Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Wyspa Achill
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Achill
Wyspa Achill jest jedną z pereł znajdującego się na zachodnim wybrzeżu hrabstwa Mayo. Mugole zdają sobie sprawę z istnienia czterech wiosek na południu wyspy, ale dwie pozostałe, zamieszkane wyłącznie przez czarodziejów, pozostają poza zasięgiem ich wzroku. Ze względu na bogatą florę wyspy, w magicznych osadach można spotkać głównie alchemików pozyskujących stąd rzadkie składniki potrzebne do uwarzenia skomplikowanych eliksirów.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Lokacja zawiera kości.
Oh kto nie pragnął? Rwaliśmy się do dorosłości kompletnie nie będąc świadomym tego, jak wiele wyrzeczeń czeka nas później. Zwłaszcza one dwie dokładnie zdawały sobie sprawę, że dorosłość ma jeszcze więcej obowiązków, zakazów i nakazów, niż dzieciństwo, któremu chciały tak bardzo uciec. Zresztą nie tylko one, pewnie nie jedna z osób chodząca po tym padole smutku nie raz pluła sobie w brodę, że tak śpieszno było jej do momentu, w którym jest teraz. A docierając do niego uświadamiała sobie, jak mocno się myliła.
Wynonna była nieokrzesana. I większość ludzi z jej siatka zganiał to na geny albo też krew, ona zaś nawet nie komentowała tych słów. Już za dziecka dziecko jej było skupiać się na ciągnących się zajęciach z etykiety, w których pojętnym uczniem nie była. I choć po wielu latach w końcu udało jej się przyswoić zasady, to nie raz i tak, niepohamowawyszy swojej natury, wyrwała się ze słowami. Z Evelyn spędziła większość swoje dzieciństwa i prawdopodobnie to właśnie ten fakt powodował, że nie czuła powinności zakładania przy niej maski porządej arystokratki, którą prezentowała reszcie świata. Przy niej była po prostu sobą, choć i ta werja jej samej wcale nie zachęcała do jakiś bliższych kontaktów.
Jej kuzynka znała ją dobrze, skoro doszła do wniosku, że lord Bulstrode i tak powinien uważać się za szczęściarza, w ogóle otrzymując od niej odpowiedź. Często bowiem całkowicie ignorowała niektóre pytania, nawet i te, skierowane prosto do niej. Co za tym idzie też, ignorowała swoich rozmówców. Cicho jednak przyzwalała na rozmowę Evelyn, nie widząc problemu w tym, by była ona kontynuowana.
Lord Bulstrode ku jej niezadowoleniu nie pozwolił, by jej słowa rozpłynęły się w powietrzu i nie pozostawił ich bez echa swojej reakcji. Po jej słowach tylko na chwilę nastała cisza. Taką jej formę znała doskonale, bowiem to nie był pierwszy raz kiedy tak właśnie zadziałało wypowiedziane przez nią zdanie. Mężczyzna roześmiał się, a Wynonna mierzyła go tylko chłodnym spojrzeniem. Ostatecznie powstrzymała się, by się nie skrzywić. Taka to przypadłość arystokratyczna była chyba, że po skrytykowaniu ich, a może nawet w ich odczuciu obrażeniu(Wynonna nigdy nie rozpoznawała, które kiedy jej wychodziło, ale oba miała tak samo gdzieś) postanawiali obrócić wszystko w żart, jakby w jakiś sposób pokazanie że nie robią z siebie ósmego cudu świata miała ich wynieść na wyżyny rankingów społecznych. Jednym więc słowem, nie zdziwiła ją reakcja, którą zaprezentował jej Lorne, a tym samym, pewnie nawet nie wiedząc, w jej rankingu spadł jeszcze niżej.
-Marnować, oznacza nic innego jak wykorzystywać coś w sposób, nie przynoszący korzyści. – odpowiedziała mu, sama nie wiedząc, czemu toczy tę bezsensowną historię. Chyba miała dzisiaj jakiś nad wyraz dobry dzień dobroci dla osób z ubytkami w mózgu. Innego wytłumaczenia nie było. I oczywiście, że podała książkową definicję tego słowa uznając, że stojącego naprzeciw jegomościowi może jeszcze na przyszłość się przydać. Chociaż szczerze wątpiła, by zrozumiał czemu właściwie postanowiła coś takiego powiedzieć. Możliwym też jest, że w swoim mniemaniu odpowiedź swoją uważał za nader inteligentną, a nawet nie noszącą znamion błędu. Wynonna jednak wiedziała, że kompletnie się myli. Każdą minutę, starała się wykorzystać by rozwinąć siebie, i by właśnie nie marnować powietrza. Zaś każdy kto kiedykolwiek styczność miał z jej rodem doskonale zdawał sobie sprawę, że jedynym z tych trzech rzeczy, których nie marnowali z pewnością były słowa. Ważyli każde dokładnie, nie siląc się na zbędne pogaduszki i uznając je ze kompletnie zbędne. Swoją oazę zaś znajdowali w milczeniu i dokładnej obserwacji. A ona w ciągu tych kilku minut dostrzegła już, że stojący naprzeciw niej Lorne spowity jest płaszczem wyuczonych zagrań, jak zresztą wielu jemu podobnych.– Póki nie poprawi lord swojej wiedzy, proszę nie silić się na górnolotne frazesy. – dodała jeszcze. Tak, nic dziwnego, że żaden nie był na tyle szalony, by próbować znaleźć sobie w niej żonę. Bowiem który arystokrata by chciał być pouczany przez własną małżonkę i to w tak iście niegrzeczny sposób. I gdyby nie decyzje nestora, Wynonna pewnie dalej chodziłaby szczęśliwie samotna po świecie, bez widma małżeństwa nad głową.
Wynonna była nieokrzesana. I większość ludzi z jej siatka zganiał to na geny albo też krew, ona zaś nawet nie komentowała tych słów. Już za dziecka dziecko jej było skupiać się na ciągnących się zajęciach z etykiety, w których pojętnym uczniem nie była. I choć po wielu latach w końcu udało jej się przyswoić zasady, to nie raz i tak, niepohamowawyszy swojej natury, wyrwała się ze słowami. Z Evelyn spędziła większość swoje dzieciństwa i prawdopodobnie to właśnie ten fakt powodował, że nie czuła powinności zakładania przy niej maski porządej arystokratki, którą prezentowała reszcie świata. Przy niej była po prostu sobą, choć i ta werja jej samej wcale nie zachęcała do jakiś bliższych kontaktów.
Jej kuzynka znała ją dobrze, skoro doszła do wniosku, że lord Bulstrode i tak powinien uważać się za szczęściarza, w ogóle otrzymując od niej odpowiedź. Często bowiem całkowicie ignorowała niektóre pytania, nawet i te, skierowane prosto do niej. Co za tym idzie też, ignorowała swoich rozmówców. Cicho jednak przyzwalała na rozmowę Evelyn, nie widząc problemu w tym, by była ona kontynuowana.
Lord Bulstrode ku jej niezadowoleniu nie pozwolił, by jej słowa rozpłynęły się w powietrzu i nie pozostawił ich bez echa swojej reakcji. Po jej słowach tylko na chwilę nastała cisza. Taką jej formę znała doskonale, bowiem to nie był pierwszy raz kiedy tak właśnie zadziałało wypowiedziane przez nią zdanie. Mężczyzna roześmiał się, a Wynonna mierzyła go tylko chłodnym spojrzeniem. Ostatecznie powstrzymała się, by się nie skrzywić. Taka to przypadłość arystokratyczna była chyba, że po skrytykowaniu ich, a może nawet w ich odczuciu obrażeniu(Wynonna nigdy nie rozpoznawała, które kiedy jej wychodziło, ale oba miała tak samo gdzieś) postanawiali obrócić wszystko w żart, jakby w jakiś sposób pokazanie że nie robią z siebie ósmego cudu świata miała ich wynieść na wyżyny rankingów społecznych. Jednym więc słowem, nie zdziwiła ją reakcja, którą zaprezentował jej Lorne, a tym samym, pewnie nawet nie wiedząc, w jej rankingu spadł jeszcze niżej.
-Marnować, oznacza nic innego jak wykorzystywać coś w sposób, nie przynoszący korzyści. – odpowiedziała mu, sama nie wiedząc, czemu toczy tę bezsensowną historię. Chyba miała dzisiaj jakiś nad wyraz dobry dzień dobroci dla osób z ubytkami w mózgu. Innego wytłumaczenia nie było. I oczywiście, że podała książkową definicję tego słowa uznając, że stojącego naprzeciw jegomościowi może jeszcze na przyszłość się przydać. Chociaż szczerze wątpiła, by zrozumiał czemu właściwie postanowiła coś takiego powiedzieć. Możliwym też jest, że w swoim mniemaniu odpowiedź swoją uważał za nader inteligentną, a nawet nie noszącą znamion błędu. Wynonna jednak wiedziała, że kompletnie się myli. Każdą minutę, starała się wykorzystać by rozwinąć siebie, i by właśnie nie marnować powietrza. Zaś każdy kto kiedykolwiek styczność miał z jej rodem doskonale zdawał sobie sprawę, że jedynym z tych trzech rzeczy, których nie marnowali z pewnością były słowa. Ważyli każde dokładnie, nie siląc się na zbędne pogaduszki i uznając je ze kompletnie zbędne. Swoją oazę zaś znajdowali w milczeniu i dokładnej obserwacji. A ona w ciągu tych kilku minut dostrzegła już, że stojący naprzeciw niej Lorne spowity jest płaszczem wyuczonych zagrań, jak zresztą wielu jemu podobnych.– Póki nie poprawi lord swojej wiedzy, proszę nie silić się na górnolotne frazesy. – dodała jeszcze. Tak, nic dziwnego, że żaden nie był na tyle szalony, by próbować znaleźć sobie w niej żonę. Bowiem który arystokrata by chciał być pouczany przez własną małżonkę i to w tak iście niegrzeczny sposób. I gdyby nie decyzje nestora, Wynonna pewnie dalej chodziłaby szczęśliwie samotna po świecie, bez widma małżeństwa nad głową.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Opieka nad smokami nigdy nie odnosi się tylko do jednej, najważniejszej persony. Lord Bulstrode nie miał władzy zwierzchniczej nad rezerwatem, ale błędnym był wniosek, że pozbawiony był jakiegokolwiek wpływu na działanie takowego. To pewnikiem odpowiedziałby Evelyn, gdyby poznał jej myśli, które zdradzały podobną niechęć, jak oszczędne słowa Wynonny. Na pewno też zaprzeczyłby słowom, że był to wielki zaszczyt. Zaszczytem jest możliwość pracy przy smokach, ale na pewno nie jest zaszczytem samo miejsce, nazwa, czy pośrednia reprezentacja rodu, który otworzył rezerwat Kent. Dlatego zmiana posterunku nie umniejszała niczego, a wręcz pomagała Lornowi w jego skomplikowanej sytuacji.
- Nie chodzi o dobre rady, bo człowiek popełnia wiele błędów, większych lub mniejszych, które niektórym ludziom nie umykają nigdy - odpowiedział Evelyn. - Chodzi o współpracę i wyciąganie wniosków po popełnionych błędach.
Zaintrygowała go ta teatralna niechęć, która biła od panny Burke. Jak widać pod postacią, która szczycić się może szanowanym nazwiskiem, kryje się posępny przedstawiciel trzeciej ligi. Obycia wśród ludzi nie trzeba się uczyć, nie trzeba także przywiązywać wagi do szlacheckiej etykiety, by być zwyczajnie życzliwym. Lord Bulstrode sam niekiedy łamał sztywne ramy życia, w którym znajdowała się cała obecna tu trójka. Jednak nigdy nie zniżał się do poziomu uczniowskiego poprawiania, które nie miało nic innego, jak zatopienie maleńkiej szpilki w skórze rozmówcy.
- Jeśli już mamy bawić się w ścisłe rozumienie słów języka angielskiego - zaczął, wciąż będąc w dobrym humorze. - Słowo, którego użyłem odnosi się też do użycia czegoś bez potrzeby. Tak więc nie popełniłem błędu, odwołując się do wcześniejszych słów panny Burke. Stan mojej wiedzy na pewno nie stoi na piedestale, mędrzec ze mnie żaden, ale warto przymykać oko na językowe potknięcia innych, gdy takie oczywiście się pojawiają, a nie tylko wtedy gdy się wydaje, że się pojawiają. Tym bardziej, gdy szanowny rozmówca sam nie czuje się pewnie w zwyczajnych, codziennych rozmowach czy wymianie uprzejmości z nowo poznanymi ludźmi. Nie jestem wrogiem, panno Burke. I nie chcę się przekomarzać. Chciałem jedynie pozdrowić pańską kuzynkę.
- Nie chodzi o dobre rady, bo człowiek popełnia wiele błędów, większych lub mniejszych, które niektórym ludziom nie umykają nigdy - odpowiedział Evelyn. - Chodzi o współpracę i wyciąganie wniosków po popełnionych błędach.
Zaintrygowała go ta teatralna niechęć, która biła od panny Burke. Jak widać pod postacią, która szczycić się może szanowanym nazwiskiem, kryje się posępny przedstawiciel trzeciej ligi. Obycia wśród ludzi nie trzeba się uczyć, nie trzeba także przywiązywać wagi do szlacheckiej etykiety, by być zwyczajnie życzliwym. Lord Bulstrode sam niekiedy łamał sztywne ramy życia, w którym znajdowała się cała obecna tu trójka. Jednak nigdy nie zniżał się do poziomu uczniowskiego poprawiania, które nie miało nic innego, jak zatopienie maleńkiej szpilki w skórze rozmówcy.
- Jeśli już mamy bawić się w ścisłe rozumienie słów języka angielskiego - zaczął, wciąż będąc w dobrym humorze. - Słowo, którego użyłem odnosi się też do użycia czegoś bez potrzeby. Tak więc nie popełniłem błędu, odwołując się do wcześniejszych słów panny Burke. Stan mojej wiedzy na pewno nie stoi na piedestale, mędrzec ze mnie żaden, ale warto przymykać oko na językowe potknięcia innych, gdy takie oczywiście się pojawiają, a nie tylko wtedy gdy się wydaje, że się pojawiają. Tym bardziej, gdy szanowny rozmówca sam nie czuje się pewnie w zwyczajnych, codziennych rozmowach czy wymianie uprzejmości z nowo poznanymi ludźmi. Nie jestem wrogiem, panno Burke. I nie chcę się przekomarzać. Chciałem jedynie pozdrowić pańską kuzynkę.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Evelyn nie czuła się w tej sytuacji zbyt zręcznie. Właściwie chętnie by stąd czmychnęła, ale nie mogła pozostawić Wynonny samej na pastwę Bulstrode’a, który, niezrażony dosyć chłodnym przyjęciem ze strony kobiet, nadal tutaj był. Chociaż Wynonna zapewne sama poradziłaby sobie dobrze, bo Bulstrode w końcu znudziłby się jej zdawkowymi, lakonicznymi odpowiedziami, tym, że niezbyt chętnie dawała się wciągnąć w rozmowę z nim i nawet nie siliła się na zbędne uprzejmości. Evelyn to nie przeszkadzało, była przyzwyczajona do podobnej postawy swojej kuzynki. Gdyby nagle zaczęła zachowywać się inaczej, Slughornówna jeszcze mogłaby pomyśleć, że dzieje się z nią coś nie tak. Wynonna była nietypowa jak na szlacheckie standardy, wielu mogłoby ją uznać za niegrzeczną, bo nie wpasowywała się ściśle w sztywne, narzucone odgórnie ramy zachowań. Nie wiedziała też, co chce osiągnąć Lorne. Próbował przypodobać się Wynonnie? Cóż, nie było to łatwe zadanie, Evelyn mogłaby wręcz powiedzieć, że graniczące z niemożliwym, a sposób, w jaki to robił, także pozostawiał wiele do życzenia i panna Slughorn czuła się nieco zażenowana, przysłuchując się jego słowom i obserwując jego nieporadne podrygi. Tracił tylko czas, wybrał sobie nieodpowiednią osobę. Zresztą, powinien raczej zabiegać o uwagę własnej narzeczonej, zamiast rozbijać się po tych odludnych obszarach i zaczepiać je. Zmarszczyła się lekko.
- Coś jednak musiało się wydarzyć, skoro tak nagle i nieoczekiwanie zmienił pan pracę – powiedziała cicho, a jej jasnoniebieskie oczy zmrużyły się nieco podejrzliwie. – Oczywiście, że to mnie nęci, ale nieważne. Może kiedyś zechce się pan podzielić jakąś ciekawą opowieścią, a ja będę cierpliwie czekać na ten moment. – A jak nie, prędzej czy później dowiem się z innego źródła, dodała w myślach, a kącik jej ust uniósł się lekko w górę. Nie chciał powiedzieć? Trudno. Ją to ciekawiło, nawet bardzo, ale na razie odpuściła sobie dalsze ciągnięcie go za język, zwłaszcza że jej uwagę przyciągnęło jego ponowne zwrócenie się do Wynonny.
- Nie wiem, czy uda się coś panu wskórać – zauważyła, słysząc jego niezwykle rozbudowaną wypowiedź, mocno i wyraźnie kontrastującą z lakonicznością panny Burke. Im bardziej ona gasiła go zdawkowymi odpowiedziami, tym więcej starał się mówić. Ale Evelyn również nie widziała potrzeby, by mówić dużo. Była pod tym względem bardziej podobna do Wynonny niż do Lorne’a, ale oni oboje wydawali się stanowić dwa zupełnie różne, odrębne światy, pomiędzy którymi stanęła teraz ona.
- Coś jednak musiało się wydarzyć, skoro tak nagle i nieoczekiwanie zmienił pan pracę – powiedziała cicho, a jej jasnoniebieskie oczy zmrużyły się nieco podejrzliwie. – Oczywiście, że to mnie nęci, ale nieważne. Może kiedyś zechce się pan podzielić jakąś ciekawą opowieścią, a ja będę cierpliwie czekać na ten moment. – A jak nie, prędzej czy później dowiem się z innego źródła, dodała w myślach, a kącik jej ust uniósł się lekko w górę. Nie chciał powiedzieć? Trudno. Ją to ciekawiło, nawet bardzo, ale na razie odpuściła sobie dalsze ciągnięcie go za język, zwłaszcza że jej uwagę przyciągnęło jego ponowne zwrócenie się do Wynonny.
- Nie wiem, czy uda się coś panu wskórać – zauważyła, słysząc jego niezwykle rozbudowaną wypowiedź, mocno i wyraźnie kontrastującą z lakonicznością panny Burke. Im bardziej ona gasiła go zdawkowymi odpowiedziami, tym więcej starał się mówić. Ale Evelyn również nie widziała potrzeby, by mówić dużo. Była pod tym względem bardziej podobna do Wynonny niż do Lorne’a, ale oni oboje wydawali się stanowić dwa zupełnie różne, odrębne światy, pomiędzy którymi stanęła teraz ona.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć może się to wydawać dziwnie, Wynonna nie odczuwała w tej sytuacji ani odrobiny niezręczności. To uczucie właściwie jej nie towarzyszyło. Trochę tak, jakby kompletnie zapomniało o tym, że gdzieś po świecie łazi właśnie ona i, choć to uczucie nie za przyjemne, to i jej należałoby jej wręczyć. Nie, zdecydowanie nie czuła się niezręcznie. Wręcz przeciwnie, przez swoje zachowanie sprawiała, że to właśnie inni czuli się tak w jej obecności. I choć nie jeden się już znalazł, który za cel postawił sobie sprostanie jej i wytrwanie u jej boku dłużej niż kilka niezręcznych(oczywiście dla jej towarzysza) chwil, to żaden jeszcze jemu nie sprostał.
Och, gdyby nie to, że tak wiele postawiła wokół siebie murów, które prędzej czy później zatrzymywały każdą emocję jaka się w niej zrodziła, pewnie właśnie z tym kolejnym zdaniem lorda Wynonna zaczęłaby załamywać nad nim ręce. Nawet trochę współczując mu tego, że w takim stanie musi chodzić po świecie i nie może tego rzucić na cokolwiek, choćby na to, że guwernantka za dziecka za mocno zdzieliła go książką przez głowę. Pewnie też, gdyby nie kontrola nad własną osobą, już dawno zalałaby go potokiem słów stojących w opozycji do tego zdania w których to wykazałaby mu, że myli się tak mocno, że gdyby omylność liczono w głębokości studni, to wrzucony tam kunt leciałby długie minuty, a może nawet i godziny, zanim usłyszeliby charakterystyczny plus przedmiotu wpadającego do wody. Jeśli w ogóle nastąpiłoby to kiedykolwiek.
Czy Lord Bulstrod naprawdę nigdy o niej nie słyszał? Czy może znów słyszał i chciał sprawdzić na ile plotki są prawdzie właśnie przed ten swój wywód, który odstawiał w tej konkretnej chwili i który był tak oderwany od rzeczywistości, że gdyby wątki mogły latać i były materialne, to już dawno unosiłby się nad ziemią. Bo na najmądrzejszą Rowenę! Czyż nie jasnym i nie docierającym do mózgu(wątpliwej wielkości) stojącego mężczyzny nie był fakt, że jeśli wykorzystuje się coś w sposób, który nie przynosi korzyści, to jednocześnie zużywa się też to bez potrzeby? Czy może w swojej wspaniałomyślności pragnął jej pokazać że wie czym są synonimy i że potrafi coś ubrać w inne słowa o znaczeniu tym samym. A ludzie często lubili bez potrzeby używać różnych rzeczy – tych materialnych i nie – głównie zaś dla własnej uciechy. A najmocniej lubili wyrzucać z siebie słowa. Jedno za drugim. Jakby bojąc się ciszy, która sprawiała do myślenia – a to jak widać, było ponad siły niektórych. Dlatego Wynonna nie mówiła wiele, a każde słowo ceniła mocno. Zaś wszystko jeszcze przesiewała w swojej głowie. Teraz jednak zdecydowanie marnowała słowa, próbując wyjaśnić coś lordowi, jednak w jej własnym mniemaniu – na próżno. To zaś sprawiało, że narastała w niej irytacja, która zaczynała wpełzać na pierwszy z murów, które strzegły wejścia do komnaty z jej sercem i emocjami. Jeśli Lorne chciał jej zajść za skórę – to udało mu się. Jeśli zaś chciał wyłuskać z niej jakąś reakcją – jeszcze długa była przed nim droga. Pokonanie jednego marnego muru było niczym, skoro w ciągu życia zdążyła zbudować ich już całkiem zdumiewającą liczbę.
I że co? Że niby ona nie czuła się pewnie w zwyczajnych codziennych rozmowach? Wynonnie przemknęło przez głowę, że owe langustniki nie tylko ugryzły lorda Bulstroda w kostkę, ale jednocześnie któryś z nich wbił też swoje zęby w jego głowę, na tyle mocno, że spowodowało to spięcie niektórych zwojów w jego mózgu, bowiem Wynonna w rozmowach czuła się dobrze. O ile one miały jakikolwiek sens. Albo przyzwoitą treść. Inne po prostu najzwyczajniej w świecie ignorowała. Nawet można by powiedzieć, że miała na tyle rozwiniętą pewność siebie, że wręcz posiadała odwagę do tego, by niektórych rozmów nie prowadzić z zwykłej grzeczności, jak robiła to większość znanych jej osób. A ten ostatni rodzaj rozmów ignorowała najczęściej, tak, jakby błahe tematy, czy właśnie wymiana uprzejmości nie była wystarczająco godna, by wydobyć się z jej malinowych warg. A nawet tak, jakby takie tematy wręcz ubliżyły nie tylko jej, ale i całej sensowności i prawdziwemu celowi prowadzenia rozmowy.
Mierzyła go długo spojrzenie koloru tafli jeziora. Sekundy mijały. Słowa Evelyn rozbrzmiały jako ostatnie. Jakby próbując w jakiś sposób asekurować całą sytuację. Była wdzięczna za to kuzynce, choć i tak zamierzała dorzucić swoje trzy grosze. Cisza przeciągnęła się jeszcze chwilę, bo, w swoim zwyczaju, postanowiła zewrzeć swoje myśli w kilku krótkich słowach.
-Ludzie używający czegoś bez potrzeby nie są niczym więcej jak głupcami. -stwierdziła tylko, tonem takim, w jaki reszta z nich rozmawia o pogodzie. Nie, nie zamierzała mówić mu, że się myli, czy że się nie zna. Postanowiła zostawić go wraz ze swoimi przekonanymi. Razem tworzyli dobraną parę. A co los złączył, to nich Wynonna Burke nie rozdziela, prawda?
Och, gdyby nie to, że tak wiele postawiła wokół siebie murów, które prędzej czy później zatrzymywały każdą emocję jaka się w niej zrodziła, pewnie właśnie z tym kolejnym zdaniem lorda Wynonna zaczęłaby załamywać nad nim ręce. Nawet trochę współczując mu tego, że w takim stanie musi chodzić po świecie i nie może tego rzucić na cokolwiek, choćby na to, że guwernantka za dziecka za mocno zdzieliła go książką przez głowę. Pewnie też, gdyby nie kontrola nad własną osobą, już dawno zalałaby go potokiem słów stojących w opozycji do tego zdania w których to wykazałaby mu, że myli się tak mocno, że gdyby omylność liczono w głębokości studni, to wrzucony tam kunt leciałby długie minuty, a może nawet i godziny, zanim usłyszeliby charakterystyczny plus przedmiotu wpadającego do wody. Jeśli w ogóle nastąpiłoby to kiedykolwiek.
Czy Lord Bulstrod naprawdę nigdy o niej nie słyszał? Czy może znów słyszał i chciał sprawdzić na ile plotki są prawdzie właśnie przed ten swój wywód, który odstawiał w tej konkretnej chwili i który był tak oderwany od rzeczywistości, że gdyby wątki mogły latać i były materialne, to już dawno unosiłby się nad ziemią. Bo na najmądrzejszą Rowenę! Czyż nie jasnym i nie docierającym do mózgu(wątpliwej wielkości) stojącego mężczyzny nie był fakt, że jeśli wykorzystuje się coś w sposób, który nie przynosi korzyści, to jednocześnie zużywa się też to bez potrzeby? Czy może w swojej wspaniałomyślności pragnął jej pokazać że wie czym są synonimy i że potrafi coś ubrać w inne słowa o znaczeniu tym samym. A ludzie często lubili bez potrzeby używać różnych rzeczy – tych materialnych i nie – głównie zaś dla własnej uciechy. A najmocniej lubili wyrzucać z siebie słowa. Jedno za drugim. Jakby bojąc się ciszy, która sprawiała do myślenia – a to jak widać, było ponad siły niektórych. Dlatego Wynonna nie mówiła wiele, a każde słowo ceniła mocno. Zaś wszystko jeszcze przesiewała w swojej głowie. Teraz jednak zdecydowanie marnowała słowa, próbując wyjaśnić coś lordowi, jednak w jej własnym mniemaniu – na próżno. To zaś sprawiało, że narastała w niej irytacja, która zaczynała wpełzać na pierwszy z murów, które strzegły wejścia do komnaty z jej sercem i emocjami. Jeśli Lorne chciał jej zajść za skórę – to udało mu się. Jeśli zaś chciał wyłuskać z niej jakąś reakcją – jeszcze długa była przed nim droga. Pokonanie jednego marnego muru było niczym, skoro w ciągu życia zdążyła zbudować ich już całkiem zdumiewającą liczbę.
I że co? Że niby ona nie czuła się pewnie w zwyczajnych codziennych rozmowach? Wynonnie przemknęło przez głowę, że owe langustniki nie tylko ugryzły lorda Bulstroda w kostkę, ale jednocześnie któryś z nich wbił też swoje zęby w jego głowę, na tyle mocno, że spowodowało to spięcie niektórych zwojów w jego mózgu, bowiem Wynonna w rozmowach czuła się dobrze. O ile one miały jakikolwiek sens. Albo przyzwoitą treść. Inne po prostu najzwyczajniej w świecie ignorowała. Nawet można by powiedzieć, że miała na tyle rozwiniętą pewność siebie, że wręcz posiadała odwagę do tego, by niektórych rozmów nie prowadzić z zwykłej grzeczności, jak robiła to większość znanych jej osób. A ten ostatni rodzaj rozmów ignorowała najczęściej, tak, jakby błahe tematy, czy właśnie wymiana uprzejmości nie była wystarczająco godna, by wydobyć się z jej malinowych warg. A nawet tak, jakby takie tematy wręcz ubliżyły nie tylko jej, ale i całej sensowności i prawdziwemu celowi prowadzenia rozmowy.
Mierzyła go długo spojrzenie koloru tafli jeziora. Sekundy mijały. Słowa Evelyn rozbrzmiały jako ostatnie. Jakby próbując w jakiś sposób asekurować całą sytuację. Była wdzięczna za to kuzynce, choć i tak zamierzała dorzucić swoje trzy grosze. Cisza przeciągnęła się jeszcze chwilę, bo, w swoim zwyczaju, postanowiła zewrzeć swoje myśli w kilku krótkich słowach.
-Ludzie używający czegoś bez potrzeby nie są niczym więcej jak głupcami. -stwierdziła tylko, tonem takim, w jaki reszta z nich rozmawia o pogodzie. Nie, nie zamierzała mówić mu, że się myli, czy że się nie zna. Postanowiła zostawić go wraz ze swoimi przekonanymi. Razem tworzyli dobraną parę. A co los złączył, to nich Wynonna Burke nie rozdziela, prawda?
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Lorne początkowo czuł się nieswojo, ale utarczki słowne były jego żywiołem, dlatego jeszcze przez parę chwil przekomarzał się z Wynonną. W pewien sposób było to nawet urocze. Kto się czubi, ten się lubi, prawda?
Wobec Evelyn pozostał życzliwy, jak wcześniej, ale nie chciał powiedzieć nic więcej, nie ufał jej na tyle, by zdradzić jakiekolwiek tajemnice. Tym bardziej, że jej spojrzenia pełne były pożądliwych błysków - chciała informacji, intryg, prawdy. Może byłoby inaczej gdyby nie przyjęła wobec niego pozycji obronnej od samego początku? Może gdyby zaczęła zupełnie inaczej ich spotkanie? Sytuacja była zbyt napięta na zwierzenia. Jeśli Evelyn chce owijać mężczyzn wokół palca, chce wyciskać z nich wszystkie soki i informacje im niewygodne - musi zmienić taktykę.
- Widzę, że choćbym wygłosił najbardziej merytoryczną z mów to nie przekonam cię, droga Wynonno, że nie zawsze masz rację. - powiedział Lorne beztroskim tonem, porzucając niepotrzebne tytuły. - Mimo wszystko intrygujesz mnie. Pewnikiem nie możesz odpędzić się od mężczyzn. Słyszałem o tobie, ale nie dowierzałem, że kobieta może być tak zamknięta! Pewnikiem męczy cię potok moich słów, tak niepodobny do twego naturalnego sposobu życia, dlatego będę powoli się zbierał. Bardzo się cieszę, że się spotkaliśmy i nalegam o kolejne spotkanie.
Ostatnie zdanie skierował do obu panien, ukłonił się nisko, po czym zasalutował. Zostawił nieswoje kuzynki, a myśli kierowały się jeszcze przez parę godzin ku Wynonnie. Taka kobieta! Wspaniała.
[zt dla Lorna]
Wobec Evelyn pozostał życzliwy, jak wcześniej, ale nie chciał powiedzieć nic więcej, nie ufał jej na tyle, by zdradzić jakiekolwiek tajemnice. Tym bardziej, że jej spojrzenia pełne były pożądliwych błysków - chciała informacji, intryg, prawdy. Może byłoby inaczej gdyby nie przyjęła wobec niego pozycji obronnej od samego początku? Może gdyby zaczęła zupełnie inaczej ich spotkanie? Sytuacja była zbyt napięta na zwierzenia. Jeśli Evelyn chce owijać mężczyzn wokół palca, chce wyciskać z nich wszystkie soki i informacje im niewygodne - musi zmienić taktykę.
- Widzę, że choćbym wygłosił najbardziej merytoryczną z mów to nie przekonam cię, droga Wynonno, że nie zawsze masz rację. - powiedział Lorne beztroskim tonem, porzucając niepotrzebne tytuły. - Mimo wszystko intrygujesz mnie. Pewnikiem nie możesz odpędzić się od mężczyzn. Słyszałem o tobie, ale nie dowierzałem, że kobieta może być tak zamknięta! Pewnikiem męczy cię potok moich słów, tak niepodobny do twego naturalnego sposobu życia, dlatego będę powoli się zbierał. Bardzo się cieszę, że się spotkaliśmy i nalegam o kolejne spotkanie.
Ostatnie zdanie skierował do obu panien, ukłonił się nisko, po czym zasalutował. Zostawił nieswoje kuzynki, a myśli kierowały się jeszcze przez parę godzin ku Wynonnie. Taka kobieta! Wspaniała.
[zt dla Lorna]
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oczywiście, że tego chciała. Była z natury ciekawską duszą, lubiła wiedzieć, a ta sprawa ją zaintrygowała. Dlaczego narzeczony jej kuzynki, pracownik rezerwatu Rosierów i znajomy Tristana rezygnował? Otrzymane wyjaśnienia były mało satysfakcjonujące, ale Evelyn nie da się tak łatwo zbyć, bo o sprawie nie zapomni, prędzej czy później w jakiejś innej okazji spróbuje dowiedzieć się czegoś na własną rękę. Bo co dotyczyło w jakiś sposób jej rodziny, albo miejsca, które było dla niej istotne, a do takich należał rezerwat, było ważne.
Lorne skupił się na Wynonnie. W końcu Evelyn już znał i zapewne co nieco o niej wiedział, więc to tajemnicza panna Burke mogła zaabsorbować jego uwagę i nie zdziwiła się, że tak było, bo każdego, kto jej nie znał, mogło szokować i intrygować zachowanie młodej kobiety, odbiegającej od stereotypu szlachcianki brylującej na salonach i lubiącej się bawić w kurtuazyjne mowy. Evelyn mogła poświęcić ten czas na obserwowanie sytuacji z boku i analizowanie tego, co miało miejsce, chociaż, prawdę mówiąc, raczej nieszczególnie była zainteresowana tą wymianą zdań, nie mówiąc o włączeniu się w nią.
Dopiero, gdy Lorne postanowił odejść, otrząsnęła się z chwilowej zadumy, jej spojrzenie znowu zatrzymało się na jego twarzy, ale pożegnała go uprzejmie i już dalszych pytań ze swojej strony. Pozwoliła mu odejść, niejako czując ulgę, kiedy patrzyła, jak oddalał się drogą, którą tutaj przyszedł.
Dziewczęta znowu zostały same i mogły wrócić do przerwanych czynności. Evelyn zaproponowała Wynonnie, żeby jeszcze trochę się rozejrzały, ale później zapewne obie opuściły to miejsce i powróciły do swoich spraw, a Evelyn niewiele już myślała o tym, do czego doszło pomiędzy jej kuzynką i Bulstrodem. Czas pokaże, czy to tylko jednorazowa sytuacja, czy może kiedyś los znowu postawi tę dwójkę naprzeciwko siebie.
| zt. dla Evelyn i Wynonny
Lorne skupił się na Wynonnie. W końcu Evelyn już znał i zapewne co nieco o niej wiedział, więc to tajemnicza panna Burke mogła zaabsorbować jego uwagę i nie zdziwiła się, że tak było, bo każdego, kto jej nie znał, mogło szokować i intrygować zachowanie młodej kobiety, odbiegającej od stereotypu szlachcianki brylującej na salonach i lubiącej się bawić w kurtuazyjne mowy. Evelyn mogła poświęcić ten czas na obserwowanie sytuacji z boku i analizowanie tego, co miało miejsce, chociaż, prawdę mówiąc, raczej nieszczególnie była zainteresowana tą wymianą zdań, nie mówiąc o włączeniu się w nią.
Dopiero, gdy Lorne postanowił odejść, otrząsnęła się z chwilowej zadumy, jej spojrzenie znowu zatrzymało się na jego twarzy, ale pożegnała go uprzejmie i już dalszych pytań ze swojej strony. Pozwoliła mu odejść, niejako czując ulgę, kiedy patrzyła, jak oddalał się drogą, którą tutaj przyszedł.
Dziewczęta znowu zostały same i mogły wrócić do przerwanych czynności. Evelyn zaproponowała Wynonnie, żeby jeszcze trochę się rozejrzały, ale później zapewne obie opuściły to miejsce i powróciły do swoich spraw, a Evelyn niewiele już myślała o tym, do czego doszło pomiędzy jej kuzynką i Bulstrodem. Czas pokaże, czy to tylko jednorazowa sytuacja, czy może kiedyś los znowu postawi tę dwójkę naprzeciwko siebie.
| zt. dla Evelyn i Wynonny
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Umówili się, że przeniosą się na wyspę świstoklikiem. Wiadomość została jednak zmieniona i Morgoth poprosił o spotkanie się na wyspie Achill tak jak zawsze to robili, a przynajmniej do tej pory – oddzielnie. Musiał zostać chwilę dłużej z Leią i pomóc jej z przygotowaniami do swoich urodzin. Nie cierpiał organizować tych uroczystości. Nie cierpiał, gdy ci wszyscy ludzie schodzili się do niego, by mu pogratulować kolejnego przeżytego roku. Nie cierpiał fałszywych uśmiechów i pustych słów, które zawsze mówiły to samo. Nie mógł wytrzymać tej fali sztucznego tłoku w Pałacu, gdy były przymusowo organizowane rodzinne uroczystości. Na szczęście ojciec od paru już długich lat wprowadził system, który pozwalał im na cieszenie się mniejszą zgrają gości. Otóż zapraszano dziadków z obu stron, rodziców chrzestnych i rodzeństwo rodziców wraz z dziećmi. To wszystko i aż wszystko. Na urodziny Morgotha z wiadomych przyczyn nigdy nie przyjechał brat matki. Morgoth Flint tkwił w Azkabanie od jego narodzin, a jedyny kontakt jaki miał z nim opiekun smoków nie wliczając wizyty w Tower of London był fakt, że więzień trzymał go na rękach podczas uroczystości chrzcielnych. Czy już wtedy był szaleńcem, którego umysł krył morderstwo Parkinsona?
Gdy Morgoth opuszczał dom było w pół do piątej wieczorem i słońce jeszcze świeciło. Co prawda ostatnimi promieniami, jednak twardo trzymało się nieboskłonu. Pogoda wyjątkowo tego dnia dopisywała, chociaż świadomość, że będą zapewne schodzić po klifach, gdzie raz za razem uderzały fale nie był wizją przyjemną, a na pewno nie odpowiednia dla lżejszego ubioru. Miał nadzieję, że Lynn jako znawca i poszukiwacz przygód zdawała sobie z tego sprawę. Nie śmiał wątpić w jej zmysł przetrwania. W końcu ostatnią rzeczą jakiej się spodziewał po ich dwójce to działania przeciwko sobie nawzajem. Wolał nie myśleć, co by się działo, gdyby jakiś okrutny uśmiech losu spowodował między nimi rozpad. Zastanawiał się nad tym, co mówił na spotkaniu z Majesty i każde słowo było prawdą. Zmienił się i chociaż początkowo się do tego nie przyznawał, tak właśnie było. Punkt piąta pojawił się we wskazanym wcześniej miejscu. Wyszedł wcześniej, nie mogąc teleportować się w miejsce, które ledwo pamiętał. Dlatego też musiał pojawić się wpierw w wiosce – ją zapamiętał, chociażby z tego względu, że zgubił się tutaj jako ośmiolatek. Nigdy nie miał zapomnieć przemierzanej plątaniny między wąskimi uliczkami kamiennych budynków. Nie wiedział co planowała Lynn. Dostanie się na wyspę nie było trudne. Co najwyżej lekko skomplikowane. Od miejscowości czarodziejów do Klifu Zdobywców nie było daleko. Sądził, że będzie pierwszy. Nie mógł się bardziej pomylić. Zobaczył znajomą sylwetkę, gdy zmierzał w kierunku wybrzeża w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. A więc rozpoczęło się.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bała się tego dnia. Byłaby głupia gdyby się nie bała. Przez te wszystkie dni zbliżali się do rozwiązania tajemnicy. Z każdym odkrytym elementem, z każdą nową wiadomością. Dzisiejszego dnia przyjdzie im się skonfrontować z tajemnicą. Przygotowania do dzisiejszego dnia przypomniały jej przygotowania do wypraw za którymi tak bardzo tęskniła. Których tak bardzo potrzebowała. Gdzieś w głębi duszy czuła zbliżający się koniec. I choć bała się to nie chciała niczego innego. W tym momencie liczyła się prawda. Morgoth na tę prawdę zasługiwał. I choć świadomość powrotu do rzeczywistości lekko ją przytłaczała to dzisiejszego dnia miała zamiar dać z siebie ile tylko mogła. Nie zastanawiała się nad tym co ich może tutaj spotkać. Nauczyła się życia chwilą. Bycia gotowym na wszystko. No może… prawie wszystko. Przez dwa dni starała się dojść do siebie. Jak nigdy skupiła się na systematycznym piciu eliksirów i miarowym odpoczynku. Nie wybaczyłaby sobie gdyby przez jej chorobę coś poszłoby nie tak. Nie wybaczyłaby sobie gdyby przez nią Morgo stracił jedyną szansę na odkrycie prawdy. Czuła, że to jest dla niej równie ważne. Nie wiedziała dlaczego. Pewnie wiele czasu zajmie uświadomienie sobie, że nie jest to już tylko zlecenie o pracę. Czasami powiedzenie czegoś głośno wcale nas samych nie przekonuje. Jej problem z dostaniem się na wyspę był taki, że nigdy wcześniej tutaj nie była. Ciężko było jej się tutaj teleportować ponieważ każde jej znane miejsce znajdowało się spory kawałek od ich miejsca docelowego. Postawiła więc coś na równie prostego, a mianowicie na przeniesienie się przez świstoklik. Zdziwiła się lekko, że jest pierwsza chociaż wyszła z domu o wiele wcześniej. Nie chciała się spóźnić. Dość często jej się to zdarzało, a sama nie lubiła kiedy ktoś się spóźniał na spotkania z nią. To pewnie też dlatego, że niekoniecznie wierzyła w swoje szczęście. Przez chwile rozglądała się po okolicy chcąc zapamiętać to miejsce. Wbrew swej gwałtowności było w nim coś zachwycającego. Wpatrzona nie odczuła obecności zbliżającego się czarodzieja. Dopiero kiedy był już parę kroków od niej odwróciła się. Na początku lekko zaskoczona uśmiechnęła się. Zimny wiatr delikatnie przeszył jej ciało. - Mam nadzieje, że bez trudności mnie Pan znalazł – odparła, a na jej ustach znowu pojawił się lekki uśmiech. Nie wiedziała czemu akurat te słowa jej się przypomniały. Podobne, których użyła przy ich pierwszym spotkaniu. Choć sytuacja była poważna i o tym wiedziała to wbrew wszystkiemu naprawdę czekała na to spotkanie. Czuła, że są blisko. Czuła, że dzisiaj dowiedzą się prawdy. Tylko nie wiedziała co z tą prawdą zrobią.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Morgoth nie był podatnym człowiekiem w żadnej z kwestii. Nie dało się mu grozić, prosić czy sugerować. Jeśli miał swoje zdanie, nic nie mogło stanąć mu na przeszkodzie do jego utrzymania. Po prostu taki był i taki miał pozostać. Wydawało mu się, że identycznie będzie również i w chwili w której stanie przed człowiekiem lub duchem odpowiedzialnym za cierpienie jego matki. Chciał go powstrzymać za wszelką cenę i nie pozwolił sobie na faktyczny odpoczynek w ciągu tych dwóch dni. Owszem, oszczędzał się fizycznie, ale psychicznie wciąż był aktywny. Szukał sposobu na to jak zgładzić ducha. Jeśli Oktawian Parkison już raz umarł i odżył, dlaczego nie mógł zrobić tego drugi raz. Nie był pewien czy Lynn znała sposób, który wyszukał w starych księgach. Nie mówiły one twardo o powodzeniu sposobu pozbycia się natrętnego nieboszczyka, jednak nie mieli innego wyjścia. Był to jedyny prawdopodobny sposób, jaki znał. Trzeba było odnaleźć zwłoki i je spalić. Miał nadzieję, że misja, którą sobie wyznaczyli nie miała przyciągnąć niczyjej uwagi. W końcu chcieli jedynie odszukać zaginionego człowieka. Zamordowanego z zimną krwią przez nikogo innego, a jego własnego ojca chrzestnego. Czy tak właśnie miał wyglądać ponowny koniec Parkinsona? Zabity przez jednego Morgotha, a unicestwiony przez drugiego? I przywiodło ich to samo na wyspę Achill - miłość do Beatrice Yaxley. Nieszczęśilwa, braterska, syna do matki. Czy to właśnie ostatnia z nich miała zakończyć wiele lat niewiadomej? Najgorszym w tym wszystkim był fakt, że honor Morgotha nie pozwalał na przemilczenie sprawy w kwestii pochówku dawnego szlachcica. Owszem - jego samego darzył najgorszymi z uczuć, jednak jego rodzina zasługiwała na wieść... Yaxley odgonił na razie te myśli, chcąc skupić się na tym co nadchodziło. Dziwna ekscytacja tą wizją towarzyszyła mu od chwili, w której razem z Lynn rozgryźli szaloną zagadkę Flinta. To było szczególne. Uzmysłowienie sobie tych wszystkich elementów układanki składających się w jedną całość - całość, która towarzyszyła im od początku, chociaż nie znali zakończenia. Gdy zdał sobie sprawę, że od początku chodziło o coś tak wielkiego, uwierzył w to, że życie kryje wiele zagadek. Zarówno przyszłość, teraźniejszość i przyszłość. Co do tej drugiej musiał przyznać, że prezentowała się nadzwyczaj dobrze i działała na niego kojąco. Podszedł do kobiety i stanął przy jej boku, obserwując przez chwilę zachód słońca, które znikało powoli za linią horyzontu.
- Wydaje mi się, że pozwalasz mi siebie znaleźć - odparł, uśmiechając się do niej lekko. Nie skojarzył tych słów z ich pierwszym spotkaniem, chociaż gdyby sytuacja była inna, zapewne by sobie je przypomniał. Jego umysł zbyt był skupiony na tym, co ich czekało. Na odkrywaniu.
- Mam nadzieję, że wypoczęłaś - powtórzył słowa z wczorajszego listu. - A więc to tu... - odetchnął po chwili ciszy, pozwalając, by oddech zamienił się w ledwo widoczną parę. Podkurczył ramiona, czując chłód wiatru wkradającego się za kołnierz płaszcza. Wyciągnął rękę, wskazując linię urwiska. - Odcinek nie jest długi. Powinniśmy przejść go w krótkim czasie, a potem... - urwał, przenosząc spojrzenie na twarz Lucindy. - Potem będziemy musieli zejść niżej.
- Wydaje mi się, że pozwalasz mi siebie znaleźć - odparł, uśmiechając się do niej lekko. Nie skojarzył tych słów z ich pierwszym spotkaniem, chociaż gdyby sytuacja była inna, zapewne by sobie je przypomniał. Jego umysł zbyt był skupiony na tym, co ich czekało. Na odkrywaniu.
- Mam nadzieję, że wypoczęłaś - powtórzył słowa z wczorajszego listu. - A więc to tu... - odetchnął po chwili ciszy, pozwalając, by oddech zamienił się w ledwo widoczną parę. Podkurczył ramiona, czując chłód wiatru wkradającego się za kołnierz płaszcza. Wyciągnął rękę, wskazując linię urwiska. - Odcinek nie jest długi. Powinniśmy przejść go w krótkim czasie, a potem... - urwał, przenosząc spojrzenie na twarz Lucindy. - Potem będziemy musieli zejść niżej.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czuła się przytłoczoną ciągle zmieniającą się pogodą. A może przynajmniej wmawiała sobie, że chodzi tylko o pogodę. Tęskniła za promieniami słońca na skórze, za zapachem ziemi po deszczu, za gorącymi podmuchami wiatru. W środku miasta mroźna pogoda była całkowicie znośna, ale na otwartym polu pokazywała prawdziwą naturę. Wiedziała, że tak będzie i przygotowała się na zlodowaconą powierzchnię pod stopami. Pomimo mroźnej pogody wewnątrz gotowała się. Chciała znać odpowiedzi. Chciała wiedzieć dlaczego Oktawian zrobił to Pani Yaxley. Nie wierzyła, że był to akt miłości, nie wierzyła, że była to zemsta. Wiedziała, że człowiek w desperacji i złości jest w stanie zrobić wszystko. Wiedziała, że nie da się usprawiedliwić wyrządzonego bólu i krzywdy. Tylko zawsze szukała w ludziach czegoś więcej. Nawet jeśli na to nie zasługiwali. Nie wiedziała dlaczego tak jest. Może wierzyła, że kiedyś ktoś postąpi tak samo z nią? Chciała wierzyć, że na świecie istnieje jeszcze dobro. To wszystko choć układało się w całość zostawiało też wiele znaków zapytania, których prawdopodobnie nigdy nie uda im się odkryć. Uśmiechnęła lekko na jego słowa. Zastanawiała się czego oczekiwał po spotkaniu z Oktawianem mężczyzna. Sama nie wiedziała czego po tym spotkaniu oczekuje. Jak mieli udowodnić winę mężczyzny? Jak mieli przedstawić to czego się dowiedzieli? Mogli o tym powiedzieć? Choć znała odpowiedź na to pytanie to nie mogła poradzić na myśli kłębiące się jej w głowie. To była sprawa między Oktawianem i Morgo. A ona była tutaj… no właśnie. Czemu tutaj była? Chciała mu pomagać, chciała, żeby dowiedział się całej prawdy, chciała by znowu zaczął być sobą. Tylko przecież nie znała go innego. - Wypoczęłam – powiedziała. - Wybacz, że nie odesłałam sowy. List przeczytałam późnym wieczorem i nie chciałam Cię już niepokoić sową. - nie spodziewała się, że tak wielu ludzi będzie potrzebowało jej pomocy przy przeklętych przedmiotach. Tak jakby wszyscy jednogłośnie postanowili jej pomóc wrócić do normalnego Londyńskiego życia. Zdała sobie sprawę z tego, że chciałaby mu o tym wszystkim opowiedzieć. O sprawach jakie rozwiązuje, o ludziach jakich spotyka. To chwilowe uczucie, które zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Spojrzała na mężczyznę. On nie wyglądał na wypoczętego. - A co przeszkodziło Tobie skorzystać z tych dwóch dni i wypocząć? - zapytała unosząc z zainteresowaniem brew. Poczuła jak zimny powiew wiatru mrozi jej i tak blade policzki. Przyłożyła rękawiczki do twarzy. Kiedy zaczęli iść kobieta wbiła spojrzenie w ziemię. Zawsze tak robiła, kiedy trasa była górzysta, nierówna bądź po prostu śliska. Wiedziała, że droga jest najłatwiejszą częścią tej wyprawy. - Myślisz, że go znajdziemy? -zapytała niepewnie. - Myślisz, że on ciągle tam jest? - tak bardzo chciałaby wierzyć, że ona tam jest. Jakby czekał na ich przyjście. Tylko, że nie mogła być tego pewna.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spojrzał na nią jeszcze raz i stwierdził, że faktycznie wyglądała lepiej niż ostatnim razem, gdy widzieli się... No, właśnie. W Tower of London z jego wujem. Wtedy też dowiedział się, dlaczego Lynn wydawała mu się chora. Oboje dowiedzieli się całkiem sporo na swój temat pomimo tego że nie musieli rozmawiać. Selwyn najwidoczniej podzieliła się z nim czymś, czego bardzo się wstydziła. Nie rozumiał dlaczego. Owszem. Choroba i jego czyniła słabym, ale nie miała kontroli nad jego życiem. Robił to, co chciał, nie bacząc na konsekwencje. Mogła myśleć, że to przekleństwo, jednak czy w takim razie wszyscy z defektami genetycznymi nie powinni rzucić się do morza? Morgoth wiedział jedno - każdy kiedyś umrze. A czy to z powodu wrodzonej niedoskonałości, pojedynku czy ognia prosto z brzucha smoka, nie miało to znaczenia. Wszyscy tak kończyli. Od królów przez czarodziei do mugoli. Śmierć była jedyną pewną rzeczą. Reszta nie posiadała niczego określonego. Mogli się poddać chorobie, ale równie dobrze mogli wstać i walczyć o to, co zostało im na następne dni. Lynn była jeszcze młoda w swojej chorobie. Nie wiedziała, że to nie przekreśla jej dotychczasowego stylu życia, a jedynie go zmienia. Selwyni byli ogniem, a ogień zawsze wybucha, gdy tego chce. Tak samo było z nią, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy. Jeszcze...
- Nigdy mnie nie będziesz niepokoiła - odparł. - I nie musisz się o mnie martwić.
Słysząc jej słowa, podniósł spojrzenie z ziemi na nią. Nic nie mogło się przed nią ukryć i było to z jednej strony odciążające, ale z drugiej bardzo niewygodne. Morgoth nie chciał, żeby to w nim widziała. I tak miała go za słabego po wydarzeniach u niej w domu. Najwidoczniej jednak cały ciężar ostatniego czasu skumulowało się w jego osobie.
- Dostałem list od pewnej młodej damy, która nie wie, co znaczy odmowa - odpowiedział z lekkim rozbawieniem, myśląc o Majesty. Tak. Akurat to że jego droga kuzynka w ogóle nie brała opcji odmowy pod uwagę, komplikowało sytuację. Jednak on nie potrafił powiedzieć nie. Lynn też by nie potrafił. I nawet by tego nie chciał. - Szukałem informacji jak pozbyć się Oktawiana - odpowiedział już twardo, gdy zaczęli iść wzdłuż wybrzeża. Wyglądał jakiejkolwiek oznaki ciała. - Trochę mi zajęło niż znalazłem to - mruknął i podał spisane z księgi słowa Lucindzie. Gdy spytała go o to, co myśli, odetchnął ponownie. Przeszli otwarte miejsca i nadszedł czas na powolne schodzenie w dol. Zbocze Klifu Zwycięzców było strome, jednak udało mu się wypatrzeć ścieżkę prowadzącą do tamtejszych jaskiń. Idealne miejsce do ukrycia zwłok. - Chcę w to wierzyć. Uważaj.
Zszedł pierwszy na dół po kamieniach, po czym odwrócił się w stronę Lynn i wyciągnął rękę. Przypomniało mu to sytuację na wrzosowiskach z Darcy, jednak prócz tego że miał asekurować swoją towarzyszkę, ta chwila w niczym nie przypominała tamtej.
- Nigdy mnie nie będziesz niepokoiła - odparł. - I nie musisz się o mnie martwić.
Słysząc jej słowa, podniósł spojrzenie z ziemi na nią. Nic nie mogło się przed nią ukryć i było to z jednej strony odciążające, ale z drugiej bardzo niewygodne. Morgoth nie chciał, żeby to w nim widziała. I tak miała go za słabego po wydarzeniach u niej w domu. Najwidoczniej jednak cały ciężar ostatniego czasu skumulowało się w jego osobie.
- Dostałem list od pewnej młodej damy, która nie wie, co znaczy odmowa - odpowiedział z lekkim rozbawieniem, myśląc o Majesty. Tak. Akurat to że jego droga kuzynka w ogóle nie brała opcji odmowy pod uwagę, komplikowało sytuację. Jednak on nie potrafił powiedzieć nie. Lynn też by nie potrafił. I nawet by tego nie chciał. - Szukałem informacji jak pozbyć się Oktawiana - odpowiedział już twardo, gdy zaczęli iść wzdłuż wybrzeża. Wyglądał jakiejkolwiek oznaki ciała. - Trochę mi zajęło niż znalazłem to - mruknął i podał spisane z księgi słowa Lucindzie. Gdy spytała go o to, co myśli, odetchnął ponownie. Przeszli otwarte miejsca i nadszedł czas na powolne schodzenie w dol. Zbocze Klifu Zwycięzców było strome, jednak udało mu się wypatrzeć ścieżkę prowadzącą do tamtejszych jaskiń. Idealne miejsce do ukrycia zwłok. - Chcę w to wierzyć. Uważaj.
Zszedł pierwszy na dół po kamieniach, po czym odwrócił się w stronę Lynn i wyciągnął rękę. Przypomniało mu to sytuację na wrzosowiskach z Darcy, jednak prócz tego że miał asekurować swoją towarzyszkę, ta chwila w niczym nie przypominała tamtej.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wątpię, żeby chodziło o wstyd. Przecież nie miała na to wpływu. W świecie arystokracji to było normalne. Choroby genetyczne umiłowały sobie szlachecki światek i często wywracały życie czarodziei do góry nogami. Gdyby chodziło o wstyd nie powiedziałby mu tego. Myślę, że bardziej o szukanie normalnego życie. Nie potrzebowała ciągłego przypominania jej jak bardzo choroba ją ogranicza i jakie życie powinna teraz prowadzić. Nie chciała niczego zmieniać w swoim życiu. Nie byłaby sobą gdyby od razu się poddała. Fakt, że wtedy na placu opowiedziała mu o swojej chorobie ją samą zaskoczył. Nikt jeszcze o tym nie wiedział, nikomu nie odważyła się wyznać tego co gnębi ją od ostatnich trzech miesięcy. Nie miała problemu z ukrywaniem prawdy. A tak przynajmniej jej się wydawało. Zakładała na twarz maskę i odsuwała od siebie uwagę. Wtedy nie zastanawiała się nad konsekwencjami swoich słów. Poczuła się lepiej. Jakby zrzuciła z serca wielki ciężar. Dlaczego? Może przez to, że ta cała sytuacja miała w sobie wiele mistyczności. Wiedziała, że istnieje między nimi niepisana umowa milczenia. Nie bała się, że mówiąc mu coś skazuje się na szlacheckie potępienie. A to świadczyło o zaufaniu. Zaufaniu, którego się nie bała. - Masz rację. Nie muszę. - zaczęła. Wiedziała, że mężczyzna sobie doskonale poradzi bez niej. A jednak to nie miało znaczenia. Po tym co wydarzyło się w jej mieszkaniu nie mogła się o niego nie martwić. Nie chodziło o to, że myślała, że jest słaby. Wręcz przeciwnie. Robił tak wiele dla matki, że nie można było tak o nim pomyśleć. - Ale widząc zmęczenie na Twojej twarzy nie mogę tego zignorować. - powiedziała. On też się o nią martwił. Wtedy przy Tower of London. Nie musiał na nią zwracać uwagi, nie musiał zastanawiać się czy wszystko z nią w porządku. A jednak to robił. Lynn zatrzymała na chwile wzrok na zamglonym horyzoncie. Wiedziała, że przyszli tutaj w jednym celu, ale nie mogła zignorować faktu, że wyspa była zjawiskowym miejscem. Oczami wyobraźni zobaczyła ile tajemnych miejsc czekających na odkrycie się tutaj znajduje. Na słowa mężczyzny uśmiechnęła się szeroko. - Tak to już jest z tymi młodymi damami. - ku szczęścia Lynn ona do młodych dam już nie należała. Ku szczęściu bądź nieszczęściu. Pewnie powinna się tym przejmować, ale miała zbyt wiele na głowie by zwracać na takie rzeczy uwagę. Zresztą wierzyła w spełnienie obowiązku wobec rodu. Ale jej rozum nie dopuszczał serca do głosu. Nic nie mogła poradzić na, że jego słowa przedstawiały się w jej głowie w całkowicie inny sposób niż miały się w rzeczywistości. Nie wiedziała kim jest ów młoda dama, ale słysząc rozbawienie w głosie mężczyzny potrafiła stwierdzić, że jest ona dla Yaxleya kimś ważnym. - Cieszę się więc, że spędziłeś te dwa dni w miły sposób – powiedziała z lekkim uśmiechem. Wyrzuciła szybko myśli z głowy i skupiła się na jego słowach dotyczących Oktawiana. Sięgnęła po kartkę i widząc kilka zapisanych słów stwierdziła, że tak naprawdę nie wiedzą co ich tam spotka. Ktoś sprowadził martwego Oktawiana do ich świata i ktoś powinien się tym zająć, ale nie wiedziała czy to na pewno powinni być oni. - Też przeglądałam parę ksiąg w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania. Znalazłam dużo podobnych wzmianek, ale… musimy być ostrożni. Tak naprawdę nawet nie wiemy czy będzie sam. On nie byłby w stanie rzucić tak silnej klątwy. Jestem tego pewna. - powiedziała kiedy zbliżali się do zejścia w dół. Ujęła jego dłoń z wdzięcznością chociaż dobrze wiedziała, że poradziłaby sobie z tym zboczem sama. Jednakże nie zignorowałaby jego pomocy. Zawsze uważała, że szlachetność leży w skromności. Nie miała zamiaru chwalić się ani popisywać. To zwykle kończyło się bardzo źle. Z jego pomocą zeszła ze zbocza i uśmiechnęła się szeroko. - Dziękuję – powiedziała i puściła jego dłoń. Wiedziała, że tak właśnie powinna. Tym bardziej mając w pamięci jego wcześniejsze słowa. Zaczęła się rozglądać. Widząc zejście do jaskini ruszyła w tamtą stronę stawiając ostrożne kroki. Nie chciała przecież skończyć ze złamaną nogą. Cieszyła się, że miała w tym wprawę. Choć przecież i ona często była zawodna. - Sprawdźmy to przejście – powiedziała kiedy znalazł się obok niej.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdyby wiedział, że Lucinda przeżyła tak wiele w swoim życiu, miałby inne podejście. Nie traktowałby ją z tak dużą jak na siebie samego swobodą. Rozgraniczyłby fakt, że lady Selwyn nie była kimś zwyczajnym. Oczywiście że o tym wiedział, ale nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Nie traciłby jej czasu na mówienie jej pustych słów, których nie chciała słuchać. Bo co taki dzieciak jak on mógł wiedzieć o smutkach i cierpieniach, które ją dręczyły? Nic, bo tak naprawdę nie wiedział nic o Lucindzie Selwyn, a mimo to ją znał. Znał jej charakter, chęć niesienia pomocy innym, dobroć i bezinteresowność. Przypominała mu w tym jego matkę. Ona również była zawsze otwarta na wszystkich i gdyby mogła, przytuliłaby do siebie cały świat. Dlatego tak przeżywał jej nieszczęście – nie zasługiwała na to w żaden ze sposobów. Nie zniósłby chyba świadomości, że coś podobnego dręczyło również i Lynn. Ale skąd mógł mieć o tym pojęcie? Powoli jednak rozumiał, że nie byli dla siebie jedynie dwoma współpracującymi magami. Z każdą myślą o tym, było mu ciężej, bo rozumiał, że nie powinien tego robić. Czy w ten sposób łamał zasady wrogich relacji z jej rodem? Może… Ale nie każdy Selwyn był taki sam.
Mimo jej słów, nie przekonała go. Nie ona. Pomogłaby każdemu, jeśli potrzebowałby pomocy. Morgoth nie rozumiał tego poświęcenia się samej siebie. Lynn była przecież młodą kobietą, a jednak zamiast o sobie, myślała o innych. Czy nie trafiła w pewien sposób czegoś cennego? Świadomości, że ludzie poradzą sobie bez niej? Że nie da się pomóc wszystkim? Że jest arystokratką i zawsze nią będzie? Chciałby się kiedyś dowiedzieć, co tkwiło pod burzą blond włosów, chociaż nie zamierzał tego mówić na głos. Zignorował nawiązanie do jego zmęczenia. Może i miał lekko przymrużone, zaspane oczy, jednak silny wiatr niosący morskie powietrze orzeźwił go. Już i tak wizja misji, tak przełomowej od kilku miesięcy, działała na niego trzeźwiąco.
- Mówisz jakby ciebie to nie dotyczyło – odparł, nie zamierzając się hamować w rozmowie. Tak jak z Majesty, mógł z nią otwarcie rozmawiać na przeróżne tematy. Chciał poznać jej zdanie, chciał ją poznać, chciał wiedzieć, co myślała na wiele tematów. – Tak… - mruknął, przejeżdżając dłonią po karku. – To był miły dzień…
Gdy szli wzdłuż skalnego urwiska, słuchał opowiadania, które płynęło z ust Lucindy i przetwarzał każde ze słów.
- Nie mamy wyjścia. A ja muszę dowiedzieć się prawdy. Do tego… - Zatrzymał się w pewnym momencie, gdy stali już przy zejściu z klifu. Stanął naprzeciwko kobiety i spojrzał na nią uważnie:
- Nie musisz tu być, Lynn. Wiesz, że…
Zamknął na chwilę oczy, nie mogąc zebrać odpowiedniego zdania. Jakby wszystko pouciekało mu w nieznane, nie dając się poskładać w sensowną całość.
- Martwię się i nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.
I ruszył dalej, nie mogąc znieść jej spojrzenia. Nie po tym, co powiedział. Dlatego też czym prędzej chciał zająć ich schodzeniem w dół. Złapał jej dłoń, zdając sobie sprawę z tego, że ktoś taki jak ona poradziłby sobie bez trudu. Ale wychowano go na gentlemana i właśnie takim miał pozostać w każdej sytuacji. Gdy znaleźli się na samym dole, Lynn od razu ruszyła do pierwszego wejście, a Morgoth nie odstępował jej na krok. - Pójdę pierwszy - mruknął jedynie, wyciągając różdżkę. Rzucił ciche zaklęcie i po chwili środek rozjaśniał białawym światłem. Grota nie wyglądała groźnie, chociaż nie można było oceniać jej wnętrza tylko z perspektywy pierwszego wrażenia. Okazało się jednak że nic nie miało ich tam czekać. Po pierwszym skręcie zastali ślepą uliczkę i musieli wracać. Tam Yaxley przeszedł do następnej i następnej. Nawet nie zauważyli kiedy słońce zupełnie schowało się za horyzontem, a oni byli cali przemarznięci, mokrzy i sfrustrowani brakiem efektów. Morgoth oparł się plecami o gołą skałę, oddychając wolno. Spojrzał na kilkanaście jaskiń, które im zostały i w końcu przeniósł uwagę na Lucindę.
- Powinnaś wracać.
Mimo jej słów, nie przekonała go. Nie ona. Pomogłaby każdemu, jeśli potrzebowałby pomocy. Morgoth nie rozumiał tego poświęcenia się samej siebie. Lynn była przecież młodą kobietą, a jednak zamiast o sobie, myślała o innych. Czy nie trafiła w pewien sposób czegoś cennego? Świadomości, że ludzie poradzą sobie bez niej? Że nie da się pomóc wszystkim? Że jest arystokratką i zawsze nią będzie? Chciałby się kiedyś dowiedzieć, co tkwiło pod burzą blond włosów, chociaż nie zamierzał tego mówić na głos. Zignorował nawiązanie do jego zmęczenia. Może i miał lekko przymrużone, zaspane oczy, jednak silny wiatr niosący morskie powietrze orzeźwił go. Już i tak wizja misji, tak przełomowej od kilku miesięcy, działała na niego trzeźwiąco.
- Mówisz jakby ciebie to nie dotyczyło – odparł, nie zamierzając się hamować w rozmowie. Tak jak z Majesty, mógł z nią otwarcie rozmawiać na przeróżne tematy. Chciał poznać jej zdanie, chciał ją poznać, chciał wiedzieć, co myślała na wiele tematów. – Tak… - mruknął, przejeżdżając dłonią po karku. – To był miły dzień…
Gdy szli wzdłuż skalnego urwiska, słuchał opowiadania, które płynęło z ust Lucindy i przetwarzał każde ze słów.
- Nie mamy wyjścia. A ja muszę dowiedzieć się prawdy. Do tego… - Zatrzymał się w pewnym momencie, gdy stali już przy zejściu z klifu. Stanął naprzeciwko kobiety i spojrzał na nią uważnie:
- Nie musisz tu być, Lynn. Wiesz, że…
Zamknął na chwilę oczy, nie mogąc zebrać odpowiedniego zdania. Jakby wszystko pouciekało mu w nieznane, nie dając się poskładać w sensowną całość.
- Martwię się i nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.
I ruszył dalej, nie mogąc znieść jej spojrzenia. Nie po tym, co powiedział. Dlatego też czym prędzej chciał zająć ich schodzeniem w dół. Złapał jej dłoń, zdając sobie sprawę z tego, że ktoś taki jak ona poradziłby sobie bez trudu. Ale wychowano go na gentlemana i właśnie takim miał pozostać w każdej sytuacji. Gdy znaleźli się na samym dole, Lynn od razu ruszyła do pierwszego wejście, a Morgoth nie odstępował jej na krok. - Pójdę pierwszy - mruknął jedynie, wyciągając różdżkę. Rzucił ciche zaklęcie i po chwili środek rozjaśniał białawym światłem. Grota nie wyglądała groźnie, chociaż nie można było oceniać jej wnętrza tylko z perspektywy pierwszego wrażenia. Okazało się jednak że nic nie miało ich tam czekać. Po pierwszym skręcie zastali ślepą uliczkę i musieli wracać. Tam Yaxley przeszedł do następnej i następnej. Nawet nie zauważyli kiedy słońce zupełnie schowało się za horyzontem, a oni byli cali przemarznięci, mokrzy i sfrustrowani brakiem efektów. Morgoth oparł się plecami o gołą skałę, oddychając wolno. Spojrzał na kilkanaście jaskiń, które im zostały i w końcu przeniósł uwagę na Lucindę.
- Powinnaś wracać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pomaganie ludziom od zawsze było dla niej szczególne. Lubiła tętniącą w niej empatię. Oczywiście zdawała sobie sprawę z naiwności jaka rosła w niej wraz z każdym bezinteresownym gestem. Naiwność, której wcale się nie wstydziła. Chciała wierzyć, że ludzie są dobrzy. Tak po prostu. Jednak nie było tak, że nic z tego nie czerpała. Pomijając satysfakcję i wiarę, że dobre uczynki wracają do nas. Pomijając, że widzi w ludziach wdzięczność i to jej wystarcza. Czerpała przy tym dużo więcej. To pozwalało jej być po prostu sobą. Gdzieś otoczona obłudą i chaosem w świecie, w którym ciężko było jej żyć. Musiała znaleźć sposób na bycie sobą. Bo tylko na to miała wpływ. Wszystko inne było podporządkowane etykiecie, rodowej historii, rodzicom, nestorowi, arystokratycznemu światu. Tylko na to miała wpływ i nikt nie mógł jej tego zabrać. Więc nawet jeśli wyglądało tak jakby coś traciła to wcale tak nie było. Zyskiwała więcej niż mogła stracić żyjąc zamknięta w złotej klatce. To było takie niespodziewane. Fakt, że jedno spotkanie może mieć tak wielki wpływ na drugiego człowieka. Pewnie w ogóle nie pojawiłaby się w Dziurawym Kotle gdyby nie chęć pokazania, że nie straciła wszystkiego. Wszystko czego się nauczyła przez te lata nie wyparowały jak szanse na wybrane przez siebie życie i nie roztrzaskały się jak jej serce. Może i nie doświadczył tego na własnej skórze, ale to wcale nie znaczyło, że jej nie pomógł. Zrozumiałby to gdyby zobaczył ją wcześniej. Gdyby zobaczył ją przed ich spotkaniem. Nie mógł wiedzieć jak bardzo wdzięczna mu za to była. Oderwała spojrzenie od śliskiego podłoża i przenosiła je na mężczyznę. Czy ją to dotyczyło? Pewnie tak. Nie potrafiła jednak zignorować faktu, że świat w jakim żyje idzie szybko. Za szybko. A już na pewno jeżeli chodziło o kobiety. Uśmiechnęła się nie będąc pewna co odpowiedzieć. - Dotyczy. Tak przynajmniej mi się wydaje. Ale moja siostra w moim wieku miała już dwójkę dzieci. A ja wolałabym sama określać własne priorytety. Mój ojciec to rozumie, ale moja mama reaguje na temat wieku dość nerwowo. - odparła znowu skupiając wzrok na podłożu. - „Lucynko… pamiętaj paniom w pewnym wieku już nie wypada”. - w jej głosie nie było żadnych negatywnych emocji. Tylko miłość. Kochała swoją matkę tak jak i całą swoją rodzinę i choć czasami naprawdę nie mogła ich zrozumieć to nie przestawała ich kochać. Złapała się na tym, że chyba po raz pierwszy mówi mu o swojej rodzinie. Zaskoczyła tym sama siebie. Prawie równie mocno jak on zaskoczył ją. Słyszała wahanie w jego głosie, widziała, że chce coś powiedzieć, ale chyba nie do końca wie czy może. Zaskoczył ją fakt, że powiedział to tak wprost. Wcześniej tylko to czuła. Wiedziała, że się martwi, wiedziała, że chce by była bezpieczna, ale kiedy to usłyszała nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Zresztą nawet nie zdążyła bo mężczyzna już się odwrócił. Uśmiechnęła się tylko pod nosem. Wyspa bez dwóch zdań była bardzo wyjątkowym miejscem. Przeszukiwanie jaskiń okazało się być o wiele trudniejsze niż myśleli. Podobne ukształtowanie terenu spotkała podczas jednej wypraw do Transylwanii. Wiedziała czego szukać. Tylko, że żadna z jaskiń nie była tą, której szukali. Przemarznięci i mokrzy. Lynn chciała się nie załamywać, ale to było trudne. Jednak wierzyła w to, że w końcu im się uda. Nie przyszli tutaj tylko po to by wrócić z podkulonym ogonem. Nie pozwoliłaby na to. Powinnaś wracać. Zdezorientowana przeniosła wzrok ze skalnych korytarzy na mężczyznę. Chyba nie myślał, że go zostawi? Podeszła do niego i pokręciła głową. - Nie – powiedziała, ale słysząc, że jej głos drga z zimna powtórzyła mocniej. - Nie. Nie powinnam. Jeżeli chcesz, żebym sobie poszła to musisz to powiedzieć w inny sposób. Powiedź, że mnie tu nie chcesz, że mnie nie potrzebujesz, że tylko Ci przeszkadzam. Bo jeżeli chcesz, żebym sobie poszła bo nic nie znaleźliśmy, bo jest zimno, bo przed sobą mamy prawie tyle samo jaskiń do przeszukania to… - nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że uniosła ręce do góry. Opuściła je z bezradności i utkwiła w nim wzrok. - To wiesz, że tego nie zrobię. Tak trudno jest zrozumieć, że to dla mnie też jest ważne? Że chce tutaj być? - zapytała czując jak kolejne krople zimnej wody spływają jej po twarzy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Morgoth wiedział, że na ziemi chodzili jeszcze dobrzy ludzie. Wcześniej tkwiąca w jego umyśle matka była ideałem kobiety, żony, rodzicielki, człowieka. Nie sądził, że kiedykolwiek i ktokolwiek będzie mógł się z nią równać. Oczywiście, że nikt nie miał żadnych szans zepchnąć ją z piedestału, na którym już się znajdowała. Gdy był młodszy, stanowiła jego cały świat. Mały blondwłosy chłopiec, trwający przy swojej równie jasnowłosej matce. Potem nastał jednak czas, gdy to ojciec zajął się jego wychowaniem. Gdy Morgo zaczął stawać się Morgothem. I chociaż czasem tęsknił za czułością mamy, czuł się dumny, że to Leon odpowiada za jego dalszą edukację. Człowiek, którego podziwiał równie mocno jak Beatrice Yaxley. Oboje stanowili razem silną parę - ogień i woda. Męskość i kobiecość. Przyzwyczajony do tego od dziecka, ciężko było mu pojąć, że nie każda szlachecka rodzina wygląda w ten sposób. Jednak gdy zdał sobie z tego sprawę, docenił to jeszcze mocniej. Po dwudziestu latach obcowania z innymi ludźmi swojego statusu, zdążył się przyzwyczaić, że szerzyło się wśród nich zepsucie. Oddalali się od tradycji, od zasad, które ich obowiązywały, od obowiązków, chociaż zatrzymali sobie przywileje. Fałszywe twarze otaczały go dookoła, aż w końcu łańcuch się przełamał. Początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy. Pierwsze spotkania z łamaczką klątw nie mówiły nic szczególnego. A przynajmniej w kwestii ich samych. Bo czy ktoś podejrzewałby Morgotha Yaxley'a o obdarzenie drugiej osoby jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami? Przecież wszyscy go znali jako zimnego i niedostępnego. Tym właśnie był dla socjety arystokratycznej. Nie spodziewał się... Sam nie mógł uwierzyć zwyczajnie w to, że zależało mu na Lynn.
- Jesteś zbyt surowa dla siebie samej - odpowiedział nadzwyczaj łagodnie. Uśmiechnął się lekko na jej słowa, które mówiły o pani Selwyn. Po raz pierwszy powiedziała mu coś o swojej rodzinie. Zdawał sobie z tego sprawę i zaskoczyło go to, że wyszło to z kobiety tak łatwo. Zupełnie jakby nie otaczała ich aura nadchodzącej niewiadomej. Nie wiedział też czy powinien jej powiedzieć, to co padło z jego ust. Prawda była taka że z jednej strony etykieta mówiła, że nie, ale sumienie kazało nie ukrywać swoich obaw. Nie przed Lucindą i nie w chwili, która mogła być równie niebezpieczna co bezefektowna. Mieli połowę szans na znalezienie choćby najmniejszego ze śladów. I tym Morgoth wolał się teraz zająć. Nie chciał o tym myśleć. Na to przyjdzie czas później. Tylko tak naprawdę na co?
Szukanie okazywało się bezowocne, a on nie zamierzał jej już dłużej przetrzymywać. Zrobiła wystarczająco wiele, ale jako szlachcic, jako mężczyzna i jako człowiek nie mógł patrzeć na jej zmarzniętą twarz. Był wdzięczny Lu za wszystko, co zrobiła, ale nie mógł jej prosić o więcej. Nie przeszłoby mu to przez gardło. Umysł mówił mu, że powinien poprosić, by wróciła do domu i zostawiła go samego. I do tego chciał się przekonać. Jednak w głębi duszy był egoistą i nie chciał nawet dopuścić tej myśli do głosu. Nie powinien był pozwolić, by nawet się zrodziła. Gdy usłyszał jej pierwsze, a potem drugie Nie, zmarszczył brwi i przeniósł na nią spojrzenie zielonych oczu. Chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliła. Mówiła dalej. Powiedz, że mnie tu nie chcesz, że mnie nie potrzebujesz. Przeraził się, gdy uświadomił sobie, że chciał ją tutaj, że jej potrzebował. Bardziej niż kogokolwiek i gdziekolwiek wcześniej.
- Lynn... - powiedział, nie wiedząc nawet, co miał powiedzieć. - Ja... Nie. - Urwał, bo nie mógł wydobyć nic więcej. Nie wiedział, ile stali w milczeniu, czekając, aż coś z siebie wydusi. Cokolwiek. - Wiesz, że nie mógłbym - dodał w końcu, spuszczając spojrzenie, by zaraz znowu je podnieść i patrzeć spod mokrej grzywki prosto w oczy blondynki. Jak zawsze małomówny. Ale wtedy wiedział, co powiedzieć. Teraz też... Poniekąd. Wyprostował się i spojrzał na morze, chcąc odzyskać spokój. Nie czuł, że waliło mu serce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Jesteś zbyt surowa dla siebie samej - odpowiedział nadzwyczaj łagodnie. Uśmiechnął się lekko na jej słowa, które mówiły o pani Selwyn. Po raz pierwszy powiedziała mu coś o swojej rodzinie. Zdawał sobie z tego sprawę i zaskoczyło go to, że wyszło to z kobiety tak łatwo. Zupełnie jakby nie otaczała ich aura nadchodzącej niewiadomej. Nie wiedział też czy powinien jej powiedzieć, to co padło z jego ust. Prawda była taka że z jednej strony etykieta mówiła, że nie, ale sumienie kazało nie ukrywać swoich obaw. Nie przed Lucindą i nie w chwili, która mogła być równie niebezpieczna co bezefektowna. Mieli połowę szans na znalezienie choćby najmniejszego ze śladów. I tym Morgoth wolał się teraz zająć. Nie chciał o tym myśleć. Na to przyjdzie czas później. Tylko tak naprawdę na co?
Szukanie okazywało się bezowocne, a on nie zamierzał jej już dłużej przetrzymywać. Zrobiła wystarczająco wiele, ale jako szlachcic, jako mężczyzna i jako człowiek nie mógł patrzeć na jej zmarzniętą twarz. Był wdzięczny Lu za wszystko, co zrobiła, ale nie mógł jej prosić o więcej. Nie przeszłoby mu to przez gardło. Umysł mówił mu, że powinien poprosić, by wróciła do domu i zostawiła go samego. I do tego chciał się przekonać. Jednak w głębi duszy był egoistą i nie chciał nawet dopuścić tej myśli do głosu. Nie powinien był pozwolić, by nawet się zrodziła. Gdy usłyszał jej pierwsze, a potem drugie Nie, zmarszczył brwi i przeniósł na nią spojrzenie zielonych oczu. Chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliła. Mówiła dalej. Powiedz, że mnie tu nie chcesz, że mnie nie potrzebujesz. Przeraził się, gdy uświadomił sobie, że chciał ją tutaj, że jej potrzebował. Bardziej niż kogokolwiek i gdziekolwiek wcześniej.
- Lynn... - powiedział, nie wiedząc nawet, co miał powiedzieć. - Ja... Nie. - Urwał, bo nie mógł wydobyć nic więcej. Nie wiedział, ile stali w milczeniu, czekając, aż coś z siebie wydusi. Cokolwiek. - Wiesz, że nie mógłbym - dodał w końcu, spuszczając spojrzenie, by zaraz znowu je podnieść i patrzeć spod mokrej grzywki prosto w oczy blondynki. Jak zawsze małomówny. Ale wtedy wiedział, co powiedzieć. Teraz też... Poniekąd. Wyprostował się i spojrzał na morze, chcąc odzyskać spokój. Nie czuł, że waliło mu serce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 21.08.17 17:49, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyspa Achill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia