Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Wyspa Achill
AutorWiadomość
Wyspa Achill
Wyspa Achill jest jedną z pereł znajdującego się na zachodnim wybrzeżu hrabstwa Mayo. Mugole zdają sobie sprawę z istnienia czterech wiosek na południu wyspy, ale dwie pozostałe, zamieszkane wyłącznie przez czarodziejów, pozostają poza zasięgiem ich wzroku. Ze względu na bogatą florę wyspy, w magicznych osadach można spotkać głównie alchemików pozyskujących stąd rzadkie składniki potrzebne do uwarzenia skomplikowanych eliksirów.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Lokacja zawiera kości.
/może z 19 luty, pasuje?
Wynonna po spotkaniu z lordem Yaxley'em przez kilka dni chodziła zła jak osa. Znaczy, dla postronnych obserwatorów nie odznaczało się to niczym szczególnym, bowiem nadal mówiła tak samo mało jak wcześniej, a i ciągle towarzyszyły jej lodowate spojrzenia, które kierowała w stronę osób, które były na tyle odważne, by się do niej odezwać. W sumie nic więc dziwnego, że wzięła się za poszukiwanie smoka. Głupi Morgoth miał czelność mówić jej, że jej pomysły są niemądre. Spokojnie więc i cierpliwie przeszukiwała pobliskie lasy i wyspy, codziennie chodząc bardziej zirytowaną i zezłoszczoną przez fakt, że po dwóch tygodniach poszukiwań ciągle nie była w stanie odnaleźć tego, czego szukała. Po prawie trzech latach pracy jako łowca myślała, że nawet bez dodatkowej pomocy poradzi sobie, tak jak zawsze.
W końcu postanowiła jednocześnie odpocząć jak i zbadać wyspę Achill. Wątpił, by znalazła tutaj jednego z tych wielkich gadów, z tego prostego względu, że miejsce zamieszkiwane było przez całkiem sporą grupę czarodziei.
Już od jakiegoś czasu obiecywała, że zabierze z sobą Evelyn, uznała więc, że tak lekka i nie wymagająca wyprawa jest idealną okazją do podróży z kuzynką. Dodatkowo co dwie pary oczu to nie jedna, Evelyn mogła na swój sposób pomóc, we dwie zdecydowanie szybciej przecież obejdą wyspę.
I tak też się stało. Jednak ku kolejnemu rozczarowaniu Wynonny była to kolejna podróż z której miała wrócić z niczym. Swoją wędrówkę zakończyły na Klifie Zdobywców, o którym panna Burke słyszała już nie jedno. I to właśnie tam, gdy zasiadły na chwilę Wynonna w końcu wyrzuciła z siebie trapiący ją problem. Znaczy głównie, to w ładnych słowach wyraziła swoje rozczarowanie faktem, że lord Yaxley nie był chętny do współpracy z nią i frustrację nad tym, że na własną rękę poszukiwania smoka idą jej strasznie opornie. Potem zaś podniosła się, o dziwo nawet dość niespodziewanie i podeszła do skraju klifu, przez chwilę mierząc spojrzeniem odległość, jaką trzeba pokonać, by znaleźć się w wodzie.
-Evelyn, słyszałaś o rzekomym skarbie znajdującym się na dnie? - zapytała kuzynki odwracając głowę w jej stronę. Choć zima zbliżała się ku końcowi na dworze nadal było chłodno. Wynonna jednak w jakiś sposób do tego chłodu już przywykła nawet, głównie dzięki temu, że większość zimowych dni spędzała poza domem. Teraz zaś mierzyła lady Slughorn, jednak widać było, że mimo iż patrzy na nią, to jej myśli ciągną ku temu, by skusić się i skoczyć w głębiny wody. W końcu postanowiła. W sumie już od początku wiedziała jakiego wyboru dokona, jej zdrowy rozsądek szybko przegrał walkę z uzależnieniem od adrenaliny. Jak zwykle ubrana była w męską koszulę, którą ukradła jednemu z braci i spodnie do jazdy konnej. Na barkach miała ciepłą beżową kurtkę i chustę wokół szyi. Zrzuciła wierzchnie rzeczy i spodnie. Została w samej koszuli, przez chwilę zastanawiając się, czy i jej się pozbyć. W końcu postanowiła w niej zostać. Rzeczy ułożyła obok kuzynki, a na samym ich wierzchu ułożyła różdżką. - Zaraz wrócę. - obiecała i już po chwili znikała za klifem. Skoczyła na główkę, zdając sobie sprawę, że w ten sposób łatwiej i szybciej dobrnie do dna. Srogo się jednak pomyliła. Może i plan z założenia był dobry, jednak nie zbadawszy wcześniej dokładnie flory i fauny nie spodziewała się ataku langustnika ladaco, który wrednie wgryzł się w jej kostkę. To zaś kompletnie zaburzyło jej funkcjonowanie i szybko wpłynęło na postanowienie, by opuścić wodę. Dotarła do brzegu, po czym kompletnie przemoczona utykając ruszyła w stronę kuzynki. Dopiero teraz poczuła, że na dworze nadal jest zimo. Chłodny wiatr potęgował uczucie mrozu na jej mokrej skórze.
Wynonna po spotkaniu z lordem Yaxley'em przez kilka dni chodziła zła jak osa. Znaczy, dla postronnych obserwatorów nie odznaczało się to niczym szczególnym, bowiem nadal mówiła tak samo mało jak wcześniej, a i ciągle towarzyszyły jej lodowate spojrzenia, które kierowała w stronę osób, które były na tyle odważne, by się do niej odezwać. W sumie nic więc dziwnego, że wzięła się za poszukiwanie smoka. Głupi Morgoth miał czelność mówić jej, że jej pomysły są niemądre. Spokojnie więc i cierpliwie przeszukiwała pobliskie lasy i wyspy, codziennie chodząc bardziej zirytowaną i zezłoszczoną przez fakt, że po dwóch tygodniach poszukiwań ciągle nie była w stanie odnaleźć tego, czego szukała. Po prawie trzech latach pracy jako łowca myślała, że nawet bez dodatkowej pomocy poradzi sobie, tak jak zawsze.
W końcu postanowiła jednocześnie odpocząć jak i zbadać wyspę Achill. Wątpił, by znalazła tutaj jednego z tych wielkich gadów, z tego prostego względu, że miejsce zamieszkiwane było przez całkiem sporą grupę czarodziei.
Już od jakiegoś czasu obiecywała, że zabierze z sobą Evelyn, uznała więc, że tak lekka i nie wymagająca wyprawa jest idealną okazją do podróży z kuzynką. Dodatkowo co dwie pary oczu to nie jedna, Evelyn mogła na swój sposób pomóc, we dwie zdecydowanie szybciej przecież obejdą wyspę.
I tak też się stało. Jednak ku kolejnemu rozczarowaniu Wynonny była to kolejna podróż z której miała wrócić z niczym. Swoją wędrówkę zakończyły na Klifie Zdobywców, o którym panna Burke słyszała już nie jedno. I to właśnie tam, gdy zasiadły na chwilę Wynonna w końcu wyrzuciła z siebie trapiący ją problem. Znaczy głównie, to w ładnych słowach wyraziła swoje rozczarowanie faktem, że lord Yaxley nie był chętny do współpracy z nią i frustrację nad tym, że na własną rękę poszukiwania smoka idą jej strasznie opornie. Potem zaś podniosła się, o dziwo nawet dość niespodziewanie i podeszła do skraju klifu, przez chwilę mierząc spojrzeniem odległość, jaką trzeba pokonać, by znaleźć się w wodzie.
-Evelyn, słyszałaś o rzekomym skarbie znajdującym się na dnie? - zapytała kuzynki odwracając głowę w jej stronę. Choć zima zbliżała się ku końcowi na dworze nadal było chłodno. Wynonna jednak w jakiś sposób do tego chłodu już przywykła nawet, głównie dzięki temu, że większość zimowych dni spędzała poza domem. Teraz zaś mierzyła lady Slughorn, jednak widać było, że mimo iż patrzy na nią, to jej myśli ciągną ku temu, by skusić się i skoczyć w głębiny wody. W końcu postanowiła. W sumie już od początku wiedziała jakiego wyboru dokona, jej zdrowy rozsądek szybko przegrał walkę z uzależnieniem od adrenaliny. Jak zwykle ubrana była w męską koszulę, którą ukradła jednemu z braci i spodnie do jazdy konnej. Na barkach miała ciepłą beżową kurtkę i chustę wokół szyi. Zrzuciła wierzchnie rzeczy i spodnie. Została w samej koszuli, przez chwilę zastanawiając się, czy i jej się pozbyć. W końcu postanowiła w niej zostać. Rzeczy ułożyła obok kuzynki, a na samym ich wierzchu ułożyła różdżką. - Zaraz wrócę. - obiecała i już po chwili znikała za klifem. Skoczyła na główkę, zdając sobie sprawę, że w ten sposób łatwiej i szybciej dobrnie do dna. Srogo się jednak pomyliła. Może i plan z założenia był dobry, jednak nie zbadawszy wcześniej dokładnie flory i fauny nie spodziewała się ataku langustnika ladaco, który wrednie wgryzł się w jej kostkę. To zaś kompletnie zaburzyło jej funkcjonowanie i szybko wpłynęło na postanowienie, by opuścić wodę. Dotarła do brzegu, po czym kompletnie przemoczona utykając ruszyła w stronę kuzynki. Dopiero teraz poczuła, że na dworze nadal jest zimo. Chłodny wiatr potęgował uczucie mrozu na jej mokrej skórze.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Ostatnio zmieniony przez Wynonna Burke dnia 14.08.16 15:53, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Wynonna Burke' has done the following action : rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Lorne Bulstrode przebywał na wyspie już od jakiegoś czasu. Myślał, że chociaż tutaj uda mu się pobyć zupełnie samotnie. Chciał poukładać swe myśli ogarnięte chaosem, które sprowokowały go do haniebnego czynu, którego się podjął we własnym domostwie. Nie czuł jednak żadnych wyrzutów sumienia, że skrzywdził swą dawną narzeczoną. Była nikim. Niczym. Jedynie cieniem, który zakrywał wszelką słoneczną jasność w życiu Lorna. Jednak klątwa, która zrodziła w Darcy depresję, dała mu satysfakcję tylko na krótki czas. Bardzo krótki. Musiał zrezygnować z posady w rezerwacie Kent, a ostatnie spojrzenia na pyski smoków, ostatnie zerknięcia na smocze jaja... cóż, nie mógł powstrzymać łez. Utracił nie tylko stanowisko, a dodatkowo wkroczył na wojenną ścieżkę z Tristanem. Wspólna przeszłość, która tak mocno zacisnęła ich więzy, po prostu zniknęła. Wróg. Stał się wrogiem, którego będzie musiał znosić przy każdej misji Rycerzy. Lorne nie mógł czuć się bezpieczny, ale nie będzie się ukrywał. Jeśli dojdzie do konfrontacji, przyjmie ją z pokorą, wierny swoim przekonaniom. Chciałby rzucić klątwę na cały ród Rosierów, których fałsz wyzierał i mknął ku wszystkim stronom świata.
