Magiczna menażeria
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Magiczna menażeria
Jest to obszerne pomieszczenie zajmujące niemalże cały parter jednej z niewielkich kamienic usytuowanych przy Pokątnej. Pod każdą ze ścian, a także i na sklepowej wystawie, piętrzą się klatki oraz pojemniki pełne najróżniejszych magicznych stworzeń: sów, kotów, myszek, ropuch, węży oraz szczurów - i choć wiele z nich wygląda doprawdy uroczo, już od progu w nozdrza uderza ostra woń mieszająca się z zapachem karmy oraz odchodów. Podłoga wyłożona jasnymi kaflami lśni w blasku unoszonych w powietrzu świec. Dębowe drzwi wejściowe skrzypią charakterystycznie, gdy do środka co rusz wkracza jakiś nowy klient. Ogromna półka tuż za sklepową ladą pełna jest wszelkiego rodzaju książek, poradników, akcesoriów oraz lekarstw i różnych mikstur dla zwierzaków.
Poruszył się! On się rusza... No tak, jakby miał się nie ruszać jak jest kotem. Innej możliwości za bardzo nie było, a wypadki i oderwanie kończyn póki co nie przychodziło Tobiasowi do głowy. O nie... O nie, on się rusza! Chłopak nie wiedział czy ma zostawić rękę z pokarmem czy lepiej byłoby szybko ją wziąć do tyłu. Co jak mu będzie chciał odgryźć całą dłoń? Ale co za głupoty, to tylko jakiś zwykły kot, a takie to nawet mugole mają. Zresztą musi mu kiedyś zaufać, skoro ma się stać jego zwierzakiem.
– Hihi, fajnie – wyszeptał przez chichot. Dłonie i stopy chłopca były bardzo czułe na łaskotki, przez co najmniejsze dotknięcie przez język bądź wąsiki zwierzęcia mogłyby u niego wywołać gilgotki. Z rozwartymi ustami ułożonymi w banana i szeroko otworzonymi oczami wpatrywał się w zwierzaka. Chciał się na niego już rzucić i przytulić, ale tak ponoć nie można, bo mógłby się wystraszyć. YH, głupie nogi! Muszą się na chwilę uspokoić i nie przeszkadzać w planowaniu złapania ofiary.
Tylko co jeszcze można byłoby zrobić? Uśmiech w moment zniknął z twarzy chłopca, a zamiast tego ujrzeć można było minę małego naukowca, poszukującego sposobu na odkrycie ciągutkowych ciasteczek malinowych. Rozejrzał się dookoła i kątem oka zauważył niewielką zakurzoną piłeczkę. A może to jakieś zwykłe kółko przypominające je... Nieważne! On bądź ona na pewno musi ją lubić. Zrzucił czym prędzej okruszki z ręki na ziemię i poderwawszy się poleciał do niej. Otrzepał ją mocnymi uderzeniami, a następnie klęknął w odległości około 2 metrów od zwierzaka.
– Podam Tobie, a ty podasz mnie. Dobrze? Mam nadzieję, że mnie rozumiesz... Na pewno zrozumiesz, jesteś mądrym zwierzaczkiem! – wręcz zapiszczał swym głosikiem, a następnie położywszy piłkę na ziemi, poturlał ją w stronę kota. Dopiero po tym postanowił ponownie spojrzeć na dorosłych, którzy być może mieli lepszy plan na oswojenie kociska.
– Hihi, fajnie – wyszeptał przez chichot. Dłonie i stopy chłopca były bardzo czułe na łaskotki, przez co najmniejsze dotknięcie przez język bądź wąsiki zwierzęcia mogłyby u niego wywołać gilgotki. Z rozwartymi ustami ułożonymi w banana i szeroko otworzonymi oczami wpatrywał się w zwierzaka. Chciał się na niego już rzucić i przytulić, ale tak ponoć nie można, bo mógłby się wystraszyć. YH, głupie nogi! Muszą się na chwilę uspokoić i nie przeszkadzać w planowaniu złapania ofiary.
Tylko co jeszcze można byłoby zrobić? Uśmiech w moment zniknął z twarzy chłopca, a zamiast tego ujrzeć można było minę małego naukowca, poszukującego sposobu na odkrycie ciągutkowych ciasteczek malinowych. Rozejrzał się dookoła i kątem oka zauważył niewielką zakurzoną piłeczkę. A może to jakieś zwykłe kółko przypominające je... Nieważne! On bądź ona na pewno musi ją lubić. Zrzucił czym prędzej okruszki z ręki na ziemię i poderwawszy się poleciał do niej. Otrzepał ją mocnymi uderzeniami, a następnie klęknął w odległości około 2 metrów od zwierzaka.
– Podam Tobie, a ty podasz mnie. Dobrze? Mam nadzieję, że mnie rozumiesz... Na pewno zrozumiesz, jesteś mądrym zwierzaczkiem! – wręcz zapiszczał swym głosikiem, a następnie położywszy piłkę na ziemi, poturlał ją w stronę kota. Dopiero po tym postanowił ponownie spojrzeć na dorosłych, którzy być może mieli lepszy plan na oswojenie kociska.
Gość
Gość
Chłopiec musiał mieć coś z Craiga, a ze wszystkich cech jakie posiadał jej brat musiało to być zamiłowanie do kotów... Dokładnie obserwowała poczynania syna w ogóle nie przejmując się coraz bardziej niecierpliwym sprzedawcą. Byli jego klientami, równie dobrze mogli tu spędzić całe popołudnie, choć akurat ta wizja zapewne najbardziej nie przypadłaby do gustu jej samej.
Jej syn był dzieckiem, więc nie mogła się za bardzo dziwić jego zachowaniu. Był ciekaw wszystkiego i naprawdę cieszyła się z faktu, że miała o tyle szczęścia, że nie jest matką dwój, małych, czarnowłosych diablic. Jej syn przy tej dwójce to istny aniołek. Musiała go jednak w jakiś sposób temperować skoro nie mogła zrobić tego osoba powołana do takowego zadania, czyli ojciec. A wracając do niego wraz z upływającymi latami zauważała coraz więcej równic i podobieństw między Tobiasem, a Longinusem. Jej mąż nigdy nie dorósł, jakkolwiek próbowałby ten fakt ukryć zawsze był dzieckiem uwięzionym w ciele dorosłego. Nie miała wątpliwości, że tak samo będzie z tym małym mężczyzną naprzeciw niej.
- Chcesz go Tobiasie? - Zapytała tonem jakby od decyzji jej syna zależało życie tego małego stworzenia. I tak właśnie było. Jeśli chłopiec wyrazi zgodę będzie za niego odpowiedzialny. Miała cichą nadzieję, że go to czegoś nauczy.
Jej syn był dzieckiem, więc nie mogła się za bardzo dziwić jego zachowaniu. Był ciekaw wszystkiego i naprawdę cieszyła się z faktu, że miała o tyle szczęścia, że nie jest matką dwój, małych, czarnowłosych diablic. Jej syn przy tej dwójce to istny aniołek. Musiała go jednak w jakiś sposób temperować skoro nie mogła zrobić tego osoba powołana do takowego zadania, czyli ojciec. A wracając do niego wraz z upływającymi latami zauważała coraz więcej równic i podobieństw między Tobiasem, a Longinusem. Jej mąż nigdy nie dorósł, jakkolwiek próbowałby ten fakt ukryć zawsze był dzieckiem uwięzionym w ciele dorosłego. Nie miała wątpliwości, że tak samo będzie z tym małym mężczyzną naprzeciw niej.
- Chcesz go Tobiasie? - Zapytała tonem jakby od decyzji jej syna zależało życie tego małego stworzenia. I tak właśnie było. Jeśli chłopiec wyrazi zgodę będzie za niego odpowiedzialny. Miała cichą nadzieję, że go to czegoś nauczy.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
A może zwierzak jednak nie był aż tak mądry na jakiego wyglądał... Na pewno się boi! Chociaż próba zjedzenia piłki wskazywałaby na to, że mimo wszystko nie wie co to w ogóle jest. Na jego nieszczęście to nie miało nic wspólnego z jedzeniem, ale przynajmniej udało mu się rozbawić Tobiasa. O ile to w ogóle był Pan Kot, a nie Pani Kocica. Miał nadzieję, że jednak będzie mu dane zaprzyjaźnić się z samcem, bo nie chciałby spędzać całego swojego dzieciństwa z kobietą. Już wystarczająco przerażała go wizja ożenienia się z jakąś dziewczyną, która miałaby stać u jego boku aż do śmierci. A przecież każdy wie, że dziewczyny są głupie...
