Wnętrze pubu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze pubu
Jest to najpopularniejszy magiczny pub w Londynie. W całej Anglii nie ma chyba ani jednego czarodzieja, który nie słyszałby o tym specyficznym miejscu. Barmanem Dziurawego Kotła od lat niezmiennie pozostaje Tom, mężczyzna całkowicie łysy, bezzębny i pomarszczony niczym orzech włoski, jednak na swój sposób sympatyczny i zawsze służący pomocą - czy to za sprawą szklaneczki czegoś mocniejszego, czy dyskrecji, na przykład podczas udzielania schronienia w jednym z pokojów znajdujących się na pierwszym piętrze.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Sam pub nie zachęca swoim wyglądem - jest to niewątpliwie miejsce ciemne, obskurne i nieprzytulne, mimo to od lat cieszy się sporą popularnością. Podczas piątkowych wieczorów ciężko o kilka wolnych krzeseł, gdy pomieszczenie zamienia się w prawdziwe centrum towarzysko-handlowe. Zawsze panuje to tłok i gwar, słychać ciche śmiechy, podniecone szepty, stukot szklanic, skwierczenie piekących się na palenisku kiełbasek oraz szelesty monet, gazet i kart. Niemal co chwilę do środka wchodzi jakiś jegomość: czy to po to, aby skosztować przepyszną sherry, czy też jedynie w celach komunikacyjnych - na tyłach pubu umiejscowiono bowiem magiczne przejście prowadzące do świata czarodziejów, a dokładniej ulicy Pokątnej, która krzyżuje się z Nokturnem. Stąd, jak nietrudno się domyślić, w Dziurawym Kotle bywają zarówno zwykli, pospolici obywatele czarodziejskiego społeczeństwa, jak i ci spod ciemnej gwiazdy. Okna Dziurawego Kotła wychodzą na brudną, zatłoczoną ulicę z rzędami identycznych, maleńkich sklepików: od księgarni po sklepy z płytami gramofonowymi. Tuż obok dębowej lady umiejscowione są drzwi prowadzące do małego zamkniętego podwórka z magicznym przejściem, zaś naprzeciw kominka znajdują się schody na pierwsze piętro, gdzie ulokowano kilka pokojów gościnnych.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, gargulki, kościanego pokera
Ostrożnie i z uwagą raz po razie świdrował go wzrokiem, a potem przeczesywał jego słowa, na wierzch wyciągając całe ich wnętrze i podprogowe przekazy ukryte szczelnie pod zasłoną pozornej uprzejmości. To tak typowe dla współczesnych ludzi, żeby w sposób impertynencki gubić się w konwenansach, które samemu się ustaliło; zatrzeć granicę pomiędzy uprzejmością szczerą a wymaganą w kontaktach towarzyskich wyższych sfer, nie wiedzieć już, co jest zwykłą etykietą, a co samowolnym drgnięciem serca.
Wzruszył ramionami, powoli, niewymuszenie, tak naturalnie, jak tylko się da; spojrzał przy tym rozpaczliwie na dno pustej szklanki, na której wirowała ostatnia kropla płynnego złota palącego przyjemnie dziury w przełyku. Która to była, trzecia, czwarta? Nie liczył ich, a Tom zdawał się rozumieć, uśmiechał się bezzębnie (może dlatego, że zębów tych nie miał) i lał dalej, może doskonale wiedział, jakie burze szaleją w umyśle Weasley'a, a może widział w nim tylko możliwość szybkiego zarobku. Nie wydawało mu się, aby wielu czarodziejów przybywało akurat do Dziurawego Kotła, aby nadużyć dezorientujących i niosących ulgę właściwości napojów alkoholowych; zapewne chętniej wybierali karczmy i bary znajdujące się na uboczach, zapewniające anonimowość oraz niszczące bezlitośnie każdą możliwość spotkania kogoś znajomego. Garrett był prostym człowiekiem. Tym razem nie chciał przecież myśleć, dlatego, tknięty tym drgnięciem serca, co z konwenansami wspólnego miało raczej niewiele, wybrał się tam, gdzie miał najbliżej, nie chcąc dalej pamiętać.
Bo t a k d u ż o się działo, że gubił się wśród myśli i pragnął je zabić i przydusić atomami węgla wirującymi niewidocznie w wodnych roztworach etanolu.
- A kim jest ta szczęściara? - spytał w końcu głosem, w którym naprawdę zatańczyło zaciekawienie, ale w śmieszny sposób zaakcentował ostatnie słowo, być może chcąc zawrzeć w nim jednocześnie sarkastyczne tchnienie i typową garrettową życzliwość. Kręcił naczyniem tak, aby ostatnia kropla whisky pokonywała kolejne okrążenia w maratonie po dnie szklanki. - Fakt, nigdy nie miałem głowy do interesów. Jestem sentymentalny, nie lubię zawoalowanych nieuprzejmości i dbania wyłącznie o własne zyski. - Nie był pewien, skąd wzięła się u niego nagła szczerość. Przecież nigdy nie odczuwał potrzeby otwierania się i uzewnętrzniania w towarzystwie jakiegokolwiek Lestrange'a. A może to była po prostu zgrabnie ukryta wycieczka osobista? - Naiwnie szukam ucieczki od rozterek i łudzę się, że po paru szklankach Ognistej sobie pójdą - powiedział to całkiem poważnie, ale w końcu nie wytrzymał i parsknął dość przykrym śmiechem, znów wbijając wzrok w dno pustego naczynia.
Kiedy z ust Corneliusa beztrosko padło słowo laleczka, uśmiech Weasley'a momentalnie zgasnął, by na twarz został przywołany lekki grymas niezadowolenia. Nagle przypomniało mu się, dlaczego nie darzył swojego rozmówcy bezgraniczną sympatią.
- Póki zanadto się nie zbliżasz, ma się wspaniale. - Chociaż jego słowa miały zabrzmieć obojętnie i chłodno, nie był wspaniałym aktorem czy towarzyskim graczem i dało się w nim dosłyszeć gorzko-kwaskowaty posmak skąpany w pretensji; nie ukrywał się zbytnio ze swoją nadopiekuńczością wobec siostry. Miał zamiar wbrew wszelkim przeciwnościom losu dotrzymać słowa danego matce. - Skup się lepiej na swojej świeżo nabytej narzeczonej, Lestrange, bo i ona szybko skieruje oczy ku rycerzowi o zbroi świecącej się mocniej niż twoja.
Wzruszył ramionami, powoli, niewymuszenie, tak naturalnie, jak tylko się da; spojrzał przy tym rozpaczliwie na dno pustej szklanki, na której wirowała ostatnia kropla płynnego złota palącego przyjemnie dziury w przełyku. Która to była, trzecia, czwarta? Nie liczył ich, a Tom zdawał się rozumieć, uśmiechał się bezzębnie (może dlatego, że zębów tych nie miał) i lał dalej, może doskonale wiedział, jakie burze szaleją w umyśle Weasley'a, a może widział w nim tylko możliwość szybkiego zarobku. Nie wydawało mu się, aby wielu czarodziejów przybywało akurat do Dziurawego Kotła, aby nadużyć dezorientujących i niosących ulgę właściwości napojów alkoholowych; zapewne chętniej wybierali karczmy i bary znajdujące się na uboczach, zapewniające anonimowość oraz niszczące bezlitośnie każdą możliwość spotkania kogoś znajomego. Garrett był prostym człowiekiem. Tym razem nie chciał przecież myśleć, dlatego, tknięty tym drgnięciem serca, co z konwenansami wspólnego miało raczej niewiele, wybrał się tam, gdzie miał najbliżej, nie chcąc dalej pamiętać.
Bo t a k d u ż o się działo, że gubił się wśród myśli i pragnął je zabić i przydusić atomami węgla wirującymi niewidocznie w wodnych roztworach etanolu.
- A kim jest ta szczęściara? - spytał w końcu głosem, w którym naprawdę zatańczyło zaciekawienie, ale w śmieszny sposób zaakcentował ostatnie słowo, być może chcąc zawrzeć w nim jednocześnie sarkastyczne tchnienie i typową garrettową życzliwość. Kręcił naczyniem tak, aby ostatnia kropla whisky pokonywała kolejne okrążenia w maratonie po dnie szklanki. - Fakt, nigdy nie miałem głowy do interesów. Jestem sentymentalny, nie lubię zawoalowanych nieuprzejmości i dbania wyłącznie o własne zyski. - Nie był pewien, skąd wzięła się u niego nagła szczerość. Przecież nigdy nie odczuwał potrzeby otwierania się i uzewnętrzniania w towarzystwie jakiegokolwiek Lestrange'a. A może to była po prostu zgrabnie ukryta wycieczka osobista? - Naiwnie szukam ucieczki od rozterek i łudzę się, że po paru szklankach Ognistej sobie pójdą - powiedział to całkiem poważnie, ale w końcu nie wytrzymał i parsknął dość przykrym śmiechem, znów wbijając wzrok w dno pustego naczynia.
Kiedy z ust Corneliusa beztrosko padło słowo laleczka, uśmiech Weasley'a momentalnie zgasnął, by na twarz został przywołany lekki grymas niezadowolenia. Nagle przypomniało mu się, dlaczego nie darzył swojego rozmówcy bezgraniczną sympatią.
- Póki zanadto się nie zbliżasz, ma się wspaniale. - Chociaż jego słowa miały zabrzmieć obojętnie i chłodno, nie był wspaniałym aktorem czy towarzyskim graczem i dało się w nim dosłyszeć gorzko-kwaskowaty posmak skąpany w pretensji; nie ukrywał się zbytnio ze swoją nadopiekuńczością wobec siostry. Miał zamiar wbrew wszelkim przeciwnościom losu dotrzymać słowa danego matce. - Skup się lepiej na swojej świeżo nabytej narzeczonej, Lestrange, bo i ona szybko skieruje oczy ku rycerzowi o zbroi świecącej się mocniej niż twoja.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
– Rosalie. Rosalie Yaxley. – Z nieskrywanym entuzjazmem wznosisz za nią toast, haustem wypijając alkohol i tym razem prosząc bezzębnego barmana o Ognistą. Kolejna laleczka, chyba lubisz je kolekcjonować, prawda, Corneliusie? Tyle ich masz w swoim gronie, z chęcią przebywasz w ich towarzystwie, mówisz tyle miłych słów i bawisz się w amanta. Zawsze miałeś słabość do kobiet, przekonałeś się o tym nie raz i nie dwa. Czasem jednak zdarzyło ci się za to obrywać, nigdy nie miałeś pamięci do imion. Śmiejesz się ze słów Garretta, choć sam nie wiesz dlaczego. Odruch bezwarunkowy. – Interesy to nie wszystko, nie każdy musi się nimi zajmować – przyznajesz zgodnie z prawdą, potrząsając lekko burzą miedzianych włosów. Są ważniejsze sprawy od nich. Choć masz swoją szklarnię, sklep, bogaty asortyment i ogromną wiedzę, to szczerze wątpisz, by udało ci się zyskać rozgłos bez znanego i szanowanego nazwiska.
– Cóż to za rozterki życiowe? – Ciekawisz się, więc nadstawiasz swoje ucho. Lubisz słuchać o cudzych problemach, nawet jeśli nie potrafisz szczególnie doradzać. W szczególności w doborowym towarzystwie alkoholu, gdy trochę szumi ci w głowie, a świat nie przestaje się kręcić. Nie przeszkadza ci nawet to, że Garrett to Garrett. Możesz rozmawiać z każdym. Do pewnego czasu. Wszystko ma swoje granice, nawet ty. – Masz rację, naiwnie – przytakujesz z charakterystycznym półuśmiechem na twarzy, po czym dodajesz po chwili: – Problemy w stanie nietrzeźwości nie znikną, ale przynajmniej na chwilę da się o nich zapomnieć. Choć też nie zawsze. – Cóż za pesymistyczny wydźwięk, Corneliusie. Wzdychasz, stukając rytmicznie palcami o drewniany blat.
– Nie rozumiem twojej awersji do mojej osoby. – Chrząkasz cicho i zerkając na niego kątem oka. Dlaczego, Weasley? Czy kiedykolwiek coś ci zrobił? Sądzisz, że jest złym towarzystwem dla twojej siostry? Potrafisz grać, Corneliusie, ale nie jesteś idealny. Zdarzają ci się potknięcia, czasem łatwiej cię rozczytać niż myślisz. Żyjesz jednak w swoim świecie, nie zauważając niekiedy tego, co masz pod nosem. Oburzenie maluje się na twojej twarzy, tak bardzo lubujesz się w emocjach, nie lubisz się ukrywać. Krzyczysz, drapiesz, wyrywasz serca i kładziesz je na tacy. Znasz jednak to uczucie nadopiekuńczości, troszczysz się o swoją siostrę, lecz nie osaczasz. Jest dorosła i ma prawo robić ze swoim życiem to, co zechce. – Jesteśmy tylko bardzo dobrymi znajomymi – odpowiadasz po chwili namysłu, patrząc Garrettowi prosto w oczy.
Nie zabronisz mu.
- To nie grzech. Ostatnio Lyra opowiadała mi, jak bardzo ją ograniczasz Jest cię zwyczajnie za dużo – kłamiesz, ale zasiewania ziarnka niezgody zawsze sprawiało ci przyjemność. Nie spoglądasz już na niego, tylko wbijasz wzrok w zawartość swojej szklanki.
Czy chciałbyś, by tobie czegoś zabraniali, Weasley?
– Cóż to za rozterki życiowe? – Ciekawisz się, więc nadstawiasz swoje ucho. Lubisz słuchać o cudzych problemach, nawet jeśli nie potrafisz szczególnie doradzać. W szczególności w doborowym towarzystwie alkoholu, gdy trochę szumi ci w głowie, a świat nie przestaje się kręcić. Nie przeszkadza ci nawet to, że Garrett to Garrett. Możesz rozmawiać z każdym. Do pewnego czasu. Wszystko ma swoje granice, nawet ty. – Masz rację, naiwnie – przytakujesz z charakterystycznym półuśmiechem na twarzy, po czym dodajesz po chwili: – Problemy w stanie nietrzeźwości nie znikną, ale przynajmniej na chwilę da się o nich zapomnieć. Choć też nie zawsze. – Cóż za pesymistyczny wydźwięk, Corneliusie. Wzdychasz, stukając rytmicznie palcami o drewniany blat.
– Nie rozumiem twojej awersji do mojej osoby. – Chrząkasz cicho i zerkając na niego kątem oka. Dlaczego, Weasley? Czy kiedykolwiek coś ci zrobił? Sądzisz, że jest złym towarzystwem dla twojej siostry? Potrafisz grać, Corneliusie, ale nie jesteś idealny. Zdarzają ci się potknięcia, czasem łatwiej cię rozczytać niż myślisz. Żyjesz jednak w swoim świecie, nie zauważając niekiedy tego, co masz pod nosem. Oburzenie maluje się na twojej twarzy, tak bardzo lubujesz się w emocjach, nie lubisz się ukrywać. Krzyczysz, drapiesz, wyrywasz serca i kładziesz je na tacy. Znasz jednak to uczucie nadopiekuńczości, troszczysz się o swoją siostrę, lecz nie osaczasz. Jest dorosła i ma prawo robić ze swoim życiem to, co zechce. – Jesteśmy tylko bardzo dobrymi znajomymi – odpowiadasz po chwili namysłu, patrząc Garrettowi prosto w oczy.
Nie zabronisz mu.
- To nie grzech. Ostatnio Lyra opowiadała mi, jak bardzo ją ograniczasz Jest cię zwyczajnie za dużo – kłamiesz, ale zasiewania ziarnka niezgody zawsze sprawiało ci przyjemność. Nie spoglądasz już na niego, tylko wbijasz wzrok w zawartość swojej szklanki.
Czy chciałbyś, by tobie czegoś zabraniali, Weasley?
Gość
Gość
Uśmiechnął się na dźwięk imienia Rosalie, chociaż znacznie większą sympatią darzył jej młodszą siostrę, Constance - precyzując, podczas gdy Connie była dla niego jak kolejny eksponat w kolekcji mentalnie adoptowanych młodszych sióstr, nad którymi roztaczał opiekuńcze skrzydła, to Rose należała jedynie do licznych twarzy, które migały mu podczas przyjęć oraz spotkań rodowych, a on wymieniał z nimi błahe i kompletnie niepotrzebne uwagi, rozkładając karty w grze konwenansów.
- No proszę, proszę. Półwila? - spytał z rozbawieniem, wprost nie mogąc się doczekać, aż Cornelius pęknie i zacznie snuć mu opowieści na temat niebywałej urody panny Yaxley, powzdycha nieco, a oczy zajdą mu pełną zachwytu ścianą łez. Prawdę mówiąc nie zdziwiłby się nawet, gdyby naprawdę się to stało. - Aż trudno mi uwierzyć, że poczciwy Fortinbras z euforią przystał na to małżeństwo. - Lekko złośliwy uśmiech zmienił się w wyjątkowo uroczy. Nie tylko Lestrange znajdował przyjemność w okolicznościowym droczeniu się z towarzyszami nad szklanką po brzegi wypełnioną alkoholem - co z tego, że ta należąca do Weasley'a już od dawna pozostawała pusta.
Przez chwilę rozważał, jak zgrabnie uciec od tematu własnych rozterek; nie widział w Corneliusie osoby odpowiedniej na spowiednika czy choćby powiernika tych najmniejszych sekretów. Nie ufał mu, tak samo jak nie ufał znacznej części osób, do których dzień w dzień wysyłał beztroskie, mimowolne uśmiechy i których niemal mógł nazwać przyjaciółmi. A w braku zaufania nie opowie mu przecież o dręczących go niekiedy demonach przeszłości, o tym wszystkim, co stało się wśród zawiłych, ciemnych korytarzyków w restauracji na stypie u Slughorna, o własnej chorobie będącej przykrym tematem tabu podczas spotkań rodzinnych i słodko-gorzką tajemnicą, o jakiej nie chciał nikomu opowiadać, o napięciu, które wyczuwał w powietrzu za każdym razem, kiedy myślami wędrował do zbliżającego się wielkimi krokami terroru Grindelwalda, o strachu, który zabierał mu oddech, o trosce o bliskich, o panicznym lęku przed tym, co nieuchronione.
Ponownie przywołał uśmiech tak doskonale maskujący zagubienie i wewnętrzne rozdarcie.
- Ha, za długo by opowiadać - rzucił tylko lekceważąco. - I widzę, że sypiesz złotymi myślami jak z rękawa. Jak tak dalej pójdzie, to przejmiesz rubrykę z poradami w Czarownicy.
Być może miał na to wpływ alkohol uderzający powoli do głowy, ale wyjątkowo rozbawiło go dramatyczne, niemal teatralne westchnienie Lestrange'a, które rozdarło powietrze tuż po tym, jak padły słowa mężczyzny. Stłumił śmiech, tym razem nie chcąc budzić w sobie nietaktu, bo mimo niechęci do etykiety wciąż pozostawał dobrze wychowany.
- Awersji? Nie mam pojęcia, o czym mówisz - skwitował, choć doskonale wiedział. Ponownie poruszył na boki pustym naczyniem, obserwując zacieki na szklanych ścianach, których nie udało się zmyć. Nie powinien tyle myśleć; wtedy odradzał się w nim dawno zapomniany pedantyzm zapoczątkowany przez opory wobec błota i świń. Ciebie to się jednak, Garrett, trzymają wszelakie choroby. - Oho - dodał krótko, dowiedziawszy się o zażyłości pomiędzy siostrą a Lestrangem opisaną pięknymi słówkami w postaci bardzo dobrych przyjaciół. Zawsze początki są niewinne, a potem nieubłaganie przemieniają się w nagłe uniesienia serca, z których wynikają same problemy i dezaprobata całej rodziny. Już przez to przechodził. Miał ochotę znowu zamoczyć gardło w alkoholu, ale ostatecznie stwierdził, że starczy na dzisiaj tych szaleństw.
Jednak gdy padła kolejna uwaga Corneliusa, mimowolnie zmarszczył delikatnie czoło, uwydatniając lekko pierwsze zmarszczki troski zagubione wśród piegowatego oblicza. Nie miał pojęcia, czy te słowa były prawdziwe, ale i tak go zabolały - czy naprawdę w ten najokrutniejszy, bo nieświadomy sposób starał się ubezwłasnowolnić Lyrę? Czy rzeczywiście w ten sposób spostrzegała jego troskę?
Nie odpowiedział, zamiast tego złamał własne postanowienie i skinął głową na barmana, prosząc go krótko o kolejną szklankę whisky. Otrzymał ją niemal natychmiastowo, a potem uniósł ją i na raz wypił połowę jej zawartości. Stuknął szklanką o drewniany blat.
- Wiesz co, Lestrange? - powiedział dopiero wtedy z lekkim uśmiechem, po chwili znów przechylił szklankę, zalewając usta złotym napojem. - Nie bawi mnie już ta rozmowa. Trzymaj się w zdrowiu.
A potem odsunął krzesło i wstał z niego, rzucił wyliczoną w monetach kwotę na bar; spoglądając na barmana i upewniając się, że pieniądze niechybnie trafią do jego kieszeni, opuścił Dziurawy Kocioł, czując wieczorny wiaterek na osianej miodowymi piegami twarzy.
|| zt, bo coś się przedłuża i temat blokujemy :c
- No proszę, proszę. Półwila? - spytał z rozbawieniem, wprost nie mogąc się doczekać, aż Cornelius pęknie i zacznie snuć mu opowieści na temat niebywałej urody panny Yaxley, powzdycha nieco, a oczy zajdą mu pełną zachwytu ścianą łez. Prawdę mówiąc nie zdziwiłby się nawet, gdyby naprawdę się to stało. - Aż trudno mi uwierzyć, że poczciwy Fortinbras z euforią przystał na to małżeństwo. - Lekko złośliwy uśmiech zmienił się w wyjątkowo uroczy. Nie tylko Lestrange znajdował przyjemność w okolicznościowym droczeniu się z towarzyszami nad szklanką po brzegi wypełnioną alkoholem - co z tego, że ta należąca do Weasley'a już od dawna pozostawała pusta.
Przez chwilę rozważał, jak zgrabnie uciec od tematu własnych rozterek; nie widział w Corneliusie osoby odpowiedniej na spowiednika czy choćby powiernika tych najmniejszych sekretów. Nie ufał mu, tak samo jak nie ufał znacznej części osób, do których dzień w dzień wysyłał beztroskie, mimowolne uśmiechy i których niemal mógł nazwać przyjaciółmi. A w braku zaufania nie opowie mu przecież o dręczących go niekiedy demonach przeszłości, o tym wszystkim, co stało się wśród zawiłych, ciemnych korytarzyków w restauracji na stypie u Slughorna, o własnej chorobie będącej przykrym tematem tabu podczas spotkań rodzinnych i słodko-gorzką tajemnicą, o jakiej nie chciał nikomu opowiadać, o napięciu, które wyczuwał w powietrzu za każdym razem, kiedy myślami wędrował do zbliżającego się wielkimi krokami terroru Grindelwalda, o strachu, który zabierał mu oddech, o trosce o bliskich, o panicznym lęku przed tym, co nieuchronione.
Ponownie przywołał uśmiech tak doskonale maskujący zagubienie i wewnętrzne rozdarcie.
- Ha, za długo by opowiadać - rzucił tylko lekceważąco. - I widzę, że sypiesz złotymi myślami jak z rękawa. Jak tak dalej pójdzie, to przejmiesz rubrykę z poradami w Czarownicy.
Być może miał na to wpływ alkohol uderzający powoli do głowy, ale wyjątkowo rozbawiło go dramatyczne, niemal teatralne westchnienie Lestrange'a, które rozdarło powietrze tuż po tym, jak padły słowa mężczyzny. Stłumił śmiech, tym razem nie chcąc budzić w sobie nietaktu, bo mimo niechęci do etykiety wciąż pozostawał dobrze wychowany.
- Awersji? Nie mam pojęcia, o czym mówisz - skwitował, choć doskonale wiedział. Ponownie poruszył na boki pustym naczyniem, obserwując zacieki na szklanych ścianach, których nie udało się zmyć. Nie powinien tyle myśleć; wtedy odradzał się w nim dawno zapomniany pedantyzm zapoczątkowany przez opory wobec błota i świń. Ciebie to się jednak, Garrett, trzymają wszelakie choroby. - Oho - dodał krótko, dowiedziawszy się o zażyłości pomiędzy siostrą a Lestrangem opisaną pięknymi słówkami w postaci bardzo dobrych przyjaciół. Zawsze początki są niewinne, a potem nieubłaganie przemieniają się w nagłe uniesienia serca, z których wynikają same problemy i dezaprobata całej rodziny. Już przez to przechodził. Miał ochotę znowu zamoczyć gardło w alkoholu, ale ostatecznie stwierdził, że starczy na dzisiaj tych szaleństw.
Jednak gdy padła kolejna uwaga Corneliusa, mimowolnie zmarszczył delikatnie czoło, uwydatniając lekko pierwsze zmarszczki troski zagubione wśród piegowatego oblicza. Nie miał pojęcia, czy te słowa były prawdziwe, ale i tak go zabolały - czy naprawdę w ten najokrutniejszy, bo nieświadomy sposób starał się ubezwłasnowolnić Lyrę? Czy rzeczywiście w ten sposób spostrzegała jego troskę?
Nie odpowiedział, zamiast tego złamał własne postanowienie i skinął głową na barmana, prosząc go krótko o kolejną szklankę whisky. Otrzymał ją niemal natychmiastowo, a potem uniósł ją i na raz wypił połowę jej zawartości. Stuknął szklanką o drewniany blat.
- Wiesz co, Lestrange? - powiedział dopiero wtedy z lekkim uśmiechem, po chwili znów przechylił szklankę, zalewając usta złotym napojem. - Nie bawi mnie już ta rozmowa. Trzymaj się w zdrowiu.
A potem odsunął krzesło i wstał z niego, rzucił wyliczoną w monetach kwotę na bar; spoglądając na barmana i upewniając się, że pieniądze niechybnie trafią do jego kieszeni, opuścił Dziurawy Kocioł, czując wieczorny wiaterek na osianej miodowymi piegami twarzy.
|| zt, bo coś się przedłuża i temat blokujemy :c
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
/początek
Choć większość czasu spędzała po tej mugolskiej stronie miasta, czasami nawet ona miała do załatwienia jakieś sprawy w dzielnicy czarodziejów, szczególnie od czasu podjęcia stażu w brytyjskim Ministerstwie Magii. Praca w Urzędzie Łączności z Mugolami całkiem jej odpowiadała, choć różniła się bez wątpienia od Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, w jakim pracowała, będąc w Ameryce. No, ale tamten etap póki co był zamknięty, choć niewykluczone, że gdyby nie namowy pewnego Brytyjczyka, mimo zwolnienia z amerykańskiego ministerstwa i tak pozostałaby w Stanach. Przecież poza ministerstwem były i inne zawody, jak nie czarodziejskie, to mugolskie, choć jako kobieta miała jednak większe szanse w magicznym, co swoją drogą zawsze nieco ją zaskakiwało, że w tym jednym względzie świat czarodziejów wyprzedzał mugolską mentalność. Ogólnie zawsze czuła się w Ameryce lepiej niż w Anglii, bo tamtejsi czarodzieje byli dużo bardziej otwarci na mugolskość i postęp, aniżeli konserwatywni, lubujący się w przestrzeganiu swoich tradycji i wierzący w istotną rolę statusu krwi Brytyjczycy. Poza tym, jej ojciec miał brytyjsko-amerykańskie korzenie, więc miała tam rodzinę, a także znajomych. Ale tak się złożyło, że wróciła. I miała wielką nadzieję, że dorosłe życie w tym kraju okaże się ciekawsze niż to w Hogwarcie. Niespecjalnie przepadała za Hogwartem, czuła się w nim taka ograniczona, po całym dzieciństwie spędzonym na podróżowaniu z ojcem nagle została zmuszona do tkwienia miesiącami w jednym miejscu. Trochę dziwne doświadczenie.
Zaparkowała swój samochód nieopodal Dziurawego Kotła. Niespecjalnie przepadała za teleportacją, o wiele bardziej relaksowała ją jazda ulicami, podczas której mogła sycić oczy widokami zabudowań i rozmyślać o różnych rzeczach, bo przy teleportacji nie było możliwe z racji jej szybkości i nieprzyjemności. Wielu czarodziejów w Anglii patrzyło na nią jak na dziwadło, ale nie widziała absolutnie nic zdrożnego w jeżdżeniu mugolskimi środkami lokomocji. Cóż, kolejne przyzwyczajenie z Ameryki. Kiedyś przejechała samochodem całe Stany, i była to jedna z najlepszych podróży w jej życiu.
Przed udaniem się na Pokątną po załatwienie paru sprawunków zatrzymała się na trochę w Dziurawym Kotle, gdzie akurat spotkała pewną znajomą z ministerstwa, która swoje zakupy miała już za sobą. Pogadały trochę, ale czarownica później oddaliła się w stronę kominka, by skorzystać z sieci Fiuu, zaś Alice pozostała jeszcze przy stoliku, spoglądając na filiżankę do połowy wypitej herbaty. Może czuła się bardziej Amerykanką niż Brytyjką, ale miała pewną słabość do tego napoju.
Choć większość czasu spędzała po tej mugolskiej stronie miasta, czasami nawet ona miała do załatwienia jakieś sprawy w dzielnicy czarodziejów, szczególnie od czasu podjęcia stażu w brytyjskim Ministerstwie Magii. Praca w Urzędzie Łączności z Mugolami całkiem jej odpowiadała, choć różniła się bez wątpienia od Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, w jakim pracowała, będąc w Ameryce. No, ale tamten etap póki co był zamknięty, choć niewykluczone, że gdyby nie namowy pewnego Brytyjczyka, mimo zwolnienia z amerykańskiego ministerstwa i tak pozostałaby w Stanach. Przecież poza ministerstwem były i inne zawody, jak nie czarodziejskie, to mugolskie, choć jako kobieta miała jednak większe szanse w magicznym, co swoją drogą zawsze nieco ją zaskakiwało, że w tym jednym względzie świat czarodziejów wyprzedzał mugolską mentalność. Ogólnie zawsze czuła się w Ameryce lepiej niż w Anglii, bo tamtejsi czarodzieje byli dużo bardziej otwarci na mugolskość i postęp, aniżeli konserwatywni, lubujący się w przestrzeganiu swoich tradycji i wierzący w istotną rolę statusu krwi Brytyjczycy. Poza tym, jej ojciec miał brytyjsko-amerykańskie korzenie, więc miała tam rodzinę, a także znajomych. Ale tak się złożyło, że wróciła. I miała wielką nadzieję, że dorosłe życie w tym kraju okaże się ciekawsze niż to w Hogwarcie. Niespecjalnie przepadała za Hogwartem, czuła się w nim taka ograniczona, po całym dzieciństwie spędzonym na podróżowaniu z ojcem nagle została zmuszona do tkwienia miesiącami w jednym miejscu. Trochę dziwne doświadczenie.
Zaparkowała swój samochód nieopodal Dziurawego Kotła. Niespecjalnie przepadała za teleportacją, o wiele bardziej relaksowała ją jazda ulicami, podczas której mogła sycić oczy widokami zabudowań i rozmyślać o różnych rzeczach, bo przy teleportacji nie było możliwe z racji jej szybkości i nieprzyjemności. Wielu czarodziejów w Anglii patrzyło na nią jak na dziwadło, ale nie widziała absolutnie nic zdrożnego w jeżdżeniu mugolskimi środkami lokomocji. Cóż, kolejne przyzwyczajenie z Ameryki. Kiedyś przejechała samochodem całe Stany, i była to jedna z najlepszych podróży w jej życiu.
Przed udaniem się na Pokątną po załatwienie paru sprawunków zatrzymała się na trochę w Dziurawym Kotle, gdzie akurat spotkała pewną znajomą z ministerstwa, która swoje zakupy miała już za sobą. Pogadały trochę, ale czarownica później oddaliła się w stronę kominka, by skorzystać z sieci Fiuu, zaś Alice pozostała jeszcze przy stoliku, spoglądając na filiżankę do połowy wypitej herbaty. Może czuła się bardziej Amerykanką niż Brytyjką, ale miała pewną słabość do tego napoju.
Niestety, konserwatywne Wyspy Brytyjskie i niemalże wywrotową Amerykę dzieli przepastny ocean nie tylko pod względem geograficznym. Moje podróżnicze i później kursowe przygody, chociaż miały miejsce zaledwie dwa lata temu, teraz wydają się być historią tak zamierzchłą, że prawie nie moją. Bawiłem się świetnie, biegając w kowbojskim kapeluszu, popijając tanie trunki prosto z gwinta i romansując bezwstydnie z wyzwolonymi Amerykankami, ale nigdy nie czułem się tam tak jak w domu. Może rok przerwy dobrze mi zrobił, może po mniejszych lub większych skandalach musiałem się wyszumieć i zobaczyć kawałek świata, ale najwyraźniej restrykcyjne wychowanie w rodowych tradycjach i wpojone, niemalże zakodowane w DNA zasady są silniejsze. Tu, w Londynie, w którym codziennie rano przywdziewam zgodną z dresscodem ministerstwa szatę, w którym nie wypada mi pocałować własnej narzeczonej w miejscu publicznym i w którym na ostracyzm wśród socjety skazuje każda rzecz, którą bez chwili zastanowienia robiłem w Ameryce, czuję się najlepiej.
Korzystając z połówki dnia wolnego, która łaskawie została mi przydzielona w przerwie pomiędzy zakończeniem jednej misji a rozpoczęciem następnej, udałem się na ulicę Pokątną w celu kupienia nowej sowy, która zastąpiłaby miejsce upierdliwego Egberta, z którym niedawno się pożegnałem na zawsze. Pech jednak chciał, że właściciel Magicznej Menażerii zapragnął udać się na wakacyjny urlop, o czym dowiedziałem się dopiero, gdy przyszło mi pocałować klamkę sklepu. Należę do grona tych ludzi, których irytują niezapowiedziane zmiany planów i gdy coś idzie nie po ich myśli, a skoro nie udało mi się nabyć głupiej sowy, nie pozostawało mi chyba nic innego, jak wstąpienie do Dziurawego Kotła. Nie jest to mój ulubiony lokal, ale ze względu na wyjątkowo zróżnicowaną klientelę i całkiem pokaźną grupę praktykującą szemrane biznesiki, odwiedzam czasem ten przybytek. Chociaż nie byłbym w stanie pić tu niczego słabszego od ognistej whisky.
- To samo co zwykle, Tom. - zwróciłem się do barmana, który pracuje tu odkąd tylko pamiętam i pewnie będzie pracował do końca świata. Wygląda zawsze tak samo, nie postarzał się ani o dzień od momentu, kiedy pierwszy raz przestąpiłem próg Kotła. Może pije krew jednorożca albo znalazł kamień filozoficzny? Opierając się o bar, obrzuciłem wnętrze uważnym spojrzeniem, które ostatecznie padło na twarz, którą znam aż za dobrze, a moje usta wygięły się w lekkim uśmiechu. - Panno Elliott, Londyn oferuje znacznie przyjemniejsze miejsca do rozkoszowania się popołudniową herbatką. - zwróciłem się do Alice, gdy zbliżyłem się już do zajmowanego przez nią stolika.
Korzystając z połówki dnia wolnego, która łaskawie została mi przydzielona w przerwie pomiędzy zakończeniem jednej misji a rozpoczęciem następnej, udałem się na ulicę Pokątną w celu kupienia nowej sowy, która zastąpiłaby miejsce upierdliwego Egberta, z którym niedawno się pożegnałem na zawsze. Pech jednak chciał, że właściciel Magicznej Menażerii zapragnął udać się na wakacyjny urlop, o czym dowiedziałem się dopiero, gdy przyszło mi pocałować klamkę sklepu. Należę do grona tych ludzi, których irytują niezapowiedziane zmiany planów i gdy coś idzie nie po ich myśli, a skoro nie udało mi się nabyć głupiej sowy, nie pozostawało mi chyba nic innego, jak wstąpienie do Dziurawego Kotła. Nie jest to mój ulubiony lokal, ale ze względu na wyjątkowo zróżnicowaną klientelę i całkiem pokaźną grupę praktykującą szemrane biznesiki, odwiedzam czasem ten przybytek. Chociaż nie byłbym w stanie pić tu niczego słabszego od ognistej whisky.
- To samo co zwykle, Tom. - zwróciłem się do barmana, który pracuje tu odkąd tylko pamiętam i pewnie będzie pracował do końca świata. Wygląda zawsze tak samo, nie postarzał się ani o dzień od momentu, kiedy pierwszy raz przestąpiłem próg Kotła. Może pije krew jednorożca albo znalazł kamień filozoficzny? Opierając się o bar, obrzuciłem wnętrze uważnym spojrzeniem, które ostatecznie padło na twarz, którą znam aż za dobrze, a moje usta wygięły się w lekkim uśmiechu. - Panno Elliott, Londyn oferuje znacznie przyjemniejsze miejsca do rozkoszowania się popołudniową herbatką. - zwróciłem się do Alice, gdy zbliżyłem się już do zajmowanego przez nią stolika.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
//z Paliczków i pewnie w innym czasie niż Alice i Perseus
Padraig prowadził ich zwinnie przez kolejne uliczki i mniejsze zaułki aż nagle znaleźli się na oświetlonej Pokątnej. Druella była wdzięczna, że Fitzgerald był obok niej, sama najpewniej zgubiłaby się z dziesięć razy zanim znalazłaby właściwe przejście prowadzące na odpowiednią ulicę. Najprawdopodobniej zrezygnowana najzwyczajniej w świecie by się teleportowała w jakieś przyjaźniejsze miejsce. Na szczęście był z nią młody mężczyzna, który w tych wszystkich ciemnych zakamarkach Nokturnu orientował się wręcz wybornie. Ufnie pozwoliła mu się prowadzić. Szli szybko, nie zatrzymując się na zbędne przystanki. Chłodny, wieczorny wiatr rozwiał jej blond włosy, rozrzucając je na wszystkie strony, wpadając do oczu. Zanim jednak zdążyła poprosić o chwilę postoju, znaleźli się na nieco lepiej oświetlonej ulicy, gdzie czarodzieje niespiesznie udawali się do domów opuszczając powoli zamykane sklepy. Zbliżał się wieczór. Gdzieś w oddali huk grzmotu zapowiedział zbliżającą się ulewę. Nie zdążyła ona jednak dogonić dwójki ludzi idących w stronę Dziurawego Kotła. Tutaj Padraig zmniejszył nieco tempo, pozwalając na poprawienie rozwianych włosów. Mimo wolniejszego chodu i tak szybko dotarli do pubu.
Jak zwykle wieczorową porą, ludzi było całkiem sporo. Większość rozsiadła się po stolikach, niektórzy zajęli miejsce przy barze, dwóch mężczyzn stało na środku prowadząc jakąś ożywioną rozmowę. Barman Tom spojrzał na nowo przybyłych klientów i uśmiechnął się swym bezzębnym uśmiechem. Padraig zwinnie prześlizgnął się między ludźmi torując sobie i Druelli drogę do wolnego stolika. Usiedli w rogu, w cieniu, w miejscu niedostępnym dla wzroku innych. Pani Black usiadła na krześle uśmiechając się do młodego mężczyzny. Nie zaprowadził jej do domu, nie zaciągnął do mieszkania Tristana. Czyżby jednak dał się nabrać na tę mistyfikację? Z drugiej strony, nawet jeśli nie, to co miał z nią zrobić? Dru wierzyła w swoje metamorfomagiczne zdolności. Znała zarówno ich ograniczenia jak i skuteczność. Nawet jeżeli Padraig coś podejrzewał nie powinien rozpoznać w niej młodszej siostry Tristana. Ale nie zostawił jej w sklepie, nie zbył w żaden sposób. Zabrał ją z Nokturnu w miejsce, w którym była raczej bezpieczna. On też. Jeżeli nie wierzył w bajeczkę o francuskiej podróżniczce mógł podejrzewać znacznie gorsze rzeczy niż Druellę Black przebraną za blondynkę. Czyżby wybrał to miejsce ze względu na własne bezpieczeństwo? A może faktycznie uwierzył w to, że jakaś nierozgarnięta, zagubiona w Londynie kobieta szuka Rycerzy Walpurgii, organizacji, o której usłyszała od znajomego i postanowiła ją poznać. Trudno powiedzieć, co myślał Padraig Fitzgerald. Jedyne, co było pewne, to że szopkę należy ciągnąć dalej. Skoro powiedziało się a, trzeba powiedzieć b.
Michalline uśmiechnęła się z zachwytem rozglądając po wnętrzu pubu. -
- Myślała, że wszystki ulice w Londynie takie ciemne. A tu tak świeci!
Tym razem chyba przesadziła. Jeśli jakiś znajomy opowiadał jej o Rycerzach i o Anglii, z pewnością wspomniał o Pokątnej i o Dziurawym Kotle. Nokturn nie byłby pierwszym miejscem, w które by ją wysłał. Refleksja przyszła jednak nieco za późno. Nie zdążyła się ugryźć na czas w język. Szlag by to trafił. Próbując jakoś zamaskować swoje zakłopotanie sięgnęła po szklankę z czegoś, co przed chwilą postawił przed nimi Tom. Napój okazał się alkoholem. Całkiem mocnym. Potężny łyk sprawił, że w oczach zakręciły jej się łzy, a płuca skurczyły w ataku kaszlu. Miała cichą nadzieję, że Padraig się nie zorientuje, że jej reakcja na szklankę ognistej odciągnie go od rozmyślań nad dość dziwnym stwierdzeniem, że o nim zapomni. W głębi ducha jednak przeczuwała, że jej plan sypie się coraz bardziej, że już go nie kontroluje.
Padraig prowadził ich zwinnie przez kolejne uliczki i mniejsze zaułki aż nagle znaleźli się na oświetlonej Pokątnej. Druella była wdzięczna, że Fitzgerald był obok niej, sama najpewniej zgubiłaby się z dziesięć razy zanim znalazłaby właściwe przejście prowadzące na odpowiednią ulicę. Najprawdopodobniej zrezygnowana najzwyczajniej w świecie by się teleportowała w jakieś przyjaźniejsze miejsce. Na szczęście był z nią młody mężczyzna, który w tych wszystkich ciemnych zakamarkach Nokturnu orientował się wręcz wybornie. Ufnie pozwoliła mu się prowadzić. Szli szybko, nie zatrzymując się na zbędne przystanki. Chłodny, wieczorny wiatr rozwiał jej blond włosy, rozrzucając je na wszystkie strony, wpadając do oczu. Zanim jednak zdążyła poprosić o chwilę postoju, znaleźli się na nieco lepiej oświetlonej ulicy, gdzie czarodzieje niespiesznie udawali się do domów opuszczając powoli zamykane sklepy. Zbliżał się wieczór. Gdzieś w oddali huk grzmotu zapowiedział zbliżającą się ulewę. Nie zdążyła ona jednak dogonić dwójki ludzi idących w stronę Dziurawego Kotła. Tutaj Padraig zmniejszył nieco tempo, pozwalając na poprawienie rozwianych włosów. Mimo wolniejszego chodu i tak szybko dotarli do pubu.
Jak zwykle wieczorową porą, ludzi było całkiem sporo. Większość rozsiadła się po stolikach, niektórzy zajęli miejsce przy barze, dwóch mężczyzn stało na środku prowadząc jakąś ożywioną rozmowę. Barman Tom spojrzał na nowo przybyłych klientów i uśmiechnął się swym bezzębnym uśmiechem. Padraig zwinnie prześlizgnął się między ludźmi torując sobie i Druelli drogę do wolnego stolika. Usiedli w rogu, w cieniu, w miejscu niedostępnym dla wzroku innych. Pani Black usiadła na krześle uśmiechając się do młodego mężczyzny. Nie zaprowadził jej do domu, nie zaciągnął do mieszkania Tristana. Czyżby jednak dał się nabrać na tę mistyfikację? Z drugiej strony, nawet jeśli nie, to co miał z nią zrobić? Dru wierzyła w swoje metamorfomagiczne zdolności. Znała zarówno ich ograniczenia jak i skuteczność. Nawet jeżeli Padraig coś podejrzewał nie powinien rozpoznać w niej młodszej siostry Tristana. Ale nie zostawił jej w sklepie, nie zbył w żaden sposób. Zabrał ją z Nokturnu w miejsce, w którym była raczej bezpieczna. On też. Jeżeli nie wierzył w bajeczkę o francuskiej podróżniczce mógł podejrzewać znacznie gorsze rzeczy niż Druellę Black przebraną za blondynkę. Czyżby wybrał to miejsce ze względu na własne bezpieczeństwo? A może faktycznie uwierzył w to, że jakaś nierozgarnięta, zagubiona w Londynie kobieta szuka Rycerzy Walpurgii, organizacji, o której usłyszała od znajomego i postanowiła ją poznać. Trudno powiedzieć, co myślał Padraig Fitzgerald. Jedyne, co było pewne, to że szopkę należy ciągnąć dalej. Skoro powiedziało się a, trzeba powiedzieć b.
Michalline uśmiechnęła się z zachwytem rozglądając po wnętrzu pubu. -
- Myślała, że wszystki ulice w Londynie takie ciemne. A tu tak świeci!
Tym razem chyba przesadziła. Jeśli jakiś znajomy opowiadał jej o Rycerzach i o Anglii, z pewnością wspomniał o Pokątnej i o Dziurawym Kotle. Nokturn nie byłby pierwszym miejscem, w które by ją wysłał. Refleksja przyszła jednak nieco za późno. Nie zdążyła się ugryźć na czas w język. Szlag by to trafił. Próbując jakoś zamaskować swoje zakłopotanie sięgnęła po szklankę z czegoś, co przed chwilą postawił przed nimi Tom. Napój okazał się alkoholem. Całkiem mocnym. Potężny łyk sprawił, że w oczach zakręciły jej się łzy, a płuca skurczyły w ataku kaszlu. Miała cichą nadzieję, że Padraig się nie zorientuje, że jej reakcja na szklankę ognistej odciągnie go od rozmyślań nad dość dziwnym stwierdzeniem, że o nim zapomni. W głębi ducha jednak przeczuwała, że jej plan sypie się coraz bardziej, że już go nie kontroluje.
Gość
Gość
/do Persa
Choć Alice tak naprawdę była Amerykanką tylko w jednej czwartej, czuła z tamtym krajem dużo większą więź niż z konserwatywną Anglią. Gdyby nie to, że ojciec postanowił zostać w Anglii i pracować w brytyjskim ministerstwie, licząc, że ukochana brytyjska żona kiedyś do niego wróci, kto wie, może spędzałaby w Stanach nie tylko część dzieciństwa, wakacji i pięć lat dorosłości, ale całe swoje życie, nie licząc jakichś wyjazdów? Ale matka nigdy nie wróciła, choć Alice wiedziała, że ojciec czekał na nią przez długie lata, pracując w miejscu, gdzie mogłaby go odnaleźć, gdyby tylko chciała. A Alice została wysłana do zacofanego Hogwartu, zamiast do amerykańskiej szkoły, i to wszystko tylko przez chore sentymenty ojca.
Gdyby nie ta niezdrowa tęsknota Thomasa za Charlotte, młodą trzpiotką, która dwadzieścia trzy lata temu porzuciła jego i córkę, teraz Alice pewnie też by jednak została za oceanem. Ale wróciła, i tym sposobem teraz siedziała w tym pubie na styku magicznego i mugolskiego świata, co zresztą nieźle podsumowywało jej życie: zawsze na styku dwóch światów, tego mugolskiego i czarodziejskiego, co pozwalało jej czerpać z obydwóch pełnymi garściami. Lata w Ameryce tylko pogłębiły przepaść między nią a rówieśnikami z brytyjskich rodzin magicznych, które nie miały nic wspólnego ze światem mugoli, natomiast Elliott wręcz przeciwnie, sama się do niego garnęła. I nadal kompletnie nie potrafiła pojąć idei dzielenia ludzi na podstawie statusu ich krwi. Brytyjskie zwyczaje oczywiście znała, skoro uczyła się w Hogwarcie, aczkolwiek z pewnością nie wszystkie jej odpowiadały.
Siedziała przy stoliku, sącząc tę swoją herbatę i od niechcenia przesuwając wzrokiem po czarodziejach obecnych w pomieszczeniu. Zauważyła mężczyznę przy barze, ale rozpoznała go dopiero wtedy, kiedy się odwrócił i mogła zobaczyć jego twarz. Uniosła brwi. Nie spodziewała się go tutaj spotkać. Ostatni raz widzieli się parę lat temu, jeszcze w Ameryce. Wiedziała, że później wrócił do Anglii, ale mimo to nie spodziewała się spotkania. A już na pewno nie teraz, nie tutaj. Ale, skoro już tu był, to przecież mogli porozmawiać, powspominać dawne czasy, prawda?
- Alice – sprostowała odruchowo. – Nie przepadam za tymi archaicznymi zwrotami. Zawsze uważałam je za przesadnie sztywne.
To była kolejna wada Brytyjczyków; uparcie nazywali ją „panną Elliott”, niczym jakąś starą niezamężną ciotkę. A że Alice była dosyć bezpośrednia, wytknęła to mężczyźnie. Tym bardziej, że już się znali i byli w podobnym wieku, nie był ważniakiem z ministerstwa, przed którym musiałaby jednak zachować jakiś respekt i ugryźć się w język.
Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko.
- Co u ciebie słychać? Bardzo dawno się nie widzieliśmy – zagadała lekko, zachęcając go, żeby usiadł przy jej stoliku. – Jak układa ci się życie po powrocie do Anglii? Nie tęsknisz za swoim amerykańskim snem?
Naprawdę chciała się dowiedzieć, co porabiał, gdy już tu wrócił. Była ciekawska.
Choć Alice tak naprawdę była Amerykanką tylko w jednej czwartej, czuła z tamtym krajem dużo większą więź niż z konserwatywną Anglią. Gdyby nie to, że ojciec postanowił zostać w Anglii i pracować w brytyjskim ministerstwie, licząc, że ukochana brytyjska żona kiedyś do niego wróci, kto wie, może spędzałaby w Stanach nie tylko część dzieciństwa, wakacji i pięć lat dorosłości, ale całe swoje życie, nie licząc jakichś wyjazdów? Ale matka nigdy nie wróciła, choć Alice wiedziała, że ojciec czekał na nią przez długie lata, pracując w miejscu, gdzie mogłaby go odnaleźć, gdyby tylko chciała. A Alice została wysłana do zacofanego Hogwartu, zamiast do amerykańskiej szkoły, i to wszystko tylko przez chore sentymenty ojca.
Gdyby nie ta niezdrowa tęsknota Thomasa za Charlotte, młodą trzpiotką, która dwadzieścia trzy lata temu porzuciła jego i córkę, teraz Alice pewnie też by jednak została za oceanem. Ale wróciła, i tym sposobem teraz siedziała w tym pubie na styku magicznego i mugolskiego świata, co zresztą nieźle podsumowywało jej życie: zawsze na styku dwóch światów, tego mugolskiego i czarodziejskiego, co pozwalało jej czerpać z obydwóch pełnymi garściami. Lata w Ameryce tylko pogłębiły przepaść między nią a rówieśnikami z brytyjskich rodzin magicznych, które nie miały nic wspólnego ze światem mugoli, natomiast Elliott wręcz przeciwnie, sama się do niego garnęła. I nadal kompletnie nie potrafiła pojąć idei dzielenia ludzi na podstawie statusu ich krwi. Brytyjskie zwyczaje oczywiście znała, skoro uczyła się w Hogwarcie, aczkolwiek z pewnością nie wszystkie jej odpowiadały.
Siedziała przy stoliku, sącząc tę swoją herbatę i od niechcenia przesuwając wzrokiem po czarodziejach obecnych w pomieszczeniu. Zauważyła mężczyznę przy barze, ale rozpoznała go dopiero wtedy, kiedy się odwrócił i mogła zobaczyć jego twarz. Uniosła brwi. Nie spodziewała się go tutaj spotkać. Ostatni raz widzieli się parę lat temu, jeszcze w Ameryce. Wiedziała, że później wrócił do Anglii, ale mimo to nie spodziewała się spotkania. A już na pewno nie teraz, nie tutaj. Ale, skoro już tu był, to przecież mogli porozmawiać, powspominać dawne czasy, prawda?
- Alice – sprostowała odruchowo. – Nie przepadam za tymi archaicznymi zwrotami. Zawsze uważałam je za przesadnie sztywne.
To była kolejna wada Brytyjczyków; uparcie nazywali ją „panną Elliott”, niczym jakąś starą niezamężną ciotkę. A że Alice była dosyć bezpośrednia, wytknęła to mężczyźnie. Tym bardziej, że już się znali i byli w podobnym wieku, nie był ważniakiem z ministerstwa, przed którym musiałaby jednak zachować jakiś respekt i ugryźć się w język.
Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko.
- Co u ciebie słychać? Bardzo dawno się nie widzieliśmy – zagadała lekko, zachęcając go, żeby usiadł przy jej stoliku. – Jak układa ci się życie po powrocie do Anglii? Nie tęsknisz za swoim amerykańskim snem?
Naprawdę chciała się dowiedzieć, co porabiał, gdy już tu wrócił. Była ciekawska.
/ i do Druellki
Wędrowali dość szybkim tempem, bowiem powoli zmierzchało, a Pat nie zamierzał narażać własnej skóry dla nieznajomej kobiety. Towarzystwo blondwłosych piękności na nokturnowych uliczkach o zmroku z pewnością skończyłoby się co najmniej dwiema bójkami o jej cześć, czego Fitzgerald wolałby uniknąć. Odetchnął więc z ulgą, kiedy wydostali się z labiryntu zatęchłych alejek i wkroczyli na oświetloną Pokątną, przedstawiającą sobą zgoła inny widok od zapuszczonego Nokturnu. Mógł co prawda niespodziewanie wyciągnąć różdżkę, przyprzeć drobną kobietę do obdrapanego muru i groźbami zmusić do wyznania prawdy – lecz po co? Preferował załatwić tę sprawę bardziej elegancko. Przy szklance z rozwodnioną ognistą lub kieliszku podłej jakości wina, ponieważ tylko na takie alkohole było go stać. Mimo wszystko, rozmowa nadal pozostawała lepszą alternatywą od zgoła pozbawionego dyplomacji wymuszenia. Z dala nie tylko od specyficznego (nieprzyjemnego?) klimatu Nokturnu, ponurych wystaw z łypiących zewsząd ludzkimi czaszkami oraz od podejrzanych person, skrywających swe oblicza za ciemnymi kapturami, ale również od ostrych porywów wiatru i kropli deszczu, zapowiadających lipcową ulewę, tak charakterystyczną dla angielskiego klimatu. Paddy wdzięcznie odgrywając rolę dżentelmena, otworzył drzwi przed panienką Dufort, a następnie błyskawicznie wypatrzył wolny stolik – idealny na odbycie poufnej konwersacji. W zatłoczonym pubie istniały minimalne szanse, aby ktokolwiek ich podsłuchał, lecz minimalne odseparowanie się od reszty gości stanowiło tylko środek zapobiegawczy. Blondyn wzdrygnął się lekko na myśl, że mimowolnie wydałby Toma w łapy jakiegoś tajniaka z ministerstwa. Musiał zachować nadzwyczajną ostrożność i umiejętnie pociągnąć Michaline za język, najlepiej tak, aby w ogóle nie zdała sobie z tego sprawy. Nie mógł przecież zawieść Riddle’a – doskonale wiedział, że zapłaciłby za to ogromną cenę. Zamówił butelkę whisky, dyskretnie szepcząc Tomowi do ucha, iż rachunek ureguluje później. Barman ze zrozumieniem kiwnął głową i nie ociągając się, przyniósł do ich stolika alkohol oraz dwie szklaneczki. Padraig oparł się łokciami o drewniany blat, wychylił się lekko do przodu i uśmiechnął się wesoło.
- Proszę? – spytał z całkiem nieźle udawanym rozbawieniem, podczas kiedy jego oczy zwęziły się nieufnie. Coś zdecydowanie mu nie pasowało, choć jeszcze nie był w stanie sprecyzować swoich obaw. Co to za pokrętna gra? Nie rozumiał absolutnie niczego, a przez skonfundowanie, stawał się coraz bardziej podejrzliwy. Hamował jednak oschłość i starał się nie wykrzyczeć w głos pytania, które od samego początku cisnęło mu się na usta. Musiał nadal uważać na słowa i wykazać się cierpliwością, choć tej od zawsze mu brakowało.
- Londyn jest pełen niespodzianek, panienko Dufort – rzekł po chwili, sympatycznym tonem, choć nieznacznie zaakcentował jej nazwisko – ożywa szczególnie podczas dancingów. Jeden odbywa się akurat dziś wieczorem, byłbym zobowiązany, jeśli zechciałaby mi panienka towarzyszyć – zaproponował, uśmiechając się szarmancko i ponownie całując dłoń siedzącej naprzeciw kobiety. Zachowanie nie do przyjęcia wśród szlachty, podobnie jak uczestnictwo w potańcówce dla plebsu. Padraig wciąż jeszcze nie użył jednak atutowej karty – ponownie szczodrze napełnił szklaneczkę blondynki, wznosząc toast (samemu ledwie mocząc usta w alkoholu) i namawiając ją do wypicia następnego drinka.
Wędrowali dość szybkim tempem, bowiem powoli zmierzchało, a Pat nie zamierzał narażać własnej skóry dla nieznajomej kobiety. Towarzystwo blondwłosych piękności na nokturnowych uliczkach o zmroku z pewnością skończyłoby się co najmniej dwiema bójkami o jej cześć, czego Fitzgerald wolałby uniknąć. Odetchnął więc z ulgą, kiedy wydostali się z labiryntu zatęchłych alejek i wkroczyli na oświetloną Pokątną, przedstawiającą sobą zgoła inny widok od zapuszczonego Nokturnu. Mógł co prawda niespodziewanie wyciągnąć różdżkę, przyprzeć drobną kobietę do obdrapanego muru i groźbami zmusić do wyznania prawdy – lecz po co? Preferował załatwić tę sprawę bardziej elegancko. Przy szklance z rozwodnioną ognistą lub kieliszku podłej jakości wina, ponieważ tylko na takie alkohole było go stać. Mimo wszystko, rozmowa nadal pozostawała lepszą alternatywą od zgoła pozbawionego dyplomacji wymuszenia. Z dala nie tylko od specyficznego (nieprzyjemnego?) klimatu Nokturnu, ponurych wystaw z łypiących zewsząd ludzkimi czaszkami oraz od podejrzanych person, skrywających swe oblicza za ciemnymi kapturami, ale również od ostrych porywów wiatru i kropli deszczu, zapowiadających lipcową ulewę, tak charakterystyczną dla angielskiego klimatu. Paddy wdzięcznie odgrywając rolę dżentelmena, otworzył drzwi przed panienką Dufort, a następnie błyskawicznie wypatrzył wolny stolik – idealny na odbycie poufnej konwersacji. W zatłoczonym pubie istniały minimalne szanse, aby ktokolwiek ich podsłuchał, lecz minimalne odseparowanie się od reszty gości stanowiło tylko środek zapobiegawczy. Blondyn wzdrygnął się lekko na myśl, że mimowolnie wydałby Toma w łapy jakiegoś tajniaka z ministerstwa. Musiał zachować nadzwyczajną ostrożność i umiejętnie pociągnąć Michaline za język, najlepiej tak, aby w ogóle nie zdała sobie z tego sprawy. Nie mógł przecież zawieść Riddle’a – doskonale wiedział, że zapłaciłby za to ogromną cenę. Zamówił butelkę whisky, dyskretnie szepcząc Tomowi do ucha, iż rachunek ureguluje później. Barman ze zrozumieniem kiwnął głową i nie ociągając się, przyniósł do ich stolika alkohol oraz dwie szklaneczki. Padraig oparł się łokciami o drewniany blat, wychylił się lekko do przodu i uśmiechnął się wesoło.
- Proszę? – spytał z całkiem nieźle udawanym rozbawieniem, podczas kiedy jego oczy zwęziły się nieufnie. Coś zdecydowanie mu nie pasowało, choć jeszcze nie był w stanie sprecyzować swoich obaw. Co to za pokrętna gra? Nie rozumiał absolutnie niczego, a przez skonfundowanie, stawał się coraz bardziej podejrzliwy. Hamował jednak oschłość i starał się nie wykrzyczeć w głos pytania, które od samego początku cisnęło mu się na usta. Musiał nadal uważać na słowa i wykazać się cierpliwością, choć tej od zawsze mu brakowało.
- Londyn jest pełen niespodzianek, panienko Dufort – rzekł po chwili, sympatycznym tonem, choć nieznacznie zaakcentował jej nazwisko – ożywa szczególnie podczas dancingów. Jeden odbywa się akurat dziś wieczorem, byłbym zobowiązany, jeśli zechciałaby mi panienka towarzyszyć – zaproponował, uśmiechając się szarmancko i ponownie całując dłoń siedzącej naprzeciw kobiety. Zachowanie nie do przyjęcia wśród szlachty, podobnie jak uczestnictwo w potańcówce dla plebsu. Padraig wciąż jeszcze nie użył jednak atutowej karty – ponownie szczodrze napełnił szklaneczkę blondynki, wznosząc toast (samemu ledwie mocząc usta w alkoholu) i namawiając ją do wypicia następnego drinka.
Gość
Gość
/nie pogubimy się chyba bez zaznaczania kto do kogo, ale jakby ktoś miał wątpliwości, to do Alice!
Nie ma chyba rodziny, która byłaby poukładana od A do Z, cegiełka po cegiełce, w całości spójnie, bez wyrw, bez dramatów. I u mnie, w rodzinie ze strony matki, nie obyło się bez swojego rodzaju rozczarowań, gdy wiele lat temu moja babka, przepiękna Colette, pod osłoną nocy opuściła dom Godrica Quirinusa Croucha i ich malutką córeczkę. Gdyby nie naciski ze strony krewnych, chcących zmniejszyć zasięg tego skandalu rozchodzącego się falami w kręgach brytyjskiej socjety, Godric z pewnością ruszyłby na poszukiwania tej nieczułej istoty, która porzuciła swoją rodzinę na rzecz niezależności i własnej rozrywki w gronie swoich dawnych towarzyszek. Brak instynktu macierzyńskiego został więc przez wszystkich wytłumaczony jako silniejsze instynkty wili, które przecież słyną z nieobliczalności, a z biegiem czasu również pan Crouch doszedł do wniosku, że tak wyszło na zdrowie dla wszystkich. Chociaż twierdzi, że już od dawna los Colette jest mu obojętny, po dziś dzień nie wystąpił o rozwód, który przecież odbiłby się echem, pomimo tego, że małżeństwo moich dziadków jest kompletną fikcją i nigdy nie ułożył sobie życia na nowo. Może w jego wydaniu była to prawdziwa miłość, może dalej wierzy, że jego niewdzięczna żona któregoś dnia przekroczy próg rezydencji przy Waterloo Avenue. Jeśli oprócz jasnych oczu odziedziczyłem coś po Crouchach, jest to nieprzywiązywanie się w stopniu mistrzowskim i dbanie o swój interes.
Każdy inny na moim miejscu powinien się zdziwić niesłychanie, widząc tę piegowatą twarzyczkę poznaną na kontynencie amerykańskim, ale w ciągu swojego prawie dwudziestoczteroletniego życia widziałem tyle dziwów nad dziwami, że chyba niewiele rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć. Możliwe również, że w pracy dotarły do mnie plotki o nowych stażystach w ministerstwie i o tym, że podobno jest wśród nich również panna Elliott. Moja natura wyprana jest z zahamowań, przez myśl nawet nie przeszło mi udawanie, że nie zauważyłem Alice w tym obskurnym barze i odejście w innym kierunku, dlatego też uśmiechnąłem się do niej krótko, siadając naprzeciwko niej przy stoliku.
- Alice - poprawiłem się więc, wymawiając jej imię powoli i z namaszczeniem - niestety tradycjonalistycznym Londynie nie uciekniesz przed archaicznymi zwrotami. Nawet mugolska część społeczeństwa jest bardziej konserwatywna niż w Ameryce. - nie każda panna musiała być starą ciotką, a nie każdy panicz rozpuszczonym dziedzicem. Mnie oraz moim rówieśnikom od początku wmawiano, że właśnie takie zwroty powinny nam towarzyszyć, nawet gdy rozmawiamy między sobą, a każdy potrafi sobie wyobrazić jak absurdalnie wyglądają siedmioletnie dzieciaki tytułujące się co najmniej tak, jakby były członkami rodziny królewskiej.
- Hmm ile to już minęło, dwa lata? Czas szybko płynie. Świetnie wyglądasz, moja droga, deszczowy klimat ci służy. - stwierdziłem, układając usta w lekkim uśmiechu, po czym upiłem łyk swojego trunku. - Czasem trochę tęsknię, ale mój amerykański sen miał krótką datę ważności, moje miejsce jest tutaj. Wróciłem do pracy w Ministerstwie, moje doświadczenia z kursu amnezjatorskiego zostały dobrze przyjęte, więc teraz pracuję w terenie i jestem na szkoleniu drugiego stopnia, ale nie będę cię zanudzał szczegółami. A co u ciebie? Dawno się przeprowadziłaś? Mogłaś do mnie napisać, pomógł bym ci się zaaklimatyzować. Albo przynajmniej pokazałbym ci przyzwoitsze lokale niż Dziurawy Kocioł.
Nie ma chyba rodziny, która byłaby poukładana od A do Z, cegiełka po cegiełce, w całości spójnie, bez wyrw, bez dramatów. I u mnie, w rodzinie ze strony matki, nie obyło się bez swojego rodzaju rozczarowań, gdy wiele lat temu moja babka, przepiękna Colette, pod osłoną nocy opuściła dom Godrica Quirinusa Croucha i ich malutką córeczkę. Gdyby nie naciski ze strony krewnych, chcących zmniejszyć zasięg tego skandalu rozchodzącego się falami w kręgach brytyjskiej socjety, Godric z pewnością ruszyłby na poszukiwania tej nieczułej istoty, która porzuciła swoją rodzinę na rzecz niezależności i własnej rozrywki w gronie swoich dawnych towarzyszek. Brak instynktu macierzyńskiego został więc przez wszystkich wytłumaczony jako silniejsze instynkty wili, które przecież słyną z nieobliczalności, a z biegiem czasu również pan Crouch doszedł do wniosku, że tak wyszło na zdrowie dla wszystkich. Chociaż twierdzi, że już od dawna los Colette jest mu obojętny, po dziś dzień nie wystąpił o rozwód, który przecież odbiłby się echem, pomimo tego, że małżeństwo moich dziadków jest kompletną fikcją i nigdy nie ułożył sobie życia na nowo. Może w jego wydaniu była to prawdziwa miłość, może dalej wierzy, że jego niewdzięczna żona któregoś dnia przekroczy próg rezydencji przy Waterloo Avenue. Jeśli oprócz jasnych oczu odziedziczyłem coś po Crouchach, jest to nieprzywiązywanie się w stopniu mistrzowskim i dbanie o swój interes.
Każdy inny na moim miejscu powinien się zdziwić niesłychanie, widząc tę piegowatą twarzyczkę poznaną na kontynencie amerykańskim, ale w ciągu swojego prawie dwudziestoczteroletniego życia widziałem tyle dziwów nad dziwami, że chyba niewiele rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć. Możliwe również, że w pracy dotarły do mnie plotki o nowych stażystach w ministerstwie i o tym, że podobno jest wśród nich również panna Elliott. Moja natura wyprana jest z zahamowań, przez myśl nawet nie przeszło mi udawanie, że nie zauważyłem Alice w tym obskurnym barze i odejście w innym kierunku, dlatego też uśmiechnąłem się do niej krótko, siadając naprzeciwko niej przy stoliku.
- Alice - poprawiłem się więc, wymawiając jej imię powoli i z namaszczeniem - niestety tradycjonalistycznym Londynie nie uciekniesz przed archaicznymi zwrotami. Nawet mugolska część społeczeństwa jest bardziej konserwatywna niż w Ameryce. - nie każda panna musiała być starą ciotką, a nie każdy panicz rozpuszczonym dziedzicem. Mnie oraz moim rówieśnikom od początku wmawiano, że właśnie takie zwroty powinny nam towarzyszyć, nawet gdy rozmawiamy między sobą, a każdy potrafi sobie wyobrazić jak absurdalnie wyglądają siedmioletnie dzieciaki tytułujące się co najmniej tak, jakby były członkami rodziny królewskiej.
- Hmm ile to już minęło, dwa lata? Czas szybko płynie. Świetnie wyglądasz, moja droga, deszczowy klimat ci służy. - stwierdziłem, układając usta w lekkim uśmiechu, po czym upiłem łyk swojego trunku. - Czasem trochę tęsknię, ale mój amerykański sen miał krótką datę ważności, moje miejsce jest tutaj. Wróciłem do pracy w Ministerstwie, moje doświadczenia z kursu amnezjatorskiego zostały dobrze przyjęte, więc teraz pracuję w terenie i jestem na szkoleniu drugiego stopnia, ale nie będę cię zanudzał szczegółami. A co u ciebie? Dawno się przeprowadziłaś? Mogłaś do mnie napisać, pomógł bym ci się zaaklimatyzować. Albo przynajmniej pokazałbym ci przyzwoitsze lokale niż Dziurawy Kocioł.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Pomijając brak matki, Alice miała bardzo szczęśliwe dzieciństwo, kochana i rozpieszczana przez ojca, który starał się wynagrodzić jej fakt, że Charlotte ich porzuciła. Może dlatego wyrosła na osóbkę nieco rozpuszczoną, beztroską. Thomas Elliott miał dość liberalne poglądy na wychowanie, więc był bardzo cierpliwy, jeśli chodziło o jej różne wybryki. Więc Alice stopniowo posuwała się coraz dalej, i często robiła rzeczy, szczególnie po ukończeniu pełnoletniości i wyjechaniu do Ameryki, które w co bardziej konserwatywnych Brytyjczykach wywołałyby niemałe zgorszenie. Jeździła po kraju, zadawała się z mugolami, spotykała się z mężczyznami... Perseus wcale nie był pierwszym ani ostatnim. Alice naprawdę nie lubiła się ograniczać, była wolnym duchem, do utartych schematów i konwenansów podchodziła z przymrużeniem oka, wręcz z przekorą. Lubiła robić na odwrót, taką już miała naturę. Jedynie w pracy się pilnowała, no bo jednak wstyd byłoby tak szybko wylecieć, i jeszcze nie ugruntowała swojej pozycji na tyle, żeby pozwolić sobie na jakieś wyskoki. Jednak poza pracą, szczególnie w świecie mugoli, mogła sobie pozwalać na więcej swobody i z rozkoszą porzucała nieporęczne szaty na rzecz dżinsów i luźnych koszul.
Spojrzała na niego, leciutko unosząc do góry jedną brew, wciąż nieco skonsternowana ich nagłym spotkaniem.
- Spodziewam się. Ale wystarczy, że muszę znosić to w ministerstwie. Ciągle tylko słyszę „panno Elliott”. Czasami to bywa już irytujące, naprawdę – stwierdziła, leciutko marszcząc nakrapiany nosek. Piegi pokrywające bladą twarz dodawały jej jeszcze bardziej młodzieńczego uroku.
Rzeczywiście, nawet świat mugoli w Anglii był bardziej konserwatywny niż amerykański. Ale i tak od czasów jej dzieciństwa sporo się zmieniło. Choć i tak cieszyła się, że przyszło jej dorastać wśród zwykłych ludzi, gdzie jednak tej sztywności było mniej, niż w wyższych warstwach.
- Cieszę się, że tak uważasz. Rzeczywiście, ten czas bardzo szybko leci – powiedziała, pijąc swoją herbatę. Patrząc, jak mężczyzna z gracją sączy swój trunek, z trudem powstrzymała się przed wysiorbaniem łyka, tak na przekór, jednak uznała, że nie jest już dzieckiem, żeby przekomarzać się w aż tak dosadny sposób, no i mimo wszystko chciałaby odnowić dobre relacje z Perseusem. – Przyjechałam niedawno, może parę tygodni temu. W pracy nie działo się ostatnio zbyt dobrze, a pewien znajomy namówił mnie, żebym wraz z nim odwiedziła kraj... Więc jestem – wyjaśniła, nie do końca zgodnie z prawdą, ale szczegóły mu darowała. Nie musiał w końcu wiedzieć o romansie z szefem, który w końcu się nią znudził i ją zwolnił w atmosferze skandalu. A może się dowiedział, że miała na boku tego Brytyjczyka? No, nieważne. Teraz była tutaj, choć za jakiś czas kto wie, może wróci do Ameryki i zacznie wszystko od nowa?
- Mi już brakuje tamtego życia. Choć w Anglii też spędziłam sporo czasu w przeszłości, czasami czuję się tu... dziwnie. Ale przynajmniej odwiedziłam ojca, bardzo się ucieszył z mojego powrotu – stwierdziła, przeczesując palcami potargane kosmyki. – Ale miło słyszeć, że chociaż tobie dobrze się układa po powrocie. Twoja rodzina pewnie była zadowolona, że wróciłeś nie tylko do nich, ale pewnie też do dawnego stylu życia?
Znowu lekko uniosła jedną brew, obserwując go. Wiedziała, z jakiego towarzystwa wywodził się mężczyzna, więc podejrzewała, że to, co było w Ameryce, już nie wróci, że to było dla niego tylko krótką przygodą, niczym więcej. Tam mogli pozwolić sobie na więcej luzu, tutaj znowu tkwili w schematach, przynajmniej on, bo Alice, jako osoba nieczystej krwi, nie musiała się tym zbytnio przejmować. Jej nikt nie mówił, z kim może, a z kim nie może się zadawać.
Spojrzała na niego, leciutko unosząc do góry jedną brew, wciąż nieco skonsternowana ich nagłym spotkaniem.
- Spodziewam się. Ale wystarczy, że muszę znosić to w ministerstwie. Ciągle tylko słyszę „panno Elliott”. Czasami to bywa już irytujące, naprawdę – stwierdziła, leciutko marszcząc nakrapiany nosek. Piegi pokrywające bladą twarz dodawały jej jeszcze bardziej młodzieńczego uroku.
Rzeczywiście, nawet świat mugoli w Anglii był bardziej konserwatywny niż amerykański. Ale i tak od czasów jej dzieciństwa sporo się zmieniło. Choć i tak cieszyła się, że przyszło jej dorastać wśród zwykłych ludzi, gdzie jednak tej sztywności było mniej, niż w wyższych warstwach.
- Cieszę się, że tak uważasz. Rzeczywiście, ten czas bardzo szybko leci – powiedziała, pijąc swoją herbatę. Patrząc, jak mężczyzna z gracją sączy swój trunek, z trudem powstrzymała się przed wysiorbaniem łyka, tak na przekór, jednak uznała, że nie jest już dzieckiem, żeby przekomarzać się w aż tak dosadny sposób, no i mimo wszystko chciałaby odnowić dobre relacje z Perseusem. – Przyjechałam niedawno, może parę tygodni temu. W pracy nie działo się ostatnio zbyt dobrze, a pewien znajomy namówił mnie, żebym wraz z nim odwiedziła kraj... Więc jestem – wyjaśniła, nie do końca zgodnie z prawdą, ale szczegóły mu darowała. Nie musiał w końcu wiedzieć o romansie z szefem, który w końcu się nią znudził i ją zwolnił w atmosferze skandalu. A może się dowiedział, że miała na boku tego Brytyjczyka? No, nieważne. Teraz była tutaj, choć za jakiś czas kto wie, może wróci do Ameryki i zacznie wszystko od nowa?
- Mi już brakuje tamtego życia. Choć w Anglii też spędziłam sporo czasu w przeszłości, czasami czuję się tu... dziwnie. Ale przynajmniej odwiedziłam ojca, bardzo się ucieszył z mojego powrotu – stwierdziła, przeczesując palcami potargane kosmyki. – Ale miło słyszeć, że chociaż tobie dobrze się układa po powrocie. Twoja rodzina pewnie była zadowolona, że wróciłeś nie tylko do nich, ale pewnie też do dawnego stylu życia?
Znowu lekko uniosła jedną brew, obserwując go. Wiedziała, z jakiego towarzystwa wywodził się mężczyzna, więc podejrzewała, że to, co było w Ameryce, już nie wróci, że to było dla niego tylko krótką przygodą, niczym więcej. Tam mogli pozwolić sobie na więcej luzu, tutaj znowu tkwili w schematach, przynajmniej on, bo Alice, jako osoba nieczystej krwi, nie musiała się tym zbytnio przejmować. Jej nikt nie mówił, z kim może, a z kim nie może się zadawać.
Padraig zauważył. Nigdy nie miała go za idiotę i póki co nie dawał jej powodów, by za takiego zacząć go uważać. Niestety. Głupcami łatwo manipulować. Druella zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała również, że manipulatorka jest z niej słaba. Szkoda, że nigdy się tej nudnej sztuki wpływania na innych nie nauczyła. Szczerze powiedziawszy jednak nigdy nie sądziła, by ta umiejętność miała jej się kiedykolwiek przydać. Nie potrafiła zmusić ludzi, żeby robili to, co ona chciała. Teraz żałowała, że nie przełożyła się do nauki zdolności, która wielu kobietom wydawała się umiejętnością podstawową, gwarantującą przeżycie.
Na szczęście chłopak zaproponował jej potańcówkę. W prawdzie pocałował ją przy tym w rękę, na co nie zareagowała pogrążona w ponurych rozmyślaniach o demaskowaniu jej misternego planu, poza tym skoro zrobił to raz i mu na to pozwoliła, czemu miałaby zabronić po raz kolejny? Podświadomie zaczęła go traktować jako jednego z tych nadętych buców z arystokracji, którzy w całowaniu dłoni odnajdywali jakąś perswazyjną przyjemność. Co było miłego w obślinianiu czyichś rąk? Prawdopodobnie chodziło o zaakcentowanie bliskiego pokrewieństwa, pewnej poufałości. Tym gorzej, pani Black wolałaby się z połową z nich nie spoufalać. Nawet gdyby nie udawała Michalline prawdopodobnie się zgodziłaby bez wahania na odrobinę rozrywki. Nie interesowało jej to, że arystokratce pewnych rzeczy nie wypada. Zwykle robiła to, co chciała i nie zamierzała tym razem niczego zmieniać. Zazwyczaj tańczyła balet, w dodatku partie solowe. Jednak każda taka aktywność pozwalała z łatwością odnaleźć się w taktach muzyki. Z wyzywającym uśmiechem i błyskiem w oku przyjęła dłoń Padraiga pozwalając mu poprowadzić się do tańca. Była w nim pewna dzikość i wolność, której nie miały inne, sztywne formy, które pojawiały się na tych wszystkich nudnych bankietach, gdzie nadmuchani ludzie stawiali swoje mechaniczne kroki w wypranym z emocji tańcu. To było całkowite zaprzeczenie tego, co Druella za taniec uważała. Nie to, co ten pozbawiony reguł szalony pląs z Fitzgeraldem. Muzyka ją wypełniła i wychodziła każdą komórką jej skóry zmuszając ciało do poruszania się w rytm odurzającej melodii. Na jej ustach pojawił się uśmiech, pochodzący prosto z wnętrza, uśmiech pełen szczęścia. To była namiastka tego, co czuła na miotle wysoko w chmurach, gdzie nie było nikogo, nie było ograniczeń, nie było sztywnych form. Trwaj chwilo, jesteś taka piękna!
- Proszę prowadzić, panie Fitzgerald – powiedziała mu zanim ruszyli na parkiet opróżniając szklankę z ognistej whisky. Zaczęła zastanawiać się czy chłopak planuje za nią zapłacić, czy może jakimś sprytnym sposobem wmanewruje w to ją. W świecie, w którym przyszło jej żyć, świecie arystokracji powszechnie przyjętą praktyką było to, że to mężczyźni zawsze płacili za kobiety. Druella jednak nie widziała w tym większego sensu. Zarabiała pieniądze, stać ją było na zapłacenie za odrobinę alkoholu od czasu do czasu. Ciekawe jaki stosunek ma do tego Padraig?
- Dobrze pan tańczy – rzuciła, gdy na jej czole pomału zaczynał perlić się pot. Uśmiechnęła się do niego szelmowsko zmieniając nieco rytm, zmuszając go do zatańczenia innych kroków do przyspieszenia. Gdyby tego nie zrobił z pewnością wylądowaliby na ziemi potłuczeni, wzbudzając salwy śmiechu i stając się powodem rozrywki dla przyglądających się im i klaszczących gapiów.
/Pat, chodźmy tu, nie będziemy sobie przeszkadzać.
Na szczęście chłopak zaproponował jej potańcówkę. W prawdzie pocałował ją przy tym w rękę, na co nie zareagowała pogrążona w ponurych rozmyślaniach o demaskowaniu jej misternego planu, poza tym skoro zrobił to raz i mu na to pozwoliła, czemu miałaby zabronić po raz kolejny? Podświadomie zaczęła go traktować jako jednego z tych nadętych buców z arystokracji, którzy w całowaniu dłoni odnajdywali jakąś perswazyjną przyjemność. Co było miłego w obślinianiu czyichś rąk? Prawdopodobnie chodziło o zaakcentowanie bliskiego pokrewieństwa, pewnej poufałości. Tym gorzej, pani Black wolałaby się z połową z nich nie spoufalać. Nawet gdyby nie udawała Michalline prawdopodobnie się zgodziłaby bez wahania na odrobinę rozrywki. Nie interesowało jej to, że arystokratce pewnych rzeczy nie wypada. Zwykle robiła to, co chciała i nie zamierzała tym razem niczego zmieniać. Zazwyczaj tańczyła balet, w dodatku partie solowe. Jednak każda taka aktywność pozwalała z łatwością odnaleźć się w taktach muzyki. Z wyzywającym uśmiechem i błyskiem w oku przyjęła dłoń Padraiga pozwalając mu poprowadzić się do tańca. Była w nim pewna dzikość i wolność, której nie miały inne, sztywne formy, które pojawiały się na tych wszystkich nudnych bankietach, gdzie nadmuchani ludzie stawiali swoje mechaniczne kroki w wypranym z emocji tańcu. To było całkowite zaprzeczenie tego, co Druella za taniec uważała. Nie to, co ten pozbawiony reguł szalony pląs z Fitzgeraldem. Muzyka ją wypełniła i wychodziła każdą komórką jej skóry zmuszając ciało do poruszania się w rytm odurzającej melodii. Na jej ustach pojawił się uśmiech, pochodzący prosto z wnętrza, uśmiech pełen szczęścia. To była namiastka tego, co czuła na miotle wysoko w chmurach, gdzie nie było nikogo, nie było ograniczeń, nie było sztywnych form. Trwaj chwilo, jesteś taka piękna!
- Proszę prowadzić, panie Fitzgerald – powiedziała mu zanim ruszyli na parkiet opróżniając szklankę z ognistej whisky. Zaczęła zastanawiać się czy chłopak planuje za nią zapłacić, czy może jakimś sprytnym sposobem wmanewruje w to ją. W świecie, w którym przyszło jej żyć, świecie arystokracji powszechnie przyjętą praktyką było to, że to mężczyźni zawsze płacili za kobiety. Druella jednak nie widziała w tym większego sensu. Zarabiała pieniądze, stać ją było na zapłacenie za odrobinę alkoholu od czasu do czasu. Ciekawe jaki stosunek ma do tego Padraig?
- Dobrze pan tańczy – rzuciła, gdy na jej czole pomału zaczynał perlić się pot. Uśmiechnęła się do niego szelmowsko zmieniając nieco rytm, zmuszając go do zatańczenia innych kroków do przyspieszenia. Gdyby tego nie zrobił z pewnością wylądowaliby na ziemi potłuczeni, wzbudzając salwy śmiechu i stając się powodem rozrywki dla przyglądających się im i klaszczących gapiów.
/Pat, chodźmy tu, nie będziemy sobie przeszkadzać.
Gość
Gość
Gdyby Alice usłyszała opowieść o moim dzieciństwie, zapewne stwierdziłaby, że tego dzieciństwa nie miałem w ogóle. Może byłoby w tym trochę prawdy, bo moi rodzice nie byli do końca specjalistami w okazywaniu ciepłych uczuć - mało tego, emocjonalność traktowali jako słabość człowieka i w takiej myśli wychowywali mnie na niewzruszonego i bezwzględnego racjonalistę. Zamiast bezsensownych zabawek dostawałem przemyślane prezenty, lunaskopy, tajemnicze mapy, unikatowe księgi i całą masę innych wyjątkowych przedmiotów, których inni mogli mi pozazdrościć, a które tak naprawdę bezlitośnie obrabowywały mnie z dzieciństwa, tak samo jak niekończące się dodatkowe zajęcia z prywatnymi nauczycielami nawet w trakcie przerwy świątecznej, wiosennej czy wakacji. Jedyną naprawdę rozrywkową rzeczą, która znalazła się w moim posiadaniu, była dziecięca miotełka, ta jednak później wywoływała u moich rodziców wielkie niezadowolenie, gdy razem z Sorenem bez końca krążyliśmy w powietrzu, zamiast zgłębiać arkany wiedzy, jakbym miał sto lat i musiał być największym mędrcem świata. Stracone lata, które w założeniu powinny być beztroskie, zacząłem sobie odbijać, gdy rozsmakowałem się w napojach wyskokowych i karminowych ustach. Odciąłem się od wszelkich resztek odpowiedzialności w momencie wyjazdu na drugi koniec świata. Jakaż więc musisz być zawiedziona, gdy spotykamy się teraz, w usztywniającym mnie Londynie i nie widzisz już przed sobą tego samego Perseusza, który jeszcze dwa lata temu z niepoważnym śmiechem wkraczał z tobą ramię w ramię w świat szaleństw.
- Nieszczęśliwie dla Ciebie, przeciętny nadęty Brytyjczyk chętniej pocałowałby trolla niż popełnił faux pas i złamał tę niepisaną zasadę zwracania się do innych, szczególnie kobiet. - zaśmiałem się odrobinę ponuro, bo przecież mnie samemu również nie podobał się sposób, w jaki powinienem tytułować swoich, bądź co bądź, rówieśników. Nic nie wprowadzało pomiędzy nas takiego dystansu, jak odzywanie się niczym do obcych - zaledwie kilka dni temu Venus uparcie wyznaczała pomiędzy nami niewidzialną granicę, zwracając się do mnie "per pan", a swobodny ton wypowiedzi, jak towarzyszył nam zawsze w latach szkolnych opuścił nas bezpowrotnie. My, Brytyjczycy, naprawdę jesteśmy specjalistami w utrzymywaniu ciepłych kontaktów.
Uśmiechnąłem się krótko, widząc jak Alice marszczy nos. Chyba właśnie te urocze piegi, które w Anglii pieczołowicie maskuje każdy, kto nie jest Weasleyem, zawsze podobały mi się w niej najbardziej, sprawiały, że wydawała się być świeża i autentyczna. Może gdybym ponownie miał na głowie nonszalancko założony kowbojski kapelusz, moglibyśmy urządzić konkurs na siorbanie, ale niestety dziś mam na sobie służbową szatę zapiętą pod samą szyję i elegancko zaczesane włosy.
- Chyba powinno mi być przykro, że nie udało mi się zachęcić Cię do wycieczki do Londynu, a jakiś tajemniczy jegomość namówił Cię do przeprowadzki. Mam szansę go znać? - pod koniec mojego pobytu w Ameryce na pewno rzuciłem luźną propozycję, żebyś odwiedziła brytyjską część swojej rodziny, ale nasze drogi bezpowrotnie, jak się wtedy mogło zdawać, się rozeszły. Chociaż nie miałem zamiaru być nachalny, zaciekawił mnie ten pewny znajomy. Może znamy się z ministerstwa albo mijamy codziennie na ulicy, a ja nic o tym nie wiem?
- Twój ojciec na pewno docenia Twój przyjazd, skoro była to dla Ciebie trudna decyzja i tęsknisz już teraz. - stwierdziłem dyplomatycznie, domyślając się, że Alice miała poważniejsze powody do ruszenia za ocean, niż mówi. Sam przecież zostałem postawiony w podobnej sytuacji i kumulacja nieszczęśliwych zdarzeń zmusiła mnie do podróży. Może i pannie Elliott spodoba się to, co przyniesie jej zmiana środowiska? - Moja matka pewnie dalej nie potrafi sobie darować tego, jak rozhulałem się w trakcie podróży. Specjalnie dla niej trzymam w gramofonie płyty Elvisa, nie wiem czy istnieje na tym świecie ktoś, kto gardzi rock&rollem bardziej niż ona. - zaśmiałem się, bo chociaż faktycznie Alice trafiła w punkt i wszyscy Avery cieszyli się z mojego powrotu do mniej więcej starego stylu życia, tak co jakiś czas wyciągałem z garderoby zakurzony kowbojski kapelusz, by zagrać im na nerwach, mimo że sam fanem amerykańskiej popkultury nigdy nie byłem. Jednak czego się nie robi, by dopiec innym.
- Nieszczęśliwie dla Ciebie, przeciętny nadęty Brytyjczyk chętniej pocałowałby trolla niż popełnił faux pas i złamał tę niepisaną zasadę zwracania się do innych, szczególnie kobiet. - zaśmiałem się odrobinę ponuro, bo przecież mnie samemu również nie podobał się sposób, w jaki powinienem tytułować swoich, bądź co bądź, rówieśników. Nic nie wprowadzało pomiędzy nas takiego dystansu, jak odzywanie się niczym do obcych - zaledwie kilka dni temu Venus uparcie wyznaczała pomiędzy nami niewidzialną granicę, zwracając się do mnie "per pan", a swobodny ton wypowiedzi, jak towarzyszył nam zawsze w latach szkolnych opuścił nas bezpowrotnie. My, Brytyjczycy, naprawdę jesteśmy specjalistami w utrzymywaniu ciepłych kontaktów.
Uśmiechnąłem się krótko, widząc jak Alice marszczy nos. Chyba właśnie te urocze piegi, które w Anglii pieczołowicie maskuje każdy, kto nie jest Weasleyem, zawsze podobały mi się w niej najbardziej, sprawiały, że wydawała się być świeża i autentyczna. Może gdybym ponownie miał na głowie nonszalancko założony kowbojski kapelusz, moglibyśmy urządzić konkurs na siorbanie, ale niestety dziś mam na sobie służbową szatę zapiętą pod samą szyję i elegancko zaczesane włosy.
- Chyba powinno mi być przykro, że nie udało mi się zachęcić Cię do wycieczki do Londynu, a jakiś tajemniczy jegomość namówił Cię do przeprowadzki. Mam szansę go znać? - pod koniec mojego pobytu w Ameryce na pewno rzuciłem luźną propozycję, żebyś odwiedziła brytyjską część swojej rodziny, ale nasze drogi bezpowrotnie, jak się wtedy mogło zdawać, się rozeszły. Chociaż nie miałem zamiaru być nachalny, zaciekawił mnie ten pewny znajomy. Może znamy się z ministerstwa albo mijamy codziennie na ulicy, a ja nic o tym nie wiem?
- Twój ojciec na pewno docenia Twój przyjazd, skoro była to dla Ciebie trudna decyzja i tęsknisz już teraz. - stwierdziłem dyplomatycznie, domyślając się, że Alice miała poważniejsze powody do ruszenia za ocean, niż mówi. Sam przecież zostałem postawiony w podobnej sytuacji i kumulacja nieszczęśliwych zdarzeń zmusiła mnie do podróży. Może i pannie Elliott spodoba się to, co przyniesie jej zmiana środowiska? - Moja matka pewnie dalej nie potrafi sobie darować tego, jak rozhulałem się w trakcie podróży. Specjalnie dla niej trzymam w gramofonie płyty Elvisa, nie wiem czy istnieje na tym świecie ktoś, kto gardzi rock&rollem bardziej niż ona. - zaśmiałem się, bo chociaż faktycznie Alice trafiła w punkt i wszyscy Avery cieszyli się z mojego powrotu do mniej więcej starego stylu życia, tak co jakiś czas wyciągałem z garderoby zakurzony kowbojski kapelusz, by zagrać im na nerwach, mimo że sam fanem amerykańskiej popkultury nigdy nie byłem. Jednak czego się nie robi, by dopiec innym.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Alice nie znała go aż tak dobrze, by wiedzieć, jak wyglądało jego dzieciństwo. Jednak, poznając brytyjskich czarodziejów czystej krwi, często odnosiła wrażenie, że ich życie tak naprawdę było bardzo ponure. Od najmłodszych lat upychani w sztywne schematy i zmuszani do przestrzegania rozmaitych zasad, nie mogli się cieszyć taką swobodą jak ona, córka mugolaka dorastająca na styku dwóch światów. Naprawdę nie zazdrościła im tego niby lepszego pochodzenia. Może nie była tak poważana w tym konserwatywnym społeczeństwie, ale przynajmniej była bardziej niż oni wszyscy wolna. Jako dziecko, mogła bawić się z innymi dziećmi na ulicy, nikt nie zmuszał jej do przyswajania norm oraz nauki od najmłodszych lat.
Rzeczywiście, mogła się nieźle zdziwić, widząc Perseusa tak bardzo brytyjskiego. Teraz naprawdę wyglądał jak poważny pracownik ministerstwa, nie jak młodzieniec smakujący zakazanego owocu w postaci amerykańskiego stylu życia. Tak bardzo różnił się od tego, z którym przez kilka tygodni znajomości tak dobrze się bawiła, pokazując mu uroki nowego świata. Byli w podobnym wieku, ale że w Hogwarcie należeli do różnych domów, co najwyżej widywała go na korytarzach. Obracała się głównie w towarzystwie, które wielu czystokrwistych uznałoby za niestosowne. W dodatku już w czasach szkolnych uchodziła za osobę kontrowersyjną i lubującą się w łamaniu schematów, broniącą się rękami i nogami przed wciśnięciem w sztywne ramy. To wręcz zdumiewające, że mieli okazję poznać się lepiej dopiero na drugim końcu świata, bo przez siedem lat nauki mijali się bez słowa.
Gdy się odezwał, mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Muszę na nowo przyzwyczaić się do waszych zwyczajów. W Ameryce prawie zapomniałam o niektórych aspektach – stwierdziła.
Alice jako zwyczajna dziewczyna, nie musiała tak bardzo dbać o ukrywanie wszelkich „niedoskonałości”, tym bardziej że nawet lubiła swoje piegi. Kolejna zaleta bycia osobą o nieczystym pochodzeniu. Mogła być bardziej sobą także w kwestii wyglądu.
Co się tyczy przyjazdu... Cóż, początkowo była bardzo oporna, chociaż Glaucus, tęskniąc za domem, namawiał ją, żeby wróciła tam z nim. Stopniowo przywiązywała się do mężczyzny i nawet raniło ją to, że nie była z nim szczera w pewnych kwestiach i grała na dwa fronty, co później się na niej zemściło, bo urażony szef znudził się nią i zwolnił ją z pracy, na jej miejsce pewnie znajdując inną naiwną młódkę liczącą, że w ten sposób uda jej się wybić. Alice mogła ułożyć sobie życie inaczej w Ameryce, ale pod wpływem emocji i rozgoryczenia przystała w końcu na namowy Glaucusa i przyjechała wraz z nim.
Ale nawet to niedawno zaczęło się sypać, i Alice coraz bardziej uświadamiała sobie, że bardzo żałuje, że tak to wyszło. Bo wyglądało na to, że wróciła, ale i tak będzie samotna, bo nawet znajomych nie miała tutaj praktycznie w ogóle, zbyt skutecznie zerwała większość więzi łączące ją z Anglią, gdy wyjechała.
- Właściwie sama się zastanawiam, jak mu się to udało. Może częściowo to kwestia tego, że atmosfera w mojej pracy trochę się popsuła i chciałam od tego odpocząć – stwierdziła skrótowo. – Możliwe, że go znasz. Jest z takich jak ty. Czystokrwisty, przejmujący się zdaniem rodziny.
Skrzywiła się. Poczucie odrzucenia bolało, mimo że na ogół była osobą o dość luźnym podejściu do życia.
- Tęsknię za Ameryką, naprawdę. Czasami zastanawiam się, co ja tu w ogóle robię. Ale ważne, że ojciec jest zadowolony. Niestety okazało się, że nie miewa się ostatnio najlepiej – zwiesiła głos. Mimo pogorszenia relacji z Glaucusem, nie mogła znowu zostawić ojca w takich okolicznościach. Miał tylko ją.
- Dobrze, że mnie nikt tak nie ograniczał. Mogłam... i mogę robić to, na co mam ochotę – rzekła. – No dobra, staram się pilnować w pracy. Nawet noszę szatę, choć tak tego nie lubię. Ale po pracy... Cóż, wtedy już nic mnie nie ogranicza. Chociaż zauważyłam, że w Anglii nawet mugole są inni niż w Ameryce.
Zerknęła przelotnie w okna, za którymi było widać mugoli spieszących ulicą i nie wiedzących o istnieniu miejsca, w którym teraz siedziała ze swoim odmienionym towarzyszem.
Rzeczywiście, mogła się nieźle zdziwić, widząc Perseusa tak bardzo brytyjskiego. Teraz naprawdę wyglądał jak poważny pracownik ministerstwa, nie jak młodzieniec smakujący zakazanego owocu w postaci amerykańskiego stylu życia. Tak bardzo różnił się od tego, z którym przez kilka tygodni znajomości tak dobrze się bawiła, pokazując mu uroki nowego świata. Byli w podobnym wieku, ale że w Hogwarcie należeli do różnych domów, co najwyżej widywała go na korytarzach. Obracała się głównie w towarzystwie, które wielu czystokrwistych uznałoby za niestosowne. W dodatku już w czasach szkolnych uchodziła za osobę kontrowersyjną i lubującą się w łamaniu schematów, broniącą się rękami i nogami przed wciśnięciem w sztywne ramy. To wręcz zdumiewające, że mieli okazję poznać się lepiej dopiero na drugim końcu świata, bo przez siedem lat nauki mijali się bez słowa.
Gdy się odezwał, mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Muszę na nowo przyzwyczaić się do waszych zwyczajów. W Ameryce prawie zapomniałam o niektórych aspektach – stwierdziła.
Alice jako zwyczajna dziewczyna, nie musiała tak bardzo dbać o ukrywanie wszelkich „niedoskonałości”, tym bardziej że nawet lubiła swoje piegi. Kolejna zaleta bycia osobą o nieczystym pochodzeniu. Mogła być bardziej sobą także w kwestii wyglądu.
Co się tyczy przyjazdu... Cóż, początkowo była bardzo oporna, chociaż Glaucus, tęskniąc za domem, namawiał ją, żeby wróciła tam z nim. Stopniowo przywiązywała się do mężczyzny i nawet raniło ją to, że nie była z nim szczera w pewnych kwestiach i grała na dwa fronty, co później się na niej zemściło, bo urażony szef znudził się nią i zwolnił ją z pracy, na jej miejsce pewnie znajdując inną naiwną młódkę liczącą, że w ten sposób uda jej się wybić. Alice mogła ułożyć sobie życie inaczej w Ameryce, ale pod wpływem emocji i rozgoryczenia przystała w końcu na namowy Glaucusa i przyjechała wraz z nim.
Ale nawet to niedawno zaczęło się sypać, i Alice coraz bardziej uświadamiała sobie, że bardzo żałuje, że tak to wyszło. Bo wyglądało na to, że wróciła, ale i tak będzie samotna, bo nawet znajomych nie miała tutaj praktycznie w ogóle, zbyt skutecznie zerwała większość więzi łączące ją z Anglią, gdy wyjechała.
- Właściwie sama się zastanawiam, jak mu się to udało. Może częściowo to kwestia tego, że atmosfera w mojej pracy trochę się popsuła i chciałam od tego odpocząć – stwierdziła skrótowo. – Możliwe, że go znasz. Jest z takich jak ty. Czystokrwisty, przejmujący się zdaniem rodziny.
Skrzywiła się. Poczucie odrzucenia bolało, mimo że na ogół była osobą o dość luźnym podejściu do życia.
- Tęsknię za Ameryką, naprawdę. Czasami zastanawiam się, co ja tu w ogóle robię. Ale ważne, że ojciec jest zadowolony. Niestety okazało się, że nie miewa się ostatnio najlepiej – zwiesiła głos. Mimo pogorszenia relacji z Glaucusem, nie mogła znowu zostawić ojca w takich okolicznościach. Miał tylko ją.
- Dobrze, że mnie nikt tak nie ograniczał. Mogłam... i mogę robić to, na co mam ochotę – rzekła. – No dobra, staram się pilnować w pracy. Nawet noszę szatę, choć tak tego nie lubię. Ale po pracy... Cóż, wtedy już nic mnie nie ogranicza. Chociaż zauważyłam, że w Anglii nawet mugole są inni niż w Ameryce.
Zerknęła przelotnie w okna, za którymi było widać mugoli spieszących ulicą i nie wiedzących o istnieniu miejsca, w którym teraz siedziała ze swoim odmienionym towarzyszem.
Moje amerykańskie czasy się skończyły, wyglądam jak typowy agent 00Ejwery, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie cieszę się z powrotu do domu albo że duszę się w ograniczającym mnie konserwatywnymi ramami i konwenansami Londynie. Chociaż bawiłem się wybornie na odległym kontynencie, znieczulając się tanim alkoholem z masowej produkcji i zabijając w sobie wszelkie wpajane mi od dziecka zasady i przekonania, lubię to brytyjskie dżdżyste powietrze, chodniki upstrzone kałużami, w których odbijają się stare kamienice wybudowane z duchem klasycznej myśli architektonicznej, te blade twarze zastygłe w zaciętym wyrazie z ustami nieskłonnymi do wyginania się w uśmiechu tak po prostu na dzień dobry. Prawdą jest też to, że przez siedem lat nauki mijałem na korytarzach i w salach lekcyjnych niezliczoną ilość osób, na które nie zwracałem uwagi, dopóki nie wpadłem na nie gdzieś indziej, w odmiennych okolicznościach, w odmiennym środowisku.
- Na krótką metę łatwo jest zapomnieć o tym wszystkim. - ale tylko na krótką, jeśli pod hasłami "dom" i "rodzina" ma się zakodowane podobne rzeczy, co ja. Dla Alice, która Wielką Brytanię traktowała jak obczyznę, sytuacja musiała być niekomfortowa, tym bardziej, że tu wszystko działało w drugą stronę niż w kraju rozkochanym w coca-coli i Elvisie i Elliott nie mogła potraktować swojego pobytu w Londynie jako ucieczki od codzienności i szaleć, jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
- Och mam nadzieję, że nie jest z Abbottów, Greengrassów, Lestrange'ów, Longbottomów, Macmillanów, Nottów, Ollivanderów, Prewettów, Rowle'ów, Slughornów czy Yaxleyów, bo mamusia kazała mi z nimi nie rozmawiać, nasze rody się bardzo nie lubią. - siląc się na powagę, wymieniłem wszystkie nazwiska, z którymi moja rodzina według historii i tradycji ma na pieńku. Takie to piękne i stereotypowe i chociaż sam te zasady miałem w niewielkim poważaniu i w czasach szkolnych planowałem układanie sobie życia z panną Parkinson, później zaręczyłem się z panną Lestrange, a teraz panna Greengrass nosi na palcu pierścionek ode mnie, niektórzy członkowie arystokracji wciąż trzymają się sztywno tych granic. Dla mnie byłoby to ciężko, bo jak widać ród Averych ma na pieńku z większością szlachty, a ja zostałem nauczony tej wyliczanki nienawiści zanim jeszcze jako dziecko nauczyłem się dobrze mówić.
- Zdrowie mu nie dopisuje? - dopytałem się, a po plecach przebiegł mi niemiły dreszcz, jak zawsze, gdy tematy krążyły dookoła zdrowia, leków i uzdrowicieli. - Mam nadzieję, że mimo wszystko przekonasz się do Anglii i znajdziesz tu swoje miejsce przynajmniej do czasu, gdy będziesz mogła wrócić do swojego prawdziwego domu. - dodałem dyplomatycznie, chociaż za dziwne uznałem to, że pomimo lat spędzonych w Hogwarcie Alice nie poczuła wystarczającego przywiązania do Wysp Brytyjskich i ich mieszkańców, by się odnaleźć w sytuacji, w której się znalazła.
- Pilnowanie się w pracy to dobry pomysł, stażyści wylatują nawet za krzywe kołnierzyki. - może nie do końca to była prawda, ale fakt faktem, stażystów i chętnych na staż w ministerstwie osobników nie brakowało, przetasowanie było duże, lepiej się pilnować. - Wątpię, żeby dotarła do nas moda na kowbojskie kapelusze i kowbojki. - stwierdziłem odnośnie odmienności mugoli i podążając za spojrzeniem Alice, również zerknąłem na ludzi za oknem, jednak szybko odwróciłem wzrok do wnętrza Dziurawego Kotła, ledwie powstrzymując się od skrzywienia, jakby samo patrzenie na mugoli plamiło moją krystalicznie czystą krew.
- Na krótką metę łatwo jest zapomnieć o tym wszystkim. - ale tylko na krótką, jeśli pod hasłami "dom" i "rodzina" ma się zakodowane podobne rzeczy, co ja. Dla Alice, która Wielką Brytanię traktowała jak obczyznę, sytuacja musiała być niekomfortowa, tym bardziej, że tu wszystko działało w drugą stronę niż w kraju rozkochanym w coca-coli i Elvisie i Elliott nie mogła potraktować swojego pobytu w Londynie jako ucieczki od codzienności i szaleć, jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
- Och mam nadzieję, że nie jest z Abbottów, Greengrassów, Lestrange'ów, Longbottomów, Macmillanów, Nottów, Ollivanderów, Prewettów, Rowle'ów, Slughornów czy Yaxleyów, bo mamusia kazała mi z nimi nie rozmawiać, nasze rody się bardzo nie lubią. - siląc się na powagę, wymieniłem wszystkie nazwiska, z którymi moja rodzina według historii i tradycji ma na pieńku. Takie to piękne i stereotypowe i chociaż sam te zasady miałem w niewielkim poważaniu i w czasach szkolnych planowałem układanie sobie życia z panną Parkinson, później zaręczyłem się z panną Lestrange, a teraz panna Greengrass nosi na palcu pierścionek ode mnie, niektórzy członkowie arystokracji wciąż trzymają się sztywno tych granic. Dla mnie byłoby to ciężko, bo jak widać ród Averych ma na pieńku z większością szlachty, a ja zostałem nauczony tej wyliczanki nienawiści zanim jeszcze jako dziecko nauczyłem się dobrze mówić.
- Zdrowie mu nie dopisuje? - dopytałem się, a po plecach przebiegł mi niemiły dreszcz, jak zawsze, gdy tematy krążyły dookoła zdrowia, leków i uzdrowicieli. - Mam nadzieję, że mimo wszystko przekonasz się do Anglii i znajdziesz tu swoje miejsce przynajmniej do czasu, gdy będziesz mogła wrócić do swojego prawdziwego domu. - dodałem dyplomatycznie, chociaż za dziwne uznałem to, że pomimo lat spędzonych w Hogwarcie Alice nie poczuła wystarczającego przywiązania do Wysp Brytyjskich i ich mieszkańców, by się odnaleźć w sytuacji, w której się znalazła.
- Pilnowanie się w pracy to dobry pomysł, stażyści wylatują nawet za krzywe kołnierzyki. - może nie do końca to była prawda, ale fakt faktem, stażystów i chętnych na staż w ministerstwie osobników nie brakowało, przetasowanie było duże, lepiej się pilnować. - Wątpię, żeby dotarła do nas moda na kowbojskie kapelusze i kowbojki. - stwierdziłem odnośnie odmienności mugoli i podążając za spojrzeniem Alice, również zerknąłem na ludzi za oknem, jednak szybko odwróciłem wzrok do wnętrza Dziurawego Kotła, ledwie powstrzymując się od skrzywienia, jakby samo patrzenie na mugoli plamiło moją krystalicznie czystą krew.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Choć Alice kierowała się w swoim życiu innymi wartościami i miała inne upodobania niż jej towarzysz, to jednak na swój sposób mogła zrozumieć, że to wychowanie determinowało jego podejście, i mimo tego, co było w Ameryce, ciężko było mu się wyrwać z tych utartych, wpajanych od urodzenia schematów i uprzedzeń. Już wtedy, kiedy się spotykali w tamtym okresie, Alice przypuszczała, że mężczyzna prędzej czy później wróci do kraju i rodziny. Chociaż wtedy nie lubiła myśleć o nim jako o czystokrwistym, który pewnie w normalnych okolicznościach nawet by na nią nie spojrzał. Tam podziały między nimi nie były tak istotne. Właściwie dopiero teraz, przy ponownym spotkaniu, uderzyła ją ta myśl. Perseus był przedstawicielem jednego z tych starych, wywyższających się rodów. Dla niej to nie miało większego znaczenia, bo podchodziła do tych podziałów luźno, nie traktowała ich poważnie, ale Brytyjczycy traktowali, i on z pewnością też. Naprawdę tego żałowała. Czyż świat nie byłby piękniejszy bez tych wszystkich podziałów, schematów i ograniczeń?
- Nie, nie jest. Glaucus Travers, może go kojarzysz? – odpowiedziała, po czym dodała gorzko: – Zresztą... jego rodzina i tak nie zaaprobowałaby jego znajomości z kimś takim, jak ja.
Wzruszyła ramionami, choć tak naprawdę wcale nie czuła się tak wyluzowana, na jaką chciała pozować. Pamiętała ostatnią rozmowę z Glaucusem w parku, wciąż często o niej myślała.
- Swoją drogą, dużo jest rodzin, za którymi nie przepadasz – zauważyła po chwili. – Czy to naprawdę ma jakiś sens? Takie kultywowanie durnych uprzedzeń sprzed kilku wieków?
To kolejna rzecz, której nie potrafiła zrozumieć, bo dla niej to było zupełnie abstrakcyjne. Przejmować się tym, że kilkaset lat temu ktoś kogoś nie lubił? Absurd.
- Niestety. Choć niezbyt chętnie o tym mówi – skrzywiła się. Thomas wcale nie był stary, a już na pewno nie na realia czarodziejskie. Jednak możliwe, że lata podróżowania po świecie mogły mu w jakiś sposób zaszkodzić. Może zetknął się z jakimś nieznanym zaklęciem lub inną rzeczą, która sprawiła, że podupadł na zdrowiu i musiał zawiesić czynną pracę? W końcu, poza Ameryką, odwiedzał mnóstwo innych, nie zawsze całkowicie bezpiecznych miejsc. Ale oczywiście były to tylko przypuszczenia Alice. Musiała go chyba bardziej dokładnie wypytać, licząc, że w końcu coś konkretniejszego jej powie i przestanie się zasłaniać niechęcią do martwienia jej.
- Staram się. W końcu nawet załapałam się na staż do waszego ministerstwa, żeby jakoś produktywnie spędzić ten czas – powiedziała. – Urząd Łączności z Mugolami. Jest całkiem w porządku, choć jako nowa stażystka, głównie pomagam w różnych sprawach pełnoprawnym pracownikom. To czasami nudne, ale... od czegoś trzeba zacząć, prawda?
W jej przypadku spora domieszka brytyjskiej krwi i spędzenie tu części dzieciństwa między wyjazdami, oraz edukacji nie sprawiło, by traktowała Anglię jako swoją ojczyznę. Czy w ogóle jakąś miała? Czuła się bardziej Amerykanką, ale jednak ta brytyjska domieszka gdzieś tam ją uwierała, i sprawiała, że nie mogła w stu procentach przynależeć ani tam, ani tu. Cóż, uroki życia w rozjazdach. Jej ojciec też miewał tego typu dylematy i pewnie gdyby nie to, że został w Anglii ze względu na dawną miłość i jakoś ułożył sobie życie zawodowe w tutejszym ministerstwie, pewnie wolałby jednak osiąść w bardziej przyjaznej mugolakom Ameryce.
- Muszę. Choć mój dział i tak należy do tych najbardziej pobłażliwych pod tym względem. W końcu obycie z mugolami jest tam bardzo w cenie, nawet jeśli jest postrzegane w innym rozumieniu niż w Ameryce – powiedziała. To miłe, że były w tym kraju osoby, które potrafiły docenić jej rozległą wiedzę o funkcjonowaniu świata mugoli. Na tyle, że ceniono jej pomoc jako stażystki. – Byłoby miło, gdyby dotarła chociaż moda na spodnie. Nie lubię sukienek, a moje noszenie spodni tutaj wciąż wydaje się niektóre osoby gorszyć.
Parsknęła śmiechem. Uwielbiała spodnie, i w ogóle mugolską modę. Była bardziej wygodna i praktyczna niż ta czarodziejska, stawiająca na długie szaty i suknie. Dostrzegła jednak wyraz twarzy Perseusa, gdy także spojrzał przez okno na mugoli, i jej uśmiech zbladł.
- Jak tam twoje kursy? Też pracujesz w ministerstwie? – zagadała po chwili, wiedząc, że próby przekonania go do tego, że mugole wcale nie są gorsi od czarodziejów, mija się z celem. – Jeśli tak, może kiedyś zobaczę cię na jakimś korytarzu?
- Nie, nie jest. Glaucus Travers, może go kojarzysz? – odpowiedziała, po czym dodała gorzko: – Zresztą... jego rodzina i tak nie zaaprobowałaby jego znajomości z kimś takim, jak ja.
Wzruszyła ramionami, choć tak naprawdę wcale nie czuła się tak wyluzowana, na jaką chciała pozować. Pamiętała ostatnią rozmowę z Glaucusem w parku, wciąż często o niej myślała.
- Swoją drogą, dużo jest rodzin, za którymi nie przepadasz – zauważyła po chwili. – Czy to naprawdę ma jakiś sens? Takie kultywowanie durnych uprzedzeń sprzed kilku wieków?
To kolejna rzecz, której nie potrafiła zrozumieć, bo dla niej to było zupełnie abstrakcyjne. Przejmować się tym, że kilkaset lat temu ktoś kogoś nie lubił? Absurd.
- Niestety. Choć niezbyt chętnie o tym mówi – skrzywiła się. Thomas wcale nie był stary, a już na pewno nie na realia czarodziejskie. Jednak możliwe, że lata podróżowania po świecie mogły mu w jakiś sposób zaszkodzić. Może zetknął się z jakimś nieznanym zaklęciem lub inną rzeczą, która sprawiła, że podupadł na zdrowiu i musiał zawiesić czynną pracę? W końcu, poza Ameryką, odwiedzał mnóstwo innych, nie zawsze całkowicie bezpiecznych miejsc. Ale oczywiście były to tylko przypuszczenia Alice. Musiała go chyba bardziej dokładnie wypytać, licząc, że w końcu coś konkretniejszego jej powie i przestanie się zasłaniać niechęcią do martwienia jej.
- Staram się. W końcu nawet załapałam się na staż do waszego ministerstwa, żeby jakoś produktywnie spędzić ten czas – powiedziała. – Urząd Łączności z Mugolami. Jest całkiem w porządku, choć jako nowa stażystka, głównie pomagam w różnych sprawach pełnoprawnym pracownikom. To czasami nudne, ale... od czegoś trzeba zacząć, prawda?
W jej przypadku spora domieszka brytyjskiej krwi i spędzenie tu części dzieciństwa między wyjazdami, oraz edukacji nie sprawiło, by traktowała Anglię jako swoją ojczyznę. Czy w ogóle jakąś miała? Czuła się bardziej Amerykanką, ale jednak ta brytyjska domieszka gdzieś tam ją uwierała, i sprawiała, że nie mogła w stu procentach przynależeć ani tam, ani tu. Cóż, uroki życia w rozjazdach. Jej ojciec też miewał tego typu dylematy i pewnie gdyby nie to, że został w Anglii ze względu na dawną miłość i jakoś ułożył sobie życie zawodowe w tutejszym ministerstwie, pewnie wolałby jednak osiąść w bardziej przyjaznej mugolakom Ameryce.
- Muszę. Choć mój dział i tak należy do tych najbardziej pobłażliwych pod tym względem. W końcu obycie z mugolami jest tam bardzo w cenie, nawet jeśli jest postrzegane w innym rozumieniu niż w Ameryce – powiedziała. To miłe, że były w tym kraju osoby, które potrafiły docenić jej rozległą wiedzę o funkcjonowaniu świata mugoli. Na tyle, że ceniono jej pomoc jako stażystki. – Byłoby miło, gdyby dotarła chociaż moda na spodnie. Nie lubię sukienek, a moje noszenie spodni tutaj wciąż wydaje się niektóre osoby gorszyć.
Parsknęła śmiechem. Uwielbiała spodnie, i w ogóle mugolską modę. Była bardziej wygodna i praktyczna niż ta czarodziejska, stawiająca na długie szaty i suknie. Dostrzegła jednak wyraz twarzy Perseusa, gdy także spojrzał przez okno na mugoli, i jej uśmiech zbladł.
- Jak tam twoje kursy? Też pracujesz w ministerstwie? – zagadała po chwili, wiedząc, że próby przekonania go do tego, że mugole wcale nie są gorsi od czarodziejów, mija się z celem. – Jeśli tak, może kiedyś zobaczę cię na jakimś korytarzu?
Wnętrze pubu
Szybka odpowiedź