Wszystko to zmusiło lorda do tego, by odnalazł miejsce nowe i ciche. Bez gwaru i świstu zaklęć, które ostatnimi czasy czyniły o wiele więcej złego, niż dobrego. Stracił wszystko, a żal, który targał jego całą osobą przyprowadził go właśnie tutaj.
Lorne rozebrał się i wskoczył do wody. Gdy przebywał pod wodą, cały świat na powierzchni wydawał się być cichą iluzją. W głębinach było zimno. Oczyszczający chłód i może coś więcej?
Wszystko to zmusiło lorda do tego, by odnalazł miejsce nowe i ciche. Bez gwaru i świstu zaklęć, które ostatnimi czasy czyniły o wiele więcej złego, niż dobrego. Stracił wszystko, a żal, który targał jego całą osobą przyprowadził go właśnie tutaj.
Lorne rozebrał się i wskoczył do wody. Gdy przebywał pod wodą, cały świat na powierzchni wydawał się być cichą iluzją. W głębinach było zimno. Oczyszczający chłód i może coś więcej?
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Lorne Bulstrode' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Evelyn z ochotą powitała okazję do wyprawy z kuzynką. W dotychczasowym życiu raczej rzadko sama łowiła ingrediencje, zazwyczaj korzystała z obszernych zapasów rodu (Slughornowie mieli dość funduszy, by zlecać innym zdobywanie dla nich składników), a sporą część roślin, nawet rzadkich, mogła znaleźć w szklarniach na tyłach swojej posiadłości, dokąd zostały sprowadzone z dalekich miejsc jeszcze przez jej ojca, dziadka i ich poprzedników. Ojciec nie chciał puszczać jej samej bez opieki zbyt daleko, obawiając się o jej bezpieczeństwo, nie miał jednak nic przeciwko wypadowi z Wynonną, tym bardziej, że nie miały narażać się na zagrożenia ani wybierać się nigdzie daleko, a tylko na wyspę Achill, na której młoda Slughornówna już kilka razy była właśnie z ojcem lub kimś z rodzeństwa. Wynonnę znała od dzieciństwa, i w przeciwieństwie do jej nieznośnego brata Quentina, darzyła ją dużą sympatią i lubiła spędzać z nią czas. Miały ze sobą sporo wspólnego, choćby to, że obie nie przepadały szczególnie za brylowaniem na salonach, woląc oddawać się swoim pasjom.
Przeszły przez wyspę słynącą z występowania dużej ilości rzadkich ziół niezbędnych w alchemii. Może wybrały nieodpowiednią porę roku, ale zmarznięta ziemia nie dostarczyła zbyt wielu zdobyczy, ich torby były praktycznie puste, choć Evelyn udało się wyłuskać odrobinę kiełkujących ziół, które uznała za przydatne i starannie schowała.
- Chyba musimy przybyć tutaj kiedy będzie cieplej, może wiosną. Może wtedy znajdziemy coś bardziej interesującego – powiedziała, gdy dotarły do Klifu Zdobywców. I tutaj Evelyn kiedyś była, ale dawno temu, jako nastolatka. Stała tutaj ze swoim bratem i do dziś pamiętała to, że kategorycznie zabronił jej skakania do wody, gdy chciała sprawdzić, ile prawdy było w legendzie o skarbie. Złapał ją w pasie i nie pozwalał zbliżać się do krawędzi klifu, choć może to lepiej, bo jej umiejętności pływania prezentowały się naprawdę mizernie i mogłaby zrobić sobie krzywdę. Chociaż wtedy nie chciała słuchać słów rozsądku, oburzona, że zabraniano jej zrobienia tego, na co miała ochotę.
- Słyszałam, chociaż brat nie pozwolił mi sprawdzić, ile w tym prawdy. Był pewien, że szybciej się utopię niż znajdę ten skarb – roześmiała się. – Może miał trochę racji, ale... jestem ciekawa, zbyt ciekawa, by wyperswadować ci ten pomysł, choć pewnie powinnam. Nie słyszałam, żeby komuś do tej pory udało się znaleźć tam coś cennego, ale może będziesz pierwsza?
Zawsze podziwiała w Wynonnie tę odwagę i pragnienie przygód. W dzieciństwie i jako nastolatka zresztą też była bardziej odważna, teraz jej ochota na zanurzanie się w lodowatej wodzie była jakby mniejsza. Może gdyby było lato, teraz też ściągałaby z siebie wierzchnią warstwę ubioru i przymierzałaby się do skoku, ale gdy podeszła do klifu i zobaczyła spienioną masę lodowatej wody kłębiącą się u podnóża skalnej ściany... Cóż, postanowiła się na razie wstrzymać, szczególnie że ktoś powinien czuwać, na wypadek gdyby Wynonna napotkała problemy, a przecież skakała bez różdżki. Może z wiekiem stawała się bardziej rozważna?
Stała w miejscu, patrząc, jak jej kuzynka rozbiera się i skacze do wody. Jej blade ciało przebiło taflę, a Evelyn mimowolnie się wzdrygnęła na myśl o tym, jak straszliwy ziąb musi panować pod wodą i jak bardzo musi boleć uderzenie w nią z takiej wysokości. Wciąż wpatrywała się w nią, oczekując pojawienia się Wynonny i już po niedługiej chwili ujrzała jej głowę pojawiającą się nad wodą. Panna Burke dopłynęła do brzegu, i wydostała się cała przemoczona i utykająca.
- Nic ci nie jest? – zapytała z niepokojem, idąc w jej stronę. Miała nadzieję, że ta nie zrobiła sobie krzywdy, zwłaszcza że Evelyn nie znała się na magii leczniczej. – Jak tam było? Znalazłaś coś?
W międzyczasie, kiedy Wynonna się ogarniała, dostrzegła inną sylwetkę, męską, również skaczącą do wody parędziesiąt metrów dalej. Z tej odległości nie rozpoznała swojego byłego współpracownika z rezerwatu Rosierów, tym bardziej że widziała go tylko kątem oka, skupiona na obserwowaniu swojej kuzynki. Czyżby był to kolejny śmiałek, który uwierzył opowieściom i postanowił je sprawdzić?
Przeszły przez wyspę słynącą z występowania dużej ilości rzadkich ziół niezbędnych w alchemii. Może wybrały nieodpowiednią porę roku, ale zmarznięta ziemia nie dostarczyła zbyt wielu zdobyczy, ich torby były praktycznie puste, choć Evelyn udało się wyłuskać odrobinę kiełkujących ziół, które uznała za przydatne i starannie schowała.
- Chyba musimy przybyć tutaj kiedy będzie cieplej, może wiosną. Może wtedy znajdziemy coś bardziej interesującego – powiedziała, gdy dotarły do Klifu Zdobywców. I tutaj Evelyn kiedyś była, ale dawno temu, jako nastolatka. Stała tutaj ze swoim bratem i do dziś pamiętała to, że kategorycznie zabronił jej skakania do wody, gdy chciała sprawdzić, ile prawdy było w legendzie o skarbie. Złapał ją w pasie i nie pozwalał zbliżać się do krawędzi klifu, choć może to lepiej, bo jej umiejętności pływania prezentowały się naprawdę mizernie i mogłaby zrobić sobie krzywdę. Chociaż wtedy nie chciała słuchać słów rozsądku, oburzona, że zabraniano jej zrobienia tego, na co miała ochotę.
- Słyszałam, chociaż brat nie pozwolił mi sprawdzić, ile w tym prawdy. Był pewien, że szybciej się utopię niż znajdę ten skarb – roześmiała się. – Może miał trochę racji, ale... jestem ciekawa, zbyt ciekawa, by wyperswadować ci ten pomysł, choć pewnie powinnam. Nie słyszałam, żeby komuś do tej pory udało się znaleźć tam coś cennego, ale może będziesz pierwsza?
Zawsze podziwiała w Wynonnie tę odwagę i pragnienie przygód. W dzieciństwie i jako nastolatka zresztą też była bardziej odważna, teraz jej ochota na zanurzanie się w lodowatej wodzie była jakby mniejsza. Może gdyby było lato, teraz też ściągałaby z siebie wierzchnią warstwę ubioru i przymierzałaby się do skoku, ale gdy podeszła do klifu i zobaczyła spienioną masę lodowatej wody kłębiącą się u podnóża skalnej ściany... Cóż, postanowiła się na razie wstrzymać, szczególnie że ktoś powinien czuwać, na wypadek gdyby Wynonna napotkała problemy, a przecież skakała bez różdżki. Może z wiekiem stawała się bardziej rozważna?
Stała w miejscu, patrząc, jak jej kuzynka rozbiera się i skacze do wody. Jej blade ciało przebiło taflę, a Evelyn mimowolnie się wzdrygnęła na myśl o tym, jak straszliwy ziąb musi panować pod wodą i jak bardzo musi boleć uderzenie w nią z takiej wysokości. Wciąż wpatrywała się w nią, oczekując pojawienia się Wynonny i już po niedługiej chwili ujrzała jej głowę pojawiającą się nad wodą. Panna Burke dopłynęła do brzegu, i wydostała się cała przemoczona i utykająca.
- Nic ci nie jest? – zapytała z niepokojem, idąc w jej stronę. Miała nadzieję, że ta nie zrobiła sobie krzywdy, zwłaszcza że Evelyn nie znała się na magii leczniczej. – Jak tam było? Znalazłaś coś?
W międzyczasie, kiedy Wynonna się ogarniała, dostrzegła inną sylwetkę, męską, również skaczącą do wody parędziesiąt metrów dalej. Z tej odległości nie rozpoznała swojego byłego współpracownika z rezerwatu Rosierów, tym bardziej że widziała go tylko kątem oka, skupiona na obserwowaniu swojej kuzynki. Czyżby był to kolejny śmiałek, który uwierzył opowieściom i postanowił je sprawdzić?
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
U Wynonny wyglądało to kompletnie odwrotnie, w ostatnim czasie, a nawet na przestrzeni kilku lat, ciepło wytwarzane przez kociołek zamieniła na wyprawy w różne rejony świata jak i kraju. Jedno z nich były bezpieczne i nie wymagające, do innych zaś musiała przygotowywać się stosowniej i dokładniej. Wyprawa na wyspę Achill była połączeniem dwóch spraw, jednocześnie mogła zabrać z sobą Evelyn, a ta mogła znaleźć kilka ingrediencji które wykazywały jakąkolwiek chęć trwania w takiej pogodzie, z drugiej zaś mogła też bez problemu sprawdzić wyspę. I choć fakt, że nie wiele tu znalazły nie powodowała w niej radości, to też nie napawała jej jakimś wielkim rozczarowaniem, pewnie z tego powodu, ze już z góry zakładała, że nie znajdą tutaj tego, czego w chwili obecnej poszukuje. Jednak, gdyby nie sprawdziła tej wsypy, to pewnie poczucie niedokładnego wykonywania swoich obowiązków z pewnością wlokłoby się za nią niemiłosiernie siedząc na karku.
Zaś co do samej Evelyn znały się od małego i o ile za dzieciaka je obie rozpierała energia i pewnie nie raz ich opiekunki musiała się natrudzić, by choć na chwilę je gdzieś zatrzymać, tak Wynonna z biegiem lat zaczęła dostrzegać w swojej kuzynce pewną tendencję do spowalniania, czy nawet hamowania tej pierwotnej chęci do odkrywania i eksplorowania otaczającego świata, a co więcej do zagłębiania się w badanie niezbadanego i wręcz rwania się przed szereg i uszczknąć trochę z przygody. Podróżowały przez wyspę i chociaż Wynonna widziała jak Evelyn zbiera kiełkujące zioła i potrafiła je rozróżnić, to jej myśli i czyny mocniej skupiały się na lustrowaniu spojrzeniem rozprzestrzeniającego się przed nim horyzontu. Na jej słowa zaś lady Burke skinęła tylko głową nie wdając się w głębsze rozważania na ten temat. Lady Slughorn miała rację i nie było sensu dokładniejszego rozważania jej propozycji. Poza tym, ciemnowłosa właścicielka zielonych oczu, choć wolała przebywać i pracować w samotności, to czasem za miłe uznawała wyrwanie się gdzieś z Slughorn, może niekoniecznie na bal, ale takie mało zagrażające życiu wyprawy mogłaby określić nawet jako przyjemne. Tym bardziej, ze obecność kuzynki nie działała na niej tak alergicznie jak obecność innych ludzi. Wysłuchując jej opowieści o bracie uniosła lekko kącik ust ku górze. I choć gest ten dla postronnego obserwatora mógłby się wydawać dość oszczędny, to jak na Wynonne, bym on naprawdę kamieniem milowym, a każdy, kto potrafił go wywołać na jej twarzy był osobą, którą w swojej klasyfikacji oznaczała słowem: ważny.
Może i nurkowanie w lodowatej wodzie nie było najmądrzejszym pomysłem Wynonny. Ale skuszona przygodą i domniemanym skarbem postanowiła to zrobić. Czasem dawała ponieść się chwili, choć świadoma była tego, że jako dama – nie powinna. Gdy wyszła już z wody z kostką podrażnioną przez zęby langustnika usłyszała pytanie kuzynki, na które pokręciła przecząco głową. I trudno było w sumie zrozumieć czy tym gestem przekazywała, że coś jej jest, czy też wręcz odwrotne. Według własnego postrzegania nic się jej nie stało, bowiem dostatecznie szybko wyszła z wody. I o ile ugryzienie nigdy przyjemną rzeczą nie jest, to wiedziała, że za chwilę będzie mogła spokojnie używać poranionej nogi, mniej jej się jednak uśmiechał fakt, że przez najbliższy tydzień nie będzie sprzyjało jej szczęście. Na próbę stanęła na nodze, z ulgą uznając, że przyzwyczaja się do dyskomfortu, jakie niosło ze sobą ugryzienie. Ruszyła w stronę swoich rzeczy.
-Ugryzł mnie langustnik ledwo zanurzyłam się w wodzie. – wyznała, kompletnie niepocieszana swoim dzisiaj kompletnie nie sprzyjającym szczęściem. Najpierw wsunęła na biodra spodnie, a następnie ściągnęła mokrą koszulę, rzuciła na ziemię i już po chwili nakładała na ramiona kurtkę. Dryfującego w wodzie Lorne’a nie zauważyła, zajęta w tej chwili sobą.
Zaś co do samej Evelyn znały się od małego i o ile za dzieciaka je obie rozpierała energia i pewnie nie raz ich opiekunki musiała się natrudzić, by choć na chwilę je gdzieś zatrzymać, tak Wynonna z biegiem lat zaczęła dostrzegać w swojej kuzynce pewną tendencję do spowalniania, czy nawet hamowania tej pierwotnej chęci do odkrywania i eksplorowania otaczającego świata, a co więcej do zagłębiania się w badanie niezbadanego i wręcz rwania się przed szereg i uszczknąć trochę z przygody. Podróżowały przez wyspę i chociaż Wynonna widziała jak Evelyn zbiera kiełkujące zioła i potrafiła je rozróżnić, to jej myśli i czyny mocniej skupiały się na lustrowaniu spojrzeniem rozprzestrzeniającego się przed nim horyzontu. Na jej słowa zaś lady Burke skinęła tylko głową nie wdając się w głębsze rozważania na ten temat. Lady Slughorn miała rację i nie było sensu dokładniejszego rozważania jej propozycji. Poza tym, ciemnowłosa właścicielka zielonych oczu, choć wolała przebywać i pracować w samotności, to czasem za miłe uznawała wyrwanie się gdzieś z Slughorn, może niekoniecznie na bal, ale takie mało zagrażające życiu wyprawy mogłaby określić nawet jako przyjemne. Tym bardziej, ze obecność kuzynki nie działała na niej tak alergicznie jak obecność innych ludzi. Wysłuchując jej opowieści o bracie uniosła lekko kącik ust ku górze. I choć gest ten dla postronnego obserwatora mógłby się wydawać dość oszczędny, to jak na Wynonne, bym on naprawdę kamieniem milowym, a każdy, kto potrafił go wywołać na jej twarzy był osobą, którą w swojej klasyfikacji oznaczała słowem: ważny.
Może i nurkowanie w lodowatej wodzie nie było najmądrzejszym pomysłem Wynonny. Ale skuszona przygodą i domniemanym skarbem postanowiła to zrobić. Czasem dawała ponieść się chwili, choć świadoma była tego, że jako dama – nie powinna. Gdy wyszła już z wody z kostką podrażnioną przez zęby langustnika usłyszała pytanie kuzynki, na które pokręciła przecząco głową. I trudno było w sumie zrozumieć czy tym gestem przekazywała, że coś jej jest, czy też wręcz odwrotne. Według własnego postrzegania nic się jej nie stało, bowiem dostatecznie szybko wyszła z wody. I o ile ugryzienie nigdy przyjemną rzeczą nie jest, to wiedziała, że za chwilę będzie mogła spokojnie używać poranionej nogi, mniej jej się jednak uśmiechał fakt, że przez najbliższy tydzień nie będzie sprzyjało jej szczęście. Na próbę stanęła na nodze, z ulgą uznając, że przyzwyczaja się do dyskomfortu, jakie niosło ze sobą ugryzienie. Ruszyła w stronę swoich rzeczy.
-Ugryzł mnie langustnik ledwo zanurzyłam się w wodzie. – wyznała, kompletnie niepocieszana swoim dzisiaj kompletnie nie sprzyjającym szczęściem. Najpierw wsunęła na biodra spodnie, a następnie ściągnęła mokrą koszulę, rzuciła na ziemię i już po chwili nakładała na ramiona kurtkę. Dryfującego w wodzie Lorne’a nie zauważyła, zajęta w tej chwili sobą.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
W wodnych głębinach nie odnalazł niczego wartego uwagi, prócz złośliwego langustnika, który z lubością podpłynął do jego kostki. Chapnięcie szczypiec tego rozłoszczonego stworzenia nie było bardzo bolesne, jednak dokuczliwe i niezwiastujące dobrego początku tygodnia. Lorne wypuścił powietrze pod wodą i przez chwilę unosił się pośród bąbelków. Niedługo potem wypłynął na powierzchnię ze zmarszczonym czołem. Zastanawiał się, kiedy w końcu minie zła passa. Kiedy los się do niego uśmiechnie? Gdy wszedł na suchy grunt, już otwierał usta, by zakląć, jednak żadne wulgarne słowo nie padło. Dostrzegł bowiem dwie kobiety, jedną świeżo po mroźnej kąpieli, stojącą do niego tyłem i drugą, suchą i patrzącą wprost ku niemu. Uniósł dłoń w geście pozdrowienia, po czym podszedł do sterty swych ubrań. Nałożył na koszulę na swe mokre ciało i próbował poradzić sobie z guzikami.
Nie był pewien, czy wypada podchodzić do oddalonych nieco kobiet, jednak po paru krokach rozpoznał Evelyn, swą współpracowniczkę z Kent. Nie rozeszli się w waśni, właściwie Lorne nawet nie był pewien, czy Evelyn doszły słuchy, iż zmienił rezerwat. Teraz, gdy ich spojrzenia się spotkały, niegrzecznym byłoby odejście. Chwycił buty w jedną dłoń i boso zaczął zbliżać się do kobiet.