– Co prawda nie potrafi zbytnio grać w piłkę, ale go nauczę! Bardzo go chcę, mamo – rozszerzył szerzej swój pyszczek spoglądając to na mamę, to na zwierzaka, który teraz zaczął bawić się ze swoim ogonem. – Będę mógł być jak te wiedźmy ze średniowiecza! One latały z kotami. Myślisz, że polubi on miotły? Mam nadzieję – krzyknął uradowany i czym prędzej podniósł się z ziemi, aby chwycić swojego przyszłego zwierzaka i szybko podnieść ręce do góry. Niech się przyzwyczaja od pierwszej chwili do niezapomnianych przygód w niebiosach!
– Auaaaa – syknął z bólu i puścił kota, który chyba niewiele sobie zrobił z tego upadku. No tak, złemu to się nigdy nic nie stanie, a ktoś taki jak Tobias teraz musi chodzić z zakrwawioną od pazura ręką, bo czemu nie. Nie może się przecież tutaj rozpłakać, on jest Yaxleyem! Trzeba zacisnąć zęby i przeboleć tę sytuację. – Pewnie się drażni ze mną. – Uśmiechnął się dosyć głupkowato w stronę rodzicielki. Niech sobie nie myśli, że z chłopaka to będzie taki słabeusz! Ale o matko... jak to bardzo piecze...
– Co prawda nie potrafi zbytnio grać w piłkę, ale go nauczę! Bardzo go chcę, mamo – rozszerzył szerzej swój pyszczek spoglądając to na mamę, to na zwierzaka, który teraz zaczął bawić się ze swoim ogonem. – Będę mógł być jak te wiedźmy ze średniowiecza! One latały z kotami. Myślisz, że polubi on miotły? Mam nadzieję – krzyknął uradowany i czym prędzej podniósł się z ziemi, aby chwycić swojego przyszłego zwierzaka i szybko podnieść ręce do góry. Niech się przyzwyczaja od pierwszej chwili do niezapomnianych przygód w niebiosach!
– Auaaaa – syknął z bólu i puścił kota, który chyba niewiele sobie zrobił z tego upadku. No tak, złemu to się nigdy nic nie stanie, a ktoś taki jak Tobias teraz musi chodzić z zakrwawioną od pazura ręką, bo czemu nie. Nie może się przecież tutaj rozpłakać, on jest Yaxleyem! Trzeba zacisnąć zęby i przeboleć tę sytuację. – Pewnie się drażni ze mną. – Uśmiechnął się dosyć głupkowato w stronę rodzicielki. Niech sobie nie myśli, że z chłopaka to będzie taki słabeusz! Ale o matko... jak to bardzo piecze...
Gość
Gość
Tak samo jak nie wyobrażała sobie dnia , w którym jej brat stanie na ślubnym kobiercu, tak samo ta myśl była równie nierealna w przypadku Tobiasa. Nie życzy mu, aby skończył jako stary kawaler jak Craig, ale oby ten stał trwał jak najdłużej, a on sam zupełnie tak samo jak jego wuj przyjął za priorytet tworzenie armii kotów. -Wątpię aby ktoś się z nim wcześniej bawił Tobiasie. Nie ma co się dziwić, że tego nie potrafi. - Entuzjazm jej syna naprawdę ją zadziwiał, ale i jednocześnie w jakiś sposób podnosił też ją na duchu. Przeniosła swój wzrok ponownie na sprzedawce.
- To kocur? - Mężczyzna przed nią trochę pogłówkował zapewne przypominając sobie jakiej płci mógł być ten osobnik, a zaraz później jakby coś go olśniło lekko uśmiechnięty przytaknął głową. - Tak, Lady.- szybko jednak coś innego pochłonęło całą jej uwagę. Zaalarmowana szybko skierowała wzrok na syna. Jak widać kocur nie był, aż tak potulny jakby się mogło wydawać. Przykucnęła obok syna łapiąc go za dłoń. To na szczęście zwykłe zadrapanie, więc wystarczyło proste zaklęcie, dzięki któremu mogli oboje zaobserwować jak zadrapanie znika. Cóż... magia lecznicza była przydatna. Przede wszystkim gdy sprawuję się opiekę nad prawie siedmioletnim chłopcem.
- Pewnie się wystraszył. Musisz zapracować na jego zaufanie. - Nawet jeśli było to zwierze. Zapracowanie na szacunek ludzki będzie dużo trudniejsze, więc można by pomyśleć, że będzie to dobra "rozgrzewka" dla jej syna.
-Weźmiemy go. -Stwierdziła i wraz ze sprzedawcą udała się do kasy, aby uiścić zapłatę. Następnie oboje wrócili, a sprzedawca złapał kota po to aby umieścić go następnie w klatce. Pochylił się on nad jej synem z wyciągniętą w jego stronę klatką. - Oby ci służył mały Lordzie. -Powiedział z lekkim uśmiechem podając chłopcu klatkę i prostując się. - Miejmy nadzieję. - Kiwnęła mężczyźnie na pożegnanie i wraz z synem oraz jego małą zdobyczą opuścili budynek Magicznej Menażerii.
|ztx2
- To kocur? - Mężczyzna przed nią trochę pogłówkował zapewne przypominając sobie jakiej płci mógł być ten osobnik, a zaraz później jakby coś go olśniło lekko uśmiechnięty przytaknął głową. - Tak, Lady.- szybko jednak coś innego pochłonęło całą jej uwagę. Zaalarmowana szybko skierowała wzrok na syna. Jak widać kocur nie był, aż tak potulny jakby się mogło wydawać. Przykucnęła obok syna łapiąc go za dłoń. To na szczęście zwykłe zadrapanie, więc wystarczyło proste zaklęcie, dzięki któremu mogli oboje zaobserwować jak zadrapanie znika. Cóż... magia lecznicza była przydatna. Przede wszystkim gdy sprawuję się opiekę nad prawie siedmioletnim chłopcem.
- Pewnie się wystraszył. Musisz zapracować na jego zaufanie. - Nawet jeśli było to zwierze. Zapracowanie na szacunek ludzki będzie dużo trudniejsze, więc można by pomyśleć, że będzie to dobra "rozgrzewka" dla jej syna.
-Weźmiemy go. -Stwierdziła i wraz ze sprzedawcą udała się do kasy, aby uiścić zapłatę. Następnie oboje wrócili, a sprzedawca złapał kota po to aby umieścić go następnie w klatce. Pochylił się on nad jej synem z wyciągniętą w jego stronę klatką. - Oby ci służył mały Lordzie. -Powiedział z lekkim uśmiechem podając chłopcu klatkę i prostując się. - Miejmy nadzieję. - Kiwnęła mężczyźnie na pożegnanie i wraz z synem oraz jego małą zdobyczą opuścili budynek Magicznej Menażerii.
|ztx2
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kwiecień zbliżał się ku swemu końcowi, a wiosna stawała się coraz cieplejsza. Tamtego dnia, nad Ulicą Pokotną, rozciągało się błękitne niebo w pełnej swej okazałości, a słońca nie zasłaniała żadna chmura. Pogoda sprzyjała wyjściom z domów, Pokątna była więc jeszcze bardziej zatłoczona niźli zwykle. Zabawne czarownice wsi dreptały w tę i wewtę w poszukiwaniu apteki, gdzie ceny za ingrediencje były najniższe, dostojni czarodzieje raczyli się skrzacim winem w ogrodzie restauracji i rozprawiali o obecnej sytuacji politycznej, bądź rozmiarach kociołków, a wśród tłumu dorosłych biegały i przeszkadzały dzieci. Miejsce to tętniło życiem, było głośne i kolorowe - przyprawiało więc Daphne o ból głowy.
Zjawiła się na Pokątnej z białą, haftowaną parasolką do ochrony przed słońcem w jednej dłoni, zaś w drugiej trzymała za rączkę srebrną, piękną klatkę z jeszcze piękniejszą sową w środku. Płomykówka miała biało-szare upierzenie i spokojne spojrzenie ciemnych oczu, przywodzących na myśl koraliki. Teraz Safona zdawała się być jednak nieco markotna: główkę miała pochyloną, a oczy zamknięte, jakby była zmęczona po długiej podróży. Sęk w tym, że Daphne przez ostatnie dni wcale jednak nie wysyłała jej z listem, podejrzewała więc jakiś kłopot ze zdrowiem. Na opiece nad magicznymi stworzeniami nie znała się zbyt dobrze, nie była to jej specjalność, postanowiła więc udać się do kogoś, kto ma dużo większą wiedzę na tym polu, niźli ona. Teleportowała się więc nieopodal Magicznej menażerii, najlepszego miejsca ze zwierzętami oraz medykamentami dla nich.
