Wnętrze pubu
AutorWiadomość
Wnętrze pubu
Jest to najpopularniejszy magiczny pub w Londynie. W całej Anglii nie ma chyba ani jednego czarodzieja, który nie słyszałby o tym specyficznym miejscu. Barmanem Dziurawego Kotła od lat niezmiennie pozostaje Tom, mężczyzna całkowicie łysy, bezzębny i pomarszczony niczym orzech włoski, jednak na swój sposób sympatyczny i zawsze służący pomocą - czy to za sprawą szklaneczki czegoś mocniejszego, czy dyskrecji, na przykład podczas udzielania schronienia w jednym z pokojów znajdujących się na pierwszym piętrze.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ten wyjątkowy chłopak nie bawił się z innymi dziećmi. Jasnowłosy panicz o pięknych, dużych oczach, wydawał się osamotniony, z własnego wyboru. Czasem tylko, kiedy Emmanuelle oraz Belvina chciały spotkać się, aby uraczyć się sztucznymi komplementami i porozmawiać o nowinkach ze świata czarów, wtedy przychodził. Schludnie ubrany, gotowy niemal by podjąć naukę w szkole magii, rozmawiał raczej z Anthonym i Tobiasem, nie z nią. Nic dziwnego, miała przecież ledwie pięć lat, kto by chciał rozmawiać z taką małą kulką, w dodatku w okresie dzieciństwa, w którym dziewczyny były fu, a fajne były miotły, tłuczki i inne sportowe zabawki. Zwłaszcza małe, czepliwe stworzenia takie jak Evelyn. Matka twierdziła swoje, ale wcale nie była tak słodziutkim i uroczym dzieckiem. W wieku sześciu lat, czyli niedługo później, przewyższyła dwa lata starszego Tobiasa, a przez następnych parę lat pokonywała równoletnich chłopców w mierzeniu się na rękę. Belvina już się poddała, wiedząc, że próby naprawienia Evelyn na nic się zdadzą.
Dzisiaj sytuacja wyglądała inaczej. Była samodzielna, to raz. Matki już praktycznie nie było w jej życiu, to trzy. Bastian Nott musiał z nią rozmawiać, nawet jeśli nie chciał, to trzy. Stali się częścią wyjątkowo idiotycznego w przekonaniu ich obojga, planu na połączenie wpływowych rodów. Nie chcieli popełnić jeszcze raz błędu, który popełniono przy Belvinie Black, wydając ją za mąż dość późno, przez co nawet długi czas panowała atmosfera strachu, że nie da Herbertowi potomstwa. Evelyn nie stawała się młodsza, a widocznie do małżeństwa się jej nie spieszyło, zwłaszcza, że miała kolejną podróż za sobą.
Odwiedziła najpierw Anthony'ego. Znów opowiadała mu o nowych odkryciach, mało o sobie. Wymienili się uśmiechami, wypili świetną, angielską herbatę i mogła znów wrócić do swojego mieszkania. Odrobina proszku Fiuu wystarczyła. Oczywiście, bez spotkania z Bastianem nie mogło się obyć, w końcu wyczaił ją jak tylko postawiła swoją nogę w Wielkiej Brytanii. Będzie musiała znowu zmienić ekipę, była pewna, że ktoś mu donosił przez sowę. Drogą listowną umówiła się na spotkanie, oficjalnie spotkać się mieli w Dziurawym Kotle, skąd udadzą się na spacer gdzieś-tam. Nie liczyło się gdzie, mieli porozmawiać, a przy ludziach przynajmniej nie zaczną się na siebie wydzierać.
Ona była na miejscu na czas. Słońce Sycylii nieco przyciemniło jej zadarty nos i rozjaśniło pojedyncze pasemka na grzywce. Miała długą, czerwoną spódnicę, sięgającą do połowy łydki oraz koszulę, związaną w talii, w kolorze kremowym. Wszyscy ją tu znali, uśmiechali się miło, ale jednocześnie sztucznie.
Naprawdę, wolała już oglądać wyszczerzoną twarz Bastiana.
Dzisiaj sytuacja wyglądała inaczej. Była samodzielna, to raz. Matki już praktycznie nie było w jej życiu, to trzy. Bastian Nott musiał z nią rozmawiać, nawet jeśli nie chciał, to trzy. Stali się częścią wyjątkowo idiotycznego w przekonaniu ich obojga, planu na połączenie wpływowych rodów. Nie chcieli popełnić jeszcze raz błędu, który popełniono przy Belvinie Black, wydając ją za mąż dość późno, przez co nawet długi czas panowała atmosfera strachu, że nie da Herbertowi potomstwa. Evelyn nie stawała się młodsza, a widocznie do małżeństwa się jej nie spieszyło, zwłaszcza, że miała kolejną podróż za sobą.
Odwiedziła najpierw Anthony'ego. Znów opowiadała mu o nowych odkryciach, mało o sobie. Wymienili się uśmiechami, wypili świetną, angielską herbatę i mogła znów wrócić do swojego mieszkania. Odrobina proszku Fiuu wystarczyła. Oczywiście, bez spotkania z Bastianem nie mogło się obyć, w końcu wyczaił ją jak tylko postawiła swoją nogę w Wielkiej Brytanii. Będzie musiała znowu zmienić ekipę, była pewna, że ktoś mu donosił przez sowę. Drogą listowną umówiła się na spotkanie, oficjalnie spotkać się mieli w Dziurawym Kotle, skąd udadzą się na spacer gdzieś-tam. Nie liczyło się gdzie, mieli porozmawiać, a przy ludziach przynajmniej nie zaczną się na siebie wydzierać.
Ona była na miejscu na czas. Słońce Sycylii nieco przyciemniło jej zadarty nos i rozjaśniło pojedyncze pasemka na grzywce. Miała długą, czerwoną spódnicę, sięgającą do połowy łydki oraz koszulę, związaną w talii, w kolorze kremowym. Wszyscy ją tu znali, uśmiechali się miło, ale jednocześnie sztucznie.
Naprawdę, wolała już oglądać wyszczerzoną twarz Bastiana.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Burke dnia 16.07.15 22:59, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzień zapowiadał się wyjątkowo nudno. Nie miał bowiem zaplanowanych żadnych konkretnych zajęć czy też spotkań. Sytuacja doprawdy nietypowa, rzadko kiedy spotykana w życiu Bastiana. Każdy inny człowiek cieszyłby się z chwili spokoju, jednak nie on. Nie dla niego było bezczynne siedzenie w fotelu - dłonie o długich palcach niecierpliwe przebierały po blacie dębowego biurka, a spojrzenie bezwiednie błądziło gdzieś w okolicach ogromnego okna. Przesunęło się po szarej ścianie kamienicy znajdującej się po drugiej stronie ulicy, przystanęło na chwilę na osobie wysokiej blondynki szybko przemierzającej deszczowy chodnik. Na wąskich ustach mężczyzny zamajaczył delikatny uśmiech, a podbródek oparł na dłoni. Jego myśli pomknęły w stronę zgoła niespodziewaną, a mianowicie zahaczyły o pannę Evelyn Burke i to właśnie na niej spoczęły niczym wielka – dość obślizgła – macka. Gdzie była, co robiła? Z kim się zadawała? Nie podobały mu się jej podróże, swobodny tryb życia. Nie zamierzał jednak w niego ingerować. Przynajmniej dopóki nie zamknie na siej swych sideł; niech ptaszyna póki może korzysta z ostatnich (sic!) chwil wolności. Był zaborczy, czasami wręcz chorobliwe. Zawsze chciał i musiał być na pierwszym miejscu, także jeśli chodziło o poświęcaną mu uwagę.
Początki ich znajomości ginęły w mgle lekceważenia. Była dla niego wyłącznie młodszą siostrą dwójki jego przyjaciół. Dopiero informacja, iż panna Burke ma zostać towarzyszką jego życia zwróciła na nią uwagę otta. Nie, nie była w jego typie. Wolał kobiety łagodniejsze, łatwiej uginające się pod męską dłonią - Evelyn pozostawała zaprzeczeniem tego. Oznaczało to jedno: na jego drodze stanęło nowe, intrygujące wyzwanie. A on, jako zapalony zwycięzca zamierzał mu sprostać. Pan sytuacji mógł być tylko jeden, prawda?
Z zamyślenia wyrwał go cichy szelest skrzydeł, odwrócił więc spojrzenie na kamienny parapet i wyciągnął dłoń w stronę sowy, która zaledwie kilka sekund temu wylądowała tuż obok niego. Odwiązał od jej nóżki cienki kawałek papieru i rozwinął go. Bladobłękitne spojrzenie przebiegło po treści listu w oka mgnieniu. Uśmiechnął się rozbawiony, mnąc w długich palcach kartkę.
Przygotowanie się do spotkania nie zajęło mu wiele czasu; nieśpiesznie podniósł się z obszernego fotela i przeczesując palcami jasne włosy skierował się do drzwi. Rzucił spojrzenie w stronę lustra, upewniając się, iż wygląda jak zwykle nienagannie. Nie mógł prezentować się inaczej, czekało go bowiem spotkanie z osobą, której poświęcił ostatnie minuty swoich rozmyślań.
Pogwizdując cicho pod nosem, sięgnął po szary płaszcz i zarzucił go na szerokie ramiona. Posłał w stronę lustra jeszcze jedno narcystyczne spojrzenie, po czym za pomocą sieci Fiuu przeniósł się na teren Dziurawego Kotła. Blada dłoń mężczyzny ułożyła się na klamce i nacisnąwszy ją, otworzyła drzwi z cichym skrzypnięciem. Beznamiętne spojrzenie powoli przesunęło się po postaciach siedzących przy pobliskich stolikach. Niektórym z nich skinął nieznacznie głową, unikając jednakże dłuższego kontaktu wzrokowego, co by nie prowokować niepotrzebnych towarzyskich rozmówek, na które nie miał w najmniejszym choćby stopniu ochoty. Ani czasu.
Jest.
Stała nieopodal niego, odwrócona tyłem do wejścia. Nie mogła go widzieć, co wywołało na jego ustach kolejny delikatny uśmiech. Sprężystym krokiem pokonał odległość dzielącą ich od siebie. Nachylił się nad ramieniem Evelyn, muskając wargami jej prawe ucho.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że nie siedziałem przy stole z różą w ręku, niecierpliwie oczekując Twojego przybycia. Zatrzymały mnie ważne sprawy, sama rozumiesz – zamruczał cicho, odwracając ją ku sobie.
Uważnym spojrzeniem zlustrował osobę czarownicy od stóp do samego czubka kształtnej głowy, uznając z zadowoleniem, iż słońce dodało jej uroku. Oczywiście zapewne tylko i wyłącznie jeśli chodziło o wygląd, bowiem mógłby iść o zakład, iż charakterem pozostała równie wiedźmowata jak przed swoim wyjazdem.
- Ubodło mnie niemiłosiernie, że wstrzymałaś się z naszym spotkaniem, dopóty dopóki nie zobaczysz się ze swoim bratem… Czy dziewczę nie powinno wprost z dalekiej podróży pognać w ramiona swojego umiłowanego? Postanowiłem jednak wykazać się zrozumieniem. Więzi rodzinne i te sprawy, tak. Usiądziemy? – uśmiechnął się ponownie, mrużąc przy tym blade ślepia ocienione złocistymi rzęsami. Poprowadził kobietę do jednego z wolnych stolików i odsunął przed nią krzesło, po czym sam zajął miejsce naprzeciwko niej. Sprawiał przy tym wrażenie obrzydliwie wręcz z siebie zadowolonego. Co niczym nowym wszak nie było.
Początki ich znajomości ginęły w mgle lekceważenia. Była dla niego wyłącznie młodszą siostrą dwójki jego przyjaciół. Dopiero informacja, iż panna Burke ma zostać towarzyszką jego życia zwróciła na nią uwagę otta. Nie, nie była w jego typie. Wolał kobiety łagodniejsze, łatwiej uginające się pod męską dłonią - Evelyn pozostawała zaprzeczeniem tego. Oznaczało to jedno: na jego drodze stanęło nowe, intrygujące wyzwanie. A on, jako zapalony zwycięzca zamierzał mu sprostać. Pan sytuacji mógł być tylko jeden, prawda?
Z zamyślenia wyrwał go cichy szelest skrzydeł, odwrócił więc spojrzenie na kamienny parapet i wyciągnął dłoń w stronę sowy, która zaledwie kilka sekund temu wylądowała tuż obok niego. Odwiązał od jej nóżki cienki kawałek papieru i rozwinął go. Bladobłękitne spojrzenie przebiegło po treści listu w oka mgnieniu. Uśmiechnął się rozbawiony, mnąc w długich palcach kartkę.
Przygotowanie się do spotkania nie zajęło mu wiele czasu; nieśpiesznie podniósł się z obszernego fotela i przeczesując palcami jasne włosy skierował się do drzwi. Rzucił spojrzenie w stronę lustra, upewniając się, iż wygląda jak zwykle nienagannie. Nie mógł prezentować się inaczej, czekało go bowiem spotkanie z osobą, której poświęcił ostatnie minuty swoich rozmyślań.
Pogwizdując cicho pod nosem, sięgnął po szary płaszcz i zarzucił go na szerokie ramiona. Posłał w stronę lustra jeszcze jedno narcystyczne spojrzenie, po czym za pomocą sieci Fiuu przeniósł się na teren Dziurawego Kotła. Blada dłoń mężczyzny ułożyła się na klamce i nacisnąwszy ją, otworzyła drzwi z cichym skrzypnięciem. Beznamiętne spojrzenie powoli przesunęło się po postaciach siedzących przy pobliskich stolikach. Niektórym z nich skinął nieznacznie głową, unikając jednakże dłuższego kontaktu wzrokowego, co by nie prowokować niepotrzebnych towarzyskich rozmówek, na które nie miał w najmniejszym choćby stopniu ochoty. Ani czasu.
Jest.
Stała nieopodal niego, odwrócona tyłem do wejścia. Nie mogła go widzieć, co wywołało na jego ustach kolejny delikatny uśmiech. Sprężystym krokiem pokonał odległość dzielącą ich od siebie. Nachylił się nad ramieniem Evelyn, muskając wargami jej prawe ucho.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że nie siedziałem przy stole z różą w ręku, niecierpliwie oczekując Twojego przybycia. Zatrzymały mnie ważne sprawy, sama rozumiesz – zamruczał cicho, odwracając ją ku sobie.
Uważnym spojrzeniem zlustrował osobę czarownicy od stóp do samego czubka kształtnej głowy, uznając z zadowoleniem, iż słońce dodało jej uroku. Oczywiście zapewne tylko i wyłącznie jeśli chodziło o wygląd, bowiem mógłby iść o zakład, iż charakterem pozostała równie wiedźmowata jak przed swoim wyjazdem.
- Ubodło mnie niemiłosiernie, że wstrzymałaś się z naszym spotkaniem, dopóty dopóki nie zobaczysz się ze swoim bratem… Czy dziewczę nie powinno wprost z dalekiej podróży pognać w ramiona swojego umiłowanego? Postanowiłem jednak wykazać się zrozumieniem. Więzi rodzinne i te sprawy, tak. Usiądziemy? – uśmiechnął się ponownie, mrużąc przy tym blade ślepia ocienione złocistymi rzęsami. Poprowadził kobietę do jednego z wolnych stolików i odsunął przed nią krzesło, po czym sam zajął miejsce naprzeciwko niej. Sprawiał przy tym wrażenie obrzydliwie wręcz z siebie zadowolonego. Co niczym nowym wszak nie było.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdawała sobie sprawę z tego jaki jest jej narzeczony i właśnie dlatego uważała ten związek za jakąś karę. Może swego czasu była zbyt obojętna na zaloty, za mało interesowała się swoją przyszłą rodziną. Nadal czuła się jednak wolna, zbyt wolna na myślenie o spętaniu się więzami do jakiegoś mężczyzny. Nie miała tyle szczęścia co jej matka. Od początku wiedziała, że jej ojciec to ciepłe kluski, mogła sobie nim kręcić jak chciała. Bastian to zupełnie inna bajka, miał zawsze wszystko pod kontrolą, a spod jego czujnego oka trudno było się wyrwać. Wiedziała, że nawet daleko poza granicami kraju nadal chociaż w pewnej części ją obserwuje. Niech nie myśli, że jest jedyny. Pani menadżer Wenus donosiła jej za każdym razem, gdy jego noga tam postała. Domyślała się od razu, że tak to będzie wyglądało. Nie połączyły ich uczucia, więc na nie nie liczyła. Znała go zbyt dobrze, aby sądzić, że będzie inaczej niż z każdą inną panną, jeśli doprowadzi do jakiejś bardziej namiętnej historii... A tak, będzie zupełnie inaczej. Nie mógł jej zostawić, a ona jego. Byli na siebie skazani, jednocześnie niewiele oczekując. Czy to nie idealny układ?
Musiała tylko dać mu odpowiednio do zrozumienia, jak to ma wyglądać. Tak, aby się nawet nie zorientował na co się zgadza, tak. To nie powinno być takie trudne. Wprawdzie Evelyn niewiele miała doświadczenia w okręcaniu sobie mężczyzn wokół palca. Daleko jej było do matki, która ten fach miała w małym palcu. Ona wolała szczerość, choć czasami właśnie za tę sympatię do prawdy mogła się tylko zganić. Tak było w przypadku Bastiana. Ona zdawała sobie sprawę, że blondyn nie zrezygnuje dla niej ze swoich podbojów i nadal będzie żył kawalerskim stylem bycia, a ją będzie próbował traktować jak człowieka drugiej kategorii. Był tylko jeden problem – ona się nie da.
Uniosła nieco brodę, ściągnęła łopatki, a jej plecy widocznie się spięły, kiedy tylko do jej uszu dotarł dawno niesłyszany głos. Był przyjemny dla ucha. Co za śmieszna sytuacja – pewnie inna, niewinna dama szalałaby z radości u jego boku. O naiwny świecie.
- Dobrze wiesz jak bardzo obchodzą mnie twoje ważne sprawy, Bastianie. - bezpośrednia jak zwykle. - To kobiety powinny się elegancko spóźniać.
Z lekkim uśmiechem wygłosiła tę uwagę, po czym odwróciła twarz ku niemu. Usta skąpane miała w czerwieni, zabrązowiony nos jak zwykle pokrywały jasne piegi, grzywka opadała na czoło luźno, zaś oczy – one jak zwykle przebijały go swoją lodowatą szarością. Nic w tym spojrzeniu przyjemnego nie było, oczy wręcz wysysały z niego to paskudne zadowolenie, obiecując mu nic innego jak piekło na ziemi.
Usiadła grzecznie na krześle, które jej odsunął, z chęcią przyjmując ten akt dobrego wychowania. Chociaż wielką miłością obdarowała podróżowanie, ciągłą zmianę otoczenia i poznawanie nowych miejsc, to nigdy nie zrezygnowała z bycia damą. Nie garbiła się, nie miała dziwnej tendencji do noszenia spodni, kiedy nie musiała, nie myliła widelca do kawioru z widelcem do mięsa. Jedynie czasem język nieco ją ponosił, kiedy emocje brały górę.
- Wskaż mi umiłowanego, wtedy będę lgnąć w jego ramiona po każdej choćby krótkiej rozłące, zapominając nawet o wysłaniu bratu sowy. - na jej usta wstąpił złośliwy uśmieszek. Obiecali mu jej rękę, nie serce. - Cóż to za ważne sprawy cię zatrzymały? I jak miały na imię? Blondynka, brunetka?
Uniosła brew zaczepnie.
Musiała tylko dać mu odpowiednio do zrozumienia, jak to ma wyglądać. Tak, aby się nawet nie zorientował na co się zgadza, tak. To nie powinno być takie trudne. Wprawdzie Evelyn niewiele miała doświadczenia w okręcaniu sobie mężczyzn wokół palca. Daleko jej było do matki, która ten fach miała w małym palcu. Ona wolała szczerość, choć czasami właśnie za tę sympatię do prawdy mogła się tylko zganić. Tak było w przypadku Bastiana. Ona zdawała sobie sprawę, że blondyn nie zrezygnuje dla niej ze swoich podbojów i nadal będzie żył kawalerskim stylem bycia, a ją będzie próbował traktować jak człowieka drugiej kategorii. Był tylko jeden problem – ona się nie da.
Uniosła nieco brodę, ściągnęła łopatki, a jej plecy widocznie się spięły, kiedy tylko do jej uszu dotarł dawno niesłyszany głos. Był przyjemny dla ucha. Co za śmieszna sytuacja – pewnie inna, niewinna dama szalałaby z radości u jego boku. O naiwny świecie.
- Dobrze wiesz jak bardzo obchodzą mnie twoje ważne sprawy, Bastianie. - bezpośrednia jak zwykle. - To kobiety powinny się elegancko spóźniać.
Z lekkim uśmiechem wygłosiła tę uwagę, po czym odwróciła twarz ku niemu. Usta skąpane miała w czerwieni, zabrązowiony nos jak zwykle pokrywały jasne piegi, grzywka opadała na czoło luźno, zaś oczy – one jak zwykle przebijały go swoją lodowatą szarością. Nic w tym spojrzeniu przyjemnego nie było, oczy wręcz wysysały z niego to paskudne zadowolenie, obiecując mu nic innego jak piekło na ziemi.
Usiadła grzecznie na krześle, które jej odsunął, z chęcią przyjmując ten akt dobrego wychowania. Chociaż wielką miłością obdarowała podróżowanie, ciągłą zmianę otoczenia i poznawanie nowych miejsc, to nigdy nie zrezygnowała z bycia damą. Nie garbiła się, nie miała dziwnej tendencji do noszenia spodni, kiedy nie musiała, nie myliła widelca do kawioru z widelcem do mięsa. Jedynie czasem język nieco ją ponosił, kiedy emocje brały górę.
- Wskaż mi umiłowanego, wtedy będę lgnąć w jego ramiona po każdej choćby krótkiej rozłące, zapominając nawet o wysłaniu bratu sowy. - na jej usta wstąpił złośliwy uśmieszek. Obiecali mu jej rękę, nie serce. - Cóż to za ważne sprawy cię zatrzymały? I jak miały na imię? Blondynka, brunetka?
Uniosła brew zaczepnie.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pochylił podbródek, splatając pod nim palce w piramidkę. Uśmiechał się niewyraźnie, nie spuszczając spojrzenia ze swojej towarzyszki. Nie zdziwiła go jej odpowiedź, spodziewał się czegoś w podobnym tonie. Evelyn stawała się przewidywalna… A nawet nie byli jeszcze małżeństwem! Zmarszczył jasne brwi. Nie oczekiwał od niej uczucia – oczywiście byłaby to miła opcja, jednak nie to było najważniejsze w związku. Nie wymagał od Burke wcale tak wiele, jakby mogło się wydawać na początku. Przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy; bardzo mgliście zdawał sobie sprawę z tego, że dla kobiety prezentuje się to zgoła inaczej. Dla Notta małżonka miała być reprezentatywnym dodatkiem do niego samego – dodatkiem, który w odpowiednim czasie da mu syna.
- Jak zwykle masz rację, moja droga – skinął głową, niespecjalnie przejmując się jej słowami.
Oderwał spojrzenie od piegowatego nosa Evelyn i dyskretnie rozejrzał się po lokalu, zauważając z niezadowoleniem, że stali się główną rozrywką wieczoru. Powinien być przyzwyczajony do podobnych sytuacji, jednak niekiedy były mu one wybitnie nie na rękę. Znane nazwisko, znana twarz, znane niecne uczynki – tak, to wszystko się ze sobą łączyło. Niekiedy czuł się jak aktor na scenie, którego jedynym zadaniem było zabawianie kapryśnej publiczności. Musiał z uwagą dobierać kwestie, a także współtwórców spektaklu. Nie mógł narażać się na fiasko w żadnej dziedzinie.
Uniósł brew, słysząc kolejne słowa padające z ust kobiety. Oczywiście nie mogła sobie tego darować, jakżeby inaczej. Wiedziała jaki jest i chciała żeby zdawał sobie z tego sprawę; było mu to zupełnie obojętne, dopóki nie zamierzała się wtrącać w jego sprawy. No, może niekiedy odczuwał uczucie wstydu na myśl, iż jego skoki w bok są jej tak doskonale znane. Nie były to jednak odczucia na tyle silne, by mogły zwalczyć głęboko zakorzenione zwyczaje.
- Czymże jest nazwa – zacytował klasyka, rozkładając przy tym ręce na boki po czym wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru reagować na zaczepki, a przynajmniej nie w miejscu publicznym, gdzie szybko staliby się widowiskiem numero uno. Ach, nie. Pierwsze skrzypce jeśli chodzi o bycie w centrum uwagi uznawał prawie tylko i wyłącznie na przyjęciach, tam bowiem gotów był przyjąć każdą dowolną narzuconą mu rolę.
- Nie rozumiem czemu uparłaś się na ten lokal, kiedy wygodniej byłoby nam na przykład u mnie – zamarudził, niecierpliwe przebierając palcami po blacie stołu.
Nachylił się nieco w stronę kobiety, zmniejszając tym samym dzielącą ich od siebie odległość. Blade spojrzenie ponownie prześlizgnęło się po jej osobie, badając z uwagą każdą dostępną mu część jej ciała i odnotowując w pamięci każdą zauważoną zmianę. Mimo iż nie można było nazwać jej klasyczną pięknością, Bastian zgodziłby się z każdym kto powiedziałby, że jest ona zjawiskowa. Nie przyznałby się do tego głośno, lecz podobało mu się uczucie, którego doświadczał, gdy znajdowała się u jego boku. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak się razem prezentują, a jako narcystyczna dusza podobnych doznań nigdy nie miał dosyć.
- Mam nadzieję, że tym razem zagrzejesz w domu nieco więcej czasu… - zawiesił głos, nie dokańczając myśli. Miał nadzieję, że rozmówczyni sama domyśli się do czego pije i zaoszczędzi mu czasu i być może nerwów (swoich i jej), które straciłby na drobiazgowym wyłuszczaniu sprawy.
- Jak zwykle masz rację, moja droga – skinął głową, niespecjalnie przejmując się jej słowami.
Oderwał spojrzenie od piegowatego nosa Evelyn i dyskretnie rozejrzał się po lokalu, zauważając z niezadowoleniem, że stali się główną rozrywką wieczoru. Powinien być przyzwyczajony do podobnych sytuacji, jednak niekiedy były mu one wybitnie nie na rękę. Znane nazwisko, znana twarz, znane niecne uczynki – tak, to wszystko się ze sobą łączyło. Niekiedy czuł się jak aktor na scenie, którego jedynym zadaniem było zabawianie kapryśnej publiczności. Musiał z uwagą dobierać kwestie, a także współtwórców spektaklu. Nie mógł narażać się na fiasko w żadnej dziedzinie.
Uniósł brew, słysząc kolejne słowa padające z ust kobiety. Oczywiście nie mogła sobie tego darować, jakżeby inaczej. Wiedziała jaki jest i chciała żeby zdawał sobie z tego sprawę; było mu to zupełnie obojętne, dopóki nie zamierzała się wtrącać w jego sprawy. No, może niekiedy odczuwał uczucie wstydu na myśl, iż jego skoki w bok są jej tak doskonale znane. Nie były to jednak odczucia na tyle silne, by mogły zwalczyć głęboko zakorzenione zwyczaje.
- Czymże jest nazwa – zacytował klasyka, rozkładając przy tym ręce na boki po czym wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru reagować na zaczepki, a przynajmniej nie w miejscu publicznym, gdzie szybko staliby się widowiskiem numero uno. Ach, nie. Pierwsze skrzypce jeśli chodzi o bycie w centrum uwagi uznawał prawie tylko i wyłącznie na przyjęciach, tam bowiem gotów był przyjąć każdą dowolną narzuconą mu rolę.
- Nie rozumiem czemu uparłaś się na ten lokal, kiedy wygodniej byłoby nam na przykład u mnie – zamarudził, niecierpliwe przebierając palcami po blacie stołu.
Nachylił się nieco w stronę kobiety, zmniejszając tym samym dzielącą ich od siebie odległość. Blade spojrzenie ponownie prześlizgnęło się po jej osobie, badając z uwagą każdą dostępną mu część jej ciała i odnotowując w pamięci każdą zauważoną zmianę. Mimo iż nie można było nazwać jej klasyczną pięknością, Bastian zgodziłby się z każdym kto powiedziałby, że jest ona zjawiskowa. Nie przyznałby się do tego głośno, lecz podobało mu się uczucie, którego doświadczał, gdy znajdowała się u jego boku. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak się razem prezentują, a jako narcystyczna dusza podobnych doznań nigdy nie miał dosyć.
- Mam nadzieję, że tym razem zagrzejesz w domu nieco więcej czasu… - zawiesił głos, nie dokańczając myśli. Miał nadzieję, że rozmówczyni sama domyśli się do czego pije i zaoszczędzi mu czasu i być może nerwów (swoich i jej), które straciłby na drobiazgowym wyłuszczaniu sprawy.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Evelyn nie było tak znów trudno rozgryźć. Nie próbowała nawet nikogo udawać, ale akceptowała to, że wszyscy wokół byli nieautentyczni. Dorastała w tym świecie, wśród sztucznych uśmiechów, fałszywych komplementów, choć udało jej się poznać też inny. Zapewne dlatego tak bardzo chciała uciec z Anglii, gdzie wszyscy pamiętali każdą chwilę jej życia. Śmierć brata, ojca, matkę na oddziale zamkniętym. Każde spojrzenie ją oceniało, większość z nich mówiła: Dlaczego ona jeszcze potrafi się uśmiechać? Nie przepadała za byciem w centrum uwagi, ale gdyby zniknęła kompletnie, jeszcze bardziej przyciągnęłoby to zainteresowanie. Rozwiązanie to przestać się przejmować i zachowywać się dokładnie tak, jak wszyscy. Problem w tym, że była naprawdę słabą aktorką. Natura poskąpiła jej talentów, które ceniono u arystokratek. Nie śpiewała, nie grała na żadnym instrumencie, nie tańczyła. Potrafiła tylko ująć na rysunku emocje. Jakby się temu bliżej przyjrzeć - Bastian naprawdę miał pecha. Wyznawał zupełnie inne wartości. Kobieta dla niego powinna być gospodynią, powinna potrafić zabawiać gości, mieć idealnie wypracowany sztuczny, nieprzesiąknięty ironią uśmiech. Otrzymał zaś kobietę, która znała swoją wartość i była możliwie najbardziej szczera z całym światem. Z każdym - poza sobą samą. Gdyby nie znali się tak dobrze, zapewne chciałby ją zmienić, czego by nie zniosła. W chwili, kiedy się znali - im obojgu było wszystko jedno, jacy byli. Evelyn umiała się zachować w towarzystwie, nie wstyd było ją gdzieś pokazać, to powinno mu wystarczyć... Póki nie wezmą ślubu.
- Dobrze wiesz dlaczego, Bastianie. - mruknęła. Ona zwyczajnie dbała o to, żeby oboje dotrwali w całości do dnia, w którym stanął na wspólnym kobiercu. Tak, brzmi to bardzo nieprzychylnie, zupełnie jakby darzyli się nienawiścią, ale prawda nie była do końca taka. Oni po prostu zbyt dobrze się znali. Przekomarzali się niemal jak rodzeństwo. Ona pamiętała go jako chłopca w spodniach na szelkach, a on ją jako kuleczkę w pieluszce. To naprawdę rzucało zupełnie inne światło na relację dwojga ludzi, którzy mieli zostać małżeństwem. Nie, żeby liczyła na małżeństwo z miłości - była przygotowana na poślubienie człowieka, którego mogła nawet nie znać. Z czasem dotarło do niej, że nie mogła trafić lepiej niż na niego, ponieważ znał jej charakter i, co ważniejsze, nawyki, przy których z całej siły będzie starała się zostać.
Założyła nogę na nogę, a łokcie ułożyła przy talii, splatając ze sobą palce na kolanie. Zwilżyła usta. Wiedziała, o co mu chodzi.
- Właściwie myślałam o jeszcze jednej wyprawie... - tak, to był właśnie powód, dla którego byli w miejscu publicznym. Z taką ilością oczu w nich wpatrzonych Bastian na pewno nie będzie robił scen. Ale zanim cokolwiek zdążył odpowiedzieć, poprosiła do nich barmankę i zamówiła dla siebie lampkę ulubionego trunku - wina porzeczkowego. W końcu przyjdzie czas na to, aby porozmawiali o hierarchii w tym trudnym związku.
- Dobrze wiesz dlaczego, Bastianie. - mruknęła. Ona zwyczajnie dbała o to, żeby oboje dotrwali w całości do dnia, w którym stanął na wspólnym kobiercu. Tak, brzmi to bardzo nieprzychylnie, zupełnie jakby darzyli się nienawiścią, ale prawda nie była do końca taka. Oni po prostu zbyt dobrze się znali. Przekomarzali się niemal jak rodzeństwo. Ona pamiętała go jako chłopca w spodniach na szelkach, a on ją jako kuleczkę w pieluszce. To naprawdę rzucało zupełnie inne światło na relację dwojga ludzi, którzy mieli zostać małżeństwem. Nie, żeby liczyła na małżeństwo z miłości - była przygotowana na poślubienie człowieka, którego mogła nawet nie znać. Z czasem dotarło do niej, że nie mogła trafić lepiej niż na niego, ponieważ znał jej charakter i, co ważniejsze, nawyki, przy których z całej siły będzie starała się zostać.
Założyła nogę na nogę, a łokcie ułożyła przy talii, splatając ze sobą palce na kolanie. Zwilżyła usta. Wiedziała, o co mu chodzi.
- Właściwie myślałam o jeszcze jednej wyprawie... - tak, to był właśnie powód, dla którego byli w miejscu publicznym. Z taką ilością oczu w nich wpatrzonych Bastian na pewno nie będzie robił scen. Ale zanim cokolwiek zdążył odpowiedzieć, poprosiła do nich barmankę i zamówiła dla siebie lampkę ulubionego trunku - wina porzeczkowego. W końcu przyjdzie czas na to, aby porozmawiali o hierarchii w tym trudnym związku.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Różnili się ogromnie, jak dzień i noc. Czasami odnosił wrażenie, że to się nie uda, nie dadzą rady, nie podołają przepaści dzielącej ich osoby. Absurdalny pomysł połączenia ich rodów, dwóch zupełnych przeciwieństw, w ich przypadku jakoś się sprawdzał. Z biegiem czasu udało im się wybudować między sobą nić porozumienia, zahaczyć nieśmiało i trącić coś powszechnie zwanego wzajemnym zaufaniem. Nadal zupełnie do siebie nie pasowali, jednak nauczyli się szanować dziwactwa i zwyczaje drugiej strony - chociaż niekiedy było z tym bardzo ciężko, szczególnie w przypadku Notta. Nawykły do kontroli Bastian źle znosił podróżniczy zapał swojej narzeczonej, nie cierpiał momentów, w których udawało jej się uciec spod jego czujnego spojrzenia. Zaradność z jaką prowadziła swój własny biznes również nie spotykała się jego przychylnością, szczególnie że doskonale zdawał sobie sprawę z charakteru owego interesu - a nie tym według niego powinna zajmować się młoda arystokratka. Ani żadna inna kobieta szanująca swoje dobre imię.
Był urodzonym hipokrytą; najchętniej dyktowałby i przypominał całemu światu o jego powinnościach, samemu kąpiąc się w szambie zwanym bastianową moralnością. Tak samo było, jeśli chodziło o kompromisy... Sam niechętnie na nie przystawał, oburzając się gdy druga strona starała się cokolwiek zanegować. Świat miał być najwidoczniej dla niego, nie on dla świata i ludzi. Pieprzony egoista nie chcący spojrzeć poza długość własnego nosa. Na szczęście będący na tyle inteligentną jednostką, że zdawał sobie sprawę z tego kiedy należy poluzować sznurki, aby marionetki nie zerwały się z teatrzyka lalek.
- Oczywiście, że dobrze wiem, co nie znaczy, że mi to odpowiada - zmrużył oczy, uśmiechając się przy tym średnio przyjemnie. - Następnym razem ja wybieram miejsce.
Prawda była taka, że zaczynał się niecierpliwić. Evelyn była trudnym do zgryzienia orzechem, a on sam nie grzeszył nadmiernym pokładami spokoju i cierpliwości. Szczególnie jeśli chodziło o wizerunek, który prezentowało się ich małemu toksycznemu światkowi. Ponurzy Burkowie ostatnimi czasy lubili pojawiać się na językach; smród tragedii, który ciągnął się za ich rodziną powodował, iż większość arystokratycznych ogarów unosiła nosy do góry wietrząc nowe sensacje i zawirowania. Nie pomagało to Nottowi w pilnym budowaniu własnego obrazu, zdecydowanie nie - a właśnie na tym mężczyźnie zależało.
Oparł się wygodniej na krześle, wysuwając przed siebie długie nogi - była to jedna z tych pozycji, które miały mówić, iż czuje się całkowicie zrelaksowany i zadowolony. Co niestety rzadko kiedy było prawdą. Słysząc słowa kobiety o kolejnej wyprawie, uniósł brwi, jakby w niemym pytaniu czy ta śmie z niego żartować. Najwidoczniej jednak uznał, iż Evelyn mówi całkowicie poważnie i skrzywił się ledwo widocznie.
Już otwierał usta, aby jej odpowiedź, lecz pojawienie się przy nich kelnerki oderwało jego uwagę od Evelyn. Zwrócił spojrzenie na kobietę, ale o dziwo nie uśmiechnął się szeroko, jak to miał w zwyczaju, gdy przyszło mu nawiązywać kontakt z przedstawicielką płci przeciwnej. Rzadko kiedy zdarzało mu się to w towarzystwie Burke, jako osobnik znany z obycia, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w obecności przyszłej małżonki nie wypada pozwalać sobie na podobne rzeczy. Gdy Evelyn znajdowała się przy nim liczyła się wyłącznie jej osoba. Nie było miejsca na czarujące uśmiechy czy nawet niewinne komplementy skierowane w stronę innych kobiet.
Na szczęście nie spędzali wspólnie wiele czasu, także specjalnie ograniczać się nie musiał...
- Potrójną whisky, proszę. I niech nie będą to szczyny - złożył swoje zamówienie i odczekał, aż kelnerka odejdzie od ich stolika.
Dopiero wtedy postanowił wrócić do przerwanej rozmowy, dbając starannie aby nie dotarła ona do chciwych i niepowołanych uszu. Dość już miał niepochlebnych plotek krążących wokół jego związku, który to według niektórych postronnych nigdy nie miał się doczekać formalizacji.
- Jak mniemam nie mówisz w tym momencie o podróży poślubnej...? - pytanie zostało zadane dosyć cicho, niewinnie brzmiącym tonem, doskonale zapowiadającym nadciągającą burzę. Możliwość, iż ta przejdzie bokiem była niewielka.
Był urodzonym hipokrytą; najchętniej dyktowałby i przypominał całemu światu o jego powinnościach, samemu kąpiąc się w szambie zwanym bastianową moralnością. Tak samo było, jeśli chodziło o kompromisy... Sam niechętnie na nie przystawał, oburzając się gdy druga strona starała się cokolwiek zanegować. Świat miał być najwidoczniej dla niego, nie on dla świata i ludzi. Pieprzony egoista nie chcący spojrzeć poza długość własnego nosa. Na szczęście będący na tyle inteligentną jednostką, że zdawał sobie sprawę z tego kiedy należy poluzować sznurki, aby marionetki nie zerwały się z teatrzyka lalek.
- Oczywiście, że dobrze wiem, co nie znaczy, że mi to odpowiada - zmrużył oczy, uśmiechając się przy tym średnio przyjemnie. - Następnym razem ja wybieram miejsce.
Prawda była taka, że zaczynał się niecierpliwić. Evelyn była trudnym do zgryzienia orzechem, a on sam nie grzeszył nadmiernym pokładami spokoju i cierpliwości. Szczególnie jeśli chodziło o wizerunek, który prezentowało się ich małemu toksycznemu światkowi. Ponurzy Burkowie ostatnimi czasy lubili pojawiać się na językach; smród tragedii, który ciągnął się za ich rodziną powodował, iż większość arystokratycznych ogarów unosiła nosy do góry wietrząc nowe sensacje i zawirowania. Nie pomagało to Nottowi w pilnym budowaniu własnego obrazu, zdecydowanie nie - a właśnie na tym mężczyźnie zależało.
Oparł się wygodniej na krześle, wysuwając przed siebie długie nogi - była to jedna z tych pozycji, które miały mówić, iż czuje się całkowicie zrelaksowany i zadowolony. Co niestety rzadko kiedy było prawdą. Słysząc słowa kobiety o kolejnej wyprawie, uniósł brwi, jakby w niemym pytaniu czy ta śmie z niego żartować. Najwidoczniej jednak uznał, iż Evelyn mówi całkowicie poważnie i skrzywił się ledwo widocznie.
Już otwierał usta, aby jej odpowiedź, lecz pojawienie się przy nich kelnerki oderwało jego uwagę od Evelyn. Zwrócił spojrzenie na kobietę, ale o dziwo nie uśmiechnął się szeroko, jak to miał w zwyczaju, gdy przyszło mu nawiązywać kontakt z przedstawicielką płci przeciwnej. Rzadko kiedy zdarzało mu się to w towarzystwie Burke, jako osobnik znany z obycia, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w obecności przyszłej małżonki nie wypada pozwalać sobie na podobne rzeczy. Gdy Evelyn znajdowała się przy nim liczyła się wyłącznie jej osoba. Nie było miejsca na czarujące uśmiechy czy nawet niewinne komplementy skierowane w stronę innych kobiet.
Na szczęście nie spędzali wspólnie wiele czasu, także specjalnie ograniczać się nie musiał...
- Potrójną whisky, proszę. I niech nie będą to szczyny - złożył swoje zamówienie i odczekał, aż kelnerka odejdzie od ich stolika.
Dopiero wtedy postanowił wrócić do przerwanej rozmowy, dbając starannie aby nie dotarła ona do chciwych i niepowołanych uszu. Dość już miał niepochlebnych plotek krążących wokół jego związku, który to według niektórych postronnych nigdy nie miał się doczekać formalizacji.
- Jak mniemam nie mówisz w tym momencie o podróży poślubnej...? - pytanie zostało zadane dosyć cicho, niewinnie brzmiącym tonem, doskonale zapowiadającym nadciągającą burzę. Możliwość, iż ta przejdzie bokiem była niewielka.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Właściwie to miała gdzieś, co on uważał, że powinna robić młoda arystokratka. Prowadzenie biznesu, który był w połowie jej własnością odbywało się w taki sposób, że nikt nie powinien mieć zastrzeżeń do jej szacunku do siebie – właściwie jej tam nie było, a za to dzieliła się udziałami. Oczywiście, czasem wpadała, aby dopilnować czy wszystko jeszcze stoi na pewno na fundamentach, ale raczej częściej bawiła po stronie restauracyjnej, ponieważ ta druga część była aż zbyt dobrze pilnowana przez Caesara. Nawet nie musiała się przed nikim tłumaczyć – wszyscy wiedzieli jak funkcjonuje ród Burke. Zajęcia jego członków były niemal tematem tabu wśród arystokratycznych rodzin, a większość nie wychodziła nawet na światło dzienne. Kiedyś przez niedopatrzenie zostało ujawnione, czym zajmował się jeden z jej przodków i wywołało to niemały skandal – dostarczanie zwłok do sekcji. Oczywiście, to nie przystoi wielkiemu, szlachetnemu rodowi Nott, który zamiast robić cokolwiek, zajmuje się organizacją libacji alkoholowych...
Mogli mieć sobie masę rzeczy do zarzucenia. Evelyn umiała znieść naprawdę wiele, kiedy Bastian był w jej życiu jako przyjaciel. Zależało jej na nim, szanowała jego zdanie i się z nim liczyła. Kiedy dowiedzieli się, że mają zostać małżeństwem, ta zażyłość stała się jak przekleństwo. Wiedzieli o sobie za dużo, co przechodziło w pewną manię u obojga z nich. Panna Burke nigdy nie liczyła na małżeństwo z miłości, to było jak durny mit, nie dotyczący jej nigdy. Ale do szaleństwa doprowadzała ją myśl, że zostanie żoną, przy której mąż ucieka myślami do innej kobiety, a później, kiedy będzie już przywiązana do kołyski swojego dziecka, które bez wątpienia pokocha całym sercem, on ucieknie nie tylko myślą. Tak, była zaborcza, twarda, impulsywna, po prostu trudna.
Pukała palcami w blat stołu, spoglądając w twarz Bastiana. Od chwili ogłoszenia zaręczyn ich stosunki mocno się ochłodziły. Jeszcze niedawno był dla niej drogi jak brat, z którym nie łączyły ją więzy krwi. Opiekował się nią, kiedy Anthony'ego nie było.
- Jak chcesz.
Burke'owie potrzebowali umocnić swoją pozycję. Wiedziała, że stąd pomysł połączenia rodów Nott i Burke. Zapewne wieloletnia przyjaźń między Bastianem i Anthonym miała na to wpływ. Zamiast zdobywać nowych sojuszników postanowili zacieśnić więzy z potencjalnymi przyjaciółmi rodziny. Dobrze wiedziała, że brat charakterem wdał się w rodzinę matki. Lubił się z kuzynami z tamtej strony, w przeciwieństwie do Evelyn, która po śmierci Tobiasa stała się wręcz zgorzkniała. Nikt nie mógł jednak dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce w przypadku jej matki, której ledwo udało się znaleźć męża.
Takt ratował Bastiana w takich sytuacjach. Brunetka była bardzo szczerą osobą, daleką od stereotypu arystokratki, dawała się ponieść emocjom. Nie chciała robić mu scen przy ludziach, a gdyby choćby puścił oczko do jakiejś panienki w barze, nie mogła za siebie ręczyć. Całe szczęście, Nott ją znał i wiedział, że kiedy jest przy niej, wymaga ona pełnej uwagi skupionej wylącznie na sobie.
Schyliła głowę i westchnęła cicho.
- Bastian... – jakoś z trudem przyszło jej wypowiadanie jego imienia. Wiedziała, że odkładała ustalenie daty, choć nie do końca świadomie. Nie mieli okazji porozmawiać w taki sposób, ona ciągle wyjeżdżała, żeby zapomnieć o ogarniającej frustracji. - Myślę, że to jest kwestia do... porozmawiania w innych warunkach.
No oczywiście, a sama wybrała właśnie takie warunki. Po prostu rozmowy między nimi ostatnio były trudne...
Mogli mieć sobie masę rzeczy do zarzucenia. Evelyn umiała znieść naprawdę wiele, kiedy Bastian był w jej życiu jako przyjaciel. Zależało jej na nim, szanowała jego zdanie i się z nim liczyła. Kiedy dowiedzieli się, że mają zostać małżeństwem, ta zażyłość stała się jak przekleństwo. Wiedzieli o sobie za dużo, co przechodziło w pewną manię u obojga z nich. Panna Burke nigdy nie liczyła na małżeństwo z miłości, to było jak durny mit, nie dotyczący jej nigdy. Ale do szaleństwa doprowadzała ją myśl, że zostanie żoną, przy której mąż ucieka myślami do innej kobiety, a później, kiedy będzie już przywiązana do kołyski swojego dziecka, które bez wątpienia pokocha całym sercem, on ucieknie nie tylko myślą. Tak, była zaborcza, twarda, impulsywna, po prostu trudna.
Pukała palcami w blat stołu, spoglądając w twarz Bastiana. Od chwili ogłoszenia zaręczyn ich stosunki mocno się ochłodziły. Jeszcze niedawno był dla niej drogi jak brat, z którym nie łączyły ją więzy krwi. Opiekował się nią, kiedy Anthony'ego nie było.
- Jak chcesz.
Burke'owie potrzebowali umocnić swoją pozycję. Wiedziała, że stąd pomysł połączenia rodów Nott i Burke. Zapewne wieloletnia przyjaźń między Bastianem i Anthonym miała na to wpływ. Zamiast zdobywać nowych sojuszników postanowili zacieśnić więzy z potencjalnymi przyjaciółmi rodziny. Dobrze wiedziała, że brat charakterem wdał się w rodzinę matki. Lubił się z kuzynami z tamtej strony, w przeciwieństwie do Evelyn, która po śmierci Tobiasa stała się wręcz zgorzkniała. Nikt nie mógł jednak dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce w przypadku jej matki, której ledwo udało się znaleźć męża.
Takt ratował Bastiana w takich sytuacjach. Brunetka była bardzo szczerą osobą, daleką od stereotypu arystokratki, dawała się ponieść emocjom. Nie chciała robić mu scen przy ludziach, a gdyby choćby puścił oczko do jakiejś panienki w barze, nie mogła za siebie ręczyć. Całe szczęście, Nott ją znał i wiedział, że kiedy jest przy niej, wymaga ona pełnej uwagi skupionej wylącznie na sobie.
Schyliła głowę i westchnęła cicho.
- Bastian... – jakoś z trudem przyszło jej wypowiadanie jego imienia. Wiedziała, że odkładała ustalenie daty, choć nie do końca świadomie. Nie mieli okazji porozmawiać w taki sposób, ona ciągle wyjeżdżała, żeby zapomnieć o ogarniającej frustracji. - Myślę, że to jest kwestia do... porozmawiania w innych warunkach.
No oczywiście, a sama wybrała właśnie takie warunki. Po prostu rozmowy między nimi ostatnio były trudne...
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na Merlina, przemknęło mu przez myśl. Dłoń poznaczona siecią wyblakłych cienkich blizn zacisnęła się na szklance przyniesionej przez kelnerkę, palce przebiegły po jej tafli badając gładką strukturę. Oderwał spojrzenie od narzeczonej i zawiesił je na bursztynowym płynie, sprawiając przy tym wrażenie całkowicie pochłoniętego zawartością swojej szklanki. Nic bardziej mylnego, myśli Notta wirowały wokół osoby Evelyn niczym rój wściekłych pszczół... Badały, gniewnie bzyczały i nie były do końca pewne czy atak jest najmądrzejszym posunięciem. Odetchnął głęboko i wziął dwa duże hausty whisky. Była niezła, niezła jak na standardy Dziurawego Kotła - osobiście wstydziłby się podać swoim gościom coś podobnego. Owszem, libacje alkoholowe Nottów (jak to pogardliwie określała Evelyn) słynęły z tego, że wszystko na nich było najlepszego gatunku. Dosłownie w s z y s t k o.
Uniósł spojrzenie znad naczynia, dopiero po dłuższej chwili. Odsunąwszy znad czoła niesforny jasny kosmyk włosów, zapatrzył się na Evelyn. Bladobłękitne spojrzenie wysunęło się na spotkanie szarym oczom kobiety.
- Evelyn... - zaczął powoli, jakby rozsmakowywał się w każdej pojedynczej sylabie. - Myślę, że warunki w jakich odbywamy tę rozmowę są najmniejszym problemem.
Nigdy nie spodziewałby się po niej takiego niezdecydowania, jednocześnie drażniło go ono, jak i bawiło. Zachowywała się jak siedemnastoletnia dziewica, której rękę przyobiecano dużo starszemu nieznajomemu mężczyźnie. A przecież był jej przyjacielem, przynajmniej kiedyś. Teraz sam nie wiedział jak poprawnie zdefiniować ich relację. Odkąd połączyło ich narzeczeństwo oddalili się od siebie, tak jakby każde z nich nie wiedziało co właściwie powinno czuć i czynić. Cechy, które spokojnie mogli tolerować u siebie, gdy łączyły ich stosunki czysto platoniczne teraz były niepokojące. Ich wzajemna wolność była niebezpiecznie zagrożona z czego zarówno jedno i drugie doskonale zdawało sobie sprawę.
Zanim ponownie podjął temat dokończył zawartość szklanki i delikatnie odstawił ją na blat stołu. Nie wypuścił szkła z dłoni, przesuwając po nim palcami. Wydawał się zamyślony, jakby w myślach dobierał jak najodpowiedniejsze słowa. Obawiał się zbyt ostrego tonu, który mógłby spowodować wybuch u Burke, która słynęła ze swojego ostrego języka i z tego, że emocje niekiedy brały u niej górę nad sztywnym poczuciem przyzwoitości. A jak już wcześniej było wspomniane Nottowi nie w smak byłoby zabawianie gawiedzi kosztem własnej osoby.
- Przestań się bawić ze mną w kotka i myszkę, Evelyn. Czasami odnoszę wrażenie, że usilnie starasz się sprawdzić na jak wiele możesz sobie pozwolić - zmrużył jadowicie oczy, zamierając w bezruchu. - Chcę konkretów. Wymagasz żebym szanował Twoje pasje, nie licząc się zupełnie z moimi planami. Doprowadzasz tym samym do niepotrzebnych spięć.
Cisza, która nastała po wypowiedzeniu tych słów nieprzyjemnie zabrzęczała mu w uszach. Oparł łokcie na stole, nachylając się tym samym w stronę swojej towarzyszki. Sam już nie wiedział jakim sposobem do niej dotrzeć. Nie ułatwiał tego również fakt, że ta odkąd na jej palcu zalśnił rodowy pierścień Nottów zdawała mu się bardziej obca niż kiedykolwiek. Pomyśleć, że dawniej opiekował się nią niczym starszy brat... Pokręcił głową, krzywiąc się nieznacznie na ową myśl.
- Po prostu powiedz mi czego chcesz, bo w chwili obecnej czuję się jakbym błądził we mgle - westchnął ciężko.
Wydawał się przy tym zniecierpliwiony i to nie tylko jej postawą; zerknął na srebrny zegarek noszony na lewym nadgarstku i zmarszczył jasne brwi.
Uniósł spojrzenie znad naczynia, dopiero po dłuższej chwili. Odsunąwszy znad czoła niesforny jasny kosmyk włosów, zapatrzył się na Evelyn. Bladobłękitne spojrzenie wysunęło się na spotkanie szarym oczom kobiety.
- Evelyn... - zaczął powoli, jakby rozsmakowywał się w każdej pojedynczej sylabie. - Myślę, że warunki w jakich odbywamy tę rozmowę są najmniejszym problemem.
Nigdy nie spodziewałby się po niej takiego niezdecydowania, jednocześnie drażniło go ono, jak i bawiło. Zachowywała się jak siedemnastoletnia dziewica, której rękę przyobiecano dużo starszemu nieznajomemu mężczyźnie. A przecież był jej przyjacielem, przynajmniej kiedyś. Teraz sam nie wiedział jak poprawnie zdefiniować ich relację. Odkąd połączyło ich narzeczeństwo oddalili się od siebie, tak jakby każde z nich nie wiedziało co właściwie powinno czuć i czynić. Cechy, które spokojnie mogli tolerować u siebie, gdy łączyły ich stosunki czysto platoniczne teraz były niepokojące. Ich wzajemna wolność była niebezpiecznie zagrożona z czego zarówno jedno i drugie doskonale zdawało sobie sprawę.
Zanim ponownie podjął temat dokończył zawartość szklanki i delikatnie odstawił ją na blat stołu. Nie wypuścił szkła z dłoni, przesuwając po nim palcami. Wydawał się zamyślony, jakby w myślach dobierał jak najodpowiedniejsze słowa. Obawiał się zbyt ostrego tonu, który mógłby spowodować wybuch u Burke, która słynęła ze swojego ostrego języka i z tego, że emocje niekiedy brały u niej górę nad sztywnym poczuciem przyzwoitości. A jak już wcześniej było wspomniane Nottowi nie w smak byłoby zabawianie gawiedzi kosztem własnej osoby.
- Przestań się bawić ze mną w kotka i myszkę, Evelyn. Czasami odnoszę wrażenie, że usilnie starasz się sprawdzić na jak wiele możesz sobie pozwolić - zmrużył jadowicie oczy, zamierając w bezruchu. - Chcę konkretów. Wymagasz żebym szanował Twoje pasje, nie licząc się zupełnie z moimi planami. Doprowadzasz tym samym do niepotrzebnych spięć.
Cisza, która nastała po wypowiedzeniu tych słów nieprzyjemnie zabrzęczała mu w uszach. Oparł łokcie na stole, nachylając się tym samym w stronę swojej towarzyszki. Sam już nie wiedział jakim sposobem do niej dotrzeć. Nie ułatwiał tego również fakt, że ta odkąd na jej palcu zalśnił rodowy pierścień Nottów zdawała mu się bardziej obca niż kiedykolwiek. Pomyśleć, że dawniej opiekował się nią niczym starszy brat... Pokręcił głową, krzywiąc się nieznacznie na ową myśl.
- Po prostu powiedz mi czego chcesz, bo w chwili obecnej czuję się jakbym błądził we mgle - westchnął ciężko.
Wydawał się przy tym zniecierpliwiony i to nie tylko jej postawą; zerknął na srebrny zegarek noszony na lewym nadgarstku i zmarszczył jasne brwi.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może Bastian chciał mieć tę całą szopkę już za sobą. Tak byłoby zdecydowanie łatwiej, w końcu wiedzieliby na czym stoją, bez ekscesów i wahań nastrojów ze strony kobiety. Ta sytuacja miała swoje za i przeciw. Doskonale wiedziała, że nikt nie zrozumie jej lepiej niż Nott, z nikim innym nie dałaby rady dojść do kompromisu. Te czasy były dla kobiet bardzo srogie, każdy twierdził, że bez mężczyzny taka dama nie jest w stanie wiele osiągnąć. Choć Evelyn mogła niemal robić za przykład kobiety, która nie potrzebuje męskiej ręki do osiągnięcia sukcesu, to doskonale wiedziała, że nie doszłaby do tego, gdyby nie spuścizna po bracie. Tobias... Gdyby nie jego spadek byłaby mało znaczącą, kolejną, taką samą dziewczyną na salonach. A teraz? Miała narzeczonego i nic od niego nie wymagała. Nie była jak Clarissa, ta mała flądra, która kręciła swoje macki przy Anthonym – nie żądała od Bastiana drogich prezentów, zapewnienia wielkiego mieszkania, ogromnego łoża, z pięcioma skrzatami domowymi na każdą jej usługę. Choć mogła... Tylko po co, skoro sama mogła wszystko sobie zapewnić?
Przymknęła oczy, a jej twarz przybrała taki wyraz, jakby ją coś kuło w stopę. Owszem, lubiła, kiedy ludzie wokół nich byli z nią szczerzy, ale czasem sytuacje były zbyt trudne, aby takie rozwiązanie wystarczyło. Zawołała kelnerkę, którą przywołała palcem i poprosiła o dużą, ognistą whiskey. Twarz kobiety była bardzo zaskoczona, ale przecież odmówić klientowi nie mogła. Zaraz został jej przyniesiony zamówiony trunek. Chwilę bawiła się szklanką, pozwalając zapanować nieprzyjemnej, ciężkiej atmosferze. Zamiast mówić obmyślała wszystko bardzo dokładnie.
Ona sama nie wiedziała co końca, czego oczekiwała od życia. Zagubiona jak dziewczynka, martwiła się, że wychodzi za łowcę – zawód, który zabił już jedną ukochaną jej osobę.
- Listopad. – wypaliła po dłuższej chwili. To był dobry miesiąc. - Wybierz odpowiadający ci dzień.
I tyle. Ani dziękuję, ani proszę, po prostu ustaliła datę. Czy nie tego chciał? Może było to szybko, jednak od jakiegoś czasu już była zapierścionkowana i chciała mieć to już za sobą, choć z trudem godziła się z wiadomością o opuszczeniu swojego nazwiska... Zastąpiona przez pannę z rodu, który się kompletnie nie liczył.
Wzięła whiskey dłoń i wypiła duszkiem zawartość szklanki, po czym wstała i włożyła na głowę modny w tym sezonie kapelusz.
- Liczę, że wszystko przygotujesz, skoro twoja rodzina słynie z najlepszych przyjęć w Wielkiej Brytanii. Za dwa tygodnie powinien być już wstępny plan. Nie oczekuję od ciebie drogich prezentów, więc zorganizuj chociaż ślub taki, aby wieść o nim rozniosła się po całym kraju i pamiętaj... Jeśli po dniu, w którym przyjmę od ciebie przysięgę, spróbujesz mnie ośmieszyć, nie ręczę za siebie, Bastianie. – mówiła cicho, tak, aby z miejsca, w którym siedzą nikt specjalnie nie mógł podsłuchać. Zmrużyła stalowe oczęta, po czym pożegnała się z uśmiechem i wyszła z baru, teleportując się już na zewnątrz.
/koniec dla Evelyn
Przymknęła oczy, a jej twarz przybrała taki wyraz, jakby ją coś kuło w stopę. Owszem, lubiła, kiedy ludzie wokół nich byli z nią szczerzy, ale czasem sytuacje były zbyt trudne, aby takie rozwiązanie wystarczyło. Zawołała kelnerkę, którą przywołała palcem i poprosiła o dużą, ognistą whiskey. Twarz kobiety była bardzo zaskoczona, ale przecież odmówić klientowi nie mogła. Zaraz został jej przyniesiony zamówiony trunek. Chwilę bawiła się szklanką, pozwalając zapanować nieprzyjemnej, ciężkiej atmosferze. Zamiast mówić obmyślała wszystko bardzo dokładnie.
Ona sama nie wiedziała co końca, czego oczekiwała od życia. Zagubiona jak dziewczynka, martwiła się, że wychodzi za łowcę – zawód, który zabił już jedną ukochaną jej osobę.
- Listopad. – wypaliła po dłuższej chwili. To był dobry miesiąc. - Wybierz odpowiadający ci dzień.
I tyle. Ani dziękuję, ani proszę, po prostu ustaliła datę. Czy nie tego chciał? Może było to szybko, jednak od jakiegoś czasu już była zapierścionkowana i chciała mieć to już za sobą, choć z trudem godziła się z wiadomością o opuszczeniu swojego nazwiska... Zastąpiona przez pannę z rodu, który się kompletnie nie liczył.
Wzięła whiskey dłoń i wypiła duszkiem zawartość szklanki, po czym wstała i włożyła na głowę modny w tym sezonie kapelusz.
- Liczę, że wszystko przygotujesz, skoro twoja rodzina słynie z najlepszych przyjęć w Wielkiej Brytanii. Za dwa tygodnie powinien być już wstępny plan. Nie oczekuję od ciebie drogich prezentów, więc zorganizuj chociaż ślub taki, aby wieść o nim rozniosła się po całym kraju i pamiętaj... Jeśli po dniu, w którym przyjmę od ciebie przysięgę, spróbujesz mnie ośmieszyć, nie ręczę za siebie, Bastianie. – mówiła cicho, tak, aby z miejsca, w którym siedzą nikt specjalnie nie mógł podsłuchać. Zmrużyła stalowe oczęta, po czym pożegnała się z uśmiechem i wyszła z baru, teleportując się już na zewnątrz.
/koniec dla Evelyn
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważnie obserwował zmiany zachodzące na twarzy Evelyn, starając się pochwycić emocje kobiety zanim te przeobrażą się w słowa. Słysząc złożone przezeń zamówienie zmarszczył nieznacznie blade czoło, nie komentując jednak wyboru trunku, którego dokonała jego delikatna narzeczona. Udał, iż nie zauważył zdumionego spojrzenia kelnerki, zamiast tego domówił i sobie kolejną szklaneczkę. Uznał, że odpowiedź Evelyn będzie wymagała od niego uzupełnienia niedoboru alkoholu we krwi... Upił łyk ognistej, krzywiąc się przy tym delikatnie - tym razem była zdecydowanie średniej jakości. Niecierpliwie wyczekiwał odpowiedzi Burke, czując jak milczenie, które zapadło między nimi nieprzyjemnie wypełnia mu wnętrze czaszki.
Już miał otwierać usta, by ponaglić narzeczoną, gdy ta się odezwała. Przez chwilę siedział w ciszy, wietrząc z jej strony podstęp. Nie tego się spodziewał, zaskoczyła go kompletnie. Gotował się na kolejną porcję przepychanek, uników i mydlenia oczu, a dostał nareszcie to na co tak cierpliwie czekał od dłuższego już czasu.
- Na Merlina, Evelyn, jestem w głębokim szoku. Dam Ci znać niedługo, który dzień wybrałem - uśmiechnął się do niej ciepło, chociaż widział, że ona sama nie wydaje się tym wszystkim zachwycona.
Widząc jak unosi szklankę do ust i wypija jej zawartość duszkiem zmrużył nieco jasne oczy, zastanawiając się czy to aby najlepszy pomysł. Zapomniał, że nie ma już do czynienia z małą dziewczynką lecz kobietą będącą siostrą tego degenerata Anthony'ego... Pokręcił głową, patrząc na Eve z rozbawieniem. Podniósł się z krzesła, gdy i ona to uczyniła. Nie spodziewał się, że tak szybko będzie chciała opuścić jego towarzystwo. Można nawet powiedzieć, że poczuł się tym lekko urażony czego oczywiście nie dał po sobie poznać.
- Evelyn, kochanie, wiesz przecież, że ode mnie dostaniesz wszystko co najlepsze. Nie musisz zaprzątać sobie głowy przygotowaniami, wszystkim się zajmę - wzruszył ramionami, przymykając przy tym na chwilę oczy.
Czy ostatni komentarz był aż tak potrzebny? Doskonale zdawał sobie z prawdziwości jej słów, jednak niespecjalnie się tego obawiał. Czyżby instynkt zaczynał go zawodzić?
- Nie śmiałbym tego zrobić. Szkoda, że tego nie widzisz - odpowiedział, wychodząc twardym spojrzeniem na przeciwko jej stalowoszarym oczom, po czym pożegnał ją krótko.
Chwilę po opuszczeniu przez kobietę Dziurawego Kotła dopił swoją ognistą, po czym uregulowawszy rachunek wyszedł z lokalu.
/zt
Już miał otwierać usta, by ponaglić narzeczoną, gdy ta się odezwała. Przez chwilę siedział w ciszy, wietrząc z jej strony podstęp. Nie tego się spodziewał, zaskoczyła go kompletnie. Gotował się na kolejną porcję przepychanek, uników i mydlenia oczu, a dostał nareszcie to na co tak cierpliwie czekał od dłuższego już czasu.
- Na Merlina, Evelyn, jestem w głębokim szoku. Dam Ci znać niedługo, który dzień wybrałem - uśmiechnął się do niej ciepło, chociaż widział, że ona sama nie wydaje się tym wszystkim zachwycona.
Widząc jak unosi szklankę do ust i wypija jej zawartość duszkiem zmrużył nieco jasne oczy, zastanawiając się czy to aby najlepszy pomysł. Zapomniał, że nie ma już do czynienia z małą dziewczynką lecz kobietą będącą siostrą tego degenerata Anthony'ego... Pokręcił głową, patrząc na Eve z rozbawieniem. Podniósł się z krzesła, gdy i ona to uczyniła. Nie spodziewał się, że tak szybko będzie chciała opuścić jego towarzystwo. Można nawet powiedzieć, że poczuł się tym lekko urażony czego oczywiście nie dał po sobie poznać.
- Evelyn, kochanie, wiesz przecież, że ode mnie dostaniesz wszystko co najlepsze. Nie musisz zaprzątać sobie głowy przygotowaniami, wszystkim się zajmę - wzruszył ramionami, przymykając przy tym na chwilę oczy.
Czy ostatni komentarz był aż tak potrzebny? Doskonale zdawał sobie z prawdziwości jej słów, jednak niespecjalnie się tego obawiał. Czyżby instynkt zaczynał go zawodzić?
- Nie śmiałbym tego zrobić. Szkoda, że tego nie widzisz - odpowiedział, wychodząc twardym spojrzeniem na przeciwko jej stalowoszarym oczom, po czym pożegnał ją krótko.
Chwilę po opuszczeniu przez kobietę Dziurawego Kotła dopił swoją ognistą, po czym uregulowawszy rachunek wyszedł z lokalu.
/zt
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|| chyba po wszystkim
Ostatnie dni przyniosły zbyt wiele wrażeń; zakrapiany łzami bliskich pogrzeb Slughorna, wspólna, nieudana próba wymierzania nokturnowej sprawiedliwości - wszystkie wydarzenia układały się w makabryczną uwerturę tego, co miało się stać, a on, pogrążony w wybuchowej mieszaninie żalu i strachu (wstrząśniętej, niemieszanej) postanowił utopić smutki i wątpliwości w fontannach wysokoprocentowych trunków.
Siedział i sączył Ognistą Whisky, oszukując się, że stara się poukładać wszystko w głowie; w danej chwili chciał po prostu pierwszy raz przestać myśleć, skupić się na tym, co tu i teraz, nie snuć skomplikowanych planów i nie zaprzątać myśli tym, na co i tak nie ma wpływu. Palący posmak w ustach przyjął z ulgą, tak samo jak przeciągłe spojrzenie barmana, Toma - Garrett krótko kiwnął do niego głową. Wiedział, że ze swoimi rudymi włosami krzyczącymi z rozkoszą jego nazwisko rodowe nie mógł pozwolić sobie na anonimowość, ale tym razem nie miał zamiaru się ukrywać; miał jedynie nadzieję, że plotki i opowieści dotyczące jego rozrastającego się alkoholizmu nie opłyną wkrótce czarodziejskiego świata.
Przejechał palcem po brzegu szklanki, który mógłby być nieco czystszy, a potem objął wzrokiem pomieszczenie, z bliżej nieokreślonego powodu starając się wsłuchać w rozmowy otaczających go ludzi. Jakieś dwie przeciętnie ładne czarownice w niewyjściowych szatach chichotały w kącie, szeptem wyznając sobie rozkoszne grzeszki, ktoś uparcie zagadywał Toma, barmana, zapewne opowiadając mu właśnie zajmującą historię swojego życia, ciemnoskóra kobieta z ciasno uplecionym warkoczem uderzała długim paznokciem w szkło stojącego przed nią kieliszka wypełnionego do połowy sherry.
Potrzebował odskoczni. Przez chwilę rozważał poproszenie o towarzystwo Barty'ego, Oswalda, ba, nawet Dobreva, ale dość szybko wyrzucił ten pomysł z głowy, decydując się na samotność, która mogła stać się jego katharsis. Kolejna szklaneczka whisky przepływająca przez przełyk zbyt dobrze spełniała funkcję konfesjonału i przez ułamek sekundy przez myśl przeszło mu nawet opowiedzenie o swoim życiu i dręczących go problemach przypadkowemu człowiekowi, takiemu, którego już nigdy nie spotka. Uśmiechnął się gorzko pod nosem. Czasem żałował, że to nie on zyskał niezwykły dar Lyry do metamorfomagii. Nikt nie wbijałby wzroku w tył jego głowy, szepcząc do towarzysza o finansowych zawirowaniach Weasley'ów; mógłby w każdej chwili ulotnić się, udawać, że nie jest tym, kim naprawdę był, pozostawić wszystkie problemy za sobą i przywdziać twarz pięćdziesięcioletniego zielarza czmychającego po cichu wzdłuż krętych uliczek odchodzących od Pokątnej.
Postawmy sprawę jasno - był dumny z należenia do rodu Weasley'ów, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie będzie miał przez to łatwo; rude włosy i nos schowany za konstelacją piegów był jak piętno, fatum wiszące nad jego głową i drogowskaz bezczelnie ukazujący drogę to wszystkich jego słabości i wątpliwości. Zapił je kolejnym łykiem, a im dłużej whisky paliła go w gardło, tym bardziej robił to, od czego chciał uciec - rozmyślał.
Ostatnie dni przyniosły zbyt wiele wrażeń; zakrapiany łzami bliskich pogrzeb Slughorna, wspólna, nieudana próba wymierzania nokturnowej sprawiedliwości - wszystkie wydarzenia układały się w makabryczną uwerturę tego, co miało się stać, a on, pogrążony w wybuchowej mieszaninie żalu i strachu (wstrząśniętej, niemieszanej) postanowił utopić smutki i wątpliwości w fontannach wysokoprocentowych trunków.
Siedział i sączył Ognistą Whisky, oszukując się, że stara się poukładać wszystko w głowie; w danej chwili chciał po prostu pierwszy raz przestać myśleć, skupić się na tym, co tu i teraz, nie snuć skomplikowanych planów i nie zaprzątać myśli tym, na co i tak nie ma wpływu. Palący posmak w ustach przyjął z ulgą, tak samo jak przeciągłe spojrzenie barmana, Toma - Garrett krótko kiwnął do niego głową. Wiedział, że ze swoimi rudymi włosami krzyczącymi z rozkoszą jego nazwisko rodowe nie mógł pozwolić sobie na anonimowość, ale tym razem nie miał zamiaru się ukrywać; miał jedynie nadzieję, że plotki i opowieści dotyczące jego rozrastającego się alkoholizmu nie opłyną wkrótce czarodziejskiego świata.
Przejechał palcem po brzegu szklanki, który mógłby być nieco czystszy, a potem objął wzrokiem pomieszczenie, z bliżej nieokreślonego powodu starając się wsłuchać w rozmowy otaczających go ludzi. Jakieś dwie przeciętnie ładne czarownice w niewyjściowych szatach chichotały w kącie, szeptem wyznając sobie rozkoszne grzeszki, ktoś uparcie zagadywał Toma, barmana, zapewne opowiadając mu właśnie zajmującą historię swojego życia, ciemnoskóra kobieta z ciasno uplecionym warkoczem uderzała długim paznokciem w szkło stojącego przed nią kieliszka wypełnionego do połowy sherry.
Potrzebował odskoczni. Przez chwilę rozważał poproszenie o towarzystwo Barty'ego, Oswalda, ba, nawet Dobreva, ale dość szybko wyrzucił ten pomysł z głowy, decydując się na samotność, która mogła stać się jego katharsis. Kolejna szklaneczka whisky przepływająca przez przełyk zbyt dobrze spełniała funkcję konfesjonału i przez ułamek sekundy przez myśl przeszło mu nawet opowiedzenie o swoim życiu i dręczących go problemach przypadkowemu człowiekowi, takiemu, którego już nigdy nie spotka. Uśmiechnął się gorzko pod nosem. Czasem żałował, że to nie on zyskał niezwykły dar Lyry do metamorfomagii. Nikt nie wbijałby wzroku w tył jego głowy, szepcząc do towarzysza o finansowych zawirowaniach Weasley'ów; mógłby w każdej chwili ulotnić się, udawać, że nie jest tym, kim naprawdę był, pozostawić wszystkie problemy za sobą i przywdziać twarz pięćdziesięcioletniego zielarza czmychającego po cichu wzdłuż krętych uliczek odchodzących od Pokątnej.
Postawmy sprawę jasno - był dumny z należenia do rodu Weasley'ów, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie będzie miał przez to łatwo; rude włosy i nos schowany za konstelacją piegów był jak piętno, fatum wiszące nad jego głową i drogowskaz bezczelnie ukazujący drogę to wszystkich jego słabości i wątpliwości. Zapił je kolejnym łykiem, a im dłużej whisky paliła go w gardło, tym bardziej robił to, od czego chciał uciec - rozmyślał.
Jesteś taki zmęczony.
Męczysz się. Stoisz w miejscu. Nawet nie wiesz, co ze sobą zrobić. Nie jesteś przyzwyczajony do tego, by tak długo mieszkać w jednym miejscu. To cię zabija, rozchodzi po ciele jak trucizna. Powolna śmierć. Nigdy nie chciałeś tak umrzeć, miało być szybko i bezboleśnie. Czujesz jednak, że nie możesz inaczej, nie tym razem. To ten czas. Czas, którego się obawiałeś, Corneliusie. Przed którym uciekałeś przez wiele lat. Zostaniesz mężem panienki Yaxley, usłyszałeś niedawno. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z wolą matki. To jej pomysł. Musiała dopiąć swego, prędzej czy później. Nie możesz być już dłużej obieżyświatem – powiedzieli ci na dzień dobry przy śniadaniu. Powinieneś wreszcie dorosnąć i założyć rodzinę. Ale wyznaj mi, czy ty, Corneliusie, jeszcze kogoś pokochasz? Obdarzysz ją tak płomiennym i diabelskim uczuciem jak poprzednią wybrankę serca? Ile razy doprowadzisz do płaczu swoją przyszłą małżonkę? Zedrzesz z niej godność i honor? Nie będziesz miał przed tym żadnych skrupułów. Nigdy nie masz.
Nie nadajesz się na męża.
Znasz ją jednak dobrze, choć często w jej towarzystwie czułeś się otępiały i nie potrafiłeś zrozumieć tego uczucia. Ale mówiłeś Rosalie tyle pięknych słów do ucha, słuchałeś z fascynacją o jej ulubionym malarzu, którego szczerze nienawidzisz, bawiłeś się złotymi włosami jak dziecko, tańczyłeś z nią na balach, jakby miało nie być jutra. Była taka filigranowa, rachityczna, rozbiłbyś ją jak drogą porcelanę przy obiedzie z nieprawdopodobną przyjemnością. A teraz ma być twoja. Tylko twoja. Na wyłączność. To zawsze źle się kończy, Corneliusie. Jesteś zbyt zachłanny, zaborczy, zazdrosny o kawałek chmurki, choć nikt na początku nie widzi twojej prawdziwej natury. Cherubinek z dobrego rodu, tak pięknie się uśmiechasz, poruszasz z gracją, wysławiasz się należycie, zachwycasz swoją wiedzą, mądrościami z rękawa, szepczesz czułe słówka w języku miłości. Tyle przecież widziałeś, dlaczego jesteś sam – słyszysz zawsze przy pierwszej lepszej okazji, ale nigdy nie odpowiadasz, za bardzo lubisz niedomówienia.
Ale ty się nie smucisz. Nie masz do tego najmniejszych powodów. Jesteś teraz w takim melancholijnym nastroju i wszystko ci jedno, nawet to nieszczęsne narzeczeństwo. Siedzisz więc przy przypadkowo wybranym barze, w ręku trzymasz szklankę z obrzydliwie drogim trunkiem, w końcu lubisz pławić się w bogactwie. Uśmiechasz się jakby przez sen i odwracasz leniwy wzrok w prawą stronę. Znasz go, poznajesz od razu. Te rude włosy, znajome rysy twarzy. Mogą należeć tylko do jednej osoby. To Garrett Weasley. Chodziliście razem do szkoły, zawsze patrzyłeś na niego z góry wyniosłym wzrokiem.
– Weasley – mówisz jego imię, unosisz naczynie do góry i uśmiechasz się triumfalnie. Taki dziś towarzyski jesteś.
Wiesz, że bawi się z twoją młodszą siostrą?
Chyba nie chcesz tego wiedzieć.
Męczysz się. Stoisz w miejscu. Nawet nie wiesz, co ze sobą zrobić. Nie jesteś przyzwyczajony do tego, by tak długo mieszkać w jednym miejscu. To cię zabija, rozchodzi po ciele jak trucizna. Powolna śmierć. Nigdy nie chciałeś tak umrzeć, miało być szybko i bezboleśnie. Czujesz jednak, że nie możesz inaczej, nie tym razem. To ten czas. Czas, którego się obawiałeś, Corneliusie. Przed którym uciekałeś przez wiele lat. Zostaniesz mężem panienki Yaxley, usłyszałeś niedawno. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z wolą matki. To jej pomysł. Musiała dopiąć swego, prędzej czy później. Nie możesz być już dłużej obieżyświatem – powiedzieli ci na dzień dobry przy śniadaniu. Powinieneś wreszcie dorosnąć i założyć rodzinę. Ale wyznaj mi, czy ty, Corneliusie, jeszcze kogoś pokochasz? Obdarzysz ją tak płomiennym i diabelskim uczuciem jak poprzednią wybrankę serca? Ile razy doprowadzisz do płaczu swoją przyszłą małżonkę? Zedrzesz z niej godność i honor? Nie będziesz miał przed tym żadnych skrupułów. Nigdy nie masz.
Nie nadajesz się na męża.
Znasz ją jednak dobrze, choć często w jej towarzystwie czułeś się otępiały i nie potrafiłeś zrozumieć tego uczucia. Ale mówiłeś Rosalie tyle pięknych słów do ucha, słuchałeś z fascynacją o jej ulubionym malarzu, którego szczerze nienawidzisz, bawiłeś się złotymi włosami jak dziecko, tańczyłeś z nią na balach, jakby miało nie być jutra. Była taka filigranowa, rachityczna, rozbiłbyś ją jak drogą porcelanę przy obiedzie z nieprawdopodobną przyjemnością. A teraz ma być twoja. Tylko twoja. Na wyłączność. To zawsze źle się kończy, Corneliusie. Jesteś zbyt zachłanny, zaborczy, zazdrosny o kawałek chmurki, choć nikt na początku nie widzi twojej prawdziwej natury. Cherubinek z dobrego rodu, tak pięknie się uśmiechasz, poruszasz z gracją, wysławiasz się należycie, zachwycasz swoją wiedzą, mądrościami z rękawa, szepczesz czułe słówka w języku miłości. Tyle przecież widziałeś, dlaczego jesteś sam – słyszysz zawsze przy pierwszej lepszej okazji, ale nigdy nie odpowiadasz, za bardzo lubisz niedomówienia.
Ale ty się nie smucisz. Nie masz do tego najmniejszych powodów. Jesteś teraz w takim melancholijnym nastroju i wszystko ci jedno, nawet to nieszczęsne narzeczeństwo. Siedzisz więc przy przypadkowo wybranym barze, w ręku trzymasz szklankę z obrzydliwie drogim trunkiem, w końcu lubisz pławić się w bogactwie. Uśmiechasz się jakby przez sen i odwracasz leniwy wzrok w prawą stronę. Znasz go, poznajesz od razu. Te rude włosy, znajome rysy twarzy. Mogą należeć tylko do jednej osoby. To Garrett Weasley. Chodziliście razem do szkoły, zawsze patrzyłeś na niego z góry wyniosłym wzrokiem.
– Weasley – mówisz jego imię, unosisz naczynie do góry i uśmiechasz się triumfalnie. Taki dziś towarzyski jesteś.
Wiesz, że bawi się z twoją młodszą siostrą?
Chyba nie chcesz tego wiedzieć.
Gość
Gość
Myśli z łoskotem obijające się o czaszkę ucichły, kiedy wśród harmidru panującego we wnętrzu Dziurawego Kotła wyłapał łaskoczące go w uszy własne nazwisko. Mimowolnie uniósł szybko wzrok i wtedy dostrzegł stojącego nieopodal Corneliusa Lestrange'a, złote dziecko, żywy posąg grecki z aureolą jasnych loczków i twarzą wyrzeźbioną jakby z najdroższego alabastru.
To nie tak, że go nie lubił. Po prostu zdarzało mu się działać Garrettowi na nerwy.
Pamiętał go jeszcze ze szkoły - pilny uczeń z Ravenclawu, z pozoru wycofany, nigdy niełaknący uwagi, lecz wbrew sobie brylujący w towarzystwie żywym umysłem i licem, do którego wzdychały tabuny młodszych koleżanek; może niektóre rzeczy ich łączyły, może odrobinę zazdrościł mu tego, co ich różniło, ale zawsze przechodził obok niego obojętnie, z pewną dozą niepowstrzymanego zdystansowania i przenigdy nie odczuwał większej potrzeby do najlżejszej nawet czy najmniej znaczącej konwersacji z Corneliusem. W pewnym sensie żyli obok siebie, ale w innych światach, obracali się w towarzystwach wyznających różne priorytety życiowe, wychowali się w innym duchu. Nie mieli ze sobą nic wspólnego.
No, może za wyjątkiem wzroku wędrującego za często w kierunku Lyry Weasley.
Zamiary Garretta były dość oczywiste - był jej nadopiekuńczym starszym bratem, nie chciał dopuścić do najmniejszego potknięcia dziewczyny i nie wybaczyłby sobie nigdy, gdyby ją zawiódł, nie był na zawołanie, kiedy najmocniej by go potrzebowała. Ufał jej bezgranicznie i miał nadzieję, że ona darzy go identycznym uczuciem, że opowie mu o wszystkich strapieniach, że przyzna się, kiedy będzie potrzebowała wsparcia.
Z drugiej strony stał Cornelius - niemal grecki bóg kręcący się zbyt często wokół Lyry, co nie mogło ujść nadwrażliwej uwadze Weasley'a; każde kolejne spojrzenie, którym nieubłaganie go obdarzał, było coraz ostrożniejsze, bardziej badawcze, nieufne. Choć wiedział, że nie powinien tego robić, nie mógł się powstrzymać przed otaczaniem młodszej siostry barierą ochrony i nieprzepuszczaniem przez nią zbyt wielu osobników płci mniej pięknej - tak bardzo nie chciał pozwolić na to, aby się zawiodła, sparzyła, przez nieostrożność jego i jej spuściła na siebie lawinę okrutnych, niszczycielskich wręcz problemów oraz sercowych zawirowań. Nie znał tej sytuacji od środka - na działania Corneliusa spoglądał z perspektywy trzeciej osoby, nie wiedząc nawet, do czego dążył. I to w tym wszystkim było najgorsze.
Chwilę zwlekał z odpowiedzią na to krótkie i niezawoalowane sympatią powitanie. Uniósł szklankę do ust i duszkiem dopił pozostałą jej zawartość, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Stuknął cicho naczyniem o blat drewnianego stolika, co zniknęło wśród barowego hałasu.
- Witaj, Lestrange - powiedział w końcu z lekkim, wątpliwie serdecznym uśmiechem tańczących na bladych wargach; nie było w nim jednak wrogości, a coś na kształt połączenia przekory z ostrożnością. - Ciebie też sprowadza potrzeba utopienia ust w Ognistej, czy może przybyłeś w interesach?
Sam nie wiedział, dlaczego akurat to pytanie wypadło mu z ust wraz z kolejnym oddechem; może wypił już na tyle dużo, aby przełamać wszelakie bariery, a może ciekawość, która, jak mówili, prowadziła wyłącznie do piekła, zmusiła go do poznania choćby najmniejszej części motywów kierujących potencjalnym adoratorem Lyry.
I tyle było z samotnego zalewania smutków.
To nie tak, że go nie lubił. Po prostu zdarzało mu się działać Garrettowi na nerwy.
Pamiętał go jeszcze ze szkoły - pilny uczeń z Ravenclawu, z pozoru wycofany, nigdy niełaknący uwagi, lecz wbrew sobie brylujący w towarzystwie żywym umysłem i licem, do którego wzdychały tabuny młodszych koleżanek; może niektóre rzeczy ich łączyły, może odrobinę zazdrościł mu tego, co ich różniło, ale zawsze przechodził obok niego obojętnie, z pewną dozą niepowstrzymanego zdystansowania i przenigdy nie odczuwał większej potrzeby do najlżejszej nawet czy najmniej znaczącej konwersacji z Corneliusem. W pewnym sensie żyli obok siebie, ale w innych światach, obracali się w towarzystwach wyznających różne priorytety życiowe, wychowali się w innym duchu. Nie mieli ze sobą nic wspólnego.
No, może za wyjątkiem wzroku wędrującego za często w kierunku Lyry Weasley.
Zamiary Garretta były dość oczywiste - był jej nadopiekuńczym starszym bratem, nie chciał dopuścić do najmniejszego potknięcia dziewczyny i nie wybaczyłby sobie nigdy, gdyby ją zawiódł, nie był na zawołanie, kiedy najmocniej by go potrzebowała. Ufał jej bezgranicznie i miał nadzieję, że ona darzy go identycznym uczuciem, że opowie mu o wszystkich strapieniach, że przyzna się, kiedy będzie potrzebowała wsparcia.
Z drugiej strony stał Cornelius - niemal grecki bóg kręcący się zbyt często wokół Lyry, co nie mogło ujść nadwrażliwej uwadze Weasley'a; każde kolejne spojrzenie, którym nieubłaganie go obdarzał, było coraz ostrożniejsze, bardziej badawcze, nieufne. Choć wiedział, że nie powinien tego robić, nie mógł się powstrzymać przed otaczaniem młodszej siostry barierą ochrony i nieprzepuszczaniem przez nią zbyt wielu osobników płci mniej pięknej - tak bardzo nie chciał pozwolić na to, aby się zawiodła, sparzyła, przez nieostrożność jego i jej spuściła na siebie lawinę okrutnych, niszczycielskich wręcz problemów oraz sercowych zawirowań. Nie znał tej sytuacji od środka - na działania Corneliusa spoglądał z perspektywy trzeciej osoby, nie wiedząc nawet, do czego dążył. I to w tym wszystkim było najgorsze.
Chwilę zwlekał z odpowiedzią na to krótkie i niezawoalowane sympatią powitanie. Uniósł szklankę do ust i duszkiem dopił pozostałą jej zawartość, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Stuknął cicho naczyniem o blat drewnianego stolika, co zniknęło wśród barowego hałasu.
- Witaj, Lestrange - powiedział w końcu z lekkim, wątpliwie serdecznym uśmiechem tańczących na bladych wargach; nie było w nim jednak wrogości, a coś na kształt połączenia przekory z ostrożnością. - Ciebie też sprowadza potrzeba utopienia ust w Ognistej, czy może przybyłeś w interesach?
Sam nie wiedział, dlaczego akurat to pytanie wypadło mu z ust wraz z kolejnym oddechem; może wypił już na tyle dużo, aby przełamać wszelakie bariery, a może ciekawość, która, jak mówili, prowadziła wyłącznie do piekła, zmusiła go do poznania choćby najmniejszej części motywów kierujących potencjalnym adoratorem Lyry.
I tyle było z samotnego zalewania smutków.
Zawsze byłeś gdzieś obok, Corneliusie.
Od najmłodszych lat lubiłeś lawirować między różnymi światami i tańczyć z uśmiechem szaleńca na ich granicy, nie przejmując się w żaden sposób konsekwencjami. Wiele uchodziło ci płazem, wychodziłeś z różnych sytuacji bez szwanku, innym razem zaznawałeś smaku porażki, ale nigdy nie spuszczałeś głowy w dół. W końcu życie, kochanie, trwa tyle co taniec. Dlatego też szedłeś zawsze przed siebie dumnym krokiem i nigdy nie przeszkadzały ci niesprzyjające wiatry. Byłeś ponad to i wciąż taki jesteś. Chciałeś być wolnym ptakiem, więc nim zostałeś. Może dlatego w życiu osiągnąłeś tak wiele. Przynajmniej w twoim osobistym mniemaniu. Teraz zamykasz pewien etap w swoim życiu i intensywnie zastanawiasz się, co będzie. I nie masz najmniejszego pojęcia.
Nie da się ukryć, że dobrze pamiętasz lata szkolne, czasem śmiejesz się jak gdyby nigdy nic na ich wspomnienie, choć z wiekiem coraz więcej ci umyka – to jednak naturalna kolej rzeczy, a ty lubisz dbać o higienę mózgu, zapamiętując to, co jest dla ciebie najistotniejsze. Nigdy nie zwracałeś zbytnio uwagi na Garretta, mimo że widziałeś, kim jest i potrafiłeś przypasować imię i nazwisko do jego twarzy. Ale nie był twoim pobratymcem, widziałeś czasem iskierki zazdrości w oczach Weasleya – nie był w tym jednak sam. Wielu ludzi chciało być tobą, choć na moment zamienić się miejscami; nigdy jednak byś na to nie pozwolił. Za bardzo kochasz swoje życie i to, co przeżyłeś. I nikt nie ma prawa ci tego odebrać. Nazywasz się Cornelius Lestrange i możesz wszystko.
– Nic się nie zmieniłeś – mówisz z lekkim uśmiechem na wydętych ustach, które zaraz topisz w alkoholu, nieustannie spoglądając w stronę Garretta. Wciąż te same rude, nieco przydługawe włosy, może zauważasz jedynie kilka zmarszczek mimicznych więcej na jego twarzy. Chciałbyś powiedział, że nawet zmężniał, ale nie stać cię na takie komplementy. Ile to już lat minęło, gdy się ostatnio widzieliście tête-à-tête? Nie licząc tych chwilowych rendez-vous w towarzystwie Lyry. – Celebruję swoje przyszłe narzeczeństwo – odpowiadasz zgodnie z prawdą, nie masz w tym momencie żadnej potrzeby, aby go okłamywać. O ile wszystko pójdzie zgodnie z wolą twojej mamy, a Fortinbras Yaxley wyrazi swoją aprobatę. Przez chwilę przechodzi ci przez myśl, że może to nie najgorsza opcja; przecież Rosalie jest nadzwyczajnie piękną kobietą.
Wzdychasz ciężko pod nosem i patrzysz kątem oka na rudowłosego kompana niedoli. Tak naprawdę nie miałeś dzisiaj ochoty na żadne towarzystwo, choć teraz już wszystko ci jedno, gdy masz Garretta u boku.
– A ty, Weasley? Nie wyglądasz na człowieka interesu, jeśli mam być szczery – dodajesz uszczypliwie, biorąc kolejny łyk trunku. Przecież lubisz drobne złośliwości, są twoimi małymi przyjaciółmi. – A co tam słychać u mojej pięknej laleczki? – Masz na myśli jego młodszą siostrę, którą tak bardzo ostatnio polubiłeś. Wiesz, urocza z niej dziewczyna, taka niewinna i naiwna, biel i czystość ma wymalowaną na twarzy. I te jej piegi, które namiętnie łączysz w konstelacje. Wręcz nie mogłeś się powstrzymać, by nie zapytać i przy okazji nie zaakcentować jednego ze słów.
Od najmłodszych lat lubiłeś lawirować między różnymi światami i tańczyć z uśmiechem szaleńca na ich granicy, nie przejmując się w żaden sposób konsekwencjami. Wiele uchodziło ci płazem, wychodziłeś z różnych sytuacji bez szwanku, innym razem zaznawałeś smaku porażki, ale nigdy nie spuszczałeś głowy w dół. W końcu życie, kochanie, trwa tyle co taniec. Dlatego też szedłeś zawsze przed siebie dumnym krokiem i nigdy nie przeszkadzały ci niesprzyjające wiatry. Byłeś ponad to i wciąż taki jesteś. Chciałeś być wolnym ptakiem, więc nim zostałeś. Może dlatego w życiu osiągnąłeś tak wiele. Przynajmniej w twoim osobistym mniemaniu. Teraz zamykasz pewien etap w swoim życiu i intensywnie zastanawiasz się, co będzie. I nie masz najmniejszego pojęcia.
Nie da się ukryć, że dobrze pamiętasz lata szkolne, czasem śmiejesz się jak gdyby nigdy nic na ich wspomnienie, choć z wiekiem coraz więcej ci umyka – to jednak naturalna kolej rzeczy, a ty lubisz dbać o higienę mózgu, zapamiętując to, co jest dla ciebie najistotniejsze. Nigdy nie zwracałeś zbytnio uwagi na Garretta, mimo że widziałeś, kim jest i potrafiłeś przypasować imię i nazwisko do jego twarzy. Ale nie był twoim pobratymcem, widziałeś czasem iskierki zazdrości w oczach Weasleya – nie był w tym jednak sam. Wielu ludzi chciało być tobą, choć na moment zamienić się miejscami; nigdy jednak byś na to nie pozwolił. Za bardzo kochasz swoje życie i to, co przeżyłeś. I nikt nie ma prawa ci tego odebrać. Nazywasz się Cornelius Lestrange i możesz wszystko.
– Nic się nie zmieniłeś – mówisz z lekkim uśmiechem na wydętych ustach, które zaraz topisz w alkoholu, nieustannie spoglądając w stronę Garretta. Wciąż te same rude, nieco przydługawe włosy, może zauważasz jedynie kilka zmarszczek mimicznych więcej na jego twarzy. Chciałbyś powiedział, że nawet zmężniał, ale nie stać cię na takie komplementy. Ile to już lat minęło, gdy się ostatnio widzieliście tête-à-tête? Nie licząc tych chwilowych rendez-vous w towarzystwie Lyry. – Celebruję swoje przyszłe narzeczeństwo – odpowiadasz zgodnie z prawdą, nie masz w tym momencie żadnej potrzeby, aby go okłamywać. O ile wszystko pójdzie zgodnie z wolą twojej mamy, a Fortinbras Yaxley wyrazi swoją aprobatę. Przez chwilę przechodzi ci przez myśl, że może to nie najgorsza opcja; przecież Rosalie jest nadzwyczajnie piękną kobietą.
Wzdychasz ciężko pod nosem i patrzysz kątem oka na rudowłosego kompana niedoli. Tak naprawdę nie miałeś dzisiaj ochoty na żadne towarzystwo, choć teraz już wszystko ci jedno, gdy masz Garretta u boku.
– A ty, Weasley? Nie wyglądasz na człowieka interesu, jeśli mam być szczery – dodajesz uszczypliwie, biorąc kolejny łyk trunku. Przecież lubisz drobne złośliwości, są twoimi małymi przyjaciółmi. – A co tam słychać u mojej pięknej laleczki? – Masz na myśli jego młodszą siostrę, którą tak bardzo ostatnio polubiłeś. Wiesz, urocza z niej dziewczyna, taka niewinna i naiwna, biel i czystość ma wymalowaną na twarzy. I te jej piegi, które namiętnie łączysz w konstelacje. Wręcz nie mogłeś się powstrzymać, by nie zapytać i przy okazji nie zaakcentować jednego ze słów.
Gość
Gość
Wnętrze pubu
Szybka odpowiedź