- Chciałem popływać dłużej i odnaleźć legendarny skarb, ale gdy ledwie się zanurzyłem rzuciły się na mnie langustniki! Niesamowite, jak bardzo agresywne są te przerośnięte homary. Dzień dobry, Evelyn, za nic w świecie nie spodziewałbym się spotkać tu kogokolwiek, a tym bardziej kogoś znajomego! Jak się miewasz?
Wcześniej wskazał na swą niewielką ranę i wzruszył z uśmiechem ramionami. Pech trzymał się Lorna jak szczypce langustników ludzkich kostek, ale cóż poradzić?
Teraz jego spojrzenie spoczęło na nieznajomej. Lico jej było poważne, jakby na swych barkach nosiła całe cierpienie ziemskiej planety. Mimo tego była nieprzeciętnie piękna. Uraczył ją serdecznym uśmiechem i ukłonem. Przywitał się oficjalnie, ale daleko mu było do sztywnej etykiety. Uznał, że była tutaj niepotrzebna. Czekał, aż Evelyn go przedstawi.
Nie był pewien, czy wypada podchodzić do oddalonych nieco kobiet, jednak po paru krokach rozpoznał Evelyn, swą współpracowniczkę z Kent. Nie rozeszli się w waśni, właściwie Lorne nawet nie był pewien, czy Evelyn doszły słuchy, iż zmienił rezerwat. Teraz, gdy ich spojrzenia się spotkały, niegrzecznym byłoby odejście. Chwycił buty w jedną dłoń i boso zaczął zbliżać się do kobiet.
- Chciałem popływać dłużej i odnaleźć legendarny skarb, ale gdy ledwie się zanurzyłem rzuciły się na mnie langustniki! Niesamowite, jak bardzo agresywne są te przerośnięte homary. Dzień dobry, Evelyn, za nic w świecie nie spodziewałbym się spotkać tu kogokolwiek, a tym bardziej kogoś znajomego! Jak się miewasz?
Wcześniej wskazał na swą niewielką ranę i wzruszył z uśmiechem ramionami. Pech trzymał się Lorna jak szczypce langustników ludzkich kostek, ale cóż poradzić?
Teraz jego spojrzenie spoczęło na nieznajomej. Lico jej było poważne, jakby na swych barkach nosiła całe cierpienie ziemskiej planety. Mimo tego była nieprzeciętnie piękna. Uraczył ją serdecznym uśmiechem i ukłonem. Przywitał się oficjalnie, ale daleko mu było do sztywnej etykiety. Uznał, że była tutaj niepotrzebna. Czekał, aż Evelyn go przedstawi.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Evelyn nadal nie zatraciła swojej ciekawości świata, wciąż chciała wiedzieć więcej, doświadczać nowych rzeczy. Była może bardziej ostrożna i rozsądna, bardziej uważała na to, co mówi i robi – przynajmniej w towarzystwie, bo kiedy była sama, albo w otoczeniu osób, którym ufała i przed którymi nie musiała grać dobrze wychowanej damy, mogła być bardziej sobą, bardziej bliską psotnej, krnąbrnej panience, która chodziła po dachach i eksplorowała piwnice, szklarnie i tereny wokół posiadłości, bo tylko to było dla niej dostępne, gdy była małą dziewczynką, nie licząc tych sytuacji, gdy zabierano ją do rezerwatu smoków, posiadłości krewnych bądź innych miejsc, gdzie ojciec niejednokrotnie wprowadzał ją w swój fach. W jasnoniebieskich oczach wciąż często czaiły się figlarne ogniki, które przygasały na salonach, by rozbłysnąć ponownie, gdy znajdowała się na pewniejszym gruncie, kiedy nie musiała dbać o żadne pozory. Panicznie bała się zawieść oczekiwania rodziny, dostrzec w oczach bliskich przyganę i brak aprobaty. Tylko to mogło ją zatrzymać, przytępić jej żądzę przygód, bo chyba nic na świecie nie przerażało jej tak, jak wizja wydziedziczenia, wyrzucenia poza nawias rodziny, stania się wyrzutkiem nie mogącym nawet przebywać obok najbliższych. Nie pomagały nawet myśli, że musiałaby zrobić coś naprawdę złego, żeby na to zasłużyć – na przykład zakochać się w szlamie, ale to było przecież nierealne, skoro nigdy nie uważała szlam za godne okazywania im większej uwagi.
Wynonna była specyficzna, ale w oczach Evelyn nie było to wadą. Kuzynka nie była osobą, do której każdy mógł dotrzeć, nie była wylewna i rozgadana, więc niejako należała do wąskiego, uprzywilejowanego grona dopuszczonego do bliższego kontaktu. To samo, choć może w nieco mniejszym natężeniu, działało w drugą stronę, bo również Evelyn lubiła pracować sama, ale ceniła towarzystwo panny Burke i to, że nie była nachalna, nie próbowała zawracać jej głowy głupimi ploteczkami i innymi nieinteresującymi sprawami poruszanymi tylko po to, by mówić cokolwiek.
Oczekiwała jej pojawienia się, mimo bycia całkowicie suchą i tak leciutko drżąc z zimna. Wynonna wydostała się z wody szybko i wyjaśniło się, dlaczego straciła ochotę na szukanie skarbów.
- A to pech – zauważyła, i było to stwierdzenie bardzo prawdziwe, bo ugryzienia langustników sprowadzały rozmaite nieszczęścia. Może nawet dobrze, że Evelyn nie skoczyła do wody? Nie potrzebowała teraz pecha, w najbliższych dniach kończyła pracę nad wyjątkowo trudnym wywarem, który od dłuższego czasu dojrzewał w kociołku i nie mogła tego zepsuć.
- Może kiedy indziej zaspokoimy naszą ciekawość. Możemy tu wrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach – pocieszyła ją. Może zanurkują razem, oby tym razem bez towarzystwa uciążliwych langustników.
Chwilę później zauważyła, że mężczyzna, który skoczył do wody chwilę po Wynonnie, także się wynurza i wychodzi na brzeg. Najwyraźniej dostrzegł dziewczęta, bo ruszył w ich stronę, a Evelyn mogła wreszcie zobaczyć jego twarz i rozpoznać w nim Lorne’a Bulstrode’a, z którym do niedawna pracowała w rezerwacie Rosierów, a który z jakiegoś powodu zrezygnował z tej pracy. Evelyn nie wiedziała zbyt wiele o okolicznościach, a Tristan, ilekroć go o to pytała, jeżył się i nabierał wody w usta, więc Slughornówna doszła do wniosku, że między Lornem a jej kuzynem wydarzył się jakiś konflikt. Jaki? Tego koniecznie musiała się dowiedzieć.
- Dziękuję, miewam się dobrze, lordzie Bulstrode – powitała go z wyczuwalnym dystansem, mając na uwadze to, że Tristan raczej nie zachowywał się tak wobec niego bez żadnego powodu. Coś musiało się stać, coś złego. – Najwyraźniej dzisiejszego dnia langustniki poczynają sobie wyjątkowo zuchwale, jednakże... Nie spodziewałam się spotkania w takim miejscu po pańskim zniknięciu z rezerwatu. – Wciąż go obserwowała, z tym samym dystansem i podejrzliwością, ale bez wrogości, bo w końcu nie wiedziała, co dokładnie się wydarzyło, a jej samej Bulstrode nigdy się szczególnie nie naraził, zresztą nie znała go bardzo blisko. Wydawał jej się zawsze dość niefrasobliwy i roztrzepany, ale, skupiona na pracy w pracowni alchemicznej, widywała go sporadycznie. – Och, to moja kuzynka, Wynonna Burke. Wynonno, poznaj Lorne'a Bustrode'a – dokonała prezentacji obydwojga, po czym znowu zerknęła na Wynonnę. – Towarzyszymy sobie wzajemnie w tym małym, niewinnym wypadzie w poszukiwaniu ziół do eliksirów – dodała jeszcze, poklepując prawie pustą torbę, chociaż miała wrażenie, że Lorne bacznie obserwuje jej towarzyszkę. Nie powinno jej to dziwić, Wynonna była naprawdę urodziwą panną, choć, skupiona na własnym wewnętrznym świecie, może nawet nie zdawała sobie sprawy z emocji, jakie mogła budzić w mężczyznach.
Wynonna była specyficzna, ale w oczach Evelyn nie było to wadą. Kuzynka nie była osobą, do której każdy mógł dotrzeć, nie była wylewna i rozgadana, więc niejako należała do wąskiego, uprzywilejowanego grona dopuszczonego do bliższego kontaktu. To samo, choć może w nieco mniejszym natężeniu, działało w drugą stronę, bo również Evelyn lubiła pracować sama, ale ceniła towarzystwo panny Burke i to, że nie była nachalna, nie próbowała zawracać jej głowy głupimi ploteczkami i innymi nieinteresującymi sprawami poruszanymi tylko po to, by mówić cokolwiek.
Oczekiwała jej pojawienia się, mimo bycia całkowicie suchą i tak leciutko drżąc z zimna. Wynonna wydostała się z wody szybko i wyjaśniło się, dlaczego straciła ochotę na szukanie skarbów.
- A to pech – zauważyła, i było to stwierdzenie bardzo prawdziwe, bo ugryzienia langustników sprowadzały rozmaite nieszczęścia. Może nawet dobrze, że Evelyn nie skoczyła do wody? Nie potrzebowała teraz pecha, w najbliższych dniach kończyła pracę nad wyjątkowo trudnym wywarem, który od dłuższego czasu dojrzewał w kociołku i nie mogła tego zepsuć.
- Może kiedy indziej zaspokoimy naszą ciekawość. Możemy tu wrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach – pocieszyła ją. Może zanurkują razem, oby tym razem bez towarzystwa uciążliwych langustników.
Chwilę później zauważyła, że mężczyzna, który skoczył do wody chwilę po Wynonnie, także się wynurza i wychodzi na brzeg. Najwyraźniej dostrzegł dziewczęta, bo ruszył w ich stronę, a Evelyn mogła wreszcie zobaczyć jego twarz i rozpoznać w nim Lorne’a Bulstrode’a, z którym do niedawna pracowała w rezerwacie Rosierów, a który z jakiegoś powodu zrezygnował z tej pracy. Evelyn nie wiedziała zbyt wiele o okolicznościach, a Tristan, ilekroć go o to pytała, jeżył się i nabierał wody w usta, więc Slughornówna doszła do wniosku, że między Lornem a jej kuzynem wydarzył się jakiś konflikt. Jaki? Tego koniecznie musiała się dowiedzieć.
- Dziękuję, miewam się dobrze, lordzie Bulstrode – powitała go z wyczuwalnym dystansem, mając na uwadze to, że Tristan raczej nie zachowywał się tak wobec niego bez żadnego powodu. Coś musiało się stać, coś złego. – Najwyraźniej dzisiejszego dnia langustniki poczynają sobie wyjątkowo zuchwale, jednakże... Nie spodziewałam się spotkania w takim miejscu po pańskim zniknięciu z rezerwatu. – Wciąż go obserwowała, z tym samym dystansem i podejrzliwością, ale bez wrogości, bo w końcu nie wiedziała, co dokładnie się wydarzyło, a jej samej Bulstrode nigdy się szczególnie nie naraził, zresztą nie znała go bardzo blisko. Wydawał jej się zawsze dość niefrasobliwy i roztrzepany, ale, skupiona na pracy w pracowni alchemicznej, widywała go sporadycznie. – Och, to moja kuzynka, Wynonna Burke. Wynonno, poznaj Lorne'a Bustrode'a – dokonała prezentacji obydwojga, po czym znowu zerknęła na Wynonnę. – Towarzyszymy sobie wzajemnie w tym małym, niewinnym wypadzie w poszukiwaniu ziół do eliksirów – dodała jeszcze, poklepując prawie pustą torbę, chociaż miała wrażenie, że Lorne bacznie obserwuje jej towarzyszkę. Nie powinno jej to dziwić, Wynonna była naprawdę urodziwą panną, choć, skupiona na własnym wewnętrznym świecie, może nawet nie zdawała sobie sprawy z emocji, jakie mogła budzić w mężczyznach.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czyż to nie właśnie za to, wszyscy tak bardzo kochają dzieci? Za ich niewinność. Umiejętność brania z życia całymi garściami i nie pytania nawet o zgodę. Nie liczenia się z konsekwencjami, a nawet nie zastanawiania się nad tymi. Czy coś wypada, czy nie – nigdy takie rzeczy przecież nie zaprzątały głów krnąbrnych maluchów, które chciały tylko poznawać świat. I prawdopodobnie każdy kiedyś taki był. Jednak potem magia zaczynała się kończyć, rosło się i uświadamiało sobie, że nie da się żyć, bez konsekwencji własnych czynów. Że wraz z latami, które wskakują na nasz kark, rośnie też odpowiedzialność. Czy coś wypada, czy nie – zaczynała zalęgać się w głowach, aż w końcu przejmowało kontrole nad życiem i zachowaniem sprawiając, że więcej czasu poświęcało się myśleniu czy należy i jak, niż na robieniu tego. A nawet, o zgrozo, odpuszczaniu sobie czegokolwiek.
I w pewnym momencie Wynonna zrozumiała, że też sobie odpuszcza. Chociaż nie było to tak oczywiste, jeszcze w czasie, gdy robiła kurs na alchemika. Bardziej później, gdy zaczęła już pracę. Wcześniej myślała, że to dobry pomysł. Pójść w ślady brata. Kariera alchemika wydawała się odpowiednia dla panny z wyższych sfer, bo nie narażała. Ale chyba już gdy Edgar pierwszy raz zabrał ją z sobą na jedną ze swoich wypraw wiedziała, że ciągnie ją do podróżowania. Do bycia w ciągłym ruchu. Do odkrywania i poznawania. Cieszyła się, że znalazła w sobie tyle odwagi, by pójść do ojca. W innym wypadku nadal siedziałaby nad kociołkiem gorzkniejąc z dnia na dzień.
I choć Evelyn przypominała trochę Wynonnonę, to jednocześnie zdawała się pasować bardziej do otoczenia niż ona. Trochę jakby Wynonna dostała jakiś wybrakowany zestaw do funkcjonowania w społeczeństwie i musiała sobie radzić bez jakiejś bardzo potrzebnej i przydatnej części. Ale nie narzekała. Nauczyła się tak już funkcjonować i w ciągu lat stało się to dla niej codziennością.
-Tygodniowy. – przytaknęła, nawet lekko rozbawiona tym jakże trafnym spostrzeżeniem swojej kuzynki. Och, nawet jej drgnął kącik ust na chwilę ku górze, jakby na chwilę odpędzając z jej barków wszystkie zmartwienia i przemyślenia, którą ciągle i niestrudzenie nosiła z sobą. Na kolejne słowa Evelyn tylko skinęła głową. Nie planowała szukać skarbu, ani ziół, chciała tylko sprawdzić, czy nie znajdzie tu śladów jakiegoś smoka. Miała jednak nadzieję, że niedługo jakieś odnajdzie. Wracanie na wsypę Achill, choć było ciekawym pomysłem, musiało zostać odłożone na jakiś czas.
Wynonna usłyszała za sobą męski głos. Minęła chwila, zanim się odwróciła, pierw, nieśpiesznie zapinając kurtkę. W końcu zwróciła się w stronę ich nowego towarzysza i uważnym chłodnym spojrzeniem zlustrowała go od góry do dołu. Wyczuła lekką zdystansowaną postawę, która przybrała Evelyn więc i w jej spojrzeniu można było dostrzec pewien dystans. Nie spodziewała się nikogo tu spotykać, a co ważniejsze, nie miała na to najmniejszej ochoty. Nie oderwała wzroku od Lorna, nawet, gdy jej towarzyszka wymówiła jej imię. Skinęła wtedy tylko lekko głową, jakby uznając, że nic więcej mu się od niej nie należy. Została przedstawiona, wiedziała też jak on się nazywa, co więcej zostało do dodania. Atmosfera była dziwna i Wynonna nie bardzo wiedziała, czy to za jej sprawą, czy też nie. Ale też i nawet nie za bardzo ją to interesowało. Stała więc, mierząc uważnym spojrzeniem lorda Bulstrode’a, jakby czekając, aż wykona jakiś fałszywy ruch. Rozmowę postanowiła zostawić swojej kuzynce. Ona zdecydowanie lepiej sobie w niej radziła.
I w pewnym momencie Wynonna zrozumiała, że też sobie odpuszcza. Chociaż nie było to tak oczywiste, jeszcze w czasie, gdy robiła kurs na alchemika. Bardziej później, gdy zaczęła już pracę. Wcześniej myślała, że to dobry pomysł. Pójść w ślady brata. Kariera alchemika wydawała się odpowiednia dla panny z wyższych sfer, bo nie narażała. Ale chyba już gdy Edgar pierwszy raz zabrał ją z sobą na jedną ze swoich wypraw wiedziała, że ciągnie ją do podróżowania. Do bycia w ciągłym ruchu. Do odkrywania i poznawania. Cieszyła się, że znalazła w sobie tyle odwagi, by pójść do ojca. W innym wypadku nadal siedziałaby nad kociołkiem gorzkniejąc z dnia na dzień.
I choć Evelyn przypominała trochę Wynonnonę, to jednocześnie zdawała się pasować bardziej do otoczenia niż ona. Trochę jakby Wynonna dostała jakiś wybrakowany zestaw do funkcjonowania w społeczeństwie i musiała sobie radzić bez jakiejś bardzo potrzebnej i przydatnej części. Ale nie narzekała. Nauczyła się tak już funkcjonować i w ciągu lat stało się to dla niej codziennością.
-Tygodniowy. – przytaknęła, nawet lekko rozbawiona tym jakże trafnym spostrzeżeniem swojej kuzynki. Och, nawet jej drgnął kącik ust na chwilę ku górze, jakby na chwilę odpędzając z jej barków wszystkie zmartwienia i przemyślenia, którą ciągle i niestrudzenie nosiła z sobą. Na kolejne słowa Evelyn tylko skinęła głową. Nie planowała szukać skarbu, ani ziół, chciała tylko sprawdzić, czy nie znajdzie tu śladów jakiegoś smoka. Miała jednak nadzieję, że niedługo jakieś odnajdzie. Wracanie na wsypę Achill, choć było ciekawym pomysłem, musiało zostać odłożone na jakiś czas.
Wynonna usłyszała za sobą męski głos. Minęła chwila, zanim się odwróciła, pierw, nieśpiesznie zapinając kurtkę. W końcu zwróciła się w stronę ich nowego towarzysza i uważnym chłodnym spojrzeniem zlustrowała go od góry do dołu. Wyczuła lekką zdystansowaną postawę, która przybrała Evelyn więc i w jej spojrzeniu można było dostrzec pewien dystans. Nie spodziewała się nikogo tu spotykać, a co ważniejsze, nie miała na to najmniejszej ochoty. Nie oderwała wzroku od Lorna, nawet, gdy jej towarzyszka wymówiła jej imię. Skinęła wtedy tylko lekko głową, jakby uznając, że nic więcej mu się od niej nie należy. Została przedstawiona, wiedziała też jak on się nazywa, co więcej zostało do dodania. Atmosfera była dziwna i Wynonna nie bardzo wiedziała, czy to za jej sprawą, czy też nie. Ale też i nawet nie za bardzo ją to interesowało. Stała więc, mierząc uważnym spojrzeniem lorda Bulstrode’a, jakby czekając, aż wykona jakiś fałszywy ruch. Rozmowę postanowiła zostawić swojej kuzynce. Ona zdecydowanie lepiej sobie w niej radziła.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Przeczesywał mokre włosy ręką, wsłuchując się w słowa Evelyn. Patrzył jej prosto w oczy i czytając z jej postawy, zrozumiał, że jest mocno zdystansowana. Jakby był intruzem na wyspie, która przecież nie należała do niej. Przecież go znała, widziała jak z zamiłowaniem opiekuje się najpotężniejszymi z istot magicznego świata. Czyżby Tristan wszystko jej opowiedział? Nie, na pewno nie. Pewnikiem dotarły do niej informacje, że zmienił miejsce pracy. Pewnie nie wie, co o tym wszystkim myśleć, tym bardziej, że wcale dobrze się nie znali. Mimo wszystko nieprzyjemnie zaskoczyła go postawa dawnej współpracowniczki. Mimo wszystko nie zmazywał z twarzy uśmiechu, nieco wyćwiczonego, ale wciąż szerokiego. Chciał utrzymać jak najlepsze relację z pozostałymi pracownikami Kent - nie raz przyda się stamtąd pomoc, czy zaczerpnięcie informacji. Skinął głową ze zrozumieniem, gdy skończyła mówić. Przedstawiła swą kuzynkę - małomówna i tajemnicza. O wiele bardziej zdystansowana, aż bijąca chłodem. Niesamowita.
- Bardzo miło mi poznać. Jak się miewa szanowny Edgar? - zapytał niezobowiązująco. Jakich konkretnie ziół poszukujecie? Warto rozglądać się za konkretnymi stworzeniami, bo często żywią się tym, czego i my poszukujemy. A w tym być może mógłbym pomóc.
Spoglądał to na jedną kobietę, to na drugą. Ewidentnie był intruzem, niechcianym elementem - może Wynonna peszyła się, gdy mężczyźni patrzą na jej przemoczone ciało? Nie był to przecież widok, którego należało się wstydzić!
Lorna zainteresował wątek eliksirów, dlatego dopytał dalej, bez natarczywości, a luźno - tak jak rozmawiają serdeczni sobie sąsiedzi czy dawni współpracownicy.
- Bardzo miło mi poznać. Jak się miewa szanowny Edgar? - zapytał niezobowiązująco. Jakich konkretnie ziół poszukujecie? Warto rozglądać się za konkretnymi stworzeniami, bo często żywią się tym, czego i my poszukujemy. A w tym być może mógłbym pomóc.
Spoglądał to na jedną kobietę, to na drugą. Ewidentnie był intruzem, niechcianym elementem - może Wynonna peszyła się, gdy mężczyźni patrzą na jej przemoczone ciało? Nie był to przecież widok, którego należało się wstydzić!
Lorna zainteresował wątek eliksirów, dlatego dopytał dalej, bez natarczywości, a luźno - tak jak rozmawiają serdeczni sobie sąsiedzi czy dawni współpracownicy.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie inaczej było z Evelyn. Chęć bycia po prostu dzieckiem i odkrywanie piękna świata walczyła z wpojonymi zasadami wychowania. Mimo dużej ilości obowiązków i nauk, w jakich musiała uczestniczyć (jak każda młoda szlachcianka, bo nie była w tej kwestii żadnym wyjątkiem), nie można było powiedzieć, by Slughornowie byli szczególnie surowi i ograniczający swoje latorośle. Szczególnie ona, jako najmłodsza, traktowana była z większą pobłażliwością, ojciec nie potrafił zresztą długo się na nią gniewać. Ale w końcu nadszedł wiek dorosły, świadomość, że nie może być w pełni beztroska, nie w towarzystwie, które gotowe było dostrzec i zapamiętać każde potknięcie. Była więc ostrożna, szczególnie wśród ludzi, a w domowym zaciszu czuła się najbardziej sobą, podobnie jak podczas warzenia eliksirów, które wymagały skupienia i zaangażowania, i wbrew temu, co mogli myśleć niektórzy, wcale nie były nudne ani w pełni bezpieczne, a świadomość, że w kociołku bulgocze coś, co może mieć trwały wpływ na życie osoby, która go wypije, budziła emocje i ciekawość.
Nigdy nie uważała Wynonny za wybrakowaną, postrzegając jej zachowanie jako element jej osoby. Może po prostu się do niej tak przyzwyczaiła, że nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej? Może była milcząca i wycofana, ale była dla niej ważna, była przecież jej rodziną i nawet kimś w rodzaju przyjaciółki.
Szkoda, że nie zapytała Evelyn o smoka, bo może ta byłaby w stanie udzielić jej jakichś informacji, miała także dostęp do niektórych składników, choć zazwyczaj takich, które nie wymagały śmierci tych wyjątkowych istot, jak łuski i pazury. Pracowała przecież w rezerwacie, te stworzenia fascynowały ją i budziły w niej ogromny respekt, a myśl o zabijaniu ich tylko dla składników budziła w niej niechęć, choć zdawała sobie sprawę, że w magicznym świecie, poza rezerwatami, takie podejście często ma miejsce. Kupując ingrediencje lub dostając od innych Slughornów, nie pytała, skąd pochodzą te składniki, wolała nie wiedzieć, tak samo, jak wolała nie wiedzieć, do czego posłużą niektóre z eliksirów warzone na zamówienie przez nią lub ojca.
Widziała także jej nieufność wobec Lorne’a, był w końcu obcy, w dodatku pojawił się w tak niezręcznym momencie, gdy Wynonna była przemoczona po wyjściu z wody, i kiedy obie myślały, że są same i mogą czuć się w pełni swobodnie. Także Evelyn nie była zadowolona, że musi przyjąć maskę, że już nie może odczuwać tego rozkosznego rozluźnienia i świadomości, że tutaj nie musi być damą. Nawet jej nie zdziwiło, że nie odezwała się ani słowem, więc niejako to Evelyn musiała być tą, która mówiła, która starała się jakoś ogarnąć tę niespodziewaną sytuację, chociaż sama nie wiedziała, co myśleć o mężczyźnie. Z rezerwatu kojarzyła go, ale mgliście, bo większość czasu spędzała w pracowni alchemicznej, pozostawała też kwestia jego nagłego odejścia i zachowania Tristana, które sugerowało, że powinna być bardziej ostrożna. Co takiego zrobił Bulstrode? Czy powinna się go obawiać? Co kryło się za tym niefrasobliwym uśmiechem i nieco nieporadną sylwetką? Wiedziała też, że przecież był narzeczonym jej kuzynki, Darcy. Tylko czy nadal nim pozostawał? Może to z jej powodu odszedł z pracy?
Jego słowa zaciekawiły ją, choć sama również to wiedziała, jednak dziś i tak nie dopisało im szczęście, na dobrej jakości składniki było najwyraźniej zbyt wcześnie.
- Oczywiście – powiedziała więc. – Mamy to na uwadze.
Na jej bladej twarzy wreszcie pojawił się nieznaczny uśmiech, oczy jednak wciąż lustrowały go spojrzeniem.
- Jak podoba się panu nowe miejsce pracy? – zapytała po chwili, licząc, że uda jej się dyskretnie go podejść i dowiedzieć nieco więcej o kulisach odejścia i, być może, konfliktu z Tristanem. – Nie brakuje panu naszego rezerwatu i dotychczasowych podopiecznych?
Była tak bardzo ciekawa, o co w tym wszystkim chodziło! Zerknęła jednak kątem oka na milczącą Wynonnę, w nadziei, że ta nie gniewa się, że Evelyn, zamiast po prostu spławić intruza, wypytuje go o rezerwat. Ale jej ciekawość była zbyt silna, by nie wykorzystać tego zbiegu okoliczności, który doprowadził do ich spotkania.
Nigdy nie uważała Wynonny za wybrakowaną, postrzegając jej zachowanie jako element jej osoby. Może po prostu się do niej tak przyzwyczaiła, że nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej? Może była milcząca i wycofana, ale była dla niej ważna, była przecież jej rodziną i nawet kimś w rodzaju przyjaciółki.
Szkoda, że nie zapytała Evelyn o smoka, bo może ta byłaby w stanie udzielić jej jakichś informacji, miała także dostęp do niektórych składników, choć zazwyczaj takich, które nie wymagały śmierci tych wyjątkowych istot, jak łuski i pazury. Pracowała przecież w rezerwacie, te stworzenia fascynowały ją i budziły w niej ogromny respekt, a myśl o zabijaniu ich tylko dla składników budziła w niej niechęć, choć zdawała sobie sprawę, że w magicznym świecie, poza rezerwatami, takie podejście często ma miejsce. Kupując ingrediencje lub dostając od innych Slughornów, nie pytała, skąd pochodzą te składniki, wolała nie wiedzieć, tak samo, jak wolała nie wiedzieć, do czego posłużą niektóre z eliksirów warzone na zamówienie przez nią lub ojca.
Widziała także jej nieufność wobec Lorne’a, był w końcu obcy, w dodatku pojawił się w tak niezręcznym momencie, gdy Wynonna była przemoczona po wyjściu z wody, i kiedy obie myślały, że są same i mogą czuć się w pełni swobodnie. Także Evelyn nie była zadowolona, że musi przyjąć maskę, że już nie może odczuwać tego rozkosznego rozluźnienia i świadomości, że tutaj nie musi być damą. Nawet jej nie zdziwiło, że nie odezwała się ani słowem, więc niejako to Evelyn musiała być tą, która mówiła, która starała się jakoś ogarnąć tę niespodziewaną sytuację, chociaż sama nie wiedziała, co myśleć o mężczyźnie. Z rezerwatu kojarzyła go, ale mgliście, bo większość czasu spędzała w pracowni alchemicznej, pozostawała też kwestia jego nagłego odejścia i zachowania Tristana, które sugerowało, że powinna być bardziej ostrożna. Co takiego zrobił Bulstrode? Czy powinna się go obawiać? Co kryło się za tym niefrasobliwym uśmiechem i nieco nieporadną sylwetką? Wiedziała też, że przecież był narzeczonym jej kuzynki, Darcy. Tylko czy nadal nim pozostawał? Może to z jej powodu odszedł z pracy?
Jego słowa zaciekawiły ją, choć sama również to wiedziała, jednak dziś i tak nie dopisało im szczęście, na dobrej jakości składniki było najwyraźniej zbyt wcześnie.
- Oczywiście – powiedziała więc. – Mamy to na uwadze.
Na jej bladej twarzy wreszcie pojawił się nieznaczny uśmiech, oczy jednak wciąż lustrowały go spojrzeniem.
- Jak podoba się panu nowe miejsce pracy? – zapytała po chwili, licząc, że uda jej się dyskretnie go podejść i dowiedzieć nieco więcej o kulisach odejścia i, być może, konfliktu z Tristanem. – Nie brakuje panu naszego rezerwatu i dotychczasowych podopiecznych?
Była tak bardzo ciekawa, o co w tym wszystkim chodziło! Zerknęła jednak kątem oka na milczącą Wynonnę, w nadziei, że ta nie gniewa się, że Evelyn, zamiast po prostu spławić intruza, wypytuje go o rezerwat. Ale jej ciekawość była zbyt silna, by nie wykorzystać tego zbiegu okoliczności, który doprowadził do ich spotkania.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzieciom, a nawet naszym własnym dziecięcym wersjom należało zazdrościć. I zdzielić je porządnie za to, że chciały szybko dorosnąć. W ogóle w śmieszny sposób działa ten świat. Jako dzieci, chcemy szybko dorosnąć, wierząc, że będąc starszym, nasze życie jest lepsze. Zaś gdy już w końcu dorośniemy(bo każdy prędzej czy później musi, bez względu na to, jak mocno przeciw temu protestuje) to siadamy i marzymy, by na powrót stać się dziećmi. Diagnoza była prosta – ludzie często, a wręcz nagminnie nie doceniali tego, co mieli, ciągle sądząc, że to co jest poza zasięgiem jest lepsze. Oh ileż rozgoryczenia każdy otrzymywał, gdy okazywało się, że wcale nie.
Wynonna chętnie powróciłaby do czasów, gdy (prawie) beztrosko zwiedzała zakamarki rodzinnej posiadłości. Chociaż czasami czuła się opuszczona, czy też pozostawiona na pastwę guwernantki, czy nauczycielek, nie musiała podejmować ciężkich wyborów którego pełne garści przynosiło ze sobą dorosłe życie. Evelyn zaś była jedną z niewielu osób, które potrafiły ją znieść dokładnie taką, jaka była. A nawet można by zaryzykować stwierdzeniem, że akceptowały ją w całości, przez co może właśnie dlatego Wynonna nie była przy niej jak głaz z ostrymi krawędziami z każdej strony. Fakt, że kuzynka ją znała i akceptowała jakoś łagodził jej ostre brzegi.
Co do mężczyzny zaś, który pojawił się na brzegu – nigdy nie ufała mężczyzną, póki jej zaufania sobie nie zdobyli. A sam fakt, że była przemoczona po kąpieli wcale w żaden sposób nie wpływał na jej zachowanie. Wynonnie czasem brakowało towarzyskiej ogłady, czy też taktu, to zaś często prowadziło do tego że zachowywała nieodpowiednio, albo znów nie rozumiała, że powinna zachować się całkiem inaczej. Fałszywa skromność, czy nieśmiałość nigdy nie stały u jej boku. Mało co było w stanie sprawić, by jej na policzkach pojawił się rumieniec zażenowania, czy wstydu. I choć fakt, że jest kompletnie przemoczona przy nieznanym jej jegomości powinien dostarczać jej dyskomfortu – nie robił tego. Bardziej zaś drażniła ją po prostu jego obecność. Jak każdego człowieka, którym nie dała swojego rodzaju przyzwolenia na przebywanie w swojej obecności. Chyba po prostu miała alergię na ludzi. Dystans zaś wynikał z przyzwyczajenia do wypraw i wycieczek po dzikich rejonach krain, w którym nigdy nie należało spuszczać gardy, czy też ufać nieznajomemu.
-Proszę nie hamować się i wysłać mojemu bratu sowę z zapytaniem o miewanie, lordzie Bulstrode. – powiedziała, jednak zanim to zrobiła minęło kilka sekund, bowiem Wynonna nadal uważnie studiowała twarz nieznanego jej mężczyzny. A jednocześnie czuła, jak zaczyna irytować się w środku. Właśnie dlatego nie lubiła przebywać na wystawnych balach, na których wszystkie rozmowy ciągnęły się w podobny sposób. Mógł ją zainteresować czymś? Mógł, ale tego nie zrobił. Mógł zapytać o coś? Zapytał. Ale zamiast pytanie ukierunkować na jej osobę, bardziej jego głowę zdawał się zajmować jego brat. Wynonna zaś nie miała w zwyczaju chodzenia i opowiadania o życiowych poczynaniach któregoś ze swoich braci. – Jestem więcej niż pewna, że odpisze na nią, jeśli nie uzna tego pytania, tak jak ja, za kompletną stratę czasu, słów i powietrza. – zakończyła swoją wypowiedź. Trochę, a nawet bardzo wrednie. Jednak każdy kto znał ją choć trochę wiedział, że nie przypomina ona miłego kociaka, bardziej drapieżnika, który nie zostawia z ciebie nawet kości. Już nie raz odpowiadała w taki sposób komuś i pewnie jeszcze nie raz podobnej odpowiedzi udzieli. Większość arystokratów jednak postanawiała uznać do za żart, czy też zaczepkę, śmiejąc się sztucznie. A sama lady Burke nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś mógł odczytać to w ten sposób, skoro głos nie zabarwiony był znamienną dla żartu nutką, a wręcz przeciwnie, jak zawsze brzmiał chłodno i poważnie. Twarz jej się nie zmieniła. Wręcz nie drgnęła nawet na niej żadna emocja. Poruszyły się tylko usta, gdy odpowiadała. A sam Lorne, powinien się cieszyć, że odpowiedź jakąkolwiek uzyskał.
Wynonna chętnie powróciłaby do czasów, gdy (prawie) beztrosko zwiedzała zakamarki rodzinnej posiadłości. Chociaż czasami czuła się opuszczona, czy też pozostawiona na pastwę guwernantki, czy nauczycielek, nie musiała podejmować ciężkich wyborów którego pełne garści przynosiło ze sobą dorosłe życie. Evelyn zaś była jedną z niewielu osób, które potrafiły ją znieść dokładnie taką, jaka była. A nawet można by zaryzykować stwierdzeniem, że akceptowały ją w całości, przez co może właśnie dlatego Wynonna nie była przy niej jak głaz z ostrymi krawędziami z każdej strony. Fakt, że kuzynka ją znała i akceptowała jakoś łagodził jej ostre brzegi.
Co do mężczyzny zaś, który pojawił się na brzegu – nigdy nie ufała mężczyzną, póki jej zaufania sobie nie zdobyli. A sam fakt, że była przemoczona po kąpieli wcale w żaden sposób nie wpływał na jej zachowanie. Wynonnie czasem brakowało towarzyskiej ogłady, czy też taktu, to zaś często prowadziło do tego że zachowywała nieodpowiednio, albo znów nie rozumiała, że powinna zachować się całkiem inaczej. Fałszywa skromność, czy nieśmiałość nigdy nie stały u jej boku. Mało co było w stanie sprawić, by jej na policzkach pojawił się rumieniec zażenowania, czy wstydu. I choć fakt, że jest kompletnie przemoczona przy nieznanym jej jegomości powinien dostarczać jej dyskomfortu – nie robił tego. Bardziej zaś drażniła ją po prostu jego obecność. Jak każdego człowieka, którym nie dała swojego rodzaju przyzwolenia na przebywanie w swojej obecności. Chyba po prostu miała alergię na ludzi. Dystans zaś wynikał z przyzwyczajenia do wypraw i wycieczek po dzikich rejonach krain, w którym nigdy nie należało spuszczać gardy, czy też ufać nieznajomemu.
-Proszę nie hamować się i wysłać mojemu bratu sowę z zapytaniem o miewanie, lordzie Bulstrode. – powiedziała, jednak zanim to zrobiła minęło kilka sekund, bowiem Wynonna nadal uważnie studiowała twarz nieznanego jej mężczyzny. A jednocześnie czuła, jak zaczyna irytować się w środku. Właśnie dlatego nie lubiła przebywać na wystawnych balach, na których wszystkie rozmowy ciągnęły się w podobny sposób. Mógł ją zainteresować czymś? Mógł, ale tego nie zrobił. Mógł zapytać o coś? Zapytał. Ale zamiast pytanie ukierunkować na jej osobę, bardziej jego głowę zdawał się zajmować jego brat. Wynonna zaś nie miała w zwyczaju chodzenia i opowiadania o życiowych poczynaniach któregoś ze swoich braci. – Jestem więcej niż pewna, że odpisze na nią, jeśli nie uzna tego pytania, tak jak ja, za kompletną stratę czasu, słów i powietrza. – zakończyła swoją wypowiedź. Trochę, a nawet bardzo wrednie. Jednak każdy kto znał ją choć trochę wiedział, że nie przypomina ona miłego kociaka, bardziej drapieżnika, który nie zostawia z ciebie nawet kości. Już nie raz odpowiadała w taki sposób komuś i pewnie jeszcze nie raz podobnej odpowiedzi udzieli. Większość arystokratów jednak postanawiała uznać do za żart, czy też zaczepkę, śmiejąc się sztucznie. A sama lady Burke nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś mógł odczytać to w ten sposób, skoro głos nie zabarwiony był znamienną dla żartu nutką, a wręcz przeciwnie, jak zawsze brzmiał chłodno i poważnie. Twarz jej się nie zmieniła. Wręcz nie drgnęła nawet na niej żadna emocja. Poruszyły się tylko usta, gdy odpowiadała. A sam Lorne, powinien się cieszyć, że odpowiedź jakąkolwiek uzyskał.
- Rezerwat Greengrassów ma pod opieką Trójogony Edalskie, doprawdy niesamowite stworzenia. Sam widok z bezpiecznej odległości zapiera dech w piersi. Ale musiałybyście same to przeżyć, nie chcę uśpić was opowieściami o tym, jak lśnią ich łuski. Słowa to jedno, ale gdy przeżyje się to bezpośrednio... musicie kiedyś się zjawić w Peak District. Powołajcie się wtedy na mnie, ja się zjawię i chętnie oprowadzę. Choć sam muszę jeszcze poznać zakątki nowego miejsca.
Lorne zwrócił się do obu młódek bezpośrednio, zrywając ze szlacheckimi konwenansami. W tym miejscu było to zupełnie zbędne, a chciał nieco rozluźnić atmosferę. Powietrze niemal można było ciąć nożem.
- Widzę, że nęci cię zaistniała sytuacja, droga Evelyn. - zaśmiał się Lorne, który miał naprawdę wiele do ukrycia. - Mnie i Rosiera poróżniły sprawy czysto biznesowe. Od jakiegoś czasu mieliśmy inne wizje funkcjonowania Kent. Spór zaogniał się każdego dnia, nie potrafiliśmy współpracować, a na tym tracił cały rezerwat. Ani ja, ani Tristan nie chcieliśmy się ugiąć. Więc pewnego dnia złożyłem prośbę o zmianę. Czym prędzej chwyciłem referencje i pomknąłem do Anglii. Tam w mig mnie przyjęli. Nie mam w zwyczaju tęsknić za przeszłością, skupiam się głównie na tym, co robię teraz i na tym, co zrobię dnia kolejnego.
Kłamstwo wyszło mu idealnie, a to dlatego, że tkwiło w nim parę ziaren prawdy. Historia żyła, troszeczkę obok rzeczywistości, ale to nie było w tej chwili ważne. Lorne kłamać potrafił bez mniejszych oporów. Chciał zaspokoić nieco ciekawość Evelyn, tak aby atmosfera przyjęła przyjazną formę.
Ze szczerym zainteresowaniem spoglądał na kuzynkę swej dalekiej znajomej. Ta była wyjątkowo nieuprzejma. Po paru sekundach ciszy Lorne wybuchnął śmiechem i powiedział, że sowę na pewno wyśle.
- Czas, słowa i powietrze to rzeczy, które marnujemy zawsze. Nieważne z kim i nieważne kiedy.
Lorne zwrócił się do obu młódek bezpośrednio, zrywając ze szlacheckimi konwenansami. W tym miejscu było to zupełnie zbędne, a chciał nieco rozluźnić atmosferę. Powietrze niemal można było ciąć nożem.
- Widzę, że nęci cię zaistniała sytuacja, droga Evelyn. - zaśmiał się Lorne, który miał naprawdę wiele do ukrycia. - Mnie i Rosiera poróżniły sprawy czysto biznesowe. Od jakiegoś czasu mieliśmy inne wizje funkcjonowania Kent. Spór zaogniał się każdego dnia, nie potrafiliśmy współpracować, a na tym tracił cały rezerwat. Ani ja, ani Tristan nie chcieliśmy się ugiąć. Więc pewnego dnia złożyłem prośbę o zmianę. Czym prędzej chwyciłem referencje i pomknąłem do Anglii. Tam w mig mnie przyjęli. Nie mam w zwyczaju tęsknić za przeszłością, skupiam się głównie na tym, co robię teraz i na tym, co zrobię dnia kolejnego.
Kłamstwo wyszło mu idealnie, a to dlatego, że tkwiło w nim parę ziaren prawdy. Historia żyła, troszeczkę obok rzeczywistości, ale to nie było w tej chwili ważne. Lorne kłamać potrafił bez mniejszych oporów. Chciał zaspokoić nieco ciekawość Evelyn, tak aby atmosfera przyjęła przyjazną formę.
Ze szczerym zainteresowaniem spoglądał na kuzynkę swej dalekiej znajomej. Ta była wyjątkowo nieuprzejma. Po paru sekundach ciszy Lorne wybuchnął śmiechem i powiedział, że sowę na pewno wyśle.
- Czas, słowa i powietrze to rzeczy, które marnujemy zawsze. Nieważne z kim i nieważne kiedy.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Evelyn także to znała, przekonała się o tym nawet na własnej skórze. W dzieciństwie pragnęła być duża, zawsze uważała, że świat dorosłych jest ciekawszy i więcej im wolno. Dopiero gdy faktycznie dorosła przekonała się, że wcale tak nie jest, że z wiekiem pojawiały się nowe, poważniejsze obowiązki i powinności, i że wiele rzeczy, które robiła jako dziecko, teraz już nie wypadało robić. Na pewno nie w towarzystwie. Bo w towarzystwie musiała być wzorową szlachcianką godną swoich znakomitych korzeni. Tylko w zacisznych murach własnej posiadłości mogła być w pełni sobą. Lub w takich odludnych miejscach jak to, chociaż pojawienie się Bulstrode’a pozbawiło ją tej swobody, jaką czuła jeszcze chwilę temu, może dlatego nie była zachwycona jego widokiem, tym, że musi przybrać maskę, jaką zakładała, gdy nie była w gronie rodziny i bliskich sobie osób. Przy Wynonnie była bardziej rozluźniona, bo przecież znały się od dziecka. Pamiętały swoje bardziej beztroskie czasy i szczenięce wybryki i nie musiała się obawiać, że zostanie zganiona. Nie zamierzała też ganić Wynonny, mimo że wiele dobrze wychowanych dam już wygłosiłoby niemałe kazanie na temat skoków do wody i paradowania w obecności mężczyzny w przemoczonych ubraniach. Ale nie Evelyn. Evelyn rozumiała, i w innych okolicznościach, gdyby nie powstrzymał jej rozsądek i świadomość, że nie umie pływać w takim stopniu, by poradzić sobie z prądami i samą wysokością, to być może również stałaby tutaj mokruteńka. Choć przy obcych skryta, tak naprawdę wcale nie była sztywna i zimna. Rozumiała, co to znaczy czuć nieodpartą ciekawość i pragnienie wyrwania się choć na chwilę spod drętwych ram i zasad, które ograniczały ich swobodę na salonach.
Lorne i tak miał szczęście, że Wynonna w ogóle mu odpowiedziała. Nie należała do osób otwartych wobec obcych, a Evelyn raczej wątpiła, by tych dwoje miało okazję poznać się bliżej. Tak czy inaczej, teraz w oczach dziewcząt był tutaj niespodziewanym intruzem, ale Evelyn, zamiast po prostu go spławić i kazać mu odejść, podtrzymywała tę rozmowę. Dlaczego? Zapewne chodziło o zwykłą ciekawość tego, dlaczego odszedł i co poróżniło go z Tristanem. Może Wynonna nie była z tego zadowolona, może wolałaby, żeby Lorne natychmiast stąd zniknął, ale Evelyn chciała wiedzieć, bo Bulstrode był powiązany z drugą częścią jej rodziny, nie mniej ważną, niż ta ze strony ojca.
Nie wtrącała się jednak w ich chłodną wymianę zdań, skupiając się na słowach kierowanych bezpośrednio do niej.
- Nie wątpię, że rezerwat w Peak District również jest wspaniały. – Evelyn nie zamierzała umniejszać konkurencji, więc w jej słowach nie było pogardy ani niechęci, tym bardziej że drugi rezerwat również spełniał podobną misję – chronienia smoków i ich siedliska, ale z racji bycia w połowie Rosierem podjęła pracę właśnie w Kent. – Więc tak to wyglądało? Cóż, szkoda, że nie udało się rozwiązać tego konfliktu w inny sposób. – Nadal go obserwowała, odnosząc dziwne wrażenie, że nie mówił jej całej prawdy. Że mogło pójść o coś więcej niż tylko zwykłe poróżnienie się, zresztą Bulstrode, w przeciwieństwie do Tristana, nie miał żadnej władzy, by dokonać poważniejszych ingerencji w działanie rezerwatu, i było to oczywiste dla każdego pracownika. Rezerwat był pod pieczą Rosierów, a Lorne i tak mógł czuć się zaszczycony, że w ogóle dopuszczono go do zajmowania się smokami, a nie zatrudniano tam byle kogo. Nachalne dopraszanie się o coś więcej byłoby z jego strony zwykłą bezczelnością. – Wierzę jednak, że praca w nowym miejscu okaże się bardziej pomyślna i że Greengrassowie życzliwiej spojrzą na pańskie doświadczenie i dobre rady – dodała, nieco ironicznie odnosząc się do jego wcześniejszej wypowiedzi, jakoby odszedł z powodu różnicy zdań z Tristanem. Rosiera też będzie musiała kiedyś mocniej przycisnąć, ale nie było wielu okazji, bo oboje, a w szczególności on, mieli swoje obowiązki.
Lorne i tak miał szczęście, że Wynonna w ogóle mu odpowiedziała. Nie należała do osób otwartych wobec obcych, a Evelyn raczej wątpiła, by tych dwoje miało okazję poznać się bliżej. Tak czy inaczej, teraz w oczach dziewcząt był tutaj niespodziewanym intruzem, ale Evelyn, zamiast po prostu go spławić i kazać mu odejść, podtrzymywała tę rozmowę. Dlaczego? Zapewne chodziło o zwykłą ciekawość tego, dlaczego odszedł i co poróżniło go z Tristanem. Może Wynonna nie była z tego zadowolona, może wolałaby, żeby Lorne natychmiast stąd zniknął, ale Evelyn chciała wiedzieć, bo Bulstrode był powiązany z drugą częścią jej rodziny, nie mniej ważną, niż ta ze strony ojca.
Nie wtrącała się jednak w ich chłodną wymianę zdań, skupiając się na słowach kierowanych bezpośrednio do niej.
- Nie wątpię, że rezerwat w Peak District również jest wspaniały. – Evelyn nie zamierzała umniejszać konkurencji, więc w jej słowach nie było pogardy ani niechęci, tym bardziej że drugi rezerwat również spełniał podobną misję – chronienia smoków i ich siedliska, ale z racji bycia w połowie Rosierem podjęła pracę właśnie w Kent. – Więc tak to wyglądało? Cóż, szkoda, że nie udało się rozwiązać tego konfliktu w inny sposób. – Nadal go obserwowała, odnosząc dziwne wrażenie, że nie mówił jej całej prawdy. Że mogło pójść o coś więcej niż tylko zwykłe poróżnienie się, zresztą Bulstrode, w przeciwieństwie do Tristana, nie miał żadnej władzy, by dokonać poważniejszych ingerencji w działanie rezerwatu, i było to oczywiste dla każdego pracownika. Rezerwat był pod pieczą Rosierów, a Lorne i tak mógł czuć się zaszczycony, że w ogóle dopuszczono go do zajmowania się smokami, a nie zatrudniano tam byle kogo. Nachalne dopraszanie się o coś więcej byłoby z jego strony zwykłą bezczelnością. – Wierzę jednak, że praca w nowym miejscu okaże się bardziej pomyślna i że Greengrassowie życzliwiej spojrzą na pańskie doświadczenie i dobre rady – dodała, nieco ironicznie odnosząc się do jego wcześniejszej wypowiedzi, jakoby odszedł z powodu różnicy zdań z Tristanem. Rosiera też będzie musiała kiedyś mocniej przycisnąć, ale nie było wielu okazji, bo oboje, a w szczególności on, mieli swoje obowiązki.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wyspa Achill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia