Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Dolina Glendalough
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Glendalough
Glendalough to malownicza dolina położona w irlandzkich górach Wicklow. U ich podnóży rozpościerają się dwa jeziora: Upper Lake i Lower Lake, nad którymi często zawisa gęsta mgła, czyniąc tutejsze widoki wręcz mistycznymi. Jednak nie tylko to ma wpływ na panujący tu niezwykły, baśniowy nastrój; pomimo pięknych krajobrazów, z jakiegoś powodu dolina nie jest zbyt często odwiedzana przez mugolskich turystów. Być może to miejsce budzi w nich niepokój, w końcu ptaki w koronach drzew ćwierkają z dziwnym przejęciem, a na powierzchni jeziora znikąd pojawiają się rozległe kręgi. Mówi się, że Upper Lake zostało zamieszkałe przez druzgotki oraz trytony, które są wyjątkowo nieskore do kontaktów z czarodziejami. Z tego właśnie powodu niezalecane są kąpiele w tych czarujących, choć wybitnie niebezpiecznych wodach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 30.12.17 21:14, w całości zmieniany 2 razy
Nie udaje się. Zawiedziona patrzę, jak moja różdżka robi smętne puff, nie wydobywając z siebie żadnego świetlistego promienia. A więc czas charłactwa już nadszedł. Wzdycham niezadowolona, szczególnie, że to oznacza równie nieciekawe miny duchów chcących sunąć sprawnie po śniegu w niewidzialnym kuligu. Wydaje mi się jednak, że podmuchy wiatru innych, chociaż nielicznych uczestników śnieżkowej wojny powinny wystarczyć do ruszenia opornych sań. Niestety nawet potężne zaklęcie brata Bena nie skutkuje tak, jak powinno, a zjawy stają się naprawdę upierdliwe z tym łaskotaniem. Nie wiem jak w takich warunkach zachować powagę oraz koncentrację. Co chwilę chichoczę stłumionym głosem, próbując rozeznać się w sytuacji.
- Proszę, już dość - mówię do winowajcy, nie przestając się śmiać, ale jest nieustępliwy. Koncentruję się zatem całkowicie na zadaniu. Słucham motywacyjnej przemowy, w międzyczasie nabierając śnieg w białe rękawiczki i wypatrując dogodnego celu do ataku. Tylko ta herbata, która się materializuje, och. Ona tak pięknie pachnie. Staję więc przed trudnym wyborem, którego nie życzyłabym nikomu. Jednak wpadam na pomysł, żeby może się napić tak troszkę. Nawet nie dotykając dłońmi kubka, tylko usta przytwierdzić do rantu naczynia. Wiszę więc w jakiejś dziwnej pozie, z wypiętym trochę tyłkiem, bo mam zgięte plecy, ale to nic. Nieelegancko trochę siorbię, ale w tej pozycji nie stać mnie na nic innego, przepraszam. W tym samym czasie za to wypatruję ofiary na horyzoncie. W obu dłoniach zagniatam jeszcze mocniej śnieg, tak jakby miało mi to pomóc w celowaniu. Wreszcie odrywam się od cudownie ciepłego i słodkiego napoju, postanawiając, że spróbuję obrzucić śniegiem Just. Wiem, wiem, to takie strasznie banalne, mało finezyjne i w ogóle, taka zemsta, wet za wet i tak dalej, ale trudno. Wiem, gdzie stoi, więc daje mi to już jakąś przewagę, przynajmniej w teorii. Biorę w związku z tym zamach, mając nadzieję, że uda mi się wcelować chociażby w jej buta. A po wszystkim głaszczę z zadowoleniem moją brodę. Chyba ją polubiłam.
- Proszę, już dość - mówię do winowajcy, nie przestając się śmiać, ale jest nieustępliwy. Koncentruję się zatem całkowicie na zadaniu. Słucham motywacyjnej przemowy, w międzyczasie nabierając śnieg w białe rękawiczki i wypatrując dogodnego celu do ataku. Tylko ta herbata, która się materializuje, och. Ona tak pięknie pachnie. Staję więc przed trudnym wyborem, którego nie życzyłabym nikomu. Jednak wpadam na pomysł, żeby może się napić tak troszkę. Nawet nie dotykając dłońmi kubka, tylko usta przytwierdzić do rantu naczynia. Wiszę więc w jakiejś dziwnej pozie, z wypiętym trochę tyłkiem, bo mam zgięte plecy, ale to nic. Nieelegancko trochę siorbię, ale w tej pozycji nie stać mnie na nic innego, przepraszam. W tym samym czasie za to wypatruję ofiary na horyzoncie. W obu dłoniach zagniatam jeszcze mocniej śnieg, tak jakby miało mi to pomóc w celowaniu. Wreszcie odrywam się od cudownie ciepłego i słodkiego napoju, postanawiając, że spróbuję obrzucić śniegiem Just. Wiem, wiem, to takie strasznie banalne, mało finezyjne i w ogóle, taka zemsta, wet za wet i tak dalej, ale trudno. Wiem, gdzie stoi, więc daje mi to już jakąś przewagę, przynajmniej w teorii. Biorę w związku z tym zamach, mając nadzieję, że uda mi się wcelować chociażby w jej buta. A po wszystkim głaszczę z zadowoleniem moją brodę. Chyba ją polubiłam.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Ach! Nie uchroniłem się przed śnieżką Jocundy, która uderzyła mnie prosto w pierś. Zabolało - śnieg był mocno zbity, ale i to nie było w stanie popsuć mi humoru. Na mojej twarzy wciąż błąkał się rozbawiony uśmiech, chociaż faktycznie zasmucił mnie trochę ten brak reakcji ze strony różdżki. Aeris nie było takim skomplikowanym zaklęciem jak patronus, powinno było mi to wyjść bez większego problemu. Duchy spojrzały na mnie niezadowolone, a ja już podszedłem do ich sań, żeby je po prostu po mugolsku popchnąć. Niestety nie zdążyłem tego zrobić, bo duchy zaatakowały mnie piórkami i zaczęły bez opamiętania łaskotać po uszach i szyi. - Hej, chciałem was popchnąć! - Powiedziałem, ale już było za późno. Raczej nie miałem łaskotek, ale ich obecność i tak nie pozwalała mi się skupić na grze. Zaśmiałem się, bo już nie mogłem się powstrzymać. Zrobiło mi się przez nich jeszcze chłodniej, więc opatuliłem się bardziej swoim płaszczem, rozglądając się po twarzach przeciwników. W Matta już nie chciałem rzucać, bo znowu się przed nim ośmieszę - a tego nie chciałem. W ogóle najlepiej jak nie będę zwracał na niego uwagi. W Just już raz próbowałem i nie wyszło, a może gdyby tak... Zacząłem lepić piękną okrąglutką śnieżkę i posłałem ją w kierunku jakiejś nieznanej mi kobiety (Lunary). Skoro mnie nie znała to mogłem się ośmieszać, chociaż w sumie jeżeli śnieżka znowu uderzy w któryś z posągów to i tak nie będzie miała pojęcia, że stała się moim celem. Naprawdę nie przyszedłem tutaj, żeby zbijać posągi - przyszedłem się odprężyć, bo ostatnio za bardzo zasiedziałem się w domu i za długo rozmyślałem o niesprawiedliwości tego świata. Przyszedłem poobcować z duchami, które tak uwielbiałem, a z którymi miałem ostatnio tak mało kontaktu. I przyszedłem pić ciepłą herbatę, którą dostałem bardzo niespodziewanie, nawet nie wiedząc, że właśnie tego teraz potrzebowałem. Poczułem jak rozgrzewa moje zziębnięte ciało i od razu poczułem się lepiej. Jeszcze lepiej, bo w zasadzie i tak czułem się wyśmienicie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Anomalia musiały silnie oddziaływać w tym obszarze – mało które zaklęcia okazały się skuteczne, a tylko kilka dusznych sań zdołało ruszyć w kulig. Musiałem przyznać, że nie zazdrościłem pozostałym uwagi niezadowolonych duchów, mogłem jednak bez problemu skupić się na tym, aby zebrać garść śniegu i przygotować dorodną, mocno ubitą kulę. Kalkulacja była prosta – duży Jamie zasługiwał na równie wielką śnieżkę. Może i jego gabaryty sprawiały, że wydawał się łatwym celem – większa powierzchnia oznaczała w końcu większą szansę powodzenia – ale ja doskonale wiedziałem, że jego mocna, toporna sylwetka potrafiła pląsać niczym umykająca przed łowcą łania. Bo tak samo, jak potrafił posyłać w innych niemal śmiercionośne tłuczki, musiał nauczyć się ich unikać. Choć w latach, gdy przypadał szczyt jego kariery, ja akurat podróżowałem po odległych krainach, naoglądałem się wystarczająco dużo meczów z jego udziałem, by znać możliwości Wrighta.
Wyprostowałem się, dzierżąc śnieżną kulę w jednej dłoni. Mierząc Jamiego spojrzeniem, w nonszalanckim geście kilkakrotnie podrzuciłem swój oręż na niewielką wysokość, jakbym chciał powiedzieć ja kontra ty, bracie.
Stałem tak, budując napięcie, wzrokiem dosięgając jeszcze młodszego z Wrightów, tym samym zwiastując Joemu, że on także był na moim celowniku. W końcu rozpocząłem taniec – bo przecież gdybym rzucił tę śnieżkę z miejsca, uniknięcie jej nie stanowiłoby dla Bena najmniejszego wyzwania. Przeskakiwałem z miejsca na miejsce z taką prędkością, jakbym przemieszczał się przy pomocy zaklęcia abesio, kilkakrotnie markując rzuty, aż w końcu z mocnym zamachnięciem posłałem śnieżny pocisk na drugą stronę boiska.
Wyprostowałem się, dzierżąc śnieżną kulę w jednej dłoni. Mierząc Jamiego spojrzeniem, w nonszalanckim geście kilkakrotnie podrzuciłem swój oręż na niewielką wysokość, jakbym chciał powiedzieć ja kontra ty, bracie.
Stałem tak, budując napięcie, wzrokiem dosięgając jeszcze młodszego z Wrightów, tym samym zwiastując Joemu, że on także był na moim celowniku. W końcu rozpocząłem taniec – bo przecież gdybym rzucił tę śnieżkę z miejsca, uniknięcie jej nie stanowiłoby dla Bena najmniejszego wyzwania. Przeskakiwałem z miejsca na miejsce z taką prędkością, jakbym przemieszczał się przy pomocy zaklęcia abesio, kilkakrotnie markując rzuty, aż w końcu z mocnym zamachnięciem posłałem śnieżny pocisk na drugą stronę boiska.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Nie dostrzegła w zachowaniu Billy'ego nawet śladu zmieszania; gdyby jednak tak było, pewnie zachciałaby zawstydzić go jeszcze bardziej, rzucając mu się na szyję. Rzecz jasne całkowicie nieświadomie- na polu relacji międzyludzkich była równie mało delikatna, jak na polu quidditcha, wzrokiem łatwiej wyłapując ścigające ją tłuczki niż ślady emocji na twarzach ludzi, na których zależało jej najbardziej. Dlatego odchodząc, tylko posłała mu szeroki, radosny uśmiech, aby chwilę potem odszukać wzrokiem duszne sanki.
Brak zaklęcia wydobywającego się z końca jej różdżki przyjęła bez zdziwienia; magia zdecydowanie jej nie sprzyjała, przyjmowała ten fakt jednak z całkowitą beztroską. Dopóki nie opuszczała jej dobra passa, dzięki której mogła bombardować Białych gradem celnych śnieżek, nie interesowało jej już nic innego. Przynajmniej nie do momentu, w którym poczuła nagły dotyk na odsłoniętym fragmencie skóry szyi. Zaskoczona, pisnęła cienko i dziewczęco, prawie natychmiast po tym czując rozlewające się po policzkach ciepło wstydu.
-Hej!- Prychnęła oskarżycielsko, odnajdując wzrokiem ducha, który z szerokim, niematerialnym i z tego względu nieco przerażającym uśmiechem nachylał się nad nią z piórkiem w bezcielesnej dłoni.- Spływaj stąd, kolego, mam łaskotki!
Dodała już z bezsilnym nieco poczuciem bezsensu, wiedząc, że duch nie zamierzał łatwo się poddać. Chwilę później zachichotała gardłowo, wyginając się w panicznej próbie ucieczki przed łaskoczącym ją piórkiem. Próbując się skupić, pomimo konwulsyjnych napadów śmiechu, obrała na cel Benjamina; jedynym Wrightem, któremu miała zamiar umożliwić pozostanie na boisku, była przecież tylko i wyłącznie Hania. Schyliła się, łapiąc w dłonie garść śniegu i pospiesznie lepiąc nieco krzywą śniegową kulkę. Przygotowując się do rzutu, starała się zapomnieć o tym, co było kiedyś; o tym, jak pewnej bajkowej zimy urządziła bitwę na śnieżkę z Ignatiusem na ganku ich nowego domu, i jak śmiała się głośno, kiedy, zarumieniony od mrozu i wysiłku, zamknął ją w ramionach i wciągnął wraz z sobą w śniegową zaspę. Tamtej zimy być może stałby tutaj, zaraz obok niej, ramię w ramię, i znowu byliby drużyną, śmiejąc się i nawzajem poprawiając swoje zsuwające się z głów czapki.
Teraz jednak musiała sobie radzić sama.
Starając się odgonić natrętne myśli i równie natrętnego ducha zmrużyła lekko oczy, biorąc zamach, po czym wycelowała- i rzuciła. Z niegasnącą ekscytacją obserwowała tor lotu śnieżki, mając nadzieję, że miała dosięgnąć dokładnie czubka nosa potężnej, zwalistej sylwetki przyjaciela.
Brak zaklęcia wydobywającego się z końca jej różdżki przyjęła bez zdziwienia; magia zdecydowanie jej nie sprzyjała, przyjmowała ten fakt jednak z całkowitą beztroską. Dopóki nie opuszczała jej dobra passa, dzięki której mogła bombardować Białych gradem celnych śnieżek, nie interesowało jej już nic innego. Przynajmniej nie do momentu, w którym poczuła nagły dotyk na odsłoniętym fragmencie skóry szyi. Zaskoczona, pisnęła cienko i dziewczęco, prawie natychmiast po tym czując rozlewające się po policzkach ciepło wstydu.
-Hej!- Prychnęła oskarżycielsko, odnajdując wzrokiem ducha, który z szerokim, niematerialnym i z tego względu nieco przerażającym uśmiechem nachylał się nad nią z piórkiem w bezcielesnej dłoni.- Spływaj stąd, kolego, mam łaskotki!
Dodała już z bezsilnym nieco poczuciem bezsensu, wiedząc, że duch nie zamierzał łatwo się poddać. Chwilę później zachichotała gardłowo, wyginając się w panicznej próbie ucieczki przed łaskoczącym ją piórkiem. Próbując się skupić, pomimo konwulsyjnych napadów śmiechu, obrała na cel Benjamina; jedynym Wrightem, któremu miała zamiar umożliwić pozostanie na boisku, była przecież tylko i wyłącznie Hania. Schyliła się, łapiąc w dłonie garść śniegu i pospiesznie lepiąc nieco krzywą śniegową kulkę. Przygotowując się do rzutu, starała się zapomnieć o tym, co było kiedyś; o tym, jak pewnej bajkowej zimy urządziła bitwę na śnieżkę z Ignatiusem na ganku ich nowego domu, i jak śmiała się głośno, kiedy, zarumieniony od mrozu i wysiłku, zamknął ją w ramionach i wciągnął wraz z sobą w śniegową zaspę. Tamtej zimy być może stałby tutaj, zaraz obok niej, ramię w ramię, i znowu byliby drużyną, śmiejąc się i nawzajem poprawiając swoje zsuwające się z głów czapki.
Teraz jednak musiała sobie radzić sama.
Starając się odgonić natrętne myśli i równie natrętnego ducha zmrużyła lekko oczy, biorąc zamach, po czym wycelowała- i rzuciła. Z niegasnącą ekscytacją obserwowała tor lotu śnieżki, mając nadzieję, że miała dosięgnąć dokładnie czubka nosa potężnej, zwalistej sylwetki przyjaciela.
Penny Vause
Zawód : ścigająca Jastrzębi z Falmouth
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Holy light, oh, burn the night, oh keep the spirits strong
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Penny Vause' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Zamaszyste rzucenie zaklęcia wcale a wcale nie przełożyło się na jego efektywność. Spojrzałem na moją różdżkę i westchnąłem przeciągle, zawiedziony faktem, że po raz kolejny coś mi nie wyszło. A przecież w ostatnim czasie miałem tyle okazji, by ćwiczyć - mogłoby wydawać się, że tak popularne pojedynkowe zaklęcie nie sprawi mi problemu. A jednak, zawsze spodziewaj się niespodziewanego, Selwyn. Duchy miały się jak widać obejść dziś smakiem z przejażdżki, a przynajmniej większość z nich - wielu z moich towarzyszy również nie podołało bowiem zadaniu.
Prychnąłem śmiechem na słowa Fredericka, po czym popatrzyłem się wymownie to na Bena, to na Josepha, a na końcu na Hannah.
- Jako współwinny mogę cię lekko odciążyć, Fox, i zabawić pannę Wright moim towarzystwem - uśmiechnąłem się do Hanki, lekko skłaniając ku niej głowę, mówiąc też na tyle głośno, aby usłyszał mnie przynajmniej stojący na przeciwnym polu Benjamin. Nie wiem czy droczenie się z kimś, kto miał bicepsy większe w obwodzie niż moja głowa było rozważnym posunięciem, ale hej, miało być zabawnie! Przyszedłem tu spędzić wesoło czas, a jeżeli miało się to skończyć połamanymi kończynami lub wstrząśnieniem mózgu - trudno, jak mawiał Bott: jeżeli pod koniec wszystkie kości są całe to oznacza, że zabawa była nie dość dobra.
- Czyżby ten lis ci się naprzykrzał, milady? - zapytałem Hannah, lecz nim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek więcej w powietrzu rozległ się kolejny przeraźliwy gwizd sędziego, a duchy, niezajęte saneczkowym szaleństwem rzuciły się na nas z różnego rodzaju piórkami i rozpraszaczami. Zacząłem prychać i próbować opędzać się od przeźroczystych zjaw, jednak były one niezwykle wytrwałe w tym, co robiły. Nie miałem łaskotek, nie w tak oczywistych miejscach, toteż na szczęście zostałem uchroniony przed upokarzającym zwijaniem się ze śmiechy na śniegu. W tym całym rozgardiaszu zebrałem trochę białego puchu w dłonie i uformowałem z nich śnieżkę, którą następnie rzuciłem w kierunku Samuela, starając się nie trafić w żadnego z duchów po drodze.
Prychnąłem śmiechem na słowa Fredericka, po czym popatrzyłem się wymownie to na Bena, to na Josepha, a na końcu na Hannah.
- Jako współwinny mogę cię lekko odciążyć, Fox, i zabawić pannę Wright moim towarzystwem - uśmiechnąłem się do Hanki, lekko skłaniając ku niej głowę, mówiąc też na tyle głośno, aby usłyszał mnie przynajmniej stojący na przeciwnym polu Benjamin. Nie wiem czy droczenie się z kimś, kto miał bicepsy większe w obwodzie niż moja głowa było rozważnym posunięciem, ale hej, miało być zabawnie! Przyszedłem tu spędzić wesoło czas, a jeżeli miało się to skończyć połamanymi kończynami lub wstrząśnieniem mózgu - trudno, jak mawiał Bott: jeżeli pod koniec wszystkie kości są całe to oznacza, że zabawa była nie dość dobra.
- Czyżby ten lis ci się naprzykrzał, milady? - zapytałem Hannah, lecz nim jednak zdążyłem powiedzieć cokolwiek więcej w powietrzu rozległ się kolejny przeraźliwy gwizd sędziego, a duchy, niezajęte saneczkowym szaleństwem rzuciły się na nas z różnego rodzaju piórkami i rozpraszaczami. Zacząłem prychać i próbować opędzać się od przeźroczystych zjaw, jednak były one niezwykle wytrwałe w tym, co robiły. Nie miałem łaskotek, nie w tak oczywistych miejscach, toteż na szczęście zostałem uchroniony przed upokarzającym zwijaniem się ze śmiechy na śniegu. W tym całym rozgardiaszu zebrałem trochę białego puchu w dłonie i uformowałem z nich śnieżkę, którą następnie rzuciłem w kierunku Samuela, starając się nie trafić w żadnego z duchów po drodze.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Bardzo dobrze sobie radziła z udawaniem, że Fredericka nie ma w pobliżu. Ignorowała jego zaczepki, uznając je za niewarte gry słownej i marnowania czasu, skoro bitwa się toczyła i należało jak najszybciej wyeliminować wszystkich przeciwników. Niespecjalnie się wysilał, więc raz na jakiś czas spoglądała tylko w jego kierunku, by zmierzyć go lekceważącym spojrzeniem — był zbyt pewny siebie, a to ją drażniło; irytowało tym bardziej, że poza upolowaniem biednego chłopaka, trafiając go śnieżką w czoło, każde jej działanie od rozpoczęcia bitwy wiązało się ze sromotną porażką. Nie udało jej się nawet przepchnąć dusznych sań, przez co gospodarze zamierzali jej się odpłacić.
— Miałam dobre intencje!— krzyknęła głośno wielce zblulwersowana, gdy duchy zaczęły ją łaskotać. Wymachiwanie rękami w celu odgonienia niematerialnych istot nie przynosiły żadnego efektu, łzy momentalnie napłynęły jej do oczu, a brzuch zaczął boleć ze śmiechu. — Dosyć, dosyć! Dajcie mi już... spokój!
Odbiegła kawałek w bok, próbując przed nimi uciec, udało jej się w ten sposób zgarnąć trochę śniegu i uformować kulkę, choć po chwili znów została zaatakowana, bez bezdusznych czarodziejów, lub tego co po nich pozostało. Przycisnąwszy śnieg do piersi, chwyciła po drodze kubek z gorącym napojem, upiła dwa łyki w pośpiechu, licząc na to, że doda jej energii i rozgrzeje ją odrobinę, choć ze śmiechu przez chwilę było jej już naprawdę gorąco.
— Świetnie, na pewno będzie bardziej lekkostrawne — odpowiedziała do Alexandra, uśmiechając się do niego nieco kpiąco. Mina nieco jej zrzedła, gdy upierdliwe duchy wciąż próbowały ją łaskotać, a gorąca herbata zaczęła rozlewać się przy każdym jej ruchu. Ostatecznie zaniechała wypicia go do końca. Ubiła mocniej swoją śnieżkę i wycelowała nią w rudą czuprynę Brendana.
— Nie, skąd, ignorowanie go wcale nie jest takie trudne. Gdyby mi się naprzykrzał to znaczy, że jego obecność jakoś na mnie działa, a jest mi zupełnie obojętna— podkreśliła, zerkając na Selwyna, tym samym kątem oka łapiąc sylwetkę Foxa.
Spojrzała w drugą stronę; śnieżka Billy'ego prawdopodobnie miała poszybować w tym samym kierunku co jej, ale... no, gdzieś zakrzywiła się czasoprzestrzeń i zmieniła trajektorię lotu.
— DAJESZ MOORE! Masz cela jak leśny troll!— krzyknęła do przyjaciela, widząc jego starania, w ostatniej chwili powstrzymując się przed kiwnięciem głową z dezaprobatą. Co się z tym chłopakiem działo, zupełnie tracił formę! — Twoje fanki patrzą!
— Miałam dobre intencje!— krzyknęła głośno wielce zblulwersowana, gdy duchy zaczęły ją łaskotać. Wymachiwanie rękami w celu odgonienia niematerialnych istot nie przynosiły żadnego efektu, łzy momentalnie napłynęły jej do oczu, a brzuch zaczął boleć ze śmiechu. — Dosyć, dosyć! Dajcie mi już... spokój!
Odbiegła kawałek w bok, próbując przed nimi uciec, udało jej się w ten sposób zgarnąć trochę śniegu i uformować kulkę, choć po chwili znów została zaatakowana, bez bezdusznych czarodziejów, lub tego co po nich pozostało. Przycisnąwszy śnieg do piersi, chwyciła po drodze kubek z gorącym napojem, upiła dwa łyki w pośpiechu, licząc na to, że doda jej energii i rozgrzeje ją odrobinę, choć ze śmiechu przez chwilę było jej już naprawdę gorąco.
— Świetnie, na pewno będzie bardziej lekkostrawne — odpowiedziała do Alexandra, uśmiechając się do niego nieco kpiąco. Mina nieco jej zrzedła, gdy upierdliwe duchy wciąż próbowały ją łaskotać, a gorąca herbata zaczęła rozlewać się przy każdym jej ruchu. Ostatecznie zaniechała wypicia go do końca. Ubiła mocniej swoją śnieżkę i wycelowała nią w rudą czuprynę Brendana.
— Nie, skąd, ignorowanie go wcale nie jest takie trudne. Gdyby mi się naprzykrzał to znaczy, że jego obecność jakoś na mnie działa, a jest mi zupełnie obojętna— podkreśliła, zerkając na Selwyna, tym samym kątem oka łapiąc sylwetkę Foxa.
Spojrzała w drugą stronę; śnieżka Billy'ego prawdopodobnie miała poszybować w tym samym kierunku co jej, ale... no, gdzieś zakrzywiła się czasoprzestrzeń i zmieniła trajektorię lotu.
— DAJESZ MOORE! Masz cela jak leśny troll!— krzyknęła do przyjaciela, widząc jego starania, w ostatniej chwili powstrzymując się przed kiwnięciem głową z dezaprobatą. Co się z tym chłopakiem działo, zupełnie tracił formę! — Twoje fanki patrzą!
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Śnieżki znów przecięły mroźne powietrze przy akompaniamencie okrzyków duchów, których poglądy zdążyły wykrystalizować się na tyle, by część z nich zaczęła kibicować drużynie prowadzącej, czyli żółtej. Wykrzykiwali charyzmatyczne i wesołe hasła, które miały pomóc kapitanowi, ale przede wszystkim całej drużynie odzyskać morale. Pozostali energicznie skandowali na część drużyny białej, kiedy przyszła kolej na wykonywanie uników.
Śnieżki Sophii i Alexandra poleciały w stronę Samuela (ST to 74 i 41), te od Fredericka i Penny w stronę Bena (ST to 92 i 78), należąca do Pomony wybrała za cel Justine (ST to 29). Dalej Hannah i Billy celowali w Brendana (ST to 55 i 80), a Florean w Lunarę (ST to 39).
Ci, którzy nie musieli się bronić przed śnieżkami, mogą wykonać rzut na atak, a są to: Joseph, Bertie oraz Matthew.
| Czas na odpis wynosi 24h. Uniku dokonuje drużyna biała, kolejkę rozpoczyna Samuel.
Punktacja drużyn (żółta:biała) 30:15
Śnieżki Sophii i Alexandra poleciały w stronę Samuela (ST to 74 i 41), te od Fredericka i Penny w stronę Bena (ST to 92 i 78), należąca do Pomony wybrała za cel Justine (ST to 29). Dalej Hannah i Billy celowali w Brendana (ST to 55 i 80), a Florean w Lunarę (ST to 39).
Ci, którzy nie musieli się bronić przed śnieżkami, mogą wykonać rzut na atak, a są to: Joseph, Bertie oraz Matthew.
| Czas na odpis wynosi 24h. Uniku dokonuje drużyna biała, kolejkę rozpoczyna Samuel.
Punktacja drużyn (żółta:biała) 30:15
- Życia:
L.p. Postać Życie I Życie II Obraż., PŻ i kary 1. Sophia Carter - + 270/270 2. Frederick Fox + + 270/270 3. Edna Stalk - + 216/216 4. Penny Vause + + 227/232 5. Pomona Sprout + + 207/207 6. Hannah Wright + + 210/215 7. Alexander Selwyn + + 215/215 8. Florean Fortescue - + 200/210 9. Billy Moore - + 234/234
Drużyna Samuela:L.p. Postać Życie I Życie II Obraż., PŻ i kary 1. Maxine Desmond- - - 2. Samuel Skamander - + 250/250 (-5 do nast. akcji) 3. Joseph Wright - + 215/230 4. Justine Tonks - + 232/232 (-5 do nast. akcji) 5. Brendan Weasley + + 332/332 (-5 do nast. akcji) 6. Lunara Greyback + + 159/174 (-5 do nast. akcji) 7. Bertie Bott - + 209/224 (-5 do nast. akcji) 8. Matthew Bott + + 194/194 (-5 do nast. akcji) 9. Benjamin Wright + + 290/290
Prawie nieźle wychodziło mu maskowanie ciemnochmurnego humoru, który wisiał nad głową Samuela ostatnimi czasy, niemal bez ustanku. Nikt raczej nie powinni mu się dziwić, przynajmniej z tych, którzy go znali, i którzy wiedzieli. Ale nie musieli. A Samuel nie musiał ani się tłumaczyć, ani też...psuć ten wyrwany fragment beztroski innym. Zasługiwali na nieoczekiwanie ofiarowane światło i Skamander nie miał prawa im go odbierać własną ciemnością.
Ciemna brew zadrgała, gdy z różdżki, zamiast promienia zaklęcia, wydobyło sie mgielne kaszlnięcie. Chmurne, półprzeźroczyste oblicza i pełne zawodu spojrzenia, które skierowały ku nim duchy, wystarczająco szybko utwierdzały go w przekonaniu, że dzisiejszy pech ciągnął się za nim, jak czarna peleryna wampirów. Widocznie naelektryzowana duszną atmosferą emocja, szybko przelewała się na rzeczywistość.
łaskotek nie miał, ale piórka i niematerialne słonie duchów wystarczająco skutecznie rozpraszały, by Samuel mógł poczuć dyskomfort. Czuł się jak postać z "bajki" rzucony na kartki nie tej historii co trzeba - Wystarczy - mruknął chrapliwie, gdy miękkie narzędzie tortury raz jeszcze musnęło osłonięty kark. Nachylił się, łapiąc w dłonie garść śniegu. To nie była tura na ich atak, ale mroźna biel odwracała uwagę od niespokojnie krążących myśli - Zdaje się, że naszym przeciwnikom coś za wysoko urosło ego. Trzeba im je nieco ukrócić. Niedługo nie będą mieli czym w nas rzucać, tak się zapalili do ataku. Ale nie planuję czekać, aż sami się pogrążą i wolałbym im w tym pomóc. - podrzucił ulepiona kulkę do góry i upuszczając ją na ziemię, gdy otrzymał kolejną serię dusznych przeszkadzajek - Jak za bardzo od tego zapału spuchną, to będzie łatwiej celować. A teraz ruszać mi się slalomem, nie stać w miejscu, bo nie do twarzy nam ze śnieżką w oku - kącik ust uniósł się, a zerkniecie posłał najpierw Billy'emu, potem Alexandra. Leciały w jego stronę dwa śnieżne pociski i przez jeden krótki ułamek sekundy pomyślał, że dobrze byłby już zejść z boiska. Myśl szybko wypchnęła iskra, której jeszcze daleko było do gaśnięcia. W końcu był na polu walki. Małe rzeczy, małe wojny, a jednak mówiły o tym, kim było się w dużych sprawach i wielkiej, czającej się u progu wojnie. Zgodnie z własnymi słowami ruszył się z miejsca, gdy tylko dwie pary oczu skupiły się na nim, jako celowi. Ruchomy obiekt zawsze był trudniej trafialny. Podobno.
1. Retoryka
2. Unik
Ciemna brew zadrgała, gdy z różdżki, zamiast promienia zaklęcia, wydobyło sie mgielne kaszlnięcie. Chmurne, półprzeźroczyste oblicza i pełne zawodu spojrzenia, które skierowały ku nim duchy, wystarczająco szybko utwierdzały go w przekonaniu, że dzisiejszy pech ciągnął się za nim, jak czarna peleryna wampirów. Widocznie naelektryzowana duszną atmosferą emocja, szybko przelewała się na rzeczywistość.
łaskotek nie miał, ale piórka i niematerialne słonie duchów wystarczająco skutecznie rozpraszały, by Samuel mógł poczuć dyskomfort. Czuł się jak postać z "bajki" rzucony na kartki nie tej historii co trzeba - Wystarczy - mruknął chrapliwie, gdy miękkie narzędzie tortury raz jeszcze musnęło osłonięty kark. Nachylił się, łapiąc w dłonie garść śniegu. To nie była tura na ich atak, ale mroźna biel odwracała uwagę od niespokojnie krążących myśli - Zdaje się, że naszym przeciwnikom coś za wysoko urosło ego. Trzeba im je nieco ukrócić. Niedługo nie będą mieli czym w nas rzucać, tak się zapalili do ataku. Ale nie planuję czekać, aż sami się pogrążą i wolałbym im w tym pomóc. - podrzucił ulepiona kulkę do góry i upuszczając ją na ziemię, gdy otrzymał kolejną serię dusznych przeszkadzajek - Jak za bardzo od tego zapału spuchną, to będzie łatwiej celować. A teraz ruszać mi się slalomem, nie stać w miejscu, bo nie do twarzy nam ze śnieżką w oku - kącik ust uniósł się, a zerkniecie posłał najpierw Billy'emu, potem Alexandra. Leciały w jego stronę dwa śnieżne pociski i przez jeden krótki ułamek sekundy pomyślał, że dobrze byłby już zejść z boiska. Myśl szybko wypchnęła iskra, której jeszcze daleko było do gaśnięcia. W końcu był na polu walki. Małe rzeczy, małe wojny, a jednak mówiły o tym, kim było się w dużych sprawach i wielkiej, czającej się u progu wojnie. Zgodnie z własnymi słowami ruszył się z miejsca, gdy tylko dwie pary oczu skupiły się na nim, jako celowi. Ruchomy obiekt zawsze był trudniej trafialny. Podobno.
1. Retoryka
2. Unik
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75, 11
'k100' : 75, 11
Dolina Glendalough
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia