Wejście do rezerwatu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście do rezerwatu
Otwarty rezerwat jednorożców należący do rodu Parkinson. Znajduje się on w jednym z największych lasów w Anglii - Forst of Dean. Pracują tam młode, niezamężne kobiety, a odwiedzającym, przy odrobinie szczęścia, być może uda się dostrzec te piękne, magiczne stworzenia. Przez las idzie się wąskimi ścieżkami, ale na tyle oznaczonymi, że nie można się zgubić. Pomimo dostępności dla osób z zewnątrz - poruszanie się odbywa się określonymi ścieżkami, z których zboczenie jest surowo zakazane. Zwiedzanie innymi szlakami może odbywać się tylko i wyłącznie w asyście pracowników rezerwatu lub członków rodu Parkinson. Wytrwałym bywalcom tegoż rezerwatu częściej uda się zobaczyć młode jednorożce, które są bardziej ufne i ciekawskie, oraz z chęcią podchodzą nawet do chłopców, tolerując obecność mężczyzn. Obcowanie z dorosłymi jednorożcami jest niemalże niemożliwe, chyba że wyczują one obecność kobiety nieskazitelnie czystej, której pozwolą na bliższe podejście.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
Nie należy zapominać, że są to zwierzęta groźne, oznaczone przez Ministerstwo znakiem XXXX, co oznacza, że wymagają specjalnej wiedzy na ich temat, aby móc się nimi zajmować. Denerwowanie zwierząt, płoszenie lub próba wykorzystania ich na własny użytek może skończyć się źle, nie tyle dla zwierzęcia, ile dla samego czarodzieja. Las jest bowiem pilnie strzeżony, a próba skrzywdzenia zwierząt jest karana.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.03.17 22:42, w całości zmieniany 2 razy
Zbyt wiele razu musiała umykać z miejsca targanego anomalią jako przegrana. Każde jedno oddalenie się rozlewało na jej języku gorzki smak, potęgujący jedynie uczucie bycia nadal i mimo wszystko niewystarczającą. Cieszyła się jednak, że dziś był z nią Kieran, jego zdecydowane i stanowcze działanie szybko zabrało ich z miejsca. Sama nie była pewna, czy nie zajęłoby jej to dłużej. Dosadne przypomnienie o starych - ale nadal świeżych ranach i zdobycie nowych, które zaraz mogła wyleczyć. Musiała jednak opaść zbierając siebie, swoje siły i myśli.
Czuła się winna, winna temu, że nie podołali kolejnemu zadaniu. Anomalii, która była ich zadaniem. Chciała pomagać, sprawiać by świat stawał się lepsi, by ci, którzy nie byli świadomi, nie musieli brutalnie przekonywać się o tym, jakie trudy niósł z sobą świat. Ale nadal była zbyt słaba.
Osunęła się po murku, sięgając po różdżkę, jednak zamiast rzucić zaklęcie spróbowała zebrać myśli i zebrać siebie, do tego, co planowała już z chwilą w której ją wysyłała.
Dziwne to było uczucie, coś na rodzaj lekkie uczucia zazdrości, a może tęsknoty, gdy spoglądała w kierunku Jackie i Kierana. Ojciec z córką - ramie w ramie. Mimo, że droga była wyboista, bo byli razem. Ona zaś musiała zmusić ojca do wyjazdu. Nie chciała, by anomalie mogły mu coś zrobić, a jako mugol, był na nie więcej, niż podatny. Zostawiła wszystko, a może wszystko oddawała i powoli odsuwała od siebie tych, którzy byli jej najbliżsi. A mimo to, że wiedziała, że powinna zostawić i jegp. Serce burzliwie buntowało się przeciwko, jakby próbując znaleźć inne wyjście. Rozmawiała sama z sobą znajdując argumenty i je tracąc w walce z samą sobą. Mimo wszystko wierzyła nadal, że są w stanie trwać w tym razem. Nie ofiarując siebie całkowicie, ale na tyle mocno, na ile byli w stanie Nie oddała by za niego życia, nie zdradziła sekretów, gdyby grozili mu śmiercią - przecież, przyrzeła, że nie. Ale mogła, chciała i zamierzała go dalej kochać. Mogła być przy nim i dla niego, obok, by go wesprzeć i pomóc. Ale i on tego chciał, nie zamierzała działać wbrew jego woli. Za kilka dni, drugiego września, którego ustaliła swój powrót do niego, może krótki, może nie, wszystko miało się okazać. Ale musiała się też zabezpieczyć. Na wszelki wypadek, na najczarniejszy scenariusz.
Wzrok skupiała gdzieś przed sobą, by zdziwione tęczówki przeniosły się na Kierana, wraz z jego pierwszymi słowami. Oddech przyśpieszył ściskając ją nieprzyjemnie w żołądku. Do oczu nabiegły łzy, gdy czystego wzruszenia, powodowane jego pierwszym jak i drugim stwierdzeniem. Zaskoczona całkowicie, tak właśnie się czuła i tak wyglądała. Oparła się dłonią o mur za sobą i dźwignęła do pionu słuchając jego kolejnych słów. Przymknęła powieki, czując, jak lekko drży.
- Teraz jest inne. - powiedziała niewiele głośniej, niż podmuch wiatru, który właśnie ich otoczył. Wsadziła dłonie do kieszeni oddychając ciężko, nadal pamiętając zaklęcia torturujące których doświadczyła podczas próby. Wzrok znów przesuwał się po otoczeniu. A ona, z białymi krótki włosami, rozwianymi przez wiatr który poruszał też płaszczem, musiała zdawać się mała, niepewna i zagubiona. Od kilku dni właśnie taką się czuła, silną i słabą. Niby doskonale pewna obranej drogi, ale niepewna stawianych na niej kroków. Rozdarta. A wszystko to zdawało się odbijać na jej twarzy. - Chciałabym, żebyś to przemyślał, papo. - zwróciła się do niego jak nieraz, wtedy, gdy życie było łatwiejsze. Spojrzenie znów zawisło na nim. Choć była wdzięczna za słowa, potrzebowała jeszcze jednego potwierdzenia, czegoś w rodzaju pewności, że wie, jakie jej obecność może nieść konsekwencje.
Czuła się winna, winna temu, że nie podołali kolejnemu zadaniu. Anomalii, która była ich zadaniem. Chciała pomagać, sprawiać by świat stawał się lepsi, by ci, którzy nie byli świadomi, nie musieli brutalnie przekonywać się o tym, jakie trudy niósł z sobą świat. Ale nadal była zbyt słaba.
Osunęła się po murku, sięgając po różdżkę, jednak zamiast rzucić zaklęcie spróbowała zebrać myśli i zebrać siebie, do tego, co planowała już z chwilą w której ją wysyłała.
Dziwne to było uczucie, coś na rodzaj lekkie uczucia zazdrości, a może tęsknoty, gdy spoglądała w kierunku Jackie i Kierana. Ojciec z córką - ramie w ramie. Mimo, że droga była wyboista, bo byli razem. Ona zaś musiała zmusić ojca do wyjazdu. Nie chciała, by anomalie mogły mu coś zrobić, a jako mugol, był na nie więcej, niż podatny. Zostawiła wszystko, a może wszystko oddawała i powoli odsuwała od siebie tych, którzy byli jej najbliżsi. A mimo to, że wiedziała, że powinna zostawić i jegp. Serce burzliwie buntowało się przeciwko, jakby próbując znaleźć inne wyjście. Rozmawiała sama z sobą znajdując argumenty i je tracąc w walce z samą sobą. Mimo wszystko wierzyła nadal, że są w stanie trwać w tym razem. Nie ofiarując siebie całkowicie, ale na tyle mocno, na ile byli w stanie Nie oddała by za niego życia, nie zdradziła sekretów, gdyby grozili mu śmiercią - przecież, przyrzeła, że nie. Ale mogła, chciała i zamierzała go dalej kochać. Mogła być przy nim i dla niego, obok, by go wesprzeć i pomóc. Ale i on tego chciał, nie zamierzała działać wbrew jego woli. Za kilka dni, drugiego września, którego ustaliła swój powrót do niego, może krótki, może nie, wszystko miało się okazać. Ale musiała się też zabezpieczyć. Na wszelki wypadek, na najczarniejszy scenariusz.
Wzrok skupiała gdzieś przed sobą, by zdziwione tęczówki przeniosły się na Kierana, wraz z jego pierwszymi słowami. Oddech przyśpieszył ściskając ją nieprzyjemnie w żołądku. Do oczu nabiegły łzy, gdy czystego wzruszenia, powodowane jego pierwszym jak i drugim stwierdzeniem. Zaskoczona całkowicie, tak właśnie się czuła i tak wyglądała. Oparła się dłonią o mur za sobą i dźwignęła do pionu słuchając jego kolejnych słów. Przymknęła powieki, czując, jak lekko drży.
- Teraz jest inne. - powiedziała niewiele głośniej, niż podmuch wiatru, który właśnie ich otoczył. Wsadziła dłonie do kieszeni oddychając ciężko, nadal pamiętając zaklęcia torturujące których doświadczyła podczas próby. Wzrok znów przesuwał się po otoczeniu. A ona, z białymi krótki włosami, rozwianymi przez wiatr który poruszał też płaszczem, musiała zdawać się mała, niepewna i zagubiona. Od kilku dni właśnie taką się czuła, silną i słabą. Niby doskonale pewna obranej drogi, ale niepewna stawianych na niej kroków. Rozdarta. A wszystko to zdawało się odbijać na jej twarzy. - Chciałabym, żebyś to przemyślał, papo. - zwróciła się do niego jak nieraz, wtedy, gdy życie było łatwiejsze. Spojrzenie znów zawisło na nim. Choć była wdzięczna za słowa, potrzebowała jeszcze jednego potwierdzenia, czegoś w rodzaju pewności, że wie, jakie jej obecność może nieść konsekwencje.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Każdy walczył ze swoimi własnymi demonami. Zwalczanie słabości było zbyt intymnym zadaniem, aby można było dzielić je z kimkolwiek, nawet z najbliższymi osobami. Nie mógł widzieć, z czym obecnie zmaga się Just, jednak chciał wierzyć, że prędzej czy później poradzi sobie ze wszystkim. Coś ją gnębiło, nawet ślepiec byłby w stanie to spostrzec. Rineheart nie mówił jednak nic na ten temat, słówkiem się nie zająknął, ponieważ powiedzenie komuś, że źle wygląda, powiedzenie czegoś takiego Tonks właśnie, wydawało mu się niekoniecznie jego zadaniem.
Łatwo dostrzegł jej poruszenie. Zaszklony ze wzruszenia wzrok, który wbiła właśnie w niego, mówił mu wszystko. Jakby nie spodziewała się, że usłyszy podobne deklaracje, choć przecież to właśnie o nie prosiła całą sobą. Odetchnął nieco, gdy wsparła się o murek i z powrotem poderwała na nogi. Zdecydowanie wolał ją w pionie, w postawie wyrażającej przynajmniej pozornie silną wolę. Przecież była silna, tylko może ostatnio trochę w siebie zwątpiła. To dobrze, że szuka wsparcia, choć własną wartość musi udowodnić sobie sama.
I jemu wszystko wydawało się inne przez targające rzeczywistością zawieruchy – anomalie, zamach na Ministerstwo, wprowadzony stan wojenny. Ale w jego życiem wciąż rządziły te same stałe. Praca, dom, Jackie. Jego życie zdawało się nie obfitować wielkimi wydarzeniami, takie pełniły raczej tło, do jakiego był w stanie się dostosować bez mrugnięcia okiem.
– Jednak pewne rzeczy nigdy się nie zmienią – zapewnił ją łagodnie, przyglądając się jej jeszcze po wypowiedzeniu tych słów chwilę. A potem odwrócił wzrok i odchrząknął niezgrabnie, niezbyt przyzwyczajony do podobnej ckliwości. Jednak było coś w tym całym papie, co chwytało go za serce. Przez to jedno słowo przypominał sobie chwile, gdy mała Jackie z uporem wspinała mu się na kolana i potem z wielkim zaangażowaniem opowiadała o swoich dziecięcych przygodach. Vincent nie potrafił zdobyć się na podobną otwartość, najwidoczniej nie odnajdując u ojca podobnej czułości co niegdyś u matki.
Naprawdę nie było nad czym myśleć, dlatego znów spojrzał na Justine wielce stanowczo, aby zniechęcić ją do jakichkolwiek protestów. Jeszcze dziś wybije jej z głowy wszelkie wątpliwości.
– Dwójka aurorów i kursantka pod jednym dachem – mruknął pod nosem, drapiąc się przy tym po zarośniętym policzku, próbując odegnać od siebie drobne zakłopotanie po usłyszanym papo. – Jakoś sobie ze wszystkim poradzimy – ostatecznie właśnie tak podsumował wszelkie scenariusze przychodzące mu do głowy, gdy zaczynał brać pod uwagę obecność gościa w swoich skromnych progach. Tonks nie była przecież jakąś pierwszą lepsza osobą, która ot tak wpraszałby się do jego domu, przeciwnie, znał ją i wiedział, że musiała mieć swoje powody, aby szukać u niego i Jackie schronienia. Na razie tylko wspomniała o takiej ewentualności. Wspomniała właśnie jemu, najwidoczniej szukając zawczasu błogosławieństwa.
Łatwo dostrzegł jej poruszenie. Zaszklony ze wzruszenia wzrok, który wbiła właśnie w niego, mówił mu wszystko. Jakby nie spodziewała się, że usłyszy podobne deklaracje, choć przecież to właśnie o nie prosiła całą sobą. Odetchnął nieco, gdy wsparła się o murek i z powrotem poderwała na nogi. Zdecydowanie wolał ją w pionie, w postawie wyrażającej przynajmniej pozornie silną wolę. Przecież była silna, tylko może ostatnio trochę w siebie zwątpiła. To dobrze, że szuka wsparcia, choć własną wartość musi udowodnić sobie sama.
I jemu wszystko wydawało się inne przez targające rzeczywistością zawieruchy – anomalie, zamach na Ministerstwo, wprowadzony stan wojenny. Ale w jego życiem wciąż rządziły te same stałe. Praca, dom, Jackie. Jego życie zdawało się nie obfitować wielkimi wydarzeniami, takie pełniły raczej tło, do jakiego był w stanie się dostosować bez mrugnięcia okiem.
– Jednak pewne rzeczy nigdy się nie zmienią – zapewnił ją łagodnie, przyglądając się jej jeszcze po wypowiedzeniu tych słów chwilę. A potem odwrócił wzrok i odchrząknął niezgrabnie, niezbyt przyzwyczajony do podobnej ckliwości. Jednak było coś w tym całym papie, co chwytało go za serce. Przez to jedno słowo przypominał sobie chwile, gdy mała Jackie z uporem wspinała mu się na kolana i potem z wielkim zaangażowaniem opowiadała o swoich dziecięcych przygodach. Vincent nie potrafił zdobyć się na podobną otwartość, najwidoczniej nie odnajdując u ojca podobnej czułości co niegdyś u matki.
Naprawdę nie było nad czym myśleć, dlatego znów spojrzał na Justine wielce stanowczo, aby zniechęcić ją do jakichkolwiek protestów. Jeszcze dziś wybije jej z głowy wszelkie wątpliwości.
– Dwójka aurorów i kursantka pod jednym dachem – mruknął pod nosem, drapiąc się przy tym po zarośniętym policzku, próbując odegnać od siebie drobne zakłopotanie po usłyszanym papo. – Jakoś sobie ze wszystkim poradzimy – ostatecznie właśnie tak podsumował wszelkie scenariusze przychodzące mu do głowy, gdy zaczynał brać pod uwagę obecność gościa w swoich skromnych progach. Tonks nie była przecież jakąś pierwszą lepsza osobą, która ot tak wpraszałby się do jego domu, przeciwnie, znał ją i wiedział, że musiała mieć swoje powody, aby szukać u niego i Jackie schronienia. Na razie tylko wspomniała o takiej ewentualności. Wspomniała właśnie jemu, najwidoczniej szukając zawczasu błogosławieństwa.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Bała się, choć wszystko podpowiadało jej, że nie dostanie negatywnej odpowiedzi. To i tak, ogarniała ją niepewność w każdej chwili, gdy wyobrażała sobie tę sytuację. A gdy słowa w końcu padły, poczuła ulgę. Ulgę tak wielką, że ledwie mieściła się ona w jej niewielkim ciele. Potwierdzenie pewności którą już miała, ale którą musiała jeszcze przetestować. Upewnić się. Mieć świadomość, że Kieran dokładnie wie, o co go prosi. To nie była nocne posiedzenie w pokoju Jackie. Czy ranne przemykanie ku wyjściu - przynajmniej na samym początku. Niosła ze sobą niebezpieczeństwo i nie mogła już dłużej mówić, że nie. Musiała być tego świadoma i chciała, by i inni byli tego świadomi. Pamiętała dokładnie słowa, które wypowiedział ku niej Garrett podczas Próby.
Musisz być ostrożniejsza, to dopiero początek, Tonks.
I wiedziała, że miał rację. Nie mogła już być nieostrożna i naiwna. Nie mogła pozwalać sobie na błędy, które mogły słono kosztować. Musiała być mądrzejsza i uważniejsza. Pilnować się na każdym kroku i nie dać podejść. To był dopiero początek. Początek wszystkiego. Próba kończyła pewna rzeczy, pokazywała pewne obrazy, wywracała duszę do góry nogami sprawdzając trwałość oddania i rzeczywistej wiary w ideę. Nie była pewna, czy najsilniejsi, czy najmocniej gorliwi dochodzili do końca. Udało się jej, choć rany - cielesne i mentalne, których doznała, miały zostać z nią już na zawsze.
Utrzymywanie się w pionie kosztowało ją sporo wysiłku, ale nauczyła się już podnosić mimo wyczerpania. Raz za razem, tak wiele razy, jak będzie to potrzebne.
Odetchnęła z ulgą na jego kolejne słowa nie odwracając spojrzenia od jego twarzy. zrobił to on. Może powinna była się uśmiechnąć, ale uśmiech od jakiegoś czasu nie bywał na jej twarzy często. Był zbyt ciężki, a czasem wydawał jej się zbyt kłamliwy. Jednak, nie umiała nic zrobić na ściśnięte z czegoś na pozór radości serca i oczu, które powstrzymywały łzy. Szczęśliwe, dobre. Gdy kolejne słowa wypadły z jego ust przez chwilę stała wpatrując się w niego, czując jak serce bije w klatce mocniej, niż dotychczas. Wiatr owiał ich, podciągając włosy ku górze i zanim pohamowała odruch wyrwała się do przodu, by na kilka krótkich sekund go przytulić. Kilka pojedynczych łez uciekło, mimo, że próbowała się pilnować. Uścisk był krótki, możliwe, że odrobinę nieporadny, ale byli tutaj sami. Odsunęła się unosząc dłoń, by otrzeć oczy.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, jeszcze przez chwilę patrząc wprost na Kierana. W końcu oderwała od niego spojrzenie i rozejrzała się dookoła. Coś ciepłego wlało się w jej ciało, dobroć, która owinęła się wokół niej. Zerknęła w niebo, niebo zaszło chmurami, zbierało się na deszcze.
- To dopiero początek. - szepnęła cicho przymykając powieki. Mimo wszystkiego co do tej pory się działo, wiedziała, że jest dokładnie tak. Prześladowanie mugolaków, anomalie, trzecia siła. Coś mrocznego zbliżało się ku nim wielkimi krokami i wszyscy powinni być na to gotowi. - Powinniśmy wracać. - powiedziała w kierunku Kierana opuszczając głowę. Dzisiaj czuła się odrobinę lżej, choć pozostawało jej jeszcze wiele spraw na głowie. Ruszyła, wiedząc, że aurora dorówna jej krokom. - Masz jakieś rady, dla świeżej kursantki? - zapytała, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza, sprawdzając, czy eliksir, który zawsze nosiła ze sobą nadal jest na swoim miejscu.
Musisz być ostrożniejsza, to dopiero początek, Tonks.
I wiedziała, że miał rację. Nie mogła już być nieostrożna i naiwna. Nie mogła pozwalać sobie na błędy, które mogły słono kosztować. Musiała być mądrzejsza i uważniejsza. Pilnować się na każdym kroku i nie dać podejść. To był dopiero początek. Początek wszystkiego. Próba kończyła pewna rzeczy, pokazywała pewne obrazy, wywracała duszę do góry nogami sprawdzając trwałość oddania i rzeczywistej wiary w ideę. Nie była pewna, czy najsilniejsi, czy najmocniej gorliwi dochodzili do końca. Udało się jej, choć rany - cielesne i mentalne, których doznała, miały zostać z nią już na zawsze.
Utrzymywanie się w pionie kosztowało ją sporo wysiłku, ale nauczyła się już podnosić mimo wyczerpania. Raz za razem, tak wiele razy, jak będzie to potrzebne.
Odetchnęła z ulgą na jego kolejne słowa nie odwracając spojrzenia od jego twarzy. zrobił to on. Może powinna była się uśmiechnąć, ale uśmiech od jakiegoś czasu nie bywał na jej twarzy często. Był zbyt ciężki, a czasem wydawał jej się zbyt kłamliwy. Jednak, nie umiała nic zrobić na ściśnięte z czegoś na pozór radości serca i oczu, które powstrzymywały łzy. Szczęśliwe, dobre. Gdy kolejne słowa wypadły z jego ust przez chwilę stała wpatrując się w niego, czując jak serce bije w klatce mocniej, niż dotychczas. Wiatr owiał ich, podciągając włosy ku górze i zanim pohamowała odruch wyrwała się do przodu, by na kilka krótkich sekund go przytulić. Kilka pojedynczych łez uciekło, mimo, że próbowała się pilnować. Uścisk był krótki, możliwe, że odrobinę nieporadny, ale byli tutaj sami. Odsunęła się unosząc dłoń, by otrzeć oczy.
- Dziękuję. - powiedziała cicho, jeszcze przez chwilę patrząc wprost na Kierana. W końcu oderwała od niego spojrzenie i rozejrzała się dookoła. Coś ciepłego wlało się w jej ciało, dobroć, która owinęła się wokół niej. Zerknęła w niebo, niebo zaszło chmurami, zbierało się na deszcze.
- To dopiero początek. - szepnęła cicho przymykając powieki. Mimo wszystkiego co do tej pory się działo, wiedziała, że jest dokładnie tak. Prześladowanie mugolaków, anomalie, trzecia siła. Coś mrocznego zbliżało się ku nim wielkimi krokami i wszyscy powinni być na to gotowi. - Powinniśmy wracać. - powiedziała w kierunku Kierana opuszczając głowę. Dzisiaj czuła się odrobinę lżej, choć pozostawało jej jeszcze wiele spraw na głowie. Ruszyła, wiedząc, że aurora dorówna jej krokom. - Masz jakieś rady, dla świeżej kursantki? - zapytała, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza, sprawdzając, czy eliksir, który zawsze nosiła ze sobą nadal jest na swoim miejscu.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Gdyby znajdowała się przed nim osoba zwyczajnie mu obojętna, nigdy nie odwróciłby wzroku pierwszy. Przeciwnie, uparcie trzymałby go dalej wbity w drugą sylwetkę, lustrując ją z wyższością od stóp do głów. Ale przed sobą miał Justine i dziwnie mu był mierzyć się z wdzięcznością malującą się w jej oczach, które wyrażały bezbrzeżną ufność. W taki sposób często spoglądała na niego mała Jackie, niegdyś tak wielce zależna tylko od niego, ponieważ był całym jej światem, gdy wyznaczał jego granice, kiedy uczył o nim, krok po kroku przybliżając rządzące nim prawa.
Nagły uścisk sparaliżował go. Był krótki, a mimo to niezwykle rozgrzewający. Z całą pewnością był krepujący dla obojga, a jednak przynosił drobną ulgę, jakby ciężar spadał z bijących serc. Wydawało mu się, że na ramieniu poczuł łzę, kiedy tylko Tonks odsunęła się i starała pozostałe pospiesznie, po prosu się ich wstydząc. Sam czuł się dziwnie zawstydzony. Kiedy ostatni raz tulił Jackie? Chciał teraz wrócić do domu i uścisnąć ją mocno, choć nijak to do nich nie pasowało. Byłby jednak w stanie położyć dłoń na jej ramieniu. Uczynił to w tej chwili dla Justine, aby jakoś odpowiedzieć na jej wylewność. Trudno mu było odnaleźć jakąkolwiek odpowiedź na jej podziękowanie, więc nie powiedział nic. W końcu zabrał rękę, a na stwierdzenie o konieczności powrotu tylko przytaknął. Spokojnym krokiem ruszył za nią, jakimś cudem usatysfakcjonowany po niepowodzeniu.
– Nie opuszczaj nigdy różdżki pierwsza – zaczął spokojnie. – Na treningu co najwyżej nabawisz się przez to sporych siniaków, ale w terenie można przypłacić to życiem – choć mogło zdawać się to największą oczywistością spośród wszystkich możliwych, to jednak niektórym czarodziejom zdarzało się zapominać o tej fundamentalnej zasadzie pojedynkowania się. Często wynikało to z naiwności, jakoby przeciwnik, chwilę wcześniej miotający czarnomagicznym zaklęciami, naprawdę mógł ot tak poddać się bez walki. A niekiedy było to skutkiem ślepej wiary w to, że skutki zaciekłego starcia można zminimalizować, jeśli tylko pokaże się pokojowe zamiary. Tonks zdołała już nieco w swoim życiu przeżyć, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, więc podobna nauka mogła wręcz ją rozdrażnić, jednak wałkowania podobnych kwestii nigdy nie powinno się mieć dość. Oczywistości zbyt łatwo stają się na tyle znajome, że aż w pewnym momencie są zapominane. Po co upewniać się, że różdżkę trzeba trzymać zawsze, jeśli to oczywiste. To usypia czujność. – Brawura częściej jest przejawem głupoty niż odwagi. Nie pędź nigdzie bez wsparcia i nie bierz się za coś, jeśli nie masz pewności, że się powiedzie – mógłby powiedzieć wprost, żeby nie brała się na przykład za łamanie klątw, jeśli nie była zbytnio zapoznana ze starożytnymi runami. Obiło mu się o uszy, że taki błąd popełniła właśnie Jackie. To przez niego była w gorącej wodzie kąpana i wciąż potrafiła tracić nad sobą panowanie, choć próbował wbić jej do głowy, że to zbyt wielka słabość, aby móc sobie na nią pozwalać w ich fachu. Ale w jej wieku też bardzo chciał zwojować cały świat, byleby jak najszybciej. – I zawsze zmieniaj się z partnerem. Ty bronisz, on atakuje, ty atakujesz, on broni. Na polu walki trzeba się nieustannie asekurować. I nigdy nie zapominaj o rozpoznaniu. Zawsze w pierwszej kolejności sprawdzaj, czy nikt nie ukrywa się w najbliższym otoczeniu.
Był w stanie zdradzić jej wiele mądrości, do jakich doszedł po własnych doświadczenie. Wiele przeżył, więc naprawdę wiele widział. Dla niektórych było to nawet za wiele.
Nagły uścisk sparaliżował go. Był krótki, a mimo to niezwykle rozgrzewający. Z całą pewnością był krepujący dla obojga, a jednak przynosił drobną ulgę, jakby ciężar spadał z bijących serc. Wydawało mu się, że na ramieniu poczuł łzę, kiedy tylko Tonks odsunęła się i starała pozostałe pospiesznie, po prosu się ich wstydząc. Sam czuł się dziwnie zawstydzony. Kiedy ostatni raz tulił Jackie? Chciał teraz wrócić do domu i uścisnąć ją mocno, choć nijak to do nich nie pasowało. Byłby jednak w stanie położyć dłoń na jej ramieniu. Uczynił to w tej chwili dla Justine, aby jakoś odpowiedzieć na jej wylewność. Trudno mu było odnaleźć jakąkolwiek odpowiedź na jej podziękowanie, więc nie powiedział nic. W końcu zabrał rękę, a na stwierdzenie o konieczności powrotu tylko przytaknął. Spokojnym krokiem ruszył za nią, jakimś cudem usatysfakcjonowany po niepowodzeniu.
– Nie opuszczaj nigdy różdżki pierwsza – zaczął spokojnie. – Na treningu co najwyżej nabawisz się przez to sporych siniaków, ale w terenie można przypłacić to życiem – choć mogło zdawać się to największą oczywistością spośród wszystkich możliwych, to jednak niektórym czarodziejom zdarzało się zapominać o tej fundamentalnej zasadzie pojedynkowania się. Często wynikało to z naiwności, jakoby przeciwnik, chwilę wcześniej miotający czarnomagicznym zaklęciami, naprawdę mógł ot tak poddać się bez walki. A niekiedy było to skutkiem ślepej wiary w to, że skutki zaciekłego starcia można zminimalizować, jeśli tylko pokaże się pokojowe zamiary. Tonks zdołała już nieco w swoim życiu przeżyć, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, więc podobna nauka mogła wręcz ją rozdrażnić, jednak wałkowania podobnych kwestii nigdy nie powinno się mieć dość. Oczywistości zbyt łatwo stają się na tyle znajome, że aż w pewnym momencie są zapominane. Po co upewniać się, że różdżkę trzeba trzymać zawsze, jeśli to oczywiste. To usypia czujność. – Brawura częściej jest przejawem głupoty niż odwagi. Nie pędź nigdzie bez wsparcia i nie bierz się za coś, jeśli nie masz pewności, że się powiedzie – mógłby powiedzieć wprost, żeby nie brała się na przykład za łamanie klątw, jeśli nie była zbytnio zapoznana ze starożytnymi runami. Obiło mu się o uszy, że taki błąd popełniła właśnie Jackie. To przez niego była w gorącej wodzie kąpana i wciąż potrafiła tracić nad sobą panowanie, choć próbował wbić jej do głowy, że to zbyt wielka słabość, aby móc sobie na nią pozwalać w ich fachu. Ale w jej wieku też bardzo chciał zwojować cały świat, byleby jak najszybciej. – I zawsze zmieniaj się z partnerem. Ty bronisz, on atakuje, ty atakujesz, on broni. Na polu walki trzeba się nieustannie asekurować. I nigdy nie zapominaj o rozpoznaniu. Zawsze w pierwszej kolejności sprawdzaj, czy nikt nie ukrywa się w najbliższym otoczeniu.
Był w stanie zdradzić jej wiele mądrości, do jakich doszedł po własnych doświadczenie. Wiele przeżył, więc naprawdę wiele widział. Dla niektórych było to nawet za wiele.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kieran był dla niej trochę jak drugi ojciec. Choć wcześniej, gdy była bardziej beztroska, a wojna nie dotykała jej bezpośrednio i pośrednio, nie rozumiała czasem trochę ponurego, wiecznie poważnego podejścia jego i Brendana. Teraz je rozumiała. Teraz wiedziała dokładnie, czemu żadne z nich nie pozwala sobie nawet na krótką chwilę rozkojarzenia. Ona dopiero się tego uczyła, czasem jeszcze tracąc czujność, czasem nie zwracając dostatecznie dużo uwagi na rzeczy, na które powinna. Ale tory, jakie obrało jej życie szybko zweryfikowało niedociągnięcia i wiedziała, że i te naprawi.
Poddawała się jednak krótkim porywom serca, nie chciała zapomnieć, jak być sobą. Chciała pozostać sobą, jednak dojrzalszą, ważniejszą i bardziej przydatną. Ale uścisk sam wyrwał jej ciało nie godząc się, by zdusiła go w sobie. I cieszyła się, że tego nie zrobiła. Dłoń Kierana na jej ramieniu znaczyła wiele.
Musieli się stąd zbierać. Oddział w każdej chwili mógł się zjawić, by skontrolować to miejsce. A żadne z nich nie potrzebowało sposobności w której musieliby tłumaczyć tutaj swoją obecność. Ruszyli oddalając się od miejsca zabronionego. Kieran mówił i cieszyła się, że dzieli się z nią radami i doświadczeniem. Potrzebowała każdej możliwej wskazówki. To dzięki Brendanowi kolejny raz przeczytała “Rzecz o metodach śledczych” i to jedna ze wskazówek w książce pomogła jej na egzaminie. Przygotowała się najlepiej, jak potrafiła, jednak wiedziała, że dopiero zaczyna i potknie się jeszcze wiele razy.
- Nigdy jako pierwsza. - powtórzyła za nim spokojnie przytakując głową. Tak, słyszała już to, ale nie zamierzała odrzucać żadnej z rad i żadnej uważać za oczywistość. Skinęła raz jeszcze głową. I tak bardziej wątpiła w swoje umiejętności niż w nie wierzyła, więc obecność kogoś była dla niej dobrym wyjściem. - Oh, to ostatnie weszło mi w nawyk. - powiedziała spokojnie, wsadzając dłonie w kieszenie. Poczuła na niego spojrzenie.
- Pierwsza zasada: martwy ratownik, to żaden ratownik. Druga: kalkuluj ryzyko. Trzecie: zawsze sprawdzaj otoczenie. - wymieniła spokojnie to, co Alba wkładała im przez lata. Kieran pewnie ją znał, mało kto nie zdążył poznać Alby Jonson i jej męża. A ona sama pożegnała ją, gdy ta odchodziła z tego świata.
Rozeszli się na rozwidleniu dróg, każde do swojego domu wiedząc, że to nie ostatni az, kiedy próbują zmierzyć się z anomaliami.
|zt x2
Poddawała się jednak krótkim porywom serca, nie chciała zapomnieć, jak być sobą. Chciała pozostać sobą, jednak dojrzalszą, ważniejszą i bardziej przydatną. Ale uścisk sam wyrwał jej ciało nie godząc się, by zdusiła go w sobie. I cieszyła się, że tego nie zrobiła. Dłoń Kierana na jej ramieniu znaczyła wiele.
Musieli się stąd zbierać. Oddział w każdej chwili mógł się zjawić, by skontrolować to miejsce. A żadne z nich nie potrzebowało sposobności w której musieliby tłumaczyć tutaj swoją obecność. Ruszyli oddalając się od miejsca zabronionego. Kieran mówił i cieszyła się, że dzieli się z nią radami i doświadczeniem. Potrzebowała każdej możliwej wskazówki. To dzięki Brendanowi kolejny raz przeczytała “Rzecz o metodach śledczych” i to jedna ze wskazówek w książce pomogła jej na egzaminie. Przygotowała się najlepiej, jak potrafiła, jednak wiedziała, że dopiero zaczyna i potknie się jeszcze wiele razy.
- Nigdy jako pierwsza. - powtórzyła za nim spokojnie przytakując głową. Tak, słyszała już to, ale nie zamierzała odrzucać żadnej z rad i żadnej uważać za oczywistość. Skinęła raz jeszcze głową. I tak bardziej wątpiła w swoje umiejętności niż w nie wierzyła, więc obecność kogoś była dla niej dobrym wyjściem. - Oh, to ostatnie weszło mi w nawyk. - powiedziała spokojnie, wsadzając dłonie w kieszenie. Poczuła na niego spojrzenie.
- Pierwsza zasada: martwy ratownik, to żaden ratownik. Druga: kalkuluj ryzyko. Trzecie: zawsze sprawdzaj otoczenie. - wymieniła spokojnie to, co Alba wkładała im przez lata. Kieran pewnie ją znał, mało kto nie zdążył poznać Alby Jonson i jej męża. A ona sama pożegnała ją, gdy ta odchodziła z tego świata.
Rozeszli się na rozwidleniu dróg, każde do swojego domu wiedząc, że to nie ostatni az, kiedy próbują zmierzyć się z anomaliami.
|zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
16 I '58, popołudnie
Hep!
Nieprzyjemne szarpnięcie, które wydawało się przewrócić wnętrznościami, było ostrzeżeniem dającym ledwie sekundę na zrozumienie, co właśnie się działo. Ciche czknięcie posłało ją prosto w niewiadomą, daleko od tymczasowego domu i bliskich. Nie lubiła teleportacji, nawet jeśli sporadycznie z niej korzystała, gdy tylko nie chciała wybierać miotły, jako alternatywy, a animagia z różnych powodów zawodziła. Dzisiejszego ranka właśnie tak wróciła do domu, czując aż dotąd dziwny ciężar w dołku, jakby coś nie do końca poszło dobrze. Zawsze bała się rozszczepienia, słysząc nie raz, że to najgorsze, co może się przytrafić przez drobny błąd. Dlatego właśnie teraz, po ciele rozlał się na krótko strach, kiedy wraz z czknięciem otoczenie zmieniło się, a ona potrzebowała kilku minut, aby pojąć nową sytuację. Ciemne tęczówki prześlizgnęły się po otoczeniu; drzewach, jakie zewsząd ją otaczały i nijak nie podpowiadały, gdzie właśnie się znajdowała. Szczęście w tym ogólnym nieszczęściu, że miała na sobie kurtkę, gdy wychodząc z domu i postanawiając się przejść, ubrała się ciepło. Różdżka z figowca spoczywała schowana we wszytej w sukienkę kieszeni i tylko dzięki temu czuła się trochę pewniej, a panika nie objęła myśli. Nie zastanawiając się długo, zrobiła parę kroków, próbując zrozumieć swoje położenie. Chciała dostać się w jakieś bezpieczne miejsce i nie ryzykować teleportacją. Wystarczyła ta jedna, nieplanowana i niechciana. Odwróciła gwałtownie głowę, gdy w polu widzenia coś się poruszyło, a raczej ktoś.- Ja...- urwała zaraz. Nie musiała przepraszać, przecież nie zrobiła nic złego, nie wparowała nikomu do domu, nie naruszyła prywatności. Zamilkła na dłuższą chwilę, dopiero teraz czując się naprawdę skołowana.- Nie chciałam Cię przestraszyć.- szepnęła, nie mając pewności, kto właśnie czuje się bardziej zaniepokojony sytuacją. Przyjrzała się dziewczynie, próbując domyślić się z kim miała do czynienia.- Możesz mi powiedzieć, gdzie jestem? – spytała zaraz, podchodząc ostrożnie i z wyraźną nieufnością.- Nie znam tego miejsca, nie wiem, jak daleko jestem od domu.- dodała zaraz, próbując zabrzmieć na smutną, co wcale nie było trudne. Ostatnie dni były ciężkie, martwiła się o trójkę Doe i o przyjaciela, którego nadal nie postanowiła odwiedzić, nawet wiedząc w jakim jest stanie. Nie wiedziała, co z Jamesem, Thomas ciągle gdzieś znikał, a Sheila... naprawdę bała się o stan psychiczny najmłodszej. Widziała, że cała ta sytuacja męczyła dziewczynę i finalnie odbijała się tylko mocniej na niej samej. Przebywanie z daleka od dwójki rodzeństwa męża, przestawało być rozwiązaniem, nie przynosiło spokoju, a tylko więcej nerwów. Przez dwa lata za mocno zatęskniła za rodziną, nawet w takiej postaci, gdy swoją definitywnie straciła.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mimo tego, że nie miała najcięższych zadań jeżeli chodziło o jej życie, a także zajmowała się czymś, co po prostu kochała, Odetta najzwyczajniej w świecie przepadała za spędzaniem czasu w rezerwacie, zwłaszcza kiedy mogła robić to samotnie, nie niepokojona przez nikogo. Jednorożce towarzyszyły jej zasadniczo od dzieciństwa, gdy ukochała ich obecność w swoim życiu, pozwalając sobie zawsze znaleźć dla nich czas. Niezwykle czyste istoty, których życie wypełnione było pięknem i spokojem…okazjonalnie też polującymi na nich kłusownikami. Ale teraz tu była i nie zamierzała sprawić, żeby ktokolwiek czuł się tutaj niebezpiecznie jeżeli chodziło o zwierzęta. Gdy mowa o ludziach, cóż…to już było nieco inne podejście. Mimo to, nie czuła się źle mając tutaj tylko swoją różdżkę…no i oczywiście delikatny podwieczorek przygotowany z szampana, marakuji, pomarańczy, bakalii i herbatników. Oczywiście, siedziała dzisiaj z lekko chorym jednorożcem, pilnując czy wszystko z nim w porządku, nie zmieniało to jednak faktu, że nie chciała rezygnować z dobrego jedzenia.
Zaczytywała się jeszcze w najnowszych katalogach mody zagranicznej, starając się zorientować co stawało się popularne za granicą. Dopiero trzaśnięcie zwróciło jej uwagę, do momentu kiedy od razu wyprostowała się, sięgając po leżącą obok niej różdżkę, wyciągając ją w kierunku nieznajomej. Chociaż dziewczyna nie wydawała się stanowić zagrożenia, tak lady Parkinson nie zamierzała brać żadnego ryzyka, wiedząc, że niejeden kłusownik, pewnie jeszcze taki związany z Zakonem Feniksa chciałby położyć swoje niecne łapy na jednorożcach. Składniki z nich nie były takie, a taki żywy jednorożec…nawet nie chciała wiedzieć, ile kolekcjoner mógłby zapłacić za takiego żywego jednorożca. Ale parę jednorożców. Tak jak zazwyczaj była dość spokojna, tak teraz bez większego wahania trzymała różdżkę. Mimo wszystko, przez jej twarz przeciągnął cień zwątpienia kiedy tylko ta przyznała, że nie stanowi zagrożenia.
- Jesteś właśnie na terytorium rezerwatu jednorożców rodu Parkinsonów. Jeżeli nie masz żadnego powodu aby skrzywdzić jakiekolwiek zwierzę przebywające w tym miejscu, powiedz mi kim jesteś i co właściwie tu robisz. – Odruchowo przesunęła się tak, aby stać pomiędzy kobietą która właśnie pojawiła się w tym miejscu, a zagrodą młodego jednorożca który mimo wszystko chętnie wystawił łeb, przyglądając się wydarzeniom z zainteresowaniem, kichając lekko od czasu do czasu.
- Jeżeli nie jesteś zagrożeniem, to nie wezwę ochrony. – Było to zupełnym idiotyzmem aby wspominać o tym komukolwiek, zwłaszcza potencjalnemu złodziejowi, ale jak widać, panna Parkinson nie była najbystrzejszą perłą w całej rodzinie.
Zaczytywała się jeszcze w najnowszych katalogach mody zagranicznej, starając się zorientować co stawało się popularne za granicą. Dopiero trzaśnięcie zwróciło jej uwagę, do momentu kiedy od razu wyprostowała się, sięgając po leżącą obok niej różdżkę, wyciągając ją w kierunku nieznajomej. Chociaż dziewczyna nie wydawała się stanowić zagrożenia, tak lady Parkinson nie zamierzała brać żadnego ryzyka, wiedząc, że niejeden kłusownik, pewnie jeszcze taki związany z Zakonem Feniksa chciałby położyć swoje niecne łapy na jednorożcach. Składniki z nich nie były takie, a taki żywy jednorożec…nawet nie chciała wiedzieć, ile kolekcjoner mógłby zapłacić za takiego żywego jednorożca. Ale parę jednorożców. Tak jak zazwyczaj była dość spokojna, tak teraz bez większego wahania trzymała różdżkę. Mimo wszystko, przez jej twarz przeciągnął cień zwątpienia kiedy tylko ta przyznała, że nie stanowi zagrożenia.
- Jesteś właśnie na terytorium rezerwatu jednorożców rodu Parkinsonów. Jeżeli nie masz żadnego powodu aby skrzywdzić jakiekolwiek zwierzę przebywające w tym miejscu, powiedz mi kim jesteś i co właściwie tu robisz. – Odruchowo przesunęła się tak, aby stać pomiędzy kobietą która właśnie pojawiła się w tym miejscu, a zagrodą młodego jednorożca który mimo wszystko chętnie wystawił łeb, przyglądając się wydarzeniom z zainteresowaniem, kichając lekko od czasu do czasu.
- Jeżeli nie jesteś zagrożeniem, to nie wezwę ochrony. – Było to zupełnym idiotyzmem aby wspominać o tym komukolwiek, zwłaszcza potencjalnemu złodziejowi, ale jak widać, panna Parkinson nie była najbystrzejszą perłą w całej rodzinie.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pewne sytuacje były zwyczajnie niekomfortowe, budziły powoli zagrzebywany strach i to znajome uczucie adrenaliny rozchodzącej się po ciele. Moment pojawienia się nie wiadomo gdzie był właśnie takim przypadkiem. Nie chciała kłopotów czy problemów, oddałaby wiele za kilka dni, może szaleńczy tydzień spokoju, najnudniejszej rutyny powtarzanej z uporem i nieprzemijalnej przez ten czas. Marzenie, które dziś miało być znów nieosiągalne. Otaczające ją drzewa, sprawiały, że okolica wydawała się ciemniejsza, jakby zmieniła się nagle pora dnia, chociaż nie wydawało jej się to możliwe. Spięła się odrobinę, kiedy trafiając na nieznajomą dziewczynę, zobaczyła różdżkę skierowana w swoją stronę. Instynktownie uniosła nieco dłonie w geście poddania się, mimo że palce miała zamknięte na kilku calach figowca. Rozchyliła pełne usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, zapewnić, że naprawdę nie zamierzała niczego złego. Najchętniej zniknęłaby stąd już, ale jak na złość czkawka, która posłała ją w niewiadomą, teraz nie chciała nadejść ponownie i zabrać ją gdziekolwiek indziej. Obojętnie.
Uniosła delikatnie brwi, odruchowo przechylając odrobinę głowę i opuszczając w końcu dłonie. Ciemne loki lekko podążyły za tym gestem, rozsypując się na ramionach.
- Rezerwat jednorożców.- powtórzyła cicho, pamiętając, gdzie dokładnie się znajdował, nawet jeśli nie była tu nigdy wcześniej. Słyszała o tym miejscu, chciała pojawić się kiedyś i przyjrzeć tym cudownym stworzeniom, ale dotąd nie odważyła się przekroczyć bramy. Może nie miała na czole napisane, że jest cyganką, ale ludzie i tak z zasady spoglądali na nią krzywo, jakby przeczuwali coś. Nie chciała być tu z poczuciem, że śledzi ją uważny wzrok.
- Nazywam się Eveline Vause i... – zawahała się na krótki moment, marszcząc lekko brwi.- Przez przypadek teleportowałam się tu, nawet nie wiem jak to wyjaśnić.- dodała, a wyraźny grymas wykrzywił jej usta. Nie brzmiało to najlepiej, ale jeśli miała oprzeć się na całej prawdzie, to właśnie tak ona brzmiała. Bardziej szczera nie mogłaby być wobec kogokolwiek.
Ciemne tęczówki zsunęły się z sylwetki dziewczyny, najpewniej nie wiele starszej od niej, a może nawet rówieśniczki... na stworzenie, które wychylało łeb zza jej ramienia.
- Cześć, śliczny.- rzuciła pogodniej, przyglądając się, jak młody jednorożec zaczął kichać. Był przeuroczy w tym. Zerknęła na nieznajomą.- Mogę podejść? – spytała z niepewnością, woląc nie ryzykować. Nawet jeśli ta nie wyglądała na niebezpiecznego przeciwnika, pozostawała ostrożna.
Uniosła delikatnie brwi, odruchowo przechylając odrobinę głowę i opuszczając w końcu dłonie. Ciemne loki lekko podążyły za tym gestem, rozsypując się na ramionach.
- Rezerwat jednorożców.- powtórzyła cicho, pamiętając, gdzie dokładnie się znajdował, nawet jeśli nie była tu nigdy wcześniej. Słyszała o tym miejscu, chciała pojawić się kiedyś i przyjrzeć tym cudownym stworzeniom, ale dotąd nie odważyła się przekroczyć bramy. Może nie miała na czole napisane, że jest cyganką, ale ludzie i tak z zasady spoglądali na nią krzywo, jakby przeczuwali coś. Nie chciała być tu z poczuciem, że śledzi ją uważny wzrok.
- Nazywam się Eveline Vause i... – zawahała się na krótki moment, marszcząc lekko brwi.- Przez przypadek teleportowałam się tu, nawet nie wiem jak to wyjaśnić.- dodała, a wyraźny grymas wykrzywił jej usta. Nie brzmiało to najlepiej, ale jeśli miała oprzeć się na całej prawdzie, to właśnie tak ona brzmiała. Bardziej szczera nie mogłaby być wobec kogokolwiek.
Ciemne tęczówki zsunęły się z sylwetki dziewczyny, najpewniej nie wiele starszej od niej, a może nawet rówieśniczki... na stworzenie, które wychylało łeb zza jej ramienia.
- Cześć, śliczny.- rzuciła pogodniej, przyglądając się, jak młody jednorożec zaczął kichać. Był przeuroczy w tym. Zerknęła na nieznajomą.- Mogę podejść? – spytała z niepewnością, woląc nie ryzykować. Nawet jeśli ta nie wyglądała na niebezpiecznego przeciwnika, pozostawała ostrożna.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przypatrywała się bardzo ostrożnie, nie zamierzając sobie w żaden sposób odpuścić możliwości złapania niebezpiecznego członka Zakonu Feniksa gdyby taki wpadł na miejsce. Co miałby robić akurat w rezerwacie jednorożców, gdzie nie było do znalezienia nic poza, no cóż, jednorożcami, tego nie wiedziała, ale cieszyła się bardzo kiedy widziała przed sobą małe pyszczki, wyciągające się z zainteresowaniem w jej stronę. Nie przepadała za niespodziewanymi gośćmi, ale jak widać w życiu nie można było mieć wszystkiego, ostrożnie więc przyglądała się kobiecie. Nie wydawało się, aby ta chociażby wiedziała, gdzie się znajduje, być może więc była to ta słynne zaklęcie, które cię gdzieś wyrzucało w inne miejsce? Kto jednak miał go użyć na dziewczynie, tego nie miała pojęcia.
Prostując się lekko, przyjrzała się nieznajomej, zastanawiając się, czy ta rzeczywiście była tą, za kogo się podaje. Wierzyła jednak, że gdyby miała przeprowadzić atak, nie zrobiłaby tego w sposób, w który musiałaby sama wypadać przed lady tych ziem. Wzdychając lekko ze zdenerwowania, Odetta schowała swoją różdżkę, dobierając jeszcze jeden z owoców który przyniosła ze sobą i nieco być może nieelegancko w towarzystwie gościa, ale chwytając go i ostrożnie zjadając, zastanawiając się w trakcie jedzenia co dalej. Nie chciała wołać ochrony, ale wolała aby nieznajoma wcale się tu nie zjawiała. Czemu takie problemy były tak bardzo problematyczne.
- Eveline Vause…jesteś w Gloucestershire, ziemiach władanych przez rodzinę Parkinson, a przed tobą stoi lady Odetta Parkinson. Rozumiesz zdenerwowanie, wolimy jeżeli po tych ziemiach nie chodzi ktoś niebezpieczny. Prawda, słoneczko? – Ostrożnie spojrzała na jednorożca, delikatnie wyciągając dłoń aby poklepać go po boku. Wydawał się taki kruchy, taki niepozorny…martwiła się o niego i chciała jak najlepiej, zwłaszcza że te stworzenia były jej bliskie.
Kiedy nieznajoma zapytała o możliwość podejścia do stworzenia, w Odettcie na początku wzbudził się spory sprzeciw…ale nieznajoma wydawała się zagubiona, wyglądała tak, jakby było jej zimno, a skoro nazwała go ślicznym, to na pewno lubiła jednorożce, prawda? Zresztą, te stworzenia były najlepszym testem i jeżeli jednak obca nie była godna zaufania, tak jednorożce nie zareaguje na nią dobrze i pewnie to wiedziała. A jednak chciała podejść. Odetta pokiwała głową, ostrożnie łapiąc dłoń Eve i prowadząc ją do boksu. Wyciągnęła ich złączone dłonie w stronę małego konika, który bardzo chętnie podetknął swój pysk, szturchając dłoń Vause. Odetta nie trzymała już obcej, ale ostrożnie obserwowała jej kolejne działania.
- Jest wyjątkowy, prawda?
Prostując się lekko, przyjrzała się nieznajomej, zastanawiając się, czy ta rzeczywiście była tą, za kogo się podaje. Wierzyła jednak, że gdyby miała przeprowadzić atak, nie zrobiłaby tego w sposób, w który musiałaby sama wypadać przed lady tych ziem. Wzdychając lekko ze zdenerwowania, Odetta schowała swoją różdżkę, dobierając jeszcze jeden z owoców który przyniosła ze sobą i nieco być może nieelegancko w towarzystwie gościa, ale chwytając go i ostrożnie zjadając, zastanawiając się w trakcie jedzenia co dalej. Nie chciała wołać ochrony, ale wolała aby nieznajoma wcale się tu nie zjawiała. Czemu takie problemy były tak bardzo problematyczne.
- Eveline Vause…jesteś w Gloucestershire, ziemiach władanych przez rodzinę Parkinson, a przed tobą stoi lady Odetta Parkinson. Rozumiesz zdenerwowanie, wolimy jeżeli po tych ziemiach nie chodzi ktoś niebezpieczny. Prawda, słoneczko? – Ostrożnie spojrzała na jednorożca, delikatnie wyciągając dłoń aby poklepać go po boku. Wydawał się taki kruchy, taki niepozorny…martwiła się o niego i chciała jak najlepiej, zwłaszcza że te stworzenia były jej bliskie.
Kiedy nieznajoma zapytała o możliwość podejścia do stworzenia, w Odettcie na początku wzbudził się spory sprzeciw…ale nieznajoma wydawała się zagubiona, wyglądała tak, jakby było jej zimno, a skoro nazwała go ślicznym, to na pewno lubiła jednorożce, prawda? Zresztą, te stworzenia były najlepszym testem i jeżeli jednak obca nie była godna zaufania, tak jednorożce nie zareaguje na nią dobrze i pewnie to wiedziała. A jednak chciała podejść. Odetta pokiwała głową, ostrożnie łapiąc dłoń Eve i prowadząc ją do boksu. Wyciągnęła ich złączone dłonie w stronę małego konika, który bardzo chętnie podetknął swój pysk, szturchając dłoń Vause. Odetta nie trzymała już obcej, ale ostrożnie obserwowała jej kolejne działania.
- Jest wyjątkowy, prawda?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To nie była komfortowa sytuacja, znaleźć się nie wiadomo gdzie i naprzeciw nieznajomej, która cały czas zdawała się tak samo nieufna. W pewnym stopniu rozumiała ją, dlatego starała się nie prowokować i ukryć nerwowość, gdy dziewczyna nadal kierowała przeciw niej różdżkę. Po swoją nie sięgnęła ponownie, pozostawiając ją ukrytą w kieszeni. Może nie było to rozsądne, ale w tej chwili, nadal skołowana nieplanowaną teleportacją podjęła właśnie taką decyzję. Krótkie wyjaśnienie starczyło, by zyskała pewność, gdzie się znajduje i wniosek nasuwał się jeden... daleko. Mimo że były to sąsiednie hrabstwa, do Doliny miała spory kawałek. Nie uśmiechał jej się powrót na piechotę, ale w tym momencie nie chciała ryzykować nawet animagią, która przecież tak uwielbiała zawodzić. Nieumiejętność skupienia myśli i chaotyczne emocje, wcale nie pomagały przy tej trudnej sztuce.
Spojrzała na brunetkę, gdy jej uwagę przykuł gest, którym sięgnęła po jakiś dziwny owoc. Nie dociekała, co to takiego, chyba nawet nie wzbudziło to zainteresowania. Drgnęła delikatnie, kiedy mięśnie spięły się na dźwięk swojego imienia i nazwiska. Sama przed momentem je podała, a mimo to słysząc ich brzmienie w ustach obcej, czuła się nieco nieswojo.
- Kolejna...- rzuciła pod nosem po romsku, ale zaraz urwała.- Rozumiem, ale zapewniam, że nie jestem kimś, kto zagraża lady.- odparła, naprawdę nie chcąc, aby wzięto ją za niebezpieczną. Musiała złapać na chwilę oddech, uspokoić myśli i podjąć decyzję, jak wrócić do domu.- Proszę dać mi chwilę, zaraz stąd pójdę.- dodała cicho. I faktycznie chciała tak zrobić, ale widok młodego jednorożca, rozproszył uwagę. Czekała na reakcję, gdy zadała pytanie, a widząc przytaknięcie, ruszyła się z miejsca. Podeszła parę kroków, zerkając nieufnie na Odettę, kiedy ta złapała ją za rękę. Nie wyrwała się, a pozwoliła pokierować swoją dłonią w kierunku źrebaka.
Uśmiechnęła się, czując pod palcami delikatna sierść na łebku malucha. Przesunęła powoli dłonią, dławiąc w sobie śmiech, gdy ten chrapami próbował złapać jej palce.
- Bardzo.- przytaknęła.- Nigdy nie widziałam na żywo jednorożca, ale jest przepiękny.- zerknęła na dziewczynę z mocniejszym uśmiechem.- Coś mu się stało, że jest tutaj, a nie z innymi? – była ciekawa, ale również poczuła się nieco pewniej.
Spojrzała na brunetkę, gdy jej uwagę przykuł gest, którym sięgnęła po jakiś dziwny owoc. Nie dociekała, co to takiego, chyba nawet nie wzbudziło to zainteresowania. Drgnęła delikatnie, kiedy mięśnie spięły się na dźwięk swojego imienia i nazwiska. Sama przed momentem je podała, a mimo to słysząc ich brzmienie w ustach obcej, czuła się nieco nieswojo.
- Kolejna...- rzuciła pod nosem po romsku, ale zaraz urwała.- Rozumiem, ale zapewniam, że nie jestem kimś, kto zagraża lady.- odparła, naprawdę nie chcąc, aby wzięto ją za niebezpieczną. Musiała złapać na chwilę oddech, uspokoić myśli i podjąć decyzję, jak wrócić do domu.- Proszę dać mi chwilę, zaraz stąd pójdę.- dodała cicho. I faktycznie chciała tak zrobić, ale widok młodego jednorożca, rozproszył uwagę. Czekała na reakcję, gdy zadała pytanie, a widząc przytaknięcie, ruszyła się z miejsca. Podeszła parę kroków, zerkając nieufnie na Odettę, kiedy ta złapała ją za rękę. Nie wyrwała się, a pozwoliła pokierować swoją dłonią w kierunku źrebaka.
Uśmiechnęła się, czując pod palcami delikatna sierść na łebku malucha. Przesunęła powoli dłonią, dławiąc w sobie śmiech, gdy ten chrapami próbował złapać jej palce.
- Bardzo.- przytaknęła.- Nigdy nie widziałam na żywo jednorożca, ale jest przepiękny.- zerknęła na dziewczynę z mocniejszym uśmiechem.- Coś mu się stało, że jest tutaj, a nie z innymi? – była ciekawa, ale również poczuła się nieco pewniej.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dla żadnej z nich sytuacja nie była wygodna i mowa tutaj była oczywiście o kwestii, w której Odetta najzupełniej w świecie nie wiedziała, kim była znajdująca się przed nią kobieta. W końcu w tych czasach nie można było być zbyt ostrożnym, ale tutaj nie chodziło nawet o nią samą, a właśnie nawet o jednorożce! Spojrzenie oczu barwy czekolady przesuwała się więc po całej postawie Eve, zastanawiając się, ile z prawdy oznaczały jej słowa. Wcale nie chciała doszukiwać się w niej złych zamiarów, ale chciała być bezpieczna i nie oglądać się przez ramię na terenach, które powinny należeć do jej rodziny, w końcu tu miało być bezpiecznie…prawda?
- W takim razie…co się stało? Przypadkowa teleportacja czy coś innego? – Głos Odetty, o dziwo, wydawał się przestać być przesiąknięty podejrzliwością, a nabrał zaniepokojonych tonów. Nie wiedziała oczywiście, skąd jest kobieta, która trafiła do tego miejsca, a jeżeli w których z trzech hrabstw coś się działo…musiałaby natychmiast poinformować wuja Rubeusa, Edwarda, ojca… Ale nieznajoma, mimo biednego odzienia, nie wydawała się w zagrożeniu, nie uciekała również jak najprędzej, nie błagała o pomoc…więc chyba to nic takiego. Wolała jednak wiedzieć, w odruchu ciekawości ale też w ramach własnego bezpieczeństwa.
Dopiero kiedy zainteresowanie na jednorożce padło od strony kobiety, Odetta ostatecznie się rozpogodziła. W końcu wiadome było, że istoty i osoby o nieczystych zamiarach nie podeszłyby do jednorożca z własnej woli, chyba że w ramach zamordowania go (kto by się na to zdobył!), dlatego z uwagą spoglądała jak nieznajoma wyciąga dłoń w stronę źrebięcia. To jednak wydawało się wręcz zachwycone dodatkowym towarzystwem, podsuwając zaraz pysk i wyczuwając dwie dłonie na swojej złotej sierści. Odetta nie mogła powstrzymać się by ostatecznie nie wypuścić dłoni obcej ze swojej własnej, gładząc istotę po boku, nie powstrzymując nawet uśmiechu i rumieńców pojawiających się na jej twarzy. Pewnie usłyszałaby, że to nie wypada, po prawdzie jednak nie zwracała już na to zbytnio uwagi. Dopiero na zapytanie o przyczynę odizolowania uniosła głowę.
- Oh, nieco się rozchorował. To nic poważnego, ale trzymamy go na uboczu, aby mógł wydobrzeć w spokoju. Naprawdę nigdy nie widziałaś jednorożców? Zazwyczaj pokazują je w szkole… - zamyśliła się, ale w sumie ona też nie zwróciła uwagi aż tak na inne dziedziny, nie byłaby więc w stanie powiedzieć, co prezentowano w urokach. – Każdy jednorożec rodzi się ze złotą sierścią, dopiero potem ta zmienia się w srebrną. – Dzieliła się wiedzą z zadowoleniem, tak jakby cieszyła się, że ma zainteresowaną słuchaczkę.
- Chcesz go nakarmić?
- W takim razie…co się stało? Przypadkowa teleportacja czy coś innego? – Głos Odetty, o dziwo, wydawał się przestać być przesiąknięty podejrzliwością, a nabrał zaniepokojonych tonów. Nie wiedziała oczywiście, skąd jest kobieta, która trafiła do tego miejsca, a jeżeli w których z trzech hrabstw coś się działo…musiałaby natychmiast poinformować wuja Rubeusa, Edwarda, ojca… Ale nieznajoma, mimo biednego odzienia, nie wydawała się w zagrożeniu, nie uciekała również jak najprędzej, nie błagała o pomoc…więc chyba to nic takiego. Wolała jednak wiedzieć, w odruchu ciekawości ale też w ramach własnego bezpieczeństwa.
Dopiero kiedy zainteresowanie na jednorożce padło od strony kobiety, Odetta ostatecznie się rozpogodziła. W końcu wiadome było, że istoty i osoby o nieczystych zamiarach nie podeszłyby do jednorożca z własnej woli, chyba że w ramach zamordowania go (kto by się na to zdobył!), dlatego z uwagą spoglądała jak nieznajoma wyciąga dłoń w stronę źrebięcia. To jednak wydawało się wręcz zachwycone dodatkowym towarzystwem, podsuwając zaraz pysk i wyczuwając dwie dłonie na swojej złotej sierści. Odetta nie mogła powstrzymać się by ostatecznie nie wypuścić dłoni obcej ze swojej własnej, gładząc istotę po boku, nie powstrzymując nawet uśmiechu i rumieńców pojawiających się na jej twarzy. Pewnie usłyszałaby, że to nie wypada, po prawdzie jednak nie zwracała już na to zbytnio uwagi. Dopiero na zapytanie o przyczynę odizolowania uniosła głowę.
- Oh, nieco się rozchorował. To nic poważnego, ale trzymamy go na uboczu, aby mógł wydobrzeć w spokoju. Naprawdę nigdy nie widziałaś jednorożców? Zazwyczaj pokazują je w szkole… - zamyśliła się, ale w sumie ona też nie zwróciła uwagi aż tak na inne dziedziny, nie byłaby więc w stanie powiedzieć, co prezentowano w urokach. – Każdy jednorożec rodzi się ze złotą sierścią, dopiero potem ta zmienia się w srebrną. – Dzieliła się wiedzą z zadowoleniem, tak jakby cieszyła się, że ma zainteresowaną słuchaczkę.
- Chcesz go nakarmić?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słysząc pytanie, odruchowo wzruszyła delikatnie ramionami.- Nie jestem pewna, co się stało.- przyznała, nie do końca wiedząc, co takiego miało miejsce.- Byłam przed domem... a później tu.- dodała, marszcząc lekko brwi. Przeniosło ją daleko, może nie była to druga strona Anglii, a jedynie hrabstwo obok, ale miała przed sobą sporo kilometrów. Musiała wrócić do domu, zanim Sheila zauważy jej zniknięcie. Nie chciała jej martwić ani denerwować, młoda Doe i bez tego wyglądała na zestresowaną oraz podłamaną ostatnimi tygodniami. Najpierw jednak chciała wydostać się z terenu rezerwatu, a później jednak spróbować animagii, pokładając może złudne nadzieje w umiejętności, która nadal sprawiała kłopoty. Obojętna wobec nakazów Ministerstwa nigdy nie zarejestrowała się, jako sroka, dlatego unikała korzystania z tego przy innych, a już zwłaszcza nieznajomych. Na palcach jednej ręki mogła zliczyć osoby, które wiedziały, co potrafiła i tak miało pozostać, póki co.
Stojąc tak przed młodą kobietą, z pewnym opóźnieniem dotarł do niej spokój, jaki odczuwała od pewnej chwili, jakby wcale nie była w całkowicie obcej jej okolicy. Sytuacja była nietypowa, niekomfortowa dla obu, a mimo to nie czuła narastającej paniki. Już nie. Nie wiedziała skąd się to brało, czyżby wyczerpała wszelkie pokłady emocji, które dotąd nosiła w sobie? Towarzyszący jej od ponad tygodnia smutek i niepokój, zdawały się osłabnąć i nie przeszkadzać. Zerknęła na dziewczynę stojącą parę kroków dalej, czy może to jej towarzystwo? Były tak skrajnie inne, więc to chyba niemożliwe. Może wytłumaczeniem było towarzystwo źrebaka, tego do bólu uroczego stworzenia. Czując na palcach, jak drobne chrapy próbują pochwycić jej dłoń, patrzyła z zachwytem. Towarzystwo koni było dla niej naturalne, bez znaczenia czy był to jednorożec, czy gypsy cob, które pamiętała z taboru. Wywoływały te same emocje, pogłębiały spokój i unosiły kąciki ust w uśmiechu. Z pewną ostrożnością przesunęła dłonią po szyi i boku źrebaka, drugiej nadal nie zabierając od tego uroczego pyszczka.
- Biedaczek.- szepnęła, poświęcając maluchowi więcej uwagi, niż dotąd dziewczynie stojącej obok. Uniosła na nią wzrok ponad szyją jednorożca, kiedy pochylił łeb mocniej ku ziemi, najwyraźniej znajdując tam coś ciekawszego.- Nigdy na żywo. Nie miałam okazji... a książki nie oddają ich piękna.- odparła, poważniejąc zaraz. Chciała dodać coś jeszcze, ale ugryzła się w język, przypuszczając, że nie byłoby to zbyt dobrze odebrane.- Więc będzie jeszcze piękniejszy.- delikatnie wygładziła zmierzwioną grzywę źrebaka, zbierając ją na jedną stronę, chociaż i tak nie chciała się układać.
- Nakarmić? Ja... – urwała zaskoczona pytaniem. Nie spodziewała się tego, była tu przecież przypadkiem, bez zapowiedzi, najpewniej przeszkadzając dziewczynie. Milczała dłuższą chwilę, aż powoli pokiwała głową, nie potrafiąc wydusić z siebie potwierdzenia.
Stojąc tak przed młodą kobietą, z pewnym opóźnieniem dotarł do niej spokój, jaki odczuwała od pewnej chwili, jakby wcale nie była w całkowicie obcej jej okolicy. Sytuacja była nietypowa, niekomfortowa dla obu, a mimo to nie czuła narastającej paniki. Już nie. Nie wiedziała skąd się to brało, czyżby wyczerpała wszelkie pokłady emocji, które dotąd nosiła w sobie? Towarzyszący jej od ponad tygodnia smutek i niepokój, zdawały się osłabnąć i nie przeszkadzać. Zerknęła na dziewczynę stojącą parę kroków dalej, czy może to jej towarzystwo? Były tak skrajnie inne, więc to chyba niemożliwe. Może wytłumaczeniem było towarzystwo źrebaka, tego do bólu uroczego stworzenia. Czując na palcach, jak drobne chrapy próbują pochwycić jej dłoń, patrzyła z zachwytem. Towarzystwo koni było dla niej naturalne, bez znaczenia czy był to jednorożec, czy gypsy cob, które pamiętała z taboru. Wywoływały te same emocje, pogłębiały spokój i unosiły kąciki ust w uśmiechu. Z pewną ostrożnością przesunęła dłonią po szyi i boku źrebaka, drugiej nadal nie zabierając od tego uroczego pyszczka.
- Biedaczek.- szepnęła, poświęcając maluchowi więcej uwagi, niż dotąd dziewczynie stojącej obok. Uniosła na nią wzrok ponad szyją jednorożca, kiedy pochylił łeb mocniej ku ziemi, najwyraźniej znajdując tam coś ciekawszego.- Nigdy na żywo. Nie miałam okazji... a książki nie oddają ich piękna.- odparła, poważniejąc zaraz. Chciała dodać coś jeszcze, ale ugryzła się w język, przypuszczając, że nie byłoby to zbyt dobrze odebrane.- Więc będzie jeszcze piękniejszy.- delikatnie wygładziła zmierzwioną grzywę źrebaka, zbierając ją na jedną stronę, chociaż i tak nie chciała się układać.
- Nakarmić? Ja... – urwała zaskoczona pytaniem. Nie spodziewała się tego, była tu przecież przypadkiem, bez zapowiedzi, najpewniej przeszkadzając dziewczynie. Milczała dłuższą chwilę, aż powoli pokiwała głową, nie potrafiąc wydusić z siebie potwierdzenia.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Dni takie jak ten bywały po prostu leniwe – kiedy nie musiała zbytnio szarżować albo przejmować się problemami i kiedy mogła po prostu siedzieć w jednym miejscu, nad słodkim poczęstunkiem. Teraz martwiła się o stan jednorożca, to prawda, ale również nic niepokojącego nie działo się przed pojawieniem się tutaj obcej kobiety. A mimo to, wszystko dość szybko wróciło na dawne tory, bo początkowa nieufność nie musiała martwić się, kiedy jednorożec docenił obecność drugiej z kobiet. Nawet młode źrebięta, ufne jeszcze wobec chłopców czy mężatek wcale nie zwróciłyby uwagę na kogoś o nieczystym sercu, dlatego i Odetta uspokoiła się i jej rysy złagodniały. Wyglądała teraz jak delikatna figurka, obleczona w ładną suknię, którą można było spokojnie ustawić na wystrój gdzieś na salonach, aby ozdabiała przestrzeń.
- Wydaje mi się, że mówisz o czkawce teleportacyjnej. Czasem się zdarza, że niekontrolowanie się przenosimy. – Sama jeszcze nie miała nieprzyjemności doświadczyć czegoś takiego, ale jej kuzynka miała, czym postawiła na nogi połowę Broadway Tower, kiedy wróciła pachnąć jak najgorszy portowy szczur, a wietrzyć pomieszczenia z tego zapachu musieli cały dzień. Mimo wszystko, trochę bała się w perspektywie tego, co miałaby zrobić, gdyby ją gdzieś wyrzuciło. To musiało być straszne uczucie!
- Nie oddają, to prawda. – Uśmiechnęła się, samej lekko poklepując źrebaka który stał przy nich, słodkimi oczyma spoglądając na obydwie kobiety i czekając na każdą uwagę, którą mogły go obdarzyć. – Czasem niezwykle pięknie wyglądają, jak zapada szybko ciemność, a one jeszcze znajdują się na polach, przechodząc z jednego miejsca na drugie. Jak srebrna rzeka przechodzą razem, niesamowity widok. – Nie wiedziała, czy nieznajoma potrafiła to wyobrazić sobie, ale musiała uwierzyć jej na słowo, że widok gromady jednorożców był czymś najbardziej niesamowitym w życiu.
- Czemu nie? Polubił cię, mimo niezapowiedzianych odwiedzin, a jak kogoś lubi to korzystajmy ze spędzenia z nim czasu najdłużej, jak to możliwe, czyż nie? – Uśmiechnęła się, popychając jeszcze w kierunku Eve tacę z owocami. – Częstuj się, ja zaraz wrócę z butelką.
Zniknęła na chwilę korytarzami, zostawiając pannę Vause samą, a przynajmniej dopóki nie wróciła do boksu, trzymając w dłoniach jasną butelkę zakończoną smoczkiem i podając ją towarzyszce z uśmiechem.
- Proszę…pomóc ci z tym, czy wiesz jak to zrobić?
- Wydaje mi się, że mówisz o czkawce teleportacyjnej. Czasem się zdarza, że niekontrolowanie się przenosimy. – Sama jeszcze nie miała nieprzyjemności doświadczyć czegoś takiego, ale jej kuzynka miała, czym postawiła na nogi połowę Broadway Tower, kiedy wróciła pachnąć jak najgorszy portowy szczur, a wietrzyć pomieszczenia z tego zapachu musieli cały dzień. Mimo wszystko, trochę bała się w perspektywie tego, co miałaby zrobić, gdyby ją gdzieś wyrzuciło. To musiało być straszne uczucie!
- Nie oddają, to prawda. – Uśmiechnęła się, samej lekko poklepując źrebaka który stał przy nich, słodkimi oczyma spoglądając na obydwie kobiety i czekając na każdą uwagę, którą mogły go obdarzyć. – Czasem niezwykle pięknie wyglądają, jak zapada szybko ciemność, a one jeszcze znajdują się na polach, przechodząc z jednego miejsca na drugie. Jak srebrna rzeka przechodzą razem, niesamowity widok. – Nie wiedziała, czy nieznajoma potrafiła to wyobrazić sobie, ale musiała uwierzyć jej na słowo, że widok gromady jednorożców był czymś najbardziej niesamowitym w życiu.
- Czemu nie? Polubił cię, mimo niezapowiedzianych odwiedzin, a jak kogoś lubi to korzystajmy ze spędzenia z nim czasu najdłużej, jak to możliwe, czyż nie? – Uśmiechnęła się, popychając jeszcze w kierunku Eve tacę z owocami. – Częstuj się, ja zaraz wrócę z butelką.
Zniknęła na chwilę korytarzami, zostawiając pannę Vause samą, a przynajmniej dopóki nie wróciła do boksu, trzymając w dłoniach jasną butelkę zakończoną smoczkiem i podając ją towarzyszce z uśmiechem.
- Proszę…pomóc ci z tym, czy wiesz jak to zrobić?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przechyliła nieco głowę, gdy dziewczyna podsumowała jej słowa. Czkawka teleportacyjna? To miałoby sens... chyba. Przecież nie chciała teleportować się nigdzie, a ciche czknięcie było tym, co stało się na chwilę przed zmianą otoczenia.- Wiesz, co ja powoduje? I jak długo może trwać? – czuła cień niepokoju na myśl, że to nie było jednorazowe, a może przenieść ją dalej, nawet jeśli chwilowo nic tego nie zapowiadało. Mimo to czuła dalej te dziwne uczucie, gdzieś wewnątrz.- Można to jakoś powstrzymać?- spytała jeszcze. Chciała wrócić do domu, a nie zdać się na dziwną przypadłość, która zdarzyła się pierwszy raz w życiu. Nie potrzebowała takich atrakcji, przynajmniej nie teraz, gdy codzienność stała się trudna sama w sobie.
Rozluźniła się nieco, kiedy temat powrócił do źrebaka, który cały czas szukał uwagi obu dziewczyn. Był tak pocieszny, że ciężko było powstrzymać uśmiech, nawet kiedy humor nie dopisywał.- Brzmi cudownie, żałuję, że nie mogę tego zobaczyć.- westchnęła cicho. Chciałaby, naprawdę chciałaby zobaczyć stado dorosłych jednorożców, gdy ten malec był tak śliczny. Jak bardzo zapierające dech musiały być dorosłe, które swobodnie przemieszczały się po polach. Nauczyła się jednak, że pewne rzeczy pozostają nieosiągalne i w sferze pragnień. Tkwiła na samym dnie społeczeństwa, bez możliwości odbicia się stamtąd... nie dla niej było wiele rzeczy.
Uśmiechnęła się delikatnie do dziewczyny, odrobinę przepraszająco, gdy wspomniała o niezapowiedzianej wizycie. Doceniała jednak to ciepło, jakie zaczęła okazywać lady, mimo że nie musiała. Z drugiej strony czy byłaby taka, wiedząc, że stoi przed nią cyganka? Nie chciała przekonywać się o tym.
Zerknęła na tace z owocami, która została przesunięta w jej kierunku. Zawahała się, ale sięgnęła po jeden z owoców, kiedy krucho było z jedzeniem, nie wypadało marnować okazji. Słodki smak rozpłynął się po języku, sprawiając, że na moment przymknęła powieki. Zaraz jednak skupiła się znów na jednorożcu, gdy szturchnął ją łebkiem w bok. No tak, została sama i zajęła się czymś, zamiast nim.- No już, już.- szepnęła, głaszcząc go po szyi i drapiąc lekko przy linii grzywy. Obejrzała się, słysząc kroki za sobą i widząc znów Odettę. Wzięła od niej butelkę, by zaraz unieść nieco i zbliżyć do malucha.- Wiem, jak to zrobić. Małe jednorożce, najwyraźniej nie różnią się wiele od zwykłych koni.- odparła, patrząc jak źrebak łapie chrapami smoczek i zaczyna pić.- Klaczom zdarza się odrzucać młode, stąd wiem...- urwała, zamierając na moment.
Znajome uczucie zaczęło kumulować się gdzieś w trzewiach.
Nie, nie, nie! NIE! Nie teraz... ciche czknięcie wyrwało się z gardła, a moment później już jej nie było. Hep!
| zt
Rozluźniła się nieco, kiedy temat powrócił do źrebaka, który cały czas szukał uwagi obu dziewczyn. Był tak pocieszny, że ciężko było powstrzymać uśmiech, nawet kiedy humor nie dopisywał.- Brzmi cudownie, żałuję, że nie mogę tego zobaczyć.- westchnęła cicho. Chciałaby, naprawdę chciałaby zobaczyć stado dorosłych jednorożców, gdy ten malec był tak śliczny. Jak bardzo zapierające dech musiały być dorosłe, które swobodnie przemieszczały się po polach. Nauczyła się jednak, że pewne rzeczy pozostają nieosiągalne i w sferze pragnień. Tkwiła na samym dnie społeczeństwa, bez możliwości odbicia się stamtąd... nie dla niej było wiele rzeczy.
Uśmiechnęła się delikatnie do dziewczyny, odrobinę przepraszająco, gdy wspomniała o niezapowiedzianej wizycie. Doceniała jednak to ciepło, jakie zaczęła okazywać lady, mimo że nie musiała. Z drugiej strony czy byłaby taka, wiedząc, że stoi przed nią cyganka? Nie chciała przekonywać się o tym.
Zerknęła na tace z owocami, która została przesunięta w jej kierunku. Zawahała się, ale sięgnęła po jeden z owoców, kiedy krucho było z jedzeniem, nie wypadało marnować okazji. Słodki smak rozpłynął się po języku, sprawiając, że na moment przymknęła powieki. Zaraz jednak skupiła się znów na jednorożcu, gdy szturchnął ją łebkiem w bok. No tak, została sama i zajęła się czymś, zamiast nim.- No już, już.- szepnęła, głaszcząc go po szyi i drapiąc lekko przy linii grzywy. Obejrzała się, słysząc kroki za sobą i widząc znów Odettę. Wzięła od niej butelkę, by zaraz unieść nieco i zbliżyć do malucha.- Wiem, jak to zrobić. Małe jednorożce, najwyraźniej nie różnią się wiele od zwykłych koni.- odparła, patrząc jak źrebak łapie chrapami smoczek i zaczyna pić.- Klaczom zdarza się odrzucać młode, stąd wiem...- urwała, zamierając na moment.
Znajome uczucie zaczęło kumulować się gdzieś w trzewiach.
Nie, nie, nie! NIE! Nie teraz... ciche czknięcie wyrwało się z gardła, a moment później już jej nie było. Hep!
| zt
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nawet jeżeli spotkanie nie zaczęło się dość dobrze, musiała przyznać, że sama powoli się uspokoiła, a towarzystwo jednorożca i tak mocno zafascynowanej nim osoby było jedynie…przyjaźniejsze. Sama też delikatnie musnęła palcami złotą sierść, pozwalając sobie na uśmiech w stronę najbardziej idealnego stworzenia na całym świecie. Wydawała się nawet powoli przestawać zwracać uwagę na swojego gościa, nawet gdyby właśnie teraz Eve miała coś powiedzieć, najpewniej nawet nie zanotowałaby jej obecności. A jednak uniosła swoje oczy na nią, ciekawa, co ta miała powiedzieć.
- Niestety, ciężko powiedzieć ile trwa. Zazwyczaj nie przenosi cię więcej niż pięć razy, ale możliwe, że każdy przypadek jest inny. Ale jeżeli nie masz powodów do zmartwień, to będzie dobrze. – Naiwnie patrzyła no to wszystko dookoła, tak jakby jej perspektywa będąca jedyną słuszną miała tu znaczenie. W końcu nie sądziła, aby ktokolwiek skrzywdził lady, nawet jakby znalazła się na Nokturnie albo w innej podejrzanej okolicy. Naiwne, Odettkowe podejście, którym można było jedynie się martwić.
- Niestety nie da się tego powstrzymać w trakcie. Trzeba po prostu przeczekać. – Wzruszyła ramionami. W końcu wiedziała, że wcale tutaj nie było tak źle. Kobieta trafiła do miejsca, gdzie była cisza i spokój, jednorożce i dobre jedzenie. Czego tak naprawdę można było chcieć więcej? No, może poza dodatkową chwałą i sławą, ale to już inna kwestia.
- Może kiedyś jeszcze zobaczysz. – Nigdy nie było pewności, czy to wszystko było zaskoczeniem czy jednak pewnością, ale miała wrażenie, że kobieta jeszcze spotka jakieś jednorożce. Uśmiechnęła się jeszcze w stronę małego jednorożca, delikatnie głaszcząc złotą grzywę kiedy kobieta przejęła butelkę. Miała wrażenie, że potrzebowała tego na ten moment bardziej niż ona. Uśmiechnęła się, stojąc spokojnie kiedy nagle nieznajoma się zaniepokoiła.
Nie wiedziała, czy mowa tu była o zaskoczeniu czy raczej rozczarowaniu kiedy nieznajoma nagle zniknęła, ale co mogła poradzić? Spoglądała jedynie w ślad za kobietą, która zniknęła, ostatecznie jednak wzruszając ramionami i nie patrząc za nią. Spotkanie było dziwne, niekoniecznie nieprzyjemne, ale na pewno nie takie, które zostanie w jej pamięci na dłużej.
zt
- Niestety, ciężko powiedzieć ile trwa. Zazwyczaj nie przenosi cię więcej niż pięć razy, ale możliwe, że każdy przypadek jest inny. Ale jeżeli nie masz powodów do zmartwień, to będzie dobrze. – Naiwnie patrzyła no to wszystko dookoła, tak jakby jej perspektywa będąca jedyną słuszną miała tu znaczenie. W końcu nie sądziła, aby ktokolwiek skrzywdził lady, nawet jakby znalazła się na Nokturnie albo w innej podejrzanej okolicy. Naiwne, Odettkowe podejście, którym można było jedynie się martwić.
- Niestety nie da się tego powstrzymać w trakcie. Trzeba po prostu przeczekać. – Wzruszyła ramionami. W końcu wiedziała, że wcale tutaj nie było tak źle. Kobieta trafiła do miejsca, gdzie była cisza i spokój, jednorożce i dobre jedzenie. Czego tak naprawdę można było chcieć więcej? No, może poza dodatkową chwałą i sławą, ale to już inna kwestia.
- Może kiedyś jeszcze zobaczysz. – Nigdy nie było pewności, czy to wszystko było zaskoczeniem czy jednak pewnością, ale miała wrażenie, że kobieta jeszcze spotka jakieś jednorożce. Uśmiechnęła się jeszcze w stronę małego jednorożca, delikatnie głaszcząc złotą grzywę kiedy kobieta przejęła butelkę. Miała wrażenie, że potrzebowała tego na ten moment bardziej niż ona. Uśmiechnęła się, stojąc spokojnie kiedy nagle nieznajoma się zaniepokoiła.
Nie wiedziała, czy mowa tu była o zaskoczeniu czy raczej rozczarowaniu kiedy nieznajoma nagle zniknęła, ale co mogła poradzić? Spoglądała jedynie w ślad za kobietą, która zniknęła, ostatecznie jednak wzruszając ramionami i nie patrząc za nią. Spotkanie było dziwne, niekoniecznie nieprzyjemne, ale na pewno nie takie, które zostanie w jej pamięci na dłużej.
zt
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wejście do rezerwatu
Szybka odpowiedź