Tłum ustępował jej drogi - wszystko w jej obliczu wskazywało na szlachetne pochodzenie. Srebrna, bogato zdobiona suknia, wisior ze szlifowanym ametystem, rodowy pierścień na palcu, a zwłaszcza dumnie uniesiona broda i wyniosłe spojrzenie. Parasolka chroniła bladą twarz o wysokich kościach policzkowych przed słońcem - damie nie wypadało być opaloną, a ponadto, podobno, promienie słoneczne powodowały szybsze starzenie się skóry. Lady Rowle unikała ich więc jak ognia.
Szybko pokonała dzielącą ją od sklepu odległość, jednakże kiedy dotarła już na miejsce, skrzywiła się znacznie - w sklepie było tyle osób, że nie było miejsca, by jeszcze i ona się tam wcisnęła. Safona zahukała markotnie, nie otwierając maleńkich oczek.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ostatnio miała więcej pracy. Na szczęście. Praca odciągała jej myśli od tego, co ją przerażało, od tego jak świat stawał na głowie, od tego jak jej prywatne życie wywracało się do góry nogami, mieszało i szalało.
Doszło w końcu do tego, że zapas karmy dla gryzoni skończył jej się, zanim dotarła zwyczajowa dostawa, brakowało ponadto kilku przedmiotów, czym prędzej wybrała się więc na zakupy, jednak kiedy tylko dotarła do menażerii, zrozumiała, że nie będzie to dzisiaj łatwe zadanie.
Ubrana była jak zazwyczaj na co dzień: dość skromnie. Prosta, dość elegancka suknia, brązowa choć z delikatnymi przeszyciami w barwach rodu. Włosy miała splecione w warkocz, nigdy nie wchodziła do lecznicy w rozpuszczonych nie chcąc, by później walały się w miejscu, które powinno być czyste.
Przystanęła przed wejściem z niezadowoleniem odmalowanym na twarzy. Nie lubiła, kiedy rzeczy szły ne po jej myśli, zawsze wprowadzało ją to w pewne rozdrażnienie. Przekalkulowała, ile czasu może poświęcić na zakupy i, czy aby na pewno ma ochotę wchodzić w ten tłum i się przepychać. Może i chętnie odchodziła od szlacheckich zachowań, to jednak nie było w tej chwili konieczne. Poprosi o to później któregoś z pracowników.
Dopiero po chwili zwróciła uwagę na pannę Rowle. Nie przepadała za tym rodem. Jak zwykle starała się odrzucać uogólnienia, tak pod tym akurat względem rodowa niechęć jej się udzieliła: nie poznała członka tego rodu, za jakim by przepadała, czy jaki nie wywoływałby w niej niechęci. Miała wrażenie, że im bardziej restrykcyjny jest ród w kwestii wychowywania dzieci, tym trudniej jest jej się porozumieć z jego przedstawicielami: Rowle byli pod tym względem za to szczególni. Zazwyczaj skinęłaby więc jedynie głową i odeszła w swoją stronę, Daphne jednak, którą kojarzyła z sabatów trzymała jednak w dłoni klatkę z sową, z którą ewidentnie nie wszystko było w porządku.
Pchana więc bardziej chęcią pomocy zwierzęciu, niż zainteresowaniem samą kobietą podeszła więc bliżej.
- Mogę ją zbadać w swojej lecznicy. Tam się raczej nie dostaniesz, a zwierzę kiepsko wygląda. - zaoferowała bez jakiejkolwiek wrogości, aczkolwiek w jej tonie nie było też uprzejmych nut. Interesowało ją w tej chwili tylko zwierzę.
Doszło w końcu do tego, że zapas karmy dla gryzoni skończył jej się, zanim dotarła zwyczajowa dostawa, brakowało ponadto kilku przedmiotów, czym prędzej wybrała się więc na zakupy, jednak kiedy tylko dotarła do menażerii, zrozumiała, że nie będzie to dzisiaj łatwe zadanie.
Ubrana była jak zazwyczaj na co dzień: dość skromnie. Prosta, dość elegancka suknia, brązowa choć z delikatnymi przeszyciami w barwach rodu. Włosy miała splecione w warkocz, nigdy nie wchodziła do lecznicy w rozpuszczonych nie chcąc, by później walały się w miejscu, które powinno być czyste.
Przystanęła przed wejściem z niezadowoleniem odmalowanym na twarzy. Nie lubiła, kiedy rzeczy szły ne po jej myśli, zawsze wprowadzało ją to w pewne rozdrażnienie. Przekalkulowała, ile czasu może poświęcić na zakupy i, czy aby na pewno ma ochotę wchodzić w ten tłum i się przepychać. Może i chętnie odchodziła od szlacheckich zachowań, to jednak nie było w tej chwili konieczne. Poprosi o to później któregoś z pracowników.
Dopiero po chwili zwróciła uwagę na pannę Rowle. Nie przepadała za tym rodem. Jak zwykle starała się odrzucać uogólnienia, tak pod tym akurat względem rodowa niechęć jej się udzieliła: nie poznała członka tego rodu, za jakim by przepadała, czy jaki nie wywoływałby w niej niechęci. Miała wrażenie, że im bardziej restrykcyjny jest ród w kwestii wychowywania dzieci, tym trudniej jest jej się porozumieć z jego przedstawicielami: Rowle byli pod tym względem za to szczególni. Zazwyczaj skinęłaby więc jedynie głową i odeszła w swoją stronę, Daphne jednak, którą kojarzyła z sabatów trzymała jednak w dłoni klatkę z sową, z którą ewidentnie nie wszystko było w porządku.
Pchana więc bardziej chęcią pomocy zwierzęciu, niż zainteresowaniem samą kobietą podeszła więc bliżej.
- Mogę ją zbadać w swojej lecznicy. Tam się raczej nie dostaniesz, a zwierzę kiepsko wygląda. - zaoferowała bez jakiejkolwiek wrogości, aczkolwiek w jej tonie nie było też uprzejmych nut. Interesowało ją w tej chwili tylko zwierzę.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W dniu jedenastych urodzin otrzymała nie tylko list z Hogwartu i wiele prezentów od członków szlachetnej rodziny, lecz także srebrną klatkę z białą sową - której nadała dumne imię Safona, po greckiej poetce, będącej z całą pewnością czarownicą. Alchemiczka więc zdołała się w pewien sposób przywiązać do zwierzęcia - nie chciała się z nią rozstawać, gdyż Safo była mądrym i pełnym godności ptakiem. Tolerowała tyko obecność i dotyk Daphne, a adresatów jej listów lubiła dziobać, jeśli coś nie wydało jej się w porządku. Safo nigdy lady Rowle nie zawiodła i dzielnie pokonywała nawet duże odległości w każdą pogodę, by dostarczyć list, bądź paczkę. Najlepsza sowia towarzyszka jaką można było sobie wymarzyć - teraz jednak potrzebowała pomocy swej pani, która miała czekać w Magicznej menażerii.
Pomoc nadeszła jednak z innej strony.
Lady Prewett zbliżyła się do Daphne, a ona przez skromność jej ubioru i dodatków miała trudności z rozpoznaniem: potrzebowała chwili, by przypomnieć sobie imię kobiety. W pierwszej chwili myślała, że podeszła doń Lady Weasley, co byłoby dość zabawne, zważając na policzek wymierzony przed kilkoma tygodniami Brendanowi Weasleyowi, lecz przypomniała sobie sabaty, w których obie uczestniczyły.
Prewett. Najwięksi przyjaciele zdrajców krwi. Miłośnicy mugoli, także więc zdrajcy krwi, choć być może w mniejszym stopniu. Wciąż zdawali się być przywiązani do szlachetnej socjety - pomimo to Daphne nigdy nie była przychylna członkom tego rodu. Unikała więc także i Julii podczas przyjęć, lecz doszły ją słuchy, iż kobieta była wykształconym weterynarzem.
Być może tylko z racji wykształcenia oraz pochlebnych opinii o wiedzy lady Prewett o zwierzętach, Daphne zdecydowała się podjąć rozmowę i powierzyć Safonę jej opiece.
-Lady Prewett, dzień dobry - odezwała się uprzejmie, lecz jej głos był beznamiętny - Nie chcę sprawiać kłopotu, wydaje mi się, że Safona potrzebuje medykamentu wzmacniającego.
Uniosła klatkę, a sowa nawet nie zwróciła na to uwagi - zdawała się być pogrążona we śnie, lecz nie spała i oddychała ciężko, choć trzeba było się postarać, by to usłyszeć.
Pomoc nadeszła jednak z innej strony.
Lady Prewett zbliżyła się do Daphne, a ona przez skromność jej ubioru i dodatków miała trudności z rozpoznaniem: potrzebowała chwili, by przypomnieć sobie imię kobiety. W pierwszej chwili myślała, że podeszła doń Lady Weasley, co byłoby dość zabawne, zważając na policzek wymierzony przed kilkoma tygodniami Brendanowi Weasleyowi, lecz przypomniała sobie sabaty, w których obie uczestniczyły.
Prewett. Najwięksi przyjaciele zdrajców krwi. Miłośnicy mugoli, także więc zdrajcy krwi, choć być może w mniejszym stopniu. Wciąż zdawali się być przywiązani do szlachetnej socjety - pomimo to Daphne nigdy nie była przychylna członkom tego rodu. Unikała więc także i Julii podczas przyjęć, lecz doszły ją słuchy, iż kobieta była wykształconym weterynarzem.
Być może tylko z racji wykształcenia oraz pochlebnych opinii o wiedzy lady Prewett o zwierzętach, Daphne zdecydowała się podjąć rozmowę i powierzyć Safonę jej opiece.
-Lady Prewett, dzień dobry - odezwała się uprzejmie, lecz jej głos był beznamiętny - Nie chcę sprawiać kłopotu, wydaje mi się, że Safona potrzebuje medykamentu wzmacniającego.
Uniosła klatkę, a sowa nawet nie zwróciła na to uwagi - zdawała się być pogrążona we śnie, lecz nie spała i oddychała ciężko, choć trzeba było się postarać, by to usłyszeć.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zapanowało pomiędzy nimi charakterystyczne napięcie. Obie były godnymi przedstawicielkami swoich rodów, obie utożsamiały się z nimi mocno, wyznając równie skrajne, choć bardzo przeciwne poglądy. Lady Prewett zapewne w innym wypadku nie odezwałaby się w tej chwili, ograniczając kontakt jak tylko się da. Może i nie czuła się dobrze w arystokratycznym gorsecie, może dusiło ją słowo lady, wciąż jednak była damą i nie zamierzała wdawać się w pyskówki z byle kim i z byle powodu.
W tej chwili nie chodziło jednak o walkę z wiatrakami, jaką niewątpliwie stanowiłaby dyskusja na temat poglądów z przedstawicielem wrogiego rodu, a o zwierzę, które nie było winne temu, do kogo należy o, które ewidentnie potrzebowało pomocy.
Z pewną dozą chłodu zignorowała więc powitanie, nie oddając się grzecznościowym powitaniom, które nie miały dla żadnej z nich najmniejszego nawet znaczenia.
- Nie sądzę.
Odpowiedziała krótko, choć szczerze. Ptak nie był lekko osłabiony, wyglądał na silnie zmęczonego, a nie sądziła, by Daphne nosiła w klatce ptaka, który właśnie wrócił z długiej wyprawy po Pokątnej i szukała dla niego leków.
Nie zamierzała się narzucać: miała w lecznicy co robić, nie chciała jednak zostawić zwierzęcia, skoro widziała, że pomoc jaką mogło tutaj otrzymać jest raczej niedostępna. Pozostawiła jednak decyzję kobiecie w cichej nadziei, iż jeśli ta nie przyjmie pomocy od niej to chociaż wezwie kogoś odpowiedniego.
- Lekkie osłabienie możnaby leczyć w ten sposób, jednak tej sowie dolega coś poważniejszego. Nie jestem w stanie tego określić na pierwszy rzut oka, mniemam jednak, że dobrze wiesz o czym mówię.
Na pewno wiedziała, skoro przyniosła tutaj zwierzę, zamiast przyjść samodzielnie i poprosić po prostu o ziarno z jakimś dodatkiem składników, które odrobinę poprawią odporność, czy witalność jej zwierzęcia. Najpewniej wzięła sowę, bo martwiła się o swoje zwierzę widząc, że nie jest jedynie lekko osłabione.
Znów skierowała spojrzenie na kobietę oczekując jej odpowiedzi. Domyślała się, że jej nazwisko jest główną przyczyną wahania i nie mogła tego nie zrozumieć. Sama Julia nie lubiła sięgać po czyjąkolwiek pomoc, a już zdecydowanie byłoby to dla niej trudne, gdyby chodziło o kogoś, kogo nie darzy zbyt ciepłym uczuciem.
W tej chwili nie chodziło jednak o walkę z wiatrakami, jaką niewątpliwie stanowiłaby dyskusja na temat poglądów z przedstawicielem wrogiego rodu, a o zwierzę, które nie było winne temu, do kogo należy o, które ewidentnie potrzebowało pomocy.
Z pewną dozą chłodu zignorowała więc powitanie, nie oddając się grzecznościowym powitaniom, które nie miały dla żadnej z nich najmniejszego nawet znaczenia.
- Nie sądzę.
Odpowiedziała krótko, choć szczerze. Ptak nie był lekko osłabiony, wyglądał na silnie zmęczonego, a nie sądziła, by Daphne nosiła w klatce ptaka, który właśnie wrócił z długiej wyprawy po Pokątnej i szukała dla niego leków.
Nie zamierzała się narzucać: miała w lecznicy co robić, nie chciała jednak zostawić zwierzęcia, skoro widziała, że pomoc jaką mogło tutaj otrzymać jest raczej niedostępna. Pozostawiła jednak decyzję kobiecie w cichej nadziei, iż jeśli ta nie przyjmie pomocy od niej to chociaż wezwie kogoś odpowiedniego.
- Lekkie osłabienie możnaby leczyć w ten sposób, jednak tej sowie dolega coś poważniejszego. Nie jestem w stanie tego określić na pierwszy rzut oka, mniemam jednak, że dobrze wiesz o czym mówię.
Na pewno wiedziała, skoro przyniosła tutaj zwierzę, zamiast przyjść samodzielnie i poprosić po prostu o ziarno z jakimś dodatkiem składników, które odrobinę poprawią odporność, czy witalność jej zwierzęcia. Najpewniej wzięła sowę, bo martwiła się o swoje zwierzę widząc, że nie jest jedynie lekko osłabione.
Znów skierowała spojrzenie na kobietę oczekując jej odpowiedzi. Domyślała się, że jej nazwisko jest główną przyczyną wahania i nie mogła tego nie zrozumieć. Sama Julia nie lubiła sięgać po czyjąkolwiek pomoc, a już zdecydowanie byłoby to dla niej trudne, gdyby chodziło o kogoś, kogo nie darzy zbyt ciepłym uczuciem.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Bądź, co bądź - Daphne była damą. Być może niedoskonałą, nie taką jaką życzyłby sobie ojciec, nie taką na jaką pragnęła wychować ją surowo matka - lecz wciąż damą. Często temu przeczyła, zwłaszcza swym stanem cywilnym. Pochodziła z niezwykle konserwatywnej, starej rodziny, w tym wieku winna być więc żoną z dziesięcioletnim stażem i matką kilkorga dzieci; a na pewno już nie powinna kontynuować naukowej kariery i pracować w Ministerstwie. Na niewiele zdawały się tłumaczenia, iż nie jest zwykłą urzędniczką - pani matka wiedziała lepiej. Często głośno wyrażała swoje zdanie na temat mugoli, Rowlowie słynęli z otwarcie wrogiego stosunku do szlam i osób niemagicznych, przez co dzieliły ich waśnie i konflikty na tym tle z wieloma rodami, między innymi właśnie z Prewettami. Obie rodziny unikały kontaktów ze sobą, nie ukrywały wzajemnej niechęci, tak jak lady Julia przed Magiczną menażerią.
Zaproponowała Daphne jednak pomoc, więc etykieta i dobre wychowanie nakazywały lady Rowle uprzejme zachowanie wobec niej. Nie było to szczere, lecz wyuczone i zimne - nie było w tym jednak nic zadziwiającego, gdyż na salonach Daphne miała przydomek królowej lodu.
-Ach tak... - odrzekła, jakby się zastanawiała.
Błękitne spojrzenie spoczęło na Safo. Sowa nie wyglądała dobrze, a tłum wcale się nie zmniejszał, nie miałaby więc nawet jak zawołać sprzedawcę, a nie pragnęła robić w tym momencie przedstawienia i ściągać na siebie jeszcze większej uwagi, choć była wielce niezadowolona, iż nie obsłużono jej poza tym tłumem - była przecież szlachcianką.
-Ufam słowom lady w tym względzie, niestety nie znam się na profesjonalnej opiece dość dobrze, będę więc wdzięczna za panny pomoc, milady - Daphne skinęła głową z wdzięcznością. Nie chciała trafić swojej sowy, gdyż była niezawodna i niezwykle zaciekła w bronieniu korespondencji swej pani.
Być może mogło to wyjść na dobre Safonie, jeśli obejrzy ją weterynarz, a nie zwykł sklepikarz - choćby niewiadomo jak dobry. Rzeczywiście stan sowy zdawał się być poważny, niż mówiła.
-Wskaż drogę, pani - dodała, opuszczając klatkę na znak, że wyruszy z lady Prewett do lecznicy.
Zaproponowała Daphne jednak pomoc, więc etykieta i dobre wychowanie nakazywały lady Rowle uprzejme zachowanie wobec niej. Nie było to szczere, lecz wyuczone i zimne - nie było w tym jednak nic zadziwiającego, gdyż na salonach Daphne miała przydomek królowej lodu.
-Ach tak... - odrzekła, jakby się zastanawiała.
Błękitne spojrzenie spoczęło na Safo. Sowa nie wyglądała dobrze, a tłum wcale się nie zmniejszał, nie miałaby więc nawet jak zawołać sprzedawcę, a nie pragnęła robić w tym momencie przedstawienia i ściągać na siebie jeszcze większej uwagi, choć była wielce niezadowolona, iż nie obsłużono jej poza tym tłumem - była przecież szlachcianką.
-Ufam słowom lady w tym względzie, niestety nie znam się na profesjonalnej opiece dość dobrze, będę więc wdzięczna za panny pomoc, milady - Daphne skinęła głową z wdzięcznością. Nie chciała trafić swojej sowy, gdyż była niezawodna i niezwykle zaciekła w bronieniu korespondencji swej pani.
Być może mogło to wyjść na dobre Safonie, jeśli obejrzy ją weterynarz, a nie zwykł sklepikarz - choćby niewiadomo jak dobry. Rzeczywiście stan sowy zdawał się być poważny, niż mówiła.
-Wskaż drogę, pani - dodała, opuszczając klatkę na znak, że wyruszy z lady Prewett do lecznicy.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Daphne i jej chłód nie interesowały Julii. Prewettówna przywykła do tego, że wielu szlachciców, zwłaszcza tych salonowych widzi w niej dziwadło. Oto dama, która upodobała sobie swoją klinikę bardziej, niż poszukiwanie męża i tym wydaje się być całkowicie nie zainteresowana. Oto dama, która rozmawia z psami, nauczyła się także z trollami. Dziewczę, które podobnie jak cały jej ród otwarcie mówi o promugolskiej polityce, a jest w swoich przekonaniach pewna i nie raz już przytrafiła jej się dość ostra wymiana zdań na ten temat. To, czy rozmawia z kobietą, czy mężczyzną także zdaje się nie mieć dla niej dużego znaczenia.
Przejmowała się jednak opinią niewielkiej grupy ludzi: ludzi jej bliskich. Nie chciałaby zawieźć nestora, całego swojego rodu, który darzyła olbrzymim szacunkiem i dla którego starała się trzymać ran etykiety na tyle, na ile było to konieczne. Uważała na to, co dama powinna, w granicach tego, co sama określała mianem rozsądku, nie chcąc swojej rodzinie przynieść wstydu. Nie była dzikuską, nie była zbyt szaloną istotą, choć jak na szlachciankę, zdecydowanie była mało szlachecka.
Choć może po prostu inaczej rozumiała to słowo?
Nie przejmowała się tłumioną, choć jednocześnie oczywistą niechęcią kogoś, za kim także nie szalała. Nie potrafiła rozmawiać z takimi, jak ona i nie miała na to najmniejszej nawet ochoty.
Trzymała się więc jedynego tematu, który w jakikolwiek sposób ją obchodził.
Skinęła lekko głową na piękną, napełnioną wszelkimi grzecznościami odpowiedź. Nawet w ich sposobie mówienia była różnica, choć rzecz jasna każdy ród szlachecki zapewne dbał i pewną kwiecistość mowy swoich potomków, sama Juli z reguły unikała tytułów. Denerwowały ją, kiedy dotyczyły wyłączne urodzenia, czegoś na co nie ma się wpływu, a dostaje z przypadku. Nawet, jeśli ze swojej rodziny była niejako dumna, to nie przez wzgląd na krystaliczną czystość krwi. Może nie tyle denerwowały, co wydawały się niezasadne.
- Rozważałam odebranie sowy i odesłanie jej w odpowiednim czasie, lub wysłanie noty z opisem stany jej zdrowia oraz przewidywanej daty, w której będzie mogła opuścić lecznicę. - przyznała, nie chcąc kłopotać lady Rowle i nie widząc większego sensu w zatrzymywaniu jej towarzystwa na dłużej. - Lecznica znajduje się w Waltham Forest, najlepiej użyć kominku, skoro mamy podróżować z osłabionym zwierzęciem, sowa mogłaby źle znieść teleportację.
Dodała, czekając jeszcze na decyzję kobiety: czy ruszy z nią, czy rozstaną się tutaj.
Przejmowała się jednak opinią niewielkiej grupy ludzi: ludzi jej bliskich. Nie chciałaby zawieźć nestora, całego swojego rodu, który darzyła olbrzymim szacunkiem i dla którego starała się trzymać ran etykiety na tyle, na ile było to konieczne. Uważała na to, co dama powinna, w granicach tego, co sama określała mianem rozsądku, nie chcąc swojej rodzinie przynieść wstydu. Nie była dzikuską, nie była zbyt szaloną istotą, choć jak na szlachciankę, zdecydowanie była mało szlachecka.
Choć może po prostu inaczej rozumiała to słowo?
Nie przejmowała się tłumioną, choć jednocześnie oczywistą niechęcią kogoś, za kim także nie szalała. Nie potrafiła rozmawiać z takimi, jak ona i nie miała na to najmniejszej nawet ochoty.
Trzymała się więc jedynego tematu, który w jakikolwiek sposób ją obchodził.
Skinęła lekko głową na piękną, napełnioną wszelkimi grzecznościami odpowiedź. Nawet w ich sposobie mówienia była różnica, choć rzecz jasna każdy ród szlachecki zapewne dbał i pewną kwiecistość mowy swoich potomków, sama Juli z reguły unikała tytułów. Denerwowały ją, kiedy dotyczyły wyłączne urodzenia, czegoś na co nie ma się wpływu, a dostaje z przypadku. Nawet, jeśli ze swojej rodziny była niejako dumna, to nie przez wzgląd na krystaliczną czystość krwi. Może nie tyle denerwowały, co wydawały się niezasadne.
- Rozważałam odebranie sowy i odesłanie jej w odpowiednim czasie, lub wysłanie noty z opisem stany jej zdrowia oraz przewidywanej daty, w której będzie mogła opuścić lecznicę. - przyznała, nie chcąc kłopotać lady Rowle i nie widząc większego sensu w zatrzymywaniu jej towarzystwa na dłużej. - Lecznica znajduje się w Waltham Forest, najlepiej użyć kominku, skoro mamy podróżować z osłabionym zwierzęciem, sowa mogłaby źle znieść teleportację.
Dodała, czekając jeszcze na decyzję kobiety: czy ruszy z nią, czy rozstaną się tutaj.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Z natury miała bardzo dobra pamięć, jeśli więc kilkukrotnie usłyszała to i owo, nawet i na czarodziejskich salonach, to zazwyczaj to zapamiętywała. Zwłaszcza to, co wzbudzało w niej zainteresowanie i niejako się z nią łączyło. Mogłoby się zdawać, że Daphne i Julię dzieli przepaść nie do pokonania: przepaść światopoglądowa, więc nie łączy ich nic, jednakże one chyba także były w pewnym sensie podobne, choć lady Rowle w życiu nie przyznałaby, że ma coś wspólnego z Weasleyem, czy Prewettem. Daphne bowiem też była na sposób dziwna - w dziecięctwie bez reszty, później nabrała ogłady, wdzięku i elegancji - jednakże nie pozostawiało wątpliwości, że śmiało wychodziła z kręgu typowych przedstawicielek arystokracji. Ona także nie chciała dać się stłamsić małżeństwu, a czas i siły poświęcała nauce oraz walce za swe idee. Być może w innym świecie, w innej rzeczywistości, gdzie nie istniałyby takie podziały i waśnie, jakie dzieliły rodziny Daphne i Julii, kobiety odnalazłyby nić porozumienia w feministycznych przekonaniach.
Żyły jednak na ziemi, w Anglii, na Wyspach - było więc to absolutnie niemożliwe i wykluczone.
Myśl o zacieśnianiu więzi z przedstawicielami zdrajców krwi, inaczej bowiem o Prewettach zaprzyjaźnionych z Weasleyami nie myślała, napawała ją odrazą i obrzydzeniem. Twarz Daphne miała jednak to do siebie, że nie wyrażała absolutnie nic - była niczym piękna, wykuta z lodu maska, bez cienia jakiegokolwiek uczucia w błękitnych oczach.
-Och, rozumiem... - odparła beznamiętnie, nie myśląc nawet o przyznaniu się, że przed kwadransem właśnie z tą sową się teleportowała -Będę niebywale wdzięczna, jeśli milady raczy się nią zająć. Mam Safo już od kilku lat i jest niezawodna - Daphne naturalnie nie uroniłaby łzy po zwierzęciu, lecz po prostu nie chciała pozbywać się dobrej sowy, do której towarzystwa zdążyła już przywyknąć i nawet je polubić -Możemy użyć kominka, pani, myślę, że w tej kawiarni obok nie będą mieli nic przeciwko, byśmy z skorzystały z ich.
Gdyby Julia była mężczyzną, najpewniej oddałaby klatkę w jego ręce, by się Safoną zajął i ją wykurował, jednakże była zwyczajnie ciekawa jak wygląda lecznica, prowadzona przez kobietę.
(możesz zrobić podwójne zt)
Żyły jednak na ziemi, w Anglii, na Wyspach - było więc to absolutnie niemożliwe i wykluczone.
Myśl o zacieśnianiu więzi z przedstawicielami zdrajców krwi, inaczej bowiem o Prewettach zaprzyjaźnionych z Weasleyami nie myślała, napawała ją odrazą i obrzydzeniem. Twarz Daphne miała jednak to do siebie, że nie wyrażała absolutnie nic - była niczym piękna, wykuta z lodu maska, bez cienia jakiegokolwiek uczucia w błękitnych oczach.
-Och, rozumiem... - odparła beznamiętnie, nie myśląc nawet o przyznaniu się, że przed kwadransem właśnie z tą sową się teleportowała -Będę niebywale wdzięczna, jeśli milady raczy się nią zająć. Mam Safo już od kilku lat i jest niezawodna - Daphne naturalnie nie uroniłaby łzy po zwierzęciu, lecz po prostu nie chciała pozbywać się dobrej sowy, do której towarzystwa zdążyła już przywyknąć i nawet je polubić -Możemy użyć kominka, pani, myślę, że w tej kawiarni obok nie będą mieli nic przeciwko, byśmy z skorzystały z ich.
Gdyby Julia była mężczyzną, najpewniej oddałaby klatkę w jego ręce, by się Safoną zajął i ją wykurował, jednakże była zwyczajnie ciekawa jak wygląda lecznica, prowadzona przez kobietę.
(możesz zrobić podwójne zt)
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skinęła głowę odrobinę może zdziwiona tym, że szlachcianka ma ochotę zajrzeć w progi jej lecznicy. Domyślała się jednak, że musi nią kierować ciekawość: wiele osób było przekonanych, że kobieta nie byłaby w stanie zapanować nad takim miejscem, że biurokracja by ją pochłonęła, a samo miejsce utonęłoby w chaosie (oczywiście posprzątanym, tego w końcu kobiety pilnować potrafią!). Z początku jej zawodowej kariery miewała wielu ciekawych gości, którzy z czasem nawykli do tego, że pod tym względem nie znajdą u niej plotek, choć w tej chwili odrobinę chaosu zdecydowanie nadawały zwierzęta. Dość dużo zwierząt, bo i ostatnimi czasy jakimś sposobem miała zdecydowanie więcej pacjentów, którzy musieli zostać na dzień lub dwa, w większości z powodu przeglądu w wypadku stworzeń z hodowli o wyższej renomie, które od czasu do czasu wysyłały jej kilku ze swoich podopiecznych, aby się im przyjrzała i wypatrzyła ewentualne niedociągnięcia w ich witalności, odesłała z właściwymi wskazówkami.
Skinęła głową na słowa kobiety.
Ruszyła w kierunku wskazanej kawiarni zaraz obok lady Rowle, by wraz z nią wejść do środka. Miejsce było bardzo przytulne i spokojne. W ciągu chwili zjawił się przy nich ktoś z obsługi oferując stolik, po krótkiej, uprzejmej wymianie zdań zgodził się jednak zaprowadzić je do kominka. Wydawał się odrobinę skonsternowany, być może widok przedstawicielek tak jawnie wrogich sobie rodów podróżujących razem faktycznie mógł wzbudzić zainteresowanie. Julia nie komentowała tego jednak w żaden sposób, nie zamierzała się też tłumaczyć. Spokojnie szła przez główną salę, by zaraz za nią w małym korytarzyku skręcić w stronę wysokiego, wygodnego kominka zdobionego delikatnymi roślinnymi motywami. Wzięła garść proszku oferowanego klientom, za który zapłaciły przy wejściu, jednak zanim go wypuściła, upomniała się i spojrzała na Daphne.
- London Borough of Waltham Forest, lecznica dla zwierząt. - powiedziała jej, bo i dróżka przy której znajdowała się lecznica nie miała swojej nazwy, a ten adres zawsze w zupełności wystarczył. Zaczekała, aż towarzyszka skinie głową na znak, że zapamiętała co ma powiedzieć i wypuściła proszek, ponownie wymawiając adres, by przenieść się do lecznicy, w której od razu miała zadać podstawowe pytania: o wiek sowy, hodowlę z jakiej pochodzi, czym jest karmiona i czy cokolwiek w jej pożywieniu się zmieniło w ostatnim czasie, jak często jest wypuszczana z klatki i kiedy ostatnim razem odbyła dłuższą trasę.
zt x 2 i hop!
Skinęła głową na słowa kobiety.
Ruszyła w kierunku wskazanej kawiarni zaraz obok lady Rowle, by wraz z nią wejść do środka. Miejsce było bardzo przytulne i spokojne. W ciągu chwili zjawił się przy nich ktoś z obsługi oferując stolik, po krótkiej, uprzejmej wymianie zdań zgodził się jednak zaprowadzić je do kominka. Wydawał się odrobinę skonsternowany, być może widok przedstawicielek tak jawnie wrogich sobie rodów podróżujących razem faktycznie mógł wzbudzić zainteresowanie. Julia nie komentowała tego jednak w żaden sposób, nie zamierzała się też tłumaczyć. Spokojnie szła przez główną salę, by zaraz za nią w małym korytarzyku skręcić w stronę wysokiego, wygodnego kominka zdobionego delikatnymi roślinnymi motywami. Wzięła garść proszku oferowanego klientom, za który zapłaciły przy wejściu, jednak zanim go wypuściła, upomniała się i spojrzała na Daphne.
- London Borough of Waltham Forest, lecznica dla zwierząt. - powiedziała jej, bo i dróżka przy której znajdowała się lecznica nie miała swojej nazwy, a ten adres zawsze w zupełności wystarczył. Zaczekała, aż towarzyszka skinie głową na znak, że zapamiętała co ma powiedzieć i wypuściła proszek, ponownie wymawiając adres, by przenieść się do lecznicy, w której od razu miała zadać podstawowe pytania: o wiek sowy, hodowlę z jakiej pochodzi, czym jest karmiona i czy cokolwiek w jej pożywieniu się zmieniło w ostatnim czasie, jak często jest wypuszczana z klatki i kiedy ostatnim razem odbyła dłuższą trasę.
zt x 2 i hop!
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 14.06
Cressida dawno już nie była na Pokątnej. Odkąd nastały anomalie, była niechętna do opuszczania posiadłości i wybierania się do Londynu, ale czasem niestety trzeba było to zrobić. A czasem po prostu szukała odskoczni od codziennej rutyny i odosobnienia. Wczoraj wieczorem w roztargnieniu i zamyśleniu zapomniała się i próbowała wyczyścić swoje pędzle przy pomocy magii, ale niestety, zamiast oczyścić je z farby olejnej, jak zawsze to robiła po zakończeniu malowania, sprawiła, że ich włosie zaczęło się palić. Z pędzli zostały tylko same trzonki pozbawione miękkiego, wysokiej jakości włosia do malowania. Od czasu anomalii znacząco ograniczyła magię, większość czynności starając się wykonywać bez różdżki, co tyczyło się także malowania. Zamiast czyścić pędzle magią używała bardziej konwencjonalnych i mniej ryzykownych, choć niestety i bardziej czasochłonnych metod.
Nie chciała przyznawać się Williamowi, że popełniła tak głupi, bezmyślny błąd i przez anomalię w zaklęciu zniszczyła prawie połowę kompletu pędzli, które podarował jej na ostatnie urodziny. Powiedziała o sprawie tylko jednej z jego kuzynek, z którą udało jej się zaprzyjaźnić bliżej i z którą przybyła na ulicę Pokątną, by odwiedzić sklep dla artystów, w którym zwykle się zaopatrywała. Przy okazji miała zamiar dokupić trochę farb, bo nie wiadomo, kiedy znowu postanowi odwiedzić to miejsce, a farby zawsze się przydadzą, zwłaszcza teraz, kiedy znów zaczęła więcej malować.
Dziewczęta odwiedziły sklep z artykułami malarskimi, który na szczęście był czynny i nie brakowało tam pędzli podobnej jakości jak te zniszczone. Później miały jeszcze zamiar zajrzeć do perfumerii, księgarni i sklepu madame Malkin; Cressie chciała też odwiedzić niedawno otwarty sklep z zabawkami, żeby znaleźć coś ładnego dla dzieci.
Po wyjściu ze sklepu malarskiego Cressida wzdrygnęła się pod wpływem zimna i odruchowo poprawiła rękawy granatowego płaszczyka. Na Pokątnej nie brakowało śniegu. Próbując wepchnąć komplet pędzli do torby, zatrzymała się na moment przy magicznej menażerii. Przed sklepem wciąż stało wystawionych kilka ptaków w klatkach, choć nie tyle, ile zwykle latem, kiedy uczniowie magicznych szkół przychodzili na zakupy i właśnie tu zaopatrywali się w sowy i inne stworzenia. Jeden z ptaków odezwał się do dziewczątka, a jej towarzyszka powiedziała, że idzie do pobliskiej perfumerii.
- Idź, zaraz do ciebie dołączę – powiedziała Cressida, przystając na dłuższą chwilę przy ptakach. Rozumiała ich mowę, więc nie potrafiła ominąć ich obojętnie, choć wiedziała też, że nie może pomóc. Już wtedy, kiedy była małą dziewczynką, którą matka zabrała na Pokątną by dokonać zakupów przed pierwszym wyjazdem do szkoły, było jej smutno na widok ptaków w klatkach, które sprawiały wrażenie smutniejszych niż te w lasach Charnwood, które latały wolno i robiły to, co chciały.
Nie spodziewała się, że nie tylko te ptaki na nią patrzyły, bo ulica była znacznie mniej zatłoczona niż zwykle. Śnieg i ziąb nie zachęcały do spacerów.
Cressida dawno już nie była na Pokątnej. Odkąd nastały anomalie, była niechętna do opuszczania posiadłości i wybierania się do Londynu, ale czasem niestety trzeba było to zrobić. A czasem po prostu szukała odskoczni od codziennej rutyny i odosobnienia. Wczoraj wieczorem w roztargnieniu i zamyśleniu zapomniała się i próbowała wyczyścić swoje pędzle przy pomocy magii, ale niestety, zamiast oczyścić je z farby olejnej, jak zawsze to robiła po zakończeniu malowania, sprawiła, że ich włosie zaczęło się palić. Z pędzli zostały tylko same trzonki pozbawione miękkiego, wysokiej jakości włosia do malowania. Od czasu anomalii znacząco ograniczyła magię, większość czynności starając się wykonywać bez różdżki, co tyczyło się także malowania. Zamiast czyścić pędzle magią używała bardziej konwencjonalnych i mniej ryzykownych, choć niestety i bardziej czasochłonnych metod.
Nie chciała przyznawać się Williamowi, że popełniła tak głupi, bezmyślny błąd i przez anomalię w zaklęciu zniszczyła prawie połowę kompletu pędzli, które podarował jej na ostatnie urodziny. Powiedziała o sprawie tylko jednej z jego kuzynek, z którą udało jej się zaprzyjaźnić bliżej i z którą przybyła na ulicę Pokątną, by odwiedzić sklep dla artystów, w którym zwykle się zaopatrywała. Przy okazji miała zamiar dokupić trochę farb, bo nie wiadomo, kiedy znowu postanowi odwiedzić to miejsce, a farby zawsze się przydadzą, zwłaszcza teraz, kiedy znów zaczęła więcej malować.
Dziewczęta odwiedziły sklep z artykułami malarskimi, który na szczęście był czynny i nie brakowało tam pędzli podobnej jakości jak te zniszczone. Później miały jeszcze zamiar zajrzeć do perfumerii, księgarni i sklepu madame Malkin; Cressie chciała też odwiedzić niedawno otwarty sklep z zabawkami, żeby znaleźć coś ładnego dla dzieci.
Po wyjściu ze sklepu malarskiego Cressida wzdrygnęła się pod wpływem zimna i odruchowo poprawiła rękawy granatowego płaszczyka. Na Pokątnej nie brakowało śniegu. Próbując wepchnąć komplet pędzli do torby, zatrzymała się na moment przy magicznej menażerii. Przed sklepem wciąż stało wystawionych kilka ptaków w klatkach, choć nie tyle, ile zwykle latem, kiedy uczniowie magicznych szkół przychodzili na zakupy i właśnie tu zaopatrywali się w sowy i inne stworzenia. Jeden z ptaków odezwał się do dziewczątka, a jej towarzyszka powiedziała, że idzie do pobliskiej perfumerii.
- Idź, zaraz do ciebie dołączę – powiedziała Cressida, przystając na dłuższą chwilę przy ptakach. Rozumiała ich mowę, więc nie potrafiła ominąć ich obojętnie, choć wiedziała też, że nie może pomóc. Już wtedy, kiedy była małą dziewczynką, którą matka zabrała na Pokątną by dokonać zakupów przed pierwszym wyjazdem do szkoły, było jej smutno na widok ptaków w klatkach, które sprawiały wrażenie smutniejszych niż te w lasach Charnwood, które latały wolno i robiły to, co chciały.
Nie spodziewała się, że nie tylko te ptaki na nią patrzyły, bo ulica była znacznie mniej zatłoczona niż zwykle. Śnieg i ziąb nie zachęcały do spacerów.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Stałem w jednej z tutejszych bram, powoli dopalając skręconego niedbale papierosa. Wypuszczałem nosem wstęgi dymu, już od jakiegoś czasu wlepiając spojrzenie w drzwi od sklepu plastycznego, gdzie dosłownie przed chwilą zniknęły dwie bogato odziane młódki. Miałem nosa do arystokratek - zresztą nie trzeba było być nader spostrzegawczym żeby rozróżnić szmaty kupione w podrzędnym lumpeksie od szat szlachcianek szytych z najlepszych materiałów. Ja jakoś nie specjalnie lubiłem te czarodziejskie stroje - plątało się to to między nogami i w ogóle, więc zazwyczaj wyglądałem jak kompletny mugol, wybierając proste spodnie i jeszcze mniej szykowne koszule. Popielate warkocze znikały w eterze z każdym kolejnym oddechem, nawet jeśli pogoda nie dopisywała i ciepłe westchnięcia odznaczały się w powietrzu niewielkimi chmurkami. Poprawiłem płaszcz - stary, obdarty, w którym chodziłem chyba odkąd skończyłem piętnaście lat... Niemniej wciąż nieźle mi służył, choć łokcie mamuśka Bojczuk łatała już trzykrotnie! Skrzydło odskoczyło od framugi i dwie niewiasty na nowo zawitały na bruku Pokątnej - mojej uwadze nie umknął zestaw drogich pędzli, który jedna z nich kryła w odmętach swojej torby. Aż mnie coś tknęło! Na lądzie tworzyłem znacznie więcej, oddając się czasem malarskiej ekspresji, na morzu nie miałem tyle czasu - tam z kolei ograniczałem się do szybkich szkiców - śpiący marynarze, głębokie wody, prześliczne widoki, pomysły spisywane na szybko - to zdobiło karty mojego szkicownika. Przerzuciłem ciężar ciała na drugą nogę, wciąż obserwując dwie młódki i uśmiechnąłem się kiedy jedna z nich odeszła zostawiając drugą całkiem samiutką. To było iście urocze dziewczę, ale takie słodkie kąski to było coś, co lubiłem najbardziej, bo i najłatwiej się z nimi obchodziło. Wyrzuciłem petka przydeptując go podeszwą i wreszcie opuściłem bramę, zataczając spory łuk, by zajść rudzielca od boku. Rozglądam się niby na te wszystkie sklepy i sru! Wchodzę prosto w pannę arystokratkę i to z takim impetem, że pewnie nie tylko torba jej z ramienia spadła, chociaż na tym mi głównie zależało. Te wszystkie farby i pędzle się teraz walają po bruku, a ja patrzę na nią pełnym przerażenia spojrzeniem.
- Przepraszam! Najmocniej panienkę przepraszam! - zatykam usta dłonią, że niby tak mi przykro i taki jestem zdziwiony, po czym wyciągam do niej jedną dłoń, by jej pomóc wstać, bo pewnie przez tę moją niezdarną naturę leżała właśnie na chodniku. Podciągam ją mocno w górę.
- Na Godryka Gryffindora, najodważniejszego założyciela Hogwartu! Mam nadzieję, że nic się panience nie stało? Nie wiem co mi odbiło, chyba gdzieś odleciałem na chwilkę! - tłumaczę się robiąc smutną minkę, po czym zerkam na te różności co do niej należą - Pomogę.
- Przepraszam! Najmocniej panienkę przepraszam! - zatykam usta dłonią, że niby tak mi przykro i taki jestem zdziwiony, po czym wyciągam do niej jedną dłoń, by jej pomóc wstać, bo pewnie przez tę moją niezdarną naturę leżała właśnie na chodniku. Podciągam ją mocno w górę.
- Na Godryka Gryffindora, najodważniejszego założyciela Hogwartu! Mam nadzieję, że nic się panience nie stało? Nie wiem co mi odbiło, chyba gdzieś odleciałem na chwilkę! - tłumaczę się robiąc smutną minkę, po czym zerkam na te różności co do niej należą - Pomogę.
Cressida prawdopodobnie wyróżniała się spośród nielicznych tu tego dnia przechodniów. Dobrej jakości materiały oraz staroświecki krój sukni i płaszczyka wyraźnie sugerowały, że nie była taką zwykłą młódką. Dziewczę zostało wychowane w poszanowaniu do tradycji oraz w poczuciu dumy ze szlachetnych korzeni. Choć nieśmiała, zawsze wierzyła, że jej urodzenie czyni ją kimś wyjątkowym i jest czymś, czym powinna się szczycić, nie wstydzić. Była też osóbką życiowo naiwną, w końcu dorastała pod kloszem, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o prawdziwym życiu zwykłych ludzi, którzy nie mieli w życiu tyle szczęścia co ona. Zbyt rzadko zstępowała w zgiełk tego świata; całe dzieciństwo dorastała w izolacji, jedynie w czasach szkolnych zmuszona do funkcjonowania tak, jak reszta rówieśników, by w każde wakacje oraz po ukończeniu szkoły znów powrócić do świata wyższych sfer i stać się jego pełnoprawną częścią. Ale nawet szkoła nie wystarczyła by w pełni uświadomić jej niektóre sprawy, zwłaszcza jeśli przez całą edukację i tak głównie zamykała się w gronie sobie podobnej młodzieży z dobrych domów.
Wrażliwość, którą w sobie miała, skłoniła ją do zatrzymania się przy zziębniętych ptakach przed menażerią. Te stworzenia nigdy nie były jej obojętne, odkąd tamtego dnia przed wielu laty po raz pierwszy usłyszała ptasi głos i jakiś czas później została uświadomiona, jaki dar posiadała. Gdziekolwiek się udawała, zawsze odruchowo wyglądała ptaków, a od tych tutaj wcale nie biło poczucie szczęścia. Dlatego też, pochłonięta obserwacją ptaków znajdujących się przed sklepem, nawet nie zauważyła zbliżającego się mężczyzny. Dopiero tuż przed zderzeniem dostrzegła kątem oka ruch, ale było za późno, bo po chwili poczuła uderzenie. Straciła równowagę na śliskiej, oblodzonej powierzchni i upadła, z pewnością nabijając sobie kilka siniaków na delikatnej skórze. Na domiar złego z ramienia zsunęła się jej torba, a zestaw pędzli oraz słoiczki z farbami wypadły z niej na śnieg.
- Och, nie... – westchnęła, bardziej przejmując się swoimi przyborami niż ewentualnymi siniakami, na które zapewne pomoże maść. Bardzo nie chciała, by jej nowiutkie pędzle ucierpiały, potrzebowała ich. – Proszę uważać, jak pan chodzi. Przez pana moje przybory mogły się zniszczyć – zganiła nieznajomego, lustrując go uważnym spojrzeniem. Sam jego wygląd sprawiał dość zniechęcające wrażenie, a obdarty, połatany płaszcz mógł zasiać ziarenko niepokoju w szlacheckiej młódce, której zawsze kazano się wystrzegać takich ludzi. Nie mogła wiedzieć, że też był malarzem, a nie przypadkowym obdartusem nieświadomym jak delikatne są dobre pędzle. Na pierwszy rzut oka było widać, że pochodzili z różnych światów, a jego zamiary pozostawały niejasne, nawet jeśli wydawał się naprawdę przejęty zdarzeniem. Było w nim coś, co obudziło w dziewczęciu pewien niepokój, a przywołanie imienia jednego z założycieli Hogwartu nie budziło w niej podobnych uczuć jakie mogłoby wzbudzić w absolwencie tejże szkoły; lady Fawley ukończyła Beauxbatons, choć pamiętała to nazwisko jako nazwę domu, w którym był Titus.
Zanim zareagowała i zdążyła się podnieść sama, mężczyzna chwycił jej rękę i pociągnął ją w górę. Szybko się odsunęła, zwiększając dystans, po czym schyliła się po pędzle, które na szczęście nie wysypały się z kasetki i ich włosie uniknęło zawilgocenia i brudu. Za to kilka słoiczków farb potoczyło się po śniegu.
- Proszę mi to podać – powiedziała, widząc, że mężczyzna schyla się w stronę jej farb. Skoro przez niego wszystko się rozsypało, oczekiwała że zaraz naprawi swój błąd.
Wrażliwość, którą w sobie miała, skłoniła ją do zatrzymania się przy zziębniętych ptakach przed menażerią. Te stworzenia nigdy nie były jej obojętne, odkąd tamtego dnia przed wielu laty po raz pierwszy usłyszała ptasi głos i jakiś czas później została uświadomiona, jaki dar posiadała. Gdziekolwiek się udawała, zawsze odruchowo wyglądała ptaków, a od tych tutaj wcale nie biło poczucie szczęścia. Dlatego też, pochłonięta obserwacją ptaków znajdujących się przed sklepem, nawet nie zauważyła zbliżającego się mężczyzny. Dopiero tuż przed zderzeniem dostrzegła kątem oka ruch, ale było za późno, bo po chwili poczuła uderzenie. Straciła równowagę na śliskiej, oblodzonej powierzchni i upadła, z pewnością nabijając sobie kilka siniaków na delikatnej skórze. Na domiar złego z ramienia zsunęła się jej torba, a zestaw pędzli oraz słoiczki z farbami wypadły z niej na śnieg.
- Och, nie... – westchnęła, bardziej przejmując się swoimi przyborami niż ewentualnymi siniakami, na które zapewne pomoże maść. Bardzo nie chciała, by jej nowiutkie pędzle ucierpiały, potrzebowała ich. – Proszę uważać, jak pan chodzi. Przez pana moje przybory mogły się zniszczyć – zganiła nieznajomego, lustrując go uważnym spojrzeniem. Sam jego wygląd sprawiał dość zniechęcające wrażenie, a obdarty, połatany płaszcz mógł zasiać ziarenko niepokoju w szlacheckiej młódce, której zawsze kazano się wystrzegać takich ludzi. Nie mogła wiedzieć, że też był malarzem, a nie przypadkowym obdartusem nieświadomym jak delikatne są dobre pędzle. Na pierwszy rzut oka było widać, że pochodzili z różnych światów, a jego zamiary pozostawały niejasne, nawet jeśli wydawał się naprawdę przejęty zdarzeniem. Było w nim coś, co obudziło w dziewczęciu pewien niepokój, a przywołanie imienia jednego z założycieli Hogwartu nie budziło w niej podobnych uczuć jakie mogłoby wzbudzić w absolwencie tejże szkoły; lady Fawley ukończyła Beauxbatons, choć pamiętała to nazwisko jako nazwę domu, w którym był Titus.
Zanim zareagowała i zdążyła się podnieść sama, mężczyzna chwycił jej rękę i pociągnął ją w górę. Szybko się odsunęła, zwiększając dystans, po czym schyliła się po pędzle, które na szczęście nie wysypały się z kasetki i ich włosie uniknęło zawilgocenia i brudu. Za to kilka słoiczków farb potoczyło się po śniegu.
- Proszę mi to podać – powiedziała, widząc, że mężczyzna schyla się w stronę jej farb. Skoro przez niego wszystko się rozsypało, oczekiwała że zaraz naprawi swój błąd.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Magiczna menażeria
Szybka odpowiedź