Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Wyspa Achill
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Achill
Wyspa Achill jest jedną z pereł znajdującego się na zachodnim wybrzeżu hrabstwa Mayo. Mugole zdają sobie sprawę z istnienia czterech wiosek na południu wyspy, ale dwie pozostałe, zamieszkane wyłącznie przez czarodziejów, pozostają poza zasięgiem ich wzroku. Ze względu na bogatą florę wyspy, w magicznych osadach można spotkać głównie alchemików pozyskujących stąd rzadkie składniki potrzebne do uwarzenia skomplikowanych eliksirów.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Lokacja zawiera kości.
Jesteś moja. Czy nie to właśnie pragnęła usłyszeć od najmłodszych panieńskich lat, gdy tylko kuzynka podsunęła jej do rąk pierwszą naiwną nowelkę romantyczną? Odkąd matka poczęła snuć przed nią wizje szczęśliwego i zgodnego małżeństwa na wzór jej własnego z lordem Greengrassem? Magdalene podziwiała lady Ollivander, dumną i kochającą czarownicę, pozwalała więc sobie na nadzieję, że któregoś dnia ktoś wybierze ją dla niej, tak jak ojciec każdego dnia wybierał matkę. Lubiła sądzić, że ta dziewczęca naiwność opuściła ją w pierwszym roku po ślubie - że zrozumiała w końcu, że zgodność wynika ze wspólnej pracy i wyrzeczeń, nie z samej tylko miłości - ale ta wrażliwa, poetycka cząstka w jej sercu musiała tlić się nadal, bo jak inaczej zawrzałaby dziś tak niepojętym ogniem?
Odnosiła wrażenie, że oddycha zbyt płytko, że zaraz zakręci jej się w głowie i straci przytomność, przebudzi się, być może we własnym łóżku, samotnie - jak to zwykle bywało. Pełne pasji słowa były jednak równie rzeczywiste co dotyk, zapach i bezkres gwiazd za plecami jej wybranka; tak licznych, tak pozbawionych uroku, teraz, gdy się odnaleźli. Być może kometa nie przyniosła im tylko zniszczenia i cierpienia? Być może przyniosła też... prawdę.
- Jestem - potwierdziła nieśmiało, choć gdy zadarła brodę wyżej, by móc znów spojrzeć mu w oczy, jej policzki i źrenice żarzyły się tym samym płomieniem. - Tak jak i ty jesteś mój, teraz i na wieki. - Twierdził, że była alabastrową lalką; i mogła nią być, dla niego. Lalką, kukłą, wilą, nimfą czy smoczycą, czymkolwiek chciał ją uczynić. Miał rację twierdząc, że w ich żyłach tętniła siarka - ta tradycja sięgała wieków i żadne konflikty, żadne rywalizacje nie miały teraz większego znaczenia niż to. - Ogień nie może nas spalić, to my okiełznaliśmy smoki - powiedziała cicho, parafrazując dawno usłyszane słowa ojca. Co by teraz o niej pomyślał? I czy miało to jakiekolwiek znaczenie?
Chłonęła jego słowa całą sobą, choć we własnym wstydzie i pasji nie była w stanie mu dorównać; westchnęła mimowolnie, jak dziewica, gdy schwytał ją za biodra tak stanowczo, tak lubieżnie. Męski dotyk nie był jej obcy, nie było jej nawet obce pożądanie, choć nie czuła go od tak długiego czasu; Blaise nie był zawsze zupełnie zimny, przychodził do niej nim zaszła w pierwszą ciążę. Później została jej wyłącznie pustka, tak rozległa i tak raniąca, że nie potrafiła sobie nawet przypomnieć jak to było marzyć, liczyć na czułość. W pewnym momencie musiała... przestać.
- Wiesz, że nie jestem szczęśliwa... - To nie było pytanie. Ostrożnie oparła dłoń na jego policzku, potem na szyi i niżej. - Nie potrzebuję latać. Latanie to prosta rzecz; pragnę kochać. Pragnę miłości, która daje nadzieję, odbiera zdrowy rozsądek, kala i oczyszcza, niweczy i odradza. Pragnę oddać ci się bezpowrotnie, złożyć w ofierze wszystkie troski, plany, pragnienia. Chcę, żeby moja miłość do ciebie zdefiniowała mnie na nowo. Chcę być taka jaką mnie uczynisz. I chcę, żeby to wszystko było wyłącznie moim udziałem. - Żebyś należał do mnie tak jak ja należę do ciebie.
Wzięła głębszy oddech, gdy schwycił ją za brodę; instynktownie przymknęła powieki i wychyliła się na przemarzniętych, sinych palcach, lecz potok słów powodowanych lękiem, nieuświadomionym poczuciem zagrożenia, opuścił jej usta, mimo że wciąż czuła na nich smak jego skóry. Tak jakby już się domyślała, choć żadna z tych myśli nie była dość głośna, dość wyraźna, by jakkolwiek wpłynąć na uczucie dominujące w trzewiach. Jego przyrzeczenia, krwawe obietnice równocześnie przerażały ją i zachwycały. Nikt nigdy nie walczył dla niej, o nią, nikt nigdy nie chciał, aby stała się dlań panią. Żadna moralność nie była dość silna, by zwyciężyć nad potrzebą bycia kochaną i ważną.
- Pragnę tylko takiego świata, którym możemy władać razem - wydyszała więc zamiast niemych Nie krzywdź mojego ojca, Nie krzywdź mojego męża. Czy naprawdę uważała to kiedyś za najważniejsze?
Słowa o niewierności skwitowała zaledwie cierpkim uśmiechem, może cieniem żalu, który znikł tak szybko jak się pojawił. Przecież wszystkiego się domyślała. Sugestia wzbudziła tylko pobłażanie dla jej własnego smutku, teraz tak odległego. Wiedziała już wszak, że Blaise nie był jej przeznaczony; a przeznaczenia, tak jak magii, oszukać się nie dało. Tristan był siebie tak pewny, tak szczery w swoim uczuciu; jaką kobietą byłaby, gdyby w niego zwątpiła?
Nie opierała się więc, gdy nieco zbyt szorstko i zbyt gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Nie znała tego dotyku, takiej pasji; Blaise był może zimny, ale był też łagodny, przynajmniej wobec niej. Westchnienie zaskoczenia zdusiły męskie usta, gorące, rzeczywiste, obce, znajome. Początkowe niepewność i niezgrabność ustąpiły miejsca zapalczywości, gdy oplotła ramionami jego szyję i oddała pocałunek. Pierwszy, który miał znaczenie.
Ręcznik, tak starannie zawiązany, zsunął się niżej pod naporem jego dłoni, lecz nie zwróciła już na to większej uwagi, jedną rękę wsuwając w jego włosy.
- Gdzieś... gdzieś tam, wśród moich szat... jest wstążka. Zielona. - szeptała między pocałunkami, zaciskając palce mocniej na jego barku, gdyż uznała to za ważne. - Proszę, pozwól mi ofiarować ci krew. Weź mnie... za żonę - Bo tylko wtedy to mogło stać się prawdziwe, tylko wtedy będzie w stanie oddać mu się cała, sercem, duszą i ciałem. Gonił ich czas, pożądanie, uczucie, ale choć jej pierwsze wesele było huczne i wystawne, ten wieczór, na brzegu zimnego morza, gdzie świadkami były im księżyc i gwiazdy, zdawał się po stokroć rzeczywistszym przyrzeczeniem oddania. Znała historię, stare celtyckie tradycje, zwłaszcza w obliczu niedawnego święta potrafiła przypomnieć sobie jak zapleść węzeł małżeński; nawet jeżeli miała wyłącznie tę mokrą wstążkę. Miała też jednak krew, którą mogła pozwolić mu wypić. Miała siebie.
Cóż więcej mogłaby ofiarować niż to?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odnosiła wrażenie, że oddycha zbyt płytko, że zaraz zakręci jej się w głowie i straci przytomność, przebudzi się, być może we własnym łóżku, samotnie - jak to zwykle bywało. Pełne pasji słowa były jednak równie rzeczywiste co dotyk, zapach i bezkres gwiazd za plecami jej wybranka; tak licznych, tak pozbawionych uroku, teraz, gdy się odnaleźli. Być może kometa nie przyniosła im tylko zniszczenia i cierpienia? Być może przyniosła też... prawdę.
- Jestem - potwierdziła nieśmiało, choć gdy zadarła brodę wyżej, by móc znów spojrzeć mu w oczy, jej policzki i źrenice żarzyły się tym samym płomieniem. - Tak jak i ty jesteś mój, teraz i na wieki. - Twierdził, że była alabastrową lalką; i mogła nią być, dla niego. Lalką, kukłą, wilą, nimfą czy smoczycą, czymkolwiek chciał ją uczynić. Miał rację twierdząc, że w ich żyłach tętniła siarka - ta tradycja sięgała wieków i żadne konflikty, żadne rywalizacje nie miały teraz większego znaczenia niż to. - Ogień nie może nas spalić, to my okiełznaliśmy smoki - powiedziała cicho, parafrazując dawno usłyszane słowa ojca. Co by teraz o niej pomyślał? I czy miało to jakiekolwiek znaczenie?
Chłonęła jego słowa całą sobą, choć we własnym wstydzie i pasji nie była w stanie mu dorównać; westchnęła mimowolnie, jak dziewica, gdy schwytał ją za biodra tak stanowczo, tak lubieżnie. Męski dotyk nie był jej obcy, nie było jej nawet obce pożądanie, choć nie czuła go od tak długiego czasu; Blaise nie był zawsze zupełnie zimny, przychodził do niej nim zaszła w pierwszą ciążę. Później została jej wyłącznie pustka, tak rozległa i tak raniąca, że nie potrafiła sobie nawet przypomnieć jak to było marzyć, liczyć na czułość. W pewnym momencie musiała... przestać.
- Wiesz, że nie jestem szczęśliwa... - To nie było pytanie. Ostrożnie oparła dłoń na jego policzku, potem na szyi i niżej. - Nie potrzebuję latać. Latanie to prosta rzecz; pragnę kochać. Pragnę miłości, która daje nadzieję, odbiera zdrowy rozsądek, kala i oczyszcza, niweczy i odradza. Pragnę oddać ci się bezpowrotnie, złożyć w ofierze wszystkie troski, plany, pragnienia. Chcę, żeby moja miłość do ciebie zdefiniowała mnie na nowo. Chcę być taka jaką mnie uczynisz. I chcę, żeby to wszystko było wyłącznie moim udziałem. - Żebyś należał do mnie tak jak ja należę do ciebie.
Wzięła głębszy oddech, gdy schwycił ją za brodę; instynktownie przymknęła powieki i wychyliła się na przemarzniętych, sinych palcach, lecz potok słów powodowanych lękiem, nieuświadomionym poczuciem zagrożenia, opuścił jej usta, mimo że wciąż czuła na nich smak jego skóry. Tak jakby już się domyślała, choć żadna z tych myśli nie była dość głośna, dość wyraźna, by jakkolwiek wpłynąć na uczucie dominujące w trzewiach. Jego przyrzeczenia, krwawe obietnice równocześnie przerażały ją i zachwycały. Nikt nigdy nie walczył dla niej, o nią, nikt nigdy nie chciał, aby stała się dlań panią. Żadna moralność nie była dość silna, by zwyciężyć nad potrzebą bycia kochaną i ważną.
- Pragnę tylko takiego świata, którym możemy władać razem - wydyszała więc zamiast niemych Nie krzywdź mojego ojca, Nie krzywdź mojego męża. Czy naprawdę uważała to kiedyś za najważniejsze?
Słowa o niewierności skwitowała zaledwie cierpkim uśmiechem, może cieniem żalu, który znikł tak szybko jak się pojawił. Przecież wszystkiego się domyślała. Sugestia wzbudziła tylko pobłażanie dla jej własnego smutku, teraz tak odległego. Wiedziała już wszak, że Blaise nie był jej przeznaczony; a przeznaczenia, tak jak magii, oszukać się nie dało. Tristan był siebie tak pewny, tak szczery w swoim uczuciu; jaką kobietą byłaby, gdyby w niego zwątpiła?
Nie opierała się więc, gdy nieco zbyt szorstko i zbyt gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Nie znała tego dotyku, takiej pasji; Blaise był może zimny, ale był też łagodny, przynajmniej wobec niej. Westchnienie zaskoczenia zdusiły męskie usta, gorące, rzeczywiste, obce, znajome. Początkowe niepewność i niezgrabność ustąpiły miejsca zapalczywości, gdy oplotła ramionami jego szyję i oddała pocałunek. Pierwszy, który miał znaczenie.
Ręcznik, tak starannie zawiązany, zsunął się niżej pod naporem jego dłoni, lecz nie zwróciła już na to większej uwagi, jedną rękę wsuwając w jego włosy.
- Gdzieś... gdzieś tam, wśród moich szat... jest wstążka. Zielona. - szeptała między pocałunkami, zaciskając palce mocniej na jego barku, gdyż uznała to za ważne. - Proszę, pozwól mi ofiarować ci krew. Weź mnie... za żonę - Bo tylko wtedy to mogło stać się prawdziwe, tylko wtedy będzie w stanie oddać mu się cała, sercem, duszą i ciałem. Gonił ich czas, pożądanie, uczucie, ale choć jej pierwsze wesele było huczne i wystawne, ten wieczór, na brzegu zimnego morza, gdzie świadkami były im księżyc i gwiazdy, zdawał się po stokroć rzeczywistszym przyrzeczeniem oddania. Znała historię, stare celtyckie tradycje, zwłaszcza w obliczu niedawnego święta potrafiła przypomnieć sobie jak zapleść węzeł małżeński; nawet jeżeli miała wyłącznie tę mokrą wstążkę. Miała też jednak krew, którą mogła pozwolić mu wypić. Miała siebie.
Cóż więcej mogłaby ofiarować niż to?
[bylobrzydkobedzieladnie]
woman
Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza
Była. Była jego, płomienne uczucia rządziły nim od zawsze, jak fale spienionego morza kołyszące niepewnym okrętem, kobiety kochał, kobiet pragnął, kobiet miał wiele, lecz niewiele tych, które naprawdę pamiętał, Magdalene nie była tej nocy jedną z wielu, była jedyną, jak gwiazda jaśniejąca samotnie na nocnym niebie. Nie myślał o żonie, nie myślał o kochance, spijając z jej ust słowa pewności, że oto należeć miała właśnie do niego, a on należeć miał do niej, teraz i na wieki, już na zawsze. Pragnął uchylić jej nieba, nieczęsto dotykało go podobne uczucie.
- Wiem, że możesz być szczęśliwa - skontrował jej słowa z pewnością, bo tak jak pewien był własnego czucia, tak samo pewien był, że oddać mógł je po stokroć innej kobiecie, to, co czuł, było płomieniem, a płomień mógł budzić pożary. Wejdź ze mną w ten pożar, Magdalene, być może spłoniemy oboje, ale to jest tego warte. Była w gestach niepewna, w dotyku niedoświadczona, ale pragnął jej właśnie takiej. - Przez skalanie do oczyszczenia - podjął jej słowa, wybierając z nich to, co jemu najpiękniejsze się zdało. - Przez zniweczenie do odrodzenia. Nie wiesz, co mówisz, Magdalene, ale ja mogę to zrobić. Rozsypać cię, poćwiartować ciało, umysł, duszę, po to, by złożyć je z powrotem w posągową doskonałość. Czy tego pragniesz, o piękna? Uczynię cię moją, uczynię cię martwą, lecz z tej śmierci przebudzisz się na nowo, w namiętności, w cieple spragnionego oddechu, z wygłodniałą iskrą w oczach, z rozgorzałym płomieniem w sercu, z ogniem w ospałych dotąd lędźwiach. Nie chcę w ofierze twoich pragnień, chcę poczuć ich spełnienie, usłyszeć wstydliwy krzyk ich szczytów. Nic w życiu nie zdaje mi się od pragnień piękniejszym. A dziś, dziś ty jesteś moim pragnieniem. Stań się moim światem, Magdalene. - Dłonie nie wypuściły z uścisku jej bioder, palce błądziły po skórze, gdy zapragnęła nim władać razem z nim. Niechętnie dzielił się władzą, ale teraz czuł, że ona była tego warta. Jeśli tego pragnęła, mógł jej na to pozwolić. Nie potrafił jej odmówić, przeznaczenie złączyło nagle ich losy, a on nie potrafił mu się przeciwstawić. Pokochał ją, a ona kochała jego. Cierpki uśmiech, grymas żalu kierowany do jej niewiernego męża, sprawiał mu satysfakcję, bo te uczucia wywoływał w niej inny mężczyzna. Ktoś, kto nie był jej wart, ktoś, kto w zdradliwym upojeniu nie wydawał mu się nikim istotnym. Oddała jej pocałunek, a on nie wypuścił jej z ramion, całował ją dalej, całował namiętnie, spijając tę słodką miłość z jej ust. Czucie szukało czucia, wargi walczyły z wargami, kipiąca pasja niecierpliwie szukała w tych ustach spełnienia. Dłoń ścisnęła jej krtań w miłosnym uniesieniu, kciuk czule przemknął po grdyce. Opadły ostatnie zasłony, stanęła przed nim nago, z bladością skóry mieniącą się w świetle srebrzystych gwiazd, dotyk zagrabiał kolejne krągłości jej ciała, uda, pośladki, piersi, z westchnieniem, z jakim przyjął rozkoszny dotyk jej dłoni wplecionej w jego włosy.
Nie potrzebował ślubów ani pięknych słów, na dłoni błyszczała obrączka przypominająca o tym, że ślubu wziąć już nie mógł. Zdawał się to jednak ignorować, gdy między jednym a drugim pocałunkiem czuł jej szept na wargach. Niechętnie obrócił się za odzieniem, na które wskazała, lecz nie chciał pozwolić jej umknąć, więc pociągnął ją za sobą. Rękoma trzymała się jego, więc on własnymi sięgnął jej nóg, wsunął dłonie pod jej kolana, wciągając ją na siebie. I jego ręcznik musiał się zgubić. Nie mieli czasu do stracenia, nie chciał się z nią rozstawać. Zachłannie obdarzając ją kolejnymi pieszczotami cofał się krok za krokiem, raz za czas kątem oka szukając kłębowiska ubrań, o którym wspomniała. Ściskała jego bark, wgryzł się w jej kark. - Czy to uczyni cię szczęśliwą? - Jeśli tak, mógł to przecież zrobić, musiał nawet, dla niej, dla jej pragnień, jej szczęścia, czy niego tego chciał? Chciał jej, chciał jej całej dla siebie.
Razem z nią po ostrych kamieniach cofnął się ku stercie jej ubrań, opadł obok, niedelikatnie, chwytając ją w ramiona. W kilka chwil później wisiał już nad nią, zrzuconą na plecy, niecierpliwie szukając pośród fałd materiałów szmaragdowej tkaniny wstążki, o której wspomniała. Wyciągnął ją, wsunął jej w dłoń, mógł przecież zrobić wszystko, co sprawi jej dziś radość, lecz niecierpliwość nie pozwoliła mu wstrzymać pragnień, usta ucałowały szyję, mostek, odsłoniętą pierś, mlecznobiałą, twardą, piękną.
- Ofiaruj mi krew, ciało i duszę, a poprowadzę ją przez krainy umarłych, przez krainy onirycznych marzeń, przez krainy wzniosłego spełnienia - obiecał, mówiąc szeptem, bo szept smakował lepiej, pośród plażowego żwiru odnalazł dłonią ostrzejszy kamień, pochwycił go i rozciął własne przedramię gwałtownym gestem, kilka kropel spłynęło po skórze, znacząc ją po stronie przeciwległej do mrocznego znaku. Czy tego pragnęła, zmieszać ich krew nim mu się odda? Krew z krwią i tak się zmiesza. Podobnie zdecydowanym gestem zamierzał zadać jej płytką ranę na odsłoniętym brzuchu, w poprzek, boleśnie, bo i najostrzejszy kamień był tępawy, i przyłożyć doń własną ranę i sięgnąć jej ust własnymi.
- Jesteś moja - wyszeptał jej w usta, niemo pytając, czy to już? Ależ nie, jeszcze ta cholerna wstążka, usta wygłodniale prześlizgnęły się po jej brodzie ku szyi, czy nie możemy dać temu spokoju?
- Wiem, że możesz być szczęśliwa - skontrował jej słowa z pewnością, bo tak jak pewien był własnego czucia, tak samo pewien był, że oddać mógł je po stokroć innej kobiecie, to, co czuł, było płomieniem, a płomień mógł budzić pożary. Wejdź ze mną w ten pożar, Magdalene, być może spłoniemy oboje, ale to jest tego warte. Była w gestach niepewna, w dotyku niedoświadczona, ale pragnął jej właśnie takiej. - Przez skalanie do oczyszczenia - podjął jej słowa, wybierając z nich to, co jemu najpiękniejsze się zdało. - Przez zniweczenie do odrodzenia. Nie wiesz, co mówisz, Magdalene, ale ja mogę to zrobić. Rozsypać cię, poćwiartować ciało, umysł, duszę, po to, by złożyć je z powrotem w posągową doskonałość. Czy tego pragniesz, o piękna? Uczynię cię moją, uczynię cię martwą, lecz z tej śmierci przebudzisz się na nowo, w namiętności, w cieple spragnionego oddechu, z wygłodniałą iskrą w oczach, z rozgorzałym płomieniem w sercu, z ogniem w ospałych dotąd lędźwiach. Nie chcę w ofierze twoich pragnień, chcę poczuć ich spełnienie, usłyszeć wstydliwy krzyk ich szczytów. Nic w życiu nie zdaje mi się od pragnień piękniejszym. A dziś, dziś ty jesteś moim pragnieniem. Stań się moim światem, Magdalene. - Dłonie nie wypuściły z uścisku jej bioder, palce błądziły po skórze, gdy zapragnęła nim władać razem z nim. Niechętnie dzielił się władzą, ale teraz czuł, że ona była tego warta. Jeśli tego pragnęła, mógł jej na to pozwolić. Nie potrafił jej odmówić, przeznaczenie złączyło nagle ich losy, a on nie potrafił mu się przeciwstawić. Pokochał ją, a ona kochała jego. Cierpki uśmiech, grymas żalu kierowany do jej niewiernego męża, sprawiał mu satysfakcję, bo te uczucia wywoływał w niej inny mężczyzna. Ktoś, kto nie był jej wart, ktoś, kto w zdradliwym upojeniu nie wydawał mu się nikim istotnym. Oddała jej pocałunek, a on nie wypuścił jej z ramion, całował ją dalej, całował namiętnie, spijając tę słodką miłość z jej ust. Czucie szukało czucia, wargi walczyły z wargami, kipiąca pasja niecierpliwie szukała w tych ustach spełnienia. Dłoń ścisnęła jej krtań w miłosnym uniesieniu, kciuk czule przemknął po grdyce. Opadły ostatnie zasłony, stanęła przed nim nago, z bladością skóry mieniącą się w świetle srebrzystych gwiazd, dotyk zagrabiał kolejne krągłości jej ciała, uda, pośladki, piersi, z westchnieniem, z jakim przyjął rozkoszny dotyk jej dłoni wplecionej w jego włosy.
Nie potrzebował ślubów ani pięknych słów, na dłoni błyszczała obrączka przypominająca o tym, że ślubu wziąć już nie mógł. Zdawał się to jednak ignorować, gdy między jednym a drugim pocałunkiem czuł jej szept na wargach. Niechętnie obrócił się za odzieniem, na które wskazała, lecz nie chciał pozwolić jej umknąć, więc pociągnął ją za sobą. Rękoma trzymała się jego, więc on własnymi sięgnął jej nóg, wsunął dłonie pod jej kolana, wciągając ją na siebie. I jego ręcznik musiał się zgubić. Nie mieli czasu do stracenia, nie chciał się z nią rozstawać. Zachłannie obdarzając ją kolejnymi pieszczotami cofał się krok za krokiem, raz za czas kątem oka szukając kłębowiska ubrań, o którym wspomniała. Ściskała jego bark, wgryzł się w jej kark. - Czy to uczyni cię szczęśliwą? - Jeśli tak, mógł to przecież zrobić, musiał nawet, dla niej, dla jej pragnień, jej szczęścia, czy niego tego chciał? Chciał jej, chciał jej całej dla siebie.
Razem z nią po ostrych kamieniach cofnął się ku stercie jej ubrań, opadł obok, niedelikatnie, chwytając ją w ramiona. W kilka chwil później wisiał już nad nią, zrzuconą na plecy, niecierpliwie szukając pośród fałd materiałów szmaragdowej tkaniny wstążki, o której wspomniała. Wyciągnął ją, wsunął jej w dłoń, mógł przecież zrobić wszystko, co sprawi jej dziś radość, lecz niecierpliwość nie pozwoliła mu wstrzymać pragnień, usta ucałowały szyję, mostek, odsłoniętą pierś, mlecznobiałą, twardą, piękną.
- Ofiaruj mi krew, ciało i duszę, a poprowadzę ją przez krainy umarłych, przez krainy onirycznych marzeń, przez krainy wzniosłego spełnienia - obiecał, mówiąc szeptem, bo szept smakował lepiej, pośród plażowego żwiru odnalazł dłonią ostrzejszy kamień, pochwycił go i rozciął własne przedramię gwałtownym gestem, kilka kropel spłynęło po skórze, znacząc ją po stronie przeciwległej do mrocznego znaku. Czy tego pragnęła, zmieszać ich krew nim mu się odda? Krew z krwią i tak się zmiesza. Podobnie zdecydowanym gestem zamierzał zadać jej płytką ranę na odsłoniętym brzuchu, w poprzek, boleśnie, bo i najostrzejszy kamień był tępawy, i przyłożyć doń własną ranę i sięgnąć jej ust własnymi.
- Jesteś moja - wyszeptał jej w usta, niemo pytając, czy to już? Ależ nie, jeszcze ta cholerna wstążka, usta wygłodniale prześlizgnęły się po jej brodzie ku szyi, czy nie możemy dać temu spokoju?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wychowano ją na ostrożną kobietę, skromną dziewczynę, dobrą żonę - ale ojciec chciał również, by nie obawiała się zabierać głosu we właściwych momentach, wtedy gdy miało to największe znaczenie. Według tradycji swojej rodziny powinna milczeć, gdy głos zabierał jej mąż, ale posiadać własne zdanie oparte na fundamentach rozsądku i prawdy - i wyrażać je, kiedy przychodziła jej kolej. Mieszkając od lat już w pałacu Bealieu w Essex zdążyła zapomnieć tę cząstkę siebie, tak starannie pielęgnowaną. Blaise'a nie interesowała jej wiedza, jej opinie, jej sugestie - słuchać nie chciała ich też Morgana.
Teraz jednak, na kamienistym brzegu w odległym nigdzie, obcym miejscu, którego winna się obawiać, odnajdywała dawną Maggie, uwalniając się z oków nieszczęścia i stagnacji wraz ze spływającymi z mlecznej skóry kroplami zimnej wody, ręcznikiem, który za sprawą jego łapczywych rąk odsłonił ją całą i ją prawdziwą.
To co mówił, ubrane w sensualność południowego języka, było zdrożne, obsceniczne i w innych okolicznościach budziłoby niepokój. Bo jakże mógł naprzeciw damy mówić o ćwiartowaniu ciała, o śmierci, o pożarze pragnień i chuci, o krzykach? Dlaczego więc nie była zniesmaczona, dlaczego jej źrenice nie zabłysły strachem, zgrozą? Dlaczego spijała każde słowo z jego ust jakby było najsłodszą ambrozją, komplementem i obietnicą? Merlin jeden raczył wiedzieć.
- Tego pragnę - potwierdziła gorliwie, wcale nie wbrew sobie. Mimo zimnego powietrza i wiatru znad oceanu przechodziły ją wyłącznie dreszcze tęsknoty, było jej gorąco, policzki, szyja i dekolt pokrył zdrowy rumieniec. Łaskocząca żądza nie była jej obca, ale nigdy nie była też tak silna, tak szczera, tak... odzierająca z rozsądku. - Uczyń ze mną cokolwiek zechcesz. Uczyń mnie swoim światem, obnaż pragnienia, zabierz na ścieżkę ku spełnieniu. Bądź moim przewodnikiem, moim światłem i moją drogą. Moim całym istnieniem - wyrecytowała cicho z jakiegoś dawno czytanego wiersza, słowa, które przed laty wierzyła, że będzie mogła recytować mężowi.
I wkrótce tak miało się stać. Tristan, jej Tristan zawłaszczył ją sobie na wyłączność gorącymi pocałunkami i śmiałym dotykiem. Ciche westchnienia i pomruki przerywały szum wody, usta smakowały skórę, w miarę jego postępującej natarczywości sama również pozwalała sobie na to, by dłońmi poznawać fakturę jego zarostu, gładkość szyi, słony i piżmowy zapach włosów. Palcami błądziła na ramiona, na twarde plecy, a potem w przypływie odwagi splotła palce z jego palcami ściskającymi jej uda - i powiodła je na nagie piersi. Druga silna ręka znalazła sobie drogę do jej krtani; w pierwszej chwili zadrżała, zamarła, jej źrenice rozszerzyły się w przypływie strachu. Irracjonalnym. Kochała go wszak i obiecała mu wszystko. Nie mógł jej skrzywdzić.
A jeśli jednak tego chciał - kim była, by mu odmawiać?
Nerwowo przełknięta ślina zatrzepotała pod jego dłonią, ale nie wyrwała się, patrząc mu przez moment wprost w oczy; nim rumieniec na nowo wstąpił na jej policzki, nim by odwrócić własną uwagę od niepokoju również musnęła lekko jego biodra, wzdłuż mięśni i niżej.
Westchnęła z uśmiechem i gardłowym chichotem, gdy chwycił ją pod kolanami, pociągnął na siebie, dając szansę na to, by mogła się na nim oprzeć, opleść go nogami, przesunąć pocałunki na jego szyję. Ugryzienie było dla niej zaskoczeniem, instynktownie wpiła wtedy paznokcie w jego plecy, być może boleśnie; ale tak jak i wcześniej, choć spięta, choć drżąca - pozostała posłuszna.
- Och tak, uczyni mnie szczęśliwą. Szczęśliwą i szczerą, i tak bardzo twoją, że nigdy już nie ośmielę się odejść - odmruknęła wprost w pulsującą skórę nad jego tętnicą, a potem zaczepnie, choć lekko, schwyciła ją w zęby. Nie robiła tego nigdy wcześniej. To było ekscytujące. Nowe. Sprawiało, że czuła się żywa.
Niepewny, jakby zaskoczony tą rozkoszą uśmiech błąkał się po jej zaczerwienionych ustach nawet wówczas, gdy znalazła się na plecach, na ostrych kamieniach, które wpijały się w delikatną, bladą skórę jak różane ciernie. Ale tak musiało być. Przez skalanie, przez zniweczenie do odrodzenia, czy nie tak powiedział? Skaleczyłaby palce na milionach róż, gdyby taką cenę policzył za swoje wieczne oddanie. Rosier.
Przypomnienie sobie tego nazwiska sprawiło, że serce zabiło jej prędzej; w goryczy, w strachu, w euforii - co za różnica?
Gdy tylko znalazł wstążkę przejęła ją prędko i wprawnymi, drobnymi palcami owinęła wokół własnego nadgarstka; było to trudne, gdy wciąż całował ją z zapalczywością, której poddawała się bez wahania, wzdychając i unosząc plecy, by mieć go bliżej, bliżej.
- Ofiaruję ci moją krew, moje ciało i moją duszę, dziś i na wieczność. Porwij mnie ze sobą do krainy umarłych. Będę twoją Persefoną, będę władać u twojego boku - szepnęła równie gorączkowym szeptem, a kiedy prawdziwie rozciął sobie skórę coś w jej błękitnym spojrzeniu zalśniło. Nikt nigdy nie zrobił dla niej niczego tak prawdziwego. Być może powinna lepiej przygotować się na oddanie przysięgi, ale spodziewała się, że również rozetnie jej ramię; bo skóra na jej brzuchu była gładka i cienka, szczęśliwie nieskalana skazami po pierwszej ciąży, zakończonej znacznie przed czasem. Syk, który wyrwał jej się przez zęby wybrzmiał nagle, ostro, tak samo jak łzy, które spłynęły na policzki nim zdołała je powstrzymać. Lecz choć jej ramiona drżały, a na wardze pozostał krwisty ślad zębów, wpiła tylko paznokcie mocniej w jego ramiona i uśmiechnęła się krzywo, gdy krew spłynęła na krew.
Morgano, czy zostanie jej blizna?
Jeżeli była szczęśliwa, to dlaczego łzy wciąż płynęły?
- Je t'aime - odpowiedziała na jego szept, oddając z histeryczną euforią głęboki pocałunek; tylko ta rozkosz mogła przytłumić ból, ogrzać jej zimną skórę. - Mon Hadès - Kiedy zsunął usta na jej szyję ona z pozbawioną wahania pewnością schwyciła jego nadgarstek by związać ich ręce szybkim i prostym znakiem małżeństwa; i tego samego węzła użyła, by na powrót przyciągnąć go do swoich ust i wpić zęby w jego wargę.
Uniosła się, bezwstydnie skrzyżowała kostki za jego plecami.
To już.
Persefona nie została gwałtem wzięta do krainy śmierci; oddała jej się dobrowolnie.
Teraz jednak, na kamienistym brzegu w odległym nigdzie, obcym miejscu, którego winna się obawiać, odnajdywała dawną Maggie, uwalniając się z oków nieszczęścia i stagnacji wraz ze spływającymi z mlecznej skóry kroplami zimnej wody, ręcznikiem, który za sprawą jego łapczywych rąk odsłonił ją całą i ją prawdziwą.
To co mówił, ubrane w sensualność południowego języka, było zdrożne, obsceniczne i w innych okolicznościach budziłoby niepokój. Bo jakże mógł naprzeciw damy mówić o ćwiartowaniu ciała, o śmierci, o pożarze pragnień i chuci, o krzykach? Dlaczego więc nie była zniesmaczona, dlaczego jej źrenice nie zabłysły strachem, zgrozą? Dlaczego spijała każde słowo z jego ust jakby było najsłodszą ambrozją, komplementem i obietnicą? Merlin jeden raczył wiedzieć.
- Tego pragnę - potwierdziła gorliwie, wcale nie wbrew sobie. Mimo zimnego powietrza i wiatru znad oceanu przechodziły ją wyłącznie dreszcze tęsknoty, było jej gorąco, policzki, szyja i dekolt pokrył zdrowy rumieniec. Łaskocząca żądza nie była jej obca, ale nigdy nie była też tak silna, tak szczera, tak... odzierająca z rozsądku. - Uczyń ze mną cokolwiek zechcesz. Uczyń mnie swoim światem, obnaż pragnienia, zabierz na ścieżkę ku spełnieniu. Bądź moim przewodnikiem, moim światłem i moją drogą. Moim całym istnieniem - wyrecytowała cicho z jakiegoś dawno czytanego wiersza, słowa, które przed laty wierzyła, że będzie mogła recytować mężowi.
I wkrótce tak miało się stać. Tristan, jej Tristan zawłaszczył ją sobie na wyłączność gorącymi pocałunkami i śmiałym dotykiem. Ciche westchnienia i pomruki przerywały szum wody, usta smakowały skórę, w miarę jego postępującej natarczywości sama również pozwalała sobie na to, by dłońmi poznawać fakturę jego zarostu, gładkość szyi, słony i piżmowy zapach włosów. Palcami błądziła na ramiona, na twarde plecy, a potem w przypływie odwagi splotła palce z jego palcami ściskającymi jej uda - i powiodła je na nagie piersi. Druga silna ręka znalazła sobie drogę do jej krtani; w pierwszej chwili zadrżała, zamarła, jej źrenice rozszerzyły się w przypływie strachu. Irracjonalnym. Kochała go wszak i obiecała mu wszystko. Nie mógł jej skrzywdzić.
A jeśli jednak tego chciał - kim była, by mu odmawiać?
Nerwowo przełknięta ślina zatrzepotała pod jego dłonią, ale nie wyrwała się, patrząc mu przez moment wprost w oczy; nim rumieniec na nowo wstąpił na jej policzki, nim by odwrócić własną uwagę od niepokoju również musnęła lekko jego biodra, wzdłuż mięśni i niżej.
Westchnęła z uśmiechem i gardłowym chichotem, gdy chwycił ją pod kolanami, pociągnął na siebie, dając szansę na to, by mogła się na nim oprzeć, opleść go nogami, przesunąć pocałunki na jego szyję. Ugryzienie było dla niej zaskoczeniem, instynktownie wpiła wtedy paznokcie w jego plecy, być może boleśnie; ale tak jak i wcześniej, choć spięta, choć drżąca - pozostała posłuszna.
- Och tak, uczyni mnie szczęśliwą. Szczęśliwą i szczerą, i tak bardzo twoją, że nigdy już nie ośmielę się odejść - odmruknęła wprost w pulsującą skórę nad jego tętnicą, a potem zaczepnie, choć lekko, schwyciła ją w zęby. Nie robiła tego nigdy wcześniej. To było ekscytujące. Nowe. Sprawiało, że czuła się żywa.
Niepewny, jakby zaskoczony tą rozkoszą uśmiech błąkał się po jej zaczerwienionych ustach nawet wówczas, gdy znalazła się na plecach, na ostrych kamieniach, które wpijały się w delikatną, bladą skórę jak różane ciernie. Ale tak musiało być. Przez skalanie, przez zniweczenie do odrodzenia, czy nie tak powiedział? Skaleczyłaby palce na milionach róż, gdyby taką cenę policzył za swoje wieczne oddanie. Rosier.
Przypomnienie sobie tego nazwiska sprawiło, że serce zabiło jej prędzej; w goryczy, w strachu, w euforii - co za różnica?
Gdy tylko znalazł wstążkę przejęła ją prędko i wprawnymi, drobnymi palcami owinęła wokół własnego nadgarstka; było to trudne, gdy wciąż całował ją z zapalczywością, której poddawała się bez wahania, wzdychając i unosząc plecy, by mieć go bliżej, bliżej.
- Ofiaruję ci moją krew, moje ciało i moją duszę, dziś i na wieczność. Porwij mnie ze sobą do krainy umarłych. Będę twoją Persefoną, będę władać u twojego boku - szepnęła równie gorączkowym szeptem, a kiedy prawdziwie rozciął sobie skórę coś w jej błękitnym spojrzeniu zalśniło. Nikt nigdy nie zrobił dla niej niczego tak prawdziwego. Być może powinna lepiej przygotować się na oddanie przysięgi, ale spodziewała się, że również rozetnie jej ramię; bo skóra na jej brzuchu była gładka i cienka, szczęśliwie nieskalana skazami po pierwszej ciąży, zakończonej znacznie przed czasem. Syk, który wyrwał jej się przez zęby wybrzmiał nagle, ostro, tak samo jak łzy, które spłynęły na policzki nim zdołała je powstrzymać. Lecz choć jej ramiona drżały, a na wardze pozostał krwisty ślad zębów, wpiła tylko paznokcie mocniej w jego ramiona i uśmiechnęła się krzywo, gdy krew spłynęła na krew.
Morgano, czy zostanie jej blizna?
Jeżeli była szczęśliwa, to dlaczego łzy wciąż płynęły?
- Je t'aime - odpowiedziała na jego szept, oddając z histeryczną euforią głęboki pocałunek; tylko ta rozkosz mogła przytłumić ból, ogrzać jej zimną skórę. - Mon Hadès - Kiedy zsunął usta na jej szyję ona z pozbawioną wahania pewnością schwyciła jego nadgarstek by związać ich ręce szybkim i prostym znakiem małżeństwa; i tego samego węzła użyła, by na powrót przyciągnąć go do swoich ust i wpić zęby w jego wargę.
Uniosła się, bezwstydnie skrzyżowała kostki za jego plecami.
To już.
Persefona nie została gwałtem wzięta do krainy śmierci; oddała jej się dobrowolnie.
woman
Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza
Pragnęła go równie mocno, jak mocno on zapragnął jej, widział to w jej źrenicach, widział w reakcjach jej ciała, wreszcie słyszał też w słowach, pragnęła być jemu, pragnęła oddać się jemu. Chciał tego, chciał stać się jej przewodnikiem - oprowadzić po tych regionach świata, których jeszcze nie znała, zamknięta w ciasnej złotej klatce dbającej o niej rodziny. Tak wiele pięknych kobiet więdło jak ususzone kwiaty, oddane w ręce, które nie potrafiły się z nimi obchodzić. Jego gesty ośmielały ją i otwierały, otwierały ją przed sobą samą na jej własne pragnienia. Sięgał jej tam, gdzie chciała, dłonie odnalazły piersi zgodnie z jej wolą, skupiając na nich łapczywe, zachłanne pieszczoty. Intensywnym spojrzeniem odpowiadał na to, którym go darzyła, nie mrugając przy tym wcale, jakby żal mu było każdej chwili, w której mógł na nią patrzeć: żal było w istocie. Wbite w plecy palce niosły dreszcz rozkoszy, każde westchnienie, każdy oddech, niósł obietnicę nieskończonej przyjemności. Kochał czuć pragnienie, kochał czuć, że ktoś go pragnie, przyjemność była częścią jego świata i najbliższą sercu radością, nie pragnął nigdy dotąd Magdalene Selwyn, lecz los zdał mu się ślepym i głuchym na wołanie stęsknionego ciała. Winien pragnąć jej od dawna, była piękna, była natchniona, była dziś przepełniona namiętnością zbudzoną jego dotykiem - jak kwiat, który otwiera swój pęk do jasnego słońca. Chciała poczuć to szczęście, czy znała je w ogóle? Czy mąż potrafił dać jej cokolwiek, poza własną nieobecnością? Chłodem, niechęcią, dystansem? Czy wiedział, jaki skarb miał tak blisko własnego loża? Zmieszania za jej pragnieniem krew łączyła ich przysięgą, którą złożył bez namysłu, po to tylko, by ją uszczęśliwić. Śluby nie miały dla niego dużo znaczenia, wierność nie była mu pisana, świat smakował wielością. W tej konkretnej chwili, oczarowany magią, na jej żądanie mógłby przysiąc wierząc, że robił to szczerze. Nie żądała tego jednak, mogła stać się jedną z nich, mogła stać się jego, jak jego były Deirdre i Evandra. Nie traktował jej ciała delikatnie, gdy legł razem z nią, rana na jej lonie była zbyt płytka, by sprawiała ból, lecz każda pieszczona wyciskała z niej krew. Usta sięgały ust łapczywie; chciała być jego Persefoną, słodką panią wiosny ze Staffordshire, pojmaną w niewolę piekieł, czy wiedziała, co uczynił ziemiom jej ojca? Poprowadził tamten atak - niszczący, dramatyczny w skutkach, śmiertelny. To on odcinał ją od rodziny, której była zbędna, to on wiązał ją tu, pośród szlachetnych idei oddających hołd tradycji, jaką płynęła jej krew.
Była piękna - i piękne miała ciało, skryte i niedoświadczone, blade, białe, ukrywane, niepotrzebnie, rumieniec na policzku zdradzał, jak wiele kryło się w nim pasji. Czy zresztą ktoś, kto umiłował poezję, mógłby tej pasji nie czuć wcale? Jej ogień był silny, potrzebował tylko iskry gaszonej przez tylko pozornie ogniste salamandry.
- Tu es ma joie de vivre - wymamrotał, z ust do ust, w odpowiedzi na jej słodkie jak miód wyznanie. Żywioł, który czul, był jego żywiołem, żywiołem, który kochał - oddała mu się w pełni, oddała, bo też tego pragnęła. Byli w tym we dwoje, on i ona, co najmniej do końca tej nocy. Czuł, czuł więcej, niż zwykle, czuł ogień wędrujący wzdłuż trzewi, jak wir pożerający jego serce, czuł coś, co mógł pomylić z prawdziwym czuciem, zaklęte w eliksirze zmyślne pragnienie. Pragnienia, by uczynić ją szczęśliwą. Nic innego nie miało już znaczenia, gdy nie bacząc na twarde kamienie tworzące plażę posiadł ją z gwałtownością górskiego wiatru. Namiętność urwała słowa i wątpliwości, kazała skupić się na tym, co tu i teraz, co połączyło ich dziś pod gwiazdami.
/zt x2
Była piękna - i piękne miała ciało, skryte i niedoświadczone, blade, białe, ukrywane, niepotrzebnie, rumieniec na policzku zdradzał, jak wiele kryło się w nim pasji. Czy zresztą ktoś, kto umiłował poezję, mógłby tej pasji nie czuć wcale? Jej ogień był silny, potrzebował tylko iskry gaszonej przez tylko pozornie ogniste salamandry.
- Tu es ma joie de vivre - wymamrotał, z ust do ust, w odpowiedzi na jej słodkie jak miód wyznanie. Żywioł, który czul, był jego żywiołem, żywiołem, który kochał - oddała mu się w pełni, oddała, bo też tego pragnęła. Byli w tym we dwoje, on i ona, co najmniej do końca tej nocy. Czuł, czuł więcej, niż zwykle, czuł ogień wędrujący wzdłuż trzewi, jak wir pożerający jego serce, czuł coś, co mógł pomylić z prawdziwym czuciem, zaklęte w eliksirze zmyślne pragnienie. Pragnienia, by uczynić ją szczęśliwą. Nic innego nie miało już znaczenia, gdy nie bacząc na twarde kamienie tworzące plażę posiadł ją z gwałtownością górskiego wiatru. Namiętność urwała słowa i wątpliwości, kazała skupić się na tym, co tu i teraz, co połączyło ich dziś pod gwiazdami.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wyspa Achill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia