło szybciej z ekscytacji, zerknęła w bok, spodziewając się zobaczyć to samo u Wendeliny, jednakże prędko okazało się, że pomyliła się w swoich przypuszczeniach.
— Jednorożce co do zasady nie są stadne — wtrąciła, nie chcąc zaczynać wypowiedzi od tego, że miały w ogóle szczęście, że zastały chociaż jednego za dnia. Wieczorem, a najlepiej nocą, najłatwiej było o znalezienie grupki zwierząt, jeżeli wiedziało się, gdzie szukać. — Zechciałaby pani podejść bliżej?


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Wejście do rezerwatu [odnośnik]27.10.24 14:43
15 listopada

Siedziała na jednym z powalonych drzew obserwując jak jesienny wiatr zabiera ze sobą kolorowe liście i sprawia, że ślady, które zostawił na ścieżce znikają. Niczym mały paskudnie śmiejący się z niej cień powstała myśl o tym, że tak niewiele potrzeba by nigdy już z tego lasu nie wyszła. Gdyby ktoś zorientował się, że zniknęła mogłoby być już za późno. Tak niewiele trzeba, wystarczyło zwyczajnie zejść z dobrze znanych ścieżek. Każdy wymyśliłby tysiące znacznie gorszych zakończeń dla ludzkiej historii niż śmierć w otoczeniu jednorożców. Odgłos łamanych gałęzi wytrącił młodą kobietę z odrętwienia. W automatycznym odruchu sięgnęła dłonią do przerzuconych przez ramię włosów i ostrożnie przeczesała je palcami. Był to gest nabyty w dość wczesnym dzieciństwie, którego początkowym celem było kontrolowanie ewentualnych spontanicznych przemian, dziś szukała w nim pocieszenia i czegoś, co można było nazwać z braku lepszego określenia, chwilą oddechu. Gdy za drzew zaczęły wyłaniać się dwie postacie młodych jednorożców a za nimi ich rodzicielka, natrętne myśli zniknęły, żeby powrócić w bardziej odpowiednim dla siebie czasie. Szczęście wymieszane z dumą zaczęły grać w sercu Veronici własną pieśń. Wciąż była godna tego, by być świadkiem tej sceny. Pozostawała dobra bez względu na mijające lata i okropieństw, jakie ją otaczały. Przypomniała sobie gdy przyszła do rezerwatu po raz pierwszy. Miała wówczas pięć lat i żaden z dorosłych ruszyło wraz z nią. Matka wsunęła małą dłoń w dłoń jednej z opiekunek rezerwatu i kazała córce obiecać, że będzie grzeczna. Była, oczywiście, że była ale to nie zmienia faktu, że po godzinach spędzonych w towarzystwie tych pięknych stworzeń żadne zaklęcia i żadnej eliksiry nie były w stanie zmusić rażąco pomarańczowych loków by wróciły do swej naturalnej barwy.
Tamto wspomnienie wywołało mimowolny uśmiech na twarzy czarownicy. Nie przestała jednak rysować. Na kolanach leżał gruby notes, który coraz mocniej zdradzał ślady częstego użytkowania. Strony były wypełnione najróżniejszymi notatkami i rysunkami wykonanymi przez lata obserwacji. Jego analiza nie przyniosłaby może zaskakujących okryć z dziedziny opieki nad magicznymi stworzeniami ale z pewnością dałaby wgląd, jakie zmiany zachodziły w postacie lady Black. Ewolucja pisma, coraz dokładniejsze rysunki i poszerzająca się wiedza, ale przede wszystkim pewność, z jaką stawiane były kolejne kreski i znaki. Cóż nawet ktoś tak niepozorny jak Veronica miał w swoim zanadrzu kilka kart, którymi potrafił zaskoczyć. Mijający czas, wzmagający się wiatr, a nawet fakt, że jednorożce zaczęły znikać za drzewami, nie przerwały jej pracy. Dopiero gdy kątem oka zobaczyła ostatni błysk srebrzystej grzywy zamknęła notes i schowała go do torby przewieszonej przez ramie. Ostrożnie podniosła się z miejsca czując ból w plecach i w kolanach od zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji. Pomimo wyraźnego dyskomfortu na jej twarzy dostrzec można było rozbawienie. Czyżby faktycznie się starzała? Na szczęście ponure myśli jeszcze nie powróciły. Zamiast nich pojawiło się coś innego. Włosy Veronici zaczęły przybierać srebrzystą barwę grzyw jednorożców. Taki mały kaprys mający przedłużyć jej dobry humor. Spokojnym krokiem weszła na główną ścieżkę prowadzącą w stronę wyjścia. Niczym mała dziewczynka zaczęła szurać nogami, tak by rozniósł się wokół niej charakterystyczny dźwięk gniecionych i pękających jesiennych liści. W końcu przecież będzie musiała wrócić do swojego naturalnego wyglądu i zachowań arystokratki żyjącej w złym i okrutnym świecie.
Veronica Black
Veronica Black
Zawód : n/d
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
I'm not that nice
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 10
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Metamorfomag

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12517-veronica-black https://www.morsmordre.net/t12520-willow#385461 https://www.morsmordre.net/f184-city-of-london-grimmauld-place-12

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Wejście do rezerwatu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach